„Frania Tańska i tajemnica zaginionego obrazu” Maja van Straaten

FRANIA TAŃSKA I TAJEMNICA ZAGINIONEGO OBRAZU

  • Autorka: MAJA VAN STRAATEN
  • Cykl: FRANIA TAŃSKA (tom 1)
  • Wydawnictwo: LIRA
  • Liczba stron: 336
  • Data premiery: 6.09.2023

@WydawnictwoLIRA do tej pory pojawiło się tylko dwukrotnie na mym blogu czytelniczym, tj. podczas dzielenia się z Wami moimi spostrzeżeniami na temat książek „Demeter” i „Casandra” autorstwa  Malwina Chojnacka strona autorska. Tym bardziej cieszę się, że z licznych publikacji do których sięgam w ramach mych prywatnych planów czytelniczych znalazł się cykl wydawany przez to Wydawnictwo z gatunku lekkiego kryminału retro osadzonego w międzywojennej Warszawie. 

A cała intryga kryminalna książki „Frania Tańska i tajemnica zaginionego obrazu” autorstwa Maja van Straaten dzieje się od pewnego piątku 29 sierpnia 1924 roku do pewnej uroczystej niedzieli 9 października 1924 roku. Wtedy to czytelnik poznaje w różnych odsłonach intrygującą, rudowłosą, energetyczną Franciszkę Eleonorę Tańską, która w Stolicy pojawiła się dwa lata wcześniej, by „uciec od przeszłości”. Zaprzyjaźniona ze znaną „reporterką kroniki high life poczytnego „Tygodnika Wytwornego” Leontyną Nowicką, zwaną Lolą i Węgrem importującym Tokaja mającego psa Balatona, Sándorem Bercsényi wplątuje się w intrygę kradzieży podczas uroczystego odsłonięcia obrazu „Kukułka” sławnego malarza Józefa Chełmońskiego z Muzeum Narodowego. Śledztwo prowadzi inspektor Remigiusz Sztaba a podejrzanymi wydają się być praktycznie wszyscy współpracownicy Frani. Dyrektor, kustosz muzeum, nawet stróż Mieczysław Anioł czy Pan Złota Rączka. I tylko Frania zwróciła uwagę na pewien szczegół obrazu, który okazał się istotny w całej zagadce. 

W kryminałach retro bardzo sobie cenię historyczne smaczki i odzwierciedlenie ówczesnego klimatu, który jest wyjątkowy. Nierzadko zdarza mi się, że podczas czytania szukam czy przytoczony fakt faktycznie miał miejsce. Przykładowo sprawdziłam, gdzie i kiedy umieszczony został pierwszy neon w Warszawie, który podziwia Lola z Franią. Przy czym jedna przychylnym okiem druga mniej. Ze strony edukacjamedialna.edu.pl dowiedziałam się, że „Pierwszy neon uruchomiono w Warszawie w 1926 r. na dachu tzw. Willi Marconiego, stojącej u zbiegu ul. Marszałkowskiej z Alejami Jerozolimskimi (dziś w tym miejscu znajduje się pawilon Cepelii). Reklamował porter browaru Haberbusch i Schiele”. W akcji osadzonej w 1924 roku neonu portera jeszcze więc nie było. Nie zmienia to faktu, że przytoczenie tego faktu spowodowało dowiedzenie się kolejnej historycznej ciekawostki o mieście, w którym z wyboru mieszkam. Ze sceny w lokalu poznałam zaś drink polonezka, które zamówiły bohaterki, a nawet kilka ich partii. Okazało się, że był to bardzo popularny drink w międzywojniu, który „uznawany jest za pierwowzór współczesnego drinka – wściekłego psa, czyli połączenia wódki, soku malinowego i sosu tabasco. Sto lat temu w skład polonezki wchodziła wódka i grenadyna, czyli bardzo popularny wówczas syrop z granata. (…) Ciekawi warszawiacy chętnie odwiedzali bary właśnie po to, by spróbować nietypowego, jak na tamte czasy, koktajlu” (cyt. za: przedwojenne-koktajle)A po przywołaniu w jednej ze scen pudru Miraculum doktora Lustra zgłębiłam temat i dowiedziałam się, że „Firma Miraculum została założona w 1924 roku przez doktora Leona Lustra. Była to jedna z pierwszych firm kosmetycznych w Polsce.” (cyt. za: 100-lecie-miraculum). A propos pudru; „Już w 1931 roku kosmetyki z krakowskiej firmy Miraculum zostały docenione w Paryżu, gdzie spółka otrzymała prestiżową nagrodę GRAND PRIX na wystawie światowej za swój produkt, jakim był puder do twarzy.” 

Maja van Straaten w fabułę wplotła naprawdę bardzo ciekawych bohaterów. Sama Frania wydaje mi się mieć większy potencjał niż wynika z tego pierwszego tomu. Ma ku temu i aparycję, i charakter. Idealnie wkomponowuje się w trio tworzone z Lolą i Sándorem. Urzekł mnie wątek gospodyni Frani Maryni i okoliczności jej przyjęcia, a także sposób w jaki Marynia zapowiada Sándora😏. Maryni twierdzącej, że; 

„(…) Człowiek musi pracować, żeby śmierć nie zastała go siedzącym.” – Frania Tańska i tajemnica zaginionego obrazu” Maja van Straaten. 

Postać gospodyni została przedstawiona w bardzo feministyczny sposób, choć nie wydaje mi się, by jej relacja z Franią była przedstawiona dogłębnie, oprócz ogromnej lojalności, o której wspomniała autorka. Ze względu na charakter obu pań brakowało mi bezpośrednich interakcji pomiędzy nimi, które mogłyby się okazać śmiesznymi gagami sytuacyjnymi.

Fabuła zamknięta jest w zatytułowanych rozdziałach, jest ich łącznie dwanaście. Rozwinięcie zagadki, jak w klasycznym kryminale, Autorka zawarła w epilogu, który odsłonił modus operandi sprawcy. Scena jak z Poirota, duży salon, wielu gości, tylko Frania mówi zdecydowanie mniej niż najbardziej znany na świecie detektyw😁. Tytuły rozdziałów również nawiązują do klasycznego kryminału (np. „Rozdział III w którym inspektor Sztaba przystępuje do śledztwa, a Frania tańczy tango z Sándorem w szemranym lokalu”.). 

Kryminały retro są jednym z moich ulubionych gatunków. Lubię od czasu do czasu przeczytać historię osadzoną w okresie międzywojnia, gdy jeżdżono dorożkami, kobiety chodziły w sukniach i kapeluszach, a policjanci jeździli na rowerze lub hulajnodze. Fascynują mnie sceny ulokowane w szemranych zaułkach, odzwierciedlające ówczesny klimat, a także poruszające aktualne na tamten czas tematy społeczne. 

Książkę „Frania Tańska i tajemnica zaginionego obrazu” Mai van Straaten traktuję jako całkiem udaną próbę stworzenia bohaterki, która może się sprawdzić w klimacie kryminału retro. Choć niektóre wątki poruszone w książce mnie nudziły, inne wydawały mi się niepotrzebne bądź przydługie i zabrakło mi większej wyrazistości w charakterze tytułowej Frani, to nie uważam, by czas spędzony z książką był zmarnowany. Wręcz przeciwnie spędziłam miły wieczór w przedwojennej Warszawie dzięki czemu dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy. Chętnie też sięgnę do drugiego tomu cyklu, który debiutował w sierpniu br., by sprawdzić, czy zarówno pomysł na bohaterkę, jak i jej opis spodoba mi się bardziej. 

Lubicie kryminały retro? Jeśli tak to sięgnijcie do lekkiej serii o Frani Tańskiej, rudowłosej, ciekawskiej pracownicy Muzeum Narodowego w Warszawie. Możliwe, że historie z Franią w tle spodobają się Wam bardzo👍. 

Moja ocena: 6/10

Książkę wydało Wydawnictwo LIRA, a ja spędziłam z nią miły wieczór dzięki dostępowi do Legimi.

„Klucz” Jun’ichirō Tanizaki

KLUCZ

  • Autor: JUN’ICHIRŌ TANIZAKI
  • Wydawnictwo: PAŃSTWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY
  • Seria: PROZA DALEKIEGO WSCHODU
  • Liczba stron: 175 
  • Data premiery w tym wydaniu: 23.09.2020
  • Rok premiery światowej: 1956

@państwowyinstytutwydawniczy wydaje Serię „Proza Dalekiego Wschodu”. Co ważne wydania te są dostępne w wersji elektronicznej w biblioteczce Legimi. Po przeczytaniu książki „Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki wiedziałam, że będę chciała przeczytać kolejne utwory tego japońskiego pisarza. Na szczęście znalazłam je właśnie we wspomnianej Serii. Dziś prezentuję opinię o pierwszym z nich o tytule „Klucz”, który zawiera przecudnie zaprezentowane dwie perspektywy małżonków na ich relacje i życie seksualne. Perspektywę pięćdziesięciosześcioletniego męża i perspektywę czterdziestopięcioletniej żony. Ciekawi Was, która dla Was perspektywa okazałaby się bliższa? Mam nadzieję, że tak i sięgnięcie po tę lekturę, gdyż naprawdę warto😊 👍. 

Profesor uniwersytecki od lat piszący pamiętnik postanawia od nowego roku wzbogacić swe osobiste zapiski o kwestie związane z życiem seksualnym z młodszą o jedenaście lat żoną. Spragniony wyrażania swych pragnień, rozmawiania o nich postanawia wykorzystać do tego celu dziennik. 

(…) Postanowiłem o nich pisać z powodu jej nadmiernej skrytości, jej wiary w to, co niby „przystoi kobiecie”, i przekonania, że małżeństwu nie uchodzi rozmawiać na temat spraw łóżkowych. Gdy czasem powiem coś nieprzyzwoitego, żona nie chce słuchać i natychmiast zatyka uszy, wiedziona tą obłudną „kobiecością”, tą sztuczną wytwornością…” – Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

Równocześnie żona również postanawia pisać. Pisać o sobie, pisać dla siebie i dla męża przekonana, że mąż ukradkiem zapoznaje się z jego treścią. I tak sobie piszą. Mąż i żona przeświadczeni, że wzajemnie czytają swoje najskrytsze zapiski. 

(…) Niech mąż, na pewno ukradkiem czytający ten dziennik, zobaczy ile się namęczyłam, stając w jego obronie.” .” –Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

(…) Poza tym – gdybym zostawił dziennik w jakimś miejscu, w którym łatwo rzucałby się w oczy, pomyślałaby, że „mąż pisze ten dziennik, zakładając, że go przeczytam” i mogłaby nie uwierzyć w to, co tu zapisuję….” – Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

(…) wiem, gdzie mąż trzyma swój dziennik, a on nawet nie wie, że prowadzą swój własny- Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

Ależ się dobrze bawiłam przy czytaniu 😊 😉👍. Idealnie ten prawie siedemdziesięcioletni pisarz oddał zabawę w pisanie dzienników przez małżonków w średnim wieku. Książka ma wiele uroku.  Jun’ichirō Tanizaki unika obscenicznego języka. Strukturalizując wypowiedzi związane z wykonywaniem małżeńskich obowiązków lubuje się w literackich sformułowaniach. 

„(…) Przedwczoraj odprawialiśmy noworoczny rytuał pierwszego obcowania. Ach… strasznie się wstydzę pisać o takich rzeczach.” – Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

„Posłowiu” tłumaczka napisała wprost, że drukowana w gazecie powieść miała tyle samo przeciwników co zwolenników. Jej treść stała się w połowie ubiegłego wieku nawet przedmiotem parlamentarnej dyskusji. Sam Tanizaki przyznał zresztą w wywiadzie, że „zastanawiał się nad przerwaniem publikacji”. Efekt końcowy nie jest więc zgodny z pierwotnym zamierzeniem. Dlatego sposób, w jaki Izuko pisze o mężu w końcowej części jest już mnie emocjonujący, bardziej wyważony i chłodny. Temat seksu nie jest już istotny. 

Natomiast w pierwszej części został przedstawiony trochę z przymrużeniem oka; rzekoma ułomność męża, patologiczna nadpobudliwość żony, w którą trudno uwierzyć😁. 

(…) Mam pięćdziesiąt sześć lat…, z jakiegoś powodu te sprawy zaczęły mnie wyczerpywać. Szczerze mówiąc, ostatnio wystarcza mi raz w tygodniu… – Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

(…) Lecz ona (która za wszelką cenę unika pisania i mówienia otwarcie o takich rzeczach), choć jest chorowita i ma słabe serce, wydaje się wręcz patologicznie nienasycona….” – Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

Czy rola w całej fabule studenta męża, Pana Kimury i córki małżonków dwudziestopięcioletniej Toshiko. Do tego upajanie koniakiem, upijanie się do nieprzytomności i zastrzyki z witakamfory (dawniej kamfora była stosowana do wewnątrz jako środek cucący, pobudzający). Taka tragikomedia łóżkowa, dwójki Japończyków w średnim wieku. Zasługująca z całą pewnością na Waszą uwagę. Uważam, że z powieści wyszłaby całkiem dobra sztuka teatralna czwórki aktorów.

Powściągliwość w zachowaniu bohaterów i w użytym języku bije po oczach, dlatego książkę uważam za niezwykle interesującą z perspektywy współczesnego języka literackiego i zachodniego czytelnika przyzwyczajonego aktualnie totalnie do czegoś innego. 

(…) Na przykład proszę, żeby drażniła moje czułe miejsca – pocałunki powiek sprawiają mi wielką przyjemność – albo sam drażnię jej czułe miejsca: żona lubi, kiedy całuję ją pod pachami. Lecz ona niezbyt chętnie spełnia takie życzenia. Nie chce się oddawać „nienaturalnym zabawom” i domaga się bardziej tradycyjnego, frontalnego ataku.” – Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

Zastanawiające i przezabawne okazują się te opisane perypetie uwzględniając, że małżonkowie mają dwudziestopięcioletnią córkę, a żona jest podobno „patologicznie nienasycona”. 

Pierwszy raz od czasu ślubu mogłem zobaczyć własną żonę nagą, w pełnej krasie…” – Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

(…) Bo przecież mąż najlepiej wie, że łączę w sobie wielką pożądliwość z wielką nieśmiałością….” – Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

To taka pogmatwana historia oparta na pragnieniach mężczyzny i sprzecznych komunikatach żony. To też trochę narracja o obłudzie kobiecej, która nakazuje zachowywać się w postfeudalny sposób bez względu na osobiste potrzeby, które i tak w pewnych okolicznościach mogą dojść do głosu. To trochę rozprawka na temat tego, jak nierówno zachowywali się małżonkowie wychowywani w tradycyjny sposób w małżeńskiej alkowie, a jak poza nią. Do tego prześwietna postać córki małżonków, która udowadnia, że dzieci w wykształconych domach nawet siedemdziesiąt lat temu w kulturze japońskiej były równoprawnymi, inteligentnymi domownikami. Historia nietuzinkowa. Historia warta przeczytania. Mi książka podobała się bardzo, choć faktycznie druga część lekko mnie zawiodła. Szkoda, że Jun’ichirō Tanizaki obawiając się represji cenzury złagodził końcowy przekaz. 

Moja ocena: 8/10

Książkę wydał Państwowy Instytut Wydawniczy, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi

„Piekło w butelkach” Kyūsaku Yumeno

PIEKŁO W BUTELKACH

  • Autor:  KYŪSAKU YUMENO
  • Wydawnictwo: TAJFUNY
  • Cykl: TAJFUNY MINI (TOM 5)
  • Liczba stron: 96 
  • Data premiery : 2.12.2021
  • Rok premiery światowej: 1928

Piekło w butelkach” Kyūsaku Yumeno to jak przeczytałam „Piąta książka z serii Tajfuny Mini, prezentującej dzieła pisarzy i pisarek pierwszej połowy XX wieku, którzy nie byli wcześniej tłumaczeni na język polski, a zdecydowanie na to zasługują.” Bardzo się cieszę, że Wydawnictwo Tajfuny podjęło się tak trudnego zadania i bez względu na cele komercyjne wydaje zapomniane, unikatowe książki. Cieszę się także, że sięgnęłam do tego zbioru opowiadań. 

Tym bardziej, że ze wstępu „Bestia z Kiusiu” autorstwa Andrzeja Świrkowskiego dowiedziałam się, że zdaniem Ranpo Edogawy wybitnego pisarza kryminałów ówczesnej Japonii „Kyūsaku Yumeno nie miał sobie równych wśród twórców powieści kryminalnej. Wyróżniały go niezwykle szerokie horyzonty oraz silna indywidualność twórcza. Był poetą, którego szczególnie fascynowały, ale i przerażały mroczne zakamarki ludzkiej psychiki, a w twórczości swej starał się oglądać i opisywać człowieka przez pryzmat śmierci, obłędu, zbrodni i towarzyszących im skrajnych emocji.” Sam piszący wstęp twierdzi, że dla Yumeno „znacznie bardziej interesujące od konstruowania zagadki kryminalnej zgodnej z zasadami logiki i zdrowego rozsądku było zagłębienie się w psychikę zbrodniarza, operowanie grozą i makabrą.” I tak też odbieram przeczytane opowiadania. Nie jako typowe zagadki kryminalne, a bardziej jako kuriozalne opowiastki z motywem zbrodni w tle. 

Z recenzenckiego obowiązku muszę dodać, że Kyūsaku Yumeno nie jest prawdziwym nazwiskiem pisarza, to jego literacki pseudonim. Tak naprawdę nazywał się Taidō Sugiyama i żył tylko czterdzieści siedem lat (zm. 1936) podczas gdy jako Kyūsaku Yumeno żył lat tylko dziesięć. Wychowany przez despotycznego ojca, szarej eminencji ówczesnej polityki Shigemaru Sugiyama. Nigdy niewystarczająco dobry dla rodzica, literacko słaby. Mimo braku wsparcia popełnił kilka dzieł literackich, gdzie na szczególną uwagę zasługuje „Dogura magura” zbiór krótkich makabresek.  To podobno taki kryminał nietuzinkowy. Jeden z trzech nieklasycznych kryminałów japońskich. 

We wstępie Andrzej Świrkowski napisał „(…) dla autora Piekła w butelkach zagadka odgrywa rolę służebną wobec problematyki utraty tożsamości, manipulacji jednostką i tragicznych konsekwencji życia w niezgodzie z własną naturą.”Po przeczytaniu tych krótkich miniaturek literackich zgadzam się z piszącym wstęp całkowicie. W opowiadaniach Kyūsaku Yumeno nie ma znaczenia detektywistyczna praca i umysł śledczego. Liczą się w nich tylko bohaterowie z pierwszego planu; co myślą, co czują, kim są. 

Wyjawię całą prawdę bez ogródek. Co tu kryć, mam na sumieniu morderstwo i ucieczkę z więzienia. Jestem też podłym bezwstydnikiem….” – „Piekło wariata” [w:] „Piekło w butelkach” Kyūsaku Yumeno.

Tak w „Piekle wariata” o sobie mówi ordynatorowi szpitala psychiatrycznego jeden z pacjentów Hidemaro. To ciekawa opowieść, w której prym wiedzie pierwszoosobowa narracja głównego bohatera. Chwilami przezabawna. Kyūsaku Yumeno nie szczędził humoru, ciekawych zwrotów, trafnych sformułowań i stereotypowych odniesień. 

(…) Był śniady, dobrze zbudowany, z przenikliwym błyskiem w oku, nieco chłodny w obejściu, słowem: typowy dziennikarz.” – „Piekło wariata” [w:] „Piekło w butelkach” Kyūsaku Yumeno.

Do tego świetnie przedstawiona postać Tatsuyo. Pełna humoru i sprzeczności. 

Po pierwsze słynąca na całe Hokkaido z lekkości obyczajów Tatsuyo okazała się dziewicą. Po drugie, tuż po ślubie jej charakter zmienił się nie do poznania i stała się łagodną i nieśmiałą cnotką.” – „Piekło wariata” [w:] „Piekło w butelkach” Kyūsaku Yumeno.

To moja ulubiona historia. 

Kolejne dwie nowele zostały skonstruowane całkowicie inaczej niż „Piekło wariata”. Są bardziej mroczne. „Dziwne sny”to zbiór różnych mar sennych napisanych z perspektywy śpiącego bohatera, przy czym on sam nie wie czy to sen czy jawa. Tytułowe „Piekło w butelkach” to znowu odwzorowanie butelkowych trzech listów pisanych przez dwójkę rodzeństwa. Każdy jest inny. W innym stylu, w innej treści. Jakby pisały je różne osoby. 

Nie będę ukrywać, że po lekkiej i zabawnej historii świetnie opisanej w „Piekło wariata” przejście do kolejnych dwóch opowieści to jakby skok na głęboką wodę. Kyūsaku Yumeno zagłębia się w naturę ludzką. Nie szczędzi głębokich porównań. W niektórych miejscach nie potrafi się jednak pozbyć tej kuriozalnej makabreski, którą sobie upodobał. Oto jeden z przykładów: 

Przed chwilą zabiłem w tamtym pokoju kobietę. Ale z dalekiej policyjnej wieży mój czyn dojrzał pewien słynny detektyw, który gdy tylko zobaczył, jak narzędzie zbrodni plami się czerwienią, również założył łyżwy i wyruszył za mną w pościg. Mistrzowskim krokiem…” – „Dziwne sny”  [w:] „Piekło w butelkach” Kyūsaku Yumeno. 

I mimo poważnych tematów podjętych w części „Dziwne sny” opis pościgu na łyżwach ubawił mnie wielokrotnie. 

Najmniej zrozumiałam przekaz zawarty w „Piekło w butelkach”. Czytałam w dużym skupieniu zwracając uwagę, że przecież czytam coś napisane prawie sto lat temu. Nie zrozumiałam intencji autora kreślącego przekazy listowe do rodziców przez dwójkę rodzeństwa. Każdy list z pierwszej, drugiej czy trzeciej butelki ma inne cechy charakterystyczne. Yumeno zadbał, by nawet ten utwór nie dawał jednoznacznej odpowiedzi, by rozwiązanie nie było jedno właściwe. Nie powiem, głowiłam się niemiłosiernie, by właściwie zinterpretować przesłanie autora. I kompletnie nie wiem czy mi się udało. Dużą wartość dla tej noweli stanowił rysunek odzwierciedlony na końcu będący ilustracją autora towarzyszącą pierwodrukowi opowiadania w czasopiśmie „Ryõki” w październiku 1928 roku. To jakby dotknąć jakiego antyku, reliktu przeszłości, do którego nikt już z nas nie ma dostępu. Świetny pomysł Wydawcy, by w ten sposób zakończyć ten utwór. 

Piekło w butelkach” Kyūsaku Yumeno to kolejna udana podróż literacka w czeluści literatury japońskiej. I choć najbardziej przypadła mi do gustu historia opisana w „Piekło wariata” zbiór opowiadań uważam za cenny. Gdybym go nie przeczytała, nie mogłabym sobie wyrobić opinii o Yumeno, dla którego przede wszystkim liczył się mistycyzm, oniryzm i nieoczywistości. To pisarz lubujący się w tragikomediach i makabreskach. Próbujący wyzwolić się spod wpływu ojca, co nie od końca mu się udało.

Przeczytajcie sami „Piekło w butelkach” Kyūsaku Yumeno i sprawdźcie czy znajdziecie w którejś historii coś dla siebie😏. 

Moja ocena: 7/10

Zbiór opowiadań wydało Wydawnictwo Tajfuny, a opinię o nim przeczytaliście dzięki abonamentowi Legimi

„Kamogawa. Tropiciele smaków” Kashiwai Hisashi

KAMOGAWA. TROPICIELE SMAKÓW

  • Autor: KASHIWAI HISASHI
  • Wydawnictwo: GRUPA WYDAWNICZA RELACJA
  • Liczba stron: 176
  • Data premiery : 12.07.2023
  • Data premiery światowej: 15.11.2013

Kamogawa. Tropiciele smaków” autorstwa Kashiwai Hisashi to szósta książka wydana przez Wydawnictwo Relacja, która jest dostępna na Legimi i o której opinią dzielę się z Wami na mym blogu czytelniczym. Poprzednie to: arcyciekawa seria Toshikazu Kawaguchi „Zanim wystygnie kawa”, „Zanim wystygnie kawa. Opowieści z kawiarni” oraz „Zanim wyblakną wspomnienia”, a także powieść autorstwa Sanaki Hiiragi pt. „Fotograf utraconych wspomnień” oraz rewelacyjna „Wyspa bijących serc”, którą napisała Laura Imai Messina. Wszystkie przytoczone powyżej pozycje z pełną odpowiedzialnością Wam polecam jako przykłady głębokiej azjatyckiej/japońskiej prozy. Całkowicie nieoczywistej w zetknięciu z twórczością zachodnią👏. 

– Wodorosty arame duszone z usmażonym na rumiano tofu. Kotleciki z okary. Liście chryzantemy z białym dressingiem z tofu. Sardynki gotowane z pieprzem z żółtodrzewu…” – Kamogawa. Tropiciele smaków” Kashiwai Hisashi.

Ile bym dała, by usłyszeć opis podawanego menu jak wyżej kiedykolwiek w przyszłości w prawdziwej japońskiej restauracji, w samej Japonii.  Niestety było mi to dane dotychczas tylko w przeczytanej książce. Ale dobre i to😏.

 Akcja dzieje się w małej, bocznej uliczce Kioto, gdzie mieści się Jadłodajnia Kamogawa. Gotuje Nagare, były policjant aktualnie na emeryturze. Wdowiec, ciągle wspominający swą zmarłą żonę Kikuko prowadzący jadłodajnię ze swą prawie trzydziestoletnią córką Koishi. Nagare zajmujący się profesjonalnym odnajdywaniem pewnych smaków z przeszłości. Przyjmujący klientów i starający się dowiedzieć przy pomocy córki jak najwięcej o zapamiętanym smaku, by potem wiernie go odtworzyć. 

To książka z gatunku „cosy places” na jakie jest teraz moda w azjatyckiej prozie. Jej autor Kashiwai Hisashi wydał według portalu Lubimy czytać dwie części tego cyklu. Pierwsza to właśnie „Kamogawa. Tropiciele smaków” wydana po raz pierwszy w 2013 roku, a druga to jej kontynuacja pt. „Kamogawa. Tropiciele smaków. Drugie danie”, która polską premierę miała w czerwcu br., a światową miała rok po wydaniu pierwszego tomu. Nie jest to pisarz zajmujący się profesjonalnie pisaniem. O samym autorze dowiedziałam się, że „urodził się w 1952 roku i wychował w Kioto. Ukończył Uniwersytet Stomatologiczny w Osace. Po ukończeniu studiów wrócił do Kioto i pracował jako dentysta. Pisał dużo o swoim rodzinnym mieście i współpracował z programami telewizyjnymi  i czasopismami” (źródło: https://www.penguinrandomhouse.com/authors/2298082/hisashi-kashiwai/ ). Jego brak wprawy w pisaniu jest widoczny w publikacji „Kamogawa. Tropiciele smaków”. Mimo, że to ciepła historia o niezwykłym miejscu chwilami raziła mnie pompatycznym stylem, wymuszoną euforią czy powielanymi w każdym rozdziale schematami. Musicie bowiem wiedzieć, że pozycja składa się z pięciu odcinków. W każdym z nich Nagare próbuje z detektywistyczną wnikliwością wytropić inny smak zlecony przez klienta. Jego były policyjny partner, Kuboyama szuka smaku udon w kociołku, który robiła zmarła piętnaście lat temu jego pierwsza żona, Chieko. W rozdziale drugim pewna starsza kobieta pragnie doświadczyć jeszcze raz smaku beef stew – potrawki z wołowiny, którą jadła ponad pięćdziesiąt lat temu w trakcie jedynego spotkania z inteligentnym młodym człowiekiem, który jej się oświadczył. W trzecim rozdziale do Jadłodajni przychodzi elegancki pan, Iwakura oczekujący dostarczenia sushi z makrelą, którą jadał jako ośmiolatek w hotelu w stylu japońskim w Kioto. I tak dalej. Każdy z poszukujących szuka smaków z różnych powodów. Wielu z nich tęskni, inni chcą doświadczyć jeszcze raz tego, co dawno utracone. Inni chcą tylko sobie przypomnieć siebie sprzed lat. 

Kashiwai Hisashi prowadzi narrację w utarty sposób. Każdy rozdział rozpoczyna się od gościa, od czasu do czasu tekst schodzi na pałętającego się kota, Osmolucha. Gospodarze częstują gościa posiłkiem, a następnie Koishi odbiera od nich zamówienie na usługi detektywistyczne. Jej postać jest tak infantylna, że aż mnie razi (pamiętajcie, że to prawie trzydziestoletnia kobieta!) i jestem ogromnie zdziwiona, że to jej autor powierzył odbieranie szczegółów zamówienia od klientów. Chwilami miałam wrażenie, że Koishi ma 10 lat🤔. Następnie w drugiej części rozdziału restauratorzy znowu spotykają się z klientami, gdzie serwują wytropione danie. Oczywiście wiele jest przy tych scenach dialogu, refleksji, powracania do przeszłości. Wszystko oczywiście dzieje się w powolny, nostalgiczny sposób, właściwy dla japońskiej literatury. 

Książka zdecydowanie jako przerywnik. Kolejna z „cosy place”, które jak widać zyskało popularność w Japonii już dawno temu, a do nas zawitało z dziesięcioletnim opóźnieniem. Prawdą jest, gdy czyta się książkę opisującą magiczne, ciekawe miejsce po raz pierwszy ma to swój niespodziewany urok. Gdy czyta się książkę osadzoną w podobnym miejscu po raz któryś, to traci to czytanie swój czar.

Jeśli jednak nie mieliście do czynienia z tego typu gatunkiem to sięgnijcie do „Kamogawa. Tropiciele smaków”, w której przeczytacie o wyśmienitych potrawach i wyjątkowych detektywach poszukujących dawno utraconych smaków. 

Ja doceniam tę publikację szczególnie za jej wartość kulinarną i podróżniczą. Dzięki pragnieniom poszczególnych bohaterów i umiejętnościom detektywistycznym emerytowanego policjanta mogłam wybrać się w podróż po różnych zakątkach Japonii, poznać różne potrawy, zaznajomić się z ciekawymi ludźmi i odwiedzić przepiękne miejsca. Taka podróż bynajmniej nie przewodnikowa to ogromna wartość tej lektury👍. 

Moja ocena: 7/10

Książkę wydała Grupa Wydawnicza Relacja, a ją przeczytałam w biblioteczce Legimi

„Nokturny. Pięć opowiadań o muzyce i zmierzchu” Kazuo Ishiguro

NOKTURNY. PIĘĆ OPOWIADAŃ O MUZYCE I ZMIERZCHU

  • Autor: KAZUO ISHIGURO
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 288
  • Data premiery w tym wydaniu: 9.11.2022
  • Data 1. wyd. pol.: 6.10.2010
  • Data premiery światowej: 7.05.2009 

Nie wiem skąd u Kazuo Ishiguro wiedza o Polsce, o Polakach i komunizmie🤔. Mogłabym nawet rzec, że jak na brytyjskiego pisarza japońskiego pochodzenia (Ishiguro w wieku sześciu lat z rodzicami przeniósł się do Wielkiej Brytanii) to zainteresowanie jest zadziwiające. Tym bardziej, że Polska leży daleko od Japonii i dość daleko od Wielkiej Brytanii. Prawdą jest jednak, że w dwóch na pięć opowiadaniach ujętych w zbiorze pt. „Nokturny. Pięć opowiadań o muzyce i zmierzchu” pojawia się polski aspekt. Po raz pierwszy w osobie fana nostalgicznego amerykańskiego głosu Tony’ego Gardnera z pierwszego opowiadania zatytułowanego „Uwodzicielski głos”, a po raz drugi w aspekcie spotkania biznesowego we Frankfurcie w sprawie zmian w przedstawicielstwie polskim firmy Charliego z utworu „Come rain or come shine”. 

Kazuo Ishiguro w 2017 roku otrzymał literacką nagrodę Nobla za całokształt twórczości. Dawno temu czytywałam książki z początku jego kariery; jego pierwszą powieść „Pejzaż w kolorze sepii„, wydaną w 1982r. oraz „Malarz świata ułudy” z 1986r. Obie bardzo mi się podobały, lecz obie osadzone zostały w Japonii w latach powojennych. Byłam nawet przekonana, że w wydaniu Biblioteczki Interesującej Prozy „Malarz świata ułudy” jest nadal na mojej półce. Okazało się, że przy przeprowadzce dałam książce drugie życie oddając ją w dobre ręce. Ishiguro jest szerszemu gronu bardziej znany z książki „Okruchy dnia”, które zostały zekranizowane z sukcesem z rewelacyjną rolą Sir Philipa Anthonego Hopkinsa w roli kamerdynera i Dame Emmy Thompson w roli Miss Kenton. Zarówno powieść, jak i film bardzo mi się podobał. Aż dziw, że autorem pierwowzoru jest Brytyjczyk japońskiego pochodzenia🙄. 

Patrząc jednak na publikacje innych japońskich autorów aż dziw bierze, że Kazuo Ishiguro stał się noblowskim laureatem. Przyznaję, że w jego prozie została zachowana japońska estetyka i powściągliwość, w słowie, w opisie, w scenografii, w gestach itd. Rozumiem też, że jest ewenementem. Japończyk z pochodzenia potrafiący skroić świetną postać brytyjskiego kamerdynera Stevensa z „Okruchów dnia” jednocześnie potrafiący również przekazać realność i rzeczywistość kultury japońskiej nie jest codziennością. Tylko, czy to powinno wystarczyć do literackiego Nobla🤔. 

Zbiór zawiera pięć różnych opowieści choć znajdują się punkty w nich punkty styczne. Przykładowo pierwsza z nich wspomniana na początku „Uwodzicielski głos” dzieje się na placu świętego Marka w Wenecji, ostatnia „Wiolonczeliści”również. W pierwszej poznajemy postać żony znanego muzyka Tony’ego Gardnera, Lindy Gardner, która staje się jedną z głównych bohaterów w opowiadaniu „Nokturn”. I pierwsza i ostatnia historia dzieje się w światku emigrantów z byłych krajów komunistycznych, Polski, Węgier. Wszystkie zresztą narracje osadzone się w świecie muzyków lub ich fanów. Nawet w „Come rain or come shine” Ray z Emily są wielkimi jej fanami i długo potrafią o niej opowiadać, i się nią zachwycać. 

Świetnie czytało mi się opowiadania zawarte w zbiorze „Nokturny. Pięć opowiadań o muzyce i zmierzchu”. Każda z pięciu historii miała w sobie dużo uroku. W „Uwodzicielski głos” doceniłam nostalgicznie wpleciony wątek polskiej matki samotnie wychowującej syna, Janka, któremu dane było spędzić ulotną chwilę z jej idolem. W „Nokturn” o dziwo zachwyciła mnie Linda Gardner, która została w dość negatywny sposób sportretowana w pierwszym opowiadaniu. Jej sposób zachowania, otwartości na Steve’a, z którym znalazła się w jednym hotelu na czas rekonwalescencji po operacji plastycznej, chwilami mnie rozbawiał. A był to śmiech przerywany głębokimi refleksami na temat narracji, dialogów i przedstawionych przez Ishiguro treści. W „Come rain or come shine” zwróciłam uwagę na postać Charliego rozemocjonowanego, rozdygotanego, który przy pomocy swego przyjaciela Raymonda pragnie w krótkim czasie naprawić relację ze swą żoną. Dyskusja dwójki czterdziestiosiedmiolatków dywagujących jak przedstawić Emily problem z podartymi kartkami z jej notatnika to mistrzostwo gawędziarstwa. Trochę tragedii, więcej komedii. Oczami wyobraźni widziałam mimikę twarzy jednego i drugiego rozmówcy telefonicznego oraz prawie słyszałam podniesione głosy Charliego. W „Malvern Hills” zachwyciły mnie postaci Tilo i Sonji, których główny bohater wysłał do pensjonatu Wiedźmy Fraser, jego byłej nauczycielki. Oboje byli również muzykami. Dzięki temu dowiedziałam się co nieco o szwajcarskiej tradycyjnej muzyce. „Wiolonczeliści” to wisienka na torcie. Opowieść o młodym wiolonczeliście spotykającym muzyczkę grającą na tym samym instrumencie. Ishiguro stworzył skomplikowaną postać głównego bohatera, który uległ jej urokowi wsłuchując się w ślepo w jej wszystkie uwagi. Uwagi kobiety, która przestała grać na instrumencie w wieku jedenastu lat, a która nadal przekonana była o swej wirtuozerii. 

Wszystkie opowiadania napisane zostały w pierwszej osobie. Każde z nich ma narratora, jest to mężczyzna. Czasem młodszy, czasem prawie pięćdziesięcioletni. Każda historia wzbogacona jest dźwiękami, utworami muzycznymi, nutami, setami i tonacjami. W każdej dużo jest czaru i ciekawych wątków. Każdy z bohaterów-narratorów ma wiele do zaoferowania czytelnikowi. Niektórzy mierzą się z własną przeszłością inni z niepewną przyszłością, a jeszcze inni dowiadują się o sobie wiele ciekawych informacji z perspektywy własnych przyjaciół, odbijają się w ich oczach jak w lustrze. 

To taka japońsko niejapońska literatura. Proza kosmopolityczna, brytyjsko-azjatycka. Taki miszmasz jest bardzo odświeżający dla bardziej wymagającego czytelnika. Zdecydowanie polecam!

Moja ocena: 7/10

Książkę wydało Wydawnictwo ALBATROS, a ja z tą publikacją zapoznałam się dzięki Legimi.

„Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki

POCHWAŁA CIENIA

  • Autor: JUN’ICHIRŌ TANIZAKI
  • Wydawnictwo: KARAKTER
  • Seria: SERIA JAPOŃSKA
  • Liczba stron: 80
  • Data premiery w tym wydaniu: 5.10.2016
  • Rok premiery światowej: 1933

Po książce wydanej po raz pierwszy w 1906 roku pt. „Księga herbaty” przyszła kolej na zbiór esejów debiutujący w 1933 roku😁. Jego autorem jest Jun’ichirō Tanizaki nazwany przez tłumacza w części „Śladami pędzla. Wstęp tłumacza”olbrzym nowożytnej japońskiej literatury. Niezwykle szanowany w swoim kraju…”. Obie książki wydane zostały przez Wydawnictwa Karakter

Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki to zbiór króciutkich miniaturek literackich. Tanizaki rozprawia się w nich z tradycyjną japońską architekturą, zachodnimi nowinkami technicznymi, wszechobecnym światłem dostarczanym w wyniku energii elektrycznej, rytuałem picia herbaty czy oczekiwaniami starszych względem młodszych. W zatytułowanych esejach autor wielokrotnie wraca do cienia i światła przez tradycyjny papier zatrzymujący promienie, które był stałym wyposażeniem każdego domu bez względu na jego status finansowy. Jedne eseje są bardziej lub mniej ciekawe. Niektóre motywy się powielają. Bez wątpienia jednak książeczka ta stanowi ogromną wartość edukacyjną w aspekcie Japonii, której już nie ma. 

Ciekawie jest przeczytać eseje pisane przez kogoś, kto żył w latach 1886 – 1965. Tym bardziej, że książka ta po raz pierwszy została wydane prawie sto lat temu. Dzięki zapoznaniu się z nią mogłam doświadczyć nad czym dumał jej sławny japoński powieściopisarz, eseista, scenarzysta filmów niemych, a później dźwiękowych. Tanizaki wielokrotnie w „Pochwale cienia” nawiązuje do tego, co sam przeżył, czego doświadczył, co pamięta z przeszłości. Jakby chciał udowodnić współczesnemu czytelnikowi, że faktycznie był świadkiem wielu przemian w sferze gospodarczo – społecznej, z którymi swego czasu musieli się mierzyć ówcześni Japończycy. Wspominając makijaż czy tradycyjny strój kobiecy wspomina własną matkę i własne ciotki. 

(…) w teatrze Bunraku lalki wyobrażające postaci kobiet mają jedynie głowy i dłonie. Tułów, nogi i stopy ukryte są po długimi połami kimona…(…) Według mnie jest to obraz bardzo bliski rzeczywistości, ponieważ przed laty kobieta rzeczywiście „istniała” od kołnierza w górę i od brzegów rękawów w dół…” – Uroda kobieca” [w:] „Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki.

(…) Trudno wyobrazić sobie biel doskonalszą od twarzy uśmiechniętej dziewczyny, której zęby połyskują jak czarna laka w chyboczącym cieniu lampy, za każdym razem, gdy prześwitują spomiędzy zielonych warg, mieniących się tęczowym światłem jak błędne ogniki.” – Świat cienia” [w:] „Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki.

Rozprawiając się ze współczesnym sobie światem, szybkimi zmianami technologicznymi, urbanistycznymi czy architektonicznymi stawia siebie w roli obserwatora, który dochodzi do różnych wniosków niekoniecznie przychylnych dla zmieniającego się świata. 

„(…) Wygląda na to, że w miarę jak się starzejemy, jesteśmy coraz bardzie skłonni wierzyć, że wszystko bez wyjątku było lepsze kiedyś niż teraz. Sto lat temu starsi ludzie tęsknili za czasami sprzed dwustu lat, ci, co żyli dwieście lat temu – za czasami sprzed trzystu. Nigdy więc nie było tak, byśmy byli zadowoleni z czasów, w których żyjemy.” –Zrzędzenia starego człowieka” [w:] „Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki.

Wspominając najdoskonalsze japońskie wychodki, które zostały stworzone wprost „z myślą o zapewnieniu duchowego odprężenia” zabiera czytelnika do swego domostwa, które budował, w którym mieszkał. 

(…) Jest zawsze oddalony od głównego budynku, z którym łączy go przykryty oddzielnym zadaszeniem pieszy ciąg. Stoi zwykle w zadrzewionym kącie ogrodu, dokąd dolatuje świeży zapach liści i mchu.” – Świątynie Kioto i Nary. Hymn na cześć japońskiego wychodka” [w:] „Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki.

W wielu miejscach Tanizaki idzie dalej twierdząc, że gdyby pewne wynalazki stworzone zostały przez Japończyków zostałyby wynalezione w doskonalszy sposób. Dotyczy to pióra wiecznego, papieru, a nawet armatury łazienkowej i nie tylko. 

(…) gdyby nowoczesna medycyna rozwinęła się w Japonii, stworzylibyśmy najpewniej taki sprzęt i aparaturę do leczenia chorych, które lepiej komponowałyby się z japońskim wnętrzem. Oto kolejny przykład tego, jak bardzo tracimy na skutek czerpania wzorów od innych.” – Papier, patyna, nefryt” [w:] „Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki.

„A gdybyśmy to my wynaleźli gramofon i radio, nieporównanie wierniej odtwarzałyby one nasze głosy i naszą muzykę, wydobywając ich specyficzne niuanse. W istocie nasza rodzima muzyka polega głównie na powściąganiu, kardynalną rolę odgrywa tam nastrój, toteż nagrywanie jej lub puszczanie z megafonów odbiera jej niemal cały urok. Rozmowę wolimy prowadzić zniżonym głosem, posługujemy się niedomówieniem, nade wszystko cenimy pauzę, ciszę, czyli ma.” – Rojenia pisarza” [w:] „Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki.

Niesamowicie wartościowa książka w aspekcie społecznym. Chwilami Jun’ichirō Tanizaki zanudzał mnie tym ciągłym wracaniem do tego co chińskie i japońskie, do tego co stare, a nie nowe, do tego co matowe, a nie błyszczące. Momentami już miałam dość udowadniania, że Japończycy lepiej wynaleźliby światło i klosze, które właściwiej dla nich, a i pewnie dla całego świata, przewodziłyby promienie. Takie dysputy okazały się jednak bardzo odświeżające i wartościowe edukacyjne. To jakby prowadzić rozmowę z bardzo inteligentnym człowiekiem, który ma odmienne od naszego zdanie. W sumie chętnie zagłębiałam się w architekturę dachu, bardziej rozłożystego, chroniącego przed słońcem jako przeciwwaga do zachodnich dachów. Sama zastanawiałam się, który teatr był bardziej estetyczny czy lepiej na scenie pozwalał odgrywać role kobiece. Wiele takich smaczków przeczytacie w tej książce. Nawet jest i o Einsteinie, któremu Jun’ichirō Tanizaki w pewnym momencie jako prześwietny rozmówca towarzyszył w podróży po Japonii. 

„Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki jest jakby taką walką nowym ze starym. Tylko nowe to tak naprawdę dla współczesnego czytelnika już jest stare😏. Trochę taką więc walką z cieniem, z Japonią której już nie ma, która odeszła. A o której bardzo mądrze jest czasem poczytać. 

Moja ocena: 7/10

Książkę wydało Wydawnictwo Karakter, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi.

„Heaven” Mieko Kawakami

HEAVEN

  • Autorka: MIEKO KAWAKAMI
  • Wydawnictwo: MOVA
  • Liczba stron: 263
  • Data premiery : 14.06.2023
  • Data premiery światowej: 2.09. 2009

Wydawnictwo Mova zaciekawiło mnie prozą autorstwa japońskiej pisarki Mieko Kawakami dzięki premierze z 25 września br. pt. „Wszyscy zakochani nocą” (recenzja na klik). Książka okazała się całkiem wartościowa. Od razu przyznaję, że „Heaven” wydana przez autorkę w 2009 roku, którą przeczytałam dzięki abonamentowi w  Legimi jest o wiele lepsza😁. Nie wstrzymujcie się. Uwzględnijcie proszę koniecznie tę króciutką lekturkę w swych planach czytelniczych👍.

(…) Czy to brud, czy ciemny meszek pod nosem był obiektem ciągłych żartów w szkole. Pochodziła z biednego domu i nie była wzorem czystości, za co prześladowała ją żeńska część klasy.” – Heaven” Mieko Kawakami.

Tak Kojimę, koleżankę z klasy postrzega jej kolega z gimnazjum zwany Maroko, ze względu na silny zez lewego oka. Maroko, któremu również banda Ninomiyy wespół z Mamose nie dają spokoju. 

Wyobrażałem sobie wiele razy, że wyznaję jej, co się ze mną dzieje w szkole, ale zaraz wycofywałem się z tego pomysłu. Nie chciałem, żeby wiedziała. A tym bardziej nie chciałem, żeby dowiedział się o tym ojciec. Nie potrafiłem przewidzieć jego reakcji, ale byłem pewny, że z takim nieudacznikiem jak ja ani on, ani matka nie będą chcieli mieć nic wspólnego. Na pewno nic nie zmieni się na lepsze.” – Heaven” Mieko Kawakami.

W poczuciu braku sensu walki, braku możliwości poskarżenia się czy braku bycia zauważonym jako ofiary permanentnego prześladowania przez nauczycieli i innych pracowników szkoły, oboje egzystują obok siebie. Pisząc do siebie sekretne liściki, w których rozważają swój los i zastanawiają się nad źródłem ucisku. 

 Bardzo pozytywnie jestem zaskoczona książką „Heaven” Mieko Kawakami!!! 

To interesująca proza z gatunku literatury pięknej podejmująca trudny temat, lecz w bardzo lekki, właściwy dla azjatyckiej literatury sposób. Kawakami skutecznie przeobraziła się w męskiego narratora i to nie byle jakiego, bo nastolatka nękanego przez rówieśników.  Sposób w jaki go przedstawiła, jego codzienność, pragnienia, pożądanie i postrzeganie Kojimy zasługuje na uznanie. Nie wiedząc kto jest autorem nie połapałabym się, że powieść napisała kobieta. 

(…) Nie ma jednego świata, w którym wszyscy myślą podobnie. To mrzonki. Może to tak wygląda, ale to tylko wrażenie. Każdy żyje w zupełnie innym świecie. Od początku do końca. Te światy jedynie się ze sobą stykają.” – Heaven” Mieko Kawakami.

Mam swoje ulubione fragmenty w powieści. Jednym z nich jest właśnie spotkanie w poczekalni szpitala Maroko z Mamose. Dialog, który z tego powstał to luźna, logiczna, otwarta i nowatorska koncepcja tego, co kto uważa za właściwe i dlaczego. Bardzo dobrze Kawakami poprowadziła tą fikcyjną rozmowę, aż z zazdrości czytałam myśląc o tym, że chętnie uczestniczyłabym osobiście w takiej konwersacji. Bardzo podobał mi się również fragment, w którym Maroko odwiedza z Kojimą muzeum. Pomysł, by Kojima nadawała obrazom własne nazwy mnie zachwycił. Chyba nigdy się z nim nie spotkałam w żadnej przeczytanej książce🤔. Miło było przeczytać opis obrazu o nazwie jak tytuł powieści. Dzięki temu dowiedziałam się skąd na niego pomysł. 

To również cudowny obraz relacji syna z matki. Takiej trochę z dystansem, trochę na odległość, bez zbędnych emocji czy wyrazów uczuć. Bez wątpienia jednak relacji pełnej troski. W ostatecznym rozrachunku to właśnie matka, a nie ojciec staje się podporą syna. I tu po raz kolejny zaobserwowałam poboczną rolę ojca w opisywaniu relacji rodzinnych w azjatyckich powieściach. Są, a jakby ich nie było. Mało w której przeczytanej przeze mnie prozie ojciec stanowi trzon rodziny. Zwykle zachowuje się jak widz, ktoś obok toczącego się życia rodzinnego. Pracuje, utrzymuje rodzinę, a jednak nie ma w jego osobie troski, zainteresowania, uważności. To cecha, którą obserwuję w wielu ostatnio przeczytanych publikacjach. Możliwe, że azjatycka rzeczywistość rodzinna tak właśnie wygląda. 

Heaven” Mieko Kawakami to nie smutna książka o prześladowanych nastolatkach. To bardziej relacja i zobrazowany sposób postrzegania świata przez narratora będącego młodym, zezowatym chłopakiem, nazywanym Maroko. To wydźwięk współczesności, w której dzieci boją się powiedzieć dorosłym, co ich dotyka, boją się zareagować i boją się poskarżyć. Cierpliwie jak bohaterowie znoszą krzywdy doszukując się w ich drugiego dnia, którego możliwe, że wcale nie ma a ich cierpienie jest bezsensowne. To książka o minionych latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Trochę też o utraconej przyjaźni. W tych dziewięciu rozdziałach autorka zawarła ogromne treści bez przysłowiowego „lania wody” i rozbuchanych opisów. Uwielbiam, gdy wielkie treści przedstawiane są w skumulowany sposób bez marnowania mego czasu, który mogę poświęcić na kolejną dobrą książkę. Taki układ mi najbardziej odpowiada😏. Do tego zakończenie, rewelacyjne moim zdaniem. Inne z punktu widzenia Maroko i powalające na kolana z pozycji Kojimy. 

Jeśli lubicie ambitniejszą literaturę to „Heaven” Mieko Kawakami jest zdecydowanie dla Was. Przeczytajcie i podzielcie się swymi refleksjami. 

Moja ocena: 9/10

Książkę wydało WYDAWNICTWO MOVA.

„Rój” Weronika Mathia

RÓJ

  • Autorka: WERONIKA MATHIA
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Liczba stron: 320
  • Data premiery: 25.09.2024

Zarówno debiut Weronika Mathia_autorka pt. „Żar” jak i druga pozycja tej Autorki zatytułowana „Szept” podobały mi się. Mając skłonność do weryfikacji nowych publikacji autorów, które też mogą mi się spodobać😏 chętnie sięgnęłam do premiery z 25 września br. również wydanej przez Wydawnictwo Czwarta Strona Kryminału o znamiennym tytule „Rój”. I jak się okazało w „Podziękowaniach” jedna z bohaterek znalazła swoje miejsce w tym kryminale, by tytuł nawiązywał do jego fabuły. Tak bardzo Autorka zainteresowała się historią i życiem pszczół, a także samym bartnictwem. Nigdy bym nie pomyślała, że Natalia nie była kluczową bohaterką, a tylko pewnym rozwiązaniem, które Autorce się nasunęło, chcąc przekazać czytelnikom to, czego o pszczołach warto wiedzieć. 

Rójka zdarzała się, gdy w gnieździe rodziła się nowa królowa, a stara wciąż miała siłę, by żyć, i dość sprytu, by uciec, zanim ją zabito. Zabierała wtedy swoją świtę i część pszczół, żeby poszukać sobie nowego miejsca w przyrodzie…” – „Rój” Weronika Mathia. 

„(…) Bartnicy cieszyli się wielkim szacunkiem. Jeśli wzywano ich do sądu, nie musieli składać przysięgi, bo wszyscy zakładali, że nie potrafią kłamać. Wierzono, że pszczołami może opiekować się tylko człowiek o czystym sercu.” – „Rój” Weronika Mathia. 

Opiekująca się ulami, prowadząca pasiekę koło Iławy Natalia o pszczołach, ich rodzinach, a także chorobach i charakterze wie prawie wszystko. Podczas usuwania dzikiej rójki zauważa przykryty nieudolnie gałęziami w lesie niebieski samochód, przy którym znalazła złotą spinkę do mankietów z napisem wygrawerowanym na odwrocie; „Z.ONa zawsze. 15.05.1976”. Niepozorne znalezisko nabiera znaczenia, gdy okazuje się, że jej właścicielem jest Zygmunt Ostrowski, emerytowany policjant, którego była podwładna, Funkcjonariuszka Dominika Sajna informuje o zamordowaniu Kamili, koleżanki ze szkoły jego córki Sylwii, aktualnie prokuratora prowadzącego sprawę, z którą kiedyś łączyła go bliska relacja. Ostry stara się oczyścić swe imię. A potem imię Sylwii. A potem imię wnuka. A potem imię….. Sprawa zatacza coraz szersze kręgi, a podejrzani wykonują energiczne ruchy, jak pszczoły w ulu. Wiele się dzieje w krótkim czasie. Choć, jak się okazuje, historia ma początek wiele lat wcześniej… 

Są książki, których zakończenie wbija w fotel. Ta taka jest zdecydowanie. Są też książki, których koniec wydaje się czytelnikom niesprawiedliwy. I ta również do takich należy. Czytałam też książki, gdzie jeden z bohaterów poświęca się chcąc przerwać pewien ciąg niekorzystnych zdarzeń, bierze na siebie odpowiedzialność za zakończenie. I w „Roju”właśnie takie cechy też znajdziecie. Ciekawi? 

(…) Ludziom potrafi odwalić, kiedy ktoś skrzywdzi tych, na którym im zależy.” – „Rój” Weronika Mathia. 

I trochę w tym kierunku Weronika Mathia podążyła gmatwając historię w ten sposób, że trudno tak naprawdę stwierdzić, czy był jakikolwiek początek. Możliwe, że nie miało go być. Że to celowy zamysł Autorki. Nie wszystko musi się rozpoczynać jednym zdarzeniem, choć te przedstawione w pierwszym rozdziale długo zostanie w mojej pamięci. 

(…) Wiedział, że przetrwają tyko wówczas, gdy będą trzymać się razem i udawać, że wszystko jest jak dawniej.” – „Rój” Weronika Mathia. 

Solidarność wynikająca z więzów krwi wybrzmiewa z tego kryminału. Mathia umiejętnie przedstawiła relacje między Ostrym, a jego dorosłą córką, dość skomplikowane, jak na kryminalnego policjanta przystało. Tak samo zwróciła uwagę czytelnika na postać jego wnuka, Nikodema i na relację z jego matkę, choć w mej opinii nie do końca przemyślaną. Choć może mam specyficzne doświadczenia z własnym nastoletnim synem😉. Podobne odczucia miałam do postaci Łucji Gronowicz i jej relacji z ojcem, Markiem. Jako matka jeszcze trzynastolatki nie potrafiłam utożsamić się z jej osobą. Czegoś mi w niej brakowało. Choć sprytu nie mogłam jej odmówić. Czasem tak jest, że nie wiadomo o co chodzi, a jedna postać przekonuje czytelnika bardziej od innej. Tak widocznie jest w tym przypadku. 

Zagmatwana historia. Składająca się z wielu niepowiązanych ze sobą tematów. Kompletnie zmylił mnie wątek Zouszki i Karmenki tak szeroko i z ogromnym zaangażowaniem Autorki rozbudowany. Wydawać by się mogło, że ich historia musi do czegoś prowadzić, musi się łączyć, wiązać, a nie stanowić tylko tło socjologiczne i społeczne wydarzeń, które miały miejsce w mieszkaniu Kamili Witz wiele lat później. Finalnie mimo wykreowanych różnorodnych, barwnych postaci, bohaterowie spotykający się całkiem w innych okolicznościach po latach odebrałam bardziej jak na zlocie z okazji zakończenia szkoły. Ktoś z kimś się znał. Ktoś z kimś chodził, sypiał, romansował. Ktoś z kimś się przyjaźnił i ktoś kogoś zdradził. W efekcie ktoś z kimś zakotwiczył się w jakimś miejscu, w jakiejś pracy, w jakiejś relacji. A nawet jeśli ktoś z kimś spotkał się po latach to niekoniecznie w celu, by odpokutować lub dokończyć sprawy z przeszłości. 

Nie ukrywam, że zachwycił mnie motyw opowiadanych przez Zouszkę bajek. Ze zdziwieniem przeczytałam w „Podziękowaniach”, że „Przygotowując się do pisania wątków bajki Zouszki, przeczytałam wszystkie publikacje Jerzego Ficowskiego oraz te, które zostały mi polecone przez znajomych antropologów. Pragnę jednak podkreślić, że jest to wymyślona historia. Tak samo jak większość baśni występujących w Roju. Tylko w jednym miejscu odnoszę się do baśni Gałązka z Drzewa Słońca pochodzącej z książki Jerzego Ficowskiego.” Bardzo zaimponowała mi fantazją Weronika Mathia kreśląc tak obrazowo opowieści. Sama kwestia romska stanowiła również ciekawe urozmaicenie. Mnogość wątków pobocznych mogłaby, nie ukrywam, stanowić bazę do kolejnych wynurzeń w osobnych publikacjach. Trochę szkoda, że tak ciekawe opisy, zdarzenia Autorka ujęła w jednej powieści. Nie do końca moim zdaniem spójnej. Bardziej chyba mającej nas – czytelników oszałamiać różnorodnością zdarzeń i wielością powiązań pomiędzy bohaterami. Opisany też wątek kryminalny choć zakończony niespodziewanie zawiódł mnie trochę. I Marek, i Łukasz, i Natalia w scenach w okolicy pasieki mnie nie przekonali. Zachowanie Marka wydało mi się niespójne, jakby nie pasujące do niego wcześniej. I ten Ostry, z którym niestety nie mogłam sympatyzować choć czytał kryminały Ewy Przydygi i jego autorefleksje na temat sytuacji, w której się znalazł dość mi się podobały.

(…) starość jest bezlitosna. Odebrała mu nawet groźne spojrzenie, które dawniej działało na podwładnych i kobiety. Zmienił się w pluszaka…” – „Rój” Weronika Mathia. 

Książka ma ciekawą konstrukcję. Składa się z zatytułowanych rozdziałów rozpoczynających się „Bajką Zouszki”. Następnie Autorka wprowadza w fabułę wątek kryminalny w rozdziale „Obecnie” i powoli zaczyna opowiadać czytelnikom, co doprowadziło do śmierci Kamili, która kiedyś dawno temu znała się z Zouszką opowiadającą przepięknie magiczne opowieści. A wstęp do wydarzeń, które spowodowały rozpoczęcie śledztwa zaczyna się w rozdziale „Siedem dni przed śmiercią Kamili” a kończy na rozdziale „Dzień śmierci Kamili, popołudnie”. Pomiędzy nimi opisane zostały kolejne dni, w których dzieje się dużo, naprawdę wiele. Autorka nie zostawia nas jednak z samymi pytaniami bez odpowiedzi. Ostatni rozdział „Cztery miesiące później” przedstawia już inną rzeczywistość. By dowiedzieć się jednak jaką musicie sami sięgnąć do premiery z ostatniej środy i przeczytać „Rój” Weronika Mathii. Wtapiając się w fabułę czytelnik skacze trochę przez to co było dawno, przez wymyślane przez Zouszkę historie, przez to co jest aktualnie i to co parę dni wcześniej, zanim Kamila straciła życie. Jeden wielki fabularny miszmasz. 

I ta okładka. Przepiękna. Spójrzcie na tę dziewczynkę z głębią w oku. Nie do zapomnienia. 

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA.

„Zastępcza” Katarzyna Wolwowicz

ZASTĘPCZA

  • Autorka: KATARZYNA WOLWOWICZ
  • Wydawnictwo: ZWIERCIADŁO
  • Cykl: KOMISARZ TYMON HANTER  (tom 2)
  • Liczba stron: 336
  • Data premiery: 31.07.2024

O mojej przygodzie z pięcioma częściami serii o komisarz Oldze Balickiej autorstwa Katarzyna Wolwowicz pisarka opowiedziałam przy okazji dzielenia się z Wami moją subiektywną opinią na temat książki „Mrok”. Kto z Was nie czytał tego cyklu to sięgnijcie do lektury, tym bardziej jeśli lubicie polskie kryminały pisane w dobrym stylu. Komisarz Tymon Hanter jako literacka postać jest mi jednak całkiem nieznany. Słysząc o nakładzie Wydawnictwa Zwierciadło poprosiłam o własny egzemplarz, by zaznajomić się z komisarzem o ciekawym imieniu i nazwisku. Komisarzem, którego polski czytelnik poznał w pierwszym tomie pt. „Wykluczona”, który debiutował 25 października 2023, a ja dopiero w publikacji „Zastępcza”, do przeczytania której chciałam Was zachęcić. Zresztą cała oferta Zwierciadła książek Katarzyny Wolwowicz jest bogata. Przeglądając ją zwróćcie proszę uwagę na okładki, które są bardzo niepokojące. Która jest Waszą ulubioną? Ja nie ukrywam, że mnie przekonała okładka „Niewinne ofiary” idealnie pasująca do tytułu🙄.

(…) Cokolwiek postanowisz, twoja decyzja złamie twoją rodzinę tak mocno, jak złamała moją. Widzisz…Kobiety nie są ani dobre, ani złe, ale z pewnością są mściwe… KONIEC” – Zastępcza” Katarzyna Wolwowicz. 

Tak kończy się druga opowieść o perypetiach wrocławskiego komisarza Tymona Hantera, u którego zjawia się przerażony starszy o pięć lat brat Wojciech ścigany przez warszawską policję za zabójstwo żony – Jagody. Jak na jego nazwisko przystało, komisarz zaczyna ścigać zabójcę. Odkrywa, że bratowa uwikłana została w prywatne śledztwo w sprawie podwarszawskiego hotelu SPA o nazwie hinduskiej bogini Parwati, w którym bezprawnie przebywają surogatki, młode hinduski walczące o lepsze życie. Intryga zatacza coraz szersze koło. Hanter nie wie, kto jest niewinny, a kto wplątany w nielegalny proceder. Zarówno prowadzący śledztwo komisarz Marcin Sopicki, jak i nadzorujący sprawę prokurator Kowalski wydają się mu wątpliwi. Hanter szuka zainteresowanych śmiercią Jagody i wrobieniem jego brata w jej morderstwo na wysokich szczeblach władzy. Tylko komu mogłaby się narazić nic nie znacząca w świecie zawodowym dziennikarka pisząca do pism kobiecych? 

Katarzyna Wolwowicz wymyśliła ciekawą historię, która dzieje się bardzo szybko. Pomysł, by przywlec Hantera wraz z jego dziewczyną Aśką do Warszawy, by oczyścić jego brata z zarzutów okazał się udany. Akcja dzieje się spiesznie. Wolwowicz nie szczędzi pobocznych wątków, które zaciekawiają, ale które są ściśle związane z myślą przewodnią książki. Nie ma się tutaj wrażenia, że książka składa się z nic nieznaczących wrzutek, które tylko mają zagmatwać jej treść. Czytając miałam poczucie, że żadne słowo nie jest przypadkowe. Żadna wyrażona myśl. Sprytnie Autorka wplotła w fabułę wątki z pierwszej części serii. Dzięki temu książkę pt. „Zastępcza” można czytać niezależnie od poprzedniego tomu. Bez zbędnego wysiłku dowiedziałam się o co chodzi z Panem Krynickim, który został zamordowany i którego prawdziwego zabójcę odnalazł Hanter, poznałam sekret Państwa Zdrojewskich oraz okoliczności zapoznania się z Asią podczas pracy „pod przykrywką w Karkonoskiej Osadzie, religijnej sekcie, w której dorastała”. 

Kryminał składa się z zatytułowanych rozdziałów. Narrator relacjonuje wydarzenia z perspektywy obiektywnego widza, który wszystko wie, wszystko widzi. Rwąca akcja idealnie sprawdza się w retrospekcjach, których jest sporo. Wolwowicz pomaga czytelnikowi rozeznać się w szerszym kontekście kryminalnej intrygi dzięki częściom zatytułowanym jak: „Kilka tygodni wcześniej. Kompleks bogini Parwati”, „Indie. Bombaj”, „Kilka miesięcy wcześniej”, „Dawniej”, „Dom państwa Zdrojewskich”, „Kilka tygodni wcześniej”, „Obecnie. Indie” czy wreszcie ostatni „Epilog. Rok później”. Ten sposób zaprezentowania fabuły daje czytelnikowi możliwość spięcia całej intrygi w jedną komplementarną całość, w której coś z czegoś wynika i w której nikt z bohaterów nie jest niepotrzebny. 

Kompletnie nie pasowała mi do tak świetnie skrojonej i dynamicznej fabuły Jagoda, jako sprawczyni następujących po sobie zdarzeń. Nie przekonało mnie ani jej śledztwo, ani relacja z sąsiadką Leną. Aśka towarzysząca Hanterowi również mi bardziej przeszkadzała niż urozmaicała powieść. Myślę, że tak dobra książka poradziłaby sobie i bez wplątania jej, a także jego rodziców w prowadzone śledztwo. Hunter „pies tropiący, łowczy, który ściga zwierzynę” wydaje mi się być samowystarczalny w takich okolicznościach. Bez wątpienia ma ku temu predyspozycje. 

(…) Polski naród za silnych i władczych ludzi uznawał tych, którzy dużo przeklinali, podczas gdy w Indiach to głownie milczenie i pogarda świadczyły o wyższości nad przeciwnikiem.” – Zastępcza” Katarzyna Wolwowicz. 

To dodatkowy atut powieści. Lubię, gdy książki nawet z gatunku tych rozrywkowych mnie uczą. Tak jest i tym razem. Autorka sprawnie wplątała wątki kulturowo – społeczne wynikającez jednego z miejsc akcji. Dzięki temu mogłam zanurzyć się w to co Hindusi cenią i wręcz przeciwnie. Bez względu czy to z pozycji dobrego czy złego bohatera😏.

Reasumując „Zastępcza” Katarzyny Wolwowicz to udany kryminał z wartką akcją. Dużo się w nim dzieje. Zakończenie jest arcyciekawe. Okazuje się, że pewne tropy mogły zmylić nawet tak sprawnego łowczego, jakim jest komisarz Tymon Hanter. Zaciekawieni? Mam nadzieję.  

Moja ocena: 7/10

We współpracy z WYDAWNICTWEM ZWIERCIADŁO.

„Wszyscy zakochani nocą” Mieko Kawakami

WSZYSCY ZAKOCHANI NOCĄ

  • Autorka: MIEKO KAWAKAMI
  • Wydawnictwo: MOVA
  • Liczba stron: 288
  • Data premiery : 25.09.2024
  • Data premiery światowej: 12.05.2022 

Wydawnictwo Mova  w ostatnią premierową środę wydało powieść „Wszyscy zakochani nocą” autorstwa Mieko Kawakami. Od razu po otrzymaniu przesyłki, za którą bardzo dziękuję Wydawcy😊, zabrałam się do czytania. Odkrywanie na nowo prozy azjatyckiej ostatnimi czasy to moje hobby😏. Tym bardziej, że „Wszyscy zakochani nocą” to czwarta publikacja tego Wydawnictwa w ramach #MOVAAZJATYCKA, z którą się zapoznałam. Poprzednie to „Pralnia Serc Marigold”, „Księgarnia Napojów Księżyca” oraz „Galeria snów Dallerguta”. Nie ukrywam, że moją faworytką na chwilę obecną jest właśnie książka Mieko Kawakami👍.

(…) Kiedy wyciągałam ręce, zdawało mi się, że sięgam palcami w nieskończoność. A moje nogi, choć stawiałam je niepewnie na świetlistej drodze, mogły mnie zanieść nawet na koniec świata. Tak się czułam…” – Wszyscy zakochani nocą” Mieko Kawakami.

Tak często czują się ludzie spożywający alkohol. Wie o tym trzydziestoczteroletnia Fuyuko Irie, która pracuje w domu jako freelancerka wykonując korekty na rzecz jednego z wielu tokijskich wydawnictw. 

Do kontaktów zawodowych w zasadzie wystarczały nam telefon, poczta internetowa oraz kurier…” – Wszyscy zakochani nocą” Mieko Kawakami.

Coraz bardziej zapadająca się w samotność, spędzająca większość czasu w domu, nie wyjeżdżająca na wakacje, niepotrafiąca się zabawić, w alkoholu szuka wytchnienia, odpoczynku, relaksu. Znajduje to, choć tylko na chwilę. Z alkoholowego marazmu pomaga jej wychylić głowę Mitsutsuka. Pięćdziesięcioośmioletni mężczyzna, spotkany w miejscowym domu kultury, uwielbiający muzykę klasyczną i uczący w szkole średniej fizyki. Zaciekawia Fuyuko teorią światła i samym sobą. Para zaczyna spędzać ze sobą coraz więcej czasu. 

To nie jest historia miłosna i to jest pewne. To zdecydowanie literatura piękna napisana niespiesznie w podobny sposób, co Murakami. W dialogach odnajdywałam jakby cień Mistrza, którego prozę uwielbiam, a który sam uważa pisarkę, za „najważniejszą współczesną pisarkę japońską.” Trudno mi się zgodzić z opinią Murakamiego, gdyż „Wszyscy zakochani nocą” jest książką dobrą, natomiast nie powalającą na kolana. Możliwe, że inne publikacje autorki bardziej przypadną mi do gustu. Wrzuciłam już „Heaven” oraz „Piersi i jajeczka” na moją półkę biblioteczną w  Legimi.

Wracając do publikacji „Wszyscy zakochani nocą” to powieść ta jest zdecydowanie dla fanów bezkompromisowej i prostolinijnej prozy, jaka cechuje prozę japońską. Dialogi są szczere i proste. Bohaterowie często przyznają się do swojej niewiedzy. Co charakterystyczne dla tej kultury, nie tylko w aspekcie wiedzy naukowej, lecz także w obszarze własnych uczuć, myśli, przeżyć. To co dla zachodniego człowieka jest niemożliwością, dla ludzi wschodu jest czymś normalnym. Można bez żadnych konsekwencji przyznać się do nieumiejętności odczuwania, braku empatii czy uczuć w stosunku do człowieka, z którym się nawet sypia. To jest coś, czego powinniśmy się od Azjatów uczyć! 

Taka też jest główna bohaterka. Fuyuko Irie często nie wie, gdzie czuje się dobrze, z czym czuje się dobrze i jak chciałaby spędzić czas, nie mówiąc już o pozostałym życiu. Choć ostatni rozdział, trzynasty daje nadzieję, trudno przewidzieć, jak potoczą się dalsze losy trzydziestosiedmioletniej Fuyuko. Jako jej przeciwwagę autorka bardzo dobrze sportretowała Hijiri Ishikawę, jej współpracowniczkę, która dba o wysoką ilość zlecanych jej korekt i pomaga w realizowaniu przez Fuyuko zadań. Ta relacja nie została przedstawiona w sposób zbyt skomplikowany. Jak na japońską prozę przystało, Hijiri robi swoje, a Fuyuko nawet nie myśli, że robi coś złego, więc tym bardziej nie reaguje. Nie do końca przekonał mnie problem z alkoholem Fuyuko, który nie odbił się na jej zawodowej efektywności. Nie mogąc wyjść z domu bez termosu z sake trudno być jednocześnie sprawnym i dowożącym na czas zadania korektorem. Ale to oczywiście moje zdanie. Możliwe, że są osoby, które pracę korektorską wykonują bez zbędnego trudu nawet potrzebując do codziennego życia kilka puszek piwa. 

Zresztą jest to jedna z najjaśniejszych cech tej publikacji, sposób w jaki Mieko Kawakami przedstawiła pracę korektorki i rzeczywistość z tym związaną. Wielokrotnie sama zauważałam drobne błędy lub nieścisłości w przeczytanych książkach. Zastanawiałam się kto zawinił. 

(…) Zobaczyłam tytuł, nad którym niedawno sama pracowałam, ucieszyłam się z ładnej okładki i wzięłam powieść do ręki. kiedy ją otworzyłam, od razu wpadł mi w oczy błąd… (…) Wróciłam do domu zdruzgotana. Tyle razy sprawdzałam każde zdanie w tej powieści! A tu byk! Czarno na biały, oczywisty błąd, i to w miejscu, które łatwo znaleźć…” – Wszyscy zakochani nocą” Mieko Kawakami.

Wielokrotnie głosem głównej bohaterki będącej jednocześnie narratorką powieści, Kawakami dowodzi, że nie ma idealnych książek. Bez względu, ile pracy korektor włoży w swą pracę, ile razy przed wysłaniem do wydawnictwa przeczyta ostateczną wersję autor, jak często zapozna się z potencjalną publikacją wydawca/recenzent lub ich asystenci, istnieje duże prawdopodobieństwo, że jakaś nieścisłość, błąd stylistyczny czy gramatyczny się pojawi. 

Może i „Wszyscy zakochani nocą” jest książką niedoskonałą. Może i Mieko Kawakami mogła napisać ją trochę inaczej, bardziej rozwinąć wątek Mitsutsuki na rzecz wątku z Hijiri Ishikawy. Może.

Pewne jest jednak, że to dobra książka, z którą warto spędzić czas. Książka obnażająca ludzkie niedociągnięcia, deficyty, we właściwy dla kultury azjatyckiej sposób. Książka niebanalna, jak niekonwencjonalna może być japońska proza, w której nie każde słowo musi wybrzmieć i nie każda relacja musi być skonsumowana. Japończycy wprost uwielbiają poznawać się jakby przez szybę. Niby się widzą, prawie czują swą obecność, a jednak… 

To specyficzny klimat w dobrej książce. Sprawdźcie sami czy Wam również się spodoba. 

Moja ocena: 7/10

We współpracy recenzenckiej z WYDAWNICTWEM MOVA.