Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
Liczba stron: 144
Data premiery :15.10.2021
Data premiery światowej: 1.06. 2019
Z notki biograficznej na stronie Wydawcy https://wuj.pl/autor/imamura-natsuko dowiedziałam się, że Natsuko Imamura „(ur.1980 w Hiroszimie) jest japońską pisarką, laureatką wielu nagród literackich, takich jak Nagroda im. Osamu Dazaia (2010, za opowiadanie Pikunikku) i Nagroda Literacka Noma (2017, za książkę Hoshi no ko) przyznawana autorom wkraczającym na rynek literacki. W roku 2019 książka Kobieta w fioletowej spódnicy przyniosła jej najbardziej prestiżowy japoński laur literacki – Nagrodę im. Akutagawy. Obecnie mieszka w Osace. Tak jak bohaterka Kobiety w fioletowej spódnicy pracowała jako hotelowa pokojówka”.
„Kobieta w Fioletowej Spódnicy” to krótka publikacja, która dotyka tematu samotności i obsesji na punkcie drugiego człowieka. Ale robi to w bardzo subtelny sposób. Powieść wydało Bo.wiem należące do Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ja oczywiście wybrałam tę książkę z półki z powodu…. Tak, tak. Ci co czytają moje recenzje to wiedzą🤪. Z powodu przepięknej okładki Małgorzaty Flis z tą jej charakterystyczną kreską. Nie mogłam obok tej okładki przejść obojętnie i książkę musiałam zakupić😉👍.
„(…) Twarze wszystkich wokół są pełne życia, ale wśród nich tylko Kobieta w Fioletowej Spódnicy roztacza wokół siebie ledwie uchwytną aurę smutku. Tylko udaje radosną, żeby nie zakłócać innym miłego czasu.” –„Kobieta w Fioletowej Spódnicy” Natsuko Imamura.
To historia o tytułowej Kobiecie w Fioletowej Spódnicy, która stała się trwałym elementem wyposażenia miejscowego parku. Zresztą ławka, na której zwykle siada ma kartę ze stałą rezerwacją dla niej. Kobieta w Fioletowej Spódnicy zajmuje ją i je ciastko z kremem. Siedzi z pochyloną głową. Jakby nie dostrzegała tego, co się wokół niej dzieje. To Mayuko Hino, która nie wie, że jest obserwowana przez Kobietę w Żółtym Kardiganie.
Bardzo dobrze wydana książka. Pomijam okładkę, o której już wspomniałam. Publikacja ma skrzydełka na której znajdziecie informacje o Serii z żurawiem i autorce, a także parę opinii o niej i bardzo grubą gramaturę stron, które idealnie pasują do moich dłoni. Do tego czcionka dość sporej wielkości, co pomaga w odbiorze osobom z krótkowzrocznością👍.
Historia w niej opisana jest nietuzinkowa. To obraz głębokiej samotności i Kobiety w Fioletowej Spódnicy, i Kobiety w Żółtym Kardiganie. Tak naprawdę to mamy tu dwie bohaterki. Ta w fioletowej spódnicy daje kontekst opowieść, została przez narratorkę jakby sportretowana w różnych sytuacjach. Ta w żółtym kardiganie pierwszoosobowo opowiada o Tej w fioletowej spódnicy. Obserwuje ją. Zastanawia się nad jej życiem. Widzi ją w różnych sytuacjach. I na swój sposób jej pomaga.
Język jest prostolinijny. Narracja szczera, jasna. Opowieść snuta jest w skupieniu, powoli. To prawdziwy relaks z książką, idealny na wieczór jesienny. Ja czytając tę historię się nie zmęczyłam. Nawet jeśli powieść nie jest arcydziełem literackim jest bardzo dobrze napisana. Polecam ją przeczytać. Szczególnie fanom azjatyckiej literatury !
Po dobrej „Wszyscy zakochani nocą” i rewelacyjnej „Heaven” przyszedł czas na trzecią powieść autorstwa Mieko Kawakami, tj. „Piersi i jajeczka”. Książkę dostarczyło na nasz polski rynek czytelniczy Wydawnictwo Mova, a ja zapoznałam się z nią dzięki opłacanemu przeze mnie abonamentowi bibliotecznemu w Legimi. „Piersi i jajeczka” wydano po raz pierwszy w 2008 roku. Po praktycznie piętnastu latach w wydaniu polskim z 6 września 2023 roku treści wydają mi się nadal aktualne, uniwersalne, a co ważniejsze niezwykle ważne. To wspaniała kobieca literatura piękna!
To historia o Natsuko Natsume. Samotnej prawie czterdziestoletniej kobiecie mieszkającej w Tokio, pochodzącej z Osaki, zakochanej w książkach, piszącej do czasopism, pracującej wcześniej w księgarni i marzącej o wydawaniu swych powieści.
„Wiedziałam, że czasami nie można odróżnić szczęścia od talentu i włożonej pracy. A poza tym cóż znaczyło moje życie? Urodziłam się i umrę – to wszystko. I czy napiszę jakąś książkę, czy nie, czy zostanę uznaną pisarką, czy nie, to tak naprawdę nie miało większego. Na świecie istnieje nieskończona liczba książek, więc nawet jeśli nie będę mogła dać komuś dzieła ze swoim imieniem i nazwiskiem, świat się przez to nie zawali…” – „Piersi i jajeczka” Mieko Kawakami.
Życie Natsuko, jej rodzinę, jej doświadczenia życiowe, poszczególne fazy życia czytelnik poznaje w kolejnych częściach. Cała opowieść o niej zaczyna się w lecie 2008 roku. Druga część dotyczy faz życia w latach 2016 – 2019. Zatytułowane rozdziały składają się na poszczególne części. Niektóre już w samym tytule odzwierciedlają o czym fragment będzie stanowić, jak np. „Po czym poznać biedę?”, „Klienci taniej chińskiej restauracji” czy „urodzić się czy się nie urodzić?” .
To bardzo głęboka powieść dotykająca wiele problemów. Od sieroctwa, biedy, radzenia sobie w życiu przez trzynastoletnią dziewczynkę wychowywaną przez nastoletnią siostrę. Od relacji ze starszą siostrą Makiko i jej córką Midoriko, którą wychowuje sama. Od niespełnionym pragnieniu o byciu pisarzem i niesatysfakcjonującej pracy. Co mnie zachwyciło to bohaterka czyta książki, z którymi i ja się zapoznałam🤪, np. Haruki Murakamiego czy Jun’ichirō Tanizakiego (opinie o ich publikacjach znajdziecie na mym blogu). Mieko Kawakami rozważa kwestię odpowiedzialnego rodzicielstwa. Snuje dywagacje, że jak się urodzisz to już się odrodzisz. Pokazuje wiele odmian bycia rodzicem, od niespodziewanej śmierci, po odrzucenie i opuszczenie, przez zapłodnienie pozaustrojowe czy wykorzystywanie seksualne. Czytając miałam poczucie, że wiele postaci jest tragicznych w tej opowieści. I sama Natsuko i jej siostra powielająca życie ich matki, i Aizawa, który w wieku dorosłym dowiedział się, że nie był biologicznym synem jego ojca, a przede wszystkim Yuriko, która mnie chwyciła za serce.
