„Moje dni w antykwariacie Morisaki” Satoshi Yagisawa

MOJE DNI W ANTYKWARIACIE MORISAKI

  • Autor: SATOSHI YAGISAWA
  • Wydawnictwo: KWIATY ORIENTU
  • Cykl: MOJE DNI W ANTYKWARIACIE MORISAKI (tom 1)
  • Liczba stron: 176 
  • Data premiery: 25.01.2023
  • Data premiery światowej: 7.09.2010

Debiutancka powieść „Moje dni w antykwariacie Morisaki” autorstwa japońskiego pisarza, Satoshi Yagisawy zaliczana jest do tzw. comfort book, czyli książek, które poprawiają nastrój i dają nadzieję .  I pierwszy, i drugi tom serii wydało Wydawnictwo Kwiaty Orientu. Debiut zaraz potem zekranizowany doczekał się w roku bieżącym polskiej kontynuacji. Ja na lekturę zwróciłam uwagę w biblioteczce Legimi przez ciekawą okładkę, która urzekła mnie projektem i kolorami. Samo miejsce fabuły też jest ciekawe. To dzielnica Jimbocho, o której warto przeczytać chociażby na portalu Lubimy Czytać. Widzieliście kiedyś tyle książek w jednym miejscu? 

Żyłam w antykwariacie Morisaki od początku lata do wczesnej wiosny. (…) właśnie temu miejscu zawdzięczam impuls do rozpoczęcia prawdziwego życia. Gdyby nie tamte dni, na pewno byłoby ono bezbarwne, jednostajne i samotne.” – Moje dni w antykwariacie Morisaki” Satoshi Yagisawa. 

Tak ocenia swój kilkumiesięczny pobyt w antykwariacie Morisaki Takako, dwudziestopięcioletnia mieszkanka Tokio, która po stracie chłopaka postanowiła trochę odpocząć od życia. Praktycznie nieczytająca książek dziewczyna zaczyna w nowym miejscu pracy i życia dostrzegać urok, którego nigdy nie widziała wcześniej. Pod pieczą wujka Satoru Morisaki – właściciela antykwariatu w barwnej dzielnicy Tokio – Jimbocho, „największej dzielnicy antykwarycznej na świecie”, zaczyna odkrywać na nowo sens życia, przepracowywać straty i cieszyć się z każdego przeżytego dnia. 

Mam jakiś niedosyt związany z tą publikacją. Temat nie ukrywam idealny dla mnie. Zakochanie w książkach, rozstanie, bolesne przeżycia, niespieszny japoński klimat życia, umiłowanie codzienności na nowo, dostrzeganie bardziej niż dotychczas wartości życia. Miejsce – lepsze być nie może. Antykwariat w najlepszej dzielnicy świata dla książek. Tym bardziej, że sam Satoru Morisaki (jego właściciel) specjalizuje się „(…) w japońskich autorach od końcówki XIX wieku do wybuchu II wojny światowej”. Miejsce dla koneserów literatury pięknej. Wymarzone dla mnie, tym bardziej, że o książkach właściciel antykwariatu wie bardzo dużo. W wielu miejscach przytoczono pisarzy, których sama ostatnimi czasy czytam jak; Jun’ichirō Tanizaki czy Osamu Dazai, którego książkę „Uczennica” dzięki wspomnieniu jej w tej publikacji, już ściągnęłam na moją półeczkę Legimi. A jednak czegoś mi brakuje w tej całej koncepcji. 

Czasami zupełnie niespodziewane zdarzenie otwiera przed nami drzwi, z których istnienia nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy.” – Moje dni w antykwariacie Morisaki” Satoshi Yagisawa. 

Afirmacja życia w japońskiej literaturze nie zawsze wychodzi tak dobrze, jak jesteśmy do tego przyzwyczajeni. W wielu miejscach autor odwzorował typowy japoński styl życia; jedzenie, głębokie ukłony, szacunek do drugiego człowieka, prostolinijność w dialogach czy stosunek do nagiego ciała (np. według przypisu do tej pory w Japonii jest praktykowana wspólna kąpiel osób tej samej płci, np. matki z córką, braci itd.). Jednak narracja wydawała mi się płaska, bezrefleksyjna, mimo podjętych trudnych tematów. Takako w ogóle nie zdobyła mojej sympatii, mimo, że rozwinęła się, dojrzała nadal wydała mi się mało prawdziwa. Satoshi Yagisawa nie odzwierciedlił jej głębi, jej kobiecej postaci w pełni. Takako wydawała mi się bardziej karykaturą kobiecej bohaterki niż prawdziwą osobą. A w prozie to jest ważne, by fikcyjni bohaterowie urzekali nas swoim realizmem. Do tego postać Momoko dla mnie całkowicie niezrozumiała. Wydawać by się mogło, że stopień skomplikowania postaci przerósł nawet jej twórcę. Jakby Yagisawa nie wiedział jak tę postać ma rozwinąć, w jakim kierunku ją popchnąć i jak uzasadnić jej sposób postępowania oraz sposób myślenia. Zawiodłam się zdecydowanie na płaskiej narracji, typowo reportażowej i na dwóch kluczowych postaciach kobiecych, które mnie kompletnie nie przekonały.  

Ciekawi mnie jednak jakie będę miała odczucia po lekturze drugiego tomu, tj. „Mojego miejsca w antykwariacie Morisaki”. Nie ukrywam, że zamierzam drugą część przeczytać👍, choćby po to, by sprawdzić, czy autor dojrzał po wydaniu swego debiutu. 

Moja ocena: 6/10

Książkę wydało Wydawnictwo Kwiaty Orientu, a ja ją znalazłam w zasobach Legimi

„Zeznanie” John Grisham

ZEZNANIE

  • Autor: JOHN GRISHAM
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 512 
  • Data premiery w tym wydaniu: 25.09.2024
  • Data 1. wyd. pol.: 7.06.2011
  • Data premiery światowej: 26.10.2010

25 września br. wydana została nakładem Wydawnictwo Albatros szósta powieść Johna Grishama, o której przeczytacie na moim blogu czytelniczym. Poprzednie to: „Wyspa Camino”, „Wichry Camino”, „Czas łaski”, „Bractwo” oraz „Lista sędziego”. „Zeznanie” światową premierę miało czternaście lat temu. Okazuje się jednak, że thrillery prawnicze Grishama są ponadczasowe. Historie w nim opisane są wieczne. I sprawcy, i ofiary, i prawnicy, i sędziowie nie za bardzo się zmieniają wraz z upływem lat. 

(…) Nigdy nie było przypadku, żeby detektyw albo prokurator zostali postawieni w stani oskarżenia za pomyłkę sądową. (…) Można wnieść przeciwko nam pozew cywilny, ale to bardzo mało prawdopodobne. Poza tym jesteśmy ubezpieczeni przez miasto. Przestań się martwić. Jesteśmy teflonowi.” –Zeznanie” John Grisham. 

I trochę o tym jest ta niedawna premiera książkowa. O tym jak bezkarni czują się sędziowie, prokuratorowie, gubernatorzy, czy sędziowie przysięgli skazując kogoś na śmierć. O tym jak miło można spędzić czas na polu golfowym lub na spotkaniu biznesowym z głównym sponsorem kampanii gubernatorskiej przeszłej i przyszłej, gdy do podania środka wywołującego śmierć w celi śmierci pozostało niewiele czasu, a prawnicy skazanego bombardują wszystkie organy nowymi dowodami. To wszystko Grisham opisał z punktu widzenia Donté Drumma, chłopaka osadzonego na dziewięć lat z perspektywy czterech ostatni dni jego życia oraz jego rodziny i zespołu prawników występujących po dwóch stronach barykady. Skazanego za Travisa Dale’a Boyette’a, który po diagnozie śmiertelnego glejaka dzieli się z pastorem Keithem Schroederem informacją, że tak naprawdę tylko on wie, gdzie znajduje się ciało białej dziewczyny, cheerleaderki Nicole Yarber, zaginionej w 1998 roku. 

Życie Robbiego, tak jak jego osobowość, było chaotyczne, bulwersujące – tkwił w stałym konflikcie ze sobą i z innymi – ale nigdy nie było nudne. Za plecami często nazywano go Robbiem Furiatem. A kiedy pił coraz więcej, doszło do tego Robbie Flaszka. Jednak pomimo rozgardiaszu, kaców, szalonych kobiet, afer z nieuczciwymi współpracownikami i chwiejnej sytuacji finansowej, na przekór lekceważącemu stosunkowi do niego władz miasta, Robbie Flak co rano docierał do budynku dawnej stacji kolejowej z mocnym postanowieniem, że poświęci ten dzień walce dla dobra prostych ludzi. I nie zawsze czekał, aż oni go znajdą. Jeśli dobiegły go słuchy o jakiejś niesprawiedliwości, często z własnej inicjatywy wskakiwał do samochodu i jechał, by się tym zająć. Ten niezmordowany zapał do wojowania ze złem doprowadził go do najsłynniejszej sprawy w jego karierze zawodowej.” – „Zeznanie” John Grisham. 

