„Nie płacz księżyc gaśnie” to drugi tom serii „Prawo Dunli”. Pierwszy tom pt. „Zaśnij, diabeł patrzy” miał premierę w sierpniu ubiegłego roku. Drugi tom oczywiście można czytać bez znajomości poprzedniego, choć oba serdecznie Wam polecam. Autor to czynny zawodowo prokurator, który w swoich książkach ukazuje mroczny świat, również od strony policyjnego i prokuratorskiego śledztwa. Zadebiutował świetną serią o Prokuratorze Konradzie Kroonie. Recenzje wszystkich wcześniejszych książek autora znajdziecie na moim blogu.
Nikodem Rand po powrocie do Dunli staje się świadkiem zabójstwa. Prawie na jego oczach ojciec strzela do ukochanego syna. Jakim trzeba być człowiekiem, by zabić własne dziecko? Media szybko odpowiadają na to przekonanie – to BESTIA. Policja również nie ma najmniejszych wątpliwości, zwłaszcza po przyznaniu się oskarżonego do winy. Jedyna osoba, która ma jakiekolwiek wątpliwości to Nikodem. Podejmuje więc prywatne śledztwo, w trakcie którego okazuje się, że nic nie jest takie, jakie się wydaje…
Mroczny świat Dunli wciąga, zasysa, fascynuje, a jednocześnie przeraża. Autor stworzył świetny, niepodrabialny klimat, który powoduje, że od książki trudno się oderwać i trudno o niej zapomnieć. Oryginalny główny bohater powoduje, że lektura wzbudza spore emocje. Nikodem to taki Piotruś Pan, niedojrzały, kapryśny, żyjący na swoich zasadach. I choć muszę przyznać, że od momentu zakończenia pierwszej części trochę dojrzał, ciągle mocno mnie irytował. Pisarz, który żyje trochę jak celebryta, niebieski ptak, sam ustalający zasady. Powieść składa się z dwudziestu dziewięciu rozdziałów i epilogu. Akcja toczy się naprzemiennie latem (przed tragicznymi wydarzeniami) i jesienią (bezpośrednio po nich). Narracja jest trzecioosobowa, zmiennie z punktu widzenia różnych bohaterów i to takich, którzy pełnią różne funkcje, dzięki czemu możemy być świadkami obserwującymi wydarzenia z wielu rożnych stron. Nie mniej ważnym bohaterem jest sama Dunla, niewielkie powiatowe miasteczko położone nad jeziorem, w słoneczny dzień potrafiące zachwycić i uwieść, w nocy i w innych warunkach może przytłoczyć, przestraszyć. Czai się tam zło, diabeł, nie-spokój… A księżyc staje się świadkiem tragicznych zdarzeń…
Akcja choć nie pędzi na łeb na szyję, porwała mnie. Autor czaruje słowem, tkając nim niesamowitą sieć, która oplata czytelnika, pochłania i wciąga w wir zdarzeń, aż do niespodziewanego, wywołującego ciarki zakończenia… Najbardziej przerażający z tej całej historii jest jednak fakt, że to zło to nie coś nieokreślonego, demon, ale jakiś pierwiastek czający się w człowieku i nigdy nie wiadomo jakie zdarzenie i kiedy może go wyzwolić… Gorąco polecam Wam lekturę tej powieści, mnie oczarowała i z niecierpliwością czekam na trzeci, kończący serię tom.
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU ZNAK KONCEPT.
Jak wspomniałam w zapowiedzi serię Anna Ficner – Ogonowska pt. „Alibi na szczęście” czytałam kilka lat temu i byłam pod wrażeniem pozytywności i ciepła zawartego w niej W maju 2024 roku Wydawnictwo Znak wznowiło całą serię w nowej, pięknej szacie graficznej. 23 października ubiegłego roku ukazał się kolejny tom serii pt. „Odroczone szczęście”, a ja u progu roku 2025 wracam do Was z opinią na temat tej pozycji👍.
Akcja książki toczy się wokół kilku postaci, których losy przeplatają się w zaskakujący sposób; Hani i Mikołaja, którzy zostali rodzicami, Dominiki zaniedbywanej przez Przemka czy Flory, której śmierć zagląda w oczy całkiem natarczywie. Wszystkie postacie powieści, cechuje doświadczanie szeregu wyzwań związanych z miłością, przyjaźnią i wiernością sobie, a także odnoszących się do codzienności, która czasem z dnia na dzień jest coraz trudniejsza. „Odroczone szczęście” to książka, która przez cały czas stawia pytania o to, co w życiu jest najważniejsze. Co sprawia, że czujemy się spełnieni? Czy można odnaleźć szczęście po latach? I co zrobić, kiedy życie nie idzie po naszej myśli?
Ficner-Ogonowska w tej książce skupia się na przedstawieniu różnych aspektów życia codziennego, w którym nie zawsze wszystko układa się tak, jakbyśmy tego pragnęli. Opowiada o rozterkach bohaterów, o ich potrzebie znalezienia szczęścia, o momentach wątpliwości i zagubienia, ale także o tych chwilach, które mogą prowadzić do spełnienia.
Anna Ficner-Ogonowska pisze w sposób bardzo przystępny i ciepły, co sprawia, że książkę czyta się płynnie. Styl autorki jest pełen delikatności, ale i momentami ostrości, zwłaszcza kiedy opowiada o trudnych decyzjach bohaterów. Książka jest napisana w narracji trzecioosobowej, co pozwala na lepsze zrozumienie rozterek bohaterów i ich przemyśleń. Autorka zwraca uwagę na detale, które budują atmosferę, a także na emocje bohaterów, które są w niej wyraźnie obecne. Tempo narracji jest raczej spokojne, co w przypadku tego rodzaju powieści jest plusem. Książka rozwija się stopniowo, a rozważania bohaterów o ich życiu i wyborach sprawiają, że czytelnik może się z nimi utożsamić. Z drugiej strony, niektóre wątki rozwijają się zbyt powoli, co może wpłynąć na odczucie pewnej monotematyczności.
To dobra książka obyczajowa, napisana w płynnym stylu, którą czyta się przyjemnie. Nie ukrywam, że pozycja ta zdecydowanie jest dla fanów książek tego gatunku. Ja od czas do czasu w mych planach czytelniczych lubię zatracić się w zagadkę kryminalną czy psychologiczny thriller. Nie ukrywam więc, że książek Pani Anny nie mogłabym czytać jedna po drugiej. Bez wątpienia jednak „Odroczone szczęście” to proza, która łączy w sobie elementy dramatu obyczajowego, romansu i refleksji nad życiem. Jest książką, która angażuje emocjonalnie i skłania do zastanowienia się nad tym, co w życiu naprawdę ważne. Anna Ficner-Ogonowska po raz kolejny udowadnia, że potrafi tworzyć postacie, z którymi łatwo się utożsamić, co zawsze pomaga w odbiorze. To książka dla tych, którzy szukają lektury pełnej emocji, nieoczywistych wyborów i nadziei na lepsze jutro.
Moja ocena: 7/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak.
„Czas nadziei” Magdalena Kordel – strona autorska od Wydawnictwo Znak to trzeci tom udanej serii „Wilczy dwór”. Poprzednie to: „ Córka wiatrów” i „Narodziny wilczycy” . Na mym blogu znajdziecie również recenzje całej serii „Tajemnice” („Zanim wyznasz mi miłość”, „Ty albo żadna”, „Dom sekretów”, Ktoś do kochania”) oraz powieści „A ja na Ciebie zaczekam”.
Wspomniana na początku wpisu premiera z końca listopada br. „Czas nadziei” to powieść, która łączy w sobie elementy obyczajowe z ciepłym, pełnym emocji tłem, tak jak cała seria To historia o nowych początkach, szukaniu sensu w trudnych momentach życia oraz o tym, jak nadzieja może zdziałać cuda. Fabuła rozpoczyna się od burzliwego rozstania Konstancji z Janem, która wraz z Tosią wyrusza w podróż do Wilczego Dworu, gdzie bohaterowie muszą zmierzyć się z osobistymi trudnościami i rozpocząć nowe rozdziały swego życia. Kordel zgrabnie wprowadza czytelnika w klimat małomiasteczkowego życia, gdzie pozornie spokojne dni skrywają niejedną tajemnicę.
W książce świetnie został oddany klimat małej mieściny, pełnej lokalnych zwyczajów i relacji. Autorka profesjonalnie maluje tło obyczajowe, w którym niewielkie gesty, codzienne interakcje i drobne zmiany w życiu bohaterów mają znaczenie. Oprócz tego, „Czas nadziei” to powieść pełna emocji i refleksji, co sprawia, że jest to książka idealna na długie, zimowe wieczory, kiedy potrzebujemy czegoś, co nas otuli. Bohaterowie książki to osoby, które przeżyły trudne chwile i teraz stoją przed wyzwaniem odbudowy swojego życia. Magdalena Kordel bardzo dobrze ukazuje ich emocjonalne zmagania, co pozwala na większą identyfikację z postaciami. Wprawdzie początkowo może się wydawać, że postacie są trochę jednowymiarowe, autorka z czasem odkrywa ich głębsze warstwy i motywacje. Niestety, chwilami postacie są zbyt przewidywalne, a ich decyzje wydawały się momentami zbyt jednorodne. To może sprawiać wrażenie, że historia utknęła w utartych schematach. Tak to jednak jest z prozą tego gatunku, w książkach obyczajowych niejednemu czytelnikowi nie przypadają do gustu niektóre z decyzji bohaterów, które wydają się mu zbyt naiwne lub idealistyczne. Ja też tak miałam z niejedną książką.
Kordel pisze lekkim i przystępnym stylem, dzięki czemu książka płynie gładko, a jej fabuła jest łatwa do śledzenia. Mimo że książka porusza głębsze tematy, jak radzenie sobie z traumą, przebaczenie czy nadzieja, nie brakuje w niej momentów, które wprowadzają ciepły, radosny ton. Tym bardziej, że czas akcji został umiejscowiony w okolicy Bożego Narodzenia. Tempo narracji jest umiarkowane. Czasami akcja wyhamowuje, co może sprawić, że czytelnik poczuje się lekko znużony. Jednak każda z postaci przechodzi jakąś formę rozwoju, co sprawia, że śledzenie jej losów jest wciągające.
Jeśli szukasz powieści, która porusza ważne tematy, ale nie przytłacza zbyt ciężką narracją to „Czas nadziei” Magdaleny Kordel jest dla Ciebie. Autorka stworzyła opowieść, która choć nie zaskakuje, to jednak daje nadzieję na lepsze jutro i zachęca do pozytywnego spojrzenia na życie.
Moja ocena: 7/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU ZNAK.
Niedawno podzieliłam się z Wami recenzją pierwszego tomu serii „Wilczy Dwór” autorstwa Magdaleny Kordel, a dziś chciałabym Wam trochę opowiedzieć o drugim tomie pt.„Narodziny Wilczycy” wydanym nakładem Wydawnictwa Znak. 27 listopada premierę będzie miał trzeci tom i jestem bardzo ciekawa co tam autorka nam zaserwuje.
Konstancja po śmierci ukochanego męża i klęsce Powstania Listopadowego pogrążyła się w rozpaczy. Okazuje się jednak, że pewni ludzie tylko czekają, by przejąć kontrolę nad Wilczym Dworem. Jeśli kobieta chce zachować niezależność musi wziąć się w garść i zmierzyć się z trudną sytuacją. Bowiem cioteczka Dusia planuje wydać ją za mąż, a sąsiad Gostkowski podstępem przejąć jej ziemię. Za pomocą wiernej ochmistrzyni Pelasi i rządcy Hieronima Konstancja musi znaleźć rozwiązanie problemów i przejąć kontrolę nad swoim życiem i całym dworem.
