„CZTERDZIEŚCI FILIŻANEK KAWY”KATARZYNA KOSTOŁOWSKA

CZTERDZIEŚCI FILIŻANEK KAWY

  • Autorka: KATARZYNA KOSTOŁOWSKA
  • Cykl: CZTERDZIEŚCI (tom 8)
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Liczba stron: 288
  • Data premiery:  15.05.2024r.

Serię „Czterdzieści” od Katarzyna Kostołowska bardzo lubię. Opowiada ona o czterech przyjaciółkach z Wrocławia. To niby lekka literatura, ale porusza istotne, życiowe tematy, a także pokazuje jak ważna w życiu człowieka jest przyjaźń oraz miłość. 15 maja premierę miał ósmy już tom serii pt. „Czterdzieści filiżanek kawy” od Wydawnictwo Książnica

Powieść przedstawia codzienność czterech przyjaciółek, teraz już czterdziestosześcioletnich. Problemy, z którymi muszą się one mierzyć są różne. Od pogodzenia opieki na synem z opieką nad ojcem, który złamał nogę oraz próbą utworzenia z nim relacji, tak by nie zranić matki (Magda), przez opiekę nad zwierzętami i córeczką męża, której matka nie ułatwia parze życia (Karola) oraz problemy zawodowe (Aśka) aż do próby zapanowania nad niesfornymi dziećmi (Anita). 

Jakiekolwiek by nie były te problemy pomaga na nie zawsze kawa wypita wspólnie z przyjaciółkami oraz rozmowa. Bo na kogo jak na kogo, ale na kobiece wsparcie bohaterki zawsze mogą liczyć. Mimo różnic zdań, różnych sytuacji życiowych stoją ona za sobą murem. Dużo uwagi w tym tomie autorka poświęca też Michalinie, młodej dziewczynie pracującej w Czekoladziarni przyjaciółek. Zakochuje się ona bowiem w przystojnych Dmytrze. Chce wierzyć w czułe słówka i gorące objawy uczuć. Jednak na jej drodze pojawia się jedna poważna przeszkoda, która stawia ją przed dylematem serce czy rozum? Ten jej dylemat zaskakując dla obu kobiet, najlepiej rozumie Aśka i to ona jest dla dziewczyny największym wsparciem. 

Tym z Was, którzy nie znają tej serii, gorąco ją polecam. Opowiada ona o zwyczajnych kobietach i ich życiu w sposób, który pomaga nam spojrzeć na własne życie z większym spokojem i optymizmem. Ja kolejne spotkanie z przyjaciółkami przy filiżance kawy wspominam bardzo miło i chętnie spotkam się z nimi po raz kolejny…

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU KSIĄŻNICA.

„Kraina Świtu” Philippa Gregory

KRAINA ŚWITU

  • Autorka: PHILIPPA GREGORY
  • Seria: THE FAIRMILE. TOM 3
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Liczba stron: 528
  • Data premiery: 6.09.2023r. 
  • Data premiery światowej: 8.11.2022r. 

Jak wspomniałam w zapowiedzi książki „Kraina świtu” Philippa Gregory od Wydawnictwo Książnica to trzeci tom sagi „The Fairmile” opowiadającej o sile kobiet w czasach wojny. Pierwszy tom pt. „Mokradła” mnie zachwycił (recenzja na klik), drugi pt. „Mroczne wody” (recenzja na klik) zdecydowanie mniej. Mam nadzieję, że w tej sytuacji ciekawi jesteście jakie miałam odczucia po przeczytaniu trzeciej części serii. 

To zawikłana historia rodu, pośrednio także rodziny królewskiej. Równolegle autorka prowadzi czytelnika przez to, co dzieje się z Nedem Ferrymanem przybywającym z Ameryki, by wziąć udział w wojnie domowej. Kim dla Neda jest Rowan, młoda Indianka udająca chłopca. Jak to się stało, ze doktor Rob Reekie, niepoprawny idealista, syn Alinor – głowy rodziny- stroni od wojennej zawieruchy i co z rodziną ma wspólnego wątek królewskiego noworodka, o której jest dość trudno angielskiemu monarsze. 

Już po spisie treści czytelnik wie, że zdarzenia będą opisywane z dwóch perspektyw, z tego co działo się w Northside Manor, Yorkshire, wiosną 1685 roku oraz w tym samym czasie w Bostonie, w Nowej Anglii. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie w sposób naprzemienny. Czytelnik odrywany jest od angielskiego dworu i angielskiej socjety, by wpaść w sidła zastawione w gronie amerykańskich bohaterów, którzy już postępują, myślą i decydują trochę odrębnie, jakby nigdy nie byli w Anglii. Philippa Gregory wprowadza czytelnika w Ro­dziny z Fairmile w drzewo genealogiczne rodu, które przybliża czytającego do relacji i więzów krwi obowiązujących w rodzinie. Gregory prowadzi czytelnika przez zawiłości relacji możnych rodów angielskich z rodziną królewską, przez ich zależności, podległość i chęć wiecznej nobilitacji. Już od samego początku wykreowana postać Li­vii Avery, damy dworu jej przyjaciółki Ma­rii z Modeny, która zo­sta­ła kró­lową, zamieszkującej ze swym mężem Jamesem Nor­th­side Ma­nor skłania czytelnika do myślenia o dawnych czasach, gdzie ważne były powiązania, koligacje i koneksje. Tylko ludzie, którzy je mieli mogli liczyć na to, że nawet z wojny domowej wyjdą obronną ręką. 

Autorka bardzo skrupulatnie i konsekwentnie kreśli scenografię, rzeczywistość, a nawet garderobę postaci na miarę czasów, o których opisuje. Odzwierciedlone życie i sposób zachowania z końca XVII wieku pobudzają wyobraźnię. Nie tylko w warstwie wojny, która nadchodzi, ale przede wszystkim w warstwie obyczajowej, tego na co pozwalali sobie Anglicy, jak doprowadzili do rodzącego się niewolnictwa oraz, co byli w stanie zaprzepaścić, by tylko ich rodzinom nie stała się krzywda. Do tego wątek ścierania się dwóch religii: katolicyzmu wyznawanego przez Ja­kuba, księcia Yorku, który został koronowany na króla oraz protestantyzmu wzbogaca wartość historyczną tej publikacji. Wraz z bohaterami obserwujemy bowiem panowanie Jakuba II Stuarta, którego żona marzyła przede wszystkim o odtworzeniu w Anglii katolicyzmu. Może zapomniałam o tym wspomnieć wcześniej, ale jest to powieść historyczna, zarówno jak cała seria. Pisana jest z dużą pieczołowitością i troską o odzwierciedlenie realnych wydarzeń sprzed kilkuset lat. 

„– Wy­rze­kłem się Rzymu, aby móc wieść ży­cie an­giel­skiego dżen­tel­mena – po­wie­dział spo­koj­nie. – Wy­bór Ko­ścioła an­gli­kań­skiego to dla mnie kwe­stia wiary, a nie ustęp­stwo”. – „Kraina Świtu” Philippa Gregory. 

