Książki Katarzyny Bondy bardzo sobie cenię. Przez lata przeczytałam już ich całkiem sporo, chyba większość z tych, które się ukazały. Duży sentyment mam do tych pierwszych – serii o Hubercie Meyerze, o Saszy Załuskiej. Z tymi nowszymi było tak, że jedne podobały mi się bardziej, drugie trochę mniej, ale zawsze oceniałam je pozytywnie. W styczniu premierę miała najnowsza powieść autorki pt. „Kolekcjoner lalek” od Wydawnictwa Muza. Jest to pierwszy tom nowej serii i powiem Wam szczerze, że lektura mnie zachwyciła i nie mogę się już doczekać kontynuacji😊
W warszawskiej willi znanego finansisty zostają znalezione zwłoki jego pasierbicy. Lena Silewicz, młoda policjantka pochodząca z rodziny z policyjnymi tradycjami obawia się, że jest za młoda i za mało doświadczona, by dopuścili jej do pracy przy tej sprawie, a bardzo chce się wykazać. Przełamuje więc fałszywe poczucie dumy i prosi o pomoc starszego brata. Okazuje się, że w ramach tej sprawy będzie musiała zmierzyć się z własną traumą i być może znajdzie się w niebezpieczeństwie. Sprawą interesuje się też Noa, znany podcaster. Jego osoba mocno skomplikuje tę sprawę. Okaże się, że za zabójstwem stoi tzw. Nocny Łowca – seryjny morderca odpowiadający za brutalne zabójstwa kobiet, który wkrótce znowu zapoluje…
Powieść jest świetnie napisana, trzyma w napięciu, myli tropy, dostarcza emocji. Przedstawiona historia jest mroczna i brutalna. Wrażenie to dodatkowo pogłębiają fragmenty opowiadane przez samego sprawcę. Te krótkie opisy powodowały, że włos jeżył mi się na głowie, a ciało przechodziły dreszcze. Książka dotyka zagadnienia przemocy wobec kobiet, próby ich uprzedmiotowienia. Autorka w prostych bezpośrednich słowach porusza te trudne tematy. Jednocześnie wykreowała świetna postać kobiecą, niebanalną, bardzo interesującą. Weszłam całą sobą w czytaną opowieść, nie umiałam się od niej wprost oderwać. Uważam, że to jedna z lepszych powieści pani Katarzyny i gorąco Wam ją polecam.
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU MUZA.
„W głąb” to piąty tom serii o Jakubie Sobieskim autorstwa Katarzyna Bonda od Wydawnictwo MUZA SA. Wszystkie poprzednie tomy cyklu zostały przeze mnie przeczytane. Opinie o nich przeczytacie na moim blogu czytelniczym😊. Zachęcam ponownie do zapoznania się z tą serią: „O włos”, „Ze złości” „Do cna” oraz „Na uwięzi”. Pani Kasia Bonda z ostatnich lat to gwarancja udanej rozrywki. Jej kryminały czyta się szybko, a prędka akcja i wątki śledztwa nie nużą i nie wloką się niemiłosiernie. Lubicie takie książki?
Prywatny detektyw Jakub Sobieski zajmuje się kolejnym, nudnym zamówieniem. Śledzi żonę klienta, gdy zostaje poproszony przez Adę o zajęcie się sprawą podejrzenia o morderstwo kilkunastoletniej Gabrysi Gajdy, która do siebie każe mówić Ryś, córki przyjaciółki Ady znajdującej się na dziecięcym całodobowym oddziale psychiatrycznym. Sobieski wkracza w świat publicznej placówki medycznej, w której nie ma miejsca na indywidualne podejście do dziecka, a sama profesor Beata Kiryluk prowadząca ośrodek za wszystkie niepożądane sytuacje w nim mające miejsce obwinia młodych pacjentów czy ich opiekunów. Wydaje się, że młoda Róża, która straciła życie w placówce może nie być jedyną ofiarą. Sobieski zaczyna przejmować się losem Anastazji. Czy jej zapięcie w pasy bezpieczeństwa ma coś wspólnego ze śmiercią Róży i oskarżeniem Rysia?
„(…) Wszyscy, którzy zginęli mieli w sobie jakiś rodzaj dobra, empatii i miłości. Zasługiwali na nią i jej pragnęli. Zamiast tego dostali śmierć…” – „W głąb” Katarzyna Bonda.
Akcja dzieje się w kolejno następujących po sobie dniach. Śledztwo nie toczy się długo. Wszystko rozgrywa się od 13 lutego do 25 lutego. Autorka oznacza w poszczególnych fragmentach publikacji miejsce i czas akcji, dzięki temu czytelnik nadążą za jej narracją i nie gubi się w wartkiej akcji. Książka składa się z czterech zatytułowanych części, „Podejrzana”, „Ofiara”, „Mistyfikacja” i „Sprawca”. Bardzo ciekawym wątkiem urozmaicających narrację był przytoczony blog „Porcelanowe aniołki” i wpisy z niego. Jak się dowiedziałam z części „Posłowie” blog o takiej nazwie istniał kiedyś naprawdę. Podobnie jak bardzo pozytywna postać księdza Jana Aleksandra Żmudzińskiego, który wolontariacko pracując na dwóch oddziałach szpitalnych (onkologicznym i psychiatrycznym) jako „Dobry Anioł” pomaga dzieciom. W realu ten „Dobry Anioł” nazywa się Paweł Copar i mieszka w Bydgoszczy. To on stał się inspiracją dla tego bohatera powieści.
Ogromny plus za podjęcie tematu dysforii płciowej. Nie do końca konsekwentna wydawała mi się postać profesor Beaty Kiryluk, konserwatywnej religijnej dyrektorki szpitala. W części toczącego się śledztwa wydawała się zamknięta na jakiekolwiek możliwości potencjalnych zaniedbań ze swej strony czy jej personelu, jakby kompletnie straciła zdrowy rozsądek i szerszą perspektywę. Sama mówiąca, że „(…) To rodzaj mody. Dzisiejsza młodzież wymyśla Bóg wie co, bo nie ma dobrych wzorców. Nikt tym dzieciakom nie postawił granic, nie znają dyscypliny…”W końcówce natomiast przyznając się do pewnych niedociągnięć wyszła, trochę mi nie pasując do swej osoby z początku, na dyrektora odpowiedzialnego, zaangażowanego i pamiętającego przede wszystkim lekarską przysięgę Hipokratesa. Dość szybko, jak dla mnie, przeszła przeobrażenie. Tę książkę cechuje mnogość bohaterów, zarówno wśród przebywającej młodzieży w szpitalu, aktualnie i w przeszłości, jak i personelu. Jasności nie dodają liczne poboczne działania Sobieskiego wśród rodziny pacjentów. Nie wiem czy ktoś w rzeczywistości rozmawiałby tak otwarcie z prywatnym detektywem. Nie ukrywam trochę gubiłam się w tych relacjach.
Sama Katarzyna Bonda w „Posłowiu” jednoznacznie wskazuje, że podjęte wątki w tym kryminale detektywistycznym nie są przypadkowe. Temat psychiatrii dziecięcej. Problem dystrofii płciowej czy innych zaburzeń psychiatrycznych, a także niemoc opiekunów i nieudolność państwa wynikają z idei przybliżenia czytelnikom tego tematu. Zdaniem Autorki;
„(…) Wierzę, że jeśli będziemy o tym mówili, coś zacznie się zmieniać. Ta książka powstała także po to, żeby wzbudzić dyskusję, zszokować i pokazać od środka, jak to jest, kiedy jeden z członków rodziny choruje.” – „W głąb” Katarzyna Bonda.
Moim zdaniem ten cel Bonda osiągnęła. Ze zdziwieniem czytałam o opisanych nadużyciach, które wzbudzały we mnie skrajne emocje w zależności od tematyki. A wielowątkowość tego zagadnienia szokuje. To naprawdę ekscytująca powieść z drugim dnem, który warto odkryć, by zobaczyć, jak coś funkcjonuje naprawdę i do czego może prowadzić. Książka zdecydowanie w stylu ostatnich publikacji Autorki👍.
Moja ocena: 7/10
Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.
Gdy przeczytałam, że „Widzimy się w sierpniu” to „Krótka, nieznana czytelnikom opowieść o kobiecej wolności i pożądaniu, o zagadkowości życia i jego nieprzewidywalności. Wydana 10 lat po śmierci autora…” (z opisu Wydawcy) wiedziałam, że tę książeczkę muszę przeczytać.
Tym bardziej, że Gabriela García Márqueza czytałam wielokrotnie. Ten laureat z 1982 roku literackiej nagrody Nobla za całokształt napisał rewelacyjną powieść, którą na długo zapamiętałam; „Sto lat samotności”. Następnie przeczytałam„Miłość w czasach zarazy” i „Opowieść rozbitka, który przez dziesięć dni dryfował na tratwie”. Bardzo podobała mi się książka „Kronika zapowiedzianej śmierci”. Jeśli nie czytaliście, to koniecznie proszę to nadrobić. Generalnie obok Mario Vargas Llosy Márquez jest dla mnie znaczącym przedstawicielem literatury iberoamerykańskiej. Aż dziw, że nie pamiętam innych tytułów, które czytałam tego autora. Patrząc na jego publikacje stwierdzam, że twórczość pisarza jest bardzo bogata. Wiele powieści o ciekawej fabule przynajmniej według opisu Wydawcy, eseje, opowiadania, których nigdy nie przeczytałam, a do których w ramach podróży przez literaturę piękną muszę sięgnąć w najbliższym czasie.
Czterdziestosześcioletnia Ana Magdalena Bach mająca za sobą dwadzieścia siedem lat zgodnego małżeństwa, co roku w sierpniu udaje się na grób swej matki położony na jednej z karaibskich wysp.
„Co roku, szesnastego sierpnia, odbywała tę samą podróż, ruszała na cmentarz o tej samej godzinie, z tym samym taksówkarzem, kupowała gladiole u tej samej kwiaciarki, by w palącym słońcu tego biednego cmentarza złożyć na grobie swojej matki wiązankę świeżych kwiatów. A potem, do dziewiątej rano dnia następnego, kiedy odpływał pierwszy powrotny prom, to był czas tylko dla niej.” – „Widzimy się w sierpniu” Gabriel García Márquez.
Rutynowe wyprawy zmieniają się w pewnym momencie w długo oczekiwaną podróż, na którą Ana czeka i za którą tęskni. To wszystko za sprawą pewnej nocy spędzonej z nieznanym mężczyzną.
Niedokończona powieść wybitnego pisarza, który podczas jej pisania zmagał się z demencją prawdopodobnie wywołaną silnymi, antyrakowymi lekami. Wydana decyzją synów; Rodrigo i Gonzalo García Barchy, którą uzasadniają osobiście w Prologu. „Widzimy się w sierpniu” nie jest może arcydziełem. Nie zmienia to faktu, że powieść jest warta przeczytania. To taki trochę inny Márquez. Mniej zadziorny, mniej bezpośredni. Motyw przewodni również nie jest dla niego typowy. Książka ma w sobie jednak wiele uroku mimo takiej małej objętości (to tylko 6 rozdziałów, prolog i Nota od redaktora, łącznie niewiele ponad sto stron).
Ta miniaturka literacka ma jednak pewne nieścisłości. Możliwe, że są wynikiem demencji autora, gdyż akurat braku konsekwencji fabularnej Gabie nigdy nie można było zarzucić. Przykładowo najpierw czytelnik dowiaduje się, że Ana nie uczestniczyła w pogrzebie swej matki na karaibskiej wyspie, po raz pierwszy pojechała odwiedzić grób w pierwszą rocznicę jej śmierci, by zaraz na następnej stronie przeczytać; „Wtedy właśnie Ana Magdalena Bach postanowiła, że zostawi tu matkę, co roku będzie odwiedzać jej grób i składać na nim wiązankę gladoli.” Jakby Ana miała jakąkolwiek szansę podjąć tę decyzję.
Czasem kompletnie nie wiedziałam, o co autorowi chodziło. Co w zdaniu lub jego części chciał tak naprawdę przekazać.
„(…) i oboje oddali się niepojętej rozkoszy rozszalałych mocy ujarzmianych przez czułość.” – „Widzimy się w sierpniu” Gabriel García Márquez.
„(…) Oddałby wszystko, żeby ją unicestwić śmiertelną repliką…” – „Widzimy się w sierpniu” Gabriel García Márquez.
„(…) O największy ból głowy przyprawiał ją jednak strach przed tym, że w końcu męża tknie jakieś przeczucie dotyczące tego, co wyprawiała na wyspie podczas sporadycznych nocy, a nie podejrzenia co do wierności małżonka…” – „Widzimy się w sierpniu” Gabriel García Márquez.
Czytając faktycznie miałam wrażenie, że autor wskutek problemów z pamięcią zatracił trochę myśl przewodnią książki. Kolejne rozdziały były bardzo do siebie podobne. Zdarzenia jakby nie podążały w jakimś jednym kierunku, w którym ma nastąpić rozstrzygnięcie perypetii Any Magdaleny Bachy. Samo zakończenie jest urwane, jak na niedokończoną powieść przystało. Wyjątkowe to doświadczenie czytać takiego Márqueza.
Ciekawym wątkiem były bez wątpienia przywoływane lektury czytane przez główną bohaterkę podczas corocznych podróży na grób matki. García Márquez przytaczał konkretne pozycje, jakby pobocznie chciał czytelnika zainteresować również nimi. Nota od redaktora wyjaśniająca wiele okazała się też ciekawym załącznikiem, podobnie jak faksymile na końcu z odręcznymi notatkami autora niektórych stron i wyjaśnieniami redaktorskimi.
„Widzimy się w sierpniu” potraktowałam zdecydowanie jak osobiste pożegnanie wielkiego pisarza, noblisty Gabriela Garcíi Márqueza z jego czytelnikami. Pożegnanie jedyne w swoim rodzaju, gdyż w formie wydanej dziesięć lat po jego śmierci książki, pisanej, co ważne, w demencji, gdy trudno było już Gabie trzymać się wymyślonych wątków. Pożegnanie swoiste i pełne emocji choć bez śladów istotnego dzieła literackiego.
Wydawnictwo MUZA SA jak wspomniałam w recenzji pierwszej przeczytanej przeze mnie książki Haruki Murakamiego („Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa”) dzięki wznowieniom publikacji tego wybitnego japońskiego prozaika udostępnia jego utwory w księgarni Legimi. Ja niestety, o czym już wiele razy wspominałam w chwili obecnej nie mogę korzystać już z dobrodziejstwa bezpiecznego polskiego czytnika marki InkBook Polska🙄. Radzę sobie jednak wykorzystując funkcje czarnego ekranu smartfona, by wzrok za bardzo nie cierpiał. Tak to już jest, gdy potrzeba zapoznania się z kolejną lekturą ulubionego autora, tym razem to „Norwegian Wood”, jest większa od możliwości finansowych, by zakupić papierową publikację lub nowy czytnik😏 poza dostępnym budżetem.
Tytułowa „Norwegian Wood (This Bird Has Flown)” to piosenka autorstwa The Beatles nagrana 21 października 1965 roku I umieszczona w albumie pt. „Rubber Soul” z tego samego roku. Według en.wikipedia.org „została napisana głównie przez Johna Lennona, z wkładem lirycznym Paula McCartneya i przypisany do partnerstwa Lennon–McCartney”. Co ciekawe „Magazyn Rolling Stone umieścił „Norwegian Wood” na 83 miejscu listy „500 najlepszych piosenek wszech czasów” w 2004 roku”. Tytuł piosenki nieprzypadkowo posłużył Murakamiemu za tytuł książki. Odwołanie do niej znajduje się w powieści co najmniej dwukrotnie. Jest ona bowiem ulubioną kompozycją do grania na gitarze dla jednej z głównych bohaterek, Naoko. A wygrywa ją wielokrotnie Reiko Ishida, nauczycielka muzyki, instrumentalistka.
„(…) odebrała sobie życie, tak jak wielu moich znajomych, którzy popełnili samobójstwo, kiedy doszli do pewnego etapu życia, zupełnie jakby nagle przyszło im to do głowy.” –„Norwegian Wood” Haruki Murakami.
To powieść o miłości i dorastaniu japońskich dwudziestolatków. Rozpoczyna się w 1968 roku a kończy dwa lata później, choć w wielu miejscach Murakami podpowiada czytelnikom, co stało się z głównymi bohaterami później. Dzięki temu można prześledzić potencjalne ich przyszłe losy. Głównym bohaterem jest Tōru Watanabe będący jednocześnie narratorem powieści. To Watanabe opowiada o swoich przeżyciach, w których uczestniczą inni, ciekawi bohaterowie. Jak również, to z pozycji życia wewnętrznego Watanabiego czytelnik jest w stanie zagłębić się w szczery i prostoduszny sposób myślenia, który prezentuje. Sam w sobie bohater jest więc wyjątkowy i niespotykany w czytanych przeze mnie publikacjach!
Głównego bohatera poznajemy, gdy w wielu dziewiętnastu lat na pierwszym roku studiów spotyka niespodziewanie w tokijskim pociągu podmiejskim Naoko, dziewczynę jego jedynego szkolnego przyjaciela Kizuki. Kizuki, który przez swoją decyzję na zawsze pozostanie siedemnastolatkiem. Spotkanie z wieloletnią dziewczyną przyjaciela niespodziewanie przeradza się w poważniejszą relację. Naoko oddala się jednak od Watanabiego, który coraz bardziej wpada w wir studenckiego życia. Dostosowuje się do swego współlokatora Komandosa. Penetruje nocne tokijskie życie ze studentem trzeciego roku, nałogowym i patologicznym uwodzicielem, przystojniakiem Nagasawą, którego dziewczyna; Hatsumi, porzucona przez niego po studiach popełnia samobójstwo.
„-Słońce zachodzi, dziewczyny wychodzą na miast, krążą po okolicy bez celu, piją alkohol. One czegoś szukają, ja im to mogę ofiarować. To naprawdę proste.” – „Norwegian Wood” Haruki Murakami.
Zaprzyjaźnia się z Midori, która uczęszcza z nim na jeden z wielu wykładów. Uwodzicielska, bezpośrednia, przepiękna dziewczyna urozmaica mu życie samotnika włócząc się z nim po tokijskich ulicach. Tōru Watanabe dzięki niej zaczyna inaczej patrzeć na swe życie, zaczyna dostrzegać inne możliwości, których nie dostrzegał owładnięty uczuciem do Naoko, która odseparowuje się od niego coraz bardziej.
Haruki Murakami wydał po raz pierwszy „Norwegian Wood” w 1987 roku. Akcję umiejscowił pod koniec lat sześćdziesiątych. W wielu miejscach nawet z pozycji narratora wskazuje, że od momentu opisywanych wydarzeń minęło już dwadzieścia lat. Możliwe, że autor czerpał z licznych doświadczeń autobiograficznych w konstruowaniu powieści. W opisywanych latach, sam był studentem, podobnie jak narrator jest jedynakiem uwielbiającym czytanie książek i słuchanie muzyki. Do tego oddający się z pasją pływaniu.
Już w czasach umiejscowienia akcji Tokyo stanowiło ogromną metropolię. Fabułę dominują liczne podróże młodych bohaterów, którzy korzystają z transportu publicznego. Wiele scen dzieje się na peronach, w pociągach, w metrze, w drodze do, w drodze z…. Wiele scen rozgrywa się na świeżym powietrzu, podczas spacerów. Ten sposób wykreowania miejsc akcji wzmacnia poczucie prawdziwości opisywanych zdarzeń i realności bohaterów. Język jest prosty. Książka składa się z jedenastu ponumerowanych rozdziałów, w których dwie całkowicie różne postaci kobiece prezentują inne życie, w które może wkroczyć u progu dorosłości Watanabe. Musicie wiedzieć, jak dowiedziałam się z jednego przypisu, że w Japonii wiek dwudziestu lat traktowany jest jako oficjalne wejście w dorosłość. Naoko symbolizuje dziewczynę nie z tego świata, zanurzoną w snach i fantasmagoriach, żyjącą przeszłością. Trudną przeszłością. Jedną z najbardziej wstrząsających scen była scena, w której Naoko znajduje swą starszą siostrę po udanej samobójczej próbie przez powieszenie. Do tej pory mam ciarki myśląc o niej. Midori twardo stąpająca po ziemi, pragmatyczna i energiczna obrazuje znowu zmianę, która Watanabiemu jest bardzo potrzebna. Sam Watanabe zdaje się być między nimi jakby zawieszonym mostem pomiędzy dwoma przepięknymi brzegami. Raz podąża w jedną, a raz w drugą stronę jego końca.
Książka w formie indywidualnej interpretacji powieści Harukiego Murakamiego została zekranizowana w 2010 roku. Wśród czytelników nie zebrała pozytywnych recenzji. Ich zdaniem reżyser i scenarzysta Tran Anh Hung uprościł relacje pomiędzy ciekawie wykreowanymi bohaterami, których wzajemne relacje stworzą pewien splot tajemnic. W jednej recenzji przeczytałam, że „Obrazy Japonii, przesycone niejapońskim, jakby wietnamskim światłem atakują widza świeżością drzew, poruszanej wiatrem trawy, podmokłej doliny, nadmorskich skał. Reżyser „Schyłku lata” atmosferę filmu jak zwykle buduje za pośrednictwem wystylizowanego piękna kadrów, muzyki – skomponowanej przez Radiohead, eksplozji soczystej zieleni i zmysłowo ukazanego bólu”. Muzyka i w filmie, i w pierwowzorze odgrywa istotną rolę, tak jak literatura. W wielu miejscach czytałam o słuchanych płytach czy wygrywanych na gitarze przez Reiko Ishidę utworach muzycznych. Próbowałam zgadywać czy któryś z nich jest mi znany. Podobnie jak z lekturami, które czytał Watanabe i do których czytania zachęcał innych jak; Scott Fitzgerald z przeczytanym wielokrotnie „Wielkim Gatsbym”, Truman Capote, John Updike, Raymond Chandler.
„(…) lecz nie zauważyłem na swoim roku ani w akademiku nikogo, kto gustowałby w tego typu powieściach. Wszyscy czytali zazwyczaj japońskich autorów, jak Kazumi Takahashi, Kenzaburõ Oe czy Yukio Mishima, albo współczesncych pisarzy francuskich.” – „Norwegian Wood” Haruki Murakami.
To poruszająca opowieść o mierzeniu się z krzywdą, oswajaniu traumy i uzdrawiającej sile empatii. To historia młodych Japończyków, którzy dzielą się wzajemnie refleksami na swój temat i zdarzeń ze swego życia. To jakby proza drogi, w której każdy człowiek jest kolejną autostradą podążającą w odrębnym kierunku.
„(…) Zastanawiałem się nad tym, co do tej pory utraciłem, nad straconym czasem, nad ludźmi, którzy umarli albo odeszli, nad myślami, które już nie wrócą.” –„Norwegian Wood” Haruki Murakami.
„-Nie rozczulaj się nad sobą. Tylko prymitywy się nad sobą rozczulają” . – „Norwegian Wood” Haruki Murakami.
Bardzo podoba mi się sposób przedstawiania rzeczywistości przez Murakamiego. Dialogi, mimo że bez zbędnych ozdobników, proste i jasne w swym przekazie są dla mnie niezwykle głębokie. Tylko Murakami potrafi tak przedstawiać sposób rozmowy między dwójką młodych, inteligentnych ludzi. W pokorze i szacunku do drugiego człowieka.
„– Przepraszam – powiedziała, (…) – Byłam po porostu zła na siebie. – Myślę, że cię jeszcze tak naprawdę nie rozumiem. Nie jestem zbyt bystry, potrzebuję trochę czasu, aby pojąć pewne rzeczy. Ale jeżeli tylko będę miał czas wszystko dokładnie przemyślę i wtedy nikt na świecie nie będzie cię tak dobrze rozumiał jak ja.” – „Norwegian Wood” Haruki Murakami.
Tylko Murakami potrafi opisać dialog między dwójką młodych ludzi ociekający seksem w sposób metodyczny, wręcz akademicki, bez zbędnej podniety, zbędnego wulgaryzmu.
„-(…) Lubię cię, ale chodzę z kim innym i nie mogę robić takich rzeczy. Jestem w tych sprawach dość zasadnicza. Dlatego przestań. Proszę. Lecz ty nie przestajesz. – Przestałbym. – Wiem. Ale to jest na niby, więc może tak być (…) I mówię: „Przestań, naprawdę przestań. Coś tak wielkiego i twardego za nic się nie zmieści.” – Nie jest taki duży. Zwyczajny.” – „Norwegian Wood” Haruki Murakami.
Zresztą Midori ze swym opętaniem do „świntuszenia” i oglądania filmów pornograficznych w kinie niezwykle mnie urzekła. Mimo wszystko, Murakami zadbał, by nie była gburowata, a miała ogromne pokłady kobiecego wdzięku.
Uwielbiam prozę w tym wydaniu. Uwielbiam dowiadywać się w ten sposób fantastycznych informacji o Japonii. Dzięki „Norwegian Wood” Haruki Murakamego dowiedziałam się między innymi, że w końcówce lat sześćdziesiątych istniały już legalne love hotele w Tokyo, w których można było uprawiać seks oraz że do kin można było iść na film pornograficzny. Dowiedziałam się też, że wielość samobójstw wśród młodych stanowiła jakby codzienność. Możliwe, że to wskutek braku możliwości dostosowania się do warunków następujących po II wojnie światowej, gdy nagle cesarz pozbawił się boskości i świat został zdominowany przez bardziej równe prawa.
Dlatego warto czytać. Naprawdę. Czytajcie Murakamiego!
