„Żona nazisty” Sylwia Trojanowska

ŻONA NAZISTY

  • Autor: SYLWIA TROJANOWSKA
  • Seria: ANNA i GUSTAW. TOM 2
  • Wydawnictwo: MARGINESY
  • Liczba stron: 320
  • Data premiery: 08.02.2022r.


Na przeczytanie i zrecenzowanie „Żony nazisty” zdecydowałam się pod wpływem chwili, po pobieżnym przeczytaniu opisu, zainteresowana odmiennością ukazanego tematu. Wpłynął też na tą decyzję fakt, że dwie przeczytanie przez mnie książki autorki bardzo mi się podobały. Były to: „A gdyby tak…” i „Sekrety i kłamstwa”. Obie oceniłam na 8 (w skali do 10) i bardzo mile wspominam. Dopiero jednak przy umieszczaniu zapowiedzi recenzenckiej, już po otrzymaniu książki, uświadomiłam sobie, że jest to kontynuacja „Łabędzia” i drugi tom cyklu o Annie i Gustawie. Zostało mi też zasugerowane (za co jestem bardzo wdzięczna), że lektura bez znajomości pierwszego tomu będzie zdecydowanie niepełna. Powiem szczerze, byłam trochę zła, na komodzie stery książek czekających na przeczytanie i zrecenzowanie, a tu dochodzi kolejna. Jednak już po kilku rozdziałach „Łabędzia” bardzo się cieszyłam, że sięgnęłam po tą książkę. Historia Ani i Gustawa bardzo mnie poruszyła i ogromnie podziwiam autorkę za sposób jej przedstawienia. Po skończonej lekturze byłam pod ogromnym wrażeniem i od razu chciałam sięgnąć po drugi tom, który premierę 8 lutego i został wydany nakładem Wydawnictwa Marginesy.

Anna rozpoczyna „nowe” życie w niemieckim Szczecinie u boku męża, Gustawa. Zawdzięcza mu życie, jednak nie potrafi zapomnieć o przeszłości i swojej rodzinie. Trudno również jej patrzeć na oznaki rozwijającego się w Szczecinie nazizmu. Przybywając wśród mieszkających w Szczecinie Niemców Ania mogłaby by pomyśleć, że wojna było tylko złym snem. Luksusy, przyjęcia, teatralne przedstawienia… Jednak żyjący w mieście Polacy żyją w zupełnie innej rzeczywistości. Ani bardzo ciężko patrzy się na to jak Niemcy traktują polskich przymusowych pracowników. Trwa jednak u boku męża, odgrywając rolę przykładnej, niemieckiej żony. Okazuje się jednak, że wszyscy mają tu jakieś sekrety, nawet jej mąż. Ania tęskni za rodziną, za krajem, za dawnym życiem, czuje się samotna do czasu, aż nie poznaje Michelle LaCour, aktorkę i salonową diwę. Ona jednak też może nie być tym, za kogo się podaje…

Książka ujęła mnie od pierwszy stron. Świetny, bogaty językowo, a jednocześnie spokojny styl, głębia psychologiczna, tło historyczne, a przede wszystkim niesamowita historia i ciekawi, wielowymiarowi bohaterowie powodują, że nie sposób się od niej oderwać. Nawet, kiedy musiałam odłożyć książkę, to ta opowieść była cały czas ze mną. Wzbudziła we mnie mnóstwo emocji, momentami czytałam ją z ciężkim sercem, pozostanie mi jednak bardzo bliska i szybko o niej nie zapomnę. Powieść ma dwa plany czasowe, współczesny, osadzony w 2000 roku, gdzie narracja jest pierwszoosobowa oraz historyczny, osadzony w pierwszych latach II wojny światowej z trzecioosobową narrację skupioną na postaci Ani. Całość podzielona jest na pięć części z krótkimi rozdziałami. Ukazana nam zostaje tu rzeczywistość wojenne z zupełnie innej perspektywy, bo z perspektywy Niemców. Znając przeszłość Ani z pierwszego tomu doskonale potrafimy się wczuć w to, jak trudno jest jej udawać Niemkę, żyć wśród Niemców dumnych z dokonań Hitlera, patrzeć na krzywdę, która spotyka Polaków. Postać Ani jest skonstruowana fantastycznie, nie jest to bezwolna ofiara, a charakterna, inteligentna kobieta, z własnymi planami i marzeniami, które zburzyła wojna. Jest jej bardzo ciężko w Szczecinie, w aktualnych realiach, z drugiej strony patrząc na los, który spotkał inne Polki, wie, że żyje na uprzywilejowanej pozycji, którą zawdzięcza Gustawowi. Jego postać też jest świetnie przedstawiona, tajemniczy, trochę w cieniu, bezgranicznie zakochany w Ani, jednak gdy zachodzi taka potrzeba potrafi być zdecydowany, a nawet bezwzględny. Bardzo dobrze została też ukazana ich miłość. Miłość zakazana, bo pomiędzy Polką a Niemcem. Miłość, dla której wiele musieli poświęcić, ale która też niesamowicie ich ubogaciła.

Zakończenie mocno mnie zaskoczyło, żeby nie powiedzieć zszokowało, jednak oceniam je bardzo pozytywnie. Nie powiem już na ten temat nic więcej, bowiem nie chcę Wam zepsuć niespodzianki. Podsumowując pozostaje mi tylko stwierdzić, że jest to niesamowita, bardzo wartościowo lektura, której z pewnością szybko nie zapomnicie. Polecam gorąco!

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU MARGINESY.

„Kozioł ofiarny” Daphne du Maurier

KOZIOŁ OFIARNY

  • Autorka: DAPHNE DU MAURIER
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Seria: SERIA BUTIKOWA
  • Liczba stron: 414
  • Data premiery w tym wydaniu: 12.10.2022r.
  • Data pierwszego wydania polskiego: 01.01.1995r.
  • Data premiery światowej: 1957r.
  • Data premiery : 24.02.2016r.

Powieść „Kozioł ofiarny” po raz pierwszy opublikowano w Wielkiej Brytanii przez  Victora Gollancza i w USA przez wydawnictwo Doubleday w 1957 roku. Co więcej, prawie od razu, bo  „(…)W 1959 roku nakręcono na jego podstawie film o tej samej nazwie , w którym wystąpił Sir Alec Guinness . Był także podstawą filmu wyemitowanego w 2012 roku z Matthew Rhysem w roli głównej , napisanego i wyreżyserowanego przez Charlesa Sturridge’a .” (cyt. za https://en.wikipedia.org/wiki/The_Scapegoat_(Du_Maurier_novel) z dnia 9.11.2022r.).

@WydawnictwoAlbatros wznowiło publikację w ramach przepięknego wydania w „Serii butikowej”.  Po raz pierwszy wydało tę powieść w roku 2016r. Warto wspomnieć również, że „Kozioł ofiarny” po polsku opublikowany został dopiero 1995r. pod tytułem „Sobowtór” przez Krajową Agencję Wydawniczą działającą w latach 1974–2004, która do 1991 stanowiła część koncernu Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej „Prasa-Książka-Ruch”. Pamiętacie te kioski i logo na książkach? Ja pamiętam te czasy dawno i słusznie minione😊.

Jestem tu znany, a dziś mam ochotę zachować anonimowość. Nie codziennie człowiek spotyka samego siebie.” -„Kozioł ofiarny” Daphne du Maurier.

Tak podsumował Hrabia Jean de Gué spotkanie z samotnym angielskim nauczycielem francuskiego Johnem w październiku 1956 roku.  Po suto zakrapianym wieczorze John budzi się w pidżamie Jeana. Przez swego idealnego dublera został wkręcony w jego życie. Jego opozycyjna postawa pozostaje bez efektu dla służącego, który zabiera go do rodzinnego zamku, gdzie czeka na niego cała rodzina. Kto z nich rozpozna w przyjezdnym sobowtóra? Z której strony John powinien oczekiwać zagrożenia? Od matki, żony, córki, brata, bratowej, siostry, kochanki, czy może którejś osoby ze służby?

Kozioł ofiarny” to czwarta powieść Daphne du Maurier, którą przeczytałam. Uplasowała się w odbiorze pomiędzy „Rebeką” (recenzja na klik), którą oceniłam 9/10, a „Moją kuzynką Rachelą” (recenzja na klik) z oceną 7/10. Najsłabiej oceniłam książkę „Oberża na pustkowiu” (recenzja na klik), w której nie potrafiłam zrozumieć zachowań bohaterów oraz mrocznego świata, które starała się odwzorować autorka.

Powieść naprawdę mnie zadowoliła. Spodobał mi się pomysł i umiejętność du Maurier kreślenia postaci, która czasem brzmi komediowo, a czasem bardzo dramatycznie. I jedna, i druga strona Johna starającego się wpaść w rolę Hrabiego de Gué, wypadła bardzo realistycznie i wiernie. Jego rozterki, rachowania, przemyślenia, scenariusze postępowania, czy gesty, a także słowa artykułowanego tylko dlatego, że wydawało mu się, iż tego od niego oczekują odbiorcy, stanowiły ciekawe tło fabularne. Gdyby nie w ten sposób poprowadzona narracja powieść zapewne nie okazałaby się takim hitem. Wspominając o narracji muszę zaznaczyć, że książka jest spisana w pierwszej osobie z punktu widzenia Johna. Ten sposób  opowiadania pozwala na transkrypcję myśli głównego bohatera, jego motywacji i uczuć. To typowy dla du Maurier sposób opowiadania. Autorka pomaga zrozumieć czytelnikom swoich bohaterów w bardzo osobisty sposób. Du Maurier zaznaczyła również w sposób wyraźny czasoprzestrzeń prowadzenia akcji. Od spotkania Hrabiego de Gué z Johnem do zakończenia wątku fabularnego mija dokładnie siedem dni, od wtorku 6 do wtorku 13 października. Rozdziały, których jest łącznie dwadzieścia siedem, następują skrupulatnie w następujących po sobie dniach.  Autorka oddaje wiernie rytuały codzienne rodziny de Gué. Czytelnik wplątany zostaje w nawyk przechodzenia po kolacji do salonu, otulania dziecka na noc, korzystania z buduaru, garderoby itd. Nawet powołanie przeszłości, dość trudnej, bo związanej z wojennymi zawieruchami, zostało przedstawione bardzo chronologicznie. Nie sposób pogubić się i w tej historii. I tylko sposób zobrazowania jedenastoletniej córki głównego bohatera mnie irytował. Postać niespójna. Z jednej strony dziecko zachowujące się bez zahamowań, bez żadnej  autokorekty, bez żadnej dyscypliny. Brykające jak młody szczeniak, nie trzymające przysłowiowego języka za zębami. Z drugiej strony osoba wypowiadająca ważne i trafne spostrzeżenia. Nad wyraz dojrzale interpretująca otaczającą ją rzeczywistość. Jakby autorka zawarła dwie postaci w jednej.

(…) Françoise histeryzuje. Marie-Noëlle dostała gorączki. Renée narzeka. Paul jest wściekły. Och! Na ich widok, na widok tej całej menażerii, robi mi się niedobrze! Tylko ja się nie martwiłam. Wiedziałam, że się zjawisz, gdy będziesz gotów wrócić do domu, ale nie wcześniej.” -„Kozioł ofiarny” Daphne du Maurier.

Tak podsumowuje powrót Hrabiego de Gué do domu jego matka – Marie de Gué, najczęściej nazywana „Madame la comtesse”. Teoretycznie jedyny trzeźwo myślący członek rodziny potrafiący dostosować się do każdej sytuacji. To moja ulubiona postać obok której nie sposób przejść obojętnie z wielu względów. Sam Jean de Gué został przedstawiony przez autorkę bardzo ciekawie. Pojawia się praktycznie tylko na początku i na końcu powieści, ale jego duch pozostaje z czytelnikiem przez wszystkie strony. Jest jakby kalką poczynań Johna, który z początku niepewnie, a później z coraz większą stanowczością próbuje wieść jego codzienne życie. Katastrofalny koniec nie przynosi nic dobrego. I tylko żal, że nie poznałam dalszych losów Johna, który okazał się dla mnie bardzo interesującą postacią literacką. Czasem złośliwą, zniecierpliwioną arystokratycznym blichtrem, często sentymentalną i zaangażowaną w życie wewnętrzne rodziny de Gué, ale jednak bardzo pozytywną. Trochę jakby przeciwwaga dla pozostałego drugoplanowego tła.

Opowieść godna uwagi. „Kozioł ofiarny” to książka przy której nie sposób się nudzić, a sposób prowadzenia narracji i ciekawe wydarzenia sprawia, że powieść czyta się bardzo szybko. Ja nie potrafiłam się od niej oderwać, póki nie poznałam zakończenia😊. Szczerze polecam!!!

Moja ocena: 8/10

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od  Wydawnictwo Albatros, za co bardzo dziękuję.

„Afgańska perła” Nadia Hashimi

AFGAŃSKA PERŁA

  • Autorka: NADIA HASHIMI
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO KOBIECE
  • Liczba stron: 512
  • Data premiery w tym wydaniu: 13.07.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 20.10.2015r.

Ależ mi się podoba motto @ Wydawnictwo Kobiece, które brzmi „Wydawnictwo Kobiece – z książką kobiecie do twarzy!” Chwytające, prawda? Mam nadzieję, że i mi z książką jest do twarzy😉.

Z tą na pewno😊. Mowa o przepięknym wznowionym wydaniu książki Nadii Hashimi pt. „Afgańska perła”, która debiutowała w tej oprawie w dniu 13 lipca 2022 roku. Poprzednie wydanie, choć mniej zielone, znalazło się na polskich półkach księgarskich w dniu 20.10.2015r. Co dziwne Nadia Hashimi jest pediatrą, a przygodę z pisaniem zaczęła właśnie od tego tytułu, który powstał po podróży do Afganistanu skąd pochodzi jej rodzina. Debiutancka książka (tytuł oryginalny: The Pearl That Broke Its Shell) miała swoją premierę w maju 2014 roku. Więcej interesujących szczegółów o autorce znajdziecie w opublikowanym na stronie Wydawnictwa wywiadzie TUTAJ.

Mężczyźni nie interesują się „wyjątkowymi” kobietami. Powinnaś to wiedzieć.” -„Afgańska perła” Nadia Hashimi.

Początek ubiegłego wieku. Afganistan. Szekiba, dziewczyna o połowie twarzy zniekształconej po polaniu gorącym olejem zostaje jedyna przy życiu z całego rodzeństwa. Wkrótce traci matkę. Póki żyje ojciec udaje jej się cieszyć życiem. Po jego śmierci, decyzją babki i wujostwa rozpoczyna tułaczkę wśród obcych ludzi. Jak niewolnik czekając, co zgotował jej los. Jakie jest jej przeznaczenie.
Kilkadziesiąt lat później. Rahima. Jedna z pięciu córek ojca obwiniającego swą żonę o brak męskiego potomka. Obok niej w domu wychowuje się Szahla, Parwin, Rohila i Sitara. Oddana wraz z dwoma siostrami przez ojca na żonę kilkakrotnie od niej starszego mężczyzny. W wieku trzynastu lat. Tylko w wieku trzynastu lat.

Trudna książka. Jak to często z literaturą piękną bywa, która mniej ma stanowić rozrywkę, a więcej uczyć, przeżywać i wzbudzać różne, czasem trudne emocje. Tak było i tym razem. Bo jak przejść obojętnie obok stwierdzenia matki dziewczynek, którym zabroniono chodzić do szkoły: „(…) Po prostu nie możemy ryzykować. Wiesz, jacy są chłopcy w ich wieku. Ojciec zwyczajnie nie chce ich narażać na głupie zaczepki chłopaków z sąsiedztwa.” Jak godzić się na nieuzasadnione poddaństwo: „(…) Mężczyźni rozsiadali się na nich, pili herbatę i oblizywali palce po obiedzie, obgadując bieżące „sprawy”. Już po wszystkim kobiety i dzieci mogły dokończyć po nich jedzenie, o ile coś zostało. Służba była ostatnia. Czekała na swoją kolej w nadziei, że coś prześlizgnie się przez wygłodniałe palce poprzedników.”

Nadia Hashimi nie pozostała obojętna na to, co stało się z krajem jej przodków. W życiu Szekiby i Rahimy opisała zmiany społeczno – polityczne, które nie wyszły Afganistanowi na dobre. Po ubiegłowiecznym rozluźnieniu, po rządach najpierw Habibullaha Chana, a później jego syna Amanullaha Chana, który abdykował 14 stycznia 1929 roku, przyszedł czas na rządy Talibów niweczący akt ściągnięcia przez królową Soraję czadoru i odsłonienia głowy. Gdzie życie afgańskich kobiet zaczęło być z powrotem trudne, upadlające, uzależnione od pierwszych do ostatnich dni od mężczyzn, ich fanaberii, ich nastroju i ich wyobrażeń. Warstwa społeczna w powieści jest wyjątkowo uwypuklona. Hashimi wiernie odzwierciedliła poglądy, tradycje, obrzędy, zwyczaje i nawet najprostsze czynności charakteryzujące określony okres w życiu afgańskich kobiet. Zwróciła uwagę na wiele aspektów, które nie są tak obecne w naszym życiu, że czasem aż trudno uwierzyć, że nadal istnieją.

 „(…) Ktoś, kto nie docenia jabłka, nie docenia całego sadu. Trzeba się cieszyć z małych rzeczy. Wiesz, że i tak nigdy im nie dogodzisz. Im prędzej to zrozumiesz, tym lepiej.” -„Afgańska perła” Nadia Hashimi.

Wstrząsnął mną problem uzależnienia od opium, który Nadia Hashimi również podjęła. Opium  nazywany eufemistycznie; lekarstwem. Przy okazji dowiedziałam się, że „Obecnie 90% światowej (85% na rynku europejskim) produkcji opium pochodzi z Afganistanu, gdzie jest ono głównym źródłem utrzymania miejscowej ludności” (cyt. za https://pl.wikipedia.org/wiki/Opium z dnia 23.10.2022r.). Przerażająca statystyka. Faktem jednak jest, że odurzonymi obywatelami  łatwiej rządzić. Zadziwił natomiast bacza posz. Obyczaj, który ma na chwilę dać wytchnienie afgańskim dziewczynkom. Powstały tylko dla wygody ojca, nigdy matki, a tym bardziej nie dla samej córki. Temat ten również został podjęty w innej książce, o której było swego czasu głośno, a mianowicie powieści Jenny Nordberg „Chłopczyce z Kabulu”. Ciekawe kulturowe zjawisko w tak islamskim kraju. W którym nawet za płeć potomka odpowiada wyłącznie kobiety, mimo biologicznych argumentów przemawiających całkowicie za czymś innym. Wszyscy go akceptują. Wszyscy szanują przemianę. Wszyscy zmieniają stosunek do będącej baczą posz.

Autorka przedstawiła w powieści „Afgańska perła” cały wachlarz rozmaitości, która cechuje tak skomplikowany kraj, jakim jest Afganistan.  Na podstawie różnych życiorysów (nie tylko dwóch głównych bohaterek, ale również pobocznych postaci) objaśniła bardzo szeroko tło historyczne i kulturowe. Dokonała odważnej oceny tłumacząc skąd wzięły się krzywdzące dla kobiet przepisy oraz praktyki.  Zwracając jednocześnie czytelnikowi uwagę, że maja one niewiele wspólnego z islamem czy nawet z afgańską tradycją narodową. Przecież przed dojściem talibów do władzy życie afgańskich kobiet było lżejsze, bardziej przystępne.

Nie obyło się jednak bez zgrzytów. W kilku miejscach wyłapałam nieścisłości. Przykładowo na stronie sto pięćdziesiątej przeczytałam o ogromnej, wręcz niewyobrażalnej kwocie dziesięciu tysięcy afgani za ….córkę. A wcześniej, gdy Rahima robiła zakupy czytałam o ogromnej hiperinflacji, w której pieniądze traciły wartość, a sprzedawca za chleb proponował osiem tysięcy afgani. Tak samo jak stwierdzenie z początku książki (strony 28-29), że Ismail był zachęcany po śmierci żony do ponownego ożenku. Ten fragment brzmiał bardzo nieprzekonująco; „(…) Krewni zlecieli się jak sępy. (…) wszyscy namawiali ojca Szekiby, żeby wreszcie skorzystał z okazji i zaczął nowe życie z nową żoną. (…) lecz zrozpaczony Ismail nawet nie chciał ich słuchać. Był zbyt zmęczony, by zabiegać o rękę przyszłej wybranki, a rodzina nie chciała mu pomóc w zaaranżowaniu małżeństwa…” Czytając czułam zgrzyt. Bo gdyby rzeczywiście namawiali i zachęcali, rodzina dająca sobie prawo do decydowania za innych, szybko podjęłaby działania, by doprowadzić do ponownego ożenku syna i brata. Niespójność obserwowałam również w odniesieniu do postaci. Były niejednoznaczne. Przedstawione przez autorkę jako dobre i złe jednocześnie. Jak Mardżan, żona Azizullaha. Odnosząca się z szacunkiem do Szekiby tłumacząca rządzące krajem zasady. Nagle zamienia się w żądną zemsty kobietę pozbywającej się służącej, która wypełniania wszystkie powierzone jej obowiązki. Próbowałam przekartkować powieść i powrócić do poprzedniego wątku licząc, że coś mi umknęło. Nie, nie umknęło. Po prostu stosunek innych bohaterów do Szekiby i Rahimy zmieniał się jak w kalejdoskopie. Jakby autorka chciała czytelnika jeszcze bardziej zszokować uwypuklając pewne zachowania, bez względu na fakt, czy rzetelnie wynikają z rysu osobowościowego postaci. Język i narracja jest mniej płynna. Wielość wątków może niektórych zanudzać i utrudniać odbiór. Ja zachwyciłam się opisanym światem, mimo bardzo osobistego odbioru, który chwilami powodował poczucie stresu. Jest to powieść bardzo barwna, nie w sensie stylu, czy tempa książki, lecz w odniesieniu do przedstawionej fabuły. To swoistego rodzaju saga o losach dwóch kobiet, które starały się przetrwać w niesprzyjającym im świecie. I cieszę się. Cieszę się, że urodziłam się w kulturze zachodu.

Moja ocena: 7/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

„Marzenie panny Benson” Rachel Joyce

MARZENIE PANNY BENSON

  • Autorka: RACHEL JOYCE
  • Wydawnictwo: ZNAK 
  • Liczba stron: 400
  • Data premiery: 13.07.2022r.
  • Data premiery światowej: 20.07.2020r.

Marzenie panny Benson” Rachel Joyce pojawiło się na światowym rynku wydawniczym w 2020 roku. U nas nakładem @WydawnictwoZnak książka debiutowała 13 lipca br. Jest to ciekawa powieść w gatunku literatury pięknej opowiadająca niebanalną historię. Naprawdę niebanalną😉.

(…) Miała uczucie, że zawsze patrzyła na życie przez szklaną ścianę, gdy tymczasem w tym szkle pełno było pęcherzyków i pęknięć, więc nigdy nie mogła dokładnie zobaczyć, co jest po drugiej stronie, a nawet kiedy jej się tu oddało, było za późno. (…) Margery zdała sobie sprawę, że coś w środku sprawia jej ból i że jest to świadomość, iż nigdy nie będzie taką kobietą. Zawsze będzie poza nawiasem.” -„Marzenie panny Benson” Rachel Joyce.

Tak 46-letnia Margery Benson myśli o sobie. Bezdzietna stara panna. Nauczycielka robótek ręcznych w nielubianej szkole. Córka pasjonata przyrody. Sama zafascynowana entomologią i opętana myśleniem o złotym chrząszczu, który podobno istnieje, a którego nikt jeszcze nie znalazł. Po samobójczej śmierci ojca, śmierci na wojnie braci, a także odejściu matki, wychowywana przez dwie ciotki. Sfrustrowana i samotna. Po jednym z wielu incydentów w szkole porzuca znienawidzone zajęcie i organizuje wymarzoną wyprawę do Nowej Kaledonii. W poszukiwaniu chrząszcza. W poszukiwaniu szczęścia. W poszukiwaniu siebie.

Marzenie panny Benson” to pierwsza powieść Rachel Joyce, którą przeczytałam. Nie żałuję ani jednej minuty spędzonej z książką. Powieść okazała się o wiele ciekawsza, niż wynikało z opisu Wydawcy i niektórych recenzji, na które rzuciłam okiem😉. Fascynująca jest nie tylko historia złotego chrząszcza, który jest pragnieniem Margery, lecz sama bohaterka. Kobieta o wyjątkowej aparycji. Wysoka, wręcz potężna. Nieatrakcyjna w każdym wymiarze. Do tego pełna sprzeczności, kompleksów. Zamknięta na świat i możliwości, które daje. Jej przeciwwagą jest Enid. Bardziej przyjaciółka, niż asystentka w wyprawie badawczej. Enid, która „(…) wtargnęła w jej życie tylko po to, żeby je zakłócić, a teraz, gdy odeszła, wydawało się ono nie tylko mniejsze i puste, ale także nikczemne.” Sama koncepcja podróży w latach pięćdziesiątych przez ocean dwóch kobiet jest bardzo ciekawa. Autorka przedstawiła w swej powieści najciekawsze z możliwych momentów. Zachwyt nad otaczającą przyrodą. Te wszystkie tam bananowce, czerwone papugi, „(…) paprocie wielkie jak węże, i kaktusy wielkości ludzi…” Ścieranie się obu kobiet pochodzących z dwóch różnych światów, posiadających całkiem odmienne poglądy i wyznających kompletnie różne normy etyczne. Historia Enid i Margery z niejednej chwili wzruszała, w innej irytowała, a w jeszcze innej mocno mnie ciekawiła. Zastanawiałam się, co będzie dalej, czy będzie happy end, czy niekoniecznie. Do tego obraz obciążonego trudnymi wydarzeniami Mundica pragnącego ponad wszystko towarzyszyć Pannie Benson w wyprawie.

Sama  Nowa Kaledonia była mi całkowicie obca. Dzięki książce doczytałam, że jest to „francuskie terytorium zamorskie o statusie wspólnoty szczególnego rodzaju (sui generis) w zachodniej części Oceanu Spokojnego, w Melanezji, około 1400 km na wschód od Australii i 1500 km na północny zachód od Nowej Zelandii.” [ cyt. za https://pl.wikipedia.org/wiki/Nowa_Kaledonia z dnia 12.10.2022r.]. Rzeczywistość opisana w powieści jest tak po prawdzie brytyjsko – francuska. Pani Pope, Dolly i inne mieszkanki zadziwiają snobizmem, przeświadczeniem o własnej wyjątkowości i nieomylności. Z drugiej jednak strony tworzące dość ścisłą społeczność żon, na które zwróciłam uwagę w trakcie czytania. Stanowią ważny wątek poboczny historii.

Książka ma idealną, jak dla mnie, konstrukcję. W wątek chrząszcza autorka wprowadza nas w pierwszym rozdziale, który umiejscowiony został w 1914 roku, gdy Margery ma dziesięć lat. W czterech kolejnych częściach ukazuje zdarzenia przed rozpoczęciem przygody w 1950 roku, w jej trakcie pod koniec listopada 1950 i w lutym 1951, a także już po. Nie, nie zdradzę Wam, czy chrząszcz się znalazł. To musicie doczytać sami. Zaznaczę już na koniec, że narracja jest bardzo płynna, ciekawa. Autorka nie zanudza przyrodniczymi niuansami. Nie ma w powieści żadnych nieciekawych popularnonaukowych treści. Wszystkie wiadomości zostały podane we właściwych proporcjach. Język jest całkowicie zróżnicowany, dostosowany do postaci. Czasem agresywny i obrazoburczy. Czasem delikatny i na wskroś literacki.

Książka zasługuje na uwzględnienie w Waszych planach czytelniczych. Zanurzcie się w historię dwóch kobiet, które różni wszystko, a połączyło jedno, wspólne pragnienie. Miłej lektury!

Moja ocena: 8/10

Dziękuję Wydawnictwu Znak za podarowanie mi egzemplarza recenzenckiego.

„Weź z nią zatańcz” Filip Zawada

WEŹ Z NIĄ ZATAŃCZ

  • Autor: FILIP ZAWADA
  • Wydawnictwo: ZNAK
  • Liczba stron: 285
  • Data premiery: 10.08.2022r.

@Filip Zawada to „Poeta, muzyk, fotograf, performer, łucznik. Reżyser i aktor filmów offowych.” O jego sukcesach i innych działalnościach przeczytacie TUTAJ. Dla mnie najważniejsze jest, że to człowiek orkiestra, którego najnowsza książka zaintrygowała mnie od chwili, gdy zobaczyłam jej okładkę😊. Mowa o „Weź z nią zatańcz”, która premierę miała 10 sierpnia br. nakładem @WydawnictwoZnak. Do mnie książka z gatunku literatury pięknej trafiła bardzo późno, bo praktycznie w połowie września. Mam nadzieję, że warto było czekać😉.

Smutek do jednocześnie tęsknota za tym, czego nie mamy, i za tym, czego mamy za dużo. To chęć zbliżania się przez oddalenie. To coś, co można wyjaśnić za pomocą słów tylko innej smutnej osobie…” -„Weź z nią zatańcz” Filip Zawada.

To historia Filipa zwanego Stasiem, który w wieku czterdziestu pięciu lat dowiaduje się o śmierci swego ojca, dawcy plemników jak o nim sam mówi. Na prośbę swej mamci, mamy, mamusi, z którą nadal mieszka zaczyna porządkować jego sprawy. Organizuje mu pogrzeb. Przejmuje jego kawalerkę. Opiekuje się jego psem Rambo, która okazuje się suczką. Zaczyna rozliczać wszystkich i wszystko. Rodziców, którzy nie do końca sprawdzili się w tej roli. Siebie. Nawet sąsiadkę z góry, którą nagminnie podsłuchuje.

Byłem nieobecnością po ojcu i niecierpliwością po matce. Nieobecna niecierpliwość. Taki odziedziczyłem charakter.” -„Weź z nią zatańcz” Filip Zawada.

Bardzo żałuję, że Autor nie okrasił końcówki jakimś posłowiem od siebie. Miałabym szansę wówczas poznać inspiracje, które skłoniły Zawadę od napisania  „Weź z nią zatańcz”. Mam niespójny stosunek do tej lektury. Przyznaję, choć dużo czasu zajęło mi zebranie się do napisania tej recenzji. Chciałam, by emocje opadły, by pewne informacje uformowały się w konstruktywne i kompletne myśli, by chaos trochę zelżał, a znaki zapytania zatarły się. Nic się jednak takiego nie stało. Mętlik jaki był taki pozostał.

Książka jest jednoosobową narracją wspomnianego nie-Filipa. Jedynaka wychowywanego przez matkę. Ojciec przestał istnieć w jego życiu jeszcze przed jego narodzeniem. Dopiero jego śmierć skłania głównego bohatera do skonfrontowania się z jego istnieniem, z jego jestestwem we wszystkich wymiarach. Znajomego osiedlowego pijaczka Bodzia, psa Rambo, czy zaniedbanej kawalerki i prawie nieużywanych ubrań, które nie – Filip potraktował jak swoje. Idealnie w powieści sprawdziła się narracja pierwszoosobowa. Dzięki temu poczułam bliższą więź z podstarzałym, samotnym, bezrobotnym nauczycielem biologii, który nie potrafi uwolnić się od jarzma matki. Narracja ta spowodowała także, że książka wydaje się bardziej autentyczna, trochę autobiograficzna wywołująca różne emocje. Od niedowierzenia po współczucie, od złości po drwiący uśmieszek.

Sama mamcia, mamusia, mama Stasia, nie – Filipa okazała się postacią niezwykle ciekawą w swej złożoności. Trochę narzucająca się, jednak bardzo subtelna i delikatna. Z jednego strony zawładniająca życiem Stasia, z drugiej nakazująca mu ułożenie sobie życia. Utrzymująca go, a jednocześnie namawiająca do znalezienia pracy. Potrafiąca mówić o uczuciach, podporządkowująca syna sobie w tej materii. Poniekąd też taka siłaczka. Od samego początku samotnie wychowująca dziecko, starająca się mu dać wszystko, na co było ją stać. Nie żadna tam katolicka dewotka, lecz kobieta z krwi i kości. Potrafiąca i ostro zakląć, i uderzyć pięścią w stół. Z tą skomplikowaną kobietą Staś, nie – Filip mógł mieć tylko skomplikowane relacje.

Do tego pomysł na Bodzia, dzięki które mu główny bohater choć trochę poznaje swego ojca i pomysł na zwierzęta wzbogacił fabułę tej prozy, choć nie było happy endu. W tym zakresie Autor pozostał niewzruszony. Książka miała być melancholijną podróżą czterdziestoparolatka i taką została. Bez względu na możliwości, które los podłożył głównej postaci pod sam nos. O ile do połowy książki chłonęłam ją bez opamiętania, o tyle w drugiej części trochę przystopowałam. Za dużo pojawiło się w niej mistycyzmu, zbyt wiele rozmów w głowie i jakby poza nią z ojcem, z matką, których Staś utracił. Rozumiem jednak intencję Autora, ten zabieg miał zobrazować wychodzenie z cienia, odrzucenie dotychczasowych więzów i przynależności, która stanowiła o jego dorosłym życiu. To miało ukazać dojrzewanie, wreszcie dojrzewanie głównego bohatera.  

Literatura piękna jest z natury piękna😊. „Weź z nią zatańcz” Filipa Zawady jest piękną prozą, pełną smutku, rozgoryczenia, niespełnienia i melancholii. To wszystko przeplata się z absurdalnym chwilami dowcipem, groteską i dużą dawką refleksji. To proza, która sprawia wrażenie jakby testowała poczucie dobrego smaku czytelnika. Pisanie Zawady można kochać lub nienawidzić. Według mnie nie ma półśrodka.

Moja ocena: 7/10

Dziękuję Wydawnictwu Znak za obdarzenie mnie zaufaniem i podarowanie mi egzemplarza recenzenckiego.

„Perswazje” Jane Austen

PERSWAZJE

  • Autorka: JANE AUSTEN
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 312
  • Data premiery: 30.08.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 1962r.
  • Data premiery światowej: 1817r. (wydanie pośmiertne)

Perswazje” po raz pierwszy ujrzały światło dzienne w 1817 roku. Jane Austen nie doczekała wydania swego ostatniego, ukończonego dzieła. Zmarła w dniu 18 lipca 1817r. w Winchesterze przeżywszy 42 lata (ur. 16 grudnia 1775r.) Pośmiertnie w tym samym roku wydano również „Opactwo Northanger” . Sama Autorka mimo, że specjalizowała się w opisywaniu życia angielskiej klasy wyższej z początku XIX wieku, urodziła się w rodzinie duchownego kościoła anglikańskiego. Sławę zdobyła za życia publikując kolejno powieści „Rozważna i romantyczna” (1811r.), „Duma i uprzedzenie” (1813r.), „Mansfield Park” (1814r.) i „Emma” (1815r.). Wszystkie jej książki swego czasu przeczytałam. Wiele z nich zobaczyłam również na ekranie. Twórcy i kinowi, i telewizyjni uwielbiają prozę Jane Austen. Najczęściej na ekran przenoszono „Dumę i uprzedzenie” , 1938, 1940, 1952, 1958, 1967 (TV), 1980, 2003, 2005; w 2004 r. zrealizowano także specyficzną, indyjską wersję oraz w 1995 (serial TV), 2012- współczesna adaptacja zatytułowana „Pamiętniki Lizzie Bennet „, w której tytułowa Lizzie opowiada o codziennych perypetiach rodzinnych, źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Jane_Austen z dnia 18.09.2022r.) Ekranizację najnowszych „Perswazji” aktualnie można zobaczyć na platformie Netflix. W rolach głównych Dakota Johnson i Cosmo Jarvis.

Wydawnictwo @Zysk i S-ka przepiękne klasyczne wydanie „Perswazji” wprowadziło do sprzedaży 30 sierpnia 2022 roku w tłumaczeniu Katarzyny Krawczyk. Po raz pierwszy w Polsce publikacja pojawiła się w 1962 roku, dzięki Państwowemu Instytutowi Wydawniczemu, w przekładzie autorstwa Anny Przedpełskiej – Trzeciakowskiej. Z zaciekawieniem przystąpiłam do lektury tej klasycznej literatury, w której prym wiodą losy Anny Elliott.

Baronet Sir Walter Elliot, próżny i skupiony na sobie właściciel Kellynch Hall doprowadza do jego upadku. Jest zmuszony przeprowadzić się do Bath i wynająć posiadłość admirałowi floty morskiej o nazwisku Croft. Jego córki, najstarsza Elżbieta Elliot, średnia Anne Elliot oraz najmłodsza Mary Musgrove –żona Karola Musgrove, którą poślubił, jak Anne odrzuciła jego oświadczyny, starają sobie na nowo ułożyć życie, po stracie ojcowizny. Okazuje się, że sama przeprowadzka nie jest jedynym zaskoczeniem. Państwa Croft odwiedza Kapitan Fryderyk Wentworth – brat pani Croft, z którym Anne swego czasu była zaręczona. Do małżeństwa jednak nie doszło ze względu na brak akceptacji kandydata przez jej otoczenie. Wentworth staje się jednak aktualnie smakowitym kąskiem w okolicy dla dobrze urodzonych pań. Szczególnie darzą go sympatią Luiza i Henrietta Musgrove, siostry szwagra Anne. Czy  dawne uczucia między Anne  a Fryderykiem odżyją? Czy przypadkowe spotkanie zamieni się w miłosną pogawędkę? Czy jednak Anne pisane będzie zamążpójście z bogatym i utytułowanym kuzynem?

(…) chociaż każdy zawód jest potrzebny i na swój sposób zasługuje na szacunek, jedynie ci, którzy nie muszą się zajmować pracą, lecz prowadzą regularny tryb życia, na wsi, we własnym rytnie, żyjąc tym, co ich zajmuje i na własnej ziemi, bez męki związanej z usiłowaniem zdobycia czegoś więcej, tylko ci jak mówię, doświadczają w pełni błogosławieństwa zdrowia i dobrego wyglądu.” -„Perswazje” Jane Austen.

Ależ Autorka lubowała się w napuszonych, rozbudowanych wypowiedziach!!! Praktycznie już zapomniałam jak może brzmieć angielska klasyka sprzed ponad dwustu lat😉. Nie zmienia to faktu, że książka zasługuje na znalezienie się w Waszych planach czytelniczych. Warto znać klasyczne powieści, które swego czasu namieszały w angielskiej society. Kompletnie nie wiem, co sobie myślały czytelniczki i czytelnicy zanurzając się w tak wyraziste charakterystyki postaci. Czy odnajdywali/ły w opisach siebie, kogoś bliskiego? Czy od samego początku kwestionowano realność opisywanych figur?

Arystokrata Sir Walter Elliot przedstawiony został jako nieudolny i rozrzutny gospodarz, lubujący się w pięknych strojach i frywolnym ubiorze. Całkowicie skupiony na sobie. Uwielbiający przeglądać się w kilkunastu lustrach, które zdobiły jego garderobę. Najstarsza jego córka, Elżbieta została przedstawiona jako próżna, zarozumiała i egoistyczna kobieta, której nie sposób polubić. Podobnie najmłodsza i najmniej urodziwa Mary. Czytając o jej hipochondryzmie i nieumiejętności radzenia sobie z własnym dzieckiem, a także przewrażliwieniu na punkcie swego pochodzenia społecznego, wręcz współczułam i jej siostrze Anne, która starała się ją wspierać i jej mężowi. Jedynie Anna Elliott z całej rodziny da się lubić. Jako przeciwwaga do swych sióstr, jest obdarzona łagodnym charakterem, pozbawiona egoizmu i niezwykle pomocna. Do tego przepięknej urody, która tylko nieco zbladła przez ostatnie sześć lat. Nie dziw, że ona została główną bohaterką powieści.  Nie dziw, że jej Jane Austen oddała fabułę i na jej szczęściu, najbardziej autorce zależało.

Motyw przewodni książki nie zaskakuje. Jane Austen lubowała się w tematach związanych z kobiecością we współczesnych sobie czasach. Skupiała uwagę na troskach związanych z dobrym zamążpójściem, ograniczeniami płci, a także niesprawiedliwością wynikającymi z praw dziedziczenia. Język jest bardzo rozbudowany. Charakteryzuje się, jak wspomniałam powyżej, kwiecistymi opisami. Choć z drugiej strony, autorka skupia się głównie na bohaterach, relacjach ich łączących, pochodzeniu i myśleniu o sobie, i innych. Jakby chciała zwrócić szczególną uwagę na socjologiczny aspekt fabuły. W książce brakuje wręcz barwnych opisów przyrody, scenografii, czy nawet strojów, którymi zawsze zachwycają kostiumowe ekranizacje. Czytając musiałam posiłkować się wspomnieniami z obejrzanych przez siebie filmów i seriali, by momentami wczuć się w opisywaną historię.

Bez wątpienia „Perswazje” to książka dla fanów klasycznej literatury. Nie znajdziecie w niej wartkiej akcji, sensacyjnych zachowań, czy inspirujących sformułowań. Chwilami powieść wieje nudą opisując koleje losu pewnej arystokratycznej, zubożałej rodziny, w której nie ma męskiego dziedzica, a córki muszą liczyć na dobre zamążpójście. Lubicie takie klimaty? Jeśli tak, to zerknijcie na najnowsze wydanie „Perswazji” Jane Austen, która swego dzieła nie zdążyła wziąć do ręki.

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Zysk i S-ka.

„Anne z Zielonych Szczytów” Lucy Maud Montgomery

ANNE Z ZIELONYCH SZCZYTÓW

  • Autorka: LUCY MAUD MONTGOMERY
  • Wydawnictwo: MARGINESY
  • Cykl: ANIA Z ZIELONEGO WZGÓRZA (tom 1)
  • Liczba stron: 384
  • Data premiery w tym wydaniu: 26.01.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 1912r.
  • Data premiery światowej: 1908r.

@wydawnictwomarginesy podejmuje się iście heroickiego zadania😊. Znane na skalę światową dzieła literatury powszechnej tłumaczy na nowo z oryginału i przedstawia w zmienionej, uaktualnionej wersji współczesnemu pokoleniu. Nowe tłumaczenie Zaś słońce wschodzi Ernesta Hemingwaya przypadło mi do gustu. W recenzji na moim blogu napisałam nawet „(…) samo wnętrze zachwyca nowym tłumaczeniem Macieja Potulnego, który wykonał kawał dobrej roboty tłumacząc w sposób bezpośredni, prosty, naturalny zachowując jednocześnie dynamiczność i męskość prozy autora. Tak!!! Zdecydowanie ta wersja bardziej przypadła mi do gustu.”, a ja nie jestem skora do zmian😉. Z takim samym nastawieniem przystąpiłam do zapoznawania się z nową wersją Ani, już nie z Zielonego Wzgórza, lecz z Zielonych Szczytów. Pierwszy tom serii mający premierę w styczniu br. w zmienionej formie i po ponownym tłumaczeniu, trafił do mnie wraz z książką „Anne z Avonlea” jako uzupełnienie egzemplarza recenzenckiego. Nie ukrywam, że zacieram też ręce na trzecią cześć tomu pt. „Anne z Redmondu”, która premierę będzie miała w sierpniu. Czy Ania z Zielonych Szczytów, z Avonlea i z Redmondu (słyszał ktoś o tej miejscowości?😊) jest wciąż tą samą Anią?

Jedenastoletnia Ania Shirley, rudowłosa dziewczynka chcąca nazywać się Kordelią, przypadkowo trafia z sierocińca do rodzeństwa Maryli (ooops Marilli) i Mateusza Cuthbertów zamieszkałych na Wyspie Księcia Edwarda. Mimo początkowej niechęci do dziewczynki, która miała być adoptowanym chłopcem, Ania pozostaje u  Cuthbertów i staje się nieodłączną towarzyszką bezdzietnego rodzeństwa w starszym wieku. Brak wystarczającej siły, by pracować jako młody chłopak Ania nadrabia zaangażowaniem w prace domowe i naukę niosąc rodzeństwu wytchnienie oraz radość, którego do chwili obecnej brakowało w domostwie.

Jestem niekwestionowaną fanką Ani od najmłodszych lat. Dla mnie była bohaterką literacką pierwszego wyboru. Książkę czytałam wielokrotnie, nawet jako młoda dorosła. Rudzielec entuzjastycznie nastawiony do świata, mimo swego sieroctwa i kolejnych odrzuceń nie mógł nie sprawdzić się ponad sto lat temu, gdy świat ogarniała co rusz wojenna zawierucha, a temat sieroctwa dzieci był zrzucany na margines. Wtedy to Lucy Maud Montgomery wymyśliła bohaterkę, która miała dać czytelnikom, szczególnie młodym nadzieję, że możliwa jest zmiana swego losu, nawet jeśli dzieje się to niespodzianie i trzeba na nią czekać trochę czasu.

Dużo czytałam i słuchałam o nowym tłumaczeniu Anny Bańkowskiej. Sama zastanawiałam się, czy zmiana tytułu klasyki literatury pięknej dedykowanej młodzieży, wyjdzie publikacji na dobre. Czy to nie przesada, nie zbytnie naruszenie pewnego sacrum. Przecież Ania od zawsze, czyli od 1912 roku była dla polskiego czytelnika z Zielonego Wzgórza😊. Do książki podeszłam trochę jak do wariacji platformy Netflix „Ania nie Anna”. Serial pokazał „Anię z Zielonego Wzgórza”  wzbogaconą o wątki homoseksualizmu, integracji społecznej z czarnymi obywatelami, czy wykorzystania nieletnich wersji. „Anię z Zielonego Wzgórza” , której do oryginału było jednak bardzo, ale to bardzo daleko. Okazał się jednak ciekawym doświadczeniem, który bynajmniej nie zmniejszył mojej sympatii do tej rudej, zadziornej dziewczynki, której ktoś nagle odmienił, całkiem przypadkowo, cały świat. Przyznaję więc od razu, że jako królik doświadczalny „Anne z Zielonych Szczytów” w tłumaczeniu z oryginału przez Annę Bańkowską sprawdziła się znakomicie.

Język jest prostszy bardziej zrozumiały, niż wydanie, które posiadam od wieków na mojej półce😊. Ania, czy Anna, czy Anne to ciągle ta sama dziewczynka. Pełna marzeń, ambitna, niezwykle szczera i dająca wytchnienie swym opiekunom mimo licznych, niespodziewanych przygód. Tłumaczenie nie jest złe. Nie mogę tak go ocenić. Jest inne. Jest bliższe oryginałowi. Tłumaczka wyzbyła się górnolotnego stylu na rzecz dostosowania treści dla odbiorców z rocznika po 2000 roku. Wiernie odzwierciedliła wzruszające i śmieszne momenty. Mimo, że mój rocznik to lata długo, długo przed rokiem milenijnym książka i mnie wzruszyła, i rozbawiła. Wzbogacona została też o piękne ilustracje, które urozmaicają czytanie i zaciekawiają dodatkowo czytelnika, szczególnie młodego.

Wyobrażacie sobie, że ta książka ma już 114 lat!!! To wręcz niesamowite, że mogłam ją przeczytać w nowym przekładzie. Za to serdecznie dziękuję i Wydawnictwu, i Tłumaczce. Dla mnie to nadal number one wśród książek dla dziewczynek. Odnajduję w niej ciepło, miłość i wartości, o których dawno zapomnieliśmy we współczesnym świecie. Wyjątkowa powieść, która nigdy nie powinna odejść w zapomnienie. SZCZERZE POLECAM TO WYDANIE !!!

Moja ocena: 9/10

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od Wydawnictwa Marginesy, za co bardzo dziękuję.

„Rytm Harlemu” Colson Whitehead

RYTM HARLEMU

  • Autor: COLSON WHITEHEAD
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 480
  • Data premiery: 1.06.2022r.
  • Data premiery światowej: 14.09.2021r.

Rytm Harlemu” Colsona Whiteheada to dwunasta książka wydana w miesiącu czerwcu br., którą przeczytałam i zrecenzowałam. Będąc bardziej precyzyjną napiszę dodatkowo, że jest jednocześnie piątym debiutem z tego miesiąca od @WydawnictwoAlbatros. Oznacza to, że czerwiec był kolejnym bardzo dobrym miesiącem tego Wydawnictwa, które wydało sporo pozycji finalnie zalokowanych przeze mnie się w moich planach czytelniczych😊.

Rytm Harlemu” Colsona Whiteheada jest też pierwszą powieścią tego autora, z którą się zapoznałam. Nie czytałam ani powieści „Kolej podziemna”, ani książki zatytułowanej „Miedziaki”, za które autor otrzymał Nagrodę Pulitzera (kolejno w 2017 i w 2020 roku).  W roku 2022 nagrody zostały już przyznane, o czym świat został powiadomiony 9 maja br. I niestety „Rytm Harlemu”  nie znalazł się wśród laureatów. Tym razem kapituła doceniła pisarstwo Joshuy Cohena.  Z tego co przeczytałam na oficjalnej stronie, książka finalnie nie znalazła się nawet wśród nominowanych. Colson Whitehead jest już jednak wygrany. Znalazł się obok dwóch wybitnych pisarzy; Wiliama Faulknera i Johna Updike’a, w gronie literatów, którzy w kategorii Literatura piękna zdobyli Pulitzera dwukrotnie.

Harlem, czarna dzielnica Nowego Jorku z lat 60-tych ubiegłego wieku. To właśnie tam urodził się i wychował Ray Carney, za czarny by przejść test papierowej torby i przystąpić do Klubu Dumasa, w którym zasiada jego teść Leland Jones.  Za czarny by osiągnąć zawodowy sukces jako sprzedawca sprzętu wyposażenia domowego gdzieś poza Sto Dwudziestą Piątą ulicą. Za dobry, za bardzo wykształcony by nie rozkochać w sobie pięknej i inteligentnej Elisabeth z dobrego domu. Za uroczy dla swego kuzyna Fredericka Dupree, który urok każdego potrafi wykorzystać dla swoich celów. Chłonący miasto, chłonący ulicę. Starający trzymać się z boku od jej wyznawców i jej królów. Do czasu….

 „Ameryka była duża i naznaczona plamami nietolerancji rasowej i przemocy. Odwiedzacie krewnych w Georgii? Oto bezpieczne trasy pozwalające ominąć miejscowości, w których nie wolno przebywać po zmierzchu, terytoria białasów, skąd możecie nie wyjść żywi, miasta i hrabstwa, których musicie unikać, jeśli wam życie miłe. -„Rytm Harlemu” Colson Whitehead.

I przez mniej więcej takie sformułowania książka przypominała mi klimat przepiękne zobrazowany w Oskarowym filmie pt. „Green book” oraz w firmie „Piętno” z 2004 roku z Nicole Kidman i Anthonym Hopkinsem. Oglądaliście „Piętno”, „Green book”? Jeśli nie to dorzućcie te tytuły do Waszych planów filmowych. Naprawdę mocne, inteligentne kino opowiadające o Ameryce sprzed prawie wieku, gdy dyskryminacja rasowa osiągała po zniesieniu niewolnictwa swoje apogeum. Taaaak. Ten klimat Whitehead zdołał wyciągnąć na światło dzienne w kartach swojej powieści. Czytając przez skórę czułam duszność Harlemu, czułam strach. Mentalnie oglądałam się za siebie, zerkałam przez ramię, skradałam się do rogu ulicy sprawdzając, czy ktoś na mnie nie czyha. Degustowałam różne smaki. Wciągałam nosem zapachy papierosów, palonej na ulicach trawki i tańczyłam do przepięknej czarnej muzyki, którą słychać zewsząd. To wielka umiejętność posiadana przez pisarza, wciągnąć czytelnika w atmosferę powieści. Colsonowi Whitehead to się udało zrobić ze mną.

Książka składa się z trzech zatytułowanych części. Każda zawiera po osiem- dziewięć rozdziałów. Wszystkie z części opisują  inny etap życia głównego bohatera Raymonda Carneya. W części „Pick – up” umiejscowionej w 1959 roku dużo dowiadujemy się o życiu Raya,  o jego przeszłości, o jego doświadczeniach i trudnym dzieciństwie. Autor wprowadza nas w nastrój panoszący się w Harlemie. W części zatytułowanej „Dorwej” Ray jest już innym człowiekiem. Od części pierwszej minęło już parę lat. Został po raz drugi ojcem, przeprowadził się do bardziej przestronnego mieszkania i wiedzie mu się coraz lepiej. Nie z powodu sukcesu ze sklepem z wyposażeniem wnętrz, ale… nie o tym, nie o tym chciałam tu pisać😊. Część trzecia stanowi jakby zwieńczenie historii Raya, jego rodziny i trochę jakby osób, które go otaczały. Stąd też pewnie wiele mówiący tytuł części, a mianowicie „Wrzuć na luz” umiejscowionej w roku 1964. Bo „Jeśli chodzi o lewe interesy, Carney był tylko trochę szemrany…”. Na ostatnich stronach dużo się wyjaśnia. Do głosu dochodzi polityka, wiele czasu autor poświęca zamieszkom Afroamerykanów, a także tematom, które Ray doprowadza do końca, a nawet staje się członkiem Klubu Dumasa (ciekawe czy autor nazwę klubu zaczerpnął z hiszpańskiej powieści autorstwa Artura Péreza-Revertego z 1993 roku o tym samym tytule.)  

Niezwykle spodobał mi się rys historyczny książki. Fikcja przeplatająca się z rzeczywistością, jakby Whitehead chciał oddać hołd tej czarnej dzielnicy Nowego Jorku. Z zachwytem czytałam o Hotelu Theresa, który działał, a który do dzisiaj pełni rolę punktu orientacyjnego Nowego Jorku i został dodany do Krajowego Rejestru Miejsc Historycznych. Budynek nadal istnieje, chociaż pełni już inną funkcję. To właśnie w tym hotelu będącym przepięknym budynkiem (zerknijcie proszę do https://en.wikipedia.org/wiki/Hotel_Theresa ) zatrzymywali się znani i wpływowi czarni sportowcy, politycy, aktorzy, czy piosenkarze. Jak przeczytałam w „Rytmie Harlemu” „W hotelu nocowali wszyscy słynni murzyńscy sportowcy i gwiazdy filmowe, najlepsi śpiewacy i biznesmeni…” Zresztą autor nie wykorzystał hotelu tylko w tej powieści. Dużo wcześniej napisał do „The Now Yorkera” artykuł zatytułowany „The Theresa Job” („The New Yorker” z dnia 26 lipca 2021r.), który  opowiadał o napadzie na hotel w 1959 roku. Można przeczytać o budowie World Trade Center, o wojnie antynarkotykowej, czy o holdingu Van Wyck’ów tworzącym markę VWR, zasiewającym dzielnicę drapaczami chmur. Tak bardzo wkręciłam się atmosferą lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, że wyszukiwałam w Internecie zdjęcia mebli, które mogłabym znaleźć w sklepie u Carneya, a o których opowiadał z takim zacięciem i znajomością😊.

Bardzo spodobała mi się opisana relacja Raya z Freddiem. Taka męska, szorstka miłość. „Stworzyli własny żartobliwy język i sposób patrzenia na świat. Kiedy dzielili pokój, to było tak, jakby ich prywatna mitologia została wyryta na kamiennych tablicach przez tańczący ogień, zupełnie jak w Dziesięciorgu pryzkazań.”  Ray troszczył się o Freddiego, a Freddy też nie dałby skrzywdzić Ray’a.

Praktycznie książka nie ma wad. Ma same zalety. Gangsterka, muzyka, szemrane interesy, rodzina, trudne dzieciństwo, walka o równość tworzą niecodzienny obraz Ameryki ubiegłych lat. To wszystko napisane z namaszczeniem i ogromnym szacunkiem, a także dużym wyczuciem. Język, zwroty, tempo i sposób wysławiania się został odzwierciedlony brawurowo. „Rytm Harlemu” to nie książka o czarnych tylko dla czarnych. To książka dla każdego, kto lubi inteligentne i skłaniające do myślenia i zastanowienia się historie. To książka dla wymagającego czytelnika, któremu nie w smak pobieżne i płytkie fabuły. To powieść dla fanów literatury pięknej o moralności, o ograniczeniach i o marzeniach, które trudno jest spełnić. Szczerze polecam. Ta książka powinna znaleźć się jak najszybciej w Waszych planach czytelniczych!!!

Moja ocena 10/10.

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Zaś słońce wschodzi” Ernest Hemingway

ZAŚ SŁOŃCE WSCHODZI

  • Autor: ERNEST HEMINGWAY
  • Wydawnictwo: MARGINESY
  • Liczba stron: 256
  • Data premiery w tym wydaniu: 15.06.2022r.
  • Data pierwszego wydania polskiego: 1977r.
  • Data premiery światowej: 1926r.

Ernest Hemingway: pisarz, reporter i żołnierz I Wojny Światowej. O jego wojennych losach opowiada film biograficzny „Miłość i wojna” z 1997 roku z Sandrą Bullock oraz Chrisem O’Donnellem na podstawie książki o tym samym tytule autorstwa Jamesa Nagela i Henry’ego S. Villarda. Książki, w której znalazły się liczne przedruki pamiętników i listów Agnes von Kurovsky do Ernesta, a także jego listów do rodziców z roku 1918 z Włoch. Z czasów wojny, w której Hemingway został ranny. Książkę czytałam. Film też oglądałam. I pierwszy, i drugi utwór był ciekawym doświadczeniem. Mimo, że do fanów biografii i autobiografii nie należę😊. Tego jednak, że Hemingway był barwną literacką postacią odmówić mu nie można. Słysząc więc, że @wydawnictwomarginesy pragnie przybliżyć polskiemu czytelnikowi prozę tego wielkiego amerykańskiego pisarza w nowym wydaniu i w całkiem nowym tłumaczeniu nie wahałam się, by sięgnąć do „Zaś słońce wschodzi”, która debiutowała w tej wersji 15 czerwca br. Już sam tytuł różni powieść od przekładu Pana Bronisława Zielińskiego, który brzmiał „Słońce też wschodzi”. Zaś😉 samo wnętrze zachwyca nowym tłumaczeniem Macieja Potulnego, który wykonał kawał dobrej roboty tłumacząc w sposób bezpośredni, prosty, naturalny zachowując jednocześnie dynamiczność i męskość prozy autora. Tak!!! Zdecydowanie ta wersja bardziej przypadła mi do gustu.

Nikt nie czuje, że żyje na sto procent. Oprócz matadorów.” -„Zaś słońce wschodzi” Ernest Hemingway.

Czytając powieść ma się jednak wrażenie, że na sto procent żyją wszyscy jej bohaterowie. I Jacob Barnes, narrator powieści będący amerykańskim reporterem aktualnie przebywającym w Paryżu. I Robert Cohn, rozwodnik, ojciec trójki dzieci, który „(…) odkrył w sobie talent literacki. Napisał powieść, która naprawdę nie była aż tak zła, jak o niej pisali krytycy”. Tym bardziej Brett, lub Lady Ashley jak kto woli. Aktualnie się rozwodząca z Lordem Ashleyem, planująca poślubić Mike’a Cambella, a flirtująca z….  
Te i inne postaci stykają się w bohemii paryskiego życia w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Jeszcze nie odżałowali pierwszej wojny, a już analizują sytuację społeczno – polityczną, jakby przewidywali kontynuację konfliktu w kolejnej. Lubujący się w dobrej muzyce, dyskusjach do rana, uroczych kafejkach i paryskich barach. Uwielbiający podróże. Jakby kolejna wycieczka i zmiana miejsca pobytu miała zmienić ich charaktery, ich tożsamość, ich wygląd i zniwelować ich wady. Nadużywający alkoholu od rana, do samego wieczora.

Trudno obiektywnie ocenić mi tą klasyczną powieść. Dla mnie jest ona na wskroś Hemingwayowska. Dzięki wybitnej translacji Pana Potulnego wszystkie upodobania do krótkiej, zwięzłej retoryki autora zostały zachowane. Ostry i cięty język, nie tylko w męskim wydaniu to cecha charakterystyczna tej powieści.

Książka jest bardzo krótka, ma niecałe trzysta stron. Składa się z trzech części. Łącznie w niej zawarto dziewiętnaście rozdziałów. Opis świata czytelnik poznaje dzięki Jake’owi Barnesowi, który żyje, jak inni z dnia na dzień, nie martwiąc się o jutro, lubując się w nocnym życiu, korzystający z wszystkich ziemskich uciech. Jake jest bardzo dobrym obserwatorem. Idealnie opisuje świat, w którym się porusza. Wiernie oddaje rzeczywistość, czy to Paryża, czy Madrytu, czy hiszpańskich Fiest. Umiejętnie zwraca uwagę czytającego na konwenanse, na bardziej lub mniej właściwe jak na tamtejsze czasy zachowania. Korzysta z dobrodziejstw języka. Swego rodowego, francuskiego, a nawet hiszpańskiego, którego zwroty wtrąca to tu to tam. Dla mnie Jake to taki Ernie Hemingway. Na zabój nieszczęśliwie zakochany zawadiaka. Nadużywający alkoholu od wieków. Urzekający kobiety. Dający się lubić przez przyjaciół. Potrafiący rozstrzygać spory dzięki swej inteligencji.

Nie wiem w jakim stopniu autor był trzeźwy, gdy pisał „Zaś słońce wschodzi”. Jego umiłowanie do rumu znane było już w czasach, gdy tworzył. Wiem za to, że opisana historia jest bardzo żywa. Wydaje się nawet aktualna po prawie stu latach. To taka wersja mocno uspołeczniona i upolityczniona „Przyjaciół”, gdzie każdy z młodych bohaterów szuka sensu życia i ciągle ma przeświadczenie, że szczęście jest tuż tuż na wyciągnięcie ręki. Wyjątkowo spodobała mi się kreacja Lady Ashley. Angielki w obyciu i wyglądzie. Wyemancypowanej, znającej swoją wartość. Choć z drugiej strony ciągle czekającej na prawdziwe uczucie. Szukającej go. Trochę tragiczna postać w swej wesołości. Cały Hemingway!

Autor wykonał niezwykle reporterską robotę. Wspomniał o wielu faktach, które działy się naprawdę w okresie, w którym tworzył tą swoją pierwszą książkę. Wspomina o Tour de France, opisuje ze szczegółami hiszpańską fiestę i walki byków. Posyła swoich bohaterów na walkę bokserską Ledouxa z Kidem Francsem, która faktycznie odbyła się w 1925, czy chociażby wspomina fakt śmierci Williama Jenningsa Bryana z 1926 roku. Te prawdziwe fakty wzmacniają realność przekazu i dowodzą, że mimo literackiej ścieżki, którą wybrał Hemingway, autor był przede wszystkim reporterem.

Męskie, mocne, inteligentne pisarstwo z alkoholizmem i beznadziejnością życia młodych w tle. Piękni trzydziesto i dwudziestoletni nie potrafiący sobie znaleźć miejsca w życiu. Szukający ciągłych podniet, których niemało. Literatura piękna  w estetycznym wydaniu i w wybitnym tłumaczeniu. Szczerze polecam.

Moja ocena: 8/10

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od Wydawnictwa Marginesy, za co bardzo dziękuję.

„Mała niespodzianka. Dwóch starszych panów i niemowlę, czyli jak Hendrik i Evert wpadają w kłopoty” Hendrik Groen

MAŁA NIESPODZIANKA. DWÓCH STARSZYCH PANÓW I NIEMOWLĘ, CZYLI JAK HENDRIK I EVERT WPADAJĄ W KŁOPOTY

  • Autor: HENDRIK GROEN
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 288
  • Data premiery: 29.06.2022r.

W notce biograficznej na początku książki przeczytałam, że „Hendrik Groen to pseudonim autora, który skrzętnie ukrywa swoją tożsamość. Jego pierwsza, opublikowana w 2014 roku, książka, „Małe eksperymenty ze szczęściem. Sekretny dziennik Hendrika Groena, lat 83 i ¼”, okazała się olbrzymim sukcesem; wydano ją w 35 krajach, nakręcono na jej podstawie serial telewizyjny i wystawiono sztukę teatralną…” Te informacje podsyciły tylko mój apetyt i wzmogły oczekiwania co do debiutu z 29 czerwca br. od @WydawnictwoAlbatros. „Mała niespodzianka. Dwóch starszych panów i niemowlę, czyli jak Hendrik i Evert wpadają w kłopoty” Hendrik Groen po opisie jawiła mi się jako lekka książeczka, o dwóch starszych panach, w której ogromne znaczenie odgrywa komedia pomyłek, gagi sytuacyjne i dziwne zbiegi okoliczności. Liczyłam na pomieszanie z poplątaniem, a otrzymałam….

Trzeba uważać, staruszku – rzuciła gruba blondynka w legginsach.
  – Bardzo panią przepraszam, tłuścioszku – odpowiedział uprzejmie…” -„Mała niespodzianka. Dwóch starszych panów i niemowlę, czyli jak Hendrik i Evert wpadają w kłopoty” Hendrik Groen.

Już widzę, jak ktoś kulturalnie odzywa się do mnie w te słowa😊. Gromy by padały z nieba, bo chyba zamieniłabym się w Thora z tej złości😉.

I faktycznie nonszalancji i kultury głównym bohaterom odmówić nie zgoła. Zachowują holenderski sznyt nawet w najmniej oczekiwanych i oczywistych sytuacjach. A przygód odmówić im też nie sposób. Wszystko zaczyna się pewnego dnia, gdy w drodze na cotygodniowe szachy do Hendrika Groena jego przyjaciel Evert Duiker postanawia dla żartu „pożyczyć” sobie wózek dziecięcy. I to nie byle jaki, gdyż z prawdziwym, żywym niemowlakiem. Mały żarcik staje się więc początkiem ogromnej holenderskiej afery, w którą zaangażowana zostaje Pani Burmistrz, kilka zastępów policji, szkolny woźny, a także osobista sąsiadka Hendrika Pani Gerda von Duvensbode.

Autora muszę pochwalić za konstrukcję książki. I jest to prawie jedyna zaleta tej niedługiej publikacji. Fabuła zamieszczona została w dziewięćdziesięciu trzech rozdziałach. Na początku każdego z nich autor zamieścił godzinę i miejsce akcji. Wszystko to, co dzieje się poza mieszkaniem Hendrika relacjonowane jest z perspektywy narracji trzecioosobowej. To co wydarza się w życiu obu Panów, Hendrik opisuje samodzielnie w pierwszej osobie liczby pojedynczej.  Dość dobrze czytało się fragmenty z sąsiadką Gerdą. I duży plus za odzwierciedlenie holenderskiej rzeczywistości. Ta poprawność polityczna, te parytety płciowe, ta naturalna wielokulturowość. To elementy, które doceniłam w tej publikacji.

Spodziewałam się lotnej książeczki, w której geriatryczny humor nie pozwoli mi jej odłożyć, aż do ostatniej strony. Autor zafundował mi wymuszony humor, publikację wspartą na dotychczasowym sukcesie i znajomości bohaterów, którzy zapewne, w pierwszej części wypadli znacznie lepiej, niż w czwartej odsłonie. Nawet kot Bas nie uratował sytuacji, a słabość do zwierzęcych bohaterów drugiego planu mam ogromną. Komizm sytuacji odebrałam jako nieszczery. Motywację Everta do „użyczenia” sobie wózka dziecięcego jako udawaną, a poczynania holenderskiej policji i magistratu dolały już przysłowiowej oliwy do ognia. Po przeczytaniu pozostał, zawód i niesmak. Okazuje się, że nie dla każdego humor Hendrika Groena.

Moja ocena 4/10.

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.