„Pani McGinty nie żyje” Agatha Christie

PANI MCGINTY NIE ŻYJE

  • Autorka: AGATHA CHRISTIE
  • Cykl: HERKULES POIROT (tom 28)
  • Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE
  • Seria: JUBILEUSZOWA KOLEKCJA AGATHY CHRISTIE
  • Liczba stron: 256
  • Data premiery w tym wydaniu: 24.08.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 1.01.1991r.
  • Data premiery światowej: 1952r.

Po „Zagadce Błękitnego Ekspresu” z 1928 roku, „Morderstwie na polu golfowym” z 1923 roku i „Rendez-vous ze śmiercią” wydanego w oryginale w 1938 roku, przyszedł czas na „Pani McGinty nie żyje”. Powieść Agathy Christie, która po raz pierwszy ujrzała światło dzienne w 1952 roku, a więc po trzydziestu dwóch latach od wydania pierwszej serii cyklu z Herkulesem Poirot. Dzięki @Wydawnictwo Dolnośląskie otrzymałam ten piękny egzemplarz kryminału debiutującego w tym wydaniu w dniu 24 sierpnia br. w ramach Jubileuszowej Kolekcji Agathy Christie. Książka ma swój urok. A treść jak zwykle gwarantuje skomplikowaną zagwozdkę kryminalną, którą potrafi tylko rozstrzygnąć najlepszy detektyw wszech czasów.

Herkules Poirot mimo, że od pierwszej części, ciągle jest emerytowanym sławnym, belgijskim detektywem, rozwiązał już prawie trzydzieści kolejnych trudnych zagadek kryminalnych. Jego ego, jak sam mówi o sobie wzrasta i jest bardziej wymagające.

Jestem Herkules Poirot, wielki, wyjątkowy Herkules Poirot…” -„Pani McGinty nie żyje” Agatha Christie.

Lecz w rzeczy samej komuś o moich talentach niezbędny jest podziw dla siebie samego – a do tego konieczny jest impuls z zewnątrz. Nie potrafię, naprawdę nie potrafię siedzieć cały dzień w fotelu, rozmyślając, jak bardzo jestem godny podziwu. Konieczny jest tu czynnik ludzki. Konieczny jest – jak to się teraz mówi – admirator.” -„Pani McGinty nie żyje” Agatha Christie.

I ten niski, zadufany w sobie człowieczek, o przeogromnym własnym ego kwestionuje wyrok, który zapadł w niezawisłym angielskim sądzie, w obecności ławy przysięgłych w sprawie Pani McGinty. Nic nie znaczącej sprzątaczki, która straciła życie i również schowane pod podłogą dwieście funtów oszczędności. Mimo winy Jamesa Bentleya, jej lokatora Poirot wie, że w tym przypadku osoba ofiary jest mniej ważna, niż postać mordercy. Bentley od razu zostaje wyłączony z grona podejrzanych. Tylko gdzie szukać prawdziwego zabójcy? Jak go szukać wśród zacnych i przyzwoitych mieszkańców Broadhinny?

Ego Poirota rośnie z każdym odcinkiem cyklu😊. W tym tomie przerosło moje oczekiwanie. Zacnym spostrzeżeniem jest uwaga Poirota przesłuchującego młodą kobietę: „Rozczarowany zauważył, że jego nazwisko nie zrobiło na niej wrażenia. Pomyślał, że młodemu pokoleniu zdecydowanie brakuje wiedzy na temat wybitnych postaci.” Mnie te uwagi – wyrażane na swój temat przez sławnego detektywa – nie drażnią, nie męczą. Wręcz przeciwnie z każdym przeczytanym tomem bardziej mnie śmieszą i bawią, szczególnie w kontekście sytuacji, w których zostają rzucone.

Bardzo spodobała mi się postać ambitnej autorki kryminałów, Pani Oliver. Świetnie też została zagrana w serii z Davidem Suchetem w roli Poirota😉. Była moją ulubioną bohaterką. Jej uwagi, lekkomyślny stosunek do teorii i zachowania Poirota są sprytną przeciwwagą dla jego osoby. Ona twierdzi, że „Gdyby to kobieta była szefem Scotland Yardu…” i sugeruje, że sprawa zostałaby ponownie rzetelnie rozwikłana. On zaś uważa; „Dobra żona dbająca o dom, zadająca sobie trud, żeby gotować dla męża. Pochwała to”. Ona się wyzwoliła spod męskiego jarzma będąc autorką poczytnych kryminałów i całkowicie samodzielną finansowo – czyżby pierwowzorem była Christie? On hołduje starym podziałom obowiązków hołubiąc pokorne, usłużne swym mężom i dzieciom  kobiety. Każdy ciągle w swoją stronę, a spotkanie tych dwóch światów zawsze wypada ciekawie.

O dziwo Poirot w „Pani McGinty nie żyje” potrafi nawet kłamać i robi to z „kamienną twarzą”. Jego cechy zmieniają się wraz z upływem lat i upływem wieku, w którym Christie pisała historie o nim. Kilkadziesiąt lat z jednym bohaterem musiało odcisnąć na niej piętno. Nudziła się zapewne jego postać i jej, i po trochę czytelnikom. Pewnie dlatego od czasu do czasu dodawała do niej nieco nowości, mniejszej przewidywalności i bardzo jaskrawych cech. Dobrze to wyszło Poirotowi. Zdaje się być w tym tomie bardziej ludzki, bardziej omylny, mniej fikcyjny.

A sama kryminalna intryga? Ciekawa. Jedna z najciekawszych. Idealnie wkomponowała się w kobiecy świat, w którym stare urazy i straty nigdy nie wyparowują same w powietrze. Gdzie stare krzywdy muszą być, nawet po kilkudziesięciu latach, zadośćuczynione.

Która z nich to zrobiła? Czy Eva Kane? Czy Janice Courtland? A może mała Lily Gamboll lub „niczego nieświadoma żona mordercy” Vera Blake? Im więcej podejrzanych kobiet, tym lepiej. Im więcej pytań, tym klasyczny kryminał staje się bardziej interesujący. Zachęcam Was do intelektualnej pracy przy wykorzystaniu Waszych szarych komórek. Udanej lektury w poszukiwaniu prawdziwego zbrodniarza😊.

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Dolnośląskiemu!

„Córeńki” Magdalena Szydeł

CÓREŃKI

  • Autor: MAGDALENA SZYDEŁ
  • Seria: ZŁE MIASTA. TOM 2
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO DOLNOŚLĄSKIE
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 15.06.2022r.

Jakiś czas temu recenzowałam dla Was „Znikające dziewczyny” świetny, czerwcowy kryminał wydany przez Wydawnictwo Dolnośląskie. Dziś chciałabym przedstawić Wam opinię na temat drugiej czerwcowej, kryminalnej premiery tego wydawnictwa, a mianowicie „Córeniek” Magdaleny Szydeł. Jest to drugi tom serii „Złe miasta”, dla mnie jednak jest to pierwsza książka autorki, więc jestem żywym świadectwem na to, że da się go czytać bez znajomości poprzedniego tomu😉

Tuż przed Bożym Narodzeniem znikają dwie autorki Teatru Publicznego w Warszawie. Wkrótce w Parku Szczęśliwickim zostaje znalezione ciała jednej z nich. Dyrektor teatru prosi o pomoc poznańską dziennikarkę Alicję Rucką, będą pod wrażeniem jej śledczych umiejętności, w zamian proponuje jej informacje, na których jej zależy. Alicja opuszcza więc Poznań, poznańską redakcję „Codziennika” i dom babci Wandy, by udać się do stolicy. Zatrzymuje się u jednej z autorek teatru, udaje nową pracownicę tam zatrudnioną, by w pełni wejść w klimat teatru i poznać jego tajemnice. Wspierać ją ma warszawska redakcja „Codziennika” i oddelegowany do tego tematu Dawid Bielski. Alicja coraz bardziej zagłębia się w środowisko teatralne, poznaje panujące tam układy, tematy budzące żywe emocje, takie jak ekologia i premiera nowej kontrowersyjnej sztuki. Czy to jednak wystarczy by rozwikłać zagadkę zniknięcia kobiet?

Książkę czyta się świetnie. Jest to dobry kryminał, z mocno rozbudowanymi wątkami obyczajowymi, zawierającymi sporo bardzo interesujących opisów i trafnych spostrzeżeń. Pisana w narracji trzecioosobowej, składa się rozdziałów, z których każdy obejmuje jeden dzień prowadzonego przez Alicję śledztwa, określony datą. Każdy z składa się dodatkowo z ponumerowanych podrozdziały. Świetny styl, żywy, błyskotliwy język stosowany przez autorkę, a także tło obyczajowe i psychologiczne sprawa, że powieść świetnie się czyta. Ogromnym plusem są też bardzo dobrze wykreowani bohaterowie. A jest ich w tej powieści sporo. Jednak każda z zarysowanych postaci ma swój kontekst psychologiczny i zestaw charakterystycznych cech. Najciekawsza oczywiście jest postać głównej bohaterki, Alicji. Silna kobieta, inteligentna, konsekwentna, nie dająca się zniechęcić zewnętrznym okolicznościom ma za sobą trudną przeszłość i traumatyczne przeżycia. Trudne dzieciństwo, porzucenie przez ojca i toksyczna więź z matką, wszystko to mało wpływ ma jej życie. Do tego wypadek samochodowy, w którym zginęła matka i mała córeczka bohaterki zmienił jej życie na zawsze i ma wpływ na zawierane przez nią relacje. Mimo traum i trudności Alicja stara się żyć dalej i odbudować siebie choć w pewnym stopniu. Bardzo podobało mi się to, że podczas czytania tej powieści mogłam głęboko przeniknąć w środowisko autorskie, atmosferę teatru, układy między jego pracownikami. To wszystko jest dość specyficzne  i bardzo interesujące.

