Recenzja przedpremierowa: „Mrok jest miejscem” Ariadna Castellarnau

MROK JEST MIEJSCEM

  • Autorka: ARIADNA CASTELLARNAU
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 155
  • Data premiery :12.11.2024
  • Data premiery światowej: 12.05. 2020

O „Serii z żurawiem” wydawanej przez markę  Bo.wiem należącej do  Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego pisałam na moim blogu wielokrotnie. Parę razy już wspomniałam, że moja przygoda z tymi książkami zaczęła się od rewelacyjnych okładek autorstwa Małgorzaty Flis. Nie ukrywam, że wspomnę pewnie o tym jeszcze nie raz. Gdyż…. Sprawiłam sobie kolejne pięć sztuk tej serii. A jak już zauważyliście lubię dzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami na temat zakupionych przeze mnie książek w równym stopniu jak na temat publikacji otrzymanych w ramach prezentów😏. Mój blog nie powstał, by czerpać jakiekolwiek korzyści z jego prowadzenia. Mój blog powstał kiedyś, by propagować czytanie, by zaciekawiać Was dobrymi książkami, by dzielić się opiniami o tych, z którymi się zapoznałam. 

Jutrzejsza premiera zbioru opowiadań pt. „Mrok jest miejscem” autorstwa Ariadny Castellarnau też zasługuje na Waszą uwagę i to bynajmniej nie z powodu mrocznej okładki, a podjętych w publikacji tematów. 

Ojciec zmierzał do jeszcze gorszego miejsca, a ona wraz z nim. Wszyscy zmierzali tam wraz nim.” – „Mrok jest miejscem” [w:] Mrok jest miejscem” Ariadna Castellarnau.

I właśnie o ojcach, matkach, rodzeństwie i dzieciach jest w tych ośmiu opowiadaniach Ariadny Castellarnau. O relacjach, które są trudne, zakrzywione, patologiczne wręcz krzywdzące i pełne przemocy. Z treści wyziera egoizm dorosłych, brak troski, czasem i szaleństwo. Mnie obezwładniała niemoc dzieci, które są bohaterami każdego z opowiadań. Ich samotność. Brak możliwości zmiany lub nieudane próby. A wszystko zaczyna się od jedenastoletniej Lucii mieszkającej z rodziną na odludziu, uciekających od Szalonego Vilette, dla którego pracował jej ojciec. Lucii spotykającej zdeformowanego chłopaka z lasu. Tak samo samotnego jak ona. Wszystko zaczyna się od mądrych słów Długiego; „(…) światłość jest miejsce, a mrok jest innym miejscem. Gdzie chcesz pójść, Lucio?” 

Nie ukrywam, że po przeczytaniu niektórych historii musiałam odsapnąć. I mimo, że zbiór opowiadań trafił do mnie w ubiegłym tygodniu, jest dość krótki (ma niewiele ponad 150 stron) to dopiero teraz mogę o nim napisać. Musiałam nabrać dystansu, by świadomość opisywanych krzywd na dzieciach nie przysłoniły mi wartości literackiej tej publikacji. 

Ariadna Castellarnau zadziwiła mnie pomysłami. Jest i wspomniany deformowany chłopak z lasu ze wspomnianego tytułowego opowiadania. Jest i syn, Nil na którym rodzice zarabiają pieniądze, sprzedając go jako osobliwość, i jest jego zazdrosny o jego popularność brat w „Marina fun”. Jest i transportowana przez Igora do tytułowego „Calipso” kilkuletnia dziewczynka, której Castellarnau świadomie nie nadała imienia. Bo nie o transportowaną (sprzedaną bądź porwaną) dziewczynkę w opowiadaniu chodziło, a o postać Igora. Jest i Maur, który głoduje wychowywany przez ojca popadającego w szaleństwo, który w szkielecie każe swemu synowi dostrzegać zaginioną córkę a jego siostrę, Mirandę w „Nagłej powodzi”. Niezwykle smutna postać Maura. Najmniej wstrząsającą historię znalazłam w opowiadaniu „Najlepszym ze wszystkich naszych córek i synów” choć i tak opowieść dotyka trudnych tematów związanych z rodzicielstwem; nierównego traktowania, poczucia krzywdy, braku wsparcia ze strony członków rodziny, samotności w domu pierwotnym, z którą dorosły wyrusza w świat. Zaskoczył mnie koncept w „Dzieci bawią się w ogrodzie”. Co za rewelacyjny pomysł zbudowany na wątku o wydarzeniach bezpośrednio po pogrzebie Isoldy, córki głównej bohaterki. Kompletnie nie zrozumiałam postaci dziecka opisanej w „Wyspie w chmurach” choć opowiadanie czytałam dwukrotnie🙄. Na pograniczu fantasy są również treści opisane w ostatniej historii pt. „Człowiek wody”, gdzie postać ojca jako przewodnika również jest demoniczna, ale na swój własny sposób. 

Bardzo dobre opowiadania! Trudne to fakt, ale niezwykle cenne pod kątem narracji, wzbudzanych emocji, bardzo różnych historii. Wspólny motyw zaprezentowany został bardzo różnorodnie. To naprawdę opowieści, które mogłyby stanowić odrębne powieści. Tyle jest w nich potencjału, tyle niedopowiedzeń, tyle różnych zakończeń, które rodziły mi się w głowie. I w tym widzę największą wartość opowiadań, w tym, że zbiór jest jakby książkami w jednej książce. Warto je więc czytać odrębnie, by wybrzmiały w naszej głowie i w sercu. Choć od przeczytania niektórych minęło czasem kilka dni, narracje, z którymi zapoznałam się w tym zbiorze zostały ze mną do tej pory. Im dłużej, tym bardziej warte były przeczytania. Tak jakoś instynktownie czuję. 

Moja ocena: 8/10

Zbiór opowiadań dotarł do mnie dzięki współpracy z Wydawnictwem Uniwersytetu Jagiellońskiego właściciela marki Bo.wiem.

„Nokturny. Pięć opowiadań o muzyce i zmierzchu” Kazuo Ishiguro

NOKTURNY. PIĘĆ OPOWIADAŃ O MUZYCE I ZMIERZCHU

  • Autor: KAZUO ISHIGURO
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 288
  • Data premiery w tym wydaniu: 9.11.2022
  • Data 1. wyd. pol.: 6.10.2010
  • Data premiery światowej: 7.05.2009 

Nie wiem skąd u Kazuo Ishiguro wiedza o Polsce, o Polakach i komunizmie🤔. Mogłabym nawet rzec, że jak na brytyjskiego pisarza japońskiego pochodzenia (Ishiguro w wieku sześciu lat z rodzicami przeniósł się do Wielkiej Brytanii) to zainteresowanie jest zadziwiające. Tym bardziej, że Polska leży daleko od Japonii i dość daleko od Wielkiej Brytanii. Prawdą jest jednak, że w dwóch na pięć opowiadaniach ujętych w zbiorze pt. „Nokturny. Pięć opowiadań o muzyce i zmierzchu” pojawia się polski aspekt. Po raz pierwszy w osobie fana nostalgicznego amerykańskiego głosu Tony’ego Gardnera z pierwszego opowiadania zatytułowanego „Uwodzicielski głos”, a po raz drugi w aspekcie spotkania biznesowego we Frankfurcie w sprawie zmian w przedstawicielstwie polskim firmy Charliego z utworu „Come rain or come shine”. 

Kazuo Ishiguro w 2017 roku otrzymał literacką nagrodę Nobla za całokształt twórczości. Dawno temu czytywałam książki z początku jego kariery; jego pierwszą powieść „Pejzaż w kolorze sepii„, wydaną w 1982r. oraz „Malarz świata ułudy” z 1986r. Obie bardzo mi się podobały, lecz obie osadzone zostały w Japonii w latach powojennych. Byłam nawet przekonana, że w wydaniu Biblioteczki Interesującej Prozy „Malarz świata ułudy” jest nadal na mojej półce. Okazało się, że przy przeprowadzce dałam książce drugie życie oddając ją w dobre ręce. Ishiguro jest szerszemu gronu bardziej znany z książki „Okruchy dnia”, które zostały zekranizowane z sukcesem z rewelacyjną rolą Sir Philipa Anthonego Hopkinsa w roli kamerdynera i Dame Emmy Thompson w roli Miss Kenton. Zarówno powieść, jak i film bardzo mi się podobał. Aż dziw, że autorem pierwowzoru jest Brytyjczyk japońskiego pochodzenia🙄. 

Patrząc jednak na publikacje innych japońskich autorów aż dziw bierze, że Kazuo Ishiguro stał się noblowskim laureatem. Przyznaję, że w jego prozie została zachowana japońska estetyka i powściągliwość, w słowie, w opisie, w scenografii, w gestach itd. Rozumiem też, że jest ewenementem. Japończyk z pochodzenia potrafiący skroić świetną postać brytyjskiego kamerdynera Stevensa z „Okruchów dnia” jednocześnie potrafiący również przekazać realność i rzeczywistość kultury japońskiej nie jest codziennością. Tylko, czy to powinno wystarczyć do literackiego Nobla🤔. 

Zbiór zawiera pięć różnych opowieści choć znajdują się punkty w nich punkty styczne. Przykładowo pierwsza z nich wspomniana na początku „Uwodzicielski głos” dzieje się na placu świętego Marka w Wenecji, ostatnia „Wiolonczeliści”również. W pierwszej poznajemy postać żony znanego muzyka Tony’ego Gardnera, Lindy Gardner, która staje się jedną z głównych bohaterów w opowiadaniu „Nokturn”. I pierwsza i ostatnia historia dzieje się w światku emigrantów z byłych krajów komunistycznych, Polski, Węgier. Wszystkie zresztą narracje osadzone się w świecie muzyków lub ich fanów. Nawet w „Come rain or come shine” Ray z Emily są wielkimi jej fanami i długo potrafią o niej opowiadać, i się nią zachwycać. 

Świetnie czytało mi się opowiadania zawarte w zbiorze „Nokturny. Pięć opowiadań o muzyce i zmierzchu”. Każda z pięciu historii miała w sobie dużo uroku. W „Uwodzicielski głos” doceniłam nostalgicznie wpleciony wątek polskiej matki samotnie wychowującej syna, Janka, któremu dane było spędzić ulotną chwilę z jej idolem. W „Nokturn” o dziwo zachwyciła mnie Linda Gardner, która została w dość negatywny sposób sportretowana w pierwszym opowiadaniu. Jej sposób zachowania, otwartości na Steve’a, z którym znalazła się w jednym hotelu na czas rekonwalescencji po operacji plastycznej, chwilami mnie rozbawiał. A był to śmiech przerywany głębokimi refleksami na temat narracji, dialogów i przedstawionych przez Ishiguro treści. W „Come rain or come shine” zwróciłam uwagę na postać Charliego rozemocjonowanego, rozdygotanego, który przy pomocy swego przyjaciela Raymonda pragnie w krótkim czasie naprawić relację ze swą żoną. Dyskusja dwójki czterdziestiosiedmiolatków dywagujących jak przedstawić Emily problem z podartymi kartkami z jej notatnika to mistrzostwo gawędziarstwa. Trochę tragedii, więcej komedii. Oczami wyobraźni widziałam mimikę twarzy jednego i drugiego rozmówcy telefonicznego oraz prawie słyszałam podniesione głosy Charliego. W „Malvern Hills” zachwyciły mnie postaci Tilo i Sonji, których główny bohater wysłał do pensjonatu Wiedźmy Fraser, jego byłej nauczycielki. Oboje byli również muzykami. Dzięki temu dowiedziałam się co nieco o szwajcarskiej tradycyjnej muzyce. „Wiolonczeliści” to wisienka na torcie. Opowieść o młodym wiolonczeliście spotykającym muzyczkę grającą na tym samym instrumencie. Ishiguro stworzył skomplikowaną postać głównego bohatera, który uległ jej urokowi wsłuchując się w ślepo w jej wszystkie uwagi. Uwagi kobiety, która przestała grać na instrumencie w wieku jedenastu lat, a która nadal przekonana była o swej wirtuozerii. 

Wszystkie opowiadania napisane zostały w pierwszej osobie. Każde z nich ma narratora, jest to mężczyzna. Czasem młodszy, czasem prawie pięćdziesięcioletni. Każda historia wzbogacona jest dźwiękami, utworami muzycznymi, nutami, setami i tonacjami. W każdej dużo jest czaru i ciekawych wątków. Każdy z bohaterów-narratorów ma wiele do zaoferowania czytelnikowi. Niektórzy mierzą się z własną przeszłością inni z niepewną przyszłością, a jeszcze inni dowiadują się o sobie wiele ciekawych informacji z perspektywy własnych przyjaciół, odbijają się w ich oczach jak w lustrze. 

To taka japońsko niejapońska literatura. Proza kosmopolityczna, brytyjsko-azjatycka. Taki miszmasz jest bardzo odświeżający dla bardziej wymagającego czytelnika. Zdecydowanie polecam!

Moja ocena: 7/10

Książkę wydało Wydawnictwo ALBATROS, a ja z tą publikacją zapoznałam się dzięki Legimi.

„Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe

MINISTERSTWO MORALNEJ PANIKI

  • Autorka: AMANDA LEE KOE
  • Wydawnictwo: TAJFUNY
  • Liczba stron: 216
  • Data premiery : 12.10.2020
  • Data premiery światowej: 1.10.2013

Zbiór opowiadań zatytułowany „Ministerstwo moralnej paniki” w październiku 2020 roku wydało Wydawnictwo Tajfuny. To kolejna ciekawa pozycja z gatunku literatury pięknej, prozy azjatyckiej oferowana przez tego Wydawcę. Z ciekawością sięgnęłam na oficjalną stronę Wydawnictwa, by dowiedzieć się co nieco o samej autorce. Okazało się, że Amanda Lee Koe to queerowa singapurska pisarka, której debiutancki zbiór opowiadań Ministry of Moral Panic otrzymał Singapurską Nagrodę Literacką w kategorii fikcja w języku angielskim. Zwycięstwo zagwarantowało jej udział w literackiej rezydencji na Uniwersytecie w Iowa, niedługo później otrzymała również stypendium pozwalające jej na podjęcie studiów pisarskich na Uniwersytecie Colombia. Pieniądze z wygranej Singapurskiej Nagrody Literackiej przeznaczyła na przeprowadzkę do Nowego Jorku.  (źródło: tajfuny).

Są rzeczy, które przebijają się przez połacie pamięci, rzeczy, które człowiek nosi w sobie, chociaż nie są niezbędne, rzeczy, które ciągną w dół, ale nie można się uwolnić od ich balastu, bo jedyny sposób wyrzucenia ich za burtę to samemu skoczyć do morza.” „Flamingo Valley” [w:] „Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe. 

Paleta czternastu opowieści emanuje strachem, lękiem i niespełnionymi miłościami. W każdym opowiadaniu Amanda Lee Koe udowadnia, że człowiek tęskni za tym, by być zrozumianym, komuś potrzebny, nawet jeśli ponosi za to ogromną cenę. Autorka porusza trudne tematy, jak przemoc domowa, wykorzystywanie pomocy domowych w roli pracownic seksualnych, gwałtu, usłużności azjatyckiej i kobiecego poddaństwa mężom, wielożeństwo Malajczyków, a także lincze na tych, których nie akceptujemy, których się boimy bądź na sobie, za to, że nie spełniamy oczekiwań społecznych. W wielu miejscach Amanda Lee Koe kreśli historie z pazurem, bez cenzury czym skłania do myślenia nad tym, dlaczego zachowujemy się w taki czy inny sposób. Skąd te nasze oczekiwania? 

Autorka nie szczędzi słów, by zaciekawić czytelnika. Ma wiele do zaoferowania, bo opowieści nie są do siebie podobne, mimo, że w dwóch opowiadaniach o tym samym tytule „Na dwa sposoby”, występuje ta sama kobieca postać; Zurotul pracownica Happy Maid Empolyment Sercices Pte Ltd, która po krótkiej pracy zagranicą wraca do swej rodzinnej wsi. Spodobały mi się zresztą te dwa różne sposoby ukazania jej postaci. W obu Zurotul przede wszystkim widzi siebie z pozycji kobiety zauważonej i kochanej. I jako dar traktowała siebie w oczach nawet swoich oprawców. Niezwykle intrygujące przeżycia pokazane z ciekawej strony. Najbardziej romantyczne okazały się historie przedstawione w „Flamingo Valley” oraz „Ballada o Arlene i Nelly”. Pierwsza dotyczy spotkania po czterdziestu latach w domu opieki kobiety Ling Ko Mui ze znanym jej w przeszłości Deddym Haikelem. Ona już wdowa, praktycznie w opiece paliatywnej. On ciągle posiada trzy żony; Khairah, Azzizah i Fathiah, choć nigdy nie zapomniał o Ling Ko Mui. 

„Tak się przedstawiał jego problem z posiadaniem trzech żon. Rotacyjny seks był niezły, ale trzy żony dogadywały się ze sobą na tyle dobrze, że często tworzyły przeciw niemu wspólny front. Czasami zachodził w głowę, jak im się udaje trzymać taką sztamę — czyżby nie budził w swoich kobietach kłótliwych zazdrosnych bestii?” – „Flamingo Valley” [w:] „Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe. 

Zdobyłem sławę. Ubóstwiały nas uczennice i młode kobiety: Malajki, Chinki, Hinduski. Nigdy nie przestałem wypatrywać w tłumie jej twarzy, albo jej sobie wyobrażać, ale w głębi duszy wiedziałem, że tamten miał rację — ona nigdy nie miała być moja”. – „Flamingo Valley” [w:] „Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe. 

Ballada o Arlene i Nelly” w bardzo subtelny sposób opowiada natomiast o tym, jak trzy razy w życiu spotkały się dwie kobiety. Pierwszy w wieku dziecięcym, drugim, gdy były nastolatkami. A trzeci, gdy już dojrzałymi, prawie pięćdziesięcioletnimi kobietami. Choć raczej musiałabym napisać, że to historia o tym „(…) jak się w końcu zeszły..” Amanda Lee Koe odtworzyła głęboką kobiecą relację, w której szybkie porywy serca miały mniejsze znaczenie niż wieloletnie oddanie, wieloletnia przyjaźń i miłość. Podobnie odebrałam historię opisaną w „Alice, to ty musisz być środkiem własnego wszechświata”. Postać tytułowej Alice w zestawieniu o wiele starszą przyjaciółką Jenny wzmocniła we mnie wiarę w prawdziwe kobiece relacje, w prawdziwą przyjaźń. Bez względu na ograniczenia, bez względu na wiek. Pięknie opowiedziane ostały te dwie historie. 

Autorce należą się pochwały za sposób przedstawienia trudnej historii zabranej Marii ze znanego jej malezyjskiego świata do Holandii w „Czternaście zapisków z Dziennika Marii Hertogh”. Marii, która by uciec od Adeline kolejno stawała się żoną; Gerarda, Toma i Bena, a tak naprawdę tęskniła za Monsoorem. Stawała się matką dziesięciorga dzieci; Fransa, Marlies, Theo, Huub, Carolien, Paula, Maryolien, Hansa, Petera i Sylviji. W tym opowiadaniu autorka zaznaczyła różnice kulturowe, z którymi zachodni świat nie potrafi się zgodzić, a który dla wychowanych w takim dziedzictwie kulturowym jest całkowicie normalny. Za nim potrafią tęsknić przez kilkadziesiąt lat, jak Maria. Kłaniam się głęboko Amandzie Lee Koe również za nowelę „Miłość to żadna wielka prawda”. Dość, że podobał mi się sposób, w jaki autorka zripostowała funkcjonujący w społeczeństwie idylliczny i gloryfikowany obraz miłości romantycznej, to jeszcze zrobiła to w bardzo umiejętny sposób w osobie głównej bohaterki. Bardzo dobrze autorka zobrazowała również charakterystyczne cechy azjatyckiego społeczeństwa. Poddanie oczekiwaniom, spełnianie żądań czy brak jakichkolwiek skarg. 

Swoje łóżko wyrzuciłam. Łatwo mieć depresję, kiedy ma się łóżko. Teraz czuję się dobrze. Na podłodze człowiek się wysypia.” – Miłość to żadna wielka prawda”[w:] „Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe. 

Będąc azjatycką żoną, uczysz się trzymać język za zębami. Mąż ma zawsze rację – nie warto się sprzeczać…” – Miłość to żadna wielka prawda” [w:] „Ministerstwo moralnej paniki” Amanda Lee Koe. 

Nie zrozumiałam kompletnie Marla z „Syreny”. Pojęłam mechanizm relacjonowany słowami narratora, kolegi z klasy Marla, nie pojęłam jednak z czego ten Marl był złożony. Skąd ten syreni ogon? Choć nie ukrywam, że motyw z jego ciężko chorym ojcem mnie ujął. Podobnie jak postać młodej kelnerki z „Król Caldecott Hill” zafascynowanej od dziecięctwa aktorem seriali chińskich, którego spotyka w dorosłym życiu w restauracji, w której pracuje. A potem idą do jego pokoju hotelowego i…..ona mu pokazuje swoje blizny. 

Zasadniczo o każdej opowieści mogłabym coś napisać, by Was zachęcić do przeczytania tego zbioru. Jak wspomniałam na początku, mimo że główny wątek orbituje wokół różnych typów miłości lub jej braku, w twórczości Amandy Lee Koe dominuje szerokie spectrum różnorodności; postaci, miejsc, wieku bohaterów, wykształcenia, pokazanej perspektywy, narratorów, rysów psychologicznych postaci; od złych po dobrych itd. To cały kalejdoskop przeżyć zawartym w jednym tomie opowiadań, który może wzbudzić w Was całkowicie różne emocje. I to wszystko w otoczeniu kosmopolitycznej metropolii jaką jest Singapur. Te opowiadania to jakby książki w książce. I ta rozmaitość charakteryzuję tę prozę.  

Moja ocena: 8/10

Zbiór opowiadań wydało Wydawnictwo Tajfuny, a opinię o nim przeczytaliście dzięki abonamentowi Legimi

„Grobowa cisza, żałobny zgiełk” Yōko Ogawa

GROBOWA CISZA, ŻAŁOBNY ZGIEŁK

  • Autorka: YŌKO  OGAWA
  • Wydawnictwo: TAJFUNY
  • Liczba stron: 192
  • Data premiery w tym wydaniu: 2.11.2020
  • Data premiery światowej: 1.06.1998

Yōko Ogawa jest autorką wspaniałej powieści, którą niedawno przeczytałam, a opinię o niej opublikowałam na moim blogu czytelniczym😁. Chodzi o pięknie wykreowaną postać wybitnego matematyka, który po wypadku utracił zdolność zapamiętywania zdarzeń sprzed osiemdziesięciu minut. Ta historia zawarta jest w książce pt. „Ukochane równanie profesora” (recenzja na  klik). Przeczytaliście już? Mam nadzieję, że moja recenzja Was do tego zachęciła. Jeśli lubicie głębokie historie to nie będziecie żałować😏. Zbiór trzynastu opowiadań powiązanych ze sobą zawarty w tomie „Grobowa cisza, żałobny zgiełk” to kolejna pozycja autorki wydana przez Wydawnictwo Tajfuny do której sięgnęłam w ramach moich prywatnych planów czytelniczych. 

Posłowiu autorka napisała: „Na koniec chciałam również podziękować każdej osobie, która trzyma tę książkę w rękach.” Ja dziękuję autorce za tak cudownie opisane historie, których różnorodność mnie zafascynowała. Łączą je miejsca zdarzeń, nawet bohaterowie wspominani w innych historiach. Cały cykl rozpoczyna się opowiadaniem „Popołudnie w cukierni”, które jest obrazem przeogromnej żałoby matki, która dwanaście lat wcześniej utraciła swego sześcioletniego syna. Jego ciało zamknięte w starej lodówce znalazła kobieta przechadzająca się po wysypisku, po trzech dniach poszukiwania chłopca. Chłopca, który zawsze w swe urodziny będzie miał sześć lat. Tę samą lodówkę, na tej samej górce czytelnik spotyka w ostatnim, trzynastym opowiadaniu zatytułowanym „Trujące rośliny”. Tych powiązań jest znacznie więcej. I świetnie się bawiłam w trakcie czytania zapamiętywaniem poszczególnych, łączonych przez autorkę ze sobą treści. 

Moją ulubioną opowieścią jest „Sok”, w którym Yōko Ogawa opisała postać młodej dziewczyny, której matka choruje śmiertelnie na raka. Historia o tym, jak prosi znajomego o towarzyszenie jej w obiedzie ze swoim nieobecnym w jej życiu ojcem, znanym „(…) parlamentarzystą, który do niedawna był chyba ministrem pracy czy komunikacji” jest napisana z ogromnym wyczuciem. Bez oceniania. Bez dyskryminowania. Jej osoba jest bardzo przejmująca. 

Była najbardziej niepozorną osobą w całej klasie. Podczas zajęć właściwie się nie odzywała. Nawet gdy wywołana do odpowiedzi tłumaczyła angielskie czytanki albo rozwiązywała równania na tablicy, nie opuszczała jej aura nieprzeniknionego spokoju. Tak jakby cały czas pilnie uważała, by nie robić niepotrzebnego hałasu. Nie miała bliskich przyjaciół, nie należała do żadnego kółka, przerwy lunchowe spędzała, jedząc sama w kącie.” – Grobowa cisza, żałobny zgiełk” Yōko Ogawa.

Tak przejmująca, że kolega z klasy, który jej towarzyszył pamięta ten wieczór i jej osobę, także jej sposób zachowania i wypowiedziane słowa nawet dwadzieścia lat po wydarzeniu, które zakończyło się w opuszczonej starej poczcie, gdzie ktoś składował soczyste owoce kiwi. Owoce kiwi przytoczone w kolejnym opowiadaniu o znamiennym tytule „Stara J.”, która z zadziwiającym skutkiem uprawiała pięciopalcowe marchewki i obdarzała nimi najemców swej nieruchomości. Opowiadanie pisane z perspektywy pisarki, która stara się nie narazić wynajmującej jej małe mieszkanko. Tym samym zaprzyjaźnia się z nią, aż do momentu, gdy „zwłoki o zbielałych kościach odkopano pod grządką…”.  I ta pisarka okazuje się ciekawą bohaterką w kolejnej historii zatytułowanej „Piaskowy Dziadek”, gdy wspomina ją jej pasierb, z którym mieszkała tylko dwa lata. To bardzo interesujący zabieg, gdy narratorka poprzedniej nowel staje się jedną z głównych bohaterek. Relacje jej pasierba są rozdzierające serce. Zapamiętał ją inaczej. Zapamiętał ją jako czułą, troskliwą matkę, z którą niestety ojciec musiał się rozwieść. Jej dysfunkcje nie wybrzmiały w opowiadaniu „Stara J.” Dlatego poszukiwanie tych powiązań i odnajdywanie łączących poszczególne historie koligacji wydało mi się świetną zabawą. Podobnie jak pulmonolog doktor „Y”, którego szukają w szpitalu, który odwiedza kaletnik w „Fastryga na serce”. Pulmonolog, który złamał serce sekretarki oddziałowej, o której opowiada zafascynowana nią współpracowniczka w narracji zatytułowanej „Kitle”. Adiunkt na pulmonologii, który tragicznie kończy, podobnie jak niedoszła klientka torebki na serce. Klientka makabrycznego kaletnika. Sama jest postać zaskoczyła mnie przeogromnie. Głębokie ukłony należą się autorce za pomysł na nią. 

„— Podobno potrafi pan zrobić każdą torebkę. — Kobieta zdjęła okulary przeciwsłoneczne i zastukała długimi paznokciami w stół.
— Oczywiście. — Aby zamaskować konsternację, rozłożyłem przed sobą szkicownik. — Czyli potrzebuje pani torby do noszenia serca?
— Zgadza się.” – Grobowa cisza, żałobny zgiełk” Yōko Ogawa.

W ogóle inwencja w opowiadaniach Yōko Ogawy nie zna granic. Wujek, sprzedający ortezy na wzrost z fragmentu „Sprzedawca ortez”, finalnie kończący jako opiekun dwóch starszych bliźniaczek posiadających tygrysa bengalskiego i muzeum tortur, które odwiedza osiemnastoletnia fryzjerka w opowiadaniu pt. „Witamy Muzeum Tortur” będąca jednocześnie sąsiadką z dołu sekretarki, która romansowała z adiunktem na oddziale pulmonologii miejskiego szpitala. Sąsiadką przepytywaną przez detektywa o okoliczności śmierci pulmonologa, a także dowiadująca się, że policja podejrzewa, iż morderstwo pacjentki, która potrzebowała torbę na serce, oczekującej na operację na oddziale kardiochirurgii może się łączyć z jego śmiercią. I tu kolejne duże zaskoczenie. Okazuje się, że nawet nie jedna historia potrafi się łączyć z drugą poprzez bohaterów, przytaczane okoliczności czy miejsca, a nawet równocześnie dwie. Niby odrębny zbiór opowiadać, a jednak splatający się w jedną całość. Każda kolejna historia była wiec dla mnie dużą niewiadomą. Już po pierwszych dwóch zdaniach zastanawiałam się jak i z którą będzie się łączyć ta aktualnie czytana. Świetny zabieg, który kojarzę tylko z tą publikacją. Tygrys, o którym autorka wspomina w opowiadaniu „Sprzedawca ortez” znajduje również swe miejsce w opowieści zatytułowanej „Ostatnia godzina tygrysa”. Sam sprzedawca ortez jest w niej również sportretowany, gdy przyjmuje żonę adiunkta pulmonologii, który specjalizował się w terapii eozynofilowych nacieków płuc. To uwrażliwiająca o powieść o zdradzonej, a raczej wielokrotnie zdradzanej kobiecie, która o wszystkim wie. Bardzo zaskoczyło mnie opowiadanie „Pralnia i pomidory” pisane z perspektywy relacji młodego mężczyzny, dziennikarza, który odwiedza hotel, celem napisania artykułu. Jest to opowieść o krótkiej znajomości z kobietą z psem, która również jest klientką tego samego miejsca. Spotykają się od czasu do czasu w różnym miejscu. Chwali się pomidorami, które zebrała z miejsca wypadku ciężarówki, o której autorka wspomniała w innej historii. Opowiada o pisanych przez siebie publikacjach, które chroni przed złodziejami nosząc je przy sobie. I od razu w tym fragmencie skojarzyłam😁. To postać z wcześniejszej części. I to nie jednej. Przeczytajcie sami, by dowiedzieć się z których😉. 

Jestem zachwycona tą publikacją w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie spodziewałam się, że kiedyś przeczytam tego rodzaju książkę. Taki zbiór opowiadań, które połączone są ze sobą wielowątkowo to chyba unikat. Przeczytane historie stanowią pewną całość. Zabieg polegający na relacjonowaniu wydarzeń w pierwszej osobie, przez różnych narratorów jest wyśmienity. Nie wyobrażam sobie inaczej poprowadzenia narracji, w tego typu tomie tych krótkich form literackich. Niby nie jestem ogromną fanką ani esejów, ani opowiadań, ale ostatnio mam do nich ogromne szczęście. W gatunku literatury pięknej znajdują się takie perły, które czyta się z niedowierzeniem i z zapartym tchem czując ich wysoką literacką jakość praktycznie od pierwszych stron. Nawet jeśli pisane są wstrzemięźliwie i prostym językiem. 

Serdecznie Wam polecam tę książkę. Podzielcie się swymi wrażeniami, za które będę wdzięczna. Ciekawi mnie czy „Grobowa cisza, żałobny zgiełk” Yōko Ogawy zachwyci kogoś tak samo mocno, jak i mnie. 

Moja ocena: 9/10

Zbiór opowiadań wydało Wydawnictwo Tajfuny, a opinię o nim przeczytaliście dzięki abonamentowi Legimi

„Pierwsza osoba liczby pojedynczej” Haruki Murakami

PIERWSZA OSOBA LICZBY POJEDYNCZEJ

  • Autor: HARUKI MURAKAMI
  • Wydawnictwo: MUZA
  • Liczba stron: 224
  • Data premiery: 12.11.2020r. 

  • Data premiery światowej: 1.07.2020

Zbiór opowiadań Haruki Murakamiego pt. „Pierwsza osoba liczby pojedynczej” wydało Wydawnictwo MUZA SA w listopadzie 2020 roku. To kolejna publikacja tego wybitnego japońskiego prozaika, do której sięgnęłam w ramach mej podróży w stronę azjatyckiej literatury pięknej. Z ośmioma opowiadaniami, które się na nią składają zapoznałam się dzięki abonamentowi w księgarni Legimi. Jak już wspominałam mój wysłużony elektroniczny czytnik polskiej marki InkBook Polska odmówił współpracy. Muszę więc awaryjnie korzystać z dobrodziejstwa smartfona🙄, gdy chcę w ramach prywatnych planów czytelniczych zapoznać się z jakimś wydawnictwem. 

Murakami zabrał mnie po raz kolejny w świat, w którym duże znaczenie mają przeżycia głównego bohatera. Świetnie aktualne wewnętrzne życie postaci zestawia z tym, co zdarzyło się lata temu. Z kim się spotkał, z kim tworzył relację, co stworzył. Haruki Murakami jest prozaistą, który z błahych zdarzeń, prostego pomysłu potrafi stworzyć interesującą opowieść. O byłej dziewczynie, jak na przykład w opowieści „Śmietanka”, czy o wyimaginowanej płycie jazzowej w „Charlie Parker Plays Bossa Nova”. Zresztą przytoczona w noweli postać muzyka ogromnie mnie zainteresowała. Musiałam więc sięgnąć do biografii muzyka zwanego „Birdem”, którego ciało było tak zdewastowane wskutek wieloletniego uzależnienia od alkoholu i heroiny, że patolog, który przeprowadzał sekcję zwłok, błędnie oszacował ciało 34-letniego Parkera na wiek od 50 do 60 lat. Wszechstronna tematyka opowiadań jest odświeżająca. Sięga wielu aspektów życia i jak w przypadku „Birda” odnosi się w wielu miejscach do historycznych postaci. Podobnie jak w treści „With the Beatles”. To kalejdoskop artystycznych historii. Niekoniecznie bez znaczenia. 

W prozie Murakamiego zachwyca mnie jej wszechstronność. Murakami jako Azjata traktuje podjęte tematy w sposób bardzo światowy. Oczywiście w jego opowiadaniach czy powieściach sposób zachowania, okoliczności społeczne, psychofizyka postaci jest właściwa dla kultury azjatyckiej, japońskiej. Nie przeszkadza to jednak autorowi odnieść się do wartości uniwersalnych. Z opowiadań wyziera samotność, niezrozumiałość kontekstu sytuacyjnego różnych wydarzeń, jak na przykład samobójstwo byłej dziewczyny, której przyczyny nikt nie zna, nawet jej brat. Te krótkie formy literackie mają przewagę nad dłuższymi powieściami w tym, że pozwalają szybko i bez większego wysiłku przenosić się w różne światy, często bardzo się od siebie różniące. Zbiory opowiadań do jakby książki w książce. I dlatego od czasu do czasu lubię je czytać. 

Mam oczywiście swoich faworytów. Tym razem najbardziej spodobała mi się historia zatytułowana „Karnawał”, którego tytuł nawiązuje do utworu muzycznego o tym samym tytule Schumanna. W tej opowieści Murakami nie dość, że wzbogacił moją wiedzę o samym Schumannie i jego chorobie syfilisowej przez którą zaczął mieć problemy psychiczne, w tym schizofrenię, lecz również o jego twórczości w różnych wykonaniach. Tak umiejętnie o nich opowiedział, że miałam poczucie jakby muzyka Schumanna wypływała z kart opowiadania. Nie był to jednak powód, dla którego „Karnawał” stał się moim ulubionym utworem z tego zbioru. To nie Schumann okazał się wyjątkowy, a perspektywa autora na temat brzydkich kobiet. Ktoś kiedyś powiedział, że ich nie ma, a tylko „wina brak”. To takie uproszczenie. W rzeczywistości ktoś się nam bardziej lub mniej podoba. I to właśnie kobieca postać nazywana „F” i sposób, w jaki narrator na nią patrzył i jak ją traktował jest największą wartością tego opowiadania. Wyjątkowa sama w sobie; 

(…) Niewiele jest brzydkich kobiet świadomych swojej brzydoty, a takich, które potrafią po prostu zaakceptować ten fakt i jeszcze czerpać z niego przyjemność, nie ma wcale albo jest ich wyjątkowo mało. W tym sensie była naprawdę niezwykła. Ta niezwykłość przyciągnęła do niej nie tylko mnie, ale także wiele innych osób…” – Pierwsza osoba liczby pojedynczej” Haruki Murakami.

Postać „F” stała się bazą do dalszych rozważań Murakamiego w tym zakresie. 

Chyba można więc stwierdzić, że w porównaniu z pięknymi kobiety potrafiące się niemal cieszyć swoim brakiem urody czy wręcz brzydotą, są szczęśliwsze. Każda piękna kobieta ukrywa gdzieś coś brzydkiego, a każda brzydka kobieta ma gdzieś coś pięknego. I w odróżnieniu od pięknych brzydkie umieją otwarcie cieszyć się tym pięknem…” – Pierwsza osoba liczby pojedynczej” Haruki Murakami.

Wszystko jednak jest napisane w tak delikatny sposób, że na rozważania Murakamiego na temat kobiecej brzydoty nie sposób się gniewać. Traktowałam je jako inteligentne refleksje w tym zakresie, tym bardziej, że zakończenie tej historii jest arcyciekawe. Muszę też króciutko wspomnieć historię o starej małpie, która znalazła się w opowiadaniu „Wyznanie Małpy z Shingawy”, która oparta na konsternacji narratora rozbawiła mnie w wielu momentach. W przypadku twórczości Murakamiego to naprawdę ewenement. Choć chwilami czytając o Małpie z Shingawy to był taki trochę śmiech przez łzy. Ta historia jest bowiem śmieszna tylko w relacji Małpa i gość hotelowy. A tak naprawdę to opowieść o wyobcowaniu, o samotności, o życiu na granicy, choć napisana z przymrużeniem oka. 

Pozostałe mają bardzo podobny poziom. Daleko im do wywoływania zachwytu. Raczej są dowodem na wysokiej jakości pracę rzemieślniczą autora. Jako wieloletnia odbiorczyni różnej twórczości wiem, że nie każdy film zasługuje na Oskara i nie każda proza musi być od razu arcydziełem by była warta przeczytania. Tak odebrałam większość opowiadań ze zbioru „Pierwsza osoba liczby pojedynczej” Haruki Murakamiego. Jako zdecydowanie wartych zapoznania się👍. Tym bardziej, że wszystkie pisane są w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Trudno stwierdzić, które historie są wyrazem fantazji autora, a które narrator pierwszoplanowy – autor, przytacza jako swoje. To zostanie dla mnie nieodgadnione. 

Moja ocena: 7/10

Książki Murakamiego wydaje Wydawnictwo Muza, a ja z tą publikacją zaznajomiłam się dzięki Legimi

„Mężczyźni bez kobiet” Haruki Murakami

MĘŻCZYŹNI BEZ KOBIET

  • Autor: HARUKI MURAKAMI
  • Wydawnictwo: MUZA
  • Liczba stron: 320
  • Data premiery w tym wydaniu: 20.05.2020

  • Data 1. wyd. pol.: 19.10.2015
  • Data premiery światowej: 18.04. 2014

Oglądaliście film „Drive My Car„, który jest dostępny na jednej ze streamingowych platform w reżyserii Ryûsuke Hamaguchiego? Jeśli nie to serdecznie polecam. To niespieszna historia dwóch osób z różnych światów; aktora Kafuku, który zatrudnia w roli kierowcy dwudziestoczteroletnią Misaki Watari. To film drogi, trochę jak „Green book” chociaż całkowicie w innym temacie. To przepiękny obraz oparty na precyzyjnych dialogach i wybornie wykreowanych postaciach.  A co ważniejsze, jest to utwór oparty na opowiadaniu o tym samym tytule ze zbioru „Mężczyźni bez kobiet„. Udana adaptacja prozy Haruki Murakamiego😊. Warto sięgnąć i do utworu filmowego, jak i literackiego pierwowzoru od Wydawnictwo MUZA SA, który premierę w tym wydaniu miał w maju 2020. 

Zbiór zawiera siedem opowiadań. Każdy ma swój nieodparty urok, jak to w prozie tego autora. Publikację rozpoczyna wstęp tłumaczki Anny Zielińskiej-Elliott, która ze szczegółami opisała skąd zapożyczyła dialekt z Kansai różniący się znacznie od standardowej japońszczyzny w polskim tłumaczeniu😁, którym mówi młody Kitaru z drugiego opowiadania zatytułowanego „Yesterday”. A mówi nieszablonowo, co wymaga sporego wysiłku ze strony czytelnika, przy równoczesnej sporej zabawie. Niektóre sformułowania są naprawdę odjazdowe👍. Warto sięgnąć po tę publikację, w której każdy z czytelników znajdzie coś dla siebie. Ja już po dwóch pierwszych opowiadań „Drive My Car” i „Yesterday”wiedziałam, że czas z tą książką nie jest i nie będzie zmarnowany. 

Opowiadania są krótkie. Niektóre jakby z urwanymi wątkami. Wspomniane na początku recenzji „Drive My Car” takie właśnie jest. Kończy się jakby w nieodpowiednim miejscu. Po pobieżnej relacji Kafuku o krótkiej przyjaźni z byłym kochankiem zmarłej żony i krótkim przeniesieniu czytelnika w świat małżeństwa z dwudziestoletnim stażem. Film na kanwie tego krótkiego utworu stworzył całkowicie inną relację pomiędzy głównymi bohaterami. I gdyby nie sięgnięcie do pierwowzoru żyłabym w przekonaniu, że w fantazji Murakamiego historia ułożyła się w taki sam sposób. Ogromne brawa należą się tłumaczce Pani Annie Zielińskiej-Elliott za wykreowaną postać Kitaru. Wyjątkowo barwny bohater, który nie potrafił znaleźć sobie miejsca w otaczającym go świecie. Sam zamysł dwójki bohaterów w wydaniu Murakamiego jest ogromnym majstersztykiem. Kitaru urodzony i wychowany w Den;en Chõfu nauczył się – tak jak angielskiego czy francuskiego – mowy w dialekcie Kansai. Nie mówi już inaczej, a zrobił to tylko, by kibicować swej ukochanej drużynie sportowej.

– No furt żem się uczył. Zapamiętywał żem czasowniki, rzyczowniki, akcynt. Durch tak samo, jak się godo po anglizku albo po francusku, nie….” – Mężczyźni bez kobiet” Haruki Murakami [w: „Yesterday”]. 

Niektóre wykorzystane przez Tłumaczkę słowa przypominają mi gwarę śląską, jak właśnie „recht” (Ślązacy mówą „mosz recht” na „masz rację”), czy „durch”, „furt”. Okazuje się więc, że pewne słowa mogą występować i w ślōnskiej gŏdce i w gwarze poznańskiej. Tak jak języki narodowe, tak i pewnie dialekty ewaluowały wskutek wzajemnego mieszania się społeczeństwa. 

W opowiadaniu „Niezależny organ” autor przenosi czytelnika w pokrętny świat pięćdziesięciodwuletniego kawalera, chirurga plastycznego doktora Tokai, który przekonany, że jest naturalny tak naprawdę emanował wyjątkowością i wręcz nienaturalnością w relacjach z kobietami. I to jego historię opowiada narrator pierwszoosobowy, Pan Tanimura. Najpierw zachwala Tokaia z każdej strony. Zwraca uwagę na jego zawodowe i uczuciowe sukcesy. Na jego otwartość w związkach z kobietami i ogromny szacunek, a nawet na przyjemnie wspólnie spędzany z nim czas przy piwie. Dżentelmen w każdym calu nie mówiący „ile płaci podatku i z którymi kobietami sypia”. Twierdzący również, że „lepiej nie wyjawiać informacji, które nie muszą być wyjawione.” By nagle opowiedzieć o innym doktorze Tokaiu. Takim, który poddał się temu niezależnemu organowi, który odpowiada u kobiet za sprawne kłamstwo, a u mężczyzn za rozterki sercowe i niedolę. Mam nadzieję, że chcecie dowiedzieć się o jaki niezależny organ chodzi i czym zasłużył sobie doktor Tokai na tak ogromny szacunek swego partnera do squasha. 

Niektórzy ludzie mają bardzo mało wewnętrznych zmagań i trosk, za to wiodą zadziwiająco pokrętne życie. Nie ma ich zbyt wielu, ale czasem spotyka się kogoś takiego.” – – Mężczyźni bez kobiet” Haruki Murakami [w: „Niezależny organ”]. 

Najmniej spodobała mi się historia opisana w opowiadaniu zatytułowanym „Szeherezada” o dziwnej relacji pielęgniarki z podopiecznym Habarą. Choć i ona, po części przeze mnie niezrozumiała, miała w sobie wiele mistycyzmu ukrytego w prostych, codziennych, a nawet fizjologicznych czynnościach. O wytryskach, spermie, miesiączce Murakami potrafi pisać nieobcesowo, wysublimowanie, wręcz z uczuciem. Aż dziw bierze. Zaciekawiły mnie zresztą minogi. Wiecie co to? 

Zachwyciła mnie opowieść „Kino”, ale nie z perspektywy tytułowego bohatera, tylko z punktu widzenia tajemniczego, frapującego mnie praktycznie od początku Kamity. Kim był i jaki związek miał z ciotką Kino, tego nie było mi dane się dowiedzieć nawet przy końcu. Kolejny raz mistrz niedokończonych opowieści, Murakami nie zaspokoił mej ciekawości dając mi szansę wymyślenia własnego zakończenia historii. Niezgorsze było też opowiadanie „Zakochany Samsa”, choć pełne niewypowiedziane bólu, niezrozumienia okoliczności i wielu znaków zapytania. Długo zastanawiałam się jakim cudem Samsa został sam w domu i sam przyjął dziewczynę – ślusarkę, która przyszła naprawić zamek. Bardzo długo nawet po zakończeniu czytania opowiadania. Spotkanie Samsy i pracownicy zakładu ślusarskiego było fantazyjne, miało jednak wiele uroku i literackiej głębi. Podobnie jak główny bohater utworu „Mężczyźni bez kobiet”, który dowiaduje się o samobójczej śmierci swojej byłej dziewczyny. Mówiąc bardziej precyzyjniej; trzeciej samobójczej śmierci jego byłej dziewczyny lub jeszcze lepiej; samobójczej śmierci jego trzeciej byłej dziewczyny. Wskaźnik na pewno przekraczający statystykę. Murakami nie wyjaśnia jednak, co mogłoby być przyczyną tej kolejnej śmierci i jakie były przyczyny poprzednie. Nie wyjaśnia też tego sam bohater. To opowieść pisana z punktu widzenia mężczyzn, którzy pozostają sami od momentu, gdy ich dziewczyny/żony zostaną przejęte przez innych bardziej atrakcyjniejszych, lepszych kandydatów do zakochania się w nich. 

Haruki Murakami pisze przemyślane historie. Przynajmniej taką mam na tę chwilę opinię o jego twórczości. Z biegiem czasu po przeczytaniu większej ilości książek istnieje ryzyko, że zdanie zmienię. Aktualnie czytając relaksuję się niesamowicie. Żadna z zapoznanych się przeze mnie historii mnie nie znudziła, nie zmęczyła. Zbiór zawiera historie o bezwarunkowej akceptacji bliskiej osoby oraz siebie samego, o zgodzie na swe deficyty i swoje niedoskonałości. To piękne opowieści. To też, w niektórych fragmentach wzruszająca oda do życia. Język tego wybitnego japońskiego prozaika jest wyrafinowany. Mistrzowsko obrazuje życie, które odbija się w literaturze. 

Szczerze zachęcam Was do zapoznania się z tym zbiorem opowiadań autorstwa Haruki Murakamiego. Nie pożałujecie!!! 

Moja ocena: 8/10

Zbiór opowiadań wydało Wydawnictwo Muza, a ja uzyskałam do niego dostęp poprzez księgarnię Legimi.

„To nie ja” Karmele Jaio

TO NIE JA

  • Autorka: KARMELE JAIO

  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 160
  • Data premiery :18.05.2023 

  • Data premiery światowej: 26.01.2022

Marka Bo.wiem należy do  Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ze strony https://bowiem.wuj.pl dowiedziałam się, że pod tą marką Wydawnictwo oferuje oprócz literatury pięknej, również literaturę faktu, popularnonaukową, historyczną i biografie. Oprócz mojej ukochanej „Serii z żurawiem” w jej zasobach znajduje się popularnonaukowa seria „ARCHEO”, seria „Mundus”, w której ukazują się najciekawsze zagraniczne tytuły literatury faktu, a także seria „Bona Vita”, w której Wydawca proponuje książki o „dobrym życiu” – „mądrym, świadomym i szczęśliwym”. Oprócz wymienionych w ofercie Wydawnictwa znajdują się także: „Seria Historiai”, „Seria ze Smakiem”, „Seria z Linią” i „Portrety/Oblicza”.  

Zbiór opowiadań „To nie ja” autorstwa baskijskiej pisarki Karmele Jaio to szósta publikacja z „Serii z żurawiem”, z którą się zapoznałam wiedziona fantastycznymi okładkami autorstwa Małgorzaty Flis👏👏👏. Poprzednie opinie dotyczą następujących książek: „Kwiat wiśni i czerwona fasola”, „Ona i jej kot”, „Kot, który spadł z nieba”, „A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” oraz zaskakująca „Dziewczyna z konbini”. Jest więc co czytać. Przyznacie sami. 

(…) Życie osoby, która pisze, skrada się po jej twórczości niczym jaszczurka pośród kamieni.” – To nie ja” Karmele Jaio.

Całkiem możliwe, że czternaście historii zamkniętych w odrębnych opowiadaniach są utkane z fragmentów życia samej autorki. Możliwe i to faktycznie całkiem. Wszystkie treści przedstawione w tym zbiorze mają wspólny mianownik. Wszystkie są o kobietach w wieku ponad czterdziestu lat. Wszystkie też są o kobietach sukcesu z interesującymi zawodami, np. bibliotekarkami interesującymi się malarstwem, redaktorkami wydawniczymi, urzędniczkami w Ratuszu. Każda jest jednak inna. Niektóre są zamężne, inne wciąż są singielkami. Dla niektórych małżeństwo się prawie skończyło, dla innych jest jeszcze do odratowania. To taki kalejdoskop wrażeń i wydarzeń napisany przez kobietę, ale niekoniecznie tylko dla kobiet. 

Mnogość podjętych tematów zadziwia. Krótki zbiór zawiera krótkie opowiadania. Żadne z nich nie ma chyba więcej niż dziesięć stron. Niektóre treści zafascynowały mnie swoją świeżością i wrażliwością. Jak „Stokrotki między palcami”, „Szklarniowe truskawki” czy „Lustro”. Prawie popłakałam się czytając ostatnie opowiadanie „Ultradźwięki” niezwykle refleksyjną podróż w macierzyństwo. Niekoniecznie wywołane prawdziwymi bólami porodowymi. Rewelacyjnie autorka odzwierciedliła klimat opowieści kreśląc pasjonującą historię. Inne opowiadania nie wywołały aż takich emocji. Przebrnęłam przez nie bez głębszej refleksji. Potraktowałam je trochę jak relacje z życia konkretnej kobiety. Takie odczucia miałam w przypadku opowiadania „Reiki”. Niektóre były mi bliższe. Czytając o zachowaniu Raúla w utworze „Czarna ramoneska” miałam wrażenie, że dokładnie rozumiem, co chce przekazać czytelnikowi autorka. Zanurzając się w historię Cristiny z „Kwietniowego słońca” wiedziałam o jakich mechanizmach i potrzebach pisze autorka. Rozpoznawałam je, przypominałam sobie, że nie raz odczuwałam je tak samo. W ten sam sposób. Podobnie miałam zanurzając się w opowieść o Alazne i Ricardo, którzy po raz pierwszy spędzają wakacje bez dorastających nastoletnich córek w historii zatytułowanej „Vitoria – Ibiza – Benidorm”. Niezwykle podobał mi się sposób przedstawienia Margi, przyjaciółki ze studiów głównej bohaterki, do której małżeństwo jedzie w wakacyjne odwiedziny. Przyjaciółki, która po latach nie okazała się taka, jak została zapamiętana. I to chyba była myśl przewodnia tego uniwersum kobiet zawartego w opowiadaniach autorstwa Karmele Jaio. Ta zmiana, do której muszą przyzwyczaić się kobiety. Zmiana zewnętrzna, jak i wewnętrzna. W wielu kompozycjach pobrzmiewało echo chwil minionych, lat minionych i wrażeń, które już nigdy nie mają szansy być takie same. Choć Jaio stara się, by nie zostawić nas tylko z niesmakiem w ustach. Stara się nam pokazać, że możliwe są w przyszłości pewne zrywy podobne do tych z zamierzchłych czasów. Jakby chciała nas namówić, byśmy się przed nimi nie broniły, byśmy były na nie otwarte. Do tego mnogość przedstawionych kobiecych doświadczeń i społeczne wymagania względem płci są bardzo emocjonujące. To wszystko sprawia, że czytane opowiadania nie są nudne. Nie są szablonowe. Nie są nawet za bardzo do siebie podobne. Czytając tytuły zamieszczone na końcowym spisie treści nie miałam problemu przypomnieć sobie, o czym były konkretne fragmenty zbioru. A to zawsze dobrze świadczy o zbiorze opowiadań. 

Mimo, że publikacja jest przepiękna (podobnie jak poprzednie jest to wydanie ze skrzydełkami z przepiękną, optymistyczną okładką) nie obyło się bez błędów. Ot, zdarzają się i najlepszym. Ja z obowiązku muszę tu o nich wspomnieć. W opowiadaniu „Zapachy, które dochodzą z patia” na stronie trzydziestej trzeciej zdanie „- Nie będzie mniejnajwyżej pół godziny…” chyba raczej miało brzmieć
„-Nie będzie mnie najwyżej pół godziny…”. Na marginesie to bardzo dobre opowiadanie. O próbie wyzwolenia się z przeszłości. O tym, jak nasze wyobrażenia, nie zawsze idą w parze z rzeczywistością. O próbie bycia kimś innym, chociaż na pokaz. Na stronie siedemdziesiątej ósmej przy okazji czytania opowieści zatytułowanej „Stokrotki między palcami” o napięciu między mężatką, a jej sympatią z przeszłości, która pozytywnie wpływa na jej małżeństwo, zauważyłam, że córka brata Mikela została nazwana siostrzenicą. W zdaniu „– O, właśnie wraca – mówi Mikel, patrząc na swoją siostrzenicę, która idzie w waszym kierunku.” Przy czym córka brata w języku polskim występuje jako „bratanica” i raczej to sformułowanie powinna zastosować tłumaczka (źródło: https://sjp.pwn.pl). Siostrzenica to po prostu córka siostry (źródło: https://sjp.pwn.pl). W opowiadaniu „Kwietniowe słońce” umiejscowionym w czasie pandemii zabrakło literki „y” w wyrazie „wygląda” w zdaniu „(…) Tak naprawdę nie wiem, czy to, że wgląda na lesbijkę….”  na stronie sto dwudziestej drugiej. 

„- Nie wszystko jest kłamstwem. Jest też wielka prawda. Taka, że chociaż pępowina zostanie fizycznie odcięta, to i tak pozostanie, nigdy już nie zniknie. Zawsze trzymasz sznurek, który będzie cię prowadził do twoich dzieci.” – To nie ja” Karmele Jaio.

Ja czuję połączona się taką literacką „pępowiną” z Serią z żurawiem😁Do następnego razu więc! 

Moja ocena: 7/10

Zbiór opowiadań wydany został nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem.

„Mikrotyki” Paweł Sołtys

MIKROTYKI

  • Autor: PAWEŁ SOŁTYS

  • Wydawnictwo:  CZARNE
  • Liczba stron: 144 
  • Data premiery: 11.10.2017r.

Jak się jedzie na wakacje własnym sumptem z bagażem kabinowym, a jest się książkoholiczką to warto mieć ze sobą elektroniczny czytnik. Wtedy nie trzeba ograniczać się do ilości książek, które chce się przeczytać. Ja dzięki temu mogłam zapoznać się z wieloma zaległymi publikacjami, na które miałam ochotę w ramach prywatnego research’u. Osobiście jestem wierna polskiej marce InkBook Polska, na którym przez lata czytałam elektroniczne wydania z księgarni Legimi. 

Paweł Sołtys to Autor, o którym nie miałam pojęcia zanim nie trafiłam na zbiór opowiadań „Mikrotyki” wydane już wiele lat temu przez @Wydawnictwo Czarne.  Dowiedziałam się, że Autor zajmuje się tworzeniem muzyki jako Pablopavo i Ludziki. Czytelnikom znany jest właśnie jako Paweł Sołtys. Sama publikacja zdobyła w 2018 nagrodę Literacką GDYNIA i była również finalistą wielu innych nagród (tj. Nagrody Literackiej Nike, Paszportu Polityki, Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza i Nagrody Conrada). Aż dziw, że z tak entuzjastycznie przyjętą i wysoko ocenianą książką do tej pory nie miałam do czynienia🙄.

Ubierać te przygody w słowa. A czasem rozbierać, zrywać, podpalać ściegi i patrzeć, jak skąpują lepkim ogniem… – „Ballada grubego poety w marynarce” [w] Mikrotyki” Paweł Sołtys. 

Mikrotyki” to mozaika krótkich historii opowiedzianych z perspektywy pierwszoosobowego narratora. Przez cały tekst zastanawiałam się jak ma na imię. Kim jest i skąd pochodzi? Trudno się tego domyślić, gdyż historie dotyczą różnych spraw. Od ciekawostek jakie papierosy kiedyś palili młodzi w opowiadaniu „Szlugi”, przez historię o spacerze z dziewięciomiesięcznym dzieckiem w „Hrabalu”, po nostalgiczną opowieść o odejściu kota, którym się opiekowało przez siedem lat w opowiastce zatytułowanej „Jurek”. Mi podobała się narracja pt. „Spacer” o babci Zosi i tym, co przeżyła. O dawnej polskiej wsi, o oborach, stodołach i chudych krowach.

Niektóre historie się pamięta, a niektóre pamiętają ciebie i wyciągają rękę, żeby cię poddusić w najmniej spodziewanych chwilach… – „Jurek” [w] Mikrotyki” Paweł Sołtys. 

Paweł Sołtys lubi krótkie formy i w tych formach sprawdził się znakomicie. Ten zbiór ma niecałe sto pięćdziesiąt stron, a zawiera aż dwadzieścia cztery opowiadania. Najdłuższa historia była chyba o Lenie, we fragmencie o tym samym tytule. O Lenie z perspektywy jej sąsiada Andrzeja. O Lenie, która – zanim ją zabrali – miała te swoje epizody pogorszenia. Może tyle wystarczy, bo 

(…) lepiej dwa słowa mniej niż jedno nadto…” – – „Lena” [w] Mikrotyki” Paweł Sołtys. 

Autor zabrał mnie w podróż po okolicach Stolicy. Ze wzruszeniem czytałam o wysokich braciach „B” ze szkoły na warszawskich Stegnach mających swoje skazy (opowiadanie „Skazka”). Śledziłam historie z perspektywy Siwego, Jurka, Patryka i Olgierda, małolatach buszujących na Maltańskiej czy Sardyńskiej w opowiadaniu „Lato”. Zaśmiałam się pod nosem czytając o krzepkim Profesorze Kruku w historii o tym samym tytule, który potraktował napastnika w tramwaju jednym z tomów zbiorów opowiadań Jarosława Iwaszkiewicza dywagującego wśród kompanów w barze „(…) kto by pomyślał, że prozą można tak sprawy rozwiązać? Przecież gdybym ja miał trzy tomy, bo to trzytomowe to czytelnikowskie wydanie było, to może i ubiłbym chłopa.” Zastanawiającego się również kogo i jaką publikacją w jakim wydaniu można by jeszcze potraktować. Przezabawnie to autor rozpisał. Za to „Pukanie w ramię” mną wstrząsnęło. Wysoki, przygarbiony starszy mężczyzna odpowiadający na pytanie „(…) Dlaczego nosi pan te kartki? Te lakoniczne nieszczęścia w kieszeniach?” I odpowiadający w następujący sposób „– Bo tak trzeba. Bo ciemność, wie pan, puka w ramię…” Czasem śmiech, czasem łza. Historie o różnym natężeniu emocjonalnym i wywołujące różne uczucie. Sołtys potrafi też opowiadać o niełatwych sprawach w sposób wyważony nie skupiając się na samych trudnych przeżyciach, jak chociażby narracja o Ance i jej relacji z Maćkiem w aspekcie jej twarzy w opowiadaniu „Ćwierć”. 

Słowa, z których ułożone są te miniopowiadania płyną, czarują, wzbudzają emocje i silnie poruszają. Czasem jest mrocznie, Sołtys zastosował mnóstwo metafor i symboli. Autor praktycznie o niczym nie mówi wprost, wszystko osnuwa jakąś dziwną tajnością chcąc by czytelnik sam wysnuł wnioski, sam sobie dopowiedział, sam odkrył motywacje i emocje głównych bohaterów. Ich rys psychologiczny nie pojawia się w książce. Paweł Sołtys jako narrator występuje tylko w roli sprawnego obserwatora, a celność jego spostrzeżeń jest bardzo dobra. Takie trochę reportażowe ujęcie, które potrafi skłonić do myślenia. Moim zdaniem opowiedziane historie mają większą wartość niż niejedne obszerne opracowanie opublikowane na polskim rynku czytelniczym, które powiela sprawdzające się techniki i motywy powieści w określonym gatunku. To całkowicie coś innego. Coś głębszego. 

Zwróćcie uwagę na ten tytuł w księgarniach! Koniecznie! 

Moja ocena: 8/10

Mikrotyki” opublikowało WYDAWNICTWO CZARNE.

„Ptaki i inne opowiadania”   Daphne du Maurier

PTAKI I INNE OPOWIADANIA

  • Autorka: DAPHNE DU MAURIER
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Seria: SERIA BUTIKOWA
  • Liczba stron: 301
  • Data premiery w tym wydaniu: 8.02.2023r.
  • Rok pierwszego wydania polskiego: 1997r
  • Rok premiery światowej: 1952r. przez Gollancz  jako „The Apple Tree: A Short Novel and Many Long Stories”.  Ponownie wydana przez Penguin w 1963 roku pod obecnym tytułem.

Ależ się rozczytałam w publikacjach autorstwa Daphne du Maurier od @WydawnictwoAlbatros😊. Aż trudno uwierzyć, że „Ptaki i inne opowiadania”  to piąta pozycja tej autorki przeze mnie zrecenzowana na moim blogu. Jeśli nie znacie twórczości literackiej (nie wspominam o ekranizacjach 😉) tej autorki to zerknijcie na poprzednie recenzje jej dorobku; „Rebeka”, „Moja kuzynka Rachela”, „Oberża na pustkowiu” oraz „Kozioł ofiarny”.

W Wikipedii przeczytałam, „(…) autor Frank Baker uważa, że du Maurier splagiatowała jego powieść The Birds (Ptaki) z 1936, w swoim własnym opowiadaniu o tym samym tytule z 1952 r. Du Maurier pracowała dla wydawcy Bakera Petera Llewelyna Daviesa w czasie, kiedy ten przedstawił mu swoją książkę.. Kiedy The Birds Hitchcocka, oparte na historii du Maurier zostało opublikowane, Baker rozważał wytoczenie kosztownego procesu przeciwko Universal Studios, zostało mu to jednak odradzone”. Bez względu, czy plagiat, czy nie dreszczowiec z 1963 roku o tytule „Ptaki” reżyserii Alfreda Hitchcocka wyniósł Daphne du Maurier na wyżyny ulubionej autorki mistrza kina. A ciekawych opowieści w zbiorze krótkich form wydanych przez Wydawnictwo Albatros jest sporo.

W tytułowym opowiadaniu zachwyciła mnie postać Nata walczącego o przeżycie swoje, swojej żony i dzieci. To faktycznie bardzo dobrze utkana historia, w której du Maurier stworzyła napięcie kreśląc obrazy jak z horroru. Do tego zachowanie innych mieszkańców. Ogromne niezrozumienie sytuacji. Wielka nadzieja, że nic złego się nie stanie.

Ogromnym zaskoczeniem było dla mnie „Monte Verità” krajobrazowa góra ze swoimi tajemnicami. Tu autorka zastosowała narrację pierwszoosobową. Dzięki bezpośredniej relacji narratora mogliśmy poznać tragiczną historię Viktora, który pochowany w dolinie u stóp góry „(…) ma spokój. Zachował swoje marzenia.”. Szczęśliwy początek historii Anny i Viktora zamienił się w mordęgę, w której towarzyszył Viktorowi jego najbliższy przyjaciel. A sama opowieść została przedstawiona z perspektywy kilkudziesięciu lat od wydarzeń, które wywarły wpływ na młode małżeństwo. Mistycyzm, tajemnica, kobiecość. To cechy tego opowiadania.

Ależ ubawiłam się czytając opowiadanie „Jabłonka”. Całkowicie zaskoczona kierunkiem, w którym podążyło opowiadanie zapoznałam się z ciekawym podejściem do wieloletniego związku małżeńskiego, oczekiwaniom otoczenia, a prawdziwymi spostrzeżeniami wdowca ze starym drzewem w tle. Do tego postaci starego ogrodnika i służącej. Ciekawe podejście do tematu, przyznaję…

Warto zwrócić Waszą uwagę na opowiadanie zatytułowane „Prowincjonalny fotograf”. Autorka idealnie w nim zobrazowała brytyjską socjetę. Znudzoną bogatą mężatkę, z dwoma córkami u boku, w trakcie spokojnych wakacji. Wieje nudą u jednych, gdy dzieje się tragedia u drugich.  Co ciekawe Daphne du Maurier nie chciała, by historia kulawego fotografa zakończyła się wraz z końcem jego niespełnionych marzeń dając w końcówce dużą rolę osobie jego niepełnosprawnej siostry. Ciekawe, co pomyślały o tej historii dumne, angielskie matrony i młode arystokratki?

Nostalgia wywołana została przy czytaniu „Pocałuj mnie jeszcze raz”, a szczególnie we fragmencie: „Kiedy zjawił się autobus, wskoczyła przed wszystkimi, a ja po nich: nie miałem zielonego pojęcia dokąd jedzie, ale mało mnie to obchodziło. Weszła na górę, usiadała z tyłu i ziewnąwszy zamknęła oczy.” Kiedyś dawno temu byłam w Wielkiej Brytanii. Kiedyś dawno temu, wraz z mymi dziećmi też wbiegałam na piętro czerwonego autobusu, który mknął ulicami Londynu. Kiedyś dawno temu, też mogłam być obiektem westchnień jakiegoś mężczyzny przypadkowo spotkanego. Albo i nie…. Ciekawy pomysł z interesującym zakończeniem. Coś na zasadzie: nie wszystko złoto, co się świeci.

I ostatnie, szóste opowiadanie o tytule „Stary” to jakby wisienka na torcie. Prawdziwe zaskoczenie. Nawet narracja jest trochę inna. Zdarzenia relacjonuje bohater obserwujący Starego i jego rodzinę. Spotykający ich. Przyglądający się im bardziej lub mniej z ukrycia. Próbujący zinterpretować ich zachowanie, ich postępowanie, ich motywy. Zastanawiający sposób patrzenia na świat został w przypadku tej opowieści zaprezentowany. Nie taki oczywisty, jakby się mogło wydawać. Nie taki jasny.

Nie ukrywam, że „Stary” to moje ulubione opowiadanie z całego zbioru. Możliwe, że z tego powodu, iż z podobną historią spotkałam się po raz pierwszy. To du Maurier pokazała mi inny punkt widzenia, który nigdy w sposób naturalny nie byłby moim udziałem. I chyba o to chodzi w czytaniu opowiadań, że każde z nich w zbiorze jest jak tajemnicza czekoladka z pudełka, której smak jest dla nas zaskoczeniem. Nigdy nie wiemy, co się wydarzy. Nigdy nie podejrzewamy, co nas spotka.

Opowiadania czytać trzeba lubić. Opowiadania czytać trzeba chcieć i umieć. Ja od jakiegoś czasu czytam je całkowicie odrębnie, nie jedno po drugim. Dzięki temu potrafię zapamiętać znacznie więcej, a każdą historię traktuję jak odrębną krótką formę, którą czasem bardzo długo pamiętam.

Moja ocena: 8/10

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od  Wydawnictwo Albatros, za co bardzo dziękuję.

„Duchy Nocy Kupały” Jan Barszczewski, Theo Gift, Zygmunt Krasiński, Anton Straszimirow, Oscar Wilde, Mrs Henry Wood, Jin Yong, Roman Zmorski, Jan Łada

DUCHY NOCY KUPAŁY

  • Autorzy: JAN BARSZCZEWSKI, THEO GIFT, ZYGMUNT KRASIŃSKI, ANTON STRASZIMIROW, OSCAR WILDE, MRS HENRY WOOD, JIN YONG, ROMAN ZMORSKI, JAN ŁADA
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 600
  • Data premiery: 05.07.2022r.

Przy poprzednich dwóch anologiach od  Wydawnictwo @Zysk i S-ka; „Wakacje wśród duchów. Antologia opowiadań o duchach” oraz „Gwiazdka z duchami. Antologia opowiadań grozy”  bawiłam się naprawdę bardzo dobrze. Oczywiście, jedne odbiegały tematem od drugich. Niektóre oceniałam wyżej, inne trochę gorzej. Styl pisania jednych autorów mi odpowiadał, innych wręcz męczył i denerwował. Każde jednak zanurzenie się w zbiorze opowiadań, które łączy pewien temat przewodni, a wybrane zostały bardzo wnikliwie przez samego Pana Tadeusza Zysk😊, wspominam dobrze. Z tym samym zamierzeniem zabrałam się do analizowania treści w antologii, która debiutowała 5 lipca br. pt. „Duchy Nocy Kupały”. Niektórzy z autorów pojawili się ponownie. Wśród tłumaczy między innymi mój nieodzowny Zysk-owy translacyjny autorytet, mistrz tłumaczonego słowa Pan Jerzy Łoziński. Tym razem nie duchy, a wilkołaki, wiedźmaki, syrenki,  wiodą prym.

Różnie o niej mówią. Dla jednych jest Nocą Kupały. Dla innych to kupalnocka, czy  sobótka.  Dla większości z nas Noc Świętojańska. To w tą noc Krakowiacy puszczają wianki na wodzie na znak pogańskiego święta związanego z letnim przesileniem Słońca w najkrótszą noc w roku, czyli zwykle z 21 na 22 czerwca. Młode panny puszczały wianki, a młodzi kawalerowie je łapali i wyciągali z wody. Tej, który wyciągnęli należała do nich przynajmniej na tę jedną noc😊. Jakkolwiek ją jednak nie nazwiemy, ma w naszej i literackiej, i historycznej przeszłości silne znaczenie. To w tę noc wiele się działo. Wiele morderstw było popełnianych i wiele dzieci poczętych. Podobno co dzieje się w kupalnocce, zostaje w kupalnocce.

Przeszłość uczy nas, jak mamy korzystać z teraźniejszości.” – Jan Barszczewski „Włosy krzyczące na głowie” [w:] „Duchy Nocy Kupały”.

Cytat wyborny, lecz opowiadanie niekoniecznie, mimo znacznego przesłania, które ze sobą niesie związanego ze ślepym wierzeniem panicza Henryka w słowa starca, które przywiodło go tylko do zguby. Sam Jan Barszczewski nie zachwycił. Jego pozostałe dwa opowiadania „Znamię na ustach” i „Wilkołak” pełne są niedopowiedzeń, niedokończonych kwestii, niewyjaśnionych okoliczności. Oparte na wierzeniach, przesądach i ciemnocie wśród ludu. Idea kupalnocki wspaniale została rozpisana przez Jana Ładę w opowiadaniu „W nawiedzonym zamczysku”. Pewnie dlatego Tadeusz Zysk zawarł ją w tej antologii. Czytelnik zostaje literackim językiem wprowadzony w obyczaje związane z Nocą Świętojańską, w wianki, w wodę, i w starania młodych mężczyzn, którzy upodobali sobie tą czy inną dziewczynę. O klasycznych, wybitnych autorach nie wspomnę, którzy nakreślili swego czasu historie nie z tego świata, a które wybrane zostały do tego zbioru opowiadań. Oskar Wilde zachwyca swą narracją i znajomością świata i to nie tylko w jednej historii😊. Theo Gift zaskakuje, a Jin Yong i Anton Straszimirow okazali się dla mnie totalnym zaskoczeniem.

Zacznę od samego mistrza słowa, angielskiego prozaika i poety Oskara Wilde’a. W którejś recenzji na LC przeczytałam, że „Najbardziej spodobała mi się historia Wilde’a! Nigdy dotąd nie opublikowana w języku polskim!”. Zastanawiałam się, o którą chodzi autorce recenzji, gdyż ja odnalazłam w antologii więcej niż jedną historię jego autorstwa. Najmniej przekonała mnie opowieść „Rybak i dusza”. Zaskoczyła jednak dedykacja autora dla Alice, księżnej Monako. Z przypisu dowiedziałam się, że była to arystokratka francuska, która wyszła za mąż za księcia Alberta I i „było to jej drugie małżeństwo”. Zamiłowanie do dedykacji Wilde powtórzył przy okazji „Królewicza”, którego ofiarował „Margaret  Brooke, rani Sarawaku, żonie radży”. I Księżna Monako, i rani Sarawaku vel domo  Margaret Alice Lili de Windt zaciekawiła mnie ogromnie. Przeczytałam mnóstwo informacji z nimi związanych w Internecie i…. jak zwykle, wartościowe lektury uczą. Na stornie malajskiej Wikipedii (źródło: https://ms.wikipedia.org/wiki/Margaret_Brooke  ) przeczytałam, że była drugą Białą Rani Sarawak, żoną króla Karola Anthony’ego Johnsona Brooke. Swoje wspomnienia opisała w „Hidup Saya di Sarawak” („Moje życie w Sarawak”) wydane w 1913 roku, które dały obraz życia w Astanie w Kuching i kolonii Borneo. Rani stała się legendą za życia jako kobieta wytrwała i mądra. Była niezwykle kochana przez swego męża, który wybudował dla niej Fort Margherita w prezencie ślubnym, nazwany jej imieniem. Ze zdjęć spogląda na nas typowa angielska matrona, która dożyła wielu lat. Widocznie musiała być niezwykle interesującą osobą, jeśli doczekała się dedykacji od samego Oskara Wilde’a. Co do opowiada „Królewicz” niezwykle ciekawie zostały przedstawione walki toczone przez Chciwość, Głód, Śmierć, Chwałę, czy Zgryzotę w barwnych i kolorowych Indiach. Możliwe, że i z tą opinią zgadzała się sama Margaret  Brooke, że ludzkie pragnienia nie omijają nawet, a może przede wszystkim dworów królewskich.

A czyż może Chwała stroić w to, co utkała Zgryzota?” – Oskar Wilde „Królewicz” [w:] „Duchy Nocy Kupały”.

Mój faworyt to „Merlose Square, numer dwa” Theo Gifta, również w przecudnym tłumaczeniu Jerzego Łozińskiego,  który przetłumaczył wspomniane powyżej opowiadania Oskara Wilde’a. Krótka historia o pewnym domu, pisana w narracji pierwszoosobowej z perspektywy pewnej statecznej i pragmatycznej damy doświadczającej dziwnych przeżyć. Przy tej historii faktycznie czułam ciarki na plecach. Pani Mrs Henry Wood „W karierze żołnierza” znanym sobie zwyczajem pobawiła się znowu relacją z czytelnikiem zapewniając, że „Wydarzenia, o których piszę, są autentyczne, chociaż zdają się trącić romansem.” i twierdząc, że bohater o którym pisze „Na chrzcie otrzymał on imiona Henry Lynn, nie musimy tego ukrywać.”. O dziwo, wyjątkowo opowiadanie to przypadło mi do gustu, a osobiste wtrącenia i spostrzeżenia rzucone z perspektywy autorki nie denerwowały mnie, jak to czasem się zdarzało przy okazji innych publikacji. „Pałac Ramadan – beja” autorstwa Antona Straszimirowa, bułgarskiego pisarza to całkowita egzotyka. Polecam za to Jin Yonga „Narodziny bohatera” w antologii. Warto przeczytać nawet we fragmentach. Mimo, że mongolskie nazwiska, nazwy utrudniały mi podążanie sprawnie za fabułą.

Niektóre wybrane historie, które finalnie znalazły się w antologii totalnie mnie zaskoczyły. Nie odnalazłam w nich tej specyfiki i klimatu pogańskich, słowiańskich bóstw i obrzędów. Jak historia Antona Straszimirowa, czy Jin Younga, a także Oskara Wilde’a.  Najbliżej tematu przewodniego były historie Zygmunta Krasińskiego, Jana Barszczewskiego, Roman Zmorskiego i Jana Łady. Pewnie wynika to z ograniczonego horyzontu czytelniczego w którym tkwię, opartego na założeniu, jak ja sama sobie wyobrażam pisanie o sobótce😉. Możliwe. Bez dwóch zdań antologia jest warta zapoznania. Każdy z czytelników znajdzie wśród tak szerokiego spectrum historię dla siebie, którą przeczyta z zachwytem, zainteresowaniem i jednym tchem. Wszak dlatego warto czytać antologie. Każda opowieść czymś innym mnie zaskakuje. Każda ma inne tempo i inny język. Każda z nich jest z początku wielką niewiadomą, a znaki zapytania w literaturze zawsze się sprawdzają.  Miłej lektury!!!

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka.