„Po zmierzchu” Haruki Murakami

PO ZMIERZCHU

  • Autor: HARUKI MURAKAMI
  • Wydawnictwo: MUZA
  • Liczba stron: 200
  • Data premiery: 10.07.2024
  • Data 1 wydania polskiego: 10.07.2007
  • Rok premiery światowej: 2004r. 

Ależ ten Murakami pisze!!! Każda z przeczytanych przeze mnie książek jego autorstwa zostawia mnie w osłupieniu („Mężczyźni bez kobiet”, „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa”). Że można pisać tak pięknymi i takie nietuzinkowe historie. Jednocześnie zachwycając czytelnika nieoczywistymi bohaterami. Książka „Po zmierzchu” po raz pierwszy wydana w Polsce w 2007 roku przez Wydawnictwo MUZA SA również okazała się wyjątkowa. Wyjątkowa w narracji, w kreśleniu scen i w samych bohaterach. 

Akcja utworu dzieje się w Tokio w jedną noc, od godziny 23:55 do godziny 06:50. Zaczyna się w całodobowym barze Denny’s, w którym dziewiętnastoletnia Mari Asai spotyka Tetsue Takahashiego, studenta grającego na puzonie. Okazuje się że jakiś czas temu oboje spędzili ze sobą czas na basenie wraz z jej siostrą Eri i jego znajomym. W trakcie rozmowy dowiedzieli się o sobie czegoś nowego, a przede wszystkim podzielili się swoimi emocjami na temat Eri, pięknej siostry Mari, która od dwóch miesięcy śpi, jak Królewna Śnieżka. 

To jednak nie taka prosta historia. Bo i na Eri, i na Tetsue, i na Mari, i nawet na Kaoru, którą czytelnik poznaje później, a tym bardziej na Shirakawę, informatyka pracującego w dużej firmie, męża i ojca dwójki dzieci, który okazał się kimś innym, niżby się mogło wydawać czytelnik patrzy z perspektywy narratora, który kreśli poszczególne sceny, jak wytrawny twórca filmowy, ze szczegółowym opisem scenografii. To jakby film, obraz w książce, w której Murakami kreśli historię dwójki młodych ludzi spotkanych przypadkowo, którzy uczą się wiele o sobie, jak i o otaczającym ich świecie. Przejmujący film. Przejmujący obraz. Szczególnie w scenach pokoju Eri, której przygląda się Mężczyzna bez twarzy. Niezwykle niepokojąca narracja pozostawiająca wiele miejsca do fantazjowania i do myślenia. 

(…) my jako punkt widzenia, zostajemy w łazience i nieruchoma kamera fotografuje ciemne lustro. Ciągle odbija się w nim postać mężczyzny…” – „Po zmierzchu” Haruki Murakami. 

„Przeobrażeni w czysty punkt widzenia jesteśmy nad miastem. Widzimy budzącą się olbrzymią metropolię. Różnokolorowe pociągi wiozące ludzi do pracy jadą każdy w swoim kierunku…” – „Po zmierzchu” Haruki Murakami. 

Takie sformułowania stawiają autora w roli reżysera tego utworu. Murakami ukazuje nam cały kontekst, w którym osadza historię dwójki przypadkowo spotkanych ludzi. Jakby bardzo chciał, by czytelnik dostrzegł wszystko i popatrzył na scenerię w taki sam sposób, w jaki patrzył na nią autor tej powieści. To ciekawy zabieg literacki, który dodał w mej opinii utworowi tylko wyjątkowości. 

Bardzo podobał mi się sposób ukazania tych kilku godzin nocnych w Tokio. Książka składa się z osiemnastu rozdziałów, przed każdym z nich, jak i w poszczególnych fragmentach przedstawiony został rysunek zegara pokazujący godzinę. Wskazówki na tarczy dokładnie określają czas w poszczególnych momentach nocy. Z zegara dowiedziałam się, że Shirakawa postanowił wrócić do domu po nadgodzinach o 03:58. Zaś Mari i Takashashi karmili bezpańskie koty kanapką z tuńczykiem na skwerku o 03:42. Każde wydarzenie przedstawione w książce ma konkretnie wskazany czas, który bardzo pomaga. Mogłam podążać za nocnymi zdarzeniami dokładnie w czasie, w którym autor chciałby, by były osadzone. Prozę Murakamiego oprócz pięknego języka, świetnych pomysłów na fabułę cechuje wyrazistość i wyjątkowość bohaterów. Idealnie autor przedstawił Mari żyjącą w cieniu swej pięknej siostry. Pięknie zobrazował jej rozterki, jej tęsknotę za nią, jej niezgodę na to, co się z nią dzieje. Postać Takashashiego to mieszanka młodego człowieka o starej duszy. Niezwykle doświadczonego przez los. Opowieść o jego sieroctwie w wieku siedmiu lat okazała się dla mnie niezwykle wzruszająca. Podobało mi się nawet jak Murakami przedstawił istnienie w Japonii tzw. love hoteli, inaczej lovhotów. Miejsc wynajmowanych na odpoczynek, czyli na godziny lub na noc. Kompletnie nie zdyskredytował tego pomysłu na biznes. Dał mu wręcz uzasadnienie i zwyczajność, która jest charakterystyczna dla tak rozwiniętego i liberalnego kraju, jakim jest Japonia. Lovhoty są tam całkowicie legalne i ogólnodostępne. I taki lovhot z barwną Kaoru jako prowadzącą to wyjątkowe połączenie, jedyne w swoim rodzaju. 

Obawiałam się książki „Po zmierzchu” autorstwa Haruki Murakami po przeczytaniu kilku nieprzychylnych recenzji. Całkiem niepotrzebnie😁. Odbiór utworu literackiego jest kwestią gustu, potrzeby danej chwili, doświadczeń z książką, predyspozycji, czy nawet dojrzałości. Widocznie ja osiągnęłam taki moment w życiu, że trudne historie pokazywane obrazowo i opisywane pięknym literackim językiem są dla mnie idealną lekturą. Czytając „Po zmierzchu” czułam radość, zainteresowanie, lekkość czytania. Odczuwałam prawdziwe emocje jakbym to ja sama przemierzała ulice nocnego Tokio wraz z Mari i towarzyszącym jej Takashashim, i innym. 

A proza wywołująca prawdziwe emocje musi być autentyczna! I to cenię w twórczości Murakamiego. 

Moja ocena: 9/10

Książki Murakamiego wydaje Wydawnictwo Muza, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się poprzez księgarnię Legimi.

„Tajemnica morderstwa w Windsorze” S.J. Bennett

TAJEMNICA MORDERSTWA W WINDSORZE

  • Autorka: S.J. BENNETT

  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO KOBIECE
  • Cykl: JEJ KRÓLEWSKA MOŚĆ PROWADZI ŚLEDZTWO (tom 1)
  • Liczba stron: 336
  • Data premiery: 27.03.2024r. 

  • Data premiery światowej: 1.10. 2020r.

W czeluści social mediów wpadłam niedawno na recenzję trzeciego tomu kryminałów cosy crime od Wydawnictwo Kobiece z serii „Jej Królewska Mość prowadzi śledztwo” pt. „Morderstwo po królewsku” autorstwa S.J. Bennett. Znana mi osobiście i od wielu, wielu lat bookstagramerka (@Kryminał na talerzu) oceniła tę ostatnio wydaną część na 8/10. Ocena pewnie nieprzypadkowa. Zdecydowałam się więc w wolnej chwili, dla relaksu przyjrzeć twórczości Sophii Bennett, która ośmieliła się zrobić główną bohaterką lekkiej książki samą Królową Elżbietę II. 

Windsor ukochane miejsce Królowej Elżbiety II, do którego zwykle przybywała celem wypoczynku. Idealne miejsce na polowania, na długie spacery z psami rasy corgi, czy na przejażdżki konne. Optymalne miejsce na prywatne i nieformalne spotkania. Po jednym z takich spotkań znaleziono w szafie powieszonego, młodego, utalentowanego pianistę rosyjskiego Maksima Brodskiego. Jednego z gości rosyjskiego oligarchy Jurija Pejrowskiego, któremu zależało, by Brodski umilił wizytującym zamek Windsor swą grą wieczór. Wśród ogólnego wzburzenia spokój zdaje się zachowywać sama Królowa, która metodycznie rozpytuje swe otoczenie o okoliczności śmierci, o wszelkie teorie i działania podejmowane przez służby. Do momentu, gdy zaczyna sama prowadzić śledztwo przy pomocy asystentki jej głównego sekretarza młodej Rozie Oshodi. I okazuje się, że to nie pierwsze śledztwo w jej osiemdziesięciodziewięcioletnim życiu🫢.

Historia zaczyna się w kwietniu 2016 roku, o czym autorka informuje czytelników na początku rozdziału pierwszego. Cała książka podzielona jest na części, które są albo zatytułowane, albo ozdobione cytatem, jak na przykład na początku części pierwszej jest cytat: „Hańba temu, kto źle o tym myśli” – dewiza Orderu Podwiązki. Rozdziały są kolejno ponumerowane, a narracja trzecioosobowa. Fabuła zawarta jest w czterech częściach, łącznie w trzydziestu dwóch rozdziałach. Na końcu autorka zamieściła „Prolog”, z którego czytelnik dowiaduje się okoliczności odkrycia kolejnego trupa w serii. Nie kojarzę bym gdziekolwiek indziej czytała „Prolog” z końca książki🤔. 