Podobały mi się również fragmenty, w których Natsuko stara się zostać pisarką. Jej relacje z koleżanką z byłej pracy (również ukazaną jako z problemami małżeńskimi, które stały się chyba przewodnią myślą powieści) czy redaktorką tracącą przedwcześnie życie odzwierciedlały sposób jej myślenia, postępowania, borykania się z prokrastynacją, niedotrzymywaniem terminów czy niezrozumieniem przez jej rówieśniczki.
Sama narracja zasługuje na uznanie. Jest bardzo kobieca i dojrzała. Natsuko wie o swych deficytach, nikogo za nie obwinia, nawet swe trudne dzieciństwo. Mieko Kawakami ma tę niesamowitą umiejętność, że o niełatwych sprawach pisze bardzo prosto, lekko, bez nacechowania negatywnego. Treść dochodziła do mnie, ale przez sposób narracji nie czułam się nią bardzo przytłoczona, nie miałam ochoty odłożyć książki, by odpocząć od tych opisywanych nieprostych doświadczeń. To cecha charakterystyczna tej powieściopisarki.
Zdecydowanie polecam! Bardzo dobra literatura japońska. Sięgnijcie proszę przy okazji i sami sprawdźcie czy Wam się spodoba. Udanej lektury!
Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
Liczba stron: 155
Data premiery :12.11.2024
Data premiery światowej: 12.05. 2020
O „Serii z żurawiem” wydawanej przez markę Bo.wiem należącej do Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego pisałam na moim blogu wielokrotnie. Parę razy już wspomniałam, że moja przygoda z tymi książkami zaczęła się od rewelacyjnych okładek autorstwa Małgorzaty Flis. Nie ukrywam, że wspomnę pewnie o tym jeszcze nie raz. Gdyż…. Sprawiłam sobie kolejne pięć sztuk tej serii. A jak już zauważyliście lubię dzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami na temat zakupionych przeze mnie książek w równym stopniu jak na temat publikacji otrzymanych w ramach prezentów😏. Mój blog nie powstał, by czerpać jakiekolwiek korzyści z jego prowadzenia. Mój blog powstał kiedyś, by propagować czytanie, by zaciekawiać Was dobrymi książkami, by dzielić się opiniami o tych, z którymi się zapoznałam.
Jutrzejsza premiera zbioru opowiadań pt. „Mrok jest miejscem” autorstwa Ariadny Castellarnau też zasługuje na Waszą uwagę i to bynajmniej nie z powodu mrocznej okładki, a podjętych w publikacji tematów.
„Ojciec zmierzał do jeszcze gorszego miejsca, a ona wraz z nim. Wszyscy zmierzali tam wraz nim.” – „Mrok jest miejscem” [w:]„Mrok jest miejscem” Ariadna Castellarnau.
I właśnie o ojcach, matkach, rodzeństwie i dzieciach jest w tych ośmiu opowiadaniach Ariadny Castellarnau. O relacjach, które są trudne, zakrzywione, patologiczne wręcz krzywdzące i pełne przemocy. Z treści wyziera egoizm dorosłych, brak troski, czasem i szaleństwo. Mnie obezwładniała niemoc dzieci, które są bohaterami każdego z opowiadań. Ich samotność. Brak możliwości zmiany lub nieudane próby. A wszystko zaczyna się od jedenastoletniej Lucii mieszkającej z rodziną na odludziu, uciekających od Szalonego Vilette, dla którego pracował jej ojciec. Lucii spotykającej zdeformowanego chłopaka z lasu. Tak samo samotnego jak ona. Wszystko zaczyna się od mądrych słów Długiego; „(…) światłość jest miejsce, a mrok jest innym miejscem. Gdzie chcesz pójść, Lucio?”
Nie ukrywam, że po przeczytaniu niektórych historii musiałam odsapnąć. I mimo, że zbiór opowiadań trafił do mnie w ubiegłym tygodniu, jest dość krótki (ma niewiele ponad 150 stron) to dopiero teraz mogę o nim napisać. Musiałam nabrać dystansu, by świadomość opisywanych krzywd na dzieciach nie przysłoniły mi wartości literackiej tej publikacji.
Ariadna Castellarnau zadziwiła mnie pomysłami. Jest i wspomniany deformowany chłopak z lasu ze wspomnianego tytułowego opowiadania. Jest i syn, Nil na którym rodzice zarabiają pieniądze, sprzedając go jako osobliwość, i jest jego zazdrosny o jego popularność brat w „Marina fun”. Jest i transportowana przez Igora do tytułowego „Calipso” kilkuletnia dziewczynka, której Castellarnau świadomie nie nadała imienia. Bo nie o transportowaną (sprzedaną bądź porwaną) dziewczynkę w opowiadaniu chodziło, a o postać Igora. Jest i Maur, który głoduje wychowywany przez ojca popadającego w szaleństwo, który w szkielecie każe swemu synowi dostrzegać zaginioną córkę a jego siostrę, Mirandę w „Nagłej powodzi”. Niezwykle smutna postać Maura. Najmniej wstrząsającą historię znalazłam w opowiadaniu „Najlepszym ze wszystkich naszych córek i synów” choć i tak opowieść dotyka trudnych tematów związanych z rodzicielstwem; nierównego traktowania, poczucia krzywdy, braku wsparcia ze strony członków rodziny, samotności w domu pierwotnym, z którą dorosły wyrusza w świat. Zaskoczył mnie koncept w „Dzieci bawią się w ogrodzie”. Co za rewelacyjny pomysł zbudowany na wątku o wydarzeniach bezpośrednio po pogrzebie Isoldy, córki głównej bohaterki. Kompletnie nie zrozumiałam postaci dziecka opisanej w „Wyspie w chmurach” choć opowiadanie czytałam dwukrotnie🙄. Na pograniczu fantasy są również treści opisane w ostatniej historii pt. „Człowiek wody”, gdzie postać ojca jako przewodnika również jest demoniczna, ale na swój własny sposób.
