„Strażnik tajemnic” Kate Morton

STRAŻNIK TAJEMNIC

  • Autorka: KATE MORTON
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Seria: SERIA BUTIKOWA
  • Liczba stron:512
  • Data premiery w tym wydaniu: 12.04.2023r.
  • Data 1 polskiego wydania: 28.08.2013r.
  • Data światowej premiery: 2012r.

Zapomniany ogród” i „Milczący zamek” tej samej Autorki wydane również w ramach Serii butikowej przez @WydawnictwoAlbatros w swych recenzjach oceniłam dość wysoko. Z tych dwóch lektur wywnioskowałam, że Kate Morton potrafi tworzyć zawiłe historie, w których przeszłość splata się z teraźniejszością, a duchy przeszłości nie pozwalają o sobie zapomnieć do momentu, w którym zaczynają dominować nad realnym życiem. Tytuł kwietniowej premiery – „Strażnik tajemnic” – obiecuje wiele. Okładka… jak wszystkie tej serii, obłędna !!!! Ale jak sami najlepiej wiecie, nie należy oceniać książki po niej😉.

(…) rozumiała, że matka jako istota ludzka robiła w życiu różne rzeczy, nie była święta; nienawidziła, pragnęła i popełniała błędy, które nigdy nie znikły.” – „Strażnik tajemnic” Kate Morton

Laurel, najstarsza z pięciorga rodzeństwa, w wieku kilkunastu lat staje się świadkiem zabójstwa. Nieznany jej mężczyzna zostaje zadźgany nożem przez jej matkę. Niewyjaśnione okoliczności zdarzenia ciążą na niej. W przeddzień dziewięćdziesięciu urodzin matki, postanawia dowiedzieć się, co tak naprawdę wydarzyło się w roku 1961 i dlaczego Dorothy postanowiła wykorzystać trzymany w ręku nóż przeznaczony do krojenia tortu  urodzinowego.

Ciekawa lektura😊. Zdecydowanie na miarę poprzednich, czytanych przeze mnie i recenzowanych książek. Kate Morton stworzyła kolejną, ciekawą historię, w której losy ludzkie nabierają innego znaczenia, gdy widziane są z innej perspektywy.

Interesujący wstęp. Tak. Szesnastoletnia dziewczyna staje się przypadkowym świadkiem morderstwa. Fascynujące rozwinięcie. Tak.  Lata sześćdziesiąte, lata czterdzieste, rok dwutysięczny jedenasty. To musiało się udać. Ta fabuła konstruowana w różnych dekadach, w całkiem odmiennych okolicznościach. Te odwzorowywanie ówczesnego świata, te wspomnienia i frapujące treści. Atrakcyjne zakończenie. Tak.  Dorothy, Vivien, Jimmy, Henry stają się bohaterami ekscytującej przeszłości, która nie była tak czarno – biała, jak wydawała się przez blisko czterysta pięćdziesiąt stron.  

Książkę czyta się rewelacyjnie. Oprócz rodzimych tajemnic idealnie sprawdza się narracja. Kate Morton w osobnych rozdziałach zatytułowanych miejscem i rokiem poszczególnych epizodów przeprowadza czytelnika przez całe dziesięciolecia w tak jasny i wyraźny sposób, że nie sposób się pomylić, ani pogubić. Uwielbiam takie konstrukcje, w których retrospekcje nie zaburzają bieżących wydarzeń i nie wybijają mnie z rytmu. Wręcz przeciwnie. Tworzą swoisty specyficzny klimat, w których odczuwam inne emocje i czuję inne zapachy, odbieram inne całkiem nastroje i boję się całkiem czegoś innego.

Oprócz głównych bohaterów ukochałam motyw chlebodawczyni Dorothy zaraz po jej przyjeździe do Londynu. Stara Lady, jak z prawdziwej angielskiej socjety mogła stać się jeszcze bardziej ciekawszym wątkiem, gdyby autorce chciało się pociągnąć ten temat. Kompletnie nie zrozumiałam natomiast młodzieńczej miłości Dorothy. Wręcz przeciwnie w drugiej połowie miałam wrażenie, że ogień całkowicie wygasł i to bynajmniej nie za sprawą Jimmy’ego. Umiłowanie Dorothy do spędzania częściej czasu ze swoimi koleżankami ze stancji nie tyle, co mnie intrygowało, co raczej irytowało. Przecież to Londyn w czasie bombardowań. Przecież to czas, gdy ona i on kleili się do siebie nie znając jutra, nie mając żadnych nadziei…. Wspominając o słabszych elementach książki nie mogę nie wspomnieć o siostrach głównej bohaterki. Iris, Rose i Daphne mogły być ciekawym tłem dla Laurel. Stały się tylko dodatkiem, praktycznie nic nieznaczącym. Jakby celem Morton, było wprowadzanie kolejnych, obojętnych dla fabuły bohaterów, bez których powieść mogłaby być krótsza i bynajmniej nie mniej zajmująca. A rola Gerry’ego? Była sporym zaskoczeniem.

Za to kobieca perspektywa jest czymś, co mnie najbardziej oczarowywało. Tu nie chodzi tylko o matkę Laurel – Dorothy. Tu chodzi o wiele matek, które jak na ówczesne czasy potrafiły zachowywać się mniej konwencjonalnie. Tu chodzi też o matkę Dorothy i tu chodzi też o nieobecną matkę Vivien. Choć jej sama osoba, mogła być rozrysowana bardziej dramatycznie, co przysporzyłoby zapewne książce jeszcze więcej fanów😉. Matki w tej powieści są silne, zdeterminowane. Niesamowicie zdecydowane jak na początek ubiegłego wieku. Rozumiejące własne córki. Odnoszące się do nich z szacunkiem i potrafiące je wesprzeć w każdej sytuacji.  

Starałam się nie zaspojlerować. Dlatego nie wspomniałam ani o Katy Ellis, o której ciągle myślę, ani tak naprawdę o postaci Henry’ego Jenkinsa, który pojawił się kiedyś w rogu domu Laurel.  Mam nadzieję, że zaciekawiłam Was natomiast opowieściami o bohaterach, których w „Strażniku tajemnic” Kate Morton jest praktycznie cała plejada. I to nie tylko pierwszo, ale i drugoplanowych, na których warto zarzucić przysłowiowe oko.

Miłej lektury!!!

Moja ocena 7/10.

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Poszukiwany ukochany” Beth O’leary

POSZUKIWANY UKOCHANY

  • Autor: BETH O’LEARY
  • Wydawnictwo:ALBATROS
  • Seria: MAŁA CZARNA
  • Liczba stron: 384
  • Data premiery: 25.01.2023r.

Dzisiaj z rana zabrałam się wreszcie za moją stertę książek przeczytanych, które wciąż czekają na zrecenzowanie. Ta, o której dziś chciałam Wam opowiedzieć swoją premierę miała pod koniec stycznia br. „Poszukiwany ukochany” Beth O’Leary  należy do serii Mała Czarna Wydawnictwa Albatros.  Fajne kolorowe okładki kryją pod sobą zabawną, lekką treść. Przeczytałam wszystkie tytuły z serii, jedne zachwyciły mnie bardziej, inne mniej. Muszę jednak powiedzieć,  że te autorstwa Beth O’Leary zawsze mi się podobały. Najbardziej podobał mi się debiut autorki pt. „Współlokatorzy”, do gustu przypadła mi też „Zamiana”, bowiem przypomina mi świetny film „Holiday”. Kolejna powieść autorki pt. „W drogę” podobała mi się jednak zdecydowanie mniej. Dlatego z lekturą „Poszukiwanego ukochanego” trochę się wstrzymywałam. Jaki wrażenia miałam po jego lekturze? Przeczytajcie sami…

Walentynki… 

Rano… Siobhan czeka w kawiarni na spóźniającego się Josepha, zdziwiona tym, że zaproponował jej spotkanie rano, mimo, że do tej pory spotykali się tylko wieczorem w jej pokoju hotelowym. Nie udaje jej się jednak poznać przyczyny tej zmiany, gdyż mężczyzna się nie pojawia.

Wczesne popołudnie…   Miranda  cieszy się na walentynkowy lunch z Carterem, z którym spotyka się od pięciu miesięcy i ma nadzieję, że będzie to okazja do uczczenia jej nowej pracy. Niestety jej chłopak nie pojawia się…

Wieczór…  Jane czeka na przyjaciela Josepha Cartera, który zgodził się udawać na przyjęciu jej chłopaka. Nie znają się długo, jednak dziewczyna jest rozczarowana, gdy okazuje się, że najwyraźniej została wystawiona…

Całość trafnie podsumowuje opis wydawcy: „Trzy kobiet. Trzy randki. Jeden nieobecny mężczyzna.” Mnie jednak najbardziej zaintrygowała i zachęciło do lektury hasło „Poznajcie Josepha Cartera. Jeśli tylko uda Wam się go znaleźć”.

Po przeczytaniu opisu z jednej strony wydawało mi się, że wiem, czego się spodziewać. Trzy kobiety i mężczyzna, który je zwodzi, na którym nie można polegać. Pomyślałam sobie, że pewnie autorka pójdzie w motyw zemsty i nauczki. Jednak do końca coś mi nie pasowało, nie do końca wiedziałam czego się spodziewać. I muszę powiedzieć, że książka zaskoczyła mnie po całości. Okazała się czymś zupełnie innym niż się spodziewałam. Rozwikłanie zagadki okazało się sporym zaskoczeniem. Nie mogę jednak zdradzić nic więcej, by Wam nie zepsuć tej przyjemności.

Książka pisana jest w narracji trzecioosobowej, naprzemiennie z punktu widzenia trzech kobiet. Akcja rozwija się spotkaniowo, powoli autorka zdradza nam coraz więcej o bohaterach i łączącej ich relacji. Powieść czytało mi się bardzo fajnie. Szybko i przyjemnie. Uwielbiam pozycje, które tak pozytywnie mnie zaskakują, nie są oczywiste i nie idą utartym schematem.

Jeśli potrzebujecie rozrywki, lekkiej lektura, która przyniesie ze sobą cała gamę pozytywnych uczuć to zdecydowanie polecam Wam „Poszukiwanego ukochanego”. Czytajcie!:)

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję WYDAWNICTWU ALBATROS.

„Morderstwo na szlaku” Jenny Blackhurst

MORDERSTWO NA SZLAKU

  • Autorka: JENNY BLACKHURST
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 23.02.2023r.

Książka „Morderstwo na szlaku” debiutująca 23 lutego br. od  @WydawnictwoAlbatros to trzecia książka Jenny Blackhurst, którą przeczytałam i którą recenzuję na moim blogu czytelniczym. Jeśli nie znacie dorobku tej autorki to sięgnijcie do poprzednich dwóch recenzji: „Córka mordercy” oraz „Ktoś tu kłamie”. Blackhurst znana jest ze swego stylu. Zwięzłej narracji i konstrukcji. A także nie rozwlekającej się fabule, która ma mieć kryminalny początek i w miarę szybkie rozstrzygniecie.

Szlak Turystyczny West Coast w Kanadzie to malowniczy okrąg, w którym co bardziej odważni traperzy świata uwielbiają spędzać czas. Według Wikipedii to „(…) szlak turystyczny o długości 75 km ciągnący się wzdłuż wybrzeża. Został on zbudowany w celu niesienia pomocy rozbitkom. W 1970 szlak został przekształcony w The West Coast Trail” (źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Park_Narodowy_Pacific_Rim ). Zdjęcia dostępne w Internecie pokazują  wyjątkowość tego miejsca. Nie miałam świadomości, że tam tak pięknie 😉 (link: https://www.istockphoto.com/pl/obrazy/szlak-turystyczny-west-coast ).

I to właśnie na tym szlaku w lipcu 1999 roku zaginęła Seraphine Cunningham podróżująca ze swoim bratem Riciem i towarzyszącą im Angielką Maisie Goodwin. Skazany za jej śmierć Mitchell Dyke po dwudziestu latach wychodzi na wolność. Czy jego wyjście z więzienia ma związek z niepokojącymi zdarzeniami w życiu Laury, szczęśliwej żony i matki dwójki dzieci? I do kogo należą ludzkie szczątki znalezione po tylu latach w pobliżu tego kanadyjskiego szlaku?

Jenny Blackhurst nie jest mistrzynią opisów przyrody, o nie !!! Kompletnie z książki nie zobrazowałam sobie tego kanadyjskiego szlaku wycieczkowego, kompletnie. Mimo wielu opisów jego piękność poznałam dopiero ze zdjęć internetowych. Nie przekonała mnie w tym zakresie autorka nawet w najmniejszym stopniu😉.

Co do fabuły kryminalnej to też mam raczej mało pozytywne spostrzeżenia. Blackhurst skorzystała ze sprzedającego się triku opartego na zdarzeniach „kiedyś” i „teraz”. W fabułę wkomponowała element tajemnicy chcąc czytelnika zaskoczyć na samym końcu. Czytając odbiorca ma zastanawiać się kim jest Laura i czego tak naprawdę się boi? Jak to się dzieje, że jej córka Faye została prawie porwana, a jej dom spenetrowany? Dlaczego Maise tak kłamała w trakcie rozprawy Mitchella Dyke’a i kogo chciała chronić? Te wszystkie pytania dość szybko znalazły swój finał w rozstrzygnięciu, w którym jak a mój gust zadziało się za dużo. Naprawdę? Aż takie powiązania? Aż takie koligacje? Aż takie powiązania z życiem dawno minionym i teraźniejszym? Naprawdę? Aż taka kulminacja?

Nie lubię, gdy w thrillerach opartych na zbrodni i występku tyle dzieje się na końcu, a w środku narracja wlecze się jak przysłowiowe flaki w oleju. Nie lubię, gdy nagle wszyscy są we wszystko zaangażowani i jeden wplątany goni drugiego oraz kolejnego wplątanego w rozwikłanie zagadki. A wszystko dzieje się tak blisko… A wszystko dzieje się tuż obok…

Książka ma oczywiście swoje jasne strony. Na uwagę zasługuje konstrukcja. Autorka biegle umiejscowiła zdarzenia w kolejno ponumerowanych rozdziałach, których jest łącznie 71. Tytuły niektórych z nich jak „Rozprawa”, „Seraphine”, czy „Maisie” wyraźnie zaznaczają o treści i o perspektywie, z której czytelnik będzie śledził losy głównych bohaterów. Również dwie kobiece postaci, jak Sera i Maisie są ciekawym zabiegiem fabularnym. Obie całkowicie różne, choć mające wspólne doświadczenia. Obie pragnące zrozumienia, miłości i uważności. Obie szukające siebie i pragnące poczuć się wolne. I wreszcie dla obu ta wycieczka kończy się w najmniej pożądany sposób. Niestety Maisie w drugiej części książki traciła na znaczeniu. Zaś jej rola w trakcie wspomnianej rozprawy na wskroś wydała mi się fałszywa. A szkoda, bo ta postać kobieca w mojej opinii miała więcej do zaoferowania i mogła stanowić ciekawe uzupełnienie innych bohaterów, których losy umiejscowione zostały w roku 2019.

Jenny Blackhurst – na LC przeczytałam, że to „Brytyjska pisarka, młoda gwiazda brytyjskiego thrillera”. Morderstwo na szlaku” jej autorstwa z thrillerem ma mało wspólnego. Dla mnie książka jest raczej obyczajówką z kryminalnym tłem i kiepskim rozstrzygnięciem. Nie ukrywam, że czyta się ją dobrze. Lekko, przyjemnie. To dzięki zwięzłej narracji. Fani książek, w którym o dreszczyk emocji trudno, a o opisy mrożące krew w żyłach tym bardziej, znajdą w tej publikacji coś dla siebie. Bo dla tego typu czytelników jest „Morderstwo na szlaku”.

Moja ocena 6/10.

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„W domu kłamstw” Ian Rankin

W DOMU KŁAMSTW

  • Autor: IAN RANKIN
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Cykl: INSPEKTOR REBUS (tom 22)
  • Liczba stron: 480
  • Data premiery : 22.02.2023r.
  • Data premiery światowej: 18.10.2018r.

@WydawnictwoAlbatros nadrabia zaległości z Johnem Rebusem w roli głównej😊. Od 21 tomu minął prawie rok, gdy poznałam Rebusa już na emeryturze (recenzja: „Wszyscy diabli”). W międzyczasie wydawnictwo umila czas fanom Rebusa wznawiając poprzednie tomy serii (tom 5: recenzja na klik). Mnie wyjątkowo zaciekawił tytuł premiery z 22 lutego br. „W domu kłamstw” brzmi obiecująco😉.

W roku 2018, gdy Rebus odpoczywa na zasłużonej emeryturze, znalezione zwłoki zaginionego dwanaście lat wcześniej Stuarta Bluma wracają śledczych do roku 2006. Rebus zaczyna interesować się działaniami swojej byłej podopiecznej, detektyw Siobhan Clarke. Tym bardziej, że brał udział w poprzednich działaniach dochodzeniowych, w których role odgrywali dwaj policjanci wątpliwej opinii; Brian Steel i Grant Edwards. Równocześnie Rebus na prośbę Siobhan zaczyna interesować się okolicznościami skazania młodego Ellisa, który odsiaduje wyrok za zamordowanie swojej dziewczyny Kirsten.

Chodzi o coś więcej, Malcolm. Rodzina zawsze mówiła o spisku, o tym, że policja trzyma z możnymi tego świata i ucieka się do kontrolowanych przecieków, żeby opinia publiczna poznała tylko jedną stronę medalu…” – „W domu kłamstw” Ian Rankin.

I tak właśnie skonstruowana jest fabuła tej książki. Autor w sposób wręcz obrazoburczy wskazał na powiązania policji z dziennikarzami, gangsterami, handlarzami narkotyków. Również wpływowi biznesmeni nie zostali sami sobie. Rankin kluczył wokół nich, jak sęp nad ofiarą. Wszystko co złe i wpływowe zostało zobrazowane w osobach Jackiego Nessa i sir Adriana Branda. Nawet ojciec partnera ofiary wydawał się powiązany. Jako homofobiczny policjant z wydziału zabóstw Glasgow i Alex Shankley wydał się podejrzany. „W domu kłamstw” jest raczej grą detektywistyczną, zabawą z czytelnikiem. Ilość wątków chwilami miażdży. Idealnie Ian Rankin przedstawił dochodzeniową robotę śledczych i wpływy pomiędzy poszczególnymi jednostkami z wisienką na torcie związaną z pobocznym śledztwem w sprawie zabójstwa młodej dziewczyny.

A co do samego Johna Rebusa…

– Może i jestem od dawna na emeryturze, ale umysł nadal funkcjonuje.” – „W domu kłamstw” Ian Rankin.

– Nadal mam przewlekłą, obturacyjną chorobę płuc (…) To nie jest coś, z czego można się wyleczyć.” – „W domu kłamstw” Ian Rankin.

Niby stary. Niby na emeryturze. Niby chory, a jednak dający sobie radę. Ian Rankin ma słabość do Rebusa, do swego bohatera, którego stworzył. Dzięki któremu również otrzymał bądź co bądź tytuł szlachecki. Chwilami nadaje mu nadludzkie siły, nadludzkie umiejętności. Miałam wrażenie, że zaraz natknę się na jakieś zdanie, w którym stwierdzone zostanie, że Rebus czyta w myślach, ma widzenia z przeszłości, przyszłości, czy jakoś tak😉. Tylu śledczych i tylko jeden Rebus….  Momentami za dużo fantastyki, choć kryminał detektywistyczny z tej książki w sumie niezły. Dobrze się czytało. Narracja iście Rankinowska. Szkocki dryg, rezerwa i tempo. Relacja zamiast dywagacji. Opis sytuacji zamiast charakterystyka sceny. Postaci zobrazowane nie ciągiem, a raczej punktowo, w wielu miejscach. I to czytelnik miał zadanie, by utkać z tych rzuconych tu i ówdzie opisów jedną całość.

Książka zdecydowanie dla fanów męskiego pisania Iana Rankina. Książka dla fanów Johna Rebusa i Szkocji. Bo i Rebusem, i Szkocją wręcz ocieka. Udanej lektury!

Moja ocena: 7/10

Książkę podarowało mi   Wydawnictwo Albatros, za co bardzo dziękuję.

„Wysłuchaj mnie” Tess Gerritsen

WYSŁUCHAJ MNIE

  • Autorka:  TESS GERRITSEN
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Cykl: RIZZOLI/ISLES (tom 13)
  • Liczba stron: 400
  • Data premiery: 09.11.2022r.

Z Tess Gerritsen spotkałam się przy okazji premiery od @WydawnictwoAlbatros książki pt. „Studentka” (recenzja na link), którą napisała razem z Garym Bravererem. Publikacja nie za bardzo przypadła mi do gustu. Niczym szczególnym mnie nie zachwyciła. Tym bardziej z rezerwą przystąpiłam do czytania trzynastego tomu cyklu Rizzoli/Isles pt. „Wysłuchaj mnie”, który debiutował dzięki nakładowi @WydawnictwoAlbatros 9 listopada 2022 roku. I lekko się zdziwiłam😉.

Jeśli kiedykolwiek myślałam o śmierci, to zakładałam, że nastąpi dopiero za wiele lat. Wyobrażałam sobie, że leżę w domu na swoim łóżku w otoczeniu rodziny. (…) Ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że miałabym umrzeć z taśmą izolacyjną na ustach. A jednak taki chyba czeka mnie koniec, ze związanymi rękami i nogami na  tyle furgonetki.” -„Wysłuchaj mnie”  Tess Gerritsen.

To cytat z relacji jednej z wielu gospodyń domowych w Revere, która jak się okazało nie była ani nudna, ani śmieszna, ani bezużyteczna. Wręcz przeciwnie Angela jako przeciwieństwo członkiń amerykańskich kół gospodyń wiejskich stała się powodem wielu miejscowych afer, a dzięki pełnieniu samozwańczej funkcji „lokalnego szeryfa” zdołała wplątać się w wydarzenia jak wprost z filmu sensacyjnego. Ale po kolei….

We własnym domu ginie Sofia Suarez, lubiana przez wszystkich pielęgniarka uwielbiająca gotować. Jej dom zostaje również opustoszony z laptopa i telefonu zmarłej. Detektyw bostońskiego wydziału zabójstw Jane Rizzoli zaczyna zastanawiać się, czy winnym zabójstwa jest jeden sprawca, który wcześniej okradł okoliczne domy. Sprawa staje się ciekawsza, gdy okazuje się, że może z nią być związane potrącenie Amy, pacjentki, która trafiła pod opiekę Sofii kilka miesięcy wcześniej będąc jednocześnie córką pracującego w tym samym szpitalu lekarza. Rizzoli próbuje powiązać wątki, gdy w okolicy Amy zaczyna być dostrzegany nieznany mężczyzna. Ani Amy, ani jej matka nie przyznają się do znajomości z nim.

Tymczasem Angela Rizzoli, matka Jane nudzi się we własnym domu. Uwielbiająca córkę i jej partnera, a także samą patolog Maurę Isles, bawi się w lokalnego detektywa. Próbuje „wrobić” córkę w poszukiwanie Trishy, nastoletniej córki sąsiadki, domaga się współpracy z Jonasem – byłym komandosem, częstuje niechcianym chlebem nowych sąsiadów, Greenów, którzy wprowadzili się w okolicę niedawno i próbuje dowiedzieć się, co jej znajomi robią po godzinach przemierzając okolicę, wchodząc na ich posesje i podglądając przez okno. Informacje, które zdobywa przerastają jej oczekiwania. A sposób, dzięki, któremu do niej docierają to gotowy scenariusz na film.

Pozytywnie zaskoczyła mnie Tess Gerritsen tą książką. Pozytywnie 😊. Szczególnie spodobała mi się większa rozpiętość kryminału, znacznie większa liczba wątków. Taka dekoncentracja, wielość epizodów wzbogaca fabułę i powoduje, że nie powieść, nie nudziła mnie ani chwili. Trudno nawet stwierdzić, które wątki zostały przez autorkę wyróżnione, które są głównym, a które pobocznym wątkiem. Na równi zanurzałam się w relacje pierwszoosobowe Angeli, jak i wydarzenia opisywane przez narratora trzecioosobowego w przypadku Amy, Jane czy doktor Maury.  W równym stopniu tropiłam potencjalnych sprawców oczami Angeli i jej sąsiadki, jak i elementy śledztwa prowadzonego na szeroką skalę przez detektyw bostońskiego wydziału zabójstw Jane Rizzoli. Interesowała mnie i Amy, i jej matka, i Carie i Matt Green, a także Trisha i jej rodzice. Oprócz kryminalnej warstwy Gerritsen wplotła w fabułę nieco społecznych wątków. Świetnie wkomponowała postać ojca Daniela w życie Maury. Nie obscesowo, nie jednoznacznie. Bez krytyki, bez osądu. Ot, tak jakby taka była zwykła kolej rzeczy. Podoba mi się to ujęcie. To samo dotyczy Vince’a partnera Angeli i jej byłego męża. Te rodzinne zawiłości stanowiły świetne podłoże na podobnych przeżyć, ale tym bardziej przeżytych przez całkiem inne osoby. Jakby Gerritsen chciała przekazać czytelnikowi ukrytą wiadomość; to dzieje się wszędzie, to może dziać się także obok ciebie, to może przytrafić się tobie.

Autorka zachowała bardzo dobrą proporcję między wątkiem detektywistycznym, amatorsko – kryminalnym i społecznym. Momentami prześmiewcza narracja Angeli dodała książce świeżości  i nieco komediowego sznytu.

Bardzo dobrze napisany lekki kryminał. Bez zbytniego napięcia, bez traum, bez zbędnie pikającego szybciej serca. Idealna pozycja na wieczór zimowy dla fanów tego gatunku.

Moja ocena 7/10.

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Albatros.

„Mam na imię Jutro” Damian Dibben

MAM NA IMIĘ JUTRO

  • Autor: DAMIAN DIBBEN
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Seria: SERIA BUTIKOWA
  • Liczba stron: 384
  • Data premiery: 9.11.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 3.04.2019r.

Listopad nie jest moją ulubioną porą roku☹. Pełen jest smutnych wieczorów, ciemnych popołudni i zimna. Nie wiem też skąd we mnie odwaga, by przeczytać kolejną premierę od  @WydawnictwoAlbatros z dnia 9 listopada br. wydaną w pięknej oprawie Serii butikowej. Po opisie Wydawcy na tylnej obwolucie „Mam na imię Jutro” autorstwa Damiana Dibbena już wiadomo, że bez łez, smutku i głębokiej refleksji się nie obędzie. Jak to jednak mówią „Do odważnych świat należy”, więc i ja zaczęłam przemierzać światy łączące człowieka z jego najwierniejszym przyjacielem, czasem jedynym prawdziwym przyjacielem, jakim może być pies.

Ten, kto decyduje się na posiadanie psów, straci ich wiele w swoim życiu. Ja byłem psem, który stracił wielu ludzi”. – „Mam na imię Jutro” Damian Dibben.

Przez wiele lat wierny pies czekał na swego pana na schodach weneckiej katedry. Jutro w ten sposób zaczynał nowy dzień. Wypatrywał jego blond włosów, prostej sylwetki i tęsknił za ogromną mądrością. W międzyczasie poznał wiele ludzkich historii. Zrozumiał na czym polega życie i po co potrzebna jest ludziom oraz psom przyjaźń. Oglądał się za siebie. Szukając i swego pana, i tego, który krył się za jego zniknięciem. Już stracił nadzieję. Już wydawało się, że pozostanie na zawsze stęskniony na schodach katedry. Aż poczuł trop…. Ten jedyny. Ten znienawidzony.

To nie historia przyjaźni między człowiekiem i jego psem, jakby się mogło wydawać z opisu Wydawcy. To raczej historia Vildera i Valentyna. Mężczyzn złączonych jednym jestestwem, jednym pragnieniem by nieść ludziom ukojenie. By ciągle sięgać niemożliwego. By ciągle odkrywać… łącząc matematykę z chemią, chemię z fizyką. Którym daleko do magii.

Naukowcy ? (…) Jesteśmy najbardziej pomylonymi stworzeniami pośród wszystkich stworzeń. Królami głupców…” – „Mam na imię Jutro” Damian Dibben.

Postać wiernego psiego towarzysza okazała się tylko ciekawostką. Jego perspektywa jest tłem dla ciekawej narracji, która jest mocną stroną książki. Na otaczający świat Jutra i jego pana patrzymy z perspektywy czterech łap. Z poziomu jego przyjaciela Sporco, z którym tworzy sforę. Z punktu widzenia Blaise. Niezapomnianej. Nieodżałowanej. Jedynej. Nieszczęśliwej Angelique i niewinnego Jerome’a. A także „(…) żołnierzy, diuków, gondolierów, kamieniarzy…”

Nie jestem fanką fantastycznych powieści. Fabuła trochę mnie zawiodła. Po opisie i pierwszych recenzjach spodziewałam się całkiem innej powieści😉. Damian Dibben zabrał mnie jednak w ciekawą podróż, w której nic nie jest oczywiste, a początek nie okazuje się wcale końcem. Taki literacki misz masz, pomieszanie gatunków. Dzięki retrospekcji w latach czytelnik poznaje i Francję za czasów Króla Słońce, i Anglię, a także całkiem odległe rejony, w które wiedzie jedwabny szlak. Warstwa historyczna stanowi tło dla ciekawej warstwy społecznej. Dotkniętej od niechcenia w wielu wcieleniach. Opisanych jakby bez przymusu, bez skrzętnego, historycznego początku i końca. Tak jakby trochę. Tak jakby częściowo.  To dzięki dwóm równolegle przedstawionym liniom czasowym czytelnik poznaje historię Jutra i może zanurzyć się w opowieść o tym, co już za głównymi bohaterami. Autor pomaga czytelnikom w odnajdywaniu się w czasoprzestrzeni. W kolejno ponumerowanych, zatytułowanych rozdziałach wyraźnie dopisuje i miejsce, i czas; „Wenecja. 1688-1815…”. Dzięki temu rozeznanie się i w miejscu, i w czasie nie jest trudne. Tym bardziej, że akcja powieści osadzona jest istotnie w czasach dawno minionych.

Książka „Mam na imię Jutro” Damiana Dibben to mieszanina historii, nostalgicznego dziennika podróżniczego i ckliwej opowieści o przyjaźni ponad rasami. To zdecydowanie książka dla fanów fantastyki osadzonej w dalekiej historii, w krynolinach, haftach, koronkach i weneckich balach. Ja z książką nie znalazłam zbytnio wspólnego języka. Choć narracja Jutra podobała mi się najbardziej.

Moja ocena: 6/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Albatros.

„Galatea” Madeline Miller

GALATEA

  • Autorka: MADELINE MILLER
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 72
  • Data premiery: 9.11.2022r.
  • Data premiery światowej: 4.07.2013r.

W ubiegłorocznej recenzji „Pieśni o Achillesie” (recenzja na klik) Madeline Miller przyznałam, że nie czytałam jej bestsellerowej „Kirke”. Do chwili obecnej tego nie nadrobiłam😉. A już na pewno nie nadrobię w tym pełnym wyzwań okresie przedświątecznym. Pochwalę się jednak, że w ferworze przedświątecznej gorączki przeczytałam najnowszą przepiękną publikację od @WydawnictwoAlbatros debiutującą 9 listopada br. I choć opowiadanie „Galatea” ma tylko kilkadziesiąt stron to wzbudziło we mnie silne emocje.

I wtedy wiedziałam, że czas ułożyć się nieruchomo, by on znów mógł udawać, że dla niego budzę się z kamienia.” – „Galatea” Madeline Miller.

W fantazji na temat mitu o Galatei, kobiecie stworzonej przez rzeźbiarza, któremu niemiłe były prawdziwe kobiety, pełne wad i nieczystości, a z którą po cudownym ożywieniu przez Wenus stworzył prawdziwy związek, Madeline Miller idzie o krok dalej.

Jak obiecuje Wydawca w swoim opisie:

Nawet najdoskonalsze istoty nade wszystko pragną wolności.
Posąg z marmuru – kobieta – żona – matka – wolny duch – Galatea.”

Ona – kobieta. Ona – bezimienna. Ona – układająca się w sposób by zadowolić swego stwórcę, swego męża i swego ojca jednocześnie. Ona….

Bardzo mnie się podoba jak Madeline Miller podchodzi do klasycznych mitów i opowieści. Przekłada je na swój, bardzo literacki język. W swoje dzieła wplata sporo realizmu. Tak jak „Pieśni o Achillesie” w opowiadaniu „Galatea” ukazuje nam inną wersję pierwotnej historii Owidiusza. Nie ma w jej „Galatei” szczęśliwego zakończenia. Nie ma tylko męskiego punktu widzenia, w którym kobieta ma służyć mężczyźnie i stworzyć z nim szczęśliwą relację, ale tylko na jego warunkach. W innej sytuacji, związek jest nieudany. A nie każda z nas może zaakceptować odrażające warunki, nieswoje idee i niechciane warunki życia. Nie każda z nas potrafi do końca życia układać się w sposób, który podoba się naszym mężom i które jako jedyne są przez nich do zaakceptowania.

To bardzo krótka historia z zawoalowanym morałem. Z przejęciem czytałam o Galatei od Madeline Miller tak wytresowanej, że dokładnie wiedziała, czego oczekuje od niej jej stwórca. Jest to kobiecy punkt widzenia tego sławnego mitu, który w pierwotnej wersji kończy się wieczną szczęśliwością kobiety, w którą wierzą tylko ograniczeni mężczyźni. Z przejęciem, a może bardziej silną niezgodą czytałam o Galatei w roli matki. Jej tęsknota za Pafos wręcz porażała. Tak silnie, jak porażała obojętność opiekunów Galatei i jej samego męża.

To wariacja na temat tego, jak w świecie traktuje się kobiety, które pragną wolności, które się przeciwstawiły mimo wielu ograniczeń zobrazowanych tak literacko w posągu. To wariacja na temat tego, co zrobi matka, by uchronić swe dziecko, by choć trochę odzyskało należne mu życie. To nie klasyczna powieść, ani tym bardziej romans. To nawet nie jest opowiadanie historyczne. To diagnoza relacji damsko – męskiej opowiedziana w sposób bardzo metaforyczny, skłaniający do refleksji i zastanowienia się, czy naprawdę chcemy być takimi kobietami….

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Czarna księga” Ian Rankin

CZARNA KSIĘGA

  • Autor: IAN RANKIN
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Cykl: INSPEKTOR REBUS (tom 5)
  • Liczba stron: 416
  • Data premiery : 26.10.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 2009r.
  • Data premiery światowej: 1993r.

26 maja br. na moim blogu czytelniczym opublikowałam recenzję 21 tomu serii z Inspektorem Rebusem (recenzja na klik), która światową premierę miała w 2016 roku. Zerkając na stronę brytyjskiego wydawnictwa, w którym publikuje Autor dowiedziałam się, że od tego czasu Ian Rankin opublikował trzy kolejne części już z emerytem Rebusem w roli głównej, kolejno w roku 2018, 2020 i 2022. Na polskie wydania jeszcze przyjdzie mi poczekać😊. By umilić fanom Rebusa czekanie @WydawnictwoAlbatros cofa się o lata świetlne, to jest do lat dziewięćdziesiątych z początków cyklu. Właśnie skończyłam czytać piąty tom zatytułowany „Czarna księga” debiutujący 26 października br., w którym akcja osadzona jest wśród magnetowidów, kaset wideo, powszechnych telefonów stacjonarnych i jednocześnie telefonów bezprzewodowych, bynajmniej nie takich, które zna współczesna młodzież 😉.  

Szlachetny samotnik, trochę nieokrzesany, który dobre serce maskuje szorstkim usposobieniem i złośliwym poczuciem humoru.” -„Czarna księga” Ian Rankin.

To cały Inspektor John Rebus, który tym razem wraz ze swoimi współpracownikami  Brianem Holmesem i sierżant Siobhan Clarke zajmuje się dwoma z pozoru niezwiązanymi ze sobą sprawami. Pierwsza dotyczy ugodzenia nożem mężczyzny w okolicy rzeźnika przy South Clerk Street. Druga, bardziej osobista napaści na detektywa sierżanta  Briana Holmesa, wiernego współpracownika Rebusa. Czy czarna księga, w której Holmes zapisuje notatki nie dających mu spokoju spraw ma coś wspólnego z napaścią na niego?

Myślał o odwiecznym problemie dobra i zła. Jeśli człowiek ma złe myśli – fantazje o okrucieństwie i pożądaniu – to wcale nie znaczyło, że jest zły. Ale jeśli umysł był pełen cywilizowanych myśli, a człowiek pracował jako oprawca… Wszystko sprowadzało się do tego, że ludzie są osądzani wedle swoich czynów i po tym, jak funkcjonują w społeczeństwie, a nie po tym, co mają w głowie.” -„Czarna księga” Ian Rankin.

Według mnie najsłabsza część z Johnem Rebusem, którą dotychczas przeczytałam. Oparta w głównej mierze na gangsterskich porachunkach z przeszłości związanych z pożarem w hotelu przy Prince Street, niedaleko dworca kolejowego Waverley, który „(…) Pod koniec swojego istnienia zaczął jednak poupadać. Gdy liczba gości spadła, uczciwy biznes został wyparty przez nieuczciwy…” Rebus kroczy między uczestnikami przestępczego światka współcześnie i w przeszłości. Wśród całkiem obcych twarzy rozpoznaje kogoś znajomego. Twarze dopasowuje, jak puzzle do nazwisk znajdujących się w aktach dawno zamkniętych spraw. Do tego będąc zawieszonym w edynburskiej policji. Eh, taki samozwańczy Chuck Norris.

Ten na wskroś detektywistyczny kryminał ma jednak swoje mocne strony. Po raz kolejny zwróciłam uwagę na ukłon Autora w stronę sir Conana Doyle’a. Brian Holmes otrzymał swoje nazwisko po sławnym Sherlocku, a komendant Watson, zwany Farmerem po jego słynnym druhu doktorze Watsonie. Oczywiście oprócz nazwiska niewiele ich łączy z wybitnymi postaciami literackimi😉. Do tego w specyficzny sposób Rankin przestawił relacje łączące Rebusa z jego komendantem i szefem dochodzeniówki Lauderdale’em, zwanym Pierdzielem. Idealnie też zobrazował związek Rebusa z doktor Patience Aitken, jego bratem Michaelem, a także dalszą rodziną. Wprowadzenie wątku ciotki Eny i prezentu, który od niej otrzymał odebrałam w bardzo dobry sposób. Mam też swoje ulubione sceny. Scena odwiedzin u księdza, scena ze studentami, sceny z Nell, a także scena, w której czytałam, „(…) To telefon bezprzewodowy.  Nienawidzę tych wynalazków. Rozmawiasz z kimś przez pięć minut, a potem słyszysz, jak spuszcza wodę. Okropność…”

Wątek kryminalny zdecydowanie poniżej moich oczekiwań, choć postaci śledczych zostały zobrazowane w bardzo dobry sposób. Tę część broni warstwa obyczajowa, która idealnie wkomponowuje się w pracę śledczych i ich problemy na wielu płaszczyznach. Książkę zdecydowanie polecam fanom detektywów starego typu, szorstkich, niedostępnych, a do tego niezwykle inteligentnych i posiadających ten szósty zmysł, którym wielu współczesnym śledczym brakuje.

Moja ocena: 7/10

Książkę podarowało mi   Wydawnictwo Albatros, za co bardzo dziękuję.

„Kozioł ofiarny” Daphne du Maurier

KOZIOŁ OFIARNY

  • Autorka: DAPHNE DU MAURIER
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Seria: SERIA BUTIKOWA
  • Liczba stron: 414
  • Data premiery w tym wydaniu: 12.10.2022r.
  • Data pierwszego wydania polskiego: 01.01.1995r.
  • Data premiery światowej: 1957r.
  • Data premiery : 24.02.2016r.

Powieść „Kozioł ofiarny” po raz pierwszy opublikowano w Wielkiej Brytanii przez  Victora Gollancza i w USA przez wydawnictwo Doubleday w 1957 roku. Co więcej, prawie od razu, bo  „(…)W 1959 roku nakręcono na jego podstawie film o tej samej nazwie , w którym wystąpił Sir Alec Guinness . Był także podstawą filmu wyemitowanego w 2012 roku z Matthew Rhysem w roli głównej , napisanego i wyreżyserowanego przez Charlesa Sturridge’a .” (cyt. za https://en.wikipedia.org/wiki/The_Scapegoat_(Du_Maurier_novel) z dnia 9.11.2022r.).

@WydawnictwoAlbatros wznowiło publikację w ramach przepięknego wydania w „Serii butikowej”.  Po raz pierwszy wydało tę powieść w roku 2016r. Warto wspomnieć również, że „Kozioł ofiarny” po polsku opublikowany został dopiero 1995r. pod tytułem „Sobowtór” przez Krajową Agencję Wydawniczą działającą w latach 1974–2004, która do 1991 stanowiła część koncernu Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej „Prasa-Książka-Ruch”. Pamiętacie te kioski i logo na książkach? Ja pamiętam te czasy dawno i słusznie minione😊.

Jestem tu znany, a dziś mam ochotę zachować anonimowość. Nie codziennie człowiek spotyka samego siebie.” -„Kozioł ofiarny” Daphne du Maurier.

Tak podsumował Hrabia Jean de Gué spotkanie z samotnym angielskim nauczycielem francuskiego Johnem w październiku 1956 roku.  Po suto zakrapianym wieczorze John budzi się w pidżamie Jeana. Przez swego idealnego dublera został wkręcony w jego życie. Jego opozycyjna postawa pozostaje bez efektu dla służącego, który zabiera go do rodzinnego zamku, gdzie czeka na niego cała rodzina. Kto z nich rozpozna w przyjezdnym sobowtóra? Z której strony John powinien oczekiwać zagrożenia? Od matki, żony, córki, brata, bratowej, siostry, kochanki, czy może którejś osoby ze służby?

Kozioł ofiarny” to czwarta powieść Daphne du Maurier, którą przeczytałam. Uplasowała się w odbiorze pomiędzy „Rebeką” (recenzja na klik), którą oceniłam 9/10, a „Moją kuzynką Rachelą” (recenzja na klik) z oceną 7/10. Najsłabiej oceniłam książkę „Oberża na pustkowiu” (recenzja na klik), w której nie potrafiłam zrozumieć zachowań bohaterów oraz mrocznego świata, które starała się odwzorować autorka.

Powieść naprawdę mnie zadowoliła. Spodobał mi się pomysł i umiejętność du Maurier kreślenia postaci, która czasem brzmi komediowo, a czasem bardzo dramatycznie. I jedna, i druga strona Johna starającego się wpaść w rolę Hrabiego de Gué, wypadła bardzo realistycznie i wiernie. Jego rozterki, rachowania, przemyślenia, scenariusze postępowania, czy gesty, a także słowa artykułowanego tylko dlatego, że wydawało mu się, iż tego od niego oczekują odbiorcy, stanowiły ciekawe tło fabularne. Gdyby nie w ten sposób poprowadzona narracja powieść zapewne nie okazałaby się takim hitem. Wspominając o narracji muszę zaznaczyć, że książka jest spisana w pierwszej osobie z punktu widzenia Johna. Ten sposób  opowiadania pozwala na transkrypcję myśli głównego bohatera, jego motywacji i uczuć. To typowy dla du Maurier sposób opowiadania. Autorka pomaga zrozumieć czytelnikom swoich bohaterów w bardzo osobisty sposób. Du Maurier zaznaczyła również w sposób wyraźny czasoprzestrzeń prowadzenia akcji. Od spotkania Hrabiego de Gué z Johnem do zakończenia wątku fabularnego mija dokładnie siedem dni, od wtorku 6 do wtorku 13 października. Rozdziały, których jest łącznie dwadzieścia siedem, następują skrupulatnie w następujących po sobie dniach.  Autorka oddaje wiernie rytuały codzienne rodziny de Gué. Czytelnik wplątany zostaje w nawyk przechodzenia po kolacji do salonu, otulania dziecka na noc, korzystania z buduaru, garderoby itd. Nawet powołanie przeszłości, dość trudnej, bo związanej z wojennymi zawieruchami, zostało przedstawione bardzo chronologicznie. Nie sposób pogubić się i w tej historii. I tylko sposób zobrazowania jedenastoletniej córki głównego bohatera mnie irytował. Postać niespójna. Z jednej strony dziecko zachowujące się bez zahamowań, bez żadnej  autokorekty, bez żadnej dyscypliny. Brykające jak młody szczeniak, nie trzymające przysłowiowego języka za zębami. Z drugiej strony osoba wypowiadająca ważne i trafne spostrzeżenia. Nad wyraz dojrzale interpretująca otaczającą ją rzeczywistość. Jakby autorka zawarła dwie postaci w jednej.

(…) Françoise histeryzuje. Marie-Noëlle dostała gorączki. Renée narzeka. Paul jest wściekły. Och! Na ich widok, na widok tej całej menażerii, robi mi się niedobrze! Tylko ja się nie martwiłam. Wiedziałam, że się zjawisz, gdy będziesz gotów wrócić do domu, ale nie wcześniej.” -„Kozioł ofiarny” Daphne du Maurier.

Tak podsumowuje powrót Hrabiego de Gué do domu jego matka – Marie de Gué, najczęściej nazywana „Madame la comtesse”. Teoretycznie jedyny trzeźwo myślący członek rodziny potrafiący dostosować się do każdej sytuacji. To moja ulubiona postać obok której nie sposób przejść obojętnie z wielu względów. Sam Jean de Gué został przedstawiony przez autorkę bardzo ciekawie. Pojawia się praktycznie tylko na początku i na końcu powieści, ale jego duch pozostaje z czytelnikiem przez wszystkie strony. Jest jakby kalką poczynań Johna, który z początku niepewnie, a później z coraz większą stanowczością próbuje wieść jego codzienne życie. Katastrofalny koniec nie przynosi nic dobrego. I tylko żal, że nie poznałam dalszych losów Johna, który okazał się dla mnie bardzo interesującą postacią literacką. Czasem złośliwą, zniecierpliwioną arystokratycznym blichtrem, często sentymentalną i zaangażowaną w życie wewnętrzne rodziny de Gué, ale jednak bardzo pozytywną. Trochę jakby przeciwwaga dla pozostałego drugoplanowego tła.

Opowieść godna uwagi. „Kozioł ofiarny” to książka przy której nie sposób się nudzić, a sposób prowadzenia narracji i ciekawe wydarzenia sprawia, że powieść czyta się bardzo szybko. Ja nie potrafiłam się od niej oderwać, póki nie poznałam zakończenia😊. Szczerze polecam!!!

Moja ocena: 8/10

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od  Wydawnictwo Albatros, za co bardzo dziękuję.

„Wszystkie nasze kłamstwa” Jane Corry

WSZYSTKIE NASZE KŁAMSTWA

  • Autorka: JANE CORRY
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron:480
  • Data premiery: 12.10.2022r.
  • Data premiery światowej:  24.06.2021r.

Ta, która zawiniła” Jane Corry, z października ubiegłego roku, była pierwszą książką autorki, którą przeczytałam (recenzja na klik). Książkę doceniłam za ważne podjęte w niej kwestie, związane z zespołem stresu pourazowego oraz silnym rysem psychologicznym postaci. Liczyłam, że premiera z 12 października br. „Wszystkie nasze kłamstwa” od @WydawnictwoAlbatros powieli moją ocenę. Czy życzenie się spełniło? Mam nadzieję, że przeczytacie poniższą recenzję, by się tego dowiedzieć 😉.

Tom i Sarah wiodą wspólne życie. Dobrali się na zasadzie przeciwieństw. Ona, artystka w każdym calu pragnąca rodziny, usilnie życząca sobie dużej rodziny. On matematyk i ścisły umysł nie tylko z wykształcenia, lecz także z zamiłowania. Uwielbiający cyfry, liczenie, kalkulowanie. Jakimś cudem spotkali się w pewnym momencie życia. Ona i On. Państwo Wilkins stworzyli dom, w którym ich jedyne piętnastoletnie dziecko, syn Freddie wrócił pewnego dnia do domu oznajmiając: „Zabiłem kogoś…” Co zrobi matka  po takim wyznaniu jedynego dziecka? Co robi w tej sytuacji ojciec?

(…)Był dla mnie taki dobry. Taki czuły. Życzliwy. I oboje zrobiliśmy w przeszłości rzeczy, o których nie chcieliśmy rozmawiać. Tyle że ja nie powiedziałam mu nawet połowy prawdy.” -„Wszystkie nasze kłamstwa” Jane Corry.

To małżeństwo naprawdę mogło się udać. Teoretycznie i praktycznie. I te fragmenty książki związane z przeżywaniem związku Sarah i jej męża Toma, podobały mi się najbardziej. Autorka skomponowała powieść w dwóch częściach. Część pierwsza dotyczy relacji małżonków. To dzięki naprzemiennym rozdziałom pisanym w narracji pierwszoosobowej, raz z punktu widzenia Sarah, raz z perspektywy Toma, poznajemy ich motywacje. Czytelnik stara się zrozumieć, jak do tego doszło, że tak dwa przeciwległe bieguny w pewnej chwili się zetknęły powołując na świat kolejnego człowieka, który okazał się dla pary ogromnym wyzwaniem. Dzięki poprowadzonej w bardzo osobisty sposób narracji mogłam zanurzyć się w życie kobiety, której los nie oszczędzał. Jane Corry idealnie zobrazowała trudne dzieciństwo, relacje lub ich brak z rodzicami, pragnienie piękna, miłości i zrozumienia. W odniesieniu do Toma zaobserwowałam jego walkę w życiu o męskość, o to, by nie być słabym i odrzuconym, by nie wyglądać na pokonanego. Choć jego relacje z jedynym przyjacielem Hugo i jego żoną Olivią od początku dawały do myślenia😉. A w tym wszystkim kłamstwa, jak w tytule powieści, półprawdy, niedopowiedzenia i wzajemne manipulacje. Gra, jak na scenie, gdzie widownia ma widzieć głównych aktorów tylko w pewnym przebraniu, tylko za pewnymi maskami. Corry w pewien sposób bawi się kłamstwami, bawi się tym, co nieodkryte od początku. Zapędza czytelnika w tak zwany kozi róg, w którym odbiorca zastanawia się, co tym razem gruchnie. Tak….. część pierwsza jest zdecydowanie lepsza.

Druga część powieści to miałka relacja tego, co przeżywa matka i co robi, by chronić własnego syna. Nie było tu zaskoczenia. Fabuła podążała jedynym, utartym szlakiem.  Wszystkie moje podejrzenia, jak życie Freddiego i Sarah potoczy się dalej, okazały się trafne. Jakby autorka chciała, by książka miała swój happy end. A ja nie lubię, gdy w thrillerze rzekomo psychologicznym na siłę wtrąca się czytelnika w ramy szczęśliwego zakończenia. Totalnie nie wiem, jaki w efekcie był pomysł autorki na tę powieść, kiedy dwie części tak różnią się od siebie i w prowadzeniu narracji, i w fabule.

Lekka powieść, bez wielkiego WOW autorstwa pisarki, która znajduje się na liście bestsellerów New York Timesa😊. Książka napisana w iście amerykańskim stylu, w którym nawet bardzo głęboka głębia zostaje zamaskowana powierzchownym potraktowaniem. No i to szczęśliwe zakończenie. Jeśli lubicie w takiej fabule happy endy, sięgnijcie po „Wszystkie nasze kłamstwa” Jane Corry, które obnażają mechanizmy wpływające na nasze decyzje.

Miłej lektury!

Moja ocena: 6/10

Recenzja powstała dzięki  Wydawnictwu Albatros, za co bardzo dziękuję.