Ze względu na specyfikę umiejscowienia akcji zainteresowałam się żywo życiorysem samej autorki licząc, że pracowała w otoczeniu Królowej. Trochę się jednak przeliczyłam. Przeczytałam (źródło: https://en.wikipedia.org), że Bennett po raz pierwszy opublikowała w wieku 42 lat. Jest autorką kilku książek dla młodych dorosłych oraz wielu powieści dla dzieci, które zostały opublikowane na całym świecie. Seria „Jej Królewska Mość prowadzi śledztwo” była pierwszą w gatunku cosy crime, tzw. „przytulnej zbrodni”, którą autorka zaciekawiła swoich czytelników. W roku 2020 wyciągnęła z czeluści lekką powieść kryminalną bez seksu i przemocy w pierwszym tomie serii zatytułowanym „Tajemnica morderstwa w Windsorze”. Kolejne części po sukcesie pierwszego pojawiły się więc naturalną koleją rzeczy. Zadziwiający pomysł. Ubrać Królową Elżbietę II w postać prywatnej detektywki! Ciekawe czy autorka miała jakieś komplikacje związane z ingerencją w życie brytyjskich Royalsów? 

Nie tylko śmierć Brodskiego frapuje w powieści Królową Brytyjską. Okazuje się, że niedługo potem umiera uzależniona od kokainy młoda Rachel Stiles, która również bywała w królewskich posiadłościach oraz Anita Moodie, z którą śmiercią wielu się nie może zgodzić. Perypetie, z którymi musi borykać się Królowa i wśród codzienności, i wobec wyzwań prowadzonego śledztwa stają się kanwą lekkiego kryminału osadzonego w realiach brytyjskiej rodziny królewskiej, który okazał się być bardzo przyjemną lekturą. 

Bennett ze smakiem prowadziła narrację ukazując Królową jako wyważoną, doświadczoną i inteligentną osobę, traktowaną przez wielu ze swego otoczenia z przymrużeniem oka. Sama Rozie jako jej przeciwwaga była bardzo dobrą postacią. Trochę ironicznie autorka zaprezentowała odpowiedzialnych za znalezienie sprawcy lub sprawców zabójstwa, którzy zafiksowali się wyłącznie w polityką teorię spiskową bez szansy na inne rozwiązanie. W tak lekkich powieściach obnażanie nieudolności odpowiedzialnych za śledztwo jest dość częste. Wystarczy sobie przypomnieć powieści Agathy Christie i niekompetencję policji, która wybrzmiewała praktycznie z każdego tomu. Wartość powieści kładę na karb przytoczonych faktów. Z zainteresowaniem czytałam o paziach królowej, archiwistach, mistrzach dworu czy strażnikach przybocznych, których tylko widziałam w trakcie wycieczki do Londynu przy bramie w Buckingham Palace. Z zaciekawieniem przeczytałam o aferze z podwójnym agentem Anthonym Bluncie w otoczeniu Królowej, jednym z najważniejszych agentów NKWD również po II wojnie światowej. Aż musiałam sobie wyguglować i potwierdzam, że to prawdziwa historia o agentach rosyjskich w MI5, również spowinowaconych z królewską rodziną brytyjską. Sam Blunt zdemaskowany został dopiero w roku 1963, „kiedy jeden ze zwerbowanych przez Blunta, Amerykanin Michael Streight, postanowił ubiegać się o pracę w administracji federalnej. Obawiając się, że kontrola FBI może wypaść dla niego niekorzystnie, przyznał się, iż został przed laty zwerbowany przez KGB i wykonywał rozmaite nieistotne zadania szpiegowskie. Powiedział jednak, że został zwerbowany przez Blunta” (źródło: https://przegladdziennikarski.pl)Ale to dopiero książka, która ujrzała światło dzienne pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku tak naprawdę napiętnowała tego brytyjskiego arystokratę, który wchodził w skład tzw. „kręgu pięciu”. Znanych brytyjskich obywateli skutecznie zwerbowanych przez KGB, z którymi liczył się brytyjski dwór. I takie smaczki historyczne uwielbiam, szczególnie gdy zostały przemycone w niezwykle lekkich i przyjemnych publikacjach. Tym bardziej, że autorka zadbała o realność wydarzeń, w których osadzona jest akcja. Wielokrotnie wspomina ówczesnych polityków z areny międzynarodowej: Obamę, premiera Japonii; Shinzõ Abe, czy samego Davida Camerona ówczesnego brytyjskiego premiera. Do tego widmo Brexitu jest wielokrotnie przywoływane jako przejaw niepokoju na arenie międzynarodowej polityki, który zresztą stał się później faktem. 

Jeśli nie jesteście przeciwnikami brytyjskiej rodziny królewskiej i jeśli potraficie patrzeć na nią z przymrużeniem oka to ta seria, a tym samym jej pierwszy tom jest zdecydowanie dla Was. Czas spędzony z książką uważam za udany. Chętnie ponownie zanurzę się w opowiedzieć o Królowej Elżbiecie II jakiej nie znamy. Nawet gdy jest ona wyłącznie wytworem fantazji Sophii Bennett. 

Moja ocena: 7/10

Serię wydaje Wydawnictwo Kobiece.

„Mężczyźni bez kobiet” Haruki Murakami

MĘŻCZYŹNI BEZ KOBIET

  • Autor: HARUKI MURAKAMI
  • Wydawnictwo: MUZA
  • Liczba stron: 320
  • Data premiery w tym wydaniu: 20.05.2020

  • Data 1. wyd. pol.: 19.10.2015
  • Data premiery światowej: 18.04. 2014

Oglądaliście film „Drive My Car„, który jest dostępny na jednej ze streamingowych platform w reżyserii Ryûsuke Hamaguchiego? Jeśli nie to serdecznie polecam. To niespieszna historia dwóch osób z różnych światów; aktora Kafuku, który zatrudnia w roli kierowcy dwudziestoczteroletnią Misaki Watari. To film drogi, trochę jak „Green book” chociaż całkowicie w innym temacie. To przepiękny obraz oparty na precyzyjnych dialogach i wybornie wykreowanych postaciach.  A co ważniejsze, jest to utwór oparty na opowiadaniu o tym samym tytule ze zbioru „Mężczyźni bez kobiet„. Udana adaptacja prozy Haruki Murakamiego😊. Warto sięgnąć i do utworu filmowego, jak i literackiego pierwowzoru od Wydawnictwo MUZA SA, który premierę w tym wydaniu miał w maju 2020. 

Zbiór zawiera siedem opowiadań. Każdy ma swój nieodparty urok, jak to w prozie tego autora. Publikację rozpoczyna wstęp tłumaczki Anny Zielińskiej-Elliott, która ze szczegółami opisała skąd zapożyczyła dialekt z Kansai różniący się znacznie od standardowej japońszczyzny w polskim tłumaczeniu😁, którym mówi młody Kitaru z drugiego opowiadania zatytułowanego „Yesterday”. A mówi nieszablonowo, co wymaga sporego wysiłku ze strony czytelnika, przy równoczesnej sporej zabawie. Niektóre sformułowania są naprawdę odjazdowe👍. Warto sięgnąć po tę publikację, w której każdy z czytelników znajdzie coś dla siebie. Ja już po dwóch pierwszych opowiadań „Drive My Car” i „Yesterday”wiedziałam, że czas z tą książką nie jest i nie będzie zmarnowany. 

Opowiadania są krótkie. Niektóre jakby z urwanymi wątkami. Wspomniane na początku recenzji „Drive My Car” takie właśnie jest. Kończy się jakby w nieodpowiednim miejscu. Po pobieżnej relacji Kafuku o krótkiej przyjaźni z byłym kochankiem zmarłej żony i krótkim przeniesieniu czytelnika w świat małżeństwa z dwudziestoletnim stażem. Film na kanwie tego krótkiego utworu stworzył całkowicie inną relację pomiędzy głównymi bohaterami. I gdyby nie sięgnięcie do pierwowzoru żyłabym w przekonaniu, że w fantazji Murakamiego historia ułożyła się w taki sam sposób. Ogromne brawa należą się tłumaczce Pani Annie Zielińskiej-Elliott za wykreowaną postać Kitaru. Wyjątkowo barwny bohater, który nie potrafił znaleźć sobie miejsca w otaczającym go świecie. Sam zamysł dwójki bohaterów w wydaniu Murakamiego jest ogromnym majstersztykiem. Kitaru urodzony i wychowany w Den;en Chõfu nauczył się – tak jak angielskiego czy francuskiego – mowy w dialekcie Kansai. Nie mówi już inaczej, a zrobił to tylko, by kibicować swej ukochanej drużynie sportowej.

– No furt żem się uczył. Zapamiętywał żem czasowniki, rzyczowniki, akcynt. Durch tak samo, jak się godo po anglizku albo po francusku, nie….” – Mężczyźni bez kobiet” Haruki Murakami [w: „Yesterday”]. 

Niektóre wykorzystane przez Tłumaczkę słowa przypominają mi gwarę śląską, jak właśnie „recht” (Ślązacy mówą „mosz recht” na „masz rację”), czy „durch”, „furt”. Okazuje się więc, że pewne słowa mogą występować i w ślōnskiej gŏdce i w gwarze poznańskiej. Tak jak języki narodowe, tak i pewnie dialekty ewaluowały wskutek wzajemnego mieszania się społeczeństwa. 

W opowiadaniu „Niezależny organ” autor przenosi czytelnika w pokrętny świat pięćdziesięciodwuletniego kawalera, chirurga plastycznego doktora Tokai, który przekonany, że jest naturalny tak naprawdę emanował wyjątkowością i wręcz nienaturalnością w relacjach z kobietami. I to jego historię opowiada narrator pierwszoosobowy, Pan Tanimura. Najpierw zachwala Tokaia z każdej strony. Zwraca uwagę na jego zawodowe i uczuciowe sukcesy. Na jego otwartość w związkach z kobietami i ogromny szacunek, a nawet na przyjemnie wspólnie spędzany z nim czas przy piwie. Dżentelmen w każdym calu nie mówiący „ile płaci podatku i z którymi kobietami sypia”. Twierdzący również, że „lepiej nie wyjawiać informacji, które nie muszą być wyjawione.” By nagle opowiedzieć o innym doktorze Tokaiu. Takim, który poddał się temu niezależnemu organowi, który odpowiada u kobiet za sprawne kłamstwo, a u mężczyzn za rozterki sercowe i niedolę. Mam nadzieję, że chcecie dowiedzieć się o jaki niezależny organ chodzi i czym zasłużył sobie doktor Tokai na tak ogromny szacunek swego partnera do squasha. 

Niektórzy ludzie mają bardzo mało wewnętrznych zmagań i trosk, za to wiodą zadziwiająco pokrętne życie. Nie ma ich zbyt wielu, ale czasem spotyka się kogoś takiego.” – – Mężczyźni bez kobiet” Haruki Murakami [w: „Niezależny organ”]. 

Najmniej spodobała mi się historia opisana w opowiadaniu zatytułowanym „Szeherezada” o dziwnej relacji pielęgniarki z podopiecznym Habarą. Choć i ona, po części przeze mnie niezrozumiała, miała w sobie wiele mistycyzmu ukrytego w prostych, codziennych, a nawet fizjologicznych czynnościach. O wytryskach, spermie, miesiączce Murakami potrafi pisać nieobcesowo, wysublimowanie, wręcz z uczuciem. Aż dziw bierze. Zaciekawiły mnie zresztą minogi. Wiecie co to? 

Zachwyciła mnie opowieść „Kino”, ale nie z perspektywy tytułowego bohatera, tylko z punktu widzenia tajemniczego, frapującego mnie praktycznie od początku Kamity. Kim był i jaki związek miał z ciotką Kino, tego nie było mi dane się dowiedzieć nawet przy końcu. Kolejny raz mistrz niedokończonych opowieści, Murakami nie zaspokoił mej ciekawości dając mi szansę wymyślenia własnego zakończenia historii. Niezgorsze było też opowiadanie „Zakochany Samsa”, choć pełne niewypowiedziane bólu, niezrozumienia okoliczności i wielu znaków zapytania. Długo zastanawiałam się jakim cudem Samsa został sam w domu i sam przyjął dziewczynę – ślusarkę, która przyszła naprawić zamek. Bardzo długo nawet po zakończeniu czytania opowiadania. Spotkanie Samsy i pracownicy zakładu ślusarskiego było fantazyjne, miało jednak wiele uroku i literackiej głębi. Podobnie jak główny bohater utworu „Mężczyźni bez kobiet”, który dowiaduje się o samobójczej śmierci swojej byłej dziewczyny. Mówiąc bardziej precyzyjniej; trzeciej samobójczej śmierci jego byłej dziewczyny lub jeszcze lepiej; samobójczej śmierci jego trzeciej byłej dziewczyny. Wskaźnik na pewno przekraczający statystykę. Murakami nie wyjaśnia jednak, co mogłoby być przyczyną tej kolejnej śmierci i jakie były przyczyny poprzednie. Nie wyjaśnia też tego sam bohater. To opowieść pisana z punktu widzenia mężczyzn, którzy pozostają sami od momentu, gdy ich dziewczyny/żony zostaną przejęte przez innych bardziej atrakcyjniejszych, lepszych kandydatów do zakochania się w nich. 

Haruki Murakami pisze przemyślane historie. Przynajmniej taką mam na tę chwilę opinię o jego twórczości. Z biegiem czasu po przeczytaniu większej ilości książek istnieje ryzyko, że zdanie zmienię. Aktualnie czytając relaksuję się niesamowicie. Żadna z zapoznanych się przeze mnie historii mnie nie znudziła, nie zmęczyła. Zbiór zawiera historie o bezwarunkowej akceptacji bliskiej osoby oraz siebie samego, o zgodzie na swe deficyty i swoje niedoskonałości. To piękne opowieści. To też, w niektórych fragmentach wzruszająca oda do życia. Język tego wybitnego japońskiego prozaika jest wyrafinowany. Mistrzowsko obrazuje życie, które odbija się w literaturze. 

Szczerze zachęcam Was do zapoznania się z tym zbiorem opowiadań autorstwa Haruki Murakamiego. Nie pożałujecie!!! 

Moja ocena: 8/10

Zbiór opowiadań wydało Wydawnictwo Muza, a ja uzyskałam do niego dostęp poprzez księgarnię Legimi.

„Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami

BEZBARWNY TSUKURU TAZAKI I LATA JEGO PIELGRZYMSTWA

  • Autor: HARUKI MURAKAMI

  • Wydawnictwo: MUZA
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 6.11.2013r. 
  • Data premiery światowej: 12.04.2013 

Książkę   autorstwa Murakami Haruki pt. „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” , całkiem chyba nieświadomie jak napisałam w recenzji jego ostatniej publikacji (recenzja na KLIK) polecił mi Remigiusz Mróz wplatając w fabułę motyw zaczytywania się przez główną bohaterkę w tę pozycję genialnego japońskiego autora😁.  Trudno stwierdzić czy dywagacje na temat jakości książki były własne Autora, czy tylko jego bohaterki. Oczywiste jest natomiast, że tak mnie zafrapowały okoliczności przywołania tego tytułu, że zainwestowałam prywatne środki zakupując stare wydanie od Wydawnictwo MUZA SA.  Od razu stwierdzam, że Murakami Haruki jest wydawany przez tego Wydawcę do tej pory. Na ich stronie internetowej (https://muza.com.pl/) znalazłam liczne jego nowsze wydania takich pozycji jak: cała seria „1Q84” z datą premiery 11 września br., „Kronika ptaka nakręcacza”, „Tańcz, tańcz, tańcz” i „Po zmierzchu” z lipca br., premierę z maja br. pt. „Kafka nad morzem” czy frapujący mnie tytuł „Mężczyźni bez kobiet”. Jest co czytać. Bez dwóch zdań. I wspaniale, że Wydawnictwo MUZA SA udostępnia swoje publikacje w księgarni  Legimi. Dzięki temu będę mogła zaczytywać się w prozie Murakamiego bez dodatkowych kosztów chociażby na moim smartfonie👍. 

A z notki o książce „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu” dowiedziałam się, że „W roku 1982 Haruki Murakami sprzedał jazzowy bar i poświęcił się pisaniu, a chcąc utrzymać się w formie, zaczął biegać. Po roku treningów przebiegł samodzielnie z Aten do Maratonu. Od tamtej pory zaliczył dziesiątki maratonów i kilka triatlonów, piszą między wyczynami kilkanaście cieszących się ogromnym uznaniem książek.” (źródło: https://muza.com.pl). Taki to ci wybitny japoński prozaik. Nie powiem interesująca postać. Do tego stroniąca od wystąpień publicznych i kolekcjonująca t-shirty, o których nawet co nieco napisała w książce „Moje ukochane T-shirty”😉. 

(…) Urlop i przyjaciele to dwie najwspanialsze rzeczy w życiu.” – Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami. 

Zgadzacie się z tymi słowami, które wypowiedział kierowca taksówki po przylocie głównego bohatera książki do Helsinek? Ja zdecydowanie tak. I chyba sam tytułowy Tsukuru Tazaki, bo to właśnie od straty czwórki przyjaciół zaczęły się lata jego pielgrzymstwa. Straty, której Tsukuru nie rozumiał przez szesnaście kolejnych lat, aż zainspirowany słowami nowo poznanej dziewczyny Sary postanowił ich odszukać i zapytać, dlaczego tak nagle został pozbawiony prawa bycia członkiem stworzonego w pierwszej klasie liceum kolektywu. 

Od lipca do stycznia drugiego roku studiów Tsukuru Tazaki myślał wyłącznie o śmierci…” – Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami. 

Tymi słowami zaczyna się genialna powieść wybitnego japońskiego pisarza. Powieść, która zafascynowała mnie tytułem. A tytuł jest nieprzypadkowy. 

(…) Lecz sam Tsukuru nie miał w sobie nic, czym mógłby się poszczycić, co mógłby wskazać jako swoją typową cechę. A przynajmniej on sam miał poczucie, że jest pod każdym względem przeciętny. Albo prawie bezbarwny.” – Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami. 

A tak naprawdę bez żadnej barwy było tylko jego nazwisko, które pochodziło od słowa „Wielobrzeski” „Wieloprzylądkowski”. W przeciwieństwie do nazwisk jego czwórki przyjaciół. Eri miała na nazwisko Kurono, co znaczyło Czarnopolska. Dla przyjaciół Czarna. Nazwisko Yuzu inaczej Białej, znaczyło Białokrzeniowska (jap. Shirane). Dwaj przyjaciele Tazaki otrzymali przydomek Niebieski Czerwony od nazwisk: Akmatsu w tłumaczeniu Czerwonosnowski i Õmi – Niebieskomorski. I może to barwne samowyobcowanie Tsukuru przyczyniło się do tego, że gdy usłyszał podczas letnich wakacji od Yoshio Õmi zwanego Niebieskim „– Nie gniewaj się, ale nie chcemy, żebyś więcej do nas dzwonił…” nie drążył jaki jest powód odepchnięcia go, wyrzucenia go, z dotąd od lat istniejącej paczki. Równego pięcioboku. Prawdziwy powód okazał się dla mnie wyjątkowo szokujący. I tylko Azjata mógł stworzyć bohatera, który ze stoickim spokojem przyjął taki stan rzeczy. I dla historii tej fikcyjnej postaci warto przeczytać tę wyjątkową powieść. 

Haruki Murakami przeniósł mnie w wyjątkowy świat. Świat japoński kompletnie mi nie znany i nieoczywisty. Powieść wydana w 2013 roku opisuje rzeczywistość, która już dawno za nami. Bohaterowie kontaktują się ze sobą poprzez telefony stacjonarne, mimo, że mają już na swym wyposażeniu komórki. Sam Tsukuru jeszcze nie wpadł w sidła social mediów. Przyjaciele na początku studiów kontaktowali się ze sobą listownie, co jest naprawdę oldskulowe. Do tego cechuje ich ogromna wstrzemięźliwość w kontaktach międzyludzkich. Typowy japoński szacunek do drugiego człowieka, umiłowanie jego przestrzeni i niespotykany nigdzie indziej szacunek do jego granic. Przejawem tego wszystkiego są reakcje głównego bohatera na niesprawiedliwość, której doświadczył, na odrzucenie przez najbliższych i spokój, z jakim przyjął ich wyjaśnienia po latach. Coś dla mnie nieprawdopodobnego, choć niezwykle wartościowego. 

– Pierwszy raz w życiu zostałem w taki sposób odrzucony. I to przez ludzi, którym ufałem jak nikomu innemu. To byli moi najlepsi przyjaciele, znałem ich, jakby byli częścią mnie samego. Nie myślałem o szukaniu przyczyny czy wyjaśnianiu nieporozumień, bo przede wszystkim doznałem szoku…” – Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami. 

Murakami nakarmił mnie pięknym literackim językiem kreśląc historię tytułowego bohatera. Naprzemiennie opowiadał jego losy z perspektywy tego, co stało się wcześniej. Tego co działo się, gdy przyjaciele byli nastolatkami oraz tego, co stało się z nimi w dorosłym życiu. Spójnie nakreślił jest postać. Wszystko mi w głównej postaci pasowało. Tsukuru wydawał mi się kompletny i też komplementarny, jako istotny element w relacji z innymi opisywanymi w powieści osobami. Bez wątpienia autor przemyślał jego postać bardzo dogłębnie. Niedokończona wydawała mi się tylko Biała, ale widocznie miała być swym cieniem. Kimś, kto nie miał powiedzieć ostatniego zdania i postawić kropki nad „i”. Kimś, kto, mimo że odegrał istotną rolę w życiu Tsukuru, miał być dla niego wielką niewiadomą do samego końca. 

Czytając zanurzałam się w płynnie nakreśloną fabułę. Zdania układały się jakby w pieśń, którą bardziej słuchałam, niż czytałam. Lektura nie sprawiła mi żadnego wysiłku. Tonąc w tym świecie prawdziwej literatury pięknej nie mogłam się oderwać od książki, aż do ostatniej strony. Mniej zależało mi, by dowiedzieć się, jak się skończy odkrywanie prawdy dla Tsukuru po tylu latach, a bardziej chciałam nadal nasycać się sposobem w jaki Haruki Murakami do mnie mówi poprzez swoje dzieło. Po prostu chciałam nadal spędzać czas z jego książką. I to jest chyba moje zadanie na najbliższy czas. Poznać twórczość autora bardziej. Autora mi dotąd nieznanego, choć wysoko cenionego w świecie. Jak zresztą sam napisał w lekturze wkładając zdanie w usta Sary, dziewczyny Tsukuru; 

:– Wyraźnie określony cel upraszcza życie…” –  Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami. 

A cele w planach czytelniczych mieć trzeba😏. Wtedy zawsze znajdzie cię czas na czytanie kolejnych książek.

Jeśli nie znacie twórczości Haruki Murakami to „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” jest wart, by być pierwszą książką, do której sięgniecie. Dla mnie to lektura wysokiej jakości. Wartościowa i w stylu, i w treści. Dodatkowo wzbogacona ciekawymi, nieszablonowymi historyjkami; jak opowieść o krótkiej znajomości Midorikawy, muzyka jazzowego i ojca Haidego czy chociażby powracający do Tazaki sen z Haidim, Czarnej i Białej w roli głównej. Murakami udowodnił nimi, że nie wszystkie opowieści muszą być do końca wyjaśnione, że nie na wszystkie pytania czytelnik powinien dostać gotową odpowiedź. 

Szczerze polecam! 

Moja ocena: 9/10

Książki Murakamiego wydaje WydawnictwoMuza.

„Galeria Snów DallerGuta” Lee Mi Ye

GALERIA SNÓW DALLERGUTA

  • Autorka: LEE MI YE

  • Wydawnictwo: MOVA
  • Cykl: GALERIA SNÓW (tom 1)
  • Liczba stron: 271
  • Data premiery : 27.03.2024r. 

  • Data premiery światowej: 21.04. 2020

Wydawnictwo Mova publikuje utwory jednej z moich ulubionych polskich pisarek Irena Małysa strona autorska. Opinie o książkach Pani Ireny przeczytacie na moim blogu: „W cieniu Babiej Góry”, „Więcej niż jedno życie”, „Daleko od Babiej Góry” oraz „Demony Babiej Góry”. W ramach serii #MOVAAZJATYCKA Wydawnictwo wydaje również interesujące książki ze współczesnej literatury azjatyckiej, w tym japońskiej i koreańskiej. W tej dziedzinie przeczytałam już książki „Pralnia Serc Marigold” oraz „Księgarnia Napojów Księżyca”. 

W marcu 2024 roku na polskich półkach księgarskich debiutowała publikacja pt. „Galeria Snów DallerGuta” Lee Mi Ye. Młodej Koreanki, fizyczki z wykształcenia, która ukończyła studia w Busan National University School of Materials Science and Engineering I pracowała jako inżynier półprzewodników w Samsung Electronics. „Galeria Snów DallerGuta” jest jej pierwszą powieścią debiutującą na koreańskim rynku w 2020 roku i została wydała poprzez crowdfunding (źródło: https://mova.com.pl).

(…) sny są… przecinkami skrupulatnie umieszczonymi przez Boga na tej nieustannie pędzącej do przodu w zdyszanym tempie linii zwanej życiem!” – „Galeria Snów DallerGuta” Lee Mi Ye.

Wyobraźcie sobie, że istnieje miasteczko, w którym każdy wie, że sprzedawane są sny. Istnieje w nim dom towarowy, do którego można się udać zaraz po zaśnięciu i zakupić jeden z wielu dostępnych sennych imaginacji. Nie tylko w trakcie snu właściwego, ale także na potrzeby drzemek. Jego klientami są osoby z całego świata i nie tylko. Z oferty snów korzystają również zwierzęta, którym producent snów oferuje mary nocne. Sklep prowadzony jest przez DallerGuta, a o miejsce pracy w nim stara się Penny.  Wyobraźcie to sobie…  Skorzystalibyście z jego oferty? 

To książka z gatunku fantasy, science fiction. Pięknie wydana, w twardej oprawie. To książka o magicznym miasteczku, czarodziejskim sklepie i niesamowitych zwierzętach. To książka o noctilucasach, którzy ubierają snujących się bez właściwego odzienia w trakcie śnienia cienie klientów sklepu. To książka o leprechaunach, małych obuwniczych wróżkach, które zmieniły zakres swej działalności. 

Nie jest to zdecydowanie w gatunku książka dla mnie. To nie typowa oniryczna azjatycka literatura piękna do której jestem przyzwyczajona. W „Galerii Snów DallerGuta” Lee Mi Ye wszystko od początku do końca jest wymyślone. Tak bardzo spojone ze sobą, że nawet Penny i inni pracownicy sklepu DallerGuta wydawali mi się momentami całkowicie nieprawdziwi. Tak samo jak klienci. Kompletnie nie przekonał mnie motyw klientów z całego świata, z dalekiego Samoa na przykład. Miałam wrażenie, że zachowanie każdego konsumenta było takie same, a przecież narodowości różnią się między sobą. Amerykanina czy Niemca każdy chyba odróżni od Azjaty nawet nie patrząc w jego stronę. Tu autorka nie do końca opracowała ten wątek. 

Sam zamysł nie jest zły. Rodzaj snów pojawiających się w powieści nie jest przypadkowy. Są sny na pocieszenie i na spotkanie zmarłego. Sklep oferuje również sny dla inspiracji, niezbędne w fazie zakochania i odwrotnie, w fazie odkochania. Są też sny prekognicyjne, inaczej zwiastujące, prorocze, które nie pojawiają się bez powodu. A każdy sen jest tworzony przez reżysera/producenta snów. Każdy sen jest wytworem czyjeś pracy. Niektóre wątki spajały mi się w interesującą lekturę. Niektóre były dla mnie zbyt fantastyczne, jak motyw ze Świętym Mikołajem, zwanym Nicholasem🫢. Myślę, że książka nie straciłaby na wartości, gdyby autorka odpuściła grubszemu panu w czerwonym płaszczu i białymi włosami. 

Publikacja składa się z prologu, w którym czytelnik zostaje wprowadzony w historię powstania tego magicznego miejsca i samego sklepu. Następnie następuje dziewięć zatytułowanych rozdziałów, w których opisywane są wizyty klientów, praca reżyserów/producentów snów i funkcjonowanie samego sklepu. Na końcu autorka zamieściła aż dwa epilogi. Książka pisana jest z perspektywy narratora trzecioosobowego. Język wstrzemięźliwy, prosty, zwięzły. Nawet jeśli autorka poruszała wzruszające tematy, jak śmierć małego dziecka, czy strata ukochanej babci, to z opisu trudno mi było odczuć te emocje, które chciała wywołać. Wspomagałam się opisami typu „zapłakał/zapłakała”, „polały się łzy”. 

Polecam książkę fanom fantastyki. Ja do nich nie należę, choć serię o Harrym Potterze nadal uważam za jedną z najlepszych jaką w życiu przeczytałam. Nie ma więc reguły, jeśli chodzi o gatunki. Okazuje się raczej, że w moim przypadku chyba najważniejszy jest zamysł, spójność i jakość czytanej prozy. A tego, w lekturze pozycji „Galeria Snów DallerGuta” Lee Mi Ye troszkę mi zabrakło. 

Moja ocena: 6/10

Książkę wydało WYDAWNICTWO MOVA.

„To nie ja” Karmele Jaio

TO NIE JA

  • Autorka: KARMELE JAIO

  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 160
  • Data premiery :18.05.2023 

  • Data premiery światowej: 26.01.2022

Marka Bo.wiem należy do  Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ze strony https://bowiem.wuj.pl dowiedziałam się, że pod tą marką Wydawnictwo oferuje oprócz literatury pięknej, również literaturę faktu, popularnonaukową, historyczną i biografie. Oprócz mojej ukochanej „Serii z żurawiem” w jej zasobach znajduje się popularnonaukowa seria „ARCHEO”, seria „Mundus”, w której ukazują się najciekawsze zagraniczne tytuły literatury faktu, a także seria „Bona Vita”, w której Wydawca proponuje książki o „dobrym życiu” – „mądrym, świadomym i szczęśliwym”. Oprócz wymienionych w ofercie Wydawnictwa znajdują się także: „Seria Historiai”, „Seria ze Smakiem”, „Seria z Linią” i „Portrety/Oblicza”.  

Zbiór opowiadań „To nie ja” autorstwa baskijskiej pisarki Karmele Jaio to szósta publikacja z „Serii z żurawiem”, z którą się zapoznałam wiedziona fantastycznymi okładkami autorstwa Małgorzaty Flis👏👏👏. Poprzednie opinie dotyczą następujących książek: „Kwiat wiśni i czerwona fasola”, „Ona i jej kot”, „Kot, który spadł z nieba”, „A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” oraz zaskakująca „Dziewczyna z konbini”. Jest więc co czytać. Przyznacie sami. 

(…) Życie osoby, która pisze, skrada się po jej twórczości niczym jaszczurka pośród kamieni.” – To nie ja” Karmele Jaio.

Całkiem możliwe, że czternaście historii zamkniętych w odrębnych opowiadaniach są utkane z fragmentów życia samej autorki. Możliwe i to faktycznie całkiem. Wszystkie treści przedstawione w tym zbiorze mają wspólny mianownik. Wszystkie są o kobietach w wieku ponad czterdziestu lat. Wszystkie też są o kobietach sukcesu z interesującymi zawodami, np. bibliotekarkami interesującymi się malarstwem, redaktorkami wydawniczymi, urzędniczkami w Ratuszu. Każda jest jednak inna. Niektóre są zamężne, inne wciąż są singielkami. Dla niektórych małżeństwo się prawie skończyło, dla innych jest jeszcze do odratowania. To taki kalejdoskop wrażeń i wydarzeń napisany przez kobietę, ale niekoniecznie tylko dla kobiet. 

Mnogość podjętych tematów zadziwia. Krótki zbiór zawiera krótkie opowiadania. Żadne z nich nie ma chyba więcej niż dziesięć stron. Niektóre treści zafascynowały mnie swoją świeżością i wrażliwością. Jak „Stokrotki między palcami”, „Szklarniowe truskawki” czy „Lustro”. Prawie popłakałam się czytając ostatnie opowiadanie „Ultradźwięki” niezwykle refleksyjną podróż w macierzyństwo. Niekoniecznie wywołane prawdziwymi bólami porodowymi. Rewelacyjnie autorka odzwierciedliła klimat opowieści kreśląc pasjonującą historię. Inne opowiadania nie wywołały aż takich emocji. Przebrnęłam przez nie bez głębszej refleksji. Potraktowałam je trochę jak relacje z życia konkretnej kobiety. Takie odczucia miałam w przypadku opowiadania „Reiki”. Niektóre były mi bliższe. Czytając o zachowaniu Raúla w utworze „Czarna ramoneska” miałam wrażenie, że dokładnie rozumiem, co chce przekazać czytelnikowi autorka. Zanurzając się w historię Cristiny z „Kwietniowego słońca” wiedziałam o jakich mechanizmach i potrzebach pisze autorka. Rozpoznawałam je, przypominałam sobie, że nie raz odczuwałam je tak samo. W ten sam sposób. Podobnie miałam zanurzając się w opowieść o Alazne i Ricardo, którzy po raz pierwszy spędzają wakacje bez dorastających nastoletnich córek w historii zatytułowanej „Vitoria – Ibiza – Benidorm”. Niezwykle podobał mi się sposób przedstawienia Margi, przyjaciółki ze studiów głównej bohaterki, do której małżeństwo jedzie w wakacyjne odwiedziny. Przyjaciółki, która po latach nie okazała się taka, jak została zapamiętana. I to chyba była myśl przewodnia tego uniwersum kobiet zawartego w opowiadaniach autorstwa Karmele Jaio. Ta zmiana, do której muszą przyzwyczaić się kobiety. Zmiana zewnętrzna, jak i wewnętrzna. W wielu kompozycjach pobrzmiewało echo chwil minionych, lat minionych i wrażeń, które już nigdy nie mają szansy być takie same. Choć Jaio stara się, by nie zostawić nas tylko z niesmakiem w ustach. Stara się nam pokazać, że możliwe są w przyszłości pewne zrywy podobne do tych z zamierzchłych czasów. Jakby chciała nas namówić, byśmy się przed nimi nie broniły, byśmy były na nie otwarte. Do tego mnogość przedstawionych kobiecych doświadczeń i społeczne wymagania względem płci są bardzo emocjonujące. To wszystko sprawia, że czytane opowiadania nie są nudne. Nie są szablonowe. Nie są nawet za bardzo do siebie podobne. Czytając tytuły zamieszczone na końcowym spisie treści nie miałam problemu przypomnieć sobie, o czym były konkretne fragmenty zbioru. A to zawsze dobrze świadczy o zbiorze opowiadań. 

Mimo, że publikacja jest przepiękna (podobnie jak poprzednie jest to wydanie ze skrzydełkami z przepiękną, optymistyczną okładką) nie obyło się bez błędów. Ot, zdarzają się i najlepszym. Ja z obowiązku muszę tu o nich wspomnieć. W opowiadaniu „Zapachy, które dochodzą z patia” na stronie trzydziestej trzeciej zdanie „- Nie będzie mniejnajwyżej pół godziny…” chyba raczej miało brzmieć
„-Nie będzie mnie najwyżej pół godziny…”. Na marginesie to bardzo dobre opowiadanie. O próbie wyzwolenia się z przeszłości. O tym, jak nasze wyobrażenia, nie zawsze idą w parze z rzeczywistością. O próbie bycia kimś innym, chociaż na pokaz. Na stronie siedemdziesiątej ósmej przy okazji czytania opowieści zatytułowanej „Stokrotki między palcami” o napięciu między mężatką, a jej sympatią z przeszłości, która pozytywnie wpływa na jej małżeństwo, zauważyłam, że córka brata Mikela została nazwana siostrzenicą. W zdaniu „– O, właśnie wraca – mówi Mikel, patrząc na swoją siostrzenicę, która idzie w waszym kierunku.” Przy czym córka brata w języku polskim występuje jako „bratanica” i raczej to sformułowanie powinna zastosować tłumaczka (źródło: https://sjp.pwn.pl). Siostrzenica to po prostu córka siostry (źródło: https://sjp.pwn.pl). W opowiadaniu „Kwietniowe słońce” umiejscowionym w czasie pandemii zabrakło literki „y” w wyrazie „wygląda” w zdaniu „(…) Tak naprawdę nie wiem, czy to, że wgląda na lesbijkę….”  na stronie sto dwudziestej drugiej. 

„- Nie wszystko jest kłamstwem. Jest też wielka prawda. Taka, że chociaż pępowina zostanie fizycznie odcięta, to i tak pozostanie, nigdy już nie zniknie. Zawsze trzymasz sznurek, który będzie cię prowadził do twoich dzieci.” – To nie ja” Karmele Jaio.