Nie będą zdradzać Wam dokładniej poruszanych w książce wątków, powiem tylko, że autorka porusza tutaj między innymi dwa bardzo ważne społecznie tematy, takie jak ekologia i uzależnienie od narkotyków. Każdy z nich wiąże się ze sprawą i stanowi jej dopełnienie. Rozwiązanie zagadki również jest bardzo ciekawe i inne, niż mogło by się początkowo wydawać. Polecam Wam gorąco lekturę „Córeniek”, a sama z niecierpliwością będę wypatrywać kolejnego tomu.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu.

„Znikające dziewczyny” Lisa Regan

ZNIKAJĄCE DZIEWCZYNY

  • Autor: LISA REGAN
  • Seria: JOSIE QUINN. TOM 1
  • Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE
  • Liczba stron: 304
  • Data premiery: 29.06.2022r.

Ostatnio wraz z upalnym latem, gdy większość ludzi wpada w romantyczne, lekkie klimaty, u mnie jeszcze bardziej niż zwykle przyszła faza na kryminały i thrillery. W ramach tej fazy niedawno sięgnęłam po „Znikające dziewczyny” Lisy Regan od Wydawnictwa Dolnośląskiego. Jest to pierwsza powieść autorki wydana w Polsce. W Stanach Zjednoczonych seria o Josie Quinn jest bardzo popularna, powieści te niejednokrotnie trafiały na listy bestsellerów „US Today” oraz „Wall Street Journal”. Postanowiłam i ja zapoznać się z tą tak dobrze zapowiadającą się serią sięgając po jej pierwszy tom i muszę powiedzieć, że była to bardzo dobra decyzja.

W niewielkiej miejscowości Denton, na Wschodnim Wybrzeżu USA trwają poszukiwania siedemnastoletniej Isabelle Coleman. Dodatkowo dochodzi do pościgu i dziwnej strzelaniny, której świadkiem i w pewnym sensie ofiarą jest policjantka z wydziały kryminalnego Josie Quinn. Wkrótce znaleziony zostaje telefon zaginionej nastolatki i inna dziewczyna, która zniknęła rok temu, a której oficjalnie nie została uznana za zaginioną. Nieoczekiwanie okazuje się, że tym to siostrzenica nauczyciela, który uczestniczył w wypadku i został ciężko ranny. I mężczyzna, i dziewczynka wypowiadają jedno słowo „Ramona”. Przypadkowo, i w jednym, i w drugim przypadku świadkiem tego jest Josie. Policjantka jest bardzo zaintrygowana tymi wydarzeniami i próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, co się wydarzyło, Niestety jest zawieszona w pełnieniu służbowych obowiązków, a mimo intensywnych policyjnych poszukiwań, które powodują, że każdy jest potrzebny, szef nie chce przywrócić jej do służby. Kobieta jest jednak zdeterminowana, dociekliwa, uparta i nie zrezygnuje z prowadzonego śledztwa, nawet kiedy ona sama może znaleźć się w niebezpieczeństwie…

Książkę czyta się rewelacyjnie. Napisana w narracji trzecioosobowej składa się z prologu, epilogu i 78 krótkich rozdziałów, które tylko wzmacniają napięcie. Podczas czytania pojawiał się u mnie syndrom „tylko jeszcze jeden rozdział” i muszę się przyznać, że na tym się nie kończyło😉 Powieść pisana jest świetnym, lekkim stylem, ma ciekawą intrygę, której trudno się domyślić, autorka bowiem umiejętnie myli tropy, podsuwając czytelnikowi różne możliwe ścieżki. Zawiera istotne wątki obyczajowe, które świetnie się czyta, ale jej największą zaletą są zdecydowanie ciekawie wykreowane postaci, zwłaszcza główna bohaterka. Josie jest świetnym przykładem silnej, złożonej postaci kobiecej.  Z jednej strony niezłomna, zdecydowana, wytrwała w swoich dążeniach. Ma jednak również słabe strony, trudne sprawy ze przeszłości, które się za nią ciągną. Bardzo ciekawa jest jej relacja z byłym mężem, a także z obecnym partnerem, obie one wiele o niej mówią. Bardzo polubiłam tą bohaterkę i jestem bardzo ciekawa jakie będą jej dalsze losy.

„Znikające dziewczyny” to świetny kryminał, który zapewni Wam sporo emocji i pozwoli miło spędzić czas. Polecam gorąco.

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu.

„Sopot w trzech aktach” Marta Matyszczak

SOPOT W TRZECH AKTACH

  • Autorka: MARTA MATYSZCZAK
  • Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE
  • Seria: KRYMINAŁ POD PSEM. TOM 10
  • Liczba stron: 300
  • Data premiery: 13.07.2022r.

Od premiery „Nocy na blokowisku”, dziewiątej części Kryminałów pod psem (recenzja na klik) od @Marta Matyszczak minęło już sporo czasu.  Wspomniana książka pojawiła się na polskim rynku wydawniczym w dniu  24.02.2021r. Po dwóch tomach Kryminałów z pazurem (moje opinie znajdziecie tu: „Mamy morderstwo w Mikołajkach” oraz „Taka tragedia w Tałtach”) zaczęłam obawiać się, że Rózia, Gucio i Solański, a nawet Buchtowa już do mnie nie wrócą☹. Z radością przyjęłam więc zapowiedź @Wydawnictwo Dolnośląskie o powrocie do kontynuacji serii z Guciem. I tak dzięki cudownej przesyłce od Wydawcy 😊 wpadł w moje ręce „Sopot w trzech aktach”. Książka, która debiutowała 13 lipca br., a swą premierę miała w cudownej, klimatycznej @KsiegarniaDopelniacz w rodzimym mieście Autorki, w Chorzowie. Ja na spotkaniu z Martą Matyszczak z okazji premiery kolejnego tomu serii być nie mogłam, czego szczerze żałuję. Śledziłam jednak z zaciekawieniem przebieg spotkania na @Marta czyta (link do zarejestrowanego spotkania znajdziecie tu: klik). Dzięki temu dowiedziałam się o roli Męża Pani Marty w pisaniu książek z serii, o przygodzie Autorki z paddle boardem i przepięknym Aleksandro, która znalazła odzwierciedlenie w premierowej części 😊, a także tego, że podobno Pani Marta coraz bardziej, po pięciu latach pisania o Róży zaczyna ją przypominać 😊. Najbardziej podobał mi się pomysł jednej wiernej fanki, która uparcie twierdziła, że czytelnicy powinni przeczytać historię, przede wszystkim, Gucia i Róży w Warszawie. Podobno zetknięcie tych dwóch osobliwości i warszawskiego świata mogłoby być wyjątkowo, ciekawe😉. Cóż nie mam zdania. Jestem Ślązaczką mieszkającą aktualnie w Stolicy😊. Ale najważniejsze co zapamiętałam to informacja o tym, iż Marta Matyszczak pisze już jedenastą część, która będzie działa się w …… Nie, nie. Sami się tego dowiedźcie. Informacje o tym znajdziecie na końcu „Sopotu w trzech aktach”, który mam nadzieję szybko przeczytacie.

Remont w familoku „(…) pod stotrzynastką na ulicy 11 Listopada w Chorzowie” przyspieszył wyjazd Róży z Solańskim i Guciem w podróż poślubną. Zawitali do Sopotu, a dokładniej do pensjonatu Józefina. Jakież było zdziwienie, gdy okazało się, że romantyczny pobyt spędzają tam również aspirant Adolf Barański ze swą wybranką Mecenas Potomek – Chojarską (czy ktoś wie, jak ona ma na imię?!). Róża jednak się nie poddaje. Postanawia spędzić cudowny czas z Mężusiem pokazując wszem i wobec, a szczególnie Potomek – Chojarskiej😊, że nie jest w ciemię bita. Korzysta z uroków Bałtyku, tylko „(…) Już sama nie wiedziała, co ją bardziej rozprasza: wizja siebie dryfującej gdzieś na bezkresach Bałtyku ku Szwecji czy ten mięśniak, który najwyraźniej uznał, że Róża bez problemu da sobie radę…”. Do tego „Wyłupiła gały na to dzieło sztuki w ludzkiej skórze i doprawdy nie potrafiła wydobyć z siebie ani jednego sensownego zdania. Przezornie więc milczała. Facet wyglądał jak z żurnala.”
I pewnie romantyczny wyjazd udałby się bardziej lub mniej, ale „Ktoś zamordował Artura Przebendowskiego, właściciela pensjonatu Józefina. I zrobił to niejako trzykrotnie…” (cyt. za: opis Wydawcy).
Solański rozpoczyna kolejne śledztwo, w którym z ogromnym zaangażowaniem pomaga mu świeżo poślubiona żona i ukochany piesek adoptowany swego czasu ze @Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt w Chorzowie. Kolejno odkrywane elementy kryminalnej układanki przenoszą śledczych daleko wstecz w przeszłość. Gdzieś,  gdzie wszystko się zaczęło…..

A to wszystko z tekstami Osieckiej na początku każdego z siedmiu rozdziałów. Okazuje się, że twórczość Agnieszki Osieckiej znam całkiem nieźle. „Ja z podróży”, „Piosenkę o Zielińskiej”, czy „Nie żałuję”, ta ostatnia w wykonaniu Edyty Geppert, nuciłam jak tylko przeczytałam cytat. A cytat z „Pijmy wino za kolegów” od razu przywołał w mej pamięci wykonanie Zbigniewa Zborowskiego z 34 opolskiego koncertu ku czci zmarłej Osieckiej pt. „Zielono mi” z 1997 roku, który tak jak Marta Matyszczak 😊 nagrałam na kasecie VHS i oglądałam wielokrotnie. Wspominając koncert podzielę się z Wami, że najbardziej wzrusza, do tej pory zresztą, mnie wykonanie Krystyny Jandy piosenki zatytułowanej „Na zakręcie”. Często jej słucham w tym wykonaniu w trakcie jazdy samochodem.

Wracając jednak do recenzji „Sopotu w trzech aktach” Matyszczak jak zwykle wykreowała historię na najwyższym poziomie. Ta dziesiąta komedia kryminalna z serii jest kompatybilna z poprzednimi. Autorka sprawnie wróciła do stylu, do swych bohaterów, do guciowej narracji. Zrobiła to z ogromnym wdziękiem. Nie będę wyjątkowa i przyznam, że jak zwykle najwięcej zabawy przysporzyła mi Rózia Kwiatkowska..oooops, Solańska, bo przecież „((…) na głos lepiej było jej tak nie nazywać, bo stawała się nerwowa; odkąd wyszła za mąż za Solańskiego, sodówka już zupełnie uderzyła jej do tego poczochranego łba).” I to od pierwszej strony i drugiego akapitu😊, gdy Autorka wspomniała tylko o właścicielce kończyny dolnej, która „(…) musiała mieć za nic diety odchudzające. Łydka była bowiem potężna, a stopa długa i szeroka jak u yeti. Widać, że kobieta korzystała z przyziemnych uroków życia.”

Konstrukcja jest tożsama z poprzednimi częściami, do czego Pani Marta przyzwyczaiła swoich czytelników. Narracja trzecioosobowa relacjonująca poczynania głównych bohaterów przeplata się z osobistą, pierwszoosobową relacją samego Gucia – amatora detektywa. Jego spostrzeżenia i sposób postrzegania świata nadal odbieram z wielkim humorem. Myślę, że i Róża, i Gucio nie znudzą mi się nigdy😊. Bardzo lubię ten styl i humor Autorki. Śląska gwara wtrącona to tu to tam nadaje książce dodatkowego uroku. Tym razem jednak z wielkim zaskoczeniem odebrałam kilka perspektyw czasowych, w których dzieje się opisana przez Matyszczak fabuła. Akcja dzieje się w Sopocie teraz, nieco wcześniej i w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. By było jeszcze ciekawej, w zagadce kryminalnej zaczynają odgrywać wydarzenia, który zdarzyły się w Sopocie na początku ubiegłego wieku. Czasoprzestrzeń określona została na lata 1823-1901, 1901-1920, 1920-1939, a także na lata przypadające na II Wojnę Światową i wydarzenia następujące po roku 1989. Ta wielość perspektyw czasowych, to „teraz”, „nieco wcześniej” i tak dalej nie jest wcale męczące. Dzięki zwięzłej fabule, wydarzeń następujących po sobie kaskadowo i stylu z wielkim humorem książkę czyta się bardzo szybko. Nie sposób się w niej pogubić.

Uwielbiam Martę Matyszczak za jej styl, pomysł, za jej psiego bohatera – Gucia. Uwielbiam za jej odniesienia do rzeczywistości. I tak w tej części wspomina między innymi o śląskim wesołym miasteczku nieszczęśliwie😊 nazwanym Legendią, o piosenkach Kuby Sienkiewicza, czy o tym by uważać czego pragniemy, jak twierdzą Jankesi😉. Matyszczak rozkochała mnie w sobie przez jej niezwykle wnikliwy research, nie tylko geograficzny, lecz także historyczny. Ten aspekt w tej części został wyjątkowo wybornie wykorzystany w fabule. Uwielbiam za odniesienia do bieżącej polityki szczególnie w wykonaniu Gucia; „(…) Złotówkami nie operuję, bo to ostatnio niegodna zaufania waluta.” 😊czy „(…) A już na pewno matka natura obdarzyła mnie wyższą inteligencją niż większość posłów i senatorów zasiadających w ławach na ulicy – nomen omen – Wiejskiej w naszej stolicy.” Matyszczak stworzyła idealną dla mnie bohaterkę komedii kryminalnych – Różę, która dodaje kryminalnym historiom niezwykłego polotu. To bardzo dobrze napisana książka w swym gatunku, z wszystkimi jej wymaganymi elementami. Możliwe, że to dlatego tak dobrze się ją czytało. Mimo, że w tej części Matyszczak podjęła wiele ważnych i to na poważnie kwestii. Jest w niej motyw przyjaźni między czterema dziewczynkami z różnych środowisk, między Igą Przebendowską, Adą Kuhr, Rutą Nisselbaum i Elke Lippke.

Niby każda z nich pochodziła z innego świata: jedna była Żydówką, druga Niemką, trzecia wywodziła się z rodziny kaszubskiej o rybackich tradycjach, czwarta zaś z polskiej, inteligenckiej. Łączyły je dwie sprawy: przyjaźń i Sopot, który był ich wspólnym domem.” – „Sopot w trzech aktach” Marta Matyszczak.

Jest wątek kobiecej solidarności i zaniedbywania siebie, by sprostać oczekiwaniom rodziny. Została też poruszona kwestia trudów macierzyństwa, tak bardzo gloryfikowanego w naszym społeczeństwie. To sztuka, by ważne kwestie wpleść w fabułę komedii kryminalnej, bez straty dla całej książki. To trudna sztuka, którą wspaniale opanowała Marta Matyszczak.  

Szczerze polecam. Dajcie ponieść się fantazji Róży i miłości do Gucia. Dajcie sobie szansę na poznanie nowych, całkiem innych bohaterów, których nie spotkacie w innych komediach kryminalnych. Poznajcie osobiście to TRIO, na których przygody już czekam z utęsknieniem w kolejnej, jedenastej części.

ps. pensjonat nazwany w książce Józefiną istnieje naprawdę. Polubiłam go na portalu booking.com i mam nadzieję, że niedługo go odwiedzę, by sprawdzić, czy faktycznie przy drzwiach wejściowych znajdę książki moich ulubionych polskich autorów kryminałów, tj. Anny Rozenberg, Roberta Małeckiego i Julii Łapińskiej, których Solański poznał dzięki parafrazując ładnej blondynce z Chorzowa, vlogerce @czytamarta😊.

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu.

„Rendez-vous ze śmiercią” Agatha Christie

RENDEZ-VOUS ZE ŚMIERCIĄ

  • Autorka: AGATHA CHRISTIE
  • Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE
  • Seria: JUBILEUSZOWA KOLEKCJA AGATHY CHRISTIE
  • Liczba stron: 224
  • Data premiery w tym wydaniu: 15.06.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 1.11.1972r.
  • Data premiery: 2.02.2012r.

Nie chcę wyjść na zachłanną, bo przecież dopiero co w kwietniu premierę miała książka „Morderstwo na polu golfowym, ale po przeczytaniu kolejnego tomu Agathy Christie wydanego 15 czerwca br. przez @Wydawnictwo Dolnośląskie ze słynnym detektywem Herkulesem Poirot, już nie mogę się doczekać, gdy  w me ręce wpadnie kolejna część. Dość, że pięknie wydana to jeszcze z klasyczną treścią wewnątrz.

Rendez-vous ze śmiercią” wydana została w 1938 roku, czyli praktycznie osiemnaście lat po wydaniu „Tajemniczej historii w Styles”, gdzie po raz pierwszy Christie przedstawiła gronu odbiorców belgijskiego detektywa – emeryta. Detektywa, który rozbudził wyobraźnię masowego czytelnika.