Bardzo dobre opowiadania! Trudne to fakt, ale niezwykle cenne pod kątem narracji, wzbudzanych emocji, bardzo różnych historii. Wspólny motyw zaprezentowany został bardzo różnorodnie. To naprawdę opowieści, które mogłyby stanowić odrębne powieści. Tyle jest w nich potencjału, tyle niedopowiedzeń, tyle różnych zakończeń, które rodziły mi się w głowie. I w tym widzę największą wartość opowiadań, w tym, że zbiór jest jakby książkami w jednej książce. Warto je więc czytać odrębnie, by wybrzmiały w naszej głowie i w sercu. Choć od przeczytania niektórych minęło czasem kilka dni, narracje, z którymi zapoznałam się w tym zbiorze zostały ze mną do tej pory. Im dłużej, tym bardziej warte były przeczytania. Tak jakoś instynktownie czuję.
Moja ocena: 8/10
Zbiór opowiadań dotarł do mnie dzięki współpracy z Wydawnictwem Uniwersytetu Jagiellońskiego właściciela marki Bo.wiem.
Koreanka Sohn Won-Pyung jest autorką bardzo dobrzej książki „Almond”, której niestety do tej pory nie czytałam. Wiedząc jednak o tym bardzo się ucieszyłam, gdy Wydawnictwo Mova w ramach #movaazjatycka obdarowało mnie najnowszą jej publikacją pt. „Tube. Opowieść o pewnym życiu”. Książka debiutowała 23 października br. i jest książką drogi, drogi życia😁.
„Jeśli życie było szafką pełną rozmaitych smaków i aromatów, on bez przerwy otwierał tylko jedną z szuflad. Tę, w której mieściły się wściekłość, irytacja, wzburzenie, gniew, przygnębienie i frustracja. Nim się zorientował, nie był już w stanie dotrzeć do pozostałych. Do szczerej radości. Szuflada po brzegi wypełniona trudnymi do opisania emocjami pozostawała szczelnie zamknięta, a on nie miał nawet pojęcia, gdzie się znajduje.” – „Tube. Opowieść o pewnym życiu” Sohn Won-Pyung.
Niespełna pięćdziesięcioletni Kim Seong-gon Andrea po wielu zawodowych niepowodzeniach i po rozpadzie swego małżeństwa postanawia odebrać sobie życie. Niestety, nawet to mu się nie udaje. Zaczyna pracować jako dostawca jedzenia. W trakcie jednej z dostaw spotyka swego dawnego pracownika, gdy jeszcze prowadził pizzerię. Zaprasza młodego mężczyznę do swego życia. Życia, w którym postanawia się zmienić. Małymi krokami dokonywać zmian tego, co możliwe; wyprostować plecy, zlikwidować wdowi garb, uśmiechać się, mówić miłe komplementy itd.
„Jego plecy są teraz proste, a w oczach kryje się pogodny błysk. Wiele przeszedł i nieraz sięgnął dna, ale te wszystkie doświadczenia wyryły się na jego twarzy w postaci widocznej mądrości. Wygląda nieco inaczej niż na początku tej historii i bez wątpienia stał się zupełnie innym człowiekiem.”- „Tube. Opowieść o pewnym życiu” Sohn Won-Pyung.
Książka nie kończy się jednak happy endem. Zresztą jak sama autorka wspomina o tym w Posłowiu nie chodzi o szczęśliwe zakończenie. Chodzi o to, by była książka o wzlotach i upadkach. O tym, że po każdym niepowodzeniu jest czas i miejsce, by ruszyć na nowo do przodu. Zachwyciło mnie to, że autorka przyznaje w części „Od autorki”, że książka powstała dlatego, że natrafiając na pewien wpis na forum książkowym zwróciła uwagę, że nikt pytającego nie zaproponował publikacji, która dotyka tematu odradzania się na nowo. Odradzania się każdego, trudnego dnia.
„Chciałabym z oddali przyklasnąć wszystkim duszom, które dają z siebie wszystko, choć nie mogą zaznać satysfakcji. Dlatego też po raz pierwszy skorzystam z posłowia, by przekazać Ci wiadomość, czytelniku. Z całych sił trzymam za Ciebie kciuki.” – „Od autorki” [w:] „Tube. Opowieść o pewnym życiu” Sohn Won-Pyung.
Książka jest bardzo nostalgiczna. Trochę w narracji przypomina mi film, który mnie zachwycił pt. „Perfect Days” z 2023 o zadowolonym z życia czyścicielu publicznych toalet w Tokio. Postawa, wzrok, gesty, traktowanie innych przez Hirayamę zasługują na naśladowanie. Ten człowiek nie-sukcesu w rozumieniu dzisiejszego społeczeństwa został przepięknie odzwierciedlony jako człowiek usatysfakcjonowany życiem, które toczy. Tego chciała nauczyć nas zapewne w swej powieści Sohn Won-Pyung. Właśnie postawy filmowego Hirayamy.
Powieść składa się z 53 rozdziałów, które składają się na cztery zatytułowane części. Każda z części dotyczy innego aspektu życia głównego bohatera. Na końcu znajduje się „Epilog. Pewne życie”, który nie tyle co wyjaśnia, ile pokazuje, że życie toczy się kołem. Coś się kończy, coś zaczyna. Taka jest jego specyfika. Narrator jest trzecioosobowy, choć wspaniale oddaje myśli, refleksje Andrei. Gdzieniegdzie autorka zwraca się bezpośrednio do czytelnika kreśląc sceny jak ze scenariusza filmowego, typu; „Przenosimy się teraz dwa lata później. Kim Seong-gon Andrea leży akurat na kanapie w ciemnym salonie i ogląda….” Postaci z bliskiego otoczenia głównego bohatera (córka: A- yeong i żona: Ran-hui) stanowią jakby tylko dopowiedzenie w jego historii. Nie są kluczowe, choć postać żony bardzo mi się spodobała, w przeciwieństwie do opisanej relacji z córką. Wiele też dzięki tej publikacji dowiedziałam się o Korei Południowej. Azjaci zjadają zupki błyskawiczne na obiad. Motyw zupek pojawił się już wcześniej w wielu przeczytanych przeze mnie książkach z literatury azjatyckiej, nie tylko koreańskiej. W Korei istnieje kościół katolicki, gdzie przy chrzcie nadawane są dzieciom imiona chrześcijańskie. Stąd u głównego bohatera imię Andrea, a u jego matki Klara😏. To kolejny dowód na to, że książki uczą. Nawet w tak przyjaznej, przystępnej formie jak powieść „Tube. Opowieść o pewnym życiu” autorstwa Sohn Won-Pyung.
Wydawnictwo: BO.WIEM[WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO]
Seria: BONA VITA
Liczba stron: 160
Data premiery w tym wydaniu: 10.10.2024
Data premiery światowej: 1.06.2021
Dziennik z podróży „Powrót do świętych lasów. Zapiski z Japonii” Lorenzo Colantoniego to druga publikacja, którą podarowała mi marka Bo.wiem należąca do Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Książkę wydano w ramach serii „Bona Vita”, która rządnym wrażeń czytelnikom otwiera oczy na świat. I to nie taki całkiem oczywisty. Książka debiutowała 10 października br. i nie ukrywam, że w stosunku do niej miałam ogromne oczekiwania, jako „że ostatnio zachwycam się literaturą japońską😁.
„W Nagoro mieszka ponad trzysta pięćdziesiąt lalek i niespełna trzydzieści osób. Tsukimi Ayano urodziła się tu w 1949 roku i opuściła wioskę, kiedy jej rodzina przeprowadziła się do Osaki w latach sześćdziesiątych….” –„Powrót do świętych lasów. Zapiski z Japonii” Lorenzo Colantoni.
„Hadaka Matsuri („Nagi Festiwal” albo „Festiwal Golasów”) to jeden z najdziwniejszych i na swój sposób najbardziej spektakularnych festiwali sintoistycznych, które organizuje się w całej Japonii w różnych momentach roku. (…) dziesięć tysięcy osób gromadzi się na wąskim placu przed świątynią Saidaji Kannon – in i rozbiera się prawie do naga…” –„Powrót do świętych lasów. Zapiski z Japonii” Lorenzo Colantoni.
Między innymi tego dowiedziałam się z tej publikacji👍. Ciekawych treści, nieznanych mi wątków jest jednak zdecydowanie więcej. Autor zaciekawił mnie kwestię polowania na kofuny. Doinformował mnie w temacie pochodzenia Japończyków. Okazuje się, że nie tylko są powiązani z Chinami i Koreą. Przedstawił dwie ciekawe postaci, które stanowią przeciwwagę dla znanych mi japońskich bohaterów; z pochodzenia Niemkę Alenę, która nadal jest obca dla społeczności japońskiej oraz architekta obrazu Pana Saschime Masui. –„Powrót do świętych lasów. Zapiski z Japonii” to zbiór wrażeń i działań podejmowanych przez autora w trakcie jego powtórnej podróży do Japonii. To osobista relacja, w której na plan pierwszy wysuwa się troska o przyrodę, jej degeneracja, migracja, kultura i duchowieństwo tego narodu.
Nie jestem japonistką i trudno mi ocenić wartość edukacyjną publikacji. Kompletnie, ze względu na brak wiedzy, nie jestem w stanie stwierdzić czy w książce są jakieś przekłamania, nieścisłości i błędy. Będąc agnostykiem odebrałam książkę tylko jako zbiór ciekawostek. Szczególnie zasługuje na Waszą uwagę wioska lalek, która jest przywołana. Zerknijcie na zasoby internetowe, które obrazują w jakich warunkach twórczyni lalek żyje i pracuje.
Okazuje się, że mamy z autorem wspólnego, ulubionego japońskiego pisarza, Jun’ichirō Tanizakiego. Na 46 stronie Colantoni przywołuje i „Klucz”, i „Pochwałę cienia”. Wspomina również „Yoshino”, książkę o tytule nazwy miasta, którym zachwycił się Tanizaki i osadził w nim fabułę powieści wydanej w 1931 roku, której do tej pory nie czytałam😉.
Książka składa się z zatytułowanych rozdziałów, choć za bardzo nie ma co skupiać się na ich nazewnictwie. Nawet jeśli poszczególny rozdział wskazuje na konkretną tematykę pewne kwestie przeplatają się przez całą publikację, np. chramy, rozłam buddyzmu i shinto, a także brakiem dostępu do poszczególnych ścieżek, świątyń kobiet. W pewnym momencie miałam nieodparte wrażenie, że czytam ciągle o tym samym. Autor bez wątpienia miesza racjonalne argumenty i dane z motywami niezbyt powiązanymi z główną myślą. Czytanie urozmaicają zamieszczone pomiędzy poszczególnymi rozdziałami mapy, na których widać, jak przebiegała podróż oraz rysunki. Do tego na końcu zamieszczono, co mi się bardzo podobało, książki, które Colantoni przeczytał przygotowując się do podróży, spis utworów muzycznych, które słuchał oraz Glosariusz i kilka ciekawostek, gdzie zawarto definicje, trudne do odczytania z kontekstu dla niewprawionego odbiorcy.
To ciekawa publikacja orbitująca wokół duchowości, religii i japońskich lasów głównie. Jej wartością dla mnie, jak wspomniałam uprzednio, stanowią ciekawostki, których się dowiedziałam i które stanowiły podłoże do dalszych badań w zasobach internetowych. Nie ma treść jednak wyraźnej struktury. Autor kluczy, miesza wątki, przeplata, co sprawia trochę chaotyczne wrażenie. Mi to za bardzo nie przeszkadzało, bo z tego typu gatunkiem nie mam na co dzień do czynienia. A czy Wam? To musicie się sami przekonać😊.
Moja ocena: 7/10
We współpracy z Wydawnictwem Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem.
Jako niekwestionowana fanka literatury azjatyckiej, a w szczególności japońskiej, również z gatunku literatury pięknej👍, za cel sobie wzięłam sobie propagowanie tej prozy na tym blogu czytelniczym😊😁. Japońska literatura charakteryzuje się, o czym już wielokrotnie wspomniałam, sprytnym, nostalgicznym łączeniem niełatwych wątków, motywów, myśli z niesamowitym pięknem metafor i wyśmienitym akcentowaniem każdego słowa. Do tego prawie każdorazowo czytając prozę japońską, azjatycką dostrzegam jej niespieszność, niekomercyjność i głębokie umiłowanie życie, nawet bardzo trudnego. To w większości naprawdę głębokie i staranne teksty, do których czytania szczerze Was zachęcam. @Wydawnictwo Akademickie Dialog wznowiło w ubiegłym roku dwa opowiadania czytanego i polecanego już Wam Jun’ichirō Tanizakiego. Recenzje poprzednich jego książek dotyczą takich pozycji jak: „Pochwała cienia”, „Klucz” i „Dziennik szalonego starca”. I tym razem Tanizaki nie stroni od trudnych tematów😏.
W opowiadaniach tych makabreska miesza się z mrokiem niechlubnych tokijskich dzielnic.
„– Potem ci wyjaśnię. Teraz musimy się spieszyć. Nie co dzień mam okazję być świadkiem mordertwa. Szkoda by było, gdyby mnie to ominęło.” – „Diabły w biały dzień” Jun’ichirō Tanizaki.
Tak zwraca się Sanomura do swego jedynego przyjaciela w tytułowym opowiadaniu zachęcając go do nocnych wojaży.
„(…) Gdybym został świadkiem zabójstwa, pewnie sam do reszty bym oszalał. Jednak podchodzę do moich relacji niezwykle poważnie, dlatego też nie miałem wyboru. Musiałem wziąć się w garść i pójść do niego.” – „Diabły w biały dzień” Jun’ichirō Tanizaki.
Tak znowu myśli Takahashi, pisarz o rewelacjach Sanomury fascynującego się opowiadaniem kryminalnym Edgara Allana Poe zastanawiając się czy mu towarzyszyć.
Finalnie oboje panowie są świadkami kryminalnych działań pewnej pary. Przepięknej kobiety wyglądającej na gejszę i zapewne jej przyjaciela lub nawet kochanka.
W opowiadaniu zatytułowanym „Opowieść o Tomodzie i Matsunadze” ” Jun’ichirō Tanizaki kreśli znowu interesującą postać tytułowych bohaterów. Historia opowiadana jest z perspektywy narratora – pisarza, który w dniu 25 sierpnia 1920 roku otrzymał z prowincji Yamato list od żony Pana Gisuke Matsunagiego, który po krótkich pobytach w domu od chwili pojawienia się dzieci to pojawia się i znika na zmianę. Zaznajomiony z Ginzõ Tomodą, narrator zastanawia się co i czy cokolwiek łączy obu panów. Nie może uwierzyć, że z pozoru całkowicie inni, i z aparycji, i z charakteru panowie mogą w jakikolwiek sposób być ze sobą powiązani.
Ta publikacja to kolejna wspaniała literacka podróż z przymrużeniem oka w „Kraj Kwitnącej Wiśni”. Do tego prześwietna narracja Tanizakiego, który na swe czasy był niezwykle interesującym nadawcą literackiego przekazu, do tego potrafiącym zaciekawić czytelnika, co jest rzadkością nawet po stu latach. Książka to dotyka trudnych tematów, od których też ten autor nigdy nie stronił. Mamy i fascynację śmiercią oraz cierpieniem, i nihilizm, i neurotyczne zaburzenia, i brak możliwości osiągnięcia szczęścia, a przede wszystkim egoizm i hedonizm. Przy czym wszystko to, zostało przedstawione w bardzo wyszukany sposób. Publikacje cechuje również specyficzny sposób przedstawienia przyjaźni pomiędzy dwoma dorosłymi mężczyznami, takie typowe dla sposobu narracji japońskiej. Język, jak w poprzednich książkach Tanizakiego prostolinijny, bez zbędnych ozdobników. Zdania proste, trafne, styl bardzo wartki i cierpki dowcip to cechy szczególne opowiadań. Dialogi pisane w punkt z lekkim humorem. Mi czytało się prześwietnie. Przez lekturę przebrnęłam w mig.
Na początku wydania czytelnik otrzymuje w gratisie „Od tłumacza” autorstwa Karoliny Grabikowskiej, która w bardzo przystępny sposób wprowadza nieznajomionego odbiorcę w świat literatury japońskiej. Dzięki tej części i z przytoczonych publikacji Tanizakiego już wiem, co będę chciała w kolejnych miesiącach przeczytać😏. I z dotychczasowego mojego doświadczenia zakładam, że te planowane lektury również okażą się warte opanowania.
CZYTAJCIE PIĘKNE, WARTOŚCIOWE KSIĄŻKI !
Moja ocena: 8/10
Książkę wydało Wydawnictwo Akademickie Dialog, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi.
Ostatnio o Wydawnictwo Relacja wspominałam przy okazji przedpremierowej recenzji czwartej części serii ☕️ „Zanim wystygnie kawa”☕️ autorstwa Toshikazu Kawaguchi pt. „Zanim się pożegnamy”. Jeszcze raz całą serię szczerze Wam polecam😊👍. Z dotychczas przeczytanych przeze mnie książek tej Grupy Wydawniczej (wszystkie opinie o nich przeczytacie na mym blogu) wynika, że wydawane publikacje mają głębię, nie są komercyjne i jak nic, idealnie wpasowują się w mój wyszukany gust🤪 – amatorki prozy azjatyckiej, a w szczególności prozy japońskiej. Tym bardziej chętniej sięgnęłam po premierę z maja br. „Wszystko, czego szukasz, znajdziesz w bibliotece” Michiko Aoyama. I od razu stwierdzam, że się nie zawiodłam. Książka jest warta Waszej uwagi!
To kolejna wartościowa książka z gatunku „comfort places”. Tym razem miejscem akcji jest biblioteka ulokowana w ośrodku o nazwie Community House znajdującym się na terenie lokalnej podstawówki. W jej centrum jest punkt konsultacyjny, w którym każdy z odwiedzających może spotkać Panią Komachi szyjącą filcowe mini ozdoby obdarowując nimi gości biblioteki, którzy często ją odwiedzają nie wiedząc po co. Tak jak dwudziestojednoletnia Tomoka sprzedająca ubrania damskie w dużym sklepie o nazwie Eden, która po spotkaniu z Panią Komachi postanawia zmienić swoje życie i rozpocząć dodatkowe kursy pozwalające zmienić jej miejsce pracy. Czy Ryõ – trzydziestopięcioletni księgowy w firmie meblarskiej marzący o sklepie z antykami. Nawet Natsumi, czterdziestoletnia matka, która przeżywa cofnięcie kariery zawodowej po decyzji o dziecku męcząca się w archiwum wydawnictwa, zamiast realizująca się w dotychczasowej pracy redaktorki. I wielu innych klientów biblioteki dla których odwiedziny w tym magicznym miejscu dają nadzieję na nowe, lepsze, bardziej świadome i uważne na siebie życie.
Bardzo dobrym literacko pomysłem było zamieszczenie w książce spisu „Autentyczne książki wspominane w powieści”. Mimo, że głównymi bohaterami nie są te publikacje, to odgrywają one ogromne znaczenie. Po pierwsze nierzadko trafiają do czytających jakby przez przypadek. I to oni zaczynają odkrywać ich drugie dno, które okazuje się dla nich najbardziej właściwe. Jakby Pani Komachi miała szósty zmysł i potrafiła pozornie nie zwracając zbytniej uwagi odgadnąć, co kto potrzebuje. Po drugie ich treść analizowana/wspominana w danej części często prowadzi do pewnych wniosków, które dla mnie w wielu miejscach okazywały się uniwersalne. Wystarczy choćby przeczytać wybrane przeze mnie cytaty.
„W gruncie rzeczy brak troski o jedzenie czy o własne otoczenie oznaczał brak szacunku do samej siebie.” – „Wszystko, czego szukasz, znajdziesz w bibliotece” Michiko Aoyama.
„(…) Nic się nie skończy, bo marzenie wciąż pozostaje żywe. Nawet jeśli się nie spełni. Tak też można żyć. Marzenie o czymś, co się nie spełni, nie jest czymś złym. Pozwala nam cieszyć się każdym dniem.” – „Wszystko, czego szukasz, znajdziesz w bibliotece” Michiko Aoyama.
„(…) Wiesz, zmiana nadejdzie tak czy siak, nawet jeśli bardzo chcemy, żeby wszystko pozostało takie samo. I odwrotnie – są rzeczy, które trwają, choć bardzo chcielibyśmy, by się zmieniły.” – „Wszystko, czego szukasz, znajdziesz w bibliotece” Michiko Aoyama.
To powieść złożona jakby z oddzielnych historii. Jest ich łącznie pięć. Każda z nich ma element wspólny, jest nim biblioteka, postać Pani Komachi i praktykantki, młodej Nozomi Morinaga. Narracja skupia się jednak na innym bohaterze, którego czytelnik poznaje z jego narracji pierwszoosobowej. Relacja ta jest bardzo dobrze napisana. Bez względu czy Michiko Aoyama pisze z punktu widzenia młodej dziewczyny, dojrzałej matki borykającej się z trudami macierzyństwa, czy mężczyzny, który właśnie odszedł na emeryturę w wieku sześćdziesięciu pięciu lat.
Ogromnym dla mnie pozytywnym zaskoczeniem było przeplatanie się bohaterów pomiędzy poszczególnymi historiami. I tak postać Pana Ebigawy z drugiej opowieści – właściciela antykwariatu pojawia się w ostatniej historii. Podobnie jest z Panią Gonną nauczycielką pracy przy komputerze z rozdziału pierwszego, która okazuje się żoną głównego bohatera – Masao z rozdziału piątego. To bardzo pozytywna powieść. Narracja prostolinijna typowa dla azjatyckiej literatury, w której zwykle dostrzegam ogromną radość z życia, często trudnego i umiłowanie każdego dnia, czasu, który pozostał człowiekowi. Książka delikatna z pięknymi postaciami. Napisana ze smakiem z nostalgią, z książkami w tle. Dla mnie czas z książką był idealny i chętnie bym tę przygodę powtórzyła!
Zdecydowanie do przeczytania!
Moja ocena: 9/10
Książkę wydała Grupa Wydawnicza Relacja, a ja ją znalazłam w zasobach Legimi.
Czwarty, ostatni tom serii ☕️ „Zanim wystygnie kawa”☕️ autorstwa Toshikazu Kawaguchi polską premierę będzie miał dopiero w przyszłym tygodniu, lecz ja dzięki prezentowi od Wydawnictwo Relacja, za który bardzo dziękuję😊 już dziś wracam do Was z moją opinią na temat tej publikacji.
Po trzech pierwszych tomach nie mogłam doczekać się kontynuacji. Poprzednie recenzje to: „Zanim wystygnie kawa”, „Zanim wystygnie kawa. Opowieści z kawiarni” oraz „Zanim wyblakną wspomnienia”. I choć światowa premiera czwartego tomu miała miejsce dość dawno temu, bowiem 20 września 2021, na polskich księgarskich półkach pojawi się dopiero w przyszłą premierową środę. Warto w tym miejscu wspomnieć o samym Autorze, który na zaproszenie Wydawnictwa w przyszłym tygodniu pojawi się na Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie w dniach 24-26 października br. Z informacji na przednim skrzydle dowiedziałam się, że cała książkowa seria zaczęła się od sztuki teatralnej, którą właśnie autor jako producent, reżyser i dramatopisarz w grupie teatralnej Sonic Snail napisał. „Sztuka „Zanim wystygnie kawa” zdobyła główną nagrodę na festiwalu Suginami Drama”. Sama powieść również doczekała się „ekranizacji w reżyserii Ayuko Tsukahary”. To chyba pierwszy przypadek, z którym się spotkałam, gdzie to sztuka teatralna zamienia się w prozę, a nie odwrotnie😉.
Autor po raz kolejny zabiera czytelnika do magicznej kawiarni Funiculi Funicula. W „Zanim się pożegnamy” opowiada nam kolejne cztery historie, osadzone we wcześniejszym czasie niż opowieść, która działa się w poprzednim tomie. Czytelnik zaznajomiony z serią spotyka znanych mu bohaterów. Pana Fusagi, który dziennie przychodzi do kawiarni w oczekiwaniu na spotkanie ze swą żoną, którą zapomniał i pielęgniarkę Kohtake, która często po niego przychodzi. Jest i tajemnicza kobieta w białej sukience, która zajmuje strategiczne miejsce, a której historię poznałam w czwartej części zatytułowanej „Mąż i żona” z drugiego tomu serii pt. „Zanim wystygnie kawa. Opowieści z kawiarni” i która to historia mną wstrząsnęła. Jest i kucharz będący jednocześnie właścicielem kawiarni Nagare Tokita, „potężny, ponadwumetrowy mężczyzna z długimi, wąskimi oczami.”, który opiekuje się maleńką córeczką Miki, o której co nieco czytelnik dowiedział się w jednym z poprzednich tomów😏. Wraca do nas Kazu Tokita kelnerka, która podaje kawę podczas ceremonii, która przenosi ludzi do przeszłości. Dla wiernych fanów cyklu to lekki miszmasz przenieść się znowu w przeszłość. Ale przecież o to chodzi w tym całym koncepcie, o przenoszenie w przeszłość. Ci zaś co nie czytali poprzednich tomów mogą poznać bohaterów po raz pierwszy. Zaznajomić się z nimi, jak i z nowymi gośćmi odwiedzającymi kawiarnię, by nie tylko napić się pysznej kawy, a by przede wszystkim przenieść się w czasie.
„(…) Profesor Kadokura nie tylko wykładał archeologię. Zwiedził cały świat jako podróżnik.” – „Zanim się pożegnamy” Toshikazu Kawaguchi.
Tak o pierwszym bohaterze z rozdziału „Mąż” opowiada była jego studentka.
„(…) myślałem, że w swoim sześćdziesięciosiedmioletnim życiu niczego nie żałuję.” – „Zanim się pożegnamy” Toshikazu Kawaguchi.
Tak o sobie myśli sam profesor Monji Kadokura, który ze względu na swój zawód i pasję, niewiele czasu spędzał ze swoim synem i dwoma córkami, a także żoną Mieko. Profesor, dla którego „(…) idea niemożności zmiany teraźniejszości, mimo, że można się cofnąć w czasie” jest niezwykle intrygująca. By dowiedzieć się po co, profesor odwiedził kawiarnię musicie sami przeczytać powieść😁. To pierwsza historia!
Druga historia dotyczy Sunao, która odwiedziła kawiarnię Funiculi Funicula za namową męża Matsuo. Sunao szukająca Apolla, którego utraciła całkiem niedawno. Kim jest Apollo? By się tego dowiedzieć musicie sami przeczytać powieść😁.
