DZIEWCZYNA Z NEAPOLU
- Autor:LUCINDA RILEY
- Wydawnictwo:ALBATROS
- Liczba stron:512
- Data premiery:14.10.2020r.
- Moja ocena:5/10
„Nigdy nie odchodź ode mnie, nie mówiąc mi, dokąd idziesz. Chcę wiedzieć o wszystkim, co robisz, o wszystkim, co myślisz.”
Lucinda Riley „Dziewczyna z Neapolu
Trudno było mi znaleźć cytat, którym chciałabym rozpocząć recenzję. Cytat wpadający w oko, dający do myślenia, zaciekawiający czytającego. Z czym Wam się kojarzy wybrany w ostateczności przeze mnie? Z jakim mężczyzną i jaką kobietą? Zadufanym w sobie narcyzem uważającym, że jego kobieta/żona/partnerka jest jego własnością? Ma się tłumaczyć mu każdego z kroku? Jest jej kompletnym kontrolerem? On może wszystko, ona bez jego zgody i akceptacji nic? Czy z mężczyzną na zabój zakochanym, który „całuje ziemię, po której ona stąpa”? Co powinna odpowiedzieć kobieta, która to słyszy? Co Wy byście odpowiedziały? Tak kochanie, zrobię jak zechcesz czy raczej nie jestem Twoją własnością, mam prawo sama decydować o sobie, o swoim losie, jeśli uznam za stosowne, to o tym co robię cię powiadomię.
Fabuła książki opiera się na historii Rosanny, która opowiada w liście swojemu synowi – Nickowi historię jej miłości z Roberto Rossini, znanym włoskim śpiewakiem operowym. A wszystko zaczęło się, kiedy Rosanna miała jedenaście lat i podczas skromnego przyjęcia organizowanego w jej rodzinnej restauracji została odkryta przez znajomego śpiewaka operowego. Polecił on rodzinie zapisać Rosannę (jego rodzice byli przyjaciółmi jej rodziców) na lekcje śpiewu, aby szlifować jej niezwykły talent. Dziewczynka zauroczona młodym mężczyzną jeszcze tego samego dnia postanowiła, że kiedyś zostanie on jej mężem. Dowodem o sile tego postanowienia jest fakt, że gdy Roberto się z nią witał całując w rękę „Rosanna o mało nie zemdlała z rozkoszy”. Kolejne strony powieści są opisem losu Rosanny. Jej relacji z siostrą Carlottą wykorzystaną przez Roberta, czego tylko Rosanna zdaje się nie dostrzegać. Jej relacji z bratem Lucą, który wiedząc jaki ma talent opłaca jej prywatne lekcje u znanego nauczyciela śpiewu Luigiego Vincenzi. Jej relacji z przyjaciółką Abi poznaną w szkole La Scali, gdzie trafia po otrzymaniu stypendium. Jej relacji z Roberto Rossini, doświadczonym bawidamkiem, hulaką, rozkochującym w sobie kobiety, które napotyka na swojej drodze. Trwającym ze względu na osobiste korzyści w związku z zamężną Donatellą Bianchi, żoną bogatego, włoskiego marszanda, dzięki której wiele w świecie muzycznym udaje mu się osiągnąć, mimo, że nie brak mu talentu. Czytając momentami czułam atmosferę, gęste włoskie powietrze. Mimo, że będąc we Włoszech nie odwiedziłam La Skali pióro Lucindy Riley przywiodło miłe wspomnienia. Czytając o kieliszkach wina chanti przypomniałam sobie jego smak. Piliście? Jeśli nie, będąc we Włoszech nie zapomnijcie spróbować.
„Dziewczyna z Neapolu” to kolejna moja przygoda z autorką poczytnego cyklu Siedem sióstr. Po ostatnim „Pokoju motyli” spodziewałam się opowieści przemyślanej, opartej na silnych, jednoznacznych charakterach bohaterów oraz mocnym wpływie przeszłości na teraźniejszość. Sama autorka nawiązała do swej poprzedniej powieści formułując wypowiedź „złapał w swoją sieć następnego egzotycznego motyla…” I na tym porównanie do „Pokoju motyli” w mojej opinii się kończy. Brak w „Dziewczynie z Neapolu” ciekawej, silnej głównej bohaterki. Zamiast Posy, kobiety, która stanowiła o sobie, mamy Rosannę, która mimo przeistoczenia się w dojrzałą kobietę pozostała mentalnie bezwolnym dzieckiem. Zadowolonym z tego, że inni o niej stanowią. Kształtują jej życie, podejmują za nią decyzję dając jej ograniczone pole wyboru. Powieść jest jedną spójną historią, w przeciwieństwie do poprzednich czytanych przeze mnie i nie jest przeplatana opowieściami o życiu rodziny, przodków głównej bohaterki. Spodziewałam się powieści obyczajowej, zmuszającej do myślenia sagi rodzinnej. Otrzymałam….hm.. romans. Romantyczną historię, która tak naprawdę zaczyna się dopiero na 208 stronie, kiedy Rosanna zaczyna tworzyć związek z Roberto. Przyznać muszę, że do strony 207 nie za wiele się działo. A to co się działo, nie było ciekawe.
W odbiorze książki przeszkadzał mi styl książki. Według mnie jest infantylny, miałki, pompatyczny. Pewne formułowania, szczególnie nie wyrwane z kontekstu momentami burzyły mi krew. Przykłady? Proszę bardzo:
· „jesteś dobrą siostrą. Mam nadzieję, że zawsze będziemy przyjaciółkami.” – uproszczenie, tak jakby dobroć tylko gwarantowała zbudowanie silnej relacji przyjacielskiej.
· „klasnęła w dłonie z radości” – okazuje się, że nie czytamy o zachowaniu dziecka, lecz o zachowaniu dorosłej kobiety, odnoszącej sukcesy na międzynarodowych scenach operowych.
· „nigdy o tobie nie zapomnę” – ok, przyznaję w romansach to sformułowanie się sprawdza.
· „przez chwilę stali obok siebie, jakby nieświadomi otoczenia” – zbyt wyrafinowane, szczególnie, że mowa o parze śpiewaków operowych ćwiczących po prostu kolejną, długą arię.
· „szybko się uczysz, maleńka” – Pozostawię bez komentarza. Napiszę tylko, że sformułowanie maleńka w relacjach damsko-męskich nie jest zbyt trafione.
· „jestem głupia, bezdennie głupia” – niestety, główna bohaterka Rosanna taką samokrytyką katuje się w książce wielokrotnie. Całkowicie niesłusznie. Mamy przecież do czynienia z osobą osiągającą sukcesy, dobrze wychowaną, atrakcyjną.
· „osunęła się na podłogę i wybuchnęła płaczem”- i tak kilka razy, iście jak z XVIII wiecznego romansu, a pamiętajcie, że akcja osadzona jest w XXw.
· „Obiecywałam sobie, że nie będę taka jak inne i nie dam mu się uwieść, a jednak się dałam” – chciałabym, chciała? Czy nie chciałabym, nie chciała?.
· „Ech, głuptasku, znajdź coś, co jest równie ładne jak ty(…) W końcu znalazła pięć zestawów które zatwierdził.”- żona czy utrzymanka? Przedstawię Wam kontekst: kobieta odnosząca sukcesy na scenie operowej, wynagradzana sowicie, wybrała się na zakupy wspólnie z ukochanym. Niestety cała scenka opisana przez autorkę powoduje, że o Rosannie myślę jak o głupim dziewczątku, tak nie mającym swego zdania, że nie potrafi wybrać ubrań, musi czekać na zatwierdzenie Roberta, na jego pełną akceptację.
· „(…) Ja też znalazłam swoje powołanie.(…) co ważniejsze w małżeństwie z Robertem” –pogubiłam się. Przez pierwszych 200 storn wydawało się, że książka jest o pasji, o życiu z muzyką w tle, życiu na deskach opery, scen, teatrów, życiu w światłach jupiterów, życiu oddanym sztuce. Niestety, powieść okazała się być historią jakich wiele o życiu kobiety stłamszonej prze mężczyznę i całkowicie mu podporządkowanej, o życiu kobiety – żony. Kobiety, której największym sukcesem mimo spektakularnego debiutu na scenie okazało się małżeństwo z Robertem. Sama postać Roberta nie jest ciekawa. Z jednej z strony chorobliwy podrywacz. Nie potrafiący utrzymać swego popędu w ryzach. Z drugiej człowiek przekonany o braku swojej winy. Za swoje zachowania i wiele złamanych serc oskarża kobiety, cytuję: „Jestem łatwym łupem dla kobiet. Chcą być ze mną widziane, bo to ich łechce, ich ego przysparza im rozgłosu. Często wykorzystują mnie bardziej, niż ja wykorzystuję je”. Nie spodziewałam się takiego uproszczenia w książce Lucindy Riley. Roberto wielokrotnie mówi i myśli o sobie w trzeciej osobie pytając „dasz szansę nowemu Robertowi?” jakby całkowicie odgradzał się od swego człowieczeństwa skupiając się na swoim obrazie jako kochanka, potencjalnego przyszłego męża, nowego ja, innego człowieka.
Uroku miało powieści dodać miejsce osadzenia akcji, a więc hermetyczne środowisko śpiewaków i innych pracowników międzynarodowych oper włoskiej La Scali, londyńskiej Covent Garden, czy nowojorskiej Metropolitan Opery. Niestety w mojej opinii autorka nie wykorzystała możliwości, które daje opisywane środowisko. Środowisko ekscentrycznych postaci, często przeświadczonych o własnej nadzwyczajności, osobliwych artystów i ciekawych osobowości często zmagających się z własnymi demonami. Riley nie wykorzystała tej szansy. W historię wplotła tylko kilka nic niewnoszących sformułowań, wskazujących raczej na brak kultury w relacjach ze współpracownikami, niż niezwykłość bohaterów z tego środowisko. Za mało, zdecydowanie za mało.
„Dziewczyna z Neapolu” jest najsłabszą książką Lucinda Riley z którą dotychczas miałam do czynienia. Autorka trochę jak doktor Jeckyll i Mr Hyde stworzyła powieść całkowicie różną, odmienną od pozostałych. Powieść, w mojej opinii poniżej swoich możliwości. Możliwości kogoś, kto potrafi kreślić ciekawe historie, z licznymi tajemnicami w tle dodatkowo osadzając je w ciekawej scenerii. Muszę jednak przyznać, że jeśli szukacie złożonej historii miłosnej trwającej kilkadziesiąt lat dodatkowo osadzonej w świecie muzyki operowej, może się okazać, że to książka dla Was. Czekam na Waszą opinię
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU ALBATROS
.
Mam tę książkę, ale jeszcze jej nie czytałam i jakoś mi się nie spieszy, by to zmienić. 😊
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pingback: „Tajemnice Fleat House” Lucinda Riley | Słoneczna Strona Życia