Muszę powiedzieć, że byłam zaskoczona tym, że w drugim tomie jesteśmy świadkami wcześniejszych wydarzeń niż w tomie pierwszym, Większość bowiem akcji rozgrywa się dwanaście lat wcześniej niż wydarzenia w pierwszym tomie, a więc bezpośrednio po śmierci męża Konstancji. Sama kobieta cofa się we wspomnieniach do tamtych chwil i dzięki temu czytelnik ma okazję dowiedzieć się jak to się stało, że Konstancja, samotna kobieta, silną ręką zarządza majątkiem, co w tych czasach było niezwykle rzadkie. Najpierw byłam trochę zawiedziona, że od razu nie dowiem się co było dalej, po wydarzeniach którymi zakończył się pierwszy tom. Muszę jednak powiedzieć, że ta historia też mnie wciągnęła i dzięki ich znajomości jestem w stanie bardziej zrozumieć bohaterkę. Autorka stworzyła świetną kobiecą postać. Silną, zdeterminowaną, ale również pełną rozterek i obaw. Przede wszystkim jednak świadomą i zdecydowanie przejmująca kontrolę na życiem. Jeszcze pełniej w tym tomie została ukazana więź jaką Konstancja ma ze swoimi pracownikami, z Pelasią, z Hieronimem, zresztą są oni dla niej kimś znacznie więcej, są jak rodzina. Poruszony został tu trudny temat żałoby i straty, trudów macierzyństwa, a także zawiedzionych nadziei związanych z powstaniem. Zycie w czasach zaborów nie było łatwe, a Konstancja doskonale sobie z nim radzi. Z wielką przyjemnością czytałam o jej perypetiach, chociaż muszę powiedzieć, że zakończenie mnie zszokowało i spowodowało, że włos zjeżył mi się na głowie. Z tym większą niecierpliwością czekam więc na trzeci tom. A tym z Was, którzy jeszcze nie znają tej serii serdecznie ją polecam.
Moja ocena: 7/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU ZNAK.
Marek Krajewski zadziwił mnie już trzykrotnie. Po raz pierwszy przy czytaniu „Demonomachii”, którą w opinii z 2022 roku oceniłam 10/10 😁. Zachwyciła mnie nowa, mroczna, diaboliczna wręcz strona narracji Pana Marka z motywem religijnym w tle. Książkę do tej pory uważam za bardzo udaną pod kątem serwowania czytelnikom czegoś nowego, innego, z czym będą się musieli zmierzyć. Lubię takie nieplanowane wychodzenie z mej czytelniczej strefy komfortu. Następnie Autor zachwycił mnie swoją profesjonalną i pod kątem aktorskim, i autorskim 😉, o głosie nie wspomnę, odsłoną sceniczną w trakcie Katowickich Targów Książki. I w tym roku Autor będzie na Scenie Głównej w dniu 9.11.2024 o godz. 13:00. Zachęcam. Warto Pana Marka posłuchać na żywo👏. Dowiedziałam się wtedy, że Krajewskiego nie tylko warto czytać. Warto też go słuchać, oglądać i można, co rzadkie, wejść z nim w dialog😏. Autor jest bardzo przystępny dla swych czytelników. Po raz trzeci Krajewski mnie zdziwił książką „Ostra”, która jest pierwszą publikacją rozgrywającą się współcześnie. Premiera z 23 października br. wydana nakładem Wydawnictwo Znak pt. „Ostatni pisarz” to czwarte zaskoczenie, które serwuje mi mój ulubiony twórca kryminałów retro (bo od przygody z Mockiem i Popielskim rozpoczęła się moja przygoda z tym prozaikiem). Nie ukrywam, że z lekką obawą sięgnęłam do tej powieści. Niby moje pierwsze razy z Markiem Krajewskim nie są złe, ale jako nie czytająca nigdy Lema „pierwsza futurystyczna powieść kryminalna” może okazać się jednak nie dla mnie….
„– Czyli dwadzieścia dwa lata temu (…) jeden człowiek pisze po koptyjsku: „Chwała ci, władco otchłani bez ptaków”, i zabija kobietę. A dwa lata temu inny człowiek krzyczy po koptyjsku to samo: „Chwała ci, władco otchłani bez ptaków”. Po czym zabija mężczyznę. Obaj zabójcy się nie znali, a co ważniejsze, nie mieli pojęcia o języku koptyjskim…” – „Ostatni pisarz” Marek Krajewski.
Jaki mają związek ze sobą te dwa wydarzenia i powielane w języku koptyjskim to jedno zdanie z nimi, musi dowiedzieć się aktualnie przebywający na emeryturze policjant, który w sprawie sprzed ponad dwudziestu lat zdaniem skazującego sądu nie złapał właściwego sprawcy. W roku 2077 społecznością wstrząsają morderstwa, które wymagają wytłumaczenia. Sprawcy szuka wspomniany śledczy. Interesuje się nim i Kamil Skryptor, ostatni pisarz prawdziwy, autentyczny i jego mocodawca, medialny magnat Tymon Petri, a także doktor Steć marzący o scenicznej karierze i emerytowany profesor filologii klasycznej Patryk Mrugalski. Każdy z innego powodu, wszyscy jednak bez wyjątku chcą wiedzieć, kto stał za śmiercią młodego Franka C., a później Natalii Pidhrebenniuk z Krakowa, Kacpra Hebdy w Saharaville i Oliwiera Nejmana w Warszawie.
Bo musisz wiedzieć Czytelniku bloga, że „(…) w roku trzydziestym dziewiątym powstały Stany Zjednoczone Europy, czyli składająca się z trzystu stanów Paneuropa, a dwa lata później upadł reżym Aleksieja Putina, syna Władimira Putina, osławionego tyrana i okrutnika, który rozpętał trzecią wojnę światową. Wtedy to głównodowodzący Paneuropejskich Sił Zbrojnych polski generał Maksymilian Kropiwnicki postawił zwycięską stopę na Kremlu, po czym nastąpił rozbiór Rosji. Góry Ural stały się granicą pomiędzy Chińską Republiką Ludową a marionetkowym państwem zwanym Paneuropejskim Protektoratem Rosji…. ” – „Ostatni pisarz” Marek Krajewski.
I tak historia się rozpoczyna w pierwszym rozdziale. Od przedstawienia sytuacji, kontekstu, w którym czytelnik będzie się obracać. A nie jest to proste dla nie – fanów science fiction. Dla mnie poruszanie się wśród smartajów, jezusów, chemseksu, tajnych solonarracjach, transeli, technotłumaczeniach, autonach, logomachiach, technotemidach i innych wynalazkach przyszłości okazało się trudniejsze, niż początkowo myślałam. Faktem jest, że cała powieść jest spójna. Nowym sformułowaniom Krajewski był wierny do końca i możliwe, że za kilka lat będziemy książkę traktować jako swoiste proroctwo. Wystarczy przypomnieć sobie serial Jetsonowie, gdzie teleporady, praca zdalna czy szkoła zdalna wydawały nam się absurdem wytwórni Hanna-Barbera, a okazały się realiami niedalekiej tak całkiem przyszłości. Możliwe, że i będzie tak z tymi wszystkim wymyślnymi jak na moje dzisiejsze gusta technowynalazkami opartymi na zaawansowanej AI lub jak kto woli SI. I za tą spójność doceniam Autora.
Książka podzielona jest na zatytułowane rozdziały. Jest ich łącznie czternaście. W epilogu, którego akcja dzieje się w roku 2079 sześć lat po wydarzeniach, w których ogromną rolę odegrała Hilary mówiąca w języku z traktatu, który odkryto ledwo co rok wcześniej od sceny opisanej w ostatniej części Krajewski nie odpuścił sobie nawet zaciekawienia czytelnika na nową, w samej końców. Moim zdaniem nakreślił historię, jej zarzewie, która mogłaby stać się kanwą kolejnej powieści z tego gatunku. A wydawało mi się, że opowieść pisana z perspektywy emerytowanego policjanta w częściach zatytułowanych „Z pamiętnika starego policjanta” i fragmentach relacjonujących kolejne etapy śledztwa i okoliczności z nim związanych mnie przekonały, scaliły się w jakieś sensowne wytłumaczenie, z którym pozostałam na końcu. Po przeczytaniu epilogu okazało się jednak, że mi się tylko wydawało….
Mimo, że Krajewski stworzył nowomowę, opisał nowe nie istniejące do tej pory wynalazki, wymyślił nowe zawody, zakwestionował stare, język, w którym napisał powieść jest jednak bardzo literacki. Zdania są przemyślane, rozbudowane. Z części pamiętnikowych zwraca się bezpośrednio do Czytelnika pisanego przez duże „C” opisując nie tylko wydarzenia, poszczególne sytuacje, czynności śledcze, lecz wrażenia, myśli, dywagacje o istniejącej, nowej rzeczywistości. Dając w ten sposób szansę odbiorcy na poznanie tego nowego świata. Poszczególni bohaterowie, również ci drugoplanowi, są przemyślani. Autor, co się zdarzało w poprzednich jego książkach, kreśli często cały aspekt postaci, w wielu momentach wracając nawet do pochodzenia czy do wydarzeń z dzieciństwa, jakby chciał wytłumaczyć kim się stali i dlaczego. To cechuje prozę Krajewskiego i to w nim lubię. Że nie pozostawia mnie z domysłami, że dopowiada.
„Ostatni pisarz” to książka nietuzinkowa. Moja pierwsza z gatunku fantasy, futurystyki przyszłości. Tu nie chodzi o magię, o walkę dobra ze złem. Tu chodzi o to, co kiedyś stać się może naszą przyszłością. Tu chodzi o pragnienie bycia wysłuchanym. O chęć snucia powieści dobrych jakościowo i mających swoich wiernych odbiorców. To opis pogoni za życiem, które już minęło, do przeszłości bez AI lub SI wszechobecnej w każdej dziedzinie życia. Dla mnie ta proza to coś całkowicie nowego, innego. Chętnie porozmawiam o niej przy okazji z jej Autorem😊.
Czytaliście Lema? Jeśli tak to Krajewski w tej odsłonie jest dla Was, jak znalazł!!!
Moja ocena: 7/10
Egzemplarzem recenzenckim obdarowało mnie Wydawnictwo Znak, za co bardzo dziękuję.
Czy może być coś wspanialszego dla miłośnika książek niż powieść, której akcja toczy się w środowisku ściśle z nimi związanym? Gdzie bohaterami są inni miłośnicy książek, pisarze, wydawcy i inni ludzie związani z tą branżą? Gdzie akcja toczy się wokół książek, gdzie one są bohaterami, równie ważnymi jak ludzie? Myślę, że nie😉 Dlatego jako książkohollik, gdy usłyszałam o zapowiadanej premierze „Księgarni w Paryżu” autorstwa amerykańskiej pisarki Kerri Maher wydanej nakładem wydawnictwa Znak Jednym Słowem, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Do tego do mnie jako do absolwentki kulturoznawstwa dodatkowo przemówił fakt, że jest to książka oparta na faktach, opowiadająca o losach prawdziwej paryskiej księgarni w latach XX-lecia międzywojennego. Był to niesamowity okres w Paryżu, gdzie życie bohemy artystycznej było niezwykle barwne. A w powieści możemy spotkać takie niesamowite ikony literatury jak Ernest Hemingway, F. Scott Fitzgerald, James Joyce i wiele, wiele innych. Jedyne czego się obawiałam, że ta książka, tak jak często jej podobne, zostanie przeładowana datami i faktami historycznymi i może okazać się nurząca. Czy tak się stało? Jeżeli chcecie się tego dowiedzieć, zapraszam Was do lektury poniższej recenzji😊
Sylvia Beach, amerykanka w 1917 roku przeprowadza się do Paryża, zainspirowana francuską księgarnią, w której spotyka się śmietanka literacka podejmuje decyzję o otwarciu anglojęzycznej księgarni Shakespeare and Company. Czytelnik ma okazję obserwować funkcjonowanie księgarni, w której pojawiają się ważni amerykańscy, ale też i francuscy, i nie tylko, pisarze. Szczególne miejsce zajmuje tam James Joyce, autor, którego Sylvia bardzo ceni. Pod wpływem różnych okoliczności podejmuje nawet decyzję o wydaniu zakazanej w Stanach powieści Joyce’a „Ulisses”. Dla tego dzieła Sylvia ryzykuje wszystko – reputację, pieniądze, istnienie księgarni. Czy było warto? To dzięki niej świat może przeczytać to obsceniczne arcydzieło XX wieku, nawet jeśli konsekwencją tego jest przyjaźń Sylvii z Joyce’em.
Powieść składa się z czterech części, z których każda obejmuje jakiś przedział czasowy i łącznie zawiera trzydzieści rozdziałów. Z wielkim zaciekawienie i przyjemnością poznawałam losy Sylvii i jej księgarni splecione mocno z sceną literacką paryskiego XX-lecia międzywojennego. Autorka świetnie wykreowała główną bohaterkę, bardzo dobrze ukazała jej relację z innymi, jej wątpliwości, przemyślenia, obawy. Czytałam tę książkę z wielką przyjemnością. Książkę o kobiecie, które dokonała rzeczy wielkich, która przeszła do historii, ale która była kobietą z krwi i kości, ze swoimi wątpliwościami, obawami, lękami. Powieść dobitnie pokazuje, że żeby robić w życiu rzeczy ważne nie trzeba być cyborgiem, ponad przeciętnym człowiekiem, można być kobietą momentami niepewną, z obawami, wątpliwościami. Jeśli natomiast decydujesz się na działanie mimo słabości, mimo obaw, kierując się sercem i intuicja możesz wiele dokonać. Bardzo podobał mi się sposób w jaki autorka oddała ducha epoki, klimat Paryża i ludzi żyjących literaturą. Czułam, że jest to towarzystwo, do którego chciałabym należeć, w którym bym się odnalazła. Przedstawiona przez Kerri Maher historia toczy się w latach 1917-1936 i większość przedstawionych tam postaci i wydarzeń faktycznie miała miejsce. Jak przeczytałam w Nocie od autorki Sylvia zamknęła swoją księgarnię w czasie II wojny światowej, gdy znalazła ona się w niebezpieczeństwie, ratując jej księgozbiór i nigdy już nie otworzyła jej ponownie. Istnieje jednak w Paryżu księgarnia o nazwie „Shakespeare and Company”. Znajduje się ona dziesięć minut spacerkiem od oryginalnej i powstała w 1951 roku jako „Le Mistral”, zmieniła swoją nazwę w 1964 roku, w czterechsetlecie urodzin Williama Shakespeare’a. Obecnie miejsce to stanowi hołd dla oryginalnej księgarni Sylvii, umieszczone są tam tabliczki i informacje o oryginalnej księgarni. Wyniosłam więc z lektury tej powieści, oprócz wielu pozytywnych wrażeń i emocji również nowe marzenie – odwiedzić Paryż i księgarnię „Shakespeare and Company” by choć przez chwilę poczuć ten wspaniały klimat i przenieść się w czasy, o których dane mi było czytać. Zachęcam Was gorąco do lektury tej powieści, nie pożałujecie. Lektura tej powieści to niesamowita literacka podróż, pełna emocji, barw i zapachów.
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU ZNAK JEDNYM SŁOWEM.
Cyryl Sone zaskoczył mnie swoim pojawieniem się na polskim rynku wydawniczym. Wielu Autorów wykonywało, to częściej, różny zawód zanim się całkowicie oddało pisaniu. Nie ma jednak wśród nich, a przynajmniej polskich, aktywnie zawodowo prokuratora, to chyba jest rzadkością nawet w skali światowej🤔. A zawód wykonuje właśnie Autor, którego Wydawca; Wydawnictwo Znak dostarczył na polski rynek wydawniczy premierę z 14 sierpnia br. zatytułowaną „Zaśnij, diabeł patrzy”, która zapoczątkowała nową serię pt. „Prawo Dunli”. Cyryl Sone jest autorem czterech książek o Konradzie Kroonie, o których przeczytacie na moim blogu; „Krzycz, jeśli żyjesz”, „Świat ci nie wybaczy”, „Nigdy już nie uciekniesz” oraz „Wszystko co widziałeś”. Seria szturmem podbiła rynek czytelniczy niespełna w dwa lata od premiery pierwszego tomu. Niby coś mowa jest o kiepskiej autopromocji – jakoś nie natrafiłam na zapowiedź spotkania autorskiego ze Stonem, podobnie jak w przypadku głównego bohatera z debiutującej książki „Zaśnij, diabeł patrzy” – ale chyba Cyrylowi Sone autopromocja jest niepotrzebna, jeśli o jego książkach w różnych kręgach rozmawiają czytelnicy często, jak pada pytanie o coś ciekawego, co pojawiło się ostatnio na rynku😉. Jak sam zresztą Autor w posłowiu napisał
„Dodaj okrutne zbrodnie do klimatu dusznego miasteczka, pomnóż je przez najbardziej nieodpowiedniego bohatera, jakiego da się stworzyć, i oto masz przepis na Prawo Dunli. Trzymajcie się mocno, bo Niko dopiero się rozkręca!” – „Zaśnij, diabeł patrzy” Cyryl Sone.
Nikodem Rand prowadząc swe oliwkowe porsche 911 spotyka na drodze młodą Sarę Larsz, która próbuje dostać się nad jezioro Dunla.
„(…) Przez ostatnie lata jego życie przypominało film; eksperymentalne, niszowe kino, gdzie nic do siebie nie pasuje. Piękne, oddziałujące na zmysły obrazki, które nie składają się spójną całość. Zbiór przypadkowych scen.” – „Zaśnij, diabeł patrzy” Cyryl Sone.
Nikodem nie ma nic do stracenia. Postanawia podrzucić Sarę w docelowe miejsce. Chęć zanurzenia się w zabawę nastolatków, z masą ilością alkoholu i narkotyków pojawia się dopiero później. Po upojnej nocy z Leą okazuje się, że Sarę odnaleziono martwą w jeziorze. Niko znajduje się w niekomfortowej sytuacji. By oddalić od siebie jakiekolwiek podejrzenia zaczyna sam interesować się morderstwem Sary. Znaczenia nabierają miejscowe porachunki gangsterskie i Diabeł, który w nocy odwiedza małych chłopców. Małego Tymka, Jasia i Pawełka. Diabeł, w którego dziecięcą opowieść nikt z dorosłych nie wierzy.
„- Wszystko ma znaczenie. Szczegóły mają znaczenie. Drobne ślady pozostawione, by ktoś je odnalazł. By rozwiązał zagadkę.” – „Zaśnij, diabeł patrzy” Cyryl Sone.
Tak twierdziła Sara, którą Niko niechybnie podwiózł w noc jej śmierci. Bo „W życiu Nikodema Randa osobliwe zbiegi okoliczności przybierały formę upierdliwej reguły.” I trochę jak na Cyryla Sone’a tych zbiegów okoliczności za dużo. Nie dość, że Sara, o którą śmierć Niko zaczął się wraz ze śledczymi oskarżać. To jeszcze miejscowy prokurator, który okazał się kolegą Nikodema ze studiów, Bernard Bachucki i była wieloletnia partnerka Niko Wanda Achtelik, która na miejscu jako producentka kręci dla streamingu mini dokument o działającej w okolicy sekcie „Niebieski Świt”. Przez co Autor wprowadza w narrację więcej niewiadomych, więcej mroku i większego nie-spokoju.
„(…) nie widziała diabła, który czaił się w cieniu jej radosnych myśli, czekał, aż zaśnie, utraci czujność, odsłoni pierś. Bo zawsze tam, gdzie światło, musi kryć się też mrok.” – „Zaśnij, diabeł patrzy” Cyryl Sone.
Na tytułowego diabła miałam wielu chętnych. Sone tak prowadził opowieść, by do niego pasowało wiele postaci. Pasował i Radek, i Albert, i Rysownik, i… A zresztą warto byście sami przeczytali i dowiedzieli się, kogo męczył nie-spokój do tego stopnia, że dokonał tylu złych czynów.
„Grzechy naszych krewnych dziedziczymy wraz z kolorem oczu, włosów i skóry. Są taką samą cechą kodu genetycznego jak wygląd, lęki i predyspozycje….” – „Zaśnij, diabeł patrzy” Cyryl Sone.
Książka składa się z dwudziestu jeden ponumerowanych rozdziałów i jest naprawdę bardzo ładnie wydana. Wydawca zadbał o okładkę ze skrzydełkami. O gruby papier, który wspaniale się przewraca, przez co pozycja wydaje się grubsza niż jest w rzeczywistości. Każdy rozdział rozpoczyna się niepokojącymi plamami, która mi kojarzyła się z rozrastającą się plamą nieprawości, jakimś wirusem. Rysunki te dodają pozycji jeszcze więcej mroczności. Sone zastosował w narracji zabieg pokazywania zdarzeń z perspektywy różnych bohaterów. Tych pierwszoplanowych, jak Rand, Sara czy Bernard, jak również tych z dalszych planów, jak jego młoda przyjaciółka, Lea, jej ekipa; Kaspian, Lukas, czy Wanda. Od pewnego czasu pojawia się ze swoją narracją i tajemniczy Rysownik, i sam Diabeł. I od tego momentu zaczyna się zabawa, kim jest kto. Książkę kończy epilog, a Autor parę słów skierował do czytelników w Posłowiu, o którym wspomniałam powyżej. Dzięki temu dowiedziałam, się, że gdy trzymam tom pierwszy serii, to trzeci, ostatni już został wysłany do Wydawcy😉.
Nie wiem, ile Rand ma ze Sone’a jako pisarza. Może kiedyś będzie mi dane się osobiście Autora o to zapytać. Wiem tylko, o czym wspomniałam wcześniej, że podobno wydawca Nikodema żali się na słabą autopromocję. Niko poszukuje swego miejsca. Nudzi go Warszawa i ma tendencje do uciekania od problemów i od trudnych spraw. Nie wiem też, ile z prokuratora Kroona było z prokuratora Sone’a, a raczej prokuratora, który chowa się pod tym literackim pseudonimem. Nie wiem. Wiem tylko, że Kroon to ciekawa postać, pozbawiona zahamowań, nie dająca się stłamsić. Obie te literackie postaci stworzone przez Sone’a to atrakcyjni mężczyźni. Około czterdziestoletni. Ociekający dripem, jakby to powiedziały moje nastoletnie dzieci. Do tego mający „starą” duszę. Uwielbiający muzykę sprzed lat i wspominający dawne czasu z nostalgią. Oboje też potrafią zripostować i wrzucić w rozmowę zabawną anegdotę czy powiedzonko. I nie wiem. Naprawdę nie wiem ile z nich jest w Cyrylu Sone.
Po przeczytaniu „Zaśnij, diabeł patrzy” Cyryla Sone widzę pewne podobieństwa do poprzedniej serii, choćby w bohaterze i konstrukcji, o czym wspomniałam powyżej. Mam tak samo po przeczytaniu tej publikacji pozytywne emocje. Dużo aprobujących emocji. Prosty, pędzący jak pendolino język. Do tego trup u Sone’a nie ścieli się gęsto, a i tak miałam poczucie, że był to ciekawy wątek kryminalny, który jednak rozwarstwił się na liczne odnogi, ale bynajmniej to nie przeszkodziło w pozytywnym odbiorze. Do tego mroczna postać tytułowego Diabła, która ciekawiła mnie od pewnego momentu, aż nie mogłam odłożyć książki.
Zdecydowanie polecam lekturę dla fanów thrillerów. Książka napisana z pomysłem, z werwą, z ciekawym bohaterem. Udanej lektury!!!
Moja ocena: 8/10
Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak Koncept.
Agencja Detektywistyczna Czajka powraca w trzecim tomie serii autorstwa Katarzyna Gacek – autorka pt. „Krew z krwi” od Wydawnictwo Znak. Cieszą mnie takie powroty szczególnie jeśli dotyczą moich ulubionych serii. Jedną z nich jest właśnie seria Pani Gacek 😉, która rozpoczęła się od książki „Pies ogrodnika”. Drugi tom cyklu również był bardzo udany, książkę „Gra pozorów” oceniłam 8/10. Ciekawi Was jak odebrałam najnowszą publikację, która debiutowała początkiem czerwca? Jeśli tak to zachęcam do zapoznania się z moją opinią.
Nowa sprawa, która trafia do Gai i Klary pracujących w Agencji Detektywistycznej Czajka dotyczy właściciela apteki z Milanówku, który ginie w wypadku na Mazurach. Wypadku tylko zdaniem policji. Dziewczyny podejrzewają, że utonięcie pod wpływem alkoholu niekoniecznie jest takie oczywiste, gdy do nich zwraca się jedyna córka zmarłego – Iza Zakrzewska – podejrzewająca, że ma rodzeństwo. Wszystko przez znicz na grobie zmarłego ojca z napisem „Kochanemu Tacie”. By odkryć tajemnicę Gaja Suchodolska musi zwrócić się do komisarza Lewina, komendanta policji w Milanówku, który nie jest jej obojętny. Co z tego wyjdzie?
Czytelnik już od początku wie, że utonięcie to nie przypadek. Dowiaduje się tego w prologu. Nie psuje to jednak w ogóle zabawy z książką. W serii nie chodzi o odkrycie czy śmierć jest przypadkowa czy też nie, chodzi o dochodzenie do prawdy i to w luźny, humorystyczny chwilami sposób. Historia opiera się na działaniach Gai i Klary. Do tego dochodzą perypetie Matyldy pracującej w Departamencie Komunikacji Społecznej, która odkrywa w sobie nowe pokłady umiejętności i predyspozycji, do robienia całkiem czegoś innego.
Katarzyna Gacek poprowadziła narrację w formie trzecioosobowej. Książka składa się z ponumerowanych rozdziałów. Oczywiście na początku znajduje się wspomniany już przeze mnie Prolog, a na końcu Autorka zamieściła Epilog. Akcja dzieje się wartko. Dialogi nie są przydługie. Styl i język nie są skomplikowane przez co książkę czyta się przyjemnie. Nie ukrywam, że zapoznając się z kolejnymi perypetiami Agencji Detektywistycznej Czajka kminie, czy Autorka jako uprzednio pracująca również w agencji detektywistycznej przeniosła do literackiej fikcji swoje doświadczenia, sprawy, w których brała udział itd. Wydaje się to całkiem logiczne. Przecież zrobiony kurs detektywistyczny i pracę w agencji nie można ot tak odłożyć na półkę podczas pisania książki o tym rodzaju działalności. Zgodzicie się ze mną?
Jeżeli szukacie powieści, z którą świetnie spędzicie czas w trakcie urlopu i nie tylko oraz która Was zaciekawi i rozbawi, zdecydowanie polecam Wam „Krew z krwi” Katarzyny Gacek. Udanej lektury!
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU Znak.
„Zła krew” autorstwa Maciej Rożen Autor od Znak CrimeWydawnictwo Znak to debiut kryminalny autora. Z opinii czytanych tu i ówdzie wnioskuję, że debiut ten okazał się udany i mimo, że Autor znany był do tej pory głównie młodym czytelnikom chociażby z serii „Strażnicy Wrót” o przygodach młodej czarownicy Jagi, to warto zanurzyć się w powieść, w której podkomisarz Ada Heldisz odgrywa główną rolę. Przynajmniej będziecie mogli się przekonać, czy i Waszym zdaniem „Zła krew” to obiecujący początek nowej serii kryminalnej autora znanego z całkiem innej twórczości.
Ada Heldisz przypadkiem staje się świadkiem egzekucji na swym koledze z firmy Marku Brzozowskim. Wstrząsające obrazy jego śmierci, jego żony Beaty i jego małej córeczki Natalii prześladują ją nieprzerwanie od sześciu miesięcy. Możliwe, że będzie ją prześladować do końca jej życia.
„Dźwigała swoje „to” odkąd na jej oczach skorumpowani policjanci, w których sprawie prowadziła ciche śledztwo, zamordowali jej kolegę oraz jego rodzinę. Przez te kilka lat w mundurze Ada widziała w zasadzie wszystko: ofiary wypadków, samobójców, nieumyślne spowodowanie śmierci, zbrodnie w afekcie, a nawet skrupulatnie zaplanowane morderstwa. Wydawałoby się, że ma skórę wystarczająco grubą, by stawić czoło własnemu „to”. Gówno prawda”. – „Zła krew” Maciej Rożen.
„(…) jej własne „to” złamało ją. Przetrąciło kręgosłup i wybiło kły…” – „Zła krew” Maciej Rożen.
By oddalić się od grupy stołecznych policjantów i odpocząć po trudnym doświadczeniu przeniesiona zostaje do Topic, małego miasteczka, w którym do tej pory nie za wiele się działo. Jednak ani sprawa dziewiętnastoletniej Julii Grabowskiej, córki miejscowego biznesmena, nieformalnego włodarza miasta, ani później wyglądająca przypadkowo piekarza Ryszarda Babika nie są w stanie odciągnąć Ady od tego, co zobaczyła i czego od zobaczyć już nie zdoła. Szukając prawdy o dwóch śmierciach następujących jedna po drugiej w Topicach spotyka się ze swoim cieniem. Przyjeżdża warszawski nadkomisarz zwany Stołecznym, by pomóc jej w śledztwie. Czy tylko…
„(…) Kobieta wyciągnęła z niej telefon komórkowy z antenką, odebrała i przyłożyła go do ucha. (…) Fascynujące urządzenie, stwierdziła Heldisz. Cały świat może się z tobą skontaktować w każdym momencie. A przynajmniej ta jego części, która ma pieniądze.” – „Zła krew” Maciej Rożen.
Pamiętacie takie telefony komórkowe z antenką? Jeśli nie pamiętacie, to znaczy, że jesteście za młodzi. Nic straconego wygooglujcie sobie. Warte są spojrzenia. Ja pamiętam. Pamiętam również to uczucie, że nie będąc ową bogatą, na takie telefony z antenką nie było mnie stać i z zazdrością patrzyłam, jak ludzie rozmawiają z różnych miejsc nie uwiązani do kabla telefonicznego. „Zła krew” Macieja Rożena jest pełna takich retro smaczków. Akcja dzieje się bowiem od 11 sierpnia 1997 roku do 9 lutego 1998 roku. W powieści natknąć się możecie również na telefony stacjonarne. Na dzwonienie z budki telefonicznej, o dziwo! Na wątek z kasetami VHS wypożyczanymi z wypożyczalni. Oj tak pamiętam. Czy na muzykę z płyt CD, które ktoś może z nas jeszcze w domach ma, ale praktycznie nie odtwarza. Bo po co. Przecież jest spotify. Są też polonezy, cinquecento, od czasu do czasu jakiś początkowy golf, czy volvo. Nie wiem dlaczego Maciej Rożen umiejscowił tę intrygę kryminalną w minionych czasach, ponad dwadzieścia siedem lat temu. Może tak jak ja pamięta te czasy lub raczej chciałby pamiętać. Muszę go o to zapytać przy okazji jakiegoś spotkania autorskiego.
Wracając jednak do omawianej publikacji to bardzo przyjemnie mnie wkręciła w wątek kryminalny. Podobała mi się konstrukcja. Kryminał podzielony jest na części, które składają się z ponumerowanych rozdziałów, na początku których znajduje się data z oznaczeniem dnia tygodnia. Dzięki temu jako czytelnik nie sposób było się pogubić i zatracić w kolejności zdarzeń. Ostatnio coraz częściej lubię powieści, w których zachowana jest konstrukcja pozwalająca uporządkować sobie chronologię zdarzeń bez żadnego wysiłku. W prologu i epilogu Autor umiejscawia zdarzenia w konkretnym mieście. Tego wymaga sytuacja. Zaczyna się bowiem od mocnego początku, w którym kontekst miejsca nie jest bez znaczenia.
„Ludzie, który nie stykają się na co dzień ze śmiercią, chcieliby, żeby miała jakiś głębszy sens. Tymczasem śmierć zazwyczaj jest banalna. Motywami okazują się najprostsze, najbardziej przyziemne instynkty: żądza, nienawiść, chęć zemsty. Prawdziwe wyzwanie polega na tym, by w gąszczu codziennych zdarzeń, z których składa się życie ofiary, wysnuć końcówkę nici wiodącą we właściwym kierunku.” – „Zła krew” Maciej Rożen.
Powieść czyta się lekko. Nie nuży ani akcja, ani sposób jej opisania, ani dialogi. Zresztą te ostatnie chwilami płyną wręcz wartko. Mam swoich faworytów. W szczególności w ustach Ady, jej uszczypliwościach z Rzeźnikiem czy prokuratorem Żabińskim. Lubię cięte riposty w policyjnych dialogach. Ta lekkość w czytaniu zderza się z podjęciem trudnych tematów. Na wątek kryminalny nałożona została warstwa socjologiczna, w której aż roi się od gnuśnej społeczności, kumoterstwa, nepotyzmu, bezradności w szeregach policyjnych, czy przemocy domowej, w tym również przemocy długotrwałej i silnie okaleczającej emocjonalnie wobec własnego dziecka. Rożen bardzo się starał oddać wiernie społeczność małej miejscowości. Znalazło się w książce nawet miejsce dla lokalnych rozrabiaków (trzech braci, nie mylić z trzema świnkami 😉), podupadający zakład produkcyjny, który całe rodziny utrzymuje oraz plotek, którymi wszyscy żyją nawet miejscowi policjanci. I tylko żal mi Zygmunta Słonecznego, zwanego Stołecznym. Don Kichota warszawskiej policji, jak o nim napisał Rożen. Jej przełożonego i jej mentora, który się pojawił i zgasł jak najjaśniejsza gwiazda na niebie bohaterów „Złej krew”.
Nie wiem skąd u mnie ten poetyzm… Najwidoczniej emocjonalnie bardzo pozytywnie odebrałam postać nadkomisarza i dlatego już tęsknię za nim. Tęsknię też za Adą… No może raczej – przyznaję – za wątkiem Brzozowskiego, który mam nadzieję Autor rozwinie w kolejnej odsłonie przygód Ady. Przecież nie mogłaby ta historia się tak skończyć!
I tylko chciałoby się Adzie rzec, wprost za Stołecznym; „- Nie szukaj różnic ani podobieństw. Skup się na szczegółach.” – „Zła krew” Maciej Rożen.
Polecam. Przeczytajcie.
Moja ocena: 8/10
Z opinią o książce zapoznaliście się dzięki Wydawnictwu Znak.
Powieść Michaela Robotham’a pt. „Dobra dziewczyna, zła dziewczyna” od wydawnictwa Znak Crime to pierwsza publikacja tego autora, którą przeczytałam. Jak wiecie jestem niekwestionowaną fanką thrillerów, kryminałów, nie tylko rodzimych autorów. Z ciekawością zabrałam się więc do czytania tej książki licząc na dobrą zabawę.
Ona – Evie Cormac, odnaleziona dziewczyna, której tożsamość po szczęściu latach od znalezienia nadal pozostaje nieodkryta. On – Cyrus Haven, który dwadzieścia lat wcześniej był świadkiem morderstwa na swoich rodzicach przez własnego brata. Aktualnie pracuje jako policyjny psycholog, który spotyka na swojej drodze intrygującą Evie. Jaki będzie efekt tego spotkania? Czy Evie odkryje wreszcie swą własną tożsamość?
Thriller pisany jest w narracji pierwszoosobowej z punktu widzenia Cyrusa i Evie. To oni są narratorami. Części poświęcone Evie pisane są kursywą i zawsze oznaczone są podtytułem „Aniołek”. Ten zabieg pozwala czytelnikowi zapoznać się z ich najskrytszymi obawami, uczuciami i myślami. W mojej opinii narracja pierwszoosobowa sprawdza się w thrillerach i cieszę się, że Michael Robotham skorzystał z tego zabiegu literackiego. Co do konstrukcji to wystarczy wspomnieć, że książka składa się z kolejno ponumerowanych rozdziałów. Styl pisania jest bardzo prosty, zwięzły, dzięki czemu książkę czyta się dość szybko. Łącznie rozdziałów jest aż siedemdziesiąt dwa. Niech jednak Was nie przerazi objętość. Jak wspomniałam powyżej styl pisania autora pozwala naprawdę na szybkie czytanie. Ja czytając nie nudziłam się wcale.
To nie tylko dobry thriller kryminalny, to także dogłębna analiza psychologiczna dwóch wielowymiarowych postaci. I Evie, i Cyrus z punktu widzenia bohaterów fikcyjnych mają wszystkie cechy, dzięki którym można by ich nazwać interesującymi. Autor z ogromną skutecznością manipuluje suspensem. Po trochę odsłania następne warstwy sekretów i skrywanych motywacji poszczególnych bohaterów. Narracja prowadzona naprzemiennie z perspektywy Evie i Cyrusa, umożliwia czytelnikowi pełniejsze zrozumienie ich wewnętrznych sporów i rozdarć. Autor nie boi się poruszać trudnych tematów, takich jak przemoc, trauma czy samotność. Jego powieść jest poruszająca i autentyczna. Szczerze Wam polecam.
Moja ocena: 7/10
Egzemplarz recenzencki podarowało mi Wydawnictwo Znak, za co bardzo dziękuję.
Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.