Tak samo jak sami musicie przeczytać książkę😁, by sprawdzić dlaczego rok wcześniej w kawiarni Funiculi Funicula Hikari Ishimori nie przyjęła oświadczyn swego chłopaka; Yoji Sakity. To jest trzecia historia!
Ostatnia opowieść dotyczy relacji między ojcem i córką. Ojcem, który starał się jak mógł i córki, która nie rozumiała tego i nie dostrzegała, ale tylko do pewnego momentu. To opowieść o próbie odkupienia i pogodzenia się ze stratą. By wiedzieć, po co Michiko Kijmoto wróciła do Funiculi Funicula, w której kiedyś była ze swym ojcem Kengo, musicie sami zapoznać się z tą publikacją😁.
Co najmniej istnieją wyżej wspomniane cztery powody, dla których warto kupić „Zanim się pożegnamy” Toshikazu Kawaguchi, która dostępna będzie od przyszłej środy. To opowiedziane w książce historie. Pozostałe to możliwość zapoznania się z twórczością japońską, którą cechuje prostolinijna narracja, umiłowanie czasu i wspólnych chwil, a także tendencja do oniryzmu w prozie. Tych cech nie znalazłam w twórczości autorów innych nacji.
Mimo, że to czwarty tom serii możecie zacząć czytać ją właśnie od tej ostatniej części. Na początku, tak jak w poprzednich tomach, Toshikazu Kawaguchi dołączył mapę relacji między bohaterami. Dzięki temu możemy w każdym momencie wrócić do bohaterów, wokół których dzieje się opisana w książce fabuła i poznać tych, których nie znaliśmy wcześniej. To świetny zabieg. Część ta różni się trochę sposobem prowadzenia narracji. Sam zamysł jest utrzymany. Sposób witania, sposób tłumaczenia gościom funkcjonowania ceremonii przenoszenia w czasie czy przedstawianie wszystkich obowiązujących zasad. W poszczególnych częściach pojawia się jednak po raz pierwszy narracja z perspektywy bohatera, który szuka przeszłości w tej małej kawiarni z niedziałającymi zegarami ściennymi. Odwiedzające postaci otrzymują głos od swego twórcy. Same tłumaczą co się zadziało, relacjonują to, co przywiodło je do tego magicznego miejsca ze swej perspektywy. To całkiem nowe podejście.
Wyjątkowość tego cyklu lekko okrzepła przy czwartym tomie. Po pierwotnej euforii pozostało pragnienie, by kolejny tom był dobry. I „Zanim się pożegnamy” Toshikazu Kawaguchiego jest dobrą książką. Książką z morałem, z tęsknotą i pragnieniem spotkania kogoś, kogo już nie ma koło nas w tle. To książka nostalgiczna do której naprawdę warto sięgnąć, by spróbować przeczytać całkiem coś innego, do czego nie jesteśmy zazwyczaj przyzwyczajeni.
Ciągle nurtuje mnie to pytanie: A gdybyś Ty mógł przenieść się w czasie? Kogo chciałbyś spotkać?
Zapamiętajcie tę datę: 23 października 2024. To wtedy dostaniecie w księgarni „Zanim się pożegnamy” Toshikazu Kawaguchiego!
Debiutancka powieść „Moje dni w antykwariacie Morisaki” autorstwa japońskiego pisarza, Satoshi Yagisawy zaliczana jest do tzw. comfort book, czyli książek, które poprawiają nastrój i dają nadzieję . I pierwszy, i drugi tom serii wydało Wydawnictwo Kwiaty Orientu. Debiut zaraz potem zekranizowany doczekał się w roku bieżącym polskiej kontynuacji. Ja na lekturę zwróciłam uwagę w biblioteczce Legimi przez ciekawą okładkę, która urzekła mnie projektem i kolorami. Samo miejsce fabuły też jest ciekawe. To dzielnica Jimbocho, o której warto przeczytać chociażby na portalu Lubimy Czytać. Widzieliście kiedyś tyle książek w jednym miejscu?
„Żyłam w antykwariacie Morisaki od początku lata do wczesnej wiosny. (…) właśnie temu miejscu zawdzięczam impuls do rozpoczęcia prawdziwego życia. Gdyby nie tamte dni, na pewno byłoby ono bezbarwne, jednostajne i samotne.” – „Moje dni w antykwariacie Morisaki” Satoshi Yagisawa.
Tak ocenia swój kilkumiesięczny pobyt w antykwariacie Morisaki Takako, dwudziestopięcioletnia mieszkanka Tokio, która po stracie chłopaka postanowiła trochę odpocząć od życia. Praktycznie nieczytająca książek dziewczyna zaczyna w nowym miejscu pracy i życia dostrzegać urok, którego nigdy nie widziała wcześniej. Pod pieczą wujka Satoru Morisaki – właściciela antykwariatu w barwnej dzielnicy Tokio – Jimbocho, „największej dzielnicy antykwarycznej na świecie”, zaczyna odkrywać na nowo sens życia, przepracowywać straty i cieszyć się z każdego przeżytego dnia.
Mam jakiś niedosyt związany z tą publikacją. Temat nie ukrywam idealny dla mnie. Zakochanie w książkach, rozstanie, bolesne przeżycia, niespieszny japoński klimat życia, umiłowanie codzienności na nowo, dostrzeganie bardziej niż dotychczas wartości życia. Miejsce – lepsze być nie może. Antykwariat w najlepszej dzielnicy świata dla książek. Tym bardziej, że sam Satoru Morisaki (jego właściciel) specjalizuje się „(…) w japońskich autorach od końcówki XIX wieku do wybuchu II wojny światowej”. Miejsce dla koneserów literatury pięknej. Wymarzone dla mnie, tym bardziej, że o książkach właściciel antykwariatu wie bardzo dużo. W wielu miejscach przytoczono pisarzy, których sama ostatnimi czasy czytam jak; Jun’ichirō Tanizaki czy Osamu Dazai, którego książkę „Uczennica” dzięki wspomnieniu jej w tej publikacji, już ściągnęłam na moją półeczkę Legimi. A jednak czegoś mi brakuje w tej całej koncepcji.
„Czasami zupełnie niespodziewane zdarzenie otwiera przed nami drzwi, z których istnienia nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy.” – „Moje dni w antykwariacie Morisaki” Satoshi Yagisawa.
Afirmacja życia w japońskiej literaturze nie zawsze wychodzi tak dobrze, jak jesteśmy do tego przyzwyczajeni. W wielu miejscach autor odwzorował typowy japoński styl życia; jedzenie, głębokie ukłony, szacunek do drugiego człowieka, prostolinijność w dialogach czy stosunek do nagiego ciała (np. według przypisu do tej pory w Japonii jest praktykowana wspólna kąpiel osób tej samej płci, np. matki z córką, braci itd.). Jednak narracja wydawała mi się płaska, bezrefleksyjna, mimo podjętych trudnych tematów. Takako w ogóle nie zdobyła mojej sympatii, mimo, że rozwinęła się, dojrzała nadal wydała mi się mało prawdziwa. Satoshi Yagisawa nie odzwierciedlił jej głębi, jej kobiecej postaci w pełni. Takako wydawała mi się bardziej karykaturą kobiecej bohaterki niż prawdziwą osobą. A w prozie to jest ważne, by fikcyjni bohaterowie urzekali nas swoim realizmem. Do tego postać Momoko dla mnie całkowicie niezrozumiała. Wydawać by się mogło, że stopień skomplikowania postaci przerósł nawet jej twórcę. Jakby Yagisawa nie wiedział jak tę postać ma rozwinąć, w jakim kierunku ją popchnąć i jak uzasadnić jej sposób postępowania oraz sposób myślenia. Zawiodłam się zdecydowanie na płaskiej narracji, typowo reportażowej i na dwóch kluczowych postaciach kobiecych, które mnie kompletnie nie przekonały.
Ciekawi mnie jednak jakie będę miała odczucia po lekturze drugiego tomu, tj. „Mojego miejsca w antykwariacie Morisaki”. Nie ukrywam, że zamierzam drugą część przeczytać👍, choćby po to, by sprawdzić, czy autor dojrzał po wydaniu swego debiutu.
Moja ocena: 6/10
Książkę wydało Wydawnictwo Kwiaty Orientu, a ja ją znalazłam w zasobach Legimi.
Po książkach „Pochwała cienia” i „Klucz” Jun’ichirō Tanizaki przyszedł czas na trzecią powieść tego wybitnego zmarłego prawie sześćdziesiąt lat temu Japończyka. Ostatnia powieść Tanizakiego pt. „Dziennik szalonego starca” w tym wydaniu debiutowała na polskim rynku dzięki nakładowi @państwowyinstytutwydawniczy w 2018 roku. Przy czym światową premierę miał w roku 1961. Dzięki wznowieniom Wydawcy twórczość azjatycka jest dostępna szerszemu gronu czytelników w ramach Serii „Proza Dalekiego Wschodu” w biblioteczce Legimi. Można ją wiec czytać bez limitu😁.
To dziennik siedemdziesięciosiedmioletniego mężczyzny, Utsugi Tokusuke mieszkającego w Tokio, w bogatym domu, zafascynowanego swą synową Satsuko. Czytelnik poznaje poszczególne dni piszącego od 16 czerwca 1960 roku do stycznia 1961 roku, gdy już Utsugi nie może pisać, a opisy o jego aktualnym stanie zdrowia fizycznego i psychicznego przekazywane są przez jego osobistą pielęgniarkę Sasaki, z karty chorobowej prowadzonej przez doktora Katsumi, czy notatek starszej córki Itsuko. Czytelnik dowiaduje się o pragnieniach schorowanego staruszka, borykaniu się przez niego z chorobą, poszczególnymi terapiami i o relacjach panujących w jego rodzinie, nierównych relacjach. Całość wzbogacona jest wspomnieniami z lat wcześniejszych, w tym z domu rodzinnego.
Jun’ichirō Tanizaki zachwycił mnie tym utworem. Cudownie odzwierciedlił perypetie starszego człowieka u schyłku swego życia. Człowieka nadal szukającego podniet, mimo chorób, mimo braku potencji, mimo wieku. Z części Życie i twórczość Jun’ichirō Tanizakiego zamieszczonej na końcu książki, napisanej przez Mikołaja Melanowicza nie dowiedziałam się w jakim stopniu ten dziennik jest autobiograficzny. Ze względu na wiek pisarza w chwili jego publikacji istnieje domniemanie, że Tanizaki czerpał z własnych doświadczeń. Podejrzewam, że dywagacje na temat teatru „Daiichi”, shimpa czy kabuki, spektakli, przywoływanych aktorów grających kobiety i nie tylko pochodzą z własnych doświadczeń autora. Możliwe, że nie wszystkie😉.
„(…) Nie interesują mnie oni, dopóki nie przebiorą się za kobietę i nie staną na scenie. Ale jak się nad tym dłużej zastanawiam, to przypominam sobie jedno zdarzenie, które mogłoby świadczyć, że skłonności homoseksualnie nie są mi całkiem obce. (…) Dlaczego więc, teraz gdy doszedłem do wieku siedemdziesięciu siedmiu lat i straciłem wszystkie męskie możliwości, zacząłem nagle odczuwać pociąg nie do ładnych dziewcząt w spodniach, lecz do chłopców w stroju dziewczyn?…” – „Dziennik szalonego starca” Jun’ichirō Tanizaki.
Podobało mi się, jak autor przedstawił chorobliwe zainteresowanie bohatera swą synową. Świetnie odzwierciedlił nierówność w traktowaniu i samą niechęć do własnej żony czy starszej córki. Jego stosunek do wnuków również był konsekwentny i adekwatny jak na jego postać. Świetnie, trochę ze zwadą zobrazował niechęć swej żony do synowej, żony najstarszego syna. Sama narracja jest poprowadzona w bardzo umiejętny sposób. Bohater sam siebie gani, tłumaczy czytelnikowi, obnaża swoje słabości, lęki i niepokoje. Bardzo podobały mi się fragmenty o śmierci z jego perspektywy.
„(…) ostatnio nie ma jednego nawet dnia, bym nie myślał o śmierci. Co więcej, u mnie to nie jest sprawa ostatnich dni. Ciągle się już od dosyć dawna, od lat dwudziestych mojego życia, najmniej…” – „Dziennik szalonego starca” Jun’ichirō Tanizaki.
W następnych wpisach dziennika autor wskazuje kolejne miesiące i dni miesiąca. Idealnie Tanizaki zakończył powieść wpisami trzech innych bohaterów, którzy jakby klamrą zamykają historię Utsugi Tokusuke opisując jego postępującą ułomność, nowe medyczne zdarzenia i coraz słabszą konstrukcję psychiczną, która uniemożliwiała mu kontynuować własne wpisy. Nie spodziewałam się tak dobrego zakończenia tej historii.
Lubię prozę Jun’ichirō Tanizaki bez dwóch zdań. Podoba mi się sposób konstruowania bohaterów, skomplikowanych jak na japońskie standardy. Umiłowałam sobie szczerość, bezpośredniość narracji w książkach powstałych ponad sześćdziesiąt lat temu, w całkiem innej kulturze. Uwielbiam jego prostolinijny i bezpośredni język. Dla mnie „Dziennik szalonego starca” to kolejna udana książka tego autora. Polecam!
Moja ocena: 8/10
Książkę wydał Państwowy Instytut Wydawniczy, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi.
Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.