„Klątwa ruin” Magdalena Wala

KLĄTWA RUIN

  • Autor:MAGDALENA WALA
  • Wydawnictwo:KSIĄŻNICA
  • Liczba stron:298
  • Data premiery:15.07.2020r.
  • Moja ocena: 8/10

Przy okazji publikacji recenzji najnowszej książki Magdaleny Wali „Skradzione życie” (https://slonecznastronazycia.blog/2021/03/29/skradzione-zycie-magdalena-wala/ ) pochwaliłam się Wam, że czytałam również jej poprzednią książkę pt. „Klątwa ruin”. Na szczęście jedna z moich wiernych czytelniczek wyłapała moje niedociągnięcie. Ja się po prostu z Wami moimi spostrzeżeniami na temat „Klątwy ruin” nie podzieliłam! Jak to się stało? Nie mam pojęcia. Mogłabym się tłumaczyć pędem życia, roztargnieniem. Najważniejsze, że postanowiłam czym prędzej naprawić moje faus pa. I oto zaległa recenzja „Klątwy ruin” Magdaleny Wali.

Wyobraźcie sobie duże, dębowe, masywne drzwi. Pięknie zdobione sztukaterią. Z ogromną, mosiężną klamką. To magiczne drzwi. Wystarczy tylko przez nie przejść, a po drugiej stronie znajdziecie się w polskim dworku sprzed stu lat. W Polsce, gdzie liczył się honor. Gdzie walka o nieskalanie nazwiska było jedną z głównych cnót. Gdzie liczyły się potulne, posłuszne i pokorne żony, a słabostki były tylko domeną mężczyzn. Wszystkie słabostki na „k” jak: karty, kielichy i kobiety. Każdy z nas może mieć takie drzwi. Każdy z nas przez te drzwi może przejść. Drzwi mogą być kupione, mogą być pożyczone. Takimi drzwiami jest książka Magdaleny Wali „Klątwa ruin”. Każdy z nas ma do niej dostęp. Mam nadzieję, że ta recenzja Wam pokaże, że warto przez te książkowe drzwi przejść.

Dawno, dawno temu

Tak naprawdę to dokładnie 100 lat temu. Historia bowiem dzieje się w roku 1920. W roku, gdy wszystko było inaczej. W roku, gdy mówiło się „cichaj” zamiast ciszej, „żwawo” zamiast szybciej, „zasnąć w Panu” zamiast „umrzeć”, „smalić cholewki” zamiast podrywać W roku, gdy nosiło się „szlafmycę”, „kapotę” zamiast kurtki. W roku, gdzie suknia z odkrytą kostką już była powodem do przygany, a co dopiero z odkrytą połową łydki. W roku, gdzie związki pomiędzy herbowym szlachcicem a prostą dziewczyną, nawet wykształconą były nie do pomyślenia. W roku, gdy właściciele majątków zatrudniali stajennych, lokai, kamerdynerów, panie do towarzystwa i utrzymywali rezydentów. W roku, gdy Polskę trawiła wojna polsko-bolszewicka, a najważniejsza bitwa, Bitwa warszawska miała dopiero nadejść. Główną bohaterkę Anielę Wilczkówną poznajemy w lutym 1920. Śledzimy jej zawiłe losy do grudnia 1920. Przez te parę miesięcy dowiadujemy się o niej wszystkiego. O jej trudnym dzieciństwie, o utraconej w młodości matce, o jej ciężkiej pracy w ziemiańskim dworku jako panna do towarzystwa, o jej relacji z krewnym właścicielki dworu Rafałem Mielżyńskim, z jednej strony żartownisiem i hulaką, z drugiej poważnym młodym patriotą walczącym o wolność Ojczyzny. Aniela jest wykształcona. To dzięki właścicielowi sąsiedniego dworku Panu Korzeńskiemu zdobyła wykształcenie, który otoczył ją opieką po śmierci rodziców. Oprócz wykształcenia Stanisław Korzeński pozwalał jej zdobyć przyjaźń własnej córki, Konstancji. Dzięki temu Aniela nie była tak całkiem samotna. Czy to dobre serce właściciela ziemskiego nad biedną sierotą czy coś jeszcze? Dwór, w którym mieszka Aniela trawią wszystkie przywary ówczesnego społeczeństwa. Jednolite wychowanie i oczekiwania względem panien, bo przecież jak mówi pewien starszy pan: „Kobieta uparta, szeląga niewarta” Buta i przeświadczenie o swej wyjątkowości, tylko dlatego, że pochodzi się ze szlacheckiego rodu. Dbałość o pozory. Wykorzystywanie biedniejszych, nie tylko służby. Nawet taką pannę do towarzystwa jak Aniela, eksploatuje się do późnym godzin nocnych zlecając prace jej nieprzystające. W tym wszystkim dziewczyna nie zatraca samej siebie. Planuje przyszłość, a w godzinie próby właścicielka majątku może na nią liczyć. Co odkrywa Aniela przechadzając się po komnatach majątku Strumieńskich – Olszowej? Sprawdźcie sami.

Sama dedykacja jest świetna

Przygodę z „Klątwą ruin” zaczęłam bardzo dobrze. Autorka w dedykacji napisała „Kochającym czytanie”.  Wiem, wiem, przemawia przeze mnie próżność. Przecież tyle cudownych osób, wspierających pisarza mają autorzy wokół siebie, a ja oczekuję jako czytelnik dedykacji. A przecież pisanie to nie prosta sprawa, szczególnie tak dobrych książek. Ja kocham czytanie. Więc zrozumiałe, że czuję się adresatką tej dedykacji, za którą autorce niniejszym dziękuję.

Powieść dzieje się w otoczeniu pięknego krajobrazu. Krajobrazu dwóch sąsiadujących ze sobą majątków, majątku Strumieńskich – Olszowej oraz majątku Korzeńskich – Rudnik. Dwóch rodów ze sobą związanych wspólną historią. Autorka włożyła dużo pracy w przybliżenie nam ówczesnego życia dworskiego. Zrobiła to wyśmienicie. Ponownie mogłam się wielu nowych zwrotów nauczyć. Jest to kolejny dowód na to, że Magdalena Wala traktuje swoje pisanie jak misję. Mimo podejmowanych w swoich powieściach wątkach obyczajowych, umiejętnie wplata w fabułę treści historyczne korzystając tylko ze sprawdzonych źródeł. Jest to wartość sama w sobie, dla tych którzy z jednej strony uwielbiają historię, z drugiej nie gustują w książkach historycznych. Wydanie nieprzypadkowe. Przecież 2020 roku obchodziliśmy stulecie Bitwy Warszawskiej, jak pisze autorka w posłowiu „(…) jednej z najważniejszych bitew w naszej historii…”. Polubiłam główną bohaterkę Anielę, ubogą damę do towarzystwa. Spodobał mi się jej hart ducha i oddanie sprawie, pomocy pokrzywdzonych w wojnie. Mimo, że musiała tą swoją aktywność na rzecz potrzebujących prawie wyszarpać pazurami. Nie ustała. Aniela jest bardzo dojrzała jak na swój wiek. Możliwe, że jej trudne losy i samotność odcisnęły w taki sposób na jej obyciu oraz zachowaniu piętno. Nieważne. Ważne, że to postać bardzo dobrze wyeksponowana w powieści. Dziewczyna bez niczego, a jednocześnie mająca wszystko. Swoją powagę, inteligencję i plan na życie. Plan, w którym niekoniecznie musi istnieć mężczyzna, któremu oddałaby się bez reszty. To dobrze, że autorka, mimo możliwości nie uległa pokusie i nie zrobiła z Anieli kolejnej zakochanej po uszy w swoim panu dzierlatki. Wolę bardziej taką Anielę, niż zakochanego podlotka. Anielę mimo swej młodości, siwowłosej. Co spotkaliby w majątku swoich przodków praprawnuki Strumieńskich, właścicieli Olszowej? Czy ruiny, czy chaszcze, czy ukryty majątek i rodzinne „precjoza”, czy płyty nagrobne, czy dworek myśliwski? Nie sposób się tego dowiedzieć, jeśli nie zerkniecie w karty tej książki i nie rozpoczniecie podróży. Podróży przez magiczne drzwi. Czy to nie dowód na to, że magia istnieje naprawdę?

Za możliwość przeczytania książki dziękuję WYDAWNICTWU KSIĄŻNICA.

„Szeptacz” Alex North

SZEPTACZ

  • Autor: ALEX NORTH
  • Wydawnictwo:MUZA
  • Liczba stron:480
  • Data premiery:16.10.2019r.
  • Moja ocena:7/10

Kilka dni temu opublikowałam moją spóźnioną recenzję powieści „W cieniu zła” Alexa Northa (znajdziecie ją tu: https://slonecznastronazycia.blog/2021/03/21/w-cieniu-zla-alex-north/ ). Mimo, że dostrzegłam pewne braki i niedociągnięcia oceniłam tą pozycję pozytywnie. Przy jej okazji jednak dopiero uświadomiłam sobie, że nie opublikowałam recenzji „Szeptacza” pierwszej książki autora. Ukazała się ona w październiku 2019 roku, gdy z powodów problemów osobistych miałam bardzo trudny czas. Nadrabiam te zaległości teraz, odświeżyłam sobie lekturę i przedstawiam Wam recenzję. „Szeptacz” to książka zdecydowanie wysoko oceniana, szeroko reklamowana oraz polecana przez znanych i lubianych. Oczekiwałam więc mocnego thrillera, wręcz horroru, nie pozwalającego mi zmrużyć oka przez co najmniej tydzień. Książki, której fabułę zapamiętam na długo, chcąc jednocześnie o niej jak najszybciej zapomnieć. Czy tak się stało? Zapraszam do zapoznania się z recenzją.

Wstęp

Książka rozpoczyna się od porwania Neila Spencera. Kilkuletniego chłopca wracającego samotnie do domu wieczorem po wizycie u swego ojca. Syna dwójki alkoholików. Rodziców, którym za bardzo na nim nie zależy. Początek mrozi krew w żyłach. Okazuje się, że chłopiec w trakcie swej drogi do domu jest obserwowany. A porywacz zbliża się do niego od tyłu szepcząc jego imię. Niestety dwa miesiące poszukiwań nie przynoszą rezultatu. Wkrótce ciało Nela zostaje odnalezionego. W tym samym czasie pisarz Tom Kennedy cierpi po śmierci żony Rebekki. Wprowadził się ze swoim synem Jake’em do nowego domu w cichej miejscowości Featherbank. Zaczyna się niepokoić, gdy zauważa, że syn mówi sam do siebie i zaczyna się bać mężczyzny, którego wieczorami słyszy szept za oknem. Tom nie dowierza synowi. Do momentu, gdy w nocy budzi się niespokojnie i odkrywa, że jego syn rozmawia z kimś szeptem przez drzwi wejściowe. W otworze na listy widać palce, które Jake dotyka. Palce mężczyzny. Tom dowiaduje się również, że jego syn zna bardzo dobrze rymowankę, którą powtarzały od lat miejscowe dzieci: „Jeśli drzwi nie zamkniesz w porę, szeptać zacznie ktoś wieczorem. Jeśli na dwór wyjdziesz sam, złego pana spotkasz tam. Jeśli okno uchylisz choć trochę, pukanie w szybę usłyszysz przed zmrokiem. Jeśli jesteś sam i miewasz się źle, pan Szeptacz na pewno odwiedzi cię”. Tom czy chce czy nie staje się aktywnym uczestnikiem pogoni za Szeptaczem. W garażu kupionego domu znalezione zostają przez niego szczątki sześcioletniego Tony’ego Smitha, zamordowanego dwadzieścia lat wcześniej. Tom wie, że to nie może być przypadek. Tom podświadomie czuje, że jego syn będzie następny.

Rozwinięcie

Bardzo podobała mi się relacja ojca i syna pokazana przez Alexa Northa. Tom, samotny wdowiec i jego siedmioletni syn Jake. Syn, z którym Tom nie jest w stanie spędzać całych dni od rana do wieczora. Syn, który często ma pretensje do ojca i nie chce się przed nim całkowicie otworzyć. Syn, któremu Tom nie wierzy. Szepty, obecności i „chłopca w podłodze” traktuje jak wymysł chorej fantazji Jake’a. Mimo to, nawet jak się kłócą, oboje wiedzą, że bardzo się kochają. Jak nikt na świecie. Tom wie, że nie jest perfekcyjnym ojcem i obwinia się o to. Ma jednak świadomość, że potrzebuje trochę czasu dla siebie. Potrzebuje czasu by pracować nad zaczętą książką, potrzebuje chwili wytchnienia, by uporać się ze śmiercią żony i poradzić sobie z nową dla niego relacją, z dawno niewidzianym ojcem. Tom ciągle się obwinia się, że wszystko co się dzieje z jego synem – Jake’em jest jego winą. Nieidealny, niewystarczająco oddany. Takich rodziców swoich ofiar upatrzył sobie Szeptacz. Niedoskonałych, zawodzących własne dzieci. Dzieci, które chciał uwolnić od nieperfekcyjnych rodziców. Od złych rodziców.

W stosunku do kolejnej książki autora „W cieniu zła” w „Szeptaczu” wyraźnie skonstruowana została postać Pani komisarz Amandy Beck oraz komisarza Pete’a Willisa. Oboje ambitni, oboje nie potrafią pogodzić się z porażką. Oboje pamiętają swoje ofiary. Pete bardzo dokładnie. Pamięta 20 lat Tony’ego Smitha. Sześciolatka, którego nie ochronił przed Szeptaczem. Chłopca, którego szukał przez 20 lat. Chłopca, któremu nie pomógł. Czy te traumatyczne przeżycia i pamięć spowodowały, że stał się człowiekiem, którym jest, którym był? Zapewne. Przecież w różny sposób radzimy sobie z naszymi traumami. Oddanie śledztwa tak oddanym policjantom jak Beck i Willis spowodowało, że policyjne śledztwo toczy się ciekawym torem, odkrywane są kolejne wątki. Pytanie, które mi się kołacze po przeczytaniu zakończenia, czy Willis naprawdę musiał odejść? Czy nie było dla niego miejsca w rzeczywistości po Szeptaczu? Czy to odejście to jest kara za poprzednie czyny, poprzednie życie? Chociaż z drugiej strony, życie wymaga ofiar, wojna wymaga ofiar. I ta ofiara została złożona.

Totalny majstersztykiem jest postać mordercy, naśladowcy Franka Cartera, mężczyzny, który „dwadzieścia lat wcześniej porwał i zamordował pięciu chłopców z Featherbank”. Franka, którego alibi własnej żony pozwoliło przez wiele miesięcy unikać złapania. Franka, który maltretował i żonę, i własnego syna każąc go obrazami tego, co robił z małymi chłopcami. Mordercy, który próbuje odkupić swoje winy, obojętność. Nie do końca mu się udaje. Zwierzęce instynkty wygrywają. Nie wystarczy tylko założyć koszulkę na głowę. Wszystko dzieje się naprawdę. Koszulka nie powoduje, że znikamy. Zastanawia mnie co myślała sobie żona Franka Cartera wiedząc, że jej mąż to potwór, morderca dzieci. Kryjąc go. Rozumiem, że robiła to z obawy o własne życie i życie swojego syna. Rozumiem, że dopiero po pewnym czasie znalazła w sobie siłę by wskazać śledczym komórkę w ogrodzie, w której Frank Carter ukrył ciała chłopców. Tylko czemu tak późno? Jak można żyć i zasypiać wiedząc, że ma się koło siebie potwora? Szkoda, że nie był to wątek, który Alex North rozwinął. Byłoby to ciekawe studium przypadku. Zabrakło mi jeszcze historii, co się stało z Tony’m Smithem. Dlaczego Frank Carter zmienił swoje modus operandi i nie ukrył ciała piątego chłopca w szopie za domem? Dlaczego Tony musiał spocząć w innym miejscu i stać się pożywką dla żądnych przygód, zwyrodnialców, którzy odwiedzali jego szczątki? Albo ten wątek mi umknął, albo nie został rozwiązany.  

Zakończenie

Kompletnie nie rozumiem zachwytu nad „Szeptaczem”. Według mnie owszem, jest to ciekawy kryminał z dreszczykiem w tle. Nie nazwałabym jednak książki „objawieniem gatunku”. Dla mnie to ciągle raczej kryminał, niż mrożący krew w żyłach spektakularny thriller. Akcja momentami się rozwleka, a wątki obyczajowe wydają się być za bardzo rozbudowane. To powodowało, że nie brakło mi ani razu tchu w trakcie czytania, co zwykle się dzieje, gdy mam w ręku pasjonujący thriller.

Czego więc nauczyła mnie lektura „Szeptacza”? Potwierdziła, że opinie są całkowicie subiektywne. Nieważne, jak recenzent się stara. Opinia uzależniona jest od jego wcześniejszych doświadczeń, spotkań z autorem, oczekiwań. Nawet emocje i bieżące samopoczucie również wpływa na odbiór czytanego dzieła literackiego. Czasem nawet drażniące recenzenta sformułowanie może uniemożliwić pozytywny odbiór dzieła. Dla kogoś może być ono odkryciem, dla innego całkiem przeciętną książką. Ktoś inny może nawet jej nie strawić od początku do końca. Opinie nie są więc dobre, ani złe. Są moralnie obojętne. Nie ma bowiem jednego kanonu opinii. Dla każdego ważne jest coś innego. Nie można więc powiedzieć, lub sfrustrowanym napisać „całkowicie nie zgadzam się z tą opinią”. Należałoby raczej swoje odczucia zdefiniować jako „mam inną opinię”.

Tak jest u mnie z „Szeptaczem”. Nie podzielam zachwytu licznych recenzentów, również z pierwszej strony książki, czy blogerów. Dla mnie jest to książka ciekawa, przy której nie zmarnowałam ani minuty. Bez wątpienia jednak, w mojej opinii, nie zasługuje na miano odkrycia gatunku i thrillera 2019. Ale pamiętajcie każdy z Was ma prawo mieć inne zdanie. Nie będziecie wiedzieć jakie macie, póki nie przeczytacie.  

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU MUZA

.

„Idealny detektyw” Kristen Ashley

IDEALNY DETEKTYW

  • Autor:KRISTEN ASHLEY
  • Seria: ROCK CHICK. TOM 5
  • Wydawnictwo:AKURAT
  • Liczba stron:575
  • Data premiery:17.03.2021r.
  • Moja ocena: 7/10

„Idealny detektyw” to piąty już tom cyklu „Roch Chick”. Przeczytałam każdy poprzedni tom, w związku z tym wiedziałam czego się spodziewać. Każdy z nich opiera się na tym samym schemacie – zwariowana, piękna dziewczyna, która pakuje się w tarapaty i seksowny, władczy mężczyzna, który pomaga jej się nich wydostać. Oprócz wątku miłosnego, niesłychanie gorących scen, niesamowitego humoru, w książce jest też watek sensacyjny, pościgi, wątki mafijne, zagadki do rozwiązania.

Ava Barlow postanowiła sobie, że będzie żyć bez mężczyzn, ma bowiem jak najbardziej powody by ich nienawidzić. Gdy więc jej przyjaciółka przyłapuje męża na zdradzie Ava postanawia dostarczyć jej dowody przeciwko niemu, by jak najszybciej mogła się rozwieść. Postanawia zwrócić się do detektywa Luke’a, swojej miłości z lat dziecinnych. W ostatnim momencie zmienia zdania, ale machina została już wprawiona w ruch. Luke się nią zainteresował, a gdy przystojniak z Nightingale Investigations postanawia uratować jakąś ślicznotką, ona sama nie ma zbyt wiele do powiedzenia:)

Jest to zwariowana opowieść o miłości, przyjaźni, odwadze, radości życia. Jest gorąca historia miłosna, zapierające w dech piersiach sceny erotyczne, pościgi, porwania, intrygujące śledztwa. A przede wszystkim jest cała gromadka zwariowanych bohaterów, dziewczyn wprost mających talent do pakowania się w kłopoty oraz przystojnych mężczyzn, którzy chcę je uratować. Do tego jest optymizm, poczucie humoru, błyskotliwe dialogi, zwroty akcji. Jednym słowem, czegóż chcieć więcej?;) O ile pierwsze tomy serii nie bardzo mnie porwały, choć czytało się przyjemnie, a środkowe mnie zachwyciły, o tyle w „Idealnym detektywie” mimo że czytało mi się go bardzo szybko i przyjemnie były momenty, kiedy te znane schematy już mnie trochę męczyły. Przede wszystkim postawa Avy – kocha się w Luke’u od dzieciństwa, dla niego staje się super laską, udaje się do jego biura, ale gdy już tam jest postanawia przed nim uciekać i przez cała książkę zachowuje się w taki sposób, wprost ślini się na jego widok, ale gdy tylko akcja posuwa się odrobinę do przodu w panice postawia uciekać na egzotyczną wyspę. Jej zachowanie było więc dla mnie niespójne i momentami dość irytujące. Jednak Luke jest tak gorący, przystojny i męski, a chemia między bohaterami powoduje, że dosłownie iskrzy tak mocno, że odwraca to naszą uwagę od wszelkich nieścisłości. Jeśli lubicie zwariowane przygody i równie szalonych bohaterów i nie ma macie wymagań dotyczących tego by akcja była mocno oryginalna to „Idealny detektyw” na pewno Wam się spodoba i dostarczy Wam wielu niezapomnianych wrażeń.

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU AKURAT.

„Skradzione życie” Magdalena Wala

SKRADZIONE ŻYCIE

  • Autor:MAGDALENA WALA
  • Wydawnictwo:KSIĄŻNICA
  • Liczba stron:304
  • Data premiery: 24.02.2021r.
  • Moja ocena: 8/10

Jak już wspominałam, cenię sobie pozycje wydawane przez Wydawnictwo Książnica.  W lutym trafiły do mnie dwie ich nowości. Recenzja „Wyboru Charlotty” już za mną (https://slonecznastronazycia.blog/2021/03/06/wybor-charlotty-agnieszka-olejnik/ ), więc przyszedł czas na lekko spóźnioną recenzję nowości od Magdaleny Wali „Skradzione życie”. Magdalenę Walę już znam, a raczej jej twórczość. Przeczytałam jej opowiadanie w antologii „Taniec pszczół i inne opowiadania o czasach wojny” (https://slonecznastronazycia.blog/2021/02/09/taniec-pszczol-i-inne-opowiadania-o-czasach-wojny/ ) oraz powieść: „Klątwa ruin”, która miała premierę w lipcu ubiegłego roku. Autorka w swych utworach dotyka poważnego tematu związanego z II wojną światową. Nie dziwi mnie to wiedząc, że z wykształcenia jest historyczką. Chociaż nie jest to temat łatwy, wracam do jej twórczości. Każde jej dzieło to dowód, że w takiej tematyce Magdalena Wala czuje się rewelacyjnie.

Kiedyś nadejdzie pokój, ale te wydarzenia zostawiły już zbyt wiele blizn. Te doświadczania, ta wojna zostanie z każdym, kto ją przeżyje, już na zawsze. Tymczasem trzeba udawać normalność. I… po prostu dalej żyć”.

„Skradzione życie”  Magdalena Wala

Posłuszna Żydówka

Książka składa się z dwudziestu sześciu rozdziałów podzielonych na części. Części noszą tytuły, które są odzwierciedleniem fabuły. Zaczynamy poznawać główną bohaterkę w części Posłuszna Żydówka. To Śląsk w roku 1939. Ewa Abramowicz świętuje ze swoimi przyjaciółkami urodziny. Przyjaciółkami, nieżydówkami. Mimo, że pochodzi z rodziny zreformowanej nie może pogodzić się z decyzją rodziców o ślubie z jedynym synem bogatego zegarmistrza Rosenbauma, Dawida. Dawida, konserwatywnego chasyda. Ma świadomość, że życie z Dawidem będzie dla niej „pasmem wyrzeczeń i obowiązków”. Do ślubu jednak nie dochodzi. Kilka dni przed nim wybucha wojna.

Następnie autorka opisuje losy Ewy i jej rodziców w części W drodze. Ewa już wie, że wojna nie będzie trwać miesiąc, czy dwa. Ewa już wie, że dotychczasowy świat runął. Jak wielu innych Ślązaków zaczyna uciekać na Wschód, pakując tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Kierują się do Przemyśla, gdzie mieszka daleka rodzina Abramowiczów. W czasie podróży pomagają brzemiennej, samotnej Polce, Lilianie Radziejowskiej. Niestety Polka w trakcie trudnego porodu wraz z dzieckiem traci życie. Abramowicze postanawiają rzeczy po Lilianie oddać jej ciotce, do której podążała.  W trakcie pobytu w rodzinnej wsi Lilki okazuje się, że Ewa jest do niej bardzo podobna. Tak podobna, że myli ją nawet sąsiadka nieżyjącej już ciotki. Z kolei w Walce o przetrwanie losy Ewy zaczynają przypominać koszmar Żydów w obliczu bezeceństwa drugiej wojny światowej. Żydów tracących cały dobytek w rynsztokach, pozbawionych domów, najpotrzebniejszych rzeczy. Kolejne ograniczenia i zakazy sprzedaży towarów Żydów powodują, że Żydzi głodują, chorują, marzną. Ewa w tym czasie traci ojca, następnie w wyniku choroby matkę. Wdowa, u której mieszkała również umiera. Mimo, że była bardzo przydatna, zaradna i pomocna, Ewa musi opuścić mieszkanie. Liliana to czwarta część książki. Ewa w wyniku samotności i chęci przeżycia podejmuje decyzję, która odmienia jej życie na zawsze. Podróżuje do Piotrkowa, by spotkać się z Witoldem. Spotkanym w trakcie wędrówki żołnierzem, który uciekł z obozu jenieckiego. Żołnierzem, Polakiem, gojem z którym podzieliła się chlebem. Witold i Ewa zakochują się w sobie. Najbardziej podobała mi się ostatnia część, Niezwyczajne życie. To opis losów Ewy współpracującej z doktorem Kłosowskim. Polakiem wspierającym polskie podziemie oraz żydowskie dzieci. Dokarmiającym dzieci z getta, gdy jeszcze mogły wychodzić. Ewa dojrzewa, dorasta, by stać się niemą bohaterką żydowskich dzieci. Dzieci, którym los nie szczędził cierpienia, bólu, głodu i zimna. Niewinnych dzieci.

Ludzie ludziom gotują ten los

To przesłanie, jak autorka sama pisze w posłowiu, przyświeca książce. Jej zdaniem „(…) odnosi się do czasu teraźniejszego. Nie wolno nam zapominać o tym, co działo się w czasie wojny z mniejszościami, jak wskutek odgórnych decyzji zostali odarci z człowieczeństwa…(…) Jeśli ponownie pozwolimy sobie wmówić, że są grupy, którym należy ograniczyć prawa, (…)” opisywane przez Walę wydarzenia „(…) w przyszłości również mogą się powtórzyć”. Dlatego tak ważne dla autorki było ukazanie człowieczeństwa każdej żydowskiej postaci opisanej w książce. Osadzenie jej w konkretnym miejscu, czasie, wśród zwykłych domowych sprzętów, w trakcie zwykłych codziennych zajęć. To ludzie tacy sami, jak my wszyscy. Zasługujący na taki sam szacunek, który niestety został im niesłusznie odebrany. Za serce chwytały mnie losy małych żydowskich dzieci. Opuszczających getto by zjeść miskę lichej zupy. Aron, Rebeka, czy Ben. Różne imiona, te same dzieci. Wygłodniałe, brudne, osamotnione, krzywdzone. Cały czas jednak troszczące się o tych dorosłych, którzy zostali w getcie. O matki cierpiące i głodujące, o ojców pracujących i tracących życie w fabrykach na przymusowych robotach. Nawet te resztki normalnego życia zostały im zabrane. Nawet z takiej fikcji społeczeństwa zostały ograbione. Zapadła bowiem decyzja o likwidacji getta. Dzięki rozbudowanym przypisom dowiedziałam się, co oznaczają poszczególne sformułowania, jak: szojchet, balebos, kehila, czy bale goles. Całkowicie mi obce. Okraszając powieść tak obcobrzmiącymi słowami, Magdalena Wala udowodniła, że bardzo poważnie podeszła do tematu. Jej znajomość obrzędów, rytuałów, zwyczajów i tradycji żydowskich zachwyca. Co innego czytać o rzezi niewinnych, co innego wczytywać się w ich codzienność. Dotykać każdego dnia. Czuć się prawie członkiem ich rodziny, społeczeństwa. Poznając to co obce, oswajamy nieznane. To jest zapewne główne przesłanie książki. Wala chce byśmy nie zapomnieli o świadkach tamtych dni. O człowieczeństwie, które niesłusznie uchodziło z dymem wraz z tysiącami ludzkich istnień w komorach gazowych.

Muszę wspomnieć o okładce. Urocza prawda? Delikatna z mocnym akcentem zdjęcia w sepii. Zdjęcie nieprzypadkowe. Ale nic więcej już Wam nie zdradzę. Mówią Nie oceniaj książki po okładce. Coś w tym jest. Chociaż nierzadko okładka jest tak samo dobra jak książka. Tak jest i tym razem.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję WYDAWNICTWU KSIĄŻNICA.

„Gra zaklinacza” Donato Carrisi

GRA ZAKLINACZA

  • Autor: DONATO CARRISI
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Seria: MILA VASQUEZ. TOM 3
  • Liczba stron: 384
  • Data premiery: 24.02.2021r.
  • Moja ocena: 7/10

„(…) poszukiwanie zaginionego dziecka to jak śledzenie czarnej tęczy. Na koniec nie ma co się spodziewać złotego garnca, lecz tylko milczącego potwora, złaknionego krwi i niewinności”.

„Gra zaklinacza” Donato Carrisi

Trzecia część serii o Mili Vasquez miała premierę ponad miesiąc temu. Ja do tej pozycji dojrzałam dopiero teraz. Czytając recenzje o thrillerze nad thrillerami, sami rozumiecie, czekałam na odpowiedni moment. Po spektakularnym „Zaklinaczu” (2009) debiucie literackim włoskiego pisarza, reżysera, scenarzysty i dramaturga oraz późniejszej „Hipotezie zła” (2016) przyszła kolej na „Grę zaklinacza”. Autor ma również na swoim koncie rewelacyjną „Dziewczynę we mgle”.  Czytaliście, oglądaliście na platformie Netflix? Dajcie znać. Gdybyście nie czytali poprzednich dwóch książek serii, której główną bohaterką jest inteligentna kryminolog z „Przedpiekla”, działu odpowiedzialnego za odnajdywanie zagubionych, nic straconego. Książkę można czytać odrębnie, nie znając zawiłych losów głównej bohaterki.

Kim jest Mila Vasquez?

W tej części Mila Vasquez nie jest już policjantką, tropicielką zaginionych. Rzuciła pracę w policji i zaszyła się w domku nad jeziorem, z dala od zgiełku miasta ze swoją 10-letnią córką Alice. Niestety jej spokój nie trwa długo. Zostaje poproszona o udział w roli cywilnego konsultanta w śledztwie mającego na celu schwytanie mordercy czteroosobowej rodziny, dwójki dorosłych oraz dwóch ośmioletnich bliźniaczek. Andersonów, którzy porzucili miejskie życie, odrzucili technologię i zaszyli się w domku tylko z jednym telefonem komórkowym. Telefonem, z którego matka przed śmiercią zadzwoniła na policję informując, że jej mąż Karl rozmawia z jakimś obcym mężczyzną na zewnątrz. Niestety policja przyjechała za późno. Mimo ogromu krwi w domu, ciał na miejscu zbrodni nie odnaleziono. Co było tak niepokojącego w wizycie mężczyzny, że spowodowała telefon na policję? Czy to, że był „pokryty liczbami od głowy do stóp, łącznie z podeszwami i wewnętrzną stroną dłoni”?.  Mężczyzny, który w wyniku anonimowego telefonu na policję zostaje schwytany. Nagi, pokryty tatuażami, w otoczeniu licznych złomów komputerowych, w opustoszałej rzeźni. Mila Vasquez dość szybko odkrywa, że poszukiwany mężczyzna to zaklinacz, inaczej morderca podprogowy. To morderca, który otacza się wyznawcami, rodzinami, jak członkami sektą. Morderca najbardziej niebezpieczny i trudny do schwytania. Morderca, który zabija przez innych, wybiera sobie ofiarę, uzależnia ją od siebie, by w końcu namówić do zaspokajania najgorszych żądz i pragnień. Czy jest nim faktycznie mężczyzna z tatuażami? Niestety, morderstwo Andersonów okazuje się tylko początkiem. Wkrótce zostaje porwana córka Mili, Alice. Mila prosi o pomoc swojego kolegę, który zastąpił ją w „Przedpieklu” – Simona Berisha. Razem szukają Alice odkrywając kolejne elementy układanki, gdzie rzeczywistość miesza się z wirtualnym światem. Światem, w którym Raul Morgan kryminalny antropolog, ojciec opłakujący stratę syna, okazuje się mordercą. Wiernym odtwórcą i uczniem zaklinacza, nazywanego Enigmą, poddającym się jego urokowi, któremu chodzi tylko o „moc zmieniania ludzi, przeobrażania niewinnych jednostek w sadystycznych morderców”.

Hm..

Czytając strona za stroną zastanawiałam się, jak jeszcze bardziej będzie zagmatwana ta historia.

Cokolwiek się w niej nie działo, zbudowane zostało na postaci Mili Vasquez. To ona tu jest istotnym spoiwem łączącym poszczególne wątki. Kobieta, matka, była tropicielka zaginionych, efektywna śledcza cierpiąca na aleksytymię. Aleksytymię przez którą nie potrafi nazwać własnych stanów emocjonalnych, odczuwać empatii i jest niezdolna do rozpoznawania wszelkich uczuć. Aleksytymię, która nie przeszkadza jej jednak wychowywać córki. Doświadczenie związane z jej porwaniem i spotkaniem z tytułowym zaklinaczem – Enigmą pozwala Mili dojrzeć. Pokonać swoje zaburzenie i zacząć odczuwać emocje. Odczuwać potrzebę przytulenia własnego dziecka, okazania mu miłości i troski. Postać Mili jest w centrum. W centrum odkrywanych kolejno okropności i zbrodni. W centrum wszystkich zdarzeń. To wokół niej piętrzą się kolejni bohaterowie, ofiary i ich sprawcy. Bo to Mila  potrafi wniknąć w świat zaklinacza, by go odnaleźć, by do niego się zbliżyć. Autor kluczy pomiędzy wątkami w mistrzowski sposób. Poszczególne sekwencje wydają się oderwane, by ostatecznie dojść do wniosku, że to tak naprawdę gra. Gra w świecie wirtualnym oraz świecie rzeczywistym. Wszystko co się dzieje jest wyreżyserowane. Morderstwa studentek, blondynek w okularach, czy morderstwa prostytutek. Zniknięcie Jimmiego Jacksona, odnalezienie Szczapy. Przecież „(…) Błędy przeszłości to remedium na teraźniejszość”. Postać Rosy Ortis, której zniknięcie zgłosiła córka Laura. Rosy, której nigdy nie było. Wyreżyserowane przez chory umysł zaklinacza, który jest zawsze o jeden krok z przodu. Nawet na końcu, gdy wydaje się, że winny został schwytany. Mila wie, że musi odnaleźć prawdziwego zaklinacza, jeśli tego nie zrobi – parafrazując autora – ciemność po nią przyjdzie.

Mimo, że powieść trzymała mnie w napięciu, burząc mi krew w żyłach i powodując gęsią skórkę, czuję pewien niedosyt. Nie dowiedziałam się jaką przemianę przeszła Alice, córka Mili, w wyniku kontaktu z zaklinaczem. Czy obudził w niej zło? Czy faktycznie otrzymała zdolność zmieniania ludzi, jak on sam? Czy Alice może być nowym zaklinaczem? Zabrakło mi również rozwinięcia wątku ojca Alice, pogrążonego w śpiączce, sadysty, mordercy. Wydawało się, że Carrisi nawiąże do jego postaci bardziej formułując domniemanie, że w wyniku rehabilitacji ojciec Alice zetknął się z alternatywną rzeczywistością reżyserowaną przez zaklinacza w Gdzie indziej lub Dwójce – nie pytajcie co to? Nie zdradzę. Przecież Mila znalazła w podziemiach kliniki stare komputery, okulary VR i dżojstik.

ps. a propos jak cywil może się dostać do podziemi kliniki i przeszukiwać złożone tam depozyty? Tego autor nam nie zdradza. Może na te pytania i wątpliwości uzyskam odpowiedzi w kolejnej części o Mili Vasquez? Jak to mówią pożyjemy, zobaczymy…

Na tą chwilę proponuję Wam podróż w najskrytsze i najodleglejsze miejsca umysłu zaklinacza. Kogoś kogo, czego jestem pewna, nikt z nas nie chciałby spotkać, ani w świecie wirtualnym, ani tym bardziej w świecie rzeczywistym.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję WYDAWNICTWU ALBATROS.

„Wróbel w getcie” Kristy Cambron

WRÓBEL W GETCIE

  • Autor: KRISTY CAMBRON
  • Wydawnictwo: ZNAK
  • Seria: UKRYTE ARCYDZIEŁO. TOM 2
  • Liczba stron: 384
  • Data premiery: 27.01.2021r.
  • Moja ocena: 8/10



Kristy Cambron to amerykańska autorka powieści historycznych i non-fiction o tematyce religijnej. Jest historykiem sztuki i tego tematu dotyka też pośrednio wydana w Polsce jej seria „Ukryte arcydzieło”. Nie było mi na razie dane przeczytać jej pierwszego tomu „Motyl i skrzypce”,czytałam jednak na jego temat wiele pochlebnych opinii. Dlatego gdy na początku tego roku dowiedziałam się o premierze drugiego tomu zdecydowałam się na jego lekturę. Trochę obawiałam się, że bez znajomości pierwszego tomu będzie to utrudnione, ale tak naprawdę są do dwie odrębne historie, tylko bohaterowie współcześni Ci sami.

Jest to historia Kai Makovski, która gdy dowiaduje się, że niemiecki terror dociera do Pragi, gdzie pozostali jej rodzice opuszcza Wielką Brytanię, by spróbować uratować swoją żydowską rodzinę. Trafia do getta w Terezinie i wojenna groza staje się jej codziennością. Los krzyżuje jej drogi z drogami dziewczynki, która niespodziewanie odmieni jej życie. Kilkadziesiąt lat później Sera i William Hanover, bohaterowie „Motyla i skrzypiec” zastają brutalnie rozdzieleni podczas ślubu. Mężczyznę oskarżona o przestępstwo związane z dziełami sztuki i grozi mi dziesięć lat więzienia. Sera próbuje odkryć tajemnicę z jego przeszłości i postanawia zrobić wszystko, żeby mu pomóc. Niespodziewanie losy tych dwóch kobiet zostaną połączone historią tajemniczej dziewczynki ocalonej z Holokaustu.

Akcja toczy się dwutorowo, współcześnie i w czasie II wojny światowej, w narracji trzecioosobowej, współcześnie z punktu widzenia Sery, w przeszłości Kai. Świetny, lekki styl, ciekawe okazja, wyraziści bohaterowie to wszystko sprawia, że książkę czyta się bardzo przyjemnie. Jest to opowieść o miłości, przywiązaniu do rodziny, zdolności do poświęceń nawet w najtrudniejszych czasach. Przypomina, że ludzie nie są jednoznaczni, w każdym jest i dobro i zło, od nas zależy, którą stronę dopuścimy do głosu. Bardzo polubiłam obie główne bohaterki. Postawa Kai jest godna naśladowania, byłam pełna podziwu, gdy czytałam o jej trosce o rodziców, która kazała jej wrócić do okupowanej Pragi i zaryzykować wywóz do obozu, a także jej determinację i otwartość na krzywdę dzieci również w obozie. Również Sera jest wspaniała kobietą, mądra, wrażliwa, uczciwa, mimo wątpliwości, które ma pozostaje lojalna i wierna miłości. „Wróbel w getcie” to mądra, optymistyczna, pełna emocji opowieść, której długo nie zapomnicie. Polecam serdecznie.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję WYDAWNICTWU ZNAK.

Recenzja przedpremierowa – „Amok” Izabela Janiszewska

AMOK

  • Autor: IZABELA JANISZEWSKA
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Seria: WRZASK. TOM 3
  • Liczba stron: 402
  • Data premiery: 14.04.2021r.
  • Moja ocena: 7/10



Przed Wami przedpremierowa recenzja trzeciej, ostatniej części trylogii o Larysie Luboń i Bruno Wilczyńskim. Już tęsknię za nimi. Jak pisałam w zapowiedzi, po świetnym „Wrzasku” (https://slonecznastronazycia.blog/2020/06/06/wrzask-izabela-janiszewska/ ) i rewelacyjnej „Histerii” (https://slonecznastronazycia.blog/2021/02/23/histeria-izabela-janiszewska/ ) nie mogłam się doczekać tej pozycji. Przyznaję, tak mnie korciła, że przeczytałam ją 17 dni przed datą premiery, mimo sterty innych książek czekających na przeczytanie i zrecenzowanie. To się nazywa niecierpliwość. To się nazywa motywacja.

„(…) czym jest rodzina? (…) każdy z nas jest w pewien sposób jej więźniem. Nikt nie pyta o to, czy chcemy należeć do tej konkretnej rodziny, w której przychodzimy na świat. Losujemy określony zestaw i nie możemy wymienić go na inny. Nieważne, czy pragniemy być obciążeni jej historią i traumami albo czy akceptujemy panujące w niej zasady. Kiedy się pojawiamy, porządek jest już ustalony, a my mamy obowiązek dostosować się do reguł”.
„Amok” Izabela Janiszewska

Nieprzypadkowo wybrałam ten cytat, by otwierał moją recenzję. Cytat o rodzinie. O tym, że nie mamy na nią żadnego wpływu. Na to jaka jest, a jaka mogłaby być „Amok” dla mnie okazał się dogłębnym studium rodziny. Rodziny, która nie potrafi zaopiekować się własnym synem, przechowując go za meblościanką jak zwierzę (pamiętacie analogiczną historię z mediów? Widocznie autorce, też utkwiła w pamięci, że na niej zbudowała postać Jacka Lewickiego). Zwierzę, które w pewnym momencie dorasta, ale nadal nie zaznaje miłości oraz ciepła rodzinnego. W efekcie nie jest w stanie sam go stworzyć. Rodziny, która ma teoretycznie wszystko. I władzę, i pieniądze, i zainteresowanie. Teoretycznie. W praktyce ta rodzina to wydmuszka. Na zewnątrz ozdobiona przepięknymi i drogimi palisadami, wewnątrz pusta. Chora psychicznie matka, alkoholiczka siostra, uciekający od odpowiedzialności brat, wycofany ojciec i on, konstruktor. Syn, brat. Ten, od którego wszystko się zaczęło. Który dawno temu podjął decyzję, od której do chwili obecnej nikt się nie potrafił uwolnić. Rodziny niepełnej. Kobiety porzuconej przez męża wyjeżdżającego z kochanką. Kobiety, która oprócz męża, w jednym momencie straciła córkę Dianę i sześcioletniego syna Wojtusia. Kobiety, której niechęć do córki sięga głębiej niż po jej grób. Kobiety, która nie pozwoliła jej spocząć w pokoju. Rodziny, w której można na siebie liczyć. Rodziny związanej mentalnym i emocjonalnymi więzami, mimo braku więzów krwi. Rodziny, złożonej z grupy przyjaciół którym zależy na sobie wzajemnie. Rodziny, w której członkowie troszczą się o siebie ryzykując własne życie. Szukając, gdy inni już stracili nadzieję.



Nie tego się spodziewałam. Przyznaję. Nie takiej fabuły się spodziewałam. Mając ciągle w pamięci wątek kryminalny opisany przez Izabelę Janiszewską w „Histerii” liczyłam na to samo. Zastanawiało mnie, jakim problemem zajmie się autorka dogłębnie go analizując, pokazując z różnych perspektyw. Założyłam, że losy Larysy i Bruno będą wątkami pobocznymi. Janiszewska „wpuściła mnie w maliny” serwując fabułę całkowicie oddaną losom Luboń i Wilczyńskiemu. Nie znajdziecie w „Amoku” głównego wątku kryminalnego nad którym głowi się zdolny komisarz policji z kolegami. Znajdziecie za to porwanie, morderstwo, śmierć w wyniku choroby oraz odkryte tajemnice sprzed lat. Wszystko to w tle dwóch śledztw, policyjnego i dziennikarskiego. Jakby Janiszewska chciała zamknąć trylogię pewną klamrą, pokazując prawdziwe losy głównych bohaterów.

Fabuła zaczyna się, gdy zostaje uprowadzona Sylwia Konopacka. Koleżanka Bruna. Aktualna partnerka jego odwiecznego wroga: Jacka Lewickiego. Wilczyński rozpoczyna śledztwo dając się wciągnąć w grę Lewickiego, który wydaje się być zawsze trzy kroki przed komisarzem. W tym samym czasie Larysa Luboń poszukuje swojego przyjaciela, byłego szefa i guru dziennikarskiego, Pawła Wiśniewskiego. Nie wierzy w jego śmierć pod kołami pociągu. W trakcie poszukiwań dowiaduje się o śmierci tajemniczej Lady Di, bezdomnej z Dworca Centralnego, którą Wiśniewski znał. Lady Di, która okazuje się Dianą Darską związaną z losami wpływowej rodziny Hallerów. Tak zaczyna się pogoń za Sylwią, za prawdą, za mordercą Diany. Pogoń, w której zostają odkryte kolejne tajemnice. Tajemnice Wilczyńskich, jak: przyczyna śmierci matki Bruna i krzywda, która została wyrządzona wychowankowi domu dziecka Igorowi Szymanowiczowi. Tajemnice Lewickiego, który pociąga za sznurki realizując tak naprawdę swój chory plan. Plan, który przygotowywał od wielu lat, który realizował skrupulatnie i drobiazgowo. Lewicki jak prawdziwy „człowiek trzymający władzę” na każdego potrafi mieć wpływ, każdego potrafi zaintrygować, każdemu potrafi być przydatny. Tajemnice właścicieli Haller Investments ukryte w rezydencji w Podkowie Leśnej, czy w zamkniętej stadninie koni Hallerówce. Tajemnice, które pchają pod koła ciężarówki wiernego kierowcę rodziny, Alberta. Kierowcę, który w taki sposób postanawia zakończyć swoje życie. Szczęśliwe życie. Tajemnice, które zostają odkryte.

Podsumowując
„Amok” to udane zwieńczenie debiutanckiej serii Izabeli Janiszewskiej. Sięgnijcie jednak do tej pozycji po przeczytaniu poprzednich części. Istotna jest bowiem znajomość, co się działo z bohaterami wcześniej. Czego doświadczyli. Jakie demony muszą być pokonane. Jakie postaci dla zakończenia są kluczowe. Ponownie Janiszewska zabrała mnie w głąb relacji Larysy i Bruna. Bohaterów, do których zapałałam sympatią od pierwszej części. Są to postaci nietuzinkowe, znające swoją wartość, walczące o siebie każdego dnia. Będące razem, a jakby osobno. Czytając „Amok” zastanawiałam się jak szybko zostałaby rozwiązana zagadka zniknięcia Sylwii i śmierci Lady Di, gdyby Bruno i Larysa pracowali razem. Od początku strzelali do jednej bramki. Od początku się wzajemnie informowali i wspierali. Od początku współpracowali. Niestety, już się tego nie dowiem. Autorka była konsekwentna. W tej części również, każdy działał na własnych zasadach. Każdy z nich poszukiwał czegoś innego. Każdy z pozoru nie potrzebował drugiego. Nie do końca zrozumiałam motyw ojca Lewickiego, Michała Andrzejewskiego. Najpierw kata swego syna, potem jego ofiary. Przecież tak ekscentryczny śledczy jak Bruno Wilczyński nie potrzebował niczyjej pomocy by poradzić sobie z odwiecznym wrogiem? Obecność Andrzejewskiego wydawała mi się naciągana, niepotrzebna, zbędna. Nie przyniosła żadnego istotnego zwrotu akcji.  Może chodziło autorce o symbol, by zamknąć w jednym miejscu i czasie, i ojca, i syna, i kata, i ofiarę?. Trapiła mnie jeszcze jedna myśl, po kim Igor Szymanowicz nosił nazwisko? Po biologicznej matce? Hm…jego ojciec nazywał się przecież Andrzejewski? Czy to wymyślone nazwisko niezwiązane z przeszłością? Tego wątku nie udało mi się rozgryźć…Ciągle czuję niedosyt.
I wreszcie z jakiego powodu tak naprawdę zginęła Diana Darska, Lady Di z warszawskiego dworca? Nie potrafię odpowiedzieć, mimo, że czytałam książkę w ogromnym skupieniu nie chcąc uronić żadnego słowa, żadnej istotnej informacji. Dlaczego po tylu latach, od wydarzeń, od których zaczęła się jej smutna historia, Hallerowi juniorowi zależało na jej unicestwieniu? Dlaczego teraz miała być dla niego niewygodna, niebezpieczna. Jakim cudem odnalazł ją teraz wśród warszawskich ćpunów, by ostatecznie zabić? Dlaczego tego nie zrobił wcześniej? Przez ostatnie lata. Przecież możni tego świata mogą wszystko. Wszystkich znaleźć, wszystkich kupić, wszystkich omamić, wszystkich wykorzystać, a nawet wszystkich zniszczyć. Śmierć Diany wydawała mi się spóźniona. Trudno było mi zrozumieć, że jej zapalnikiem było przypadkowe spotkanie z Zuzanną Haller. Spotkanie, z którego ona sama niczego nie rozumiała i nie pamiętała.  

Kończąc recenzję poprzedniego tomu „Histerii” napisałam: „Muszę przyznać, że Larysa i Bruno to ciekawa para. Niestandardowa. Mam nadzieję, że spotkam się z nimi jeszcze nie raz”. Dzięki Izabeli Janiszewskiej spotkałam się z nimi ponownie w „Amoku”. Poobserwowałam, podążyłam ich ścieżkami.
Tylko żal, że po raz ostatni ….

Gdybym miała użyć jednego słowa do zrecenzowania książki napisałabym: NIENASYCENIE. To czuję kończąc przygodę z Larysą i Brunem. Nienasycenie. Sięgnijcie po tą autorkę i po jej spektakularną debiutancką trylogię. „Wrzask”, „Histeria” i „Amok” czekają na Was. Nie pożałujecie!!!

Ps. muszę jednak zapytać autorkę za pierwszą czytelniczką wspomnianą w posłowiu „Dlaczego? (…) Ale dlaczego?”❗.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA.

„Schronisko” Sam Lloyd

SCHRONISKO

  • Autor: SAM LLOYD
  • Wydawnictwo: W.A.B
  • Liczba stron:400
  • Data premiery:10.02.2021r.
  • Moja ocena: 8/10

W szachach, podobnie jak w życiu, gambit oznacza poświecenie czegoś o mniejszej wartości, żeby uzyskać przewagę”.

„Schronisko” Sam Lloyd

Od premiery thrillera Sama Lloyda upłynął już ponad miesiąc, a wokół książki nadal rozbrzmiewają same pozytywne recenzje. Z cytowanych w książce wpisów z Instagrama dowiedziałam się, że to:

·         „Mocny kandydat w kategorii: najlepszy thriller wydany w 2021 roku.”

·         (…) Intrygująca i tajemnicza opowieść o krzywdzie i manipulacji.”

·         (…) jedna z tych nieodkładanych pozycji, o których nie przestajemy myśleć, póki nie poznamy zakończenia”. Itede, itepe.

Aż dziw, że tak długo się opierałam by zacząć czytać tą książkę. Może te zbyt entuzjastyczne recenzje mnie zniechęciły? Czy może być dla czytelnika większy zawód, niż książka, która nie spełniła oczekiwań, a entuzjastyczne recenzje okazały się na wyrost?

Nie tym razem !!!

Zapewniam, że recenzje z pierwszej strony książki nie są przesadzone. To historia niezwykła, nietypowa. To historia smutna. Tak smutna, że emocje, które mi towarzyszyły w trakcie czytania czułam długo po odłożeniu książki. Historia o samotności dziecka, próbie dostosowania się, braku możliwości przepracowania krzywdy. Historia o rozstaniu, tęsknocie, tajemniczym życiu, które każdemu wokół umyka. Nikt się nim nie interesuje. Historia o byciu dorosłym dzieckiem. Historia o traumie, o podporządkowaniu słabszego sobie. Wreszcie historia o niezawinionych śmierciach. Śmierciach, które bardzo bolą i kłują w oczy. Śmierciach, niewinnych dzieci.

Fabuła zaczyna się dość typowo jak na thriller. Trzynastoletnia Elissa Mirzoyan, w trakcie młodzieżowego turnieju szachowego zostaje uprowadzona. Świadek widział, jak została wepchnięta do środka białej furgonetki. Policja rozpoczyna śledztwo pod przewodnictwem Mairéad. Trzydziestoośmioletniej doświadczonej policjantki, borykającej się z problemem niepłodności. W trakcie tego trudnego śledztwa, Mairéad również poroni. Pierwsze godziny śledztwa niczego kluczowego do niego nie wnoszą. Ślad po samochodzie się urywa. Mairéad wie jednak, że to nie przypadek. Sposób porwania i wiek ofiary przypomina porwanie sprzed roku, nieodnalezionej dotychczas Bryony. Gdy śledczy robią wszystko by odnaleźć Elissę, ona sama budzi się w piwnicy opuszczonego domku w środku Lasu Pamięci. Nikt jej nie słyszy. Nikt jej nie jest w stanie pomóc. Ma wrażenie, że nikt jej nie szuka. Ktoś ją jednak odwiedza. Jeden z odwiedzających to mężczyzna. Mroczny, agresywny, nie znoszący sprzeciwu. Mężczyzna, dla którego ważna jest kultura osobista i dobre zachowanie. Mężczyzna, któremu – jak zostaje ostrzeżona – przede wszystkim powinna być posłuszna. Drugi z odwiedzających to Elijah. Dwanaście lat, bo taki podał wiek. Elijah, który zna bardzo dobrze Las Pamięci. Zna reguły i zasady, które się wiążą z miejscem, w którym przebywa Elissa. Pragnący się z Elissą zaprzyjaźnić. Nie potrafiący jednak jej obiecać, że pomoże jej się wydostać z celi, by mogła wrócić do domu. Nie potrafi, czy nie chce? To jest pytanie, które kołatało mi się długo w trakcie czytania, gdy Elijah odwiedzał porwaną dziewczynkę. Elissa wykorzystuje zainteresowanie Elijaha szachami, by wysłać zaszyfrowaną wiadomość do swego nauczyciela gry w szachy. Okazuje się jednak, że śledczy odnaleźli miejsce przetrzymywania zbyt późno, a Kyle brat Elijaha nie za wiele potrafi śledczym pomóc. Gubi się w zeznaniach, przeszłość myli mu się z teraźniejszością. W efekcie nie potrafi wskazać winnych.

Więcej pytań, niż odpowiedzi

Sam Lloyd poprowadził mnie przez podróż, która tak naprawdę zaczęła się dwadzieścia lat wcześniej. W momencie, gdy zaginęli dwaj bracia Buchanann. Bracia, którzy nie zostali odnalezieni, a których samotna matka po pięciu latach bezskutecznych poszukiwań popełniła samobójstwo. Samobójstwo, gdyż nie mogła pogodzić się ze stratą. Kolejne porwania, kolejnych dzieci powieliły schemat. Dzieci wychowywane przez samotne matki, przewożone w białej furgonetce, porywane w ciągu dnia. Jaki jest mechanizm porywania? Które z dzieci samotnych matek są w stanie i dlaczego zainteresować porywaczy? Czy porwania są przypadkowe, jak przypadkowe są spotkania porywaczy i ofiar?Bardzo dobrze skrojona została sama postać Elissy. Trzynastolatki, która postawiła sobie za cel by przeżyć. Po siedmiu dniach w zamknięciu potrafiła się dostosować. Odkryła, co tak naprawdę może ją uratować. Dostrzegła, że tylko posłuszeństwo jest akceptowalne przez jej oprawców. Próbowała „popłynąć z prądem” licząc na wybawienie. Ogromną zagadką natomiast była dla mnie postać Magicznej Ann. Do samego końca nie rozgryzłam jej roli w procesie porywania i zabijania dzieci. Jawiła mi się jako nieszkodliwa hipiska, uwielbiająca przyrodę i opiekująca się od czasu do czasu Elijahem. Wrrr…nieszkodliwa hipiska, jak mogłam się tak pomylić?!!

Książkę przeczytałam w ciągu jednego dnia. Muszę jednak przyznać, że jedno pytanie nie daje mi spokoju: Kim tak naprawdę był trzydziestoparoletni mężczyzna odgrywający kluczową rolę w opowieści? „(…) gigant o ociężałym wyglądzie, ale w razie potrzeby porusza się z podstępną gracją. Jego skóra, tłusta i żółtawa, kojarzy się (…) ze skórką boczku…”. Mężczyzna o wysokim głosie, brakiem owłosienia i powiększonymi piersiami? Czy rzeczywiście „te odchylenia od normy to efekt stresu wywołanego traumatycznymi przeżyciami, nadużyć na tle seksualnym, do których doszło w początkowym okresie po porwaniu, albo zaburzeń przysadki mózgowej…”. Jaka była geneza jego zaburzeń? To jest dla mnie ciągle nie rozstrzygnięta kwestia. Czuję z tego powodu lekki niedosyt. Dowiedziałam się natomiast, że często ofiara może stać się oprawcą. Oprawcą rzeczywistym lub biernym. Syndrom sztokholmski jest trudny do pokonania. Często ofiara wraca do swego kata. Wraca, bo nie potrafi bez niego żyć i nie potrafi bez niego funkcjonować. Kata, który dla ofiary stał się w pewnym momencie jedyną rodziną.

Historia opisana w powieści to niekoniecznie tragedia zaginionej Elissy. To opowieść o koszmarze, jakim była dwudziestoletnia niewola porwanego kiedyś dziecka. Koszmarze, który spowodował nieodwracalne zmiany w psychice, zachowaniu i postrzeganiu rzeczywistości. Koszmarze niewoli, z której ofiara nie potrafiła się wyrwać. Porwania dzieci to temat bardzo trudny. Trudny dla każdego rodzica. Przecież wystarczy tylko chwila. Chwila nieuwagi. Chwila zainteresowania obcym.Nie żałuję jednak, że sięgnęłam po tą książkę. Ona otwiera oczy na wydarzenia, o których chcemy nie wiedzieć i nie słyszeć. Na wydarzenia, które stają się początkiem końca. Końca normalnego życia.

 Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU W.A.B.

„Trzydziestka” Tomasz Żak

TRZYDZIESTKA

  • Autor:TOMASZ ŻAK
  • Wydawnictwo:W.A.B
  • Liczba stron:352
  • Data premiery: 24.03.2021r.
  • Moja ocena: 8/10

„(…) To właśnie należy robić z demonami – wywlekać, kurwa, za gardło, prosto na słońce i niech skurwysyny zdychają w mękach”.

„Trzydziestka” Tomasz Żak

Niewiele się spóźniłam z recenzją debiutu literackiego Tomasza Żaka. Tylko jeden dzień. Wczoraj, tj. 24.03.2021r miała premierę książka, którą mam przyjemność dziś Wam zaprezentować. Każdy debiutant to jedna wielka niewiadoma. Kim jest Tomasz Żak? Nie miałam pojęcia☹Z notki biograficznej dowiedziałam się, że to człowiek orkiestra: „był dziennikarzem telewizyjnym, zarządcą nieruchomości, handlowcem, customer happiness managerem, wokalistą w kapeli hardcore punk oraz radnym miejskim. Jak sam o sobie mówi, posiada doktorat z memów i habilitację z polskiego rapu” (źródło: https://lubimyczytac.pl/autor/203775/tomasz-zak. Szerokie spektrum zainteresowań i działalności autora pozwala mu czerpać z własnego doświadczenia pełnymi garściami. Może dlatego ten debiut jest tak udany?

Krótko o fabule

Akcja umiejscowiona została w małomiasteczkowej społeczności. Mamy tu i burmistrza, Króla miasta, Andrzeja Pałeckiego, który ma świadomość, że wyborcy kochają „(…) religijne wstawki w przemowach…”. Głęboko przekonanego o swej nieomylności, wyjątkowości. Przesuwającego odpowiedzialność na wszystkich innych, swych współpracowników, oponentów politycznych, członków rodziny. Jak sam twierdzi: „(…) To ktoś inny wprawił w ruch tryby maszyny. To zawsze był ktoś inny.” Inspektor policji wojewódzkiej Iwonę Steg. Ofiarę swego byłego partnera, również policjanta Igora, który umiłował sobie przemoc domową. Stróża prawa, który kiedyś na patrolu „(…) omal nie przejechał babci z wnuczką”.  Uzależnioną od opioidów, tramalu, który – parafrazując – kochała i nie potrafiła bez niego żyć. Niespełnionego pisarza, Kubę chałturzącego w lokalnym dziennikarstwie, sfrustrowanego, nie potrafiącego napisać upragnionej powieści. Uzależnionego od alkoholu, porzuconego przez dziewczynę Kasię. Komendanta miejskiej policji Czempiona, będącego chłopcem na posyłki burmistrza miasta. Zawsze wiernego, oddanego, wspólnie ustalającego reguły gry rządzące w lokalnym światku i….półświatku, jak się okazuje. Miejscowego gangstera, Banana, syna bogatego dewelopera rozwijającego swój interes w komitywie z burmistrzem oraz właściciela popularnej restauracji. Restauracji, w której wszystko się dzieje, która wydaje się być centrum dystrybucyjnym, centrum dowodzenia. Banan dystrybuuje szczęście, a dowodzi ludzkimi losami. Kajetana, uwielbiającego sterydy trenera osobistego i rozwoziciela pizzy. Kajetana współpracującego z Bananem. Więc Kajetana, rozwożącego nie tylko pizzę. Mamy i oponentów politycznych rządzącego burmistrza. Barneja – wiceburmistrza chcącego wyrwać się z tygla zła, Piotrowicza i Zylewicza – radnego, ukrywającego swoją orientację seksualną, nieszczęśliwego w lokalnym społeczeństwie.

Wątek kryminalny zaczyna się w chwili, gdy w dniu swoich trzydziestych urodzin zostaje zamordowany Tomek Pałecki, pseudo Pała, syn burmistrza. Tomek, kolega i Banana, i Iwony, i Kuby. Przecież każdy z kimś kiedyś chodził do szkoły. Tomka, który pod przykrywką macho ukrywa swój homoseksualizm, swoje prawdziwe ja. Tomka, którego zawód to „syn”. Syn swego ojca. Tomka mającego problem z narkotykami. Lubiącego zażyć i chcącego na nich zarobić. Tomka, który przysparza tylko same problemy, szczególnie własnemu ojcu, ambitnemu, nieskalanemu we własnym mniemaniu lokalnemu politykowi.

Uwielbiam ten styl

Styl Tomasza Żaka od razu przypadł mi do gustu. Autor puścił w moim kierunku kilkukrotnie oko. Po pierwsze twierdząc, że jeden z moich ulubionych polskich pisarzy kryminałów, tak naprawdę nie istnieje☹. Prawie wpadłam w żałobę, czytając „(…) Mróz nie istnieje. (…) Ja nie przyjmuję do wiadomości, że jeden człowiek może tyle książek nakurwiać rocznie. To jest jakieś AI, cyborg (…), tak się nie da”.  Co Pan na to Panie Remigiuszu;?;) Po drugie wplatając w książkę jeden z najlepszych tekstów w scenie przedłóżkowej, jaki kiedykolwiek przeczytałam. A brzmi to tak: „Myślałeś kiedyś, że ten świat to film? Albo książka? A my jesteśmy tylko wytworami chorej wyobraźni jakiegoś grafomana? I ten ktoś ma opisać scenę seksu? Czytałeś kiedyś opis seksu, który nie był żenujący?”. Myśleliście kiedyś o tym z tej perspektywy? Prawda, że uroczy dialog zamiast gry wstępnej. Po trzecie wspominając o słoikach z warszawskiego Mordoru. Mordoru, w którym pełno korporacji, a tym samym masę korposzczurów. Mordoru, który znam z własnego zawodowego życia. Jedyne pocieszenie jest takie, że autor potwierdził z całą pewnością, że bycie „słoikiem z warszawskiego Mordoru” to nie powód do „wyprucia bebechów”. Po czwarte tworząc lokalny political fiction. Nie dziw, że opis relacji panujących w samorządach tak się udał autorowi. Sam przecież był radnym. Widział z bliska na własne oczy te ustawianie stołków, poświęcanie wszystkiego na rzecz lokalnej władzy, przekupywanie oponentów za „(…)może którąś spółkę gminną? (…) Budownictwo społeczne? (…) Gospodarka komunalna? (…) A może miejski sport?”. Z każdym można się dogadać, to tylko kwestia ceny. Za jakie stanowisko można kogoś przekupić. Jakim stanowiskiem temu, który wspiera w kampanii lokalnych polityków trzeba się odwdzięczyć. Oj, co wynik wyborów samorządowych to widzę to na własne oczy.

 Bardzo podoba mi się opisanie przez autora dwóch jakże różnych postaci żon. Z jednej strony mamy całkowicie poporządkowaną mężowi i jego aspiracjom politycznym Ewelinę Pałecką. Uzależnioną od drogiego wina i antydepresantów, utrzymankę męża. Z drugiej pociągającą za sznurki żonę Barneja, miejscową farmaceutkę. Niestety na którą również Pałecki senior ma haka. Nikt w kręgu miejscowej władzy nie może czuć się bezpieczny. Nikt tak naprawdę nie może sam o sobie decydować. Otoczenie Andrzeja Pałeckiego wydaje się być pociągane za sznurki, za sznurki przez zaburzonego lalkarza, którym tak naprawdę okazuje się jeden z morderców syna.

Zgadzam się całkowicie z opinią Marcina Mellera na okładce książki, który podsumował książkę słowami: „Czysta radość czytelnicza!”. To dzięki niemu sięgnęłam do publikacji. Wszak Meller jest czytelnikiem wymagającym. W dwadzieścia dwa rozdziały i epilog Tomasz Żak zawarł samą esencję teraźniejszego życia. Poszukiwanie podniety, pogoń za władzą i pieniędzmi, nałogi i niespełnione marzenia. Tylko żal, że niewinni ponoszą konsekwencje, a prawdziwym sprawcom wszystko uchodzi na sucho. Jak się okazuje na końcu, nie zawsze da się wygrać ze swoimi demonami. Demonami żyjącymi wokół nas. Będącymi naszymi zwierzchnikami, współpracownikami, wrogami i przyjaciółmi. Częściej pozostajemy nadal w ich szponach.

 Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU W.A.B.

„Revenge” Agnieszka Lingas-Łoniewska

REVENGE

  • Autor:AGNIESZKA LINGAS-ŁONIEWSKA
  • Seria: BEZLITOSNA SIŁA. TOM 5
  • Wydawnictwo:BURDA KSIĄŻKI
  • Liczba stron:287
  • Data premiery:10.03.2021r.
  • Moja ocena:7/10

Książki Agnieszka Lingas-Łoniewskiej lubię, dostarczają mi rozrywki i są gwarancją mile spędzonego czasu. Pamiętam, jak wydawało by się, nie tak dawno temu brałam udział w spotkaniu z autorką z okazji premiery pierwszego tomu serii „Bezlitosna siła”. Tymczasem 10 marca premierę miał już jej piąty tom. Przeczytałam wszystkie i bardzo je lubię, dlatego nie zawahałam się też przed sięgnięciem po najnowszy tom.

Jego bohaterowie pojawili się już epizodycznie w poprzednich częściach. Wiktor Brudzyński / Revenge pojawił się w „Saturnie”, gdzie walczył w klatce ze swoim byłym przyjacielem Konradem. Wiktor zawsze był niepokornym typem, pełnym złości, z trudną przeszłością. Teraz jednak próbuje ułożyć swoje życie na nowo, przeprowadza się do Wrocławia, by zaopiekować się nastoletnim bratem. Chce odnowić znajomość z Konradem, ale nie wie czy to jest jeszcze możliwe. Laura Marczyk pojawiła się w „Marsie”, jest siostrą doktor Liwii i chce z jej pomocą uwolnić się od przemocowego męża. Jednak jak to często w przypadku ofiar przemocy bywa daje się zmanipulować oprawcy i do niego wraca, doświadczając z jego strony jeszcze gorszych rzeczy. Akcja „Revenge” rozgrywa się kilka lat później, gdy Laura już rozwiodła się z mężem i razem z małym synkiem próbuje we Wrocławiu zacząć życie na nowo. Bardzo chce pojednać się z siostrą, z która przez te lata nie utrzymywała kontaktu. Zanim jednak się na to odważy poznaje Wiktora. Czy dwoje tak różnych ludzi może stworzyć związek. Czy Laura po takich ciężkich przeżyciach będzie potrafiła jeszcze komuś zaufać, a tym bardziej Wiktorowi, który zdecydowanie nie ma nieposzlakowanej opinii, a w przeszłości zrobił wiele głupich rzeczy. I czy ona sam będzie rzeczywiście potrafił zacząć od nowa, czy może przeszłość go dopadnie i zwycięży?

Książkę, jak pozostałe tomy serii czyta się bardzo przyjemnie i szybko. Oczywiście można czytać tą powieść bez znajomości poprzednich, ale powiedziałabym, że czytanie po kolei jest pełniejsze, gdyż po kolei poznajemy bohaterów i ich losy i bardzo przyjemnie czyta się o postaciach drugoplanowych, które już znamy. Powieść zwraca naszą uwagę na problem przemocy domowej, ukazuje jak trudno Laurze byłu uwolnić się od męża i jak wielką krzywdę wyrządził on jej, także psychicznie. Z drugiej strony opowieść ta niesie nadzieję, że nigdy nie jest za późno, by zacząć od nowa i obojętnie ile złego w naszym życiu nie doświadczyliśmy, jeżeli znajdziemy w sobie odwagę, bo otworzyć się na pozytywne uczucia, przyjaźń i miłość, to nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Z ogromną przyjemnością czytałam sceny, mówiąc on tym, jak Wiktor i Laura zostali przyjęcia do grona Panta Rhei, gdzie bardzo szybko mimo trudnej przeszłości poczuli się jak w domu.

Generalnie powieść ta pozostawiła mnie z bardzo optymistycznym wydźwiękiem. Mówi o sile uczucie, o odwadze do zaczynania życia na nowo, o sile przyjaźni i miłości. Jeżeli jeszcze nie znacie tej serii bardzo zachęcam Was do zapoznania się z tym cyklem o silnych mężczyznach i kobietach, które są ich silą napędową w życiu.

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU BURDA KSIĄŻKI.