„Wyspa bijących serc” Laura Imai Messina

WYSPA BIJĄCYCH SERC

  • Autorka: LAURA IMAI MESSINA
  • Wydawnictwo: GRUPA WYDAWNICZA RELACJA
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery : 15.02.2024 

  • Data premiery światowej: 1.11. 2022

Wydawnictwo Relacja wydało ostatnio bardzo interesujące pozycje, do których sięgnęłam sama w ramach moich prywatnych planów czytelniczych. Wspomnę o twórczości Toshikazu Kawaguchi („Zanim wystygnie kawa”, „Zanim wystygnie kawa. Opowieści z kawiarni”, „Zanim wyblakną wspomnienia”) oraz o powieści autorstwa Sanaki Hiiragi pt. „Fotograf utraconych wspomnień”. Wszystkie te cztery publikacje bardzo mi się podobały👍. Gdy przeczytałam na portalu LC recenzję do książki „Wyspa bijących serc” Laury Imai Messiny postanowiłam również z nią się zapoznać w księgarni  Legimi. Interesowało mnie czy absolwentka wydziału literatury na Uniwersytecie Rzymskim „La Sapienza”, Włoszka z pochodzenia, która w wieku dwudziestu trzech lat przeprowadziła się do Tokio, będzie w stanie oddać tę specyfikę w relacjach międzyludzkich, która kształtuje świat azjatycki. I z tej ciekawości właśnie pojawił się pomysł zapoznania się z lutową premierą wydawnictwa pt. „Wyspa bijących serc”. 

– Koniec ma gdzieś to, jak wszystko się zaczęło (…) Jedyne, co może coś zmienić, to wiara: jeśli wierzysz w szczęście na tyle, by wyobrazić sobie, że jest prawdziwe, to ono prędzej czy później cię odnajdzie.” – Wyspa bijących serc” Laura Imai Messina. 

Czterdziestoletni Shūichi odkrywa, że jego matka przez lata dbała o to, by żadne złe i trudne wspomnienie z dzieciństwa nie zakorzeniło się na stałe w pamięci jej syna. Mimo licznych blizn wywoływanych przez dziecięce tragedie, jego matka stale im zaprzeczała. Skończony wypadkiem zjazd na rowerze, czy zgubiony ulubiony miś, a nawet śmierć domowego kota, którego ciało widział Shūichi, było kładzione na karb jego wybujałej wyobraźni. Sytuacja się komplikuje, gdy Shūichi dostrzega w domu tajemniczego chłopca, który pojawia się znikąd i przemieszcza się po domu jego zmarłej matki. Zaczyna się zastanawiać nad tym, co jest prawdziwe, a co nie. Skąd się biorą wspomnienia i dlaczego jego matce zależało, by wyeliminować z jego pamięci te bolesne. 

Znacie taką jednostkę chorobową jak zespół złamanego serca? Ten stan u siebie diagnozuje główny bohater, Shūichi, który stracił syna w wyniku wypadku na basenie, wskutek czego rozstał się z żoną. Shūichi próbuje nadal żyć. I o tej jego podróży z otępienia, ze stanu, w którym zapominał i chciał zapomnieć jest ta wspaniała książka👍. 

Bardzo obawiałam się publikacji autorstwa Laury Imai Messina. Nie ukrywam, że zadziałało u mnie stereotypowe myślenie. Założyłam, że Włoszka z urodzenia i pochodzenia, nawet jeśli zamieszkała w Tokio, nie będzie w stanie oddać tej specyfiki świata azjatyckiego, z jego uległością, niespiesznością, szacunkiem do tego, co go otacza. Nic bardziej mylnego. Messina z myślą przewodnią powieści poradziła sobie wyśmienicie. Jej obcojęzyczność przyczyniła się nawet do tego, że publikacja wzbogacona została o treści, których nie spotkałam do tej pory w przeczytanych azjatyckich prozach. Urzekł mnie wątek ideogramów, które pod płaszczykiem uczenia Kenty autorka przemyca w treści. Dowiedziałam się między innymi, że niektóre japońskie znaki składają się jakby z innych. To przyczynia się do szukania ukrytych treści. 

– Jeśli zapiszesz słowo „tombiki”, zobaczysz, że składa się z kanji oznaczających „przyjaciela” i „ciągnąć”(…) Czyli to trochę tak, jakby zmarły w tym dniu mógł pociągnąć za sobą do grobu swoich przyjaciół.” – Wyspa bijących serc” Laura Imai Messina. 

Ze względu na tytuł książki przewodnim wątkiem jest kwestia bijących serc. Dowiedziałam się między innymi jak często średnio bije serce osób starszych i dzieci. 

Serce pięciolatka bije z prędkością od siedemdziesięciu pięciu do stu piętnastu uderzeń na minutę. U osób starszych spowalnia do sześćdziesięciu. Jeśli żyjemy wystarczająco długo, nasze serce przemierza trasę ciągnącą się na trzy miliardy uderzeń.” – Wyspa bijących serc” Laura Imai Messina. 

Sama tytułowa Wyspa bijących serc jako miejsce pojawia się dopiero po dwusetnej stronie. W poprzedniej części powieści wybrzmiewa tylko echo jej istnienia. 

Laura Imai Messina zadbała również o to, by czytelnik zdobył wiedzę jak w innych językach brzmi serce. To ciekawy element książki wzbogacający moją wiedzę i rozumienie różnic językowych dla polskiego „puk, puk” lub jak twierdzi autorka „bum, bum”. Którą polską formę bardziej lubicie? 

(…) po niderlandzku boenk boenk, boem boem, klop klop, a po duńsku dunk dunk, bank bank. W Estonii jego dźwięk to tuks tusk, we Włoszech tu tump. Francuzi mówią boum boum, Niemcy ba – dumm, bumm bumm, poch poch. Dla Greków serce robi duk-duk, w Korei dugeun dugeun i kung kung. Po hebrajsku bum – búm, w Tajlandii toop toop. (…) za to po polsku bum bum, bu -bum, a po portugalsku tun-tun. Niektóre są do siebie bardzo podobne, ale wymowa w każdym przypadku jest nieco inna.” – Wyspa bijących serc” Laura Imai Messina. 

Książka składa się z trzech części. Poszczególne fragmenty osadzone są kolejno w porach roku; lato, jesień, zima. W ostatniej części autorka wreszcie zabiera czytelnika na Wyspę bijących serc, w których jest Pokój serca, Pokój odsłuchu i Pokój nagrań. I w tym Pokoju odsłuchu właśnie odnalazł przeogromny skarb Shūichi, jedno szczególne bijące serce, a raczej jego dźwięk. Zresztą sam pomysł na bibliotekę serc zachwycił mnie niewiarygodnie. Tak głęboko chciałam w to miejsce uwierzyć, że przeczesałam Internet w poszukiwaniu potwierdzenia, że to specjalne miejsce istnieje. Ze zdziwieniem odkryłam, że Archiwum bijących serc to nie wytwór fantazji autorki. To miejsce jest i jest godne odwiedzenia. Mieści się na wyspie na japońskim Morzu Wewnętrznym zwanej Neoshima. Z oficjalnej strony dowiedziałam się (źródło: https://benesse-artsite.jp), że Les Archives du Cœur”, autorstwa Christiana Boltańskiego, na stałe mieści nagrania bicia serc ludzi na całym świecie. Christian Boltanski rejestruje te uderzenia serca od 2008 roku. Nagrania mogą być słuchane przez odwiedzających. Tutaj można również nagrać własne bicie serca. Wyobrażacie sobie być tam choć raz w życiu! Cudownie byłoby usłyszeć bicie serca bliskiej osoby w chwili, gdy już jej nie ma wśród nas. Cudownie…. 

Wracając do publikacji to konstrukcja bardzo przypadła mi do gustu. Zatytułowane części również podane w ideogramach z cytatami na samym początku odnoszącymi się do przedstawionych w danych fragmentach treści. Dodatkowo przed każdym rozdziałem znajduje się krótki opis stanowiący przedsmak tego o czym będzie w poszczególnym fragmencie, np. „O zaufaniu, które według Kenty było tylko słowem.” Przeplatające się równolegle trzy historie wzmagały moją ciekawość. Perypetie Shūichi i jego nieoczekiwaną znajomość z Kentą, a także z Sayaką obserwujemy na przemian z historią przyjaźni dwóch chłopców; ośmioletniego i sześcioletniego obchodzących urodziny w tym samym dniu, tj. siedemnastego czerwca oraz podróży starszej kobiety do Teshimy, w której znajduje się biblioteka bijących serc. Długo czekałam, by odkryć, jaki związek mają ze sobą tak przedstawione historie. Rozstrzygnięcie mnie nie zawiodło. Czułam się wyjątkowo czytając finał opowieści razem z Epilogiem.

To wartościowa powieść opisana w bardzo delikatny sposób z wielką atencją. Autorka zadbała, by wszystko wątki spięły się ze sobą. Zadbała o to, by czytelnik poznając życie głównego bohatera rozumiał jego uczucia, jego tęsknotę, żal, gorycz, brak gotowości do pchania życia do przodu. Jego transformacja została pokazana bez pośpiechu. Wszystko działo się w odpowiednim tempie. Zlepki wydarzeń, które wpłynęły na wychodzenie z kokonu przez Shūichiego bardzo mnie przekonały. Gorycz została zamieniona w nadzieję. I to jest ogromna wartość tej powieści. 

