„Nagle trup” Marta Kisiel

NAGLE TRUP

  • Autor: MARTA KISIEL
  • Wydawnictwo: MIĘTA
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 18.05.2022r.

Po przeczytaniu serii autorstwa Marty Kisiel o Małym Lichu oraz dwóch komedii kryminalnych z serii z Tereską Trawną zostałam niekwestionowaną fanką talentu autorki. Wiedziałam, że każdą kolejną powieść jej autorstwa (może z wyjątkiem tych z gatunku fantastyki) biorę w ciemno. Kiedy więc pojawiła się wzmianka, że 18 maja nakładem nowego wydawnictwa Mięta ukazuje się „Nagle trup” zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby sięgnąć po lekturę. Dotarła ona do mnie z pewnym opóźnieniem, za to czytanie poszło błyskawicznie. Niestety recenzja pojawia się z jeszcze większym opóźnieniem, za co niniejszym biję się w pierś.

W wydawnictwie niespodziewanie ginie redaktor. Jego zwłoki znajduje praktykant swojego pierwszego dnia w firmie. Jest to więc dosyć drastyczny i wstrząsający sposób rozpoczęcia swojej przygody z wydawnictwem. Na miejsce trafiają policjanci i mają oni, jak się okazuje, bardzo utrudnioną pracę, bowiem wydawnictwo ukazuje im się jak istny dom wariatów z szeregiem niesłychanie oryginalnych osobowości. I tak mamy właściciela, sekretarkę Arkadiusza Krawczyka, Danielę i jej nowego kierownika, panią Barbarę, Grzegorza Stalówkę  wraz z dzieckiem, panią  Grażynę i innych. Oprócz szeregu dość ekscentrycznych pracowników wydawnictwa policjanci muszą się jeszcze zmagać z debiutującą autorką, a jednocześnie byłą komendantką policji, której powieść ma się ukazać wkrótce, a jej redaktor właśnie został zamordowany. To wszystko to trochę za dużo na barki dwóch dzielnych policjantów. Czu uda im się rozwiązać tą zagadkę? Czy dowiemy się kto i dlaczego zamordował redaktora?

Uwielbiam książki, które rozgrywają się w środowisku związanym z książkami. Najnowsza powieść Marty Kisiel dotyczy książek, akcja umieszczona zostaje w wydawnictwie, a więc miejscu, gdzie prawie wszystko dotyczy książek. Podczas lektury czułam się więc jak ryba w wodzie, a raczej jak książkoholik w swoim środowisku naturalnym. Jak zwykle w Marty Kisiel mamy do czynienia z niesamowitym humorem, błyskotliwymi uwagami, świetnym stylem, zwariowanymi bohaterami. W trakcie czytania nie sposób się nudzić. Oczywiście serii z Tereską Trawną w mojej opinii ta powieść nie dorównuje, natomiast czytało się ją bardzo przyjemnie, szybko, fajnie, świetnie się przy tym bawiłam i gorąco Wam polecam lekturę.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU MIĘTA.

„Katharsis” Maciej Siembieda

KATHARSIS

  • Autor: MACIEJ SIEMBIEDA
  • Wydawnictwo: AGORA
  • Liczba stron:576
  • Data premiery: 18.05.2022r.

Książki Macieja Siembiedy niezwykle sobie cenię. Niestety nie wszystkie jeszcze udało mi się przeczytać, ale każda kolejna napisana przez autora powieść zdaje się być jeszcze lepsza. Autor ma wieloletnie doświadczenie dziennikarskie, zajmował się dziennikarskimi śledztwami historycznymi, pisał reportaże. Wielokrotnie nagradzany, jest dla mnie uosobieniem solidnego dziennikarskiego warsztatu, ogromnej wiedzy i mądrości. Gdy przystępowałam do lektury „Katharsis”, najnowszej powieści autora, wydanej 18 maja nakładem Wydawnictwa Agora byłam pewna, że niczym mnie już nie zaskoczy, tymczasem zobaczcie sami…

Powieść ta to tocząca się w latach 1927-1990 wielka saga z historią w tle. Podzielona jest na cztery główne części, z których każda opowiada losy innego bohatera. Kostas Tosidos, bohater greckiej partyzantki, uzdolniony saper w 1949 roku wraz z rodziną trafia do tajnego polskiego szpitala dla uchodźców umiejscowionego na wyspie Wolin. Wydaje się, że przed nim wspaniała przyszłość, gdy nieoczekiwanie dopada go przeszłość i kładzie się cieniem na historii całej rodziny… „Sacharyna” przemytnik  Gdyni z lat trzydziestych staje się królem czarnego rynku, jednak wojna, a potem zdrada i więzienie zmieniają mocno bieg jego życia… Janis, syn Kostasa jest na najlepszej drodze do zostania zawodowym bokserem, niestety względy zdrowotne mu to umożliwiają, wstępuje do milicji, a jedno ze śledztw dotyka historii jego ojca, którą mężczyzna bardzo mocno pragnie rozwikłać… „Zulus” to podopieczny „Sacharyny” próbuje odnaleźć własne miejsce na przestępczej mapie powojennej Warszawy, jednak również w jego przypadku przeszłość rodziny radykalnie wpłynie na jego życie…

Cztery z pozoru odrębne historie przenikają się w pewnych miejscach, by ostatecznie osiągnąć punkt wspólny w kopalni rudy uranu w sudeckim Kletnie, gdzie w latach 1949-1952 Sowieci wydobywali surowiec do budowy własnej bomby atomowej…

„Katharsis” to prawdziwie monumentalna polsko-grecka historia, z wojnami, domowymi i światową w tle, ukazująca komunizm i przemiany gospodarcze. Akcja toczy się przez wiele lat, na rozległych terenach, od Salonik po Gdynię, z Wyspy Wolin po Belgrad i od Wrocławia do Kairu. Pokazuje kulturę i obyczaje Grecji, Egiptu, Niemiec, Polski i Rosji. Ogólnonarodowa historia jest tłem dla ukazania historii poszczególnych rodzin. To opowieść o wpływie historii na życie jednostki, o tym jak często zbieg okoliczności i przypadek może mocno zmienić ludzkie życie, a z drugiej strony jak bardzo na końcu nic nie okazuje się przypadkowe… To opowieść o wojnie, o nienawiści, walce o władzę, ale również o miłości i więzach rodzinnych. Nie czuje się zdolna do tego, by w pełni oddać fenomen tej powieści, muszę jednak powiedzieć, że wzbudziła ona mój ogromny zachwyt. Ze strony na stronę chłonęłam z zapartym tchem tą cudownie utkaną historię, z rosnącym zachwytem myśląc o warsztacie autora. Jego twórczości bowiem nie można nazwać zwykłym pisaniem, każde zdanie, ba każde słowo, zdaje się być głęboko przemyślane, nieprzypadkowe, utkane z barwnych nici, by na końcu stworzyć zachwycającą całość. Na każdym kroku widać ogromną wiedzę, mądrość i doświadczenie autora. A samo zakończenie było dla mnie tak niespodziewane, zapierające dech w piersiach, ale jednocześnie tak właściwe i genialne, że aż słów mi zabrakło z wrażenia😉.

