„Jesień zapomnianych” Anna Kańtoch

JESIEŃ ZAPOMNIANYCH

  • Autorka: ANNA KAŃTOCH
  • Wydawnictwo: MARGINESY
  • Cykl: KRYSTYNA LESIŃSKA (tom 3)
  • Liczba stron: 368
  • Data premiery: 27.04.2022r.

Mimo, że premiera książki „Jesień zapomnianych” Anny Kańtoch odbyła się 27 kwietnia br. to publikacja dzięki podarunkowi od @wydawnictwomarginesy trafiła do mnie dwa miesiące później. To trzecia części cyklu z Krystyną Lesińską. Nie czytałam dwóch poprzednich ☹,więc może dlatego nie wiedziałam skąd nazwisko Lesińska w nazwie serii. Przecież w niedawno przeczytanej książce mowa jest o Krystynie Wojciechowskiej po mężu Szewczyk. I jakież było moje zdziwienie gdy dowiedziałam się, że Autorka @a.kantoch kolejno wydawane części traktuje z przymrużeniem oka. Opowiada w nich historie nie do końca chronologicznie dla głównej bohaterki. W części zatytułowanej „Jesień zapomnianych” Kańtoch pozwala bawić się czytelnikom w detektywów amatorów wraz z Krysią i jej kolegą Łukaszem, dziennikarzem zainteresowanym ciekawymi wydarzeniami w Drugich Szopienicach. I jednocześnie pozwala dowiedzieć się, co stało się z zaginionym bratem Krystyny, Romkiem, który w 1963 roku zaginął w Tatrach, w których trzech jego kolegów straciło życie. Wszystkie tytuły części odnoszą się do pór roku. I pozwolę od razu sobie na zachwyt, książki zostały zgrabnie nazwane. Sami sprawdźcie jak to ładnie brzmi;  „Wiosna zaginionych”, „Lato utraconych” i ostatnia „Jesień zapomnianych”😊.

1966 rok. Wczesny PRL. Kilkanaście lat po wojnie ludzie nadal nie mają lekko. Drugimi Szopienicami od niedawna dzielnicą miasta Katowice wstrząsają informacje o wampirze zabijającym kobiety i o samobójczej śmierci kilku młodych mężczyzn. Po śmierci z rąk wampira bratanicy Gierka mordercą kobiet zajmuje się cała wojewódzka policja. Dziwnymi śmierciami mężczyzn praktycznie nikt za wyjątkiem młodej Krystyny Wojciechowskiej, która znając ostatniego samobójcę Karola Fiszel została wkręcona przez Łukasza Szewczyka, dziennikarza w amatorskie śledztwo. Bo to przecież nie mógł być zbieg okoliczności; „Wszyscy w chwili śmierci mieli od dwudziestu do dwudziestu czterech lat i mieszkali na Drugich Szopienicach. Dwóch powiesiło się na strychu, jeden na podwórku, jeden nad stawem, a jeden we własnym domu. Wszyscy zginęli ze związanymi z tyłu rękami.”

No i oczywiście od razu stwierdziłam, że związanych z tyłu rąk samobójca mieć nie może😊. I jakieś było moje zaskoczenie, gdy autorka słowami jednego z bohaterów udowodniła mi, że jak najbardziej można samemu przewiązać sobie sznurem ręce, a następnie zginąć przez zadzierzgnięcie. To nie jedyna ciekawostka przez którą warto sięgnąć do powieści. Czytając doceniłam umiejętność odwzorowania Śląska i Zagłębia z tamtych lat. Jak na tak młodą Autorkę to niezwykła sztuka zadbać o klimat, w którym nie przyszło żyć twórcy. Bo cóż można pamiętać z późnego komunizmu będąc kilkuletnią dziewczynką…Czytając o blokach, dzielnicach, familokach, tramwajach, telefonach stacjonarnych, odwiedzaniu mieszkań, przepytywaniu dzieci na trzepakach miałam wrażenie, jakbym sama uczestniczyła w tym śledztwie. Jakby razem z Kryśką w te dżdżyste jesienne dni przemierzała trasy od Bożków, do Fiszeli, od Fiszeli do Paluchów, od Paluchów do Nalepów, od Nalepów do Pytlików i tak w kółko.

Ogromnie podoba mi się, że Kańtoch nie ocenia tych minionych czasów, nie stygmatyzuje. Nawet milicjanci dają się lubić, a szczególnie jeden będący już na pynzyji. Rozpisała akcję na jesienne dni. Na początku każdego rozdziału umieściła informację o dacie, w której dzieją się opisywane wydarzenia. Narracja jest pisana w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Narratorką jest Krystyna. I muszę przyznać, że relacjonuje bardzo zgrabnie. Od czasu do czasu serwuje czytelnikowi mocny komentarz, ciekawą ripostę, czy istotne spostrzeżenie. Do tego humor, czasem czarny, idealnie wkomponowujący się w moje oczekiwania. Nie jest taką kobietą błądzącą we mgle, jakby się mogło zdawać u progu śledztwa. Wie na co ją stać i jakie są jej zalety, mimo trudnych początków. Zaczyna dostrzegać swoje umiejętności z perspektywy przyszłej śledczej. Gdzieniegdzie wtrącona gwara śląska, czy stereotyp zagłębiowsko – śląski dodaje tylko tej części swojskości. Każdy z nas lubi czytać, o tym, co znamy. I ten mechanizm wyśmienicie się sprawdził przy czytaniu „Jesieni zapomnianych”. Wstyd się przyznać, że ja nawet nie wiedziałam, że Drugie Szopienice to „(…) teren za wiaduktem kolejowym, przy granicy z Mysłowicami.” I proszę kolejny dowód, że książki uczą😊.

Książkę pochłonęłam jednym tchem. Praktycznie z jedną przerwą na kolację. Nie czytałam poprzednich części, więc nie mam porównania, czy poziom został zachowany, czy jest spójność w cyklu i tak dalej. Wiem tylko, że to kryminał, w którym ogromne znaczenie odgrywa przeszłość. Trochę taki jakby retro, a ja ten gatunek uwielbiam. Autorka wybornie odzwierciedliła małą społeczność, w której działy się zastanawiające śmierci młodych mężczyzn, a w której nikt nie chciał dostrzec powiązania między nimi lub nie chciał o nich głośno mówić. Pokazała jak dążenie do prawdy może być męczące oraz jak to robiono dawno temu, gdy nie miało się całego internetowego świata obok siebie, praktycznie na wyciągnięcie ręki. Zobrazowała polski prymat rodziny, w którym ważne jest, bez względu na wiek, by dziecko było dobre, pokorne i stawiało się w domu na czas. Nawet Śląskość tej pochodzącej z Katowic Autorce wyszła bardzo dobrze. Nie była wymuszona, nie była przejaskrawiona. Ot, taki zwykły obraz otoczenia, w którym dzieje się akcja. Podobny bardzo nastrojowo do śląskiego cyklu Roberta Ostaszewskiego.

I tylko żal, bo podobno zimy nie będzie☹. A chętnie przeczytałabym czwartą część z tą ciekawą bohaterką i jej kryminalnymi przygodami. Aż dziw bierze, że było lato, wiosna i jesień w tytule, a zimy zabraknie. Szkoda. Liczę jednak na inne powieści Autorki, niekoniecznie z gatunku fantastyki, które chętnie przygarnę, by sprawdzić, czy zaciekawią mnie tak samo mocno jak „Jesień zapomnianych”.

Moja ocena: 8/10

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od Wydawnictwa Marginesy, za co bardzo dziękuję.

„Morderstwo na polu golfowym” Agatha Christie

MORDERSTWO NA POLU GOLFOWYM

  • Autorka: AGATHA CHRISTIE
  • Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE
  • Cykl: HERKULES POIROT (tom 2)
  • Seria: JUBILEUSZOWA KOLEKCJA AGATHY CHRISTIE
  • Liczba stron: 223
  • Data premiery w tym wydaniu: 27.04.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 1.01.1999r.
  • Data premiery: 3.08.2008r.

Ależ uwielbiam tę kolekcję jubileuszową od @Wydawnictwo Dolnośląskie!!! Kolekcja powstała z okazji stulecia debiutu Agathy Christie, który obchodzony jest od 2020 roku. To właśnie w 1920 roku wydawca Christie ukazał światu dziennemu twórczość tej królowej kryminału wydając „Tajemniczą historię w Styles”, do którego zresztą nawiązuje fabuła „Morderstwa na polu golfowym” (data premiery: 27 kwietnia br.). Nie mogę doczekać się kolejnych części cyklu wydanych w tak wyszukanej formie. Wydawca obiecuje ich łącznie dziesięć😊. Gruba oprawa, papier kredowy mile szeleszczący przy przewracaniu kartek. I sam Poirot twierdzący nierzadko „Nie mogę się mylić! Fakty, rozpatrzone metodycznie i we właściwym porządku, dają tylko jedno rozwiązanie. Z pewnością mam rację. Na pewno mam rację!”.

Południowoamerykański milioner P. T. Renauld mieszkający we francuskim Merlinville-Sur-Mer zaprasza Herkulesa Poirota do wilii Geneviève. W rozpaczliwym liście prosi go o pomoc w bardzo delikatnej sprawie. Niestety nie dane było spotkać się tym dwóm mężczyznom. W chwili przyjazdu słynnego detektywa i jego współpracownika Kapitana Hastingsa pan domu już nie żyje. Poirot zastaje na miejscu pogrążoną w żalu wdowę, zdziwionych pracowników wilii, sędziego śledczego Hauteta, miejscowego detektywa Girauda w swej zuchwałości nie przypominającego w niczym inspektora Jappa i komisarza Luciena Bexa znajomego sprzed lat. Okazuje się, że grono osób mających znaczenie w śledztwie jest znacznie szersze. Nawet nieznajoma Hastingsa z pociągu do Calais każąca nazywać się Kopciuszkiem jest związana z willą Geneviève. Tak samo jak sąsiadka Pani Daubreuil i jej prześliczna córka Marthe zakochana w synu zmarłego Jacku Renauldzie. Podejrzenia szerzą się na wszystkie strony, chociaż największy motyw miał sam syn Renaulda. A szare komórki Poirota do momentu rozwiązania zagadki nie mogą zaznać spokoju.

Przyznaję jestem człowiekiem staromodnym. Według mnie kobieta powinna być kobieca. Nie mam cierpliwości do tych wszystkich nowoczesnych neurotycznych dziewcząt słuchających od rana do wieczora jazzu, palących i dymiących jak komin i mówiących językiem, który mógłby wywołać rumieniec na twarzy przekupki…”-„Morderstwo na polu golfowym” Agatha Christie.

Hm…a cóż by powiedział prawdziwy Kapitan Hastings gdyby spotkał współczesne panie i panny? Tego nigdy się nie dowiemy, bo ten którego znamy, powstał na kartach książki z 1923 roku, gdy nie tylko mężczyźni, ale również kobiety miały pewne oczekiwania w stosunku do płci pięknej. Sama Christie jest tego najlepszym przykładem. Utrzymująca dom, odnosząca sukcesy pisarka kryminałów, w całej serii o słynnym, belgijskim detektywie nie zająknęła się ani słowem na temat szarych komórek żyjących w mózgach kobiet. Wszystkie jej bohaterki są albo mściwe, albo trzpiotowate, albo nieszczęśliwie zakochane, albo dziecinne. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Na zbrodnie reagują odrętwieniem, utratą przytomności, poczuciem strachu. I co ważne, prawie nigdy nie mają swojej wizji tępo wpatrując się w Poirota i innych mężczyzn uczestniczących w śledztwo. Nawet ich pytania dotyczące teorii śledczych są nadzwyczaj naiwne i nieżyciowe. Gdyby nie seria z Panną Marple pewnie Christie nie należałaby do jednych z moich ulubionych pisarek kryminałów. A tak, postacią Marple autorka zmyła hańbę stereotypowego i szowinistycznego podejścia do kobiet stwarzając postać inteligentnej, niepozornej kobiety o której czytam z przyjemnością.

Trochę odbiegłam od tematu😉. A to wszystko przez oklepaną wypowiedź  Hastingsa z pierwszych stron książki, która składa się z zatytułowanych krótkich rozdziałów, których jest dwadzieścia osiem. Każdy tytuł rozdziału wprowadza czytelnika w jego fabułę. O tajemniczym Kopciuszku, którego poznał Hastings dowiadujemy się z rozdziału zatytułowanego „Towarzyszka podróży”, a o podobieństwie sąsiadki Pana Renauld do Madame Beroldy z rozdziału o tytule „Fotografia”. Kryminał pisany jest z perspektywy Kapitana Hastingsa, który jest jego narratorem. Relacjonuje przygody swoje i słynnego Poirota, tak jak dr Watson czynił to w przypadku Sherlocka Holmesa. Przy czym Hastings jest przerażająco ciapowaty, utrudniający śledztwo, zachowujący się jak słoń w składzie porcelany, dla którego podstawy prowadzenia spraw kryminalnych wydają się bardzo odległe. Wystarczy tylko go poprosić, by na przykład zwiedzić miejsce w którym przechowywane jest narzędzie zbrodni i sam zamordowany. Ta bezmyślność nadal mnie irytuje. W sposób bardziej dosadny w literaturze, niż w serialu o którym wspomniałam przy okazji recenzji „Zagadki Błękitnego Expresu” (recenzja na klik).

Książka napisana jest w stylu właściwym dla Poirota. Mamy mądrego detektywa, dla którego ślady i technika jest mniej ważna w śledztwie niż oczy, myśli, gesty, słowa i własne szare komórki, które Poirot zmusza ciągle dla ciężkiej pracy. Mamy człowieka żyjącego w kosmopolitycznym świecie, przemierzającego Francję i Anglię praktycznie dzień po dniu, byle tylko zdobyć odpowiedzi na nowe pojawiające się w śledztwie pytania. I mamy jego fajtłapowatego kolegę jako przeciwwagę, jako tło dla jego geniuszu. Sam Poirot w stosunku do Hastingsa przyjął rolę „papcia”, rolę opiekuna niesfornego dziecka, któremu wiele się wybacza. Do tego cała gama podejrzanych i pewne ciekawe spostrzeżenia z początku śledztwa na które zwraca uwagę słynny detektyw, a które mają znaczenie na końcu, jak na przykład długość płaszcza. Intryga jest zagmatwana. Sięga wielu lat wstecz i błędów, które zostały popełnione, za które często płaci się w teraźniejszości. Postaci kobiece, jak wspomniałam uprzednio, bardzo słabe. Nie ma żadnej silnej postaci, co zmniejsza atrakcyjność tej części. Mimo, że Poirot mówi o inteligencji i sile niektórych bohaterek z samej fabuły nie sposób tego wyczytać. Jakby autorka zapomniała nakreślić pewne interesujące cechy odpowiadające opinii sławetnego detektywa.

„Morderstwo na polu golfowym” to tak naprawdę drugi tom cyklu o słynnym detektywie zaraz po „Tajemniczej historii w Styles” wydanej w 1920 roku. Christie Poirota osadziła jeszcze w 33 publikacjach (w okresie od 1920 do 1975 roku). Postać i bohaterowie poboczni dojrzewali wraz ze swoją autorką. Trudno porównywać początki postaci z jej kontynuacjami, które tak naprawdę następowały po upłynięciu półwiecza, kiedy świat wyglądał inaczej i jego postrzeganie zmieniło się również drastycznie. Mi dodatkowo zabrakło odzwierciedlenia charakteru i scenografii miejsc, w których Christie osadziła akcję. Piękna, bogata willa, milionerzy, przepiękne panie. To wszystko wspomniane zostało mimochodem, bez pięknego i szczegółowego opisu. Przez co chwilami nie potrafiłam wczuć się w świat opisywany praktycznie sprzed stu lat, nie czułam tej przeszłej aury, tego minionego klimatu. Napisana trochę w żołnierskim stylu. Składająca się praktycznie z samych dialogów.

Książka dla fanów Christie i dla fanów Poirota w przepięknym, stylowym wydaniu. Musicie ją mieć na swojej półce. Udanej lektury!

Moja ocena: 6/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Dolnośląskiemu!

„Wszyscy diabli” Ian Rankin

WSZYSCY DIABLI

  • Autor: IAN RANKIN
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Cykl: INSPEKTOR REBUS (tom 21)
  • Liczba stron: 384
  • Data premiery w tym wydaniu: 27.04.2022r.
  • Data premiery: 03.11.2016r.

Aż dziw, że dzieją się takie rzeczy!!! Ian Rankin – poczytny szkocki pisarz kryminałów – wydał już 21 części serii z inspektorem Rebusem. Żeby jeszcze bardziej się pogrążyć napiszę, że pierwszy tom wydany został w 1987😊. Ja przygodę z tym ciekawym szkockim śledczym zaczynam od tej właśnie, ostatniej części, która premierę miała prawie miesiąc temu, tj. 27 kwietnia br. @WydawnictwoAlbatros nieprzerwanie wydaje książki z Rebusem od roku 2016. Nakładem innego Wydawnictwa są obecne na polskim rynku od 2003 roku. A ja ? No cóż, Johna Rebusa odkryłam dopiero teraz😉.

Trochę koncepcja jak z Holmesa i Moriarty’ego. Tym razem to Rebus i Cafferty. Tym razem to  ekspolicjant i eksprzestępca, a nie detektyw i złoczyńca. Oboje grają w pewną grę, tak jak Moriarty z Holmesem. Czasem nie wiadomo, który jest tym złym, a który dobrym. Wydaje się nawet, że jeden bez drugiego nie potrafi istnieć, nie potrafi funkcjonować. Że jeden bez drugiego jest całkowicie niekompletny. Ta zabawa w duet „dobrego” i „złego”  toczy się z morderstwem żony miejscowego bankiera, Marii Turquand w tle. Morderstwem, które wydarzyło się wiele lat wcześniej, gdy w tym samym hotelu przebywał słynny muzyk rockowy. To morderstwo nie daje Rebusowi spokoju. Mimo, że inspektor przebywa już na emeryturze ciągle pragnie dowiedzieć się, kto stał za morderstwem niewiernej żony.  Równocześnie Rebus wplątuje się w walkę między edynburskimi gangsterami, w świecie którym Rebus jako policjant odnajdywał się jak „ryba w wodzie”. Mimo sympatii i antypatii zaczyna angażować się w działania, które ujawniają policyjną korupcję, wojnę gangów i odkrywają tajemnice skandalu sprzed lat.

Nie wiem do czego porównać ten kryminał. Nie wiem, czy ta część jest lepsza, czy gorsza od wszystkich dwudziestu poprzednich. Z prostego powodu tego nie wiem. Jest to bowiem pierwsze moje spotkanie z autorem, o czym wspomniałam powyżej. Nie mam więc doświadczenia, czy Ian Rankin był w szczytowej, czy też raczej nie, formie w trakcie pisania. To co wyróżnia pisarstwo Rankina to ilość dialogów. Dzięki ich dużej ilości książkę czyta się naprawdę ekspresowo. Jest bardziej dynamiczna, bardziej intensywna, z mnóstwem akcji. Doprawdy aż trudno uwierzyć, że Ian Rankin jest tak mało popularny w naszym kraju. Tym bardziej, że jego książka jest pisana w typowo męskim stylu, w szybkim tempie i z męskiego punktu widzenia. Rebus może i nie jest w kulminacyjnej formie. Ma wiele za sobą, wiele lat pracy, wiele chwil zwątpień na emeryturze i wiele błędnych decyzji. Z tym bagażem doświadczeń jest jednak ciekawym bohaterem, dla którego ważniejsza jest moc jednego mięśnia, niż siła wszystkich mięśni w ciele. Trochę właśnie jak Holmes, gdzie siła przesłuchania i obserwacji jest ważniejsza od szybkich pościgów, mocnych i trafnych uderzeń. Ot, taki podstarzały śledczy, o którym czyta się naprawdę dobrze.

To ciekawy kryminał z intersującą fabułą z wieloma wątkami pobocznymi. Narracja prowadzona jest na wysokim poziomie. Bohaterowie, a przede wszystkim Rebus dający się lubić. Książka pisana w stylu brytyjskim. Styl nie do podrobienia przez autorów kryminałów innych narodowości. Podoba mi się styl pisania Iana Rankina. Po przeczytaniu  „Wszyscy diabli” wiem, że w wolnej chwili muszę nadrobić poprzednie części tej serii, by móc porównać, by zdobyć doświadczenie. Fakt, że nie czytałam poprzednich tomów nie ma znaczenia w odbiorze książki. Kryminał czyta się jak odrębną całość i nie wymaga znajomości poprzednich wątków fabuły. To nie saga. To prawdziwy szkocki kryminał. Udanej lektury!

Moja ocena: 7/10

Książkę podarowało mi   Wydawnictwo Albatros, za co bardzo dziękuję.

„Jestem otchłanią” Donato Carrisi

JESTEM OTCHŁANIĄ

  • Autor: DONATO CARRISI
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 27.04.2022r.

Wydaje się nam, że ich dobrze znamy, tylko dlatego, że wydałyśmy ich na świat, ale czasem pozwalamy, by rozproszyła nas miłość, którą do nich czujemy, i nie chcemy widzieć. Lecz głęboko w duchu doskonale wiemy… Jeśli matka nie robi nic, by uniemożliwić swojemu dziecku czynienie zła, to jest winna.” – „Jestem otchłanią” Donato Carrisi.

Donato Carrisi autor wielu thrillerów, które już za mną (patrz recenzje: „Dom głosów”, „Gra zaklinacza”) po raz kolejny mnie zaskoczył. W „Jestem otchłanią”, która premierę miała 27 kwietnia br., stworzył zgrabną opowieść, która zamyka się w pewną całość na samym końcu. Ale nie koniec w tej książce ma znaczenie.

Poważne uzależnienie psychiczne, stały stan podporządkowania… jest wiele określeń na tę formę niewoli. Ujarzmiona bestia liże rękę poskromiciela, pochyla się na sam dźwięk trzaskanego bicza.”- „Jestem otchłanią” Donato Carrisi.

Znaczenie ma historia. Tym bardziej, że w przypisie autora przeczytamy: „Opowiedziane tu historie zainspirowane są rzeczywistymi wydarzeniami”.

Historia syna Very, łowczyni much, sprzątającego mężczyzny i dziewczynki z fioletowym kosmykiem. Historia jakich mało. Gdzie pewnego dnia w jednym jeziorze uratowana została trzynastolatka i znaleziono ramię zamordowanej, nieznanej kobiety w wieku około sześćdziesiątego roku życia. I z jednym i z drugim wydarzeniem związek ma tajemniczy Mickey. Tylko kim on jest? Kim on jest?

Donato Carissi już w poprzednich publikacjach udowodnił, że wątek przemocy w rodzinie nie jest mu obcy. Autor z odwagą porusza kwestie związane z cienką linią, która istnieje między dobrem a złem, opieką a krzywdzeniem, miłością a nienawiścią. Gdzie dla jednych ten sam człowiek może być aniołem, a dla innych potworem. Narracja pisana z perspektywy dziewczyny z fioletowym kosmykiem, sprzątającego mężczyzny i łowczyni much. Każda z nich jest tak samo ważna. Jedna płaszczyzna dotyka wykorzystania seksualnego, druga matki, której syn popełnił straszną zbrodnię, a trzecia ofiary przemocy domowej.

Fabuła została podzielona na pięćdziesiąt pięć rozdziałów, które dziej się w teraźniejszości, gdy śledczy wraz z łowczynią much starają się rozwikłać zagadkę śmierci niemłodej już kobiety. Druga płaszczyzna czasowa dzieje się od 7 czerwca do 23 lutego, gdy czytelnik zagłębia się w smutną historię małego chłopca, któremu na czas nie pomogła miła pani z opieki społecznej. Dla której kult matki w katolickim kraju był wyraźniejszy, niż przerażenie w oczach dziecka. Obie perspektywy zostały rozpisane bardzo dokładnie, z dużym zaangażowaniem i uczuciem. Obie przedstawiają przerażający obraz świata, w którym nikt nie chciałby się znaleźć. Ja wytrwałam do końca. Mimo niepokoju, mimo wielu pytań, mimo złości do tych kobiet, które krzywdzą lub które są obojętne, unikające konfrontacji i działań. I do tych kobiet, które pozwalają sobą pomiatać, manipulować jakby nie były nic warte, jakby były podludziami. I tylko łowczyni much jest inna. I dla niej warto przeczytać tę książkę. Ku inspiracji i ku przestrodze.

Mocna, ciekawie opowiedziana historia. Mroczna jak jej tytuł i okładka. Kto ma odwagę przeczytać?

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Albatros.

„Sanctuary” V.V. James

SANCTUARY

  • Autorka: V.V. JAMES
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 476
  • Data premiery: 19.04.2022r.
  • Data premiery światowej: 09.03.2020r.

Znacie V.V. James? Wiecie coś o tej autorce? Ja z mojego researchu dowiedziałam się, że V. V. James to pseudonim używany przez Vic James. Z jej profili @drvictoriajames wynika, że uwielbia podróże, kocha czytać i jest bardzo wykształcona. Studiowała historię i angielski w Merton College w Oksfordzie, gdzie Tolkien był kiedyś profesorem. Przeprowadziła się do Rzymu, ukończyła doktorat w Tajnych Archiwach Watykańskich (w niczym nie przypominają Kodu Da Vinci), a następnie spędziła pięć lat mieszkając w Tokio, gdzie uczyła się japońskiego i pracowała jako dziennikarka. Teraz pisze w pełnym wymiarze godzin ( źródło: https://www.fantasticfiction.com/j/vic-james/ ).

Sanctuary to odpowiednie miejsce dla tej historii. (…) Kiedy skręcam w kolejną cichą podmiejską uliczkę, zrzucam śmieci z siedzenia pasażera na zmienię, żeby nikt ich nie zobaczył. Sanctuary to miejsce, które wie, jak sprawić, byś czuła się bezwartościowa.” -„Sanctuary” V.V. James.

„Sanctuary”, które premierę miało 19 kwietnia br. Wydawnictwo @Zysk i S-ka reklamuje jako „(…) trzymający w napięciu thriller o czarach, tajemnicach i niszczycielskiej sile matczynej miłości, w którym „Wielkie kłamstewka” łączą się z „Totalną magią”.  A wszystko zaczyna się od śmierci młodego licealisty Daniela Whitmana w pozornie spokojnym i sennym miasteczku, którego mieszkańcy o jego śmierć zaczynają obwiniać Harper Fenn jego byłą dziewczynę. Nietypową nastolatkę, córkę lokalnej wiedźmy. I jak to w takim gnuśnym, hermetycznym środowisku bywa: „Plotki i domysły szybko przekształcają się w oskarżenia, a miasteczko ogarnia paranoja, doprowadzająca do polowania na czarownice”– z opisu Wydawcy.

Gdzieś w okolicy pięćdziesiątej strony przemknęła mi myśl typu: O ludzieeeeeeeeeeeeeeeeeee. Ale o dziwo historia mnie pochłonęła😉. Im dalej zagłębiałam się w fabułę, tym szybciej czytałam chcąc dowiedzieć się, czy Harper lub jej mama Sarah miały coś wspólnego ze śmiercią idealnego syna, idealnej pary, w idealnym wręcz miasteczku.

Autorce należą się wyrazy uznania za wiele aspektów tej publikacji. Doceniam konstrukcję książki. Sam pomysł, by głównych bohaterów opisać na początku powieści już mi się spodobał. Autorka wyraźnie zaznaczyła, kto uczestniczył w sabatach oprócz Sarah Fenn. Umiejscowiła w relacjach pomiędzy bohaterami inne poboczne postaci oznaczając ich funkcję, typu dzieci, partnerzy, gliniarze itd. Wymieniła je z imienia i nazwiska. Bohaterów jest sporo, to fakt. Dzięki jednak jasnemu podziałowi i wyraźnemu opisowi na samym początku nie sposób wśród nich się pogubić. A jeśli nawet, wystarczyło sięgnąć do pierwszych stron i wyjaśnić wszelkie wątpliwości. Fabuła została podzielona zatytułowanymi, zwykle imionami bohaterów, rozdziałami. Narracja w rozdziałach pisanych z perspektywy kolejnych bohaterek jest pierwszoosobowa. I tak czytamy jak rzeczywistość kształtowała się z punktu widzenia Harper, jak samej czarownicy – Sarah. O czym myślała detektyw prowadząca śledztwo – Maggie i jakie cierpienie znosiła matka nieżyjącego chłopca – Abigail. Nad sensem sabatu głowimy się w narracji Bridget, a o sekretach magicznych na jej mężu czytamy w rozdziale zatytułowanym Julia. Są też wyjątki, które smakowały w tej książce bardzo dobrze. To rozdziały obrazujące co się dzieje wokół, jakie żniwo zbiera panika, jaka narracja istnieje w mediach oraz jakie informacje znajdują się w raportach policyjnych. Opisany „E-mail wysłany do detektyw Maggie Knight”, czy „Raport z incydentu, 28 maja”, lub „Fragment z „Sanctuary Sentinel”, a nawet „Transkrypt wiadomości i wywiadu „Na żywo”, w Con-TV. Connecticut Tonight” to „smaczki” urozmaicające i fabułę i narrację. Pisane nawet suchym, profesjonalnym językiem stanowiły przedsmak tego co mogłoby się dziać, gdyby historia oparta była na faktach. A „Tweety @Potus – oficjalnego konta Prezydenta Stanów Zjednoczonych” wręcz zwaliły mnie z nóg😊. Do tego wątek obyczajowy, który tak naprawdę jest dominujący w książce. Cztery przyjaciółki; Sarah, Abigail, Bridget i Julia. Cztery uczestniczki sabatu, ale tylko jedna wiedźma. Wspólne dzieciństwo dzieci, wspólne problemy, tragedie i traumy przeżywane razem. I jedna tragedia za dużo zmienia wszystko. Nagle nie ma już sabatu, nie ma zaufania, nie ma miłości, nie ma wsparcia. Jest tylko rozpacz, niezrozumienie i nienawiść, która podsyca wszystkich wokół do agresji.

Czas leczy wszystkie rany. Ale kiedy nie ma czasu, muszą wystarczyć czary” -„Sanctuary” V.V. James.

Bardzo dobrze Autorka zobrazowała psychologię tłumu, która opiera zachowania na domniemaniach, podejrzeniach i nienawiści. Psychologię wzmaganą przez rozpacz matki jedynaka. Matki, która tkwi w nieszczęśliwym małżeństwie. Wręcz nieprawdopodobnie V.V. James opisała jak to działa. Co się dzieje z człowiekiem, który szaleje z rozpaczy. Do jakich czynów, w tym niecnych i niezgodnych z prawem jest się w stanie posunąć. Co tak naprawdę jest w stanie zrobić, by tłum za nim poszedł, by tłum go poparł.

Nie kupiłam w ogóle tych magicznych, czarodziejskich sztuczek. Chowańce, rytuał rozpoznania, czary, magia, eliksiry i życie obok zwykłej amerykańskiej społeczności to jednak było dla mnie za dużo. Kompletnie nie moja tematyka i nie mój zakres zainteresowania. Przyznaję jednak, że Autorka wspaniale i konsekwentnie scharakteryzowała życie wiedźm wśród zwykłych obywateli, wszelkie ograniczenia, przepisy, zwierzchnictwo i organizacje nadzorujące ich funkcjonowanie.  Tylko, co tak naprawdę jest prawdziwe, a co wyczarowane? Tego trudno się dowiedzieć, gdy życiem może rządzić magia.

Lekki thriller z ciekawą, magiczną fabułą. To idealna książka dla rozluźnienia, dla relaksu. Trochę inna, ale dobrze napisana. Przeczytajcie o Sanctuary. Przeczytajcie o mieście, „(…) które wie, jak sprawić, byś czuła się bezwartościowa”.

Moja ocena: 7/10

Książkę przeczytałam dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka, za co niezmiernie dziękuję.

„Zachowaj spokój” Harlan Coben

ZACHOWAJ SPOKÓJ

  • Autor: HARLAN COBEN
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 432
  • Data premiery w tym wydaniu: 13.04.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 01.01.2009r.
  • Data premiery światowej: 17.04.2008r.

Harlan Coben to światowej sławy autor thrillerów, który szczęśliwie dla niego podpisał w 2018 roku umowę z platformą Netflix na ekranizacje jego powieści. Finalnie co rusz pojawiają się nowe dzieła telewizyjne oparte na historiach wymyślonych przez niego. Tym razem polska ekipa wzięła na warsztat powieść „Zachowaj spokój”. Wynik prac załogi już możemy oglądać na Netflix, a w rolach głównych występuje Magdalena Boczarska i Leszek Lichota. Przy okazji tej ekranizacji @WydawnictwoAlbatros wznowiło wydaną w 2008 roku książkę. W tej edycji książka miała premierę 13 kwietnia br.

Całe jej życie było gwałtowną ucieczką od wszystkiego, co dobre i porządne, poszukiwaniem następnego nieosiągalnego lekarstwa, stanem nieustannego znudzenia przerywanym żałosnymi wzlotami.” -„Zachowaj spokój” Harlan Coben.

To nie opis prostytutki, kobiety samotnej, narkomanki, czy pacjentki szpitala psychiatrycznego. To opis matki, jednej z wielu. To opis Marianne, której życie nagle zostaje zakończone. I nikt nie wie na początku dlaczego…..
W tym samym czasie nastoletni syn Tii i Mike’a Baye’ów zaczyna zachowywać się inaczej. Rzuca ukochany hokej, staje się małomówny, odosobniony, niedostępny. Wszyscy jego zachowanie tłumaczą samobójczą śmiercią przyjaciela; Spencera Hilla, którego ciało zostało znalezione jakiś czas temu na dachu szkoły. A może z Adamem dzieje się coś innego…….
Sąsiadka Baye’ów, Susan Loriman stara się znaleźć idealnego dawcę nerki dla jedenastoletniego syna, który leczony jest w klinice Mike’a Baye, znanego transplantologa. Nagle okazuje się, że Susan ma coś wspólnego z nauczycielem córki Baye’ów; Joe Lewistonem. Tylko co?

Książki Cobena zawsze czytam w ciemno wiedząc, że zapewnią mi na stałym, dobrym poziomie rozrywkę. Tak się stało i tym razem, mimo, że książka okazała się mniej wyjątkowa niż na przykład „Chłopiec z lasu” lub „Mów mi Win”. Stanowi jednak kwintesencję talentu jej autora. Akcja dzieje się bardzo szybko, pełna jest zwrotów akcji, kolejnych zagadek, niedopowiedzeń, ciekawostek i wzajemnych powiązań, które jako czytelnik pragnęłam jak najszybciej poznać. Narracja jest trzecioosobowa, a fabuła została ujęta w krótkie ponumerowane rozdziały. Jest ich łącznie czterdzieści. Do tego wątek programu szpiegowskiego w komputerze nastoletniego syna, z którym jako matka nastolatków utożsamiłam się praktycznie od razu. W uszach brzmią mi ciągle słowa Mo:

Macie je wychowywać, nie rozpieszczać. Każdy rodzić decyduje, na ile samodzielności pozwala swojemu dziecku. Wy sprawujecie kontrolę. Powinniście wiedzieć o wszystkim. To nie republika. To rodzina. Nie musicie stosować mikrozarządzania, ale powinniście mieć możliwość interweniowania. Wiedza to władza.” -„Zachowaj spokój” Harlan Coben.

Sam początek również przypadł mi do gustu, ze względu na teorię o Kainie i Naczelnej😊. Niezwykle intersująca, przezabawna dyskusja, która zapada w pamięć. Kompletnie nie przekonała mnie jednak opowieść w zakresie starszej inspektor Muse i jej problemów z podwładnymi. Jak na realia amerykańskiej, czy nawet polskiej policji, silnie ustrukturyzowanej i wręcz dyktatorskiej, przedstawione niektóre fakty literackie odebrałam jako silnie fantazyjne. Samo śledztwo FBI prowadzone w miejscu zamieszkania Baye’ów było również grubymi nićmi szyte. Takie jakby „na odwal”, takie jakby od niechcenia. Stanowiło słaby wątek poboczny. A postaci dwóch agentów FBI moim zdaniem zostały zobrazowane w sposób kuriozalnie karykaturalny. To samo dotyczy wątku córki Baye’ów, Jill i jej przyjaciółki Yasmin Novak. Ciekawy pomysł, nie powiem, potraktowany jednak trochę po macoszemu, jakby na dokładkę.

Trochę mam kłopot z oceną tej książki. Mimo, że powieść czytałam bardzo szybko i przyjemnie, to w niektórych momentach  nie mogłam wkręcić się w fabułę, przez co mnie męczyła. W wielu miejscach nie była tak ekscytująca, jak w innych powieściach Cobena. O dziwo, dostrzegam również, że historia została bardzo dobrze poprowadzona. Jest kompletna od początku do końca. Cobenowi żaden wątek nie uciekł, nie znalazłam żadnej luki fabularnej. Taki trochę miszmasz. Taka dychotomia. W wielu miejscach tak samo dobra, jak i słaba.

Jednego możecie być pewni, Coben pisze zawsze ciekawie. Nie wszystkie historie powodują zachwyt czytelnika, wszystkie jednak czyta się z uważnością i zaciekawieniem. A dla wątku Nasha i Pietry na pewno warto zapoznać się z „Zachowaj spokój”. Miłej lektury!

Moja ocena: 6/10

Książkę podarowało mi  Wydawnictwo Albatros, za co bardzo dziękuję.

Recenzja premierowa: „Kuchnia bezwzględna” Joshua Weissman

KUCHNIA BEZWZGLĘDNA

  • Autor: JOSHUA WEISSMAN
  • Wydawnictwo: ZNAK
  • Liczba stron: 264
  • Data premiery: 27.04.2022r.

To jedna z ciekawszych premier dzisiejszego dnia😊. @wydawnictwoznakpl przygotowało nie lada gratkę dla fanów kulinariów, bezkompromisowego gotowania oraz kulinarnego szaleństwa. „Kuchnia bezwzględna” Joshuy Weissmana  stał się bestsellerem Amazona. Sam autor jest obserwowany przez wiele milionów fanów na Youtubie, gdzie w autorskim cyklu „But Better” udowadnia swoim fanom, że nawet w trudniejszych daniach można odnaleźć dziką satysfakcję z gotowania i smakowania własnych wyrobów.

Przyzwyczailiśmy się do szybkiego życia. Do szybkiego transportu, gotowania, czytania, a nawet odpoczywania. Zachowujemy się tak, jakbyśmy ciągle się gdzieś spieszyli. Jakby każda minuta z naszego dnia wymagała od nas ciągłego pośpiechu i niewyobrażalnego wysiłku. Przeciwko takiej tendencji występuje Joshua Weissman udowadniając w swej Kuchni bezwzględnej”, że stosowanie półśrodków jest uproszczeniem, którego powinniśmy unikać nawet w kuchni. Z pięknej wydanej książki kucharskiej czytelnik dowiaduje się, że „Jeśli możesz myć zęby, to z pewnością możesz prowadzić i utrzymać przy życiu zakwas”😊. Ja nigdy własnoręcznego zakwasu ani na żur z mąki żytniej, ani na barszcz biały z mąki pszennej nie zrobiłam. O chlebie nie wspominając😉. Za to własny bulion gotuję nagminnie. Więc zgodnie z kulinarną religią Weissmana nie jest ze mną, aż tak źle. Wydawca obiecuje, że po zapoznaniu się z lekturą czytelnik będzie potrafił przyrządzać dania, „(…) które na zawsze zmienią twoje kulinarne doświadczenia:
• steka smażonego sekretną metodą ze steakhousów,
• sałatkę Cezar twojego życia,
• pełne smaku wołowe pho, po którym zapłaczesz ze wzruszenia,
• idealnie złożonego, najpyszniejszego burgera na świecie.”

Nie do końca mnie przekonała retoryka przedstawiona w tym poradniku kulinarnym. Owszem autor jest niezwykle charyzmatyczny i zdeterminowany, by udowodnić, że jednogarnkowe dania, czy szybkie instanty nie powinny być naszym pierwszym wyborem. Podziwiam więc jego pasję, jego determinację, która uwidoczniona została w każdym słowie, czy to pisanym, czy wypowiedzianym na kanale YouTube, Instagram lub FB. Będąc jednak 26-letnią gwiazdą social mediów bez zobowiązań rodzinnych łatwo jest argumentować, że tylko bardzo dogłębne i od samego początku samodzielnie przygotowane danie ma pewną wartość. Czyż nie?

Nie mogę jednak oddać Weissmanowi sprawiedliwości. Z jego własnoręcznie napisanej notki na oficjalnym profilu (zobacz: https://www.joshuaweissman.com/about ) dowiedziałam się, że pochodzi z rodziny, w której od początku istniały tradycje tak silne, że wzbudziły u tego młodego człowieka już w wieku nastoletnim ogromny szacunek i kult kulinarny. Mimo młodego wieku Joshua zdobył już wiele doświadczenia w swej dziedzinie. Ma również za sobą trudne doświadczenia związane z ostracyzmem otoczenia ze względu na jego nadwagę, którą – dzięki wsparciu rodziny – zwalczył będąc w szkole średniej. To zapewne stało się przyczyną tego, by w jedzeniu odkrywać tylko to, co wartościowe i odżywcze, by nie marnować siebie i własnego życie na „śmieciowe” jedzenie. Joshua hołduje zasadzie „slow food” i do niej próbował mnie przekonać.

Przyznaję, że spróbowałam zrobić kilka potraw. Niestety, nie wyszły tak idealnie, jak na przedstawionych w książce przepięknych zdjęciach. Wierzę, że „praktyka czyni mistrza” i już niedługo będę mogła się poszczycić wręcz doskonałym i w smaku, i w wyglądzie, i w produkcji daniem mojego autorstwa od początku do końca. I to jest inspiracja, która została ze mną po zapoznaniu się z lekturą. Więc miłego gotowania!!!

 Moja ocena: 7/10

Egzemplarzem recenzenckim obdarowało mnie Wydawnictwo Znak, za co bardzo dziękuję.

„Oskarżona” Magda Stachula

OSKARŻONA

  • Autorka: MAGDA STACHULA
  • Cykl: LENA (tom 3)
  • Wydawnictwo: ŚWIAT KSIĄŻKI
  • Liczba stron: 368
  • Data premiery: 13.04.2022r.

Nie czytałam poprzednich dwóch tomów cyklu pt. „Oszukana” i „Odnaleziona”. Wiedziona jednak ich recenzjami, słusznie założyłam, że książki o Lenie można czytać odrębnie. Jeśli chodzi o literacką znajomość z Autorką @Magda Stachula to przeczytałam jej dwie publikacje, które oceniłam bardzo wysoko, tj. „W pułapce” (recenzja na klik) oraz „Idealna”, która była debiutem Pani Magdy. „Oskarżoną”, która premierę miała 13 kwietnia br. otrzymałam od Wydawnictwa @swiatksiazkipl, za co niezmiernie dziękuję.

W jej przeświadczeniu niczego mi nie brakuje. Mam piękny widok z okna, dobre jedzenie i cykliczne odwiedziny mamusi. Codziennie. Czego chcieć więcej i kto inny mógłby liczyć na tak dobrą matkę? A ja czuję się jak ptak w klatce, niby bezpieczny, niby dopieszczany, ale tak naprawdę już dawno martwy.” -„Oskarżona” Magda Stachula.

Tak swoje życie kwituje jeden z głównych bohaterów „Oskarżonej”. By być bardziej precyzyjną, jeden z czterech. Fabuła kręci się wokół Leny, Emila, Nikodema i Anny. Wszyscy związani są z historiami, które miały miejsce w poprzednich dwóch tomach cyklu. Wszyscy, w jakiś sposób są ze sobą powiązani. Każdy coś ukrywa, przed czymś się chroni. Lena po zdemaskowaniu ucieka z Kopenhagi do Madrytu, gdzie zatrzymuje się u swojej przyjaciółki Izy. Emil aktywnie uczestniczy w poszukiwaniu winnego śmierci jego byłej dziewczyny, pielęgniarki Sylwii. Anna próbuje wyplątać się z relacji z byłym partnerem Andresem, który wysyła jej niepokojące smsy. A Nikodem orbitując między zaborczą matką załatwiającą za niego wszystkie sprawy, stara się odzyskać na nową Lenę. Dziewczynę, która swego czasu go opuściła, a o której on nigdy nie zapomniał.

Bardzo podobała mi się konstrukcja książki. Jest to bez wątpienia jej zaleta. Autorka podzieliła fabułę na krótkie rozdziały. Każdy zatytułowany datą i imieniem bohaterów, z których perspektywy opowiadana jest historia, a także miejscem akcji. Wiele zdarzeń się przeplata, wiele sytuacji czytelnik obserwuje z różnych perspektyw. Jest np. rozdział zatytułowany „Anna. 22 października 2019. Kopenhaga” i zaraz pojawia się podobny „Emil. 22 października 2019. Kopenhaga”. Ta przeplatająca się narracja, to wieloaktorstwo jednej sceny zasługuje na respekt. Akcja dzieje się w wielu miejscach; w duńskiej Kopenhadze, hiszpańskiej Maladze, polskim Poznaniu, Krakowie, czy nad Jeziorem Powidzkim. Narracja jest pierwszoosobowa. Opisywane zdarzenia czytelnik poznaje więc z „pierwszej ręki”, z najbardziej intymnej strony. Dzięki temu dowiaduje się nie tylko, co dzieje się wokół, ale także co dzieje się w myślach i duszy bohaterów. Akcja toczy się dość szybko, jest pełna dialogów, mimo, że fabuła nie jest porywająca. Opiera się na przeszłych zdarzeniach, które mają skutek w teraźniejszości. W wielu miejscach Autorka zawarła powtórzenia z uprzednich części, by czytelnik niezaznajomiony z serią mógł rozeznać się w sytuacji. Myślę, że dla czytelnika z odpowiednią wiedzą, te wielokrotne odnoszenie się do zdarzeń z przeszłości, może być niezmiernie nudne. A Epilog daje obietnicę na kontynuację. Ciekawe, czy otwarte pytania wreszcie uzyskają odpowiedzi.

Mi w odbiorze bardzo przeszkadzały błędy fabularne oraz językowe. Gdzieś zabrakło słowa „się” w zdaniu. W innym miejscu zamiast naciskając przycisk windy napisane zostało „(…) naciskając przycisk widny”. Konstrukcja wypowiedzi „A tobie mówiła ci coś o tym wieczorze? – pytam.” zawiera nadprogramowe „ci”. Najpierw czytałam o interesującej zawartości szamba dwa metry pod ziemią (w rozdziale „Nikodem. 19 października 2019. Jezioro Powidzkie”, by już w akcji umiejscowionej w tym samym miejscu, lecz 1 listopada 2019 dowiedzieć się, że bohater zastanawia się; „Gdyby tylko wiedziała, co znajduje się niecały metr poniżej.”. W gwoli ścisłości, obie sytuacje dotyczą ciekawego szamba. A w zdaniu „Robi krok do przodku…” skupiłam się na słowie „przodku” zachodząc w głowę, czy czasem nie miało być „przodu”. Sięgnęłam nawet do Słownika Języka Polskiego i dowiedziałam się, że „przodek” oznacza: „1. w zoologii: osobnik, od którego wywodzą się organizmy pochodne; 2. w kopalni: czoło chodnika, ściany albo komory, miejsce, gdzie wydobywa się kopalinę; 3. w rolnictwie: przednia część wozu lub pługa koleśnego; 4. w wojsku: przodek działowy – pojazd dwukołowy, do którego mocowano działo w celu przetransportowania go; 5. dawniej: płaszczyzna lub linia stanowiąca przednią część czegoś; przód, front, czoło”. (cyt. za: https://sjp.pl/przodek). Nie wiem, czy użycie dawnego określenia „przodu” we współczesnej wypowiedzi literackiej było celowym zamierzeniem Autorki. Możliwe też, że tylko mnie zaciekawiło i stanowiło podstawę do głębszej analizy. Cóż, nie raz już wspominałam, że ta moja uważność przy czytaniu jest chwilami prawdziwym utrapieniem😉.

Nie do końca wgryzłam się w historię. Oczekiwałam trzymającego w napięciu thrillera pełnego zwrotów akcji i pasjonujących pościgów. Otrzymałam jakby rekonstrukcję „po”. Po ciekawych zdarzeniach z przeszłości, kolejne skutki wcześniej podjętych decyzji i nieplanowane przypadkowe śmierci. Nawet jakoś tej prawdziwej gangsterki mi zabrakło. Nie określiłabym „Oskarżonej” jako thriller. Raczej odebrałam ją jako lekki, dynamicznie i przejrzyście napisany kryminał z rozbudowanymi wątkami obyczajowymi, chociaż zestaw bohaterów okazał się bardzo interesujący.

Moja ocena: 6/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Świat Książki.

„Pętliczek” Piotr Brencz

PĘTLICZEK

  • Autor: PIOTR BRENCZ
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 160
  • Data premiery: 20.04.2022r.

Na oficjalnym profilu FB przeczytałam, że @brenczpiotr „(…) (ur. 1990) w Poznaniu, mieszka we Wrocławiu. Miłośnik jasnego, koncernowego piwa. Literacki masochista. „Pętliczek” to jego debiut książkowy.” Zastanowiło mnie na czym polega literacki masochizm Piotra Brencza😉. Mimo, że „Pętliczek” to debiut powieściowy Brencza, wspomnianego masochizmu w nim nie dostrzegłam. Książkę sprezentowało mi Wydawnictwo @Zysk i S-ka, za co niezwykle dziękuję, gdyż upominek okazał się wprost wyśmienity. Jest to krótka, a zarazem treściwa literatura, która premierę miała w ostatnią środę.

Codziennie to samo od lat.” – „Pętliczek” Piotr Brencz.

Tak zaczyna się „Pętliczek”, który dla mnie okazał się monodramem jednego literackiego aktora, Piotra Barszcza. Piotra żyjącego od siedmiu lat z Honoratą, która „(…) Z jednej strony robiła mu życie, nadawała sens. Z drugiej była ogranicznikiem, czymś, co hamowało jakiekolwiek zmiany.”. Piotra stykającego się z bliskimi z przeszłości i nie potrafiącego z nimi szczerze porozmawiać. Piotra stosującego wzmacniacze, by przeżyć kolejny dzień. Piotra niezadowolonego ze swego życia, awansu, wynajmowanego mieszkania. Piotra, dla którego wycieczka do Lizbony nie skończyła się dobrze.

Literatura piękna na najwyższym poziomie!

Taka myśl mi się zakotwiczyła w głowie po lekturze i nie chce odpuścić😊. Taki niepozorny „Pętliczek”, a tyle w nim treści, nad którymi warto się pochylić.

Taaaaaaak. Ta literatura dla mnie okazała się prawdziwie piękną. Pełną emocji, pełną smutku i głębi, której nie sposób znaleźć w kryminałach, moich ukochanych thrillerach, książkach obyczajowych, czy reportażach. Brencz zabrał mnie do świata Barszcza, który tylko powierzchownie jest prawie doskonały, jak często powierzchowne są rozmowy zapoczątkowane pytaniem „Jak leci?” na imprezach ze znajomymi sprzed lat. Na których „Obiecujesz sobie, że jeżeli znowu padnie to pytanie, to powstrzymasz się od mówienia prawdy, jakiejkolwiek prawdy, ludzie nie chcą tego słyszeć. Oni wymieniają tylko uprzejmości, które w ich opinii mogą roztopić wielką niezręczność”. Takich smaczków, które często obserwujemy i o których czasem myślimy, w „Pętliczku” znalazłam sporo. Aż dziw, że Autorowi udało się w tak niewielu słowach zawrzeć kwintesencję dzisiejszego życia w ciągłej niepewności, samotności i niezrozumieniu. Brencz zrobił to w sposób bardzo składny, ułożony, metodyczny. Do tego zastosował idealną – jak dla mnie – konstrukcję. Bardzo nieoczywistą, co dodatkowo książkę czyni ciekawą. Po pierwsze nietypowe nazwy rozdziałów jak; „Rutynoskopia”, „Czasiemiec”, „Rzekiwistość”, czy „Dziadziaizm”. Do tego narracja. Narracja jest arcyciekawa. Raz jest bardzo osobista, bardzo intymna. Autor wykorzystuje pierwszą osobę liczby pojedynczej, przez co czytelnik ma wrażenie, że czyta pamiętnik głównego bohatera. Na przykład: „Podniosłem ciężkie powieki…”, „(…) wciąż nie kontaktowałem.” Innym razem narrator zwraca się do czytelnika w drugiej osobie liczby pojedynczej: „Wieczorem dobierasz schludną koszulę do czarnych dżinsów. (…) Odrywasz dwie różowe tabletki z lista i powtarzasz w myślach, że to tylko na wszelki wypadek, doraźnie.” Lub „Znowu wykrwawiasz się przy Netflixie.(…) Czujesz pustkę w środku.”   A jeszcze w innym miejscu Autor korzysta z trzeciej osoby liczby pojedynczej pisząc o Piotrze per „ON”; „Nie umiał zdecydować, która ze stron przeważa. Może mamił siebie obietnicą zmian i patrzył właśnie na to, co już zostanie, jedyną stałą.”. Ta ciekawa kompozycja spowodowała, że odebrałam książkę bardzo dobrze, jako eksperyment literacki, który się Piotrowi Brenczowi udał.

Piotrem Barszczem mógłby być każdy z nas. Niezadowolony ze swego ciepłego gniazdka, intratnej posadki, czy codzienności skrojonej z kochających nas ludzi. Wiecznie niezadowolony z siebie. Poszukujący nowych doznać i niedoceniający tego, co ma. To trochę taka spowiedź współczesnego człowieka zawarta w krótkiej prozie o wielkiej wartości.

„Entliczek pentliczek, czerwony guziczek, na kogo wypadnie na tego bęc!”. Wypadło na Ciebie, by zanurzyć się w historię Piotra napisaną w naprawdę przepięknym stylu.

Moja ocena: 9/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Wstyd” Robert Małecki

WSTYD

  • Autor: ROBERT MAŁECKI
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Liczba stron: 408
  • Data premiery: 13.04.2022r.

@robertmalecki.autor, Ćwirlej, Chmielarz, Ostaszewski, Mróz to kawalkada moich ulubionych rodzimych autorów kryminałów. Mam słabość do tych pisarzy i wszystkie kolejne publikacje czytam w ciemno. Nigdy się jeszcze nie zawiodłam😉. O przygodzie literackiej z Robertem Małeckim pisałam przy okazji recenzji „Najsłabszego ogniwa”. Przeczytałam i serię z Grossem, i wznowioną z Benerem, a także „Żałobnicę” i „Zmorę”. „Wstyd”, który premierę miał 13 kwietnia br. pochłonęłam praktycznie w jeden wieczór. I tylko i wyłącznie dzięki współpracy z Wydawnictwem @czwartastronakryminalu mogę podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami po przeczytaniu tej książki.

Z opisu Wydawcy wynika, że to „Mocny thriller kryminalny o uczuciu, które może dać początek złu, i o mrocznej drodze ku prawdzie, która wyniesiona na powierzchnię, rani do krwi.” Tak emocjonujący opis musi być zapowiedzią dobrej książki.

Z takim założeniem wciągnęłam się w historię Julii Karlińskiej, byłej była policjantki nazywaną Karlą. Aktualnie uczy historii w liceum medycznym. Jest też samotną matką nastoletnich bliźniaków. Zawód zmieniła po tragicznej śmierci męża, również policjanta, który zginął w wypadku komunikacyjnym, po którym sprawcy nigdy nie znaleziono. Jej życie wywraca się do góry nogami, gdy Karlińska w jednym dowiaduje się o zabójstwie Sławomira Nowaka, swego kolegi z grona nauczycielskiego oraz o zaginięciu jednego z synów. Gdy okazuje się, że chłopak stracił życie, Karlińska postanawia podjąć działania śledcze. Od razu również łączy obie sprawy, tylko pozornie ze sobą niezwiązane.

Bardzo lubię historie, w których wątek kryminalny składa się z dwóch lub więcej z pozoru niepowiązanych ze sobą spraw. Ta konstrukcja sprawdza się wyśmienicie. Wzmacnia zainteresowanie czytelnika, gdyż chyba każdy chce odkryć, o co tak naprawdę w tych sprawach chodzi. Małecki potrafi skonstruować wciągającą fabułę, w której bardzo dużo się dzieje. „Wstyd” zawiera ich wystarczającą ilość. Książkę czytałam bez okładania, a to zawsze jest miara dobrego literackiego dzieła. Do tego te emocje, które Autor we mnie wzbudził. Najpierw strata męża – policjanta. Tragedia żony i tragedia życia w roli samotnej matki. Później strata jednego z synów. Strata, z której prawie każda matka nie potrafi się nigdy otrząsnąć. Gdy w tragicznych okolicznościach umiera ileś osób z naszego otoczenia, zawsze podejrzewamy, że chodzi o nas. Czy tak jest i tym razem, tego musicie dowiedzieć się sami czytając „Wstyd”.

Zawiodło mnie trochę zakończenie. Nie ukrywam oczekiwałam wielkiego WOW, którego na końcu nie było. Nie zgodzę się także z opinią Wydawcy z jego opisu. Dla mnie książka bardziej wkomponowuje się w gatunek bardzo dobrego kryminału, niż „mocnego thrillera”. Emocje owszem i były, ale bardziej na płaszczyźnie załamanej żony i zdruzgotanej matki. Wątki obyczajowe zostały oddane z pełnym zaangażowaniem oraz właściwym stopniem natężenia. Potwierdzam, że spodobały mi się na równi z głównym wątkiem kryminalnym. To jest rozwijająca się cecha charakterystyczna Autora, którą zauważyłam przy okazji „Żałobnicy”, „Zmory”, czy „Najsłabszego ogniwa”.

Jeśli lubicie kryminały, w których poruszane są bardzo ważne tematy obyczajowe, a akcję kształtuje ciekawa kobieca postać to „Wstyd” jest bez wątpienia książką dla Was. Miłej lektury!

Moja ocena: 8/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Czwarta Strona.