Ogólnie rzecz biorąc, proszę panów, ludzie mówią prawdę. Prawda jest łatwiejsza niż kłamstwo, nie wymaga pomysłowości. Można skłamać raz, dwa, trzy, cztery razy, ale nie od początku do końca. No, i w ostatecznym rezultacie prawda na wierzch wypływa.” –„Rendez-vous ze śmiercią” Agatha Christie.

Tym razem Agatha Christie zabrała nas do Jerozolimy, gdzie w trakcie wycieczki traci życie Pani Boynton. Matka jedynej rodzonej córki, kilkunastoletniej Ginewry. Macocha Lennoxa i teściowa jego żony Nadine. Macocha Raymonda i Carol. Zwracająca uwagę otoczenia, współuczestników wycieczki i innych gości hotelowych swoją niechęcią do dzieci, swoją zaborczością, swoim natrętnym lustrowaniem otoczenia i nieprzyjaznymi spojrzeniami. Matrona, świekra, „(…) wcielenie mocy, istotę o spojrzeniu posiadającym coś z urzekającym właściwości oczu kobry.(…) To kobieta, która rozumie sens władzy, przez całe życie ją sprawowała i nigdy nie wątpiła o własnej potędze.” Najbardziej zainteresowana rodziną Boyntonów jest Sara King, absolwentka studiów medycznych, która swoimi obserwacjami zainteresowała francuskiego, znanego psychiatrę dr Teodora Gerarda. Oboje obserwują amerykańskich turystów, coraz bardziej zniechęceni, coraz bardziej zadziwieni. Nawet po śmierci Pani Boynton jej osoba zaprząta wszystkim myśli. Dzieci zaczynają głęboko oddychać. Pozostali uczestnicy wycieczki nie żałują zmarłej. Tylko  Herkules Poirot na prośbę pułkownika Carbury’ego przebywający w pobliskim Ammanie nie pozwala sobie na pozostawienie zagadki nierozwiązanej. Wszak jak sam o sobie mówi; „Nazywam się Herkules Poirot i jestem prawdopodobnie największym żyjącym detektywem.”

Czytając poprzednie tomy kolekcji, a szczególnie „Zagadkę błękitnego ekspresu” z 1928 roku obserwuję znaczny progres Agathy Christie w rzetelności fabularnej i językowej kolejnych publikacji. Wydane dziesięć lat później „Rendez-vous ze śmiercią” zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu, niż poprzednie części. Historia toczy się bardzo płynnie. Krajobraz jerozolimski stanowi dodatkowe urozmaicenie. Poirot nie jest tak męczący, jak w poprzednich częściach. Ma więcej pokory, jest mniej zadufany w sobie. Tym samym jest tak sympatyczny, jak wykreowany bohater przez Davida Sucheta z serialowej ekranizacji😊. Słynny detektyw pojawia się dopiero w drugiej części, na 97 stronie. Pierwsza część złożona z dwunastu rozdziałów opowiada perypetie rodziny oraz osób z ich najbliższego otoczenia, które śledzą z zadziwieniem relacje pomiędzy poszczególnymi członkami. Okazuje się, że pomysł, by Poirota w Poirocie było mniej wcale nie jest chybiony. Wręcz przeciwnie, mnogość bohaterów urozmaiciła mi czytanie i sprawiła, że powieść okazała się bardziej interesująca, niż przypuszczałam.

Christie nadal bombarduje stereotypami. Jest to cecha, na którą zwróciłam uwagę wcześniej. I tak czytamy o tym, że „(…) Zbyt wielka władza jest niedobra, zwłaszcza dla kobiet (…) Są bardziej skłonne jej nadużywać.”. Uwaga godna okresu przedwojennego, czyż nie? Kobieca krnąbrność autorki daje jednak o sobie znać, gdy czytamy, że „Mężczyznom wydaje się zawsze, że mają prawdo narzucać kobiecie swoją wolę..” Parafrazując akapit o Amerykanach czytamy, że są poczciwi, prostolinijni, sentymentalni. Bo to przecież umysły typowe dla Amerykanów. Jednej z amerykańskich bohaterów został scharakteryzowany przez lekarza psychiatrę, iż „(…) Zdaje sobie sprawę, że w rodzinie Boyntonów panuje niewłaściwa atmosfera, lecz przypisuje ją przesadnej troskliwości starszej pani, nie zaś jej świadomie złemu postępowaniu.”

A rozwiązanie zagadki? Jak zwykle zaskakujące. Tylko Poirot, dzięki swoim szarym komórkom z rzuconych jakby od niechcenia i w innym kontekście słów wyciągnie poszlakę na kanwie której, sformułuje trafny zarzut w stosunku do mordercy. Zarzut, z którego nie sposób się wykpić.

Klasyka kryminału, nie męcząca, nie nużąca. Napisana z wdziękiem i wzbogacona ciekawymi postaciami. Szczególnie Sara King zasługuje na uwagę. Taka kobieca postać w literaturze sprzed prawie stu lat to prawdziwa rzadkość. Udanej lektury!!!

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Dolnośląskiemu!

„Morderstwo na polu golfowym” Agatha Christie

MORDERSTWO NA POLU GOLFOWYM

  • Autorka: AGATHA CHRISTIE
  • Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE
  • Cykl: HERKULES POIROT (tom 2)
  • Seria: JUBILEUSZOWA KOLEKCJA AGATHY CHRISTIE
  • Liczba stron: 223
  • Data premiery w tym wydaniu: 27.04.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 1.01.1999r.
  • Data premiery: 3.08.2008r.

Ależ uwielbiam tę kolekcję jubileuszową od @Wydawnictwo Dolnośląskie!!! Kolekcja powstała z okazji stulecia debiutu Agathy Christie, który obchodzony jest od 2020 roku. To właśnie w 1920 roku wydawca Christie ukazał światu dziennemu twórczość tej królowej kryminału wydając „Tajemniczą historię w Styles”, do którego zresztą nawiązuje fabuła „Morderstwa na polu golfowym” (data premiery: 27 kwietnia br.). Nie mogę doczekać się kolejnych części cyklu wydanych w tak wyszukanej formie. Wydawca obiecuje ich łącznie dziesięć😊. Gruba oprawa, papier kredowy mile szeleszczący przy przewracaniu kartek. I sam Poirot twierdzący nierzadko „Nie mogę się mylić! Fakty, rozpatrzone metodycznie i we właściwym porządku, dają tylko jedno rozwiązanie. Z pewnością mam rację. Na pewno mam rację!”.

Południowoamerykański milioner P. T. Renauld mieszkający we francuskim Merlinville-Sur-Mer zaprasza Herkulesa Poirota do wilii Geneviève. W rozpaczliwym liście prosi go o pomoc w bardzo delikatnej sprawie. Niestety nie dane było spotkać się tym dwóm mężczyznom. W chwili przyjazdu słynnego detektywa i jego współpracownika Kapitana Hastingsa pan domu już nie żyje. Poirot zastaje na miejscu pogrążoną w żalu wdowę, zdziwionych pracowników wilii, sędziego śledczego Hauteta, miejscowego detektywa Girauda w swej zuchwałości nie przypominającego w niczym inspektora Jappa i komisarza Luciena Bexa znajomego sprzed lat. Okazuje się, że grono osób mających znaczenie w śledztwie jest znacznie szersze. Nawet nieznajoma Hastingsa z pociągu do Calais każąca nazywać się Kopciuszkiem jest związana z willą Geneviève. Tak samo jak sąsiadka Pani Daubreuil i jej prześliczna córka Marthe zakochana w synu zmarłego Jacku Renauldzie. Podejrzenia szerzą się na wszystkie strony, chociaż największy motyw miał sam syn Renaulda. A szare komórki Poirota do momentu rozwiązania zagadki nie mogą zaznać spokoju.

Przyznaję jestem człowiekiem staromodnym. Według mnie kobieta powinna być kobieca. Nie mam cierpliwości do tych wszystkich nowoczesnych neurotycznych dziewcząt słuchających od rana do wieczora jazzu, palących i dymiących jak komin i mówiących językiem, który mógłby wywołać rumieniec na twarzy przekupki…”-„Morderstwo na polu golfowym” Agatha Christie.

Hm…a cóż by powiedział prawdziwy Kapitan Hastings gdyby spotkał współczesne panie i panny? Tego nigdy się nie dowiemy, bo ten którego znamy, powstał na kartach książki z 1923 roku, gdy nie tylko mężczyźni, ale również kobiety miały pewne oczekiwania w stosunku do płci pięknej. Sama Christie jest tego najlepszym przykładem. Utrzymująca dom, odnosząca sukcesy pisarka kryminałów, w całej serii o słynnym, belgijskim detektywie nie zająknęła się ani słowem na temat szarych komórek żyjących w mózgach kobiet. Wszystkie jej bohaterki są albo mściwe, albo trzpiotowate, albo nieszczęśliwie zakochane, albo dziecinne. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Na zbrodnie reagują odrętwieniem, utratą przytomności, poczuciem strachu. I co ważne, prawie nigdy nie mają swojej wizji tępo wpatrując się w Poirota i innych mężczyzn uczestniczących w śledztwo. Nawet ich pytania dotyczące teorii śledczych są nadzwyczaj naiwne i nieżyciowe. Gdyby nie seria z Panną Marple pewnie Christie nie należałaby do jednych z moich ulubionych pisarek kryminałów. A tak, postacią Marple autorka zmyła hańbę stereotypowego i szowinistycznego podejścia do kobiet stwarzając postać inteligentnej, niepozornej kobiety o której czytam z przyjemnością.

Trochę odbiegłam od tematu😉. A to wszystko przez oklepaną wypowiedź  Hastingsa z pierwszych stron książki, która składa się z zatytułowanych krótkich rozdziałów, których jest dwadzieścia osiem. Każdy tytuł rozdziału wprowadza czytelnika w jego fabułę. O tajemniczym Kopciuszku, którego poznał Hastings dowiadujemy się z rozdziału zatytułowanego „Towarzyszka podróży”, a o podobieństwie sąsiadki Pana Renauld do Madame Beroldy z rozdziału o tytule „Fotografia”. Kryminał pisany jest z perspektywy Kapitana Hastingsa, który jest jego narratorem. Relacjonuje przygody swoje i słynnego Poirota, tak jak dr Watson czynił to w przypadku Sherlocka Holmesa. Przy czym Hastings jest przerażająco ciapowaty, utrudniający śledztwo, zachowujący się jak słoń w składzie porcelany, dla którego podstawy prowadzenia spraw kryminalnych wydają się bardzo odległe. Wystarczy tylko go poprosić, by na przykład zwiedzić miejsce w którym przechowywane jest narzędzie zbrodni i sam zamordowany. Ta bezmyślność nadal mnie irytuje. W sposób bardziej dosadny w literaturze, niż w serialu o którym wspomniałam przy okazji recenzji „Zagadki Błękitnego Expresu” (recenzja na klik).

Książka napisana jest w stylu właściwym dla Poirota. Mamy mądrego detektywa, dla którego ślady i technika jest mniej ważna w śledztwie niż oczy, myśli, gesty, słowa i własne szare komórki, które Poirot zmusza ciągle dla ciężkiej pracy. Mamy człowieka żyjącego w kosmopolitycznym świecie, przemierzającego Francję i Anglię praktycznie dzień po dniu, byle tylko zdobyć odpowiedzi na nowe pojawiające się w śledztwie pytania. I mamy jego fajtłapowatego kolegę jako przeciwwagę, jako tło dla jego geniuszu. Sam Poirot w stosunku do Hastingsa przyjął rolę „papcia”, rolę opiekuna niesfornego dziecka, któremu wiele się wybacza. Do tego cała gama podejrzanych i pewne ciekawe spostrzeżenia z początku śledztwa na które zwraca uwagę słynny detektyw, a które mają znaczenie na końcu, jak na przykład długość płaszcza. Intryga jest zagmatwana. Sięga wielu lat wstecz i błędów, które zostały popełnione, za które często płaci się w teraźniejszości. Postaci kobiece, jak wspomniałam uprzednio, bardzo słabe. Nie ma żadnej silnej postaci, co zmniejsza atrakcyjność tej części. Mimo, że Poirot mówi o inteligencji i sile niektórych bohaterek z samej fabuły nie sposób tego wyczytać. Jakby autorka zapomniała nakreślić pewne interesujące cechy odpowiadające opinii sławetnego detektywa.

„Morderstwo na polu golfowym” to tak naprawdę drugi tom cyklu o słynnym detektywie zaraz po „Tajemniczej historii w Styles” wydanej w 1920 roku. Christie Poirota osadziła jeszcze w 33 publikacjach (w okresie od 1920 do 1975 roku). Postać i bohaterowie poboczni dojrzewali wraz ze swoją autorką. Trudno porównywać początki postaci z jej kontynuacjami, które tak naprawdę następowały po upłynięciu półwiecza, kiedy świat wyglądał inaczej i jego postrzeganie zmieniło się również drastycznie. Mi dodatkowo zabrakło odzwierciedlenia charakteru i scenografii miejsc, w których Christie osadziła akcję. Piękna, bogata willa, milionerzy, przepiękne panie. To wszystko wspomniane zostało mimochodem, bez pięknego i szczegółowego opisu. Przez co chwilami nie potrafiłam wczuć się w świat opisywany praktycznie sprzed stu lat, nie czułam tej przeszłej aury, tego minionego klimatu. Napisana trochę w żołnierskim stylu. Składająca się praktycznie z samych dialogów.

Książka dla fanów Christie i dla fanów Poirota w przepięknym, stylowym wydaniu. Musicie ją mieć na swojej półce. Udanej lektury!

Moja ocena: 6/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Dolnośląskiemu!

„Taka tragedia w Tałtach” Marta Matyszczak

TAKA TRAGEDIA W TAŁTACH

  • Autorka: MARTA MATYSZCZAK
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO DOLNOŚLĄSKIE
  • Cykl: KRYMINAŁ Z PAZUREM (tom 2)
  • Liczba stron: 304
  • Data premiery: 09.03.2022r.

Dzięki @Marta Matyszczak można przestać tęsknić za Guciem😊. Wystarczy, że Autorka zaprosiła mnie do kolejnego cyklu, tym razem zdominowanego przez kocimoczki i od razu ciekawiej się żyje w moim świecie czytelniczym. Dokładnie tydzień po premierze przed Wami recenzja drugiego tomu cyklu „Kryminału z pazurem” pt. „Taka tragedia w Tałtach”. Moje spostrzeżenia na temat inauguracyjnej księgi serii znajdziecie tu: klik. Z „Taką tragedią w Tałtach” zapoznałam się dzięki @Wydawnictwo Dolnośląskie, za co serdecznie dziękuję.

Ale ciała (…), mają to do siebie, że prędzej czy później wypływają na powierzchnię. Jak prawda.” -„Taka tragedia w Tałtach” Marta Matyszczak.

I tych ciał w najnowszej powieści serii „Kryminału z pazurem” jest pod dostatkiem. Zaczyna się od wypłynięcia na światło dzienne pozostałości po Bogdanie Poniedziałku, lokalnym patodeweloperze. Poniedziałku, z którym nikt nie miał kontaktu od pamiętnego, spędzanego w gronie przyjaciół Sylwestra w domu znanego na całą Polskę piosenkarza Norberta Nowaka. Okazuje się, że Sylwester nie tylko dla ofiary nie był szczęśliwy. Również nie okazał się pozytywny dla Rozalii Ginter, która z zaangażowaniem zbierała w tym dniu dowody na okoliczność zdrady jej męża, miejscowego komendanta policji Pawła Gintera, na zabój zakochanego w kotce Burbur (oczywiście tylko w jej mniemaniu😉). Tylko, że nie o zdradę z Burbur Rozalii chodziło….

Bardzo dobra kontynuacja pierwszej części nowego cyklu!

W jednym zdaniu; spójna koncepcja, czarny humor, dowcipne sformułowania, śląskość przedstawiona z przymrużeniem oka oraz masa fajtłapowatych bohaterów. Wśród ciekawych postaci prym wiedzie – z szacunkiem dla ludzkości – kotka Burbur. Niezwykle inteligentna bestia, której postrzeganie świata, własnych niewolników, czy rozkochanie w Pawle Ginterze przyprawiło mnie nie raz o śmiech na głos. To jest miara dobrych komedii kryminalnych. Gdy śmieję się w głos czytając nie mogę uznać, że książka nie spełniła moich oczekiwań😊. Jak sama Burbur o sobie mówi:

(…) kotka ze mnie z prawdziwego zdarzenia. Nie żadna tam wypucowana lampucera z rodu syjamskiego czy perskiego. Ja jestem przedstawicielką rasy europejskiej, tylko przez ostatnich tłuków zwaną dachowcami. Widział mnie kto kiedy na dachu? Przypuszczam, że nie sądzę… Moim środowiskiem naturalnym są salony.”

Śledząc blog  oficjalny Marty Matyszczak potwierdzam, że Burbur najlepiej się czuje na salonach. Oprócz predyspozycji salonowych potrafi wyrażać cięte riposty i opinie, które popieram obiema rękoma; „Ale jak kto jest taki ładny, to nie musi wiecznie błyszczeć intelektem.” – to oczywiście o ukochanym Pawełku. Wiecznie konkurująca z Rozalią i nie ukrywam, w tej konkurencji wygrywa w całej okazałości. W książce okazała się bardziej interesująca, bardziej ciekawa, mocniej zdeterminowana i dążąca do celu, niż jej „niewolnica” Ginterowa, która szamotała się pomiędzy podejrzeniami o zdradzie męża, klęskami wychowawczymi, śmiercią teściowej i relacją z byłym gangsterem, a aktualnie oddanym właścicielem yorka Pusi. Tego w tej powieści mi zabrakło. Silnej, podobnej do Róży Kwiatkowskiej, którą ubóstwiałam w serii „Kryminału pod psem” postaci kobiecej. Z punktu widzenia złożoności i charakteru postaci, nie jest ciekawa ani Ginterowa, ani Ilonka Babiś, ani siostry Poniedziałkowe, czy mrągowska policjantka Sylwia Tokarska. Z postaciami męskimi nie jest lepiej. Paweł Ginter, jakby totalnie bez charakteru. Ukrywający swoje prawdziwe uczucia, nieudolny śledczy. Trochę taki Charlie Czaplin miejscowej policji. Stosujący uniki i nie lubiący konfrontacji. Drużyna składająca się z Nowaka, Ciachorowskiego, Wolańskiego i Kalicy to mieszanka takich podstarzałych lelum polelum. Z ich panteonu najbardziej w gust przypadł mi Pejter Pierończyk, a jego dialog z posterunkowym Romaniukiem wywoływał u mnie salwy śmiechu. Najbardziej wyrazistą męską postacią jest Robert Osipczuk, do którego zapałałam chorobliwą wręcz sympatią. I jestem niezwykle ciekawa, co też z jego udziałem wymyśli Matyszczak w kolejnej odsłonie serii😊.