Aspiracje, kariera społeczna, żądza zysku napędzają bohaterów powieści, jako ich przeciwwagę autorka opisała wspomnianą młodą Indiankę, która wbrew logice nie straciła nadziei na powrót do własnego domu. Domu, który jest bardzo daleko. To naprawdę dobra opowieść o rodzinie, miłości i ogromnych ambicjach. Do tego z bardzo dobrą postacią kobiecą, nobildonną Livią, którą odebrałam jako jedną z najlepiej rozpisanych postaci, bardzo wyrazistą, nieprzejednaną i dążącą po przysłowiowych trupach do celu. Jak wskazuje historia i wiele wieków temu takie kobiety istniały. 

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Książnica.

„Jeśli jutra nie będzie” Maria Paszyńska

JEŚLI JUTRA NIE BĘDZIE

  • Autorka: MARIA PASZYŃSKA
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Liczba stron: 368
  • Data premiery: 26.04.2023r. 

Przygodę z twórczością autorki Maria Paszyńska zaczęłam w 2019 roku od sagi „Owoc granatu” wydawanej przez Wydawnictwo Książnica. Saga była dla mnie rewelacyjna. Barwna, piękna emocji, trudnych tematów, mądra, po prostu pełna życia i wszystkich jego odcieni. Następnie przeczytałam sagę „Wiatr ze wschodu” (recenzje znajdziecie tu: „Czas białych nocy”, „Za zasłoną chmur”). Zapoznałam się również z dwoma tomami cyklu „Cuda codzienności”. Jeśli nie czytaliście tych książek to zerknijcie proszę na moje opinie. Bardzo mi się podobały powieści zatytułowane „Cuda codzienności” oraz „Skrawki nadziei”. Z zaciekawieniem przyjęłam więc propozycję zapoznania się z książką pt. „Jeśli jutra nie będzie”. I tylko dzięki przymierzaniu się do porządków tegorocznych świąt, wracam do Was z recenzją, o której w natłoku codziennych spraw całkowicie zapomniałam. 

„Chcia­łem po­ka­zać, że w gro­zie getta można było być czło­wie­kiem z nor­mal­nymi uczu­ciami […]. Mit getta trzeba zmie­nić. W mi­cie getta trzeba po­ka­zać po­szcze­gól­nych lu­dzi, trzeba po­ka­zać to, co ro­bili, jak żyli. Bo żyli nie tylko nę­dzą i gło­dem”.– Ma­rek Edel­man

To jedno z trzech mott, którymi zaczyna się historia zapoczątkowana w roku 1940. Trudno się zmierzyć po raz kolejny z tą trudną historią. Trudno pamiętać i trudno zapomnieć. 

„(…) Gdyby nie wojna, gdyby nie sza­tań­ski plan utwo­rze­nia za­mknię­tej dziel­nicy ży­dow­skiej, Ma­rek Gold­man naj­praw­do­po­dob­niej ni­gdy nie po­znałby Anny Za­tor­skiej.”- „Jeśli jutra nie będzie” Maria Paszyńska. 

Gdyby nie wojna, nie byłoby getta, nie byłoby głodu, nie byłoby tylu niezawinionych śmierci i nieprawdopodobnych historii, które spędzają wielu czytelnikom sen z powiek. Bo taką historią jest właśnie ta opowiedziana przez Marię Paszyńską w „Jeśli jutra nie będzie”. Historią o dobrowolnym przenoszeniu się do zamkniętej dzielnicy, by być ze swoimi najbliższymi. Historią o tworzeniu „archiwum życia” w getcie przez profesorską parę, która w getcie dogorywa swoich ostatnich dni. Historią o Marku Goldmanie i Franku Kajzerze, przyjaciołom z dzieciństwa, podejmującym nierówną walkę z Niemcami, szmuglującymi za mur żywnością, by ktokolwiek ma szansę przeżyć. Historią Noemi, która może jako jedyna wciąż wierzy, że ludzie mogą być dobrzy i że kiedyś nadejdą lepsze dni. Dni wyzwolenia. Dni odkupienia. 

Oj ma Pani Maria Paszyńska zdolność do kreślenia głębokich powieści z historią w tle, które wywołują silne emocje. Oj ma… Bez wątpienia „Jeśli jutra nie będzie” jest kolejną z tego typu książek. Powieścią obyczajowo – historyczną, która skłania do refleksji nad minionymi czasami i nad losami konkretnych ludzi, którzy żyli, którzy przeżyli i którzy niestety życie stracili. Autorka w sposób bardzo delikatny prowadzi czytelnika przez zawiłe losy bohaterów. Te trudne czasy traktuje bardzo z szacunkiem starając się pokazać ich jaśniejszą stronę, lepszą stronę. Kwestionuje obozową literaturę wskazując, że były też chwile dobre, chwile uniesienia i silnych uczuć. Chwile takiego mini szczęścia. 

Na książki fabularyzowane z prawdziwą wojenną czy obozową historią w tle trzeba mieć siłę i trzeba mieć nastrój. Mój musi być wyjątkowo dobry, by móc czytać o trudnych czasach, nawet jeśli opisane są w bardzo dobry, przystępny sposób. Emocje, które wywołuje lektura typu właśnie „Jeśli jutra nie będzie” pozostają bowiem ze mną potem na długo. Jest to tego typu literatura. Literatura relacyjna, skłaniająca do myślenia, wymuszająca odczuwanie. 

„Jeśli jutra nie będzie” Marii Paszyńskiej to książka z głębokimi treściami napisana w przystępny sposób. To książka z ciekawą historią. Lubicie takie? Jeśli tak to nie zastanawiajcie się ani chwili, po prostu czytajcie!!! Bo na dobrą książkę zawsze warto znaleźć czas, nawet w czasie przedświątecznej krzątaniny. 

ps. i ta subtelna, delikatna okładka…. Prawda, że obiecuje wiele? 

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Książnica.

„Ogród numer czterdzieści” Katarzyna Kostołowska

OGRÓD NUMER CZTERDZIEŚCI

  • Autorka: KATARZYNA KOSTOŁOWSKA
  • Cykl: ROD „MORELE” (tom 3)
  • Wydawnictwo:KSIĄŻNICA
  • Liczba stron: 303
  • Data premiery:  28.06.2023r. 

Rodzinne Ogródki Działkowe „Morele” czyli ROD „Morele” poznałam w 2021 przy okazji książki „Księga urodzaju” (recenzja na klik). I pamiętam, że przy lekturze bardzo dobrze się bawiłam wtapiając się w historię mieszczuchów uprawiających ogródki. Drugi tom „Tam, gdzie kwitnie miłość” (recenzja na klik) okazał się już dla mnie mniejszym zaskoczeniem. Tematykę ogródków dość, że poznałam z perspektywy Autorki (Katarzyna Kostołowska) to jeszcze z perspektywy własnego taty, o którym pisałam przy okazji recenzji drugiego tomu, a który niestety zamiłowania do opiekowania się szeroko rozumianą ziemią nie przekazał mi w genach. Dlatego chętnie sięgnęłam do trzeciej części serii pt.  „Ogród numer czterdzieści” wydanej nakładem Wydawnictwo Książnica, która swym tytułem nawiązuje do innej serii Autorki, tj. cyklu „Czterdzieści”.

W ROD „Morele” trwają wiosenne przygotowania. Dzierżawcy ogródków działkowych dwoją się i troją, by przygotować swoje posesje na przyjście cieplejszych dni. Wywożą. Sprzątają. Zasadzają. Witaj się wzajemnie i witają całkiem nowych najemców, jak na przykład Klaudiusza Janowskiego prywatnego przedsiębiorcę. Janina Skórka, prezeska zarządu ROD, nadal dzierży stery i nie pozwala na żadną samowolkę. Wszystko musi być z nią uzgodnione. Wszystko musi być przez nią zaakceptowane. Czy Jankowski podda się jej dyktaturze? 

To faktycznie jest taki hermetyczny klimat. Tacy prezesi czy prezeski rodzinnych ogródków działkowych jak Janina Skórka istnieją naprawdę. Wystarczy tylko popytać kogoś, kto od lat uprawia ogródek. Tak zawsze traktowałam tę serię jako delikatny paszkwil na ten wspólny, zamknięty świat, który toczy się jakby obok od prawdziwego, a na którym obowiązują całkowicie inne zasady. Terminy wywozów odpadów, sposób segregacji (do pustego wrzuca tylko zarząd, a inni niech się martwią zapełnionymi koszami). Witanie się i żegnanie (pamiętajcie, nawet jak nikogo nie widać trzeba krzyczeć głośno, bo a nuż ktoś usłyszy). Głośność muzyki i jej rodzaj (tu trzeba być wrażliwym na sąsiadów, którym dość trudno dogodzić). No i czas grillowania (nie za często i nie za późno. Niektórzy naprawdę już po grillu chcą odpocząć w blasku gwiazd). 

Lubię tę serię, która wyjątkowo dobrze się udała Autorce. Świat pokazany z perspektywy życia przyrody, zmian w niej zachodzących oraz specyfiki ogródków działkowych jakoś do mnie przemówił. Lekka, ciepła opowieść idealna do poduszki. Napisana trochę ze swadą, z trochę przejaskrawionymi bohaterami (ale tylko trochę ! Jak pisałam powyżej). Jak to u Katarzyny Kostołowskiej bywa nawet lekka powieść ma swe drugie dno, a błaha opowiastka, nigdy taka błaha do końca nie jest.  Tym razem Autorka grozi paluszkiem tym, którzy poddają się bezwiednie opiniom innym, przejmują się spostrzeżeniami wysuniętymi na kanwie bardzo pobieżnych obserwacji. Zwraca uwagę czytelnikom byśmy nie poddawali się uprzedzeniom, antypatiom w stosunku do innych, do nowych w naszym otoczeniu, do tak zwanych obcych. Delikatnie Kostołowska przeprowadza nas przez świat relacji ludzi w średnim wieku, gdzie trudniej jest zasłużyć na sympatię, a łatwiej na niechęć. Udowadnia, że warto jest być otwartym i dostrzegać możliwości z relacji z innymi ludźmi, wokół które finalnie mogą przynieść nam wiele dobrego. 

Zachęcam Was gorąco do tej lektury, jeśli lubicie dobre książki obyczajowe. A jeśli nie lubicie dobrych obyczajówek to i tak Was zachęcam. Wierzę, że znajdziecie w ROD „Morele” coś dla Was. 

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Znak.

„Na dwoje babka wróżyła” Renata Kosin

NA DWOJE BABKA WRÓŻYŁA

  • Autorka: RENATA KOSIN
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Cykl: JEMIOŁKI (tom 1)
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 26.07.2023r

@Renata Kosin – strona autorska to Autorka wielu powieści. Patrząc na jej bibliografię wysnuwam wniosek, że lubi pisać serie. Stworzyła między innymi cykle „Siostry Jutrzenki”, „Sekret zegarmistrza” oraz dwuczęściową „Tajemnice Luizy Bein”. Napisała wiele pojedynczych powieści obyczajowych oraz znalazła się w różnych antologiach, jak na przykład w bardzo udanym zbiorze „Kemping Chałupy 9”. Ja do tej pory kontaktu z twórczością Renaty Kosin nie miałam. Pierwszy tom nowej serii „Jemiołki”zatytułowany „Na dwoje babka wróżyła” to moje pierwsze spotkanie z tą Autorką. Książka premierę miała 26 lipca br. i wydana została nakładem Wydawnictwa @Książnica.

Zaczynajmy więc… 

Każdy człowiek nosi w sobie jakąś opowieść. Jedną albo więcej, zależnie od tego, ile przeżył. Niektóre są długie, inne krótkie, wesołe lub smutne, ciekawe, ale też nudne i niegodne uwagi…” -„Na dwoje babka wróżyła” Renata Kosin.

Właśnie te historie mieszkańców Jemiołek – Górnych i Dolnych –  dawnych i aktualnych są kanwą opowieści snutych przez Renatę Kosin. To historie różnych osób. Jedne ważne, kluczowe, zaważające na życiu, inne błahe, nieistotne, będące jakby uzupełnieniem. Tłem dla każdej z nich jest Gaja. Młoda dziewczyna, którą niektórzy posądzają o nadprzyrodzone moce. Gaja, która „(…) nie była wyczekiwanym z radością dzieckiem, lecz długo skrywanym powodem do wstydu. W tym wieku nie wypadało poczynać dzieci, zwłaszcza, gdy miało się już wnuki…” Gaja z troską patrząca na Babcię Pogodę, z sympatią na Fabiana, z zaciekawieniem na Walentego. Gaja próbująca odkryć rodzinne sekrety, nie tylko własne, lecz także innych rodzin; Knutów, Milewskich, Bzurów i innych. 

Miałam ogromny problem z recenzją tej powieści. Nie dlatego, że jest wyjątkowo słaba, czy, że jej przeczytanie okazało się pomyłką. Bynajmniej. Tylko dlatego, że jest to powieść w konstrukcji za którą kompletnie nie przepadam. To pewnego rodzaju saga. Opowieść długa, chwilami za długa, sięgająca wydarzeń wielu pokoleń. Współczesność miesza się z przeszłość. Czasy wojny, pogromu Żydów, powojenne czy wojenne ucieczki do Ameryki stykają się z teraźniejszością. Pojawiają się potomkowie, potomkinie. Zapowiadani są bohaterowie ówczesnych zdarzeń, jak ciotka Valery, o której rychłym przyjeździe czytamy na końcu (oj tak, ta to może namieszać. Historie, jedne ciekawe inne mniej, wpadają jakby to jednego kotła narracyjnego. Chwilami gubiłam się w tych opowieściach, myliły mi się imiona, rodziny. Losy niektórych bohaterów wydawały mi się mało splątane ze sobą. Prędzej widziałabym je jako odrębne opowieści z kolejnych części, niż powiązane w jednej powieści wątki fabularne. 

Dużą zaletą książki jest główna bohaterka – Gaja. Nie lubię czytać o „prawie ideałach”. Gdzieś tam zawsze tli się niezgoda na taką postać wiedząc, że w rzeczywistym życiu nie mam szansy jej spotkać. Gaja spodobała mi się chyba dlatego, że sama ma bardzo trudną historię pochodzenia. Jej matka Kazimiera to postać wręcz odpychająca. Ma dziwną relację z siostrami Lucyną i Hanką. Z każdą inną. Mimo, że chwilami zachowywała się bardzo infantylnie, mimo swego wieku, jak mała dziewczynka, to jej zamiłowanie do historii, umiłowanie przyrody i wsi przekonało mnie do niej. Z zapartym tchem przewracałam kolejne strony czekając, co tym razem odkryje, co sobie przypomni i co wywnioskuje, ze strzępków rozmów. No i co zrobi z tym Radkiem…. 

Kompletnie nie przekonał mnie wątek Jemiołek Górnych i Dolnych. W wielu miejscach czytałam o niechęci, o niezabliźnionych ranach, o nieprzepracowanych nieporozumieniach pomiędzy dwiema stronami wsi, pomiędzy dwiema częściami naw w kościele, pomiędzy spacerujących po dwóch drogach oraz modlącymi się pod dwoma różnymi obrazami Madonny. W relacjach między bohaterami nie odczułam tej niechęci, tej skomplikowanej przeszłości. Możliwe, że sposób prowadzenia narracji Autorki, spokojny, wyważony zasłonił tę niechęć, lub nie do końca ona wybrzmiewa z treści. 

Jan Kochanowski w „Pieśni świętojańskiej o Sobótce” w części „Panna XII” pisał: „Wsi spokojna, wsi wesoła”. Jemiołki to taka wieś. Choć realnie chyba nie istnieje. Znalazłam tylko wieś Jemiołki – Piotrowięta, która położona jest w województwie podlaskim, w gminie Sokoły. Ciekawe, czy Autorka szukając pomysłu na umiejscowienie akcji nowej serii myślała właśnie o tym miejscu… Cokolwiek by się w tej wsi nie działo, ktokolwiek by nie przyjechał, ją nie odwiedził, gdziekolwiek, by jej mieszkańcy nie wyjechali i cokolwiek nie nabroili, a także jakkolwiek wybory sołeckie nie okazały się nierealne, tę fikcyjną wieś odebrałam bardzo realistycznie. Z jej hermetyczną, duszną społecznością. Z jej tajemnicami i ciekawymi postaciami (jak Zoe – tylko czemu ona jest z Ameryki? – doulą i potomkinią dawnych zielarek i uzdrowicielek). Z jej przyrodą bardzo wiernie opisaną i zachwycającą. Z jej nieprawdopodobieństwem, z jej fantastyką, z jej fabularnością. 

Za dużo się działo, za dużo. I pewnie jeszcze drugie tyle lub więcej będzie się działo w kolejnej części sagi. Opowieści o mieszkańcach Górnych i Dolnych Jemiołek. Wielu mieszkańcach w wielu opowieściach. Lubicie takie sagi? Jeśli tak, to seria „Jemiołki” zdecydowanie jest dla Was. Zachęcam do lektury !!! 

Moja ocena: 6/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Książnica

„Ogrody na popiołach” Sabina Waszut

PODRÓŻ ZA HORYZONT

  • Autorka: SABINA WASZUT
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Liczba stron: 302
  • Data premiery: 7.09.2022r.

W pierwszym słowach przepraszam Autorkę @Sabina Waszut-strona autorska. Szczerze przyznaję, że nie zamierzałam przeczytać jej najnowszej powieści historycznej zatytułowanej „Ogrody na popiołach”.  Pomyślałam; świętochłowiczanką nie jestem, ani z wyboru, ani z pochodzenia mimo mego śląskiego wywodzenia się😊, czytałam wiele książek historycznych z tematyką obozową, a i nastrój nie ten, by podejmować kolejną trudną lekturę. Niestety ogrom zainteresowania publikacją wydaną nakładem  @Wydawnictwo Książnica, która debiutowała w dniu 7 września br., przerósł moje wyobrażenia o lekturze. Przeczytałam lub obejrzałam mnóstwo recenzji, wywiadów, relacji ze spotkań. Jeden wątek powtarzający się związany jest z niewiedzą. Związany jest z ukrywaniem prawdy. Związany jest ze strachem, by nie wspominać o komunistycznych zbrodniach, które działy się praktycznie obok nas. Na naszych ulicach, obok naszego domu. Zaciekawiło mnie to. Zainteresował mnie obóz, który był wcześniej filią hitlerowskiego Auschwitz, by później przez kilka miesięcy stać się miejscem katorżniczego wyzysku i zemsty na Ślązakach za hitlerowskie zbrodnie. Ślązakach, którzy często nie wiedzieli, za co zostali osadzeni. By osądzić „(…) ile w Ślązaku jest Polaka, a ile Niemca.” Tak mnie zaciekawiła tematyka, że w końcu książkę kupiłam i przeczytałam. I nie żałuję, ani pierwszego, ani tym bardziej drugiego.

A wszystko zaczęło się, jak sama Autorka wspomina w „Posłowiu” wiele lat wcześniej, gdy na spotkaniu autorskim w Świętochłowicach pewien starszy pan zaczął opowiadać o komendancie obozu, Salomonie Morelu (na marginesie jedna z jego córek jest czynną aktorką i piosenkarką). Z obawy, że powiedział za dużo, w pewnym momencie przerwał. Na co uspokajająco zareagowała jego żona zachęcając go do kontynuacji i stwierdzając, że „(…) teraz już może o tym mówić.” Tyle lat po 1945 roku!!! Tyle lat po obozie!!! Tyle lat po tym, gdy Morel został przeniesiony na inne, intratne stanowiska w komunistycznej ubecji! Tyle lat….

Obóz na zgodzie w Świętochłowicach stał się symbolem Tragedii Górnośląskiej, o której, zdaniem wielu, wciąż lepiej jest milczeć, niż mówić zbyt głośno. Strach, który został wówczas zasiany, nadal panuje i być może nigdy nie uda się go wyciszyć.” – słowa Autorki we Wprowadzeniu [w:] „Ogrody na popiołach” Sabina Waszut.

Ten paraliżujący strach dał się we znaki w roku 1966 Karolowi Plochowi, niewidzącemu sprzedawcy w katowickim kiosku. Gdy usłyszał znienawidzony głos i równy, silny krok, a także poczuł zapach wody kolońskiej Salomona Morela, komendanta obozu pracy w Świętochłowicach – Zgodzie. Ten paraliżujący strach poczuł Karol Ploch również i w 1996 roku, gdy wraz ze swoim synem Piotrem odwiedził tereny byłego obozu i dane mu było przejść jeszcze raz przez jego główną bramę, pięćdziesiąt jeden lat później, pięćdziesiąt jeden lat po. A o strachu, który położył się cieniem na całe późniejsze życie Karola Plocha w trakcie kilkumiesięcznego pobytu w obozie nie sposób tu opowiedzieć, nie sposób Was do niego zbliżyć. To trzeba przeczytać słowami Sabiny Waszut. Trzeba prześledzić, by zrozumieć, co znaczy Tragedia Górnośląska i co dla osadzonych w obozie, znaczyło się tam znaleźć.

Ogrody na popiołach” Sabiny Waszut pozostawiły mnie w silnych emocjach, które towarzyszyły mi przez dwa wieczory, w trakcie zanurzania się w lekturę. Te emocje nadal czuję, nadal je przeżywam. To dobrze. Oznacza to, że ta powieść historyczna długo, a może nigdy, nie zostanie przeze mnie zapomniana. Tak jak historia, której dotyczy, nie powinna być zapomniana przez nikogo, a tym bardziej przez żadnego ze Ślązaków.

Kto nie przeżył wojny, ten nigdy nie pojmie, jakie prawa nią kierują, kto nie przeżył wojny tutaj, na Śląsku, ten nie zrozumie, że nic nie jest czarno – białe.” – „Ogrody na popiołach” Sabina Waszut.

Sam tytuł nie jest przypadkowy. Ówczesny obóz „Zgoda – Świętochłowice” to aktualnie miejsce pracowniczych ogródków działkowych. Z jego terenu została brama. Oryginalna. Strasząca. Przypominająca. Zaraz za nią zieleń, a w okresie jesiennym opadające złociste liście. Miejsce odpoczynku i relaksu. Miejsce zjazdów i miejsce wieczornych spotkań przy grillu. Praktycznie na miejscu śmierci wielu niewinnych ludzi. Miejscu katowania wielu niesprawiedliwie osadzonych. Choć Autorka patrzy na to całkiem inaczej.

Pani Sabina Waszut wydarzenia przedstawiła w sposób bardzo sugestywny, z niezwykłą, wrodzoną sobie subtelnością. Mimo bardzo trudnych wydarzeń, które zostały opisane w książce, jej fabułę śledziłam bardzo płynnie. Kolejne zdania napływały jedne po drugich, historie przeplatały się. Te poboczne, dodane jakby od niechcenia, doprecyzowujące rzeczywistość historyczną, w której została osadzona akcja okazały się dla mnie wyjątkową wartością. Historia Margot i jej rodziny z fryzjerskimi tradycjami, charakterystyka infrastruktury, wspominane ulice zmieniające nazwy i pomniki, które dość w krótkim czasie zaczęły odzwierciedlać całkiem co innego, to jakby delikatne koraliki rozrzucone tu i ówdzie dla ozdoby, dla dopełnienia. Dzięki temu czytelnik został żywo osadzony w ówczesnych czasach. Dzięki temu czytelnik może poznać panujące nastroje, opinie, które dominowały. I dzięki temu mogłam dowiedzieć się na przykład, że mieszkańcy Śląska twierdzili, iż czerwonoarmiści nie są w stanie zdobyć Śląska i przejść choćby metr katowickimi ulicami.

Bardzo dobrze Autorka odzwierciedliła realność polsko – niemieckiego Śląska. Tę dychotomię, której nie rozumieli sami Ślązacy. Gdzie Nowak czuł się Niemcem, a Ślązak, którego nazwisko poprzedzone było „von” uważał się za Polaka. Rozstrzygnięcia polityczne po plebiscycie nie były oczywiste dla samych zainteresowanych. Nie rozumieli dlaczego Zabrze, Bytom i Miechowicie zostały po stronie Niemieckiej, a inne tereny włączono do Polski. Ślązak żył ze Ślązakiem jak Niemiec z Polakiem i odwrotnie. Takim właśnie mieszanym małżeństwem byli Plochowie, Karol i jego żona Margot. Warto zwrócić uwagę na stronę dwudziestą trzecią powieści, w której Pani Waszut idealnie opisuje złożoność światopoglądową, patriotyczną i polityczną tego terenu. Jak sama Margot uważała, posiadająca kategorię II na volksliście, „Winni są tylko ci, którzy wciskają im karabiny w dłonie…”.

Nic dobrego nie uczyniła żyjącym tu od pokoleń ludziom ta wielka polityka, która nagle, przypomniawszy sobie o Helmucie, Jendrysku czy Berciku, pozwoliła im zdecydować, kim czują się bardziej albo raczej: gdzie chętniej będą mieszkać. A potem, już bez pytania, i tak podzieliła śląską ziemię po swojemu, przecinając na pół miasta, wsie a nawet zagrody, stodoły oraz haźle.” – „Ogrody na popiołach” Sabina Waszut.

Czytając o Jendrysku nie mogłam się nie uśmiechnąć pod nosem. Czyżby to ukłon w stronę bohatera serii kryminałów retro autorstwa Moniki Kassner? 😉.

Wracając jednak do recenzji w wielu miejscach złapałam się na zachwycie nad historyczną wartością powieści. Wiele kwestii musiałam sama zgłębić w dostępnych, internetowych źródłach.

volkslist zasługuje na wspomnienie. Decyzje, które później kładły się na losach Ślązaków zmuszające ich do podjęcia trudnego procesu rehabilitacji. Jak wynika z zacytowanych wprost w książce historycznych dokumentów wielu z nich znalazła się tam przypadkiem, bez własnej zgody. Jak młodzi chłopcy wychowywani w polskich domach i mówiący po polsku, automatycznie wpisywani do Hitlerjugend, czy muzycy z orkiestry zakładowej, których nikt się nie pytał, czy chcą być wpisani do NSDAP. Czy chociażby nauczyciele z niemieckich szkół, jak Jan Janosch, prawdziwy zbrodniarz nazistowski = nauczyciel Karola, niezwykle tragiczna postać. Warto również wspomnieć o historycznych postaciach. O samym komendancie Salomonie Morelu. Żydzie z pochodzenia, któremu Polacy wydali rodzinę i przez których to, oprócz jednego brata, rodzinę stracił. Osobie uważanej przez swe otoczenie za miłego, kulturalnego człowieka. Będącego jednocześnie sadystą, despotą, psychopatą w warunkach obozowych. Fakt historyczny, gdzie Morel wiezie złapanego po ucieczce Erica, mrozi mi nawet teraz krew w żyłach. Morel, który „Ciągle pytał, dlaczego uciekłem, bo przecież tu jest wspaniale (…) Wspaniale! Cudownie!”. Morel, który doprowadził do wybuchu tyfusu pozwalający by „(…) tym samym wozem, którym wywożono ciała, przywożono do obozu chleb.” Czy sam wspomniany Eric van Calsteren Holender z pochodzenia, który całkowicie niesłusznie, jak wielu zresztą, znalazł się w obozie. A także Wanda Lagler obywatelka Stanów Zjednoczonych, niezwykle bogata kobieta, gdzie cały sztab prawników występował o jej zwolnienie, którego niestety nie dożyła. A także sami więźniowie pełniący w obozie ważne funkcje, o których nie będę już spojlerować.

Sabina Waszut stworzyła powieść o miejscu, o którym zapomniała na kilkadziesiąt lat historia. O losach skrzywdzonych, potraktowanych jak Nazistów Ślązakach, którzy odpowiedzieli za grzechy innych, którzy zemstę musieli przyjąć na siebie. Jedni żyli naprawdę. Innych stworzyła Autorka jako zlepek osobowości, życiorysu innych bohaterów, wzbogacając opowieść o ich bezpośrednią relację. Nie jest to książka dokumentalna, ani popularnonaukowa. Jest to powieść historyczna, która o obozie pracy w Świętochłowicach – Zgodzie nauczyła mnie – Ślązaczkę z pochodzenia znacznie więcej, niż jakakolwiek rozmowa, jakakolwiek dotychczasowa publikacja na ten temat. Nauczyła mnie ją rozumieć. Nie tylko w sferze racjonalnej, lecz przede wszystkim, co ważniejsze zresztą, w sferze emocjonalnej, w bardzo głębokiej płaszczyźnie.

Bardzo wartościowa lektura. Napisana z ogromnym zaangażowaniem i historyczną pieczołowitością. Skomponowana w płynną opowieść, której roli dydaktycznej nie jestem w stanie ocenić. KONIECZNIE PRZECZYTAJCIE !!!!

Moja ocena: 9/10

Książka ukazała się nakładem WYDAWNICTWA KSIĄŻNICA.

„W sercu wroga” Magdalena Wala

W SERCU WROGA

  • Autorka: MAGDALENA WALA
  • Cykl: MIĘDZY JEZIORAMI (tom 1)
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Liczba stron: 304
  • Data premiery: 18.05.2022r.

Nowa seria od @MagdalenaWalaAutor. Nowa opowieść, nowa cześć z wojną w tle. Jak sama Autorka pisze w posłowiu kolejna, szesnasta książka jej autorstwa nie miała dotykać tematu wojny, nie miała być historyczna. Cóż zrobić, gdy historia sama znajduje drogę do autora? @WydawnictwoKsiaznica
18 maja br wydało „W sercu wroga”. Historię Amalii i Piotra.

Tu prawie nikt nie używa mazurskiego. Nawet w domach starych mazurskich rodzin słychać głównie niemiecki, żeby dzieci nie miały problemów w szkole”. –„W sercu wroga” Magdalena Wala.

Ona – z krwi i kości Mazurka z niemieckich Prusów z dziada pradziada. On – wysłany na roboty przymusowe do niemieckich rolników Polak. Ona – matka czekająca na męża, niemieckiego żołnierza, który wyruszył na wojnę. On – wdowiec, którego żona zginęła w nalocie. Ona – wiejska dziewczyna. On – miastowy intelektualista. Oboje spotkali się na okupowanej ziemi. Oboje spragnieni towarzystwa zapoczątkowali wspólną historię. Historię na kontynuację której już czekam😉.

Nie wiem dlaczego Magdalena Wala chciała porzucić na chwilę historyczną nutę w tej powieści, kiedy jej zamiłowanie przeszłością idealnie wpasowuje się w wyimaginowaną fabułę. To nie pierwsza książka tej Autorki, w której doceniam walor historyczny. I tym razem Wala odwzorowała z uważnością dziwne czasy z końca wojny, w których przyszło żyć Polakom, Niemcom, Mazurom. Okupantom z okupowanymi. Panom z niewolnikami pracy, gdzie gwałty, batożenie i wyzysk, aż do śmierci były na porządku dziennym. Wiele w powieści jest smutnych historii. Jak historia Marcina. Jak historia Ani. Wiele smutku, wyzysku i trwogi. A jedyna nadzieja w tym, że u schyłku wojny Niemcy już przegrywają.

Akcja toczy się od marca 1944 do stycznia 1945 roku. Narracja jest prowadzona w formie trzecioosobowej. Historia opowiedziana jest z perspektywy Amalii. Ona jest przeciwwagą dla innych Niemców. Ona jest przeciwwagą dla swego teścia i innych gospodarzy niemieckich, a przede wszystkim wachmistrza Mohla. Jest bardziej liberalna, wyrozumiała. Zawieszona pomiędzy polskimi Mazurami, a niemieckimi Prusami.  Historię czyta się płynnie, lekko. Historia zdominowała fabułę. W tle powieści zostało opisanych wiele ciekawych wątków pobocznych. Brakowało mi jednak pewnego rysu psychologicznego. Zastanowienia się, większej refleksji po stronie niemieckich i polskich bohaterów. Brakowało mi tych myśli, heroicznych i tchórzliwych. Zabrakło mi głębszego wytłumaczenia zobojętnienia, braku reakcji. Po prostu lubię wiedzieć, co myśleli, tak w głębi  duszy. Co czuli, ci pobratymcy Hitlera, co czuli jego rodacy, gdy na ich oczach umierali niewinni ludzie, gdy umierały ofiary ich bestialstwa.

To kolejna, bardzo dobra lekcja historii. Fabularyzowana forma wzmacnia odbiór, pozwala wczuć się w rolę kolejnych bohaterów, pozwala choć trochę zrozumieć, lub przynajmniej spróbować zrozumieć. I tego zrozumienia nam wszystkim życzę.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU KSIĄŻNICA.

„Pierwszy dzień wiosny” Nancy Tucker

PIERWSZY DZIEŃ WIOSNY

  • Autorka: NANCY TUCKER
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 23.03.2022r.

Jak pisałam w zapowiedzi, z końcem kwietnia otrzymałam od Wydawnictwa @Książnica książkę, która premierę miała 23 marca br. Po tę publikację sięgnęłam sama gdy zapoznałam się z wieloma, pozytywnymi recenzjami na jej temat. Czujecie już powiew wiosny? Czy do Waszych okien zagląda już słonko? W „Pierwszym dniu wiosny” Nancy Tucker słońca i bezchmurnego nieba jest najmniej. Jakże mogłoby być inaczej, jeśli powieść zaczyna się od słów „Zabiłam dzisiaj małego chłopczyka. Ściskałam rękami jego szyję, czułam pod kciukami, jak pulsuje w nim krew. (…) Nie sądziłam, że to będzie takie łatwe.”

Nic bardziej szokującego, jeśli słowa wypowiada ośmioletnia Chrissie Banks. Dziewczynka pozostawiona sama sobie. Wierząca do końca, że jej matce na niej zależy, a jej zmartwychwstały od czasu do czasu ojciec przybywa do niej z wielkiej miłości, a nie z poczucia winy w przerwie zakrapianej alkoholem wizyty w barze. Ojciec odpowiadający zawsze „Nie mów mi tego! (…) Nie mogę tego słuchać” na takie słowa jak; „Mama nie daje mi nic do jedzenia(…) Jestem głodna. Nieraz wydaje mi się, że umrę z głodu.”. Gdy zostaje zamordowany dwuletni Steven spokojną miejscowością wstrząsa ogrom tego nieszczęścia. Policjanci szukają winnego. Przesłuchują i dorosłych, i dzieci. Senni mieszkańcy zajęci swoimi sprawami plotkują o tragedii i o śledztwie. Nie angażują się jednak. Tak jak przez lata nie angażowali się, by uchronić głodującą Chrissie przed wyzbyciem się resztek człowieczeństwa, gdy głodna szwendała się pomiędzy ich domami. Szwendała się i szukała. Szukała schronienia i pomocy, którego nie znalazła.

Ludzie mający nade mną władzę najpierw mnie ukryli, a potem wypchnęli na głęboką wodę życia, o którym nie sądziłam, że będzie moim udziałem, rzucili w świat, o którym nie sądziłam, że będą musiała go zrozumieć.”  „Pierwszy dzień wiosny” Nancy Tucker.

Ten mechanizm mnie właśnie zastanawia, typowo mieszczański, ta wszechobecna społeczna obojętność, byle tylko nie mieszać się w nieswoje sprawy i nie zaglądać innym przez okna do domu. Wszystkie matki świata, a tym bardziej małej miejscowości powinny zebrać się w sobie i zaopiekować się małą Chrissie, która zmuszona była do podjęcia nieakceptowalnych czynów, byle tylko zapomnieć o głodzie. Małą Chrissie nie potrafiącą się przyznać wprost do tego, że potrzebuje pomocy. Małą Chrissie od maleńkości nauczoną, że musi radzić sobie sama. Kulminacyjna scena tej społecznej hipokryzji znalazła odzwierciedlenie w bardzo dobrze skonstruowanej scenie prawie na końcu książki, scenie przesłuchania matki najlepszej przyjaciółki Chrissie, Lindy. Która i tłumaczyła się ze swojej obojętności i braku reakcji, i biła w pierś. Ilu innych bohaterów powinno się tak zachować? Łącznie z pracownicą ośrodka adopcyjnego, do którego zaprowadzona została Chrissie, łącznie z jej nauczycielką.

Książka podzielona została na krótkie rozdziały zatytułowane imionami głównych bohaterek, które jednocześnie są narratorkami: Chrissie, Julii i Molly. Książkę przeczytałam bardzo szybko. Bardziej podobała mi się jednak pierwszoosobowa narracja małej Chrissie. Autorka stanęła na wysokości zadania stosując retorykę właściwą dla ośmioletniej dziewczynki. Jej tłumaczenia rzeczywistości, naiwność, wiara w miłość rodzicielską, przeświadczenie o własnej samotności z jednej strony mnie zachwycały swoją trafnością i realnością, z drugiej przerażały. Autorka weszła bardzo dobrze w rolę kilkuletniej bohaterki i odwzorowała jej trudny, zmasakrowany przez dorosłych świat. Obraz Julii niesie ze sobą przesłanie, że nie każdy jest skazany na niepowodzenie, nawet jeśli początek nie był udany. Że każdy może powrócić i zacząć wszystko od nowa. W tej postaci bardzo uderzyła mnie troska o własną córkę i ten codzienny, wszechobecny lęk, że wszystko nagle się skończy. Do tego spotkanie po latach z dawno niewidzianą przyjaciółką. Bardzo dobre uwieńczenie steranej losem matki, która dla siebie nie będzie nigdy wystarczająco dobra.

Niezwykle wstrząsająca historia skonstruowana tylko z kilku bohaterów o wyjątkowej głębi. Niezwykła historia, w której los dzieci został w rękach innych dzieci. W której obojętność dorosłych może być zabójcza. Miłej lektury!

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Książnica.

„Skrawki nadziei” Maria Paszyńska

SKRAWKI NADZIEI

  • Autorka: MARIA PASZYŃSKA
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Cykl: CUDA CODZIENNOŚCI (tom 2)
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 23.03.2022r.

Jak wspomniałam w recenzji pierwszego tomu cyklu „Cuda codzienności” „Autorkę @Maria Paszyńska niezwykle cenię za cykl „Wiatr ze wschodu”. Oba cykle opowiadające całkowicie o innej rzeczywistości czytałam z zaciekawieniem. Śledząc fabułę skonstruowaną bardzo przenikliwie i intrygująco, wsłuchiwałam się w losy bohaterów, za którymi podążałam od początku lektury do jej samego końca. Drugi tom cyklu pt. „Skrawki nadziei” przeczytałam jakiś czas temu. Książka premierę dzięki Wydawnictwu @Książnica miała 23 marca br. Mnie ogarnęło niestety przesilenie kwietniowo – zimowe. Jak to w przysłowiu „Kwiecień plecień, bo przeplata trochę zimy, trochę lata” i tak przeplatał, że się nabawiłam infekcji. Mam jednak nadzieję, że tą spóźnioną recenzję przeczytacie 😉.

Ciszakowie wreszcie mają swój dom w warszawskiej kamienicy na Smolnej. Mają też swoją niepodległą Polskę. Patrzą w przyszłość z nadzieją i mimo codziennych trosk szczęśliwie żyją każdego dnia. Niestety idylla nie trwa długo. Do Warszawy zbliżają się Bolszewicy. W tej wojennej zawierusze Maciej i Staszka próbują poskładać siebie i swoją rodzinę na nowo. Próbuję tworzyć nadal swój mały świat. „Czy można przywrócić do życia serce skute lodem? Czy każdy zasługuje na przebaczenie? Czy miłość zdoła uleczyć nawet najbardziej bolesne rany?” – z opisu Wydawcy.

Książka okazała się dla mnie idealna na współczesne czasy. Realność wojny nabiera na sile, gdy ze wschodniej granicy docierają do nas tak smutne i mrożące krew w żyłach wiadomości. Mimo, że dzieli mnie długa przestrzeń czasowa w pełni rozumiałam historię opisaną przez Panią Marię. Rozumiałam Ciszaków, którzy w trakcie wojennych zmagań starali się nie zapomnieć o sobie i dawać sobie wzajemnie nadzieję oraz siłę. Mimo trudnych wątków podjętych przez Autorkę w fabule ja powieść odebrałam bardzo pozytywnie. Zmieniła mój światopogląd i dała mi siłę, by myśleć optymistycznie, nawet jeśli rzeczywistość mnie trochę przytłacza 😊.

Coś w tych książkach Marii Paszyńskiej jest. Nie wiem do końca jak Autorka to robi, ale bohaterowie, często prości ludzie, są mi naprawdę bliscy. Paszyńska umiejętnie nadała postaciom bohaterski rys. w tej małej stróżówce na Smolnej w Warszawie dzieją się cudowne rzeczy. Rodzice odnoszą się do siebie z szacunkiem, w relacjach króluje miłość, ponadczasowe i silne wartości przekazywane są z pokolenia na pokolenia. To taki dom nietutejszy, niewspółczesny. Taki dom, w którym sama chciałabym zamieszkać, bo w nim tkwi siła by stawić czoła przeciwnościom losu. Ciekawił mnie bardzo wątek dorastania i dojrzewania dzieci Ciszaków, tj. Michała, Amelii, Bogny i Nawojki. Z jednych rodziców, z jednego domu, a jakże różniących się od  siebie. Każdy widzi siebie w innym miejscu, każdy pragnie czegoś innego i do czegoś innego dąży. Nie oddalają się jednak ani od siebie, ani od swoich rodziców. Nie oddalają się od domu. Oczywiście najbardziej podobała mi się osoba Nawojki. Paszyńska stworzyła wolnego ducha i wyemancypowaną kobietę, której echo wybrzmiewało już w pierwszej części.  Tak silne kobiety zawsze mnie zachwycają. A silne kobiety, których życie zostało osadzone sto lat temu, tym bardziej.

Podoba mi się konstrukcja fabuły. Autorka podzieliła powieść na części uwypuklając tym samym jej rys historyczny. Czytelnik ma więc do dyspozycji dosłownie kilka rozdziałów w takich częściach jak: „Wiosna 1920”, „Wiosna 1921”, „Wiosna 1937” i wreszcie  „Wiosna 1938”. Czytelnik nie obyty z historiografią poradzi sobie dzięki temu z aspektem historycznym bez problemu, co często stanowi kłopot w powieściach tego rodzaju.

Polecam Wam „Skrawki nadziei”. Polecam barwną i emocjonującą książkę z historią w tle. Powieść, w której nie brak nostalgii i kontemplacji nad tym, co już minęło, co już nigdy nie wróci. Jednocześnie powieść daje nadzieję, że nawet trudne losy można przezwyciężyć i zawalczyć o lepsze jutro.

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Książnica.

„Wrocławskie tęsknoty” Monika Kowalska

WROCŁAWSKIE TĘSKNOTY

  • Autorka: MONIKA KOWALSKA
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Seria: DWA MIASTA. TOM 2
  • Liczba stron: 304
  • Data premiery: 9.02.2022r.

Cykl „Dwa miasta” zaczął się od babci Autorki @monika_kowalska3 ; jak wspomniałam w recenzji pierwszego tomu cyklu „Lwowska kołysanka”. W pierwszej części urzekła mnie postać Julii Szuby z domu Podhoreckiej. Pochodzącej  z rodzinnego majątku z Jazłowca, która zubożała przez działalność hazardową ojca. Tamta Julia była wojownicza, zdecydowana i potrafiąca stawić czoło wszystkim przeciwnościom losu. Nie ukrywam, że takiej Julii też szukałam w drugim tomie serii pt. „Wrocławskie tęsknoty”, który wydany nakładem Wydawnictwa @Książnica premierę miał 9 lutego br.

(…) coraz słabiej odczuwała strach. Raczej…pustkę. Trochę niemoc. I rozczarowanie tą nową ziemią, pokaleczoną i jakby zdziwioną ich przybyciem. Nieprzygotowaną na zmiany. Na obcych.” -„Wrocławskie tęsknoty” Monika Kowalska.

Opowieść dotyczy dalszych losów rodziny Szubów, która przeżyła wojnę. Julia wraz z Pawłem oraz trzema córkami; Adelą, Nelą i Józią podróżują z Kresów na Ziemie Odzyskane.  Ani we Wrocławiu, ani w Opolu nic na nich nie czeka. Nie czeka ani praca, ani dom, ani nawet opał na zimę. Wrocław jest zburzony, jak zburzona jest Warszawa, ale tylko Stolicę odbudowują z cegieł pochodzących z ciągle stojących kamienic. W nowym miejscu pobytu Szubówny najpierw uczą się zdobywać pieniądze wyprzedzając cały majątek po wysiedleńcach. Później gotować pyszne potrawy z resztek, reglamentowanych produktów. Wreszcie uciekać i chronić się przed niebezpieczeństwem. Pomaga im w tym Amigo. Wierny, odważny przyjaciel.

Mam mieszane uczucia, co do tej książki. Autorka w dwudziestu jeden rozdziałach rozpisała historię głównych bohaterów od roku 1945 do 1963, gdzie w Polsce zaczęli panoszyć się wszem i wobec Sowieci. W fikcji literackiej przemyciła wiele historycznych momentów, jak chociażby czarna ospa panująca we Wrocławiu, czy praktykę przesiedleńczą na Ziemiach Odzyskanych. Niestety Julia straciła swój urok i wigor. Bardziej zaprezentowana została jako mimowolna matrona. Razem z Paweł ciągle wspominali utracony Lwów. I to na tej tęsknocie za Lwowem jest oparta głównie fabuła. Nawet córki Szubów są jakby bardziej machinalne. Robią to, co inny od nich wymagają. Działają bardziej odtwórczo, rutyniarsko. Sama Adela uwikłana w nieszczęśliwe małżeństwo z Jędrkiem nie potrafi tego przerwać, mimo, że wydawała się bardzo obrotna, zaradna i pomysłowa. Kompletnie nie przekonała mnie historia Neli i Włodka. Rozumiem intencję Autorki, że ważny jest tu początek, gdy we Lwowie nie było jedzenia, a w 1944 roku Nela spotkała Igora. Wątek wydawał mi się po zamknięciu ostatniej strony kompletnie nie zakończony. W szczególności, że Nela wydawała się jedyną, która finalnie jest w stanie postawić na swoim. Ostatecznie borykała się z Włodkiem przez całą powieść nie robiąc z nim nic, kompletnie nic. Z sagami rodzinnymi, w której jest wiele historii tak czasem jest. Mimo wielu historycznych smaczków potrafią zanudzić czytelnika. Szczególnie jeśli są odtwarzane z historyczną pieczołowitością.  

Zakończenie obiecuje kontynuację. Obiecuje kolejny tom sagi. Jestem szczerze zaciekawiona, co będzie z Adelą i jej dziećmi, co z Nelą i sprawą Włodka, i wreszcie co z utalentowaną Józią. Czy dziewczyny ułożą sobie życie? Czy przyjazd Kacpra będzie tylko jedynym pozytywnym przerywnikiem ich trudnego jestestwa?

Książka dla fanów powieści obyczajowych z historią w tle. Jeśli lubicie sagi rodzinne z postaciami kobiecymi sięgnijcie po „Wrocławskie tęsknoty”. Sprawdźcie, czy za przeszłym Lwowem tęsknicie tak jak ja.  

Moja ocena: 6/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Książnica.