„Księgarnia w Paryżu” Kerri Maher

KSIĘGARNIA W PARYŻU

  • Autor: KERRI MAHER
  • Wydawnictwo: ZNAK JEDNYM SŁOWEM
  • Liczba stron: 347
  • Data premiery: 11.09.2024r.

Czy może być coś wspanialszego dla miłośnika książek niż powieść, której akcja toczy się w środowisku ściśle z nimi związanym? Gdzie bohaterami są inni miłośnicy książek, pisarze, wydawcy i inni ludzie związani z tą branżą? Gdzie akcja toczy się wokół książek, gdzie one są bohaterami, równie ważnymi jak ludzie? Myślę, że nie😉 Dlatego jako książkohollik, gdy usłyszałam o zapowiadanej premierze „Księgarni w Paryżu” autorstwa amerykańskiej pisarki Kerri Maher wydanej nakładem wydawnictwa Znak Jednym Słowem, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Do tego do mnie jako do absolwentki kulturoznawstwa dodatkowo przemówił fakt, że jest to książka oparta na faktach, opowiadająca o losach prawdziwej paryskiej księgarni w latach XX-lecia międzywojennego. Był to niesamowity okres w Paryżu, gdzie życie bohemy artystycznej było niezwykle barwne. A w powieści możemy spotkać takie niesamowite ikony literatury jak Ernest Hemingway, F. Scott Fitzgerald, James Joyce i wiele, wiele innych. Jedyne czego się obawiałam, że ta książka, tak jak często jej podobne, zostanie przeładowana datami i faktami historycznymi i może okazać się nurząca. Czy tak się stało? Jeżeli chcecie się tego dowiedzieć, zapraszam Was do lektury poniższej recenzji😊

Sylvia Beach, amerykanka w 1917 roku przeprowadza się do Paryża, zainspirowana francuską księgarnią, w której spotyka się śmietanka literacka podejmuje decyzję o otwarciu anglojęzycznej księgarni Shakespeare and Company. Czytelnik ma okazję obserwować funkcjonowanie księgarni, w której pojawiają się ważni amerykańscy, ale też i francuscy, i nie tylko, pisarze. Szczególne miejsce zajmuje tam James Joyce, autor, którego Sylvia bardzo ceni. Pod wpływem różnych okoliczności podejmuje nawet decyzję o wydaniu zakazanej w Stanach powieści Joyce’a „Ulisses”. Dla tego dzieła Sylvia ryzykuje wszystko – reputację, pieniądze, istnienie księgarni. Czy było warto? To dzięki niej świat może przeczytać to obsceniczne arcydzieło XX wieku, nawet jeśli konsekwencją tego jest przyjaźń Sylvii z Joyce’em.

Powieść składa się z czterech części, z których każda obejmuje jakiś przedział czasowy i łącznie zawiera trzydzieści rozdziałów.  Z wielkim zaciekawienie i przyjemnością poznawałam losy Sylvii i jej księgarni splecione mocno z sceną literacką paryskiego XX-lecia międzywojennego. Autorka świetnie wykreowała główną bohaterkę, bardzo dobrze ukazała jej relację z innymi, jej wątpliwości, przemyślenia, obawy. Czytałam tę książkę z wielką przyjemnością. Książkę o kobiecie, które dokonała rzeczy wielkich, która przeszła do historii, ale która była kobietą z krwi i kości, ze swoimi wątpliwościami, obawami, lękami. Powieść dobitnie pokazuje, że żeby robić w życiu rzeczy ważne nie trzeba być cyborgiem, ponad przeciętnym człowiekiem, można być kobietą momentami niepewną, z obawami, wątpliwościami. Jeśli natomiast decydujesz się na działanie mimo słabości, mimo obaw, kierując się sercem i intuicja możesz wiele dokonać. Bardzo podobał mi się sposób w jaki autorka oddała ducha epoki, klimat Paryża i ludzi żyjących literaturą. Czułam, że jest to towarzystwo, do którego chciałabym należeć, w którym bym się odnalazła. Przedstawiona przez Kerri Maher historia toczy się w latach 1917-1936 i większość przedstawionych tam postaci i wydarzeń faktycznie miała miejsce. Jak przeczytałam w Nocie od autorki Sylvia zamknęła swoją księgarnię w czasie II wojny światowej, gdy znalazła ona się w niebezpieczeństwie, ratując jej księgozbiór i nigdy już nie otworzyła jej ponownie. Istnieje jednak w Paryżu księgarnia o nazwie „Shakespeare and Company”. Znajduje się ona dziesięć minut spacerkiem od oryginalnej i powstała w 1951 roku jako „Le Mistral”, zmieniła swoją nazwę w 1964 roku, w czterechsetlecie urodzin Williama Shakespeare’a. Obecnie miejsce to stanowi hołd dla oryginalnej księgarni Sylvii, umieszczone są tam tabliczki i informacje o oryginalnej księgarni. Wyniosłam więc z lektury tej powieści, oprócz wielu pozytywnych wrażeń i emocji również nowe marzenie – odwiedzić Paryż i księgarnię „Shakespeare and Company” by choć przez chwilę poczuć ten wspaniały klimat i przenieść się w czasy, o których dane mi było czytać. Zachęcam Was gorąco do lektury tej powieści, nie pożałujecie. Lektura tej powieści to niesamowita literacka podróż, pełna emocji, barw i zapachów.

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU ZNAK JEDNYM SŁOWEM.

„Dusze niczyje” Paweł J. Sochacki

DUSZE NICZYJE

  • Autor: PAWEŁ J. SOCHACKI
  • Wydawnictwo: ZWIERCIADŁO
  • Liczba stron: 416
  • Data premiery: 28.08.2024

Wydawnictwo Zwierciadło wydało przepiękną książkę pt. „Dusze niczyje” autorstwa Paweł J. Sochacki Okładka się mieni zaś brzegi książki są barwione. Mieć takie małe dzieło sztuki w ręku to prawdziwy rarytas😉. Ta premiera z końca sierpnia br. jest powieścią historyczną, której kanwą stał się hitlerowski zamysł o eugenice polegającej na wyeliminowaniu jednostek słabych, niepełnosprawnych, nieprzystosowanych do życia w idealnie funkcjonującej Rzeszy Niemieckiej bez dziwolągów, bez przedstawicieli innej rasy, wśród pięknych, wysokich, niebieskookich przedstawicieli rasy aryjskiej. Wtedy rozpoczęła się akcja E lub Eu jak podawane jest w innych źródłach, jedno z najbardziej bandyckich i pozbawionych ludzkich odczuć niemieckich działań eksterminacyjnych skierowanych przeciwko swojej rasie i przeciwko obywatelom. niemieckim. Dziś mówi się o tych działaniach jako o akcji T4 od siedziby jej pierwszych kierowników w willi przy berlińskiej Tiergartenstrasse 4 w dzielnicy Mitte.. 

Czytelnik wprowadzony zostaje w historyczny wątek funkcjonowania ostatniego roku szpitala dla obłąkanych w Obrawalde w lecie 1944 roku, gdy do placówki zaczynają trafiać kolejne, liczne transporty z innych szpitali psychiatrycznych umiejscowionych w Rzeszy niemieckiej. W jednym z takich transportów przybywa Erna i Astrid. Młode kobiety przyzwyczajone do bardzo dobrych warunków opieki medycznej. Cierpiąca „(…) na bezsenność, nerwicę, stany lękowe, bóle głowy, a nawet depresję” Erna dość szybko odkrywa, że miejsce, w którym się znalazła nie ma nic wspólnego z placówką medyczną. Personel nie jest medyczny. Zaczyna odczuwać brak leków psychotropowych. Na szczęście do nowych warunków pomaga jej przystosować się Ruth, doświadczona pensjonariuszka, która mordując męża pozbawiła życia również swe dwie córki. „Erna doskonale zdawała sobie sprawę, że głodzenie, znęcanie się i trucie chorych nie jest żadną terapią.” Erna rozpoczyna walkę o swe życie. Walkę nierówną.  

Z części „Od autora” dowiedziałam się, że w publikacji przedstawiono postaci historyczne. Wsławiony złą sławą ósmy dyrektor w latach 1941-1944 szpitala dla obłąkanych w Obrawalde noszący nazwę 4. Posensche Provinzial-Irrenanstalt Obrawalde bei Meseritz (4 Poznański Prowincjonalny Zakład dla Obłąkanych w Obrzycach koło Międzyrzecza). Idyllicznej placówki medycznej wśród drzew na co również zwrócił uwagę Autor w swej powieści. Walter Grabowski jest jedną z głównych postaci. Podobnie jak doktor Hildegarde Wernicke i lekarz naczelny szpitala Theophil Mootz, którzy byli pomocnikami dyrektora i świadomie realizowali jego chorą politykę zakładową. Nawet grabarz Schwarzer, został wspomniany z nazwiska przez Autora. Wyjaśnienia powojenne wskazały, że w Obrawalde zabito ponad 10 tysięcy ofiar. Nie tylko Niemców. Niektórzy ponieśli karę, jak sądzona lekarka Hilde Wernicke, czy jeszcze w maju 1945 roku skazani na karę śmierci przez przez doraźny sąd  Hermann Gulke naczelny pielęgniarz i naczelna pielęgniarka Amanda Ratajczak.. „Sowieci, znaleźli mnóstwo dowodów na to, że prowadzono tam systematyczne mordowanie ludzi. Fiolki po środkach farmaceutycznych, rzeczy po zamordowanych, a przede wszystkim około tysiąca wychudzonych dzieci. W kostnicy odkryto też kilkaset niepochowanych zwłok” (cyt. za gazetalubuska).  Niestety jak podają cytowane powyżej źródła „Pochodzący ze Szczecina nazistowski zbrodniarz Walter Grabowski zniknął i uniknął kary. Sąd wydał nakaz aresztowania go w 1961 roku, anulowano go w 1991 r., opierając się na przypuszczeniach, że Grabowski nie żyje”.

Dusze niczyje” Pawła J. Sochackiego to kolejna powieść historyczna, która udowadnia, że rzeczywistość kreśli najbardziej nieprawdopodobne i krwawe historie. To publikacja, która usuwa odruchy człowieczeństwa w obliczu faszystowskiej ideologii trawiącej mózgi jak nowotwór. To okrucieństwo zostało bardzo dobrze odzwierciedlone w tej książce. Jej konstrukcja jest bardzo przejrzysta. Składa się z sześciu części zawierających łącznie sześćdziesiąt zatytułowanych rozdziałów. Opowieści pacjentów przeplatają się z ich historią z czasów przed zamknięciem w Obrawalde/ Obrzycach, w którym notabene do chwili obecnej funkcjonuje szpital psychiatryczny. Dzięki temu czytelnik jest w stanie sobie wyobrazić ich wcześniejsze życie, całkiem normalne mimo choroby psychiatrycznej. 

Przeczytałam wiele smutnych historii z ostatnich chwil życia pacjentów na kartach powieści. Choć żadna historia pacjenta mną nie wstrząsnęła w taki sposób, by została ze mną na długo, na zawsze, jak to często bywa. W historii matki szukającej synka zabrakło mi konsekwencji. Jej próby odnalezienia dziecka traktowałam jak chwilowe zrywy. Wykonując efektywnie pracę z Erną postać wydawała mi się jakby niedokończona, nieprzemyślana do końca. Nie przekonała mnie jej historia. Tak samo ze zdziwieniem obserwowałam Ernę, która dość szybko przystosowała się do warunków stworzonych przez siostrę Annę Marię. Nieleczona lekami psychotropowymi radziła sobie nad wyraz dobrze. Obawiam się, że cel Autora polegający na odzwierciedleniu wiernie prawdziwej historii w wersji fabularyzowanej tak bardzo przysłonił kreowanie postaci, że ich opowieść wydaje mi się niewykończona, niekompletna. Możliwe, że umknęły mi istotne treści stąd taka opinia. Możliwe, że do tego stanu rzeczy przyczynił się monotonny i mozolny styl narracji. Mimo, że Autor podjął bardzo ważny temat i niechlubny w historii Rzeszy to nie wzbudził we mnie zbytnich emocji.  Moim zdaniem w książce dominuje przedstawiana w podobny sposób groza ludzkiego cierpienia i bestialstwa, z którą zetknęli się niewinni cierpiący. Brakowało mi rozwinięcia perspektywy pacjentów, ich życia przed, próby walki w trakcie czy rozwoju choroby w sytuacji braku wymaganych leków. Nie będąc psychiatrą zakładam, że nieleczone choroby psychiczne narastają, gdy pacjent nie może kontynuować leczenia. Tego mi właśnie zabrakło w postaciach pacjentów wykreowanych w historii. Moim subiektywnym zdaniem konstrukcja książki i sposób przedstawienia treści pozwalał na skrócenie objętości stron minimum o jedną czwartą. Nie rozumiałam celu powielania opisów podobnych do siebie aktów okrucieństwa i przykładów fascynacji osobą dyrektora (w odniesieniu do Anny Marii) w nieskończoność. Motyw przełożonej Erny znudził mnie już w połowie. Rozwinięty rys psychiczny i socjologiczny konkretnych postaci byłby bardziej przeze mnie pożądany i dla mnie interesujący. 

Zachęcam Was jednak z pełną świadomością do przeczytania książki ze względu na jej wartość historyczną, w której obnażone zostały dawno zapomniane i niepowielane niestety fakty o ludzkiej zagładzie, która dała początek idei holokaustu. Przeczytajcie! I dajcie znać jaka jest Wasza opinia. 

Moja ocena: 5/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU ZWIERCIADŁO.

„Kraina Świtu” Philippa Gregory

KRAINA ŚWITU

  • Autorka: PHILIPPA GREGORY
  • Seria: THE FAIRMILE. TOM 3
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Liczba stron: 528
  • Data premiery: 6.09.2023r. 
  • Data premiery światowej: 8.11.2022r. 

Jak wspomniałam w zapowiedzi książki „Kraina świtu” Philippa Gregory od Wydawnictwo Książnica to trzeci tom sagi „The Fairmile” opowiadającej o sile kobiet w czasach wojny. Pierwszy tom pt. „Mokradła” mnie zachwycił (recenzja na klik), drugi pt. „Mroczne wody” (recenzja na klik) zdecydowanie mniej. Mam nadzieję, że w tej sytuacji ciekawi jesteście jakie miałam odczucia po przeczytaniu trzeciej części serii. 

To zawikłana historia rodu, pośrednio także rodziny królewskiej. Równolegle autorka prowadzi czytelnika przez to, co dzieje się z Nedem Ferrymanem przybywającym z Ameryki, by wziąć udział w wojnie domowej. Kim dla Neda jest Rowan, młoda Indianka udająca chłopca. Jak to się stało, ze doktor Rob Reekie, niepoprawny idealista, syn Alinor – głowy rodziny- stroni od wojennej zawieruchy i co z rodziną ma wspólnego wątek królewskiego noworodka, o której jest dość trudno angielskiemu monarsze. 

Już po spisie treści czytelnik wie, że zdarzenia będą opisywane z dwóch perspektyw, z tego co działo się w Northside Manor, Yorkshire, wiosną 1685 roku oraz w tym samym czasie w Bostonie, w Nowej Anglii. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie w sposób naprzemienny. Czytelnik odrywany jest od angielskiego dworu i angielskiej socjety, by wpaść w sidła zastawione w gronie amerykańskich bohaterów, którzy już postępują, myślą i decydują trochę odrębnie, jakby nigdy nie byli w Anglii. Philippa Gregory wprowadza czytelnika w Ro­dziny z Fairmile w drzewo genealogiczne rodu, które przybliża czytającego do relacji i więzów krwi obowiązujących w rodzinie. Gregory prowadzi czytelnika przez zawiłości relacji możnych rodów angielskich z rodziną królewską, przez ich zależności, podległość i chęć wiecznej nobilitacji. Już od samego początku wykreowana postać Li­vii Avery, damy dworu jej przyjaciółki Ma­rii z Modeny, która zo­sta­ła kró­lową, zamieszkującej ze swym mężem Jamesem Nor­th­side Ma­nor skłania czytelnika do myślenia o dawnych czasach, gdzie ważne były powiązania, koligacje i koneksje. Tylko ludzie, którzy je mieli mogli liczyć na to, że nawet z wojny domowej wyjdą obronną ręką. 

Autorka bardzo skrupulatnie i konsekwentnie kreśli scenografię, rzeczywistość, a nawet garderobę postaci na miarę czasów, o których opisuje. Odzwierciedlone życie i sposób zachowania z końca XVII wieku pobudzają wyobraźnię. Nie tylko w warstwie wojny, która nadchodzi, ale przede wszystkim w warstwie obyczajowej, tego na co pozwalali sobie Anglicy, jak doprowadzili do rodzącego się niewolnictwa oraz, co byli w stanie zaprzepaścić, by tylko ich rodzinom nie stała się krzywda. Do tego wątek ścierania się dwóch religii: katolicyzmu wyznawanego przez Ja­kuba, księcia Yorku, który został koronowany na króla oraz protestantyzmu wzbogaca wartość historyczną tej publikacji. Wraz z bohaterami obserwujemy bowiem panowanie Jakuba II Stuarta, którego żona marzyła przede wszystkim o odtworzeniu w Anglii katolicyzmu. Może zapomniałam o tym wspomnieć wcześniej, ale jest to powieść historyczna, zarówno jak cała seria. Pisana jest z dużą pieczołowitością i troską o odzwierciedlenie realnych wydarzeń sprzed kilkuset lat. 

„– Wy­rze­kłem się Rzymu, aby móc wieść ży­cie an­giel­skiego dżen­tel­mena – po­wie­dział spo­koj­nie. – Wy­bór Ko­ścioła an­gli­kań­skiego to dla mnie kwe­stia wiary, a nie ustęp­stwo”. – „Kraina Świtu” Philippa Gregory. 

Aspiracje, kariera społeczna, żądza zysku napędzają bohaterów powieści, jako ich przeciwwagę autorka opisała wspomnianą młodą Indiankę, która wbrew logice nie straciła nadziei na powrót do własnego domu. Domu, który jest bardzo daleko. To naprawdę dobra opowieść o rodzinie, miłości i ogromnych ambicjach. Do tego z bardzo dobrą postacią kobiecą, nobildonną Livią, którą odebrałam jako jedną z najlepiej rozpisanych postaci, bardzo wyrazistą, nieprzejednaną i dążącą po przysłowiowych trupach do celu. Jak wskazuje historia i wiele wieków temu takie kobiety istniały. 

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Książnica.

„Włoska balerina” Kristy Cambron

WŁOSKA BALERINA

  • Autorka: KRISTY CAMBRON
  • Wydawnictwo: ZNAK
  • Liczba stron: 432
  • Data premiery: 25.01.2023r. 
  • Data premiery światowej: 12.07.2022r.

Włoska balerina” to kolejna powieść Kristy Cambron od Wydawnictwo Znak, mistrzyni powieści historycznej, którą przeczytałam. Pierwsza lektura przeczytana przeze mnie od tej autorki zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. „Wróbel w getcie” (recenzja na klik) oceniłam 8/10 w przeciwieństwie do powieści „Dziewczyna z Paryża” (recenzja na klik), którą subiektywnie sklasyfikowałam na poziomie 6/10. 

Bardzo lubię wydania tej autorki od Wydawnictwa Znak. W każdej przeczytanej przeze mnie książek od Kristy Cambron podobała mi się okładka w wydaniu polskim. Moim zdaniem ta z „Włoskiej baleriny” jest zdecydowanie lepsza od tej z zagranicznego wydawcy. Ksiązka rozpoczyna się prologiem z podtytułem „18 maja 1944. Wyspa Tyberyjska. Rzym, Włochy” i bardzo dobrym, mocnym wprowadzeniem. 

„Nigdy nie otwieraj drzwi zamkniętych na klucz, póki się nie upewnisz się, że nie czyha za nimi śmierć.” – „Włoska balerina” Kristy Cambron. 

To historia trójki bohaterów; baleriny Julii Bradbury, która po wybuchu wojny wstępuje do wojska, szeregowego Courtneya Colemana wcielonego do armii jako sanitariusz i małej żydowskiej dziewczynki, którą Court uratował, małej Calli. Ich losy splatają się niespodziewanie w rzymskim szpitalu otoczonym przez nazistów. Czy los da im szansę na ocalenie? 

Kolejno ponumerowane rozdziały zostały wzbogacone o osadzenie w konkretnym czasie i miejscu, np.: 9 września 1943. Przyczółek Paestum. Salerno, Włochy. To cecha charakterystyczna powieści historycznych, która sprawdza się w tego typu narracji. Od razu miałam mniejszy problem z osadzeniem fabuły. By wzmocnić przekaz autorka wplotła w narrację język włoski i niemiecki również. Gdzieniegdzie znajdziecie takie słowa jak: È aparto!, Corri!, cattivo soldato i wiele innych obco brzmiąco dla większości polskich czytelników. Akcja nie jest rozpisana chronologicznie. Czytelnik poznaje losy bohaterów z perspektywy działań wojennych, ich przeżyć, polowania na żydowskie dzieci, jak i z perspektywy tego, co działo się przed wojną. Historia tytułowej baleriny jest przybliżana czytelnikowi już od rozdziału drugiego i to nie we Włoszech a w Anglii (tytuł rozdziału to: 3 sierpnia 1939. 80A Kensington High Street. Londyn, Anglia). To dzięki takiej retrospekcyjnej narracji poznajemy tajemnice tytułowej bohaterki, którą los rzucił w całkowicie inne miejsce, niż na deski międzynarodowych teatrów i oper. Trzecia perspektywa narracji to ta obecna. W rozdziałach zatytułowanych przykładowo Obecnie. St. John Road. Starlight, Indiana autorka miesza jeszcze bardziej czytelnikowi osadzając kontynuację zdarzeń sprzed kilkudziesięciu lat w XXI wieku. Łącznie rozdziałów jest trzydzieści jeden plus Epilog. Ciekawa jest Nota od autorki, w której Kristy Cambron opisuje okoliczności powstania powieści i jej motywacje. 

Jest to powieść oparta na historycznych faktach. Powieść, która inspiruje. Powieść, która opisuje losy ludzi walczących o wolność we Włoszech podczas drugiej wojny światowej. Powieść wojenna. Jeśli lubicie tę tematykę to bez wątpienia jest to lektura dla Was, którą koniecznie musicie przeczytać. Historia jest bardzo dociągnięta i pełna emocji. U mnie o emocje w tego typu książkach nietrudno. Tematyka wojenna jakoś jest bliska memu sercu. Możliwe, że ze względu na tą polską martyrologię, to nasze narodowe męczeństwo, to rozbieranie w Zaborach i po drugiej wojnie, gdy trzej Możni tego świata przekazali Polskę we władanie Stalinowi. Kristy Cambron uwielbia tę tematykę. Nic dziwnego jest z wykształcenia historykiem sztuki. Widocznie obrała kierunek zgodny z jej zainteresowaniami. Podobnie został ujęty w tej publikacji – w stosunku do poprzednich dwóch – temat miłości, odwagi, ofiarowania swego życia w myśl wyższych idei oraz oddania i wyrzeczeń.  Wyjątkowo urzekła mnie historia małej Calli. Nie wiem, czy ktoś z Was czytelników również dał się uwieść tej małej bohaterce w równym stopniu co ja. 

Jedyny minus to przeskakiwanie pomiędzy różnymi perspektywami czasowymi, których było dość sporo. Nie wiem, czy historia pisana tylko z punktu widzenia przeżyć wojennych nie byłaby bardziej dla mnie przystępna i bardziej komplementarna. Fokusując się na tym, co wiele lat po wojnie chyba traciłam trochę nastrój i gubiłam rozbudzone emocje. Bez wątpienia jest to jednak dobre czytadło. Szczerze Wam polecam. 

Moja ocena: 7/10

Moja opinia powstała przy współpracy z Wydawnictwem Znak.

„Sydonia. Słowo się rzekło” Elżbieta Cherezińska

SYDONIA. SŁOWO SIĘ RZEKŁO

  • Autorka: ELŻBIETA CHEREZIŃSKA
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 584
  • Data premiery: 21.02.2023r.

Najnowsza powieść Elżbieta Cherezińska pt. „Sydonia. Słowo się rzekło” od Zysk i S-ka Wydawnictwo na portalu LC ma dość wysokie opinie, tym bardziej, że jest to powieść historyczna, która trafia w wąskie grono odbiorców. Sama, jak wielokrotnie Wam się do tego przyznałam mam z tym problem. Najbardziej lubię opowieści fabularyzowane oparte na prawdziwych wydarzeniach, które są napisane lekkim językiem. Lubię wtedy zanurzyć się w to, co wydarzyło się naprawdę lata lub wieki temu. 

„Pamięci wszystkich spalonych, ściętych, powieszonych, utopionych i wygnanych. Skalanych mianem służebnicy diabła. Czarownic. Osądzonych i skazanych. Kobiet myślących samodzielnie.” – Dedykacja. „Sydonia. Słowo się rzekło” Elżbieta Cherezińska

Ależ piękną dedykację Pani Elżbieta Cherezińska zamieścila na początku!!! Taką prosto z serca.

Książka opowiada historię Sydoni von Bork, pochodzącej ze starego rodu pomorskiej szlachty, znanej też jako najsłynniejsza pomorska czarownica na przełomie VI i XVII stulecia, kiedy to Księstwo Pomorskie przeżywało ogromny rozkwit. To czas, gdy przez Europę przetaczała się fala polowań na czarownice. Fala ta dotarła również do Szczecina i dotknęła osobiście Sydonię von Bork, która przed zarzutami broniła się niemal rok. Nie wytrzymując jednak tortur w końcu się przyznała i została stracona. Po jej śmierci książęta z panującego rodu Gryfitów zaczęli umierać. Zaczęto mówić o klątwie, która dosięgała kolejnego potomka rodu. 

Książka została opublikowana w pięknej twardej oprawie. Wydanie zachwyca, jak również zachwyca jej treść, którą odebrałam jako pisaną z wielką pasją i ogromną wnikliwością. Bohaterowie zostali szczegółowo wykreowani. Zostali zaprezentowani czytelnikowi wielowymiarowo, dzięki czemu mogłam poznać ich z różnych stron, z różnego punktu widzenia. 

Pozycja okazała się dla mnie niezwykle emocjonująca. Historia w niej opisana jest bardzo smutna. Nie ma we mnie na nią zgody, może dlatego chwilami chciałam odłożyć książkę i już do niej nie wracać. Cieszę się jednak, że tego nie zrobiłam, bo nosi ona znamiona ogromnej wartości historycznej.  Sama główna bohaterka jest bardzo ciekawa i to nie dlatego, jak skończyła, ale przede wszystkim jak próbowała dochodzić swoich praw, mimo, że była kobietą. Kimś gorszym. Kimś, kto nie ma praw do roszczeń spadkowych. Kimś, kto musiał prowadzić sprawy sądowe przez dziesięciolecia, by dochodzić tego, co jej się należało. Dano jej wykształcenie i odebrano jej prawa. Jak to w tych wiekach. Niespodzianką dla mnie było drzewo genealogiczne Gryfitów z Pomorza. Dzięki temu w trakcie czytania mogłam powracać do niego i odnajdywać kolejne pokolenia i kolejnych bohaterów na jego gałęziach. Również mapa Księstwa Pomorskiego okazała się wartościowym dodatkiem. Kompletnie z historii nie pamiętałam, jak to kiedyś było… 

Powieść zaczyna się od prologu w roku 1090, gdy „(…) stos nie chciał się palić, ogień trzeba było zachęcać. Zgromadzeni niepewnie spoglądali po sobie, w spojrzeniach spod kapturów i chust czaiły się pytania, a odpowiadał im lęk.”, a potem jest tylko ciekawiej. Co ważne, mimo, że jest to powieść historyczna napisana jest w sposób bardzo przystępny. Narrację i tło historyczne wzbogacają liczne dialogi, które nadają powieści tempa i uniemożliwiają znudzenie się fabułą. To naprawdę wartościowa powieść zarówno pod względem literackim, jak i wartości historycznej.  

Sydonia von Bork to kobieta wzór; piękna, inteligentna, wyedukowana. To kobieta – przykład na to, jak można zniszczyć życie tylko dlatego, że komuś przeszkadza, jest niewygodne. To kobieta – ofiara bzdurnych wierzeń i negatywnego wpływu kościoła (celowo tutaj przez małe „k”) na społeczeństwo. 

Sydonia von Bork! Musicie ją poznać!!!

Moja ocena: 8/10

Recenzja powstała we współpracy z WYDAWNICTWEM Zysk i S-ka.

„Ucieczka” Stanisław Krzemiński

UCIECZKA

  • Autor: STANISŁAW KRZEMIŃSKI
  • Wydawnictwo:  MARGINESY 
  • Cykl: OD WSCHODU DO ZACHODU (TOM 1)
  • Liczba stron: 376
  • Data premiery: 29.03.2023r. 

Ucieczka” Stanisława Krzemińskiego od Wydawnictwo Marginesy jest pierwszym tomem serii zatytułowanej „Od wschodu do zachodu„. To cykl, który wskazuje drogę do emancypacji kobiet w Polsce począwszy od 1857 roku. Jest to saga o kobietach z jednej rodziny. A w tle przemiany historyczne i zmiany dotyczące praw kobiet. 

Jest taka cnota, która in­nym cno­tom cenę na­daje, a bez któ­rej ko­bieta prze­sta­łaby pra­wie być ko­bietą: cnota, którą każdy de­li­katny męż­czy­zna pra­gnie wi­dzieć w swo­jej sio­strze, w swo­jej żo­nie i w swo­jej córce; cnota, która wznie­ca­jąc mi­łość, uchyla nie­bez­pie­czeń­stwo, po­nie­waż na­ka­zuje usza­no­wa­nie; tą cnotą jest przy­zwo­itość.” – „Ucieczka” Stanisław Krzemiński.

Z opisu Wydawcy: „Szesnastoletnia Emilia Rossnowska kończy najlepszą pensję w Płocku i na balu debiutantek przyciąga uwagę carskiego oficera, hrabiego Gołubojewowa. Żeby nie dopuścić do uwiedzenia córki, zapobiegliwy ojciec wysyła ją do Paryża na nauki w renomowanym Instytucie Panien Polskich, który księżna Anna Czartoryska założyła w słynnym Hôtel Lambert. Do stolicy Francji Emilia wyrusza pod opieką przyjaciółki domu – niezależnej i wyzwolonej aktorki i śpiewaczki Luizy Boretti. Ich droga wiedzie przez Bydgoszcz, Berlin, Hamburg, Londyn i Hawr…”

Rzadko dziwi mnie konstrukcja książki, częściej treść. W przypadku „Ucieczki” sprawa wygląda zgoła inaczej. Zadziwiło mnie wzbogacenie książki o ilustracje sprzed prawie dwustu lat, które bardzo urozmaiciły lekturę. Przyjemnie było zarzucić przysłowiowe oko na ryciny, rysunki umieszczane przed każdym z rozdziałów. 

Cała historia rozpoczyna się od Balu, który miał miejsce w maju 1857 roku. Autor bardzo dba o szczegóły historyczne. Oznacza wprost czasoprzestrzeń, w której dzieje się fikcja literacka. Bardzo sprawnie Krzemiński połączył postaci historyczne z fantazją fabularną. Nie ukrywam, że typowo historycznych książek nie znoszę (o czym pisałam przy okazji recenzji „Śląskiego Kopciuszka” Gabrieli Anny Kańtor recenzja na klik), ale fabułę z historią w tle wręcz ubóstwiam, tym bardziej, gdy jest napisana prostym, lekkim językiem. Cała zresztą historia w powieści „Ucieczka” została bardzo dobrze odzwierciedlona, począwszy od sposobu mówienia, przez dawno zapomniane zawody (np. gorseciarki), obyczaje czy wyposażenie i wszelki inny asortyment. Pod tym kątem powieść ma wysoką wartość dydaktyczną. 

Przewodnim motywem powieści są kobiety. Nie jako tło, nie jako atrakcyjny dodatek, ale jako ważne bohaterki, które są pełnokrwistymi postaciami, odważnymi i samodzielnie myślącymi istotami. Powieść nie jest jednak wolna od stereotypów. Ot chociażby pierwsze spotkanie Emilii z Hra­bią Nikołajem Mi­chaj­ło­wiczem Go­łu­bo­jewem. Autor pokusił się o podsumowanie ich tańca w następujący sposób: „Emi­lia miała wra­że­nie, że jej ciało słu­cha tylko jego. Prze­stra­szyło ją to na­głe od­kry­cie, ale jed­no­cze­śnie chciała, by ten walc ni­gdy się nie skoń­czył.”„(…) Wi­ro­wali w walcu, wta­pia­jąc się w jego me­lo­dię. Kiedy tan­cerz pu­ścił Emi­lię, po­czuła się swo­bodna, ale nie wolna..”, czy „Emi­lia o mało nie wy­buch­nęła pła­czem. Uko­chany papa ni­gdy jesz­cze nie ode­zwał się do niej tak lo­do­wa­tym to­nem”.   Krzemiński oddał w tym sformułowaniu całą dziewczęcość tej małolaty nieznającej świata i nie mającej do tej pory, najwidoczniej, zbytniego kontaktu z płcią przeciwną. Takie ujęcie tematu wprost jak z „Trędowatej”. Wy też macie takie skojarzenia ?.

Historii jednak nie oszukamy. Emancypacja trwała latami. Krzemiński postarał się, by opowieść przez niego snuta była realnie osadzona w czasach, w której się dzieje. Chcą nie chcą i czy nam się to podoba, czy nie czytając tę pozycję musimy zgodzić się z takimi ujęciami problemu jak:

„(…) hra­bia po­wi­nien udać się gdzieś na obiad, ale jesz­cze nie czuł głodu. Wciąż upa­jał się ostat­nim wal­cem. „Nos mnie nie za­wiódł – my­ślał z za­do­wo­le­niem. – To dziew­czątko ukła­dało się jak rękawiczka”.” „Ucieczka” Stanisław Krzemiński. 

Ciekawym literackim zabiegiem było wprowadzenie do fabuły notatek, artykułów z gazet, cytowanych wypowiedzi. Nie wiem, czy notatki dziennikarza z „Gońca Płoc­kiego” były prawdziwe, ale nadały narracji wyjątkowości. Próbowałam znaleźć redaktora Cza­plickiego, by sprawdzić, czy jest postacią fantastyczną, czy historyczną. Niestety bez rezultatu. 

Powieść dla fanów literatury pięknej i dla fanów powieści historycznych. W żmudnej sadze rodzinnej autor zobrazował z czym borykały się kobiety na przestrzeni lat, jak były postrzegane, jak zresztą same się zachowywały pełniąc różne role wśród najbliższych i realizując innych oczekiwania. To powieść dla smakoszy literatury pięknej zawierającej treści historyczne.  

Moja ocena: 7/10

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od Wydawnictwa Marginesy, za co bardzo dziękuję.

„Śląski Kopciuszek” Gabriela Anna Kańtor

ŚLĄSKI KOPCIUSZEK

  • Autorka: GABRIELA ANNA KAŃTOR  
  • Wydawnictwo:  WYDAWNICTWO MG
  • Liczba stron: 176
  • Data premiery: 01.07.2020r. 

Uwielbiam takie niespodzianki!!!  Moja przyjaciółka trafiła na spotkanie autorskie Pani @Gabriela Kańtor, która z entuzjazmem opowiadała o swoich publikacjach. Historie, które w nich przedstawia są naprawdę fascynujące (chociażby „Bachantka na panterze”, która mnie zaciekawiła i tylko chyba przez jakieś zaćmienie umysłu przyjaciółka jej też mi nie sprezentowała). Spotkanie podobno było bardzo udane. Prowadziła je niezwykle urocza Pani Ewa – nauczycielka z miejscowej Szkoły Muzycznej, a Pani Gabriela zachwycała swoją wiedzą, erudycją, umiejętnością zaciekawiania potencjalnego czytelnika. Ogromnie się ucieszyłam, gdy otrzymałam w prezencie mój własny egzemplarz „Śląskiego Kopciuszka”. I to nie byle jaki, tylko z dedykacją!!! Jest to pierwsza część dwutomowego cyklu o Joannie Gryzik, która prawie dwieście lat temu znalazła się w domu śląskiego przedsiębiorcy Carla Godulli posiadającego w dniu śmierci 19 kopalń galmanu, 40 kopalń węgla kamiennego, 3 huty cynku, 28 kuksów (czyli udziałów) w hucie „Karol”, do tego był władcą takich ziem jak: Orzegów, Szombierki, Bujaków, Bobrek, Paniowy (ps. od którego nawet jedna dzielnica Rudy Śląskiej wzięła swą nazwę) i która została jego spadkobierczynią. Książkę wydało @Wydawnictwo MG – warszawskie wydawnictwo, które wydaje przepiękną prozę (jak zdążyłam się zaznajomić) i klasyczną literaturę. „Śląski Kopciuszek” premierę miał w połowie 2020, a już 30.09.2020r. światło dzienne ujrzał drugi tom dylogii, który niestety na spotkaniu autorskim nie był dostępny. A szkoda, bo książki są naprawdę przepiękne wydane. Twarda oprawa, przepiękna okładka. Do tego gruby papier, który przepięknie szeleści i pachnie. Nic, tylko czytać !!! 

(…) jego już nie ma i nigdy nie będzie! Nie wstanie z grobu, nie ożyje, zostawił nas w kompletnym ubóstwie, bez jednego złamanego talara i bez jakiegokolwiek sensu. Po prostu wziął i umarł !…” – „Śląski Kopciuszek” Gabriela Anna Kańtor. 

Antonina Gryzik po śmierci męża zostaje sama z dwoma córkami. Młodsza zostaje przygarnięta przez nowego męża Antoniny, starsza zostaje oddana pod opiekę przyjaciółki Pani Gryzikowej, Emilii, która jest gospodynią w zamku rudzkiego przemysłowca, Carla Godulli. Długo nie da się ukryć dziecka chowanego w czeluści zamku. Joanka zaprzyjaźnia się z dwoma ogromnymi psami Godulli.- Troyem i Grafem, czym zaskarbia sobie jego przychylność do tego stopnia, że po dwóch latach, jako jego wychowanka staje się główną spadkobierczynią Carla. Co doprowadziło do takich kolei losów? Co spowodowało, że osierocona przez ojca, oddana do wychowania w obcym domu przez matkę Joanka stała się w przyszłości przedsiębiorczą spadkobierczynią, właścicielką ziemską i prawdziwą śląską panią. 

Co za cudowna publikacja. Praktycznie w każdym calu. Przemyślana. Zaplanowana. Odzwierciedlająca prawdziwe koleje losu bohaterów historycznych. Moja opinia jest całkowicie subiektywna. Już kiedyś pisałam na mym blogu czytelniczym, że wyjątkowo lubię historię ukrytą w beletrystyce. A jeszcze bardziej lubię czytać o kimś, o czymś, co znam, co widziałam, co gdzieś, kiedyś przeczytałam. A jako Ślązaczka z pochodzenia o Carlu Godulli słyszeć przecież musiałam. To on zdobył swoją ciężką pracą majątek, który dzięki swemu nieziemskiemu zmysłowi przedsiębiorczemu pomnożył do 2 mln talarów pruskich. 

Pani Gabriela Anna Kańtor ma moc zaciekawiania historią. Ma niezwykłą umiejętność w przystępny sposób opowiadania ciekawostek, historycznych faktów i przybliżania prawdziwych postaci, które w jakiś sposób odcisnęły piętno na naszej lokalnej historii. Wyjątkowo podobało mi się w książce ujęcie historii z perspektywy konkretnego człowieka i śląskiej historii, o której często zapominamy i której nie kultywujemy. Tak przy okazji, ciekawe ilu „prawdziwych” Ślązaków, „prawdziwych” lokalnych patriotów, mieszkańców Rudy Śląskiej przeczytało książkę o Carlu Godulli – „geniuszu wyprzedzającym swoją epokę” – jak go nazwała sama Autorka, wielkim śląskim budowniczym, dzięki któremu po raz pierwszy pojawiały się szkoły powszechne, familoki dla jego pracowników, czy opieka medyczna przy jego fabrykach czy książkę o księżnej Daisy? Dzięki Pani Kańtor dowiedziałam się wielu ciekawych faktów historycznych. Dowiedziałam się o oszpeceniu Carla Godulli i przyczyny, dlaczego nie miał swoich dzieci. Dowiedziałam się, że nazywano go „Diobłem z Rudy” i wyśmiewano się z niego. Zapoznałam się z hrabią Ballestremem, który umożliwił Godulli rozwój jego zmysłu finansowego i przedsiębiorczego. Dowiedziałam się o rodzinie hrabiego Hansa Urlicha von Schaffgotsch, za którego w listopadzie w 1858 roku w bytomskim kościele mariackim brała ślub Joanna, co zapewne jest fabułą drugiego tomu „Pani na Kopicach”.  Poznałam samą Joankę, o której źródła historyczne wspominają. Poznałam ją jako bohaterkę literacką, postać, wokół której działy się pewne zdarzenia. Pozytywnie zaskoczyła mnie wzmianka na kilku stronach o Goethe, jego pobycie we Wrocławiu i nieodwzajemnionej miłości do pięknej baronówny Henrietty Eleonory von Lűtwittz. A także feralnego wpisu przez niego dokonanego do księgi pamiątkowej w zwiedzanej przez niego tarnogórskiej kopalni. Przykładów dla owoców historii opisanej w „Śląskim Kopciuszku” mogłabym namnożyć jeszcze więcej, ale mam nadzieję, że i te przytoczone zachęcą Was do przeczytania nie tylko cyklu o Joance i Carlu Godulli, ale także innych książek Autorki. 

Oprócz wartości historycznych bardzo podobały mi się opiniotwórcze wstawki. Bo jak przejść obojętnie obok opinii trochę zabawnych, zapisanych ze swadą, z ogromną znajomością bytu ludzkiego. 

Chłop nijak ci baby nie ogarnie, nawet swojej własnej. Choćby ją przeżył i pięćdziesiąt lat.” – „Śląski Kopciuszek” Gabriela Anna Kańtor.

Jest wiedzą powszechną, potwierdzoną empirycznie od wieków, że jeżeli artyści rodzaju męskiego w sposób widoczny dla otoczenia wpadają w czarną otchłań, tracą dobry humor oraz stają się zmierzłymi i uszczypliwymi – to może chodzić jedynie o dwie rzeczy. O brak pieniędzy albo o brak kobiety. Albo o połączenie obu tych powodów.” – „Śląski Kopciuszek” Gabriela Anna Kańtor.

Powieść czyta się bardzo szybko. Styl Pani Gabrieli Anny Kańtor jest bardzo sprawny, prosty, rzeczowy. Książka nie nudzi, za to pobudza skutecznie wyobraźnię pozwalając przenieść się w zamierzchłe czasy, gdy Górny Śląsk rozwijał się pod zaborem pruskim w zastraszającym, ekspresowym tempie. To nie tylko książka dla Ślązaków. To książka dla każdego fana dobrego pióra, które ma drugie dno i opowiada nie tylko o człowieku, ale także o jego własnej historii w ujęciu mikro i makro historycznym. 

Serdecznie polecam!!! Miłej lektury. 

Moja ocena: 8/10

Książka wydana została przez Wydawnictwo MG.

„Ogrody na popiołach” Sabina Waszut

PODRÓŻ ZA HORYZONT

  • Autorka: SABINA WASZUT
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Liczba stron: 302
  • Data premiery: 7.09.2022r.

W pierwszym słowach przepraszam Autorkę @Sabina Waszut-strona autorska. Szczerze przyznaję, że nie zamierzałam przeczytać jej najnowszej powieści historycznej zatytułowanej „Ogrody na popiołach”.  Pomyślałam; świętochłowiczanką nie jestem, ani z wyboru, ani z pochodzenia mimo mego śląskiego wywodzenia się😊, czytałam wiele książek historycznych z tematyką obozową, a i nastrój nie ten, by podejmować kolejną trudną lekturę. Niestety ogrom zainteresowania publikacją wydaną nakładem  @Wydawnictwo Książnica, która debiutowała w dniu 7 września br., przerósł moje wyobrażenia o lekturze. Przeczytałam lub obejrzałam mnóstwo recenzji, wywiadów, relacji ze spotkań. Jeden wątek powtarzający się związany jest z niewiedzą. Związany jest z ukrywaniem prawdy. Związany jest ze strachem, by nie wspominać o komunistycznych zbrodniach, które działy się praktycznie obok nas. Na naszych ulicach, obok naszego domu. Zaciekawiło mnie to. Zainteresował mnie obóz, który był wcześniej filią hitlerowskiego Auschwitz, by później przez kilka miesięcy stać się miejscem katorżniczego wyzysku i zemsty na Ślązakach za hitlerowskie zbrodnie. Ślązakach, którzy często nie wiedzieli, za co zostali osadzeni. By osądzić „(…) ile w Ślązaku jest Polaka, a ile Niemca.” Tak mnie zaciekawiła tematyka, że w końcu książkę kupiłam i przeczytałam. I nie żałuję, ani pierwszego, ani tym bardziej drugiego.

A wszystko zaczęło się, jak sama Autorka wspomina w „Posłowiu” wiele lat wcześniej, gdy na spotkaniu autorskim w Świętochłowicach pewien starszy pan zaczął opowiadać o komendancie obozu, Salomonie Morelu (na marginesie jedna z jego córek jest czynną aktorką i piosenkarką). Z obawy, że powiedział za dużo, w pewnym momencie przerwał. Na co uspokajająco zareagowała jego żona zachęcając go do kontynuacji i stwierdzając, że „(…) teraz już może o tym mówić.” Tyle lat po 1945 roku!!! Tyle lat po obozie!!! Tyle lat po tym, gdy Morel został przeniesiony na inne, intratne stanowiska w komunistycznej ubecji! Tyle lat….

Obóz na zgodzie w Świętochłowicach stał się symbolem Tragedii Górnośląskiej, o której, zdaniem wielu, wciąż lepiej jest milczeć, niż mówić zbyt głośno. Strach, który został wówczas zasiany, nadal panuje i być może nigdy nie uda się go wyciszyć.” – słowa Autorki we Wprowadzeniu [w:] „Ogrody na popiołach” Sabina Waszut.

Ten paraliżujący strach dał się we znaki w roku 1966 Karolowi Plochowi, niewidzącemu sprzedawcy w katowickim kiosku. Gdy usłyszał znienawidzony głos i równy, silny krok, a także poczuł zapach wody kolońskiej Salomona Morela, komendanta obozu pracy w Świętochłowicach – Zgodzie. Ten paraliżujący strach poczuł Karol Ploch również i w 1996 roku, gdy wraz ze swoim synem Piotrem odwiedził tereny byłego obozu i dane mu było przejść jeszcze raz przez jego główną bramę, pięćdziesiąt jeden lat później, pięćdziesiąt jeden lat po. A o strachu, który położył się cieniem na całe późniejsze życie Karola Plocha w trakcie kilkumiesięcznego pobytu w obozie nie sposób tu opowiedzieć, nie sposób Was do niego zbliżyć. To trzeba przeczytać słowami Sabiny Waszut. Trzeba prześledzić, by zrozumieć, co znaczy Tragedia Górnośląska i co dla osadzonych w obozie, znaczyło się tam znaleźć.

Ogrody na popiołach” Sabiny Waszut pozostawiły mnie w silnych emocjach, które towarzyszyły mi przez dwa wieczory, w trakcie zanurzania się w lekturę. Te emocje nadal czuję, nadal je przeżywam. To dobrze. Oznacza to, że ta powieść historyczna długo, a może nigdy, nie zostanie przeze mnie zapomniana. Tak jak historia, której dotyczy, nie powinna być zapomniana przez nikogo, a tym bardziej przez żadnego ze Ślązaków.

Kto nie przeżył wojny, ten nigdy nie pojmie, jakie prawa nią kierują, kto nie przeżył wojny tutaj, na Śląsku, ten nie zrozumie, że nic nie jest czarno – białe.” – „Ogrody na popiołach” Sabina Waszut.

Sam tytuł nie jest przypadkowy. Ówczesny obóz „Zgoda – Świętochłowice” to aktualnie miejsce pracowniczych ogródków działkowych. Z jego terenu została brama. Oryginalna. Strasząca. Przypominająca. Zaraz za nią zieleń, a w okresie jesiennym opadające złociste liście. Miejsce odpoczynku i relaksu. Miejsce zjazdów i miejsce wieczornych spotkań przy grillu. Praktycznie na miejscu śmierci wielu niewinnych ludzi. Miejscu katowania wielu niesprawiedliwie osadzonych. Choć Autorka patrzy na to całkiem inaczej.

Pani Sabina Waszut wydarzenia przedstawiła w sposób bardzo sugestywny, z niezwykłą, wrodzoną sobie subtelnością. Mimo bardzo trudnych wydarzeń, które zostały opisane w książce, jej fabułę śledziłam bardzo płynnie. Kolejne zdania napływały jedne po drugich, historie przeplatały się. Te poboczne, dodane jakby od niechcenia, doprecyzowujące rzeczywistość historyczną, w której została osadzona akcja okazały się dla mnie wyjątkową wartością. Historia Margot i jej rodziny z fryzjerskimi tradycjami, charakterystyka infrastruktury, wspominane ulice zmieniające nazwy i pomniki, które dość w krótkim czasie zaczęły odzwierciedlać całkiem co innego, to jakby delikatne koraliki rozrzucone tu i ówdzie dla ozdoby, dla dopełnienia. Dzięki temu czytelnik został żywo osadzony w ówczesnych czasach. Dzięki temu czytelnik może poznać panujące nastroje, opinie, które dominowały. I dzięki temu mogłam dowiedzieć się na przykład, że mieszkańcy Śląska twierdzili, iż czerwonoarmiści nie są w stanie zdobyć Śląska i przejść choćby metr katowickimi ulicami.

Bardzo dobrze Autorka odzwierciedliła realność polsko – niemieckiego Śląska. Tę dychotomię, której nie rozumieli sami Ślązacy. Gdzie Nowak czuł się Niemcem, a Ślązak, którego nazwisko poprzedzone było „von” uważał się za Polaka. Rozstrzygnięcia polityczne po plebiscycie nie były oczywiste dla samych zainteresowanych. Nie rozumieli dlaczego Zabrze, Bytom i Miechowicie zostały po stronie Niemieckiej, a inne tereny włączono do Polski. Ślązak żył ze Ślązakiem jak Niemiec z Polakiem i odwrotnie. Takim właśnie mieszanym małżeństwem byli Plochowie, Karol i jego żona Margot. Warto zwrócić uwagę na stronę dwudziestą trzecią powieści, w której Pani Waszut idealnie opisuje złożoność światopoglądową, patriotyczną i polityczną tego terenu. Jak sama Margot uważała, posiadająca kategorię II na volksliście, „Winni są tylko ci, którzy wciskają im karabiny w dłonie…”.

Nic dobrego nie uczyniła żyjącym tu od pokoleń ludziom ta wielka polityka, która nagle, przypomniawszy sobie o Helmucie, Jendrysku czy Berciku, pozwoliła im zdecydować, kim czują się bardziej albo raczej: gdzie chętniej będą mieszkać. A potem, już bez pytania, i tak podzieliła śląską ziemię po swojemu, przecinając na pół miasta, wsie a nawet zagrody, stodoły oraz haźle.” – „Ogrody na popiołach” Sabina Waszut.

Czytając o Jendrysku nie mogłam się nie uśmiechnąć pod nosem. Czyżby to ukłon w stronę bohatera serii kryminałów retro autorstwa Moniki Kassner? 😉.

Wracając jednak do recenzji w wielu miejscach złapałam się na zachwycie nad historyczną wartością powieści. Wiele kwestii musiałam sama zgłębić w dostępnych, internetowych źródłach.

volkslist zasługuje na wspomnienie. Decyzje, które później kładły się na losach Ślązaków zmuszające ich do podjęcia trudnego procesu rehabilitacji. Jak wynika z zacytowanych wprost w książce historycznych dokumentów wielu z nich znalazła się tam przypadkiem, bez własnej zgody. Jak młodzi chłopcy wychowywani w polskich domach i mówiący po polsku, automatycznie wpisywani do Hitlerjugend, czy muzycy z orkiestry zakładowej, których nikt się nie pytał, czy chcą być wpisani do NSDAP. Czy chociażby nauczyciele z niemieckich szkół, jak Jan Janosch, prawdziwy zbrodniarz nazistowski = nauczyciel Karola, niezwykle tragiczna postać. Warto również wspomnieć o historycznych postaciach. O samym komendancie Salomonie Morelu. Żydzie z pochodzenia, któremu Polacy wydali rodzinę i przez których to, oprócz jednego brata, rodzinę stracił. Osobie uważanej przez swe otoczenie za miłego, kulturalnego człowieka. Będącego jednocześnie sadystą, despotą, psychopatą w warunkach obozowych. Fakt historyczny, gdzie Morel wiezie złapanego po ucieczce Erica, mrozi mi nawet teraz krew w żyłach. Morel, który „Ciągle pytał, dlaczego uciekłem, bo przecież tu jest wspaniale (…) Wspaniale! Cudownie!”. Morel, który doprowadził do wybuchu tyfusu pozwalający by „(…) tym samym wozem, którym wywożono ciała, przywożono do obozu chleb.” Czy sam wspomniany Eric van Calsteren Holender z pochodzenia, który całkowicie niesłusznie, jak wielu zresztą, znalazł się w obozie. A także Wanda Lagler obywatelka Stanów Zjednoczonych, niezwykle bogata kobieta, gdzie cały sztab prawników występował o jej zwolnienie, którego niestety nie dożyła. A także sami więźniowie pełniący w obozie ważne funkcje, o których nie będę już spojlerować.

Sabina Waszut stworzyła powieść o miejscu, o którym zapomniała na kilkadziesiąt lat historia. O losach skrzywdzonych, potraktowanych jak Nazistów Ślązakach, którzy odpowiedzieli za grzechy innych, którzy zemstę musieli przyjąć na siebie. Jedni żyli naprawdę. Innych stworzyła Autorka jako zlepek osobowości, życiorysu innych bohaterów, wzbogacając opowieść o ich bezpośrednią relację. Nie jest to książka dokumentalna, ani popularnonaukowa. Jest to powieść historyczna, która o obozie pracy w Świętochłowicach – Zgodzie nauczyła mnie – Ślązaczkę z pochodzenia znacznie więcej, niż jakakolwiek rozmowa, jakakolwiek dotychczasowa publikacja na ten temat. Nauczyła mnie ją rozumieć. Nie tylko w sferze racjonalnej, lecz przede wszystkim, co ważniejsze zresztą, w sferze emocjonalnej, w bardzo głębokiej płaszczyźnie.

Bardzo wartościowa lektura. Napisana z ogromnym zaangażowaniem i historyczną pieczołowitością. Skomponowana w płynną opowieść, której roli dydaktycznej nie jestem w stanie ocenić. KONIECZNIE PRZECZYTAJCIE !!!!

Moja ocena: 9/10

Książka ukazała się nakładem WYDAWNICTWA KSIĄŻNICA.

„Szkoła luster” Ewa Stachniak

SZKOŁA LUSTER

  • Autorka: EWA STACHNIAK
  • Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
  • Liczba stron: 488
  • Data premiery: 1.06.2022r.

@Ewa Stachniak-pisarka na swoim oficjalnym, polskim profilu na FB w dniu 1 czerwca br. napisała: „Szkoła luster różni się od moich poprzednich książek, tych zainspirowanych życiem Zofii Potockiej, Katarzyny Wielkiej, czy Bronisławy Niżyńskiej. Nie podążam śladami postaci historycznych, choć wiele z nich pojawia się na kartach powieści. Bohaterki Szkoły luster, Véronique i Marie-Louise, powstały w mojej wyobraźni. A jednak tak jak w moich poprzednich powieściach, i w tej główną rolę grają kobiety silne i odważne. Piszę o nich bo takie kobiety mnie wychowały. Urodziłam się we Wrocławiu, w mieście niemieckich ruin, w trudnych, powojennych czasach. Babcia która przeżyła dwie wojny, Mama która dorastała w czasie drugiej wymagały ode mnie odwagi i wytrwałości. Nie chciały słuchać wymówek, nie pozwoliły rozczulać się nad sobą. Uczyły mnie jak gotować z niczego, przerabiać stare ubrania na nowe, szukać rozwiązań sytuacji z pozoru beznadziejnych. Nie zawsze wygrywały, ale zawsze robiły to “co w ludzkiej mocy” by żadnej szansy nie zmarnować, by żyć uczciwie i w godności.”

Wspaniałe słowa z ust kobiety – autorki, której dzieł jeszcze nie czytałam. „Szkoła luster” wydana przez Wydawnictwo @Znak Literanova to moja pierwsza przygoda z jej twórczością i choć premierę miała ponad miesiąc temu, ja do niej sięgnęłam dopiero niedawno.  Broniłam się i broniłam, mimo przepięknego wydania w twardej oprawie. Opierałam się długo i to z prostego powodu😉, powieść historyczna nie jest moim konikiem. Okazuje się, że całkiem niepotrzebnie. O ile może nie jest to mój najbardziej ulubiony gatunek, o tyle rzecz o silnych, ciekawych i niebanalnych kobietach zawsze się sprawdza. Sprawdziła się i teraz😊.

Fabuła zaczyna się w Wersalu w 1755 roku, gdy do rezydencji przybywa trzynastoletnia Véronique. Jej niewinność kończy się tam, gdy zaczyna się pobyt nie na służbie polskiego hrabiego, kuzyna królowej, a na zabawianiu samego  Ludwika XV, zwanego Ukochanym, męża starszej o 7 lat córki polskiego króla Stanisława Leszczyńskiego, Marii, którą poślubił mając lat piętnaście i ojca dziesięciorga dzieci z prawego łoża. A o nieprawym lepiej nie wspomnę. Emocjonalnie i erotycznie przez pewien czas związany z Madame de Pompadour. Jak stanowią źródła: „Największy wpływ na politykę Francji w tym okresie wywierała metresa królewska, madame de Pompadour, sympatyzująca z „filozofami”. Jej związek z królem rozpoczął się w 1745 r. Ich romans wygasł wprawdzie już pięć lat później, ale markiza zachowała swoje wpływy aż do śmierci w 1764 r. Posiadała rozległe wpływy w Radzie Królewskiej, gdzie jej głos niejednokrotnie znaczył więcej od głosu ministra. Licznie wstawiennictwa markizy u króla zmierzały do łagodzenia konfliktów, co spowodowało brak jednoznacznej linii politycznej króla. Często jednak kierowała się osobistymi sympatiami i antypatiami.” (cyt. za: https://pl.wikipedia.org/wiki/Ludwik_XV z dnia 10.07.2022r.). I to z życiem w dworskimi intrygami i fantazjami w tle musi radzić sobie niepełnoletnia Véronique. Po latach z podobnymi dylematami przyjdzie się zmierzyć jej nieślubnej córce, Marie-Louise, która wraz ze swą matką i mimo słabej pozycji społecznej musi odnaleźć miejsce w życiu.

Zacznę od Autorki. Niech Was nie zmyli polskie nazwisko. Tak naprawdę autorka wydaje jako Eva Stachniak, gdyż od 1981 roku mieszka w Kanadzie. „Szkoła luster” jest więc z oryginału przetłumaczona przez Ewę Rajewską, ale w przekładzie autoryzowanym. Oznacza to, że Ewa Stachniak osobiście zatwierdziła wersję, która finalnie trafiła do polskich czytelników. Zerkając na oficjalną kanadyjską stronę Autorki (@Eva Stachniak) od razu zwróciłam uwagę, że mimo długoletniego pobytu na obczyźnie Pani Stachniak nie wstydzi się swoich polskich korzeni, nie odżegnuje od polskości. Wiele postów publikuje w wersji dwujęzycznej. Miłe….

Szkoła luster to wielogłosowa, finezyjnie utkana powieść historyczna, w której splatają się losy Véronique i jej nieślubnej córki Marie-Louise. Kobiety robią wszystko, żeby odnaleźć swoje miejsce mimo sztywnej hierarchii społecznej i burzliwej epoki schyłku monarchii, w jakiej przyszło im żyć. Fabułę zdobią liczne nadworne perypetie. Czytelnika mami odzwierciedlona historycznie ówczesna rzeczywistość z perspektywy dworu Ludwika XV, zwanego Ukochanym, który mimo licznego legalnego potomstwa posiadał jeszcze z piętnaścioro potomstwa z nieprawego łoża. Wśród potomków wydanych na świat przez metresy znalazł się i późniejszy ksiądz, liczni hrabia i książęta oraz markizy.

Powieść została podzielona na VII części. Każda z nich dotyczy różnego etapu w życiu Véronique Roux i jej córki. Historia zaczyna się w latach 1755-1757, gdzie poznajemy Véronique od chwili, gdy jej matka dobiła targu dla niej brzemiennego w skutkach.

Nasz umiłowany władca potrzebuje kochanek? Od kandydatek aż się roi. Damy dworu przekradają się do jego prywatnych apartamentów, upojone samą myślą o królewskim oddechu cierpkim od wina. Rodzice z własnej inicjatywy podsuwają królowi swoje dojrzewające córki.” –„Szkoła luster” Ewa Stachniak.

Losy Véronique poznajemy z jej bezpośredniej relacji dzięki narracji pierwszoosobowej. Ona jest bardzo osobista, intymna. Doświadczamy jej uczuć, trosk, obaw związanych z rolą, do której przeznaczyła ją jej własna matka na dworze Ludwika XV.

„- Ojcem mojego dziecka jest król – oznajmiłam.
 Maman zmarszczyła brwi.
 – Takie gadanie donikąd nas nie zaprowadzi.
 – Ale to prawda.
 – Prawda nie doprowadzi nas donikąd.” – „Szkoła luster” Ewa Stachniak.

Dzieje jej córki Marie-Louise przedstawione zostały w trzeciej osobie liczby pojedynczej i zaczynają się od wydarzeń opisanych w części II zatytułowanej Wersal. Autorka zadbała o chronologię zdarzeń oznaczając lata, o których opisuje. Historia Marie-Louise zaczyna się w latach 1762-1768. To na jej kanwie czytamy o przeobrażeniu dworu, o śmierci kolejnych ważnych person, począwszy od Madame de Pompadour, przez Królowę Marię, czy Dominique – Guillaume Lebel premiera, przybocznego Jego Wysokości, który mu właśnie nadobne młode, dzierlatki nabywał do łoża.

Śmierć zjawia się bez uprzedzenia i nie oszczędza nikogo, (…) Zrównuje wszystkich i wszystko.” – „Szkoła luster” Ewa Stachniak.

To śledzenie wydarzeń związanych z Véronique okazało się tak naprawdę clou powieści. Czytamy o tym jak dorasta, jak dojrzewa, jak staje się dorosłą w części III zatytułowanej Paryż 1768-1789, by wreszcie od części IV od roku 1792 śledzić z zapartym tchem wydarzenia październikowej rewolucji, która przywiodła na szafot Ludwika Ostatniego i jego żonę Marię Antoninę, aż do części VII zatytułowanej „III Rok Republiki”. Nadzorować wydarzenia związane z tworzeniem republiki francuskiej, formowaniem nowego państwa.

Ostatecznie nie ma żadnego końca, jest tylko nowy początek, myśli Marie-Louise. Jeszcze niewyraźny i błogo nieświadomy wszystkiego, co się wydarzyło zanim zaistniał.” – „Szkoła luster” Ewa Stachniak.

Nie chciałam zaspojlerować, naprawdę😊. Sporo czasu poświęciłam na chronologię zdarzeń, na główne wątki w poszczególnych częściach nie zdradzając tajemnic powieści, gdyż w tym gatunku umiejętność przedstawienia  w sposób chronologiczny wydarzeń występujących w fabularnej fikcji i odniesieniach historycznych jest niezwykłą umiejętnością. Zdolnością, z którą Ewa Stachniak poradziła sobie pierwszorzędnie. Fabuła jest rozpisana co do lat, lub nawet co do miesięcy w przypadku dziejów rewolucji francuskiej. Dzięki temu tak opasłą książkę czyta się bardzo przyjemnie. Język został okraszony sformułowaniami właściwymi dla wieku, do którego został odniesiony. Przy czym został spopularyzowany we właściwej dozie, co oznacza, że nie męczyły mnie nieznane opisy, zbyt liczne obce sformułowania. Wiele historycznych smaczków poznałam czytając tę książkę i to, oprócz mile spędzonego czasu, jest jej dodatkowa wartość.

Dla fanatyków historii, lubiących seriale i filmy kostiumowe, uwielbiających powieści o ciekawych postaciach z przeszłości „Szkoła luster” będzie idealnym prezentem. To sfabularyzowane streszczenie życia na Wersalu za czasów Ludwika XV, za czasów wszechwładnej Madame de Pompadour, a później w okresie Wielkiej Rewolucji kończącej i zaczynającej dla Francji wszystko.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.

„Cztery muzy” Sophie Haydock

CZTERY MUZY

  • Autorka: SOPHIE HAYDOCK
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Seria: SERIA BUTIKOWA
  • Liczba stron: 480
  • Data premiery: 18.05.2022r.
  • Data premiery światowej: 17.03.2022r.

„Cztery muzy” Sophie Haydock to 22 premiera z 18 maja br., której recenzję publikuję na moim blogu. Uwierzycie??? To był wyjątkowy premierowy dzień obfitujący w wiele pozycji, których przeczytanie zajęło mi trochę czasu😉.

Oglądaliście film „Egon Schiele: Śmierć i dziewczyna” z 2016 roku? Ja malarza, którego krótkie życie zostało sfilmowane w tej ekranizacji, znam tylko z jego ekstrawaganckich, nawet jak na dzisiejsze czasy, dzieł. Czytając pozycję autorstwa Sophie Haydock pt. „Cztery muzy” wydaną nakładem @WydawnictwoAlbatros z dnia 18 maja br. wnioskuję, że tytułowy bohater został dość wiernie odzwierciedlony. Aktor grający Egona jest bowiem bardzo przystojny. Urody mu odmówić nie można😊. Taki też jest Egon Schiele w recenzowanej książce i taki też wydaje się na być na niewielu dostępnych w sieci zdjęciach.

Okrucieństwem tego życia jest to, że poddajemy się losowi, a potem musimy z tym żyć, dzień po dniu. Kształtują nas wybory, do których odmawia się nam prawa. A potem, zanim się obejrzymy, życie czyni nas kimś bardzo dalekim od naszych wyobrażeń. Pozostaje z nas drobny skrawek tego, czym byłyśmy dawniej, coś, czego nawet nie rozpoznajemy.”- „Cztery muzy” Sophie Haydock.

Przerywana kreska, wyraziste postaci, grymasy, gesty, twarze jakby trochę zniekształcone. Do tego przeświadczenie o własnej wyjątkowości,  o ogromnym talencie i sile mecenasa, a także wpływie mentora Gustava Klimta – austriackiego malarza. O takim malarstwie i takim malarzu w osobie Egona Schiele jest ta powieść, wydana w przepięknej oprawie. Główne role odgrywają w niej cztery kobiety. Nie sam malarz, nie Egon, lecz jego żona Edith Harms, potem Schiele, jego szwagierka Adele i jego siostra Gertrude, a także Walburga Neuzil zwana Wally, jego modelka i wieloletnia kochanka. Każda chciała go mieć dla siebie. Dla każdej był, przynajmniej w pewnym momencie życia, całym światem. Jego krótki, bo tylko dwudziestoośmioletni żywot, splótł ich losy w pewnym okresie czasu, od 1912 do 1918 roku. I mimo, że powieść jest całkowicie fikcyjna, o czym wspomina autorka w zakończeniu, to czytając miałam odczucie biografii. Tego co wydarzyło się ponad sto lat temu w Wiedniu, w Krumau, w Neulengbach, gdzie odkryte uda modelek, ich łona i piersi, a także zmrużone oczy uważane były za silną pornografię. Pornografię zasługującą tylko na więzienie.

Powieść podzielona jest na cztery części, które zatytułowane zostały imionami ważnych kobiet w życiu Egona Schiele, tj.; Adele, Edith, Gertrude i Wally. Każda cześć składa się z kolejno ponumerowanych rozdziałów. Średnio jest ich około dwadzieścia. Autorka by zachować chronologię zdarzeń na początku każdego rozdziału wstawiła datę lub przedział czasowy, w którym dzieje się akcja. Czasoprzestrzeń nakłada się na siebie. Dzięki temu czytelnik może prześledzić to samo wydarzenie z perspektywy różnych osób, z ich punktu widzenia. Narracja jest trzecioosobowa. Dzięki jednak możliwości śledzenia losów każdej z osobna głównej bohaterki, w dedykowanej jej części powieści, proza ta wydaje się być bardzo intymna, bardzo osobista. Autorka nie traktuje po macoszemu innych ważnych, w życiu głównych bohaterów postaci. Dużo czasu poświęca małżonkom Harmsów, Pappie i Mutti. Nie szczędzi również uwagi rodzicom Egona Schiele, o których wspomina kilkakrotnie. Nawet przyjaciele, czy służba znalazły w powieści swoje miejsce. Do tego niezwykle urokliwy, dawno odeszły Wiedeń przed, w trakcie i u schyłku I Wojny Światowej. Świat bohemy, artystycznej cyganerii. Świat niechcianych ciąż, mordowanych nienarodzonych u akuszerek dzieci, a także hektolitrów alkoholi, papierosów, czy przetrawionych, raz lepiej lub gorzej narkotyków.

Największe wrażenie zrobiła na mnie historia Adele. Kobiety odtrąconej, o niezwykle bujnej wyobraźni i słabych nerwach.

Nic go nie może zagłuszyć – bólu, który trawi Adele. Od momentu ogłoszenia zaręczyn przeszywa ją i dręczy jej myśli bez sekundy przerwy. Jej duszę wciąż przepala czysty płonący szok tamtej chwili.” – „Cztery muzy” Sophie Haydock.

Jej osobie autorka poświęciła wiele uwagi kreśląc postać skomplikowaną, zaburzoną, której fantazja uniemożliwiła osiągnąć szczęście. Jej los, jak jedyny znalazł dopełnienie, w tym co się działo do 1968. Do dnia jej śmierci. I tak naprawdę jej bezimienny grób stał się inspiracją do opowiedzenia tej historii. Historii ze sławnym malarzem w tle.

Największy problem miałam z postacią Edith i samym Egonem. Może dlatego, że Edith została opisana jako ostatnia w powieści, w moim odczuciu została potraktowana trochę „po łebkach”. Jakby analiza jej postaci była jak najmniej interesująca dla czytelnika. Dla mnie, niewielkie odniesienia do wspólnego życia Edith z Egonem mogłyby stać się odrębną opowieścią. Edith jako matka dziecka Egona. Edith jako młoda żona nieprzygotowana do nocy poślubnej. Edith jako amatorska modelka, która odkryta została przez męża. Edith jako porzucona siostra. Edith jako cicha konkurentka. Edith jako potulna córka, i tak dalej, i tak dalej. Przykładów postaci, w której chciałabym zobaczyć Edith mogłabym mnożyć i mnożyć. Rozbudowania jej wątku mi zabrakło.

Sam Egon przedstawiony został wielowymiarowo. Z jednej strony to dobrze, bo historia oparta jest na stosunku do niego czterech różnych kobiet, z którymi łączyły go inne, czasem bardzo odmienne relacje. Z drugiej niekoniecznie. Tak skonstruowana narracja spowodowała, że po przeczytaniu zastanawiam się, który obraz jest najbliższy prawdy. Która strona jego osoby jest tą najczulszą.

Potrafisz tylko brać, niczego nie dając w zamian. Kiedy się nasycisz, porzucasz każdą z nas jak pustą tubkę farby.” – „Cztery muzy” Sophie Haydock.

Karierowicz o nienagannych manierach? Zadufany kłamca? Kochający mąż czy ubolewający nad stratą kochanek? Zdradzający? Unikający służby Ojczyźnie Austriak? Nie wiem. Naprawdę, nie wiem. Najprawdziwsze chyba będzie sformułowanie; trochę taki, trochę taki. W zależności w jakiej postaci chciała go widzieć i wykreować w swej fantazji autorka. O ile, co do kreacji postaci mogę mieć lekkie zastrzeżenia, to motyw z Eve kompletnie mnie nie przekonał. Historia utkana na nic nieznaczącym, przypadkowym spotkaniu jawi mi się jako wyjątkowo na dokładkę dopisana historia, nic nie znacząca literacka fikcja, która pewnie zdaniem autorki miała zamknąć powieść w pewną całość, zamknąć ją klamrą. Według mnie zabieg kompletnie się nie udał.

Prozatorska fantazja oparta na prawdziwych postaciach, gdzieniegdzie na prawdziwych wydarzeniach. Fikcja ze sztuką i wielkimi dziełami w tle. Historia skonstruowana w oparciu o krótkie życie Egona i Edith. O nieszczęśliwe życie Adele i niespełnione życie Gertrude. Do tego napisana z historyczną żarliwością, która jak nic, zasługuje na uwzględnienie w planach czytelniczych fanów książek tego gatunku.

Moja ocena 6/10.

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.