„Dziewczyna z Wrzosowisk” Lucinda Riley

DZIEWCZYNA Z NEAPOLU

  • Autor: LUCINDA RILEY
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 510
  • Data premiery: 25.09.2024r.

Książki Luciny Riley bardzo sobie cenię. Stworzyła ona moją ukochaną serię „Siedem sióstr”. Przeczytałam też kilka ich pojedynczych powieści autorki, które również mi się podobały. Z wielki żalem i poczuciem straty przyjęłam wiadomość o śmierci autorki w 2021roku. Na szczęście z pomocą jej syna Harry’ego Whittaker’a została dokończona saga Siedem sióstr. Bowiem ostatni jej tom „Atlas. Historia Pa Salta” ukazał się już po śmierci autorki, a pomógł go dokończyć właśnie syn autorki. Zdziwiłam się jednak, kiedy usłyszałam, że 25 września br. nakładem Wydawnictwa Albatros ukaże się „Dziewczyna z wrzosowisk”. Pomyślałam, że może to ponowne wydanie wcześniej opublikowanej książki. Okazuje się, że częściowo miałam rację. Dzięki Przedmowie napisanej przez Harrego Whittakera dowiedziałam się, że jest to druga powieść autorki, która ukazała się w 1993 roku pod tytułem „Hidden Beauty”. Autorka w momencie jej wydania miała dwadzieścia sześć lat i publikowała jako Lucinda Edmonds. Kiedy autorka odniosła sukces już pod nazwiskiem Lucina Riley przeredagowała i wydała kilka z wcześniej napisanych powieści. Podobne plany miała co do „Hidden Beauty”, niestety nie zdążyła. Na szczęście, dla wiernych czytelników autorki, podjął się tego jej syn i to właśnie dzięki niemu możemy trzymać w rękach „Dziewczynę w wrzosowisk”. Nie dosyć, że wydanie w twardej oprawie z barwionymi brzegami jest przepiękne, to jeszcze książka zachowała oryginalny klimat i czar powieści wydawanych przez autorkę.

„Dziewczyna z wrzosowisk” to saga rodzinna obejmująca losy trzech pokoleń. Akcja toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych. Ta niby współczesna zaczyna się w latach siedemdziesiątych XX wieku w Yorkshire. Leah Thompson pochodzi z dosyć ubogiej rodziny. W czasie wakacji pomaga mamie, która prowadzi dom pewnej malarki. Spotyka tam jej siostrzeńca, który przyjechał na wakacje. Między młodymi, mimo, że są z dwóch różnych światów, bardzo szybko pojawia się nić porozumienia, a ich przyjaźń przeradza się w głębokie uczucie. Niestety intryga zazdrosnej kuzynki doprowadza do ich bolesnego rozstania. A my obserwujemy dalsze losy Leah, które wkrótce po tym wydarzeniu bardzo się odmieniają. Druga opowieść toczy się w latach II wojny światowej i rozpoczyna się od Adele,  pochodzącej z angielskiej arystokratycznej rodziny, która ponad dziesięć lat wcześniej podczas wycieczki do Paryża poznaje młodego polskiego malarza. Po jakimś czasie decyduje się wyjechać z nim w Warszawy. Nie żałuje tego nawet wtedy, gdy podczas hitlerowskiej napaści na Polskę cala rodziną (z dwójką dzieci) cierpią głód w getcie. Jej decyzja o tym, żeby nie opuścić męża niesie ogromne konsekwencje również dla ich dwójki dzieci, których losy ostatecznie zwiążą się z obozem zagłady w Treblince i wpłyną również na życie następnych pokoleń.

Powieść czytało mi się rewelacyjnie. Niepowtarzalny klimat, który Lucinda Riley tworzyła w swoich książkach jest tu odczuwalne niemal od pierwszej strony. Krajobraz wrzosowisk idealnie się w niego wpasował. Nastrojowy klimat rodzącej się miłości, ale też czyhające z różnych stron zagrożenia powodują, że od książki trudno się oderwać. Na uwagę zasługują też bohaterowie. Bardzo polubiłam Leah, jej postać jest przekonywująca, prawdziwa psychologicznie i przechodzi niesamowitą transformację. Bardzo podobało mi się obserwowanie jak dorasta, radzi sobie w zupełnie innym środowisko niż to, w którym się wychowała. Pozostali bohaterowie też są bardzo ciekawi, zróżnicowani i wiernie ukazani. Mnóstwo emocji wzbudziła we mnie również ta część tocząca się w czasie wojny. Na uznanie zasługuje polski wątek. Ale moim zdaniem bardzo wartościowe, oprócz tego samego wątku, było ukazanie, jaki wpływ na życie kolejnych pokoleń miały te przeżycia. Wzruszenie, zaskoczenie, żal, nostalgia to uczucia, które towarzyszyły mi podczas lektury. A muszę Wam powiedzieć, że była to bardzo piękna przygoda i bardzo się cieszę, że mam tę niezwykłą pozycję na swojej półce. Sama chętnie jeszcze kiedyś do niej wrócę i z ogromną przyjemnością za kilka lat polecę ją mojej córce. Na razie zachęcam Was – czytajcie. To naprawdę niezwykła powieść!

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU ALBATROS

.

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA! „Zanim się pożegnamy” Toshikazu Kawaguchi

ZANIM SIĘ POŻEGNAMY

  • Autor: TOSHIKAZU KAWAGUCHI
  • Seria: ZANIM WYSTYGNIE KAWA (tom 4)
  • Wydawnictwo: GRUPA WYDAWNICZA RELACJA
  • Liczba stron: 192
  • Data premiery : 23.10.2024
  • Data premiery światowej: 20.09.2021

Czwarty, ostatni tom serii ☕️ „Zanim wystygnie kawa”☕️ autorstwa Toshikazu Kawaguchi polską premierę będzie miał dopiero w przyszłym tygodniu, lecz ja dzięki prezentowi od Wydawnictwo Relacja, za który bardzo dziękuję😊 już dziś wracam do Was z moją opinią na temat tej publikacji. 

Po trzech pierwszych tomach nie mogłam doczekać się kontynuacji. Poprzednie recenzje to: „Zanim wystygnie kawa”, „Zanim wystygnie kawa. Opowieści z kawiarni”  oraz „Zanim wyblakną wspomnienia”. I choć światowa premiera czwartego tomu miała miejsce dość dawno temu, bowiem 20 września 2021, na polskich księgarskich półkach pojawi się dopiero w przyszłą premierową środę. Warto w tym miejscu wspomnieć o samym Autorze, który na zaproszenie Wydawnictwa w przyszłym tygodniu pojawi się na Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie w dniach 24-26 października br. Z informacji na przednim skrzydle dowiedziałam się, że cała książkowa seria zaczęła się od sztuki teatralnej, którą właśnie autor jako producent, reżyser i dramatopisarz w grupie teatralnej Sonic Snail napisał. „Sztuka „Zanim wystygnie kawa” zdobyła główną nagrodę na festiwalu Suginami Drama”. Sama powieść również doczekała się „ekranizacji w reżyserii Ayuko Tsukahary”. To chyba pierwszy przypadek, z którym się spotkałam, gdzie to sztuka teatralna zamienia się w prozę, a nie odwrotnie😉. 

Autor po raz kolejny zabiera czytelnika do magicznej kawiarni Funiculi Funicula. W „Zanim się pożegnamy” opowiada nam kolejne cztery historie, osadzone we wcześniejszym czasie niż opowieść, która działa się w poprzednim tomie. Czytelnik zaznajomiony z serią spotyka znanych mu bohaterów. Pana Fusagi, który dziennie przychodzi do kawiarni w oczekiwaniu na spotkanie ze swą żoną, którą zapomniał i pielęgniarkę Kohtake, która często po niego przychodzi. Jest i tajemnicza kobieta w białej sukience, która zajmuje strategiczne miejsce, a której historię poznałam w czwartej części zatytułowanej „Mąż i żona” z drugiego tomu serii pt. „Zanim wystygnie kawa. Opowieści z kawiarni”  i która to historia mną wstrząsnęła. Jest i kucharz będący jednocześnie właścicielem kawiarni Nagare Tokita, „potężny, ponadwumetrowy mężczyzna z długimi, wąskimi oczami.”, który opiekuje się maleńką córeczką Miki, o której co nieco czytelnik dowiedział się w jednym z poprzednich tomów😏. Wraca do nas Kazu Tokita kelnerka, która podaje kawę podczas ceremonii, która przenosi ludzi do przeszłości. Dla wiernych fanów cyklu to lekki miszmasz przenieść się znowu w przeszłość. Ale przecież o to chodzi w tym całym koncepcie, o przenoszenie w przeszłość. Ci zaś co nie czytali poprzednich tomów mogą poznać bohaterów po raz pierwszy. Zaznajomić się z nimi, jak i z nowymi gośćmi odwiedzającymi kawiarnię, by nie tylko napić się pysznej kawy, a by przede wszystkim przenieść się w czasie. 

(…) Profesor Kadokura nie tylko wykładał archeologię. Zwiedził cały świat jako podróżnik.” – Zanim się pożegnamy” Toshikazu Kawaguchi. 

Tak o pierwszym bohaterze z rozdziału „Mąż” opowiada była jego studentka. 

(…) myślałem, że w swoim sześćdziesięciosiedmioletnim życiu niczego nie żałuję.” – Zanim się pożegnamy” Toshikazu Kawaguchi. 

Tak o sobie myśli sam profesor Monji Kadokura, który ze względu na swój zawód i pasję, niewiele czasu spędzał ze swoim synem i dwoma córkami, a także żoną Mieko. Profesor, dla którego „(…) idea niemożności zmiany teraźniejszości, mimo, że można się cofnąć w czasie” jest niezwykle intrygująca. By dowiedzieć się po co, profesor odwiedził kawiarnię musicie sami przeczytać powieść😁. To pierwsza historia! 

Druga historia dotyczy Sunao, która odwiedziła kawiarnię Funiculi Funicula za namową męża Matsuo. Sunao szukająca Apolla, którego utraciła całkiem niedawno. Kim jest Apollo? By się tego dowiedzieć musicie sami przeczytać powieść😁

Tak samo jak sami musicie przeczytać książkę😁by sprawdzić dlaczego rok wcześniej w kawiarni Funiculi Funicula Hikari Ishimori nie przyjęła oświadczyn swego chłopaka; Yoji Sakity. To jest trzecia historia!

Ostatnia opowieść dotyczy relacji między ojcem i córką. Ojcem, który starał się jak mógł i córki, która nie rozumiała tego i nie dostrzegała, ale tylko do pewnego momentu. To opowieść o próbie odkupienia i pogodzenia się ze stratą. By wiedzieć, po co Michiko Kijmoto wróciła do Funiculi Funicula, w której kiedyś była ze swym ojcem Kengo, musicie sami zapoznać się z tą publikacją😁.

Co najmniej istnieją wyżej wspomniane cztery powody, dla których warto kupić „Zanim się pożegnamy” Toshikazu Kawaguchi, która dostępna będzie od przyszłej środy. To opowiedziane w książce historie. Pozostałe to możliwość zapoznania się z twórczością japońską, którą cechuje prostolinijna narracja, umiłowanie czasu i wspólnych chwil, a także tendencja do oniryzmu w prozie. Tych cech nie znalazłam w twórczości autorów innych nacji. 

Mimo, że to czwarty tom serii możecie zacząć czytać ją właśnie od tej ostatniej części. Na początku, tak jak w poprzednich tomach, Toshikazu Kawaguchi dołączył mapę relacji między bohaterami. Dzięki temu możemy w każdym momencie wrócić do bohaterów, wokół których dzieje się opisana w książce fabuła i poznać tych, których nie znaliśmy wcześniej. To świetny zabieg. Część ta różni się trochę sposobem prowadzenia narracji. Sam zamysł jest utrzymany. Sposób witania, sposób tłumaczenia gościom funkcjonowania ceremonii przenoszenia w czasie czy przedstawianie wszystkich obowiązujących zasad. W poszczególnych częściach pojawia się jednak po raz pierwszy narracja z perspektywy bohatera, który szuka przeszłości w tej małej kawiarni z niedziałającymi zegarami ściennymi. Odwiedzające postaci otrzymują głos od swego twórcy. Same tłumaczą co się zadziało, relacjonują to, co przywiodło je do tego magicznego miejsca ze swej perspektywy. To całkiem nowe podejście. 

Wyjątkowość tego cyklu lekko okrzepła przy czwartym tomie. Po pierwotnej euforii pozostało pragnienie, by kolejny tom był dobry. I „Zanim się pożegnamy” Toshikazu Kawaguchiego jest dobrą książką. Książką z morałem, z tęsknotą i pragnieniem spotkania kogoś, kogo już nie ma koło nas w tle. To książka nostalgiczna do której naprawdę warto sięgnąć, by spróbować przeczytać całkiem coś innego, do czego nie jesteśmy zazwyczaj przyzwyczajeni. 

Ciągle nurtuje mnie to pytanie: A gdybyś Ty mógł przenieść się w czasie? Kogo chciałbyś spotkać?

Zapamiętajcie tę datę: 23 października 2024. To wtedy dostaniecie w księgarni „Zanim się pożegnamy” Toshikazu Kawaguchiego! 

Moja ocena: 7/10

Książka u mnie dzięki Grupie Wydawniczej RELACJA. 

„Widzimy się w sierpniu” Gabriel García Márquez

WIDZIMY SIĘ W SIERPNIU

  • Autor: GABRIEL GARCÍA MÁRQUEZ
  • Wydawnictwo: MUZA
  • Liczba stron: 112
  • Data premiery : 27.03.2024
  • Data premiery światowej: 6.03.2024 

Gdy przeczytałam, że „Widzimy się w sierpniu” to „Krótka, nieznana czytelnikom opowieść o kobiecej wolności i pożądaniu, o zagadkowości życia i jego nieprzewidywalności. Wydana 10 lat po śmierci autora…”  (z opisu Wydawcy) wiedziałam, że tę książeczkę muszę przeczytać. 

Tym bardziej, że Gabriela García Márqueza czytałam wielokrotnie. Ten laureat z 1982 roku literackiej nagrody Nobla za całokształt napisał rewelacyjną powieść, którą na długo zapamiętałam; „Sto lat samotności”. Następnie przeczytałam„Miłość w czasach zarazy” i „Opowieść rozbitka, który przez dziesięć dni dryfował na tratwie”. Bardzo podobała mi się książka „Kronika zapowiedzianej śmierci”. Jeśli nie czytaliście, to koniecznie proszę to nadrobić. Generalnie obok Mario Vargas Llosy Márquez jest dla mnie znaczącym przedstawicielem literatury iberoamerykańskiej. Aż dziw, że nie pamiętam innych tytułów, które czytałam tego autora. Patrząc na jego publikacje stwierdzam, że twórczość pisarza jest bardzo bogata. Wiele powieści o ciekawej fabule przynajmniej według opisu Wydawcy, eseje, opowiadania, których nigdy nie przeczytałam, a do których w ramach podróży przez literaturę piękną muszę sięgnąć w najbliższym czasie. 

Czterdziestosześcioletnia Ana Magdalena Bach mająca za sobą dwadzieścia siedem lat zgodnego małżeństwa, co roku w sierpniu udaje się na grób swej matki położony na jednej z karaibskich wysp. 

Co roku, szesnastego sierpnia, odbywała tę samą podróż, ruszała na cmentarz o tej samej godzinie, z tym samym taksówkarzem, kupowała gladiole u tej samej kwiaciarki, by w palącym słońcu tego biednego cmentarza złożyć na grobie swojej matki wiązankę świeżych kwiatów. A potem, do dziewiątej rano dnia następnego, kiedy odpływał pierwszy powrotny prom, to był czas tylko dla niej.” – Widzimy się w sierpniu” Gabriel García Márquez. 

Rutynowe wyprawy zmieniają się w pewnym momencie w długo oczekiwaną podróż, na którą Ana czeka i za którą tęskni. To wszystko za sprawą pewnej nocy spędzonej z nieznanym mężczyzną. 

Niedokończona powieść wybitnego pisarza, który podczas jej pisania zmagał się z demencją prawdopodobnie wywołaną silnymi, antyrakowymi lekami. Wydana decyzją synów; Rodrigo i Gonzalo García Barchy, którą uzasadniają osobiście w Prologu. Widzimy się w sierpniu” nie jest może arcydziełem. Nie zmienia to faktu, że powieść jest warta przeczytania. To taki trochę inny Márquez. Mniej zadziorny, mniej bezpośredni. Motyw przewodni również nie jest dla niego typowy. Książka ma w sobie jednak wiele uroku mimo takiej małej objętości (to tylko 6 rozdziałów, prolog i Nota od redaktora, łącznie niewiele ponad sto stron). 

Ta miniaturka literacka ma jednak pewne nieścisłości. Możliwe, że są wynikiem demencji autora, gdyż akurat braku konsekwencji fabularnej Gabie nigdy nie można było zarzucić. Przykładowo najpierw czytelnik dowiaduje się, że Ana nie uczestniczyła w pogrzebie swej matki na karaibskiej wyspie, po raz pierwszy pojechała odwiedzić grób w pierwszą rocznicę jej śmierci, by zaraz na następnej stronie przeczytać; „Wtedy właśnie Ana Magdalena Bach postanowiła, że zostawi tu matkę, co roku będzie odwiedzać jej grób i składać na nim wiązankę gladoli.” Jakby Ana miała jakąkolwiek szansę podjąć tę decyzję. 

Czasem kompletnie nie wiedziałam, o co autorowi chodziło. Co w zdaniu lub jego części chciał tak naprawdę przekazać.

(…) i oboje oddali się niepojętej rozkoszy rozszalałych mocy ujarzmianych przez czułość.” – Widzimy się w sierpniu” Gabriel García Márquez. 

(…) Oddałby wszystko, żeby ją unicestwić śmiertelną repliką…” – Widzimy się w sierpniu” Gabriel García Márquez. 

(…) O największy ból głowy przyprawiał ją jednak strach przed tym, że w końcu męża tknie jakieś przeczucie dotyczące tego, co wyprawiała na wyspie podczas sporadycznych nocy, a nie podejrzenia co do wierności małżonka…” – Widzimy się w sierpniu” Gabriel García Márquez. 

Czytając faktycznie miałam wrażenie, że autor wskutek problemów z pamięcią zatracił trochę myśl przewodnią książki. Kolejne rozdziały były bardzo do siebie podobne. Zdarzenia jakby nie podążały w jakimś jednym kierunku, w którym ma nastąpić rozstrzygnięcie perypetii Any Magdaleny Bachy. Samo zakończenie jest urwane, jak na niedokończoną powieść przystało. Wyjątkowe to doświadczenie czytać takiego Márqueza. 

Ciekawym wątkiem były bez wątpienia przywoływane lektury czytane przez główną bohaterkę podczas corocznych podróży na grób matki. García Márquez przytaczał konkretne pozycje, jakby pobocznie chciał czytelnika zainteresować również nimi. Nota od redaktora wyjaśniająca wiele okazała się też ciekawym załącznikiem, podobnie jak faksymile na końcu z odręcznymi notatkami autora niektórych stron i wyjaśnieniami redaktorskimi. 

Widzimy się w sierpniu” potraktowałam zdecydowanie jak osobiste pożegnanie wielkiego pisarza, noblisty Gabriela Garcíi Márqueza z jego czytelnikami.  Pożegnanie jedyne w swoim rodzaju, gdyż w formie wydanej dziesięć lat po jego śmierci książki, pisanej, co ważne, w demencji, gdy trudno było już Gabie trzymać się wymyślonych wątków. Pożegnanie swoiste i pełne emocji choć bez śladów istotnego dzieła literackiego. 

Moja ocena: 6/10

Książkę opublikowało Wydawnictwo MUZA SA , a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi.

„Nokturny. Pięć opowiadań o muzyce i zmierzchu” Kazuo Ishiguro

NOKTURNY. PIĘĆ OPOWIADAŃ O MUZYCE I ZMIERZCHU

  • Autor: KAZUO ISHIGURO
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 288
  • Data premiery w tym wydaniu: 9.11.2022
  • Data 1. wyd. pol.: 6.10.2010
  • Data premiery światowej: 7.05.2009 

Nie wiem skąd u Kazuo Ishiguro wiedza o Polsce, o Polakach i komunizmie🤔. Mogłabym nawet rzec, że jak na brytyjskiego pisarza japońskiego pochodzenia (Ishiguro w wieku sześciu lat z rodzicami przeniósł się do Wielkiej Brytanii) to zainteresowanie jest zadziwiające. Tym bardziej, że Polska leży daleko od Japonii i dość daleko od Wielkiej Brytanii. Prawdą jest jednak, że w dwóch na pięć opowiadaniach ujętych w zbiorze pt. „Nokturny. Pięć opowiadań o muzyce i zmierzchu” pojawia się polski aspekt. Po raz pierwszy w osobie fana nostalgicznego amerykańskiego głosu Tony’ego Gardnera z pierwszego opowiadania zatytułowanego „Uwodzicielski głos”, a po raz drugi w aspekcie spotkania biznesowego we Frankfurcie w sprawie zmian w przedstawicielstwie polskim firmy Charliego z utworu „Come rain or come shine”. 

Kazuo Ishiguro w 2017 roku otrzymał literacką nagrodę Nobla za całokształt twórczości. Dawno temu czytywałam książki z początku jego kariery; jego pierwszą powieść „Pejzaż w kolorze sepii„, wydaną w 1982r. oraz „Malarz świata ułudy” z 1986r. Obie bardzo mi się podobały, lecz obie osadzone zostały w Japonii w latach powojennych. Byłam nawet przekonana, że w wydaniu Biblioteczki Interesującej Prozy „Malarz świata ułudy” jest nadal na mojej półce. Okazało się, że przy przeprowadzce dałam książce drugie życie oddając ją w dobre ręce. Ishiguro jest szerszemu gronu bardziej znany z książki „Okruchy dnia”, które zostały zekranizowane z sukcesem z rewelacyjną rolą Sir Philipa Anthonego Hopkinsa w roli kamerdynera i Dame Emmy Thompson w roli Miss Kenton. Zarówno powieść, jak i film bardzo mi się podobał. Aż dziw, że autorem pierwowzoru jest Brytyjczyk japońskiego pochodzenia🙄. 

Patrząc jednak na publikacje innych japońskich autorów aż dziw bierze, że Kazuo Ishiguro stał się noblowskim laureatem. Przyznaję, że w jego prozie została zachowana japońska estetyka i powściągliwość, w słowie, w opisie, w scenografii, w gestach itd. Rozumiem też, że jest ewenementem. Japończyk z pochodzenia potrafiący skroić świetną postać brytyjskiego kamerdynera Stevensa z „Okruchów dnia” jednocześnie potrafiący również przekazać realność i rzeczywistość kultury japońskiej nie jest codziennością. Tylko, czy to powinno wystarczyć do literackiego Nobla🤔. 

Zbiór zawiera pięć różnych opowieści choć znajdują się punkty w nich punkty styczne. Przykładowo pierwsza z nich wspomniana na początku „Uwodzicielski głos” dzieje się na placu świętego Marka w Wenecji, ostatnia „Wiolonczeliści”również. W pierwszej poznajemy postać żony znanego muzyka Tony’ego Gardnera, Lindy Gardner, która staje się jedną z głównych bohaterów w opowiadaniu „Nokturn”. I pierwsza i ostatnia historia dzieje się w światku emigrantów z byłych krajów komunistycznych, Polski, Węgier. Wszystkie zresztą narracje osadzone się w świecie muzyków lub ich fanów. Nawet w „Come rain or come shine” Ray z Emily są wielkimi jej fanami i długo potrafią o niej opowiadać, i się nią zachwycać. 

Świetnie czytało mi się opowiadania zawarte w zbiorze „Nokturny. Pięć opowiadań o muzyce i zmierzchu”. Każda z pięciu historii miała w sobie dużo uroku. W „Uwodzicielski głos” doceniłam nostalgicznie wpleciony wątek polskiej matki samotnie wychowującej syna, Janka, któremu dane było spędzić ulotną chwilę z jej idolem. W „Nokturn” o dziwo zachwyciła mnie Linda Gardner, która została w dość negatywny sposób sportretowana w pierwszym opowiadaniu. Jej sposób zachowania, otwartości na Steve’a, z którym znalazła się w jednym hotelu na czas rekonwalescencji po operacji plastycznej, chwilami mnie rozbawiał. A był to śmiech przerywany głębokimi refleksami na temat narracji, dialogów i przedstawionych przez Ishiguro treści. W „Come rain or come shine” zwróciłam uwagę na postać Charliego rozemocjonowanego, rozdygotanego, który przy pomocy swego przyjaciela Raymonda pragnie w krótkim czasie naprawić relację ze swą żoną. Dyskusja dwójki czterdziestiosiedmiolatków dywagujących jak przedstawić Emily problem z podartymi kartkami z jej notatnika to mistrzostwo gawędziarstwa. Trochę tragedii, więcej komedii. Oczami wyobraźni widziałam mimikę twarzy jednego i drugiego rozmówcy telefonicznego oraz prawie słyszałam podniesione głosy Charliego. W „Malvern Hills” zachwyciły mnie postaci Tilo i Sonji, których główny bohater wysłał do pensjonatu Wiedźmy Fraser, jego byłej nauczycielki. Oboje byli również muzykami. Dzięki temu dowiedziałam się co nieco o szwajcarskiej tradycyjnej muzyce. „Wiolonczeliści” to wisienka na torcie. Opowieść o młodym wiolonczeliście spotykającym muzyczkę grającą na tym samym instrumencie. Ishiguro stworzył skomplikowaną postać głównego bohatera, który uległ jej urokowi wsłuchując się w ślepo w jej wszystkie uwagi. Uwagi kobiety, która przestała grać na instrumencie w wieku jedenastu lat, a która nadal przekonana była o swej wirtuozerii. 

Wszystkie opowiadania napisane zostały w pierwszej osobie. Każde z nich ma narratora, jest to mężczyzna. Czasem młodszy, czasem prawie pięćdziesięcioletni. Każda historia wzbogacona jest dźwiękami, utworami muzycznymi, nutami, setami i tonacjami. W każdej dużo jest czaru i ciekawych wątków. Każdy z bohaterów-narratorów ma wiele do zaoferowania czytelnikowi. Niektórzy mierzą się z własną przeszłością inni z niepewną przyszłością, a jeszcze inni dowiadują się o sobie wiele ciekawych informacji z perspektywy własnych przyjaciół, odbijają się w ich oczach jak w lustrze. 

To taka japońsko niejapońska literatura. Proza kosmopolityczna, brytyjsko-azjatycka. Taki miszmasz jest bardzo odświeżający dla bardziej wymagającego czytelnika. Zdecydowanie polecam!

Moja ocena: 7/10

Książkę wydało Wydawnictwo ALBATROS, a ja z tą publikacją zapoznałam się dzięki Legimi.

„Heaven” Mieko Kawakami

HEAVEN

  • Autorka: MIEKO KAWAKAMI
  • Wydawnictwo: MOVA
  • Liczba stron: 263
  • Data premiery : 14.06.2023
  • Data premiery światowej: 2.09. 2009

Wydawnictwo Mova zaciekawiło mnie prozą autorstwa japońskiej pisarki Mieko Kawakami dzięki premierze z 25 września br. pt. „Wszyscy zakochani nocą” (recenzja na klik). Książka okazała się całkiem wartościowa. Od razu przyznaję, że „Heaven” wydana przez autorkę w 2009 roku, którą przeczytałam dzięki abonamentowi w  Legimi jest o wiele lepsza😁. Nie wstrzymujcie się. Uwzględnijcie proszę koniecznie tę króciutką lekturkę w swych planach czytelniczych👍.

(…) Czy to brud, czy ciemny meszek pod nosem był obiektem ciągłych żartów w szkole. Pochodziła z biednego domu i nie była wzorem czystości, za co prześladowała ją żeńska część klasy.” – Heaven” Mieko Kawakami.

Tak Kojimę, koleżankę z klasy postrzega jej kolega z gimnazjum zwany Maroko, ze względu na silny zez lewego oka. Maroko, któremu również banda Ninomiyy wespół z Mamose nie dają spokoju. 

Wyobrażałem sobie wiele razy, że wyznaję jej, co się ze mną dzieje w szkole, ale zaraz wycofywałem się z tego pomysłu. Nie chciałem, żeby wiedziała. A tym bardziej nie chciałem, żeby dowiedział się o tym ojciec. Nie potrafiłem przewidzieć jego reakcji, ale byłem pewny, że z takim nieudacznikiem jak ja ani on, ani matka nie będą chcieli mieć nic wspólnego. Na pewno nic nie zmieni się na lepsze.” – Heaven” Mieko Kawakami.

W poczuciu braku sensu walki, braku możliwości poskarżenia się czy braku bycia zauważonym jako ofiary permanentnego prześladowania przez nauczycieli i innych pracowników szkoły, oboje egzystują obok siebie. Pisząc do siebie sekretne liściki, w których rozważają swój los i zastanawiają się nad źródłem ucisku. 

 Bardzo pozytywnie jestem zaskoczona książką „Heaven” Mieko Kawakami!!! 

To interesująca proza z gatunku literatury pięknej podejmująca trudny temat, lecz w bardzo lekki, właściwy dla azjatyckiej literatury sposób. Kawakami skutecznie przeobraziła się w męskiego narratora i to nie byle jakiego, bo nastolatka nękanego przez rówieśników.  Sposób w jaki go przedstawiła, jego codzienność, pragnienia, pożądanie i postrzeganie Kojimy zasługuje na uznanie. Nie wiedząc kto jest autorem nie połapałabym się, że powieść napisała kobieta. 

(…) Nie ma jednego świata, w którym wszyscy myślą podobnie. To mrzonki. Może to tak wygląda, ale to tylko wrażenie. Każdy żyje w zupełnie innym świecie. Od początku do końca. Te światy jedynie się ze sobą stykają.” – Heaven” Mieko Kawakami.

Mam swoje ulubione fragmenty w powieści. Jednym z nich jest właśnie spotkanie w poczekalni szpitala Maroko z Mamose. Dialog, który z tego powstał to luźna, logiczna, otwarta i nowatorska koncepcja tego, co kto uważa za właściwe i dlaczego. Bardzo dobrze Kawakami poprowadziła tą fikcyjną rozmowę, aż z zazdrości czytałam myśląc o tym, że chętnie uczestniczyłabym osobiście w takiej konwersacji. Bardzo podobał mi się również fragment, w którym Maroko odwiedza z Kojimą muzeum. Pomysł, by Kojima nadawała obrazom własne nazwy mnie zachwycił. Chyba nigdy się z nim nie spotkałam w żadnej przeczytanej książce🤔. Miło było przeczytać opis obrazu o nazwie jak tytuł powieści. Dzięki temu dowiedziałam się skąd na niego pomysł. 

To również cudowny obraz relacji syna z matki. Takiej trochę z dystansem, trochę na odległość, bez zbędnych emocji czy wyrazów uczuć. Bez wątpienia jednak relacji pełnej troski. W ostatecznym rozrachunku to właśnie matka, a nie ojciec staje się podporą syna. I tu po raz kolejny zaobserwowałam poboczną rolę ojca w opisywaniu relacji rodzinnych w azjatyckich powieściach. Są, a jakby ich nie było. Mało w której przeczytanej przeze mnie prozie ojciec stanowi trzon rodziny. Zwykle zachowuje się jak widz, ktoś obok toczącego się życia rodzinnego. Pracuje, utrzymuje rodzinę, a jednak nie ma w jego osobie troski, zainteresowania, uważności. To cecha, którą obserwuję w wielu ostatnio przeczytanych publikacjach. Możliwe, że azjatycka rzeczywistość rodzinna tak właśnie wygląda. 

Heaven” Mieko Kawakami to nie smutna książka o prześladowanych nastolatkach. To bardziej relacja i zobrazowany sposób postrzegania świata przez narratora będącego młodym, zezowatym chłopakiem, nazywanym Maroko. To wydźwięk współczesności, w której dzieci boją się powiedzieć dorosłym, co ich dotyka, boją się zareagować i boją się poskarżyć. Cierpliwie jak bohaterowie znoszą krzywdy doszukując się w ich drugiego dnia, którego możliwe, że wcale nie ma a ich cierpienie jest bezsensowne. To książka o minionych latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Trochę też o utraconej przyjaźni. W tych dziewięciu rozdziałach autorka zawarła ogromne treści bez przysłowiowego „lania wody” i rozbuchanych opisów. Uwielbiam, gdy wielkie treści przedstawiane są w skumulowany sposób bez marnowania mego czasu, który mogę poświęcić na kolejną dobrą książkę. Taki układ mi najbardziej odpowiada😏. Do tego zakończenie, rewelacyjne moim zdaniem. Inne z punktu widzenia Maroko i powalające na kolana z pozycji Kojimy. 

Jeśli lubicie ambitniejszą literaturę to „Heaven” Mieko Kawakami jest zdecydowanie dla Was. Przeczytajcie i podzielcie się swymi refleksjami. 

Moja ocena: 9/10

Książkę wydało WYDAWNICTWO MOVA.

„Wszyscy zakochani nocą” Mieko Kawakami

WSZYSCY ZAKOCHANI NOCĄ

  • Autorka: MIEKO KAWAKAMI
  • Wydawnictwo: MOVA
  • Liczba stron: 288
  • Data premiery : 25.09.2024
  • Data premiery światowej: 12.05.2022 

Wydawnictwo Mova  w ostatnią premierową środę wydało powieść „Wszyscy zakochani nocą” autorstwa Mieko Kawakami. Od razu po otrzymaniu przesyłki, za którą bardzo dziękuję Wydawcy😊, zabrałam się do czytania. Odkrywanie na nowo prozy azjatyckiej ostatnimi czasy to moje hobby😏. Tym bardziej, że „Wszyscy zakochani nocą” to czwarta publikacja tego Wydawnictwa w ramach #MOVAAZJATYCKA, z którą się zapoznałam. Poprzednie to „Pralnia Serc Marigold”, „Księgarnia Napojów Księżyca” oraz „Galeria snów Dallerguta”. Nie ukrywam, że moją faworytką na chwilę obecną jest właśnie książka Mieko Kawakami👍.

(…) Kiedy wyciągałam ręce, zdawało mi się, że sięgam palcami w nieskończoność. A moje nogi, choć stawiałam je niepewnie na świetlistej drodze, mogły mnie zanieść nawet na koniec świata. Tak się czułam…” – Wszyscy zakochani nocą” Mieko Kawakami.

Tak często czują się ludzie spożywający alkohol. Wie o tym trzydziestoczteroletnia Fuyuko Irie, która pracuje w domu jako freelancerka wykonując korekty na rzecz jednego z wielu tokijskich wydawnictw. 

Do kontaktów zawodowych w zasadzie wystarczały nam telefon, poczta internetowa oraz kurier…” – Wszyscy zakochani nocą” Mieko Kawakami.

Coraz bardziej zapadająca się w samotność, spędzająca większość czasu w domu, nie wyjeżdżająca na wakacje, niepotrafiąca się zabawić, w alkoholu szuka wytchnienia, odpoczynku, relaksu. Znajduje to, choć tylko na chwilę. Z alkoholowego marazmu pomaga jej wychylić głowę Mitsutsuka. Pięćdziesięcioośmioletni mężczyzna, spotkany w miejscowym domu kultury, uwielbiający muzykę klasyczną i uczący w szkole średniej fizyki. Zaciekawia Fuyuko teorią światła i samym sobą. Para zaczyna spędzać ze sobą coraz więcej czasu. 

To nie jest historia miłosna i to jest pewne. To zdecydowanie literatura piękna napisana niespiesznie w podobny sposób, co Murakami. W dialogach odnajdywałam jakby cień Mistrza, którego prozę uwielbiam, a który sam uważa pisarkę, za „najważniejszą współczesną pisarkę japońską.” Trudno mi się zgodzić z opinią Murakamiego, gdyż „Wszyscy zakochani nocą” jest książką dobrą, natomiast nie powalającą na kolana. Możliwe, że inne publikacje autorki bardziej przypadną mi do gustu. Wrzuciłam już „Heaven” oraz „Piersi i jajeczka” na moją półkę biblioteczną w  Legimi.

Wracając do publikacji „Wszyscy zakochani nocą” to powieść ta jest zdecydowanie dla fanów bezkompromisowej i prostolinijnej prozy, jaka cechuje prozę japońską. Dialogi są szczere i proste. Bohaterowie często przyznają się do swojej niewiedzy. Co charakterystyczne dla tej kultury, nie tylko w aspekcie wiedzy naukowej, lecz także w obszarze własnych uczuć, myśli, przeżyć. To co dla zachodniego człowieka jest niemożliwością, dla ludzi wschodu jest czymś normalnym. Można bez żadnych konsekwencji przyznać się do nieumiejętności odczuwania, braku empatii czy uczuć w stosunku do człowieka, z którym się nawet sypia. To jest coś, czego powinniśmy się od Azjatów uczyć! 

Taka też jest główna bohaterka. Fuyuko Irie często nie wie, gdzie czuje się dobrze, z czym czuje się dobrze i jak chciałaby spędzić czas, nie mówiąc już o pozostałym życiu. Choć ostatni rozdział, trzynasty daje nadzieję, trudno przewidzieć, jak potoczą się dalsze losy trzydziestosiedmioletniej Fuyuko. Jako jej przeciwwagę autorka bardzo dobrze sportretowała Hijiri Ishikawę, jej współpracowniczkę, która dba o wysoką ilość zlecanych jej korekt i pomaga w realizowaniu przez Fuyuko zadań. Ta relacja nie została przedstawiona w sposób zbyt skomplikowany. Jak na japońską prozę przystało, Hijiri robi swoje, a Fuyuko nawet nie myśli, że robi coś złego, więc tym bardziej nie reaguje. Nie do końca przekonał mnie problem z alkoholem Fuyuko, który nie odbił się na jej zawodowej efektywności. Nie mogąc wyjść z domu bez termosu z sake trudno być jednocześnie sprawnym i dowożącym na czas zadania korektorem. Ale to oczywiście moje zdanie. Możliwe, że są osoby, które pracę korektorską wykonują bez zbędnego trudu nawet potrzebując do codziennego życia kilka puszek piwa. 

Zresztą jest to jedna z najjaśniejszych cech tej publikacji, sposób w jaki Mieko Kawakami przedstawiła pracę korektorki i rzeczywistość z tym związaną. Wielokrotnie sama zauważałam drobne błędy lub nieścisłości w przeczytanych książkach. Zastanawiałam się kto zawinił. 

(…) Zobaczyłam tytuł, nad którym niedawno sama pracowałam, ucieszyłam się z ładnej okładki i wzięłam powieść do ręki. kiedy ją otworzyłam, od razu wpadł mi w oczy błąd… (…) Wróciłam do domu zdruzgotana. Tyle razy sprawdzałam każde zdanie w tej powieści! A tu byk! Czarno na biały, oczywisty błąd, i to w miejscu, które łatwo znaleźć…” – Wszyscy zakochani nocą” Mieko Kawakami.

Wielokrotnie głosem głównej bohaterki będącej jednocześnie narratorką powieści, Kawakami dowodzi, że nie ma idealnych książek. Bez względu, ile pracy korektor włoży w swą pracę, ile razy przed wysłaniem do wydawnictwa przeczyta ostateczną wersję autor, jak często zapozna się z potencjalną publikacją wydawca/recenzent lub ich asystenci, istnieje duże prawdopodobieństwo, że jakaś nieścisłość, błąd stylistyczny czy gramatyczny się pojawi. 

Może i „Wszyscy zakochani nocą” jest książką niedoskonałą. Może i Mieko Kawakami mogła napisać ją trochę inaczej, bardziej rozwinąć wątek Mitsutsuki na rzecz wątku z Hijiri Ishikawy. Może.

Pewne jest jednak, że to dobra książka, z którą warto spędzić czas. Książka obnażająca ludzkie niedociągnięcia, deficyty, we właściwy dla kultury azjatyckiej sposób. Książka niebanalna, jak niekonwencjonalna może być japońska proza, w której nie każde słowo musi wybrzmieć i nie każda relacja musi być skonsumowana. Japończycy wprost uwielbiają poznawać się jakby przez szybę. Niby się widzą, prawie czują swą obecność, a jednak… 

To specyficzny klimat w dobrej książce. Sprawdźcie sami czy Wam również się spodoba. 

Moja ocena: 7/10

We współpracy recenzenckiej z WYDAWNICTWEM MOVA.

„Norwegian Wood” Haruki Murakami

NORWEGIAN WOOD

  • Autor: HARUKI MURAKAMI
  • Wydawnictwo: MUZA
  • Liczba stron: 472
  • Data premiery w tym wydaniu: 22.05.2024
  • Data 1. wyd. pol.:  3.02.2006
  • Data premiery światowej: 4.09.1987

Wydawnictwo MUZA SA jak wspomniałam w recenzji pierwszej przeczytanej przeze mnie książki Haruki Murakamiego („Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa”) dzięki wznowieniom publikacji tego wybitnego japońskiego prozaika udostępnia jego utwory w księgarni  Legimi. Ja niestety, o czym już wiele razy wspominałam w chwili obecnej nie mogę korzystać już z dobrodziejstwa bezpiecznego polskiego czytnika marki InkBook Polska🙄. Radzę sobie jednak wykorzystując funkcje czarnego ekranu smartfona, by wzrok za bardzo nie cierpiał. Tak to już jest, gdy potrzeba zapoznania się z kolejną lekturą ulubionego autora, tym razem to „Norwegian Wood”, jest większa od możliwości finansowych, by zakupić papierową publikację lub nowy czytnik😏 poza dostępnym budżetem. 

Tytułowa „Norwegian Wood (This Bird Has Flown)” to piosenka autorstwa The Beatles nagrana 21 października 1965 roku I umieszczona w albumie pt. „Rubber Soul” z tego samego roku. Według en.wikipedia.org „została napisana głównie przez Johna Lennona, z wkładem lirycznym Paula McCartneya i przypisany do partnerstwa LennonMcCartney”. Co ciekawe „Magazyn Rolling Stone umieścił „Norwegian Wood” na 83 miejscu listy „500 najlepszych piosenek wszech czasów” w 2004 roku”. Tytuł piosenki nieprzypadkowo posłużył Murakamiemu za tytuł książki. Odwołanie do niej znajduje się w powieści co najmniej dwukrotnie. Jest ona bowiem ulubioną kompozycją do grania na gitarze dla jednej z głównych bohaterek, Naoko. A wygrywa ją wielokrotnie Reiko Ishida, nauczycielka muzyki, instrumentalistka. 

(…) odebrała sobie życie, tak jak wielu moich znajomych, którzy popełnili samobójstwo, kiedy doszli do pewnego etapu życia, zupełnie jakby nagle przyszło im to do głowy.”  –Norwegian Wood” Haruki Murakami.

To powieść o miłości i dorastaniu japońskich dwudziestolatków. Rozpoczyna się w 1968 roku a kończy dwa lata później, choć w wielu miejscach Murakami podpowiada czytelnikom, co stało się z głównymi bohaterami później. Dzięki temu można prześledzić potencjalne ich przyszłe losy. Głównym bohaterem jest Tōru Watanabe będący jednocześnie narratorem powieści. To Watanabe opowiada o swoich przeżyciach, w których uczestniczą inni, ciekawi bohaterowie. Jak również, to z pozycji życia wewnętrznego Watanabiego czytelnik jest w stanie zagłębić się w szczery i prostoduszny sposób myślenia, który prezentuje. Sam w sobie bohater jest więc wyjątkowy i niespotykany w czytanych przeze mnie publikacjach! 

Głównego bohatera poznajemy, gdy w wielu dziewiętnastu lat na pierwszym roku studiów spotyka niespodziewanie w tokijskim pociągu podmiejskim Naoko, dziewczynę jego jedynego szkolnego przyjaciela Kizuki. Kizuki, który przez swoją decyzję na zawsze pozostanie siedemnastolatkiem. Spotkanie z wieloletnią dziewczyną przyjaciela niespodziewanie przeradza się w poważniejszą relację. Naoko oddala się jednak od Watanabiego, który coraz bardziej wpada w wir studenckiego życia. Dostosowuje się do swego współlokatora Komandosa. Penetruje nocne tokijskie życie ze studentem trzeciego roku, nałogowym i patologicznym uwodzicielem, przystojniakiem Nagasawą, którego dziewczyna; Hatsumi, porzucona przez niego po studiach popełnia samobójstwo.

-Słońce zachodzi, dziewczyny wychodzą na miast, krążą po okolicy bez celu, piją alkohol. One czegoś szukają, ja im to mogę ofiarować. To naprawdę proste.”  – Norwegian Wood” Haruki Murakami.

Zaprzyjaźnia się z Midori, która uczęszcza z nim na jeden z wielu wykładów. Uwodzicielska, bezpośrednia, przepiękna dziewczyna urozmaica mu życie samotnika włócząc się z nim po tokijskich ulicach. Tōru Watanabe dzięki niej zaczyna inaczej patrzeć na swe życie, zaczyna dostrzegać inne możliwości, których nie dostrzegał owładnięty uczuciem do Naoko, która odseparowuje się od niego coraz bardziej. 

Haruki Murakami wydał po raz pierwszy „Norwegian Wood” w 1987 roku. Akcję umiejscowił pod koniec lat sześćdziesiątych. W wielu miejscach nawet z pozycji narratora wskazuje, że od momentu opisywanych wydarzeń minęło już dwadzieścia lat. Możliwe, że autor czerpał z licznych doświadczeń autobiograficznych w konstruowaniu powieści. W opisywanych latach, sam był studentem, podobnie jak narrator jest jedynakiem uwielbiającym czytanie książek i słuchanie muzyki. Do tego oddający się z pasją pływaniu. 

Już w czasach umiejscowienia akcji Tokyo stanowiło ogromną metropolię. Fabułę dominują liczne podróże młodych bohaterów, którzy korzystają z transportu publicznego. Wiele scen dzieje się na peronach, w pociągach, w metrze, w drodze do, w drodze z…. Wiele scen rozgrywa się na świeżym powietrzu, podczas spacerów. Ten sposób wykreowania miejsc akcji wzmacnia poczucie prawdziwości opisywanych zdarzeń i realności bohaterów. Język jest prosty. Książka składa się z jedenastu ponumerowanych rozdziałów, w których dwie całkowicie różne postaci kobiece prezentują inne życie, w które może wkroczyć u progu dorosłości Watanabe. Musicie wiedzieć, jak dowiedziałam się z jednego przypisu, że w Japonii wiek dwudziestu lat traktowany jest jako oficjalne wejście w dorosłość. Naoko symbolizuje dziewczynę nie z tego świata, zanurzoną w snach i fantasmagoriach, żyjącą przeszłością. Trudną przeszłością. Jedną z najbardziej wstrząsających scen była scena, w której Naoko znajduje swą starszą siostrę po udanej samobójczej próbie przez powieszenie. Do tej pory mam ciarki myśląc o niej. Midori twardo stąpająca po ziemi, pragmatyczna i energiczna obrazuje znowu zmianę, która Watanabiemu jest bardzo potrzebna. Sam Watanabe zdaje się być między nimi jakby zawieszonym mostem pomiędzy dwoma przepięknymi brzegami. Raz podąża w jedną, a raz w drugą stronę jego końca. 

Książka w formie indywidualnej interpretacji powieści Harukiego Murakamiego została zekranizowana w 2010 roku. Wśród czytelników nie zebrała pozytywnych recenzji. Ich zdaniem reżyser i scenarzysta Tran Anh Hung uprościł relacje pomiędzy ciekawie wykreowanymi bohaterami, których wzajemne relacje stworzą pewien splot tajemnic. W jednej recenzji przeczytałam, że „Obrazy Japonii, przesycone niejapońskim, jakby wietnamskim światłem atakują widza świeżością drzew, poruszanej wiatrem trawy, podmokłej doliny, nadmorskich skał. Reżyser „Schyłku lata” atmosferę filmu jak zwykle buduje za pośrednictwem wystylizowanego piękna kadrów, muzyki – skomponowanej przez Radiohead, eksplozji soczystej zieleni i zmysłowo ukazanego bólu”. Muzyka i w filmie, i w pierwowzorze odgrywa istotną rolę, tak jak literatura. W wielu miejscach czytałam o słuchanych płytach czy wygrywanych na gitarze przez Reiko Ishidę utworach muzycznych. Próbowałam zgadywać czy któryś z nich jest mi znany. Podobnie jak z lekturami, które czytał Watanabe i do których czytania zachęcał innych jak; Scott Fitzgerald z przeczytanym wielokrotnie „Wielkim Gatsbym”, Truman Capote, John Updike, Raymond Chandler. 

(…) lecz nie zauważyłem na swoim roku ani w akademiku nikogo, kto gustowałby w tego typu powieściach. Wszyscy czytali zazwyczaj japońskich autorów, jak Kazumi Takahashi, Kenzaburõ Oe czy Yukio Mishima, albo współczesncych pisarzy francuskich.” – Norwegian Wood” Haruki Murakami.

To poruszająca opowieść o mierzeniu się z krzywdą, oswajaniu traumy i uzdrawiającej sile empatii. To historia młodych Japończyków, którzy dzielą się wzajemnie refleksami na swój temat i zdarzeń ze swego życia. To jakby proza drogi, w której każdy człowiek jest kolejną autostradą podążającą w odrębnym kierunku. 

(…) Zastanawiałem się nad tym, co do tej pory utraciłem, nad straconym czasem, nad ludźmi, którzy umarli albo odeszli, nad myślami, które już nie wrócą.” –Norwegian Wood” Haruki Murakami.

„-Nie rozczulaj się nad sobą. Tylko prymitywy się nad sobą rozczulają” . – Norwegian Wood” Haruki Murakami.

Bardzo podoba mi się sposób przedstawiania rzeczywistości przez Murakamiego. Dialogi, mimo że bez zbędnych ozdobników, proste i jasne w swym przekazie są dla mnie niezwykle głębokie. Tylko Murakami potrafi tak przedstawiać sposób rozmowy między dwójką młodych, inteligentnych ludzi. W pokorze i szacunku do drugiego człowieka. 

– Przepraszam – powiedziała, (…) – Byłam po porostu zła na siebie. 
– Myślę, że cię jeszcze tak naprawdę nie rozumiem. Nie jestem zbyt bystry, potrzebuję trochę czasu, aby pojąć pewne rzeczy. Ale jeżeli tylko będę miał czas wszystko dokładnie przemyślę i wtedy nikt na świecie nie będzie cię tak dobrze rozumiał jak ja.” – Norwegian Wood” Haruki Murakami.

Tylko Murakami potrafi opisać dialog między dwójką młodych ludzi ociekający seksem w sposób metodyczny, wręcz akademicki, bez zbędnej podniety, zbędnego wulgaryzmu. 

„-(…) Lubię cię, ale chodzę z kim innym i nie mogę robić takich rzeczy. Jestem w tych sprawach dość zasadnicza. Dlatego przestań. Proszę. Lecz ty nie przestajesz.
– Przestałbym.
– Wiem. Ale to jest na niby, więc może tak być (…) I mówię: „Przestań, naprawdę przestań. Coś tak wielkiego i twardego za nic się nie zmieści.”
– Nie jest taki duży. Zwyczajny.” – Norwegian Wood” Haruki Murakami.

Zresztą Midori ze swym opętaniem do „świntuszenia” i oglądania filmów pornograficznych w kinie niezwykle mnie urzekła. Mimo wszystko, Murakami zadbał, by nie była gburowata, a miała ogromne pokłady kobiecego wdzięku.

Uwielbiam prozę w tym wydaniu. Uwielbiam dowiadywać się w ten sposób fantastycznych informacji o Japonii. Dzięki „Norwegian Wood” Haruki Murakamego dowiedziałam się między innymi, że w końcówce lat sześćdziesiątych istniały już legalne love hotele w Tokyo, w których można było uprawiać seks oraz że do kin można było iść na film pornograficzny. Dowiedziałam się też, że wielość samobójstw wśród młodych stanowiła jakby codzienność. Możliwe, że to wskutek braku możliwości dostosowania się do warunków następujących po II wojnie światowej, gdy nagle cesarz pozbawił się boskości i świat został zdominowany przez bardziej równe prawa. 

Dlatego warto czytać. Naprawdę. Czytajcie Murakamiego! 

Moja ocena: 8/10

Książki Murakamiego wydaje Wydawnictwo Muza, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi.

„Córka z Genewy” Soraya Lane

CÓRKA Z GENEWY

  • Autorka: SORAYA LANE
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Cykl: UTRACONE CÓRKI (tom 4)
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 14.08.2024
  • Data premiery światowej: 8.03.2024 

Ostatnio mojej przyjaciółce przyznałam się, że jestem okładkową sroczką😁Jest to całkowita prawda. Potwierdzam z pełną świadomością, że uwielbiam pozycje książkowe, które oprócz ciekawego wnętrza zachwycają swą oprawą. Wiele takich publikacji wydaje właśnie Wydawnictwo Albatros, dzięki któremu otrzymałam czwarty tom cyklu „Utracone córki” autorstwa Sorayi Lane zatytułowany „Córka z Genewy”. Poprzednie części to: „Córka z Grecji”, „Córka z Włoch” i „Córka z Kuby”. Zobaczcie sami jak wszystkie tomy serii ładnie się ze sobą komponują😊.

Fabuła, podobnie jak we wcześniejszych trzech tomach dzieje się w dwóch planach czasowych. „Córka z Genewy” przypomina mi więc również cykl siedmiu sióstr autorstwa zmarłej już Lucindy Riley (jeśli nie czytaliście jej książek to serdecznie Was do tego zachęcam😏). Rozpoczyna się prologiem z podtytułem: Nad Jeziorem Genewskim. Wrzesień 1951 roku. Letnia rezydencja Floriana Lengachera”. To dzięki niemu poznajemy Delphine i Floriana w sytuacji, gdy mężczyzna zamierza się jej oświadczyć. 

„– Bez ciebie jestem nikim – wymruczał w jej włosy. – Powiedz „tak”, proszę. Pozwól mi znaleźć sposób, żebyśmy mogli się pobrać.
Ja też, Florianie, bez ciebie jestem nikim, pomyślała.” – „Córka z Genewy” Soraya Lane.

Kolejno Lane przeprowadza nas od rozdziału pierwszego osadzonego w mieście „Londyn. 2022 rok” przez perypetie Georgii, która jak inne znane nam bohaterki cyklu odwiedza na żądanie kancelarię prawną Williamson, Clark & Duncan, gdzie dowiaduje się od Mii, że jej ciotka Hope Berenson „Przez wiele lat prowadziła w Londynie placówkę, Dom Hope, dla niezamężnych matek i ich dzieci. Była znana z dyskrecji, a także dobroci… mimo ciężkich czasów.” Georgia otrzymuje pudełeczko z imieniem i nazwiskiem swej babci – Cary Montano. Georgia, która;

„Przez ostatnie dziesięć lat starała się zaakceptować to, że nie ma rodziny; dowodziła samej sobie i światu, że mimo tego, co przeszła, może odnieść sukces, że potrafi przeboleć to, czego zaznała jako nastolatka. Perspektywa otwarcia tego pudełka wydawała jej się jak rozbieranie misternie skonstruowanych murów obronnych, które wznosiła wokół siebie, by się chronić. Po prostu otwórz je. Nie myśl za dużo, tylko otwórz.” – „Córka z Genewy” Soraya Lane.

Georgia, która po otwarciu pudełka osiemnaście miesięcy później dowiaduje się, że stała się posiadaczką rzadkiego kamienia różowego turmalinu z diademu uznawano za najcenniejszy klejnot w kolekcji włoskiej rodziny królewskiej, który widziany był ostatnio przed abdykacją. By odnaleźć sens przekazanej jej po latach przesyłki postanawia udać się w podróż nad Jezioro Genewskie i spotkać z przystojnym Lucą, który odziedziczył olśniewającą tiarę po swym dziadku, w której brakuje jednego kamienia. Kamienia, którego od lat szuka. 

Przy czytaniu czwartego tomu cyklu autorstwa Sorayi Lane nie było zaskoczenia. Konstrukcyjnie książka jest bardzo podobna do poprzednich części. Czytelnik obserwuje i wdraża się w historię nieszczęśliwej miłości Delphine i Floriana, a także współcześnie w rodzącą się silną relację pomiędzy Georgią i Lucą w przepięknej szwajcarskiej scenerii. Autorka zadbała, by te dwa powiązane ze sobą wątki wspólną rodzinną przeszłością nie myliły się czytelnikowi. Skrupulatnie przed każdym rozdziałem oznaczała miejsce i czas akcji dzięki czemu nie sposób się było pogubić. To powieść obyczajowa ze szczęśliwym zakończeniem, choć historia miłosna Delphine i Floriana – jak uprzednio wspomniałam – taka się ostatecznie nie okazała. Dla mnie „Córka z Genewy” okazała się przyjemną, budującą lekturą, napisaną w sympatycznym klimacie. 

To książka z tych, która może nie jest arcydziełem, ale wnosi coś ze sobą do życia czytelnika. Wnosi relaks, spokój i zatrzymanie się na chwilę w codziennym życiu, by pokontemplować, jak żyli inni, z czym się mierzyli i jakie straty ponosili. To narracja o najtrudniejszych decyzjach, które przesądzają nie tylko o naszym życiu, lecz także o życiu naszych najbliższych, również następnych pokoleń. Chwilami słodko – gorzka opowieść opisująca ulotność szczęścia, które czasami zdarza nam się odczuwać tylko przez jedną, krótką chwilę. To także powieść o własnych korzeniach, nierzadko przez nas odrzucanych, by nie obnażać, co może skrywać przeszłość. Ta książka skłania czytelnika jednak do refleksji, że prawda o rodowych więzach i chęć ich dogłębnego rozpoznania jest silniejsza niż najbardziej dotkliwe fakty z przeszłości. 

Powieść dla fanów książek obyczajowych osadzonych w pięknych sceneriach z rozbudowanymi wątkami miłosnymi. Zdecydowanie idealna lektura na samotne wieczory👍. 

Moja ocena 8/10.

We współpracy recenzenckiej z Wydawnictwem Albatros.

„Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe

MINISTERSTWO MORALNEJ PANIKI

  • Autorka: AMANDA LEE KOE
  • Wydawnictwo: TAJFUNY
  • Liczba stron: 216
  • Data premiery : 12.10.2020
  • Data premiery światowej: 1.10.2013

Zbiór opowiadań zatytułowany „Ministerstwo moralnej paniki” w październiku 2020 roku wydało Wydawnictwo Tajfuny. To kolejna ciekawa pozycja z gatunku literatury pięknej, prozy azjatyckiej oferowana przez tego Wydawcę. Z ciekawością sięgnęłam na oficjalną stronę Wydawnictwa, by dowiedzieć się co nieco o samej autorce. Okazało się, że Amanda Lee Koe to queerowa singapurska pisarka, której debiutancki zbiór opowiadań Ministry of Moral Panic otrzymał Singapurską Nagrodę Literacką w kategorii fikcja w języku angielskim. Zwycięstwo zagwarantowało jej udział w literackiej rezydencji na Uniwersytecie w Iowa, niedługo później otrzymała również stypendium pozwalające jej na podjęcie studiów pisarskich na Uniwersytecie Colombia. Pieniądze z wygranej Singapurskiej Nagrody Literackiej przeznaczyła na przeprowadzkę do Nowego Jorku.  (źródło: tajfuny).

Są rzeczy, które przebijają się przez połacie pamięci, rzeczy, które człowiek nosi w sobie, chociaż nie są niezbędne, rzeczy, które ciągną w dół, ale nie można się uwolnić od ich balastu, bo jedyny sposób wyrzucenia ich za burtę to samemu skoczyć do morza.” „Flamingo Valley” [w:] „Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe. 

Paleta czternastu opowieści emanuje strachem, lękiem i niespełnionymi miłościami. W każdym opowiadaniu Amanda Lee Koe udowadnia, że człowiek tęskni za tym, by być zrozumianym, komuś potrzebny, nawet jeśli ponosi za to ogromną cenę. Autorka porusza trudne tematy, jak przemoc domowa, wykorzystywanie pomocy domowych w roli pracownic seksualnych, gwałtu, usłużności azjatyckiej i kobiecego poddaństwa mężom, wielożeństwo Malajczyków, a także lincze na tych, których nie akceptujemy, których się boimy bądź na sobie, za to, że nie spełniamy oczekiwań społecznych. W wielu miejscach Amanda Lee Koe kreśli historie z pazurem, bez cenzury czym skłania do myślenia nad tym, dlaczego zachowujemy się w taki czy inny sposób. Skąd te nasze oczekiwania? 

Autorka nie szczędzi słów, by zaciekawić czytelnika. Ma wiele do zaoferowania, bo opowieści nie są do siebie podobne, mimo, że w dwóch opowiadaniach o tym samym tytule „Na dwa sposoby”, występuje ta sama kobieca postać; Zurotul pracownica Happy Maid Empolyment Sercices Pte Ltd, która po krótkiej pracy zagranicą wraca do swej rodzinnej wsi. Spodobały mi się zresztą te dwa różne sposoby ukazania jej postaci. W obu Zurotul przede wszystkim widzi siebie z pozycji kobiety zauważonej i kochanej. I jako dar traktowała siebie w oczach nawet swoich oprawców. Niezwykle intrygujące przeżycia pokazane z ciekawej strony. Najbardziej romantyczne okazały się historie przedstawione w „Flamingo Valley” oraz „Ballada o Arlene i Nelly”. Pierwsza dotyczy spotkania po czterdziestu latach w domu opieki kobiety Ling Ko Mui ze znanym jej w przeszłości Deddym Haikelem. Ona już wdowa, praktycznie w opiece paliatywnej. On ciągle posiada trzy żony; Khairah, Azzizah i Fathiah, choć nigdy nie zapomniał o Ling Ko Mui. 

„Tak się przedstawiał jego problem z posiadaniem trzech żon. Rotacyjny seks był niezły, ale trzy żony dogadywały się ze sobą na tyle dobrze, że często tworzyły przeciw niemu wspólny front. Czasami zachodził w głowę, jak im się udaje trzymać taką sztamę — czyżby nie budził w swoich kobietach kłótliwych zazdrosnych bestii?” – „Flamingo Valley” [w:] „Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe. 

Zdobyłem sławę. Ubóstwiały nas uczennice i młode kobiety: Malajki, Chinki, Hinduski. Nigdy nie przestałem wypatrywać w tłumie jej twarzy, albo jej sobie wyobrażać, ale w głębi duszy wiedziałem, że tamten miał rację — ona nigdy nie miała być moja”. – „Flamingo Valley” [w:] „Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe. 

Ballada o Arlene i Nelly” w bardzo subtelny sposób opowiada natomiast o tym, jak trzy razy w życiu spotkały się dwie kobiety. Pierwszy w wieku dziecięcym, drugim, gdy były nastolatkami. A trzeci, gdy już dojrzałymi, prawie pięćdziesięcioletnimi kobietami. Choć raczej musiałabym napisać, że to historia o tym „(…) jak się w końcu zeszły..” Amanda Lee Koe odtworzyła głęboką kobiecą relację, w której szybkie porywy serca miały mniejsze znaczenie niż wieloletnie oddanie, wieloletnia przyjaźń i miłość. Podobnie odebrałam historię opisaną w „Alice, to ty musisz być środkiem własnego wszechświata”. Postać tytułowej Alice w zestawieniu o wiele starszą przyjaciółką Jenny wzmocniła we mnie wiarę w prawdziwe kobiece relacje, w prawdziwą przyjaźń. Bez względu na ograniczenia, bez względu na wiek. Pięknie opowiedziane ostały te dwie historie. 

Autorce należą się pochwały za sposób przedstawienia trudnej historii zabranej Marii ze znanego jej malezyjskiego świata do Holandii w „Czternaście zapisków z Dziennika Marii Hertogh”. Marii, która by uciec od Adeline kolejno stawała się żoną; Gerarda, Toma i Bena, a tak naprawdę tęskniła za Monsoorem. Stawała się matką dziesięciorga dzieci; Fransa, Marlies, Theo, Huub, Carolien, Paula, Maryolien, Hansa, Petera i Sylviji. W tym opowiadaniu autorka zaznaczyła różnice kulturowe, z którymi zachodni świat nie potrafi się zgodzić, a który dla wychowanych w takim dziedzictwie kulturowym jest całkowicie normalny. Za nim potrafią tęsknić przez kilkadziesiąt lat, jak Maria. Kłaniam się głęboko Amandzie Lee Koe również za nowelę „Miłość to żadna wielka prawda”. Dość, że podobał mi się sposób, w jaki autorka zripostowała funkcjonujący w społeczeństwie idylliczny i gloryfikowany obraz miłości romantycznej, to jeszcze zrobiła to w bardzo umiejętny sposób w osobie głównej bohaterki. Bardzo dobrze autorka zobrazowała również charakterystyczne cechy azjatyckiego społeczeństwa. Poddanie oczekiwaniom, spełnianie żądań czy brak jakichkolwiek skarg. 

Swoje łóżko wyrzuciłam. Łatwo mieć depresję, kiedy ma się łóżko. Teraz czuję się dobrze. Na podłodze człowiek się wysypia.” – Miłość to żadna wielka prawda”[w:] „Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe. 

Będąc azjatycką żoną, uczysz się trzymać język za zębami. Mąż ma zawsze rację – nie warto się sprzeczać…” – Miłość to żadna wielka prawda” [w:] „Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe. 

Nie zrozumiałam kompletnie Marla z „Syreny”. Pojęłam mechanizm relacjonowany słowami narratora, kolegi z klasy Marla, nie pojęłam jednak z czego ten Marl był złożony. Skąd ten syreni ogon? Choć nie ukrywam, że motyw z jego ciężko chorym ojcem mnie ujął. Podobnie jak postać młodej kelnerki z „Król Caldecott Hill” zafascynowanej od dziecięctwa aktorem seriali chińskich, którego spotyka w dorosłym życiu w restauracji, w której pracuje. A potem idą do jego pokoju hotelowego i…..ona mu pokazuje swoje blizny. 

Zasadniczo o każdej opowieści mogłabym coś napisać, by Was zachęcić do przeczytania tego zbioru. Jak wspomniałam na początku, mimo że główny wątek orbituje wokół różnych typów miłości lub jej braku, w twórczości Amandy Lee Koe dominuje szerokie spectrum różnorodności; postaci, miejsc, wieku bohaterów, wykształcenia, pokazanej perspektywy, narratorów, rysów psychologicznych postaci; od złych po dobrych itd. To cały kalejdoskop przeżyć zawartym w jednym tomie opowiadań, który może wzbudzić w Was całkowicie różne emocje. I to wszystko w otoczeniu kosmopolitycznej metropolii jaką jest Singapur. Te opowiadania to jakby książki w książce. I ta rozmaitość charakteryzuję tę prozę.  

Moja ocena: 8/10

Zbiór opowiadań wydało Wydawnictwo Tajfuny, a opinię o nim przeczytaliście dzięki abonamentowi Legimi

„Grobowa cisza, żałobny zgiełk” Yōko Ogawa

GROBOWA CISZA, ŻAŁOBNY ZGIEŁK

  • Autorka: YŌKO  OGAWA
  • Wydawnictwo: TAJFUNY
  • Liczba stron: 192
  • Data premiery w tym wydaniu: 2.11.2020
  • Data premiery światowej: 1.06.1998

Yōko Ogawa jest autorką wspaniałej powieści, którą niedawno przeczytałam, a opinię o niej opublikowałam na moim blogu czytelniczym😁. Chodzi o pięknie wykreowaną postać wybitnego matematyka, który po wypadku utracił zdolność zapamiętywania zdarzeń sprzed osiemdziesięciu minut. Ta historia zawarta jest w książce pt. „Ukochane równanie profesora” (recenzja na  klik). Przeczytaliście już? Mam nadzieję, że moja recenzja Was do tego zachęciła. Jeśli lubicie głębokie historie to nie będziecie żałować😏. Zbiór trzynastu opowiadań powiązanych ze sobą zawarty w tomie „Grobowa cisza, żałobny zgiełk” to kolejna pozycja autorki wydana przez Wydawnictwo Tajfuny do której sięgnęłam w ramach moich prywatnych planów czytelniczych. 

Posłowiu autorka napisała: „Na koniec chciałam również podziękować każdej osobie, która trzyma tę książkę w rękach.” Ja dziękuję autorce za tak cudownie opisane historie, których różnorodność mnie zafascynowała. Łączą je miejsca zdarzeń, nawet bohaterowie wspominani w innych historiach. Cały cykl rozpoczyna się opowiadaniem „Popołudnie w cukierni”, które jest obrazem przeogromnej żałoby matki, która dwanaście lat wcześniej utraciła swego sześcioletniego syna. Jego ciało zamknięte w starej lodówce znalazła kobieta przechadzająca się po wysypisku, po trzech dniach poszukiwania chłopca. Chłopca, który zawsze w swe urodziny będzie miał sześć lat. Tę samą lodówkę, na tej samej górce czytelnik spotyka w ostatnim, trzynastym opowiadaniu zatytułowanym „Trujące rośliny”. Tych powiązań jest znacznie więcej. I świetnie się bawiłam w trakcie czytania zapamiętywaniem poszczególnych, łączonych przez autorkę ze sobą treści. 

Moją ulubioną opowieścią jest „Sok”, w którym Yōko Ogawa opisała postać młodej dziewczyny, której matka choruje śmiertelnie na raka. Historia o tym, jak prosi znajomego o towarzyszenie jej w obiedzie ze swoim nieobecnym w jej życiu ojcem, znanym „(…) parlamentarzystą, który do niedawna był chyba ministrem pracy czy komunikacji” jest napisana z ogromnym wyczuciem. Bez oceniania. Bez dyskryminowania. Jej osoba jest bardzo przejmująca. 

Była najbardziej niepozorną osobą w całej klasie. Podczas zajęć właściwie się nie odzywała. Nawet gdy wywołana do odpowiedzi tłumaczyła angielskie czytanki albo rozwiązywała równania na tablicy, nie opuszczała jej aura nieprzeniknionego spokoju. Tak jakby cały czas pilnie uważała, by nie robić niepotrzebnego hałasu. Nie miała bliskich przyjaciół, nie należała do żadnego kółka, przerwy lunchowe spędzała, jedząc sama w kącie.” – Grobowa cisza, żałobny zgiełk” Yōko Ogawa.

Tak przejmująca, że kolega z klasy, który jej towarzyszył pamięta ten wieczór i jej osobę, także jej sposób zachowania i wypowiedziane słowa nawet dwadzieścia lat po wydarzeniu, które zakończyło się w opuszczonej starej poczcie, gdzie ktoś składował soczyste owoce kiwi. Owoce kiwi przytoczone w kolejnym opowiadaniu o znamiennym tytule „Stara J.”, która z zadziwiającym skutkiem uprawiała pięciopalcowe marchewki i obdarzała nimi najemców swej nieruchomości. Opowiadanie pisane z perspektywy pisarki, która stara się nie narazić wynajmującej jej małe mieszkanko. Tym samym zaprzyjaźnia się z nią, aż do momentu, gdy „zwłoki o zbielałych kościach odkopano pod grządką…”.  I ta pisarka okazuje się ciekawą bohaterką w kolejnej historii zatytułowanej „Piaskowy Dziadek”, gdy wspomina ją jej pasierb, z którym mieszkała tylko dwa lata. To bardzo interesujący zabieg, gdy narratorka poprzedniej nowel staje się jedną z głównych bohaterek. Relacje jej pasierba są rozdzierające serce. Zapamiętał ją inaczej. Zapamiętał ją jako czułą, troskliwą matkę, z którą niestety ojciec musiał się rozwieść. Jej dysfunkcje nie wybrzmiały w opowiadaniu „Stara J.” Dlatego poszukiwanie tych powiązań i odnajdywanie łączących poszczególne historie koligacji wydało mi się świetną zabawą. Podobnie jak pulmonolog doktor „Y”, którego szukają w szpitalu, który odwiedza kaletnik w „Fastryga na serce”. Pulmonolog, który złamał serce sekretarki oddziałowej, o której opowiada zafascynowana nią współpracowniczka w narracji zatytułowanej „Kitle”. Adiunkt na pulmonologii, który tragicznie kończy, podobnie jak niedoszła klientka torebki na serce. Klientka makabrycznego kaletnika. Sama jest postać zaskoczyła mnie przeogromnie. Głębokie ukłony należą się autorce za pomysł na nią. 

„— Podobno potrafi pan zrobić każdą torebkę. — Kobieta zdjęła okulary przeciwsłoneczne i zastukała długimi paznokciami w stół.
— Oczywiście. — Aby zamaskować konsternację, rozłożyłem przed sobą szkicownik. — Czyli potrzebuje pani torby do noszenia serca?
— Zgadza się.” – Grobowa cisza, żałobny zgiełk” Yōko Ogawa.

W ogóle inwencja w opowiadaniach Yōko Ogawy nie zna granic. Wujek, sprzedający ortezy na wzrost z fragmentu „Sprzedawca ortez”, finalnie kończący jako opiekun dwóch starszych bliźniaczek posiadających tygrysa bengalskiego i muzeum tortur, które odwiedza osiemnastoletnia fryzjerka w opowiadaniu pt. „Witamy Muzeum Tortur” będąca jednocześnie sąsiadką z dołu sekretarki, która romansowała z adiunktem na oddziale pulmonologii miejskiego szpitala. Sąsiadką przepytywaną przez detektywa o okoliczności śmierci pulmonologa, a także dowiadująca się, że policja podejrzewa, iż morderstwo pacjentki, która potrzebowała torbę na serce, oczekującej na operację na oddziale kardiochirurgii może się łączyć z jego śmiercią. I tu kolejne duże zaskoczenie. Okazuje się, że nawet nie jedna historia potrafi się łączyć z drugą poprzez bohaterów, przytaczane okoliczności czy miejsca, a nawet równocześnie dwie. Niby odrębny zbiór opowiadać, a jednak splatający się w jedną całość. Każda kolejna historia była wiec dla mnie dużą niewiadomą. Już po pierwszych dwóch zdaniach zastanawiałam się jak i z którą będzie się łączyć ta aktualnie czytana. Świetny zabieg, który kojarzę tylko z tą publikacją. Tygrys, o którym autorka wspomina w opowiadaniu „Sprzedawca ortez” znajduje również swe miejsce w opowieści zatytułowanej „Ostatnia godzina tygrysa”. Sam sprzedawca ortez jest w niej również sportretowany, gdy przyjmuje żonę adiunkta pulmonologii, który specjalizował się w terapii eozynofilowych nacieków płuc. To uwrażliwiająca o powieść o zdradzonej, a raczej wielokrotnie zdradzanej kobiecie, która o wszystkim wie. Bardzo zaskoczyło mnie opowiadanie „Pralnia i pomidory” pisane z perspektywy relacji młodego mężczyzny, dziennikarza, który odwiedza hotel, celem napisania artykułu. Jest to opowieść o krótkiej znajomości z kobietą z psem, która również jest klientką tego samego miejsca. Spotykają się od czasu do czasu w różnym miejscu. Chwali się pomidorami, które zebrała z miejsca wypadku ciężarówki, o której autorka wspomniała w innej historii. Opowiada o pisanych przez siebie publikacjach, które chroni przed złodziejami nosząc je przy sobie. I od razu w tym fragmencie skojarzyłam😁. To postać z wcześniejszej części. I to nie jednej. Przeczytajcie sami, by dowiedzieć się z których😉. 

Jestem zachwycona tą publikacją w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie spodziewałam się, że kiedyś przeczytam tego rodzaju książkę. Taki zbiór opowiadań, które połączone są ze sobą wielowątkowo to chyba unikat. Przeczytane historie stanowią pewną całość. Zabieg polegający na relacjonowaniu wydarzeń w pierwszej osobie, przez różnych narratorów jest wyśmienity. Nie wyobrażam sobie inaczej poprowadzenia narracji, w tego typu tomie tych krótkich form literackich. Niby nie jestem ogromną fanką ani esejów, ani opowiadań, ale ostatnio mam do nich ogromne szczęście. W gatunku literatury pięknej znajdują się takie perły, które czyta się z niedowierzeniem i z zapartym tchem czując ich wysoką literacką jakość praktycznie od pierwszych stron. Nawet jeśli pisane są wstrzemięźliwie i prostym językiem. 

Serdecznie Wam polecam tę książkę. Podzielcie się swymi wrażeniami, za które będę wdzięczna. Ciekawi mnie czy „Grobowa cisza, żałobny zgiełk” Yōko Ogawy zachwyci kogoś tak samo mocno, jak i mnie. 

Moja ocena: 9/10

Zbiór opowiadań wydało Wydawnictwo Tajfuny, a opinię o nim przeczytaliście dzięki abonamentowi Legimi