Choć Robbie Flak, który broni Drumma do samego końca nie jest może prawnikiem urzekającym jak Matthew McConaughey grający Jake’a Tylera Brigance w „Czasie zabijania”, filmie z 1996 roku. I w jednym, i w drugim utworze zobrazowano sprawdzające się motywy; rasizm, białą ławę przysięgłą występującą w sprawie czarnego oskarżonego, zadufanego w sobie prokuratora i niesprawnie działający amerykański system sprawiedliwości. Lecz w przypadku „Zeznania” dochodzi jeszcze dyskusja i wewnętrzne rozdarcie w sprawie kary śmierci i tego, ile w ten sposób niewinnych osób straciło życie. 

John Grisham ciekawie skonstruował ten thriller. Książka składa się z 43 rozdziałów i trzech części. Rozdziały są ponumerowane zaś części zatytułowane. Kolejne tytuły to: „Zbrodnia”, „Kara” i „Oczyszczenie”. W wielu miejscach pisarz przedstawił obrazowo nastroje panujące w Teksasie, który „lubi zabijać ludzi”. Zobrazował obłudę tych, co powinni domniemywać niewinności do samego końca. Zakończenie jest bardzo ciekawe. Nie tak oczywiste jakby się mogło wydawać. Grisham z werwą przedstawił walkę Flaka do końca o odroczenie kary śmierci, by można byłoby zbadać prawdomówność umierającego na glejaka Boyette’a. Dużo się więc dzieje, a napięcie wzrasta ciągłym przypominaniem czytelnikowi, ile jeszcze zostało czasu skazanemu na karę śmierci przed jej wykonaniem. 

(…) Zegar na ścianie, jedyny który się liczył, wskazywał siedemnastą czterdzieści trzy…” – „Zeznanie” John Grisham. 

Pastor Keith Schroeder powiedział; „(…) Taka już jest natura ludzka. Kiedy konfrontujemy się z własną śmiertelnością, myślimy o życiu wiecznym…” I o ile obecność pastora w fabule ze względu na pomysł na nią wydaje się w pełni uzasadniona. To kompletnie nie rozumiem skąd myśl Grishama, by tak bardzo ją rozbudować. Dla mnie Schroedera było zdecydowanie za dużo. Tak samo jak fabuły i wątków, które toczyły się po dniu, w którym wykonano karę śmierci. Ostatnie 150 stron praktycznie przemęczyłam. 

Moja ocena: 6/10

Książka powstała we współpracy z   Wydawnictwo Albatros.

„Dziennik szalonego starca” Jun’ichirō Tanizaki

DZIENNIK SZALONEGO STARCA

  • Autor: JUN’ICHIRŌ TANIZAKI
  • Wydawnictwo: PAŃSTWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY
  • Seria: PROZA DALEKIEGO WSCHODU
  • Liczba stron: 200 
  • Data premiery w tym wydaniu: 1.06.2018
  • Rok 1. wyd. pol.: 1995 
  • Rok premiery światowej: 1961

Po książkach „Pochwała cienia” i „Klucz” Jun’ichirō Tanizaki przyszedł czas na trzecią powieść tego wybitnego zmarłego prawie sześćdziesiąt lat temu Japończyka. Ostatnia powieść Tanizakiego pt. „Dziennik szalonego starca” w tym wydaniu debiutowała na polskim rynku dzięki nakładowi @państwowyinstytutwydawniczy w 2018 roku. Przy czym światową premierę miał w roku 1961. Dzięki wznowieniom Wydawcy twórczość azjatycka jest dostępna szerszemu gronu czytelników w ramach Serii „Proza Dalekiego Wschodu” w biblioteczce Legimi. Można ją wiec czytać bez limitu😁. 

To dziennik siedemdziesięciosiedmioletniego mężczyzny, Utsugi Tokusuke mieszkającego w Tokio, w bogatym domu, zafascynowanego swą synową Satsuko. Czytelnik poznaje poszczególne dni piszącego od 16 czerwca 1960 roku do stycznia 1961 roku, gdy już Utsugi nie może pisać, a opisy o jego aktualnym stanie zdrowia fizycznego i psychicznego przekazywane są przez jego osobistą pielęgniarkę Sasaki, z karty chorobowej prowadzonej przez doktora Katsumi, czy notatek starszej córki Itsuko. Czytelnik dowiaduje się o pragnieniach schorowanego staruszka, borykaniu się przez niego z chorobą, poszczególnymi terapiami i o relacjach panujących w jego rodzinie, nierównych relacjach. Całość wzbogacona jest wspomnieniami z lat wcześniejszych, w tym z domu rodzinnego. 

Jun’ichirō Tanizaki zachwycił mnie tym utworem. Cudownie odzwierciedlił perypetie starszego człowieka u schyłku swego życia. Człowieka nadal szukającego podniet, mimo chorób, mimo braku potencji, mimo wieku. Z części Życie i twórczość Jun’ichirō Tanizakiego zamieszczonej na końcu książki, napisanej przez Mikołaja Melanowicza nie dowiedziałam się w jakim stopniu ten dziennik jest autobiograficzny. Ze względu na wiek pisarza w chwili jego publikacji istnieje domniemanie, że Tanizaki czerpał z własnych doświadczeń. Podejrzewam, że dywagacje na temat teatru „Daiichi”, shimpa czy kabuki, spektakli, przywoływanych aktorów grających kobiety i nie tylko pochodzą z własnych doświadczeń autora. Możliwe, że nie wszystkie😉.

(…) Nie interesują mnie oni, dopóki nie przebiorą się za kobietę i nie staną na scenie. Ale jak się nad tym dłużej zastanawiam, to przypominam sobie jedno zdarzenie, które mogłoby świadczyć, że skłonności homoseksualnie nie są mi całkiem obce. (…) Dlaczego więc, teraz gdy doszedłem do wieku siedemdziesięciu siedmiu lat i straciłem wszystkie męskie możliwości, zacząłem nagle odczuwać pociąg nie do ładnych dziewcząt w spodniach, lecz do chłopców w stroju dziewczyn?…”  – Dziennik szalonego starca” Jun’ichirō Tanizaki.

Podobało mi się, jak autor przedstawił chorobliwe zainteresowanie bohatera swą synową. Świetnie odzwierciedlił nierówność w traktowaniu i samą niechęć do własnej żony czy starszej córki. Jego stosunek do wnuków również był konsekwentny i adekwatny jak na jego postać. Świetnie, trochę ze zwadą zobrazował niechęć swej żony do synowej, żony najstarszego syna. Sama narracja jest poprowadzona w bardzo umiejętny sposób. Bohater sam siebie gani, tłumaczy czytelnikowi, obnaża swoje słabości, lęki i niepokoje. Bardzo podobały mi się fragmenty o śmierci z jego perspektywy. 

(…) ostatnio nie ma jednego nawet dnia, bym nie myślał o śmierci. Co więcej, u mnie to nie jest sprawa ostatnich dni. Ciągle się już od dosyć dawna, od lat dwudziestych mojego życia, najmniej…” – Dziennik szalonego starca” Jun’ichirō Tanizaki.

W następnych wpisach dziennika autor wskazuje kolejne miesiące i dni miesiąca. Idealnie Tanizaki zakończył powieść wpisami trzech innych bohaterów, którzy jakby klamrą zamykają historię Utsugi Tokusuke opisując jego postępującą ułomność, nowe medyczne zdarzenia i coraz słabszą konstrukcję psychiczną, która uniemożliwiała mu kontynuować własne wpisy. Nie spodziewałam się tak dobrego zakończenia tej historii. 

Lubię prozę Jun’ichirō Tanizaki bez dwóch zdań. Podoba mi się sposób konstruowania bohaterów, skomplikowanych jak na japońskie standardy. Umiłowałam sobie szczerość, bezpośredniość narracji w książkach powstałych ponad sześćdziesiąt lat temu, w całkiem innej kulturze. Uwielbiam jego prostolinijny i bezpośredni język. Dla mnie „Dziennik szalonego starca” to kolejna udana książka tego autora. Polecam! 

Moja ocena: 8/10

Książkę wydał Państwowy Instytut Wydawniczy, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi

„Widzimy się w sierpniu” Gabriel García Márquez

WIDZIMY SIĘ W SIERPNIU

  • Autor: GABRIEL GARCÍA MÁRQUEZ
  • Wydawnictwo: MUZA
  • Liczba stron: 112
  • Data premiery : 27.03.2024
  • Data premiery światowej: 6.03.2024 

Gdy przeczytałam, że „Widzimy się w sierpniu” to „Krótka, nieznana czytelnikom opowieść o kobiecej wolności i pożądaniu, o zagadkowości życia i jego nieprzewidywalności. Wydana 10 lat po śmierci autora…”  (z opisu Wydawcy) wiedziałam, że tę książeczkę muszę przeczytać. 

Tym bardziej, że Gabriela García Márqueza czytałam wielokrotnie. Ten laureat z 1982 roku literackiej nagrody Nobla za całokształt napisał rewelacyjną powieść, którą na długo zapamiętałam; „Sto lat samotności”. Następnie przeczytałam„Miłość w czasach zarazy” i „Opowieść rozbitka, który przez dziesięć dni dryfował na tratwie”. Bardzo podobała mi się książka „Kronika zapowiedzianej śmierci”. Jeśli nie czytaliście, to koniecznie proszę to nadrobić. Generalnie obok Mario Vargas Llosy Márquez jest dla mnie znaczącym przedstawicielem literatury iberoamerykańskiej. Aż dziw, że nie pamiętam innych tytułów, które czytałam tego autora. Patrząc na jego publikacje stwierdzam, że twórczość pisarza jest bardzo bogata. Wiele powieści o ciekawej fabule przynajmniej według opisu Wydawcy, eseje, opowiadania, których nigdy nie przeczytałam, a do których w ramach podróży przez literaturę piękną muszę sięgnąć w najbliższym czasie. 

Czterdziestosześcioletnia Ana Magdalena Bach mająca za sobą dwadzieścia siedem lat zgodnego małżeństwa, co roku w sierpniu udaje się na grób swej matki położony na jednej z karaibskich wysp. 

Co roku, szesnastego sierpnia, odbywała tę samą podróż, ruszała na cmentarz o tej samej godzinie, z tym samym taksówkarzem, kupowała gladiole u tej samej kwiaciarki, by w palącym słońcu tego biednego cmentarza złożyć na grobie swojej matki wiązankę świeżych kwiatów. A potem, do dziewiątej rano dnia następnego, kiedy odpływał pierwszy powrotny prom, to był czas tylko dla niej.” – Widzimy się w sierpniu” Gabriel García Márquez. 

Rutynowe wyprawy zmieniają się w pewnym momencie w długo oczekiwaną podróż, na którą Ana czeka i za którą tęskni. To wszystko za sprawą pewnej nocy spędzonej z nieznanym mężczyzną. 

Niedokończona powieść wybitnego pisarza, który podczas jej pisania zmagał się z demencją prawdopodobnie wywołaną silnymi, antyrakowymi lekami. Wydana decyzją synów; Rodrigo i Gonzalo García Barchy, którą uzasadniają osobiście w Prologu. Widzimy się w sierpniu” nie jest może arcydziełem. Nie zmienia to faktu, że powieść jest warta przeczytania. To taki trochę inny Márquez. Mniej zadziorny, mniej bezpośredni. Motyw przewodni również nie jest dla niego typowy. Książka ma w sobie jednak wiele uroku mimo takiej małej objętości (to tylko 6 rozdziałów, prolog i Nota od redaktora, łącznie niewiele ponad sto stron). 

Ta miniaturka literacka ma jednak pewne nieścisłości. Możliwe, że są wynikiem demencji autora, gdyż akurat braku konsekwencji fabularnej Gabie nigdy nie można było zarzucić. Przykładowo najpierw czytelnik dowiaduje się, że Ana nie uczestniczyła w pogrzebie swej matki na karaibskiej wyspie, po raz pierwszy pojechała odwiedzić grób w pierwszą rocznicę jej śmierci, by zaraz na następnej stronie przeczytać; „Wtedy właśnie Ana Magdalena Bach postanowiła, że zostawi tu matkę, co roku będzie odwiedzać jej grób i składać na nim wiązankę gladoli.” Jakby Ana miała jakąkolwiek szansę podjąć tę decyzję. 

Czasem kompletnie nie wiedziałam, o co autorowi chodziło. Co w zdaniu lub jego części chciał tak naprawdę przekazać.

(…) i oboje oddali się niepojętej rozkoszy rozszalałych mocy ujarzmianych przez czułość.” – Widzimy się w sierpniu” Gabriel García Márquez. 

(…) Oddałby wszystko, żeby ją unicestwić śmiertelną repliką…” – Widzimy się w sierpniu” Gabriel García Márquez. 

(…) O największy ból głowy przyprawiał ją jednak strach przed tym, że w końcu męża tknie jakieś przeczucie dotyczące tego, co wyprawiała na wyspie podczas sporadycznych nocy, a nie podejrzenia co do wierności małżonka…” – Widzimy się w sierpniu” Gabriel García Márquez. 

Czytając faktycznie miałam wrażenie, że autor wskutek problemów z pamięcią zatracił trochę myśl przewodnią książki. Kolejne rozdziały były bardzo do siebie podobne. Zdarzenia jakby nie podążały w jakimś jednym kierunku, w którym ma nastąpić rozstrzygnięcie perypetii Any Magdaleny Bachy. Samo zakończenie jest urwane, jak na niedokończoną powieść przystało. Wyjątkowe to doświadczenie czytać takiego Márqueza. 

Ciekawym wątkiem były bez wątpienia przywoływane lektury czytane przez główną bohaterkę podczas corocznych podróży na grób matki. García Márquez przytaczał konkretne pozycje, jakby pobocznie chciał czytelnika zainteresować również nimi. Nota od redaktora wyjaśniająca wiele okazała się też ciekawym załącznikiem, podobnie jak faksymile na końcu z odręcznymi notatkami autora niektórych stron i wyjaśnieniami redaktorskimi. 

Widzimy się w sierpniu” potraktowałam zdecydowanie jak osobiste pożegnanie wielkiego pisarza, noblisty Gabriela Garcíi Márqueza z jego czytelnikami.  Pożegnanie jedyne w swoim rodzaju, gdyż w formie wydanej dziesięć lat po jego śmierci książki, pisanej, co ważne, w demencji, gdy trudno było już Gabie trzymać się wymyślonych wątków. Pożegnanie swoiste i pełne emocji choć bez śladów istotnego dzieła literackiego. 

Moja ocena: 6/10

Książkę opublikowało Wydawnictwo MUZA SA , a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi.

„Frania Tańska i tajemnica zaginionego obrazu” Maja van Straaten

FRANIA TAŃSKA I TAJEMNICA ZAGINIONEGO OBRAZU

  • Autorka: MAJA VAN STRAATEN
  • Cykl: FRANIA TAŃSKA (tom 1)
  • Wydawnictwo: LIRA
  • Liczba stron: 336
  • Data premiery: 6.09.2023

@WydawnictwoLIRA do tej pory pojawiło się tylko dwukrotnie na mym blogu czytelniczym, tj. podczas dzielenia się z Wami moimi spostrzeżeniami na temat książek „Demeter” i „Casandra” autorstwa  Malwina Chojnacka strona autorska. Tym bardziej cieszę się, że z licznych publikacji do których sięgam w ramach mych prywatnych planów czytelniczych znalazł się cykl wydawany przez to Wydawnictwo z gatunku lekkiego kryminału retro osadzonego w międzywojennej Warszawie. 

A cała intryga kryminalna książki „Frania Tańska i tajemnica zaginionego obrazu” autorstwa Maja van Straaten dzieje się od pewnego piątku 29 sierpnia 1924 roku do pewnej uroczystej niedzieli 9 października 1924 roku. Wtedy to czytelnik poznaje w różnych odsłonach intrygującą, rudowłosą, energetyczną Franciszkę Eleonorę Tańską, która w Stolicy pojawiła się dwa lata wcześniej, by „uciec od przeszłości”. Zaprzyjaźniona ze znaną „reporterką kroniki high life poczytnego „Tygodnika Wytwornego” Leontyną Nowicką, zwaną Lolą i Węgrem importującym Tokaja mającego psa Balatona, Sándorem Bercsényi wplątuje się w intrygę kradzieży podczas uroczystego odsłonięcia obrazu „Kukułka” sławnego malarza Józefa Chełmońskiego z Muzeum Narodowego. Śledztwo prowadzi inspektor Remigiusz Sztaba a podejrzanymi wydają się być praktycznie wszyscy współpracownicy Frani. Dyrektor, kustosz muzeum, nawet stróż Mieczysław Anioł czy Pan Złota Rączka. I tylko Frania zwróciła uwagę na pewien szczegół obrazu, który okazał się istotny w całej zagadce. 

