„Perswazje” Jane Austen

PERSWAZJE

  • Autorka: JANE AUSTEN
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 312
  • Data premiery: 30.08.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 1962r.
  • Data premiery światowej: 1817r. (wydanie pośmiertne)

Perswazje” po raz pierwszy ujrzały światło dzienne w 1817 roku. Jane Austen nie doczekała wydania swego ostatniego, ukończonego dzieła. Zmarła w dniu 18 lipca 1817r. w Winchesterze przeżywszy 42 lata (ur. 16 grudnia 1775r.) Pośmiertnie w tym samym roku wydano również „Opactwo Northanger” . Sama Autorka mimo, że specjalizowała się w opisywaniu życia angielskiej klasy wyższej z początku XIX wieku, urodziła się w rodzinie duchownego kościoła anglikańskiego. Sławę zdobyła za życia publikując kolejno powieści „Rozważna i romantyczna” (1811r.), „Duma i uprzedzenie” (1813r.), „Mansfield Park” (1814r.) i „Emma” (1815r.). Wszystkie jej książki swego czasu przeczytałam. Wiele z nich zobaczyłam również na ekranie. Twórcy i kinowi, i telewizyjni uwielbiają prozę Jane Austen. Najczęściej na ekran przenoszono „Dumę i uprzedzenie” , 1938, 1940, 1952, 1958, 1967 (TV), 1980, 2003, 2005; w 2004 r. zrealizowano także specyficzną, indyjską wersję oraz w 1995 (serial TV), 2012- współczesna adaptacja zatytułowana „Pamiętniki Lizzie Bennet „, w której tytułowa Lizzie opowiada o codziennych perypetiach rodzinnych, źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Jane_Austen z dnia 18.09.2022r.) Ekranizację najnowszych „Perswazji” aktualnie można zobaczyć na platformie Netflix. W rolach głównych Dakota Johnson i Cosmo Jarvis.

Wydawnictwo @Zysk i S-ka przepiękne klasyczne wydanie „Perswazji” wprowadziło do sprzedaży 30 sierpnia 2022 roku w tłumaczeniu Katarzyny Krawczyk. Po raz pierwszy w Polsce publikacja pojawiła się w 1962 roku, dzięki Państwowemu Instytutowi Wydawniczemu, w przekładzie autorstwa Anny Przedpełskiej – Trzeciakowskiej. Z zaciekawieniem przystąpiłam do lektury tej klasycznej literatury, w której prym wiodą losy Anny Elliott.

Baronet Sir Walter Elliot, próżny i skupiony na sobie właściciel Kellynch Hall doprowadza do jego upadku. Jest zmuszony przeprowadzić się do Bath i wynająć posiadłość admirałowi floty morskiej o nazwisku Croft. Jego córki, najstarsza Elżbieta Elliot, średnia Anne Elliot oraz najmłodsza Mary Musgrove –żona Karola Musgrove, którą poślubił, jak Anne odrzuciła jego oświadczyny, starają sobie na nowo ułożyć życie, po stracie ojcowizny. Okazuje się, że sama przeprowadzka nie jest jedynym zaskoczeniem. Państwa Croft odwiedza Kapitan Fryderyk Wentworth – brat pani Croft, z którym Anne swego czasu była zaręczona. Do małżeństwa jednak nie doszło ze względu na brak akceptacji kandydata przez jej otoczenie. Wentworth staje się jednak aktualnie smakowitym kąskiem w okolicy dla dobrze urodzonych pań. Szczególnie darzą go sympatią Luiza i Henrietta Musgrove, siostry szwagra Anne. Czy  dawne uczucia między Anne  a Fryderykiem odżyją? Czy przypadkowe spotkanie zamieni się w miłosną pogawędkę? Czy jednak Anne pisane będzie zamążpójście z bogatym i utytułowanym kuzynem?

(…) chociaż każdy zawód jest potrzebny i na swój sposób zasługuje na szacunek, jedynie ci, którzy nie muszą się zajmować pracą, lecz prowadzą regularny tryb życia, na wsi, we własnym rytnie, żyjąc tym, co ich zajmuje i na własnej ziemi, bez męki związanej z usiłowaniem zdobycia czegoś więcej, tylko ci jak mówię, doświadczają w pełni błogosławieństwa zdrowia i dobrego wyglądu.” -„Perswazje” Jane Austen.

Ależ Autorka lubowała się w napuszonych, rozbudowanych wypowiedziach!!! Praktycznie już zapomniałam jak może brzmieć angielska klasyka sprzed ponad dwustu lat😉. Nie zmienia to faktu, że książka zasługuje na znalezienie się w Waszych planach czytelniczych. Warto znać klasyczne powieści, które swego czasu namieszały w angielskiej society. Kompletnie nie wiem, co sobie myślały czytelniczki i czytelnicy zanurzając się w tak wyraziste charakterystyki postaci. Czy odnajdywali/ły w opisach siebie, kogoś bliskiego? Czy od samego początku kwestionowano realność opisywanych figur?

Arystokrata Sir Walter Elliot przedstawiony został jako nieudolny i rozrzutny gospodarz, lubujący się w pięknych strojach i frywolnym ubiorze. Całkowicie skupiony na sobie. Uwielbiający przeglądać się w kilkunastu lustrach, które zdobiły jego garderobę. Najstarsza jego córka, Elżbieta została przedstawiona jako próżna, zarozumiała i egoistyczna kobieta, której nie sposób polubić. Podobnie najmłodsza i najmniej urodziwa Mary. Czytając o jej hipochondryzmie i nieumiejętności radzenia sobie z własnym dzieckiem, a także przewrażliwieniu na punkcie swego pochodzenia społecznego, wręcz współczułam i jej siostrze Anne, która starała się ją wspierać i jej mężowi. Jedynie Anna Elliott z całej rodziny da się lubić. Jako przeciwwaga do swych sióstr, jest obdarzona łagodnym charakterem, pozbawiona egoizmu i niezwykle pomocna. Do tego przepięknej urody, która tylko nieco zbladła przez ostatnie sześć lat. Nie dziw, że ona została główną bohaterką powieści.  Nie dziw, że jej Jane Austen oddała fabułę i na jej szczęściu, najbardziej autorce zależało.

Motyw przewodni książki nie zaskakuje. Jane Austen lubowała się w tematach związanych z kobiecością we współczesnych sobie czasach. Skupiała uwagę na troskach związanych z dobrym zamążpójściem, ograniczeniami płci, a także niesprawiedliwością wynikającymi z praw dziedziczenia. Język jest bardzo rozbudowany. Charakteryzuje się, jak wspomniałam powyżej, kwiecistymi opisami. Choć z drugiej strony, autorka skupia się głównie na bohaterach, relacjach ich łączących, pochodzeniu i myśleniu o sobie, i innych. Jakby chciała zwrócić szczególną uwagę na socjologiczny aspekt fabuły. W książce brakuje wręcz barwnych opisów przyrody, scenografii, czy nawet strojów, którymi zawsze zachwycają kostiumowe ekranizacje. Czytając musiałam posiłkować się wspomnieniami z obejrzanych przez siebie filmów i seriali, by momentami wczuć się w opisywaną historię.

Bez wątpienia „Perswazje” to książka dla fanów klasycznej literatury. Nie znajdziecie w niej wartkiej akcji, sensacyjnych zachowań, czy inspirujących sformułowań. Chwilami powieść wieje nudą opisując koleje losu pewnej arystokratycznej, zubożałej rodziny, w której nie ma męskiego dziedzica, a córki muszą liczyć na dobre zamążpójście. Lubicie takie klimaty? Jeśli tak, to zerknijcie na najnowsze wydanie „Perswazji” Jane Austen, która swego dzieła nie zdążyła wziąć do ręki.

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Zysk i S-ka.

„Pani McGinty nie żyje” Agatha Christie

PANI MCGINTY NIE ŻYJE

  • Autorka: AGATHA CHRISTIE
  • Cykl: HERKULES POIROT (tom 28)
  • Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE
  • Seria: JUBILEUSZOWA KOLEKCJA AGATHY CHRISTIE
  • Liczba stron: 256
  • Data premiery w tym wydaniu: 24.08.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 1.01.1991r.
  • Data premiery światowej: 1952r.

Po „Zagadce Błękitnego Ekspresu” z 1928 roku, „Morderstwie na polu golfowym” z 1923 roku i „Rendez-vous ze śmiercią” wydanego w oryginale w 1938 roku, przyszedł czas na „Pani McGinty nie żyje”. Powieść Agathy Christie, która po raz pierwszy ujrzała światło dzienne w 1952 roku, a więc po trzydziestu dwóch latach od wydania pierwszej serii cyklu z Herkulesem Poirot. Dzięki @Wydawnictwo Dolnośląskie otrzymałam ten piękny egzemplarz kryminału debiutującego w tym wydaniu w dniu 24 sierpnia br. w ramach Jubileuszowej Kolekcji Agathy Christie. Książka ma swój urok. A treść jak zwykle gwarantuje skomplikowaną zagwozdkę kryminalną, którą potrafi tylko rozstrzygnąć najlepszy detektyw wszech czasów.

Herkules Poirot mimo, że od pierwszej części, ciągle jest emerytowanym sławnym, belgijskim detektywem, rozwiązał już prawie trzydzieści kolejnych trudnych zagadek kryminalnych. Jego ego, jak sam mówi o sobie wzrasta i jest bardziej wymagające.

Jestem Herkules Poirot, wielki, wyjątkowy Herkules Poirot…” -„Pani McGinty nie żyje” Agatha Christie.

Lecz w rzeczy samej komuś o moich talentach niezbędny jest podziw dla siebie samego – a do tego konieczny jest impuls z zewnątrz. Nie potrafię, naprawdę nie potrafię siedzieć cały dzień w fotelu, rozmyślając, jak bardzo jestem godny podziwu. Konieczny jest tu czynnik ludzki. Konieczny jest – jak to się teraz mówi – admirator.” -„Pani McGinty nie żyje” Agatha Christie.

I ten niski, zadufany w sobie człowieczek, o przeogromnym własnym ego kwestionuje wyrok, który zapadł w niezawisłym angielskim sądzie, w obecności ławy przysięgłych w sprawie Pani McGinty. Nic nie znaczącej sprzątaczki, która straciła życie i również schowane pod podłogą dwieście funtów oszczędności. Mimo winy Jamesa Bentleya, jej lokatora Poirot wie, że w tym przypadku osoba ofiary jest mniej ważna, niż postać mordercy. Bentley od razu zostaje wyłączony z grona podejrzanych. Tylko gdzie szukać prawdziwego zabójcy? Jak go szukać wśród zacnych i przyzwoitych mieszkańców Broadhinny?

Ego Poirota rośnie z każdym odcinkiem cyklu😊. W tym tomie przerosło moje oczekiwanie. Zacnym spostrzeżeniem jest uwaga Poirota przesłuchującego młodą kobietę: „Rozczarowany zauważył, że jego nazwisko nie zrobiło na niej wrażenia. Pomyślał, że młodemu pokoleniu zdecydowanie brakuje wiedzy na temat wybitnych postaci.” Mnie te uwagi – wyrażane na swój temat przez sławnego detektywa – nie drażnią, nie męczą. Wręcz przeciwnie z każdym przeczytanym tomem bardziej mnie śmieszą i bawią, szczególnie w kontekście sytuacji, w których zostają rzucone.

Bardzo spodobała mi się postać ambitnej autorki kryminałów, Pani Oliver. Świetnie też została zagrana w serii z Davidem Suchetem w roli Poirota😉. Była moją ulubioną bohaterką. Jej uwagi, lekkomyślny stosunek do teorii i zachowania Poirota są sprytną przeciwwagą dla jego osoby. Ona twierdzi, że „Gdyby to kobieta była szefem Scotland Yardu…” i sugeruje, że sprawa zostałaby ponownie rzetelnie rozwikłana. On zaś uważa; „Dobra żona dbająca o dom, zadająca sobie trud, żeby gotować dla męża. Pochwała to”. Ona się wyzwoliła spod męskiego jarzma będąc autorką poczytnych kryminałów i całkowicie samodzielną finansowo – czyżby pierwowzorem była Christie? On hołduje starym podziałom obowiązków hołubiąc pokorne, usłużne swym mężom i dzieciom  kobiety. Każdy ciągle w swoją stronę, a spotkanie tych dwóch światów zawsze wypada ciekawie.

O dziwo Poirot w „Pani McGinty nie żyje” potrafi nawet kłamać i robi to z „kamienną twarzą”. Jego cechy zmieniają się wraz z upływem lat i upływem wieku, w którym Christie pisała historie o nim. Kilkadziesiąt lat z jednym bohaterem musiało odcisnąć na niej piętno. Nudziła się zapewne jego postać i jej, i po trochę czytelnikom. Pewnie dlatego od czasu do czasu dodawała do niej nieco nowości, mniejszej przewidywalności i bardzo jaskrawych cech. Dobrze to wyszło Poirotowi. Zdaje się być w tym tomie bardziej ludzki, bardziej omylny, mniej fikcyjny.

A sama kryminalna intryga? Ciekawa. Jedna z najciekawszych. Idealnie wkomponowała się w kobiecy świat, w którym stare urazy i straty nigdy nie wyparowują same w powietrze. Gdzie stare krzywdy muszą być, nawet po kilkudziesięciu latach, zadośćuczynione.

Która z nich to zrobiła? Czy Eva Kane? Czy Janice Courtland? A może mała Lily Gamboll lub „niczego nieświadoma żona mordercy” Vera Blake? Im więcej podejrzanych kobiet, tym lepiej. Im więcej pytań, tym klasyczny kryminał staje się bardziej interesujący. Zachęcam Was do intelektualnej pracy przy wykorzystaniu Waszych szarych komórek. Udanej lektury w poszukiwaniu prawdziwego zbrodniarza😊.

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Dolnośląskiemu!

„Anne z Zielonych Szczytów” Lucy Maud Montgomery

ANNE Z ZIELONYCH SZCZYTÓW

  • Autorka: LUCY MAUD MONTGOMERY
  • Wydawnictwo: MARGINESY
  • Cykl: ANIA Z ZIELONEGO WZGÓRZA (tom 1)
  • Liczba stron: 384
  • Data premiery w tym wydaniu: 26.01.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 1912r.
  • Data premiery światowej: 1908r.

@wydawnictwomarginesy podejmuje się iście heroickiego zadania😊. Znane na skalę światową dzieła literatury powszechnej tłumaczy na nowo z oryginału i przedstawia w zmienionej, uaktualnionej wersji współczesnemu pokoleniu. Nowe tłumaczenie Zaś słońce wschodzi Ernesta Hemingwaya przypadło mi do gustu. W recenzji na moim blogu napisałam nawet „(…) samo wnętrze zachwyca nowym tłumaczeniem Macieja Potulnego, który wykonał kawał dobrej roboty tłumacząc w sposób bezpośredni, prosty, naturalny zachowując jednocześnie dynamiczność i męskość prozy autora. Tak!!! Zdecydowanie ta wersja bardziej przypadła mi do gustu.”, a ja nie jestem skora do zmian😉. Z takim samym nastawieniem przystąpiłam do zapoznawania się z nową wersją Ani, już nie z Zielonego Wzgórza, lecz z Zielonych Szczytów. Pierwszy tom serii mający premierę w styczniu br. w zmienionej formie i po ponownym tłumaczeniu, trafił do mnie wraz z książką „Anne z Avonlea” jako uzupełnienie egzemplarza recenzenckiego. Nie ukrywam, że zacieram też ręce na trzecią cześć tomu pt. „Anne z Redmondu”, która premierę będzie miała w sierpniu. Czy Ania z Zielonych Szczytów, z Avonlea i z Redmondu (słyszał ktoś o tej miejscowości?😊) jest wciąż tą samą Anią?

Jedenastoletnia Ania Shirley, rudowłosa dziewczynka chcąca nazywać się Kordelią, przypadkowo trafia z sierocińca do rodzeństwa Maryli (ooops Marilli) i Mateusza Cuthbertów zamieszkałych na Wyspie Księcia Edwarda. Mimo początkowej niechęci do dziewczynki, która miała być adoptowanym chłopcem, Ania pozostaje u  Cuthbertów i staje się nieodłączną towarzyszką bezdzietnego rodzeństwa w starszym wieku. Brak wystarczającej siły, by pracować jako młody chłopak Ania nadrabia zaangażowaniem w prace domowe i naukę niosąc rodzeństwu wytchnienie oraz radość, którego do chwili obecnej brakowało w domostwie.

Jestem niekwestionowaną fanką Ani od najmłodszych lat. Dla mnie była bohaterką literacką pierwszego wyboru. Książkę czytałam wielokrotnie, nawet jako młoda dorosła. Rudzielec entuzjastycznie nastawiony do świata, mimo swego sieroctwa i kolejnych odrzuceń nie mógł nie sprawdzić się ponad sto lat temu, gdy świat ogarniała co rusz wojenna zawierucha, a temat sieroctwa dzieci był zrzucany na margines. Wtedy to Lucy Maud Montgomery wymyśliła bohaterkę, która miała dać czytelnikom, szczególnie młodym nadzieję, że możliwa jest zmiana swego losu, nawet jeśli dzieje się to niespodzianie i trzeba na nią czekać trochę czasu.

Dużo czytałam i słuchałam o nowym tłumaczeniu Anny Bańkowskiej. Sama zastanawiałam się, czy zmiana tytułu klasyki literatury pięknej dedykowanej młodzieży, wyjdzie publikacji na dobre. Czy to nie przesada, nie zbytnie naruszenie pewnego sacrum. Przecież Ania od zawsze, czyli od 1912 roku była dla polskiego czytelnika z Zielonego Wzgórza😊. Do książki podeszłam trochę jak do wariacji platformy Netflix „Ania nie Anna”. Serial pokazał „Anię z Zielonego Wzgórza”  wzbogaconą o wątki homoseksualizmu, integracji społecznej z czarnymi obywatelami, czy wykorzystania nieletnich wersji. „Anię z Zielonego Wzgórza” , której do oryginału było jednak bardzo, ale to bardzo daleko. Okazał się jednak ciekawym doświadczeniem, który bynajmniej nie zmniejszył mojej sympatii do tej rudej, zadziornej dziewczynki, której ktoś nagle odmienił, całkiem przypadkowo, cały świat. Przyznaję więc od razu, że jako królik doświadczalny „Anne z Zielonych Szczytów” w tłumaczeniu z oryginału przez Annę Bańkowską sprawdziła się znakomicie.

Język jest prostszy bardziej zrozumiały, niż wydanie, które posiadam od wieków na mojej półce😊. Ania, czy Anna, czy Anne to ciągle ta sama dziewczynka. Pełna marzeń, ambitna, niezwykle szczera i dająca wytchnienie swym opiekunom mimo licznych, niespodziewanych przygód. Tłumaczenie nie jest złe. Nie mogę tak go ocenić. Jest inne. Jest bliższe oryginałowi. Tłumaczka wyzbyła się górnolotnego stylu na rzecz dostosowania treści dla odbiorców z rocznika po 2000 roku. Wiernie odzwierciedliła wzruszające i śmieszne momenty. Mimo, że mój rocznik to lata długo, długo przed rokiem milenijnym książka i mnie wzruszyła, i rozbawiła. Wzbogacona została też o piękne ilustracje, które urozmaicają czytanie i zaciekawiają dodatkowo czytelnika, szczególnie młodego.

Wyobrażacie sobie, że ta książka ma już 114 lat!!! To wręcz niesamowite, że mogłam ją przeczytać w nowym przekładzie. Za to serdecznie dziękuję i Wydawnictwu, i Tłumaczce. Dla mnie to nadal number one wśród książek dla dziewczynek. Odnajduję w niej ciepło, miłość i wartości, o których dawno zapomnieliśmy we współczesnym świecie. Wyjątkowa powieść, która nigdy nie powinna odejść w zapomnienie. SZCZERZE POLECAM TO WYDANIE !!!

Moja ocena: 9/10

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od Wydawnictwa Marginesy, za co bardzo dziękuję.

„Morderstwo na polu golfowym” Agatha Christie

MORDERSTWO NA POLU GOLFOWYM

  • Autorka: AGATHA CHRISTIE
  • Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE
  • Cykl: HERKULES POIROT (tom 2)
  • Seria: JUBILEUSZOWA KOLEKCJA AGATHY CHRISTIE
  • Liczba stron: 223
  • Data premiery w tym wydaniu: 27.04.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 1.01.1999r.
  • Data premiery: 3.08.2008r.

Ależ uwielbiam tę kolekcję jubileuszową od @Wydawnictwo Dolnośląskie!!! Kolekcja powstała z okazji stulecia debiutu Agathy Christie, który obchodzony jest od 2020 roku. To właśnie w 1920 roku wydawca Christie ukazał światu dziennemu twórczość tej królowej kryminału wydając „Tajemniczą historię w Styles”, do którego zresztą nawiązuje fabuła „Morderstwa na polu golfowym” (data premiery: 27 kwietnia br.). Nie mogę doczekać się kolejnych części cyklu wydanych w tak wyszukanej formie. Wydawca obiecuje ich łącznie dziesięć😊. Gruba oprawa, papier kredowy mile szeleszczący przy przewracaniu kartek. I sam Poirot twierdzący nierzadko „Nie mogę się mylić! Fakty, rozpatrzone metodycznie i we właściwym porządku, dają tylko jedno rozwiązanie. Z pewnością mam rację. Na pewno mam rację!”.

Południowoamerykański milioner P. T. Renauld mieszkający we francuskim Merlinville-Sur-Mer zaprasza Herkulesa Poirota do wilii Geneviève. W rozpaczliwym liście prosi go o pomoc w bardzo delikatnej sprawie. Niestety nie dane było spotkać się tym dwóm mężczyznom. W chwili przyjazdu słynnego detektywa i jego współpracownika Kapitana Hastingsa pan domu już nie żyje. Poirot zastaje na miejscu pogrążoną w żalu wdowę, zdziwionych pracowników wilii, sędziego śledczego Hauteta, miejscowego detektywa Girauda w swej zuchwałości nie przypominającego w niczym inspektora Jappa i komisarza Luciena Bexa znajomego sprzed lat. Okazuje się, że grono osób mających znaczenie w śledztwie jest znacznie szersze. Nawet nieznajoma Hastingsa z pociągu do Calais każąca nazywać się Kopciuszkiem jest związana z willą Geneviève. Tak samo jak sąsiadka Pani Daubreuil i jej prześliczna córka Marthe zakochana w synu zmarłego Jacku Renauldzie. Podejrzenia szerzą się na wszystkie strony, chociaż największy motyw miał sam syn Renaulda. A szare komórki Poirota do momentu rozwiązania zagadki nie mogą zaznać spokoju.

Przyznaję jestem człowiekiem staromodnym. Według mnie kobieta powinna być kobieca. Nie mam cierpliwości do tych wszystkich nowoczesnych neurotycznych dziewcząt słuchających od rana do wieczora jazzu, palących i dymiących jak komin i mówiących językiem, który mógłby wywołać rumieniec na twarzy przekupki…”-„Morderstwo na polu golfowym” Agatha Christie.

Hm…a cóż by powiedział prawdziwy Kapitan Hastings gdyby spotkał współczesne panie i panny? Tego nigdy się nie dowiemy, bo ten którego znamy, powstał na kartach książki z 1923 roku, gdy nie tylko mężczyźni, ale również kobiety miały pewne oczekiwania w stosunku do płci pięknej. Sama Christie jest tego najlepszym przykładem. Utrzymująca dom, odnosząca sukcesy pisarka kryminałów, w całej serii o słynnym, belgijskim detektywie nie zająknęła się ani słowem na temat szarych komórek żyjących w mózgach kobiet. Wszystkie jej bohaterki są albo mściwe, albo trzpiotowate, albo nieszczęśliwie zakochane, albo dziecinne. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Na zbrodnie reagują odrętwieniem, utratą przytomności, poczuciem strachu. I co ważne, prawie nigdy nie mają swojej wizji tępo wpatrując się w Poirota i innych mężczyzn uczestniczących w śledztwo. Nawet ich pytania dotyczące teorii śledczych są nadzwyczaj naiwne i nieżyciowe. Gdyby nie seria z Panną Marple pewnie Christie nie należałaby do jednych z moich ulubionych pisarek kryminałów. A tak, postacią Marple autorka zmyła hańbę stereotypowego i szowinistycznego podejścia do kobiet stwarzając postać inteligentnej, niepozornej kobiety o której czytam z przyjemnością.

Trochę odbiegłam od tematu😉. A to wszystko przez oklepaną wypowiedź  Hastingsa z pierwszych stron książki, która składa się z zatytułowanych krótkich rozdziałów, których jest dwadzieścia osiem. Każdy tytuł rozdziału wprowadza czytelnika w jego fabułę. O tajemniczym Kopciuszku, którego poznał Hastings dowiadujemy się z rozdziału zatytułowanego „Towarzyszka podróży”, a o podobieństwie sąsiadki Pana Renauld do Madame Beroldy z rozdziału o tytule „Fotografia”. Kryminał pisany jest z perspektywy Kapitana Hastingsa, który jest jego narratorem. Relacjonuje przygody swoje i słynnego Poirota, tak jak dr Watson czynił to w przypadku Sherlocka Holmesa. Przy czym Hastings jest przerażająco ciapowaty, utrudniający śledztwo, zachowujący się jak słoń w składzie porcelany, dla którego podstawy prowadzenia spraw kryminalnych wydają się bardzo odległe. Wystarczy tylko go poprosić, by na przykład zwiedzić miejsce w którym przechowywane jest narzędzie zbrodni i sam zamordowany. Ta bezmyślność nadal mnie irytuje. W sposób bardziej dosadny w literaturze, niż w serialu o którym wspomniałam przy okazji recenzji „Zagadki Błękitnego Expresu” (recenzja na klik).

Książka napisana jest w stylu właściwym dla Poirota. Mamy mądrego detektywa, dla którego ślady i technika jest mniej ważna w śledztwie niż oczy, myśli, gesty, słowa i własne szare komórki, które Poirot zmusza ciągle dla ciężkiej pracy. Mamy człowieka żyjącego w kosmopolitycznym świecie, przemierzającego Francję i Anglię praktycznie dzień po dniu, byle tylko zdobyć odpowiedzi na nowe pojawiające się w śledztwie pytania. I mamy jego fajtłapowatego kolegę jako przeciwwagę, jako tło dla jego geniuszu. Sam Poirot w stosunku do Hastingsa przyjął rolę „papcia”, rolę opiekuna niesfornego dziecka, któremu wiele się wybacza. Do tego cała gama podejrzanych i pewne ciekawe spostrzeżenia z początku śledztwa na które zwraca uwagę słynny detektyw, a które mają znaczenie na końcu, jak na przykład długość płaszcza. Intryga jest zagmatwana. Sięga wielu lat wstecz i błędów, które zostały popełnione, za które często płaci się w teraźniejszości. Postaci kobiece, jak wspomniałam uprzednio, bardzo słabe. Nie ma żadnej silnej postaci, co zmniejsza atrakcyjność tej części. Mimo, że Poirot mówi o inteligencji i sile niektórych bohaterek z samej fabuły nie sposób tego wyczytać. Jakby autorka zapomniała nakreślić pewne interesujące cechy odpowiadające opinii sławetnego detektywa.

„Morderstwo na polu golfowym” to tak naprawdę drugi tom cyklu o słynnym detektywie zaraz po „Tajemniczej historii w Styles” wydanej w 1920 roku. Christie Poirota osadziła jeszcze w 33 publikacjach (w okresie od 1920 do 1975 roku). Postać i bohaterowie poboczni dojrzewali wraz ze swoją autorką. Trudno porównywać początki postaci z jej kontynuacjami, które tak naprawdę następowały po upłynięciu półwiecza, kiedy świat wyglądał inaczej i jego postrzeganie zmieniło się również drastycznie. Mi dodatkowo zabrakło odzwierciedlenia charakteru i scenografii miejsc, w których Christie osadziła akcję. Piękna, bogata willa, milionerzy, przepiękne panie. To wszystko wspomniane zostało mimochodem, bez pięknego i szczegółowego opisu. Przez co chwilami nie potrafiłam wczuć się w świat opisywany praktycznie sprzed stu lat, nie czułam tej przeszłej aury, tego minionego klimatu. Napisana trochę w żołnierskim stylu. Składająca się praktycznie z samych dialogów.

Książka dla fanów Christie i dla fanów Poirota w przepięknym, stylowym wydaniu. Musicie ją mieć na swojej półce. Udanej lektury!

Moja ocena: 6/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Dolnośląskiemu!

„Arsène Lupin kontra Herlock Sholmès” Maurice Leblanc

ARSÈNE LUPIN KONTRA HERLOCK SHOLMÈS

  • Autor: MAURICE LEBLANC
  • Wydawnictwo: ZYSKI I S-KA
  • Seria: ARSENE LUPIN. TOM 2
  • Liczba stron: 296
  • Data premiery: 11.01.2022r.
  • Data pierwszego polskiego wydania: 01.01.1927r.

Uwielbiam Sherlocka Holmesa w wykonaniu Benedicta Cumberbatcha, a Watsona w roli Martina Freemana. Serial oglądałam już kilkakrotnie. Słysząc o pojedynku z Arsènem Lupinem nie potrafiłam odmówić sobie lektury, mimo, że autor opowiadań o najsłynniejszym detektywie sir Arthur Conan Doyle zgody na użyczenie bohatera do powieści Maurice’a Leblanca nie wyraził. Mamy więc oryginalnego złodzieja gentelmana Arsène’a Lupin i nieco zmienionego Herlocka Sholmèsa posiadającego niewiarygodne umiejętności dedukcyjno-poznawcze jak postać grana przez Cumberbatcha. Książka „Arsène Lupin kontra Herlock Sholmès” Wydawnictwa @Zysk i S-ka premierę miała 11.01.2022r. Wydana została przepięknie. A środek….cóż piękna literacka klasyka😊.

(…) A jaki rozgłos wywołało wkroczenie słynnego angielskiego detektywa, Herlocka Sholmèsa! Cóż za poruszenie po każdym zwrocie akcji punktujących pojedynek tych dwu wielkich artystów!…” – „Arsène Lupin kontra Herlock Sholmès” Maurice Leblanc.

