„Pasożyt” Marek Krajewski

PASOŻYT

  • Autor: MAREK KRAJEWSKI
  • Wydawnictwo:ZNAK
  • Seria: EDWARD POPIELSKI. TOM 12
  • Liczba stron: 350
  • Data premiery: 11.05.2023r.

Praktycznie rok po premierze 11 części cyklu pt. „Czas zdrajców” @krajewskimarek powraca do swoich wiernych czytelników z historią o Edwardzie „Łyssym” Popielskim. „Pasożyt” w nakładzie @wydawnictwoznakpl premierę miał 11 maja br.

Edward dobiegał pięćdziesiąt. Był wysoki i masywny. O ile jego proporcjonalnej sylwetce niczego nie dało się zarzucić o tyle o twarzy nie można było tego powiedzieć. Nos miał zbyt duży, a cera oblicza była blada, a nawet ziemista – jak u człowieka, który zbyt dużo pali, a większość czasu spędza z dala od słońca. Skórę na policzkach pocięły pozostałości po trądziku i blizna po nożu pewnego bandyty. Po bokach gładko wygolonej nieco zbyt długiej głowy odstawały duże uszy, szpiczaste jak u gargulca. W tym obliczu było coś władczego.” -„Pasożyt” Marek Krajewski.

Znany lwowski policjant,  Edward Popielski zostaje zwerbowany przez pułkownika Emanuela Krąpińskiego na misję w Warszawie, gdyż „W sprawie „Pasożyta” zginął o jeden człowiek za dużo…”. „Łyssy” ma znaleźć podwójnego agenta, który jest odpowiedzialny za śmierć „Hadriana”, Mikołaja Awdziejewczia, pseudo „Masza”, czy „Żelaznego”. Agentów za śmierć których częściowo obwinia się małżonków Mantelmacherów i Barskich.

Edward chciał iść w ich ślady i nadal służyć Polsce swoim doświadczeniem, nabytym w czasie wykonywania różnych wywiadowczych i kontrwywiadowczych misji…” -„Pasożyt” Marek Krajewski.

Tak naprawdę Misja niewykonalna, o której Marek Krajewski wspomina w rozdziale II powieści nie okazała się wcale taka trudna. W stosunku do innych opisanych chociażby w tomach cyklu „Czas zdrajców” i „Miasto szpiegów” (recenzja na klik) jawiła mi się jako dość mało finezyjna, jak na tak obdarzonego fantazją Autora. Inwigilacja Mantelmacherów i Barskich w mojej opinii było zadaniem dla Popielskiego poniżej jego możliwości. Chociaż, obdarzony coraz słabszymi siłami witalnymi w tym zadaniu miał pewne trudności…

Nie zdradzając zbytnio fabuły tej szpiegowskiej intrygi zwrócę uwagę na język. Słowo, to nadal najważniejsza i najwspanialsza cecha pisarska Marka Krajewskiego. Uwielbiam szyk jego zdań. Zanurzam się, jak w ciepłą otchłań w jego opowieści, nawet ta część bardziej pikantniejsza zostaje opowiedziana z dużym smakiem i delikatnością nie pozostawiając po sobie wstrętu, ani awersji. Krajewski kreśląc główną fabułę zabawia czytelnika anegdotami, nic nie znaczącymi to fakt, ale urozmaicającymi czytanie. Dzięki nim z ciekawością czytałam o Grigoriju Timofiejewiczu Kaprowie i jego umiłowaniu do uprawiania gruzińskiej herbaty w górach Kaukazu (ciekawie czy Niskiego, czy Wysokiego😉), a także o praniu białych koszul w mleku. A i historia oraz zamiłowanie do drogich gadżetów Żorżyka sprawiła, że opowieść odebrałam jeszcze lżej, niż zwykle kryminały retro. Wtrącenia, hm… Jednych męczą, innym gmatwają fabułę. Dla mnie okazały się w trakcie tej lektury ciekawym przerywnikiem.