Moja ocena: 8/10
Książki Murakamiego wydaje Wydawnictwo Muza, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi.
Książka „Na południe od granicy, na zachód od słońca” autorstwa Haruki Murakamiego w tym wydaniu debiutowała 22 maja br. Według dostępnych informacji Murakami wydał ją na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. To kolejna publikacja tego wybitnego japońskiego prozaika, którego odkryłam całkiem niedawno, a którego już sporo książek zrecenzowałam na mym blogu😏: „Pierwsza osoba liczby pojedynczej”, „Po zmierzchu”, „Mężczyźni bez kobiet” i „Porzucenie kota. Wspomnienie o ojcu”. A wszystko zaczęło się od przeczytania w innej publikacji o bohaterce, która czytała pozycję „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa”, a której tytuł niezwykle mnie zafrapował.
„Urodziłem się 4 stycznia 1951 roku. W pierwszym tygodniu pierwszego miesiąca pierwszego roku drugiej połowy dwudziestego wieku. Warto było to uczcić, więc rodzice nadali mi imię Hajime – po japońsku „Początek”.” – „Na południe od granicy, na zachód od słońca” Haruki Murakami.
Tym razem autor opisuje historię niespełna czterdziestoletniego Hajime, właściciela dwóch dobrze prosperujących barów, który przez całe swe życie wspomina młodzieńczą fascynację Shimamoto. Piękną dwunastoletnią dziewczynkę, z którą dane mu się było spotkać i zaprzyjaźnić, gdy zaczęła uczyć się w jego szkole. Wspomnienie Shimamoto za nim podąża w dorosłe życie i kładzie się cieniem na jego dalsze życie, w tym relacje z kolejnymi kobietami, a także z żoną.
„(…) Miałem żonę, dzieci i pracę. I musiałem okłamać żonę, żeby tu przyjechać. Potem będę musiał wrócić na lotnisko, wsiąść na pokład samolotu, który wylatywał do Tokio o wpół do siódmej, i szybko wracać do żony, która na mnie czeka.” – „Na południe od granicy, na zachód od słońca” Haruki Murakami.
Autor opowiada o Hajime z perspektywy jego życia. Po melancholijnym wstępie, w którym poznajemy głównego bohatera, a także jego fascynację Shimamoto, następuje rozwinięcie, w którym Murakami prezentuje Hajime w kolejnych fazach jego życia. W czasach licealnych, gdy źle potraktował swoją dziewczynę romansując z jej kuzynką. W okresie studiów, gdy unikał przedmiotów, których nie mógł znieść i gdy kolejne jego związki kończyły się po kilku miesiącach. I w czasach, gdy rozpoczął już dorosłe życie. Wszedł w związek małżeński i począł dwie córki. To nie tylko historia jednego bohatera. Murakami zadbał, by z powieści wybrzmiewał kontekst społeczny i polityczny. Przedstawił czytelnikowi obowiązujące wówczas standardy, jak przykładowo pożądana ilość dzieci czy cechy pokolenia powojennego i przeżycia, które często miały miejsce w różnych domach. Bardzo umiejętnie zobrazował otoczenie, życie na przedmieściach i w samym centrum. Dzięki temu opowieść stała się kompletna. Podobała mi się postać teścia Hajime. Mimo, że niejednorodna stanowiła stereotypowe odzwierciedlenie Japończyka, który osiągnął w życiu zawodowy sukces. Bardzo sprawnie Murakami w opisie jego postaci wplótł wątek zdrad małżeńskich, które w Japonii są dość powszechne i jak czytałam, świadczą o atrakcyjności mężczyzny, z czego potrafią się cieszyć ich własne żony. Kompletnie tylko nie wiem o co chodziło z akcjami, które żona Hajime kupiła za namową ojca i musiała na życzenie swego męża sprzedać w tym samym dniu. Tym bardziej, że główny bohater wszedł z teściem w całkiem inne, biznesowo wątpliwe relacje. Nie wyłapałam intencji autora w tym zakresie. Całkowicie.
Co do Shimamoto to jej postać snuła się za głównym bohaterem przez lata. Ciągle do niej tęsknił, do idei o niej, do wspomnienia o jej pięknej twarzy. W jej postaci było coś nieuchwytnego, co wzmacniało przekaz o idyllicznej młodzieńczej miłości. Kreując Shimamoto autor zrobił wiele dobrego dla osób niepełnosprawnych. Bardzo delikatnie wplótł ten wątek w powieść, kompletnie go nie rozdmuchując, nie gloryfikując. Taka zwyczajność w tego typu tematach sprzyja przyjmowaniu ich jako coś normalnego. Tym bardziej, że to nie jedyna postać kobieca z deficytem fizycznym. Jakby Murakami chciał nam wszystkim zagrać na nosie mówiąc; patrzcie, można i być zabójczo na lata zakochanym w kalece!!!
Zawiodło mnie trochę zakończenie. Z punktu widzenia Shimamoto zabrakło mi dopowiedzenia, jaka była jej dalsza droga. Co spowodowało, że przeszła od przeszłego życia do aktualnego w takiej kondycji psychicznej. To najpewniej celowy zabieg autora, który miał tę kobiecą postać pozostawić do końca nieodgadniętą. I jeśli tak jest. To mu się to bardzo dobrze udało. Z punktu widzenia Hajime miło było spojrzeć na niego oczami jego żony, która jak pokorna Azjatka, przyjęła go znowu pod swe skrzydła.
Mam nadzieję, że za bardzo Was nie spojlerowałam i chętnie sięgnięcie również i po tę pozycję Haruki Murakamiego. Książka jest krótka. To fakt. Opowiada jednak o pewnym momencie z przeszłości, które zaważyło na kolejnych latach życia dorosłego mężczyzny. Opowiada o Hajime, który możliwe, że wiele ma z postaci samego autora. Jako ciekawostkę wskażę, że sam Haruki Murakami w roku 1982 sprzedał jazzowy bar, możliwe, że doświadczenia głównego bohatera w prowadzeniu takiej samej placówki, autor oparł na własnym doświadczeniu. Co jest więc faktem, a co wymysłem?
Moja ocena: 7/10
Książki Murakamiego wydaje Wydawnictwo Muza, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi.
„(…) jestem zwyczajnym synem zwyczajnego człowieka. To bardzo oczywisty fakt.” – „Porzucenie kota. Wspomnienie o ojcu” Haruki Murakami.
Okazuje się jednak, że zwyczajny syn swego zwyczajnego ojca potrafi podzielić się ze swymi czytelnikami jego historią. Według mnie jednak opowieścią trochę o niezwyczajnym człowieku. Ojcu, będącym synem opata świątyni buddyzmu Czystej Ziemi w Kioto mającego sześciu synów i ani jednej córki. Ojcu uczącym się na buddyjskiego mnicha, który ze względu na niedopełnienie formalności został powołany do służby wojskowej najpierw w wojnie japońsko – chińskiej, później w II Wojnie Światowej. I to wydarzenia wojenne zasadniczo zaważyły na jego późniejszym życiu. Ojcu, który po wojnie studiował literaturę na Cesarskim Uniwersytecie w Kioto i który „(…) pasjonował się pisaniem haiku i nie porzucił pisania, nawet kiedy został nauczycielem”. Ojcu, z którym autor nie utrzymywał relacji aż do schyłku jego życia w wieku dziewięćdziesięciu lat.
„(…) Nadeszły ostatnie dni jego życia, zostało już niewiele czasu, przeprowadziliśmy więc nieporadną rozmowę i jakby się pogodziliśmy. Mimo różnic w myśleniu i widzeniu świata niewątpliwie czułem, że coś mnie z nim łączy…” – „Porzucenie kota. Wspomnienie o ojcu” Haruki Murakami.
Jak w „Posłowiu. Ułamku historii” Haruki Murakami przyznał przypomniana sobie historia o próbie porzucenia nad morzem pręgowanej kotki stała się początkiem snucia historii o własnym ojcu. O którym zresztą chciał już napisać wiele lat wcześniej. Przy czym autor zaznacza: „Moim celem nie było jednak napisanie tak zwanego „przesłania”. Chciałem przedstawić tę opowieść starając się nic w niej nie zmieniać jako jedna z bezimiennych opowieści z pewnego zakątka historii.”
To bardzo osobista proza Murakamiego, w którym autor powstrzymał się od oceny zarówno swego, jak i ojca zachowania. Do końca Murakami nie napisał wprost, co w głównej mierze zawarzyło na tym, że tak dwa wykształcone literacko umysły rozminęły się w swym życiu będąc dla siebie przez wiele lat obcymi. Różnice nie wybrzmiewają z tej publikacji. Za to w bardzo refleksyjny sposób zabrał mnie Haruki Murakami w wydarzenia, które łączyły go z jego ojcem. Wspominana historia z porzuconym kotem, która znajduje się na początku, czy chociażby wspólne chodzenie do kina na amerykańskie filmy lub przytoczona historia na końcu o białym kotu, który nie potrafił zejść z sosny.
„Zawsze mieliśmy koty i zawsze żyliśmy z nimi w zgodzie. Były dla mnie wspaniałymi przyjaciółmi. Ponieważ nie miałem rodzeństwa, książki i koty stały się moimi wiernymi towarzyszami…” – „Porzucenie kota. Wspomnienie o ojcu” Haruki Murakami.
Dywagacje na temat życia jego ojca stały się niejako autobiografią samego Murakamiego. Wspominki o ojcu często bowiem łączą się z wydarzeniami z życia samego autora. I choć nie jest to powieść z gatunku literatury pięknej wniosła w moje życie refleksję o tym jak dziwne są koleje losu. Jak często coś co się nam przydarza w dzieciństwie zostaje na długo zapamiętane. Jak wspomnienia nam się zacierają a fakty mylą. Jak losy wojny negatywnie wpływają na życie żołnierzy, gdyż sztuka przetrwania narusza ustalony porządek świata, gdzie nie ma miejsca na egzekucję jeńców bagnetami, czy kanibalizm, a także bezsensowną śmierć tylko dlatego, że rządzący opowiedzieli się po złej stronie.
Publikację cenię za liczne ciekawostki, w które obfituje. To kolejny dowód, że książki uczą😊. Ze zdziwieniem odkryłam, że świątynie buddyjskie z natury przekazywane są z ojca na syna. Parafianie umierającego opata liczą, że schedę po nim zajmie jego najstarszy syn. Tak też się stało w przypadku wujka Murakamiego, mimo tego, że miał już swoje unormowane zawodowe życie jako pracownik urzędu skarbowego. Podobała mi się też historia o dwóch japońskich skoczkach o tyczce z Olimpiady z Berlina w 1936 roku; Shuhei Nishidy i Sueo Oe, którzy zremisowali, „(…) ale nie chcieli konkurować ze sobą, więc japońska reprezentacja zdecydowała, że srebrny medal dostanie Nishida, gdyż oddał w konkursie mniej skoków. Po powrocie do kraju zawodnicy poprosili jubilera o przecięcie medali i stworzenie dwóch srebrno – brązowych”. Tak chyba potrafią zachować się tylko Azjaci.
Książka pisana jest z perspektywy narratora pierwszoosobowego. To Murakami snuje opowieść o własnym ojcu i swoim dziedzictwie. Bardzo podobały mi się rysunki, które zdobią strony, szczególnie kota w pudełku, czy kota na stercie książek. Jak Murakami wspomniał w części „Posłowie. Ułamek historii” bardzo przypadł mu „(…) do gustu styl tajwańskiej ilustratorki Yan Gao, więc postanowiłem zdać się na nią w tej kwestii. Wyczuwam w jej rysunkach coś, co wzbudza we mnie przedziwną tęsknotę.” Zresztą same „Posłowie. Ułamek historii” jest bardzo kształcące podobnie jak przypisy, które pochodzą od tłumaczki i które wiele wyjaśniają.
Bardzo ciekawa miniaturka literacka o innym życiu na końcu świata zaczynająca się ponad sto lat temu. Niezwykle inspirująca i bardzo osobista. Idealna do popołudniowej herbaty.
Moja ocena: 7/10
Książki Murakamiego wydaje Wydawnictwo Muza, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi.
Zbiór opowiadań Haruki Murakamiego pt. „Pierwsza osoba liczby pojedynczej” wydało Wydawnictwo MUZA SA w listopadzie 2020 roku. To kolejna publikacja tego wybitnego japońskiego prozaika, do której sięgnęłam w ramach mej podróży w stronę azjatyckiej literatury pięknej. Z ośmioma opowiadaniami, które się na nią składają zapoznałam się dzięki abonamentowi w księgarni Legimi. Jak już wspominałam mój wysłużony elektroniczny czytnik polskiej marki InkBook Polska odmówił współpracy. Muszę więc awaryjnie korzystać z dobrodziejstwa smartfona🙄, gdy chcę w ramach prywatnych planów czytelniczych zapoznać się z jakimś wydawnictwem.
Murakami zabrał mnie po raz kolejny w świat, w którym duże znaczenie mają przeżycia głównego bohatera. Świetnie aktualne wewnętrzne życie postaci zestawia z tym, co zdarzyło się lata temu. Z kim się spotkał, z kim tworzył relację, co stworzył. Haruki Murakami jest prozaistą, który z błahych zdarzeń, prostego pomysłu potrafi stworzyć interesującą opowieść. O byłej dziewczynie, jak na przykład w opowieści „Śmietanka”, czy o wyimaginowanej płycie jazzowej w „Charlie Parker Plays Bossa Nova”. Zresztą przytoczona w noweli postać muzyka ogromnie mnie zainteresowała. Musiałam więc sięgnąć do biografii muzyka zwanego „Birdem”, którego ciało było tak zdewastowane wskutek wieloletniego uzależnienia od alkoholu i heroiny, że patolog, który przeprowadzał sekcję zwłok, błędnie oszacował ciało 34-letniego Parkera na wiek od 50 do 60 lat. Wszechstronna tematyka opowiadań jest odświeżająca. Sięga wielu aspektów życia i jak w przypadku „Birda” odnosi się w wielu miejscach do historycznych postaci. Podobnie jak w treści „With the Beatles”. To kalejdoskop artystycznych historii. Niekoniecznie bez znaczenia.
W prozie Murakamiego zachwyca mnie jej wszechstronność. Murakami jako Azjata traktuje podjęte tematy w sposób bardzo światowy. Oczywiście w jego opowiadaniach czy powieściach sposób zachowania, okoliczności społeczne, psychofizyka postaci jest właściwa dla kultury azjatyckiej, japońskiej. Nie przeszkadza to jednak autorowi odnieść się do wartości uniwersalnych. Z opowiadań wyziera samotność, niezrozumiałość kontekstu sytuacyjnego różnych wydarzeń, jak na przykład samobójstwo byłej dziewczyny, której przyczyny nikt nie zna, nawet jej brat. Te krótkie formy literackie mają przewagę nad dłuższymi powieściami w tym, że pozwalają szybko i bez większego wysiłku przenosić się w różne światy, często bardzo się od siebie różniące. Zbiory opowiadań do jakby książki w książce. I dlatego od czasu do czasu lubię je czytać.
Mam oczywiście swoich faworytów. Tym razem najbardziej spodobała mi się historia zatytułowana „Karnawał”, którego tytuł nawiązuje do utworu muzycznego o tym samym tytule Schumanna. W tej opowieści Murakami nie dość, że wzbogacił moją wiedzę o samym Schumannie i jego chorobie syfilisowej przez którą zaczął mieć problemy psychiczne, w tym schizofrenię, lecz również o jego twórczości w różnych wykonaniach. Tak umiejętnie o nich opowiedział, że miałam poczucie jakby muzyka Schumanna wypływała z kart opowiadania. Nie był to jednak powód, dla którego „Karnawał” stał się moim ulubionym utworem z tego zbioru. To nie Schumann okazał się wyjątkowy, a perspektywa autora na temat brzydkich kobiet. Ktoś kiedyś powiedział, że ich nie ma, a tylko „wina brak”. To takie uproszczenie. W rzeczywistości ktoś się nam bardziej lub mniej podoba. I to właśnie kobieca postać nazywana „F” i sposób, w jaki narrator na nią patrzył i jak ją traktował jest największą wartością tego opowiadania. Wyjątkowa sama w sobie;
„(…) Niewiele jest brzydkich kobiet świadomych swojej brzydoty, a takich, które potrafią po prostu zaakceptować ten fakt i jeszcze czerpać z niego przyjemność, nie ma wcale albo jest ich wyjątkowo mało. W tym sensie była naprawdę niezwykła. Ta niezwykłość przyciągnęła do niej nie tylko mnie, ale także wiele innych osób…” – „Pierwsza osoba liczby pojedynczej” Haruki Murakami.
Postać „F” stała się bazą do dalszych rozważań Murakamiego w tym zakresie.
„Chyba można więc stwierdzić, że w porównaniu z pięknymi kobiety potrafiące się niemal cieszyć swoim brakiem urody czy wręcz brzydotą, są szczęśliwsze. Każda piękna kobieta ukrywa gdzieś coś brzydkiego, a każda brzydka kobieta ma gdzieś coś pięknego. I w odróżnieniu od pięknych brzydkie umieją otwarcie cieszyć się tym pięknem…” – „Pierwsza osoba liczby pojedynczej” Haruki Murakami.