W kryminałach retro bardzo sobie cenię historyczne smaczki i odzwierciedlenie ówczesnego klimatu, który jest wyjątkowy. Nierzadko zdarza mi się, że podczas czytania szukam czy przytoczony fakt faktycznie miał miejsce. Przykładowo sprawdziłam, gdzie i kiedy umieszczony został pierwszy neon w Warszawie, który podziwia Lola z Franią. Przy czym jedna przychylnym okiem druga mniej. Ze strony edukacjamedialna.edu.pl dowiedziałam się, że „Pierwszy neon uruchomiono w Warszawie w 1926 r. na dachu tzw. Willi Marconiego, stojącej u zbiegu ul. Marszałkowskiej z Alejami Jerozolimskimi (dziś w tym miejscu znajduje się pawilon Cepelii). Reklamował porter browaru Haberbusch i Schiele”. W akcji osadzonej w 1924 roku neonu portera jeszcze więc nie było. Nie zmienia to faktu, że przytoczenie tego faktu spowodowało dowiedzenie się kolejnej historycznej ciekawostki o mieście, w którym z wyboru mieszkam. Ze sceny w lokalu poznałam zaś drink polonezka, które zamówiły bohaterki, a nawet kilka ich partii. Okazało się, że był to bardzo popularny drink w międzywojniu, który „uznawany jest za pierwowzór współczesnego drinka – wściekłego psa, czyli połączenia wódki, soku malinowego i sosu tabasco. Sto lat temu w skład polonezki wchodziła wódka i grenadyna, czyli bardzo popularny wówczas syrop z granata. (…) Ciekawi warszawiacy chętnie odwiedzali bary właśnie po to, by spróbować nietypowego, jak na tamte czasy, koktajlu” (cyt. za: przedwojenne-koktajle)A po przywołaniu w jednej ze scen pudru Miraculum doktora Lustra zgłębiłam temat i dowiedziałam się, że „Firma Miraculum została założona w 1924 roku przez doktora Leona Lustra. Była to jedna z pierwszych firm kosmetycznych w Polsce.” (cyt. za: 100-lecie-miraculum). A propos pudru; „Już w 1931 roku kosmetyki z krakowskiej firmy Miraculum zostały docenione w Paryżu, gdzie spółka otrzymała prestiżową nagrodę GRAND PRIX na wystawie światowej za swój produkt, jakim był puder do twarzy.” 

Maja van Straaten w fabułę wplotła naprawdę bardzo ciekawych bohaterów. Sama Frania wydaje mi się mieć większy potencjał niż wynika z tego pierwszego tomu. Ma ku temu i aparycję, i charakter. Idealnie wkomponowuje się w trio tworzone z Lolą i Sándorem. Urzekł mnie wątek gospodyni Frani Maryni i okoliczności jej przyjęcia, a także sposób w jaki Marynia zapowiada Sándora😏. Maryni twierdzącej, że; 

„(…) Człowiek musi pracować, żeby śmierć nie zastała go siedzącym.” – Frania Tańska i tajemnica zaginionego obrazu” Maja van Straaten. 

Postać gospodyni została przedstawiona w bardzo feministyczny sposób, choć nie wydaje mi się, by jej relacja z Franią była przedstawiona dogłębnie, oprócz ogromnej lojalności, o której wspomniała autorka. Ze względu na charakter obu pań brakowało mi bezpośrednich interakcji pomiędzy nimi, które mogłyby się okazać śmiesznymi gagami sytuacyjnymi.

Fabuła zamknięta jest w zatytułowanych rozdziałach, jest ich łącznie dwanaście. Rozwinięcie zagadki, jak w klasycznym kryminale, Autorka zawarła w epilogu, który odsłonił modus operandi sprawcy. Scena jak z Poirota, duży salon, wielu gości, tylko Frania mówi zdecydowanie mniej niż najbardziej znany na świecie detektyw😁. Tytuły rozdziałów również nawiązują do klasycznego kryminału (np. „Rozdział III w którym inspektor Sztaba przystępuje do śledztwa, a Frania tańczy tango z Sándorem w szemranym lokalu”.). 

Kryminały retro są jednym z moich ulubionych gatunków. Lubię od czasu do czasu przeczytać historię osadzoną w okresie międzywojnia, gdy jeżdżono dorożkami, kobiety chodziły w sukniach i kapeluszach, a policjanci jeździli na rowerze lub hulajnodze. Fascynują mnie sceny ulokowane w szemranych zaułkach, odzwierciedlające ówczesny klimat, a także poruszające aktualne na tamten czas tematy społeczne. 

Książkę „Frania Tańska i tajemnica zaginionego obrazu” Mai van Straaten traktuję jako całkiem udaną próbę stworzenia bohaterki, która może się sprawdzić w klimacie kryminału retro. Choć niektóre wątki poruszone w książce mnie nudziły, inne wydawały mi się niepotrzebne bądź przydługie i zabrakło mi większej wyrazistości w charakterze tytułowej Frani, to nie uważam, by czas spędzony z książką był zmarnowany. Wręcz przeciwnie spędziłam miły wieczór w przedwojennej Warszawie dzięki czemu dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy. Chętnie też sięgnę do drugiego tomu cyklu, który debiutował w sierpniu br., by sprawdzić, czy zarówno pomysł na bohaterkę, jak i jej opis spodoba mi się bardziej. 

Lubicie kryminały retro? Jeśli tak to sięgnijcie do lekkiej serii o Frani Tańskiej, rudowłosej, ciekawskiej pracownicy Muzeum Narodowego w Warszawie. Możliwe, że historie z Franią w tle spodobają się Wam bardzo👍. 

Moja ocena: 6/10

Książkę wydało Wydawnictwo LIRA, a ja spędziłam z nią miły wieczór dzięki dostępowi do Legimi.

„Witajcie w księgarni Hyunam-Dong” Hwang Bo-reum

WITAJCIE W KSIĘGARNI HYUNAM-DONG

  • Autorka: HWANG BO-REUM
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 416
  • Data premiery : 15.05.2024
  • Data premiery światowej: 17.01.2022

Autorka, Hwang Bo-reum w „Witajcie w księgarni Hyunam-Dong” zastosowała dobrze sprawdzający się zabieg w prozie azjatyckiej, to znaczy pomysł na fabułę osadzoną w kolejnym miłym miejscu. Recenzowana w tym wpisie przeze mnie książka jest według mnie napisana w tym gatunku tj. gatunku „cosy place”, gdzie akcja dzieje się niespiesznie, a miejsce sprzyja głębszym spotkaniom ciekawych bohaterów.  Wydawnictwo Albatros polskim czytelnikom tę koreańską prozę zaprezentowało po raz pierwszy w maju br. Ja do niej sięgnęłam dzięki biblioteczce Legimi, która pozwala mi nieograniczenie czytać interesujące mnie lektury👍. I choć nie lubię tego robić na telefonie, czasem chęć przeczytania wygrywa z troską o komfort czytania😏.

Ogromny regał, praktycznie w całości przysłaniający szeroką ścianę, wypełniony po brzegi samymi powieściami. Cóż, ta część bez wątpienia zwróciłaby uwagę osób takich jak ona, lubujących się w tego rodzaju literaturze. Po tym, jak otworzyła księgarnię, Yeong-ju zdała sobie sprawę, że wśród miłośników książek było całkiem sporo osób nieczytających powieści. Klienci, którzy nie lubią fikcji, nawet nie zbliżą się do tej części.” -„Witajcie w księgarni Hyunam-Dong” Hwang Bo-reum.

Uwielbiam uginające się półki od książek. Uwielbiam kolorowe obwoluty, serie dumnie prężące się na regałach. Miejsce toczącej się fabuły w powieści -„Witajcie w księgarni Hyunam-Dong” wydaje się być więc dla mnie idealne😁. 

Tym bardziej, że prowadzi ją Yeong-ju, dla której „Uginające się regały, otaczające ją ze wszystkich stron, były spełnieniem dziecięcych marzeń. Kiedy w podstawówce zakochała się w czytaniu, próbowała ubłagać tatę o pokój, którego wszystkie ściany byłyby przysłonięte półkami pełnymi książek.” Yeong-ju, która założyła kameralną księgarnię o nazwie Hyunam-dong, by zrealizować dawne marzenie. Marzenie o miejscu pełnym książek, gdzie zarówno klienci, jak i pracownicy będą czuć się dobrze, będą czuć się wyjątkowo i zaopiekowani.  Początkowe niepowodzenia odchodzą powoli w niepamięć, gdy Yeong-ju zatrudnia Min-juna, sympatycznego baristę, który swoimi wyśmienitymi napojami wzbogaca usługi księgarskie. 