Akcja dzieje się w 1936 roku. Popielski ma 16-letnią córkę, której matka aktorka Stefania Gorgowicz zmarła przy porodzie. Małgorzata, alias Margarita, alias Rita wychowywana jest przy wsparciu jego kuzynki Leokadii. Rola i Leokadii, i Rity w agencyjnych walkach i starciach odwróconych agentów – ależ mi się to sformułowanie spodobało 😊 – miała ogromne znaczenie. Trochę więc Twórca Popielskiego zagmatwał w moim wyobrażeniu o stworzonej przez siebie postaci. Jego moralność i sprawy prywatne nie są tak oczywiste, jakby się mogły wydawać.

Książka składa się z prologu, dwunastu rozdziałów oraz epilogu. Na końcu powieści Autor, na wzór klasycznych treści, zaznacza Czytelnikowi czas i datę zakończenia aktu pisania. Podoba mi się to zwrócenie uwagi czytelnikom, że kiedyś ten czas się rozpoczyna i kiedyś się kończy. Książka powstaje, jako akt, jako czynność z oznaczonym czasem. Wspomnę dodatkowo, że Krajewski jest Autor, którego bardzo chętnie czytam nawet w Posłowiu. Tak było i tym razem.

Pasożyt” Marka Krajewskiego jest częścią pewnej całości. To dwunasty tom serii. Autor pozwala jednak na zapoznanie się z historią Popielskiego i jego osobą każdemu czytelnikowi. Jeśli więc nie czytaliście jeszcze serii, a lubicie kryminały retro, klasyczne śledcze opowieści osadzone w przedwojennej Polsce, Rumunii, Rosji, czy Ukrainie to przeczytajcie premierę z 11 maja br.

Dajcie przedstawić sobie Popielskiego.

Primo. Chorującego na padaczkę światłoczułą.

Secundo. Biegłego w znajomości „języka niemieckiego w mowie i w piśmie, bardzo dobra rosyjskiego, słaba: tureckiego i perskiego….”

Tertio…..

Moja ocena: 7/10

Egzemplarzem recenzenckim obdarowało mnie Wydawnictwo Znak, za co bardzo dziękuję.

Recenzja przedpremierowa – „Miasto szpiegów” Marek Krajewski

MIASTO SZPIEGÓW

  • Autor: MAREK KRAJEWSKI
  • Wydawnictwo:ZNAK
  • Seria:EDWARD POPIELSKI. TOM 10
  • Liczba stron:384
  • Data premiery: 19.05.2021r.

Cóż Wam mam powiedzieć? No dobrze, przyznam się. Wstyd mi wstyd, że to dopiero moja pierwsza książka @krajewskimarek. Jak sam pisarz o sobie pisze na oficjalnej stronie FB „filologa klasycznego, autora bestsellerowych powieści kryminalnych o Eberhardzie Mocku i Edwardzie Popielskim”. Książka nie byle jaka, bo to „Miasto szpiegów”, dziesiąty tom cyklu o „Łyssym”, która będzie miała premierę 19 maja dzięki nakładowi Wydawnictwa Znak. Czytając opinie o serii powinna mi się podobać. Powinna mi się podobać również dlatego, że to kryminał retro, osadzony w czasach międzywojennych, w Wolnym Mieście Gdańsk. A jak wiecie kryminały retro wręcz uwielbiam.

Skończył się czas udawania, przebieranek, wchodzenia w cudze buty. Teraz pozostała nam tylko szczerość… Naga i bezlitosna.”

„Miasto szpiegów” Marek Krajewski

Chyba wszyscy agenci świata chcieliby w to wierzyć. Niestety jak czytamy w opisie Wydawcy „W Wolnym Mieście Gdańsk wszystkie chwyty są dozwolone.”.

Akcja najnowszej powieści o Edwardzie „Łyssym” Popielskim toczy się w okresie od lipca 1933 do stycznia 1934. Przysłowiową wisienką na torcie jest epilog, w którym  zostały opisane fakty dziejące się parę miesięcy po ostatnich wydarzeniach, a więc we wrześniu 1934. Narracja jest trzecioosobowa. Narrator jest wszechwiedzący. Wie, co się wydarzy za moment, co i dlaczego się zdarzyło. Zna najskrytsze pragnienia, obawy i motywacje bohaterów. Wie, od czego wszystko się zaczęło.

A zaczęło się od napaści na mieszkańców pięknej willi Bergera w Sopotach. „Zamożny polski przedsiębiorca spedycyjny” zostaje porwany, a jego piękna małżonka Irena Arendarska zhańbiona przez jednego z napastników. Irena rozpoznała swego oprawcę. To Otto Adelhardt, jak pisze autor w Dramatis personae, „(…) komisarz policji kryminalnej Wolnego Miasta Gdańska (WMG), funkcjonariusz Abwehry(…)” – „niemieckiego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego w latach 1921–1944” (źródło: Wikipedia).  Przełożony Edwarda Popielskiego, Jan Henryk Żychoń „kapitan, Szef Ekspozytury nr 3 Oddziału II Sztabu Głównego Wojska Polskiego (Dwójki), odpowiedzialnej za działania wywiadowcze i kontrwywiadowcze przeciwko państwu niemieckiemu” nakazuje Łyssemu opuścić Lwów i rozpocząć działania w Gdańsku. Od tego się zaczęło.

Zaciekawiłam Was? Mocny początek. Zapewniam, słusznie czujecie się zainteresowani i mocno zaciekawieni. A to dopiero początek!!! Od tego się tylko zaczęło. A potem…. Potem pojawiły się pytania; Czy chęć zemsty Arendarskiej jest prawdziwa, czy pozorna? Czy w ostatecznym rozrachunku Łyssy będzie mógł liczyć na Żychonia i Furgalskiego?

Gdańsk. Prawdziwe Miasto szpiegów

Sam tytuł zaciekawił mnie do granic możliwości. Jeszcze przed rozpoczęciem czytania, musiałam pogrzebać głębiej. Zrozumieć skąd pomysł, skąd takie osobistości w Dramatis personae (z łac. „osoby dramatu”). Autorka przeczytanego przeze mnie artykułu napisała, że „Przedwojenny Gdańsk był dla agentów miejscem idealnym – ustawodawstwo karne Wolnego Miasta nie przewidywało sankcji za działalność szpiegowską. Oprócz Niemców i Polaków ścierały się tam wywiady radziecki, litewski i francuski” (cyt. za Bożena Aksamit, 21 września 2015, wyborza.plGdańsk. Wolne miasto szpiegów). Niejaki Jan Żychoń istniał naprawdę, „(…) pojawił się na Pomorzu w 1927r. Został kierownikiem Referatu Lądowego Komisariatu Generalnego RP w Wolnym Mieście Gdańsku. Oficjalnie zajmował się egzekwowaniem polskich uprawnień, podlegało mu 88 wartowników z Westerplatte, nieoficjalnie – służbą wywiadowczą.” (źródło: jw.)To znaczyło, że już prawie „witałam się z gąską”. Prawie robi jednak wielką różnicę. Nie mam pewności czy Żychoń z kart książki Marka Krajewskiego jest tożsamy z żyjącym kiedyś pierwowzorem. Wiem natomiast, że rozpoczynając czytać wpadłam w wiernie odzwierciedloną, urealnioną atmosferę Wolnego Miasta Gdańsk. Rzeczywistość unikatową. Nie dziw, że autor wybrał takie miejsce i taki czas na akcję swojej powieści.

Inteligentna rozrywka

Potwierdzam, książka nie jest dla każdego. Książkę cechuje niezwykła autentyczność.  W powieści ściera się środowisko Lwowskie, Miasta Stołecznego Warszawy i Wolnego Miasta Gdańsk. W Gdańsku aktywnie działają, o czym wspomniałam, między innymi agentury polskie, niemieckie, sowieckie. Działają podwójni, potrójni agenci. Jeden wielki tygiel szpiegowski. Krajewski buduje napięcie od początku do końca, nie pozwalając od razu dociec, kto komu naprawdę służy, kto z kim przystaje, kto komu rzeczywiście donosi, kto kogo uznaje za swego pana. Wzajemne starcia, napaści, akty przemocy momentami całkowicie mnie mylą. W trakcie czytania nie odczuwałam zmęczenia, oj nie. Odczuwałam napięcie, zniecierpliwienie, nie mogąc połapać się we wzajemnych relacjach. Dodatkowo splątane losy polsko – ukraińskie, opisane tradycje i obrzędy, ukraińscy bohaterowie, dokładnie odzwierciedliły niepewność i złożoność tamtych czasów. Wszak Marek Krajewski nie bez kozery wspomniał o przejęciu we Lwowie Zarządu Krajowej Egzekutywy OUN przez Stepana Banderę.  

Oprócz rozbudowanego jak macki ośmiornicy wątku szpiegowskiego, odnalazłam w powieści rzeczywisty klimat dwudziestolecia międzywojennego. Klimat, który uwielbiam. Z zapartym tchem czytałam na przykład o pluszowych zasłonach, „(…) które osłaniały wejście na schody i ciągnęły się w malowniczych udrapowaniach – podobne do trenu kobiecej sukni – aż do wyjścia do ogrodu.” O automobilach, nie samochodach. Zegar również wybijał godziny inaczej, po swojemu jak w „pięć minut na pierwszą w nocy”. Jak autor sam przyznał w Posłowiu, „cierpi” na „(…) detaliczność opisu”. Ta detaliczność nie męczy, nie przeszkadza, ona tylko wzbogaca odbiór. Czy ktoś z Was słyszał o prywatnych pokojach dla towarzystwa na tyłach restauracji? Czy kojarzycie z powieści zawód karmicielek wszy? Ja nie. Niektóre opisy aktów niemieckiej przemocy skierowane przeciwko polskim mieszkańcom, również okazały się rzeczywistymi faktami historycznymi. Za to autorowi dziękuję. Za tę wiedzę, którą zdobyłam, a o której nie miałam pojęcia.

A sam Edward – dla niektórych Edzio – Popielski? Cóż, przypomina mi Kojaka. Łysy, przez dwa „s”, postawny, zaangażowany, bezlitosny i na wskroś męski, we wszystkich aspektach męskości. Posiada jednak cechy ludzkie. Cierpi, czym mnie autor całkowicie zaskoczył, na padaczkę i posiada kilkunastoletnią córkę Małgorzatę, zwaną Ritą. Mimo, że jest to dziesiąty tom cyklu, głównego bohatera poznałam w pełnej krasie z opisów w książce. To dowód, że książkę można czytać oddzielnie, nie znając wcześniejszych przygód Łyssego.

Można, a nawet należy ją czytać, bo czyta się ją wybornie. Nie jak książkę, o której zaraz zapomnimy. Czyta się ją jak arcydzieło szpiegowskie. Choć dla mnie to nowy gatunek, więc przyznaję, nie mam porównania. Do tego ten język. W każdym zdaniu stosowany z rozmysłem. Każde słowo zdaje się być przemyślanie dwa razy. Każde słowo nie jest przypadkowe. Jak na prawdziwego filologa przystało. Aż czuję wewnętrzny niepokój na myśl, jak oceni konstrukcję tej recenzji, gdy kiedyś przyjdzie mu rzucić na nią okiem.

Reasumując, uczta dla oczu i wyobraźni. Jeśli lubicie fabuły inteligentne i nieoczywiste, ta książka Wam się spodoba. Polecam.

Moja ocena: 9/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak.