„Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki

POCHWAŁA CIENIA

  • Autor: JUN’ICHIRŌ TANIZAKI
  • Wydawnictwo: KARAKTER
  • Seria: SERIA JAPOŃSKA
  • Liczba stron: 80
  • Data premiery w tym wydaniu: 5.10.2016
  • Rok premiery światowej: 1933

Po książce wydanej po raz pierwszy w 1906 roku pt. „Księga herbaty” przyszła kolej na zbiór esejów debiutujący w 1933 roku😁. Jego autorem jest Jun’ichirō Tanizaki nazwany przez tłumacza w części „Śladami pędzla. Wstęp tłumacza”olbrzym nowożytnej japońskiej literatury. Niezwykle szanowany w swoim kraju…”. Obie książki wydane zostały przez Wydawnictwa Karakter

Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki to zbiór króciutkich miniaturek literackich. Tanizaki rozprawia się w nich z tradycyjną japońską architekturą, zachodnimi nowinkami technicznymi, wszechobecnym światłem dostarczanym w wyniku energii elektrycznej, rytuałem picia herbaty czy oczekiwaniami starszych względem młodszych. W zatytułowanych esejach autor wielokrotnie wraca do cienia i światła przez tradycyjny papier zatrzymujący promienie, które był stałym wyposażeniem każdego domu bez względu na jego status finansowy. Jedne eseje są bardziej lub mniej ciekawe. Niektóre motywy się powielają. Bez wątpienia jednak książeczka ta stanowi ogromną wartość edukacyjną w aspekcie Japonii, której już nie ma. 

Ciekawie jest przeczytać eseje pisane przez kogoś, kto żył w latach 1886 – 1965. Tym bardziej, że książka ta po raz pierwszy została wydane prawie sto lat temu. Dzięki zapoznaniu się z nią mogłam doświadczyć nad czym dumał jej sławny japoński powieściopisarz, eseista, scenarzysta filmów niemych, a później dźwiękowych. Tanizaki wielokrotnie w „Pochwale cienia” nawiązuje do tego, co sam przeżył, czego doświadczył, co pamięta z przeszłości. Jakby chciał udowodnić współczesnemu czytelnikowi, że faktycznie był świadkiem wielu przemian w sferze gospodarczo – społecznej, z którymi swego czasu musieli się mierzyć ówcześni Japończycy. Wspominając makijaż czy tradycyjny strój kobiecy wspomina własną matkę i własne ciotki. 

(…) w teatrze Bunraku lalki wyobrażające postaci kobiet mają jedynie głowy i dłonie. Tułów, nogi i stopy ukryte są po długimi połami kimona…(…) Według mnie jest to obraz bardzo bliski rzeczywistości, ponieważ przed laty kobieta rzeczywiście „istniała” od kołnierza w górę i od brzegów rękawów w dół…” – Uroda kobieca” [w:] „Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki.

(…) Trudno wyobrazić sobie biel doskonalszą od twarzy uśmiechniętej dziewczyny, której zęby połyskują jak czarna laka w chyboczącym cieniu lampy, za każdym razem, gdy prześwitują spomiędzy zielonych warg, mieniących się tęczowym światłem jak błędne ogniki.” – Świat cienia” [w:] „Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki.

Rozprawiając się ze współczesnym sobie światem, szybkimi zmianami technologicznymi, urbanistycznymi czy architektonicznymi stawia siebie w roli obserwatora, który dochodzi do różnych wniosków niekoniecznie przychylnych dla zmieniającego się świata. 

„(…) Wygląda na to, że w miarę jak się starzejemy, jesteśmy coraz bardzie skłonni wierzyć, że wszystko bez wyjątku było lepsze kiedyś niż teraz. Sto lat temu starsi ludzie tęsknili za czasami sprzed dwustu lat, ci, co żyli dwieście lat temu – za czasami sprzed trzystu. Nigdy więc nie było tak, byśmy byli zadowoleni z czasów, w których żyjemy.” –Zrzędzenia starego człowieka” [w:] „Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki.

Wspominając najdoskonalsze japońskie wychodki, które zostały stworzone wprost „z myślą o zapewnieniu duchowego odprężenia” zabiera czytelnika do swego domostwa, które budował, w którym mieszkał. 

(…) Jest zawsze oddalony od głównego budynku, z którym łączy go przykryty oddzielnym zadaszeniem pieszy ciąg. Stoi zwykle w zadrzewionym kącie ogrodu, dokąd dolatuje świeży zapach liści i mchu.” – Świątynie Kioto i Nary. Hymn na cześć japońskiego wychodka” [w:] „Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki.

W wielu miejscach Tanizaki idzie dalej twierdząc, że gdyby pewne wynalazki stworzone zostały przez Japończyków zostałyby wynalezione w doskonalszy sposób. Dotyczy to pióra wiecznego, papieru, a nawet armatury łazienkowej i nie tylko. 

(…) gdyby nowoczesna medycyna rozwinęła się w Japonii, stworzylibyśmy najpewniej taki sprzęt i aparaturę do leczenia chorych, które lepiej komponowałyby się z japońskim wnętrzem. Oto kolejny przykład tego, jak bardzo tracimy na skutek czerpania wzorów od innych.” – Papier, patyna, nefryt” [w:] „Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki.

„A gdybyśmy to my wynaleźli gramofon i radio, nieporównanie wierniej odtwarzałyby one nasze głosy i naszą muzykę, wydobywając ich specyficzne niuanse. W istocie nasza rodzima muzyka polega głównie na powściąganiu, kardynalną rolę odgrywa tam nastrój, toteż nagrywanie jej lub puszczanie z megafonów odbiera jej niemal cały urok. Rozmowę wolimy prowadzić zniżonym głosem, posługujemy się niedomówieniem, nade wszystko cenimy pauzę, ciszę, czyli ma.” – Rojenia pisarza” [w:] „Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki.

Niesamowicie wartościowa książka w aspekcie społecznym. Chwilami Jun’ichirō Tanizaki zanudzał mnie tym ciągłym wracaniem do tego co chińskie i japońskie, do tego co stare, a nie nowe, do tego co matowe, a nie błyszczące. Momentami już miałam dość udowadniania, że Japończycy lepiej wynaleźliby światło i klosze, które właściwiej dla nich, a i pewnie dla całego świata, przewodziłyby promienie. Takie dysputy okazały się jednak bardzo odświeżające i wartościowe edukacyjne. To jakby prowadzić rozmowę z bardzo inteligentnym człowiekiem, który ma odmienne od naszego zdanie. W sumie chętnie zagłębiałam się w architekturę dachu, bardziej rozłożystego, chroniącego przed słońcem jako przeciwwaga do zachodnich dachów. Sama zastanawiałam się, który teatr był bardziej estetyczny czy lepiej na scenie pozwalał odgrywać role kobiece. Wiele takich smaczków przeczytacie w tej książce. Nawet jest i o Einsteinie, któremu Jun’ichirō Tanizaki w pewnym momencie jako prześwietny rozmówca towarzyszył w podróży po Japonii. 

„Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki jest jakby taką walką nowym ze starym. Tylko nowe to tak naprawdę dla współczesnego czytelnika już jest stare😏. Trochę taką więc walką z cieniem, z Japonią której już nie ma, która odeszła. A o której bardzo mądrze jest czasem poczytać. 

Moja ocena: 7/10

Książkę wydało Wydawnictwo Karakter, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi.

„Heaven” Mieko Kawakami

HEAVEN

  • Autorka: MIEKO KAWAKAMI
  • Wydawnictwo: MOVA
  • Liczba stron: 263
  • Data premiery : 14.06.2023
  • Data premiery światowej: 2.09. 2009

Wydawnictwo Mova zaciekawiło mnie prozą autorstwa japońskiej pisarki Mieko Kawakami dzięki premierze z 25 września br. pt. „Wszyscy zakochani nocą” (recenzja na klik). Książka okazała się całkiem wartościowa. Od razu przyznaję, że „Heaven” wydana przez autorkę w 2009 roku, którą przeczytałam dzięki abonamentowi w  Legimi jest o wiele lepsza😁. Nie wstrzymujcie się. Uwzględnijcie proszę koniecznie tę króciutką lekturkę w swych planach czytelniczych👍.

(…) Czy to brud, czy ciemny meszek pod nosem był obiektem ciągłych żartów w szkole. Pochodziła z biednego domu i nie była wzorem czystości, za co prześladowała ją żeńska część klasy.” – Heaven” Mieko Kawakami.

Tak Kojimę, koleżankę z klasy postrzega jej kolega z gimnazjum zwany Maroko, ze względu na silny zez lewego oka. Maroko, któremu również banda Ninomiyy wespół z Mamose nie dają spokoju. 

Wyobrażałem sobie wiele razy, że wyznaję jej, co się ze mną dzieje w szkole, ale zaraz wycofywałem się z tego pomysłu. Nie chciałem, żeby wiedziała. A tym bardziej nie chciałem, żeby dowiedział się o tym ojciec. Nie potrafiłem przewidzieć jego reakcji, ale byłem pewny, że z takim nieudacznikiem jak ja ani on, ani matka nie będą chcieli mieć nic wspólnego. Na pewno nic nie zmieni się na lepsze.” – Heaven” Mieko Kawakami.

W poczuciu braku sensu walki, braku możliwości poskarżenia się czy braku bycia zauważonym jako ofiary permanentnego prześladowania przez nauczycieli i innych pracowników szkoły, oboje egzystują obok siebie. Pisząc do siebie sekretne liściki, w których rozważają swój los i zastanawiają się nad źródłem ucisku. 

 Bardzo pozytywnie jestem zaskoczona książką „Heaven” Mieko Kawakami!!! 

To interesująca proza z gatunku literatury pięknej podejmująca trudny temat, lecz w bardzo lekki, właściwy dla azjatyckiej literatury sposób. Kawakami skutecznie przeobraziła się w męskiego narratora i to nie byle jakiego, bo nastolatka nękanego przez rówieśników.  Sposób w jaki go przedstawiła, jego codzienność, pragnienia, pożądanie i postrzeganie Kojimy zasługuje na uznanie. Nie wiedząc kto jest autorem nie połapałabym się, że powieść napisała kobieta. 

(…) Nie ma jednego świata, w którym wszyscy myślą podobnie. To mrzonki. Może to tak wygląda, ale to tylko wrażenie. Każdy żyje w zupełnie innym świecie. Od początku do końca. Te światy jedynie się ze sobą stykają.” – Heaven” Mieko Kawakami.

Mam swoje ulubione fragmenty w powieści. Jednym z nich jest właśnie spotkanie w poczekalni szpitala Maroko z Mamose. Dialog, który z tego powstał to luźna, logiczna, otwarta i nowatorska koncepcja tego, co kto uważa za właściwe i dlaczego. Bardzo dobrze Kawakami poprowadziła tą fikcyjną rozmowę, aż z zazdrości czytałam myśląc o tym, że chętnie uczestniczyłabym osobiście w takiej konwersacji. Bardzo podobał mi się również fragment, w którym Maroko odwiedza z Kojimą muzeum. Pomysł, by Kojima nadawała obrazom własne nazwy mnie zachwycił. Chyba nigdy się z nim nie spotkałam w żadnej przeczytanej książce🤔. Miło było przeczytać opis obrazu o nazwie jak tytuł powieści. Dzięki temu dowiedziałam się skąd na niego pomysł. 

To również cudowny obraz relacji syna z matki. Takiej trochę z dystansem, trochę na odległość, bez zbędnych emocji czy wyrazów uczuć. Bez wątpienia jednak relacji pełnej troski. W ostatecznym rozrachunku to właśnie matka, a nie ojciec staje się podporą syna. I tu po raz kolejny zaobserwowałam poboczną rolę ojca w opisywaniu relacji rodzinnych w azjatyckich powieściach. Są, a jakby ich nie było. Mało w której przeczytanej przeze mnie prozie ojciec stanowi trzon rodziny. Zwykle zachowuje się jak widz, ktoś obok toczącego się życia rodzinnego. Pracuje, utrzymuje rodzinę, a jednak nie ma w jego osobie troski, zainteresowania, uważności. To cecha, którą obserwuję w wielu ostatnio przeczytanych publikacjach. Możliwe, że azjatycka rzeczywistość rodzinna tak właśnie wygląda. 

Heaven” Mieko Kawakami to nie smutna książka o prześladowanych nastolatkach. To bardziej relacja i zobrazowany sposób postrzegania świata przez narratora będącego młodym, zezowatym chłopakiem, nazywanym Maroko. To wydźwięk współczesności, w której dzieci boją się powiedzieć dorosłym, co ich dotyka, boją się zareagować i boją się poskarżyć. Cierpliwie jak bohaterowie znoszą krzywdy doszukując się w ich drugiego dnia, którego możliwe, że wcale nie ma a ich cierpienie jest bezsensowne. To książka o minionych latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Trochę też o utraconej przyjaźni. W tych dziewięciu rozdziałach autorka zawarła ogromne treści bez przysłowiowego „lania wody” i rozbuchanych opisów. Uwielbiam, gdy wielkie treści przedstawiane są w skumulowany sposób bez marnowania mego czasu, który mogę poświęcić na kolejną dobrą książkę. Taki układ mi najbardziej odpowiada😏. Do tego zakończenie, rewelacyjne moim zdaniem. Inne z punktu widzenia Maroko i powalające na kolana z pozycji Kojimy. 

Jeśli lubicie ambitniejszą literaturę to „Heaven” Mieko Kawakami jest zdecydowanie dla Was. Przeczytajcie i podzielcie się swymi refleksjami. 

Moja ocena: 9/10

Książkę wydało WYDAWNICTWO MOVA.

„Rój” Weronika Mathia

RÓJ

  • Autorka: WERONIKA MATHIA
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Liczba stron: 320
  • Data premiery: 25.09.2024

Zarówno debiut Weronika Mathia_autorka pt. „Żar” jak i druga pozycja tej Autorki zatytułowana „Szept” podobały mi się. Mając skłonność do weryfikacji nowych publikacji autorów, które też mogą mi się spodobać😏 chętnie sięgnęłam do premiery z 25 września br. również wydanej przez Wydawnictwo Czwarta Strona Kryminału o znamiennym tytule „Rój”. I jak się okazało w „Podziękowaniach” jedna z bohaterek znalazła swoje miejsce w tym kryminale, by tytuł nawiązywał do jego fabuły. Tak bardzo Autorka zainteresowała się historią i życiem pszczół, a także samym bartnictwem. Nigdy bym nie pomyślała, że Natalia nie była kluczową bohaterką, a tylko pewnym rozwiązaniem, które Autorce się nasunęło, chcąc przekazać czytelnikom to, czego o pszczołach warto wiedzieć. 

Rójka zdarzała się, gdy w gnieździe rodziła się nowa królowa, a stara wciąż miała siłę, by żyć, i dość sprytu, by uciec, zanim ją zabito. Zabierała wtedy swoją świtę i część pszczół, żeby poszukać sobie nowego miejsca w przyrodzie…” – „Rój” Weronika Mathia. 

„(…) Bartnicy cieszyli się wielkim szacunkiem. Jeśli wzywano ich do sądu, nie musieli składać przysięgi, bo wszyscy zakładali, że nie potrafią kłamać. Wierzono, że pszczołami może opiekować się tylko człowiek o czystym sercu.” – „Rój” Weronika Mathia. 

Opiekująca się ulami, prowadząca pasiekę koło Iławy Natalia o pszczołach, ich rodzinach, a także chorobach i charakterze wie prawie wszystko. Podczas usuwania dzikiej rójki zauważa przykryty nieudolnie gałęziami w lesie niebieski samochód, przy którym znalazła złotą spinkę do mankietów z napisem wygrawerowanym na odwrocie; „Z.ONa zawsze. 15.05.1976”. Niepozorne znalezisko nabiera znaczenia, gdy okazuje się, że jej właścicielem jest Zygmunt Ostrowski, emerytowany policjant, którego była podwładna, Funkcjonariuszka Dominika Sajna informuje o zamordowaniu Kamili, koleżanki ze szkoły jego córki Sylwii, aktualnie prokuratora prowadzącego sprawę, z którą kiedyś łączyła go bliska relacja. Ostry stara się oczyścić swe imię. A potem imię Sylwii. A potem imię wnuka. A potem imię….. Sprawa zatacza coraz szersze kręgi, a podejrzani wykonują energiczne ruchy, jak pszczoły w ulu. Wiele się dzieje w krótkim czasie. Choć, jak się okazuje, historia ma początek wiele lat wcześniej… 

Są książki, których zakończenie wbija w fotel. Ta taka jest zdecydowanie. Są też książki, których koniec wydaje się czytelnikom niesprawiedliwy. I ta również do takich należy. Czytałam też książki, gdzie jeden z bohaterów poświęca się chcąc przerwać pewien ciąg niekorzystnych zdarzeń, bierze na siebie odpowiedzialność za zakończenie. I w „Roju”właśnie takie cechy też znajdziecie. Ciekawi? 

(…) Ludziom potrafi odwalić, kiedy ktoś skrzywdzi tych, na którym im zależy.” – „Rój” Weronika Mathia. 

I trochę w tym kierunku Weronika Mathia podążyła gmatwając historię w ten sposób, że trudno tak naprawdę stwierdzić, czy był jakikolwiek początek. Możliwe, że nie miało go być. Że to celowy zamysł Autorki. Nie wszystko musi się rozpoczynać jednym zdarzeniem, choć te przedstawione w pierwszym rozdziale długo zostanie w mojej pamięci. 

(…) Wiedział, że przetrwają tyko wówczas, gdy będą trzymać się razem i udawać, że wszystko jest jak dawniej.” – „Rój” Weronika Mathia. 

Solidarność wynikająca z więzów krwi wybrzmiewa z tego kryminału. Mathia umiejętnie przedstawiła relacje między Ostrym, a jego dorosłą córką, dość skomplikowane, jak na kryminalnego policjanta przystało. Tak samo zwróciła uwagę czytelnika na postać jego wnuka, Nikodema i na relację z jego matkę, choć w mej opinii nie do końca przemyślaną. Choć może mam specyficzne doświadczenia z własnym nastoletnim synem😉. Podobne odczucia miałam do postaci Łucji Gronowicz i jej relacji z ojcem, Markiem. Jako matka jeszcze trzynastolatki nie potrafiłam utożsamić się z jej osobą. Czegoś mi w niej brakowało. Choć sprytu nie mogłam jej odmówić. Czasem tak jest, że nie wiadomo o co chodzi, a jedna postać przekonuje czytelnika bardziej od innej. Tak widocznie jest w tym przypadku. 

Zagmatwana historia. Składająca się z wielu niepowiązanych ze sobą tematów. Kompletnie zmylił mnie wątek Zouszki i Karmenki tak szeroko i z ogromnym zaangażowaniem Autorki rozbudowany. Wydawać by się mogło, że ich historia musi do czegoś prowadzić, musi się łączyć, wiązać, a nie stanowić tylko tło socjologiczne i społeczne wydarzeń, które miały miejsce w mieszkaniu Kamili Witz wiele lat później. Finalnie mimo wykreowanych różnorodnych, barwnych postaci, bohaterowie spotykający się całkiem w innych okolicznościach po latach odebrałam bardziej jak na zlocie z okazji zakończenia szkoły. Ktoś z kimś się znał. Ktoś z kimś chodził, sypiał, romansował. Ktoś z kimś się przyjaźnił i ktoś kogoś zdradził. W efekcie ktoś z kimś zakotwiczył się w jakimś miejscu, w jakiejś pracy, w jakiejś relacji. A nawet jeśli ktoś z kimś spotkał się po latach to niekoniecznie w celu, by odpokutować lub dokończyć sprawy z przeszłości. 

Nie ukrywam, że zachwycił mnie motyw opowiadanych przez Zouszkę bajek. Ze zdziwieniem przeczytałam w „Podziękowaniach”, że „Przygotowując się do pisania wątków bajki Zouszki, przeczytałam wszystkie publikacje Jerzego Ficowskiego oraz te, które zostały mi polecone przez znajomych antropologów. Pragnę jednak podkreślić, że jest to wymyślona historia. Tak samo jak większość baśni występujących w Roju. Tylko w jednym miejscu odnoszę się do baśni Gałązka z Drzewa Słońca pochodzącej z książki Jerzego Ficowskiego.” Bardzo zaimponowała mi fantazją Weronika Mathia kreśląc tak obrazowo opowieści. Sama kwestia romska stanowiła również ciekawe urozmaicenie. Mnogość wątków pobocznych mogłaby, nie ukrywam, stanowić bazę do kolejnych wynurzeń w osobnych publikacjach. Trochę szkoda, że tak ciekawe opisy, zdarzenia Autorka ujęła w jednej powieści. Nie do końca moim zdaniem spójnej. Bardziej chyba mającej nas – czytelników oszałamiać różnorodnością zdarzeń i wielością powiązań pomiędzy bohaterami. Opisany też wątek kryminalny choć zakończony niespodziewanie zawiódł mnie trochę. I Marek, i Łukasz, i Natalia w scenach w okolicy pasieki mnie nie przekonali. Zachowanie Marka wydało mi się niespójne, jakby nie pasujące do niego wcześniej. I ten Ostry, z którym niestety nie mogłam sympatyzować choć czytał kryminały Ewy Przydygi i jego autorefleksje na temat sytuacji, w której się znalazł dość mi się podobały.

(…) starość jest bezlitosna. Odebrała mu nawet groźne spojrzenie, które dawniej działało na podwładnych i kobiety. Zmienił się w pluszaka…” – „Rój” Weronika Mathia. 

Książka ma ciekawą konstrukcję. Składa się z zatytułowanych rozdziałów rozpoczynających się „Bajką Zouszki”. Następnie Autorka wprowadza w fabułę wątek kryminalny w rozdziale „Obecnie” i powoli zaczyna opowiadać czytelnikom, co doprowadziło do śmierci Kamili, która kiedyś dawno temu znała się z Zouszką opowiadającą przepięknie magiczne opowieści. A wstęp do wydarzeń, które spowodowały rozpoczęcie śledztwa zaczyna się w rozdziale „Siedem dni przed śmiercią Kamili” a kończy na rozdziale „Dzień śmierci Kamili, popołudnie”. Pomiędzy nimi opisane zostały kolejne dni, w których dzieje się dużo, naprawdę wiele. Autorka nie zostawia nas jednak z samymi pytaniami bez odpowiedzi. Ostatni rozdział „Cztery miesiące później” przedstawia już inną rzeczywistość. By dowiedzieć się jednak jaką musicie sami sięgnąć do premiery z ostatniej środy i przeczytać „Rój” Weronika Mathii. Wtapiając się w fabułę czytelnik skacze trochę przez to co było dawno, przez wymyślane przez Zouszkę historie, przez to co jest aktualnie i to co parę dni wcześniej, zanim Kamila straciła życie. Jeden wielki fabularny miszmasz. 

I ta okładka. Przepiękna. Spójrzcie na tę dziewczynkę z głębią w oku. Nie do zapomnienia. 

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA.

„Zastępcza” Katarzyna Wolwowicz

ZASTĘPCZA

  • Autorka: KATARZYNA WOLWOWICZ
  • Wydawnictwo: ZWIERCIADŁO
  • Cykl: KOMISARZ TYMON HANTER  (tom 2)
  • Liczba stron: 336
  • Data premiery: 31.07.2024

O mojej przygodzie z pięcioma częściami serii o komisarz Oldze Balickiej autorstwa Katarzyna Wolwowicz pisarka opowiedziałam przy okazji dzielenia się z Wami moją subiektywną opinią na temat książki „Mrok”. Kto z Was nie czytał tego cyklu to sięgnijcie do lektury, tym bardziej jeśli lubicie polskie kryminały pisane w dobrym stylu. Komisarz Tymon Hanter jako literacka postać jest mi jednak całkiem nieznany. Słysząc o nakładzie Wydawnictwa Zwierciadło poprosiłam o własny egzemplarz, by zaznajomić się z komisarzem o ciekawym imieniu i nazwisku. Komisarzem, którego polski czytelnik poznał w pierwszym tomie pt. „Wykluczona”, który debiutował 25 października 2023, a ja dopiero w publikacji „Zastępcza”, do przeczytania której chciałam Was zachęcić. Zresztą cała oferta Zwierciadła książek Katarzyny Wolwowicz jest bogata. Przeglądając ją zwróćcie proszę uwagę na okładki, które są bardzo niepokojące. Która jest Waszą ulubioną? Ja nie ukrywam, że mnie przekonała okładka „Niewinne ofiary” idealnie pasująca do tytułu🙄.

(…) Cokolwiek postanowisz, twoja decyzja złamie twoją rodzinę tak mocno, jak złamała moją. Widzisz…Kobiety nie są ani dobre, ani złe, ale z pewnością są mściwe… KONIEC” – Zastępcza” Katarzyna Wolwowicz. 

Tak kończy się druga opowieść o perypetiach wrocławskiego komisarza Tymona Hantera, u którego zjawia się przerażony starszy o pięć lat brat Wojciech ścigany przez warszawską policję za zabójstwo żony – Jagody. Jak na jego nazwisko przystało, komisarz zaczyna ścigać zabójcę. Odkrywa, że bratowa uwikłana została w prywatne śledztwo w sprawie podwarszawskiego hotelu SPA o nazwie hinduskiej bogini Parwati, w którym bezprawnie przebywają surogatki, młode hinduski walczące o lepsze życie. Intryga zatacza coraz szersze koło. Hanter nie wie, kto jest niewinny, a kto wplątany w nielegalny proceder. Zarówno prowadzący śledztwo komisarz Marcin Sopicki, jak i nadzorujący sprawę prokurator Kowalski wydają się mu wątpliwi. Hanter szuka zainteresowanych śmiercią Jagody i wrobieniem jego brata w jej morderstwo na wysokich szczeblach władzy. Tylko komu mogłaby się narazić nic nie znacząca w świecie zawodowym dziennikarka pisząca do pism kobiecych? 

Katarzyna Wolwowicz wymyśliła ciekawą historię, która dzieje się bardzo szybko. Pomysł, by przywlec Hantera wraz z jego dziewczyną Aśką do Warszawy, by oczyścić jego brata z zarzutów okazał się udany. Akcja dzieje się spiesznie. Wolwowicz nie szczędzi pobocznych wątków, które zaciekawiają, ale które są ściśle związane z myślą przewodnią książki. Nie ma się tutaj wrażenia, że książka składa się z nic nieznaczących wrzutek, które tylko mają zagmatwać jej treść. Czytając miałam poczucie, że żadne słowo nie jest przypadkowe. Żadna wyrażona myśl. Sprytnie Autorka wplotła w fabułę wątki z pierwszej części serii. Dzięki temu książkę pt. „Zastępcza” można czytać niezależnie od poprzedniego tomu. Bez zbędnego wysiłku dowiedziałam się o co chodzi z Panem Krynickim, który został zamordowany i którego prawdziwego zabójcę odnalazł Hanter, poznałam sekret Państwa Zdrojewskich oraz okoliczności zapoznania się z Asią podczas pracy „pod przykrywką w Karkonoskiej Osadzie, religijnej sekcie, w której dorastała”. 

Kryminał składa się z zatytułowanych rozdziałów. Narrator relacjonuje wydarzenia z perspektywy obiektywnego widza, który wszystko wie, wszystko widzi. Rwąca akcja idealnie sprawdza się w retrospekcjach, których jest sporo. Wolwowicz pomaga czytelnikowi rozeznać się w szerszym kontekście kryminalnej intrygi dzięki częściom zatytułowanym jak: „Kilka tygodni wcześniej. Kompleks bogini Parwati”, „Indie. Bombaj”, „Kilka miesięcy wcześniej”, „Dawniej”, „Dom państwa Zdrojewskich”, „Kilka tygodni wcześniej”, „Obecnie. Indie” czy wreszcie ostatni „Epilog. Rok później”. Ten sposób zaprezentowania fabuły daje czytelnikowi możliwość spięcia całej intrygi w jedną komplementarną całość, w której coś z czegoś wynika i w której nikt z bohaterów nie jest niepotrzebny. 

Kompletnie nie pasowała mi do tak świetnie skrojonej i dynamicznej fabuły Jagoda, jako sprawczyni następujących po sobie zdarzeń. Nie przekonało mnie ani jej śledztwo, ani relacja z sąsiadką Leną. Aśka towarzysząca Hanterowi również mi bardziej przeszkadzała niż urozmaicała powieść. Myślę, że tak dobra książka poradziłaby sobie i bez wplątania jej, a także jego rodziców w prowadzone śledztwo. Hunter „pies tropiący, łowczy, który ściga zwierzynę” wydaje mi się być samowystarczalny w takich okolicznościach. Bez wątpienia ma ku temu predyspozycje. 

(…) Polski naród za silnych i władczych ludzi uznawał tych, którzy dużo przeklinali, podczas gdy w Indiach to głownie milczenie i pogarda świadczyły o wyższości nad przeciwnikiem.” – Zastępcza” Katarzyna Wolwowicz. 

To dodatkowy atut powieści. Lubię, gdy książki nawet z gatunku tych rozrywkowych mnie uczą. Tak jest i tym razem. Autorka sprawnie wplątała wątki kulturowo – społeczne wynikającez jednego z miejsc akcji. Dzięki temu mogłam zanurzyć się w to co Hindusi cenią i wręcz przeciwnie. Bez względu czy to z pozycji dobrego czy złego bohatera😏.

Reasumując „Zastępcza” Katarzyny Wolwowicz to udany kryminał z wartką akcją. Dużo się w nim dzieje. Zakończenie jest arcyciekawe. Okazuje się, że pewne tropy mogły zmylić nawet tak sprawnego łowczego, jakim jest komisarz Tymon Hanter. Zaciekawieni? Mam nadzieję.  

Moja ocena: 7/10

We współpracy z WYDAWNICTWEM ZWIERCIADŁO.

„Wszyscy zakochani nocą” Mieko Kawakami

WSZYSCY ZAKOCHANI NOCĄ

  • Autorka: MIEKO KAWAKAMI
  • Wydawnictwo: MOVA
  • Liczba stron: 288
  • Data premiery : 25.09.2024
  • Data premiery światowej: 12.05.2022 

Wydawnictwo Mova  w ostatnią premierową środę wydało powieść „Wszyscy zakochani nocą” autorstwa Mieko Kawakami. Od razu po otrzymaniu przesyłki, za którą bardzo dziękuję Wydawcy😊, zabrałam się do czytania. Odkrywanie na nowo prozy azjatyckiej ostatnimi czasy to moje hobby😏. Tym bardziej, że „Wszyscy zakochani nocą” to czwarta publikacja tego Wydawnictwa w ramach #MOVAAZJATYCKA, z którą się zapoznałam. Poprzednie to „Pralnia Serc Marigold”, „Księgarnia Napojów Księżyca” oraz „Galeria snów Dallerguta”. Nie ukrywam, że moją faworytką na chwilę obecną jest właśnie książka Mieko Kawakami👍.

(…) Kiedy wyciągałam ręce, zdawało mi się, że sięgam palcami w nieskończoność. A moje nogi, choć stawiałam je niepewnie na świetlistej drodze, mogły mnie zanieść nawet na koniec świata. Tak się czułam…” – Wszyscy zakochani nocą” Mieko Kawakami.

Tak często czują się ludzie spożywający alkohol. Wie o tym trzydziestoczteroletnia Fuyuko Irie, która pracuje w domu jako freelancerka wykonując korekty na rzecz jednego z wielu tokijskich wydawnictw. 

Do kontaktów zawodowych w zasadzie wystarczały nam telefon, poczta internetowa oraz kurier…” – Wszyscy zakochani nocą” Mieko Kawakami.

Coraz bardziej zapadająca się w samotność, spędzająca większość czasu w domu, nie wyjeżdżająca na wakacje, niepotrafiąca się zabawić, w alkoholu szuka wytchnienia, odpoczynku, relaksu. Znajduje to, choć tylko na chwilę. Z alkoholowego marazmu pomaga jej wychylić głowę Mitsutsuka. Pięćdziesięcioośmioletni mężczyzna, spotkany w miejscowym domu kultury, uwielbiający muzykę klasyczną i uczący w szkole średniej fizyki. Zaciekawia Fuyuko teorią światła i samym sobą. Para zaczyna spędzać ze sobą coraz więcej czasu. 

To nie jest historia miłosna i to jest pewne. To zdecydowanie literatura piękna napisana niespiesznie w podobny sposób, co Murakami. W dialogach odnajdywałam jakby cień Mistrza, którego prozę uwielbiam, a który sam uważa pisarkę, za „najważniejszą współczesną pisarkę japońską.” Trudno mi się zgodzić z opinią Murakamiego, gdyż „Wszyscy zakochani nocą” jest książką dobrą, natomiast nie powalającą na kolana. Możliwe, że inne publikacje autorki bardziej przypadną mi do gustu. Wrzuciłam już „Heaven” oraz „Piersi i jajeczka” na moją półkę biblioteczną w  Legimi.

Wracając do publikacji „Wszyscy zakochani nocą” to powieść ta jest zdecydowanie dla fanów bezkompromisowej i prostolinijnej prozy, jaka cechuje prozę japońską. Dialogi są szczere i proste. Bohaterowie często przyznają się do swojej niewiedzy. Co charakterystyczne dla tej kultury, nie tylko w aspekcie wiedzy naukowej, lecz także w obszarze własnych uczuć, myśli, przeżyć. To co dla zachodniego człowieka jest niemożliwością, dla ludzi wschodu jest czymś normalnym. Można bez żadnych konsekwencji przyznać się do nieumiejętności odczuwania, braku empatii czy uczuć w stosunku do człowieka, z którym się nawet sypia. To jest coś, czego powinniśmy się od Azjatów uczyć! 

Taka też jest główna bohaterka. Fuyuko Irie często nie wie, gdzie czuje się dobrze, z czym czuje się dobrze i jak chciałaby spędzić czas, nie mówiąc już o pozostałym życiu. Choć ostatni rozdział, trzynasty daje nadzieję, trudno przewidzieć, jak potoczą się dalsze losy trzydziestosiedmioletniej Fuyuko. Jako jej przeciwwagę autorka bardzo dobrze sportretowała Hijiri Ishikawę, jej współpracowniczkę, która dba o wysoką ilość zlecanych jej korekt i pomaga w realizowaniu przez Fuyuko zadań. Ta relacja nie została przedstawiona w sposób zbyt skomplikowany. Jak na japońską prozę przystało, Hijiri robi swoje, a Fuyuko nawet nie myśli, że robi coś złego, więc tym bardziej nie reaguje. Nie do końca przekonał mnie problem z alkoholem Fuyuko, który nie odbił się na jej zawodowej efektywności. Nie mogąc wyjść z domu bez termosu z sake trudno być jednocześnie sprawnym i dowożącym na czas zadania korektorem. Ale to oczywiście moje zdanie. Możliwe, że są osoby, które pracę korektorską wykonują bez zbędnego trudu nawet potrzebując do codziennego życia kilka puszek piwa. 

Zresztą jest to jedna z najjaśniejszych cech tej publikacji, sposób w jaki Mieko Kawakami przedstawiła pracę korektorki i rzeczywistość z tym związaną. Wielokrotnie sama zauważałam drobne błędy lub nieścisłości w przeczytanych książkach. Zastanawiałam się kto zawinił. 

(…) Zobaczyłam tytuł, nad którym niedawno sama pracowałam, ucieszyłam się z ładnej okładki i wzięłam powieść do ręki. kiedy ją otworzyłam, od razu wpadł mi w oczy błąd… (…) Wróciłam do domu zdruzgotana. Tyle razy sprawdzałam każde zdanie w tej powieści! A tu byk! Czarno na biały, oczywisty błąd, i to w miejscu, które łatwo znaleźć…” – Wszyscy zakochani nocą” Mieko Kawakami.

Wielokrotnie głosem głównej bohaterki będącej jednocześnie narratorką powieści, Kawakami dowodzi, że nie ma idealnych książek. Bez względu, ile pracy korektor włoży w swą pracę, ile razy przed wysłaniem do wydawnictwa przeczyta ostateczną wersję autor, jak często zapozna się z potencjalną publikacją wydawca/recenzent lub ich asystenci, istnieje duże prawdopodobieństwo, że jakaś nieścisłość, błąd stylistyczny czy gramatyczny się pojawi. 

Może i „Wszyscy zakochani nocą” jest książką niedoskonałą. Może i Mieko Kawakami mogła napisać ją trochę inaczej, bardziej rozwinąć wątek Mitsutsuki na rzecz wątku z Hijiri Ishikawy. Może.

Pewne jest jednak, że to dobra książka, z którą warto spędzić czas. Książka obnażająca ludzkie niedociągnięcia, deficyty, we właściwy dla kultury azjatyckiej sposób. Książka niebanalna, jak niekonwencjonalna może być japońska proza, w której nie każde słowo musi wybrzmieć i nie każda relacja musi być skonsumowana. Japończycy wprost uwielbiają poznawać się jakby przez szybę. Niby się widzą, prawie czują swą obecność, a jednak… 

To specyficzny klimat w dobrej książce. Sprawdźcie sami czy Wam również się spodoba. 

Moja ocena: 7/10

We współpracy recenzenckiej z WYDAWNICTWEM MOVA.

„Norwegian Wood” Haruki Murakami

NORWEGIAN WOOD

  • Autor: HARUKI MURAKAMI
  • Wydawnictwo: MUZA
  • Liczba stron: 472
  • Data premiery w tym wydaniu: 22.05.2024
  • Data 1. wyd. pol.:  3.02.2006
  • Data premiery światowej: 4.09.1987

Wydawnictwo MUZA SA jak wspomniałam w recenzji pierwszej przeczytanej przeze mnie książki Haruki Murakamiego („Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa”) dzięki wznowieniom publikacji tego wybitnego japońskiego prozaika udostępnia jego utwory w księgarni  Legimi. Ja niestety, o czym już wiele razy wspominałam w chwili obecnej nie mogę korzystać już z dobrodziejstwa bezpiecznego polskiego czytnika marki InkBook Polska🙄. Radzę sobie jednak wykorzystując funkcje czarnego ekranu smartfona, by wzrok za bardzo nie cierpiał. Tak to już jest, gdy potrzeba zapoznania się z kolejną lekturą ulubionego autora, tym razem to „Norwegian Wood”, jest większa od możliwości finansowych, by zakupić papierową publikację lub nowy czytnik😏 poza dostępnym budżetem. 

Tytułowa „Norwegian Wood (This Bird Has Flown)” to piosenka autorstwa The Beatles nagrana 21 października 1965 roku I umieszczona w albumie pt. „Rubber Soul” z tego samego roku. Według en.wikipedia.org „została napisana głównie przez Johna Lennona, z wkładem lirycznym Paula McCartneya i przypisany do partnerstwa LennonMcCartney”. Co ciekawe „Magazyn Rolling Stone umieścił „Norwegian Wood” na 83 miejscu listy „500 najlepszych piosenek wszech czasów” w 2004 roku”. Tytuł piosenki nieprzypadkowo posłużył Murakamiemu za tytuł książki. Odwołanie do niej znajduje się w powieści co najmniej dwukrotnie. Jest ona bowiem ulubioną kompozycją do grania na gitarze dla jednej z głównych bohaterek, Naoko. A wygrywa ją wielokrotnie Reiko Ishida, nauczycielka muzyki, instrumentalistka. 

(…) odebrała sobie życie, tak jak wielu moich znajomych, którzy popełnili samobójstwo, kiedy doszli do pewnego etapu życia, zupełnie jakby nagle przyszło im to do głowy.”  –Norwegian Wood” Haruki Murakami.

To powieść o miłości i dorastaniu japońskich dwudziestolatków. Rozpoczyna się w 1968 roku a kończy dwa lata później, choć w wielu miejscach Murakami podpowiada czytelnikom, co stało się z głównymi bohaterami później. Dzięki temu można prześledzić potencjalne ich przyszłe losy. Głównym bohaterem jest Tōru Watanabe będący jednocześnie narratorem powieści. To Watanabe opowiada o swoich przeżyciach, w których uczestniczą inni, ciekawi bohaterowie. Jak również, to z pozycji życia wewnętrznego Watanabiego czytelnik jest w stanie zagłębić się w szczery i prostoduszny sposób myślenia, który prezentuje. Sam w sobie bohater jest więc wyjątkowy i niespotykany w czytanych przeze mnie publikacjach! 

Głównego bohatera poznajemy, gdy w wielu dziewiętnastu lat na pierwszym roku studiów spotyka niespodziewanie w tokijskim pociągu podmiejskim Naoko, dziewczynę jego jedynego szkolnego przyjaciela Kizuki. Kizuki, który przez swoją decyzję na zawsze pozostanie siedemnastolatkiem. Spotkanie z wieloletnią dziewczyną przyjaciela niespodziewanie przeradza się w poważniejszą relację. Naoko oddala się jednak od Watanabiego, który coraz bardziej wpada w wir studenckiego życia. Dostosowuje się do swego współlokatora Komandosa. Penetruje nocne tokijskie życie ze studentem trzeciego roku, nałogowym i patologicznym uwodzicielem, przystojniakiem Nagasawą, którego dziewczyna; Hatsumi, porzucona przez niego po studiach popełnia samobójstwo.

-Słońce zachodzi, dziewczyny wychodzą na miast, krążą po okolicy bez celu, piją alkohol. One czegoś szukają, ja im to mogę ofiarować. To naprawdę proste.”  – Norwegian Wood” Haruki Murakami.

Zaprzyjaźnia się z Midori, która uczęszcza z nim na jeden z wielu wykładów. Uwodzicielska, bezpośrednia, przepiękna dziewczyna urozmaica mu życie samotnika włócząc się z nim po tokijskich ulicach. Tōru Watanabe dzięki niej zaczyna inaczej patrzeć na swe życie, zaczyna dostrzegać inne możliwości, których nie dostrzegał owładnięty uczuciem do Naoko, która odseparowuje się od niego coraz bardziej. 

Haruki Murakami wydał po raz pierwszy „Norwegian Wood” w 1987 roku. Akcję umiejscowił pod koniec lat sześćdziesiątych. W wielu miejscach nawet z pozycji narratora wskazuje, że od momentu opisywanych wydarzeń minęło już dwadzieścia lat. Możliwe, że autor czerpał z licznych doświadczeń autobiograficznych w konstruowaniu powieści. W opisywanych latach, sam był studentem, podobnie jak narrator jest jedynakiem uwielbiającym czytanie książek i słuchanie muzyki. Do tego oddający się z pasją pływaniu. 

Już w czasach umiejscowienia akcji Tokyo stanowiło ogromną metropolię. Fabułę dominują liczne podróże młodych bohaterów, którzy korzystają z transportu publicznego. Wiele scen dzieje się na peronach, w pociągach, w metrze, w drodze do, w drodze z…. Wiele scen rozgrywa się na świeżym powietrzu, podczas spacerów. Ten sposób wykreowania miejsc akcji wzmacnia poczucie prawdziwości opisywanych zdarzeń i realności bohaterów. Język jest prosty. Książka składa się z jedenastu ponumerowanych rozdziałów, w których dwie całkowicie różne postaci kobiece prezentują inne życie, w które może wkroczyć u progu dorosłości Watanabe. Musicie wiedzieć, jak dowiedziałam się z jednego przypisu, że w Japonii wiek dwudziestu lat traktowany jest jako oficjalne wejście w dorosłość. Naoko symbolizuje dziewczynę nie z tego świata, zanurzoną w snach i fantasmagoriach, żyjącą przeszłością. Trudną przeszłością. Jedną z najbardziej wstrząsających scen była scena, w której Naoko znajduje swą starszą siostrę po udanej samobójczej próbie przez powieszenie. Do tej pory mam ciarki myśląc o niej. Midori twardo stąpająca po ziemi, pragmatyczna i energiczna obrazuje znowu zmianę, która Watanabiemu jest bardzo potrzebna. Sam Watanabe zdaje się być między nimi jakby zawieszonym mostem pomiędzy dwoma przepięknymi brzegami. Raz podąża w jedną, a raz w drugą stronę jego końca. 

Książka w formie indywidualnej interpretacji powieści Harukiego Murakamiego została zekranizowana w 2010 roku. Wśród czytelników nie zebrała pozytywnych recenzji. Ich zdaniem reżyser i scenarzysta Tran Anh Hung uprościł relacje pomiędzy ciekawie wykreowanymi bohaterami, których wzajemne relacje stworzą pewien splot tajemnic. W jednej recenzji przeczytałam, że „Obrazy Japonii, przesycone niejapońskim, jakby wietnamskim światłem atakują widza świeżością drzew, poruszanej wiatrem trawy, podmokłej doliny, nadmorskich skał. Reżyser „Schyłku lata” atmosferę filmu jak zwykle buduje za pośrednictwem wystylizowanego piękna kadrów, muzyki – skomponowanej przez Radiohead, eksplozji soczystej zieleni i zmysłowo ukazanego bólu”. Muzyka i w filmie, i w pierwowzorze odgrywa istotną rolę, tak jak literatura. W wielu miejscach czytałam o słuchanych płytach czy wygrywanych na gitarze przez Reiko Ishidę utworach muzycznych. Próbowałam zgadywać czy któryś z nich jest mi znany. Podobnie jak z lekturami, które czytał Watanabe i do których czytania zachęcał innych jak; Scott Fitzgerald z przeczytanym wielokrotnie „Wielkim Gatsbym”, Truman Capote, John Updike, Raymond Chandler. 

(…) lecz nie zauważyłem na swoim roku ani w akademiku nikogo, kto gustowałby w tego typu powieściach. Wszyscy czytali zazwyczaj japońskich autorów, jak Kazumi Takahashi, Kenzaburõ Oe czy Yukio Mishima, albo współczesncych pisarzy francuskich.” – Norwegian Wood” Haruki Murakami.

To poruszająca opowieść o mierzeniu się z krzywdą, oswajaniu traumy i uzdrawiającej sile empatii. To historia młodych Japończyków, którzy dzielą się wzajemnie refleksami na swój temat i zdarzeń ze swego życia. To jakby proza drogi, w której każdy człowiek jest kolejną autostradą podążającą w odrębnym kierunku. 

(…) Zastanawiałem się nad tym, co do tej pory utraciłem, nad straconym czasem, nad ludźmi, którzy umarli albo odeszli, nad myślami, które już nie wrócą.” –Norwegian Wood” Haruki Murakami.

„-Nie rozczulaj się nad sobą. Tylko prymitywy się nad sobą rozczulają” . – Norwegian Wood” Haruki Murakami.

Bardzo podoba mi się sposób przedstawiania rzeczywistości przez Murakamiego. Dialogi, mimo że bez zbędnych ozdobników, proste i jasne w swym przekazie są dla mnie niezwykle głębokie. Tylko Murakami potrafi tak przedstawiać sposób rozmowy między dwójką młodych, inteligentnych ludzi. W pokorze i szacunku do drugiego człowieka. 

– Przepraszam – powiedziała, (…) – Byłam po porostu zła na siebie. 
– Myślę, że cię jeszcze tak naprawdę nie rozumiem. Nie jestem zbyt bystry, potrzebuję trochę czasu, aby pojąć pewne rzeczy. Ale jeżeli tylko będę miał czas wszystko dokładnie przemyślę i wtedy nikt na świecie nie będzie cię tak dobrze rozumiał jak ja.” – Norwegian Wood” Haruki Murakami.

Tylko Murakami potrafi opisać dialog między dwójką młodych ludzi ociekający seksem w sposób metodyczny, wręcz akademicki, bez zbędnej podniety, zbędnego wulgaryzmu. 

„-(…) Lubię cię, ale chodzę z kim innym i nie mogę robić takich rzeczy. Jestem w tych sprawach dość zasadnicza. Dlatego przestań. Proszę. Lecz ty nie przestajesz.
– Przestałbym.
– Wiem. Ale to jest na niby, więc może tak być (…) I mówię: „Przestań, naprawdę przestań. Coś tak wielkiego i twardego za nic się nie zmieści.”
– Nie jest taki duży. Zwyczajny.” – Norwegian Wood” Haruki Murakami.

Zresztą Midori ze swym opętaniem do „świntuszenia” i oglądania filmów pornograficznych w kinie niezwykle mnie urzekła. Mimo wszystko, Murakami zadbał, by nie była gburowata, a miała ogromne pokłady kobiecego wdzięku.

Uwielbiam prozę w tym wydaniu. Uwielbiam dowiadywać się w ten sposób fantastycznych informacji o Japonii. Dzięki „Norwegian Wood” Haruki Murakamego dowiedziałam się między innymi, że w końcówce lat sześćdziesiątych istniały już legalne love hotele w Tokyo, w których można było uprawiać seks oraz że do kin można było iść na film pornograficzny. Dowiedziałam się też, że wielość samobójstw wśród młodych stanowiła jakby codzienność. Możliwe, że to wskutek braku możliwości dostosowania się do warunków następujących po II wojnie światowej, gdy nagle cesarz pozbawił się boskości i świat został zdominowany przez bardziej równe prawa. 

Dlatego warto czytać. Naprawdę. Czytajcie Murakamiego! 

Moja ocena: 8/10

Książki Murakamiego wydaje Wydawnictwo Muza, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi.

„Zmierzch” Osamu Dazai

ZMIERZCH

  • Autor: OSAMU DAZAI
  • Wydawnictwo: TAJFUNY
  • Liczba stron: 152
  • Data premiery w tym wydaniu: 22.02.2019
  • Rok pierwszego wydania polskiego: 2002 
  • Rok premiery światowej: 1947

Osamu Dazai to wybitny przedstawiciel japońskiej prozy. Syn bogacza, który przy piątej próbie popełnij skutecznie samobójstwo w wieku trzydziestu dziewięciu lat. Rok przed swą samobójczą śmiercią w roku 1947 wydał swą najbardziej znaną powieść, która nawet po osiemdziesięciu latach jest czytana w Japonii. Powieść o upadku arystokracji, o jej zmierzchu, który musiał nastąpić wraz z kapitulacją cesarza japońskiego, którą zaczął pisać rok po wojnie. W Polsce publikację „Zmierzch” wznowiło Wydawnictwo Tajfuny, a ja zapoznałam się z tą krótką formą literacką dzięki abonamentowi Legimi

„-Sam tytuł nie czyni jeszcze człowieka arystokratą. Niektórzy ludzie bez tytułu, lecz obdarzeni naturalną klasą, są wspaniałymi arystokratami. Tacy jak my natomiast, niemający nic poza tytułem, są bliżsi pariasom.” – Zmierzch” Osamu Dazai.

U schyłku arystokracji japońskiej po przegranej II wojnie światowej tak twierdzi Naoji, młodszy brat, borykający się nałogiem narkotykowym, uzależniony od opium, spisujący swoje próby wyjścia z nałogu w Dzienniku kwiatu nocy.Wracający do niego w czasie walk wojennych. Powstały w wyobraźni Osamu Dazaia Naoji został wykreowany z własnych doświadczeń autora, przez lata borykającego się z nałogiem narkotycznym, śmiercionośną morfiną.

(…) Wiem, że nie ma już arystokracji ani szlachty, w każdym razie nie jest ona tym, czym była dawniej. Ale jeśli skazana jest ona na całkowity upadek, to wolałabym, żeby stało się to w możliwie elegancji sposób.” – Zmierzch” Osamu Dazai.

Tak znowu uważa Kazuko, w przypadku której nałóg narkotyczny jej brata przyczynił się do rozwodu z Yamakim. Borykająca się z żalem po zmarłym w jej łonie dziecku. Będąca oddaną córką swej matki, którą przez lata się opiekuje w górskiej wili na półwyspie Izu, „między zatokami Suruga i Sagami wyspy Honsiu, odległy ponad 100 km od Tokio.” Dochodzi do wniosku, że jej poprzednie arystokratyczne życie było pełne ułudy. Że praca może być tak samo satysfakcjonująca, jak robótki ręczne. Że w życiu trzeba liczyć na innych i dobrze żyć z sąsiadami. Że można również samemu się utrzymać, gdyż najważniejsze jest być szczęśliwym, nawet jeśli będzie się samą tylko z nieślubnym dzieckiem u boku. Wreszcie rozumie, że jedyny sposób na przyszłe życie to pójście pod prąd i przeciwstawienie się arystokratycznym ideałom, odrzucenie zasad wpajanych od maleńkości wprost wyniesionych z publikacji „Wyższa nauka dla kobiet”. 

Nie zrozumiałabym tej lektury, gdyby nie wnikliwe wprowadzenie zatytułowane „Upadek” napisane przez Karolinę Bednarz. Wprowadzenie rozpoczynające się następującymi słowami: 

„15 sierpnia 1945. Japończycy po raz pierwszy słyszą głos cesarza — w specjalnej audycji radiowej cesarz Hirohito informuje (cichym głosem i ceremonialnym językiem, którego większość obywateli nie rozumie) o kapitulacji Japonii, motywując ich przy tym do „zniesienia tego, co jest nie do zniesienia”. Nie mówi wprost o przegranej; oznajmia jedynie, że „sytuacja nie rozwinęła się po myśli Japonii, a losy świata okazały się nam nieprzychylne” – „Upadek” [w:]„Zmierzch” Osamu Dazai.

Karolina Bednarz obrazuje istniejący wówczas japoński światopogląd. Zwraca uwagę czytelnika na silną i skuteczną propagandę, której wielu wierzyło do końca, tak jak w nieprzerwaną boskość cesarza. 

„(…) Poza Japonią utknęło prawie siedem milionów Japończyków, połowa to żołnierze. Wielu z nich przez tygodnie albo miesiące nie jest świadomych tego, że wojna się skończyła, i nadal oddają swoje życie w imię cesarza.” – „Upadek” [w:]„Zmierzch” Osamu Dazai.

Bednarz przedstawia cały kontekst polityczny i społeczny odradzającej się po II wojnie światowej Japonii. Uściśla, że po upadku japońskiej arystokracji i zrównania jej w konstytucji z innymi obywatelami z jap. „Kazoku odebrano rządowe stypendia, co zmusiło wcześniej uprzywilejowane rodziny do wyprzedania majątku (ziemi, domu, ubrań, mebli); dla wielu było to jedyne źródło dochodu — do momentu, aż majątek się skończył. Ci ludzie nie mieli pojęcia, jak mają w takim świecie żyć. Jedną z tych rodzin była rodzina Kazuko i Naojiego.” – „Upadek” [w:] Zmierzch” Osamu Dazai.

Samo wprowadzenie jest warte przeczytania nawet jeśli zrezygnujecie z tych następujących po nim ośmiu rozdziałach. Fragment „Upadek” stanowi bowiem zwięzłe przedstawienie okoliczności, w których rozpoczyna się akcja powieści. Zawiera również ciekawostki historyczne, które usatysfakcjonują wybrednego czytelnika lubiącego, gdy książka go uczy. 

Co do konstrukcji to powieść podzielona jest na osiem rozdziałów, o czym wspomniałam powyżej. Główną bohaterką jest Kazuko, która zgodnie z wychowaniem powinna być najpierw posłuszna ojcu, potem mężowi, a na końcu synowi. Tak też autor zobrazował jej matkę, nazwaną przez swego syna jedyną prawdziwą arystokratką. Kontekst rodzinny Kazuko i jej przeżycia, też wewnętrzne, poznajemy z perspektywy jej osobistej narracji, pamiętnika brata czytanego w ukryciu czy listów, które pisała do pisarza Uehara zdradzającego swoją żonę z licznymi kochankami, nie przekazującymi swych wynagrodzeń za utwory na utrzymanie domu i córki, a także upijającego się na śmierć, z którym sympatyzował brat głównej bohaterki; Naoji. Każdy list do Uehara jest inny. W ostatnim Kazuko jest już bardziej dojrzała, już zrozumiała kim tak naprawdę jest Uehara i że jej moralna rewolucja jest wynikiem tylko fantazji o idyllicznej miłości. Choć i w tym wątku autor zadbał, by Kazuko zachowała się we właściwy, typowo azjatycki sposób. Prosiła adresata, zapewniała o swej miłości, o swym oddaniu, a nawet gwarantowała ogromną sympatię i oddanie żonie ukochanego. I taka na końcu Kazuko najbardziej mi się podobała. Odarta ze swych wyobrażeń. Obdarta ze swych marzeń. 

Czym więc jest tytułowy zmierzch? To koniec epoki — Japonii triumfującej, silnej, walczącej, to upadek Kraju Wschodzącego Słońca. To koniec pewnego systemu społecznego oraz śmierć arystokracji — nad czym ubolewają główni bohaterowie powieści, którzy nie potrafią odnaleźć się w nowej rzeczywistości.” – „Upadek” [w:] Zmierzch” Osamu Dazai.

Moja ocena: 7/10

Powieść wydało Wydawnictwo Tajfuny, a opinię o niej przeczytaliście dzięki abonamentowi Legimi

„Twoje lepsze życie z Katarzyną Miller. Krok po kroku” Katarzyna Miller

TWOJE LEPSZE ŻYCIE Z KATARZYNĄ MILLER. KROK PO KROKU

  • Autorka: KATARZYNA MILLER
  • Wydawnictwo: ZWIERCIADŁO
  • Liczba stron: 200
  • Data premiery: 28.08.2024

O @Katarzyna Miller pisałam już na moim blogu czytelniczym dwukrotnie. Po raz pierwszy przy okazji publikowania opinii o poradniku „Daj się  pokochać dziewczyn. Poznaj sekret udanych relacji” napisanej wespół z Joanną Olekszyk, a po raz drugi przy recenzji na temat publikacji z Dariuszem Janiszewskim „Kobiety od A do Z czyli o tym, co ważne dla kobiecej tożsamości, o emocjach, postawach i życiowych wyborach”. Poprzednie wspomniane książki wydało Wydawnictwo Zwierciadło. Podobnie jak workbook zatytułowany „Twoje lepsze życie z Katarzyną Miller. Krok po kroku”, który debiutował pod koniec sierpnia br. Mam już w użyciu swój własny planner również od Katarzyny Miller, który bardzo sobie chwalę. Używam go nagminnie. Z radością więc zapoznałam się ze wnętrzem tej pięknej publikacji z przepiękną kolorową okładką. 

Wracając do samej Autorki to oferta jej publikacji jest bardzo szeroka. Zerknijcie proszę na stronę Wydawnictwa Zwierciadło.pl na której znajdziecie takie ciekawe pozycje jak: „Odkryj siebie na nowo z Katarzyną Miller”, „Nie bój się życia”, „Seksownik, czyli mądrze i pikantnie”, „Kup kochance męża kwiaty” czy pisane z przymrużeniem oka; Instrukcja obsługi kobiety’, „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi”, „Instrukcja obsługi faceta” i wiele innych. Niektóre pisane wyłącznie przez Katarzynę Miller, a niektóre współtworzone z inną osobowością ze świata psychologii, psychoterapii czy dziennikarstwa. Wiele z nich zasługuje na naszą uwagę i mogą stanowić przepiękny prezent dla kogoś bliskiego z okazji urodzin, imienin czy w zbliżającym się świątecznym czasie. Na pewno prezent się spodoba👍. 

Twoje lepsze życie z Katarzyną Miller. Krok po kroku” Katarzyna Miller oprócz pięknego wydania posiada interesujące wnętrze. To praktyczny workbook zawierający zarazem inspirujące porady, jak i miejsce do pracy własnej. Poradnik podzielony został na 12 kroków. Podjęte przez Panią Kasię wątki to: dorosłość, autentyczność, asertywność, miłość, życzliwość, wdzięczność, uważność, bliskość, radość, spokój ducha czułość i nicnierobienie. Mi najbardziej podobało się nicnierobienie. Wiadomo🫢. Dzięki temu fragmentowi dowiedziałam się, że nicnierobienie nie jest złe, że związane jest z uważnością na siebie samą, że potrzebne jest każdemu z nas, nie tylko by zadbać o zdrowie fizyczne, ale przede wszystkim, by dbać o nasze zdrowie psychicznie. Gonimy dzień po dniu. Staramy się nie stracić pracy, partnera, dzieci. Nie zatrzymujemy się. A powinniśmy nicnierobienia się nauczyć. Rozbrajające nicnierobienie niweluje u nas poziom stresu. Usuwa przemęczenie, z którym borykamy się każdego dnia. Dodaje nam energii i bardzo pozytywnie wpływa na naszą większą wydajność.

Zachwyciła mnie nie tylko wspomniana na początku twarda, barwna okładka, lecz także papier, urzekające grafiki, dopracowane elementy w najdrobniejszym detalu. Piękne, kolorowe i wartościowe w swej treści. W wielu momentach wzruszyłam się, jak na przykład przy czytaniu fragmentu „Zawsze stój za sobą”. Nie uczą nas tego rodzice. Nie uczą dziadkowie, a tym bardziej nie uczą nas tego w szkole. Cudownie, że jest taka Pani Kasia, która uczy nas tego sama. Dziękuję jej za to👏. 

Generalnie to nie przepadam za poradnikami📝☕🌷. Wiem, wiem śmiech na sali pewnie teraz jest, gdyż o poradnikach piszę wielokrotnie😉. Nie zmienia to faktu, że nie jest to moja ulubiona dziedzina. Uwielbiam za to całkowicie świadomie Panią Kasię. Pasuje mi jej charakter, sposób mówienia, zachowywania się, entuzjazm. Często sięgam do jej podcastów dostępnych na ogólnodostępnych platformach. Z chęcią nawet wzięłabym udział w warsztatach, szkoleniach zorganizowanych przez nią. Możliwe, że wszystko w swoim czasie i kiedyś zawitam w jej progi, by jeszcze głośniej i dosadniej usłyszeć co ma mi do powiedzenia w cztery oczy, swoimi słowami. Trzymajcie za mnie kciuki🤜🤛! 

A tymczasem sięgnijcie do „Twoje lepsze życie z Katarzyną Miller. Krok po kroku” i podążcie wytoczonymi przez Panią Kasię Miller drogowskazami. 

Moja ocena: 8/10

Za tę pozycję bardzo dziękuję WYDAWNICTWU ZWIERCIADŁO.

„Córka z Genewy” Soraya Lane

CÓRKA Z GENEWY

  • Autorka: SORAYA LANE
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Cykl: UTRACONE CÓRKI (tom 4)
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 14.08.2024
  • Data premiery światowej: 8.03.2024 

Ostatnio mojej przyjaciółce przyznałam się, że jestem okładkową sroczką😁Jest to całkowita prawda. Potwierdzam z pełną świadomością, że uwielbiam pozycje książkowe, które oprócz ciekawego wnętrza zachwycają swą oprawą. Wiele takich publikacji wydaje właśnie Wydawnictwo Albatros, dzięki któremu otrzymałam czwarty tom cyklu „Utracone córki” autorstwa Sorayi Lane zatytułowany „Córka z Genewy”. Poprzednie części to: „Córka z Grecji”, „Córka z Włoch” i „Córka z Kuby”. Zobaczcie sami jak wszystkie tomy serii ładnie się ze sobą komponują😊.

Fabuła, podobnie jak we wcześniejszych trzech tomach dzieje się w dwóch planach czasowych. „Córka z Genewy” przypomina mi więc również cykl siedmiu sióstr autorstwa zmarłej już Lucindy Riley (jeśli nie czytaliście jej książek to serdecznie Was do tego zachęcam😏). Rozpoczyna się prologiem z podtytułem: Nad Jeziorem Genewskim. Wrzesień 1951 roku. Letnia rezydencja Floriana Lengachera”. To dzięki niemu poznajemy Delphine i Floriana w sytuacji, gdy mężczyzna zamierza się jej oświadczyć. 

„– Bez ciebie jestem nikim – wymruczał w jej włosy. – Powiedz „tak”, proszę. Pozwól mi znaleźć sposób, żebyśmy mogli się pobrać.
Ja też, Florianie, bez ciebie jestem nikim, pomyślała.” – „Córka z Genewy” Soraya Lane.

Kolejno Lane przeprowadza nas od rozdziału pierwszego osadzonego w mieście „Londyn. 2022 rok” przez perypetie Georgii, która jak inne znane nam bohaterki cyklu odwiedza na żądanie kancelarię prawną Williamson, Clark & Duncan, gdzie dowiaduje się od Mii, że jej ciotka Hope Berenson „Przez wiele lat prowadziła w Londynie placówkę, Dom Hope, dla niezamężnych matek i ich dzieci. Była znana z dyskrecji, a także dobroci… mimo ciężkich czasów.” Georgia otrzymuje pudełeczko z imieniem i nazwiskiem swej babci – Cary Montano. Georgia, która;

„Przez ostatnie dziesięć lat starała się zaakceptować to, że nie ma rodziny; dowodziła samej sobie i światu, że mimo tego, co przeszła, może odnieść sukces, że potrafi przeboleć to, czego zaznała jako nastolatka. Perspektywa otwarcia tego pudełka wydawała jej się jak rozbieranie misternie skonstruowanych murów obronnych, które wznosiła wokół siebie, by się chronić. Po prostu otwórz je. Nie myśl za dużo, tylko otwórz.” – „Córka z Genewy” Soraya Lane.

Georgia, która po otwarciu pudełka osiemnaście miesięcy później dowiaduje się, że stała się posiadaczką rzadkiego kamienia różowego turmalinu z diademu uznawano za najcenniejszy klejnot w kolekcji włoskiej rodziny królewskiej, który widziany był ostatnio przed abdykacją. By odnaleźć sens przekazanej jej po latach przesyłki postanawia udać się w podróż nad Jezioro Genewskie i spotkać z przystojnym Lucą, który odziedziczył olśniewającą tiarę po swym dziadku, w której brakuje jednego kamienia. Kamienia, którego od lat szuka. 

Przy czytaniu czwartego tomu cyklu autorstwa Sorayi Lane nie było zaskoczenia. Konstrukcyjnie książka jest bardzo podobna do poprzednich części. Czytelnik obserwuje i wdraża się w historię nieszczęśliwej miłości Delphine i Floriana, a także współcześnie w rodzącą się silną relację pomiędzy Georgią i Lucą w przepięknej szwajcarskiej scenerii. Autorka zadbała, by te dwa powiązane ze sobą wątki wspólną rodzinną przeszłością nie myliły się czytelnikowi. Skrupulatnie przed każdym rozdziałem oznaczała miejsce i czas akcji dzięki czemu nie sposób się było pogubić. To powieść obyczajowa ze szczęśliwym zakończeniem, choć historia miłosna Delphine i Floriana – jak uprzednio wspomniałam – taka się ostatecznie nie okazała. Dla mnie „Córka z Genewy” okazała się przyjemną, budującą lekturą, napisaną w sympatycznym klimacie. 

To książka z tych, która może nie jest arcydziełem, ale wnosi coś ze sobą do życia czytelnika. Wnosi relaks, spokój i zatrzymanie się na chwilę w codziennym życiu, by pokontemplować, jak żyli inni, z czym się mierzyli i jakie straty ponosili. To narracja o najtrudniejszych decyzjach, które przesądzają nie tylko o naszym życiu, lecz także o życiu naszych najbliższych, również następnych pokoleń. Chwilami słodko – gorzka opowieść opisująca ulotność szczęścia, które czasami zdarza nam się odczuwać tylko przez jedną, krótką chwilę. To także powieść o własnych korzeniach, nierzadko przez nas odrzucanych, by nie obnażać, co może skrywać przeszłość. Ta książka skłania czytelnika jednak do refleksji, że prawda o rodowych więzach i chęć ich dogłębnego rozpoznania jest silniejsza niż najbardziej dotkliwe fakty z przeszłości. 

Powieść dla fanów książek obyczajowych osadzonych w pięknych sceneriach z rozbudowanymi wątkami miłosnymi. Zdecydowanie idealna lektura na samotne wieczory👍. 

Moja ocena 8/10.

We współpracy recenzenckiej z Wydawnictwem Albatros.

„Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe

MINISTERSTWO MORALNEJ PANIKI

  • Autorka: AMANDA LEE KOE
  • Wydawnictwo: TAJFUNY
  • Liczba stron: 216
  • Data premiery : 12.10.2020
  • Data premiery światowej: 1.10.2013

Zbiór opowiadań zatytułowany „Ministerstwo moralnej paniki” w październiku 2020 roku wydało Wydawnictwo Tajfuny. To kolejna ciekawa pozycja z gatunku literatury pięknej, prozy azjatyckiej oferowana przez tego Wydawcę. Z ciekawością sięgnęłam na oficjalną stronę Wydawnictwa, by dowiedzieć się co nieco o samej autorce. Okazało się, że Amanda Lee Koe to queerowa singapurska pisarka, której debiutancki zbiór opowiadań Ministry of Moral Panic otrzymał Singapurską Nagrodę Literacką w kategorii fikcja w języku angielskim. Zwycięstwo zagwarantowało jej udział w literackiej rezydencji na Uniwersytecie w Iowa, niedługo później otrzymała również stypendium pozwalające jej na podjęcie studiów pisarskich na Uniwersytecie Colombia. Pieniądze z wygranej Singapurskiej Nagrody Literackiej przeznaczyła na przeprowadzkę do Nowego Jorku.  (źródło: tajfuny).

Są rzeczy, które przebijają się przez połacie pamięci, rzeczy, które człowiek nosi w sobie, chociaż nie są niezbędne, rzeczy, które ciągną w dół, ale nie można się uwolnić od ich balastu, bo jedyny sposób wyrzucenia ich za burtę to samemu skoczyć do morza.” „Flamingo Valley” [w:] „Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe. 

Paleta czternastu opowieści emanuje strachem, lękiem i niespełnionymi miłościami. W każdym opowiadaniu Amanda Lee Koe udowadnia, że człowiek tęskni za tym, by być zrozumianym, komuś potrzebny, nawet jeśli ponosi za to ogromną cenę. Autorka porusza trudne tematy, jak przemoc domowa, wykorzystywanie pomocy domowych w roli pracownic seksualnych, gwałtu, usłużności azjatyckiej i kobiecego poddaństwa mężom, wielożeństwo Malajczyków, a także lincze na tych, których nie akceptujemy, których się boimy bądź na sobie, za to, że nie spełniamy oczekiwań społecznych. W wielu miejscach Amanda Lee Koe kreśli historie z pazurem, bez cenzury czym skłania do myślenia nad tym, dlaczego zachowujemy się w taki czy inny sposób. Skąd te nasze oczekiwania? 

Autorka nie szczędzi słów, by zaciekawić czytelnika. Ma wiele do zaoferowania, bo opowieści nie są do siebie podobne, mimo, że w dwóch opowiadaniach o tym samym tytule „Na dwa sposoby”, występuje ta sama kobieca postać; Zurotul pracownica Happy Maid Empolyment Sercices Pte Ltd, która po krótkiej pracy zagranicą wraca do swej rodzinnej wsi. Spodobały mi się zresztą te dwa różne sposoby ukazania jej postaci. W obu Zurotul przede wszystkim widzi siebie z pozycji kobiety zauważonej i kochanej. I jako dar traktowała siebie w oczach nawet swoich oprawców. Niezwykle intrygujące przeżycia pokazane z ciekawej strony. Najbardziej romantyczne okazały się historie przedstawione w „Flamingo Valley” oraz „Ballada o Arlene i Nelly”. Pierwsza dotyczy spotkania po czterdziestu latach w domu opieki kobiety Ling Ko Mui ze znanym jej w przeszłości Deddym Haikelem. Ona już wdowa, praktycznie w opiece paliatywnej. On ciągle posiada trzy żony; Khairah, Azzizah i Fathiah, choć nigdy nie zapomniał o Ling Ko Mui. 

„Tak się przedstawiał jego problem z posiadaniem trzech żon. Rotacyjny seks był niezły, ale trzy żony dogadywały się ze sobą na tyle dobrze, że często tworzyły przeciw niemu wspólny front. Czasami zachodził w głowę, jak im się udaje trzymać taką sztamę — czyżby nie budził w swoich kobietach kłótliwych zazdrosnych bestii?” – „Flamingo Valley” [w:] „Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe. 

Zdobyłem sławę. Ubóstwiały nas uczennice i młode kobiety: Malajki, Chinki, Hinduski. Nigdy nie przestałem wypatrywać w tłumie jej twarzy, albo jej sobie wyobrażać, ale w głębi duszy wiedziałem, że tamten miał rację — ona nigdy nie miała być moja”. – „Flamingo Valley” [w:] „Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe. 

Ballada o Arlene i Nelly” w bardzo subtelny sposób opowiada natomiast o tym, jak trzy razy w życiu spotkały się dwie kobiety. Pierwszy w wieku dziecięcym, drugim, gdy były nastolatkami. A trzeci, gdy już dojrzałymi, prawie pięćdziesięcioletnimi kobietami. Choć raczej musiałabym napisać, że to historia o tym „(…) jak się w końcu zeszły..” Amanda Lee Koe odtworzyła głęboką kobiecą relację, w której szybkie porywy serca miały mniejsze znaczenie niż wieloletnie oddanie, wieloletnia przyjaźń i miłość. Podobnie odebrałam historię opisaną w „Alice, to ty musisz być środkiem własnego wszechświata”. Postać tytułowej Alice w zestawieniu o wiele starszą przyjaciółką Jenny wzmocniła we mnie wiarę w prawdziwe kobiece relacje, w prawdziwą przyjaźń. Bez względu na ograniczenia, bez względu na wiek. Pięknie opowiedziane ostały te dwie historie. 

Autorce należą się pochwały za sposób przedstawienia trudnej historii zabranej Marii ze znanego jej malezyjskiego świata do Holandii w „Czternaście zapisków z Dziennika Marii Hertogh”. Marii, która by uciec od Adeline kolejno stawała się żoną; Gerarda, Toma i Bena, a tak naprawdę tęskniła za Monsoorem. Stawała się matką dziesięciorga dzieci; Fransa, Marlies, Theo, Huub, Carolien, Paula, Maryolien, Hansa, Petera i Sylviji. W tym opowiadaniu autorka zaznaczyła różnice kulturowe, z którymi zachodni świat nie potrafi się zgodzić, a który dla wychowanych w takim dziedzictwie kulturowym jest całkowicie normalny. Za nim potrafią tęsknić przez kilkadziesiąt lat, jak Maria. Kłaniam się głęboko Amandzie Lee Koe również za nowelę „Miłość to żadna wielka prawda”. Dość, że podobał mi się sposób, w jaki autorka zripostowała funkcjonujący w społeczeństwie idylliczny i gloryfikowany obraz miłości romantycznej, to jeszcze zrobiła to w bardzo umiejętny sposób w osobie głównej bohaterki. Bardzo dobrze autorka zobrazowała również charakterystyczne cechy azjatyckiego społeczeństwa. Poddanie oczekiwaniom, spełnianie żądań czy brak jakichkolwiek skarg. 

Swoje łóżko wyrzuciłam. Łatwo mieć depresję, kiedy ma się łóżko. Teraz czuję się dobrze. Na podłodze człowiek się wysypia.” – Miłość to żadna wielka prawda”[w:] „Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe. 

Będąc azjatycką żoną, uczysz się trzymać język za zębami. Mąż ma zawsze rację – nie warto się sprzeczać…” – Miłość to żadna wielka prawda” [w:] „Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe. 

Nie zrozumiałam kompletnie Marla z „Syreny”. Pojęłam mechanizm relacjonowany słowami narratora, kolegi z klasy Marla, nie pojęłam jednak z czego ten Marl był złożony. Skąd ten syreni ogon? Choć nie ukrywam, że motyw z jego ciężko chorym ojcem mnie ujął. Podobnie jak postać młodej kelnerki z „Król Caldecott Hill” zafascynowanej od dziecięctwa aktorem seriali chińskich, którego spotyka w dorosłym życiu w restauracji, w której pracuje. A potem idą do jego pokoju hotelowego i…..ona mu pokazuje swoje blizny. 

Zasadniczo o każdej opowieści mogłabym coś napisać, by Was zachęcić do przeczytania tego zbioru. Jak wspomniałam na początku, mimo że główny wątek orbituje wokół różnych typów miłości lub jej braku, w twórczości Amandy Lee Koe dominuje szerokie spectrum różnorodności; postaci, miejsc, wieku bohaterów, wykształcenia, pokazanej perspektywy, narratorów, rysów psychologicznych postaci; od złych po dobrych itd. To cały kalejdoskop przeżyć zawartym w jednym tomie opowiadań, który może wzbudzić w Was całkowicie różne emocje. I to wszystko w otoczeniu kosmopolitycznej metropolii jaką jest Singapur. Te opowiadania to jakby książki w książce. I ta rozmaitość charakteryzuję tę prozę.  

Moja ocena: 8/10

Zbiór opowiadań wydało Wydawnictwo Tajfuny, a opinię o nim przeczytaliście dzięki abonamentowi Legimi