Ja czuję połączona się taką literacką „pępowiną” z Serią z żurawiem😁Do następnego razu więc! 

Moja ocena: 7/10

Zbiór opowiadań wydany został nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem.

„Dziewczyna z konbini” Sayaka Murata

DZIEWCZYNA Z KONBINI

  • Autorka: SAYAKA MURATA

  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 142
  • Data premiery : 15.03.2019
  • Data premiery światowej: 27.02. 2016

Uwielbiam miniaturki literackie wydawane w ramach „Serii z żurawiem” przez  Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Z innymi publikacjami z tej serii zapoznacie się tu:  https://wuj.pl/serie-wydawnicze/seria-z-zurawiem. Mają w sobie tyle uczuć, tyle smaku, że nie jestem w stanie tego wyrazić słowami. Do tego te rewelacyjne okładki Małgorzaty Flis. Okładka z publikacji „Dziewczyna z konbini” jest na razie moją ulubioną👏. Koszt każdej zakupionej przeze mnie książki z tego cyklu jest niewspółmiernie niski do radości, którą sprawiło mi zapoznanie się z nią. Podobnie jest z publikacją „Dziewczyna z konbini” Sayaki Muraty, która w 2016 roku zdobyła tytuł kobiety roku japońskiego „Vogue’a”. Zresztą autorka jeszcze po sukcesie tej książki pracowała z konbini, z którego to zaczerpnęła inspirację dla samej publikacji. Książka sprzedała się w 1.5 milionach egzemplarzy w samej Japonii i została przetłumaczona na ponad 30 języków. 

Guglując dowiedziałam się, że konbini – czasami pisany jako „conbini” – „to japońska nazwa nadana wszechobecnym sklepom wielobranżowym w kraju. Te japońskie sklepy, bardziej niż większość innych krajów na świecie, są centrum codziennego życia, szczególnie w mieście”. Akcja powieści toczy się więc w takim miejscu. Ciekawi Was, co tam się mogło wydarzyć? 

Wtedy po raz pierwszy udało mi się zostać częścią tego świata. „To moje urodziny”, pomyślałam. Tego dnia narodziłam się jako normalna część świata.” –Dziewczyna z konbini” Sayaka Murata.

Keiko Furukura pracuje dorywczo w konbini przy stacji pracy. Zaczęła pracę w wieku osiemnastu lat na pierwszym roku studiów. I pracuje tak od lat osiemnastu. Mieszka w małym dwudziestometrowym mieszkaniu i nie rozumie, dlaczego dla swego otoczenia jej praca, brak męża, brak dzieci, brak jakikolwiek związków jest czymś dziwnym. Czymś niecodziennym. Ciągle zastanawia się jak być normalną, co zrobić, by za taką inni ją uważali. 

Świat normalnych ludzi nie znosi odmienności. Obce elementy są po cichu likwidowane. Ci, którzy nie pasują zostają usunięci.” Dziewczyna z konbini” Sayaka Murata.

Główna bohaterka powieści „Dziewczyna z konbini” Sayaki Muraty to trzydziestosześcioletnia wyobcowana kobieta. Według mnie jej nienazwana choroba to autyzm. Nie pasuje do społeczeństwa. Mówi co myśli. Nie odczuwa wielu uczuć i emocji, które towarzyszą osobom z jej otoczenia; rodzicom, siostrze, współpracownikom czy koleżankom. I choć autorka wprowadza nas w świat Keiko opowiadając o jej wydarzeniach z przeszłości nie wiem, jak mogła skończyć studnia. Jej przeszłość kończy się w momencie, gdy na pierwszym roku studiów rozpoczyna pracę dorywczą w tym całodobowym sklepie wielobranżowym. A po niej następuje teraźniejszość po kolejnych osiemnastu latach. Czy tak dobrze wpasowała się w życie studenckie i tak dobrze naśladowała otoczenie, że ukończyła wyższą szkołę? Tego nie sposób mi było się dowiedzieć. 

To sarkastyczna opowieść o życiu w Japonii. O japońskim konformizmie napisana z przymrużeniem oka. Zdecydowanie zakwalifikowałabym ten utwór do tragikomedii, choć w momencie, gdy pojawia się Pan Shiraha w życiu Keiko bliżej utworowi do dramatu. Keiko tak naprawdę nie wie, jak wkomponować się w oczekiwania innych bez szkody dla siebie. I to w pewnym momencie ją niszczy. Dzień zaciera się jej z nocą, a wcześniej uznany porządek świata zaczyna się całkowicie burzyć pozostawiając ją bezbronną, nieszczęśliwą. 

Sayaka Murata stworzyła postać głównej bohaterki w sposób niekonwencjonalny, niejednorodny. Keiko nie jest nieszczęśliwa w moim rozumieniu. Ona nie wie, co traci żyjąc bez rodziny. Jej dysfunkcje uniemożliwiają jej rozpoznawanie tego, co mogłoby ją uczynić szczęśliwą. Idealnie Murata ukazała społeczeństwo obcujące z tego typu postacią. Siostrę szczęśliwą, że u Keiko ktoś nocuje. Koleżanki reagujące entuzjastycznie na taką wiadomość, jakby fakt istnienia mężczyzny sprawiał, że Keiko będzie jedną z nim. 

Dziwna książka, która wprowadziła we mnie w trakcie czytania trochę niepokoju. Inaczej wyobrażałam sobie świat konbini opisany w powieści. Inaczej wyobrażałam sobie dziewczynę, o której będzie ta historia. Sayaka Murata zdecydowanie przekroczyła te moje wyobrażenia kreśląc postać nietuzinkową, dla której konbini stało się sensem życia i która w pewnym momencie nie potrafiła inaczej już żyć. 

To powieść o zaszufladkowaniu, o japońskiej uczynności i korporacyjnych standardach. Powieść o byciu tą inną, tym innym w mocno konformistycznym świecie. To ciekawa opowieść dla żądnych dobrej literatury z dalekich zakątków świata. Możliwe, że przeze mnie niezrozumiana do końca. 

Moja ocena: 7/10

Książkę wydało Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem.

„A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura

A GDYBY TAK ZE ŚWIATA ZNIKNĘŁY KOTY

  • Autor: GENKI KAWAMURA
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 155
  • Data premiery : 17.02.2021

  • Data premiery światowej: 30.08.2012

A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” autorstwa Genki Kawamury, japońskiego pisarza, scenarzysty i producenta filmowego, to czwarta książka wydana w ramach „Serii z żurawiem” przez  Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, którą przeczytałam i o której piszę na moim blogu czytelniczym. Przygodę z tą serią uważam za bardzo udaną. Wszystko to w ramach odkrywania na nowo prozy azjatyckiej, w tym japońskiej oraz poznawania nowego wydawnictwa😏. Wszystkie wcześniejsze przeczytane książki bardzo mi się podobały (poprzednie recenzje to: „Kwiat wiśni i czerwona fasola”, „Ona i jej kot” oraz „Kot, który spadł z nieba”). Podobały mi się również okładki zaprojektowane przez Małgorzatę Flis idealnie pasujące do treści, które się znajdują wewnątrz. Książki z tej serii są naprawdę pięknie wydane. Ze skrzydełkami, na których znajdziecie krótką notkę o autorze, o samej serii (tylne skrzydło), jak i opinie po wydaniach międzynarodowych (na przednim skrzydle). Kartki mają sporą gramaturę, przez co książka wydaje się pozornie bardziej pojemna niż wskazuje na to realna ilość stron. A czcionka jest idealnej wielkości i wyrazistości. Nawet mając sporą wadę wzroku, jak ja, czytelnik nie męczy się podczas czytania. 

Koty to jednak nie byle co. Zwykle mają nas w nosie, ale gdy naprawdę cierpimy, trwają u naszego boku.” – A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura.

A gdyby zabrakło kotów na świecie? Gdyby ze świata nagle zniknęły telefony? Co by się stało, gdyby zniknęły filmy, kino? Jak ludzie żyliby, gdyby zniknęły zegary? 

Na te i inne pytania musi odpowiedzieć sobie trzydziestoletni, samotny listonosz, który nagle dowiaduje się, że ma raka mózgu w czwartym stadium. Osierocony przez matkę cztery lata wcześniej. Opiekujący się jej ukochanym kotem od tego czasu, zwanym Kapustkiem. Skłócony z ojcem, który według niego w niewłaściwy sposób przeżył chorobę i śmierć swej żony. Odwiedzany przez swego doppelgängera, który proponuje mu dodatkowe dni, jeśli tylko z życia zostaną usunięte pewne rzeczy. 

(…) Jak się nad tym głębiej zastanowić każda rzecz na naszym świecie mogła równie dobrze nie istnieć i nie zrobiłoby to wielkiej różnicy. Może nawet i sami ludzie zaliczali się do tej kategorii…” – A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura.

Narracja głównego bohatera zmierza właśnie w tym kierunku. Myśli płyną wolno jak rzeka. Główny bohater po śmiertelnej diagnozie zastanawia się nad swoim życiem. Stara się je podsumować. Stara się nadać mu sens. Rozważa, co z w życiu miało jakąś wartość lub mogłoby mieć w przyszłości. Bez czego człowiek mógłby się obyć. 

Komórki w zaledwie dwadzieścia lat od powstania przejęły kontrolę nad ludzkością. Gadżet, którego równie dobrze mogłoby nie być, stał się niezbędny i niezastąpiony. Wynajdując telefon komórkowy, człowiek wynalazł także niepokój powodowany przez brak telefony.” – A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura.

Ja należę jeszcze do pokolenia pamiętającego świat bez telefonu komórkowego, co nie uchroniło mnie przed stresem, gdy smartfona zapomnę ze sobą wychodząc z domu. Znacie te uczucie? 

Genki Kawamura zaprasza czytelnika do dyskusji. Co jest ważne, co zbędne w naszym współczesnym życiu. Za czym się uganiać i czego żałować. Podważa istnienie wielu oczywistych przedmiotów, które kiedyś człowiek wynalazł i bez których życie wydaje się niemożliwe, jak na przykład zegarki. Zaprasza nas do medytacji nad sensem produktów, którymi się otaczamy kwestionując ich zasadność. Jednocześnie autor zwraca uwagę na ważne sprawy. Na rodzinę. Na zwierzęta, które są dla człowieka nierzadko pocieszeniem i wytchnieniem. Na relacje, też te przeszłe, w stronę których warto się jeszcze raz zwrócić. 

Rodzina nie jest stałym tworem, który istnieje sam z siebie. Potrzeba działania, by trwała i funkcjonowała, należy o nią dbać. (…) Myśleliśmy, że relacja podtrzyma się sama, że nie musimy nic robić – i przez to, zanim nawet zdaliśmy sobie z tego sprawę, doszliśmy do punktu, z którego nie dało się wrócić.” – A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura.

To powieść o żałobie. W piękny sposób Kawamura ukazał tęsknotę dorosłego syna za matką, za tym, co dla niego znaczyła i z czym mu się kojarzyła. Ze wzruszeniem czytałam przykładowo scenę, w której z Kapustkiem przegląda stare zdjęcia z różnych scen wspólnego życia. To opowieść także o niezrozumieniu i utraconej relacji z ojcem, który zwykle wyobcowany, mniej jawnie okazywał uczucia, a tym samym postawił przed bohaterem most, którego on nie był w stanie pokonać. A także to nostalgiczna książka o sensie życia i pojednaniu, na które nigdy nie jest za późno. 

Historia toczy się powoli, mimo, że ubrana jest w tydzień życia głównego bohatera. Nie wiem, nawet jak ma na imię. Jest znane tylko imię tytułowego kota. Bohater jest również narratorem. Opowiada czytelnikowi swoją historie w relacji pierwszoosobowej. Kreśli swój punkt widzenia, ale też obdarza nas spostrzeżeniami, które zmieniają jego tok myślenia. W pewien sposób szybko dojrzewa w przeciągu tych siedmiu dni. Każdy dzień ujęty jest w osobnym rozdziale powieści, od poniedziałku do niedzieli. Każdy rozdział zawiera również podtytuł. Ostatni „Żegnaj, świecie” kończy się słowami; 

Naparłem na pedały i ruszyłem w dół zbocza. Szybko nabierałem prędkości. Cel był coraz bliżej.” – A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura.

Genki Kawamura pozostawił mnie w osłupieniu po przeczytaniu ostatniego zdania. Zaszczepił w mej głowie pytania: Czy dojechał do celu? Czy zdążył? Czy spotkał się z ojcem? Co mu powiedział? Co z Kapustkiem? Itd. Jakby chciał mi pokazać, że to nie zakończenie jest ważne, a wydarzenia, która do niego doprowadziły. Ciekawe zakończenie przyznać muszę. 

Ze zdziwieniem czytałam wspomnienia różnych filmów, które jako producentowi filmowemu autorowi są pewnie bardzo dobrze znane. Zaciekawił mnie również powołany w książce tytuł książki sprzed wielu lat, który na swoje czasy był nowatorskim sposobem narracji pt. „Jestem kotem” autorstwa Sōseki Natsume (1867 – 1916). Inna publikacja tego autora „Miniatury na wiosenne dni” została wydana przez Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, natomiast książkę „Jestem kotem” pisaną z perspektywy tego zwierzęcia wydaną po raz pierwszy w Japonii w roku 1906 nie znalazłam w zasobach tego wydawnictwa. Mam nadzieję, że Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego  wyda tę pozycję w nowej, pięknej oprawie. Ogromnie proza tego japońskiego pisarza, zmarłego w roku 1916 mnie zafrapowała. Został uznany przez jednego z najwybitniejszych japońskich prozaików, a jego wizerunek zdobił w latach od 1984 do 2004 roku tysiąc jenowy banknot.

A propos jenów, w trakcie czytania dowiedziałam się, że planowany pogrzeb, nagrobek, urna itd. głównego bohatera wyniósłby, bo półtora miliona jenów. Według kursu z dnia 4 września 2020 roku byłaby to kwota 53 tyś zł. Ciekawe czy pogrzeb został przez autora opisany w bardzo wysokim standardzie, czy niekoniecznie. Patrząc na odzwierciedloną w walucie polskiej kwocie naszła mnie myśl, że nie stać mnie na planowanie i opłacanie swego pogrzebu i pochówku. Warto żyć wiecznie😉. Tylko że mnie żaden mój własny doppelgänger jeszcze nie odwiedził. 

Zerknijcie na tę kolejną pozycję z zasobów „Serii z żurawiem”. Jest to powieść niebanalna, choć nostalgiczna. Z odpowiednią dozą magii i oniryzmu. Zwracająca naszą uwagę na życie i to, co się na nie składa. Idealna, spokojna rozrywka. Udanej lektury! 

Moja ocena: 8/10

Książka wydana została nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem.

„Ostatnie stadium” Nina Lykke

OSTATNIE STADIUM

  • Autorka: NINA LYKKE

  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO PAUZA
  • Liczba stron: 304
  • Data premiery światowej: 24.10.2019r. 

  • Data premiery : 2.06.2021r. 

Wydawnictwo Pauza według informacji na oficjalnej stronie FB „rozpoczęło działalność w 2017 roku. W ofercie Pauzy znajdują się powieści i opowiadania uznanych pisarzy zagranicznych z różnych stron świata oraz literatura faktu. Pauzę prowadzi właścicielka i wydawczyni Anita Musioł.”. Miło mi poznać się z tym Wydawnictwem chociażby przez pryzmat publikacji z 2 czerwca 2021 roku Niny Lykke pt. „Ostatnie stadium”. 

Wydawałoby się, że poznałam już większość wydawnictw działających na polskim rynku. A tu co rusz jakaś niespodzianka. „Ostatnie stadium” będzie pierwszą książką wydaną przez Wydawnictwo Pauza, o której przeczytacie na moim blogu czytelniczym. Mam tylko nadzieję, że nie ostatnią😁. Ja z publikacją zapoznałam się przy użyciu pożyczonego czytnika polskiej marki InkBook Polska, na którym czytałam elektroniczne wydania z księgarni Legimi. Cóż ja teraz zrobię, gdy czytnik wrócił do właścicielki? 

Człowiek ledwie wyjdzie z jednej rodziny, a już buduje drugą, do złudzenia przypominającą tę, którą opuścił. Wszyscy mają robić wszystko i wszystko dostawać, mieć przed sobą wiele możliwości wyboru i wciąż kierować się impulsami. Nie wystarczy wyjść z jednego związku i wejść w drugi, nie, bo w tym nowym związku też mają być rodowe srebra, monogramy, suknie ślubne…” – Ostatnie stadium” Nina Lykke.

Takie rozważania snuje Elin w dziewiętnastu rozdziałach, lekarka rodzinna, która wskutek romansu z Bjørnem, z którym spotkała się po trzydziestu latach, skończyła swoje wieloletnie małżeństwo z Akselem. Popijająca wieczorami wino z kuli ze złotą rybką. Osamotniona. Nie uczestnicząca w sportowych pasjach swego męża i jego częstych wyjazdach. Pozostawiona w domu z mężem po wyprowadzce dorosłych córek, Idy i Silje. Szukała uwagi, zaistnienia, jakiś widoków na przyszłość poza domem w Zaciszu. Czy znalazła? 

(…) mam już dość bycia dyrygentką, szefową kuchni, księgową i event plannerką w życiu swoim i Aksela, bycia pieprzoną lokomotywą, podczas gdy on jedzie w ostatnim wagonie jako przysypiający pasażer.” – Ostatnie stadium” Nina Lykke.

Ostatnie stadium” Niny Lykke to stadium nad rozpadem małżeństwa. Autorka umiejętnie literacko obrazuje wszystkie fazy, wszystkie stadia, w tym to ostatnie, które pcha ponad pięćdziesięcioletnią Elin teoretycznie tkwiącą w szczęśliwym małżeństwie w ramiona byłego ukochanego. Lykke obnaża brak wzajemnego zainteresowania małżonków względem siebie. Brak wspólnych pasji, spędzania wolnego czasu. Autorka pokazuje, jak życie obok prowadzi wprost do rozpadu małżeństwa. Co ją wyróżnia od innych tego typu narracji to to, że robi to w bardzo wyrafinowany sposób. Narracja prowadzona z perspektywy Elin, bo to ona jest narratorką, jest wyważona. Elin wyraża się bardzo rzeczowo, konkretnie. Tłumacząc siebie, próbując dociec przyczyn swego zachowania robi to z iście diagnostycznie. Aż dochodzi do wniosku, że… 

„(…) Jednak prawdziwym powodem kontynuacji tej znajomości było to, że jak zwykle wplątałam się w coś, czego po prostu nie umiałam zakończyć.” – Ostatnie stadium” Nina Lykke.

Podoba mi się język, którym Lykke karmi czytelnika. Doceniam jej ton, jego tempo. Uważam, że główna bohaterka jest idealną narratorką. Świadoma swoich deficytów. Obnażająca swoje wady, częściej niż zalety. Bardzo realnie autorka przedstawiła ją w roli córki matki chorej na demencję, która praktycznie wychowywana była sama, jako późne dziecko, owoc romansu z żonatym mężczyzną. Lykke świetnie pokazała mentalność norweską w stosunku rodziny ojca Elin, w tym żony i trójki dzieci, do nieślubnego dziecka, owocu jego niewierności. Dla mnie jako Polki tkwiącej w innej mentalności te konsekwentne wieloletnie wizyty okazały się dużym zaskoczeniem. Z zaciekawieniem czytałam fragmenty je opisujące. Podobnie jak sama relacja z matką Elin, skoncentrowaną na sobie ginekolożką, która urodziła własne dziecko w trakcie szpitalnego dyżuru, powierzyła je pod opiekę pielęgniarek, a wychodząc z pracy prawie o nim zapomniała. Świetny moment dający podłoże do dalszych dywagacji i rozważań na temat egocentrycznego rodzica, który powinien być ciepły i dostępny dla dziecka. Powinien… 

Dużą wartością książki jest właśnie ta norweska rzeczywistość, ta poprawność polityczna, to umiłowanie zgody społecznej i pozwalania, by obywatele otrzymywali to, co im się należy. Bardzo dobrze autorka poruszyła temat taniej siły roboczej odwołując się do osoby sprzątaczki – Polki. Elin chciała dobrze, a wyszło…. Tak samo dobrze zobrazowała relacje sąsiedzkie w dzielnicy Zacisze oraz relacje towarzyskie, które w Norwegii rządzą się swoimi prawami i są całkowicie różne od polskich. To co zbudowane szybko może runąć. Jedynie prawdziwa wydawała mi się Gro. 

Narracja bohaterki przeplatana jest opisem jej dni w pracy. I to jest też jasny punkt powieści. Narratorka pacjentów, współpracowników nazywa określeniami je identyfikującymi jak; Pani Kaktusowa, Grubas, Komik, Buntownik, Pan z hemoroidami itd. Dzięki opisom tych krótkich scenek wizyt lekarskich czytelnik poznaje poglądy dominujące w norweskim społeczeństwie często jako przeciwwagę do osobistych poglądów samej Elin. Zbędna wydawała mi się postać Tore, z którym Elin „rozmawiała”. Uważam, że bez tej postaci książka kompletnie nie straciłaby na swej wyjątkowości. 

To nie jest książka o romansie. To bardziej książka o pewnej kobiecie pokazana na tle norweskiej mentalności, norweskich norm i norweskich zachowań w społeczeństwie. Bardzo intersująca pozycja, którą czytałam z zaciekawieniem, aż do samego końca. Obraz ponad pięćdziesięcioletniej kobiety. Teoretycznie współczesnej kobiety sukcesu. To głębokie jej stadium, co czyni książkę wartą przeczytania publikacją z gatunku literatury pięknej. 

Mam nadzieję, że się skusicie. 

Moja ocena: 7/10

Ostatnie stadium” opublikowało WYDAWNICTWO PAUZA.

„Kot, który spadł z nieba” Takashi Hiraide

KOT, KTÓRY SPADŁ Z NIEBA

  • Autor: TAKASHI HIRAIDE

  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 144
  • Data premiery : 26.10.2016

  • Rok premiery światowej: 2001r.

O „Serii z Żurawiem”  wydawanej nakładem Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego nadmieniłam przy okazji poprzednich dwóch recenzji („Kwiat wiśni i czerwona fasola” oraz „Ona i jej kot”). Po pierwsze zachwyciłam się samym faktem, że WUJ wydaje nie tylko książki popularnonaukowe i naukowe, ale także literaturę piękną. Po drugie zafascynowałam się samą „Serią z żurawiem”, która ma w swoich zasobach co nieco wartościowej, azjatyckiej i nie tylko literatury. W jej wydaniach znajdziecie również prozę europejską. Warto byście sami sprawdzili https://wuj.pl/serie-wydawnicze/seria-z-zurawiem. Po trzecie niezwykle spodobały mi się okładki. Podobnie jak okładka książki „Kot, który spadł z nieba” Takashi Hiraide🙂, która jak dwie poprzednie jest autorstwa Małgorzaty Flis. Uwielbiam tę kreskę.

Na pozycję „Kot, który spadł z nieba” Takashi Hiraide, która polską premierę miała 26 października 2016, zwróciłam uwagę, jak tylko przeczytałam, że książka okazała się bestsellerem „New York Timesa” i została przetłumaczona na 13 języków. Aż dziw, że tak optymistycznie przyjętą książkę na rynku międzynarodowym poznałam dopiero teraz. Sam autor to japoński poeta i krytyk literacki, urodzony w Moji, Kitakyushu w roku 1950. Mieszka na przedmieściach Tokio z żoną – poetką, Michiyo Kawano. Ciekawe, czy do tej pory ma kota🤔. I to właśnie „Kot, który spadł z nieba” przyniósł Hiraide międzynarodową sławę w roku 2014, kiedy to po raz pierwszy książka została wydana w języku angielskim. 

Wśród naszych przyjaciół było kilkoro miłośników kotów, ale widok ich nadmiernej czułości i zachwytu nierzadko mnie gorszył. Czasami wydawało się, że zaprzedali się kotom z duszą i ciałem w sposób całkowicie bezwstydny…” – Kot, który spadł z nieba” Takashi Hiraide.

Trzydziestopięcioletnie małżeństwo niespodziewanie zaprzyjaźnia się z Chibi, co znaczy „malec”. Filigranową kotką należącą do małego sąsiada pary, kilkuletniego chłopca. Dotychczas para była idealnym najemcą małego domku na imponującej posesji, która mierzyła ponad cztery i pół hektara, a w środku jej ogromnego ogrodu, pięknie zalesionego i rozplanowanego znajdował się staw, do którego spływała woda z wodospadu.  Para nieplanująca dzieci. Nieplanująca również posiadania zwierząt. Dotychczas poświęcająca się głównie pracy. On – redaktor w wydawnictwie z ambicjami pisarskimi. Ona – korektorka wydawcy. Skupieni na wytworach swoich fantazji. Zaangażowani w mrówcze, pedantyczne czynności, by światu dać kolejne wytrawne i warte uwagi dzieła. Aż do czasu. 

W tajemnicy przed właścicielką zaczęliśmy pozwalać Chibi swobodnie wchodzić do naszego domu, a ja z każdą chwilą lepiej rozumiałem miłośników kotów. Byłem przekonany, że nie ma ślicznotki większej od Chibi – nie mógł się z nią równać żaden kot w telewizji czy na zdjęciu w kalendarzu…” – Kot, który spadł z nieba” Takashi Hiraide.

Tak zaczęła się wspaniała przyjaźń, która powiodła głównych bohaterów w kierunku, w którym tak naprawdę nie zmierzali. W kierunku swej stworzonej na nowo wspólnoty.  

„(…) Dla ludzi szlachetnych jest nie do pomyślenia, by torować sobie drogę w życiu, równocześnie spychając z niej innych. Wygląda jednak na to, że rzeka czasu coraz potężniejszą falą napiera na ludzi prawych i spycha ich na bok.” – Kot, który spadł z nieba” Takashi Hiraide.

Ciekawa książka. Bez wątpienia. Takashi Hiraide zaprezentował dla mnie całkowicie nowe ujęcie. Przedstawił postać kota w centrum. To Chibi tak naprawdę jest w centrum jego uwagi i jego żony. Mimo, że to nie był ich kot. Chibi jako jedyna dostała imię w pełnym brzmieniu. Pozostali bohaterowie zostali zastępczo nazwani. Główny bohater, który jest również narratorem powieści, gdyż pisana jest z perspektywy pierwszoplanowej jest „Nim” lub „Mężem”. Jego żona jest po prostu „Żoną”. Właścicielka posiadłości, w której główni bohaterowie wynajmują domek gościnny również jest bezimienna. Tak samo jak jego przyjaciel, którego obecność w fabule oznaczył jako „Y”. Tak jakby autor chciał zaznaczyć, że tylko Chibi zasługuje na pełne imię. Jakby to ona była najważniejsza. 

Wszystko dzieje się niespiesznie, powoli. Chibi przychodzi i odchodzi. Uczucia względem niej się rodzą u domowników. Para odkrywa wszystko wokół. Odkrywa ogród na terenie posiadłości. Zaczynają tworzyć relację z najemczynią, budują jej zaufanie. Tak jakby obecność Chibi zmieniła ich światopogląd, otworzyła ich na innych. Nawet na nowego kota. 

Historia dzieje się u schyłku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku i początku lat dziewięćdziesiątych. Wydarzenia rozpisane zostały z perspektywy kilku lat. Choć podczas czytania nie odczuwałam, że czasoprzestrzeń dotyka tak długiego czasu. To niesłychanie wartościowa książka. Miniaturka literacka o interesującej treści z kotem w roli głównej.  Napisana wiele lat temu. Opowiadająca o czasach jeszcze wcześniejszych. Zachęcam do przeczytania, by samemu wyrobić sobie opinię😉. 

Moja ocena: 7/10

Książkę wydało Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem.