Są takie momenty, gdy lubię przeczytać lekką, nieskomplikowaną powieść, by poprawić sobie humor i oderwać się od rzeczywistości. Do takiej kategorii należą w mojej opinii książki Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, i choć od jakiegoś czasu już żadnej nie czytałam z ciekawością sięgnęłam po najnowszą powieść autorki pt. „Tamto lato”, która ukazała się na rynku 8 marca br. Nakładem Wydawnictwa Luna. Jest to pierwszy tom serii Bracia van Lander.
Młoda Wiktoria Kopik, której brat przed laty zaginął w tajemniczych okolicznościach dostaje prace w firmie braci van Lander. Jest to dla niego ogromna szansa, choć wie, że łatwo nie będzie, szefowie są bowiem bardzo wymagający. O ile Armin van Lader jest szefem sprawiedliwym i uprzejmym, o tyle drugiego z braci nazywają w firmie „strasznym van Landerem”. Dziewczyna trochę się go obawia, a nie wie, że wpadła właśnie w zastawioną przez niego sieć. Bracia bowiem skrywają pewną tajemnicę. Dwadzieścia lat nad jeziorem w tajemniczych okolicznościach ginie ich pięcioletnia siostra. Bracia poprzysięgają sobie, że wyjaśnią tą sprawę i dokonają zemsty, zwłaszcza Milan jest w stanie poświęcić wiele, żeby zrealizować swój plan. Nie przewidział jednak, że między nim a Wiktorią będzie, aż tak iskrzyć. Szybko wdają się w gorący romans. Czy jednak jakakolwiek wspólna przyszłość jest możliwa, gdy dzielą ich mroczne tajemnice, a oni sami zdają się znajdować po dwóch stronach barykady…?
„Tamto lato” to lekka, przyjemna powieść o zemście, odkupieniu, wybaczeniu i miłości. Akcja toczy się warto, wzbogaconą dawką sensacji, jak i gorącymi scenami erotycznymi. Wyraziści bohaterowie i soczysty język, pełen błyskotliwych dialogów ubarwiają całość. Czyta się szybko i bezproblemowo, jednak w mojej ocenie jest to jedna z tych książek, o których zapomina się wkrótce po przeczytaniu. Ukazane emocje były jak dla mnie trochę przerysowane, a historia zbyt naiwna i dość łatwa do przejrzenia. Sugerując się tytułem, opisem i okładką spodziewałam się lekkiej, swobodnej letniej atmosfery z nutką tajemnicy, jednak moje oczekiwania nie do końca zostały spełnione. Podkreślam jednak, że to moje subiektywne odczucia i może kwestia wieku, doświadczenia życiowego i dużej ilości przeczytanych książek, w tym również tych dotyczących miłosnych historii. Jeśli macie ochotę na lekko, odprężającą lekturę na wieczór to z pewnością możecie sięgnąć po „Tamto lato” i przekonać się sami.
Moja ocena: 6/10
Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu Luna.
Czasem mam takie momenty w życiu, gdy od lektury oczekują głównie rozrywki, odprężenia i wciągającej, choć niezobowiązującej lektury. Jeden z takich momentów nastąpił w styczniu, gdy wróciłam z intensywnego i męczącego wyjazdu integracyjnego😉 Jedyne na co miałam ochotę to zalec na kanapie z jakąś lekką, niezobowiązującą książką i odpocząć. Szczęśliwym trafem akurat dotarła do mnie powieść „Bad Cruz” L.J. Shen, wydana nakładem Wydawnictwa Luna. L.J.Shen to amerykańska autorka romansów i powieści, które znalazły się na listach bestsellerów. I chociaż ja wcześniej sięgnęłam po tylko jedną powieść autorki, która jakoś mnie nie zachwyciła, w opisie jej nowej książki coś mnie zaintrygowało. I chociaż do jej recenzji przystępuję dopiero prawie miesiąc po lekturze muszę powiedzieć, że spełniła ona pokładane w niej oczekiwania.
Nessy można nazwać czarną owcą całego miasteczka, obiektem kpin i plotek, a to głównie dlatego, że zaszła w ciążę w wieku 16 lat. Dziesięć lat później pracuje jako kelnerka w podrzędnej knajpce i jest rozczarowaniem swojej rodziny. Cruz z kolei uchodzi w oczach mieszkańców miasteczka na wzór do naśladowania. Szanowany futbolista, który został lekarzem, zawsze pomocny i poprawny. Ta dwójka nie mogłaby by się chyba różnić bardziej, dlatego od lat nie mają ze sobą nic wspólnego, działają sobie na nerwy, choć starają się unikać. Trudności pojawiają się, gdy siostra Nessy zaręcza się z bratem Cruza, a obie rodziny mają się udać na przedślubny rejs. Niestety na skutek pomyłki kobieta i mężczyzna trafiają na inny statek i są skazani na swoje towarzystwo. Jak oni to zniosą? A może okaże się, że jest w nich coś więcej niż wszyscy widzą i jednak mają ze sobą coś wspólnego?
Jak widać fabuła nie jest szczególnie oryginalna, ani zaskakująca. Jednak mimo tego książkę czyta się lekko i przyjemnie. Błyskotliwy, zabawny, momentami ironiczny styl sprawił, że świetnie się bawiłam przy lekturze. Cięte dialogi również był mocną stroną tej powieści. Główna bohaterka dość mocno mnie irytowała, nie potrafiłam zrozumieć dlaczego zgadza się na takie traktowania i za co tak naprawdę pokutuje. I choć tak naprawdę o podstaw wszystkiego leżała jej rozczarowująca rodzina nie do końca było to dla mnie przekonywujące, podobnie jej przemiana bohaterów. Jednak jak napisałam na początku od tej książki oczekiwałam, by stanowiła lekką, nieskomplikowaną rozrywką i mimo kilka momentów, gdy poczułam się rozdrażniona swój cel spełniła doskonale.
Moja ocena: 7/10
Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu LUNA.
@WydawnictwoAlbatros wydaje książki mistrza romantycznych powieści, autora bestselera „Pamiętnik”, już od dłuższego czasu. Nicholas Sparks może liczyć na piękne wydania, tak jak czytelnicy mogą liczyć na subtelne opowieści jego autorstwa. Kiedyś nałogowo zaczytywałam się w publikacje tego autora. Lubiłam wątki obyczajowe w nich prezentowane w całkowicie męskim wydaniu, a także płynącą jak łagodna rzeka narrację. Recenzje dwóch jego poprzednich książek znajdziecie na mój blogu („Jedno życzenie”, „Powrót”). Najnowsza powieść zatytułowana „Kraina marzeń” debiutowała na polskim rynku wydawniczym w dniu 26 października br. Trzy tygodnie po premierze zapraszam do zapoznania się z moją opinią na jej temat.
Dwudziestopięcioletni Coby Mills w trakcie trzytygodniowego urlopu na Florydzie spotyka piękną Morgan Lee. Absolwentkę wokalistyki na stanowym uniwersytecie, która spędza upragnione wakacje w towarzystwie trzech przyjaciółek. Obojga do siebie ciągnie. Spędzają ze sobą coraz więcej czasu. Niespodziewana choroba cioci Angie i niedyspozycja siostry Paige ściąga Coby’ego na rodzinną farmę. Drogi młodych się rozchodzą, by spotkać się w najmniej oczekiwanym momencie.
Nie jest to literatura obyczajowa z wątkiem romantycznym na miarę „Pamiętnika”. Niemniej jednak z lekturą spędziłam mile czas. Sparks rozpisał fabułę w typowo swoim stylu. Subtelna narracja. Cienka granica między romansem, a książką obyczajową. Do tego głęboko skrywana trauma, rana nie pozwalająca rozwinąć głównym bohaterom skrzydeł. Ta recepta sprawdziła się i tym razem, mimo, że nie było w zakończeniu fajerwerków.
Narracja związana z historią Coby’ego i Morgan prowadzona jest w pierwszej osobie. To Coby jest narratorem. W rozdziale pierwszym bardzo sprawnie wprowadza czytelnika w jego przeszłość kreśląc historię jakim był dzieckiem, jaki bunt przechodził w wieku nastu lat i na jakiego młodego mężczyznę wyrósł. Ta nostalgiczna podróż stanowiła bardzo dobre preludium do całej historii opartej na osobie Coby’ego. Bez wątpienia sposób prowadzenia narracji jest mocną stroną powieści. Dzięki temu mogłam skupić się na tym, ile wie Coby, co przeżywa, jakie są jego motywacje. Pozostałe postaci zostały wykreowane znacznie słabiej. Emocje odczuwane przez nich nie przemawiały do mnie tak silnie, jak emocje i wrażenia Coby’ego. To on zawładnął moją cała uwagę. To w jego stronę zwróciłam moje myśli. Postać Morgan mnie zawiodła. Sparks starał się ją przedstawić jako utalentowaną, inteligentną, zabawną młodą osobą. Ja niestety odebrałam ją jako kolejną atrakcyjną laskę, na którą Coby zadziałał swoim magnetycznym urokiem. Znacznie bardziej ciekawa okazała się historia Beverly i jej syna Tommiego, która opowiadana była naprzemiennie w perspektywy narratora w trzeciej osobie, ze wspomnianą narracją Coby’ego.
Książka składa się z sześćdziesięciu ośmiu rozdziałów i epilogu, w którym wszystko się wyjaśnia. Rozdziały są krótkie, a sposób prowadzenia fabuły sprzyja szybkiemu czytaniu. Autor kreśli życie bohaterów z wielu nitek, które zostały rzucone raz tu, raz tam. Skłania czytelnika to zastanowienia się nad tym, co mamy, co mogliśmy stracić, jak moglibyśmy faktycznie żyć. Ta nostalgia odczuwalna jest praktycznie w każdym słowie, każdym sformułowaniu i w każdej opisanej atmosferze.
To powieść o trudnych decyzjach i szczęściu, które każdemu z nas może przejść obok przysłowiowego nosa, jeśli tylko skupimy się na tym, by zachować się właściwie.
Moja ocena: 6/10
Egzemplarz recenzencki otrzymałam od Wydawnictwo Albatros, za co serdecznie dziękuję.
Jesieniarą może nie jestem, ale muszę przyznać, że ta pora roku ma swój specyficzny klimat. Kolorowe, szeleszczące liście, kasztany, kolorowe, ciepłe barwy mieniące się w promieniach słońca… A gdy po takim jesiennym spacerze wrócimy do domu możemy wskoczyć pod cieplutki, milutki koc i ze szklanką aromatycznej, rozgrzewającej herbaty w ręce oddać się lekturze wspaniałej książki. Wydawnictwo Kobiece wychodzi naprzeciw takim potrzebom, bowiem we wrześniu jego nakładem ukazały się dwie książki w klimacie jesiennym. Jedna z nich to „Spooky Love” Anny Langner. Książki autorki lubię, nieraz umilały mi one wieczory, pozostawiając uczuciem ciepła i pozytywnego nastawienia do świata. Sięgając po lekturę najnowszej książki byłam pewna, że i tym razem lektura również mnie rozgrzeje, chociaż wydawca oprócz namiętnej, romantycznej miłości obiecuje również Halloweenowe klimaty – duchy, zjawiska nadprzyrodzone, nawiedzony dom… Bowiem to wokół starego domu toczy się cała akcja powieści. Zmarły tragicznie Adam, który był jego właścicielem, zostawia go swojej dziewczynie. Niestety ku jej zaskoczeniu, na pół z bratem Adama, którego nie cierpi. Jest on w jej opinii irytującym, przemądrzałym i wykorzystującą każdą okazję, by zagrać dziewczynie na nerwach, palantem. Niestety, żeby móc sprzedać dom, gdyż w takiej współwłasności nie może go zatrzymać, konieczny jest remont, który ma podnieść jego wartość. Czy dwie tak działające sobie na nerwy osoby będą w stanie go razem przeprowadzić? Czy może okaże się, że jednak są oni inni, niż wcześniej o sobie myśleli? A otrzymany w spadku dom skrywa pewne tajemnice?
Książkę czyta się bardzo przyjemnie, lekko i szybko. Jest to jedna z tych pozycji, która gwarantuje mile spędzony czas. Jeśli potrzebujecie akurat niezobowiązującej lektury, która poprawi Wam humor, ta pozycja zdecydowanie jest dla was. Może nie zawiera ona w sobie zaskakującej akcji, bohaterowie również jakoś ogromnie nie zaskakują, jednak wątek tajemnic, miłości i odkrywania siebie na nowo otula nas jak ciepły, miękki kocyk. A jak wiemy jest to idealne towarzystwo na jesienne wieczory, zatem zachęcam was do lektury…
Moja ocena: 7/10
Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.
@Edyta Świętek to Autorka czterdziestu książek z gatunku literatury obyczajowej. O swoich i nie tylko książkach dzieli się spostrzeżeniami na stronie @Edyta Świętek – strona poświęcona książkom. Ja od czasu do czasu uwielbiam sięgnąć po powieść obyczajową jako przeciwwagę do thrillerów, kryminałów i sensacji, które wręcz ubóstwiam. Sporą ofertę książek tego typu ma @wydawnictwoPascal, które również w dniu 24 sierpnia br. wydało najnowszą powieść Edyty Świętej pt. „Przezroczyste”.
„(…) miłość to iluzja, a małżeństwo jest pokutą dla kobiety.” -„Przezroczyste” Edyta Świętek.
Sylwia Stokłosa w klasie maturalnej zachodzi w nieplanowaną ciążę z Karolem Widłakiem, z czego jej i jego rodzice nie są tak samo zadowoleni. Kilkanaście lat później jest jego żoną pracującą w sklepie z odzieżą wychowującą dwie córki, osiemnastoletnią Patrycję i o rok młodszą Kamilę. Karol osiągnął zawodowy sukces. Sylwia niekoniecznie. Jej wykształcenie pozostało na poziomie zdanej matury. Córki przeżywają swoje wzloty i upadki, a Sylwia próbuje podsumować swoje życie.
To typowa powieść obyczajowa składająca się z dwóch części i interesującego prologu, który kładzie się później cieniem na całej fabule. Rozdziały zostały ponumerowane i zatytułowane. Tytuł odnosi się wprost do treści, które znajdujemy w danej części. Narracja jest trzecioosobowa. Zabrakło w niej silniejszego rysu psychologicznego, kontekstu psychologicznego wielu postaci. Postać męża, Karola jest od początku do końca zła, egoistyczna. Jego motywacja i osobowość nieskomplikowana, oczywista.
„Mąż zawsze stawiał na swoim, a ona po prostu musiała rezygnować z własnych marzeń. Ba! Na jakimś etapie odkryła z przygnębieniem, że właściwie zrezygnowała z samej siebie, ponieważ zawsze była stroną ustępującą i dbającą o to, by inni mogli czuć się szczęśliwi.” -„Przezroczyste” Edyta Świętek.
Trudno wiedzieć, co miała na myśli Edyta Świętek kreśląc taką, a nie inną opowieść. Nie znam motywacji do napisania „Przezroczyste”. Dla mnie ta powieść jest trochę próbą stworzenia niezobowiązującej ody do kobiecości, do macierzyństwa, niestety z jej wszystkimi mankamentami, wadami i ograniczeniami. Denerwowała mnie postać Sylwii. Z jednej strony widziałam w niej ofiarę, z drugiej sprawczynię własnego losu. Sam dialog ze strony 36, w którym mąż oskarża ją o dwie nieplanowane ciąże ogromnie mnie wzburzył. Mimo, że wielokrotnie powtarzał się motyw wspólnej odpowiedzialności za powołanie do życia za wcześnie dzieci, Sylwia nie potrafiła w ten sposób zripostować własnego męża i to po osiemnastu latach wspólnego życia. Tym bardziej, że Karol nie stosuje przemocy, bądź co bądź…. Aż tu nagle totalne zmiana Sylwii. Nierzeczywista, nieprawdziwa. Kobieta wiele lat tkwiąca w takim związku potrzebuje najpierw zapewne oświecenia, później długiej, naprawdę długiej drogi do zebrania w sobie siły, by zmienić swoją postawę, aż wreszcie odwagę, by wdrożyć zmianę w życie. U Sylwii przemiana nadchodzi automatycznie, od razu, szybko. Za szybko.
A do tego drażniące mnie literówki. Na stronie 35 zamiast „ona” użyto „on” („Karolu! On powinna zająć się nauką…” Na stronie 101 zamiast „będę” jest „będą” („Kurczę! Ale czad! Będą ciotką!”).
Zdecydowanie „Przezroczyste” nie okazały się lekturą dla mnie. Mogłabym jej w ogóle nie czytać. Zaoszczędziłabym sobie, mimo naprawdę świetnego pomysłu na fabułę, kilku godzin z irytującą mnie główną bohaterką, której postać została za mało zobrazowana w aspekcie emocjonalnym i psychologicznym w odniesieniu do ogromnej zmiany, która w niej później nastąpiła. Ale w sumie takie jest życie😊. Nie każdy spotkany człowiek nas zachwyca. Nie każdy nadaje naszemu życiu sens. Szczerze, im więcej mam lat, tym częściej ktoś mnie irytuje. Możliwe, że fikcyjne postaci powinny robić to samo w moim czytelniczym życiu.
Moja ocena: 5/10
Za możliwość zapoznania się z lekturą i podzielenia się z Wami moją opinią bardzo dziękuję Wydawnictwu PASCAL .
„Narzeczona z powstania” @Magda Knedler debiutowała nakładem @wydawnictwomando w dniu 7 września 2022 roku. Ostatnio tej Autorki czytałam opowiadania, które znalazły się w antologiach „Teraz cię rozumiem mamo” oraz „Taniec pszczół i inne opowiadania o czasach wojny”. Przygodę z prozą rozpoczęłam od kryminału w atmosferze Świąt Bożego Narodzenia pt. „Nie całkiem białe Boże Narodzenie” z 2017, który skojarzył mi się z klasycznym kryminałem w stylu samej Agathy Christie. Zabierając się do czytania premiery z września br. zwróciłam uwagę na zapowiedź premiery z 12 października 2022 pt. „Pani z labiryntu”. Skąd ten wysyp publikacji w tak krótkim czasie Pani Magdo? No skąd?
„Większość chłopów nie nadaje się na ojców. I w ogóle nie nadają się do mnóstwa innych rzeczy, no ale jakoś są w tym życiu potrzebni i co poradzić.” -„Narzeczona z powstania” Magda Knedler.
Historia zaczyna się w czasach, gdy o mężczyznach inaczej się mówiło i inaczej się ich traktował. Zaczyna się w 1938 roku w rodzinie Marii Gołyńskiej. To historia jej rodziny. Matki Julji i ojca Józefa, na którego własna żona często mówiła Osip. To opowieść o jej siostrze Staci. O domku na Bródnie i mieszkaniu w Centrum Warszawy na Jagiellońskiej. To dzieje jej miłości do Walentego Mickiewicza. Sieroty zakochanego w kraju, oddanego żołnierza. I opowieść o służbie Marysi w oddziałach PKW. To też historia Rudolfa, chociaż trwała znacznie krócej niż Marii. Historia jego przyjaciela Faji, jego nie-żony Lotki, jego zamiłowania do alkoholu, do papierosów, do tańców i do dziewiarstwa. To trochę więc historia Leona Pyszli, który prowadził zakład dziewiarski. Historia Żydów, Polaków, Żołnierzy przez duże „Ż” i tych co ocaleli. A najpiękniejsze w tej historii jest to, że ona zdarzyła się naprawdę. Że była Marysia, była Julja, był Osip i Walek, a także Rudolf ze swoimi przybocznymi i rodziną. Wielu z nich było i żyło. I o nich jest ta historia…..
Niezwykle barwna opowieść o prawdziwym życiu !
Ogromnie się cieszę, że sięgnęłam po powieść Magdy Knedler pt. „Narzeczona z powstania”. Gdybym tego nie zrobiła, nie byłabym w stanie dać się ponieść wyjątkowo płynnej historii, która mimo, że opowiada o trudnych czasach, to robi to w sposób tak subtelny, tak delikatny, że ostatnią stronę praktycznie żegnałam z bólem. Autorce należą się wyrazy uznania i szacunku za odwagę w opowiedzeniu tej historii. Jak zresztą sama przyznała w „Od autorki” książka poprzedzona została bardzo głębokim researchem, badaniami w wielu archiwach, analizą różnych dokumentów, które znalazły się w jej rodzinie. Knedler, mimo, że do powieści podeszła bardzo intymnie, bardzo osobiście to stworzyła historię, którą z zaciekawieniem czytałam. Okazała się fabularyzowaną historią rodzinną, w której prawdziwi bohaterowie i realne historie wiodą prym.
Osobisty stosunek do opowiedzianych zdarzeń Autorka zaznaczyła wyraźnie w narracji. Dość dziwna to konstrukcja. Chyba z taką spotkałam się po raz pierwszy. Losy Marii, Rudka i innych opowiadane są z perspektywy narratora trzecioosobowego, który pełni funkcję kreatora treści. Od czasu do czasu jego w opowieść wkrada się chochlik w osobie samej Pani Magdy, który wtrąca swoje przysłowiowe trzy grosze.
„Koleżanki mają na sobie spodnie, ale Marysia spódnicę. Wiem już, że to spódnica starego wzoru…”
„Zostawiam cię tam, na portierni, zdyszaną, szczęśliwą, zakochaną. Mam ten list….”
„Walek wsunął jej w dłoń, delikatny złoty krzyżyk na cienkim łańcuszku. (…) Sześć lat później włożyłaś ten krzyżyk, kiedy szłaś na Wileńską, by sobie zrobić zdjęcie.”
To tak jakby narracja w narracji. Z jednej strony niezwykle osobista, relacyjna. Z drugiej oddana chronologii w stylu profesjonalnego komentatora, któremu obce są wzniosłe uczucia i silne emocje. Ta dwoistość jest czymś fantastycznym. Jest wyjątkowa i nietypowa. A do tego idealnie oddaje atmosferę powieści,
Niezwykle ukochałam sobie postać Walka Mickiewicza. Nazwisko wyjątkowe, jak wyjątkowy okazał się sam bohater. W dawnym stylu, typowy absztyfikant sprzed prawie stu lat. Sama Maria jest pełna sprzeczności. Dość pragmatyczna. Bo przecież „(…) wzruszenia są dla egzaltowanych panien, które nie mają innego pomysłu na życiu, jak tylko kochać się w kimś i wzdychać do strzelistych topoli.” Idzie przez życie, aż do 1991 roku, usuwając kłody, które spotyka na swojej drodze. Wyszarpując je rękoma, kopiąc stopami. Mimo ran, mimo siniaków i mimo skręceń. To pewiaczka, działaczka społeczna, też członkini partii komunistycznej. To matka bezdzietna i dzietna. To żona bez męża i z mężem. Losy Marii splatają się w ciekawy wątek od początku do końca. Nie nużyły mnie, nie denerwowały. Losy przed wojną, wojenne i powojenne, a także niechlubne pod komunistycznym nadzorem, Knedler odzwierciedliła bardzo wiernie. Nic, tylko chłonąć tę atmosferę.
Na uwagę zasługuje portret Julji i Józefa. Portret dwójki przypadkowo spotkanych sobie ludzi w Helsinkach. Pary, która po ogromnej stracie postanowiła stworzyć dom na nowo. Dom, najpierw dla dwóch, a później dla czterech członków rodziny. Julja, ukryta arystokratka mogłaby być postacią odrębnej powieści ze swoją pogmatwaną, trudną historią. Mimo, że jest postacią poboczną jest wartością samą w sobie. Za to kompletnie nie spodobała mi się postać Rudolfa, mimo, że sama Autorka poświęciła mu wiele uwagi i troski. W wielu miejscach tłumaczyła jego wybory, jego zachowania, umniejszając jego wady i niechlubne czyny. Ciekawy, choć nie bez defektów człowiek, który wiele w życiu przeszedł. Aż strach pomyśleć o tych wszystkich czytanych historiach, w których on i inni bohaterowie brali udział. Trudno myśleć o Faji, o Irence, o Krysi, o kobiecie, którą odwiedziło sześciu czerwonoarmistów, a która na strychu ukryła trzy kobiety całkowicie później o nich zapominając. Historie te smucą, zastanawiają, przywołują pamięć. I dobrze. Bo o pamięć tu chodzi. O pamięć o tych wydarzeniach i o ich uczestnikach, którzy przez wiele lat żyli pośród nas.
Szkoda, że nie mam takiego talentu jak Magda Knedler. Wtedy sama mogłabym opowiedzieć trudną historię mojej rodziny. Musicie jednak wiedzieć, że mimo, iż „Narzeczona z powstania” oparta została na fragmentach biograficznych rodziny Autorki, jest to powieść uniwersalna. Jest to książka fabularyzowana, która wszechstronnie opowiada o przedwojniu, wojennej zawierusze, a także czasach następujących po niej. I o ludziach, którym przyszło żyć w ich tle. Napisana została w bardzo dobrym stylu. Wydarzenia naznaczono wyraźnie latami, w których się dzieją. Poszczególne elementy oddzielono od siebie zatytułowanymi rozdziałami. Słowa układają się w piękne zdania, bez powtórzeń, bez współczesnych, potocznych sformułowań i bez powszechnych naleciałości, które czasem mnie denerwują. Czyta się płynnie i szybko, mimo sporej objętości.
Gorąco polecam książkę Narzeczona z powstania” Magdy Knedler. To książka dla każdego. To nie tylko powieść dla fanatyków historii i czasu wojny. To nie książka dla fanów romansów, czy sag rodzinnych. To książka dla czytelnika ceniącego dobrą prozę, w której atmosfera opisywanych lat została oddana praktycznie w stu procentach. I w której bohaterowie prześcigają się w swojej wyjątkowości i barwności. Idealna lektura na jesienne dni. Udanej lektury!!!
Moja ocena: 8/10
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Mando.
„Kancelaria” od @Gabriela Gargaś to poprzednia, przed „Kacprem”, powieść Autorki, której recenzji nie opublikowałam w zawierusze urlopowo – wakacyjnej😊. Na półkach księgarskich pojawiła się 27 lipca br. nakładem Wydawnictwa Lekkie. Idealna lektura na lato, które niestety już minęło😉.
Co do samego Wydawcy, to jak przeczytałam; w sierpniu 2021 roku „(…) w ramach należącej do Grupy ZPR Media spółki Time SA powstała nowa marka – Wydawnictwo Lekkie, które ma specjalizować się w literaturze o charakterze rozrywkowym, kierowanej przede wszystkim do czytelniczek szukających lekkiej, beztroskiej, relaksującej lektury.” (cyt. za: https://wydawca.com.pl/2021/09/07/wydawnictwo-lekkie-nowa-marka-w-grupie-zpr-media/ z dnia 21.09.2022r.)Po przeczytaniu „Kacpra” tej samej Autorki (recenzja na klik), założyłam, że powieść zatytułowana „Kancelaria” taka właśnie będzie. Czy się pomyliłam? Co dziwne na samej stronie marki w zakładce Nasze Marki nie ma informacji o Wydawnictwie Lekkie, jest tylko kafelek w „Książki i fonografia” z @hardewydawnictwo publikującym całkowicie inną literaturę (zobacz: https://www.grupazpr.pl/ ). Jakby Wydawca odseparowywał się od książek z happy endem, które mają na nas, czytelników działać terapeutycznie. Jakby… Bo jaka jest prawda, trudno powiedzieć… Tym bardziej, ze sama Autorka w „Podziękowaniach” na końcu książki złożyła wyrazy wdzięczności Wydawnictwu Harde😉. A i sam post promujący książkę znalazł się na oficjalnym profilu FB @hardewydawnictwo (link dla ciekawskich tutaj). Które więc wydawnictwo wydało tę publikację, Lekkie czy Harde?
„Niekiedy jedna miłość wypiera drugą. Złamane serce da się uleczyć…” – „Kancelaria” Gabriela Gargaś.
Emilia „(…) Jest prawniczką. Jej ojciec jest właścicielem kancelarii, wujek prokuratorem, ciotka policjantem w kryminalnych, a brat cioteczny w dochodzeniówce.” Ada, jedyna mężatka w towarzystwie i matka dwójki dziewczynek twierdzi; „Dopadł mnie jakiś marazm. Monotonia. I zadaję sobie pytanie: to wszystko? To wszystko, co chcę w życiu osiągnąć? To wszystko, na co mnie stać?” Bogna tymczasem to wolny ptak, raz tu, raz tam. Podróżująca, poszukująca towarzysza na zawsze, ale niestety z marnym skutkiem. Te trzy kobiety łączy długoletnia przyjaźń. Łączą niepowodzenia w relacjach z mężczyznami. A cała opowieść zaczyna się od spotkania z Robertem, po którym Emilia wyrzuca sobie; „Jak mogłam się tak cholernie pomylić.(…) Ogoliła nogi, okolice bikini, odstrzeliła się jak stróż w Boże Ciało. Włożyła beżowe szpilki od Louboutina, w których – zamiast chodzić – powinno się siedzieć albo robić wygibasy w łóżku.” 😊.
Złego dobrego początek, albo dobrego złego początek😉. Jak zwał tak zwał. Ważne jest jednak, że „Kancelaria” autorstwa Gabrieli Gargaś trochę mnie zaskoczyła. Nie w treści, nie w formie, a raczej w odczuciach, które pozostawiła po sobie. Już tłumaczę. W warstwie przyjaciółek i ich wspólnych, osobistych perypetii książka jest totalnie spójna. Od razu wczułam się w lekką atmosferę powieści, która w wątku obyczajowym bardzo dobrze wpasowała się w moje oczekiwania. Podobały mi się dialogi, sposób zwracania się do siebie Bogny, Emilki i Ady, a także wątek wzajemnego wspierania się i podejmowania różnych działań naprawczych, w zależności od potrzeb i okoliczności. Zrelaksowałam się czytając ich spostrzeżenia o mężczyznach, o dotychczasowych miłosnych zawodach i doświadczeniach, które raz napawały mnie uśmiechem z przekąsem, a raz jawnym rozbawieniem. I trochę żal, że Autorka podążyła mocno w stronę warstwy romansowej. Wprowadziła Filipa, a także Francesca Calierno, którzy zawładnęli fabułą zbyt mocno, w moim mniemaniu. O ile Filip stanowił ciekawy, atrakcyjny i egzotyczny dodatek, o tyle Francesco wydał mi się nieprawdziwy, kukiełkowy i nielogiczny w swych totalnie różnych odsłonach. Nie ukrywam, że najbardziej z męskich postaci przypadł mi do gustu Igor. I to nie w jego ostatecznym, końcowym wydaniu, lecz bardziej z pierwszej połowy książki. Szczytem wyobrażenia o nim było jego zachowanie na spotkaniu roczników, które w jego wykonaniu rozbawiło mnie do łez😉.
„Kancelaria” to książka w trakcie czytania której odczuwałam raz braki i to nawet silne, a raz nadmiar rozwijanych kwestii. Zabrakło mi na przykład większej ilości akcji dziejącej się w środowisku palestry radcowskiej, sędziowskiej, prokuratorskiej i adwokackiej. Autorka wykorzystała praktycznie wszystkie te zawody nawiązując do tytułu książki, ale nie skorzystała z możliwości rozwinięcia wielu wątków, które dla mnie okazałyby się ciekawsze. To samo dotyczy Ady. Jej relacja z Adamem, wyzwania związane z rodzicielstwem i jej nowa w tym rola, zostały potraktowane trochę po macoszemu. A mogły stanowić niezłe tło obyczajowe powieści, jako kontra dla życia singli, którzy zdominowali fabułę. Wątki związane z Francesco, jego świat i sama jego postać wydawały mi się natomiast tak mało realne, że wręcz mnie mierziły. Czekałam z utęsknieniem na innych męskich bohaterów, którzy wydawali mi się bardziej spójni i bardziej prawdziwi. Taaaak, Francesca zdecydowanie było za dużo.
I znowu mam problem z niejednorodnością oceny prozy Gabrieli Gargaś😉. Z jednej strony bardzo dobra książka, lekka, przyjemna i napisana w typowo rozrywkowym stylu, z interesującymi wątkami pobocznymi. Z drugiej przynudzająca w odniesieniu do Francesca i perypetii z nim związanych, ograniczająca rolę ciekawszych postaci. Muszę wspomnieć też o okładce, którą trochę skrytykowałam przy okazji recenzji powieści „Kacper” (recenzja na klik). Okładka z „Kancelarii” podoba mi się bardzo. Tak właśnie wyobrażałam sobie Emilię Wrońską. Tak właśnie….
Jedno muszę przyznać. Czy podobała mi się bardziej, czy mniej ta powieść, nie ma to zbytnio znaczenia. Ważne jest, że „Kancelaria” to książka o kobietach i w moim odczuciu, bardziej dla kobiet. To książka, która może sprawić, że mile spędzicie chwile czytając, a poruszone w niej wątki z jednej strony Was rozbawią, a z drugiej zastanowią.
W ciemne i dżdżyste jesienne wieczory Emilio, Bogno i Ado przybywajcie!!! Miłego czytania😊.
Moja ocena: 6/10
Za możliwość zrecenzowania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Lekkie.
Dopiero co @Gabriela Gargaś wydała w lipcu br. powieść pt. „Kancelaria”, a już 7 września tego samego roku nakładem Wydawnictwa @Skarpa Warszawska na rynek wydawniczy trafił „Kacper”. Nie sugerujcie się jednak okładką. To nie książka erotyczna, ani żadne soft porno. To nawet nie romans z prawdziwego zdarzenia. Mówiąc szczerze, nic bardziej mylnego, niż okładka tej powieści😉. Kompletnie nie wiem dlaczego Wydawca i sama Gargaś zdecydowali się na nią. Wracając jednak do wspomnianej publikacji, Autorka znana jest z lekkiej i przyjemnej literatury rozrywkowej. Czy powieść „Kacper” dostarczyła mi rozrywki?
„Kobiety dużo znoszą i jeszcze więcej wybaczają, ale mają też swoją granicę wytrzymałości.” -„Kacper” Gabriela Gargaś.
Z opisu Wydawcy;
„On – Kacper – żołnierz jednostki specjalnej stacjonującej we Francji. (…) Życie żołnierza to jego praca i pasja. Ona – Ksenia – kobieta po przejściach. (…) Różni ich wszystko. Połączy ich miłość.”
😊😊😊
Ha. Ha. Ha.
Ale mnie i Was wkręcił Wydawca opisem😊. Obłędnie nieprawdziwy opis obiecujący kompletnie inną treść, niż znajdziecie w książce. To nie lekka powiastka z motywem przewodnim opartym na spóźnionej miłości, wielkiej namiętności i drżących sercach, a także…no cóż, ciałach. To historia utraconej, wieloletniej miłości. To opowieść o partnerze, który odszedł do młodszej, zgrabniejszej, jędrniejszej i bardziej chętnej. Trochę bardzo stereotypowo, odszedł, ale nie na dobre. To też historia o córce, za którą oboje rodzice tęsknią i o której często myślą. To również historia o różnym typie bólu i życiowej udręki.
„Jakbyś tak zapytała ludzi na ulicy, jaki wór problemów dźwigają, to gdyby zdjęliby ten wór z pleców, otworzyli go i pokazali, co tam dźwigają, to zobaczyłabyś, że ich problem to też twój problem. Ale każdy jakoś musi żyć, bez względu na to, ile razy pękło mu z bólu serce.” -„Kacper” Gabriela Gargaś.
Książka składa się z prologu i dwudziestu ośmiu, kolejno ponumerowanych rozdziałów. Gdzieniegdzie Autorka pokusiła się o narrację pierwszoosobową, szczególnie intymny jest początek powieści. W większości jednak „Kacper” to historia zbudowana na narracji trzecioosobowej, która wszystko wyjaśnia i wszystko tłumaczy. Spodobała mi się początkowa historia Kseni, która wyrusza w oczyszczającą podróż w Bieszczady. Jej perypetie z początków książki odebrałam jako bardzo realne, bardzo rzeczywiste. Jej emocje, jej zachowanie, jej niezgoda na to, co zgotował jej mąż, zostały odzwierciedlone bardzo wiernie, co zdecydowanie umilało czytanie. Choć przyznaję, wątek Olgi mnie już na samym wstępie zawiódł.
Bardzo doceniam trafne spostrzeżenia i riposty znajdujące się w książce. Takich cytatów mogłabym w recenzji zawrzeć sporo.
„(…) ale takie jest życie. Bywa kurewskie. – I pełne kurew. – Masz rację.” -„Kacper” Gabriela Gargaś.
„ – Świat jest okrutny. – Bardziej ludzie stworzyli sobie okrutny świat.” -„Kacper” Gabriela Gargaś.
Autorka jest umiejętną obserwatorką życia, relacji i związków pomiędzy ludźmi. To wszystko pozwala jest celnie opisywać otaczającą nas rzeczywistość i przenosić ją barwnie w fikcyjny, opisywany w swych książkach świat.
Książkę czytało mi się dobrze gdzieś do połowy. Niestety. Później zagmatwałam się w ilości bohaterów. Okazuje się, że wątki z pozoru tylko poboczne stały się bardzo istotne w całej narracji. Nagle powieść nie dotyczyła Kseni i Kacpra, którego jak na tytułowanego bohatera było zdecydowanie za mało. Historia stała się historią Łukasza, historią Lilki, historią Żanety, historią Kuby, historią Filipa, historią Olgi, historią nawet Hani i Leny, a także ukraińskiej matki i jej synka, a tym samym trochę historią wojny w Ukrainie. Zagłębiając się coraz dalej w opowieść miałam wrażenie, że Autorka chciała w jednej powieści zawrzeć odpowiedzi na wiele nurtujących ją pytań, na wiele nierozwiązanych kwestii. To spowodowało, że główne wątki zostały rozmazane przez wielość bohaterów i ich osobistych historii. To przyczyniło się również do tego, że cała historia finalnie okazała się dla mnie mało prawdziwa. Kompletnie do mnie nie trafiła. A finał związany z Olgą wręcz mnie zirytował. Wydawał mi się jakby rzucony od niechcenia, taki na dokładkę, niedopracowany. Niestety ogólnie oceniam „Kacpra” jako powieść niedopieszczoną, nieprzemyślaną w całości. Możliwe, że Gabriela Gargaś w trakcie pisania pozwoliła myślom płynąć bez żadnej autokorekty, bez żadnego steru i bez żadnych tam, co przyczyniło się do stworzenia wielowątkowej powieści obyczajowej, w której główna myśl rozciągnęła się na mnogość wątków tracąc ostatecznie swą świeżość i celność. Trudno powiedzieć, co zostanie zapamiętane na dłużej z tej lektury. Możliwe, że tylko i niestety tytuł.
Moja ocena: 5/10
Za możliwość przeczytania książki i podzielenia się moją opinią o niej bardzo dziękuję WYDAWNICTWU SKARPA WARSZAWSKA.
Lauren Weisberger była przez niecały rok osobistą asystentką samej Anny Wintour szefowej „Vogue”. Swoje doświadczenia opisała w błyskotliwej książce „Diabeł ubiera się uPrady”, której ekranizacja podbiła serca odbiorców z rewelacyjną rolą Meryl Streep oraz Anne Hathaway. Film oglądałam, pierwszą część dawno temu czytałam. O drugiej nie miałam pojęcia😉. Tym chętniej sięgnęłam do książki „Nie ma tego złego”, która premierę nakładem @WydawnictwoAlbatros miała 27 lipca br. Spodziewałam się ciekawej fabuły, kobiecych problemów w stylu bardziej „Zmowy pierwszych żon”, niż „Wielkich kłamstewek”, a także mile spędzonego czasu.
Karolina Hartwell, była supermodelka, aktualnie żona pretendującego do funkcji prezydenta Stanów Zjednoczonych senatora Grahama Hartwella zostaje zatrzymana za jazdę po pijanemu, z synem męża i jego kolegami w samochodzie. Dramatyzmu dodaje fakt, że policja dostrzega na tylnym siedzeniu puste butelki po alkoholu, wskutek czego Karolina spędza noc w areszcie. Wspierana przez Miriam Kagan, przyjaciółkę, byłą prawniczkę, a teraz gospodyni domową i matkę trójki dzieci, prosi o pomoc Emily Charlton. Byłą asystentkę Mirandy Prestly wydawczyni modowego imperium „Runwaya”, aktualnie konsultantkę wizerunkową celebrytów, która zaczyna tracić klientów. Kobiety wspierają się wzajemnie w trakcie swych życiowych zakrętów i starają się ze wszystkich sił, by wyjść z życiowych zawirowań obronną ręką.
Niestety zawiodłam się. Książka jest bardzo przeciętna, czułam się przytłoczona nieprawdopodobnymi sytuacjami i słabymi fragmentami, które miały wywołać u czytelnika emocje. Sama kwestia związana z aresztowaniem Karoliny z początku książki okazała się wyjątkowo naciągana. Dzieci na siedzeniach z tyłu, z pustymi butelkami po alkoholu! Do tego brak badania alkomatem i noc w areszcie! Gdzie komórka, z której Karolina nagrywa nieregulaminowe zachowania policjantów? Gdzie dzieci, które reagują? Gdzie jest jej adwokat, jeśli rodzinny się nie spisuje ? Autorka jakby zapomniała o podstawowych kwestiach, o których wie każdy czytelnik. To już niestety spowodowało silną moją reakcję obronną. Nie cierpię wręcz, gdy autor robi z czytelników bezmyślne mięso czytelnicze, które łyka wszystkie absurdy. Bohaterki też mnie nie zachwyciły. Nie ma w nich drapieżności. Kompletnie nie są podobne do postaci z „Wielkich kłamstewek”, już o „Zmowie pierwszych żon” nie mówiąc. Intrygi nie okazywały się rzeczywiście intrygami, tylko słabo skonstruowanymi elementami fabuły. Akcja często wydawała mi się rozwleczona, a bohaterki w różnych aspektach życia bezwolne. Karolina jako supermodelka zawiodła mnie najbardziej. Wydawała się praktycznie bezmyślna od początku do końca. Jej infantylność i naiwność wydawała mi się wręcz patologiczna. Najbardziej przekonała mnie Miriam. Kobieta, która zrezygnowała z kariery prawniczej dla rodziny, ale która powraca na rynek pracy. Chociaż jej powrót na rynek pracy też wydaje mi się totalnie odjechany. Sposób prowadzenia sprawy Karoliny….. ech, aż szkoda komentarza jak wydaje się być kierowany bez sensu, po omacku i bardzo pospolitymi metodami nie przystającymi na działalność prawniczą.
Książka ma jednak ciekawe momenty. Niezwykle podobały mi się nazwy rozdziałów, które okazały się niestety najciekawszym fragmentem. „Znowu kostium nazisty?”, „Zwykły kolega i niebieski kondom z brokatem”, „Powrót do dopasowanej waginy” brzmią wspaniale. W niektórych rozdziałach, których jest łącznie trzydzieści jeden, autorka wprost odniosła się do rozdziałów, których nazwa wydaje się jakby wprost wycięta z treści zawartych w poszczególnych częściach. Gdzieniegdzie autorka wplotła ciekawe spostrzeżenia związane z funkcjonowaniem bogatych kobiet z przedmieścia jak: operacje plastyczne, wszechobecne nianie, dzieci jako element statusu społecznego, zdrady, znudzenie własnym życiem, ekskluzywne ciuchy, drogie siłownie itd. Wielokrotnie wspomniała uwielbiany swego czasu przeze mnie serial „Gotowe na wszystko” stwierdzając, że serial był kiepski, a fabuła słaba. Dla mnie życie Gabrielle, Susan, Bree, Lynette i Edie było o wiele ciekawsze. No cóż, ale każdy ma swój gust😊.
Podsumowując; niewymagająca lektura, która nie pozostawiła po sobie żadnej refleksji. No może tylko jedną:
„Liczą się emocje, nie fakty! Nikogo nie obchodzi, co się naprawdę wydarzyło. Nikt nie dba o to, czy jesteś niewinna. Nikogo nie interesują aspekty prawne i szczegóły. Najważniejsze, jakie wzbudzasz uczucia. Jak ludzie na ciebie reagują, gdy cię widzą, słyszą, spotykają. Cała reszta to szum.” -„Nie ma tego złego” Lauren Weisberger.
Książka „Gra na dwa fronty” Lily Lindon od @WydawnictwoAlbatros premierę miała 15 czerwca br. Jest to debiutancka powieść autorki, która powstała – jak sama Lily Lindon przyznała – w dobie lockdownu. Dotychczasowe literackie doświadczenie debiutantki opiera się na redakcji książek i pisaniu dawno temu skeczy dla studenckiej grupy komików. Ten motyw też został wykorzystany w książce😉. Jak również fakt z życia autorki związany z prowadzeniem własnego podcastu Wit Lit z wywiadami o zabawnych książkach. Dobrze się czyta o czymś, co jest znane bliżej autorowi. Z takim nastawieniem zaczęłam pochłaniać kolejne strony powieści, w której ogromną rolę odgrywają dwa różne oblicza tej samej osoby.
„W mojej głowie pojawiają się wydarzenia zapisane w naszym kalendarzu. Wciąż takie same, powtarzające się, rygorystycznie zaplanowane. Te same kolory w identycznych wzorach, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, rok po roku.” ” -„Gra na dwa fronty” Lily Lindon.
Georgina Green to 26 – latka żyjąca w siedmioletnim związku ze swoim chłopakiem Dougiem. Oboje są umuzykalnieni. Doug gra nadal w kapeli Epoka Brązu, a Gina zajęła się nauką gry na pianinie w londyńskiej szkole. Życie w głębokiej symbiozie, ze wspólnym rodzinnym kalendarzem elektronicznym rozsypuje się jak domek z kart, gdy Gina towarzyszy swojej przyjaciółce Sophie influencerke, homoseksualistce na koncert lesbijskiej grupy Faza w klubie The Familiar. Nagle okazuje się, że obecność innych młodych kobiet nabiera dla Giny nowego znaczenia. Powoli jak poczwarka z kokonu przeistacza się w George, dla której miłość fizyczna może być spełniona i w towarzystwie mężczyzn, jak i kobiet. Jej rozwój i dojrzewanie napawa ją z jednej strony strachem, z drugiej nadzieją, że wreszcie coś w jej życiu zacznie się dziać. Wreszcie będzie żyła z wypiekami na twarzy każdego dnia, a nie tylko uprawiać seks w niedzielę, zgodnie z tygodniowym harmonogramem.
Jakoś nie do końca przekonała mnie ta książka. Zdecydowanie lepiej czytało mi się pierwszą część, gdy Gina vel George vel Georgina odkrywała siebie na nowo w całkiem dorosłym życiu. Gdy poszukiwała własnego ja i próbowała uporać się z seksualnym podnieceniem do tej samej płci. Odkrywanie środowiska LGBTQ+ zobrazowanego przez autorkę również było jednym z ciekawszych momentów w książce. Bardzo podobała mi się w tym momencie postać Douga, wieloletniego partnera Giny oraz jej relacja z Soph zagorzałą walczącą lesbijką i wieloletnią przyjaciółką w jednym. Chwila w którym do ich relacji zawitała zazdrość, była jedną z najsmutniejszych w książce, zniszczyła wszystko, zniweczyła to, co zostało zbudowane. W drugiej części autorka postawiła na szczęśliwe zakończenie, na infantylność. Happy end w wykonaniu Kit i Isobel mnie nie przekonał. Sytuacja w pracy dla mnie totalnie naciągana. Relacja z Dougiem po tylu wspólnych latach również. Jedyna realna wydała mi się mama głównej bohaterki, która zachowała się tak poprawie, jak tylko na angielską damę pijącą herbatę w trudnych chwilach przystało.
Tak, o takiej walczącej Ginie miło mi się czytało. Nawet jeśli jej zachowanie nie było całkowicie spójne. Zachowywała się jak zwierzyła złapana w klatce, motająca się od jednego rogu do drugiego, próbująca się wydostać.
„Otwartość polega na tym, że mamy wieść szczęśliwe życie, a nie na tym, żebyś upokarzał mnie, rżnąc się raz za razem z jakąś przypadkową kobietą, a potem mi się tym chwalił” -„Gra na dwa fronty” Lily Lindon.
Doceniam autorkę za umiejętność zobrazowania problemów, z którymi borykają się ludzie ze środowiska LGBTQ+. Mimo, że moim zdaniem środowisko to zostało – zapewne na potrzeby książki – przerysowane. Podobał mi się również świat muzyczki przedstawiony z perspektywy Giny. I na scenie, i w roli nauczyciela przygotowanie autorki było pierwszorzędne.
„Kiedy swingujesz, podziały taktowe nie są równe, ale bardziej elastyczne. Pierwsza połowa jest nieco dłuższa od drugiej.” -„Gra na dwa fronty” Lily Lindon.
Dobrze czytało mi się również o współczesnych młodych dorosłych, tak różnych od tych, którymi ja byłam i którymi było moje pokolenie. Oni inaczej patrzą na życie. Dla nich bycie dwudziestoparolatkiem to jak dla nas bycie szesnastolatkiem. Zero zobowiązań, zero głębszych relacji, zero dzieci. Ten wątek został potraktowany bardzo wnikliwie i to w obrazach wielu postaci. Autorka nie zamknęła się tylko na Ginę i na Douga, lecz stworzyła cały wachlarz różnorodnych młodych dorosłych, którzy patrzą na świat zgoła inaczej niż my w ich wieku.
„Obecnie ślub w naszym wieku to dziwactwo. Chyba że jesteś religijny i tak napalony, że nie potrafisz logicznie myśleć. Skąd możesz wiedzieć, czy chcesz być z tą osobą na zawsze, skoro nie bzykałeś się praktycznie z nikim innym?” -„Gra na dwa fronty” Lily Lindon.
Książka ratuje się fabułą, główną tematyką oraz stylem i tempem pisania. Czytało się powieść bardzo lekko i przyjemnie. Wynaturzony obraz środowiska LGBTQ+ nie drażnił mnie, nie denerwował. Autorka zachowała wysublimowaną dysproporcję pomiędzy wątkami, na których skupiała się w poszczególnych częściach. Idealna lektura na wakacje.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.