Ale przecież o to chodzi w komediach kryminalnych. O te wszystkie błazeństwa, nieudolnych śledczych, przypadki i tajemnice, które wyjaśniane są całkiem przypadkiem. Komedach kryminalnych będących bardzo trudnym gatunkiem. Każdego autora piszącego w tym stylu podziwiam. Za ocenę tego typu książek w znacznej mierze odpowiada poczucie humoru czytelnika, a każdy z nas ma je inne. W moim przypadku Marta Matyszczak wkomponowała się w moje preferencje dowcipowe w stu procentach. Każdą książkę odbieram w tak samo pozytywny sposób spędzając z nią mile czas. No, ale ile jest takich czytelniczek, czy czytelników, którym podoba się humor Autorki?

Z lekturą spędziłam bardzo mile czas. Książkę pochłonęłam w jeden wieczór chichrając się od czasu do czasu. Nie samym chlebem żyje człowiek. Czasem do życia bardziej potrzebna jest dobra książka, która zabierze nas w inny, ciekawszy i bardziej radosny świat. Miłego czytania!!!

ps. Dziękuję Marcie Matyszczak za ukłon w stronę świata Gucia. Potomek – Chojarska i Olek Szpon może nie moi ulubieńcy, ale zawsze znajomi😊.

Moja ocena: 7/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu.

„Zagadka Błękitnego Ekspresu” Agatha Christie

ZAGADKA BŁĘKITNEGO EKSPRESU

  • Autorka: AGATHA CHRISTIE
  • Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE
  • Cykl: HERKULES POIROT (tom 6)
  • Seria: JUBILEUSZOWA KOLEKCJA AGATHY CHRISTIE
  • Liczba stron: 272
  • Data premiery w tym wydaniu: 23.02.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 1.01.1966r.
  • Data premiery: 3.03.2008r.

Myśląc o cyklu z Herkulesem Poirot mam przed oczami najwybitniejszego moim zdaniem odtwórcę tej roli, Davida Sucheta, brytyjskiego aktora i producenta filmowego, który ponad 70 razy wcielał się w rolę tego najsławniejszego francuskojęzycznego detektywa w serii kryminałów Poirot. Bardzo lubię filmy z tej serii. Mają w sobie niezwykły urok i klasę tamtych czasów. Czasów, w których zostały osadzone. Czytając szósty tom cyklu, wydany w lutym br. w Jubileuszowej Kolekcji Agathy Christie przez @Wydawnictwo Dolnośląskie szukałam w Poirocie – Davida Sucheta. Gdzieniegdzie go znalazłam, gdzieniegdzie nie. Moim zdaniem filmowa wersja Poirota ma więcej uroku, niż literacki pierwowzór😉.

Żeby zapewnić postęp ludzkości, musimy się uczyć od tych, którzy stoją niżej od nas w królestwie zwierząt. Ja zawsze tak robiłem. Byłem kotem, który czai się u mysiej dziury. Byłem psem, tropiącym świeży ślad, nie odrywającym od niego nosa. I również(…) byłem wiewiórką. Zbierałem okruchy informacji tu i tam. A teraz wracam do mojego schowka, żeby odnaleźć pewien szczególny orzech, który złożyłem w nim, policzmy, siedemnaście lat temu.” – „Zagadka Błękitnego Ekspresu” Agatha Christie.

Pozornie błahy problem amerykańskiego milionera Rufusa Van Aldina zamienia się w wielką tragedię. Nieszczęśliwa w małżeństwie jego córka Ruth Kettering miała być wreszcie szczęśliwsza dzięki rozwodowi z Dereekiem, który miał zakończyć ich dziesięcioletni związek. Obdarowana przez ojca przepięknym rubinem należącym w przeszłości do Carycy Katarzyny, nazywanym Sercem Płomienia, wyrusza do Paryża, by odsunąć od siebie nieprzyjemności rozwodowe i spotkać się z przyjacielem z przeszłości. Niestety nie osiąga celu. Zostaje zamordowana w przedziale Błękitnego Ekspresu, a klejnot skradziony. Wszystkie poszlaki wskazują na męża bogatej dziedziczki, który w chwili jej śmierci staje się spadkobiercą ponad dwóch milionów dolarów. Nie jest o winie wdowca przekonany Herkules Poirot, który również podróżuje, by odpocząć od angielskiego deszczu. Współpracując z policją oraz wszystkimi, który mieli jakikolwiek kontakt z ofiarą oraz osobami z jej otoczenia, rozpoczyna śledztwo.

W kryminałach Agathy Christie w młodości zaczytywałam się nałogowo. Nie liczyło się wydanie, liczyła się autorka i bohater Hercules Poirot. Pamiętam, że bardzo mi się podobał sposób przedstawienia pracy śledczej detektywa, jako wynik błyskotliwego umysłu i ciężkiej pracy szarych komórek. Do tego niezwykła umiejętność łączenia i kojarzenia faktów. Autorka musiała stworzyć nad-detektywa przy tak zawiłych i skomplikowanych intrygach, do których rzadko kiedy prowadzą poszlaki i znalezione na miejscu zbrodni dowody.

„Zagadka Błękitnego Ekspresu” została napisana przez Christie w 1928 roku. Jeszcze sześć lat i będzie obchodziła okrągłą rocznicę. Sto lat!!!, chciałoby się krzyknąć. W książce pobrzmiewają echa tamtych czasów. Stereotypy po obu stronach. Kettering mówi: „Pewnie przyniesie mi pecha. Jak to kobiety” 😊. Ojciec do córki woła: „I ty dałaś się na to złapać! (…) Że też kobiety mogą być tak głupie!”😊😊. Tancerka dzieli się spostrzeżeniami: „Wy, Anglicy jesteście zdumiewający. (…) Amerykanie są tacy zimni.”.  „(…) Znam mężczyzn, monsieur, opowiadają różne bzdury. Bóg wie, co by się działo, gdyby traktować poważnie wszystko, co wygadują.” Brytyjczyk „przyglądał się temu z chłodną dezaprobatą…Czuł się nieswojo, nie na miejscu, zmieszany. Poirot,, przeciwnie, napawał się sceną z błyszczącymi oczyma”. Czy chociażby; „Kobieta powinna być spokojna, miła i dobrze gotować…”. Nie poczytuję jednak myślenia stereotypowego jako wadę książki. Chapeau bas w stronę Christie, która żyjąc sprzed stu lat potrafiła niejednokrotnie stworzyć silne, ciekawe postaci obu płci. Rzadko który z jej bohaterów był oczywiście dobry lub oczywiście zły. Rzadko kiedy był czarno – biały. Autorka potrafiła skleić postać nadając jej charakter z wielu stron, nadając jej wiele odcieni szarości. W tych złożonościach idealnie rozeznaje się nie kto inny jak Poirot uważający, że „(…) nie ma sensu zostawać detektywem, jeśli się nie potrafi zgadywać”. I tu wielkie moje zdziwienie. Okazuje się, że nie tylko mozolna dedukcja przynosi oczekiwany rezultat. Czasem jest to po prostu zdolność trafnego zgadywania.

Historia opisana w fabule jest bardzo rozbudowana. Wątek kryminalny pojawia się dopiero po pierwszych stu stronnych. Przez pierwszą część czytelnik zatapia się w historię Ketteringów, okoliczności zakupu drogocennego rubina, powierzchowne przywiązanie do Dereeka Mirelle, czy niespodziewany spadek Katarzyny Grey i knowania jej dalekiej kuzynki. W wyniku zbrodni wszystkie postaci w pewnym momencie się ze sobą stykają, a co ważne łączy je postać sławnego detektywa, który wśród nich krąży jak sęp nad padliną szukając jakichkolwiek powiązań. Ten sposób przedstawienia fabuły jest totalnie różny od tego znanego z serii filmowej, gdzie zwykle wszystko zaczyna się od występku. Przydługi wstęp trochę mnie znużył. Nie ustałam tylko dlatego, że to przecież Agatha Christie. Jej po prostu nie wypada odłożyć!!!

Będąc nastolatką byłam bardzo zachwycona serią z Poirotem. Z wiekiem dostrzegam jednak wiele mankamentów historii. Christie nie jest pozbawiona luk fabularnych, mnogość postaci utrudnia rozeznanie się w wątku kryminalnym. Samo rozwiązanie „wyskakuje jak Filip z konopi”. Nie prowadzi do wyjaśnień żaden trop, żaden ślad, żadna „nić Ariadny”. Poirot chodzi, rozpytuje, spotyka się i jada posiłki w doborowym gronie. Podsyca to ciekawość czytelnika, który oczekuje jakiejkolwiek poszlaki. Nadaremno jednak. Sam Poirot chwilami jest bardzo arogancki i to nie w taki uroczy, staroświecki sposób. Kompletnie nie rozumiałam jego osobistych uwag, spostrzeżeń kierowanych w towarzystwie do przecież bardzo zamożnych, eleganckich, elokwentnych osób. Jego zachowanie odbierałam więc jako trochę gburowate. Na uwagę zasługuje klasyczny język. Bohaterowie bez względu na reprezentowaną grupę społeczną odnoszą się do siebie z szacunkiem formułując wypowiedzi na najwyższym poziomie. I kompletny zawód w osobie Katarzyny Grey, bohaterki niewiele wnoszącej do powieści, a także samego tajemniczego Markiza z pierwszych stron. Nie dane mi było go poznać.  

Książka dla fanów Agatha Christie, której powieści już od lat rozbudzają wyobraźnię czytelnika. Do tego przepiękne wydanie jubileuszowe od Wydawnictwa Dolnośląskiego. Przyznajcie sami😉, mieć taką kolekcję w swej biblioteczce to prawdziwy rarytas. A ja…. Ja muszę nauczyć się czytać historie o Herkulesie Poirocie na nowo.

Moja ocena: 6/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Dolnośląskiemu!

„Mamy morderstwo w Mikołajkach” Marta Matyszczak

MAMY MORDERSTWO W MIKOŁAJKACH

Autorka: Marta Matyszczak

Wydawnictwo: Dolnośląskie

Cykl: Kryminał z pazurem (tom 1)

Data premiery: 2021-06-16

Liczba stron: 304

Nie doczekałam się na mój egzemplarz, nie doczekałam. Musiałam wesprzeć się więc publikacją książki w wersji elektronicznej na Legimi. Na szczęście słowo pisane, to słowo pisane takie samo w wersji elektronicznej, jak i papierowej. Tylko, tego zapachu brak….

Zacznę z „grubej rury” jak to mówią, od razu oceną i to nie byle jaką, bo dość krytyczną. Co mi się nie podobało w pierwszej książce nowej serii rozpoczętej przez @Marta Matyszczak? To, że miała ona tylko 304 strony😉! Tym się jednak charakteryzuje styl autorki. Zwięzły, konkretny i bez zbędnych ozdobników. Czym się różni kotka Burbur z nowej serii od psa Gucia z książek serii Kryminał pod psem? Tego musicie dowiedzieć się sami. Zapraszam na recenzję książki „Mamy morderstwo w Mikołajkach”, która premierę dzięki nakładowi @Wydawnictwo Dolnośląskie miała 16 czerwca br.

Krótko o fabule

Tym razem autorka zabiera nas do Mikołajek. W pięknym domu nad samym jeziorem mieszka rodzina Ginterów. Ona, Rozalia jest lokalną weterynarz. On, Paweł vel Pawełek jest komendantem miejskiej policji. One to siostry – bliźniaczki, młode Ginterówny Hanna i Helena. Jest jeszcze Hubert, o którym bardzo długo niewiele wiadomo. Ważne byście wiedzieli, że Hubert jest synem Ginterów. Obok Ginterów jak elektrony poruszają się inni bohaterowie, bardziej lub mniej sympatyczni. Jest i teściowa, typowo stereotypowa teściowa. Jest i sąsiadka, typowo stereotypowa sąsiadka. Jest i lokalny gangster. Nie! Tu nie ma żadnego stereotypu, wszak to prawdziwy gangster z yorkiem Pusią.

Życie mieszkańców zaburza morderstwo i to nie byle jakie morderstwo. Po pierwsze to morderstwo w Mikołajkach. Pięknym, uroczym, turystycznym miasteczku, gdzie przestępstw jak na lekarstwo, wręcz jak na naparstek. Po drugie to morderstwo na niebyle kim. Niecnym morderczym czynem życie stracił lokalny przedsiębiorca, znany i szanowany hotelarz. To morderstwo interesuje wszystkich. I sąsiadów, i policję, i cały mikołajkowski zwierzyniec. Smaczku samemu śledztwu dodaje tajemnica. Tajemnica Rozalii, która wyłania się z dalszych stron powieści. Czy ma coś wspólnego ze zgonem Adama Maniukiewicza?

Burbur versus Gucio

Nie mogłam nie zacząć inaczej. Dla mnie samej to dziwne, że czytając o Burburze ciągle porównywałam ją z Guciem. Przecież tu kot, tam pies. Przecież tu cztery łapy, tam trzy. Przecież tu kobieta, tam mężczyzna. Przecież tu… i tak mogłabym różnice mnożyć do upadłego. Ta różnorodność dość mnie zaskoczyła, oczywiście in plus dla Autorki. To duża zręczność, rozpocząć kolejną serię ze zwierzęcym bohaterem w tle i stworzyć postać zgoła inną. Owszem przekonaną o swojej wyjątkowości, czym jest podobna do Gucia, ale mimo wszystko inną. Agresywną w relacjach z ludźmi, nawet domownikami. Traktującą swoich „człowieków” jak niewolników. Zakochaną na zabój w Pawle Ginterze i żywo konkurującą o jego uczucia z jego własną żoną. Ciekawi mnie ile w tej Burbur, prawdziwej kotki autorki. Hm…  Jeśli jest na wskroś prawdziwa, to Marta Matyszczak musi mieć trudne życie we własnym domu. Oj trudne.

A teraz całkiem na serio. Gdybym miała podsumować jednym zdaniem przeczytaną książkę napisałabym: Inteligentny kryminał z prawdziwym pazurem.

Wyjątkowości narracji, która skupiona jest na Rozalii są fragmenty z pamiętniczka Burbura. Celne riposty, trafne spostrzeżenia otaczającego ją świata. Świata ludzi i świata zwierząt. Niektóre anegdoty czytałam z uśmiechem na ustach, a niektóre wręcz podśmiechując się w głos.

Bardzo podobała mi się sceneria, odwzorowanie mazurskiej atmosfery i mazurskiego klimatu. Czasem kiczowatego okrapianego lokalnym alkoholem, umilanego żeglarskimi szantami. Czyż nie stuprocentowe odwzorowanie? Dodatkowo atmosferę Matyszczak podgrzała odzwierciedlając polsko – niemieckie nastroje. Całkiem na poważnie opisała wątek wysiedleń po II wojnie światowej, utraty niemieckich majątków. Mimo, że dialogi okraszone zostały specyficznym, matyszczakowym humorem, momentami z dodatkiem śląskiej groteski, problem został opisany bardzo dobrze. Czy odzyskać, czy zostawić? Czy zawalczyć, czy poddać się?

Autorka potrafiła zaciekawić mnie maksymalnie. Najpierw nie mogłam się doczekać wątku z synem Ginterów Hubertem. Z utęsknieniem czekałam, kiedy o nim przeczytam trochę więcej. Gdzieniegdzie tylko wspomnienie, nienachalnie wspomniane imię, zdawkowo wspomniana choroba.  Później osiągnęłam szczyty zniecierpliwienia, kiedy nie mogłam doczekać się na rozstrzygnięcie tajemnicy. Tajemnicy, która ściąga Rozalii sen z powiek i nie pozwala jej być szczęśliwą do końca.

To nowa jakość. Nowa seria i nowe życie. Życie literackich bohaterów z energiczną i zadufaną w sobie kotką. Nigdy bym nie uwierzyła, że Gucia może mi jakiś inny zwierz zastąpić. Zastąpić w roli zwierzęcego narratora, niekoniecznie detektywa. Wydawać by się mogło, że tylko Gucio ma ten humor, ten swoisty pogląd na otaczający go świat, te unikatowe spojrzenie na to, co go otacza. Nic bardziej mylnego. Burbur jako postać literacka nadaje się tak samo dobrze, jak sam Jaśnie Pan Gucio.  Wszak duch Gucia pobrzmiewa w książce.

Uwielbiam książki, które jednocześnie bawią, z drugiej zaś strony podejmują liczne społeczne kwestie, roztrząsają liczne problemy. Marta Matyszczak potrafi o sprawach ważnych, trudnych pisać z przymrużeniem oka. Robi to wyśmienicie. Czytanie jej książek, to dla mnie jak jedzenie najpyszniejszego deseru. Deseru po którym pozostaje cudowne uczucie. Uczucie właściwie spędzonego czasu. Uczucie zaspokojenia. Czy Gucio, czy Burbur? Po „Mamy morderstwo w Mikołajkach” wiem, że to nie ma znaczenia. Zrozumiałam też, że to nie Gucio jest największą wartością serii Kryminału pod psem (wiem, wiem, przepraszam Guciuniu, Guciaczku, Guciusiu). To Autorka. Po prostu Martę Matyszczak czyta się tak samo świetnie z psem, czy kotem u boku !!!

Moja ocena: 8/10

Recenzja dzięki wydaniu  Wydawnictwa Dolnośląskiego

„Czerwona zaraza, czarna śmierć” Jarosław Sokół

CZERWONA ZARAZA, CZARNA ŚMIERĆ

  • Autor:JAROSŁAW SOKÓŁ
  • Seria: ADAM KOSTRZEWA. TOM 2
  • Wydawnictwo:DOLNOŚLĄSKIE
  • Liczba stron: 432
  • Data premiery:24.02.2021r.

Oj, długo nie wytrzymałam bez aspiranta policji Adama Kostrzewy. Oj nie. Dopiero co opublikowałam zaległą recenzję pierwszego tomu serii „Wyspa zero” (recenzję znajdziecie tu: Wyspa zero), a już sięgnęłam po lutową premierę od @Jarosław Sokół – pisarz, scenarzysta, producent filmowy. No cóż czasem tak jest. Najpierw nie potrafię się zabrać, a potem nie potrafię zapomnieć i się oderwać. Ale chyba lepiej tak niż odwrotnie. Co Wy na to?

(…) Ludzki umysł zawsze szuka znaczenia, a kiedy nie może go znaleźć, zaczyna fantazjować”.

„Czerwona zaraza, czarna śmierć” Jarosław Sokół

Epidemia w poniemieckim Świnoujściu

Od razu widać podobieństwo. W poniemieckim Świnoujściu, tak jak w naszym kraju szerzy się zaraza. Zaraza, którą bada Adam Kostrzewa – przedwojenny aspirant policyjny, aktualnie szef policji działający z ramienia komendanta wojennego Arłama Osipowicza. Awans na szefa policji okazał się dla Adama dużym zaskoczeniem. Cóż, w pewnym momencie nawet ja zorientowałam się, że w przypadku rosyjskiego dowództwa naprawdę raz się jest na wozie, by za moment już być pod wozem. Gdyby było inaczej, fabuła nie byłaby tak interesująca, a akcja nie trzymałaby mnie w napięciu. Nowe śledztwo rozpoczyna się od części ciał ludzkich wyrzuconych na brzeg. Komendant Osipowicz zarządza kolejne śledztwo, w którym Kostrzewie ma pomagać zaufany komendanta – Pietia Fedoruk. Jednocześnie miasto zaczyna ogarniać zaraza. Niemcy zaczynają widzieć swoich zmarłych. Omamy to pierwszy objaw nieznanej choroby. Później następuje gorączka, a u niektórych pacjentów występuje czerwona wysypka. Wysypka tworząca dziwne cyfry na ciele. Sama epidemia nie jest kłopotem. Świnoujście po ostatnich wydarzeniach z „Wyspy zero” ma już nowego lekarza, niemieckiego żyda – Rosenblatta. Lekarza oddanego sprawie. Badającego i opiekującego się pacjentami z dużym zaangażowaniem. To Rosenblatt analizuje znalezione części ciała i leczy pierwszych pacjentów. Prawdziwy problem rozpoczyna się z chwilą, gdy komendant Osipowicz zostaje odwiedzony przez swoją prawowitą małżonkę Anuszę, która przywiozła do Świnoujścia ich wspólnego syna Antona. Anuszę, która przypłynęła okrętem razem z pułkownikiem Nikitą Sawinem. Sawinem, który mimo znajomości z Dziadzią Arłamem jeszcze z czasów partyzantki ma za zadanie zaprowadzić w Świnoujściu nowe porządki. Porządki na miarę Rosji XX wieku.

Niebagatelna jakość literacka w historycznych przestrzeniach

To jest to, co wyróżnia tą serię. Mimo, że nowych serii kryminalnych na naszym rynku wydawniczym sporo stwierdzam, że seria z Adamem Kostrzewą jest jedną z najlepszych. W tej części jeszcze bardziej, niż w „Wyspie zero” bohaterowie budzą mój zachwyt. Nikt nie jest czarnobiały. Nikt nie jest do końca zły lub do końca dobry. Nikt nie jest do końca oprawcą czy do końca ofiarą. Wszyscy bohaterowie są gdzieś pośrodku, nieoczywiści. Kostrzewa to jakość sama w sobie. Trudny, doświadczony, inteligentny, borykający się z własnymi demonami i nie mający szczęścia do kobiet, z którymi związek kończy się śmiercią. Pietia Fedoruk protegowany komendanta Osipowicza pomału dojrzewa. Nawet zaczęłam go lubić. Dla Pietii nic już nie jest czarno białe. Staje się faktycznym partnerem Kostrzewy wysnuwając momentami istotne wnioski w prowadzonym śledztwie. W ostatecznym rozrachunku Pietia staje po prawidłowej stronie, stronie niewinnych. Sam komendant Osipowicz, dalej hardy, a jednak jakiś bardziej ludzki. Spodobał mi się wątek powracającej do niego żony z synem. Żony odesłanej przez Generała Kolcewę do jej prawowitego małżonka. Z początku Osipowicz nie cieszy się z generalskiego prezentu. Jak tu się cieszyć, gdy jego żona ma „(…) meszek pod jej nosem, cebulowy oddech, obwisłe piersi…”.  Po jakimś czasie zaczyna się przyzwyczajać do nowej rzeczywistości i budować relację z własnym dzieckiem. Dobrze, że autor nie pokusił się rozgrzebywać wątku syna Osipowicza z generałem Koclewą. Nawet niewypowiedziane słowa trafiają jak ostra brzytwa w świadomość czytelnika. Zresztą z takich domysłów, niedopowiedzeń fabuła aż kipi.

Autor kupił mnie, niezwykłą umiejętnością obrazowania powojennej rzeczywistości. To już inne miasto niż w pierwszej części. Polacy są traktowani jak „niedorobieni Niemcy”. Obwieszczenia sowieckiej komendatury nie opisują świata, lecz urządzają go na nowo, ustalają „(…) coś w rodzaju nowego szczegółowego dekalogu”. Jedyna prawda to ta sowiecka. Innej po prostu nie ma. Cywilna ludność niemiecka już wie, że propaganda nazistowska powielała kłamstwa. Jak tu nadal wierzyć w to, że „(…) bombardowania niemieckich miast były żydowską zemstą za wysiedlenia”. Kiedy już z ust do ust przekazywane są informacje o zbrodniach faszystowskich, nawet wśród Niemców. Wśród Niemców, którzy byli świadkami tych wydarzeń, czasem w nich bezpośrednio uczestniczyli i niejednokrotnie byli adresatami takich słów jak: „To nie są Niemcy, tylko przypadki życia bezwartościowego”.

Podobała mi się zastosowana konstrukcja w książce. Powieść składa się z krótkich rozdziałów i podrozdziałów. Tytuł rozdziału stanowi dzień w którym następują wydarzenia oraz informacja o ilości zarażonych i ofiarach śmiertelnych. Dla Rosenblatta każda liczba zarażonych jest za wysoka, dla doktora Kryłowa współpracującego z pułkownikiem Sawinem każda liczba jest za niska. Sam narrator budzi moją sympatię. Mimo, że relacjonuje o czasach i wydarzeniach trudnych robi to nadal ze swadą i  delikatną ironią. Każdy z wątków intryguje. Problemy i zagadki do rozwiązania się mnożą. Mi to kompletnie nie przeszkadzało w odbiorze książki. Bądź co bądź lubię wymagającą prozę. W śledztwo zaangażowanych jest więcej osób. Sam doktor Rosenblatt zaczyna podejrzewać, że intencje Sawina nie są takie czyste, jakby się mogło wydawać.

Mnie historia wciągnęła od samego początku.  Śledziłam zdarzenia związane z tytułową zarazą jednocześnie kluczyłam w wątkach prowadzonego śledztwa. Odkryłam wiele zdarzeń z pozoru nieistotnych, które ułożyły się w całość w odpowiednim momencie. Nadal intrygowały mnie dialogi wewnętrzne Kostrzewy z jego byłym policyjnym szefem, nadkomisarzem Strzelczykiem. Tak naprawdę na pierwszy z nich czekałam z niecierpliwością. Byłam ciekawa, na co Strzelczyk zwróci uwagę Kostrzewie, w jakim kierunku poprowadzi jego myśli i ukierunkuje prowadzone śledztwo.

Mimo, że jest to druga część serii o Adamie Kostrzewie książkę możecie czytać oddzielnie, nie znając wydarzeń z „Wyspy zero”. Do tego Was szczerze zachęcam!

Stylistycznie jest to powieść na najwyższym poziomie. Talent Jarosława Sokoła jest bezsporny. Trzeba mieć wyjątkowe umiejętności, by oprzeć fabułę książki na niepopularnych faktach historycznych. To dowód ogromnego talentu autora!  

Moja ocena: 9/10

Książka została wydana przez Wydawnictwo Dolnośląskie.