„Arsène Lupin kontra Herlock Sholmès” to drugi zbiór opowiadań Maurice’a Leblanca z Lupinem w roli głównej” – z opisu Wydawcy. W pierwszym tomie zatytułowanym „Arsene Lupin. Dżentelmen włamywacz” (recenzja na klik) Herlock Sholmes pojawia się na chwilę, jak wisienka na torcie. W epizodach opisanych w drugim diariuszu słynny, angielski detektyw odgrywa kluczową rolę. W zetknięciu z fantazyjnymi metodami Lupina tropi go, śledzi, dedukuje motywy i sposoby złodziejskich intryg. Do tego próbuje złamać siatkę pomocników Lupina przy wsparciu miejscowej, francuskiej policji z inspektorem Ganimardem na czele. A wszystko zaczyna się od kradzieży z pozoru niewiele wartego sekretarzyka zakupionego przez Pana Gerbois’a w prezencie dla swej córki, który zniknął wraz z cenną zawartością, z losem o numerze 514 serii 23.

Nie zdradzę, który z wybitnych umysłów klasycznej literatury wygrał w tym starciu gigantów. Napiszę tylko, że jeden drugiego starał się w każdym calu przechytrzyć. I chwilami i jeden, i drugi wygrywał tę walkę. By nie zniechęcić Was do recenzowanej książki skupię się na jej licznych walorach. Po pierwsze narracja. Narratorem jest kronikarz, przyjaciel i powiernik Lupina. Zwraca się do czytelnika bezpośrednio wkręcając go w swoistą grę.  

Za każdym razem, gdy zamierzam opowiedzieć którąś z niezliczonych przygód jakie składają się na życie Arsène’a Lupina, odczuwam prawdziwą rozterkę, bo wciąż mi się zdaje, że nawet najbanalniejsza z nich jest już doskonale znana wszystkim…” – „Arsène Lupin kontra Herlock Sholmès” Maurice Leblanc.

A o Herlocku narrator wspomina: „(…) można się zastanawiać czy on sam nie jest jakąś mityczną postacią, bohaterem żywcem wyjętym z mózgu jakiegoś wielkiego powieściopisarza, takiego jak na przykład Conan Doyle” – „Arsène Lupin kontra Herlock Sholmès” Maurice Leblanc.

Herlock oczywiście też ma swojego „przyjaciela i konfidenta”, który nazywa się Wilson. Wilson jest zawsze przy jego boku wspierając go i asystując w trakcie śledztw. Po drugie znikanie. Jest to cecha Lupina przy każdym występku. Znika bez śladu sprawca kradzieży mahoniowego biurka, znika morderca starego barona i znika również cenny diament, którego odnalezienia podejmuje się Sholmès. Te znikanie jest esencją pojedynku pomiędzy dwoma bohaterami. Po trzecie wegetarianizm. I tu niespodzianka. Lupin jest wegetarianinem „z powodów higienicznych”. To było dla mnie odkrycie, że już ponad sto lat temu doceniano cenny wpływ na organizm człowieka w dawkowaniu tłuszczów zwierzęcych. Przy czym ten wegetarianizm jest czasem łamany, gdy jak sam mówi Lupin „nie chce się wyróżniać w towarzystwie”. Po czwarte osobowość sprawcy. Mówiąc jego słowami „(…) wszystko polega na niebezpieczeństwie! Na nieustannym poczuciu zagrożenia! Trzeba nim oddychać jak powietrzem, zauważać go wokół siebie, jak węszy, ryczy, śledzi bezustannie, zbliża się… A pośród tej burzy pozostać spokojnym, nie drgnąć! Bo inaczej jesteś zgubiony”. To poczucie niebezpieczeństwa dla Lupina jest jak narkotyk, on go potrzebuje, by żyć, by przeżyć.

Metody zbrodni nie są tak fantazyjne jak w serialu z Benedictem Cumberbatchem. Fantazja autora nie sięgała na wiek po czasach, w których żył. Bez wątpienia jednak pozycja jest warta uwagi. Jest to klasyka  w pełnym tego słowa znaczeniu. Użyte zwroty, metody postępowania, opisana logika to wszystko zwarło się w jedną komplementarną całość. Każdy wątek został pociągnięty z właściwą sobie uwagą. Który z gentelmanów okazał się przegrany? Nie napiszę. Przeczytajcie proszę sami.

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Duch” Arnold Bennett

DUCH

  • Autor: ARNOLD BENNETT
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 261
  • Data premiery w tym wydaniu: 28.09.2021r.
  • Data 1 polskiego wydania: 01.01.1923r.
  • Data premiery światowej: 01.01.1907r.

Uwielbiam te wydania butikowe Wydawnictwa @Zysk i S-ka. Twarda oprawa, gruby papier, zszyte strony i niebanalna okładka. Ostatnio zachwycałam się wznowioną książką pt. „Portret Doriana Graya” Oscara Wilde’a. Mimo, że nie czytałam żadnej książki Arnolda Bennetta, angielskiego pisarza, musiałam sięgnąć po najnowsze wydanie „Ducha”. Zrobiłam to głównie z powodu…..tłumacza. Dotychczasowe tłumaczenia Pana Jerzego Łozińskiego uważam za arcydzieła. Tak bardzo, że zastanawiam się, ile w tym zasługi autora, a ile tłumacza😉. Mimo, że „Duch” w tym wydaniu miał premierę dosłownie trzy dni temu, tj. 28 września br., ja już jestem po lekturze. Musiałam jak najszybciej, dowiedzieć się, czy tłumaczenie Pana Jerzego Łozińskiego również uznam za wybitne. Tym bardziej, że to przekład nie byle jakiej pozycji, bo powieści wydanej po raz pierwszy ponad sto lat temu, w 1907 roku😊.

Arnold Bennett stworzył historię wielowymiarową. Wątek główny oparł na dwóch bohaterach, to przepiękna sopranistka Rosetta Rosa, która złamała do tej pory wiele serc oraz świeżo upieczony lekarz Carl Foster. Losy tych dwojga stykają się dzięki znajomości z kuzynem Fostera, Sullivanem Smithem. Dzięki niemu Carl dosięga zaszczytu poznania rozkosznej Rosy. Dzięki niemu Carl wkroczył w świat operowy, świat międzynarodowych sław. Dzięki niemu poznał wybitnego śpiewaka – Arlescę. A także dzięki niemu poznał świat pełen pogardy dla innych, poczucia wiecznej wyjątkowości, przepychu, bogactwa i wyższości. Poznał życie w świecie, gdzie nie ma miejsca na zdrową konkurencję, wyrozumiałość, wspieranie się. Jest ciągła walka i walka o wszystko, o widza, o pozycję, o pieniądze, o atencję, o miłość i o uwielbienie. Jak w tym świecie całkowicie dla niego nowym poradzi sobie dobroduszny i sympatyczny Carl. Czy wytrzyma niespodziewane spotkania z tajemniczym jegomościem i zdoła zdobyć serce Rosy?

Nie było zaskoczenia. Jerzy Łoziński jak zawsze w formie. Jego przekład wręcz doskonały. Oddał cały styl, język, grację i specyfikę angielskiego oryginału wprowadzając czytelnika w świat dawno zapomniany, świat krynolin, kosztowności, naiwności w relacji z innymi. To wielka umiejętność wprowadzić współczesnego czytelnika w rzeczywistość sprzed stu lat, w sposób, który go nie męczy, a wręcz zachwyca.

Nie będę ściemniać. Bardzo podobała mi się ta książka, mimo, że wątek tytułowego ducha kompletnie nie przypadł mi do gustu. Spodobała mi się jednak rzeczywistość opisana w bardzo skrupulatny sposób. Jakby Bennett chciał, by książka dawała pełne światło czytelnikowi, który kiedyś, właśnie może za sto lat lub dłużej będzie ją czytał. Idealne odzwierciedlił relacje, zawiść, stosunek kobiet do mężczyzn i odwrotnie. Te wszystkie victorie, fiakry, czy broughamy uniosły moje myśli daleko wstecz, w Londyn z początków XX wieku i ten Londyn idealnie wpasował się w moje oczekiwania. Z jednej strony mroczny, tajemniczy, osnuty mgłą, z drugiej pełen wigoru, atrakcji, okoliczności, rautów, wieczerzy wystawnych i spirytualistycznych seansów oraz występów artystów o światowej sławie. Sam Carl jako bohater został „skrojony” z jednej strony bardzo wnikliwie i adekwatnie do czasów, w których przyszło mu żyć na kartach tej książki, z drugiej jakby z cynicznie, drwiąco. Z jednej strony szarmancki, dobrze wychowany, wykształcony, potrafiący trzymać prawdziwe emocje na wodzy, z drugiej ciągle afirmujący się własną osobą, według niego niewystarczająco obeznaną w świecie, niezbyt męską, niezbyt odważną. Jakby ciągle myślał o sobie, że nie jest wystarczająco dobry. Autor kilka razy „pstryknął mu w nos” wkładając w jego myśli wręcz przezabawne, szczególnie w odniesieniu do opisanej sceny, dywagacje, spostrzeżenia i samooceny. Ta perspektywa Carla dodała książce uroku i czyni ją momentami zabawną. Sama narracja też mi się podobała. Jest to narracja pierwszoosobowa z perspektywy Carla. A jak już wspomniałam powyżej, jest to bohater o zróżnicowanej osobowości, dlatego jako narrator spisał się moim zdaniem przewybornie.

O motywie z tytułowym duchem już wspomniałam. Dodam, że nie urzekł mnie również sposób rozegrania relacji Rosetty z Panią Deschamps. Sama Rosetta też mnie nie przekonała. Chwilami zachowywała się jak trzpiotka, momentami jak prawdziwa światowa i wyniosła diva, a innym razem jak bardzo dojrzała, mimo swoich dwudziestu dwóch lat, kobieta potrafiąca postawić na swoim, używająca bardzo trafnych i inteligentnych argumentów. Trudno jednak pastwić się nad autorem, kiedy to on miał pomysł na głównych bohaterów i to on ten pomysł spożytkował. Nie ja. Nie czytelnik. Moja rola sprowadza się tylko, by skromnie odczytać i spróbować odpowiedzieć na pytanie; co tak naprawdę autor miał na myśli?

Ile się może zdarzyć w trakcie podróży do Paryża, czy to w pociągu, czy na statku? Ile nieszczęść może spowodować chora rywalizacja pomiędzy primadonnami? Ile smutku może przysporzyć wszystkim wokół śmierć ukochanego Rosy, Lorda Clarenceuxa? Ile pozostanie z racjonalnego, oświeconego młodego lekarza, gdy do gry wchodzi nieproszony tajemniczy mężczyzna, który nieproszony zasada w fotelu gospodarza? Ile pytań można zadać do powieści która ma niewiele ponad 260 stron? Oj wiele, gdyż wiele na tych niespełna trzystu stronach się dzieje. Dlatego warto sięgnąć po tę książkę i przeżyć przygodę w iście angielskim stylu, w iście na wskroś londyńskiej rzeczywistości. Miłej lektury!!!

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

Recenzja premierowa: „Sielanki” George Saunders

SIELANKI

  • Autor: GEORGE SAUNDERS
  • Wydawnictwo: ZNAK
  • Liczba stron: 236
  • Data premiery: 29.09.2021r.
  • Data premiery światowej: 08.09.2001r.

Czego spodziewać się po George’u Saundersie, amerykańskim, utytułowanym pisarzu? Wie ktoś, coś? Ja nie miałam zielonego pojęcia, ani różowego, ani niebieskiego. Na przykład, uwielbiam Johna Irvinga. Saunders porównywany jest natomiast do Marka Twaina. Czytając jednak opis Wydawcy „Sielanek” od razu załapałam bakcyla. Zapewnienie @wydawnictwoznakpl, że Autor „brawurowo łączy drobiazgowy realizm z groteską i niepodrabialnym poczuciem humoru Saunders buduje w mistrzowski sposób obraz człowieka zagubionego w meandrach XXI wieku” okazało się dla mnie wystarczającą zachętą, by sięgnąć do dzisiejszej premiery. Do książki, która po raz pierwszy opublikowana została dwadzieścia lat temu. Sięgnąć i dowiedzieć się, czy absurdy, wspomniana groteska i obraz zagubionego społeczeństwa XXI wieku się zdezaktualizował, czy jest ponadczasowy. Chcecie wiedzieć, czy w publikacji znalazłam odpowiedzi na te pytania? Jeśli jesteście ciekawi, zerknijcie, choćby jednym okiem😉, na dzisiejszą recenzję.

Ojejej, życie doprawdy bywa męczarnią. Potrafi zapędzać człowieka w dziwne i mroczne zakamarki, skłaniając go do takich haniebnych, niewybaczalnych postępków (…)” – „Sielanki” George Saunders.

Cytując opis Wydawcy „W „Sielankach” George Saunders pokazuje nam, że świat, w którym żyjemy, jest karykaturą – mogącą śmieszyć, ale budzącą podskórny lęk”. Całkowicie się z tym opisem zgadzam😊. W sześciu opowieściach autor opisuje życie w sposób niejednoznaczny, opisuje współczesnych ludzi wytykając im w przezabawny sposób wszelkie przywary, które uniemożliwiają być im szczęśliwym, uniemożliwiają uszczęśliwić innych. Moi faworyci to tytułowe „Sielanki” i „Nieszczęście fryzjera”. Ciekawe, które Wam by się spodobały?

Trzeba mieć duży dystans i zgodę na inne niż własne poczucie humoru. Oj trzeba! Okazało się, że ja dystansu i „zbzikowanego” poczucia humoru mam wystarczająco. Przyznaję, że Saunders nie trafił z wszystkimi opowiastkami w mój gust. W niektórych, groteski i absurdu, nawet dla mnie było za wiele. Ale nawet i w tych, znalazłam wiele cennych wskazów, wiele znaków w kierunku których warto podążać każdego dnia. Nawet dywagacje podstarzałego, samotnego fryzjera Saunders potrafił przedstawić w sposób z jednej strony prześmiewczy, z drugiej w sposób bardzo dogłębny, z silną analizą psychologiczną postaci oraz umiejętnością pokazania jak funkcjonują mechanizmy rządzące myślami, decyzjami, spostrzeżeniami i decyzjami człowieka. Nie uwierzyłabym, że można zaśmiewać się strona po stronie z powodu jednej kozy, kozy i jej człowieka. Człowieka uważającego: „(…) niby co mam robić przez ten czas, kiedy powinienem obdzierać kozę ze skóry krzemieniem? Postanawiam udać ciężko chorego. Kiwam się w kącie i jęczę. Zaczyna mnie to nudzić. Obdzieranie kozy ze skóry krzemieniem trwa prawie godzinę. Nie ma mowy, żebym tak długo się kiwał i jęczał”. I to nie jest to, o czym myślicie. O nie. Dochodzenie do prawdy, co, z czym i dlaczego było właśnie najciekawsze w tej książce. Do ostatniej kropki w opowieści nie wiedziałam na co autora stać, czym mnie jeszcze zaskoczyć. A ja zaskoczona czytając wręcz uwielbiam być. A totalny majstersztyk to pomysł z formularzem „Codziennej Oceny Zachowań Partnera/ki”. Chcielibyście taki mieć? Chcielibyście taki wypełniać?

Saunders jest mistrzem groteski i absurdu. Potrafi umiejętnie korzystać z tej zdolności w sposób bardzo wysublimowany nie raniąc przy tym uczuć czytelnika. Mimo chwilowej świadomości silnego nieprawdopodobieństwa ani razu nie poczułam się urażona, ani razu nie wychwyciłam, że autor posunął się za daleko. Do tego ten cudowny, klasyczny język. Użyte zwroty, narracje, dialogi nie są nigdzie przypadkowe, myśl przewodnią widać w każdym użytym zwrocie i wykorzystanych słowach. Pozostaję z myślą, że można pisać o poważnych sprawach w ten sposób. Pod płaszczykiem abstrakcyjnego humoru można poruszyć temat biedy, problemów z dziećmi, niesprawiedliwego traktowania rówieśników, przemocy wśród uczniów szkoły, czy chociażby bezwarunkowe uwielbienie własnego dziecka, które jest całkowicie inne, niż chcemy je widzieć. I ci wtykacze głów!!! Ciekawi Was, kim tak naprawdę są?  Jeśli tak, to wyruszcie w nietuzinkową, wyjątkową podróż, gdzie współczesne problemy, lęki, niemoce można podglądać przez „różowe okulary”. Nie bez powodu taka literatura nazywana jest piękną!

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję  Wydawnictwu Znak.

„Portret Doriana Graya” Oscar Wilde

PORTRET DORIANA GRAYA

  • Autor: OSCAR WILDE
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 240
  • Data premiery w tym wydaniu: 14.09.2021r.
  • Data 1 polskiego wydania: 01.01.1922r.
  • Data premiery światowej: 01.01.1890r.

Książka nie może być moralna albo niemoralna. Jest tylko dobrze albo źle napisana” – Oscar Wilde.

Nie mogłam, nie zapożyczyć sobie z tylnej obwoluty cytatu, który tam zamieścił Wydawca @Zysk i S-ka. Idealnie wkomponowuje się w dzieło, które miałam przyjemność i to prawdziwą 😊 przeczytać w najnowszym wydaniu. Mowa tu o „Portrecie Doriana Graya” Oscara Wilde’a, pierwszej nieocenzurowanej publikacji. Chociaż od trafnych cytatów, przemyśleń w książce  się roli. Mój kolejny ulubiony to:

(…) przecież w Kościele ani trochę nie myślą. Osiemdziesięcioletni biskup powtarza to, co mu powiedziano, kiedy był osiemnastolatkiem…”- „Portret Doriana Graya” Oscar Wilde.

Lub:

(…) Tylko płytcy ludzie potrzebują całych lat na to, aby się uwolnić od emocji. Ten, kto jest panem samego siebie, może ukrócić smutek z taką łatwością, z jaką może wynaleźć przyjemność” – „Portret Doriana Graya” Oscar Wilde.

I tak mogłabym w nieskończoność😉. Chociaż nie o trafne wypowiedzi tu chodzi, a o ponadczasową historię młodego, niezwykle urodziwego młodzieńca, który szturmem zdobył wiktoriańską societę. Dzięki znajomość z Lordem Henrym Wottonem oraz inspirowaniu londyńskiego malarza Basila Hallwarda, Dorian Gray stał się istotnym członkiem angielskiej sfery wyższej. Jego próżność, czar i umiejętność zdobywania sobie przyjaciół szybko rozniosły jego sławę aż do najdalszych zakątków Londynu. Nieszczęśliwa chwila  słabości do podrzędnej aktorki Sibyl oraz złudna miłość zaprowadziły go do najczarniejszych zakątków jego duszy. Dorian zaczął dojrzewać, korzystać z uroków życia, aż okrył się złą sławą. Tylko przez to, że wyraził życzenie. Życzenie, by jego twarz była zawsze tak piękna i urocza, jak na namalowanym przez jego przyjaciela Basila Hallwarda portrecie, portrecie mającym swoją siłę, siłę nieokiełznaną, siłę, z którą Dorian będzie musiał wreszcie stoczyć walkę.

Prawdziwe dzieło!!!

W każdym wymiarze. Po pierwsze Wilde mimo, że to książka wydana ponad sto trzydzieści lat temu, podjął kwestie całkowicie ponadczasowe. W fabule umieścił przywary ówczesnego społeczeństwa, które tak naprawdę nie różnią się wiele od nam współczesnych. Zwrócił uwagę na siłę próżności, świadomości własnych zalet, które mają niszczycielską moc. Po drugie sam Gray nie jest do końca prostą postacią literacką. Jest on bardzo skomplikowanym młodym człowiekiem, człowiekiem, który przeszedł przyspieszony kurs, w którym wygrała jego narcystyczna natura. Tak, to prawdziwy narcyz potrafiący samobójczą śmierć niedoszłej żony nazwać „wyśmienitym doświadczeniem”. Narcyz skupiający się na sobie i wszystkich wokół skupiający na sobie. Nawet w sytuacji silnego zagrożenia potrafiący zaangażować w poradzenie sobie w problemie nieprzychylnego znajomego, posiadający zdolność użycia najprostszego w swej formie szantażu w bardzo wymyślny sposób. Jego przemiana w ciągu miesiąca z czarującego i oddanego przyjaźni chłopca w sceptycznego i na wskroś zepsutego mężczyznę tak naprawdę była długą drogą. Drogą, w której się pogubił i na jej rozstaju wybrał nie tą ścieżkę, którą powinien. Po trzecie muszę o tym wspomnieć, mimo, że nie jest to grube dzieło, znalazłam w nim bardzo piękny opisany obraz środowiska arystokrackiej Anglii. Te wszystkie spotkania, suknie, wizyty, przejażdżki, z góry ustalone spacery z odpowiednią świtą przeniosły mnie w bajeczny świat, świat Oskara Wilde’a.

Zachwyciłam się tą książką, co tu będę dłużej pisać. To swoistego rodzaju exodus, pozycja obowiązkowa dla osób uwielbiających czytać. Nie byłam w stanie znudzić się ani fabułą, ani stylem, ani formą, jak czasem mi się zdarzyło w trakcie czytania literatury pięknej. To wspaniale skonstruowana powieść. Powieść uderzająca w najpiękniejsze oblicza, które w dziennym świetle są tak naprawdę mniej ładne. Powieść podejmująca wieczne pytania o nieśmiertelność, o to, co jesteśmy w stanie poświęcić dla prawdziwej miłości i czy owa prawdziwa miłość naprawdę istnieje. Powieść obrazująca namiętność w różnej formie i w stosunku do różnych osób, rzeczy, zasobów, czy po prostu pięknych dzieł sztuki. Powieść dotykająca istoty ludzkiej, istoty naszego społeczeństwa, w której nie zawsze zwycięża dobro, czasem do głosu dochodzi tylko zło i to na bardzo dłuuuuuugo. Ponadczasowa pozycja godna każdego czytelnika!!! I to jak pięknie wydana!!!! W twardej oprawie, z obwolutą, na grubym papierze kredowym, zszyta. A co ważniejsze, z wyśmienitym tłumaczeniem Jerzego Łozińskiego. Za to tłumaczowi należą się owacje na stojąco.  

Nie mogło być inaczej.

Moja ocena: 10/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję  Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Rebeka” Daphne du Maurier

REBEKA

  • Autorka: DAPHNE DU MAURIER
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 448
  • Data premiery: 14.10.2020r.
  • Data 1 wydania polskiego: 01.01.1960r.

 „(…) Coś z początku, coś z końca”- jak to śpiewał Michał Bajor w piosence pt. „Taka miłość w sam raz”. Ostatnio udaje mi się zastosować tę zasadę w pisaniu i publikowaniu recenzji. Premiery z bieżącego roku przeplatam co rusz książkami, które udało mi się nadrobić z poprzedniego roku lub nawet wcześniej😉.  Każdą wolną chwilę przeznaczam na czytanie, nadrabianie i publikowanie. Te zaległości, o czym pisałam przy okazji niedawnej recenzji do „Czy już zasnęłaś” (recenzja na klik), okazują się miłym zaskoczeniem, co potwierdza, że do zaplanowanych do przeczytania książek warto wracać. Czy „Rebeka” Daphne du Maurier wznowiona przez @WydawnictwoAlbatros w roku 2020r. również okazała się strzałem w dziesiątkę? Przy okazji muszę zapytać, oglądaliście film z Lily James, Armiem Hammerem i Kristin Scott Thomas dostępny na platformie Netflix od  21 października 2020r.? Ja do tej pory go omijałam. Po prostu nie lubię zaczynać ekranizacją nie znając literackiego pierwowzoru. Jestem już po lekturze książki, więc….Netflix nadchodzę😊!!!

Fabuła kręci się wokół tytułowej Rebeki de Winter, pierwszej żony Maxima de Winter właściciela przepięknej posiadłości Manderley. Zmarłej tragicznie w wyniku wypadku podczas żeglowania przed rokiem. O Rebece zaczynamy dowiadywać się, gdy Maxim de Winter podczas pobytu w Monte Carlo poznaje uroczą, młodziutką towarzyszkę Pani van Hopper. Na tyle uroczą, że po rocznym wdowieństwie postanawia się jej bezzwłocznie oświadczyć. Po ślubie nowa Pani de Winter wraz z mężem wraca do rodzinnego Manderley, gdzie duch zmarłej niedawno żony Maxima zaczyna krążyć wokół życia nowożeńców, w każdym ich dniu Rebeka, mimo, że pozostająca już w strefie wspomnień, staje się coraz istotniejsza, coraz ważniejsza. Czy miłość młodej Pani de Winter zwalczy obecność jej poprzedniczki? Czy to tylko kwestia czasu, gdy Rebeka zawładnie Maximem na nowo, po raz drugi?

Klasyka w najlepszym wydaniu!!!

No czegóż innego można się było spodziewać po powieści wydanej po raz pierwszy w roku 1938 przez angielską pisarkę pochodzącą z rodziny artystycznej Daphne du Maurier!!! Autorkę wielu udanych publikacji, które zainspirowały m.in. Alfreda Hitchcoca do nakręcenia oskarowych „Ptaków”, które Maurier wydała pod tym samym tytułem (źródło: Daphne du Maurier). Styl iście staroangielski, przepiękne zapierające dech w piersiach opisy. Strona po stronie zanurzałam się w opowieść, w której odkrywałam „zdziczałe leśne rośliny”, które „wpełzały w całej swej brzydocie na soczystą trawę”. W której „rosły pokrzywy, przednia straż armii dżungli”. W której czytałam o „jaskrawym słońcu i czystym niebie”. Ach, cóż za piękny literacki język! Cóż za piękne opisy godne książki sprzed osiemdziesięciu lat! Do tego wspaniały styl godny ówczesnych czasów, wywarzone dialogi, typowo angielska wstrzemięźliwość i formy komunikacji właściwe dla klasy, w której osadzona została akcja.

Konstrukcja książki składa się z dwudziestu siedmiu rozdziałów. Pisana jest z perspektywy młodej Pani de Winter, praktycznie bezimiennej narratorki. Jakby autorka chciała zaznaczyć, że jej imię jest mniej ważne od imienia jej poprzedniczki, Rebeki, że to Rebeka była słońcem wokół którego orbitował Maxim, że to ona była sensem jego życia. Mimo tego z rozterkami i dojrzewaniem narratorki bardzo się utożsamiałam. Trudne początki zawiodły młodą żonę w miejsce, w którym nagle stała się bardziej odważna, bardziej świadoma swoje roli w domu, w którym przestała już rządzić wszechwładna, demoniczna gospodyni Pani Danvers (à propos szkoda, że ta bohaterka w trakcie książki trochę straciła na wyrazistości). Z postaci kobiecych najbardziej spodobała mi się postać byłej pracodawczyni Pani van Hopper. Kojarzy mi się z postacią Hiacynty Bucket (w oryginale Hyacinth) z brytyjskiego serialu telewizyjnego „Co ludzie powiedzą”, dla której przede wszystkim ma znaczenie z kim jest, będzie i była widziana, w jaki sposób nakryła do stołu i przyjęła gości, ilu brytyjskich książąt, lordów i milordów spotkała na swojej drodze, nawet w trakcie zwiedzania angielskich zamków i pałaców. Van Hopper jest do niej bardzo podobna. Mimo, że jest postacią poboczną i nieistotną przywołała na mej twarzy niejednokrotnie uśmiech swymi absurdalnym zachowaniem, niestosownymi uwagami, czy ciągłym udawaniem kogoś, kim nie jest i do kogo nawet nie może się zbliżyć. To najbardziej wyrazista postać tej książki. Zawiódł mnie całkowicie Maxim. Jako główna postać męska za mało miał w sobie werwy i charakteru. Momentami wzburzony potrafiący zachować się nieadekwatnie do sytuacji w większości takie „ciepłe kluchy”. Snujący się po swoim życiu, w którym jego żona o połowę młodsza zaczyna mieć większe znaczenie.  Jej uwagi stają się bardziej celniejsze, decyzje trafniejsze a zachowanie bardziej odpowiednie. Powieść miała jednak na celu uwypuklenie postaci kobiecych. Zdaje się, że to był celowy zabieg du Maurier, by pokazał mężczyzn w sposób trochę bardziej karykaturalnie, trochę bardziej osłabionych. Wszak tytułowa bohaterka i młoda narratorka są kobietami, dlatego czytając poznajemy kobiecy punkt widzenia sprzed kilkudziesięciu lat.

Nie ukrywam, że lektura wymaga od czytelnika „otwartej głowy”. Możliwe, że niektórych dręczyć będą zachowania nowej Pani de Winter, takiej trzpiotki przez ponad połowę książki, irytować będzie Maxim, czy doprowadzać do szału sposób prowadzenia śledztwa. Drogi przyszły Czytelniku, warto byś pamiętał, że powieść pisana była w epoce, gdzie kobietom trudno było dopchać się do świata mężczyzn, gdzie sama ich rola w różnych śledztwach czy kryminalnych wydarzeniach była spychana na margines, a zdobycie jakichkolwiek rzetelnych informacji jak wygląda praktyka graniczyła z cudem. Pamiętaj, że to czasy, gdy kobiety nawet nie miały w niektórych krajach prawa głosu!!! Wymagania, co do rzetelności, prawdziwości, czy skrupulatności pewnych opisanych zdarzeń powinny być adekwatne do sytuacji. Ja w taki sposób do tej powieści podeszłam. Dlatego oceniam ją bardzo wysoko, stosownie do czasów, w których powstała, bo jak na te czasy jej styl, forma, język i ogromna jakość opisów przyrody czy architektury zasługuje na moje wysokie  uznanie. Do tego odważna fabuła i ciekawy punkt widzenia, w którym tajemnice, niedopowiedzenia i widmo Rebeki okazują się pierwszoplanowe. Jeśli potrzebujecie odpoczynku od thrillerów, kryminałów i książek sensacyjnych to koniecznie sięgnijcie po tę pozycję. Przeżyjcie życie de Winterów, życie nie całkiem kolorowe, nie całkiem jak z bajki.  

Moja ocena 9/10.

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwo Albatros.