O ile już od jakiegoś czasu wymieniałam Macieja Siembiedę wśród najlepszych moim zdaniem współczesnych polskich pisarzy, o tyle tą powieścią wysunął się na same podium. Musicie przeczytać tą książkę, jest po prostu genialna! Tym bardziej czuję się zawstydzona próbując ubrać w słowa jej fenomen, obawiam się jednak, że brak mi ku temu środków i umiejętności. Mogę Was tylko zapewnić, że lektura te powieści będzie niezapomnianą podróżą i wspaniałą przygodą, która pozostanie z Wami na długo. Czytajcie!:)

Moja ocena: 10/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu AGORA.

„Myśli, które zmieniły świat. Wielcy filozofowie” Clive Gifford

MYŚLI, KTÓRE ZMIENIŁY ŚWIAT. WIELCY FILOZOFOWIE

  • Autor: CLIVE GIFFORD
  • Wydawnictwo: ZNAK EMOTIKON
  • Seria: MYŚLI, KTÓRE ZMIENIŁY ŚWIAT
  • Liczba stron: 64
  • Data premiery: 18.05.2022r.

Zapomniałam o tej króciutkiej książeczce☹. Wstyd się przyznać, bo i w treści, i w jakości wydania od razu zwróciłam na nią uwagę i przeczytałam ją dość szybko. Wydawnictwo @Znak Emoikon stanęło na wysokości zadania i zaserwowało młodszemu czytelnikowi polskie wydanie książki, która przybliża najbardziej znane i wartościowe myśli filozoficzne. Mowa o  „Myśli, które zmieniły świat. Wielcy filozofowie” autorstwa Clive’a Gifforda i z ilustracjami Sama Kalda. Ja do grona młodszych czytelników niestety już nie należę 😉, ale debiut na polskim rynku wydawniczym z 9 maja br. przyjęłam z zaciekawieniem. Cóż może być lepszego niż bardzo dobra, żeby nie powiedzieć najlepsza treść z możliwych i przepiękne nastrojowe ilustracje oddające ducha epoki.

Dla ciekawskich o tych, którzy byli wyjątkowo zaciekawieni😊. Tak mogłabym jednym zdaniem określić treść publikacji, by w nią Was wprowadzić. Po zapoznaniu się z lekturą wiem, że jest to książka dla chłonnych wiedzy. Dla dzieciaków, których interesuje kim był Platon oraz z czego zasłynął tak naprawdę wszystkim znany Sokrates. Treść została przedstawiona w bardzo ciekawej formie. Autor skupia uwagę czytelnika na najważniejszych faktach biograficznych wielkich filozofów, na głównych tezach przez nich głoszonych oraz na licznych ciekawostkach, o których sama nie miałam pojęcia. A Wy wiedzieliście, że bracia św. Tomasza z Akwinu porwali go i więzili przez rok? Jeśli nie, to sięgnijcie po książkę, z której się tego w mig dowiecie😉.

Z filozofią kojarzy mi się pierwszy rok studiów, gdzie interdyscyplinarny ten przedmiot był chyba swego czasu na wszystkich kierunkach. Ze zdziwieniem dowiedziałam się przy okazji, że filozofia aktualnie jest w programie nauczania szkoły średniej. Myślałam o tym analizując treści zamieszczone w książce „Myśli, które zmieniły świat. Wielcy filozofowie”. I doszłam do wniosku, że takie publikacje mogą tylko pomóc młodszemu pokoleniu zrozumieć, z czym musieli się mierzyć wielcy filozofowie, na tezach których zbudowano wiele dziedzin nauki, nie tylko etykę.

Bardzo dobrze wydana książka popularnonaukowa!

W swoim gatunku jest majstersztykiem. Czyta się ją jednym tchem. Piękne ilustracje pomagają przebrnąć przez kolejne. Kolory w niej wykorzystane nastrajają optymistycznie. Treści zostały przedstawione w bardzo przystępny sposób. Młody czytelnik od razu rozumie, nad czym głównie zastanawiał się leżąc do południa w łożu Kartezjusz i co tak naprawdę było solą w oku Sokratesa. Pozna reguły rządzące głęboką i wielką myślą, w których nie ma ograniczeń i nie ma żadnych pewników. A także zapewne przyzna na końcu, jak ja, że by odkryć i stworzyć coś nowego, należy zacząć od kwestionowania oczywistości. To jest wartość tej książki. Ten ukazany szeroki aspekt filozofii i jej znaczenia dla rozwoju ludzkości.

Serdecznie polecam tę lekturę każdemu, kto chce w sposób ciekawy zagłębić się w losy i tezy najważniejszych w historii filozofów. Miłej lektury!!!

Moja ocena: 9/10

Recenzja dzięki Wydawnictwu Znak Emotikon.

„Kto zabił mamusię?” Małgorzata Starosta

KTO ZABIŁ MAMUSIĘ?

  • Autor: MAŁGORZATA STAROSTA
  • Wydawnictwo: VECTRA
  • Liczba stron: 350
  • Data premiery: 26.05.2022r.

Książki Małgorzaty Starosty uwielbiam, niezmiennie wprawiają mnie w dobry nastrój, samą autorkę, z którą miałam okazję zetknąć się dwa razy również postrzegam bardzo pozytywnie, dlatego mimo tego, że wcześniej miałam okazję przeczytać tylko dwie jej książki z serii z Agatą Śródką – „Wina wina” i „Tajemnica Carycy” wiedziałam, że każdą kolejną biorę w ciemno. Tak było w przypadku najnowszej powieści autorki „Kto zabił mamusię?” Muszę zaznaczyć, że ta książką o jakże znamiennym tytule miała premierę w tegoroczny Dzień Matki. Przypadek? Nie sądzę😉 Jest to książka szczególna, ponieważ początkowo pisana była wraz z czytelnikami na Facebooku jako powieść w odcinkach, a część przychodów z jej publikacji zostanie przekazana na rzecz fundacji humanitarnych wspomagających Ukrainę.

Jest to klasyczna komedia kryminalna, nawiązująca w swojej formie do książek Joanny Chmielewskiej. Autorka ta jest dla mnie niedościgłą mistrzynią komedii kryminalnych i czekam z niecierpliwością na wznowienie jej powieści, ale muszę powiedzieć, że w powieść Małgorzaty Starosty zauważyłam sporo podobieństw, przy zachowaniu jednocześnie własnego stylu. Przede wszystkim punktem wspólnym jest fakt, że tu również, główną bohaterką jest pisarka Małgorzata Starosta (w Chmielewskiej jest to oczywiście pisarka Joanna Chmielewska). Bohaterka najnowszej powieści Starosty zostaje wplątana w sprawę zabójstwa byłej teściowej, z którą nie miała kontaktu od dwudziestu lat. Zmarła zostawiła jednak dla autorki list, a w nim liczne, choć wcale nie tak łatwo czytelne wskazówki, które mają doprowadzić do znalezienia zabójcy, a także wyjaśnienia tajemniczej sprawy sprzed lat. Wraz z listem w życiu bohaterki pojawiają się były teść i były mąż, którzy zdecydowanie coś kombinują. Pojawiają się też inne postaci sprzed lat, a bohaterce stopniowo, przy aktywnej pomocy przyjaciółki, udaje się przypomnieć sobie pewne wydarzenia z przeszłości. Gdy dodać do tego postać obecnej teściowej, nastoletniej córki i niezbyt zadowolonego z tego wszystkiego aktualnego, choć może i wkrótce byłego😉 męża, powstaje istny galimatias.

Ogromnym plusem autorki jest lekki, błyskotliwy styl, pełen humoru i dystansu, świetni bohaterowie i komiczne sytuacje. Choć raczej rzadko śmiałam się na głos, lektura nastawiła mnie niezwykle optymistycznie i pozytywnie. Połączenie różnych postaci, z których chyba każda jest na swój sposób charakterystyczna, daje istną mieszankę wybuchową. Powieść czyta się błyskawicznie, z zapartym tchem, w oczekiwaniu na to,  jak dalej potoczy się ta istna komedia pomyłek i absurdów. Gorąco Wam polecam. Jest to idealna lektura na lato, która z pewnością wprawi Was w iście wakacyjny nastrój.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu Vectra.

„Żenujące życie Lottie Brooks” Katie Kirby

ŻENUJĄCE ŻYCIE LOTTIE BROOKS

  • Autorka: KATIE KIRBY
  • Wydawnictwo: ZNAK EMOTIKON
  • Cykl: LOTTIE BROOKS (tom 1)
  • Liczba stron: 432
  • Data premiery: 18.05.2022r.
  • Data premiery światowej: 18.03.2021r.

O przeogromnej ilości debiutów książkowych, które miały premierę 18 maja br., już wspominałam😊. Nie mogę się jednak powstrzymać, by nie napisać, że „Żenujące życie Lottie Brooks” autorstwa Katie Kirby od Wydawnictwa @Znak Emotikon to 25 książka, którą przeczytałam i zrecenzowałam na moim blogu. Obłędna ilość😉. Chyba taki wynik z jednego dnia mam po raz pierwszy w historii.

Żenujące życie Lottie Brooks” to pierwszy tom nowej serii dla młodzieży. Jej główną bohaterką, a także winowajczynią dziwnych i śmiesznych wydarzeń jest Lottie ponad 11-letnia dziewczynka. Wchodząca w dojrzałość nastolatka przeżywa istną gehennę. Biust za mały☹, za mało obserwatorów na Insta☹, więc praktycznie czuje się nic nie warta, za mała dla rodziców☹. Tego już za wiele!!! Wszystko wywraca się do góry nogami, gdy w życiu tytułowej Lottie pojawia się sekretny pamiętnik. Dzięki niemu zaczyna przeżywać swoje życie na nowo, inaczej. Dzięki niemu zaczyna….

No tak, to historia typowo dla nastolatek. Dlatego w pierwszej kolejności książkę przeczytała moja córka, która jest praktycznie w wieku Lottie, no bez dwóch miesięcy😊. Po mojej lekturze dyskutowałyśmy obie na temat zalet i wad lektury. Recenzja jest więc wynikiem naszych wspólnych wniosków (wiecie jak to jest😉, czego się nie robi, by zachęcić dzieci do czytania…). Podobał nam się humor typowo dla nastolatków. Problemy Lottie są praktycznie tożsame z problemami każdej Ani, Kasi, Anieli czy nawet Isaury, gdziekolwiek nie mieszkają, z jakiegokolwiek domu nie pochodzącą. Sama przypominam sobie jaka w tym wieku byłam w stosunku do siebie surowa. Ech, gdybym tylko mogła spojrzeć sobie wtedy w twarz i inaczej siebie ocenić. Autorka bardzo dobrze odzwierciedliła życie nastoletniej dziewczynki, która siebie nie akceptuje i którą denerwuje bezgraniczna akceptacja własnych rodziców. Doceniłyśmy wspólnie lekki styl powieści, który wręcz nadaje się dla młodszego czytelnika. Styl nie nuży, nie męczy. Jest dynamiczny i dostosowany do finalnego odbiorcy.

Podsumowując,  „Żenujące życie Lottie Brooks” jest lekką i przyjemną lekturą. Różnorodności książce nadają dodatkowo śmieszne rysunki dopełniające doskonale opowieść. Sposób uzupełniania pamiętnika przez Lottie został przedstawiony w sposób prześmiewczy. To dobrze, wszak nie od dziś wiadomo, że takie humorystyczne książki mają bawić. Idealna lektura dla kilkunastoletnich dziewczynek, które szukają odskoczni od interaktywnego życia. Mimo, że niektóre części w książce dotyczą wymiany wiadomości pomiędzy nastolatkami, właśnie w tej formie😉. Co innego jednak o tym czytać, niż to czynić.

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała we współpracy Wydawnictwa Znak Emotikon.

„Serce lasu” Patrycja Żurek

SERCE LASU

  • Autor: PATRYCJA ŻUREK
  • Wydawnictwo: DRAGON
  • Liczba stron: 304
  • Data premiery: 18.05.2022r.

Muszę powiedzieć, że mimo tego, że w ostatnim czasie staram się regularnie pisać i dodawać recenzję moje sterty zaległości zdają się nie maleć. I mam tu na myśli, zarówno te sterty z książkami do przeczytanie, jak i te z już przeczytanymi, ale nie zrecenzowanymi. I z jednej strony dobrze, że zapas książek nigdy się nie kończy, momentami z drugiej trochę mnie to momentami przytłacza i mam wyrzuty sumienia wobec tych książek, których nie udaje mi się zrecenzować na bieżąco. Jedna z takich książek to „Serce lasu” Patrycji Żurek od Wydawnictwa Dragon. Pozycja ta miała premierę 18 maja, w dniu, w którym tych premier było prawdziwe zatrzęsienie. Jest to pierwsza książka autorki, po którą udało mi się sięgnąć, a zaintrygowała mnie przepiękna, klimatyczna okładka oraz ciekawy opis.

Iwo rok temu w wypadku stracił narzeczoną, sam także ucierpiał. Nie może poradzić sobie z tym doświadczeniem, popada w depresję i zaniedbuje pracę w rodzinnym biznesie. Rodzina zmusza go do wyjazdu na leczenie do Rymanowa, choć sam zainteresowany nie bardzo wierzy, że to ma sens. Po przyjeździe poznaje Libuszę – kobietę o niezwykłej energii, którą ludzie w miasteczku nazywają czarodziejką, na niektórzy nawet wiedźmą. Wśród wielu umiejętności kobiet podobno posiada również umiejętność rozmowy ze zmarłymi. Ivo nie bardzo wierzy w te rewelacje, jednak do kobiety coś go przyciąga. Jak rozwinie się ich znajomość? Czy ludzie z tak różnych światów mogą mieć ze sobą coś wspólnego?

Autorce udało się stworzyć w tej książce niezwykły klimat, jest ciepło, spokój, optymizm i niesamowita energia. Mimo, że dotyka ona pewnych kwestii nadprzyrodzonych, jest mocno osadzona w życiu. Bohaterowie są przekonywujący, ludzcy.  Pisana w narracji trzecioosobowej, stylem, który nas oczaruje i zahipnotyzuje, książkę czyta się bardzo przyjemnie,  daje złudzenie przeniesienia się tak jakby do innego wymiaru. Porusza przy tym wiele istotnych kwestii, takich jak przyjaźń, miłość, rodzina, umiejętność przebaczenia sobie, odwaga walki o swoje marzenia. Główna bohaterka to kobieta niezwykła, utalentowana, wrażliwa, silna i słaba zarazem.

Lektura tej książki to prawdziwa przyjemność, polecam gorąco.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu Dragon.

„Opowieść o dwóch miastach” Charles Dickens

OPOWIEŚĆ O DWÓCH MIASTACH

  • Autor: CHARLES DICKENS
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 600
  • Data premiery: 31.05.2022r.
  • Data pierwszego wydania polskiego: 1928r.
  • Data premiery światowej: 1983r.

O Wielkiej Rewolucji Francuskiej wspomniałam przy okazji niedawnej recenzji z 11 lipca br. powieści historycznej „Szkoła luster” Ewy Stachniak. Temat ten poruszony został również w kolejnej powieści, którą przeczytałam, a mianowicie „Opowieści o dwóch miastach” autorstwa samego, wybitnego Charlesa Dickensa. Dickensa recenzowałam dotychczas na moim blogu tylko w krótszych formach. Jego opowieści znalazły się w takich antologiach jak: „Wakacje wśród duchów. Antologia opowiadań o duchach”, „Najsłynniejsze opowiadania wigilijne” czy „Gwiazdka z duchami. Antologia opowiadań grozy”. Recenzowana właśnie książka będąca wyśmienitym przykładem klasycznej, wielkiej literatury w oryginale ujrzała światło dzienne w 1859 roku, teraz wydana została nakładem Wydawnictwa @Zysk i S-ka i debiutowała na polskim rynku wydawniczym 31 maja br. Uwielbiam literaturę klasyczną😊. Za jej słowo, za niepowtarzalny i nie do podrobienia styl, za fantazję autorską i za odzwierciedlenie czasów, w których była pisana. Z takim dziełem miałam do czynienia w przypadku pozycji; „Opowieść o dwóch miastach”.

Zaczyna się tak:

Była to najlepsza i najgorsza z epok, wiek rozumu i wiek szaleństwa, czas wiary i czas zwątpienia, okres światła i okres mroków, wiosna pięknych nadziei i zima rozpaczy. Wszystko było przed nami i nic nie mieliśmy przed sobą. Dążyliśmy prosto w stronę nieba i kroczyliśmy prosto w kierunku odwrotnym. Mówiąc zwięźle, były to lata tak bardzo podobne do obecnych, że niektórzy z najhałaśliwszych znawców nowej ery widzą w niej dobro i zło…” – „Opowieść o dwóch miastach” Charles Dickens.

A później robi się jeszcze ciekawiej:

Ale zadania śmierci było receptą modną w owe lata… (…) Śmierć jest uniwersalnym lekiem stosowanym przez Naturę we wszelkich dolegliwościach, wobec czego odwoływało się do niej również prawodawstwo. A zatem na śmierć skazywano szalbierza i człowieka puszczającego w obieg fałszywe banknoty, i takiego, co bez upoważnienia otworzył cudzy list, i takiego, co sprzeniewierzył czterdzieści szylingów i sześć pensów albo odlał fałszywą monetę wartości jednego szylinga, albo zbiegł z koniem powierzonym swojej pieczy…” – „Opowieść o dwóch miastach” Charles Dickens.

By na sam koniec przeczytać między innymi:

„(…) Od zarania dziejów wyobraźnia ludzka tworzyła krwiożercze i nienasycone potwory, lecz żaden z nich dorównać nie zdołał jedynemu ludzkiemu wynalazkowi – Gilotynie.” – „Opowieść o dwóch miastach” Charles Dickens.

Bo tak naprawdę gilotyna odgrywa w powieści Charlesa Dickensa istotną rolę. Przy czym „(…) okazywanie współczucia ofiarom gilotyny stanowi zbrodnię.” To nie historia miłosna Lucie Manette i Karola Darnay’a urodzonego we Francji, a wychowanego w Anglii. To nie opowieść o lekarzu z Beauvais Aleksandrze Manette, odnalezionemu po latach, ani o więźniu Sto Pięć Wieża Północna. To nawet nie historia o nieszczęśniku, mecenasie Sydney’u Cartonie również zakochanego w Lucie, ani o wieloletnim pracowniku Domu Bankowego Tellsonów Panu Lorry. To też nie dzieło o małżonkach Defarge, złych – dobrych, wybawicieli – mordercach bardzo kolorowych w swej charakterystyce, niezwykle ciekawych. To raczej prawdziwa historia o tytułowych dwóch miastach, o Paryżu i Londynie, gdzie losy Francuzów splotły się z losami rodowitych Anglików. Gdzie wiara i przeświadczenie o własnej słuszności powiodły na francuski szafot, oprócz rodziny królewskiej, wielu niewinnych ludzi, którzy często z zawiści zostali zadenuncjowani jako wrogowie Republiki Francuskiej.

Och, jaki to był przepiękny literacki język!!! Nie wiem, czy dużą trudność miał translator tej powieści, Pan Tadeusz Jan Dehnel z jej tłumaczeniem, ale wiem, że Wydawnictwo @Zysk i S-ka ma szczęście do wybitnych tłumaczy (pamiętacie chyba o moich zachwytach nad tłumaczeniami Jerzego Łozińskiego😊). Z kart powieści spoglądają na czytelnika twarze sprzed ponad dwustu lat, w przeddzień Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Spozierają słowa i sformułowania, które są jedyne w swoim rodzaju. Dickens zachęca czytelnika to zabawy we współuczestniczenie w narracji. Zwraca się do niego osobiście, personalnie formułując takie wypowiedzi jak: „(…) który ma w naszej opowieści niejaką rolę do odegrania…”. Zarzucając nas górnolotnymi sformułowaniami, w których cechy charakteru i wyglądu są wyjątkowo uwypuklone; „Wiara w człowieka zmarnowanego i zgubionego dodała Lucie tyle piękna, że mąż potrafiłby nie odrywać od niej wzroku przez długie godziny.” 😊 lub opisy niezwykle rozbudowane; „Siostra śmiertelnie rannego chłopca była moją siostrą, jej mąż był moim szwagrem, nienarodzone dziecko było ich dzieckiem, ojciec był moim ojcem, a waleczny brat był moim bratem.”.

Książka składa się z trzech ksiąg, każda została zatytułowana i każda dotyka innego okresu w życiu bohaterów. Fabuła zamknięta została w kolejno ponumerowanych rozdziałach, którym również autor nadał tytuły związane z podjętymi przez siebie w danej części tematami. Opowieść nie ma głównego  bohatera. Narrator opowiada losy kilku z nich. Losy splecione różnymi wydarzeniami, w których raz znaczenie ma miłość ojcowska, raz powinność względem dobrodzieja, raz wydarzenia sprzed iluś lat, które piętnem się odcisnęły na pewnej wiejskiej, biednej rodzinie, a raz bunt obywateli francuskich, którzy cierpiąc głód usłyszeli, że mogą jeść trawę. To wszystko Dickens opisał z historyczną pieczołowitością. Akcję osadził od roku 1775 do momentu zdobycia Bastylii przez paryskich mieszczan, które miało miejsce 14 lipca 1789 roku i krótkiego okresu bezpośrednio po tym wydarzeniu. Aż dziw, że pisząc książkę niespełna sto lat później autor zaangażował się jako literat w proces oceny decyzji ówczesnych Republikanów, które były brzemienne w skutkach dla wielu niewinnych. A jednocześnie pochylił się nad losem plebsu niejednokrotnie ganiąc szlachciców, którzy wykorzystywali siłę i władzę nad nimi. Przecież to czyn markiza St. Évremonde’a pociągnął za sobą następstwa, które sprytnie zostały wplecione w pozornie prostą historię. Do tego Charles Dickens wielokrotnie odniósł się do rzeczywistych bohaterów istniejących w historii, jak na przykład pewien sędzia znany ze swego okrucieństwa skazujący bez rzetelnego i prawdziwego procesu, a także miejsc, czy instytucji, które odegrały i w Paryżu, i w Londynie wtenczas istotną rolę.  

To literatura ponadczasowa, mimo nieaktualnego języka i dawnych sformułowań oraz zwrotów, z którymi nie stykamy się we współczesnej prozie. To klasyka, do której zawsze warto sięgnąć, by zderzyć się z fenomenem wielkiego pisarstwa. Charlesa Dickensa warto znać nie tylko z „Kolędy prozą, czyli Bożonarodzeniowej opowieści o duchach” potocznie zwaną „Opowieścią wigilijną”. Charlesa Dickensa powinniśmy starać się poznać również z innych jego dzieł.

Zachęcam Was do zerknięcia na karty „Opowieści o dwóch miastach”, gdzie z wydarzeniami związanymi z Wielką Rewolucją Francuską rozprawił się sam Dickens, „Uznawany za najwybitniejszego przedstawiciela powieści społeczno-obyczajowej w drugiej połowie XIX w. w Anglii”. (cyt. za https://pl.wikipedia.org/wiki/Charles_Dickens z dnia 12.07.2022r.).

Moja ocena: 7/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Zaginięcie Stephanie Mailer” Joël Dicker

ZAGINIĘCIE STEPHANIE MAILER

  • Autor: JOËL DICKER
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 704
  • Data premiery: 18.05.2022r.
  • Data premiery światowej: 7.03.2018r.

W recenzji „Czterech muz” wydanych przez tego samego Wydawcę @WydawnictwoAlbatros pochwaliłam się, że to 22 opinia opublikowana na moim blogu, która premierę miała 18 maja br. 😊 Nadal nie była tą ostatnią😉. „Zaginięcie Stephanie Mailer” Joëla Dickera to kolejna pozycja, która debiutowała na polskim rynku wydawniczym w tym właśnie dniu. Książek tego pisarza szwajcarskiego pochodzenia tworzącego w języku francuskim nie znam. „Zaginięcie Stephanie Mailer” to moja pierwsza przygoda z jego twórczością.

(…) porządek rzeczy jest taki, że jeśli chodzi o gatunek literackie, to na samym szczycie hierarchii jest niezrozumiała dla nikogo powieść, dalej mamy powieść intelektualną, potem jest powieść historyczna, jeszcze dalej po prostu powieść, a dopiero potem, a przedostatnim miejscu, tuż przed ckliwymi romansidłami, sytuuje się kryminał.” –„Zaginięcie Stephanie Mailer” Joël Dicker.

I z tego przedostatniego miejsca jeśli chodzi o gatunki literackie zaatakował czytelnika Joël Dicker historią wcale nie tylko o zaginionej Stephanie Mailer, która po dwudziestu latach detektywowi prowadzącemu kiedyś śledztwo w sprawie poczwórnego zabóstwa, na kilka dni przed odejściem na zasłużoną emeryturę policyjną powiedziała; „I na tym polega pana problem. Ujrzał pan to, co chciał pan zobaczyć, a nie to, co panu pokazano. I tego właśnie nie dostrzegł pan dwadzieścia lat temu.” I nagle odejście na emeryturę Jesse Rosenberga schodzi na dalszy plany. Jego i jego ówczesnego partnera – Dereka Scotta honor okazał się ważniejszy, bardziej priorytetowy niż realizacja emerytalnych pragnień. Detektywistyczne ścieżki prowadzą śledczych na nowe tropy, na tropy, które nie były badane w 1994, a które dość dobrze pamiętają uczestnicy tamtejszych wydarzeń nawet w roku 2014. W śledztwie pomaga im Anna Kanner zastępczyni komendanta w Orphea nadmorskiej miejscowości w Hamptons w stanie Nowy Jork, w której tak jak i dwadzieścia lat wcześniej, i teraz w letnie dni odbywa się festiwal teatralny w Grand Theater.

Kiedy człowiek zabije raz, może zabić dwa razy. A kiedy zabije dwa razy, może zabić choćby całą ludzkość. Nie ma już wtedy żadnych hamulców”. – „Zaginięcie Stephanie Mailer” Joël Dicker.

Specjalnie odnotowałam ten cytat😊. Bądź co bądź w powieści mającej ponad siedemset stron trup ścieli się gęsto. Nie chodzi o samo zabójstwo z 30 lipca 1994 roku, w którym ginie przebiegająca obok domu burmistrza w trakcie joggingu Meghan Padalin, urocza pracownica miejscowej księgarni i sam burmistrz z małżonką i kilkuletnim synem, lecz o wszystkie inne morderstwa, które zdarzają się w związku z wznowionym śledztwem. Jakby autor, by przedłużyć fabułę do siedmiuset stron chciał uśmiercić każdego, kto mógłby śledczych przywieźć na właściwe tory. A w tej zagadce detektywistycznej, mimo licznych machinacji, zmyłek, ślepych uliczek jak w wytrawnym labiryncie, chodziło finalnie o przypadek. O jedno spojrzenie, w jednym przypadkowym miejscu, jednej niespodziewającej się niczego osoby.

Pod kątem detektywistycznej akcji, powieść oceniam jako rozwlekłą. Niemniej doceniam jej strukturę. Ogromnym zaskoczeniem dla mnie była konstrukcja książki. Dicker podzielił opowieść na trzy części. Pierwsze dwie mają ponumerowane rozdziały malejąco, od siódmego do zerowego. Są zatytułowane. W części trzeciej numeracja rozdziałów pozostała w klasycznej formie. Chronologia zdarzeń przedstawiona została również w sposób rzadko wykorzystywany przez literackich twórców. W zależności od postaci będącej narratorem opowiada o dniach poprzedzających inaugurację XXI Narodowego Festiwalu Teatralnego w Orphea, jak w przypadku Jesseego, lub bieżącego śledztwa, jak w przypadku Anny, albo wydarzeń związanych z detektywistyczną robotą w 1994 roku opowiedzianych oczami Dereka. Zastosowanie narracji pierwszoosobowej na przemian z trzecioosobową jest prawdziwym majstersztykiem autora. I jedna, i druga narracja jest bardzo rzetelna, ciekawa i napisana miarodajnie. Czytelnik oprócz tych różnych perspektyw czasowych zanurza się w opowieściach z pierwszej ręki w relacjonowanych zdarzeniach w trakcie policyjnych przesłuchań. Z początku autor odpowiada na pytania śledczych słowami bohaterów, a po chwili czytelnik czyta relację tego, co interesuje detektywów jakby z pierwszej ręki.

W odbiorze przeszkadzała mi mnogość bohaterów. Zresztą ogrom wątków pobocznych również przytłaczał mnie w trakcie czytania, jakby autor chciał wpleść wszystkie możliwe, współczesne tematy pasujące do tego gatunku jak: gangsterka, narkotyki, nieodrodne córki bogatych tatusiów, przemoc wśród nastolatków, zdrady małżeńskie, poczucie i pragnienie władzy, chęć zaistnienia w świadomości odbiorców na dłużej, ambicje aktorskie, czy korupcja na samorządowych szczeblach władzy. Jakbym się jeszcze zastanowiła, to pewnie mogłabym wymienić ich więcej😉. Dicker wspomógł jednak czytelników dołączając na końcu spis postaci, z którego można dowiedzieć się, kim była konkretna osoba, jak już całkowicie czytający straci rozeznanie😊. Obłędnym wątkiem dla mnie okazał się temat związany ze sztuką wystawianą przez Kirka Harveya, byłego komendanta policji w Orphea, który po śledztwie z 1994 zniknął bez śladu. Człowieka o wygórowanych ambicjach związanych z teatrem, reżyserowaniem i tworzeniem popkultury. Kirka twierdzącego „Nie dla was sława i chwała, wasz los zakończy się w rynsztoku życia! Odejdźcie stąd, bo oczy mnie boją, jak na was patrzę!”. Kirka układającego się z aktualnym burmistrzem Brownem i zatrudniającego jego żonę w roli aktorki. A także Kirka upodlającego znanego krytyka literackiego i teatralnego Meta Ostrovskiego i Rona Gullivera aktualnego komendanta policji w Orphea w zemście. Chaotyczny, zadufany, mały człowieczek żądny władzy, z niesamowicie ogromną manią wielkości i przeświadczony o własnym talencie. Jego postać została tak dobrze skrojona, że jego nagła przemiana w końcówce nie do końca mnie przekonała. Fragmenty z jego sztuki zatytułowanej „Ciemna noc” przyprawiały mnie o zawrót głowy. Z jednej strony powodowały niesmak, z drugiej szczery chichot. Zresztą i świat teatru, i świat mediów; telewizji i prasy zostały bardzo skrupulatnie przedstawione.

I mimo paru błędów ortograficznych (np. „Dakota – zwrócił się do dziewczyny – muszę dokładnie wiedzieć, co powiedziałaś policji. A przede wszystkim muszę wiedzieć, czy powiedział im o Tarze.”), a także logicznych (z tym nie do końca potrafię się zgodzić☹ „(…) zabrał komputer do jednego z informatyków pracujących w Channel 14, ale i on przyznał, że jest w tej sytuacji bezsilny. „Kiedy kosz, zostaje opróżniony, nic nie da się już zrobić…”) ten kryminał oceniam jako dobry. Jeśli lubicie klasyczne detektywistyczne zagadki rozwiązywane w zgodzie z prawidłami gatunku to „Zaginięcie Stephanie Mailer” Joëla Dickera jest na pewno dla Was.

Moja ocena 7/10.

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Cztery muzy” Sophie Haydock

CZTERY MUZY

  • Autorka: SOPHIE HAYDOCK
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Seria: SERIA BUTIKOWA
  • Liczba stron: 480
  • Data premiery: 18.05.2022r.
  • Data premiery światowej: 17.03.2022r.

„Cztery muzy” Sophie Haydock to 22 premiera z 18 maja br., której recenzję publikuję na moim blogu. Uwierzycie??? To był wyjątkowy premierowy dzień obfitujący w wiele pozycji, których przeczytanie zajęło mi trochę czasu😉.

Oglądaliście film „Egon Schiele: Śmierć i dziewczyna” z 2016 roku? Ja malarza, którego krótkie życie zostało sfilmowane w tej ekranizacji, znam tylko z jego ekstrawaganckich, nawet jak na dzisiejsze czasy, dzieł. Czytając pozycję autorstwa Sophie Haydock pt. „Cztery muzy” wydaną nakładem @WydawnictwoAlbatros z dnia 18 maja br. wnioskuję, że tytułowy bohater został dość wiernie odzwierciedlony. Aktor grający Egona jest bowiem bardzo przystojny. Urody mu odmówić nie można😊. Taki też jest Egon Schiele w recenzowanej książce i taki też wydaje się na być na niewielu dostępnych w sieci zdjęciach.

Okrucieństwem tego życia jest to, że poddajemy się losowi, a potem musimy z tym żyć, dzień po dniu. Kształtują nas wybory, do których odmawia się nam prawa. A potem, zanim się obejrzymy, życie czyni nas kimś bardzo dalekim od naszych wyobrażeń. Pozostaje z nas drobny skrawek tego, czym byłyśmy dawniej, coś, czego nawet nie rozpoznajemy.”- „Cztery muzy” Sophie Haydock.

Przerywana kreska, wyraziste postaci, grymasy, gesty, twarze jakby trochę zniekształcone. Do tego przeświadczenie o własnej wyjątkowości,  o ogromnym talencie i sile mecenasa, a także wpływie mentora Gustava Klimta – austriackiego malarza. O takim malarstwie i takim malarzu w osobie Egona Schiele jest ta powieść, wydana w przepięknej oprawie. Główne role odgrywają w niej cztery kobiety. Nie sam malarz, nie Egon, lecz jego żona Edith Harms, potem Schiele, jego szwagierka Adele i jego siostra Gertrude, a także Walburga Neuzil zwana Wally, jego modelka i wieloletnia kochanka. Każda chciała go mieć dla siebie. Dla każdej był, przynajmniej w pewnym momencie życia, całym światem. Jego krótki, bo tylko dwudziestoośmioletni żywot, splótł ich losy w pewnym okresie czasu, od 1912 do 1918 roku. I mimo, że powieść jest całkowicie fikcyjna, o czym wspomina autorka w zakończeniu, to czytając miałam odczucie biografii. Tego co wydarzyło się ponad sto lat temu w Wiedniu, w Krumau, w Neulengbach, gdzie odkryte uda modelek, ich łona i piersi, a także zmrużone oczy uważane były za silną pornografię. Pornografię zasługującą tylko na więzienie.

Powieść podzielona jest na cztery części, które zatytułowane zostały imionami ważnych kobiet w życiu Egona Schiele, tj.; Adele, Edith, Gertrude i Wally. Każda cześć składa się z kolejno ponumerowanych rozdziałów. Średnio jest ich około dwadzieścia. Autorka by zachować chronologię zdarzeń na początku każdego rozdziału wstawiła datę lub przedział czasowy, w którym dzieje się akcja. Czasoprzestrzeń nakłada się na siebie. Dzięki temu czytelnik może prześledzić to samo wydarzenie z perspektywy różnych osób, z ich punktu widzenia. Narracja jest trzecioosobowa. Dzięki jednak możliwości śledzenia losów każdej z osobna głównej bohaterki, w dedykowanej jej części powieści, proza ta wydaje się być bardzo intymna, bardzo osobista. Autorka nie traktuje po macoszemu innych ważnych, w życiu głównych bohaterów postaci. Dużo czasu poświęca małżonkom Harmsów, Pappie i Mutti. Nie szczędzi również uwagi rodzicom Egona Schiele, o których wspomina kilkakrotnie. Nawet przyjaciele, czy służba znalazły w powieści swoje miejsce. Do tego niezwykle urokliwy, dawno odeszły Wiedeń przed, w trakcie i u schyłku I Wojny Światowej. Świat bohemy, artystycznej cyganerii. Świat niechcianych ciąż, mordowanych nienarodzonych u akuszerek dzieci, a także hektolitrów alkoholi, papierosów, czy przetrawionych, raz lepiej lub gorzej narkotyków.

Największe wrażenie zrobiła na mnie historia Adele. Kobiety odtrąconej, o niezwykle bujnej wyobraźni i słabych nerwach.

Nic go nie może zagłuszyć – bólu, który trawi Adele. Od momentu ogłoszenia zaręczyn przeszywa ją i dręczy jej myśli bez sekundy przerwy. Jej duszę wciąż przepala czysty płonący szok tamtej chwili.” – „Cztery muzy” Sophie Haydock.

Jej osobie autorka poświęciła wiele uwagi kreśląc postać skomplikowaną, zaburzoną, której fantazja uniemożliwiła osiągnąć szczęście. Jej los, jak jedyny znalazł dopełnienie, w tym co się działo do 1968. Do dnia jej śmierci. I tak naprawdę jej bezimienny grób stał się inspiracją do opowiedzenia tej historii. Historii ze sławnym malarzem w tle.

Największy problem miałam z postacią Edith i samym Egonem. Może dlatego, że Edith została opisana jako ostatnia w powieści, w moim odczuciu została potraktowana trochę „po łebkach”. Jakby analiza jej postaci była jak najmniej interesująca dla czytelnika. Dla mnie, niewielkie odniesienia do wspólnego życia Edith z Egonem mogłyby stać się odrębną opowieścią. Edith jako matka dziecka Egona. Edith jako młoda żona nieprzygotowana do nocy poślubnej. Edith jako amatorska modelka, która odkryta została przez męża. Edith jako porzucona siostra. Edith jako cicha konkurentka. Edith jako potulna córka, i tak dalej, i tak dalej. Przykładów postaci, w której chciałabym zobaczyć Edith mogłabym mnożyć i mnożyć. Rozbudowania jej wątku mi zabrakło.

Sam Egon przedstawiony został wielowymiarowo. Z jednej strony to dobrze, bo historia oparta jest na stosunku do niego czterech różnych kobiet, z którymi łączyły go inne, czasem bardzo odmienne relacje. Z drugiej niekoniecznie. Tak skonstruowana narracja spowodowała, że po przeczytaniu zastanawiam się, który obraz jest najbliższy prawdy. Która strona jego osoby jest tą najczulszą.

Potrafisz tylko brać, niczego nie dając w zamian. Kiedy się nasycisz, porzucasz każdą z nas jak pustą tubkę farby.” – „Cztery muzy” Sophie Haydock.

Karierowicz o nienagannych manierach? Zadufany kłamca? Kochający mąż czy ubolewający nad stratą kochanek? Zdradzający? Unikający służby Ojczyźnie Austriak? Nie wiem. Naprawdę, nie wiem. Najprawdziwsze chyba będzie sformułowanie; trochę taki, trochę taki. W zależności w jakiej postaci chciała go widzieć i wykreować w swej fantazji autorka. O ile, co do kreacji postaci mogę mieć lekkie zastrzeżenia, to motyw z Eve kompletnie mnie nie przekonał. Historia utkana na nic nieznaczącym, przypadkowym spotkaniu jawi mi się jako wyjątkowo na dokładkę dopisana historia, nic nie znacząca literacka fikcja, która pewnie zdaniem autorki miała zamknąć powieść w pewną całość, zamknąć ją klamrą. Według mnie zabieg kompletnie się nie udał.

Prozatorska fantazja oparta na prawdziwych postaciach, gdzieniegdzie na prawdziwych wydarzeniach. Fikcja ze sztuką i wielkimi dziełami w tle. Historia skonstruowana w oparciu o krótkie życie Egona i Edith. O nieszczęśliwe życie Adele i niespełnione życie Gertrude. Do tego napisana z historyczną żarliwością, która jak nic, zasługuje na uwzględnienie w planach czytelniczych fanów książek tego gatunku.

Moja ocena 6/10.

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Światłość i mrok” Małgorzata Niezabitowska

ŚWIATŁOŚĆ I MROK

  • Autorka: MAŁGORZATA NIEZABITOWSKA
  • Wydawnictwo: ZNAK
  • Liczba stron: 557
  • Data premiery: 18.05.2022r.

@Malgorzata Niezabitowska to dla mnie nadal 😉 głównie rzeczniczka prasowa rządu Tadeusza Mazowieckiego (1989–1991). Mimo, że  w tym okresie miałam kilkanaście lat przewija mi się obraz z „Dziennika telewizyjnego”, gdzie Pani Małgosia z wdziękiem i właściwym sobie profesjonalizmem wypowiada różne, ważne dla Polski w tej nowej rzeczywistości kwestie. Tym bardziej, że obrazy te powielane były wielokrotnie już w całkiem Nowej Polsce. Widząc nazwisko Niezabitowska w zapowiedziach @wydawnictwoznakpl od razu skusiłam się na premierę z 18 maja br. pt. „Światłość i mrok” wydaną w przepięknej oprawie. Mimo, że opis Wydawcy wskazywał na literaturę piękną z silnym rysem historycznym, w którym miłość pomiędzy podziałami odgrywa istotną rolę. I mimo tego, że nie jest to jednak gatunek, który jest zwykle dla mnie bardzo dobrą rozrywką. Cóż. Kocham kryminały i thrillery😊.

Chana i Jan. On przyjaciel pana młodego, ona siostra panny młodej na żydowskim weselu. Wśród hucznej zabawy, rodziny dalszej i bliższej, grona przyjaciół i znajomych odegrają zakazany taniec, chasydki z gojem. Dzieli ich wszystko; religia, wychowanie, tradycje, obrzędy, wierzenia i społeczeństwo, które nie zezwala na mieszane małżeństwa. Z jednej i z drugiej strony nie mogą oczekiwać zrozumienia. Nie mogą oczekiwać zgody na ich miłość. A jednak próbują. Jednak walczą z przeciwnościami, by połączyć swoje losy.  

„Małgorzata Niezabitowska z niespotykaną dbałością odtwarza klimat lat trzydziestych i z pasją kreśli obraz niełatwych relacji między Żydami, Polakami i Ukraińcami” – z opisu Wydawcy.

Nie mogłabym inaczej opisać przeczytaną książkę autorstwa Pani Małgosi. „Światłość i mrok”  to historia miłosna, w której przeszłość i trudne doświadczenia pomiędzy narodami styka się z żarem namiętności dwojga niewinnych ludzi. Kończy się dramatycznie, słowami; „(…) Niemcy zaatakowały nasz kraj”. Jakby to co działo się od 7 maja do 31 sierpnia 1939 roku nie było wystarczająco dramatyczne.

Fabuła rozpisana została w dwunastu zatytułowanych rozdziałach. Autorka poprowadziła narrację z perspektywy wielu bohaterów, których imionami nazwała poszczególne części powieści. I tak czytelnik może śledzić opowieść z punktu widzenia Chany i Jana, których narracja jest pierwszoosobowa. Ich relacja jest mi bliska. Dotyka najczulszych strun mega serca. Młodości, niespełnionej miłości, zakazanych czynów, ukrytych spojrzeń i cichych westchnień. Nie tylko  Chana i Jan są narratorami „Światłości i mroku” . Także Chaim brat panny młodej – Sary, kryminalista żyjący na „kocią łapę z Gienią”. Odszczepieniec, dla najbliższej rodziny umarły w chwili wyroku. Również Anna matka Jana, która z przerażeniem reaguje na zainteresowanie syna Chaną Zingelbojm sama przed sobą przyznając;

(…) Widywałam w miasteczku chasydzkie kobiety w perukach albo chustkach, ubrane w przedpotopowe szaty, szwargoczące gardłowo  w niezrozumiałym języku, a kaleczące ten, w którego kraju żyły. I w jednej z nich mój syn, mój najdroższy chłopiec, godny księżniczki, zakochał się…” „Światłość i mrok” Małgorzata Niezabitowska.

Czytając kwestie jej przeznaczone nie raz nie dwa myślałam, ile matek może tak powiedzieć o swoim synu, ile może być wstrząśniętych wyborem syna, ile może twierdzić, że te, które stały się wybrankami nie są ich warte. A także Aleksandra, siostra Jana, córka Anny, wyemancypowana, odważna, szukająca rozrywki.

Miasto nie ułatwia stania się kobietą pannie z dobrego domu, którą, musiałam przyznać, byłam niezależnie od tego, jak wykpiwałam to anachroniczne pojęcie. Nie narzekałam na niedostatek chętnych, o , było ich mnóstwo, podobnie jak okazji, zwłaszcza gdy nie szukałam „dozgonnej miłości”, a jedynie erotycznej przygody.” – „Światłość i mrok” Małgorzata Niezabitowska.

Jej postać odebrałam bardzo dobrze. Jest bowiem ciekawym osobliwym urozmaiceniem. Jej fascynacja ukraińskim Dimą w opozycji do polsko – ukraińskiego dystansu stanowiła interesujące tło historyczne do opowiedzianej historii miłosnej. Oraz Tadeusz, brat Jana, któremu sprawy polsko – ukraińskie, polsko – żydowskie i żydowsko- ukraińskie były bliskie ze względu na pełnioną funkcję. Tadeusz – Polak uwikłany w labirynt relacyjny pomiędzy trzema narodami, których połączy trudna, wspólna historia.  

Autorka przygotowała się bardzo dobrze do podjętej w książce tematyki. Żydowskie obrzędy, tradycje zostały odzwierciedlone bardzo wiernie. W języku (np. mamele, bunia, mateczka, sokołyk, tate itd. ), w zachowaniu poszczególnych postaci, nawet gestach oraz sposobie bycia (np. peruki noszone przez żydowskie kobiety). Ta wierność historii pozwala poznać czytelnikowi ortodoksyjne tradycje, z którymi zazwyczaj nie ma do czynienia w realnym świecie. Nie chodzi tylko o peruki na zgolonych przez żydowskie kobiety głowach. Chodzi o bicie, chodzi o przeklinanie dzieci, które nie dają zamknąć się w obowiązujących konwenansach, chodzi o takie sformułowania jak: „(…) A to mądrala! Śmiesz mnie pouczać, miast się kajać. Dobrze radziłam Pinkusowi, by odprawił po tobie siedmiodniową żałobę.” Chodzi też o hebrajski język, który perfekcyjnie został wpleciony w całą powieść. I mimo uproszczonej transkrypcji stanowił wraz ze wtrąceniami z ukraińskiego ważne uzupełnienie opowiedzianej historii.

Chan i Jan, Aleksandra, Tadeusz, Chaim i Anna. Każdy inny, każdy z innymi nadziejami, obawami i lękami. Ich losy splecione zostały w przedwojennej Polsce z Lwowem w tle. I mimo, że Autorka pisała powieść przed aktualną sytuacją na Ukrainie przedstawione w niej problemy, ukierunkowane politycznie zainteresowania wybrzmiały mi dziś inaczej, bardziej wyraziście. Huk sytuacji geopolitycznej wybrzmiewa nadal, mimo, że książkę przeczytałam kilka dni temu.

To nie tylko historia zakazanej miłości. To historia bohaterów żyjących w latach trzydziestych ubiegłego wieku na wołyńskiej ziemi. Bohaterów zewsząd o rożnych poglądach, religii, wierzeniach i skrajnie różnych obyczajowości, a połączonych tylko jedną ziemią, na której przyszło im żyć. Udanej lektury!!!

Moja ocena: 7/10

Egzemplarzem recenzenckim obdarowało mnie Wydawnictwo Znak, za co bardzo dziękuję.