Szczerze polecam!!! 

Moja ocena: 9/10

Książkę wydała Grupa Wydawnicza Relacja, a ja z tą książką zapoznałam się dzięki Legimi

„Pierwsza osoba liczby pojedynczej” Haruki Murakami

PIERWSZA OSOBA LICZBY POJEDYNCZEJ

  • Autor: HARUKI MURAKAMI
  • Wydawnictwo: MUZA
  • Liczba stron: 224
  • Data premiery: 12.11.2020r. 

  • Data premiery światowej: 1.07.2020

Zbiór opowiadań Haruki Murakamiego pt. „Pierwsza osoba liczby pojedynczej” wydało Wydawnictwo MUZA SA w listopadzie 2020 roku. To kolejna publikacja tego wybitnego japońskiego prozaika, do której sięgnęłam w ramach mej podróży w stronę azjatyckiej literatury pięknej. Z ośmioma opowiadaniami, które się na nią składają zapoznałam się dzięki abonamentowi w księgarni Legimi. Jak już wspominałam mój wysłużony elektroniczny czytnik polskiej marki InkBook Polska odmówił współpracy. Muszę więc awaryjnie korzystać z dobrodziejstwa smartfona🙄, gdy chcę w ramach prywatnych planów czytelniczych zapoznać się z jakimś wydawnictwem. 

Murakami zabrał mnie po raz kolejny w świat, w którym duże znaczenie mają przeżycia głównego bohatera. Świetnie aktualne wewnętrzne życie postaci zestawia z tym, co zdarzyło się lata temu. Z kim się spotkał, z kim tworzył relację, co stworzył. Haruki Murakami jest prozaistą, który z błahych zdarzeń, prostego pomysłu potrafi stworzyć interesującą opowieść. O byłej dziewczynie, jak na przykład w opowieści „Śmietanka”, czy o wyimaginowanej płycie jazzowej w „Charlie Parker Plays Bossa Nova”. Zresztą przytoczona w noweli postać muzyka ogromnie mnie zainteresowała. Musiałam więc sięgnąć do biografii muzyka zwanego „Birdem”, którego ciało było tak zdewastowane wskutek wieloletniego uzależnienia od alkoholu i heroiny, że patolog, który przeprowadzał sekcję zwłok, błędnie oszacował ciało 34-letniego Parkera na wiek od 50 do 60 lat. Wszechstronna tematyka opowiadań jest odświeżająca. Sięga wielu aspektów życia i jak w przypadku „Birda” odnosi się w wielu miejscach do historycznych postaci. Podobnie jak w treści „With the Beatles”. To kalejdoskop artystycznych historii. Niekoniecznie bez znaczenia. 

W prozie Murakamiego zachwyca mnie jej wszechstronność. Murakami jako Azjata traktuje podjęte tematy w sposób bardzo światowy. Oczywiście w jego opowiadaniach czy powieściach sposób zachowania, okoliczności społeczne, psychofizyka postaci jest właściwa dla kultury azjatyckiej, japońskiej. Nie przeszkadza to jednak autorowi odnieść się do wartości uniwersalnych. Z opowiadań wyziera samotność, niezrozumiałość kontekstu sytuacyjnego różnych wydarzeń, jak na przykład samobójstwo byłej dziewczyny, której przyczyny nikt nie zna, nawet jej brat. Te krótkie formy literackie mają przewagę nad dłuższymi powieściami w tym, że pozwalają szybko i bez większego wysiłku przenosić się w różne światy, często bardzo się od siebie różniące. Zbiory opowiadań do jakby książki w książce. I dlatego od czasu do czasu lubię je czytać. 

Mam oczywiście swoich faworytów. Tym razem najbardziej spodobała mi się historia zatytułowana „Karnawał”, którego tytuł nawiązuje do utworu muzycznego o tym samym tytule Schumanna. W tej opowieści Murakami nie dość, że wzbogacił moją wiedzę o samym Schumannie i jego chorobie syfilisowej przez którą zaczął mieć problemy psychiczne, w tym schizofrenię, lecz również o jego twórczości w różnych wykonaniach. Tak umiejętnie o nich opowiedział, że miałam poczucie jakby muzyka Schumanna wypływała z kart opowiadania. Nie był to jednak powód, dla którego „Karnawał” stał się moim ulubionym utworem z tego zbioru. To nie Schumann okazał się wyjątkowy, a perspektywa autora na temat brzydkich kobiet. Ktoś kiedyś powiedział, że ich nie ma, a tylko „wina brak”. To takie uproszczenie. W rzeczywistości ktoś się nam bardziej lub mniej podoba. I to właśnie kobieca postać nazywana „F” i sposób, w jaki narrator na nią patrzył i jak ją traktował jest największą wartością tego opowiadania. Wyjątkowa sama w sobie; 

(…) Niewiele jest brzydkich kobiet świadomych swojej brzydoty, a takich, które potrafią po prostu zaakceptować ten fakt i jeszcze czerpać z niego przyjemność, nie ma wcale albo jest ich wyjątkowo mało. W tym sensie była naprawdę niezwykła. Ta niezwykłość przyciągnęła do niej nie tylko mnie, ale także wiele innych osób…” – Pierwsza osoba liczby pojedynczej” Haruki Murakami.

Postać „F” stała się bazą do dalszych rozważań Murakamiego w tym zakresie. 

Chyba można więc stwierdzić, że w porównaniu z pięknymi kobiety potrafiące się niemal cieszyć swoim brakiem urody czy wręcz brzydotą, są szczęśliwsze. Każda piękna kobieta ukrywa gdzieś coś brzydkiego, a każda brzydka kobieta ma gdzieś coś pięknego. I w odróżnieniu od pięknych brzydkie umieją otwarcie cieszyć się tym pięknem…” – Pierwsza osoba liczby pojedynczej” Haruki Murakami.

Wszystko jednak jest napisane w tak delikatny sposób, że na rozważania Murakamiego na temat kobiecej brzydoty nie sposób się gniewać. Traktowałam je jako inteligentne refleksje w tym zakresie, tym bardziej, że zakończenie tej historii jest arcyciekawe. Muszę też króciutko wspomnieć historię o starej małpie, która znalazła się w opowiadaniu „Wyznanie Małpy z Shingawy”, która oparta na konsternacji narratora rozbawiła mnie w wielu momentach. W przypadku twórczości Murakamiego to naprawdę ewenement. Choć chwilami czytając o Małpie z Shingawy to był taki trochę śmiech przez łzy. Ta historia jest bowiem śmieszna tylko w relacji Małpa i gość hotelowy. A tak naprawdę to opowieść o wyobcowaniu, o samotności, o życiu na granicy, choć napisana z przymrużeniem oka. 

Pozostałe mają bardzo podobny poziom. Daleko im do wywoływania zachwytu. Raczej są dowodem na wysokiej jakości pracę rzemieślniczą autora. Jako wieloletnia odbiorczyni różnej twórczości wiem, że nie każdy film zasługuje na Oskara i nie każda proza musi być od razu arcydziełem by była warta przeczytania. Tak odebrałam większość opowiadań ze zbioru „Pierwsza osoba liczby pojedynczej” Haruki Murakamiego. Jako zdecydowanie wartych zapoznania się👍. Tym bardziej, że wszystkie pisane są w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Trudno stwierdzić, które historie są wyrazem fantazji autora, a które narrator pierwszoplanowy – autor, przytacza jako swoje. To zostanie dla mnie nieodgadnione. 

Moja ocena: 7/10

Książki Murakamiego wydaje Wydawnictwo Muza, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi

„Po zmierzchu” Haruki Murakami

PO ZMIERZCHU

  • Autor: HARUKI MURAKAMI
  • Wydawnictwo: MUZA
  • Liczba stron: 200
  • Data premiery: 10.07.2024
  • Data 1 wydania polskiego: 10.07.2007
  • Rok premiery światowej: 2004r. 

Ależ ten Murakami pisze!!! Każda z przeczytanych przeze mnie książek jego autorstwa zostawia mnie w osłupieniu („Mężczyźni bez kobiet”, „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa”). Że można pisać tak pięknymi i takie nietuzinkowe historie. Jednocześnie zachwycając czytelnika nieoczywistymi bohaterami. Książka „Po zmierzchu” po raz pierwszy wydana w Polsce w 2007 roku przez Wydawnictwo MUZA SA również okazała się wyjątkowa. Wyjątkowa w narracji, w kreśleniu scen i w samych bohaterach. 

Akcja utworu dzieje się w Tokio w jedną noc, od godziny 23:55 do godziny 06:50. Zaczyna się w całodobowym barze Denny’s, w którym dziewiętnastoletnia Mari Asai spotyka Tetsue Takahashiego, studenta grającego na puzonie. Okazuje się że jakiś czas temu oboje spędzili ze sobą czas na basenie wraz z jej siostrą Eri i jego znajomym. W trakcie rozmowy dowiedzieli się o sobie czegoś nowego, a przede wszystkim podzielili się swoimi emocjami na temat Eri, pięknej siostry Mari, która od dwóch miesięcy śpi, jak Królewna Śnieżka. 

To jednak nie taka prosta historia. Bo i na Eri, i na Tetsue, i na Mari, i nawet na Kaoru, którą czytelnik poznaje później, a tym bardziej na Shirakawę, informatyka pracującego w dużej firmie, męża i ojca dwójki dzieci, który okazał się kimś innym, niżby się mogło wydawać czytelnik patrzy z perspektywy narratora, który kreśli poszczególne sceny, jak wytrawny twórca filmowy, ze szczegółowym opisem scenografii. To jakby film, obraz w książce, w której Murakami kreśli historię dwójki młodych ludzi spotkanych przypadkowo, którzy uczą się wiele o sobie, jak i o otaczającym ich świecie. Przejmujący film. Przejmujący obraz. Szczególnie w scenach pokoju Eri, której przygląda się Mężczyzna bez twarzy. Niezwykle niepokojąca narracja pozostawiająca wiele miejsca do fantazjowania i do myślenia. 

(…) my jako punkt widzenia, zostajemy w łazience i nieruchoma kamera fotografuje ciemne lustro. Ciągle odbija się w nim postać mężczyzny…” – „Po zmierzchu” Haruki Murakami. 

„Przeobrażeni w czysty punkt widzenia jesteśmy nad miastem. Widzimy budzącą się olbrzymią metropolię. Różnokolorowe pociągi wiozące ludzi do pracy jadą każdy w swoim kierunku…” – „Po zmierzchu” Haruki Murakami. 

Takie sformułowania stawiają autora w roli reżysera tego utworu. Murakami ukazuje nam cały kontekst, w którym osadza historię dwójki przypadkowo spotkanych ludzi. Jakby bardzo chciał, by czytelnik dostrzegł wszystko i popatrzył na scenerię w taki sam sposób, w jaki patrzył na nią autor tej powieści. To ciekawy zabieg literacki, który dodał w mej opinii utworowi tylko wyjątkowości. 

Bardzo podobał mi się sposób ukazania tych kilku godzin nocnych w Tokio. Książka składa się z osiemnastu rozdziałów, przed każdym z nich, jak i w poszczególnych fragmentach przedstawiony został rysunek zegara pokazujący godzinę. Wskazówki na tarczy dokładnie określają czas w poszczególnych momentach nocy. Z zegara dowiedziałam się, że Shirakawa postanowił wrócić do domu po nadgodzinach o 03:58. Zaś Mari i Takashashi karmili bezpańskie koty kanapką z tuńczykiem na skwerku o 03:42. Każde wydarzenie przedstawione w książce ma konkretnie wskazany czas, który bardzo pomaga. Mogłam podążać za nocnymi zdarzeniami dokładnie w czasie, w którym autor chciałby, by były osadzone. Prozę Murakamiego oprócz pięknego języka, świetnych pomysłów na fabułę cechuje wyrazistość i wyjątkowość bohaterów. Idealnie autor przedstawił Mari żyjącą w cieniu swej pięknej siostry. Pięknie zobrazował jej rozterki, jej tęsknotę za nią, jej niezgodę na to, co się z nią dzieje. Postać Takashashiego to mieszanka młodego człowieka o starej duszy. Niezwykle doświadczonego przez los. Opowieść o jego sieroctwie w wieku siedmiu lat okazała się dla mnie niezwykle wzruszająca. Podobało mi się nawet jak Murakami przedstawił istnienie w Japonii tzw. love hoteli, inaczej lovhotów. Miejsc wynajmowanych na odpoczynek, czyli na godziny lub na noc. Kompletnie nie zdyskredytował tego pomysłu na biznes. Dał mu wręcz uzasadnienie i zwyczajność, która jest charakterystyczna dla tak rozwiniętego i liberalnego kraju, jakim jest Japonia. Lovhoty są tam całkowicie legalne i ogólnodostępne. I taki lovhot z barwną Kaoru jako prowadzącą to wyjątkowe połączenie, jedyne w swoim rodzaju. 

Obawiałam się książki „Po zmierzchu” autorstwa Haruki Murakami po przeczytaniu kilku nieprzychylnych recenzji. Całkiem niepotrzebnie😁. Odbiór utworu literackiego jest kwestią gustu, potrzeby danej chwili, doświadczeń z książką, predyspozycji, czy nawet dojrzałości. Widocznie ja osiągnęłam taki moment w życiu, że trudne historie pokazywane obrazowo i opisywane pięknym literackim językiem są dla mnie idealną lekturą. Czytając „Po zmierzchu” czułam radość, zainteresowanie, lekkość czytania. Odczuwałam prawdziwe emocje jakbym to ja sama przemierzała ulice nocnego Tokio wraz z Mari i towarzyszącym jej Takashashim, i innym. 

A proza wywołująca prawdziwe emocje musi być autentyczna! I to cenię w twórczości Murakamiego. 

Moja ocena: 9/10

Książki Murakamiego wydaje Wydawnictwo Muza, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się poprzez księgarnię Legimi.

„Tajemnica morderstwa w Windsorze” S.J. Bennett

TAJEMNICA MORDERSTWA W WINDSORZE

  • Autorka: S.J. BENNETT

  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO KOBIECE
  • Cykl: JEJ KRÓLEWSKA MOŚĆ PROWADZI ŚLEDZTWO (tom 1)
  • Liczba stron: 336
  • Data premiery: 27.03.2024r. 

  • Data premiery światowej: 1.10. 2020r.

W czeluści social mediów wpadłam niedawno na recenzję trzeciego tomu kryminałów cosy crime od Wydawnictwo Kobiece z serii „Jej Królewska Mość prowadzi śledztwo” pt. „Morderstwo po królewsku” autorstwa S.J. Bennett. Znana mi osobiście i od wielu, wielu lat bookstagramerka (@Kryminał na talerzu) oceniła tę ostatnio wydaną część na 8/10. Ocena pewnie nieprzypadkowa. Zdecydowałam się więc w wolnej chwili, dla relaksu przyjrzeć twórczości Sophii Bennett, która ośmieliła się zrobić główną bohaterką lekkiej książki samą Królową Elżbietę II. 

Windsor ukochane miejsce Królowej Elżbiety II, do którego zwykle przybywała celem wypoczynku. Idealne miejsce na polowania, na długie spacery z psami rasy corgi, czy na przejażdżki konne. Optymalne miejsce na prywatne i nieformalne spotkania. Po jednym z takich spotkań znaleziono w szafie powieszonego, młodego, utalentowanego pianistę rosyjskiego Maksima Brodskiego. Jednego z gości rosyjskiego oligarchy Jurija Pejrowskiego, któremu zależało, by Brodski umilił wizytującym zamek Windsor swą grą wieczór. Wśród ogólnego wzburzenia spokój zdaje się zachowywać sama Królowa, która metodycznie rozpytuje swe otoczenie o okoliczności śmierci, o wszelkie teorie i działania podejmowane przez służby. Do momentu, gdy zaczyna sama prowadzić śledztwo przy pomocy asystentki jej głównego sekretarza młodej Rozie Oshodi. I okazuje się, że to nie pierwsze śledztwo w jej osiemdziesięciodziewięcioletnim życiu🫢.

Historia zaczyna się w kwietniu 2016 roku, o czym autorka informuje czytelników na początku rozdziału pierwszego. Cała książka podzielona jest na części, które są albo zatytułowane, albo ozdobione cytatem, jak na przykład na początku części pierwszej jest cytat: „Hańba temu, kto źle o tym myśli” – dewiza Orderu Podwiązki. Rozdziały są kolejno ponumerowane, a narracja trzecioosobowa. Fabuła zawarta jest w czterech częściach, łącznie w trzydziestu dwóch rozdziałach. Na końcu autorka zamieściła „Prolog”, z którego czytelnik dowiaduje się okoliczności odkrycia kolejnego trupa w serii. Nie kojarzę bym gdziekolwiek indziej czytała „Prolog” z końca książki🤔. 

Ze względu na specyfikę umiejscowienia akcji zainteresowałam się żywo życiorysem samej autorki licząc, że pracowała w otoczeniu Królowej. Trochę się jednak przeliczyłam. Przeczytałam (źródło: https://en.wikipedia.org), że Bennett po raz pierwszy opublikowała w wieku 42 lat. Jest autorką kilku książek dla młodych dorosłych oraz wielu powieści dla dzieci, które zostały opublikowane na całym świecie. Seria „Jej Królewska Mość prowadzi śledztwo” była pierwszą w gatunku cosy crime, tzw. „przytulnej zbrodni”, którą autorka zaciekawiła swoich czytelników. W roku 2020 wyciągnęła z czeluści lekką powieść kryminalną bez seksu i przemocy w pierwszym tomie serii zatytułowanym „Tajemnica morderstwa w Windsorze”. Kolejne części po sukcesie pierwszego pojawiły się więc naturalną koleją rzeczy. Zadziwiający pomysł. Ubrać Królową Elżbietę II w postać prywatnej detektywki! Ciekawe czy autorka miała jakieś komplikacje związane z ingerencją w życie brytyjskich Royalsów? 

Nie tylko śmierć Brodskiego frapuje w powieści Królową Brytyjską. Okazuje się, że niedługo potem umiera uzależniona od kokainy młoda Rachel Stiles, która również bywała w królewskich posiadłościach oraz Anita Moodie, z którą śmiercią wielu się nie może zgodzić. Perypetie, z którymi musi borykać się Królowa i wśród codzienności, i wobec wyzwań prowadzonego śledztwa stają się kanwą lekkiego kryminału osadzonego w realiach brytyjskiej rodziny królewskiej, który okazał się być bardzo przyjemną lekturą. 

Bennett ze smakiem prowadziła narrację ukazując Królową jako wyważoną, doświadczoną i inteligentną osobę, traktowaną przez wielu ze swego otoczenia z przymrużeniem oka. Sama Rozie jako jej przeciwwaga była bardzo dobrą postacią. Trochę ironicznie autorka zaprezentowała odpowiedzialnych za znalezienie sprawcy lub sprawców zabójstwa, którzy zafiksowali się wyłącznie w polityką teorię spiskową bez szansy na inne rozwiązanie. W tak lekkich powieściach obnażanie nieudolności odpowiedzialnych za śledztwo jest dość częste. Wystarczy sobie przypomnieć powieści Agathy Christie i niekompetencję policji, która wybrzmiewała praktycznie z każdego tomu. Wartość powieści kładę na karb przytoczonych faktów. Z zainteresowaniem czytałam o paziach królowej, archiwistach, mistrzach dworu czy strażnikach przybocznych, których tylko widziałam w trakcie wycieczki do Londynu przy bramie w Buckingham Palace. Z zaciekawieniem przeczytałam o aferze z podwójnym agentem Anthonym Bluncie w otoczeniu Królowej, jednym z najważniejszych agentów NKWD również po II wojnie światowej. Aż musiałam sobie wyguglować i potwierdzam, że to prawdziwa historia o agentach rosyjskich w MI5, również spowinowaconych z królewską rodziną brytyjską. Sam Blunt zdemaskowany został dopiero w roku 1963, „kiedy jeden ze zwerbowanych przez Blunta, Amerykanin Michael Streight, postanowił ubiegać się o pracę w administracji federalnej. Obawiając się, że kontrola FBI może wypaść dla niego niekorzystnie, przyznał się, iż został przed laty zwerbowany przez KGB i wykonywał rozmaite nieistotne zadania szpiegowskie. Powiedział jednak, że został zwerbowany przez Blunta” (źródło: https://przegladdziennikarski.pl)Ale to dopiero książka, która ujrzała światło dzienne pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku tak naprawdę napiętnowała tego brytyjskiego arystokratę, który wchodził w skład tzw. „kręgu pięciu”. Znanych brytyjskich obywateli skutecznie zwerbowanych przez KGB, z którymi liczył się brytyjski dwór. I takie smaczki historyczne uwielbiam, szczególnie gdy zostały przemycone w niezwykle lekkich i przyjemnych publikacjach. Tym bardziej, że autorka zadbała o realność wydarzeń, w których osadzona jest akcja. Wielokrotnie wspomina ówczesnych polityków z areny międzynarodowej: Obamę, premiera Japonii; Shinzõ Abe, czy samego Davida Camerona ówczesnego brytyjskiego premiera. Do tego widmo Brexitu jest wielokrotnie przywoływane jako przejaw niepokoju na arenie międzynarodowej polityki, który zresztą stał się później faktem. 

Jeśli nie jesteście przeciwnikami brytyjskiej rodziny królewskiej i jeśli potraficie patrzeć na nią z przymrużeniem oka to ta seria, a tym samym jej pierwszy tom jest zdecydowanie dla Was. Czas spędzony z książką uważam za udany. Chętnie ponownie zanurzę się w opowiedzieć o Królowej Elżbiecie II jakiej nie znamy. Nawet gdy jest ona wyłącznie wytworem fantazji Sophii Bennett. 

Moja ocena: 7/10

Serię wydaje Wydawnictwo Kobiece.

„Mikrotyki” Paweł Sołtys

MIKROTYKI

  • Autor: PAWEŁ SOŁTYS

  • Wydawnictwo:  CZARNE
  • Liczba stron: 144 
  • Data premiery: 11.10.2017r.

Jak się jedzie na wakacje własnym sumptem z bagażem kabinowym, a jest się książkoholiczką to warto mieć ze sobą elektroniczny czytnik. Wtedy nie trzeba ograniczać się do ilości książek, które chce się przeczytać. Ja dzięki temu mogłam zapoznać się z wieloma zaległymi publikacjami, na które miałam ochotę w ramach prywatnego research’u. Osobiście jestem wierna polskiej marce InkBook Polska, na którym przez lata czytałam elektroniczne wydania z księgarni Legimi. 

Paweł Sołtys to Autor, o którym nie miałam pojęcia zanim nie trafiłam na zbiór opowiadań „Mikrotyki” wydane już wiele lat temu przez @Wydawnictwo Czarne.  Dowiedziałam się, że Autor zajmuje się tworzeniem muzyki jako Pablopavo i Ludziki. Czytelnikom znany jest właśnie jako Paweł Sołtys. Sama publikacja zdobyła w 2018 nagrodę Literacką GDYNIA i była również finalistą wielu innych nagród (tj. Nagrody Literackiej Nike, Paszportu Polityki, Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza i Nagrody Conrada). Aż dziw, że z tak entuzjastycznie przyjętą i wysoko ocenianą książką do tej pory nie miałam do czynienia🙄.

Ubierać te przygody w słowa. A czasem rozbierać, zrywać, podpalać ściegi i patrzeć, jak skąpują lepkim ogniem… – „Ballada grubego poety w marynarce” [w] Mikrotyki” Paweł Sołtys. 

Mikrotyki” to mozaika krótkich historii opowiedzianych z perspektywy pierwszoosobowego narratora. Przez cały tekst zastanawiałam się jak ma na imię. Kim jest i skąd pochodzi? Trudno się tego domyślić, gdyż historie dotyczą różnych spraw. Od ciekawostek jakie papierosy kiedyś palili młodzi w opowiadaniu „Szlugi”, przez historię o spacerze z dziewięciomiesięcznym dzieckiem w „Hrabalu”, po nostalgiczną opowieść o odejściu kota, którym się opiekowało przez siedem lat w opowiastce zatytułowanej „Jurek”. Mi podobała się narracja pt. „Spacer” o babci Zosi i tym, co przeżyła. O dawnej polskiej wsi, o oborach, stodołach i chudych krowach.

Niektóre historie się pamięta, a niektóre pamiętają ciebie i wyciągają rękę, żeby cię poddusić w najmniej spodziewanych chwilach… – „Jurek” [w] Mikrotyki” Paweł Sołtys. 

Paweł Sołtys lubi krótkie formy i w tych formach sprawdził się znakomicie. Ten zbiór ma niecałe sto pięćdziesiąt stron, a zawiera aż dwadzieścia cztery opowiadania. Najdłuższa historia była chyba o Lenie, we fragmencie o tym samym tytule. O Lenie z perspektywy jej sąsiada Andrzeja. O Lenie, która – zanim ją zabrali – miała te swoje epizody pogorszenia. Może tyle wystarczy, bo 

(…) lepiej dwa słowa mniej niż jedno nadto…” – – „Lena” [w] Mikrotyki” Paweł Sołtys. 

Autor zabrał mnie w podróż po okolicach Stolicy. Ze wzruszeniem czytałam o wysokich braciach „B” ze szkoły na warszawskich Stegnach mających swoje skazy (opowiadanie „Skazka”). Śledziłam historie z perspektywy Siwego, Jurka, Patryka i Olgierda, małolatach buszujących na Maltańskiej czy Sardyńskiej w opowiadaniu „Lato”. Zaśmiałam się pod nosem czytając o krzepkim Profesorze Kruku w historii o tym samym tytule, który potraktował napastnika w tramwaju jednym z tomów zbiorów opowiadań Jarosława Iwaszkiewicza dywagującego wśród kompanów w barze „(…) kto by pomyślał, że prozą można tak sprawy rozwiązać? Przecież gdybym ja miał trzy tomy, bo to trzytomowe to czytelnikowskie wydanie było, to może i ubiłbym chłopa.” Zastanawiającego się również kogo i jaką publikacją w jakim wydaniu można by jeszcze potraktować. Przezabawnie to autor rozpisał. Za to „Pukanie w ramię” mną wstrząsnęło. Wysoki, przygarbiony starszy mężczyzna odpowiadający na pytanie „(…) Dlaczego nosi pan te kartki? Te lakoniczne nieszczęścia w kieszeniach?” I odpowiadający w następujący sposób „– Bo tak trzeba. Bo ciemność, wie pan, puka w ramię…” Czasem śmiech, czasem łza. Historie o różnym natężeniu emocjonalnym i wywołujące różne uczucie. Sołtys potrafi też opowiadać o niełatwych sprawach w sposób wyważony nie skupiając się na samych trudnych przeżyciach, jak chociażby narracja o Ance i jej relacji z Maćkiem w aspekcie jej twarzy w opowiadaniu „Ćwierć”. 

Słowa, z których ułożone są te miniopowiadania płyną, czarują, wzbudzają emocje i silnie poruszają. Czasem jest mrocznie, Sołtys zastosował mnóstwo metafor i symboli. Autor praktycznie o niczym nie mówi wprost, wszystko osnuwa jakąś dziwną tajnością chcąc by czytelnik sam wysnuł wnioski, sam sobie dopowiedział, sam odkrył motywacje i emocje głównych bohaterów. Ich rys psychologiczny nie pojawia się w książce. Paweł Sołtys jako narrator występuje tylko w roli sprawnego obserwatora, a celność jego spostrzeżeń jest bardzo dobra. Takie trochę reportażowe ujęcie, które potrafi skłonić do myślenia. Moim zdaniem opowiedziane historie mają większą wartość niż niejedne obszerne opracowanie opublikowane na polskim rynku czytelniczym, które powiela sprawdzające się techniki i motywy powieści w określonym gatunku. To całkowicie coś innego. Coś głębszego. 

Zwróćcie uwagę na ten tytuł w księgarniach! Koniecznie! 

Moja ocena: 8/10

Mikrotyki” opublikowało WYDAWNICTWO CZARNE.

„Wystarczy być” Jerzy Kosiński

WYSTARCZY BYĆ

  • Autor: JERZY KOSIŃSKI

  • Wydawnictwo:  ALBATROS
  • Liczba stron: 144 
  • Data premiery w tym wydaniu:12.10.2018r.

  • Rok 1 wydania polskiego: 1990r
  • Rok premiery światowej: 1970r

Jerzy Kosiński, tak naprawdę Józef Lewinkopf wyjechał w latach pięćdziesiątych na stypendium do Stanów Zjednoczonych, gdzie pozostał. Dzięki fałszywemu świadectwu chrztu przeżył wojnę w okupowanej Polsce oraz ukończył historię i nauki polityczne na Uniwersytecie Łódzkim. Wykładał na kilku amerykańskich uczelniach: Wesleyan University, Yale i Princeton. 

Wystarczy być” wydana ostatnio przez Wydawnictwo Albatros  to książka, o której przeczytałam dawno temu i postanowiłam ją przeczytać. To subiektywna opinia Polaka, który trafił w dwudziestym wieku do Ameryki, w której życie wtedy wyglądało całkowicie odmiennie od polskiej rzeczywistości. Kosiński nie poradził sobie osobiście z amerykańskim snem. Zmarł śmiercią tragiczną w dniu 3 maja 1991 popełniając samobójstwo, zażywając śmiertelną dawkę barbituranów i nakładając na głowę plastikowy worek. W pożegnalnej notce napisał: Kładę się teraz do snu, na trochę dłużej niż zwykle. Nazwijmy to wiecznością” (Newsweek, 13 maja, 1991) (źródło: lubimyczytac.pl/autor). Ciekawiło mnie czy ja poradzę sobie z jego książką czytaną w upalnym sycylijskim słońcu na czytniku InkBook Polska.  

To krótki paszkwil o amerykańskim śnie sprzed ponad pół wieku napisany z perspektywy młodego mężczyzny zwanego Losem, który został jako niemowlę przygarnięty przez Starszego Człowieka. Jego dotychczasowe życie załamuje się. Po śmierci swego dobroczyńcy Los zostaje przez prawników zmarłego wyrzucony dosłownie na bruk. I na tym bruku potrąca go szofer wiozący żonę Benjamina Randa prezesa zarządu Pierwszej Amerykańskiej Korporacji Finansowej, zwaną E.E. Od tej chwili życie Losa nabiera rozpędu. Wskutek dziwnych zbiegów okoliczności zostaje wzięty za światłego biznesmena, który potrafi zdiagnozować przyczyny i kierunku amerykańskiego krachu finansowego. Dzięki przypadkowej znajomości z prezydentem kraju staje się gwiazdą śmietanki towarzyskiej i zapraszanym gościem do audycji telewizyjnych oraz radiowych. Los. Ogrodnik. Niepiśmienny i nieczytający. 

Od premiery światowej „Wystarczy być” minęło ponad pół wieku. Dla mnie jest to książka ponadczasowa. Czytając nie miałam świadomości czasu, który upłynął do momentu, gdy została wydana po raz pierwszy. Motywy, zachowania, reakcje bohaterów wydały mi się na miejscu i możliwe do wystąpienia. Mimo, że świat się całkowicie zmienił opowieści w stylu Nikosia Dyzmy mogą się zdarzyć.  Nawet teraz ktoś się pojawia w świadomości publicznej, którym się wszyscy zachłystują, zachwycają, a tak naprawdę nie ma nic do zaoferowania. 

To krótka książka o człowieku, o jego namiętnościach, czasem destrukcyjnych. Już od pewnego czasu mam opinię, którą wzmacniają takie kolejne udane przygody z publikacjami, że dobra książka nie musi liczyć co najmniej 300 stron, do czego chyba dążą współcześni wydawcy. Rzadko kiedy publikacje po raz pierwszy wydane w dzisiejszych czasach mają poniżej tej liczby stron. Nie wiem z czego to wynika. „Wystarczy być” to książka, która po spokojnym początku, nostalgicznym opisie pracy ogrodniczej pędzi w kierunku amerykańskiej finansjery i świata polityki. Spotkania z czołowymi politykami, w tym ambasadorem Socjalistycznego Związku Republik Radzieckich czy samym wspomnianym prezydentem, a także próby uwiedzenia przez młodego mężczyznę, czy samą panią domu dzieją się w objętości niewiele ponad stu stron. I wcale nie mam poczucia, że autor coś zaniedbał, o coś nie zadbał. Wręcz przeciwnie. Jerzy Kosiński skonstruował historyjkę o tym jak przypadkowe spotkania, zdarzenia, wypowiedziane, czy źle zrozumiane przez odbiorców lub wręcz dopowiedziane przez nich słowa kreują nieprawdziwe postaci i nieprawdziwe relacje, gdyż oparte na fałszywych przesłankach. Styl jest mocny, męski.  Czasem dosadny i pieprzny. W relacji Losa bardzo prosty, wręcz prostacki. Bardzo dobrze Kosiński ukazał dialogi z Losem. Coś na zasadzie jak gęś z prosięciem. Los o ogrodzie, przyrodzie, opiece nad kwiatami, krzewami, a rozmówcy o wszystkim innym, tylko nie o tym samym. Nie czytałam innych książek autora więc trudno mi ocenić czy ten styl jest jego cechą charakterystyczną. Przy okazji dla porównania sięgnę do innych jego publikacji. Bez wątpienia jednak „Wystarczy być” jest książką refleksyjną pobudzającą do myślenia i by najmniej nie na czasie😉. 

Moja ocena: 8/10

Książka zawitała na polskich półkach księgarskich dzięki WYDAWNICTWU ALBATROS.

„Śmierć pięknych saren” Ota Pavel

ŚMIERĆ PIĘKNYCH SAREN

  • Autor: OTA PAVEL

  • Wydawnictwo:  STARA SZKOŁA

  • Liczba stron: 256 
  • Data premiery w tym wydaniu: 10.10.2021r.

  • Rok 1 wydania polskiego: 1976r
  • Rok premiery światowej: 1971r

@Wydawnictwo Stara Szkoła wydało moją ulubioną czeską serię z czeską dziedziczką amerykańskiego pochodzenia Marią III z Kostki (recenzje dwóch ostatnich tomów znajdziecie tu: „Arystokratka pod ostrzałem miłości Vol. 1” oraz „Arystokratka pod ostrzałem miłości. Vol 2”) autorstwa prawdziwego kasztelana na czeskim zamku Pana Evžena Bočka. Patrząc na publikacje tego wydawnictwa zwróciłam uwagę na książkę Ota Pavla pt. „Śmierć pięknych saren”, która szczęśliwie dla mnie dostępna jest na Legimi, przez co ja mogłam ją przeczytać na moim urlopie na czytniku marki InkBook Polska. To kolejna opinia o książce z gatunku literatury pięknej, do której przeczytania Was szczerze zachęcam. 

Autor swe autobiograficzne fabularyzowane opowieści podzielił na cztery części. W pierwszej zawarł opowiadania, w których główną rolę odegrały historie z życia jego ojca, efektywnego przedwojennego komiwojażera firmy Elektrolux  Leona Poppera mającego na wychowaniu trzech synów, Ota, Hugona i Jerzego. Czeskiego Żyda ożenionego ze złotowłosą chrześcijanką który z zachwytu nad Irmą, żoną prezesa Elektroluxu, Franciszka Karolika zaprzyjaźnił się nawet na krótko ze znanym praskim malarzem Vratislavem Nechlebą. To fragmenty, w których poznajemy rodzinę Popperów. Zachwycamy się smakami i zapachami przedwojennej Pragi. Śledzimy wydarzenia wojenne, również z perspektywy dwóch młodych Popperów, Hugona i Jerzego, którzy zostają wezwani do obozów koncentracyjnych Terezina i Oświęcimia, i którym w ostatni wieczór Popper zaserwował ostatnią porządną ucztę z upolowanej przy pomocy Karola Proszka sarny, co autor pięknie odwzorował w tytułowym opowiadaniu pt. „Śmierć pięknych saren.” Samo życie głównego narratora poznajemy z trzech części nazwanych; „Dzieciństwo’, „Odważny młody mężczyzna” i „Powroty”. Czytelnik śledzi jego losy, jego miłości, jego przygody. Aż do momentu, w którym z bezpośredniej relacji narratora przeczytał:

Potem długo nie jeździłem tak z braćmi na ryby. Horoskop się sprawdził. Zmysły postradałem ja i spędziłem pięć lat w zakładzie dla chorych psychicznie.” – „Śmierć pięknych saren” Ota Pavel. 

O czym autor bardzo osobiście opowiedział w Epilogu. Dzięki temu dowiedziałam się, że Ota Pavel trafił do zakładu w wieku 34 lat. I to właśnie choroba przyczyniła się do powstania tego tomu opowiadań opartych na jego osobistych wspomnieniach.

(…) Ludzie często gadają na łonie natury o bzdurach i durnotach, natomiast przyroda mówiła prostym i jasnym językiem tylko o pięknie, miłości, nienawiści, pożywieniu i śmierci. Tak jakby ktoś wykreślił z niej wszystko co nieistotne.”  – „Śmierć pięknych saren” Ota Pavel.

I dużo o tej przyrodzie w opowiadaniach Pavla jest. O przyrodzie z perspektywy wędkarzy. O nocnym czuwaniu, o cierpliwym czekaniu, o wezbranych wodach. Autor oddaje hołd przyrodzie i temu, że stanowi dla nas źródło pokarmu. Zresztą ryby pojawiają się w opowieściach od początku do końca. Wędkarzem zapalonym był ojciec narratora, który ciągle czekał na złowienie tej największej, tej najważniejsze. I który, jak autor opowiedział w „Złotych węgorzach” złowił jedenaście takich i przyrządził dla swego syna po jednym na każdej kolacji, tylko po to, by odwdzięczyć się synowi za taki sam przysmak z przeszłości. Marzył też o hodowaniu karpi, co mu się nie udało, o czym czytałam w „Najdroższe w Europie Środkowej”. Marzenia te przeniósł na synów, którym udało się co nieco. I złapanie pstrągów. I wyprawa na ryby w wody Bałtyku łodzią podwodną („Na ryby łodzią podwodną”) z polską załogą, w tym z osławionym w wojnie admirałem Romanowskim. I nawet złowienie morskich ryb drapieżnych w Morzu Czarnym w trakcie urlopu z żoną Wierą w Bułgarii („Pelamidy”). Samemu narratorowi udało się zaszczepić łowienie kiełbi, okoni, jesiotrów, czy nawet płotek własnym trzem synom; Jankowi, Piotrkowi i Jurkowi. 

(…) łowienie ryb to tajemnica. Imaginacja. Misterium. Przynęta wpada pod wodę i nic więcej nie widać. Nie widać, co się tam dzieje, jaka jest tam ryba. Całkowicie nieznany świat.” – „Śmierć pięknych saren” Ota Pavel. 

Dużo w opowiadaniach jest realizmu (jest ich łącznie trzydzieści jeden). Narracja pierwszoosobowa wymaga pisania z pespektywy „ja”. Narrator jest więc rów­nież bohaterem opi­sy­wa­nych wy­da­rzeń i z wła­snych do­świad­czeń relacjonuje prze­ży­te historie. Przez cały czas byłam więc bliżej uczuć i myśli narratora. Pozwalało to na większe moje zaangażowanie emocjonalne w opowiadane historie. Choć nie ukrywam, że powtarzający się praktycznie w każdym fragmencie wątek łowienia ryb, zachowań wędkarzy, rodzajów połowów i metod w nim wykorzystywanych mnie nużyły. Wędkarzem nigdy nie byłam i nie będę. W moim otoczeniu też ich nie ma, więc trudno mi odczuwać to samo, co bohaterowie opowieści. 

Proza Ota Pavla jest filozoficzna i opowiada o wielu głębokich przeżyciach. Choć w niejednym miejscu autor pokusił się o przedstawienie opowieści w sposób bardziej stereotypowy. 

(…) Czech obcy gospodarz pozwoli ci spać w łóżku, a rodzina pod Pragą każe spać na sianie. Tak jakby w stolicy i jej okolicach diabeł zmienił serca większości ludzi w kamień.” – „Śmierć pięknych saren” Ota Pavel. 

Przykładem na to jest również opowiadanie „Długi Janek” i historia białego namiotu oraz czterech dorosłych w nim i mały pies. 

Śmierć pięknych saren” Ota Pavla to epitafium na praskie, dobre czasy. To wspomnienie wojny i czasów powojennych. To nagrobek komunistycznej Czechosłowacji z rybami w tle, z walczeniem o siebie, o rodzinę, a także z walką z chorobą psychiatryczną w tle. 

To prawdziwa literatura piękna!

Moja ocena: 8/10

Książkę wydało wydawnictwo Stara Szkoła.

„Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” Jerome K. Jerome

TRZECH PANÓW W ŁÓDCE (NIE LICZĄC PSA)

  • Autor: JEROME K. JEROME

  • Wydawnictwo:  ZYSK I S-KA

  • Cykl: TRZECH PANÓW (tom 1)
  • Liczba stron: 254 
  • Data premiery w tym wydaniu: 22.09.2020r.

  • Rok 1 wydania polskiego: 1956r. 
  • Rok premiery światowej: 1889r. 

Jerome K. Jerome to angielski pisarz, który żył w latach 02.05.1859 – 14.06.1927. Jerome zdobył popularność wydaną w 1889 humorystyczną książką podróżniczą pt. „Trzech panów w łódce (nie licząc psa)„, której kontynuacja znajduje się w drugim tomie cyklu zatytułowanym „Trzech panów na włóczędze”. W 2020 roku  Zysk i S-ka Wydawnictwo wznowiło publikację, o której chciałabym Wam w tym poście opowiedzieć. 

Było nas czterech — Jerzy, William Samuel Harris, ja i Montmorency. Siedzieliśmy w moim pokoju, paliło się i rozmawiało o tym, jak źle jest z nami — źle, rzecz jasna, z punktu widzenia medycyny. Wszyscy czuliśmy się kiepsko i to coraz bardziej nas niepokoiło. Harris miewa takie szalone zawroty głowy, że odchodzi od zmysłów. Jerzy powiada na to, że jemu też czasem kręci się w głowie i nie wie wtedy, co się z nim dzieje. A mnie popsuła się wątroba. Nie może być co do tego żadnej wątpliwości, bo właśnie przeczytałem prospekt patentowanych pigułek na wątrobę…” – „Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” Jerome K. Jerome. 

W trakcie wspólnego spotkania jeden z trzech angielskich gentelmanów, Jerzy stwierdził, że „Nadwerężenie mózgów wywołało ogólną depresję całego systemu nerwowego. Jeśli zmienimy otoczenie i nie będziemy musieli myśleć, szybko odzyskamy równowagę.”  Pozostali miejscy hipochondrycy zgodzili się z jego stwierdzeniem. Wspólnie zdecydowali więc o wybraniu się na rzeczną eskapadę. Musicie wiedzieć, że Montmorency był przeciw. W głosowaniu było jednak trzech do jednego. Montmorency to foksterier.

Sam narrator zresztą diagnozował u siebie choroby czytając encyklopedię zdrowia. Jak sam przyznał „(…) na żółtaczkę cierpiałem niezawodnie od dziecka. Po żółtaczce nie było już w tej encyklopedii żadnej choroby, nic zatem więcej dolegać mi nie mogło”😁. Świetnie autor odwzorował myślenie i zachowania hipochondryków. Ułożył tekst w piękną komiczną opowieść, która podczas czytania przywodziła mi na usta szczery uśmiech. I to wszystko w starym, dobrym stylu. W języku, którego nie znajdziemy we współczesnej literaturze, nawet jeśli wzorowana jest na literaturze sprzed ponad stu lat. Przeczytajcie sami jak można zgrabnie i literacko napisać o jedzeniu kolacji; „Pani Poppets wniosła tacę, przesiedliśmy się do stołu i poigraliśmy ze zrazikami w sosie cebulkowym, a potem z szarlotką.” Prawda? 

Ta komiczna historia składa się z dziewięciu rozdziałów. Na początku każdego z nich Autor zawiera krótki opis wątków, których rozdział będzie dotyczył, typu ; „Ustalenia organizacyjne – Metody pracy Harrisa – Jak starszy wiekiem domator zawiesza obraz-…..”  Książka pisana jest z perspektywy Jerome, jednego z trzech śmiałków, którzy spędzili dziesięć dni wiosłując na Tamizie. Od czasu do czasu zwiedzając przybrzeżne miasteczka. Co ciekawe po zacumowaniu autor uracza czytelników faktami historycznymi, które związane są z danym miejscem. Są to naprawdę świetne smaczki, typu okoliczności randek Henryka VIII z Anne Boleyn, czy zamiłowanie do oberży Elżbiety I. Sama opisana podróż okazała się przygodą dość spokojną, okraszaną licznymi zabawnymi historiami towarzyszy. Opowieści te często były naprawdę farsowe. Mi najbardziej podobała się historia, w której narrator opowiadał jak to jego wujek Podger wiesza obraz angażując przy tym całą rodzinę. I tu okazało się ogromne podobieństwo wujka do samego Harrisa. 

– Nie, ty przyniesiesz papier, ołówek i katalog. George będzie zapisywał, a ja zajmę się resztą.” – „Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” Jerome K. Jerome. 

Bardzo umiejętnie była również przedstawiona scena, w której Harris w trakcie spokojnego wieczoru towarzyskiego śpiewał piosenkę kabaretową. Te gagi sytuacyjne powodowały zaśmiewanie się wręcz do łez. 

Narracja osobista, pierwszoosobowa Jerome’a pozwoliła mi poznać tego młodego człowieka relacjonującego sam pomysł, przygotowanie i wreszcie dziesięciodniową wycieczkę dla zdrowia na tafli Tamizy. Nie tylko z punktu widzenia tego co robił, jak się zachowywał, czy jak reagował w konkretnych sytuacjach, ale także w sposobie tego, jak siebie sam przedstawiał. 

(…) Nic mnie bardziej nie irytuje niż widok ludzi, którzy się obijają, gdy ja pracuję.” – Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” Jerome K. Jerome.

„Nie mam pojęcia, skąd się to we mnie bierze, ale na widok człowieka, który śpi, gdy ja już wstałem, ogarnia mnie zgroza. Czuję się wstrząśnięty, widząc, jak ktoś marnotrawi bezcenne chwile swego życia…” – Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” Jerome K. Jerome. 

A Montmorency no cóż, okazał się jednak mało absorbującym kompanem wycieczki. Choć gdzieniegdzie autor opisywał historie z nim związane lub zwracam uwagę na jego zachowanie. Bardzo zresztą głośne. Co dziwne, ten psiak zawsze znajdywał jakiś fanów. Dla mnie najjaśniejszą sytuacją z pozycji Montmorency’ego była jego niema rozmowa z kotem.

Można na tę powieść patrzeć z perspektywy celu nadrzędnego pisarza, który miał za zadanie napisać prześmiewczą książeczkę. W „Przedmowie do wydania pierwszego” przeczytałam jednak, że „Urok tej książki zasadza się nie tyle na jej stylu literackim czy też użyteczności informacji, jakie zawiera, ile na jej niewolniczej wierności prawdzie. Każda stronica jest sprawozdaniem z autentycznych zdarzeń. Ja owe zdarzenia tylko odpowiednio ubarwiłem…” Można zatem domniemywać, że to planowanie i sama podróż się odbyła w tym konkretnym towarzystwie. Że panowie zwiedzili te określone przybrzeżne miejscowości i nie raz, i nie dwa byli utrapieniem dla parostatków. Można domniemywać, że tylko autor podkoloryzował pewne sytuacje, by dla czytelników czytającym o nich w kolejnych dwóch stuleciach okazywały się zabawne. I nie powiem. Udało się to temu angielskiemu pisarzowi nie najgorzej osiągnąć cel. 

Dla mnie to arcydzieło komizmu relacjonujące pewną rzeczną eskapadę, która zakończyła się przed czasem. Do obowiązkowej lektury!!!

Moja ocena: 8/10

Książkę wydało Wydawnictwo Zysk i S-ka, a w formie elektronicznej możecie ją przeczytać również na czytniku marki InkBook Polska

„Kameliowy Sklep Papierniczy” Ito Ogawa

KAMELIOWY SKLEP PAPIERNICZY

  • Autorka: ITO OGAWA

  • Wydawnictwo: TAJFUNY
  • Liczba stron: 248
  • Data premiery : 9.08.2023r.

  • Data premiery światowej: 21.04.2016r.

Kameliowy Sklep Papierniczy” Ito Ogawy, japońskiej pisarki to książka idealna na czas, gdy mój mózg potrzebował odpoczynku. To kolejna publikacja prozy azjatyckiej do której sięgnęłam w trakcie tegorocznego urlopu w ramach moich prywatnych planów czytelniczych. Książkę wydało Wydawnictwo Tajfuny, z którym nie mam doświadczeń we współpracy recenzenckiej, ale które – jak widzę na jego oficjalnej stronie – wydaje książki i w oryginale, i dwujęzyczne. Ci, co uczą się japońskiego mogą czytać więc „Kameliowy Sklep Papierniczy” w języku pisarki. 

W jesieni jest coś, co sprawia, że ludzie chcą wysyłać listy.” – Kameliowy Sklep Papierniczy” Ito Ogawa. 

Hatoko Amemiya, zwana Poppo wraca po śmierci swej babci do rodzinnego miasta Kamakury. Przejmuje prowadzenie Kameliowego Sklepu Papierniczego, który oprócz dobrej jakości przyborów papierniczych świadczy usługi pisania listów. Autorka opowiada historię jego klientów, a także wprowadza czytelnika w zawiły świat epistolografii. 

Słowa zostają w sercu. Raz przeczytanego listu nie da się już wymazać z pamięci.” – Kameliowy Sklep Papierniczy” Ito Ogawa. 

Nie wiem skąd pomysł zrodził się w autorce na napisanie tej książki. Z pozycji emocji to bardzo ciepła opowieść o młodej dziewczynie, która po pobycie za granicą wraca do rodzinnych stron. Poppo boryka się z trudną historią sieroctwa, relacji z babcią, która wolała jak do niej dziewczyna zwracała się „mistrzyni”, a także „ciepłą, ale nienadmiernie poufałą relację” ze starszą sąsiadką Barbarą. Zresztą Barbara jest jasnym punktem powieści. Niezwykle atrakcyjna, żwawa, ciągle pędząca w stronę słońca, chwytająca przysłowiowy wiatr w żagle. Zarówno codzienność Poppo jak i jej życie prywatne ma wiele czytelnikowi do zaoferowania. Szczególnie w końcówce książki, gdy Poppo poznaje pięcioletnią QP. W sferze edukacyjnej to bardzo wartościowa pozycja pod kątem historii, japońskiej tradycji pisania listów, kaligrafii. Autorka zasypuje czytelnika takimi ciekawostkami jak; 

(…) Do siódmego lipca trwa okres wysyłania kartek z okazji pory deszczowej, do ósmego sierpnia – letnich pozdrowień, potem z kolei wysyła się kartki z okazji końca lata” – Kameliowy Sklep Papierniczy” Ito Ogawa. 

Aby wyrazić żałobę, używa się jaśniejszego tuszu niż zazwyczaj. Ma to sugerować, że został on rozcieńczony łzami, które spłynęły na kamień pisarski.” – Kameliowy Sklep Papierniczy” Ito Ogawa. 

„(…) Sądziłam kiedyś, że szklane pióra powstały w Europie, ale ku mojego zaskoczeniu okazało się, że to japoński wynalazek. Wymyślił je produkujący dzwoneczki rzemieślnik Sadajirô Sasaki w 35 roku epoki Meji, czyli w roku 1902…(…) Szklane pióra miały na stalówce osiem drobnych rowków, w które wpadał atrament…” – Kameliowy Sklep Papierniczy” Ito Ogawa. 

Różne skomplikowane reguły obowiązujące w epistolografii dotyczą przede wszystkim początku i końca listów…” – Kameliowy Sklep Papierniczy” Ito Ogawa. 

„Istotą listu, który miał zerwać kontakt stanowił papier – najlepszy byłby wytrzymały, którego nie da się łatwo porwać (…) Wszystkie wymagania spełniał pergamin. Jest on wytwarzany z rozciągniętej skóry zwierzęcej i bardzo różni się od papieru z włókien roślinnych. Jego japońska nazwa sugeruje, że musi być zrobiony ze skóry owczej, jednak przy produkcji używa się również skór kóz, świni, jeleni i innych zwierząt…(…) Do pisania na pergaminie używa się atramentu galasowego. Galas, który jest naroślą na roślinach, miesza się z żelazem, konserwuje z użyciem czerwonego wina lub octu i w ten sposób uzyskuje się ten średniowieczny atrament. Na koniec dodaje się gumy arabskiej, dzięki czemu substancja staje się lepka…” – Kameliowy Sklep Papierniczy” Ito Ogawa. 

Nie nużyły mnie jednak te wiadomości z praktyki i historii epistolografii, w żadnym stopniu. Czytałam zasady z zapartym tchem kontemplując różnorodność, specyfikę i złożoność tego dawno zapomnianego na świecie zawodu. 

Okazało się, że Peppo nie była zatrudniana tylko do górnolotnych listów, tak jak w przypadku przesłania wyrazów współczucia w imieniu Pani Calpis. Dla mości hrabiego Peppo musiała odmówić pożyczki. Dla Pani Anonimowej powiadomienie o zerwanej relacji do jej najbliższej przyjaciółki.  Bez względu na treść do każdego zlecenia Peppo podchodziła z takim samym zaangażowaniem i przygotowaniem. Ta atencja i skupianie się na konkretnej czynności przez główną bohaterkę zachwyciło mnie w tej lekturze. 

Piękna, niespieszna opowieść o Peppo piszącej listy, którą babcia od małego uczyła trudnej sztuki kaligrafii. Książka o relacjach głęboko ukrytych pod azjatyckim dystansem i szacunkiem do drugiego człowieka. Pozycja napisana z wdziękiem. Autorka posiada umiejętność pisania o trudnych sprawach w sposób delikatny, wysublimowany. Przez co spędziłam z książką naprawdę przyjemne chwile.

Szczerze polecam!!! 

Moja ocena: 8/10

Wydawcą książki jest Wydawnictwo Tajfuny, a opinię o niej przeczytaliście dzięki mej Przyjaciółce, która użyczyła mi czytnik marki InkBook Polska.

„Pralnia Serc Marigold” Jungeun Yun

PRALNIA SERC MARIGOLD

  • Autorka: JUNGEUN YUN
  • Wydawnictwo: MOVA

  • Liczba stron: 272
  • Data premiery : 19.06.2024r.

  • Data premiery światowej: 6.03.2023r. 

Wydawnictwo Mova „należy do Grupy Wydawnictwo Kobiece pochodzącej z Podlasia, której wielokulturowość i język stały się inspiracją do nazwy Mova: w regionalnej podlaskiej gwarze mowa oznacza właśnie język – niezbędny do mówienia o tym, co ważne” (źródło: O nas). Obserwując kierunek, w którym podąża firma wydaje mi się, że interesuje ją ambitna literatura piękna. W jej zasobach można znaleźć prozę azjatycką i hiszpańskojęzyczną, która tłumaczona jest z oryginalnych języków. Wyszukując po hasztagach: #movaazjatycka, #movapiekna czy #movamroczna można zapoznać się z szeroką, a co ważniejsze ciekawą ofertą Wydawnictwa🙂.

Na stronie angielskiego Wydawcy www.penguin.co.uk przeczytałam natomiast, że „Jungeun Yun jest autorką ponad dziesięciu książek, w tym Live the Way You Want; Even If I Don’t Know How to Be an Adult i To Travel or To Love. Yun wierzy, że pisanie to autorefleksja, dokładne badanie emocji; pisanie to łączenie. Yun prowadzi podcast The Path of Books z Jungeun Yun. Jej debiutancka powieść Marigold Mind Laundry znalazła się w pierwszej piątce bestsellera w Korei i ma zostać wydana na całym świecie. Jungeun Yun mieszka w Korei.” Przed Wydawnictwem Mova sporo więc jeszcze wydań tej autorki. „Pralnia Serc Marigold”, która debiutowała na polskim rynku w połowie czerwca br. to pierwsza według portalu Lubimy Czytać książka Jungeun Yun. Ciekawe, czy pojawią się następne. Ja na szczęście dzięki pożyczonemu e-czytnikowi od mej Przyjaciółki marki InkBook Polska mogłam zanurzyć się w kolejną powieść oniryczną i to napisaną przez Azjatkę. Zapraszam Was do przeczytania recenzji na temat książki zatytułowanej „Pralnia Serc Marigold”. 

W miasteczku, „(…) gdzie nie zaskakuje to, że zaraz po wiośnie nadchodzi jesień.” Młoda Ji-eun zostaje pozbawiona rodziców, którzy informują ją, że posiada wyjątkowe moce. Moce usuwania plan z ludzkich serc. Dzięki temu przez wieki będzie mogła pomóc wielu potrzebującym. Dziewczyna nie rozumie swego przeznaczenia. Po latach szukania w różnych rzeczywistościach utraconej rodziny osiada w Marigold, gdzie wykupuje stary budynek, w której kiedyś mieściła się Pralnia serc Marigold. Zaczyna prowadzi działalność na nowo. Działalność nadzwyczajną. Działalność zmieniającą życie jej klientów. 

Trochę zawiodłam się na tej publikacji. Po udanej serii japońskiego autora przeczytanej jednym tchem „Zanim wystygnie kawa” liczyłam na podobne emocje. Faktycznie widzę trochę podobieństw. Tą krótką książeczkę cechuje powściągliwość w emocjach, właściwa dla prozy azjatyckiej. W relacjach międzyludzkich dominuje skromność i wzajemny szacunek. Klienci są jednak mniej spektakularni niż ci opisani w cyklu „Zanim wystygnie kawa” lub książce autorstwa Sanakai Hiiragi pt. „Fotograf utraconych wspomnień”. Pierwszy klient Jae-ha niespełniony twórca filmowy mający za sobą trudne, samotne dzieciństwo. Chwilami drażnił mnie swym podejściem do życia. Żałuję też, że koreańska autorka Jungeun Yun nie wykorzystała potencjału, który nasunął mi się z jego przyjaciółką Yeon-hui. Opowieść o instagramowej celebrytce Eun-byeol wydała mi się sztampowa. W sposobie przedstawienia tak mistycznej opowieści ponad czasami, ponad różnymi rzeczywistościami postać tej intragramowej celebrytki wydała mi się mało realna. W Pralni serc Marigold nie ma telefonów, nie ma mediów, oprócz radia. Nie ma ekspresów. Herbata parzona jest w starodawnym stylu. A tu nawiązanie do współczesnych mediów, w których ludzie sprzedają swoje życie, swoje wykreowane medialnie zafałszowane postaci. Podobała mi się natomiast historia o kurierze Yeong-hui mężczyźnie nazwanym kobiecym koreańskim imieniem. Człowieku, który znalazł szczęście w prostej pracy odrzucając potencjalny sukces u boku wybitnej rodziny. Mężczyźnie, który w młodości był terroryzowany przez czas. Wzruszyłam się również przy opowieści o matce Jae-ha, która była dopełnieniem jego opowieści. 

W książce mnóstwo jest złotych myśli. Praktycznie strona po stronie odnotowywałam ciekawe cytaty. 

(…) Choćby się zdawało, że ciemność trwać będzie wiecznie, w końcu i tak zawsze wschodzi słońce. Czy tym, co człowiek bez żadnego wysiłku dostaje od życia, nie jest właśnie możliwość witania kolejnych dni?’. – Pralnia Serc Marigold” Jungeun Yun. 

„Czasem wybycie się bolesnych wspomnień pozwoli człowiekowi ruszyć dalej, choć zdarza się, że mimo bólu dostarczają one siły, dzięki której ludzie potrafią przezwyciężyć niedolę i wrócić do życia. Niekiedy smutek staje się siłą napędową do dalszej walki.” – Pralnia Serc Marigold” Jungeun Yun.

„(…) Nie ma życia pozbawionego trudności. Po prostu trzeba jakoś je przezwyciężyć, kiedy już się pojawią. Ucieczka czy znalezienie rozwiązania nie są równoznaczne z ich pokonaniem. Trzeba wytrzymać do końca, nie odwracając wzroku.” – Pralnia Serc Marigold” Jungeun Yun.

„Czasem życie zdaje się o wiele trudniejsze niż śmierć.” – Pralnia Serc Marigold” Jungeun Yun.

„(…) dzisiaj jest najbardziej wyjątkowym prezentem, jaki dostaje człowiek. Nieważne, ile byśmy żałowali, wczoraj już przeminęło, a jutro, które nie nadeszło, wciąż pozostaje odległą przyszłością. Dlatego musimy żyć dniem obecnym. To właśnie on jest magicznym darem, który każdy z nas otrzymał po równo.” – Pralnia Serc Marigold” Jungeun Yun.

Zakończenie nie zaskakuje. Zaskoczył mnie natomiast maleńki błąd na samym początku. Czytając na czytniku marki InkBook na stronie 8 zauważyłam pewną nieścisłość. 

– Cóż, to…miasteczko pełna wspaniałych mocy.” – Pralnia Serc Marigold” Jungeun Yun.

Intuicyjnie czuję, że zdanie miało raczej brzmieć; (…) miasteczko pełne wspaniałych mocy. Ot taki błąd stylistyczny. Czasem się dziwię, że zwrócę na tak niewielką nieścisłość uwagę. 

To trochę jak w tej książce. Wielu bohaterów zwraca uwagę na drobne sprawy. Niektóre zdominowały całe ich życie. Tak mocno, że kolejne dni stały się udręczeniem. Wydaje mi się, że Jungeun Yun na fali innych podobnych w stylu książek napisała „Pralnię Serc Marigold”. Mnie kompletnie nie przekonała. Postać Ji-eun w wielu momentach wydawała mi się obcesowa. Jej wątek zlewał mi się w jedną całość. Irytowała mnie postać starszej kobiety, sąsiadki Ji-eun prowadzącej bar „Nasze przysmaki”. Kojarzyła mi się ze starą, wiejską babą. Nie umiłowaną w karmieniu innych restauratorką, ciepłą, troszczącą się. Jest to jednak publikacja w stylu prozy koreańskiej, prozy azjatyckiej. W pewien sposób fascynująca, bo tak bardzo różna od europejskich ekspresyjnych publikacji, w których nie ma miejsca na zatrzymanie się, na kontemplowanie drugiego człowieka w relacji. Bohaterowie w „Pralni Serc Marigold” nie błyszczą, nie chwalą się. Bohaterowie żyją w swój specyficzny sposób.  

Moja ocena: 6/10

Książkę wydało WYDAWNICTWO MOVA.