„Na uwięzi” to czwarty tom serii o Jakubie Sobieskim autorstwa Katarzyna Bonda od Wydawnictwo MUZA SA. Bardzo lubię tę serię. W tym tomie Autorka porusza bardzo trudny temat. Już od jakiegoś czasu zachęcam Was do zaczytywania się w Bondę, szczególnie w publikacjach z ostatnich lat. Poprzednie tomy cyklu zostały przeze mnie przeczytane. No dobrze, jak również inne książki Pani Kasi 😊. Trzy poprzednie części o Sobieskim to: „O włos” (recenzja na klik), „Ze złości” (recenzja na klik) oraz „Do cna” (recenzja na klik).
Jakub Sobieski otrzymuje zlecenie od ciężarnej Poli. Ma odszukać jej piętnastoletnią córkę Stefanię Chrobak zwaną Nene Yashiro, której matka twierdzi, że była ofiarą przemocy psychicznej i fizycznej w szkole, a także obiektem molestowania. Wkrótce Kuba odkrywa, że jej szkolna rywalka Mugi nie ma ze zniknięciem nic wspólnego, a jej przyjaciel Kamil nie jest tym, kim się wydawał matce zaginionej. Do tego wszystkiego w śledztwie nie pomaga osobista sytuacja Sobieskiego. Nieporozumienia z byłą żoną Iwoną, w których Nocna Furia nie pozwala spotkać mu się z synem, a także nieokreślona relacja z Adą.
***
Ciekawa. Zagmatwana. Wielowątkowa. Nieoczywista. Skomplikowana. To chyba najlepiej opisujące fabułę przymiotniki. Wszystko dzieje się z prędkością światła. Wątki wpuszczające czytelnika w maliny mnożą się na potęgę, akcja jest złożona, praktycznie wszystko dzieje się już, na teraz, od razu.
Spis treści składa się z siedmiu rozdziałów, które zostały zatytułowane dniami z datami i dniem tygodnia oraz znanymi tytułami. Cztery pierwsze dotyczą czterech następujących po sobie dni. W treści znajdują się również podtytuły z oznaczeniem bardziej szczegółowego miejsca akcji np. „Ochota, ulica Uniwersytecka, mieszkanie Kokoszy”. Mój ulubiony tytuł rozdziału to „Mężczyzna, który nienawidzi kobiet” pochodzący z lubianej przeze mnie trylogii MillenniumStiega Larssona. Ostatnie trzy rozdziały dotyczą tego co działo się Trzy dni później, w Dzień ósmy i Dzień jedenasty.
Bardzo żałuję, że nie rozwinięto wątku zaginionej Stefy w fabule. Trochę mnie Pani Kasia zmyliła takim ujęciem tematu zakładałam z opisu wydawcy i pierwszych recenzji, że jej rola jednak będzie bardziej istotna. Nie do końca też zrozumiałam kwestię odnalezienia Belli, Amelli i Magdaleny. Okazało się, że problem kobiet nie był najistotniejszy w tym kryminale. Zagadka składała się bowiem z wielu uwarunkowań pobocznych, które rozpajęczały śledztwo prowadzone i przez Sobieskiego, i przez funkcjonariuszkę policji Osę.
To taki kryminał, w którym każdy w coś jest wplątany, a w śledztwie nawet śledczy i prywatny detektyw nie są w stanie nikomu wierzyć, nawet zleceniodawcom. Każdy kogoś kryje, każdy przed czymś lub kimś ucieka, a ofiary nie są nimi do końca. To cecha charakterystyczna ostatnich publikacji Autorki. Nic się nie ciągnie, nie rozwleka. Nie ma zbędnych opisów, długich charakterystyk. W niektórych miejscach mi tego brakowało, tym bardziej, że ta część ma w sobie wiele do zaoferowania, jeśli chodzi o sprawców, których jest cały wachlarz. Rys psychologiczny tych postaci byłby bezcenny. Książkę czyta się ekspresowo. Nie ukrywam, że dla mnie głównym zadaniem w trakcie czytania było dowiedzenie się kto z kim, kto jeszcze jest umoczony i co robi Ziutek Chrobak na pustym poligonie. Szukałam odpowiedzi też na wiele innych pytań, które kotłowały mi się w głowie nagminnie. Chciałam dostrzec motywację, źródło, historię, początek. Nie zawsze się to udało.
Moja ocena: 7/10
Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.
JAK SKUTECZNIE WSPIERAĆ DZIECKO W SYTUACJACH, W KTÓRYCH SOBIE NIE RADZI
Autorzy: URSULA SANDERS, ALICE WELHAM
Wydawnictwo: MUZA
Liczba stron: 256
Data premiery: 19.04.2023r.
Wydawnictwo MUZA SA wydało bardzo ciekawą pozycję. Interesujący poradnik dla rodziców zatytułowany „Jak skutecznie wspierać dziecko w sytuacjach, w których sobie nie radzi” autorstwa Ursuli Sanders i Alice Welham. To książka dedykowana tym rodzicom, którzy borykają się z trudami rodzicielstwa. A czy inni rodzice istnieją?
Opis Wydawcy:Książka pomaga zmienić stan beznadziei, pokazuje, jakimi drogami iść, żeby znaleźć pomoc, nadzieję I ukojenie. Proponuje sugestie, rady, techniki i rozwiązania proste do wprowadzenia w życie, poprawiające jakość życia. Pomaga uświadomić sobie nasze ograniczenia, uczy akceptowania niepokoju, zmartwień, smutku, utraty kontroli, pokazuje, że możemy je tolerować, a mimo to żyć dalej, rozwijać się i cieszyć codziennością.
Niewiarygodny opis Wydawcy, bardzo interesujący. Nie ukrywam, że i mnie zainteresował. Będąc matką dwójki nastolatków po przeczytaniu go od razu zaświeciły mi się oczy. Miałam nadzieję, że wiedzę tajemną, na nowe odkrycia, na szybko dający efekt rady, na ulepszenie moich relacji z dziećmi…. i na jeszcze wiele innych owoców tej lektury.
A otrzymałam kilka pomysłów, narzędzi i technik, które mogę zastosować we własnym życiu. Nic odkrywczego, powielanego w innych książkach tego gatunku. Zaletą publikacji jest jej prosty i przystępny język, dzięki czemu mogłam szybko odkryć i wdrażać proponowane taktyki w mej codzienności. Autorzy kładą nacisk na to, że opieka nad dzieckiem z problemami, z trudami, czy to wieku wczesnoszkolnego, czy nastolatkowego wymaga od rodziców ciągłej pracy i troski, ciągłego skupienia i uwagi. Ta uważność właśnie mnie czasem męczy, utrudnia mi odpoczynek, uniemożliwia wyciszenie. I tego mi właśnie brakowało w tym poradniku, spojrzenia na osobę rodzica, na jego bolączki i słabe dni, a także wskazania, co robić, jak łapać, te chwilowe szczęście, by mieć siłę, by nadal wspierać dziecko. Odczytałam tylko przesłanie, że ważne jest dbanie o swoje własne potrzeby, bo to realnie wpływa na zdolność do opieki nad dzieckiem. Tylko właśnie jak to zrobić? Jak to robić? Jak o tym nie zapominać?
Moja ocena: 7/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU MUZA.
Są chwile, w których sama bardzo, ale to bardzo się sobie dziwię 😊. Mam cichą nadzieję, że kobieta od której tak naprawdę zaczęła się moja przygoda z kryminałami, @Katarzyna Bonda też czasem się samą zaskakuje 😉. O serii „Wiara, Nadzieja, Miłość” słyszałam dużo, nawet z ust samej Autorki w trakcie spotkań z czytelnikami. Wiedziałam, że cykl istnieje i jaki jest jego główny zamysł. Sięgając po „Miłość pokonuje śmierć”, która premierę miała 12 lipca br. nie mogłam się sobie nadziwić, że ja poprzednich dwóch tomów tej trylogii kryminalnej jeszcze nie przeczytałam. „Miłość leczy rany” z 2019 i „Miłość czyni dobrym” z 2020 również od @wydawnictwo.muza.sa ciągle przede mną. Będą idealną odskocznią od czytanych z pasją książek o Meyerze lub Sobieskim.
„Sprawa wcale nie trafiłaby na wokandę, gdyby nie udział najlepszego polskiego profilera doktora Bogdana Lacha…” – „Miłość pokonuje śmierć” Katarzyna Bonda.
To musi być najlepsza rekomendacja do sięgnięcia po ten kryminał. To, że Pan Lach doprowadził do skierowania sprawy do sądu swoją wiedzą i doświadczeniem gwarantuje, że sprawa nie była taka oczywista. A w kryminałach opartych na faktach to jest właśnie najbardziej ciekawe. Bonda z tomiszczy akt, wywiadów z zainteresowanymi sfabularyzowała historię, która stała się naprawdę. Historię Anny, której mąż zaginął. Kobiety dobrze ustawionej, która poświęciła swoją młodzieńczą miłość dla potencjalnego, lepszego życia, dla życia u boku Radosława Skowrona, którego firma okazała się ogromnym sukcesem. Sprawa nabiera dodatkowych rumieńców, gdy okazuje się, że śledztwo prowadzi inspektor Nikodem Ferenc, szef powiatowej komendy, były narzeczony Anny.
Z przyjemnością przeczytałam „Miłość pokonuje śmierć” Katarzyny Bondy 😊. Historia dobrze się ułożyła, mimo wielu niewiadomych związanych z prawdziwym śledztwem. Interesująco Autorka przedstawiła złożoną postać Anny. Anna przekonała mnie jako ofiara. Przekonała mnie jako przedsiębiorcza kobieta. Przekonała mnie jako atrakcyjna kobieta w średnim wieku, znudzona trochę swoim długim małżeństwem. Również przekonała mnie jako manipulatorka, po przysłowiowych trupach idąca do celu. I wreszcie przekonała mnie również jako prawdopodobna morderczyni.
Manipulacje są zawsze idealną pożywką zbrodni. Fabułę nimi przeplataną czyta się bardzo dobrze. Zawsze się zastanawiam, jak daleko prawdziwemu życiu do literackiej fikcji. Okazuje się, czytając kryminał oparty na prawdziwych zdarzeniach, że rzeczywistość pisze czasem bardzo interesujące scenariusze. Z manipulantkami i manipulantami możemy mieć równie często do czynienia, jak z innymi ludźmi.
Od jakiegoś czasu bardzo podoba mi się konstrukcja książek Katarzyny Bondy. „Miłość pokonuje śmierć” składa się z czterech zatytułowanych części. W prologu Autorka wprowadza czytelników do intrygi kryminalnej kreśląc ogólnie zdarzenia, które zaważają na dalszych losach głównych bohaterów. Na początku każdej części Bonda oznacza miejsce i czas. Dzięki temu nie sposób pomylić się w chronologii zdarzeń, które zostały bardzo dobrze uporządkowane. W posłowiu czytelnik znajdzie tłumaczenia, argumentację, okoliczności, które wpłynęły na zajęcie się tym tematem. Przyznaję, że to jedna z moich ulubionych części książek. Dzięki niej mogę się dowiedzieć, jaka była motywacja autora, co chciał osiągnąć i co tak naprawdę go skłoniło do podjęcia się tego konkretnego zagadnienia. A lubię znać niektórych autorów. Tak! Szczególnie tych, których czytam od lat. Tak jak Katarzynę Bondę. Nie ukrywam, jest jedną z niewielu, które po tylu przeczytanych książkach jeszcze mi się nie znudziła. Chyba trafił swój na swego 😉.
Ciekawa książka. Interesująca fabuła. Wyraziści bohaterowie. Niczego innego nie potrzebujecie, by spędzić przyjemny czas z lekturą. Polecam !!!
Moja ocena: 7/10
Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.
Dopiero co @Katarzyna Bonda opowiadała w listopadzie ubiegłego roku na Katowickich Targach Książki o ósmym tomie cyklu z Meyerem pt. „Kobieta w walizce” (recenzja na klik), a już @wydawnictwo.muza.sa wydało kolejną część zatytułowaną „Urodzony morderca”. W międzyczasie fani Bondy poznali kolejne losy Jakuba Sobieskiego w trzeciej części pt. „Do cna” (recenzja na klik). Od jakiegoś czasu dużo Bondy w Bondzie😊. Pisze, wydaje, spotyka się. Po literackiej posusze wróciła, o czym pisałam wcześniej w pełnej krasie. Bardziej wyluzowana. Bardziej przystępna. Bardziej dosadna. „Urodzony morderca” też takim się okazał😉.
„(…) Nikt nie rodzi się mordercą, ale żyjąc na krawędzi, podejmując łajdackie decyzje, stajemy się zakładnikami naszych kłamstw, matactw, a czasem te grzechy są znacznie cięższe.” – „Urodzony morderca” Katarzyna Bonda.
Rui Coelho Tavares de Souza – prężnie działający portugalski biznesmen, na którego „(…) czaiło się kilku notowanych…” w policyjnej bazie, zginął w spektakularny sposób w swoim ekskluzywnym samochodzie w lesie w podwarszawskich Łomiankach. Zaproszony do współpracy, dochodzący do siebie po zapaleniu płuc profiler – Hubert Meyer zaczyna angażować się w sprawę. Dość szybko śledczy pozyskują informację o całym zarzeczu kochanek zmarłego. Dość szybko dochodzą do miejscowego watażki, Marcina Demianiuka, z którym de Souza konkurował dodatkowo romansując z jego żoną Kasią. Dość szybko żona zmarłego – Diana Gardocka wysypuje się o swoim romansie z młodym, zaginionym żeglarzem Aruną. I dość szybko mnożą się teorie, które ewoluują po każdym rozpytaniu. A to wszystko w cieniu walki dwóch profilerów. Jednego z pasji, drugiego z mediów. Jednego doświadczonego, drugiego stawiającego kroki w zawodzie. Jednego zarabiającego krocie, a drugiego tyrającego za rządową pensję. Czy panowie zewrą szyki, by odnaleźć zabójcę de Souzy? Czy wręcz przeciwnie, ambicje zawiodą ich w kozi róg interesującego śledztwa…
Gdybym miała przywołać jakąś myśl przewodnią tego kryminału ze znanym profilerem to zacytowałabym samą Autorkę;
„Zdrada to nie przyczyna kłopotów w małżeństwie, tylko jej skutek.” -„Urodzony morderca” Katarzyna Bonda.
W fabule wątek zdrady przeplata się praktycznie od samego początku do końca wikłając kolejne kochanki w temat śledztwa. Nie ukrywam, że moją faworytką okazała się masażystka mitomanka😊. Pomysłowość w tym zakresie Autorki wzniosła się na wyżyny.
Sama kryminalna fabuła, jak to w ostatnich tomach serii, jest mocno zagmatwana. Zasadniczo z urywków motywów, tropów, zdarzeń, działań policyjnych nie wywnioskowałam sprawcy w sposób, o który chodziło Kasi Bondzie. Owszem ok. 270 strony narracja podpowiedziała czytelnikowi sprawcę morderstwa de Souzy, ale przecież książka liczyła ponad 350 stron…. Na ostatnich kartach wszystko się mogło zdarzyć. Ale proszę, nie czytajcie od końca !!!
Podobał mi się układ kryminału. Wszystko dzieje się w następujących po sobie dniach, oczywiście za wyjątkiem działań na terenie Portugalii w epilogu zatytułowanym „Lisbon story”. Książka zaczyna się prologiem o znamiennym tytule „W samo południe”. Pięć rozdziałów również Bonda zatytułowana znanymi dziełami kinematograficznymi. Począwszy od jednego z moich polskich kinowych faworytów „Spisie cudzołożnic” Jerzego Stuhra, po „Grzesznika”. Jakby tych odniesień do ciekawych filmów było mało, w samej fabule Kasia Bonda wspomina inne dzieło; „Wszystko o mojej matce” Pedro Almodóvara, którego wręcz ubóstwiam. Sama narracja jest bardzo przystępna. Wartka akcja wzmacnia zainteresowanie fabułą z każdą kolejno następującą po sobie stroną. Czytałam z zaciekawieniem. Przeczytałam w jeden wieczór, a to zawsze jest zapowiedź ciekawej lektury😉.
Sam Meyer ewoluuje. Jest jednym z moich ulubionych polskich bohaterów literackich, więc mam do niego słabość. W tej części jawi mi się na przemian jako rozwydrzony nastolatek obrażający się na szefową, współpracowników i rozpytywanych oraz jako podstarzały dziadunio, z którego łachy spadają wraz z papierosem z kącika ust. Wszystko musi być po jego myśli. Każdy krok musi mieć uzasadnienie i wynikać z jego wewnętrznego przekonania. To Meyer kreuje śledztwo bez względu na to, co robi Marciniak i jak mocno zaangażowani są pozostali członkowie zespołu. Temat śmierci Wery odstawiony na bok. Temat Domana również nie wspomniany. Jakby Bonda chciała, by Meyer ruszył do przodu. Jakby chciała, by nowe wątki i nowi współpracownicy zaprzątali jego głowę. Oczywiście odnajduję cechy wspólne do poprzednich książek z serii; niekompetencja, ludzkie rozgrywki, polityka w policji, czy chociażby korupcja. Cóż, pewne okoliczności chyba nie ulegają zmianie bez względu na ustrój, bez względu na osoby zajmujące wysokie stołki.
Jakby tego było mało z zastanawianiem czytałam o komunikacie SOS oraz śledzeniu nadajników z kluczy. Na szczęście jeżdżę starym samochodem. Na szczęście…
Ciekawe wątki. Intersujące panie i panowie😊. Ciekawy główny motyw śledczy. Po prostu, ciekawa lektura. Czytajcie!!!
Moja ocena: 7/10
Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.
W ubiegłotygodniową premierową środę na polskim rynku czytelniczym pojawiła się kolejna część serii stworzonej przez @Katarzyna Bonda z Jakubem Sobieskim. Tytuł debiutujący w dniu 11 stycznia br. „Do cna” jest trzecim tomem cyklu wydawanego nakładem @wydawnictwo.muza.sa. Dwie poprzednie części to: „O włos” (recenzja na klik) oraz „Ze złości” (recenzja na klik). Zwięzłe tytuły = zwięzłe fabuły. Czy i tym razem będzie tak samo?
„Przemyślałem sprawę. Tak, jestem twoim ciałem. Zjedz mnie.” -„Do cna” Katarzyna Bonda.
Zaciekawiłam Was cytatem? O to mi chodziło. A wierzcie dalej jest jeszcze bardziej ciekawiej.
Wszystko zaczyna się od rautu w którym uczestniczył Jakub Sobieski, detektyw wraz z kapitanem Tadeuszem Orzechowskim z agencji Sobieski Reks z Warszawy. Wśród zaproszonych sama śmietanka towarzyska. Brylująca wśród gości księżna Grażyna Światopełk – Stadnicka wynajmuje agencję do odnalezienia jej syna Antona. Sobieski wraz z Oziem wyrusza więc do Guzowa, w którym znajduje się pałac rodowy zleceniodawczyni. W tym samym czasie w okolicznym Żyrardowie znalezione zostają kości ludzkie. „Kości, uprzednio ugotowane i przyprawione, jeszcze pachną rosołem.”
I tym razem Pani Kasia Bonda swą fantazją wbiła mnie w fotel. Ponownie skomplikowana historia, w której – jak to od jakiegoś czasu bywa – ofiary mieszają się ze sprawcami, sprawcy okazują się ofiarami, a zleceniodawcy Sobieskiego mataczą, gmatwają i skrywają swoje tajemnice.
Akcja dzieje się od 3 lipca do 11 lipca w Warszawie, Żyrardowie i Guzowie. Choć zarówno warstwa czasowa jak i geograficzna nie została wyraźnie zaznaczona. Autorka skupiła się w swej najnowszej książce na wątku kryminalnym, który osadziła w interesującym środowisku bogaczy, zubożałych i też nie arystokratów. Zresztą już w pierwszych zdaniach Bonda wprowadziła czytelnika w środowisko, o którym zamierzała pisać. Na uwagę zasługują tytuły siedmiu rozdziałów. Po przeczytaniu opisu Wydawcy wręcz przyprawiające mnie o dreszcz. Takie sformułowania jak „Żeberka w miodzie”, czy „Móżdżek w burakach”, a przede wszystkim „Niewiniątko pieczone w przaśnym chlebie” nabrały całkiem innego wymiaru.
Sam Sobieski, jak zwykle wysoki, wytatuowany i umięśniony. Borykający się z Iwoną, niespodziewanym ojcostwem i uczuciem do Ady. Jego uwaga została skupiona na środowisku gejów, rodowych tajemnic, psychopatycznych pragnień i niezaspokojonych kanibalicznych żądz. Bonda z konceptu wyszła całkiem obronną ręką. Stworzyła kryminał, w którym mniejsze znaczenie miała praca śledczych, od osobowości, z którymi Sobieski z Oziem musieli się stykać.
Autorka zapunktowała wieloma aspektami. Po pierwsze wprowadziła motyw Meyera. Z przymrużeniem oka przedstawiając go jako niegroźnego świra😊. Po drugie cudne nazwiska, o których wspomniałam w poprzedniej recenzji oraz imiona. Zafascynowałam się Eustachym, Noemi, Hugonem i Sereną😊. Arcyciekawa okazała się sama Grażyna. Nie taka typowa Grażyna😉. Po trzecie nawiązaniem do sytuacji geopolitycznej w Europie. Ze zdziwieniem przeczytałam „(…) On sam oglądał go podczas szkolenia przed wyjazdem na misję, by przygotować się do udziału w działaniach wojennych w Ukrainie”. Kompletne zaskoczenie. Trochę jakby „ni w pięść, ni w oko” a jednak stanowiące ukłon w stronę bieżącej sytuacji przygranicznej. Będąc jednak dość spostrzegawcza wspomnę, że w jednym zdaniu patrol, chyba się pomylił Autorce z partolem. Sami sprawdźcie jak to brzmi i osądźcie: „Partole, interwencje, zabezpieczanie terenu, papierkowa robota. Do tego służę w tej komendzie.” Według mnie miało być „patrole” jak nic😊. Cytując bohaterkę wypowiadającą te słowa muszę wspomnieć o Osie, która jak dla mnie okazała się postacią najbardziej mnie zawodzącą. Z butnej strażniczki prawa przemieniła się gdzieś po drodze w karierowiczkę. Nie mogę jednak winić Pani Kasi. W życiu przecież ciągle się tak dzieje.
Udana kontynuacja cyklu z Kubusiem Sobieskim. Zasługuje na uwagę wszystkich fanów Kasi Bondy oraz kryminałów. Pisanych dla rozrywki, trochę z przymrużeniem oka. Czasem nie do końca poważnie. Szczerze polecam!!!
Moja ocena: 7/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.
@matko jedyna 😊, tak to Ona. We własnej osobie Magda Mikołajczyk kobieta, blogerka, copywriterka, matka, podzieliła się z nami swoimi spostrzeżeniami napisanymi w formie krótkich, zatytułowanych felietonów. Zbiór „rozmów ze sobą”, przemyśleń, czasem krótkiej spowiedzi – bez katolickiego wydźwięku proszę😉 – znajdziecie w „Jestem dość”. Krótkiej książeczce, która premierę miała 23 listopada roku ubiegłego. Ja dzięki niej wkroczyłam w rok 2023 w całkowicie rozchwianym nastroju. Trochę ze śmiechem przez łzy. Częściej ze spoconymi oczętami. A jeszcze częściej ze zdziwieniem i zachwytem, że można tak szczerze i z wdziękiem opowiadać o sobie. O prawdziwej JA.
„Jestem dość” to krótka historia życia Magdy Mikołajczyk, we wszystkich jej odsłonach. W krótkich relacyjnie napisanych opowiastkach zatytułowanych między innymi „pęknięcia” „rodzeństwo” czy „marysia znaczy maria”, czytelnik przemierza zakamarki duszy i życia Magdy Mikołajczyk. Odkrywa jej nowe piękno. Odkrywa jej traumy, trudne doświadczenia, zanurza się w jej jestestwie i bardzo głęboko odczuwa jej emocje. To podróż, w przestworza życia jednej osoby. Kobiety, która na swym blogu wydaje się zawsze uśmiechnięta i szczęśliwa. A która o tym swoim szczęściu i szczęśliwości pisze w całkiem odmienny, od innych sposób. To nie poradnik. Nie! I dzięki temu wzięłam do ręki tę książkę😉.
Z jednej strony zbiór historii napisanych w ciekawy, z humorem, kobiecy sposób. Z drugiej strony historia osoby cierpiącej na depresję chyba od dzieciństwa. Historia dziecka matki alkoholiczki. Kobiety, która mierzyła się razem z córką z chorobą nowotworową. Z jednej strony osobista narracja skłaniała mnie od refleksji w stylu; o! inne też tak mają, o! ona jest taka podobna do mnie, o! jakbym o sobie czytała. Z drugiej strony odczuwałam głębokie współczucie w stosunku do bohaterki książki czytając o jej bardzo trudnych doświadczeniach. Czy to czytamy o depresji, chorobie, smutku, rozpaczy, porzuceniu, alkoholizmie, czy nawet nepotyzmie przy zleceniach to jednak wynurza się taki komunikat:
„jesteś dość, naprawdę, madziulku, ty i każda madziulka na świecie.” – „Jestem dość” Magdalena Mikołajczyk.
„(…) bo jesteś sobą, taka, jaka jesteś, jesteś w sam raz, jesteś wystarczająca, świat potrzebuje cię właśnie takiej, (…) z nikim nie musisz rywalizować, z nikim nie musisz się ścigać, z nikim porównywać (…) nie musisz spełniać niczyich oczekiwań. jesteś dość.” – „Jestem dość” Magdalena Mikołajczyk.
Parę razy się popłakałam. Tak szczerze. Tak z serca i bez hamulców. Wiele razy pomyślałam z zachwytem; O!!!! Gdyby kiedykolwiek do mnie tak zwróciła się moja matka. Gdyby kiedykolwiek mnie taką widziała. Pewnie wtedy byłoby mi lżej, tak jak lżej byłoby Madziulce, o której czytałam.
Magdalena Mikołajczyk swoją książką zafundowała mi niezły kołowrotek emocji, który dodatkowo zostały wzmożony zwykłą chorobą. Nie mam do Autorki jednak o to żalu😊. Czuję raczej wdzięczność. Za szczerość. Za otwartość. Za głośne mówienie o depresji. Za świadectwo, że można sobie poradzić ze swoimi traumami i warto sięgać po pomoc do specjalistów z różnych dziedzin.
I za to, że nie można się poddawać i trzeba wiedzieć, że jest się dość. I ja też jestem dość. A może przede wszystkim; JA JESTEM DOŚĆ!!!
Pani Magdo, dziękuję z całego serca !!!!!
Ps. chociaż ten styl z brakiem dużych liter gmatwał mi w głowie nie raz, nie dwa 😊….
Moja ocena: 8/10
Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.
„Zło pójdzie za tobą” Marka Edwardsa przeraziło mnie swoją niespokojną okładką. Ta postać w środku lasu…brrrrrrr…. Możliwe, że dlatego książkę byłam w stanie przeczytać sporo po premierze, która dzięki nakładowi @wydawnictwo.muza.sa miała miejsce w dniu 16 listopada br. Opis owszem był frapujący, intrygujący. Ale cóż z tego jak zabrakło mocy i odwagi, by sięgnąć do samego środka i poznać to zło. Zmierzyć się z nim na słowa, na interpunkcję, na porównania.
„Drogi Czytelniku, jeśli jednak kiedyś wsiądziesz do przedziału pociągu w obcym kraju, pamiętaj: pod żadnym pozorem nie zasypiaj. A jeżeli napotkasz dziwny dom w mrocznym lesie, proszę, posłuchaj mojej rady. Uciekaj. Jeszcze raz wielkie dzięki za lekturę. Pozdrawiam Mark Edwards”
W taki sposób w Liście od Autora pożegnał mnie Mark Edwards na samym końcu powieści. Ja wykorzystując ten cytat wprowadzam Was w fabułę. Bo to miała być naprawdę ostatnia, przed realizacją decyzji o potomstwie podróż po Europie Daniela Sullivana i Laury Mckenzie. Miała się rozpocząć i skończyć jak wiele innych. Przypadkowi podróżni w trakcie zwiedzania Rumunii, Ion i Alina okazali się nie całkiem przypadkowi. A dziwne zachowanie pograniczników rumuńskich, nie całkiem znowu takie dziwne. Spokojna podróż pociągiem zamieniła się walką o przetrwanie i podróż powrotną do Londynu. Tylko, że sama podroż nie wystarczyła….
Książka składa się z siedmiu części i łącznie z sześćdziesięciu czterech rozdziałów. Do fabuły czytelnika wprowadza prolog, a zdarzenia pewną klamrą zamykane są dzięki końcowemu epilogowi. Długość części jest różnoraka. Autor nie zachował tu jednolitości. Skupił się tylko na treści, na podejmowanym wątku. Dla ułatwienia umieścił na wstępie rozdziału i miejsce akcji, i czas. Dzięki temu retrospekcje, czy wydarzenia przyszłe określone zostały miesiącem i rokiem. Nadążanie za akcją nie jest więc trudnością.
Zdarzenia dzieją się w obrębie kilku miesięcy. Kończą w Londynie w styczniu 2014 roku. Zaczynają w trakcie wakacji roku poprzedniego. W roli narratora występuje Daniel, który relacjonuje wydarzenia ze swej perspektywy. Narracja dotyka również zdarzeń, które miały miejsce dużo wcześniej. Dzięki temu czytelnik rozumie, że główne jądro zła toczyło głowy oprawców dużo wcześniej, a sama historia, w której główne role odegrali Daniel i Laura była tylko przypadkową trudnością.
„To. Co Się Wydarzyło nie będzie wiecznie towarzyszyć nam, niczym szczerzący kły demon czający się w pokoju za ścianą. Znałem pary, które nigdy nie pozbierały się po zdradzie jednego z partnerów. Mimo, że strona która zawiniła, bardzo się starała, strona pokrzywdzona nie potrafiła zapomnieć. Wiedział, że nie możemy dopuścić do sytuacji, gdy podzielimy ich los.” -„Zło pójdzie za tobą” Mark Edwards.
To takie stadium wpływu Tego. Co Się Wydarzyło – podążając za Autorem – na życie głównych bohaterów. Ta warstwa thrillera „Zło pójdzie za tobą” jest bardzo wyraźna. To dzięki temu ujęciu czytelnik zostaje umiejętnie wplątany w życie Daniela i Laury po, przed i w trakcie Tego. Co Się Wydarzyło. Dzięki temu czytelnik rozumie mechanizmy, też te związane z zespołem stresu pourazowego i mechanizmami, które pojawiają się w życiu człowieka nim dotkniętym. Druga warstwa to obraz zła w przepięknej, ale jednak niebezpiecznej scenerii Rumunii. Ciekawiło mnie jak Rumuni zareagowali na sposób przedstawienia ich ojczyzny i rodaków w powieści 😉. Wątek związany z policjantami, pozornymi stróżami prawa, gangsterami jeszcze sprzed poprzedniej władzy trochę przypominał mi atmosferę westernu. Zewsząd bombardowały mnie ukryte komunikaty typu: nikomu nie możesz ufać!!! Uciekaj!!! Sama koncepcja, nie taka znowu futurystyczna, hodowli niemowląt i wzajemnych tajemnic pomiędzy bohaterami a ich bliskimi spowodowała u mnie dreszcz emocji. Wywołała napięcie, niepewność i tajemniczość. A to są główne cechy książki pisanej w tym gatunku😊.
Międzynarodowe Targi Książki w Katowicach już za mną. W dniu 5 listopada br. miałam okazję spotkać jedną z moich ulubionych autorek kryminałów, od której zaczęła się moda na polskim rynku czytelniczym na psychologów kryminalnych i poważne kryminały pisane kobiecym piórem. Mowa oczywiście o @Katarzyna Bonda, która na głównej scenie rozmawiała o ósmej części cyklu z Hubertem Meyerem zatytułowanej „Kobieta w walizce”, a także o swoich doświadczeniach z pisarstwem. Pani Kasia, jak zwykle piękna, charyzmatyczna i rozgadana😊. Aż trudno uwierzyć, że gwiazda polskiego kryminału, która przyczyniła się do spadku zainteresowania publikacjami skandynawskimi😉, nadal tak silnie jaśnieje. Tym bardziej, że pierwszy tom serii opublikowany został – UWAGA !!! – w 2007r. I ja wtenczas, te piętnaście lat temu, Panią Kasię zaczęłam czytać dzięki „Sprawie Niny Frank” . I czytam ją nadal😊. Chciałoby się rzec, Bonda jak wino, z wiekiem jeszcze lepsza.
@wydawnictwo.muza.sa przygotowało gratkę dla fanów Kasi Bondy. Najnowszą książkę można było w trakcie targów kupić w bardzo dobrej cenie na stoisku Wydawnictwa. „Kobieta w walizce” dostępna była dla każdego zainteresowanego przedpremierowo😊. Uwielbiam takie czytelnicze prezenty. Cudnie jest mieć pachnące wydanie przed 9 listopada br., tj. dniu w którym przypada oficjalna premiera kolejnej części serii.
Kto z Was chciałby znaleźć leżącą na uboczu walizkę, w której znalazło się to, co zostało z ciała możliwie, że od roku poszukiwanej Klaudii Janus? Ja nie. A takim mocnym akcentem zaczyna się powieść, poprowadzona trochę inaczej, niż poprzednie części. Tym razem, Hubert Meyer czekający na rozprawę w katowickim areszcie śledczym, nie może samodzielnie rozwikłać zagadki zaginięcia i morderstwa niewinnej kobiety. Zadanie powierzone zostało aspirantowi sztabowemu Grzegorzowi Kaczmarkowi, który próbuje wytypować sprawcę wśród wielu podejrzanych. Przygląda się z uważnością ojcu zaginionej, jego synowi, trzem córkom, żonie – byłej i obecnej, a także ze szczególną uwagą mężowi Klaudii i tajemniczemu biznesmenowi oraz narzeczonej brata zaginionej. Kaczmarek stara się włączyć w śledztwo WERĘ, system śladów behawioralnych opartych na Weryfikacji Eliminacji Rozkładzie i Analizie.
„Ale hasło do WERY zna tylko Hubert, który przed aresztowaniem nie zdążył go nikomu przekazać. Czy Grzegorzowi uda się je zdobyć mimo przeszkód?” – z opisu Wydawcy.
„Stała czyściutka, pionowo na kółkach, jakby ktoś pieczołowicie ulokował ją przy metalowej barierce, żeby nie stoczyła się nikomu pod koła. A mogłaby stworzyć zagrożenie, bo była ogromnych rozmiarów.” „Kobieta w walizce” Katarzyna Bonda.
I to od takiej walizki zaczęła się cała historia kryminalna😊.
Oj, pobawiła się Katarzyna Bonda postaciami, historyjkami, zdarzeniami i nawet nazwiskami bohaterów. To cały panteon ciekawostek.
„Wszystko w tym układzie rodzinnym wydawało mu się podejrzane: siostra zabawiająca się pod nieobecność zaginionej z jej mężem; werbalnie agresywny ojciec i niema, bierna jak kukiełka matka, w której oczach Grzegorz widział czyste przerażenie. Do tego przyrodni brat z łatką czarnej owcy.”” „Kobieta w walizce” Katarzyna Bonda.
Ojciec, nestor rodu stary Błachut. To wspaniała literacka postać zakłamanego człowieka, który swoimi kłamstwami próbuje zarazić wszystkich wokół i omamić Kaczmarka. Posiadacz czterech, zdominowanych przez niego córek i dwóch żon. Byłą Elżbietę, do której docierają również śledczy oraz znacznie młodszą Matyldę. Historia o pierwszej żonie okazała się naprawdę ciekawym smaczkiem. Zaś Matylda dla mnie była odrażającą postacią, której pasywność zasługiwała tylko na potępienie. Jedyny syn Krzysztof, zwany Kiniem przyrodni brat zaginionej Kingi, to postać brawurowo rozpisana, pełna sprzeczności. Cudowny kochanek, kochający wujek dwóch siostrzeńców, bliźniaków. Z drugiej strony zakapior z wyglądu i zachowania. Człowiek po przejściach, nie stroniący od alkoholu i od narkotyków. Mąż Mieci i zięć Błachuta, Grzegorz Bucior został przedstawiony jako bezwolna, męska „dzida”, proszę wybaczyć sformułowanie, ale bardziej odpowiedniego nie znalazłam. Tak, bez kręgosłupa moralnego, że aż niemożliwe, iż istnieje w fantazyjnym, literackim świecie. O Szczypiorze od Kinia nie wspomnę. Bohaterka jakich mało, wystarczyłaby sama na osobną historię. Uwielbiam takie zagmatwane role.
Pobawiła się pani Kasia imionami i nazwiskami bohaterów, o czym wspomniałam na początku. Zapewne zrobiła to metodą, o której opowiadała na swoim spotkaniu z czytelnikami w trakcie katowickich Targów Książki😊, w których angażuje swoje media społecznościowe. Rodzeństwo Błachutów to Krzysztof, Bożena alias Marionilla, Honorata alias Emanuela, Mieczysława alias Misia Kocia😉, no i zaginiona Klaudia, jedyna z miarę współczesnym imieniem. Jakby już to miało ją odseparowywać, świadomie lub nie, od pozostałego rodzeństwa. Z sympatią czytałam o Bestii alias Bestce Wysokiej i jej perypetiach z prokuratorem nadzorującym sprawę. Moim ulubionym zestawieniem danych identyfikacyjnych okazała się jednak Wanda Krycia. Występująca w powieści w bardzo ograniczonym zakresie. Zaginiona żona, jednego z bohaterów. Idealne nazwisko pasujące do tej zagmatwanej opowieści i do jej postaci. Ciekawe, który z Czytelników Bondy je nosi😉.
Kryminał składa się z sześciu rozdziałów. Każda część została zatytułowana. Uroczym dodatkiem jest epilog, w którym wiele zostały wyjaśnione, a także wstawki pisane z perspektywy człowieka, który w odnalezieniu kobiety w walizce odegrał znaczącą rolę. Bonda zaplata warkocz intrygi kryminalnej w sposób bardzo rozbudowany. Gmatwa, utrudnia. Wszystko dzieje się szybko. Przesłuchania pełne kłamstw i nieprawd komplikują sprawę. Meyer pojawia się najpierw tylko w roli aktora monodramu rozgrywającego się w katowickim areszcie, by wreszcie pomóc Kaczmarkowi, w sposób, który tylko potrafi. Sam Grzesiu Kaczmarek okazał się bardzo dobrze rozpisaną postacią. Taki, ulepszony Meyer, chociaż on sam pewnie się do tego nigdy nie przyzna. Samozwańcza akcja, w której wziął udział Doktor Boziłow wprowadziła mnie w dobry humor. By intryga kryminalna nie była jeszcze za prosta, to Bonda wprowadziła ciekawostkę z przeszłości. Tym samym całkowicie ją skomplikowała, a warkocz podejrzeń i poszlak musiałam zacząć zaplatać na nowo. Co bowiem do bieżących zdarzeń ma zaginiona Skandynawianka sprzed kilku lat, po której został tylko koszyk piknikowy, sukienka i czarny kapelusz z wielkim rondem? Czy to tylko kolejna rozgrywka między Leszczem, byłym komendantem policji, a byłym radnym, starym Błachutem? Kiedyś dwóch mężczyzn trzymających władzę w małym miasteczku, a teraz sąsiedzi bez wzajemnej sympatii.
Moja subiektywna ocena książki byłaby znacznie wyższa, bo czytając ją bawiłam się naprawdę dobrze, gdyby nie niewielkie nieścisłości, które wyłapałam bez żadnego wysiłku. Obłędna wada, jak na czytelnika. Prawda? Na stronie 243 przeczytałam o wyrzuceniu przez Kaczmarka swoich timberlandów, cytuję do „komendanckiego kosza” (przy okazji, Autorce wyjątkowo dobrze udał się prześmiewczy, komediowy motyw z butami kupionymi przez Leszcza w chińskim sklepie😊). Po to, by na stronie 266 przeczytać znowu, że Meyer „(…) sięgnął pod stół po reklamówkę. Były w niej timberlandy Kaczmarka.” A fabułę rozpisaną na stronach 305-308 czytałam trzykrotnie obawiając się problemów z przetworzeniem przeczytanych słów. W scenie w kawiarni Buciorów udział bierze Misia Kocia, Grzegorz Bucior, no i Kaczmarek. Skąd nagle w dyskusji z Buciorem i Misią Kocią znalazła się u końca tego fragmentu Bożena!!! Dodatkowo sprawdziłam w publikacji dostępnej na księgarskiej półce, sytuacja jest taka sama. Bożena alias Marionilla pojawiła się znikąd.
Kasia Bonda kluczy, udaje, nabiera czytelnika, w najnowszej części z psychologiem śledczym Hubertem Meyerem. Chwilami, aż się zaśmiałam. Czytając o nowym wątku, o nowo odkrytym kłamstwie motywowałam się do wytężonej umysłowej pracy bawiąc się przy tym jednocześnie bardzo dobrze. „Kobieta w walizce” Katarzyny Bondy nie nudzi, nie nuży. Wręcz przeciwnie fabuła pędzi jak Pendolino. Lubię takie książki, w którym dużo się dzieje, a jeszcze bohaterowie są warci, by poświęcić im trochę naszego czego. Serdecznie zachęcam do przeczytania tej powieści. To, że nie znacie poprzednich książek cyklu nie zmniejszy radości i atrakcyjności z lektury. Nie wierzcie na słowo. Sami sprawdźcie😊.
Moja ocena: 7/10
Za możliwość zapoznania się z lekturą przedpremierowo bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.
Może w przypadku poprzedniej książki debiutującej 2 lutego 2022 roku od @Maciej Kaźmierczak pt. „Nikt” (recenzja na klik) zadziałał tzw. efekt aureoli. Może. Możliwe też, że po prostu poprzednia powieść bardziej zachwyciła mnie postaciami podkomisarz Kamili Szolc i starszej aspirant Edyty Gawron, której w tym tomie jakby mniej. Możliwe. A może po prostu sama fabuła, tak różna od poprzedniej i bardziej skomplikowana, odebrana została przeze mnie mniej entuzjastycznie niż wspominany powyżej „Nikt”. Będąc nałogowym molem książkowym przekonałam się już nie raz i nie dwa, że publikacje tego samego autora mogą podobać się raz mniej, a raz bardziej. Nie zmienia to faktu, że do przeczytania thrillera sensacyjnego „Porzuceni”, który premierę miał 5 października br. od @wydawnictwo.muza.sa Was zachęcam. I fanów psów, i fanów każdego innego zwierzęcia😉.
Tomasz Lipiński spacerując ze swoim wyżłem weimarskim wraz z przypadkowo spotkaną Malwiną Król z jej suczką Fibi, dokonują makabrycznego odkrycia w pobliskim parku. Częściowo wykopane zostaje truchło innego psa. Interesując się znaleziskiem przypatrujący się pracy śledczych mieszkańcy dowiadują się o odkryciu ciała kilkuletniego chłopca, a także innych zwierząt. W tym samym czasie z pobliskiego domu dziecka, w którym pracuje Malwina ginie dziewięcioletni Marcin goniący Gandalfa, psa przygarniętego przez wychowawców sierocińca. Podkomisarz Kamila Szolc od razu wiąże te dwie sprawy. Do śledztwa zostaje włączony też gdański komisarz, który z podobną sprawą miał związek trzy lata wcześniej. To wtedy na bałtyckiej plaży zaginął kilkuletni chłopiec, a jego ciało znaleziono niewiele później.
Już po rozpoczęciu czytania zastanawiałam się, czy Autor pokusił się o nawiązanie do fabuły opartej na zwyrodnialcu Michale „Szarym” Grysie z kryminału „Nikt”. I nie zawiodłam się😊. Z czego się niezmiernie cieszę. Wszak intryga była tak ciekawa, że jeszcze długo po zapoznaniu się z nią pozostała ze mną. Nawet teraz pamiętam emocje, które we mnie wzbudziła.
Emocji nie zabrakło również przy czytaniu książki „Porzuceni”, choć przyznaję, że po pierwszym zdenerwowaniu i frustracji związanej ze zbrodnią najpierw dokonanej na niewinnych zwierzętach, a zaraz potem na tak samo niewinnych kilkuletnich dzieciach, poziom skomplikowania i zagmatwania wątków przerósł moje oczekiwania. A to wszystko przez szeroki aspekt psychologiczno – obyczajowy, który dotknął Kaźmierczak i to praktycznie w każdym aspekcie. W aspekcie damsko – męskim. Z punktu widzenia relacji między siostrami, które sięgają aż dwutysięcznego piętnastego roku, czyli praktycznie siedem lat przed okresem, w którym dzieje się opisana w książce akcja. W sposobach traktowania zależności w hierarchii policyjnej, czy nawet pomiędzy niespodziewanie spotkanych obcych osób. Wpleciony wątek romansowy dodatkowo skomplikował mój odbiór. W tym aspekcie wręcz coś we mnie krzyczało wewnątrz; naprawdę!!! Maciej Kaźmierczak namieszał nawet bardziej, niż w poprzedniej publikacji zatytułowanej „Nikt”. Tak, zdecydowanie bardziej. Trudne obrazy ludzkiej egzystencji zostały opisane w sposób, jakby były zbudowane na najbardziej prymitywnych odczuciach, zwierzęcych odruchach. Nie rozumiem jednak roli sąsiadki, która jak twierdził Tomasz w rozmowie z nim potwierdziła zgoła co innego, niż w rozmowie ze śledczymi. Nie zrozumiały dla mnie był jej wątek w tej całej historii, choć rola okazała się znacząca dla rozwikłania zagadki. Zabrakło mi i argumentów przemawiających za przyjaźnią, oddaniem, i argumentów uzasadniających strach, szantaż i tym podobne. Tak samo wątek dziecka Agnieszki. Jak przy takiej aktywności bądź co bądź nie połapała się co tak naprawdę się wydarzyło. Zaspojlerowałam? Nie, nie sądzę. Wbiłam raczej klina o co w tej intrydze związanej z dziećmi chodzi😉. Na obronę napiszę, że koncepcja cienia bardzo przypadła mi do gustu. Tak bardzo, że przy zakończeniu wręcz wołającym o kontynuację, chętnie o nim jeszcze przeczytam.
Konstrukcja książki również zasługuje na wspomnienie. Osiemdziesiąt dwa rozdziały, w których rozpisano parę następujących po sobie dni, aż do wydarzeń z 19 października 2022r. Wisienką na torcie jest wizyta w pewnym miejscu, która zdarzyła się rok później. Śledczy działali szybko i sprawnie. Tak samo jak bohaterowie, których w powieści jest bez liku. Narracja pędziła jak samochód rajdowy, w typowo kaźmierczakowskim stylu. Żadne tam fiu bziu. Żadne ozdobniki i opisy przyrody. Tylko akcja. Tylko sensacja.
Tym, co lubią biegać długie dystanse, niekoniecznie po mieście😉, szczerze P*O*L*E*C*A*M.
Moja ocena: 7/10
Książką obdarowało mnie Wydawnictwo Muza, za co bardzo dziękuję.
Michaeleen Doucleff ma doktorat z chemii na Uniwersytecie w Berkeley w Kalifornii, magisterkę winiarstwa i enologii na Uniwersytecie Kalifornijskim, a także licencjat z biologii. Czym jest enologia? Już spieszę wytłumaczyć; to nauka zajmująca się kwestiami związanymi z produkcją wina😉. Kobieta orkiestra można by rzec. Żadna tam psycholożka, psychoterapeutka i specjalistka z dziedziny psychiatrii. Doucleff to biolożka (tylko na szczeblu licencjackim), chemiczka i specjalistka od win. Nie ukrywam więc, że do książki, która stała się bestsellerem za Oceanem pt. „Jak bez napięć wychować pewne siebie dziecko” od @wydawnictwo.muza.sa debiutującej w dniu 21 września br. (oryginalny tytuł: „Hunt, Gather, Parent: What Ancient Cultures Can Teach Us About the Lost Art of Raising Happy, Helpful Little Humans”) podeszłam z lekkim rozbawieniem i niedowierzaniem. Po pierwsze z powodu tytułu😉. Jako matka z kilkunastoletnim stażem zestawienie w jednym zdaniu czasownika „wychować” i rzeczownika „dziecko” wyklucza sformułowanie „bez napięć”. Od wieków wiadomo, że dzieci walczą z rodzicami, a rodzice – często całkowicie nieświadomie – z dziećmi. Bez napięć obyć się więc nie sposób, choćbyśmy nie wiadomo jak się starali. Po drugie osoba autorki. Rozumiem jej doświadczenie w wychowaniu dzieci. Rozumiem jej spostrzeżenia, które stały się kanwą poradnika, a które zdobyła w trakcie podróży na trzy kontynenty ze swoją 3-letnią córką Rosy. Całkowicie rozumiem, że dzieci obcowaniu z rodzinami Majów, Inuitów i Hadzabe zrozumiała, że można efektywnie motywować dzieci do współuczestniczenia w życiu codziennym i rodzinnym, a także dzięki temu budować pewność siebie i ich samowystarczalność. Ale przecież to prawdy znane nie od dziś. To doświadczenia wszystkich matek przed nami niekoniecznie z tych odległych zakątków świata. Wystarczy zapytać nasze matki😊.
Poradnik jest zbiorem doświadczeń Autorki zaczerpniętych z innych społeczności, a także z własnego życia. To skomasowany zestaw konkretnych przykładów z życia codziennego, z którymi stykają się najpewniej wszyscy rodzice na świecie. Zawiera również pewne ciekawostki związane z życiem wspólnot, w których Michaleen Doucleff gościła i wiedzy, którą dzięki temu zdobyła. Do tego egzotyczna kultura i obyczaje Majów, plemienia Hadza i Inuitów dodają książce wyjątkowości. O wychowaniu według tych przedstawicieli społeczeństwa jeszcze nie czytałam i to stanowi wartość dodaną poradnika. W pozostałym zakresie książkę cechują złote myśli związane z wychowywaniem dzieci. Dla mnie, całkowicie nie odkrywcze. Autorka zwraca uwagę na odpowiedzialność dzieci w gospodarowaniu domem, na ich samodzielność. Każe nam, rodzicom dawać przestrzeń dzieciom, w której sami się sprawdzą, a dzięki temu zdobędą cenne doświadczenie. Zwraca uwagę na nieskuteczność metod wychowawczych opartych na nadzorowaniu, wskazywaniu drogi i pilnowaniu, by dziecko pokonywało każdy jej fragment. Podaje, jak na tacy, przykłady z życia i sposoby radzenia sobie z nimi. Pokazuje jak radzić sobie z gniewem u dzieci, stresem i brakiem motywacji.
I niestety. Nie odnalazłam odpowiedzi na zagraniczny fenomen. Dla mnie „Jak bez napięć wychować pewne siebie dziecko” to zbiór oczywistych prawd, do których wcześniej, czy później dochodzi każdy myślący i uczący się na swoich oraz innych błędach rodzic. Możliwe, że motywowanie dzieci do odpowiedzialności za wspólne gospodarstwo domowe, za robienie zakupów, za gotowanie i za sprzątanie jest czymś odkrywczych dla Ameryki. Dla nas Polaków niekoniecznie. Wszak obowiązki te od lat sześćdziesiątych zapisane zostały w art. 91 § 2 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego (Dz.U.2020.0.1359 – Ustawa z dnia 25 lutego 1964 r. – Kodeks rodzinny i opiekuńczy z późn. zm.).
„Art. 91. Obowiązki dziecka mieszkającego u rodziców § 2. Dziecko, które pozostaje na utrzymaniu rodziców i mieszka u nich, jest obowiązane pomagać im we wspólnym gospodarstwie.”
Stwierdzam, będąc bardziej przekorną, że nie trzeba odwiedzić Majów, Innuitów, czy inne rzadkie plemiona, by dojść do oczywistej prawdy, że tylko odpowiedzialne za wspólne życie dziecko wyrośnie na odpowiedzialnego, młodego człowieka, będącego wartością dodaną dla społeczeństwa.
Przyjemnie czytało mi się fragmenty związane z radzeniem sobie z emocjami. Chociaż będąc po lekturze „Jak rozumieć, nazywać i regulować swoje emocje” Olgi Daligi (recenzja na klik) mogłabym praktycznie te części pominąć. Walorem poradnika są urywki pokazujące życie, obyczaje i kulturę społeczności, do których Michaleen Doucleff zawitała. Tak, ta podróżnicza atmosfera i klimat uratowała lekturę. Gdyby nie osadzenie akcji i doświadczeń w tak ciekawym i atrakcyjnym dla mnie otoczeniu, czas spędzony z lekturą uważałabym za stracony😉.
Mam problem z oceną tej książki. Zdarza mi się to często, gdy czytam poradniki, którymi zachwycili się Amerykanie. Zapewne wynika to z różnic kulturowych i całkiem odmiennych doświadczeń życiowych. Pod kątem popularnonaukowym lektura nie jest dla mnie wartością dodaną. Pod kątem globtroterskim, poznawania kultury Majów, plemienia Hadza i Inuitów jest ciekawym doświadczeniem. I jeżeli lubicie takie klimaty poznawcze, to „Jak bez napięć wychować pewne siebie dziecko” Michaleen Doucleff jest zdecydowanie dla Was.
Moja ocena: 6/10
Za możliwość zapoznania się z poradnikiem bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.
Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.