Ostatnio zaczytuję się w poradnikach. Co rusz sięgam po nowe wydawnictwa licząc, że pomogą mi uporać się z codziennymi trudnościami, wyzwaniami i tymi po prostu „gorszymi dniami”. Tym razem @wydawnictwo.muza.sa obdarowało mnie książką, która premierę miała 19 stycznia br. Publikacja pt. „Jak poznać najlepszy rytm życia dla każdego z nas” Antoine’a Piau jawiła mi się jako „lek na całe zło”😉, oczywiście z przymrużeniem oka.
Opis Wydawcy:
„Dobowy przewodnik po anatomii i fizjologii, z którego wyłania się człowiek jako spójna całość, pełna współzależności. Pozwala poznać najlepszy rytm życia dla każdego z nas. To ciekawy, okraszony dowcipem portret nas samych, poradnik, który przeplata banalne może, ale ważne i często zapominane prawdy. Pomaga spojrzeć na siebie z dystansem, nie ulegać modom, nie wierzyć w cudowne pigułki, proszki i kremy, ale raczej w siebie i własny organizm, o ile zechcemy dać mu szansę.”
Na fizjonomii nie znam się praktycznie wcale. Po poradniku spodziewałam się czegoś innego, nie będę ukrywać. Raczej liczyłam, że zaczytam się w praktyczne wskazówki, jak radzić sobie z negatywnym wpływem na psychikę fizycznego stanu naszego ciała. Coś jak recepta na to, w jaki sposób żyć w symbiozie fizyczno-psychicznej. Za to dostałam całą garść szczegółów fizjologicznych, których odniesienia do stanu psychicznego „jak na lekarstwo”. Gdzieniegdzie wybrzmiewa, może w jednym lub dwóch zdaniach na dwóch stronach, rola sygnałów, które daje nam ciało, a które przekładają się na nasze zdrowie psychiczne.
Oczekiwałam raczej praktycznych wskazówek, jak to z poradnikami. Trochę na zasadzie rób to, nie rób tamtego, by poprawić swoją jakość życia. Nie uważam jednak czasu spędzonego z lekturą za stracony. Biologii uczyłam się bardzo dawno temu. Dzięki tej publikacji przypomniałam sobie z czego składa się nasze ciało, jak funkcjonują stopy, dłonie, receptory ukryte głęboko w ciele, które są jak drogowskazy, za którymi powinniśmy podążać, by osiągnąć cel. Czas również ma znaczenie. I tu duża niespodzianka. To taki trochę dobowy poradnik rozpisany na każdą porę dnia. Język bardzo naukowy. Autor karmił mnie iście naukowym podejściem, naukowym stylem. To akurat wada tej książki. O wiele przyjemniej czytałoby się, gdyby forma była bliższa rozprawki, rozważaniom, z licznymi anegdotami. Takiego bardziej przyjaznego stylu mi zabrakło.
Moja ocena: 5/10
Poradnik przeczytałam dzięki Wydawnictwu Muza, za co bardzo dziękuję.
Lubicie komedie romantyczne? Ja od czasu do czasu uwielbiam zanurzyć się w tego typu fantazję, tym chętniej, im częściej występują w nich znani i lubiani aktorzy. Nawet takie gwiazdy jak Meryl Streep, czy Diane Keaton z Jackiem Nicholsonem w nich występują. Jest to gatunek idealny na mżyste wieczory i ciemne popołudnia. Śmiało można ten gatunek odzwierciedlić w literaturze. Spróbowała tego Sarah Hogle, której „Miłosny układ” nakładem @wydawnictwo.muza.sa. ujrzał światło dzienne 26 stycznia br. Pamiętacie „Sztukę zrywania” z 2006 roku z Jennifer Aniston i Vincem Vaughnem? Mi film bardzo się podobał. Powszechny temat został przedstawiony w bardzo ciekawym stylu i dużym humorem. Czy „Miłosny układ” powielił sukces tego filmu?
Fabuła opisuje relacje między Naomi i Nicholasem. Para przygotowuje się do najważniejszego dnia w ich wspólnym życiu, do ślubu. Przygotowania, które zbliżają się ku końcowi komplikują się, gdy oboje uświadamiają sobie…, że nie chcą iść przez życie ramię w ramię. Z dużą dawką humoru Autorka opisuje, jak wygląda życie, gdy „najgorszy wróg jest jednocześnie twoim narzeczonym…” – z opisu Wydawcy. Próba rozdziału poniesionych kosztów i ich rekompensata doprowadza do wojen, wojen iście domowych jak z peerelowskiego serialu rodzinnego, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone, a wszelkie środki możliwe do zastosowania.
Zabawna, przewrotna historia opisana w bardzo lekkim stylu. Idealna, rozrywkowa lektura na odreagowanie po ciężkim dniu. Jest w tej historii coś odświeżającego. Ten cały rozgardiasz, te podchody, te małe wojenki. Czytałam tą książkę z uśmiechem na ustach. Sarah Hogle oprócz pokazania trochę zakręconego świata dwójki postanawiających się rozstać ludzi, poszła o krok dalej. Przedstawiła studium przypadku, w którym obłuda i uparte trwanie przy raz podjętej decyzji doprowadzają co ogromnego kryzysu w związku. Opisała w brawurowym stylu, że miłość nie jest nam dana, a raczej zadana. By przetrwała wymaga od nas ciągłego starania i ciągłej troski. Jest trochę jak kwiat, który stale trzeba podlewać, a wątpliwości jak liście wycierać z opadającego zewsząd kurzu.
O relacjach damsko – męskich nie zawsze trzeba czytać i pisać na poważnie. Można z przytupem, werwą i dowcipem. Przesłanie i tak inteligentny czytelnik wysupła ze zbioru słów, zdań. Lubicie lekkie, przyjemne lektury? Jeśli tak, to ta pozycja jest dla Was. Zachęcam do czytania!
Moja ocena: 7/10
Za możliwość podzielenia się z Wami moimi spostrzeżeniami po przeczytaniu książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.
Z tymi premierami stycznia 2022 idzie mi całkiem nieźle😉. Do końca tego miesiąca zostało jeszcze dwa dni, a ja przeczytałam i już zrecenzowałam 11 premier tego miesiąca, w tym 3 przedpremierowo😊. Z tą recenzją już będzie razem 12. Ta buźka odzwierciedla moje zadowolenie. Oby tak zaczynający się rok w moich postanowieniach czytelniczo-recenzenckich, mimo osobistych zakrętów, dotrwał do samego grudnia.
Wracając co dzisiejszej recenzji nie sposób nie wspomnieć, że pierwszy tom cyklu „Zamruczę ci” miał premierę dosłownie rok temu, tj. 27.01.2021r. Recenzję opublikowałam wówczas również przedpremierowo, a link do niej znajdziecie tu: klik. 19 stycznia br. dzięki wydaniu @Wydawnictwo Kobiece możecie zapoznać się z kontynuacją losów Pauli i Grzegorza w pozycji „I żyli długo i…” autorstwa @agatabienko.autorka. Przezabawnymi, przedstawionymi z przymrużeniem oka losami.
To cykl przedstawiający perypetie Pauli i Grzegorza, którzy dziwnym zbiegiem okoliczności „spiknęli się”, nie w jednak dosłownym tego słowa znaczeniu. Autorka w ciekawy, komediowy sposób opisuje dalsze koleje ich losów. A zaczyna się od maskarady. Paula udaje dziewczynę Grzegorza. Rodzinny dom mężczyzny przyjmuje ją z zaciekawieniem i uważnością. Sam Grzegorz boryka się z doświadczeniami z przeszłości i stara się odepchnąć od siebie rodzące się w nim uczucie. Do tego Mucha, przyjaciółka Pauli, odkrywa w sobie zainteresowanie magią. W magiczny sposób przywołuje ponownie do życia Pauli jej byłych i to nie duchów, lecz mężczyzn z krwi i kości. Kłopotliwa sytuacja zamienia się w duże tarapaty, z którymi Paula radzi sobie raz lepiej, raz gorzej.
Otwarte zakończenie z pierwszej części cyklu miało jednak swoje dobre strony. Stało się podwaliną do kontynuacji bez żadnego obciążenia. Z kontynuacją Autorka poradziła sobie bardzo dobrze. Przedstawiła dalsze perypetie dwójki bohaterów w bardzo lekkim, dowcipnym stylu. Z komediami obyczajowymi jest pewna trudność, Autor nigdy nie wie jakie poczucie humoru ma finalny odbiorca. To jest jak z kawałami, nawet dobry nie śmieszy wszystkich. Styl i tempo powieści gwarantuje idealną rozrywkę. Bohaterowie mają nadal swój urok. Zatwardziały kawaler Grzegorz – lekarz ginekolog nie męczy, wręcz przeciwnie wzbudza całą gamę uczuć w zależności od sytuacji, raz rozczarowanie, raz śmiech, raz zdumienie i niedowierzanie, prawie zawsze sympatię. Paula jest jedyna w swoim rodzaju. Jest jak magnes, który przyciąga w każdej sytuacji nit tylko pecha. Oklaski należą się Autorce za to, że dzięki wadom, wielu zwrotom akcji książka nie jest na wskroś cukierkowa, infantylna. Jest jak typowo grecka tragi-komedia, ze swoimi wzlotami i licznymi upadkami.
Spodobała mi się kontynuacja losów Grzesia i Paulci. Spodobała. Nie zawsze kontynuacja jest tak dobra, jak pierwsza część. Czasem brakuje jej polotu, pazura. Tym razem się udało. Agata Bieńko sprawnie pociągnęła wątki z pierwszej części wprawiając mnie w dobry nastrój, który odczuwałam podczas czytania. I o to chodzi w komediach obyczajowych, by się nie nudzić, a bawić. Ja bawiłam się znakomicie. Szczerze polecam, czytajcie!
Wczoraj opublikowałam premierową recenzję najnowszej powieści @magdalenamajcherautorka pt. „Małe zbrodnie”. Książki, która mną wstrząsnęła, gdyż w wyśmienity sposób dotknęła tematu zbrodni i kary, w iście Dostojewskim stylu. By odreagować sięgnęłam po publikację tej samej Autorki zatytułowaną „Stan nie! Błogosławiony”. Powieści obyczajowej, która po raz pierwszy została wydana w 2017 roku. Dzięki współpracy z @WydawnictwoPascal książka w tym wydaniu premierę miała 12 stycznia br. Zachęcam do zapoznania się z moimi spostrzeżeniami po przeczytaniu pozycji pióra Magdaleny Majcher z początków jej kariery.
„Stan nie! Błogosławiony” to nie tylko wznowienie. Reedycja została uzupełniona o poszerzone opowiadanie, w którym dowiadujemy się o dalszych losach bohaterów po upływie czterech lat. Jak Wydawca obiecywał w oposie to „Ciepła opowieść o niespodziewanym macierzyństwie i trudnych życiowych wyborach”. Historia, którą śledzimy z perspektywy młodej Poli. Dziewczyny przed trzydziestką, która ma satysfakcjonującą pracę oraz kochającego męża. Poli, której radość z niespodziewanego macierzyństwa spotyka się boleśnie z troską i obawą o życie jej dziecka. Poli, która musi dokonać trudnego wyboru. Wyboru przed którym nie chciałaby stanąć prawie żadna z nas.
Z tym stanem błogosławionym od zawsze mam problem. Niby jeden z najcudowniejszych momentów w życiu kobiety, jednocześnie przysparzający wiele trosk, chwil złego samopoczucia i obaw. Nawet jeśli ciąża przebiega fizjologicznie prawidłowo, powoduje w nas lęk i chroniczne zmęczenie. Oczekujemy i nie zawsze nadchodzi to, czego oczekiwałyśmy. O tym właśnie jest ta książka. O borykaniu się z rzeczywistością, w której praktycznie żadna z nas nie chciałaby się znaleźć. O miłości niezwyciężonej, która staje pod znakiem zapytania i rodzi wiele bólu.
Magdalena Majcher jest prawdziwą mistrzynią opisywania cudów życia i zawiłych losów ludzkich. Podjęty przez nią temat w powieści „Stan nie! Błogosławiony” jest bardzo odważny. Z fabułą Majcher rozprawiła się wyśmienicie. Z jednej strony przysporzyła mi nim wiele smutku, z drugiej napoiła mnie nadzieją. Momentami utożsamiałam się z główną bohaterką. Polę odbierałam jako nad wyraz prawdziwą osobę. Jako kobietę z krwi i kości z jej wszystkimi uniwersalnymi, stereotypowymi cechami. Jest empatyczna, niezależna, asertywna. Cechuje ją empatia i wrażliwość. Jest niezwykle urocza, delikatna i łagodna, czasem ekspresyjna i mocno stąpająca na ziemi.
Pod szyldem powieści obyczajowej Magdalena Majcher weszła ze mną, jako czytelnikiem w dyskusję. Dyskusję na temat tego, jak bardzo ktoś może ingerować w moje życie. Jak bardzo może uzależniać moje decyzje od własnych przekonań. I to pojawiające się co rusz pytanie, co z tą wolnością? Przecież wolność jest tylko wtedy, gdy nie narusza wolności innych!!!
Nie jest to prosta, łatwa i przyjemna pozycja, mimo, że napisana w bardzo dobrym, nienużącym stylu. Jest to powieść rzucająca cień. Cień na nasze przekonania i poczucie własnej godności, którą czasem ktoś próbuje nam zagrabić.
Moja ocena: 7/10
Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu PASCAL.
ZACHWYĆ SIĘ! NAUCZ SIĘ MEDYTOWAĆ OD WIELKICH FILOZOFÓW
Autor: MARCIN FABJAŃSKI
Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
Liczba stron: 240
Data premiery: 26.01.2022r.
Zapoznając się z oficjalnym profilem @Marcin Fabjanski na FB odkryłam, że Fabjański studiował filozofię na UAM Poznan, Universtity of York, uczęszczał również do Swiss Cottage Secondary School. Czytając borykałam się z myślą, czy propagator medytacji zainspiruje mnie do zmiany postrzegania tej formy radzenia sobie w codzienności. Medytacja jawiła mi się zawsze jako sposób na zmianę w życiu dla wybranych, dla bardziej cierpliwych i niezwykle wyciszonych. Techniki medytacyjne wydawały mi się trudne. Jak tu bowiem poradzić sobie z gonitwą myśli! Dzięki otrzymanemu od Znak Literanova (@wydawnictwoznakpl) poradniku „Zachwyć się! Naucz się medytować od wielkich filozofów” Marcina Fabjańskiego, który premierę miał wczoraj, spojrzałam na medytację trochę z innej strony. Z tej bardziej filozoficznej…
W poradniku Autor uczy nas uważności na radosne i medytacyjne życie. Co więcej, zapewnia, że jest możliwe. Kursy mindfulness stają się coraz bardziej popularne. Tradycyjne formy radzenia sobie ze stresem, wypaleniem, strachem i lękiem już się nie sprawdzają. Polski sposób na poprawę codziennego życia, jak alkohol, telewizja godzinami jest tylko ułudą. Prowadzi do coraz częstszych toksycznych myśli i poddawania się przykrym zdarzeniom, których każdemu z nas nie brakuje. Bardziej uważni i świadomi ludzie szukają więc innych technik. Technik pozwalających im cieszyć się z dnia codziennego, realizacji drobnych wyzwań, czy chociażby kolejnego udanego dnia. Marcin Fabjański stara się przebudzić nas do „(…) życia w zachwycie i zdziwieniu”, jak obiecuje Wydawca w swym opisie. Czy udało mu się mnie przebudzić?
Filozofia kojarzy mi się ze studiami na Uniwersytecie Śląskim. Nie będę ukrywać, że dywagacje na temat różności postrzegania świata, mechanizmów nim rządzącymi nie były moją mocną stroną. Do tego język, z którym musiałam się borykać. Niektórych filozofów ukochałam bardziej, innych mniej. Podejście niektórych i nauka od nich płynąca były dla mnie nie raz odświerzające. Czasem jednak nie potrafiłam zgodzić się z niektórymi twierdzeniami.
Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić powiązania medytacji z filozofią. To chyba oczywiste, bo nie jestem specjalistą ani w jednej, ani w drugiej dziedzinie. Okazuje się, że medytację praktykował na przykład i Epikur, i Laozi. Marek Aureliusz długo zanim stała się popularna również był jej wielkim fanem. Nie dziwił mnie fakt, że Budda był jej mistrzem nad mistrzami. Poradnik udowodnił, że wielkie myśli, wnioski wspierają techniki medytacyjne. Można się wyciszyć, zagłębić w siebie, stać się bardziej uważnym. To trudne. To dla mnie wręcz niemożliwe.
Sięgając po poradnik faktycznie spodziewałam się odkryć „radość i spokój na co dzień”. Niestety nie odkryłam. Nic nie jest proste. Zmiana nawyków, przyzwyczajeń, jakości życia wymaga dużego wysiłku. Nic w życiu łatwo nie przychodzi, tym bardziej zmiana samego siebie. Nie uważam jednak, by czas spędzony z książką był stracony. Wręcz przeciwnie. Fabiański w możliwy do zrozumienia sposób przedstawił zależności między filozofią a medytacją. Udowodnił, że te dwa aspekty naszego życia są ze sobą kompatybilne, że jeden bez drugiego nie istnieje w pełni. Wartość praktyczną poradnika stanowi dziesięć praktycznych ćwiczeń medytacyjnych. Nie wierzcie mi na słowo. Sami sprawdźcie sięgając po tę pozycję, że ćwiczenia te nie są za trudne.
Moja ocena: 7/10
Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.
JAK NIE DAĆ SIĘ ZMANIPULOWAĆ I OKŁAMAĆ. RADZI DOŚWIADCZONY AGENT WYWIADU
Autor: DAVID OMAND
Wydawnictwo: MUZA
Liczba stron: 352
Data premiery: 26.01.2022r.
Z tymi premierowymi środami zawsze mam problem😊. Wiele jest pozycji, które chciałabym przeczytać, a do następnej premierowej środy jest tylko sześć kolejnych dni. Jak tu się wyrobić? Z tym problemem chyba boryka się większość nałogowych, blogowych czytelników. Na tą dzisiejszą premierową środę w dniu 26 stycznia br. @wydawnictwo.muza.sa. obdarowało mnie egzemplarzem „Jak nie dać się zmanipulować i okłamać. Radzi doświadczony były agent wywiadu” Davida Omanda. Brytyjczyka, który jak James Bond uczy nas „(…) myślenia, zdobywania wiedzy, czytania między wierszami i zbierania informacji w poszukiwaniu prawdy – z opisu Wydawcy.
Na co komu, kto nie jest agentem żadnego wywiadu, czy to z zachodniej, czy wschodniej strony taki poradnik😉. Ano… nic bardziej mylnego. Słysząc poradnik o mało co, nie sięgnęłabym po tę książkę. Na poradnik muszę mieć naprawdę wyjątkową „chcicę”. A to nie jest zwykły poradnik. To bardziej lekcje, wykłady prowadzone w bardzo dobrym, lekkim stylu. Z ogromną sztuką umiejętności pisania David Omond były agent brytyjskiego wywiadu dzieli się swoim doświadczeniem. Uczy nas jak oddzielać „ziarna od plew” z codziennego ogromu dostarczanych nam informacji. Jak skutecznie wykorzystywać zdobytą wiedzę oraz jak na tej podstawie podjąć najbardziej optymalną decyzję. Do tego w prosty sposób zachęca do przeciwstawiania się manipulacji, której jesteśmy zewsząd poddawani. Omawia w akademickim stylu techniki przeciwdziałania manipulacji oraz złego wywierania na nas wpływu, w sposób całkowicie świadomy.
Mam słabość do Jamesa Bonda, szczególnie w wykonaniu Daniela Craiga. To dzięki tej postaci zaciekawiłam się publikacją, która niedawno miała swoją premierę. Jak nie dać się zmanipulować i okłamać. Radzi doświadczony agent wywiadu” to zbiór pewnych rad, opowieści, które kumulują się w zakończeniu w jednej konkluzji. Omand umiejętnie poddaje pod wątpliwość rządzące światem mechanizmy i pokazuje jak się przed nimi bronić. Z książki wynika ogromne doświadczenie autora w tym temacie, ogólna znajomość psychologii człowieka oraz socjologicznych praktyk, którymi jesteśmy nieustannie poddawani. Książkę czyta się bardzo szybko. Momentami odbierałam ją jako gawiedź. Chwilami zaś czułam się jakbym uczestniczyła w dyskusji z autorem, w czasie której wymieniamy się argumentami i spostrzeżeniami, by wspólnie dojść do końcowych wniosków. Taki styl pisania poradników uwielbiam. Nie ma w nich moralizatorstwa, jednostronnego prezentowania własnej wiedzy i własnych przekonań, bez pola do wzajemnego zrozumienia.
Przed rozpoczęciem czytania myślałam, że typowy fake news jestem w stanie rozpoznać od razu. Nic bardziej mylnego. Omand udowadnia, że trudno czasem rozpoznać co jest prawdą, a co kłamstwem. A najgorsze kłamstwo jest ubrane w przepiękne ubranie prawdy. Inteligentnie uczy nas wykorzystywać nasze doświadczenie i wcześniej zdobytą wiedzę, by czytać między przysłowiowymi wierszami oraz wyciągnąć jedynie prawdziwe wnioski. Forma przekazu również jest bardzo dobra. Autor w sposób uporządkowany w pierwszej kolejności skupił się na opisywanie przykładu. Następnie rozwijał główne zagadnienie w podsegmentach, „rozmieniając na drobne”. Wreszcie na sam koniec konkludował. To atrakcyjna forma poradnika, która nie tylko nie nuży, ale wzbudza ciekawość.
Czytajmy więc!
Uczmy się jak przenieść doświadczenia ze szpiegowskiego świata do naszej codzienności!
Moja ocena: 7/10
Poradnikiem obdarowało mnie Wydawnictwo Muza, za co bardzo dziękuję.
O „Mocnej więzi” z Autorką @magdalenamajcherautorka rozmawiałam na ostatnich warszawskich Targach Książki. Była to książka – jednym słowem – przejmująca. Oparta na prawdziwych wydarzeniach historia zaginięcia Anny Garskiej. Dzisiejsza premiera jest kontynuacją przygody Autorki z prawdziwymi zdarzeniami, mroczniejszą stroną życia. W przeciwieństwie do literatury obyczajowej w „Małych zbrodniach” Magdalena Majcher ściera się z rzeczywistą przeszłością dotykając wydarzeń, które wystąpiły naprawdę, smutnych i trudnych doświadczeń, o których również opowiada bardzo dobrze. Przed Wami recenzja dzisiejszej premiery, którą przeczytałam dzięki @wydawnictwo.wab . Przed Wami recenzja książki pt. „Małe zbrodnie”.
Co czuje społeczność małej miejscowości na Mazowszu, gdy policja znajduje szczątki noworodka? Czy czuje strach, zdumienie? Czy zaklina rzeczywistość udając, że to nie wydarzyło się naprawdę, że przecież nikt nie jest tak zły, by pozbawić życia niewinne dziecko. Tyle odpowiedzi, ile pytań, a tych jest coraz więcej, kiedy odnajdowane są kolejne, ukryte szczątki dziecięcych szkieletów. Policja szybko typuje podejrzaną. To Lidia Gładoch jest domniemaną matką dzieci. Lidia, której miejsce pobytu nie jest znane. Śledztwo pod wodzą doświadczonego prokuratora z Węgrowa Sławomira Rybusa nie prowadzi do szybkiego odkrycia motywu i sprawcy. Sprawie nie pomaga ogromne zainteresowanie dziennikarzy, którzy już z właściwą sobie precyzją osądzili, znaleźli winnego, odkryli przyczynę. Wszyscy w Polsce, oprócz samych mieszkańców Wrotnowa mówią o sprawie. Oni milczą. Tkwią w stuporze, zmowie milczenia. Czy Rybusowi uda się przełamać tę konspirację? Czy prawda ujrzy światło dzienne?
Mam nadzieję, że skrótem fabuły Was zainteresowałam😉. Taki był mój zamiar. Jednego możecie być pewni, fabuła jest naprawdę bardzo ciekawa. Dotyka najgłębszych ludzkich uczuć. Dotyka tematu krzywdy na niewinnych dzieciach, obok których mało kto potrafi przejść obojętnie. Podejmuje problem spisku, nabierania wody w usta, gdy zbrodnia dotyczy osób wokół nas, kogoś kogo znamy, z kim się przyjaźnimy i kolegujemy. Definiuje mechanizmy, za którymi bronią się mieszkańcy, gdy ohydztwo dotyczy ich społeczności. Co ważne, Autorka bardzo zmyślnie rozprawia się z kwestią przemocy domowej. Bezprawia, którego sprawcą są najbliższe nam osoby, które powinny dawać nam bezpieczeństwo i oparcie w każdej sytuacji. Przemocy tej niefizycznej, tej, którą najtrudniej udowodnić i do której najciężej jest się przyznać.
„Przemoc eskaluje latami. Osoba ją stosująca konsekwentnie sprawdza cierpliwość i wytrzymałość swojej ofiary. Stopniowo posuwa się coraz dalej. Początkowo pokrzywdzony nawet nie wie, że właśnie padł ofiara przemocy. Bo przemoc to przecież siniaki, krew, urazy, a „beze mnie nic nie znaczysz” to wyraz miłości, nie przemocy. Człowiek zaczyna dopuszczać do siebie myśl, że rzeczywiście nie potrafi, nie rozumie, do niczego się nie nadaje. Zaczyna wierzyć w to, bo powtarzane każdego dnia kłamstwo w końcu staje się prawdą.” – „Małe zbrodnie” Magdalena Majcher.
Sama Autorka pisze „Ta historia zmieniła we mnie postrzeganie winy i kary, a lektura akt sądowych była jedną z najważniejszych i najbardziej poruszających w moim życiu.(…) I teraz, drodzy Państwo, zastanówmy się, jakie dramaty skrywają się za każdą z tych historii, które ochoczo relacjonują media.”
Zastanówmy się!
Bo przecież „A skoro jest wina, musi też być kara” – „Małe zbrodnie” Magdalena Majcher.
Choć dane bohaterów zostały zmienione książka jest dogłębnym studium ludzkiej nieprawości. Jest jakby dziennikiem przemocy i tego, co kobieta może zrobić kobiecie. Niezwykle wciągająca historia opisana w pięknym stylu, jak na Magdalenę Majcher przystało. Mroczne oblicze ludzkości rozpisane strona po stronie. Zachęcam szczerze do przeczytania „Małych zbrodni”, których premiera już dziś.
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki jeszcze przed premierą bardzo dziękuję WYDAWNICTWU WAB.
UZDRAWIAJĄCE EMOCJE. ROZMOWY Z DALAJLAMĄ O UWAŻNOŚCI, EMOCJACH I ZDROWIU
Autor: DANIEL GOLEMAN (pod redakcją)
Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
Liczba stron: 344
Data premiery: 11.01.2022r.
„Uzdrawiające emocje. Rozmowy z Dalajlamą o uważności, emocjach i zdrowiu” pod redakcją Daniela Golemana, autora bestsellera pt. „Inteligencja emocjonalna” otrzymałam w prezencie od Wydawnictwa @Zysk i S-ka, za co bardzo dziękuję😊. Jest to książka mająca niezwykłą moc. Moc skupiania uwagi na tym, o czym zwykle nie rozmyślamy, nad czym się na co dzień nie zastanawiamy. Niecodzienna to publikacja, jak niecodzienny jest jej główny rozmówca.
Jak wynika z opisu Wydawcy; „Uzdrawiające emocje” to zapis niezwykłej dyskusji między Dalajlamą i wybitnymi psychologami, lekarzami i nauczycielami medytacji o wzajemnych relacjach i zależności między ludzkim umysłem i ciałem”. To zapis prezentacji specjalistów z różnych dziedzin, psychologii, neurologii, etyki, filozofii i dyskusji na nich oparty. I tu niespodzianka Dalajlama częściej pyta, niż odpowiada😉. Częściej podważa zaprezentowane tezy, niż im przyklaskuje i się z nimi zgadza. Jego Świętobliwość jest nad wyraz przenikliwy, wyłapuje z prezentacji najdrobniejsze szczegóły, by poddać je w wątpliwość. Nie orzeka, nie podsumowuje, lecz bada.
I postawa Dalajlamy mnie najbardziej zauroczyła w tej książce. Dalajlamy, którego nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Postać nietuzinkowa, ponadczasowy laureat Pokojowej Nagrody Nobla, człowiek – myśliciel i przywódca religijny. Rozpoczynając czytanie spodziewałam się, że Jego Świętobliwość będzie przewodził w każdym rozdziale, w którym podjęta określoną tematykę. Spodziewałam się, że jego zdanie będzie ostateczne i jedynie prawdziwe. Okazuje się, że Dalajlama ma wiele pytań, na które odpowiedzi oczekuje od współrozmówców, od specjalistów ze swoich dziedzin. Jak w Przedmowie napisał sam Daniel Goleman „Dalajlamauważnie słuchał naszych prezentacji i angażował się w aktywny i otwierający umysły dialog z nami wszystkimi”. Z zapisów konferencji wybrzmiewa ta jego postawa, pełna pokory, zaciekawienia i uważności w stosunku do osób, które są wybitnymi specjalistami ze swoich dziedzin. Chyba tylko On, tylko Dalajlama mógł w taki sposób uczestniczyć w tej konferencji.
Bardzo podobało mi się rozwinięcie tematu związanego z gniewem. Dalajlama rozwinął myśl; „W większości wypadków gniew który odczuwamy w codziennym życiu, jest wywołany przez przywiązanie”. Podobno to co znamy, ma znaczenie na odczuwanie przez nas złości. Gdy wali nam się znany, bezpieczny świat, to do czego jesteśmy przyzwyczajeni, wśród nadrzędnych emocji przejawia się właśnie gniew. Bardzo dużo publikacja podejmuje tematów związanych z gniewem. W wielu miejscach Rozmówcy zwracają uwagę na różnice pomiędzy zachodem a wschodem w tym zakresie. Z zaciekawieniem czytałam o niskim poczuciu własnej wartości, które głównie jest problemem zachodniej cywilizacji. O wpływie emocji na układ immunologiczny, o wpływie gniewu, permanentnej złości na zdrowie. Sam Dalajlama podniósł temat związany z zaburzeniami psychicznymi, które uniemożliwiają odczuwanie emocji lub ten proces kompletnie zakłamują. Wspomniał o zaburzeniu narcystycznym, rozwinął temat emocji odczuwany przez osoby niepełnosprawne umysłowo. Podniósł emocje z perspektywy zwierząt, a nawet zahaczył o rośliny w kontekście samoświadomości. Wiele tez, podsumowań dla mnie było odkrywczych. Trudno było mi się skupić na jednym aspekcie przedstawionych myśli przewodnich, gdyż każde z nich były dla mnie nowością.
Co do innych Rozmówców okazali się na równi wybitnymi naukowcami jak sam Dalajlama. Wspaniale czytałam dialogi z Danielem Golemanem, redaktorem tej publikacji, gdzieniegdzie odzywał się Mnich – towarzysz Dalajlamy. Daniel Brown zabierał zdanie wielokrotnie szukając odpowiedzi u Jego Świętobliwości. Ceniłam sobie spostrzeżenia Francisko Vareli, który nie raz zwracał uwagę na różnice w postrzeganiu wpływu uczuć, emocji, uważności na ciało z samym Dalajlamą. Potrafił nawet nie zgodzić się i to właściwie uargumentować. Jon Kabat – Zinn sprawiał natomiast wrażenie, jakby na boku notował wypowiedzi Dalajlamy, by potem od nich w innych momentach wrócić, jakby chciał zweryfikować, czy myśl jest spójna z postrzeganiem świata i człowieka przez Dalajlamę, czy była tylko chwilowa, ulotna, nie mająca podwalin. Mimo różnych preferencji religijnych lub ich braku, każdy z naukowców zwracał się do Dalajlamy z należytym szacunkiem tytułując go Jego Świętobliwością. To było dla mnie odkrywcze, że nie ma znaczenia, kto ma jakie przekonania, liczy się Jego osoba, osoba Dalajlamy.
Dla mnie książka okazała się fascynującą lekturą. Ciekawą podróżą w myśli, głębokie zakamarki mózgu i duszy wybitnych filozofów, psychologów, biologów, neurologów, publicystów i jedynego w swoim rodzaju Dalajlamy. Człowieka – historii. Przywódcy religijnego buddyzmu będącego jednocześnie – jak go słucham i czytam – Przywódcą całego świata. To pozycja, w której do odkrycia jest wiele, a wnioski nasuwają się jedne po drugich. Jesteście ciekawi świata oczami Dalajlamy i jego wybitnych Rozmówców? Sięgnijcie po tę książkę, która nie tylko zmusza do myślenia, ale również stanowi pokarm dla duszy, jak słodka ambrozja.
Moja ocena: 8/10
Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.
Dwa lata po premierze książkowej Robert Redford nakręcił w 1998r. z sobą w roli głównej film pod tym samym tytułem „Zaklinacz koni”. W filmie oprócz Redforda zagrała w roli Grace Scarlett Johansson, jej matkę wybitna Kristin Scott Thomas. Film zdobył serca wielu widzów. Ja pierwowzór czytałam wiele lat temu będąc nastolatką. Pamiętałam, że książka bardzo mi się podobała. Słysząc o reedycji od Wydawnictwa @Zysk i S-ka nie wahałam się ani chwili, by po nią sięgnąć po latach. Mimo, że premiera w tym wydaniu odbyła się 7 grudnia 2021, ja swój egzemplarz otrzymałam na początku bieżącego roku. Chcecie wiedzieć, czy film wiernie odzwierciedlił oryginał pióra Nicholasa Evansa? Jeśli tak, to łapcie za tą wspaniałą publikację i czytajcie.
„Oto czym, moim zdaniem jest wieczność (…) Po prostu jeden długi ciąg kolejnych teraz. I wydaje mi się, że wszystko, co możesz zrobić, to przeżywać każde teraz, nie przejmując się specjalnie tymi, które już upłynęły, ani tymi, które dopiero nadejdą.” – „Zaklinacz koni” Nicholas Evans.
To historia nie tylko o koniu Pielgrzymie, który w wyniku nieszczęśliwego wypadku doznaje obrażeń fizycznych i psychicznych. To nie tylko opowieść o czternastoletniej Grace, która wskutek tragedii traci nogę. Nawet nie jest to historia Toma Bookera, nazywanego Zaklinaczem koni, ani Annie MacLean i jej małżeństwa z Robertem. To opowieść o traumie i próbie jej przezwyciężenia. To podróż, którą trzeba przebyć, by odnaleźć to, co utraciliśmy i to, co daje nam szczęście. O tym decyduje Annie. Jej decyzja, by zawalczyć o córkę alokuje ją na urokliwym ranczu, gdzie wśród zwierząt i przyjaznych ludzi Tom zaklina Pielgrzyma. Leczy go i obejmuje terapią. Terapią, której efekty odczuwają wszyscy wokół.
Nie jest to typowa historia miłosna
Evans podzielił książkę na pięć części. Historię zawarł w trzydziestu sześciu rozdziałach. Autor zastosował narrację trzecioosobową, wielokrotnie wplatając w usta bohaterów ważne słowa, ważne spostrzeżenia. Tom Booker zagrany przez Roberta Redforda w firmie, jest identyczny z tym zobrazowanym w książce. Ta sama aparycja, ten sam czar, wewnętrzny spokój i ruchy, gesty jakby wystudiowane, jakby zawsze zaplanowane i nieprzypadkowe. Postać Toma jest najciekawszą w powieści. Tom zna ból i cierpienie. Zna z perspektywy własnego życia z żoną i utraconym synem. Zna z punktu widzenia koni, którymi się opiekuje. Zna z kontekstu Grace i samej Annie. Jak sam mówi „(…) tam, gdzie jest ból, tak jest także czucie, a jak długo jest czucie, tak długo jest też nadzieja.”.
Książkę czytało się bardzo dobrze. Styl mimo, że zawiera wiele opisów scenerii, kontekstu i okoliczności jest przyjemny. Tempo i język nie nużą, nie męczą. Do tego akcja osadzona jest w latach dziewięćdziesiątych. W latach, gdzie korzystaliśmy z dyskietek komputerowych (kto wie, jak one wyglądały?), walkmana, kaset magnetofonowych czy telefonów stacjonarnych. Oprócz wspaniałych opisów przyrody Autor zabrał mnie dodatkowo w świat, który prawie już zapomniałam, w świat gdzie nie byliśmy pokoleniem „head downów”. Bardzo dobrze Autor opisał przemianę Grace. Przez swoje doświadczenie i pomoc od innych Grace wydoroślała. Co dobre, Evans skupił się również na relacji Grace z jej matką, kobietą pracującą z sukcesem w grupie wydawniczej wydającej gazetę. Dla której zwykle liczyły się tylko słupki poczytności. Ta relacja dojrzewa, staje się rzeczywista. Evans opisał najdrobniejszy gest i szczegół, który wzmocnił więź matki z córką. Do tego tłumaczenie. Nie mogę nie wspomnieć o Jerzym Łozińskim, mistrzu nad mistrzami w translacji. Jak zwykle tłumaczenie okazało się genialne. Żadne słowo nie jest użyte przypadkowo. To w 100% dopasowany tekst pod odbiorców w języku obcym. Pan Jerzy Łoziński po raz kolejny zachował intencję autora oraz zaprezentował lekkie pióro. Jest wyśmienitym interpretatorem anglojęzycznych powieści.
I „Gdyby tylko ludzie potrafili być tak mądrzy jak konie”. – „Zaklinacz koni” Nicholas Evans.
Bądźcie jak one, jak konie – niezwykle mądre zwierzęta potrafiące wyczuć każdy nastrój, każdą trwogę, każdy ruch mięśnia jeźdźca. Czytajcie książkę, z którą warto się zapoznać w przepięknym tłumaczeniu. Czytajcie „Zaklinacza koni”!!!
Moja ocena: 8/10
Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.
Niedawno dotarła do mnie kolejna przesyłka od @wydawnictwoznakpl. Jedną z wielu pozycji, której byłam ciekawa jest premiera z 10 stycznia br. „Praca marzeń. Stwórz karierę, którą pokochasz” autorstwa Helen Tupper i Sarah Ellis. Krótka książeczka o tym, jak możemy sobie poprawić komfort pracy, do czego dążyć, by każdy pracowity dzień rozpoczynać z otwartą głową i nadzieją, że wszystko nam się uda, a zadania zostaną wykonane na czas😉.
Jak napisał Wydawca w krótkim opisie: „Praca na całe życie, pięcie się po szczeblach kariery, toksyczny wyścig szczurów – to wszystko należy już do przeszłości. Żyjemy w świecie, w którym częste i płynne zmienianie ról, branż czy lokalizacji staje się normą. Ta nowa rzeczywistość może być stresująca i przytłaczająca, ale jeśli wiesz, jak się w niej poruszać, okazuje się pełna możliwości, wolności i sensu”. Nie mamy więc się czego bać i tego uczy nas ten poradnik.
Bardzo ciekawa pozycja, napisana lekkim, humorystycznym stylem. Ja oczywiście należę do pokolenia, gdzie silnie wiążę się z moim pracodawcą, gdzie lojalność wygrywa z chęcią zysku, czy potrzebą poprawy własnych warunków. Mimo to czytałam z zaciekawieniem. To poradnik, który mnie nie zmęczył. To poradnik, w trakcie czytania którego nie mówiłam do siebie w myślach „tak akurat” czy chociażby „fajnie się pisze, ale jak to zrobić?”. Autorki korzystając z własnego doświadczenia pokazały, że zmiany to naturalne środowisko na współczesnym rynku pracy. Zwróciły uwagę, że zmiana pracy nie zawsze oznacza, że w poprzedniej nie sprawdziliśmy się, czy zawiedliśmy oczekiwania lub że mamy problemy z adaptacją. Szukanie własnego miejsca wśród nieograniczonych możliwości na rynku pracy staje się normą i może być bardzo wyzwalające. I uwaga! Współczesna psychologia pracy nie wymaga od nas poddawania się „wyścigowi szczurów”. Praca w korporacji nie zawsze jest tym, co jest dla nas dobre, mimo stabilności, którą nam daje. Że warto czasami odrzucić nasze wyobrażenia i skłonność do konformizmu, by spotkać się z samym sobą w innym miejscu, lepszym miejscu.
Na rynku pracy jestem od ponad dwudziestu lat. Raz pracowało mi się lepiej, raz gorzej. Raz byłam bardziej kontaktowa i efektywna, raz mniej. Zaangażowania mi jednak nie można było nigdy odmówić. Jedyny problem to ta satysfakcja. Co zrobić, by cieszyć się z każdego dnia w pracy, by nie poddawać się niepowodzeniom i skutecznie walczyć o swoje. Co zrobić, by nie dopadało nas wypalenie zawodowe oraz jak wykorzystywać swoje mocne strony i radzić sobie z chwilowymi niepowodzeniami. Jeśli sami macie wątpliwości w tym temacie, sięgnijcie po najnowszą pozycję Helen Tupper oraz Sarah Ellis. Sięgnijcie po „Praca marzeń. Stwórz karierę, którą pokochasz”.
Moja ocena: 8/10
Za możliwość zapoznania się z lekturą przed premierą bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.