„Ucieczka Anny” Mattia Corrente

UCIECZKA ANNY

  • Autor: MATTIA CORRENTE
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 240
  • Data premiery : 13.05.2024
  • Data premiery światowej: 1.02.2022

Seria z żurawiem” wydawana przez markę  Bo.wiem należącą do  Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego to moje ostatnie prywatne odkrycie😁. I to całkiem niedawne. Wszystko zaczęło się w sierpniu br., gdy zakupiłam dwie książki tego Wydawnictwa i przeczytałam pierwszą z nich „Ona i jej kot”. Potem była rewelacyjna   „Kwiat wiśni i czerwona fasola” i kolejne publikacje wydane w ramach tego cyklu (opinie o wszystkich znajdziecie na moim blogu). Okazało się, że miałam „nosa”😉👍. Dość, że seria jest wydana w przepięknym stylu (rewelacyjne okładki Pani Gosi Flis, skrzydełka po obu stronach, papier o sporej gramaturze nie przelewający się w dłoniach) to jeszcze zawiera niebanalne, ważne, interesujące, głębokie pozycje z gatunku literatury pięknej. Dla mnie osobiście seria jest odkryciem roku. Długo nie pamiętam, kiedy tak zachwycałam się jakimiś publikacjami i to nie jednostkowo, a permanentnie. Mój zachwyt w ogóle nie niknie po kolejnej podarowanej lub osobiście kupionej pozycji. Mimo, że posiadam już trzynaście pozycji z tego asortymentu😊 to wiele jeszcze przede mną. W najbliższym czasie zakupić muszę na stronie: https://wuj.pl/serie-wydawnicze/seria-z-zurawiem książki: „Krótka historia Stowarzyszenia Nieurodziwych Dziewuch” – status aktualnie niedostępny, ale może uda mi się zakupić używaną🤔, „Życie zaczyna się w piątek”, „Budząc lwy”, „Księżniczka Bari” i „Perfekcyjny świat Miwako Sumidy”. 

Jeśli nie macie pomysłu na prezent świąteczny to serdecznie Wam polecam książki z tej serii. Jeśli macie wśród swych bliskich miłośników kotów to koniecznie zakupcie im  „Ona i jej kot”, „Kot, który spadł z nieba” i „A gdyby tak ze świata zniknęły koty”. A dla miłośników innych zwierząt lub niekoniecznie te wspomniane w tytułach z kotami🤪 i pozostałe.

I to nie jest wpis promocyjny😊, a opinia prosto z serca książkoholiczki zachwyconej serią. 

(…) Chciałem tylko ciebie. Byłem twoim pierwszym mężczyzną i miałem być twoim ostatnim. Tymczasem ty już wtedy zdecydowałaś, że żadna forma miłości nie będzie dla ciebie wystarczająca. Że będziesz się karmić niedostatkami…” – Ucieczka Anny” Mattia Corrente. 

Osiemdziesięcioletni Severino po trzynastu miesiącach wyjścia jego żony Anny z domu postanawia ją odnaleźć. Schorowany, cierpiący na cukrzycę wyrusza w miejsca ze wspólnej przeszłości. Nie mogąc pogodzić się z odejściem żony, z którą spędził dorosłe życie odwiedza ich domy rodzinne, pierwsze wspólne mieszkanie, a nawet kościół, w którym wzięli ślub, gdy Anna miała osiemnaście lat. Urokliwe zakątki Sycylii przywołują liczne reminiscencje wspólnych chwil, wspólnych lat. Wspomnienia układające się jak puzzle w prawdziwy obraz Anny i tego, że jej odejście było również dla Severina nieuniknione.

„Uświadomiłem sobie późno, Anno, że są ludzie stworzeni do bycia szczęśliwymi i tacy, którzy po prostu nie poddają się szczęściu. Należałaś do tego drugiego gatunku i byłaś najodważniejsza ze wszystkich.” –Ucieczka Anny” Mattia Corrente. 

Ucieczka Anny” to debiut sycylijczyka Matti Corrente. Na książkę zwróciłam uwagę ze względu na miejsce, w którym osadzona jest akcja. Tak się złożyło, że w tym roku na Sycylii spędzałam swój krótki letni urlop. W wielu więc fragmentach powieści odczuwałam własnymi emocjami tę historię miejsca, urok, duszną, ciepłą atmosferę. Jakbym tam wróciła. Jakbym te miejsca widziała ponownie oczami mej wyobraźni. 

Sama fabuła jest dość skomplikowana. Nie dotyczy tylko Anny i bynajmniej jednoznacznie nie tłumaczy przyczyn jej odejścia. Źródła podjętego przez Annę po wspólnych latach z mężem czynu czytelnik musi upatrywać w wielu aspektach jej życia, a nawet wczesnego dzieciństwa. Czytając, ze względu na liczne retrospekcje, bawiłam się jakby w detektywkę próbując odgadnąć co skłoniło tytułową bohaterkę to takiego czynu. Do wyjścia z własnego domu bez słowa. Do pozostawienia swego długoletniego, zniedołężnianego męża samego. 

Książka podzielona jest na dwadzieścia sześć rozdziałów. Niektóre fragmenty są bardzo osobiste. Czytając je miałam wrażenie, że Severino pisze listy do swej żony. Listy pełne miłości, w wielu miejscach ogromnego zrozumienia. Przechodząc przez wszystkie trudne wydarzenia z przeszłości stara się ją tłumaczyć, mimo ogromnego bólu, który mu sprawiła odchodząc. Współczesne wydarzenia przeplatane są losami ojca Anny, Giuseppego, Peppe „bo tak wszyscy na niego mówili”, który „pewnego wrześniowego poranka rozpłynął się” dziejącymi się od 19 października 1959 roku do 18 czerwca 1965 roku. Te opisy stanowiące ciekawe fabularne wtrącenia dodatkowo uzasadniają niedosyt i niezgodę Anny na jej późniejsze życie. 

To wielowątkowa opowieść. Nie chcę zanudzać Was moimi dywagacjami na jej temat, ale książka podejmuje wiele wątków; utraconego macierzyństwa, niespełnionej miłości, samotnego macierzyństwa, pokładania nadziei w mężczyznach, słabszej pozycji sycylijskich kobiet, braku głębokiej siostrzanej więzi i dużych różnic pomiędzy bliźniaczkami oraz ogromnej tęsknoty za utraconym ojcem. Mnie jednak najbardziej urzekł bohaterski czyn starszego mężczyzny; Severina, który podążył śladami Anny licząc, że jeszcze ją spotka. I to bynajmniej nie jest historia miłosna😊. 

Pozycja koniecznie do przeczytania dla głębszych rozmyślań nad ludzką egzystencją, nad sensem dostosowywania się do oczekiwań innych. Czytajcie! 

Moja ocena: 8/10

Książka wydana została nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem.

„Sto kwiatów” Genki Kawamura

STO KWIATÓW

  • Autor: GENKI KAWAMURA
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 256
  • Data premiery :19.03.2024
  • Data premiery światowej: 1.05. 2019

Sto kwiatów” to druga książka napisana przez Genki Kawamurę autora rewelacyjnej powieści „A gdyby tak ze świata zniknęły koty”, o której również przeczytacie na moim blogu czytelniczym😏. Pozycja wydana została w roku 2024 w ramach „Serii z żurawiem” marki  Bo.wiem należącej do  Wydawnictwa Uniwersytetu JagiellońskiegoI tak jak w poprzednich książkach podobała mi się okładka zaprojektowana przez Małgorzatę Flis, z którą jako jedyną twórczynią okładek chciałabym się spotkać osobiście🤪 i uścisnąć jej dłoń za tak rewelacyjną kreskę. Uwaga, którą Wydawca poświęca okładkom dobrze o nim świadczy. W tej serii nie znajdziecie na okładce wykupionych zdjęć ogólnodostępnych, które może również użyć inne wydawnictwo. Do tego Wydawnictwo w serii dodaje skrzydełka, na których znajdziecie krótką notkę o autorze, o samej serii (tylne skrzydło), i opinie o książce (na przednim skrzydle). Kartki mają sporą gramaturę, przez co książka wydaje się bardziej pojemna niż wskazuje na to ilość stron. Czcionka jest idealnej wielkości i wyrazistości. Nawet mając istotną wadę wzroku można ją czytać bez zbytniego wysiłku. 

Isumi Kasai mieszka w Tokio ze swoją ciężarną żoną Kaori. W trakcie coraz rzadszych pobytów u swej matki uzmysławia sobie postępującą u niej demencję. Yuriko coraz gorzej zaczyna sobie radzić z codziennością. Staje się i dla siebie, i dla innych zagrożeniem. 

Na początku myślałam, że to powieść o demencji, o utracie pamięci. O tym, jak trudno pogodzić się bliskim z tego typu odchodzeniem najbliższych. Gdzieś w środku uzmysłowiłam sobie jednak, że to powieść o matce w jej różnych odsłonach. W jej czasach młodości, gdy przeciwstawiła się rodzicom i urodziła samotnie syna. W czasach jej samotnego młodego macierzyństwa. W czasach, gdy musiała odrzucać każdą możliwość osobistego szczęścia i w czasie, gdy silnie pragnąc miłości zostawiła syna będącego w wieku gimnazjalnym. Aż wreszcie w czasie, gdy już z tej matki niewiele zostało ze względu na trudności z pamięcią. 

Książka podzielona jest na piętnaście rozdziałów składających się z krótkich części. Pisana jest z perspektywy Isumiego. Czytelnik patrzy na jego matkę jego oczami, ocenia ją jego emocjami, słyszy jego uszami. Jako przeciwwagę dla punktu widzenia syna Genki Kawamura niektórych miejscach opisał zdarzenia, w których uczestniczy tylko Yuriko tym samym przybliżając czytelnikom problem z utratą pamięci, a także osobistą relację Yuroko zapisaną w jej pamiętniku, który wpadł w ręce jej syna. I mimo, że książka nie jest obszerna to porusza bardzo wiele wątków. Autor kompleksowo zaopiekował temat związany z funkcjonowaniem osoby borykającej się z utratą pamięci, a także funkcjonowaniem, trudnym funkcjonowaniem jej bliskich. 

Dla mnie to bardzo przejmująca historia napisana w pięknym stylu. Jak zwykle w trakcie czytania na pierwszy plan wysunęła mi się prostolinijność narracji, azjatyckie odwzorowanie relacji międzyludzkich opartych na szacunku i w komunikacji, i w codziennym traktowaniu czy nawet postawie ciała. Mimo, że dotyka prawd egzystencjalnych została napisana w sposób bardzo liryczny, delikatny. Tym samym Kawamura udowadnia, że mówić o trudnych, ważnych sprawach można w bardzo delikatny sposób. 

Zdecydowanie książka dla fanów literatury japońskiej, azjatyckiej. Dla czytelników uwielbiających nieoczywistą literaturę piękną, która mimo, że prezentowana w skondensowanej formie potrafi poruszyć nawet najgłębiej ukryte uczuciowe struny. Miłej lektury! 

Moja ocena: 8/10

Książka wydana została nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem.

„Kornik” Layla Martínez

KORNIK

  • Autorka: LAYLA MARTÍNEZ
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 128
  • Data premiery : 15.02.2024
  • Data premiery światowej: 2.11. 2021

Debiutancka książka „Kornik” autorstwa hiszpańskiej redaktorki i aktualnie pisarki wydana została przez Wydawnictwo Bo.wiem należące do  Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego  w ramach rewelacyjne „Serii z żurawiem”. I jak to przy okazji tej serii nie mogę nie pochylić się nad okładką projektu Małgorzaty Flis. Idealnie oddaje demoniczny charakter powieści, w której centralne miejsce zajmuje babka i wnuczka. A echem odbija się postać córki babki i matki wnuczki😏. 

(…) Cała ta gadka, że dziecko samo wyszło na ulicę i nikt go już potem nie widział. Nie wierzcie w nic, co powiedziała. Udaje taką, co to nie skrzywdziłaby nawet muchy, a idioci wierzą w każde jej słowo. Posłuchajcie mnie, bo wiem, co ma w środku, mówiłam już. Wiem, co ludzie mają w środku. (…) Wiem, kiedy ludzie kłamią, kiedy pragną czegoś, czego nie powinni, kiedy zazdroszczą i zawiszczą nawet własnym dzieciom i rodzeństwu. Widzę cienie, które w sobie noszą.” – Kornik” Layla Martínez. 

Co byście zrobili, gdybyście się dowiedzieli z rodzinnej historii, że Wasz dziadek czy pradziadek żył w kobiecej niedoli? Co byście pomyśleli? 

Z takim dylematem musiała się zmierzyć sama Layla Martínez, która dzięki opowieściom jej babci dotknęła historii nietuzinkowej swych przodków. Historii, która została opowiedziana w „Korniku”. Bo to nie tylko historia dwóch kobiet, choć narracja jest naprzemienna, raz pisana z perspektywy babki, raz wnuczki. To historia złożona. Historia domu, w którym zadziały się złe, niesprzyjające wydarzenia. Domu trawiącego przez nieszczęścia, przez wspomnienia, przez jestestwa, które kiedyś w nim zamieszkały, a którymi on teraz oddycha, we wspomnieniach. To opis rodziny, z jej przywarami, trudnymi relacjami. To nie historia zaginionego dziecka pilnowanego przez wnuczkę. To historia starych niewyleczonych ran. Wzajemnego niezrozumienia. 

(…) Wszyscy wiedzą, że nieszczęście się przykleja, a nikt go u siebie nie chce. Jeszcze się przylepi do ciebie i będziesz musiał kombinować, jak się go pozbyć.” – Kornik” Layla Martínez. 

Najmniej ważna w powieści jest fabuła, chociaż Martínez opowieść o jej rodzinie wplotła w bieżące wydarzenia, które dzieją się w rodzinnej wsi, gdy opiekująca się dzieckiem Jarabo, miejscowych bogaczy wnuczka zostaje oskarżona o jego uprowadzenie czy nawet morderstwo. Najważniejsza jest narracja, która jest swoistego rodzaju głównym bohaterem powieści. Bo to właśnie z tej narracji (raz babki, raz wnuczki) czytelnik dowiaduje się o losach, które wystąpiły w rodzinie. O biedzie. Ogromnej, nie do wyobrażenia. O ojcu babki, który czerpał zyski z nierządu. O tych nieszczęsnych kobietach. O wojnie domowej, które odebrała babce dzieciństwo, bezpowrotnie. O służących wyzyskiwanych przez swych pracodawców. Też o nieszczęśliwej miłości (mąż babki, mąż Emilii, czy niedoszli mężowie matki wnuczki). To narracja nadaje sens powieści. Choć podjęte w niej tematy są niezwykle trudne. Opisują różne skomplikowane wątki. Jak sieroctwo. Jak skomplikowana relacja matki z córką, babki z wnuczką. Zresztą babka mówi o niej „wnuczka”, a ona mówi o swej babci „babka” lub „stara”. W wielu miejscach z tej narracji wyziera nienawiść i to w wielu płaszczyznach. Możliwe, że dlatego mi dość trudno się czytało tę lekturę. 

Wątek duchowości, zabobonów był mi całkiem zbędny. Uważam, że niejednokrotnie skomplikował i tak trudną opowieść. Zarówno babka, jak i wnuczka wierzyły w obecność tych „trzecich” w domu, które go trawią i trawiły jak tytułowy kornik, aż cały trząsł się w fasadach. Trudno było mi się ustosunkować, czy to oznaki obłędu obu narratorek, czy oniryzm, który jakoś do mnie nie przemówił. 

Narracja sama w sobie nie jest skomplikowana, mimo trudnej i wielowątkowej treści. Łącznie powieść mieści sobie dziesięć rozdziałów. Jak już wspomniałam w kolejnych rozdziałach raz opowiada historię babka, raz ze swej perspektywy relacjonuje wnuczka. Robi to jednak w tak niecodzienny i starodawny sposób, że w momentach, gdy wspomina o telefonie komórkowym nie mogę uwierzyć, że nie żyła pięćdziesiąt lat temu. Za mała jak dla mnie różnica jest między narracją babki a wnuczki. Nie widać kompletnie różnicy wieku, która powinna być spora. Tym bardziej, że babka obrazowana jest jako staruszka mająca problemy z chodzeniem. 

Dla mnie to bardziej stadium samotności. Ogromnej samotności. Stadium niespełnionych miłości i niedokończonych żyć. Bo obie niby żyją obok siebie, a jakby były już duchami… 

Moja ocena: 6/10

Książkę wydało Wydawnictwo Bo.wiem.

Recenzja przedpremierowa: „Mrok jest miejscem” Ariadna Castellarnau

MROK JEST MIEJSCEM

  • Autorka: ARIADNA CASTELLARNAU
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 155
  • Data premiery :12.11.2024
  • Data premiery światowej: 12.05. 2020

O „Serii z żurawiem” wydawanej przez markę  Bo.wiem należącej do  Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego pisałam na moim blogu wielokrotnie. Parę razy już wspomniałam, że moja przygoda z tymi książkami zaczęła się od rewelacyjnych okładek autorstwa Małgorzaty Flis. Nie ukrywam, że wspomnę pewnie o tym jeszcze nie raz. Gdyż…. Sprawiłam sobie kolejne pięć sztuk tej serii. A jak już zauważyliście lubię dzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami na temat zakupionych przeze mnie książek w równym stopniu jak na temat publikacji otrzymanych w ramach prezentów😏. Mój blog nie powstał, by czerpać jakiekolwiek korzyści z jego prowadzenia. Mój blog powstał kiedyś, by propagować czytanie, by zaciekawiać Was dobrymi książkami, by dzielić się opiniami o tych, z którymi się zapoznałam. 

Jutrzejsza premiera zbioru opowiadań pt. „Mrok jest miejscem” autorstwa Ariadny Castellarnau też zasługuje na Waszą uwagę i to bynajmniej nie z powodu mrocznej okładki, a podjętych w publikacji tematów. 

Ojciec zmierzał do jeszcze gorszego miejsca, a ona wraz z nim. Wszyscy zmierzali tam wraz nim.” – „Mrok jest miejscem” [w:] Mrok jest miejscem” Ariadna Castellarnau.

I właśnie o ojcach, matkach, rodzeństwie i dzieciach jest w tych ośmiu opowiadaniach Ariadny Castellarnau. O relacjach, które są trudne, zakrzywione, patologiczne wręcz krzywdzące i pełne przemocy. Z treści wyziera egoizm dorosłych, brak troski, czasem i szaleństwo. Mnie obezwładniała niemoc dzieci, które są bohaterami każdego z opowiadań. Ich samotność. Brak możliwości zmiany lub nieudane próby. A wszystko zaczyna się od jedenastoletniej Lucii mieszkającej z rodziną na odludziu, uciekających od Szalonego Vilette, dla którego pracował jej ojciec. Lucii spotykającej zdeformowanego chłopaka z lasu. Tak samo samotnego jak ona. Wszystko zaczyna się od mądrych słów Długiego; „(…) światłość jest miejsce, a mrok jest innym miejscem. Gdzie chcesz pójść, Lucio?” 

Nie ukrywam, że po przeczytaniu niektórych historii musiałam odsapnąć. I mimo, że zbiór opowiadań trafił do mnie w ubiegłym tygodniu, jest dość krótki (ma niewiele ponad 150 stron) to dopiero teraz mogę o nim napisać. Musiałam nabrać dystansu, by świadomość opisywanych krzywd na dzieciach nie przysłoniły mi wartości literackiej tej publikacji. 

Ariadna Castellarnau zadziwiła mnie pomysłami. Jest i wspomniany deformowany chłopak z lasu ze wspomnianego tytułowego opowiadania. Jest i syn, Nil na którym rodzice zarabiają pieniądze, sprzedając go jako osobliwość, i jest jego zazdrosny o jego popularność brat w „Marina fun”. Jest i transportowana przez Igora do tytułowego „Calipso” kilkuletnia dziewczynka, której Castellarnau świadomie nie nadała imienia. Bo nie o transportowaną (sprzedaną bądź porwaną) dziewczynkę w opowiadaniu chodziło, a o postać Igora. Jest i Maur, który głoduje wychowywany przez ojca popadającego w szaleństwo, który w szkielecie każe swemu synowi dostrzegać zaginioną córkę a jego siostrę, Mirandę w „Nagłej powodzi”. Niezwykle smutna postać Maura. Najmniej wstrząsającą historię znalazłam w opowiadaniu „Najlepszym ze wszystkich naszych córek i synów” choć i tak opowieść dotyka trudnych tematów związanych z rodzicielstwem; nierównego traktowania, poczucia krzywdy, braku wsparcia ze strony członków rodziny, samotności w domu pierwotnym, z którą dorosły wyrusza w świat. Zaskoczył mnie koncept w „Dzieci bawią się w ogrodzie”. Co za rewelacyjny pomysł zbudowany na wątku o wydarzeniach bezpośrednio po pogrzebie Isoldy, córki głównej bohaterki. Kompletnie nie zrozumiałam postaci dziecka opisanej w „Wyspie w chmurach” choć opowiadanie czytałam dwukrotnie🙄. Na pograniczu fantasy są również treści opisane w ostatniej historii pt. „Człowiek wody”, gdzie postać ojca jako przewodnika również jest demoniczna, ale na swój własny sposób. 

Bardzo dobre opowiadania! Trudne to fakt, ale niezwykle cenne pod kątem narracji, wzbudzanych emocji, bardzo różnych historii. Wspólny motyw zaprezentowany został bardzo różnorodnie. To naprawdę opowieści, które mogłyby stanowić odrębne powieści. Tyle jest w nich potencjału, tyle niedopowiedzeń, tyle różnych zakończeń, które rodziły mi się w głowie. I w tym widzę największą wartość opowiadań, w tym, że zbiór jest jakby książkami w jednej książce. Warto je więc czytać odrębnie, by wybrzmiały w naszej głowie i w sercu. Choć od przeczytania niektórych minęło czasem kilka dni, narracje, z którymi zapoznałam się w tym zbiorze zostały ze mną do tej pory. Im dłużej, tym bardziej warte były przeczytania. Tak jakoś instynktownie czuję. 

Moja ocena: 8/10

Zbiór opowiadań dotarł do mnie dzięki współpracy z Wydawnictwem Uniwersytetu Jagiellońskiego właściciela marki Bo.wiem.

„Powrót do świętych lasów. Zapiski z Japonii” Lorenzo Colantoni

POWRÓT DO ŚWIĘTYCH LASÓW. ZAPISKI Z JAPONII

  • Autor: LORENZO COLANTONI
  • Wydawnictwo: BO.WIEM [WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO]
  • Seria: BONA VITA 
  • Liczba stron: 160 
  • Data premiery w tym wydaniu: 10.10.2024
  • Data premiery światowej: 1.06.2021

Dziennik z podróży „Powrót do świętych lasów. Zapiski z Japonii” Lorenzo Colantoniego to druga publikacja, którą podarowała mi marka Bo.wiem należąca do  Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Książkę wydano w ramach serii „Bona Vita”, która rządnym wrażeń czytelnikom otwiera oczy na świat. I to nie taki całkiem oczywisty. Książka debiutowała 10 października br. i nie ukrywam, że w stosunku do niej miałam ogromne oczekiwania, jako „że ostatnio zachwycam się literaturą japońską😁.

W Nagoro mieszka ponad trzysta pięćdziesiąt lalek i niespełna trzydzieści osób. Tsukimi Ayano urodziła się tu w 1949 roku i opuściła wioskę, kiedy jej rodzina przeprowadziła się do Osaki w latach sześćdziesiątych….” –Powrót do świętych lasów. Zapiski z Japonii” Lorenzo Colantoni. 

Hadaka Matsuri („Nagi Festiwal” albo „Festiwal Golasów”) to jeden z najdziwniejszych i na swój sposób najbardziej spektakularnych festiwali sintoistycznych, które organizuje się w całej Japonii w różnych momentach roku. (…) dziesięć tysięcy osób gromadzi się na wąskim placu przed świątynią Saidaji Kannon – in i rozbiera się prawie do naga…” –Powrót do świętych lasów. Zapiski z Japonii” Lorenzo Colantoni. 

Między innymi tego dowiedziałam się z tej publikacji👍. Ciekawych treści, nieznanych mi wątków jest jednak zdecydowanie więcej. Autor zaciekawił mnie kwestię polowania na kofuny. Doinformował mnie w temacie pochodzenia Japończyków. Okazuje się, że nie tylko są powiązani z Chinami i Koreą. Przedstawił dwie ciekawe postaci, które stanowią przeciwwagę dla znanych mi japońskich bohaterów; z pochodzenia Niemkę Alenę, która nadal jest obca dla społeczności japońskiej oraz architekta obrazu Pana Saschime Masui. Powrót do świętych lasów. Zapiski z Japonii” to zbiór wrażeń i działań podejmowanych przez autora w trakcie jego powtórnej podróży do Japonii. To osobista relacja, w której na plan pierwszy wysuwa się troska o przyrodę, jej degeneracja, migracja, kultura i duchowieństwo tego narodu. 

Nie jestem japonistką i trudno mi ocenić wartość edukacyjną publikacji. Kompletnie, ze względu na brak wiedzy, nie jestem w stanie stwierdzić czy w książce są jakieś przekłamania, nieścisłości i błędy. Będąc agnostykiem odebrałam książkę tylko jako zbiór ciekawostek. Szczególnie zasługuje na Waszą uwagę wioska lalek, która jest przywołana. Zerknijcie na zasoby internetowe, które obrazują w jakich warunkach twórczyni lalek żyje i pracuje. 

Okazuje się, że mamy z autorem wspólnego, ulubionego japońskiego pisarza, Jun’ichirō Tanizakiego. Na 46 stronie Colantoni przywołuje i „Klucz”, i „Pochwałę cienia”. Wspomina również „Yoshino”, książkę o tytule nazwy miasta, którym zachwycił się Tanizaki i osadził w nim fabułę powieści wydanej w 1931 roku, której do tej pory nie czytałam😉. 

Książka składa się z zatytułowanych rozdziałów, choć za bardzo nie ma co skupiać się na ich nazewnictwie. Nawet jeśli poszczególny rozdział wskazuje na konkretną tematykę pewne kwestie przeplatają się przez całą publikację, np. chramy, rozłam buddyzmu i shinto, a także brakiem dostępu do poszczególnych ścieżek, świątyń kobiet. W pewnym momencie miałam nieodparte wrażenie, że czytam ciągle o tym samym. Autor bez wątpienia miesza racjonalne argumenty i dane z motywami niezbyt powiązanymi z główną myślą.  Czytanie urozmaicają zamieszczone pomiędzy poszczególnymi rozdziałami mapy, na których widać, jak przebiegała podróż oraz rysunki. Do tego na końcu zamieszczono, co mi się bardzo podobało, książki, które Colantoni przeczytał przygotowując się do podróży, spis utworów muzycznych, które słuchał oraz Glosariusz i kilka ciekawostek, gdzie zawarto definicje, trudne do odczytania z kontekstu dla niewprawionego odbiorcy. 

To ciekawa publikacja orbitująca wokół duchowości, religii i japońskich lasów głównie. Jej wartością dla mnie, jak wspomniałam uprzednio, stanowią ciekawostki, których się dowiedziałam i które stanowiły podłoże do dalszych badań w zasobach internetowych. Nie ma treść jednak wyraźnej struktury. Autor kluczy, miesza wątki, przeplata, co sprawia trochę chaotyczne wrażenie. Mi to za bardzo nie przeszkadzało, bo z tego typu gatunkiem nie mam na co dzień do czynienia. A czy Wam? To musicie się sami przekonać😊. 

Moja ocena: 7/10

We współpracy z Wydawnictwem Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem.

 

 

 

Recenzja przedpremierowa: „Wyspa pajęczych lilii” Li  Kotomi 

WYSPA PAJĘCZYCH LILII

  • Autorka: LI  KOTOMI 
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 144
  • Data premiery :25.10.2024
  • Data premiery światowej: 25.06.2021

 „Seria z Żurawiem” marki Bo.wiem należącej do  Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego jest aktualnie jedną z moich ulubionych. Wielokrotnie już pisałam, że zachwyciły mnie okładki, które ją zdobią autorstwa Małgorzaty Flis👏. Dzięki nim podjęłam jedną z najlepszych ostatnio decyzji zakupowych😁 i wzbogaciłam moją półkę biblioteczną o rewelacyjne pozycje, tj.:  „Kwiat wiśni i czerwona fasola”, „Ona i jej kot”, „Kot, który spadł z nieba”, „A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” oraz zaskakującą „Dziewczyna z konbini”, a także baskijską powieść „To nie ja”.  Wszystkie przeczytane przeze mnie książki znajdziecie tu: https://wuj.pl/serie-wydawnicze/seria-z-zurawiem. Szczerze zachęcam Was do ich przeczytania👍. „Wyspa pajęczych lilii” autorstwa Li  Kotomi będzie miała premierę 25 października br. Ja książkę przeczytałam przedpremierowo dzięki cudownemu prezentowi od Wydawnictwa, za który ogromnie dziękuję. 

Na porośniętej czerwonymi pajęczymi liliami plażę małej wyspy na Pacyfiku młoda Yona znajduje nieprzytomną dziewczynę. Miejscowi nadają jej imię Umi. Nowa przybyszka uczy się panujących na wyspie zasad. Poznaje jej kulturę, a przede wszystkim stara się nauczyć jej języka, co nie jest proste. Na wyspie funkcjonują bowiem trzy miejscowe gwary. Jest język kobiecy, którego uczą się tylko przedstawicielki tej płci na specjalnych lekcjach organizowanych raz w miesiącu. Jest Mowa Wschodzącego Słońca i język codziennej komunikacji mieszkańców wyspy. Wyspą rządzą noro, kobiety przywódczynie. Na wyspie nie ma matek ani ojców, a dziecko jest wychowywane przez jednego rodzica, do którego mówi „rodzic”. To wyjątkowa wyspa z wyjątkowymi mieszkańcami. Czy Umi odnajdzie się na niej? 

Dla mnie publikacja okazała się ogromnym zaskoczeniem😏. Szczerze przyznaję. Mimo ogromnej ważności (każde zdanie czytałam w skupieniu) ogromną trudność sprawiały mi funkcjonujące równolegle trzy języki, z którymi wyśmienicie poradził sobie tłumacz, Pan Dariusz Latoś. Zresztą w części „Od Tłumacza” wyłuścił bardzo wyraźnie, jak w oryginale brzmiały języki (z jakich elementów autorka je stworzyła) i w jaki sposób sobie z nimi poradził. W wielu dialogach zdania są jasne, w wielu nie potrafiłam z nimi sobie poradzić. I zgodzę się całkowicie z opinią Tłumacza, że „Wyspa pajęczych lilii” ma kilka postaci pierwszoplanowych, ale tylko jednego (choć występującego w trzech wariantach) głównego bohatera – jest nim język.” W trakcie czytania miałam nieodparte wrażenie, że bardziej skupiam się na języku, jego odmianach, niż na losach bohaterów. Możliwe, że Autorka chciała koniecznie zastosować taki zabieg. Możliwe, że kreśląc tą utopijną społeczność taki przyświecał jej cel. By zaciekawić czytelnika językiem. By zachwycić go mową, w której będzie musiał się odnaleźć, co zapewne zwiększy jego determinację w trakcie czytania. 

Co do fabuły to nie ukrywam, że trochę mnie zawiodła. O ile konstrukcję, pomysł, język wyspiarzy w trzech wariantach doceniam ogromnie, o tyle sama historia wydaje mi się za mało wartościowa jak na tak skomplikowaną powieść, której Li Kotomi musiała poświęcić pewnie dużo czasu, uwzględniając języki czy rytuały, które pieczołowicie opisała. W skrócie fabułę mogłabym streścić następująco; pojawia się dziewczyna – dziewczyna zostaje przyjęta przez wyspiarzy – dziewczyna zaprzyjaźnia się z Yoną i Tatsu – dziewczyna poznaje sekret rekisi znany tylko kobietom – dziewczyna zostaje na wyspie. 

Czytając automatycznie zestawiałam tę historią z powieścią Ignacego Krasickiego pt. „Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki”, która dzieje się na utopijnej wyspie Nipu. W tej książce również, dawno przeze mnie czytanej, występują takie elementy jak: szczęście Nipuanów, życie w warunkach, które można uznać za utopijne, rola mędrca Xaoo (u Kotomi to Wielka Nora), w utopijnym społeczeństwie jest sprawiedliwość oraz wzajemny szacunek, a sam główny bohater doświadcza tego przebywając na wyspie i pracując z jego mieszkańcami, by ostatecznie zmienić swe podejście do życia. Oczywiście Krasicki nie pokusił się o stworzenie tak rozbudowanego języka. Tym więc należy uznać wyższość Li Kotomi😏.

Książkę traktuję bardziej jako nowe doświadczenie. Nie czytając gatunku fantasy trudno mi było przeniknąć do idei powieści, choć w skupieniu przeczytałam ją od pierwszej do ostatniej strony. Nie przekonały mnie postaci, które mogłoby być bardziej szczegółowo wykreowane. Na pierwszy plan w trakcie czytania wysunęło mi się piękno wyspy, rytuały, rola pajęczych lilii (o!!! to jest ciekawy aspekt!) i ta skomplikowana komunikacja. 

Zdecydowanie powieść dla fanów z gatunku science fiction i fantasy! Są tu tacy? 

Moja ocena: 6/10

We współpracy z recenzenckiej z Wydawnictwem Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem.

„To nie ja” Karmele Jaio

TO NIE JA

  • Autorka: KARMELE JAIO

  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 160
  • Data premiery :18.05.2023 

  • Data premiery światowej: 26.01.2022

Marka Bo.wiem należy do  Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ze strony https://bowiem.wuj.pl dowiedziałam się, że pod tą marką Wydawnictwo oferuje oprócz literatury pięknej, również literaturę faktu, popularnonaukową, historyczną i biografie. Oprócz mojej ukochanej „Serii z żurawiem” w jej zasobach znajduje się popularnonaukowa seria „ARCHEO”, seria „Mundus”, w której ukazują się najciekawsze zagraniczne tytuły literatury faktu, a także seria „Bona Vita”, w której Wydawca proponuje książki o „dobrym życiu” – „mądrym, świadomym i szczęśliwym”. Oprócz wymienionych w ofercie Wydawnictwa znajdują się także: „Seria Historiai”, „Seria ze Smakiem”, „Seria z Linią” i „Portrety/Oblicza”.  

Zbiór opowiadań „To nie ja” autorstwa baskijskiej pisarki Karmele Jaio to szósta publikacja z „Serii z żurawiem”, z którą się zapoznałam wiedziona fantastycznymi okładkami autorstwa Małgorzaty Flis👏👏👏. Poprzednie opinie dotyczą następujących książek: „Kwiat wiśni i czerwona fasola”, „Ona i jej kot”, „Kot, który spadł z nieba”, „A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” oraz zaskakująca „Dziewczyna z konbini”. Jest więc co czytać. Przyznacie sami. 

(…) Życie osoby, która pisze, skrada się po jej twórczości niczym jaszczurka pośród kamieni.” – To nie ja” Karmele Jaio.

Całkiem możliwe, że czternaście historii zamkniętych w odrębnych opowiadaniach są utkane z fragmentów życia samej autorki. Możliwe i to faktycznie całkiem. Wszystkie treści przedstawione w tym zbiorze mają wspólny mianownik. Wszystkie są o kobietach w wieku ponad czterdziestu lat. Wszystkie też są o kobietach sukcesu z interesującymi zawodami, np. bibliotekarkami interesującymi się malarstwem, redaktorkami wydawniczymi, urzędniczkami w Ratuszu. Każda jest jednak inna. Niektóre są zamężne, inne wciąż są singielkami. Dla niektórych małżeństwo się prawie skończyło, dla innych jest jeszcze do odratowania. To taki kalejdoskop wrażeń i wydarzeń napisany przez kobietę, ale niekoniecznie tylko dla kobiet. 

Mnogość podjętych tematów zadziwia. Krótki zbiór zawiera krótkie opowiadania. Żadne z nich nie ma chyba więcej niż dziesięć stron. Niektóre treści zafascynowały mnie swoją świeżością i wrażliwością. Jak „Stokrotki między palcami”, „Szklarniowe truskawki” czy „Lustro”. Prawie popłakałam się czytając ostatnie opowiadanie „Ultradźwięki” niezwykle refleksyjną podróż w macierzyństwo. Niekoniecznie wywołane prawdziwymi bólami porodowymi. Rewelacyjnie autorka odzwierciedliła klimat opowieści kreśląc pasjonującą historię. Inne opowiadania nie wywołały aż takich emocji. Przebrnęłam przez nie bez głębszej refleksji. Potraktowałam je trochę jak relacje z życia konkretnej kobiety. Takie odczucia miałam w przypadku opowiadania „Reiki”. Niektóre były mi bliższe. Czytając o zachowaniu Raúla w utworze „Czarna ramoneska” miałam wrażenie, że dokładnie rozumiem, co chce przekazać czytelnikowi autorka. Zanurzając się w historię Cristiny z „Kwietniowego słońca” wiedziałam o jakich mechanizmach i potrzebach pisze autorka. Rozpoznawałam je, przypominałam sobie, że nie raz odczuwałam je tak samo. W ten sam sposób. Podobnie miałam zanurzając się w opowieść o Alazne i Ricardo, którzy po raz pierwszy spędzają wakacje bez dorastających nastoletnich córek w historii zatytułowanej „Vitoria – Ibiza – Benidorm”. Niezwykle podobał mi się sposób przedstawienia Margi, przyjaciółki ze studiów głównej bohaterki, do której małżeństwo jedzie w wakacyjne odwiedziny. Przyjaciółki, która po latach nie okazała się taka, jak została zapamiętana. I to chyba była myśl przewodnia tego uniwersum kobiet zawartego w opowiadaniach autorstwa Karmele Jaio. Ta zmiana, do której muszą przyzwyczaić się kobiety. Zmiana zewnętrzna, jak i wewnętrzna. W wielu kompozycjach pobrzmiewało echo chwil minionych, lat minionych i wrażeń, które już nigdy nie mają szansy być takie same. Choć Jaio stara się, by nie zostawić nas tylko z niesmakiem w ustach. Stara się nam pokazać, że możliwe są w przyszłości pewne zrywy podobne do tych z zamierzchłych czasów. Jakby chciała nas namówić, byśmy się przed nimi nie broniły, byśmy były na nie otwarte. Do tego mnogość przedstawionych kobiecych doświadczeń i społeczne wymagania względem płci są bardzo emocjonujące. To wszystko sprawia, że czytane opowiadania nie są nudne. Nie są szablonowe. Nie są nawet za bardzo do siebie podobne. Czytając tytuły zamieszczone na końcowym spisie treści nie miałam problemu przypomnieć sobie, o czym były konkretne fragmenty zbioru. A to zawsze dobrze świadczy o zbiorze opowiadań. 

Mimo, że publikacja jest przepiękna (podobnie jak poprzednie jest to wydanie ze skrzydełkami z przepiękną, optymistyczną okładką) nie obyło się bez błędów. Ot, zdarzają się i najlepszym. Ja z obowiązku muszę tu o nich wspomnieć. W opowiadaniu „Zapachy, które dochodzą z patia” na stronie trzydziestej trzeciej zdanie „- Nie będzie mniejnajwyżej pół godziny…” chyba raczej miało brzmieć
„-Nie będzie mnie najwyżej pół godziny…”. Na marginesie to bardzo dobre opowiadanie. O próbie wyzwolenia się z przeszłości. O tym, jak nasze wyobrażenia, nie zawsze idą w parze z rzeczywistością. O próbie bycia kimś innym, chociaż na pokaz. Na stronie siedemdziesiątej ósmej przy okazji czytania opowieści zatytułowanej „Stokrotki między palcami” o napięciu między mężatką, a jej sympatią z przeszłości, która pozytywnie wpływa na jej małżeństwo, zauważyłam, że córka brata Mikela została nazwana siostrzenicą. W zdaniu „– O, właśnie wraca – mówi Mikel, patrząc na swoją siostrzenicę, która idzie w waszym kierunku.” Przy czym córka brata w języku polskim występuje jako „bratanica” i raczej to sformułowanie powinna zastosować tłumaczka (źródło: https://sjp.pwn.pl). Siostrzenica to po prostu córka siostry (źródło: https://sjp.pwn.pl). W opowiadaniu „Kwietniowe słońce” umiejscowionym w czasie pandemii zabrakło literki „y” w wyrazie „wygląda” w zdaniu „(…) Tak naprawdę nie wiem, czy to, że wgląda na lesbijkę….”  na stronie sto dwudziestej drugiej. 

„- Nie wszystko jest kłamstwem. Jest też wielka prawda. Taka, że chociaż pępowina zostanie fizycznie odcięta, to i tak pozostanie, nigdy już nie zniknie. Zawsze trzymasz sznurek, który będzie cię prowadził do twoich dzieci.” – To nie ja” Karmele Jaio.

Ja czuję połączona się taką literacką „pępowiną” z Serią z żurawiem😁Do następnego razu więc! 

Moja ocena: 7/10

Zbiór opowiadań wydany został nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem.

„A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura

A GDYBY TAK ZE ŚWIATA ZNIKNĘŁY KOTY

  • Autor: GENKI KAWAMURA
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 155
  • Data premiery : 17.02.2021

  • Data premiery światowej: 30.08.2012

A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” autorstwa Genki Kawamury, japońskiego pisarza, scenarzysty i producenta filmowego, to czwarta książka wydana w ramach „Serii z żurawiem” przez  Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, którą przeczytałam i o której piszę na moim blogu czytelniczym. Przygodę z tą serią uważam za bardzo udaną. Wszystko to w ramach odkrywania na nowo prozy azjatyckiej, w tym japońskiej oraz poznawania nowego wydawnictwa😏. Wszystkie wcześniejsze przeczytane książki bardzo mi się podobały (poprzednie recenzje to: „Kwiat wiśni i czerwona fasola”, „Ona i jej kot” oraz „Kot, który spadł z nieba”). Podobały mi się również okładki zaprojektowane przez Małgorzatę Flis idealnie pasujące do treści, które się znajdują wewnątrz. Książki z tej serii są naprawdę pięknie wydane. Ze skrzydełkami, na których znajdziecie krótką notkę o autorze, o samej serii (tylne skrzydło), jak i opinie po wydaniach międzynarodowych (na przednim skrzydle). Kartki mają sporą gramaturę, przez co książka wydaje się pozornie bardziej pojemna niż wskazuje na to realna ilość stron. A czcionka jest idealnej wielkości i wyrazistości. Nawet mając sporą wadę wzroku, jak ja, czytelnik nie męczy się podczas czytania. 

Koty to jednak nie byle co. Zwykle mają nas w nosie, ale gdy naprawdę cierpimy, trwają u naszego boku.” – A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura.

A gdyby zabrakło kotów na świecie? Gdyby ze świata nagle zniknęły telefony? Co by się stało, gdyby zniknęły filmy, kino? Jak ludzie żyliby, gdyby zniknęły zegary? 

Na te i inne pytania musi odpowiedzieć sobie trzydziestoletni, samotny listonosz, który nagle dowiaduje się, że ma raka mózgu w czwartym stadium. Osierocony przez matkę cztery lata wcześniej. Opiekujący się jej ukochanym kotem od tego czasu, zwanym Kapustkiem. Skłócony z ojcem, który według niego w niewłaściwy sposób przeżył chorobę i śmierć swej żony. Odwiedzany przez swego doppelgängera, który proponuje mu dodatkowe dni, jeśli tylko z życia zostaną usunięte pewne rzeczy. 

(…) Jak się nad tym głębiej zastanowić każda rzecz na naszym świecie mogła równie dobrze nie istnieć i nie zrobiłoby to wielkiej różnicy. Może nawet i sami ludzie zaliczali się do tej kategorii…” – A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura.

Narracja głównego bohatera zmierza właśnie w tym kierunku. Myśli płyną wolno jak rzeka. Główny bohater po śmiertelnej diagnozie zastanawia się nad swoim życiem. Stara się je podsumować. Stara się nadać mu sens. Rozważa, co z w życiu miało jakąś wartość lub mogłoby mieć w przyszłości. Bez czego człowiek mógłby się obyć. 

Komórki w zaledwie dwadzieścia lat od powstania przejęły kontrolę nad ludzkością. Gadżet, którego równie dobrze mogłoby nie być, stał się niezbędny i niezastąpiony. Wynajdując telefon komórkowy, człowiek wynalazł także niepokój powodowany przez brak telefony.” – A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura.

Ja należę jeszcze do pokolenia pamiętającego świat bez telefonu komórkowego, co nie uchroniło mnie przed stresem, gdy smartfona zapomnę ze sobą wychodząc z domu. Znacie te uczucie? 

Genki Kawamura zaprasza czytelnika do dyskusji. Co jest ważne, co zbędne w naszym współczesnym życiu. Za czym się uganiać i czego żałować. Podważa istnienie wielu oczywistych przedmiotów, które kiedyś człowiek wynalazł i bez których życie wydaje się niemożliwe, jak na przykład zegarki. Zaprasza nas do medytacji nad sensem produktów, którymi się otaczamy kwestionując ich zasadność. Jednocześnie autor zwraca uwagę na ważne sprawy. Na rodzinę. Na zwierzęta, które są dla człowieka nierzadko pocieszeniem i wytchnieniem. Na relacje, też te przeszłe, w stronę których warto się jeszcze raz zwrócić. 

Rodzina nie jest stałym tworem, który istnieje sam z siebie. Potrzeba działania, by trwała i funkcjonowała, należy o nią dbać. (…) Myśleliśmy, że relacja podtrzyma się sama, że nie musimy nic robić – i przez to, zanim nawet zdaliśmy sobie z tego sprawę, doszliśmy do punktu, z którego nie dało się wrócić.” – A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura.

To powieść o żałobie. W piękny sposób Kawamura ukazał tęsknotę dorosłego syna za matką, za tym, co dla niego znaczyła i z czym mu się kojarzyła. Ze wzruszeniem czytałam przykładowo scenę, w której z Kapustkiem przegląda stare zdjęcia z różnych scen wspólnego życia. To opowieść także o niezrozumieniu i utraconej relacji z ojcem, który zwykle wyobcowany, mniej jawnie okazywał uczucia, a tym samym postawił przed bohaterem most, którego on nie był w stanie pokonać. A także to nostalgiczna książka o sensie życia i pojednaniu, na które nigdy nie jest za późno. 

Historia toczy się powoli, mimo, że ubrana jest w tydzień życia głównego bohatera. Nie wiem, nawet jak ma na imię. Jest znane tylko imię tytułowego kota. Bohater jest również narratorem. Opowiada czytelnikowi swoją historie w relacji pierwszoosobowej. Kreśli swój punkt widzenia, ale też obdarza nas spostrzeżeniami, które zmieniają jego tok myślenia. W pewien sposób szybko dojrzewa w przeciągu tych siedmiu dni. Każdy dzień ujęty jest w osobnym rozdziale powieści, od poniedziałku do niedzieli. Każdy rozdział zawiera również podtytuł. Ostatni „Żegnaj, świecie” kończy się słowami; 

Naparłem na pedały i ruszyłem w dół zbocza. Szybko nabierałem prędkości. Cel był coraz bliżej.” – A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura.

Genki Kawamura pozostawił mnie w osłupieniu po przeczytaniu ostatniego zdania. Zaszczepił w mej głowie pytania: Czy dojechał do celu? Czy zdążył? Czy spotkał się z ojcem? Co mu powiedział? Co z Kapustkiem? Itd. Jakby chciał mi pokazać, że to nie zakończenie jest ważne, a wydarzenia, która do niego doprowadziły. Ciekawe zakończenie przyznać muszę. 

Ze zdziwieniem czytałam wspomnienia różnych filmów, które jako producentowi filmowemu autorowi są pewnie bardzo dobrze znane. Zaciekawił mnie również powołany w książce tytuł książki sprzed wielu lat, który na swoje czasy był nowatorskim sposobem narracji pt. „Jestem kotem” autorstwa Sōseki Natsume (1867 – 1916). Inna publikacja tego autora „Miniatury na wiosenne dni” została wydana przez Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, natomiast książkę „Jestem kotem” pisaną z perspektywy tego zwierzęcia wydaną po raz pierwszy w Japonii w roku 1906 nie znalazłam w zasobach tego wydawnictwa. Mam nadzieję, że Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego  wyda tę pozycję w nowej, pięknej oprawie. Ogromnie proza tego japońskiego pisarza, zmarłego w roku 1916 mnie zafrapowała. Został uznany przez jednego z najwybitniejszych japońskich prozaików, a jego wizerunek zdobił w latach od 1984 do 2004 roku tysiąc jenowy banknot.

A propos jenów, w trakcie czytania dowiedziałam się, że planowany pogrzeb, nagrobek, urna itd. głównego bohatera wyniósłby, bo półtora miliona jenów. Według kursu z dnia 4 września 2020 roku byłaby to kwota 53 tyś zł. Ciekawe czy pogrzeb został przez autora opisany w bardzo wysokim standardzie, czy niekoniecznie. Patrząc na odzwierciedloną w walucie polskiej kwocie naszła mnie myśl, że nie stać mnie na planowanie i opłacanie swego pogrzebu i pochówku. Warto żyć wiecznie😉. Tylko że mnie żaden mój własny doppelgänger jeszcze nie odwiedził. 

Zerknijcie na tę kolejną pozycję z zasobów „Serii z żurawiem”. Jest to powieść niebanalna, choć nostalgiczna. Z odpowiednią dozą magii i oniryzmu. Zwracająca naszą uwagę na życie i to, co się na nie składa. Idealna, spokojna rozrywka. Udanej lektury! 

Moja ocena: 8/10

Książka wydana została nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem.