KLĄTWA RUIN
- Autor:MAGDALENA WALA
- Wydawnictwo:KSIĄŻNICA
- Liczba stron:298
- Data premiery:15.07.2020r.
- Moja ocena: 8/10
Przy okazji publikacji recenzji najnowszej książki Magdaleny Wali „Skradzione życie” (https://slonecznastronazycia.blog/2021/03/29/skradzione-zycie-magdalena-wala/ ) pochwaliłam się Wam, że czytałam również jej poprzednią książkę pt. „Klątwa ruin”. Na szczęście jedna z moich wiernych czytelniczek wyłapała moje niedociągnięcie. Ja się po prostu z Wami moimi spostrzeżeniami na temat „Klątwy ruin” nie podzieliłam! Jak to się stało? Nie mam pojęcia. Mogłabym się tłumaczyć pędem życia, roztargnieniem. Najważniejsze, że postanowiłam czym prędzej naprawić moje faus pa. I oto zaległa recenzja „Klątwy ruin” Magdaleny Wali.
Wyobraźcie sobie duże, dębowe, masywne drzwi. Pięknie zdobione sztukaterią. Z ogromną, mosiężną klamką. To magiczne drzwi. Wystarczy tylko przez nie przejść, a po drugiej stronie znajdziecie się w polskim dworku sprzed stu lat. W Polsce, gdzie liczył się honor. Gdzie walka o nieskalanie nazwiska było jedną z głównych cnót. Gdzie liczyły się potulne, posłuszne i pokorne żony, a słabostki były tylko domeną mężczyzn. Wszystkie słabostki na „k” jak: karty, kielichy i kobiety. Każdy z nas może mieć takie drzwi. Każdy z nas przez te drzwi może przejść. Drzwi mogą być kupione, mogą być pożyczone. Takimi drzwiami jest książka Magdaleny Wali „Klątwa ruin”. Każdy z nas ma do niej dostęp. Mam nadzieję, że ta recenzja Wam pokaże, że warto przez te książkowe drzwi przejść.
Dawno, dawno temu
Tak naprawdę to dokładnie 100 lat temu. Historia bowiem dzieje się w roku 1920. W roku, gdy wszystko było inaczej. W roku, gdy mówiło się „cichaj” zamiast ciszej, „żwawo” zamiast szybciej, „zasnąć w Panu” zamiast „umrzeć”, „smalić cholewki” zamiast podrywać. W roku, gdy nosiło się „szlafmycę”, „kapotę” zamiast kurtki. W roku, gdzie suknia z odkrytą kostką już była powodem do przygany, a co dopiero z odkrytą połową łydki. W roku, gdzie związki pomiędzy herbowym szlachcicem a prostą dziewczyną, nawet wykształconą były nie do pomyślenia. W roku, gdy właściciele majątków zatrudniali stajennych, lokai, kamerdynerów, panie do towarzystwa i utrzymywali rezydentów. W roku, gdy Polskę trawiła wojna polsko-bolszewicka, a najważniejsza bitwa, Bitwa warszawska miała dopiero nadejść. Główną bohaterkę Anielę Wilczkówną poznajemy w lutym 1920. Śledzimy jej zawiłe losy do grudnia 1920. Przez te parę miesięcy dowiadujemy się o niej wszystkiego. O jej trudnym dzieciństwie, o utraconej w młodości matce, o jej ciężkiej pracy w ziemiańskim dworku jako panna do towarzystwa, o jej relacji z krewnym właścicielki dworu Rafałem Mielżyńskim, z jednej strony żartownisiem i hulaką, z drugiej poważnym młodym patriotą walczącym o wolność Ojczyzny. Aniela jest wykształcona. To dzięki właścicielowi sąsiedniego dworku Panu Korzeńskiemu zdobyła wykształcenie, który otoczył ją opieką po śmierci rodziców. Oprócz wykształcenia Stanisław Korzeński pozwalał jej zdobyć przyjaźń własnej córki, Konstancji. Dzięki temu Aniela nie była tak całkiem samotna. Czy to dobre serce właściciela ziemskiego nad biedną sierotą czy coś jeszcze? Dwór, w którym mieszka Aniela trawią wszystkie przywary ówczesnego społeczeństwa. Jednolite wychowanie i oczekiwania względem panien, bo przecież jak mówi pewien starszy pan: „Kobieta uparta, szeląga niewarta” Buta i przeświadczenie o swej wyjątkowości, tylko dlatego, że pochodzi się ze szlacheckiego rodu. Dbałość o pozory. Wykorzystywanie biedniejszych, nie tylko służby. Nawet taką pannę do towarzystwa jak Aniela, eksploatuje się do późnym godzin nocnych zlecając prace jej nieprzystające. W tym wszystkim dziewczyna nie zatraca samej siebie. Planuje przyszłość, a w godzinie próby właścicielka majątku może na nią liczyć. Co odkrywa Aniela przechadzając się po komnatach majątku Strumieńskich – Olszowej? Sprawdźcie sami.
Sama dedykacja jest świetna
Przygodę z „Klątwą ruin” zaczęłam bardzo dobrze. Autorka w dedykacji napisała „Kochającym czytanie”. Wiem, wiem, przemawia przeze mnie próżność. Przecież tyle cudownych osób, wspierających pisarza mają autorzy wokół siebie, a ja oczekuję jako czytelnik dedykacji. A przecież pisanie to nie prosta sprawa, szczególnie tak dobrych książek. Ja kocham czytanie. Więc zrozumiałe, że czuję się adresatką tej dedykacji, za którą autorce niniejszym dziękuję.
Powieść dzieje się w otoczeniu pięknego krajobrazu. Krajobrazu dwóch sąsiadujących ze sobą majątków, majątku Strumieńskich – Olszowej oraz majątku Korzeńskich – Rudnik. Dwóch rodów ze sobą związanych wspólną historią. Autorka włożyła dużo pracy w przybliżenie nam ówczesnego życia dworskiego. Zrobiła to wyśmienicie. Ponownie mogłam się wielu nowych zwrotów nauczyć. Jest to kolejny dowód na to, że Magdalena Wala traktuje swoje pisanie jak misję. Mimo podejmowanych w swoich powieściach wątkach obyczajowych, umiejętnie wplata w fabułę treści historyczne korzystając tylko ze sprawdzonych źródeł. Jest to wartość sama w sobie, dla tych którzy z jednej strony uwielbiają historię, z drugiej nie gustują w książkach historycznych. Wydanie nieprzypadkowe. Przecież 2020 roku obchodziliśmy stulecie Bitwy Warszawskiej, jak pisze autorka w posłowiu „(…) jednej z najważniejszych bitew w naszej historii…”. Polubiłam główną bohaterkę Anielę, ubogą damę do towarzystwa. Spodobał mi się jej hart ducha i oddanie sprawie, pomocy pokrzywdzonych w wojnie. Mimo, że musiała tą swoją aktywność na rzecz potrzebujących prawie wyszarpać pazurami. Nie ustała. Aniela jest bardzo dojrzała jak na swój wiek. Możliwe, że jej trudne losy i samotność odcisnęły w taki sposób na jej obyciu oraz zachowaniu piętno. Nieważne. Ważne, że to postać bardzo dobrze wyeksponowana w powieści. Dziewczyna bez niczego, a jednocześnie mająca wszystko. Swoją powagę, inteligencję i plan na życie. Plan, w którym niekoniecznie musi istnieć mężczyzna, któremu oddałaby się bez reszty. To dobrze, że autorka, mimo możliwości nie uległa pokusie i nie zrobiła z Anieli kolejnej zakochanej po uszy w swoim panu dzierlatki. Wolę bardziej taką Anielę, niż zakochanego podlotka. Anielę mimo swej młodości, siwowłosej. Co spotkaliby w majątku swoich przodków praprawnuki Strumieńskich, właścicieli Olszowej? Czy ruiny, czy chaszcze, czy ukryty majątek i rodzinne „precjoza”, czy płyty nagrobne, czy dworek myśliwski? Nie sposób się tego dowiedzieć, jeśli nie zerkniecie w karty tej książki i nie rozpoczniecie podróży. Podróży przez magiczne drzwi. Czy to nie dowód na to, że magia istnieje naprawdę?
Za możliwość przeczytania książki dziękuję WYDAWNICTWU KSIĄŻNICA.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.