Wszystko jednak jest napisane w tak delikatny sposób, że na rozważania Murakamiego na temat kobiecej brzydoty nie sposób się gniewać. Traktowałam je jako inteligentne refleksje w tym zakresie, tym bardziej, że zakończenie tej historii jest arcyciekawe. Muszę też króciutko wspomnieć historię o starej małpie, która znalazła się w opowiadaniu „Wyznanie Małpy z Shingawy”, która oparta na konsternacji narratora rozbawiła mnie w wielu momentach. W przypadku twórczości Murakamiego to naprawdę ewenement. Choć chwilami czytając o Małpie z Shingawy to był taki trochę śmiech przez łzy. Ta historia jest bowiem śmieszna tylko w relacji Małpa i gość hotelowy. A tak naprawdę to opowieść o wyobcowaniu, o samotności, o życiu na granicy, choć napisana z przymrużeniem oka.
Pozostałe mają bardzo podobny poziom. Daleko im do wywoływania zachwytu. Raczej są dowodem na wysokiej jakości pracę rzemieślniczą autora. Jako wieloletnia odbiorczyni różnej twórczości wiem, że nie każdy film zasługuje na Oskara i nie każda proza musi być od razu arcydziełem by była warta przeczytania. Tak odebrałam większość opowiadań ze zbioru „Pierwsza osoba liczby pojedynczej” Haruki Murakamiego. Jako zdecydowanie wartych zapoznania się👍. Tym bardziej, że wszystkie pisane są w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Trudno stwierdzić, które historie są wyrazem fantazji autora, a które narrator pierwszoplanowy – autor, przytacza jako swoje. To zostanie dla mnie nieodgadnione.
Moja ocena: 7/10
Książki Murakamiego wydaje Wydawnictwo Muza, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi.
Ależ ten Murakami pisze!!! Każda z przeczytanych przeze mnie książek jego autorstwa zostawia mnie w osłupieniu („Mężczyźni bez kobiet”, „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa”). Że można pisać tak pięknymi i takie nietuzinkowe historie. Jednocześnie zachwycając czytelnika nieoczywistymi bohaterami. Książka „Po zmierzchu” po raz pierwszy wydana w Polsce w 2007 roku przez Wydawnictwo MUZA SA również okazała się wyjątkowa. Wyjątkowa w narracji, w kreśleniu scen i w samych bohaterach.
Akcja utworu dzieje się w Tokio w jedną noc, od godziny 23:55 do godziny 06:50. Zaczyna się w całodobowym barze Denny’s, w którym dziewiętnastoletnia Mari Asai spotyka Tetsue Takahashiego, studenta grającego na puzonie. Okazuje się że jakiś czas temu oboje spędzili ze sobą czas na basenie wraz z jej siostrą Eri i jego znajomym. W trakcie rozmowy dowiedzieli się o sobie czegoś nowego, a przede wszystkim podzielili się swoimi emocjami na temat Eri, pięknej siostry Mari, która od dwóch miesięcy śpi, jak Królewna Śnieżka.
To jednak nie taka prosta historia. Bo i na Eri, i na Tetsue, i na Mari, i nawet na Kaoru, którą czytelnik poznaje później, a tym bardziej na Shirakawę, informatyka pracującego w dużej firmie, męża i ojca dwójki dzieci, który okazał się kimś innym, niżby się mogło wydawać czytelnik patrzy z perspektywy narratora, który kreśli poszczególne sceny, jak wytrawny twórca filmowy, ze szczegółowym opisem scenografii. To jakby film, obraz w książce, w której Murakami kreśli historię dwójki młodych ludzi spotkanych przypadkowo, którzy uczą się wiele o sobie, jak i o otaczającym ich świecie. Przejmujący film. Przejmujący obraz. Szczególnie w scenach pokoju Eri, której przygląda się Mężczyzna bez twarzy. Niezwykle niepokojąca narracja pozostawiająca wiele miejsca do fantazjowania i do myślenia.
„(…) my jako punkt widzenia, zostajemy w łazience i nieruchoma kamera fotografuje ciemne lustro. Ciągle odbija się w nim postać mężczyzny…” – „Po zmierzchu” Haruki Murakami.
„Przeobrażeni w czysty punkt widzenia jesteśmy nad miastem. Widzimy budzącą się olbrzymią metropolię. Różnokolorowe pociągi wiozące ludzi do pracy jadą każdy w swoim kierunku…” – „Po zmierzchu” Haruki Murakami.
Takie sformułowania stawiają autora w roli reżysera tego utworu. Murakami ukazuje nam cały kontekst, w którym osadza historię dwójki przypadkowo spotkanych ludzi. Jakby bardzo chciał, by czytelnik dostrzegł wszystko i popatrzył na scenerię w taki sam sposób, w jaki patrzył na nią autor tej powieści. To ciekawy zabieg literacki, który dodał w mej opinii utworowi tylko wyjątkowości.
Bardzo podobał mi się sposób ukazania tych kilku godzin nocnych w Tokio. Książka składa się z osiemnastu rozdziałów, przed każdym z nich, jak i w poszczególnych fragmentach przedstawiony został rysunek zegara pokazujący godzinę. Wskazówki na tarczy dokładnie określają czas w poszczególnych momentach nocy. Z zegara dowiedziałam się, że Shirakawa postanowił wrócić do domu po nadgodzinach o 03:58. Zaś Mari i Takashashi karmili bezpańskie koty kanapką z tuńczykiem na skwerku o 03:42. Każde wydarzenie przedstawione w książce ma konkretnie wskazany czas, który bardzo pomaga. Mogłam podążać za nocnymi zdarzeniami dokładnie w czasie, w którym autor chciałby, by były osadzone. Prozę Murakamiego oprócz pięknego języka, świetnych pomysłów na fabułę cechuje wyrazistość i wyjątkowość bohaterów. Idealnie autor przedstawił Mari żyjącą w cieniu swej pięknej siostry. Pięknie zobrazował jej rozterki, jej tęsknotę za nią, jej niezgodę na to, co się z nią dzieje. Postać Takashashiego to mieszanka młodego człowieka o starej duszy. Niezwykle doświadczonego przez los. Opowieść o jego sieroctwie w wieku siedmiu lat okazała się dla mnie niezwykle wzruszająca. Podobało mi się nawet jak Murakami przedstawił istnienie w Japonii tzw. love hoteli, inaczej lovhotów. Miejsc wynajmowanych na odpoczynek, czyli na godziny lub na noc. Kompletnie nie zdyskredytował tego pomysłu na biznes. Dał mu wręcz uzasadnienie i zwyczajność, która jest charakterystyczna dla tak rozwiniętego i liberalnego kraju, jakim jest Japonia. Lovhoty są tam całkowicie legalne i ogólnodostępne. I taki lovhot z barwną Kaoru jako prowadzącą to wyjątkowe połączenie, jedyne w swoim rodzaju.
Obawiałam się książki „Po zmierzchu” autorstwa Haruki Murakami po przeczytaniu kilku nieprzychylnych recenzji. Całkiem niepotrzebnie😁. Odbiór utworu literackiego jest kwestią gustu, potrzeby danej chwili, doświadczeń z książką, predyspozycji, czy nawet dojrzałości. Widocznie ja osiągnęłam taki moment w życiu, że trudne historie pokazywane obrazowo i opisywane pięknym literackim językiem są dla mnie idealną lekturą. Czytając „Po zmierzchu” czułam radość, zainteresowanie, lekkość czytania. Odczuwałam prawdziwe emocje jakbym to ja sama przemierzała ulice nocnego Tokio wraz z Mari i towarzyszącym jej Takashashim, i innym.
A proza wywołująca prawdziwe emocje musi być autentyczna! I to cenię w twórczości Murakamiego.
Moja ocena: 9/10
Książki Murakamiego wydaje Wydawnictwo Muza, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się poprzez księgarnię Legimi.
Oglądaliście film „Drive My Car„, który jest dostępny na jednej ze streamingowych platform w reżyserii Ryûsuke Hamaguchiego? Jeśli nie to serdecznie polecam. To niespieszna historia dwóch osób z różnych światów; aktora Kafuku, który zatrudnia w roli kierowcy dwudziestoczteroletnią Misaki Watari. To film drogi, trochę jak „Green book” chociaż całkowicie w innym temacie. To przepiękny obraz oparty na precyzyjnych dialogach i wybornie wykreowanych postaciach. A co ważniejsze, jest to utwór oparty na opowiadaniu o tym samym tytule ze zbioru „Mężczyźni bez kobiet„. Udana adaptacja prozy Haruki Murakamiego😊. Warto sięgnąć i do utworu filmowego, jak i literackiego pierwowzoru od Wydawnictwo MUZA SA, który premierę w tym wydaniu miał w maju 2020.
Zbiór zawiera siedem opowiadań. Każdy ma swój nieodparty urok, jak to w prozie tego autora. Publikację rozpoczyna wstęp tłumaczki Anny Zielińskiej-Elliott, która ze szczegółami opisała skąd zapożyczyła dialekt z Kansai różniący się znacznie od standardowej japońszczyzny w polskim tłumaczeniu😁, którym mówi młody Kitaru z drugiego opowiadania zatytułowanego „Yesterday”. A mówi nieszablonowo, co wymaga sporego wysiłku ze strony czytelnika, przy równoczesnej sporej zabawie. Niektóre sformułowania są naprawdę odjazdowe👍. Warto sięgnąć po tę publikację, w której każdy z czytelników znajdzie coś dla siebie. Ja już po dwóch pierwszych opowiadań „Drive My Car” i „Yesterday”wiedziałam, że czas z tą książką nie jest i nie będzie zmarnowany.
Opowiadania są krótkie. Niektóre jakby z urwanymi wątkami. Wspomniane na początku recenzji „Drive My Car” takie właśnie jest. Kończy się jakby w nieodpowiednim miejscu. Po pobieżnej relacji Kafuku o krótkiej przyjaźni z byłym kochankiem zmarłej żony i krótkim przeniesieniu czytelnika w świat małżeństwa z dwudziestoletnim stażem. Film na kanwie tego krótkiego utworu stworzył całkowicie inną relację pomiędzy głównymi bohaterami. I gdyby nie sięgnięcie do pierwowzoru żyłabym w przekonaniu, że w fantazji Murakamiego historia ułożyła się w taki sam sposób. Ogromne brawa należą się tłumaczce Pani Annie Zielińskiej-Elliott za wykreowaną postać Kitaru. Wyjątkowo barwny bohater, który nie potrafił znaleźć sobie miejsca w otaczającym go świecie. Sam zamysł dwójki bohaterów w wydaniu Murakamiego jest ogromnym majstersztykiem. Kitaru urodzony i wychowany w Den;en Chõfu nauczył się – tak jak angielskiego czy francuskiego – mowy w dialekcie Kansai. Nie mówi już inaczej, a zrobił to tylko, by kibicować swej ukochanej drużynie sportowej.
„– No furt żem się uczył. Zapamiętywał żem czasowniki, rzyczowniki, akcynt. Durch tak samo, jak się godo po anglizku albo po francusku, nie….” – „Mężczyźni bez kobiet” Haruki Murakami [w: „Yesterday”].
Niektóre wykorzystane przez Tłumaczkę słowa przypominają mi gwarę śląską, jak właśnie „recht” (Ślązacy mówą „mosz recht” na „masz rację”), czy „durch”, „furt”. Okazuje się więc, że pewne słowa mogą występować i w ślōnskiej gŏdce i w gwarze poznańskiej. Tak jak języki narodowe, tak i pewnie dialekty ewaluowały wskutek wzajemnego mieszania się społeczeństwa.
W opowiadaniu „Niezależny organ” autor przenosi czytelnika w pokrętny świat pięćdziesięciodwuletniego kawalera, chirurga plastycznego doktora Tokai, który przekonany, że jest naturalny tak naprawdę emanował wyjątkowością i wręcz nienaturalnością w relacjach z kobietami. I to jego historię opowiada narrator pierwszoosobowy, Pan Tanimura. Najpierw zachwala Tokaia z każdej strony. Zwraca uwagę na jego zawodowe i uczuciowe sukcesy. Na jego otwartość w związkach z kobietami i ogromny szacunek, a nawet na przyjemnie wspólnie spędzany z nim czas przy piwie. Dżentelmen w każdym calu nie mówiący „ile płaci podatku i z którymi kobietami sypia”. Twierdzący również, że „lepiej nie wyjawiać informacji, które nie muszą być wyjawione.” By nagle opowiedzieć o innym doktorze Tokaiu. Takim, który poddał się temu niezależnemu organowi, który odpowiada u kobiet za sprawne kłamstwo, a u mężczyzn za rozterki sercowe i niedolę. Mam nadzieję, że chcecie dowiedzieć się o jaki niezależny organ chodzi i czym zasłużył sobie doktor Tokai na tak ogromny szacunek swego partnera do squasha.
„Niektórzy ludzie mają bardzo mało wewnętrznych zmagań i trosk, za to wiodą zadziwiająco pokrętne życie. Nie ma ich zbyt wielu, ale czasem spotyka się kogoś takiego.” – – „Mężczyźni bez kobiet” Haruki Murakami [w: „Niezależny organ”].
Najmniej spodobała mi się historia opisana w opowiadaniu zatytułowanym „Szeherezada” o dziwnej relacji pielęgniarki z podopiecznym Habarą. Choć i ona, po części przeze mnie niezrozumiała, miała w sobie wiele mistycyzmu ukrytego w prostych, codziennych, a nawet fizjologicznych czynnościach. O wytryskach, spermie, miesiączce Murakami potrafi pisać nieobcesowo, wysublimowanie, wręcz z uczuciem. Aż dziw bierze. Zaciekawiły mnie zresztą minogi. Wiecie co to?
Zachwyciła mnie opowieść „Kino”, ale nie z perspektywy tytułowego bohatera, tylko z punktu widzenia tajemniczego, frapującego mnie praktycznie od początku Kamity. Kim był i jaki związek miał z ciotką Kino, tego nie było mi dane się dowiedzieć nawet przy końcu. Kolejny raz mistrz niedokończonych opowieści, Murakami nie zaspokoił mej ciekawości dając mi szansę wymyślenia własnego zakończenia historii. Niezgorsze było też opowiadanie „Zakochany Samsa”, choć pełne niewypowiedziane bólu, niezrozumienia okoliczności i wielu znaków zapytania. Długo zastanawiałam się jakim cudem Samsa został sam w domu i sam przyjął dziewczynę – ślusarkę, która przyszła naprawić zamek. Bardzo długo nawet po zakończeniu czytania opowiadania. Spotkanie Samsy i pracownicy zakładu ślusarskiego było fantazyjne, miało jednak wiele uroku i literackiej głębi. Podobnie jak główny bohater utworu „Mężczyźni bez kobiet”, który dowiaduje się o samobójczej śmierci swojej byłej dziewczyny. Mówiąc bardziej precyzyjniej; trzeciej samobójczej śmierci jego byłej dziewczyny lub jeszcze lepiej; samobójczej śmierci jego trzeciej byłej dziewczyny. Wskaźnik na pewno przekraczający statystykę. Murakami nie wyjaśnia jednak, co mogłoby być przyczyną tej kolejnej śmierci i jakie były przyczyny poprzednie. Nie wyjaśnia też tego sam bohater. To opowieść pisana z punktu widzenia mężczyzn, którzy pozostają sami od momentu, gdy ich dziewczyny/żony zostaną przejęte przez innych bardziej atrakcyjniejszych, lepszych kandydatów do zakochania się w nich.
Haruki Murakami pisze przemyślane historie. Przynajmniej taką mam na tę chwilę opinię o jego twórczości. Z biegiem czasu po przeczytaniu większej ilości książek istnieje ryzyko, że zdanie zmienię. Aktualnie czytając relaksuję się niesamowicie. Żadna z zapoznanych się przeze mnie historii mnie nie znudziła, nie zmęczyła. Zbiór zawiera historie o bezwarunkowej akceptacji bliskiej osoby oraz siebie samego, o zgodzie na swe deficyty i swoje niedoskonałości. To piękne opowieści. To też, w niektórych fragmentach wzruszająca oda do życia. Język tego wybitnego japońskiego prozaika jest wyrafinowany. Mistrzowsko obrazuje życie, które odbija się w literaturze.
Szczerze zachęcam Was do zapoznania się z tym zbiorem opowiadań autorstwa Haruki Murakamiego. Nie pożałujecie!!!
Moja ocena: 8/10
Zbiór opowiadań wydało Wydawnictwo Muza, a ja uzyskałam do niego dostęp poprzez księgarnię Legimi.
BEZBARWNY TSUKURU TAZAKI I LATA JEGO PIELGRZYMSTWA
Autor: HARUKI MURAKAMI
Wydawnictwo: MUZA
Liczba stron: 352
Data premiery: 6.11.2013r.
Data premiery światowej: 12.04.2013
Książkę autorstwa Murakami Haruki pt. „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” , całkiem chyba nieświadomie jak napisałam w recenzji jego ostatniej publikacji (recenzja na KLIK) polecił mi Remigiusz Mróz wplatając w fabułę motyw zaczytywania się przez główną bohaterkę w tę pozycję genialnego japońskiego autora😁. Trudno stwierdzić czy dywagacje na temat jakości książki były własne Autora, czy tylko jego bohaterki. Oczywiste jest natomiast, że tak mnie zafrapowały okoliczności przywołania tego tytułu, że zainwestowałam prywatne środki zakupując stare wydanie od Wydawnictwo MUZA SA. Od razu stwierdzam, że Murakami Haruki jest wydawany przez tego Wydawcę do tej pory. Na ich stronie internetowej (https://muza.com.pl/) znalazłam liczne jego nowsze wydania takich pozycji jak: cała seria „1Q84” z datą premiery 11 września br., „Kronika ptaka nakręcacza”, „Tańcz, tańcz, tańcz” i „Po zmierzchu” z lipca br., premierę z maja br. pt. „Kafka nad morzem” czy frapujący mnie tytuł „Mężczyźni bez kobiet”. Jest co czytać. Bez dwóch zdań. I wspaniale, że Wydawnictwo MUZA SA udostępnia swoje publikacje w księgarni Legimi. Dzięki temu będę mogła zaczytywać się w prozie Murakamiego bez dodatkowych kosztów chociażby na moim smartfonie👍.
A z notki o książce „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu” dowiedziałam się, że „W roku 1982 Haruki Murakami sprzedał jazzowy bar i poświęcił się pisaniu, a chcąc utrzymać się w formie, zaczął biegać. Po roku treningów przebiegł samodzielnie z Aten do Maratonu. Od tamtej pory zaliczył dziesiątki maratonów i kilka triatlonów, piszą między wyczynami kilkanaście cieszących się ogromnym uznaniem książek.” (źródło: https://muza.com.pl). Taki to ci wybitny japoński prozaik. Nie powiem interesująca postać. Do tego stroniąca od wystąpień publicznych i kolekcjonująca t-shirty, o których nawet co nieco napisała w książce „Moje ukochane T-shirty”😉.
„(…) Urlop i przyjaciele to dwie najwspanialsze rzeczy w życiu.” – „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami.
Zgadzacie się z tymi słowami, które wypowiedział kierowca taksówki po przylocie głównego bohatera książki do Helsinek? Ja zdecydowanie tak. I chyba sam tytułowy Tsukuru Tazaki, bo to właśnie od straty czwórki przyjaciół zaczęły się lata jego pielgrzymstwa. Straty, której Tsukuru nie rozumiał przez szesnaście kolejnych lat, aż zainspirowany słowami nowo poznanej dziewczyny Sary postanowił ich odszukać i zapytać, dlaczego tak nagle został pozbawiony prawa bycia członkiem stworzonego w pierwszej klasie liceum kolektywu.
„Od lipca do stycznia drugiego roku studiów Tsukuru Tazaki myślał wyłącznie o śmierci…” – „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami.
Tymi słowami zaczyna się genialna powieść wybitnego japońskiego pisarza. Powieść, która zafascynowała mnie tytułem. A tytuł jest nieprzypadkowy.
„(…) Lecz sam Tsukuru nie miał w sobie nic, czym mógłby się poszczycić, co mógłby wskazać jako swoją typową cechę. A przynajmniej on sam miał poczucie, że jest pod każdym względem przeciętny. Albo prawie bezbarwny.” – „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami.
A tak naprawdę bez żadnej barwy było tylko jego nazwisko, które pochodziło od słowa „Wielobrzeski” „Wieloprzylądkowski”. W przeciwieństwie do nazwisk jego czwórki przyjaciół. Eri miała na nazwisko Kurono, co znaczyło Czarnopolska. Dla przyjaciół Czarna. Nazwisko Yuzu inaczej Białej, znaczyło Białokrzeniowska (jap. Shirane). Dwaj przyjaciele Tazaki otrzymali przydomek Niebieski i Czerwony od nazwisk: Akmatsu w tłumaczeniu Czerwonosnowski i Õmi – Niebieskomorski. I może to barwne samowyobcowanie Tsukuru przyczyniło się do tego, że gdy usłyszał podczas letnich wakacji od Yoshio Õmi zwanego Niebieskim „– Nie gniewaj się, ale nie chcemy, żebyś więcej do nas dzwonił…” nie drążył jaki jest powód odepchnięcia go, wyrzucenia go, z dotąd od lat istniejącej paczki. Równego pięcioboku. Prawdziwy powód okazał się dla mnie wyjątkowo szokujący. I tylko Azjata mógł stworzyć bohatera, który ze stoickim spokojem przyjął taki stan rzeczy. I dla historii tej fikcyjnej postaci warto przeczytać tę wyjątkową powieść.
Haruki Murakami przeniósł mnie w wyjątkowy świat. Świat japoński kompletnie mi nie znany i nieoczywisty. Powieść wydana w 2013 roku opisuje rzeczywistość, która już dawno za nami. Bohaterowie kontaktują się ze sobą poprzez telefony stacjonarne, mimo, że mają już na swym wyposażeniu komórki. Sam Tsukuru jeszcze nie wpadł w sidła social mediów. Przyjaciele na początku studiów kontaktowali się ze sobą listownie, co jest naprawdę oldskulowe. Do tego cechuje ich ogromna wstrzemięźliwość w kontaktach międzyludzkich. Typowy japoński szacunek do drugiego człowieka, umiłowanie jego przestrzeni i niespotykany nigdzie indziej szacunek do jego granic. Przejawem tego wszystkiego są reakcje głównego bohatera na niesprawiedliwość, której doświadczył, na odrzucenie przez najbliższych i spokój, z jakim przyjął ich wyjaśnienia po latach. Coś dla mnie nieprawdopodobnego, choć niezwykle wartościowego.
„– Pierwszy raz w życiu zostałem w taki sposób odrzucony. I to przez ludzi, którym ufałem jak nikomu innemu. To byli moi najlepsi przyjaciele, znałem ich, jakby byli częścią mnie samego. Nie myślałem o szukaniu przyczyny czy wyjaśnianiu nieporozumień, bo przede wszystkim doznałem szoku…” – „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami.
Murakami nakarmił mnie pięknym literackim językiem kreśląc historię tytułowego bohatera. Naprzemiennie opowiadał jego losy z perspektywy tego, co stało się wcześniej. Tego co działo się, gdy przyjaciele byli nastolatkami oraz tego, co stało się z nimi w dorosłym życiu. Spójnie nakreślił jest postać. Wszystko mi w głównej postaci pasowało. Tsukuru wydawał mi się kompletny i też komplementarny, jako istotny element w relacji z innymi opisywanymi w powieści osobami. Bez wątpienia autor przemyślał jego postać bardzo dogłębnie. Niedokończona wydawała mi się tylko Biała, ale widocznie miała być swym cieniem. Kimś, kto nie miał powiedzieć ostatniego zdania i postawić kropki nad „i”. Kimś, kto, mimo że odegrał istotną rolę w życiu Tsukuru, miał być dla niego wielką niewiadomą do samego końca.
Czytając zanurzałam się w płynnie nakreśloną fabułę. Zdania układały się jakby w pieśń, którą bardziej słuchałam, niż czytałam. Lektura nie sprawiła mi żadnego wysiłku. Tonąc w tym świecie prawdziwej literatury pięknej nie mogłam się oderwać od książki, aż do ostatniej strony. Mniej zależało mi, by dowiedzieć się, jak się skończy odkrywanie prawdy dla Tsukuru po tylu latach, a bardziej chciałam nadal nasycać się sposobem w jaki Haruki Murakami do mnie mówi poprzez swoje dzieło. Po prostu chciałam nadal spędzać czas z jego książką. I to jest chyba moje zadanie na najbliższy czas. Poznać twórczość autora bardziej. Autora mi dotąd nieznanego, choć wysoko cenionego w świecie. Jak zresztą sam napisał w lekturze wkładając zdanie w usta Sary, dziewczyny Tsukuru;
:– Wyraźnie określony cel upraszcza życie…” – „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami.
A cele w planach czytelniczych mieć trzeba😏. Wtedy zawsze znajdzie cię czas na czytanie kolejnych książek.
Jeśli nie znacie twórczości Haruki Murakami to „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” jest wart, by być pierwszą książką, do której sięgniecie. Dla mnie to lektura wysokiej jakości. Wartościowa i w stylu, i w treści. Dodatkowo wzbogacona ciekawymi, nieszablonowymi historyjkami; jak opowieść o krótkiej znajomości Midorikawy, muzyka jazzowego i ojca Haidego czy chociażby powracający do Tazaki sen z Haidim, Czarnej i Białej w roli głównej. Murakami udowodnił nimi, że nie wszystkie opowieści muszą być do końca wyjaśnione, że nie na wszystkie pytania czytelnik powinien dostać gotową odpowiedź.
Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.