Okazało się, że nie każda książka z gatunku „cosy place” przypadnie mi do gustu. Z Wami może być podobnie lub całkiem przeciwnie😏. Dlatego konsekwentnie Was namawiam, żebyście na sobie sprawdzili czy książka Wam się podoba czy nie czytając ją samemu. W odbiorze książek bardzo ważne są gusty, dotychczasowe doświadczenia, ulubione gatunku czy nawet wachlarz ostatnio przeczytanych książek, w zestawieniu którymi jakaś pozycja akurat w tym momencie może wypaść słabiej. 

Tak jest właśnie z „Witajcie w księgarni Hyunam-Dong” autorstwa Hwang Bo-reum. Jej debiut kompletnie mnie nie urzekł. Owszem pomysł rewelacyjny, dla książkoholików powieść o książkach to prawdziwy rarytas. Nie wystarczy jednak tylko skupić się na odzwierciedlaniu życia księgarzy czy na wspominaniu ich klientów, by narracja oczarowywała czytającego. W tej publikacji zabrakło mi tego właśnie uroku. Niby mała kameralna księgarnia uginająca się od książek, niby wykwalifikowany czytający wszystko i wszystkich personel mogący służyć pomocą, a jednak język był toporny, a fabuła poprowadzona w sposób całkowicie reportażowy. Z zatytułowanych rozdziałów dowiedziałam się wyłącznie, że księgarnia się rozwinęła, że prowadząca ją różnymi eventami, zdarzeniami, autorskimi spotkaniami czy kółkami czytelniczymi, a także dobrą kawą doprowadziła do jej trzyletniego funkcjonowania. Jasną stroną powieści są wstawki, które urozmaiciły fabułę jak; wywiady z autorami, autorkami odzwierciedlone, jakby faktycznie miały miejsce czy posty na Insta zachęcające aktualnych i potencjalnych klientów do odwiedzenia lub relacje ze spotkań pewnych grup osób na określony temat (właścicieli małych kawiarni o ich przyszłości czy wspomnianych kółek czytelniczych). 

(…) poświęcając czemuś uwagę, ostatecznie zagląda w ten sposób w głąb siebie.” – Witajcie w księgarni Hyunam-Dong” Hwang Bo-reum.

Tak jest właśnie z czytaniem książek. Patrząc na intelektualne i emocjonalne korzyści można rzec, że czytanie rozwija każdego z nas. Nawet jeśli przeczytamy nie do końca pozycję w naszym guście to możemy odkryć, co nam się właśnie nie podoba i poczuć te emocje na własnej skórze.

Autorka chciała przedstawić ciekawe relacje między księgarką Yeong-ju, a jej klientami. Podobał mi się pomysł z klientką Jeong-seo kupującą co trzy godziny kawę i dziergającą myjki kuchenne. Choć uważam, że jej potencjał nie został do końca wykorzystany. Postać młodego Min-cheola kompletnie była dla mnie niezrozumiała, taka szarpana, jakby bez kompletnego pomysłu. Bardziej podobała mi się jego matka, z której perspektywy autorka przedstawiła spotkanie czytelniczek. Osoba pisarza Seung-u też mnie niezbyt przekonała. Od pewnego momentu zresztą język wydawał mi się pompatyczny. Narracja powyżej dwusetnej strony okazała się narracją sukcesu. Kompletnie myśl przewodnia autorki poszła dla mnie w złym kierunku. Całkowicie stracony czas. 

Kiedy Hyuan-dong stało się znane w szerszych kręgach, osoby pragnące otworzyć własne księgarnie zaczęły się kontaktować z Yeong-ju, a także zaglądać osobiście do lokalu…”  – Witajcie w księgarni Hyunam-Dong” Hwang Bo-reum.

Reasumując; do pewnego momentu książkę czytało mi się przyjemnie. Później już mnie nudziła. Przemęczyłam ją do końca, by utwierdzić się w opinii. Liczyłam na jakieś wyraźniejsze zakończenie, ciekawsze rozwinięcie fabuły. Czytając czułam, że autorka nie jest profesjonalnym pisarzem, że to raczej jej próba stania się pisarką. Mało w niej literackiego języka, poezji, lekko płynących myśli i zaciekawienia czytelnika, których ostatnio mam w nadmiarze przy czytaniu interesującej prozy z gatunku literatury pięknej. Tej naprawdę pięknej 😁. 

Moja ocena: 5/10

Książkę wydało Wydawnictwo ALBATROS, a ja przeczytałam ją w biblioteczce Legimi.

„Klucz” Jun’ichirō Tanizaki

KLUCZ

  • Autor: JUN’ICHIRŌ TANIZAKI
  • Wydawnictwo: PAŃSTWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY
  • Seria: PROZA DALEKIEGO WSCHODU
  • Liczba stron: 175 
  • Data premiery w tym wydaniu: 23.09.2020
  • Rok premiery światowej: 1956

@państwowyinstytutwydawniczy wydaje Serię „Proza Dalekiego Wschodu”. Co ważne wydania te są dostępne w wersji elektronicznej w biblioteczce Legimi. Po przeczytaniu książki „Pochwała cienia” Jun’ichirō Tanizaki wiedziałam, że będę chciała przeczytać kolejne utwory tego japońskiego pisarza. Na szczęście znalazłam je właśnie we wspomnianej Serii. Dziś prezentuję opinię o pierwszym z nich o tytule „Klucz”, który zawiera przecudnie zaprezentowane dwie perspektywy małżonków na ich relacje i życie seksualne. Perspektywę pięćdziesięciosześcioletniego męża i perspektywę czterdziestopięcioletniej żony. Ciekawi Was, która dla Was perspektywa okazałaby się bliższa? Mam nadzieję, że tak i sięgnięcie po tę lekturę, gdyż naprawdę warto😊 👍. 

Profesor uniwersytecki od lat piszący pamiętnik postanawia od nowego roku wzbogacić swe osobiste zapiski o kwestie związane z życiem seksualnym z młodszą o jedenaście lat żoną. Spragniony wyrażania swych pragnień, rozmawiania o nich postanawia wykorzystać do tego celu dziennik. 

(…) Postanowiłem o nich pisać z powodu jej nadmiernej skrytości, jej wiary w to, co niby „przystoi kobiecie”, i przekonania, że małżeństwu nie uchodzi rozmawiać na temat spraw łóżkowych. Gdy czasem powiem coś nieprzyzwoitego, żona nie chce słuchać i natychmiast zatyka uszy, wiedziona tą obłudną „kobiecością”, tą sztuczną wytwornością…” – Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

Równocześnie żona również postanawia pisać. Pisać o sobie, pisać dla siebie i dla męża przekonana, że mąż ukradkiem zapoznaje się z jego treścią. I tak sobie piszą. Mąż i żona przeświadczeni, że wzajemnie czytają swoje najskrytsze zapiski. 

(…) Niech mąż, na pewno ukradkiem czytający ten dziennik, zobaczy ile się namęczyłam, stając w jego obronie.” .” –Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

(…) Poza tym – gdybym zostawił dziennik w jakimś miejscu, w którym łatwo rzucałby się w oczy, pomyślałaby, że „mąż pisze ten dziennik, zakładając, że go przeczytam” i mogłaby nie uwierzyć w to, co tu zapisuję….” – Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

(…) wiem, gdzie mąż trzyma swój dziennik, a on nawet nie wie, że prowadzą swój własny- Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

Ależ się dobrze bawiłam przy czytaniu 😊 😉👍. Idealnie ten prawie siedemdziesięcioletni pisarz oddał zabawę w pisanie dzienników przez małżonków w średnim wieku. Książka ma wiele uroku.  Jun’ichirō Tanizaki unika obscenicznego języka. Strukturalizując wypowiedzi związane z wykonywaniem małżeńskich obowiązków lubuje się w literackich sformułowaniach. 

„(…) Przedwczoraj odprawialiśmy noworoczny rytuał pierwszego obcowania. Ach… strasznie się wstydzę pisać o takich rzeczach.” – Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

„Posłowiu” tłumaczka napisała wprost, że drukowana w gazecie powieść miała tyle samo przeciwników co zwolenników. Jej treść stała się w połowie ubiegłego wieku nawet przedmiotem parlamentarnej dyskusji. Sam Tanizaki przyznał zresztą w wywiadzie, że „zastanawiał się nad przerwaniem publikacji”. Efekt końcowy nie jest więc zgodny z pierwotnym zamierzeniem. Dlatego sposób, w jaki Izuko pisze o mężu w końcowej części jest już mnie emocjonujący, bardziej wyważony i chłodny. Temat seksu nie jest już istotny. 

Natomiast w pierwszej części został przedstawiony trochę z przymrużeniem oka; rzekoma ułomność męża, patologiczna nadpobudliwość żony, w którą trudno uwierzyć😁. 

(…) Mam pięćdziesiąt sześć lat…, z jakiegoś powodu te sprawy zaczęły mnie wyczerpywać. Szczerze mówiąc, ostatnio wystarcza mi raz w tygodniu… – Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

(…) Lecz ona (która za wszelką cenę unika pisania i mówienia otwarcie o takich rzeczach), choć jest chorowita i ma słabe serce, wydaje się wręcz patologicznie nienasycona….” – Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

Czy rola w całej fabule studenta męża, Pana Kimury i córki małżonków dwudziestopięcioletniej Toshiko. Do tego upajanie koniakiem, upijanie się do nieprzytomności i zastrzyki z witakamfory (dawniej kamfora była stosowana do wewnątrz jako środek cucący, pobudzający). Taka tragikomedia łóżkowa, dwójki Japończyków w średnim wieku. Zasługująca z całą pewnością na Waszą uwagę. Uważam, że z powieści wyszłaby całkiem dobra sztuka teatralna czwórki aktorów.

Powściągliwość w zachowaniu bohaterów i w użytym języku bije po oczach, dlatego książkę uważam za niezwykle interesującą z perspektywy współczesnego języka literackiego i zachodniego czytelnika przyzwyczajonego aktualnie totalnie do czegoś innego. 

(…) Na przykład proszę, żeby drażniła moje czułe miejsca – pocałunki powiek sprawiają mi wielką przyjemność – albo sam drażnię jej czułe miejsca: żona lubi, kiedy całuję ją pod pachami. Lecz ona niezbyt chętnie spełnia takie życzenia. Nie chce się oddawać „nienaturalnym zabawom” i domaga się bardziej tradycyjnego, frontalnego ataku.” – Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

Zastanawiające i przezabawne okazują się te opisane perypetie uwzględniając, że małżonkowie mają dwudziestopięcioletnią córkę, a żona jest podobno „patologicznie nienasycona”. 

Pierwszy raz od czasu ślubu mogłem zobaczyć własną żonę nagą, w pełnej krasie…” – Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

(…) Bo przecież mąż najlepiej wie, że łączę w sobie wielką pożądliwość z wielką nieśmiałością….” – Klucz” Jun’ichirō Tanizaki.

To taka pogmatwana historia oparta na pragnieniach mężczyzny i sprzecznych komunikatach żony. To też trochę narracja o obłudzie kobiecej, która nakazuje zachowywać się w postfeudalny sposób bez względu na osobiste potrzeby, które i tak w pewnych okolicznościach mogą dojść do głosu. To trochę rozprawka na temat tego, jak nierówno zachowywali się małżonkowie wychowywani w tradycyjny sposób w małżeńskiej alkowie, a jak poza nią. Do tego prześwietna postać córki małżonków, która udowadnia, że dzieci w wykształconych domach nawet siedemdziesiąt lat temu w kulturze japońskiej były równoprawnymi, inteligentnymi domownikami. Historia nietuzinkowa. Historia warta przeczytania. Mi książka podobała się bardzo, choć faktycznie druga część lekko mnie zawiodła. Szkoda, że Jun’ichirō Tanizaki obawiając się represji cenzury złagodził końcowy przekaz. 

Moja ocena: 8/10

Książkę wydał Państwowy Instytut Wydawniczy, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi

„Piekło w butelkach” Kyūsaku Yumeno

PIEKŁO W BUTELKACH

  • Autor:  KYŪSAKU YUMENO
  • Wydawnictwo: TAJFUNY
  • Cykl: TAJFUNY MINI (TOM 5)
  • Liczba stron: 96 
  • Data premiery : 2.12.2021
  • Rok premiery światowej: 1928

Piekło w butelkach” Kyūsaku Yumeno to jak przeczytałam „Piąta książka z serii Tajfuny Mini, prezentującej dzieła pisarzy i pisarek pierwszej połowy XX wieku, którzy nie byli wcześniej tłumaczeni na język polski, a zdecydowanie na to zasługują.” Bardzo się cieszę, że Wydawnictwo Tajfuny podjęło się tak trudnego zadania i bez względu na cele komercyjne wydaje zapomniane, unikatowe książki. Cieszę się także, że sięgnęłam do tego zbioru opowiadań. 

Tym bardziej, że ze wstępu „Bestia z Kiusiu” autorstwa Andrzeja Świrkowskiego dowiedziałam się, że zdaniem Ranpo Edogawy wybitnego pisarza kryminałów ówczesnej Japonii „Kyūsaku Yumeno nie miał sobie równych wśród twórców powieści kryminalnej. Wyróżniały go niezwykle szerokie horyzonty oraz silna indywidualność twórcza. Był poetą, którego szczególnie fascynowały, ale i przerażały mroczne zakamarki ludzkiej psychiki, a w twórczości swej starał się oglądać i opisywać człowieka przez pryzmat śmierci, obłędu, zbrodni i towarzyszących im skrajnych emocji.” Sam piszący wstęp twierdzi, że dla Yumeno „znacznie bardziej interesujące od konstruowania zagadki kryminalnej zgodnej z zasadami logiki i zdrowego rozsądku było zagłębienie się w psychikę zbrodniarza, operowanie grozą i makabrą.” I tak też odbieram przeczytane opowiadania. Nie jako typowe zagadki kryminalne, a bardziej jako kuriozalne opowiastki z motywem zbrodni w tle. 

Z recenzenckiego obowiązku muszę dodać, że Kyūsaku Yumeno nie jest prawdziwym nazwiskiem pisarza, to jego literacki pseudonim. Tak naprawdę nazywał się Taidō Sugiyama i żył tylko czterdzieści siedem lat (zm. 1936) podczas gdy jako Kyūsaku Yumeno żył lat tylko dziesięć. Wychowany przez despotycznego ojca, szarej eminencji ówczesnej polityki Shigemaru Sugiyama. Nigdy niewystarczająco dobry dla rodzica, literacko słaby. Mimo braku wsparcia popełnił kilka dzieł literackich, gdzie na szczególną uwagę zasługuje „Dogura magura” zbiór krótkich makabresek.  To podobno taki kryminał nietuzinkowy. Jeden z trzech nieklasycznych kryminałów japońskich. 

We wstępie Andrzej Świrkowski napisał „(…) dla autora Piekła w butelkach zagadka odgrywa rolę służebną wobec problematyki utraty tożsamości, manipulacji jednostką i tragicznych konsekwencji życia w niezgodzie z własną naturą.”Po przeczytaniu tych krótkich miniaturek literackich zgadzam się z piszącym wstęp całkowicie. W opowiadaniach Kyūsaku Yumeno nie ma znaczenia detektywistyczna praca i umysł śledczego. Liczą się w nich tylko bohaterowie z pierwszego planu; co myślą, co czują, kim są. 

Wyjawię całą prawdę bez ogródek. Co tu kryć, mam na sumieniu morderstwo i ucieczkę z więzienia. Jestem też podłym bezwstydnikiem….” – „Piekło wariata” [w:] „Piekło w butelkach” Kyūsaku Yumeno.

Tak w „Piekle wariata” o sobie mówi ordynatorowi szpitala psychiatrycznego jeden z pacjentów Hidemaro. To ciekawa opowieść, w której prym wiedzie pierwszoosobowa narracja głównego bohatera. Chwilami przezabawna. Kyūsaku Yumeno nie szczędził humoru, ciekawych zwrotów, trafnych sformułowań i stereotypowych odniesień. 

(…) Był śniady, dobrze zbudowany, z przenikliwym błyskiem w oku, nieco chłodny w obejściu, słowem: typowy dziennikarz.” – „Piekło wariata” [w:] „Piekło w butelkach” Kyūsaku Yumeno.

Do tego świetnie przedstawiona postać Tatsuyo. Pełna humoru i sprzeczności. 

Po pierwsze słynąca na całe Hokkaido z lekkości obyczajów Tatsuyo okazała się dziewicą. Po drugie, tuż po ślubie jej charakter zmienił się nie do poznania i stała się łagodną i nieśmiałą cnotką.” – „Piekło wariata” [w:] „Piekło w butelkach” Kyūsaku Yumeno.

To moja ulubiona historia. 

Kolejne dwie nowele zostały skonstruowane całkowicie inaczej niż „Piekło wariata”. Są bardziej mroczne. „Dziwne sny”to zbiór różnych mar sennych napisanych z perspektywy śpiącego bohatera, przy czym on sam nie wie czy to sen czy jawa. Tytułowe „Piekło w butelkach” to znowu odwzorowanie butelkowych trzech listów pisanych przez dwójkę rodzeństwa. Każdy jest inny. W innym stylu, w innej treści. Jakby pisały je różne osoby. 

Nie będę ukrywać, że po lekkiej i zabawnej historii świetnie opisanej w „Piekło wariata” przejście do kolejnych dwóch opowieści to jakby skok na głęboką wodę. Kyūsaku Yumeno zagłębia się w naturę ludzką. Nie szczędzi głębokich porównań. W niektórych miejscach nie potrafi się jednak pozbyć tej kuriozalnej makabreski, którą sobie upodobał. Oto jeden z przykładów: 

Przed chwilą zabiłem w tamtym pokoju kobietę. Ale z dalekiej policyjnej wieży mój czyn dojrzał pewien słynny detektyw, który gdy tylko zobaczył, jak narzędzie zbrodni plami się czerwienią, również założył łyżwy i wyruszył za mną w pościg. Mistrzowskim krokiem…” – „Dziwne sny”  [w:] „Piekło w butelkach” Kyūsaku Yumeno. 

I mimo poważnych tematów podjętych w części „Dziwne sny” opis pościgu na łyżwach ubawił mnie wielokrotnie. 

Najmniej zrozumiałam przekaz zawarty w „Piekło w butelkach”. Czytałam w dużym skupieniu zwracając uwagę, że przecież czytam coś napisane prawie sto lat temu. Nie zrozumiałam intencji autora kreślącego przekazy listowe do rodziców przez dwójkę rodzeństwa. Każdy list z pierwszej, drugiej czy trzeciej butelki ma inne cechy charakterystyczne. Yumeno zadbał, by nawet ten utwór nie dawał jednoznacznej odpowiedzi, by rozwiązanie nie było jedno właściwe. Nie powiem, głowiłam się niemiłosiernie, by właściwie zinterpretować przesłanie autora. I kompletnie nie wiem czy mi się udało. Dużą wartość dla tej noweli stanowił rysunek odzwierciedlony na końcu będący ilustracją autora towarzyszącą pierwodrukowi opowiadania w czasopiśmie „Ryõki” w październiku 1928 roku. To jakby dotknąć jakiego antyku, reliktu przeszłości, do którego nikt już z nas nie ma dostępu. Świetny pomysł Wydawcy, by w ten sposób zakończyć ten utwór. 

Piekło w butelkach” Kyūsaku Yumeno to kolejna udana podróż literacka w czeluści literatury japońskiej. I choć najbardziej przypadła mi do gustu historia opisana w „Piekło wariata” zbiór opowiadań uważam za cenny. Gdybym go nie przeczytała, nie mogłabym sobie wyrobić opinii o Yumeno, dla którego przede wszystkim liczył się mistycyzm, oniryzm i nieoczywistości. To pisarz lubujący się w tragikomediach i makabreskach. Próbujący wyzwolić się spod wpływu ojca, co nie od końca mu się udało.

Przeczytajcie sami „Piekło w butelkach” Kyūsaku Yumeno i sprawdźcie czy znajdziecie w którejś historii coś dla siebie😏. 

Moja ocena: 7/10

Zbiór opowiadań wydało Wydawnictwo Tajfuny, a opinię o nim przeczytaliście dzięki abonamentowi Legimi

„Kamogawa. Tropiciele smaków” Kashiwai Hisashi

KAMOGAWA. TROPICIELE SMAKÓW

  • Autor: KASHIWAI HISASHI
  • Wydawnictwo: GRUPA WYDAWNICZA RELACJA
  • Liczba stron: 176
  • Data premiery : 12.07.2023
  • Data premiery światowej: 15.11.2013

Kamogawa. Tropiciele smaków” autorstwa Kashiwai Hisashi to szósta książka wydana przez Wydawnictwo Relacja, która jest dostępna na Legimi i o której opinią dzielę się z Wami na mym blogu czytelniczym. Poprzednie to: arcyciekawa seria Toshikazu Kawaguchi „Zanim wystygnie kawa”, „Zanim wystygnie kawa. Opowieści z kawiarni” oraz „Zanim wyblakną wspomnienia”, a także powieść autorstwa Sanaki Hiiragi pt. „Fotograf utraconych wspomnień” oraz rewelacyjna „Wyspa bijących serc”, którą napisała Laura Imai Messina. Wszystkie przytoczone powyżej pozycje z pełną odpowiedzialnością Wam polecam jako przykłady głębokiej azjatyckiej/japońskiej prozy. Całkowicie nieoczywistej w zetknięciu z twórczością zachodnią👏. 

– Wodorosty arame duszone z usmażonym na rumiano tofu. Kotleciki z okary. Liście chryzantemy z białym dressingiem z tofu. Sardynki gotowane z pieprzem z żółtodrzewu…” – Kamogawa. Tropiciele smaków” Kashiwai Hisashi.

Ile bym dała, by usłyszeć opis podawanego menu jak wyżej kiedykolwiek w przyszłości w prawdziwej japońskiej restauracji, w samej Japonii.  Niestety było mi to dane dotychczas tylko w przeczytanej książce. Ale dobre i to😏.

 Akcja dzieje się w małej, bocznej uliczce Kioto, gdzie mieści się Jadłodajnia Kamogawa. Gotuje Nagare, były policjant aktualnie na emeryturze. Wdowiec, ciągle wspominający swą zmarłą żonę Kikuko prowadzący jadłodajnię ze swą prawie trzydziestoletnią córką Koishi. Nagare zajmujący się profesjonalnym odnajdywaniem pewnych smaków z przeszłości. Przyjmujący klientów i starający się dowiedzieć przy pomocy córki jak najwięcej o zapamiętanym smaku, by potem wiernie go odtworzyć. 

To książka z gatunku „cosy places” na jakie jest teraz moda w azjatyckiej prozie. Jej autor Kashiwai Hisashi wydał według portalu Lubimy czytać dwie części tego cyklu. Pierwsza to właśnie „Kamogawa. Tropiciele smaków” wydana po raz pierwszy w 2013 roku, a druga to jej kontynuacja pt. „Kamogawa. Tropiciele smaków. Drugie danie”, która polską premierę miała w czerwcu br., a światową miała rok po wydaniu pierwszego tomu. Nie jest to pisarz zajmujący się profesjonalnie pisaniem. O samym autorze dowiedziałam się, że „urodził się w 1952 roku i wychował w Kioto. Ukończył Uniwersytet Stomatologiczny w Osace. Po ukończeniu studiów wrócił do Kioto i pracował jako dentysta. Pisał dużo o swoim rodzinnym mieście i współpracował z programami telewizyjnymi  i czasopismami” (źródło: https://www.penguinrandomhouse.com/authors/2298082/hisashi-kashiwai/ ). Jego brak wprawy w pisaniu jest widoczny w publikacji „Kamogawa. Tropiciele smaków”. Mimo, że to ciepła historia o niezwykłym miejscu chwilami raziła mnie pompatycznym stylem, wymuszoną euforią czy powielanymi w każdym rozdziale schematami. Musicie bowiem wiedzieć, że pozycja składa się z pięciu odcinków. W każdym z nich Nagare próbuje z detektywistyczną wnikliwością wytropić inny smak zlecony przez klienta. Jego były policyjny partner, Kuboyama szuka smaku udon w kociołku, który robiła zmarła piętnaście lat temu jego pierwsza żona, Chieko. W rozdziale drugim pewna starsza kobieta pragnie doświadczyć jeszcze raz smaku beef stew – potrawki z wołowiny, którą jadła ponad pięćdziesiąt lat temu w trakcie jedynego spotkania z inteligentnym młodym człowiekiem, który jej się oświadczył. W trzecim rozdziale do Jadłodajni przychodzi elegancki pan, Iwakura oczekujący dostarczenia sushi z makrelą, którą jadał jako ośmiolatek w hotelu w stylu japońskim w Kioto. I tak dalej. Każdy z poszukujących szuka smaków z różnych powodów. Wielu z nich tęskni, inni chcą doświadczyć jeszcze raz tego, co dawno utracone. Inni chcą tylko sobie przypomnieć siebie sprzed lat. 

Kashiwai Hisashi prowadzi narrację w utarty sposób. Każdy rozdział rozpoczyna się od gościa, od czasu do czasu tekst schodzi na pałętającego się kota, Osmolucha. Gospodarze częstują gościa posiłkiem, a następnie Koishi odbiera od nich zamówienie na usługi detektywistyczne. Jej postać jest tak infantylna, że aż mnie razi (pamiętajcie, że to prawie trzydziestoletnia kobieta!) i jestem ogromnie zdziwiona, że to jej autor powierzył odbieranie szczegółów zamówienia od klientów. Chwilami miałam wrażenie, że Koishi ma 10 lat🤔. Następnie w drugiej części rozdziału restauratorzy znowu spotykają się z klientami, gdzie serwują wytropione danie. Oczywiście wiele jest przy tych scenach dialogu, refleksji, powracania do przeszłości. Wszystko oczywiście dzieje się w powolny, nostalgiczny sposób, właściwy dla japońskiej literatury. 

Książka zdecydowanie jako przerywnik. Kolejna z „cosy place”, które jak widać zyskało popularność w Japonii już dawno temu, a do nas zawitało z dziesięcioletnim opóźnieniem. Prawdą jest, gdy czyta się książkę opisującą magiczne, ciekawe miejsce po raz pierwszy ma to swój niespodziewany urok. Gdy czyta się książkę osadzoną w podobnym miejscu po raz któryś, to traci to czytanie swój czar.

Jeśli jednak nie mieliście do czynienia z tego typu gatunkiem to sięgnijcie do „Kamogawa. Tropiciele smaków”, w której przeczytacie o wyśmienitych potrawach i wyjątkowych detektywach poszukujących dawno utraconych smaków. 

Ja doceniam tę publikację szczególnie za jej wartość kulinarną i podróżniczą. Dzięki pragnieniom poszczególnych bohaterów i umiejętnościom detektywistycznym emerytowanego policjanta mogłam wybrać się w podróż po różnych zakątkach Japonii, poznać różne potrawy, zaznajomić się z ciekawymi ludźmi i odwiedzić przepiękne miejsca. Taka podróż bynajmniej nie przewodnikowa to ogromna wartość tej lektury👍. 

Moja ocena: 7/10

Książkę wydała Grupa Wydawnicza Relacja, a ją przeczytałam w biblioteczce Legimi

„Nokturny. Pięć opowiadań o muzyce i zmierzchu” Kazuo Ishiguro

NOKTURNY. PIĘĆ OPOWIADAŃ O MUZYCE I ZMIERZCHU

  • Autor: KAZUO ISHIGURO
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 288
  • Data premiery w tym wydaniu: 9.11.2022
  • Data 1. wyd. pol.: 6.10.2010
  • Data premiery światowej: 7.05.2009 

Nie wiem skąd u Kazuo Ishiguro wiedza o Polsce, o Polakach i komunizmie🤔. Mogłabym nawet rzec, że jak na brytyjskiego pisarza japońskiego pochodzenia (Ishiguro w wieku sześciu lat z rodzicami przeniósł się do Wielkiej Brytanii) to zainteresowanie jest zadziwiające. Tym bardziej, że Polska leży daleko od Japonii i dość daleko od Wielkiej Brytanii. Prawdą jest jednak, że w dwóch na pięć opowiadaniach ujętych w zbiorze pt. „Nokturny. Pięć opowiadań o muzyce i zmierzchu” pojawia się polski aspekt. Po raz pierwszy w osobie fana nostalgicznego amerykańskiego głosu Tony’ego Gardnera z pierwszego opowiadania zatytułowanego „Uwodzicielski głos”, a po raz drugi w aspekcie spotkania biznesowego we Frankfurcie w sprawie zmian w przedstawicielstwie polskim firmy Charliego z utworu „Come rain or come shine”. 

Kazuo Ishiguro w 2017 roku otrzymał literacką nagrodę Nobla za całokształt twórczości. Dawno temu czytywałam książki z początku jego kariery; jego pierwszą powieść „Pejzaż w kolorze sepii„, wydaną w 1982r. oraz „Malarz świata ułudy” z 1986r. Obie bardzo mi się podobały, lecz obie osadzone zostały w Japonii w latach powojennych. Byłam nawet przekonana, że w wydaniu Biblioteczki Interesującej Prozy „Malarz świata ułudy” jest nadal na mojej półce. Okazało się, że przy przeprowadzce dałam książce drugie życie oddając ją w dobre ręce. Ishiguro jest szerszemu gronu bardziej znany z książki „Okruchy dnia”, które zostały zekranizowane z sukcesem z rewelacyjną rolą Sir Philipa Anthonego Hopkinsa w roli kamerdynera i Dame Emmy Thompson w roli Miss Kenton. Zarówno powieść, jak i film bardzo mi się podobał. Aż dziw, że autorem pierwowzoru jest Brytyjczyk japońskiego pochodzenia🙄. 

Patrząc jednak na publikacje innych japońskich autorów aż dziw bierze, że Kazuo Ishiguro stał się noblowskim laureatem. Przyznaję, że w jego prozie została zachowana japońska estetyka i powściągliwość, w słowie, w opisie, w scenografii, w gestach itd. Rozumiem też, że jest ewenementem. Japończyk z pochodzenia potrafiący skroić świetną postać brytyjskiego kamerdynera Stevensa z „Okruchów dnia” jednocześnie potrafiący również przekazać realność i rzeczywistość kultury japońskiej nie jest codziennością. Tylko, czy to powinno wystarczyć do literackiego Nobla🤔. 

Zbiór zawiera pięć różnych opowieści choć znajdują się punkty w nich punkty styczne. Przykładowo pierwsza z nich wspomniana na początku „Uwodzicielski głos” dzieje się na placu świętego Marka w Wenecji, ostatnia „Wiolonczeliści”również. W pierwszej poznajemy postać żony znanego muzyka Tony’ego Gardnera, Lindy Gardner, która staje się jedną z głównych bohaterów w opowiadaniu „Nokturn”. I pierwsza i ostatnia historia dzieje się w światku emigrantów z byłych krajów komunistycznych, Polski, Węgier. Wszystkie zresztą narracje osadzone się w świecie muzyków lub ich fanów. Nawet w „Come rain or come shine” Ray z Emily są wielkimi jej fanami i długo potrafią o niej opowiadać, i się nią zachwycać. 

Świetnie czytało mi się opowiadania zawarte w zbiorze „Nokturny. Pięć opowiadań o muzyce i zmierzchu”. Każda z pięciu historii miała w sobie dużo uroku. W „Uwodzicielski głos” doceniłam nostalgicznie wpleciony wątek polskiej matki samotnie wychowującej syna, Janka, któremu dane było spędzić ulotną chwilę z jej idolem. W „Nokturn” o dziwo zachwyciła mnie Linda Gardner, która została w dość negatywny sposób sportretowana w pierwszym opowiadaniu. Jej sposób zachowania, otwartości na Steve’a, z którym znalazła się w jednym hotelu na czas rekonwalescencji po operacji plastycznej, chwilami mnie rozbawiał. A był to śmiech przerywany głębokimi refleksami na temat narracji, dialogów i przedstawionych przez Ishiguro treści. W „Come rain or come shine” zwróciłam uwagę na postać Charliego rozemocjonowanego, rozdygotanego, który przy pomocy swego przyjaciela Raymonda pragnie w krótkim czasie naprawić relację ze swą żoną. Dyskusja dwójki czterdziestiosiedmiolatków dywagujących jak przedstawić Emily problem z podartymi kartkami z jej notatnika to mistrzostwo gawędziarstwa. Trochę tragedii, więcej komedii. Oczami wyobraźni widziałam mimikę twarzy jednego i drugiego rozmówcy telefonicznego oraz prawie słyszałam podniesione głosy Charliego. W „Malvern Hills” zachwyciły mnie postaci Tilo i Sonji, których główny bohater wysłał do pensjonatu Wiedźmy Fraser, jego byłej nauczycielki. Oboje byli również muzykami. Dzięki temu dowiedziałam się co nieco o szwajcarskiej tradycyjnej muzyce. „Wiolonczeliści” to wisienka na torcie. Opowieść o młodym wiolonczeliście spotykającym muzyczkę grającą na tym samym instrumencie. Ishiguro stworzył skomplikowaną postać głównego bohatera, który uległ jej urokowi wsłuchując się w ślepo w jej wszystkie uwagi. Uwagi kobiety, która przestała grać na instrumencie w wieku jedenastu lat, a która nadal przekonana była o swej wirtuozerii. 

Wszystkie opowiadania napisane zostały w pierwszej osobie. Każde z nich ma narratora, jest to mężczyzna. Czasem młodszy, czasem prawie pięćdziesięcioletni. Każda historia wzbogacona jest dźwiękami, utworami muzycznymi, nutami, setami i tonacjami. W każdej dużo jest czaru i ciekawych wątków. Każdy z bohaterów-narratorów ma wiele do zaoferowania czytelnikowi. Niektórzy mierzą się z własną przeszłością inni z niepewną przyszłością, a jeszcze inni dowiadują się o sobie wiele ciekawych informacji z perspektywy własnych przyjaciół, odbijają się w ich oczach jak w lustrze. 

To taka japońsko niejapońska literatura. Proza kosmopolityczna, brytyjsko-azjatycka. Taki miszmasz jest bardzo odświeżający dla bardziej wymagającego czytelnika. Zdecydowanie polecam!

Moja ocena: 7/10

Książkę wydało Wydawnictwo ALBATROS, a ja z tą publikacją zapoznałam się dzięki Legimi.