„Ogrody na popiołach” Sabina Waszut

PODRÓŻ ZA HORYZONT

  • Autorka: SABINA WASZUT
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Liczba stron: 302
  • Data premiery: 7.09.2022r.

W pierwszym słowach przepraszam Autorkę @Sabina Waszut-strona autorska. Szczerze przyznaję, że nie zamierzałam przeczytać jej najnowszej powieści historycznej zatytułowanej „Ogrody na popiołach”.  Pomyślałam; świętochłowiczanką nie jestem, ani z wyboru, ani z pochodzenia mimo mego śląskiego wywodzenia się😊, czytałam wiele książek historycznych z tematyką obozową, a i nastrój nie ten, by podejmować kolejną trudną lekturę. Niestety ogrom zainteresowania publikacją wydaną nakładem  @Wydawnictwo Książnica, która debiutowała w dniu 7 września br., przerósł moje wyobrażenia o lekturze. Przeczytałam lub obejrzałam mnóstwo recenzji, wywiadów, relacji ze spotkań. Jeden wątek powtarzający się związany jest z niewiedzą. Związany jest z ukrywaniem prawdy. Związany jest ze strachem, by nie wspominać o komunistycznych zbrodniach, które działy się praktycznie obok nas. Na naszych ulicach, obok naszego domu. Zaciekawiło mnie to. Zainteresował mnie obóz, który był wcześniej filią hitlerowskiego Auschwitz, by później przez kilka miesięcy stać się miejscem katorżniczego wyzysku i zemsty na Ślązakach za hitlerowskie zbrodnie. Ślązakach, którzy często nie wiedzieli, za co zostali osadzeni. By osądzić „(…) ile w Ślązaku jest Polaka, a ile Niemca.” Tak mnie zaciekawiła tematyka, że w końcu książkę kupiłam i przeczytałam. I nie żałuję, ani pierwszego, ani tym bardziej drugiego.

A wszystko zaczęło się, jak sama Autorka wspomina w „Posłowiu” wiele lat wcześniej, gdy na spotkaniu autorskim w Świętochłowicach pewien starszy pan zaczął opowiadać o komendancie obozu, Salomonie Morelu (na marginesie jedna z jego córek jest czynną aktorką i piosenkarką). Z obawy, że powiedział za dużo, w pewnym momencie przerwał. Na co uspokajająco zareagowała jego żona zachęcając go do kontynuacji i stwierdzając, że „(…) teraz już może o tym mówić.” Tyle lat po 1945 roku!!! Tyle lat po obozie!!! Tyle lat po tym, gdy Morel został przeniesiony na inne, intratne stanowiska w komunistycznej ubecji! Tyle lat….

Obóz na zgodzie w Świętochłowicach stał się symbolem Tragedii Górnośląskiej, o której, zdaniem wielu, wciąż lepiej jest milczeć, niż mówić zbyt głośno. Strach, który został wówczas zasiany, nadal panuje i być może nigdy nie uda się go wyciszyć.” – słowa Autorki we Wprowadzeniu [w:] „Ogrody na popiołach” Sabina Waszut.

Ten paraliżujący strach dał się we znaki w roku 1966 Karolowi Plochowi, niewidzącemu sprzedawcy w katowickim kiosku. Gdy usłyszał znienawidzony głos i równy, silny krok, a także poczuł zapach wody kolońskiej Salomona Morela, komendanta obozu pracy w Świętochłowicach – Zgodzie. Ten paraliżujący strach poczuł Karol Ploch również i w 1996 roku, gdy wraz ze swoim synem Piotrem odwiedził tereny byłego obozu i dane mu było przejść jeszcze raz przez jego główną bramę, pięćdziesiąt jeden lat później, pięćdziesiąt jeden lat po. A o strachu, który położył się cieniem na całe późniejsze życie Karola Plocha w trakcie kilkumiesięcznego pobytu w obozie nie sposób tu opowiedzieć, nie sposób Was do niego zbliżyć. To trzeba przeczytać słowami Sabiny Waszut. Trzeba prześledzić, by zrozumieć, co znaczy Tragedia Górnośląska i co dla osadzonych w obozie, znaczyło się tam znaleźć.

Ogrody na popiołach” Sabiny Waszut pozostawiły mnie w silnych emocjach, które towarzyszyły mi przez dwa wieczory, w trakcie zanurzania się w lekturę. Te emocje nadal czuję, nadal je przeżywam. To dobrze. Oznacza to, że ta powieść historyczna długo, a może nigdy, nie zostanie przeze mnie zapomniana. Tak jak historia, której dotyczy, nie powinna być zapomniana przez nikogo, a tym bardziej przez żadnego ze Ślązaków.

Kto nie przeżył wojny, ten nigdy nie pojmie, jakie prawa nią kierują, kto nie przeżył wojny tutaj, na Śląsku, ten nie zrozumie, że nic nie jest czarno – białe.” – „Ogrody na popiołach” Sabina Waszut.

Sam tytuł nie jest przypadkowy. Ówczesny obóz „Zgoda – Świętochłowice” to aktualnie miejsce pracowniczych ogródków działkowych. Z jego terenu została brama. Oryginalna. Strasząca. Przypominająca. Zaraz za nią zieleń, a w okresie jesiennym opadające złociste liście. Miejsce odpoczynku i relaksu. Miejsce zjazdów i miejsce wieczornych spotkań przy grillu. Praktycznie na miejscu śmierci wielu niewinnych ludzi. Miejscu katowania wielu niesprawiedliwie osadzonych. Choć Autorka patrzy na to całkiem inaczej.

Pani Sabina Waszut wydarzenia przedstawiła w sposób bardzo sugestywny, z niezwykłą, wrodzoną sobie subtelnością. Mimo bardzo trudnych wydarzeń, które zostały opisane w książce, jej fabułę śledziłam bardzo płynnie. Kolejne zdania napływały jedne po drugich, historie przeplatały się. Te poboczne, dodane jakby od niechcenia, doprecyzowujące rzeczywistość historyczną, w której została osadzona akcja okazały się dla mnie wyjątkową wartością. Historia Margot i jej rodziny z fryzjerskimi tradycjami, charakterystyka infrastruktury, wspominane ulice zmieniające nazwy i pomniki, które dość w krótkim czasie zaczęły odzwierciedlać całkiem co innego, to jakby delikatne koraliki rozrzucone tu i ówdzie dla ozdoby, dla dopełnienia. Dzięki temu czytelnik został żywo osadzony w ówczesnych czasach. Dzięki temu czytelnik może poznać panujące nastroje, opinie, które dominowały. I dzięki temu mogłam dowiedzieć się na przykład, że mieszkańcy Śląska twierdzili, iż czerwonoarmiści nie są w stanie zdobyć Śląska i przejść choćby metr katowickimi ulicami.

Bardzo dobrze Autorka odzwierciedliła realność polsko – niemieckiego Śląska. Tę dychotomię, której nie rozumieli sami Ślązacy. Gdzie Nowak czuł się Niemcem, a Ślązak, którego nazwisko poprzedzone było „von” uważał się za Polaka. Rozstrzygnięcia polityczne po plebiscycie nie były oczywiste dla samych zainteresowanych. Nie rozumieli dlaczego Zabrze, Bytom i Miechowicie zostały po stronie Niemieckiej, a inne tereny włączono do Polski. Ślązak żył ze Ślązakiem jak Niemiec z Polakiem i odwrotnie. Takim właśnie mieszanym małżeństwem byli Plochowie, Karol i jego żona Margot. Warto zwrócić uwagę na stronę dwudziestą trzecią powieści, w której Pani Waszut idealnie opisuje złożoność światopoglądową, patriotyczną i polityczną tego terenu. Jak sama Margot uważała, posiadająca kategorię II na volksliście, „Winni są tylko ci, którzy wciskają im karabiny w dłonie…”.

Nic dobrego nie uczyniła żyjącym tu od pokoleń ludziom ta wielka polityka, która nagle, przypomniawszy sobie o Helmucie, Jendrysku czy Berciku, pozwoliła im zdecydować, kim czują się bardziej albo raczej: gdzie chętniej będą mieszkać. A potem, już bez pytania, i tak podzieliła śląską ziemię po swojemu, przecinając na pół miasta, wsie a nawet zagrody, stodoły oraz haźle.” – „Ogrody na popiołach” Sabina Waszut.

Czytając o Jendrysku nie mogłam się nie uśmiechnąć pod nosem. Czyżby to ukłon w stronę bohatera serii kryminałów retro autorstwa Moniki Kassner? 😉.

Wracając jednak do recenzji w wielu miejscach złapałam się na zachwycie nad historyczną wartością powieści. Wiele kwestii musiałam sama zgłębić w dostępnych, internetowych źródłach.

volkslist zasługuje na wspomnienie. Decyzje, które później kładły się na losach Ślązaków zmuszające ich do podjęcia trudnego procesu rehabilitacji. Jak wynika z zacytowanych wprost w książce historycznych dokumentów wielu z nich znalazła się tam przypadkiem, bez własnej zgody. Jak młodzi chłopcy wychowywani w polskich domach i mówiący po polsku, automatycznie wpisywani do Hitlerjugend, czy muzycy z orkiestry zakładowej, których nikt się nie pytał, czy chcą być wpisani do NSDAP. Czy chociażby nauczyciele z niemieckich szkół, jak Jan Janosch, prawdziwy zbrodniarz nazistowski = nauczyciel Karola, niezwykle tragiczna postać. Warto również wspomnieć o historycznych postaciach. O samym komendancie Salomonie Morelu. Żydzie z pochodzenia, któremu Polacy wydali rodzinę i przez których to, oprócz jednego brata, rodzinę stracił. Osobie uważanej przez swe otoczenie za miłego, kulturalnego człowieka. Będącego jednocześnie sadystą, despotą, psychopatą w warunkach obozowych. Fakt historyczny, gdzie Morel wiezie złapanego po ucieczce Erica, mrozi mi nawet teraz krew w żyłach. Morel, który „Ciągle pytał, dlaczego uciekłem, bo przecież tu jest wspaniale (…) Wspaniale! Cudownie!”. Morel, który doprowadził do wybuchu tyfusu pozwalający by „(…) tym samym wozem, którym wywożono ciała, przywożono do obozu chleb.” Czy sam wspomniany Eric van Calsteren Holender z pochodzenia, który całkowicie niesłusznie, jak wielu zresztą, znalazł się w obozie. A także Wanda Lagler obywatelka Stanów Zjednoczonych, niezwykle bogata kobieta, gdzie cały sztab prawników występował o jej zwolnienie, którego niestety nie dożyła. A także sami więźniowie pełniący w obozie ważne funkcje, o których nie będę już spojlerować.

Sabina Waszut stworzyła powieść o miejscu, o którym zapomniała na kilkadziesiąt lat historia. O losach skrzywdzonych, potraktowanych jak Nazistów Ślązakach, którzy odpowiedzieli za grzechy innych, którzy zemstę musieli przyjąć na siebie. Jedni żyli naprawdę. Innych stworzyła Autorka jako zlepek osobowości, życiorysu innych bohaterów, wzbogacając opowieść o ich bezpośrednią relację. Nie jest to książka dokumentalna, ani popularnonaukowa. Jest to powieść historyczna, która o obozie pracy w Świętochłowicach – Zgodzie nauczyła mnie – Ślązaczkę z pochodzenia znacznie więcej, niż jakakolwiek rozmowa, jakakolwiek dotychczasowa publikacja na ten temat. Nauczyła mnie ją rozumieć. Nie tylko w sferze racjonalnej, lecz przede wszystkim, co ważniejsze zresztą, w sferze emocjonalnej, w bardzo głębokiej płaszczyźnie.

Bardzo wartościowa lektura. Napisana z ogromnym zaangażowaniem i historyczną pieczołowitością. Skomponowana w płynną opowieść, której roli dydaktycznej nie jestem w stanie ocenić. KONIECZNIE PRZECZYTAJCIE !!!!

Moja ocena: 9/10

Książka ukazała się nakładem WYDAWNICTWA KSIĄŻNICA.

„Szkoła luster” Ewa Stachniak

SZKOŁA LUSTER

  • Autorka: EWA STACHNIAK
  • Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
  • Liczba stron: 488
  • Data premiery: 1.06.2022r.

@Ewa Stachniak-pisarka na swoim oficjalnym, polskim profilu na FB w dniu 1 czerwca br. napisała: „Szkoła luster różni się od moich poprzednich książek, tych zainspirowanych życiem Zofii Potockiej, Katarzyny Wielkiej, czy Bronisławy Niżyńskiej. Nie podążam śladami postaci historycznych, choć wiele z nich pojawia się na kartach powieści. Bohaterki Szkoły luster, Véronique i Marie-Louise, powstały w mojej wyobraźni. A jednak tak jak w moich poprzednich powieściach, i w tej główną rolę grają kobiety silne i odważne. Piszę o nich bo takie kobiety mnie wychowały. Urodziłam się we Wrocławiu, w mieście niemieckich ruin, w trudnych, powojennych czasach. Babcia która przeżyła dwie wojny, Mama która dorastała w czasie drugiej wymagały ode mnie odwagi i wytrwałości. Nie chciały słuchać wymówek, nie pozwoliły rozczulać się nad sobą. Uczyły mnie jak gotować z niczego, przerabiać stare ubrania na nowe, szukać rozwiązań sytuacji z pozoru beznadziejnych. Nie zawsze wygrywały, ale zawsze robiły to “co w ludzkiej mocy” by żadnej szansy nie zmarnować, by żyć uczciwie i w godności.”

Wspaniałe słowa z ust kobiety – autorki, której dzieł jeszcze nie czytałam. „Szkoła luster” wydana przez Wydawnictwo @Znak Literanova to moja pierwsza przygoda z jej twórczością i choć premierę miała ponad miesiąc temu, ja do niej sięgnęłam dopiero niedawno.  Broniłam się i broniłam, mimo przepięknego wydania w twardej oprawie. Opierałam się długo i to z prostego powodu😉, powieść historyczna nie jest moim konikiem. Okazuje się, że całkiem niepotrzebnie. O ile może nie jest to mój najbardziej ulubiony gatunek, o tyle rzecz o silnych, ciekawych i niebanalnych kobietach zawsze się sprawdza. Sprawdziła się i teraz😊.

Fabuła zaczyna się w Wersalu w 1755 roku, gdy do rezydencji przybywa trzynastoletnia Véronique. Jej niewinność kończy się tam, gdy zaczyna się pobyt nie na służbie polskiego hrabiego, kuzyna królowej, a na zabawianiu samego  Ludwika XV, zwanego Ukochanym, męża starszej o 7 lat córki polskiego króla Stanisława Leszczyńskiego, Marii, którą poślubił mając lat piętnaście i ojca dziesięciorga dzieci z prawego łoża. A o nieprawym lepiej nie wspomnę. Emocjonalnie i erotycznie przez pewien czas związany z Madame de Pompadour. Jak stanowią źródła: „Największy wpływ na politykę Francji w tym okresie wywierała metresa królewska, madame de Pompadour, sympatyzująca z „filozofami”. Jej związek z królem rozpoczął się w 1745 r. Ich romans wygasł wprawdzie już pięć lat później, ale markiza zachowała swoje wpływy aż do śmierci w 1764 r. Posiadała rozległe wpływy w Radzie Królewskiej, gdzie jej głos niejednokrotnie znaczył więcej od głosu ministra. Licznie wstawiennictwa markizy u króla zmierzały do łagodzenia konfliktów, co spowodowało brak jednoznacznej linii politycznej króla. Często jednak kierowała się osobistymi sympatiami i antypatiami.” (cyt. za: https://pl.wikipedia.org/wiki/Ludwik_XV z dnia 10.07.2022r.). I to z życiem w dworskimi intrygami i fantazjami w tle musi radzić sobie niepełnoletnia Véronique. Po latach z podobnymi dylematami przyjdzie się zmierzyć jej nieślubnej córce, Marie-Louise, która wraz ze swą matką i mimo słabej pozycji społecznej musi odnaleźć miejsce w życiu.

Zacznę od Autorki. Niech Was nie zmyli polskie nazwisko. Tak naprawdę autorka wydaje jako Eva Stachniak, gdyż od 1981 roku mieszka w Kanadzie. „Szkoła luster” jest więc z oryginału przetłumaczona przez Ewę Rajewską, ale w przekładzie autoryzowanym. Oznacza to, że Ewa Stachniak osobiście zatwierdziła wersję, która finalnie trafiła do polskich czytelników. Zerkając na oficjalną kanadyjską stronę Autorki (@Eva Stachniak) od razu zwróciłam uwagę, że mimo długoletniego pobytu na obczyźnie Pani Stachniak nie wstydzi się swoich polskich korzeni, nie odżegnuje od polskości. Wiele postów publikuje w wersji dwujęzycznej. Miłe….

Szkoła luster to wielogłosowa, finezyjnie utkana powieść historyczna, w której splatają się losy Véronique i jej nieślubnej córki Marie-Louise. Kobiety robią wszystko, żeby odnaleźć swoje miejsce mimo sztywnej hierarchii społecznej i burzliwej epoki schyłku monarchii, w jakiej przyszło im żyć. Fabułę zdobią liczne nadworne perypetie. Czytelnika mami odzwierciedlona historycznie ówczesna rzeczywistość z perspektywy dworu Ludwika XV, zwanego Ukochanym, który mimo licznego legalnego potomstwa posiadał jeszcze z piętnaścioro potomstwa z nieprawego łoża. Wśród potomków wydanych na świat przez metresy znalazł się i późniejszy ksiądz, liczni hrabia i książęta oraz markizy.

Powieść została podzielona na VII części. Każda z nich dotyczy różnego etapu w życiu Véronique Roux i jej córki. Historia zaczyna się w latach 1755-1757, gdzie poznajemy Véronique od chwili, gdy jej matka dobiła targu dla niej brzemiennego w skutkach.

Nasz umiłowany władca potrzebuje kochanek? Od kandydatek aż się roi. Damy dworu przekradają się do jego prywatnych apartamentów, upojone samą myślą o królewskim oddechu cierpkim od wina. Rodzice z własnej inicjatywy podsuwają królowi swoje dojrzewające córki.” –„Szkoła luster” Ewa Stachniak.

Losy Véronique poznajemy z jej bezpośredniej relacji dzięki narracji pierwszoosobowej. Ona jest bardzo osobista, intymna. Doświadczamy jej uczuć, trosk, obaw związanych z rolą, do której przeznaczyła ją jej własna matka na dworze Ludwika XV.

„- Ojcem mojego dziecka jest król – oznajmiłam.
 Maman zmarszczyła brwi.
 – Takie gadanie donikąd nas nie zaprowadzi.
 – Ale to prawda.
 – Prawda nie doprowadzi nas donikąd.” – „Szkoła luster” Ewa Stachniak.

Dzieje jej córki Marie-Louise przedstawione zostały w trzeciej osobie liczby pojedynczej i zaczynają się od wydarzeń opisanych w części II zatytułowanej Wersal. Autorka zadbała o chronologię zdarzeń oznaczając lata, o których opisuje. Historia Marie-Louise zaczyna się w latach 1762-1768. To na jej kanwie czytamy o przeobrażeniu dworu, o śmierci kolejnych ważnych person, począwszy od Madame de Pompadour, przez Królowę Marię, czy Dominique – Guillaume Lebel premiera, przybocznego Jego Wysokości, który mu właśnie nadobne młode, dzierlatki nabywał do łoża.

Śmierć zjawia się bez uprzedzenia i nie oszczędza nikogo, (…) Zrównuje wszystkich i wszystko.” – „Szkoła luster” Ewa Stachniak.

To śledzenie wydarzeń związanych z Véronique okazało się tak naprawdę clou powieści. Czytamy o tym jak dorasta, jak dojrzewa, jak staje się dorosłą w części III zatytułowanej Paryż 1768-1789, by wreszcie od części IV od roku 1792 śledzić z zapartym tchem wydarzenia październikowej rewolucji, która przywiodła na szafot Ludwika Ostatniego i jego żonę Marię Antoninę, aż do części VII zatytułowanej „III Rok Republiki”. Nadzorować wydarzenia związane z tworzeniem republiki francuskiej, formowaniem nowego państwa.

Ostatecznie nie ma żadnego końca, jest tylko nowy początek, myśli Marie-Louise. Jeszcze niewyraźny i błogo nieświadomy wszystkiego, co się wydarzyło zanim zaistniał.” – „Szkoła luster” Ewa Stachniak.

Nie chciałam zaspojlerować, naprawdę😊. Sporo czasu poświęciłam na chronologię zdarzeń, na główne wątki w poszczególnych częściach nie zdradzając tajemnic powieści, gdyż w tym gatunku umiejętność przedstawienia  w sposób chronologiczny wydarzeń występujących w fabularnej fikcji i odniesieniach historycznych jest niezwykłą umiejętnością. Zdolnością, z którą Ewa Stachniak poradziła sobie pierwszorzędnie. Fabuła jest rozpisana co do lat, lub nawet co do miesięcy w przypadku dziejów rewolucji francuskiej. Dzięki temu tak opasłą książkę czyta się bardzo przyjemnie. Język został okraszony sformułowaniami właściwymi dla wieku, do którego został odniesiony. Przy czym został spopularyzowany we właściwej dozie, co oznacza, że nie męczyły mnie nieznane opisy, zbyt liczne obce sformułowania. Wiele historycznych smaczków poznałam czytając tę książkę i to, oprócz mile spędzonego czasu, jest jej dodatkowa wartość.

Dla fanatyków historii, lubiących seriale i filmy kostiumowe, uwielbiających powieści o ciekawych postaciach z przeszłości „Szkoła luster” będzie idealnym prezentem. To sfabularyzowane streszczenie życia na Wersalu za czasów Ludwika XV, za czasów wszechwładnej Madame de Pompadour, a później w okresie Wielkiej Rewolucji kończącej i zaczynającej dla Francji wszystko.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.

„Cztery muzy” Sophie Haydock

CZTERY MUZY

  • Autorka: SOPHIE HAYDOCK
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Seria: SERIA BUTIKOWA
  • Liczba stron: 480
  • Data premiery: 18.05.2022r.
  • Data premiery światowej: 17.03.2022r.

„Cztery muzy” Sophie Haydock to 22 premiera z 18 maja br., której recenzję publikuję na moim blogu. Uwierzycie??? To był wyjątkowy premierowy dzień obfitujący w wiele pozycji, których przeczytanie zajęło mi trochę czasu😉.

Oglądaliście film „Egon Schiele: Śmierć i dziewczyna” z 2016 roku? Ja malarza, którego krótkie życie zostało sfilmowane w tej ekranizacji, znam tylko z jego ekstrawaganckich, nawet jak na dzisiejsze czasy, dzieł. Czytając pozycję autorstwa Sophie Haydock pt. „Cztery muzy” wydaną nakładem @WydawnictwoAlbatros z dnia 18 maja br. wnioskuję, że tytułowy bohater został dość wiernie odzwierciedlony. Aktor grający Egona jest bowiem bardzo przystojny. Urody mu odmówić nie można😊. Taki też jest Egon Schiele w recenzowanej książce i taki też wydaje się na być na niewielu dostępnych w sieci zdjęciach.

Okrucieństwem tego życia jest to, że poddajemy się losowi, a potem musimy z tym żyć, dzień po dniu. Kształtują nas wybory, do których odmawia się nam prawa. A potem, zanim się obejrzymy, życie czyni nas kimś bardzo dalekim od naszych wyobrażeń. Pozostaje z nas drobny skrawek tego, czym byłyśmy dawniej, coś, czego nawet nie rozpoznajemy.”- „Cztery muzy” Sophie Haydock.

Przerywana kreska, wyraziste postaci, grymasy, gesty, twarze jakby trochę zniekształcone. Do tego przeświadczenie o własnej wyjątkowości,  o ogromnym talencie i sile mecenasa, a także wpływie mentora Gustava Klimta – austriackiego malarza. O takim malarstwie i takim malarzu w osobie Egona Schiele jest ta powieść, wydana w przepięknej oprawie. Główne role odgrywają w niej cztery kobiety. Nie sam malarz, nie Egon, lecz jego żona Edith Harms, potem Schiele, jego szwagierka Adele i jego siostra Gertrude, a także Walburga Neuzil zwana Wally, jego modelka i wieloletnia kochanka. Każda chciała go mieć dla siebie. Dla każdej był, przynajmniej w pewnym momencie życia, całym światem. Jego krótki, bo tylko dwudziestoośmioletni żywot, splótł ich losy w pewnym okresie czasu, od 1912 do 1918 roku. I mimo, że powieść jest całkowicie fikcyjna, o czym wspomina autorka w zakończeniu, to czytając miałam odczucie biografii. Tego co wydarzyło się ponad sto lat temu w Wiedniu, w Krumau, w Neulengbach, gdzie odkryte uda modelek, ich łona i piersi, a także zmrużone oczy uważane były za silną pornografię. Pornografię zasługującą tylko na więzienie.

Powieść podzielona jest na cztery części, które zatytułowane zostały imionami ważnych kobiet w życiu Egona Schiele, tj.; Adele, Edith, Gertrude i Wally. Każda cześć składa się z kolejno ponumerowanych rozdziałów. Średnio jest ich około dwadzieścia. Autorka by zachować chronologię zdarzeń na początku każdego rozdziału wstawiła datę lub przedział czasowy, w którym dzieje się akcja. Czasoprzestrzeń nakłada się na siebie. Dzięki temu czytelnik może prześledzić to samo wydarzenie z perspektywy różnych osób, z ich punktu widzenia. Narracja jest trzecioosobowa. Dzięki jednak możliwości śledzenia losów każdej z osobna głównej bohaterki, w dedykowanej jej części powieści, proza ta wydaje się być bardzo intymna, bardzo osobista. Autorka nie traktuje po macoszemu innych ważnych, w życiu głównych bohaterów postaci. Dużo czasu poświęca małżonkom Harmsów, Pappie i Mutti. Nie szczędzi również uwagi rodzicom Egona Schiele, o których wspomina kilkakrotnie. Nawet przyjaciele, czy służba znalazły w powieści swoje miejsce. Do tego niezwykle urokliwy, dawno odeszły Wiedeń przed, w trakcie i u schyłku I Wojny Światowej. Świat bohemy, artystycznej cyganerii. Świat niechcianych ciąż, mordowanych nienarodzonych u akuszerek dzieci, a także hektolitrów alkoholi, papierosów, czy przetrawionych, raz lepiej lub gorzej narkotyków.

Największe wrażenie zrobiła na mnie historia Adele. Kobiety odtrąconej, o niezwykle bujnej wyobraźni i słabych nerwach.

Nic go nie może zagłuszyć – bólu, który trawi Adele. Od momentu ogłoszenia zaręczyn przeszywa ją i dręczy jej myśli bez sekundy przerwy. Jej duszę wciąż przepala czysty płonący szok tamtej chwili.” – „Cztery muzy” Sophie Haydock.

Jej osobie autorka poświęciła wiele uwagi kreśląc postać skomplikowaną, zaburzoną, której fantazja uniemożliwiła osiągnąć szczęście. Jej los, jak jedyny znalazł dopełnienie, w tym co się działo do 1968. Do dnia jej śmierci. I tak naprawdę jej bezimienny grób stał się inspiracją do opowiedzenia tej historii. Historii ze sławnym malarzem w tle.

Największy problem miałam z postacią Edith i samym Egonem. Może dlatego, że Edith została opisana jako ostatnia w powieści, w moim odczuciu została potraktowana trochę „po łebkach”. Jakby analiza jej postaci była jak najmniej interesująca dla czytelnika. Dla mnie, niewielkie odniesienia do wspólnego życia Edith z Egonem mogłyby stać się odrębną opowieścią. Edith jako matka dziecka Egona. Edith jako młoda żona nieprzygotowana do nocy poślubnej. Edith jako amatorska modelka, która odkryta została przez męża. Edith jako porzucona siostra. Edith jako cicha konkurentka. Edith jako potulna córka, i tak dalej, i tak dalej. Przykładów postaci, w której chciałabym zobaczyć Edith mogłabym mnożyć i mnożyć. Rozbudowania jej wątku mi zabrakło.

Sam Egon przedstawiony został wielowymiarowo. Z jednej strony to dobrze, bo historia oparta jest na stosunku do niego czterech różnych kobiet, z którymi łączyły go inne, czasem bardzo odmienne relacje. Z drugiej niekoniecznie. Tak skonstruowana narracja spowodowała, że po przeczytaniu zastanawiam się, który obraz jest najbliższy prawdy. Która strona jego osoby jest tą najczulszą.

Potrafisz tylko brać, niczego nie dając w zamian. Kiedy się nasycisz, porzucasz każdą z nas jak pustą tubkę farby.” – „Cztery muzy” Sophie Haydock.

Karierowicz o nienagannych manierach? Zadufany kłamca? Kochający mąż czy ubolewający nad stratą kochanek? Zdradzający? Unikający służby Ojczyźnie Austriak? Nie wiem. Naprawdę, nie wiem. Najprawdziwsze chyba będzie sformułowanie; trochę taki, trochę taki. W zależności w jakiej postaci chciała go widzieć i wykreować w swej fantazji autorka. O ile, co do kreacji postaci mogę mieć lekkie zastrzeżenia, to motyw z Eve kompletnie mnie nie przekonał. Historia utkana na nic nieznaczącym, przypadkowym spotkaniu jawi mi się jako wyjątkowo na dokładkę dopisana historia, nic nie znacząca literacka fikcja, która pewnie zdaniem autorki miała zamknąć powieść w pewną całość, zamknąć ją klamrą. Według mnie zabieg kompletnie się nie udał.

Prozatorska fantazja oparta na prawdziwych postaciach, gdzieniegdzie na prawdziwych wydarzeniach. Fikcja ze sztuką i wielkimi dziełami w tle. Historia skonstruowana w oparciu o krótkie życie Egona i Edith. O nieszczęśliwe życie Adele i niespełnione życie Gertrude. Do tego napisana z historyczną żarliwością, która jak nic, zasługuje na uwzględnienie w planach czytelniczych fanów książek tego gatunku.

Moja ocena 6/10.

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Światłość i mrok” Małgorzata Niezabitowska

ŚWIATŁOŚĆ I MROK

  • Autorka: MAŁGORZATA NIEZABITOWSKA
  • Wydawnictwo: ZNAK
  • Liczba stron: 557
  • Data premiery: 18.05.2022r.

@Malgorzata Niezabitowska to dla mnie nadal 😉 głównie rzeczniczka prasowa rządu Tadeusza Mazowieckiego (1989–1991). Mimo, że  w tym okresie miałam kilkanaście lat przewija mi się obraz z „Dziennika telewizyjnego”, gdzie Pani Małgosia z wdziękiem i właściwym sobie profesjonalizmem wypowiada różne, ważne dla Polski w tej nowej rzeczywistości kwestie. Tym bardziej, że obrazy te powielane były wielokrotnie już w całkiem Nowej Polsce. Widząc nazwisko Niezabitowska w zapowiedziach @wydawnictwoznakpl od razu skusiłam się na premierę z 18 maja br. pt. „Światłość i mrok” wydaną w przepięknej oprawie. Mimo, że opis Wydawcy wskazywał na literaturę piękną z silnym rysem historycznym, w którym miłość pomiędzy podziałami odgrywa istotną rolę. I mimo tego, że nie jest to jednak gatunek, który jest zwykle dla mnie bardzo dobrą rozrywką. Cóż. Kocham kryminały i thrillery😊.

Chana i Jan. On przyjaciel pana młodego, ona siostra panny młodej na żydowskim weselu. Wśród hucznej zabawy, rodziny dalszej i bliższej, grona przyjaciół i znajomych odegrają zakazany taniec, chasydki z gojem. Dzieli ich wszystko; religia, wychowanie, tradycje, obrzędy, wierzenia i społeczeństwo, które nie zezwala na mieszane małżeństwa. Z jednej i z drugiej strony nie mogą oczekiwać zrozumienia. Nie mogą oczekiwać zgody na ich miłość. A jednak próbują. Jednak walczą z przeciwnościami, by połączyć swoje losy.  

„Małgorzata Niezabitowska z niespotykaną dbałością odtwarza klimat lat trzydziestych i z pasją kreśli obraz niełatwych relacji między Żydami, Polakami i Ukraińcami” – z opisu Wydawcy.

Nie mogłabym inaczej opisać przeczytaną książkę autorstwa Pani Małgosi. „Światłość i mrok”  to historia miłosna, w której przeszłość i trudne doświadczenia pomiędzy narodami styka się z żarem namiętności dwojga niewinnych ludzi. Kończy się dramatycznie, słowami; „(…) Niemcy zaatakowały nasz kraj”. Jakby to co działo się od 7 maja do 31 sierpnia 1939 roku nie było wystarczająco dramatyczne.

Fabuła rozpisana została w dwunastu zatytułowanych rozdziałach. Autorka poprowadziła narrację z perspektywy wielu bohaterów, których imionami nazwała poszczególne części powieści. I tak czytelnik może śledzić opowieść z punktu widzenia Chany i Jana, których narracja jest pierwszoosobowa. Ich relacja jest mi bliska. Dotyka najczulszych strun mega serca. Młodości, niespełnionej miłości, zakazanych czynów, ukrytych spojrzeń i cichych westchnień. Nie tylko  Chana i Jan są narratorami „Światłości i mroku” . Także Chaim brat panny młodej – Sary, kryminalista żyjący na „kocią łapę z Gienią”. Odszczepieniec, dla najbliższej rodziny umarły w chwili wyroku. Również Anna matka Jana, która z przerażeniem reaguje na zainteresowanie syna Chaną Zingelbojm sama przed sobą przyznając;

(…) Widywałam w miasteczku chasydzkie kobiety w perukach albo chustkach, ubrane w przedpotopowe szaty, szwargoczące gardłowo  w niezrozumiałym języku, a kaleczące ten, w którego kraju żyły. I w jednej z nich mój syn, mój najdroższy chłopiec, godny księżniczki, zakochał się…” „Światłość i mrok” Małgorzata Niezabitowska.

Czytając kwestie jej przeznaczone nie raz nie dwa myślałam, ile matek może tak powiedzieć o swoim synu, ile może być wstrząśniętych wyborem syna, ile może twierdzić, że te, które stały się wybrankami nie są ich warte. A także Aleksandra, siostra Jana, córka Anny, wyemancypowana, odważna, szukająca rozrywki.

Miasto nie ułatwia stania się kobietą pannie z dobrego domu, którą, musiałam przyznać, byłam niezależnie od tego, jak wykpiwałam to anachroniczne pojęcie. Nie narzekałam na niedostatek chętnych, o , było ich mnóstwo, podobnie jak okazji, zwłaszcza gdy nie szukałam „dozgonnej miłości”, a jedynie erotycznej przygody.” – „Światłość i mrok” Małgorzata Niezabitowska.

Jej postać odebrałam bardzo dobrze. Jest bowiem ciekawym osobliwym urozmaiceniem. Jej fascynacja ukraińskim Dimą w opozycji do polsko – ukraińskiego dystansu stanowiła interesujące tło historyczne do opowiedzianej historii miłosnej. Oraz Tadeusz, brat Jana, któremu sprawy polsko – ukraińskie, polsko – żydowskie i żydowsko- ukraińskie były bliskie ze względu na pełnioną funkcję. Tadeusz – Polak uwikłany w labirynt relacyjny pomiędzy trzema narodami, których połączy trudna, wspólna historia.  

Autorka przygotowała się bardzo dobrze do podjętej w książce tematyki. Żydowskie obrzędy, tradycje zostały odzwierciedlone bardzo wiernie. W języku (np. mamele, bunia, mateczka, sokołyk, tate itd. ), w zachowaniu poszczególnych postaci, nawet gestach oraz sposobie bycia (np. peruki noszone przez żydowskie kobiety). Ta wierność historii pozwala poznać czytelnikowi ortodoksyjne tradycje, z którymi zazwyczaj nie ma do czynienia w realnym świecie. Nie chodzi tylko o peruki na zgolonych przez żydowskie kobiety głowach. Chodzi o bicie, chodzi o przeklinanie dzieci, które nie dają zamknąć się w obowiązujących konwenansach, chodzi o takie sformułowania jak: „(…) A to mądrala! Śmiesz mnie pouczać, miast się kajać. Dobrze radziłam Pinkusowi, by odprawił po tobie siedmiodniową żałobę.” Chodzi też o hebrajski język, który perfekcyjnie został wpleciony w całą powieść. I mimo uproszczonej transkrypcji stanowił wraz ze wtrąceniami z ukraińskiego ważne uzupełnienie opowiedzianej historii.

Chan i Jan, Aleksandra, Tadeusz, Chaim i Anna. Każdy inny, każdy z innymi nadziejami, obawami i lękami. Ich losy splecione zostały w przedwojennej Polsce z Lwowem w tle. I mimo, że Autorka pisała powieść przed aktualną sytuacją na Ukrainie przedstawione w niej problemy, ukierunkowane politycznie zainteresowania wybrzmiały mi dziś inaczej, bardziej wyraziście. Huk sytuacji geopolitycznej wybrzmiewa nadal, mimo, że książkę przeczytałam kilka dni temu.

To nie tylko historia zakazanej miłości. To historia bohaterów żyjących w latach trzydziestych ubiegłego wieku na wołyńskiej ziemi. Bohaterów zewsząd o rożnych poglądach, religii, wierzeniach i skrajnie różnych obyczajowości, a połączonych tylko jedną ziemią, na której przyszło im żyć. Udanej lektury!!!

Moja ocena: 7/10

Egzemplarzem recenzenckim obdarowało mnie Wydawnictwo Znak, za co bardzo dziękuję.

„Odzyskany los” Marzena Rogalska

ODZYSKANY LOS

  • Autorka: MARZENA ROGALSKA
  • Wydawnictwo: ZNAK
  • Seria: KARLA LINDE. TOM 4
  • Data wydania: 18.05.2022r
  • Liczba stron: 464

@MarzenaRogalska w tandemie z Karlą Linde powieścią „Odzyskany los” kończy pewną epokę. 18 maja br. nakładem @wydawnictwoznakpl wydana została czwarta część cyklu. Trzecia część serii do mnie nie trafiła, ale recenzje dwóch pierwszych przypomnicie sobie pod następującymi linkami: „Czas tajemnic” oraz „Kres czasów”. To wyjątkowa saga, w której polityka, historia, tradycje i ówczesne słownictwo ma przeogromne znaczenie. Rogalska i tym razem przygotowała się do wątku historycznego, który tym razem dotyka czasów po II wojnie światowej.

Karla Linde, emancypantka, patriotka. Po zawierusze wojennej wraca do stalinowskiej Polski. Porzuca bezpieczny Londyn i wyrusza w drogę powrotną do kraju swoich przodków. W PRL-owskiej rzeczywistości zaczyna układać swoje życie na nowo.

Seria jest prawdziwą sagą. Jeśli nie lubicie sagi rodzinne osadzone w historii to nie próbujcie czytać. Rogalska konsekwentnie kreśląc fikcyjne losy indywidualnych bohaterów rozlicza się z przeszłością. Rozlicza się z dawną Polską, dawnymi jej włodarzami. Osobiste losy splatają się więc z losami ogółu, losami innych Polaków, losami Polski. Ta konstrukcja i ten sposób prowadzenia narracji jest idealny dla fanów historii, długich opowieści, w których wątki poboczne tworzą odrębne opowieści.

Akcja dzieje się bardzo powoli, jak to w sadze. Karla jest już całkiem inna. Doświadczenia życiowe wzmocniły jej charakter, pozwoliły jej jeszcze bardziej dojrzeć. Trochę nietutejsza, trochę nie na czasie.  Jej osobowość dostojnej damy chwilami mnie nużyła, denerwowała. Wolałam Karlę w obrazie młodej trzpiotki, przeciwstawiającej się konwenansom w bardzo inteligentny i sprytny sposób. Ta ostatnia część zamyka pewną całość. Jest oczywistą kontynuacją wcześniej podjętych tematów. Rogalską cenię za język, sformułowania, które wykorzystała w powieści, a które osadzały mnie w ówczesnej rzeczywistości. Książka dobrze podsumowuje wcześniejsze wątki. Ukazuje zachwycający przeszły świat, który minął, który był trudny. Który jednak pachniał intensywnymi zapachami, smakował bardziej wykwitnie i nawet deszcz padał bardziej siarczyście. O tych czasach warto czytać. Czasach dających nadzieję, gdy wszyscy walczą o lepszą Polskę, o lepsze jutro. Z sagą jednak jest taki problem, że każda kolejna część jest mniejszym zaskoczeniem. Bohaterowie się powtarzają, historie się powtarzają, osobowości się powtarzają. Nie ma tej świeżości, tego zaskoczenia. Nie dla każdego saga jest idealnym rozwiązaniem na plany czytelnicze. Ja czułam lekkie zmęczenie.

Książka napisana z wielką czułością i zaangażowaniem. Tak też powinna być czytana😊. Miłej lektury!

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak.

„W sercu wroga” Magdalena Wala

W SERCU WROGA

  • Autorka: MAGDALENA WALA
  • Cykl: MIĘDZY JEZIORAMI (tom 1)
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Liczba stron: 304
  • Data premiery: 18.05.2022r.

Nowa seria od @MagdalenaWalaAutor. Nowa opowieść, nowa cześć z wojną w tle. Jak sama Autorka pisze w posłowiu kolejna, szesnasta książka jej autorstwa nie miała dotykać tematu wojny, nie miała być historyczna. Cóż zrobić, gdy historia sama znajduje drogę do autora? @WydawnictwoKsiaznica
18 maja br wydało „W sercu wroga”. Historię Amalii i Piotra.

Tu prawie nikt nie używa mazurskiego. Nawet w domach starych mazurskich rodzin słychać głównie niemiecki, żeby dzieci nie miały problemów w szkole”. –„W sercu wroga” Magdalena Wala.

Ona – z krwi i kości Mazurka z niemieckich Prusów z dziada pradziada. On – wysłany na roboty przymusowe do niemieckich rolników Polak. Ona – matka czekająca na męża, niemieckiego żołnierza, który wyruszył na wojnę. On – wdowiec, którego żona zginęła w nalocie. Ona – wiejska dziewczyna. On – miastowy intelektualista. Oboje spotkali się na okupowanej ziemi. Oboje spragnieni towarzystwa zapoczątkowali wspólną historię. Historię na kontynuację której już czekam😉.

Nie wiem dlaczego Magdalena Wala chciała porzucić na chwilę historyczną nutę w tej powieści, kiedy jej zamiłowanie przeszłością idealnie wpasowuje się w wyimaginowaną fabułę. To nie pierwsza książka tej Autorki, w której doceniam walor historyczny. I tym razem Wala odwzorowała z uważnością dziwne czasy z końca wojny, w których przyszło żyć Polakom, Niemcom, Mazurom. Okupantom z okupowanymi. Panom z niewolnikami pracy, gdzie gwałty, batożenie i wyzysk, aż do śmierci były na porządku dziennym. Wiele w powieści jest smutnych historii. Jak historia Marcina. Jak historia Ani. Wiele smutku, wyzysku i trwogi. A jedyna nadzieja w tym, że u schyłku wojny Niemcy już przegrywają.

Akcja toczy się od marca 1944 do stycznia 1945 roku. Narracja jest prowadzona w formie trzecioosobowej. Historia opowiedziana jest z perspektywy Amalii. Ona jest przeciwwagą dla innych Niemców. Ona jest przeciwwagą dla swego teścia i innych gospodarzy niemieckich, a przede wszystkim wachmistrza Mohla. Jest bardziej liberalna, wyrozumiała. Zawieszona pomiędzy polskimi Mazurami, a niemieckimi Prusami.  Historię czyta się płynnie, lekko. Historia zdominowała fabułę. W tle powieści zostało opisanych wiele ciekawych wątków pobocznych. Brakowało mi jednak pewnego rysu psychologicznego. Zastanowienia się, większej refleksji po stronie niemieckich i polskich bohaterów. Brakowało mi tych myśli, heroicznych i tchórzliwych. Zabrakło mi głębszego wytłumaczenia zobojętnienia, braku reakcji. Po prostu lubię wiedzieć, co myśleli, tak w głębi  duszy. Co czuli, ci pobratymcy Hitlera, co czuli jego rodacy, gdy na ich oczach umierali niewinni ludzie, gdy umierały ofiary ich bestialstwa.

To kolejna, bardzo dobra lekcja historii. Fabularyzowana forma wzmacnia odbiór, pozwala wczuć się w rolę kolejnych bohaterów, pozwala choć trochę zrozumieć, lub przynajmniej spróbować zrozumieć. I tego zrozumienia nam wszystkim życzę.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU KSIĄŻNICA.

„Wenecki szkicownik” Rhys Bowen

WENECKI SZKICOWNIK

  • Autor: RHYS BOWEN
  • Wydawnictwo: MUZA
  • Liczba stron: 448
  • Data premiery: 09.03.2022r.

Powieści historyczne lubię, choć nie czytam ich bardzo często. „Wenecki szkicownik”ujął mnie klimatyczną okładką i intrygującym opisem. Rhys Bowen to angielska pisarka, mieszkająca w Stanach Zjednoczonych, napisała, jak możemy przeczytać na okładce, „ponad czterdzieści wielokrotnie nagradzanych powieść, regularnie goszczących na listach „The New York Timesa” i tłumaczonych na wiele języków”. Do tej pory nie miałam przyjemności zapoznać się z jej twórczością, dlatego z wielką ciekawością, ale i pewną niepewnością sięgnęłam po „Wenecki szkicownik”. Czy mi się podobało? Przeczytajcie sami…

Angielka Caroline Grant przeżywa trudny czas w życiu osobistym, mąż wyjechał do Stanów Zjednoczonych robić karierę, a wkrótce porzucił ją dla znanej piosenkarki, ściągnął też do siebie ich synka i ciągle przesuwa jego powrót. Do tego wszystkiego jej cioteczna babcia, jedyna obok babci, bliska i wspierająca ją osoba, umiera. Na łożu śmierci mówi do Caroline kilka zagadkowych słów i przekazuje je tajemniczą szkatułkę z trzema kluczami. Kobieta na początku nie wie o co chodzi, dlaczego babcia wręczyła jej akurat to. Jedyna wskazówka wyszeptaną słabym głosem to pojedyncze słowa „Jedź… Wenecja…”. Czy nie jest szaleństwem podążyć za tak niepewnym tropem? Kobieta decyduje się jednak na podróż do Wenecji śladami babci. Nie wie jeszcze jak ta podróż zmieni jej życie…

Akcja powieści rozgrywa się dwutorowo – w przeszłości w Wenecji od 1928 do 1945 roku oraz współcześnie w 2001 roku, najpierw w Anglii, potem w Wenecji. Narracja dotycząca przeszłości jest pierwszoosobowa, prowadzona przez Juliet, a teraźniejsza jest trzecioosobowa, przedstawiona z punktu widzenia Caroline. Zabieg ten ma stworzyć poczucie, że czytając o wydarzeniach z przeszłości, poznajemy je z pierwszej ręki, tak jakbyśmy czytali pamiętnik Juliet. Wydarzenia przez nią przedstawione dotyczą wielkiej, ale i trudnej, niespełnionej miłości, przy okazji jednak dotykają trudnych czasów, międzywojennych, a potem II wojny światowej. Perspektywa Angielki przebywającej w czasie wojny w Wenecji, podczas gdy Włosi na początki stali po stronie Niemiec, jest bardzo ciekawa i oryginalna. Sam klimat Wenecji, miasta sztuki, kultury, tradycji zestawiony z mrocznymi czasami wojny jest niesamowity. Książka bardzo mi się podobała, czytałam ją z zapartym tchem, nie potrafiąc się oderwać. Przedstawione wydarzenia, klimat powieści, język i styl to wszystko sprawiło, że lektura była prawdziwą przyjemnością. Niesamowite są też bohaterki kobiece stworzone przez autorkę. Z pozoru kruche i niepewne, tak naprawdę silne i zdeterminowane, bo taka jest i Juliet, i Caroline. Bardzo podziwiałam to jak Juliet poradziła sobie z tymi trudnymi wydarzeniami z jakimi przyszło jej się zmierzyć, współczułam jej, wzbudziła we mnie silne emocje. Również współcześnie opisane wydarzenia, przeżycia Caroline są bardzo interesujące, myślę, że nieprzypadkowo współczesna akcja toczy się właśnie w 2001 roku, ma to sporo znaczenie dla fabuły, ale nie będę Wam nic więcej zdradzać.

Powieść dotyka emocji, czaruje słowem, porywa klimatem wspaniałej Wenecji. Nie pozostaje mi zatem nic więcej, jak powiedzieć Wam: „czytajcie!”. Polecam gorąco:)

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU AKURAT.

„Raj w ogniu” Wilbur Smith, David Churchill

RAJ W OGNIU

  • Autorzy: DAVID CHURCHILL, WILBUR SMITH
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Cykl: SAGA RODU COURTENEYÓW (tom 19)
  • Liczba stron: 480
  • Data premiery: 23.02.2022r.

Za krótki dla mnie był ten luty, za krótki😊. Tyle premier lutowych, a tylko 28 dni. Chociaż oczywiście wolałabym, by 24 lutego 2022 się nigdy nie zdarzyło☹.

Jedną z zaległych premier lutowych jest dziewiętnasty tom „Sagi rodu Courteneyów” autorstwa Wilbura Smitha i Davida Churchilla. Jak pisałam w recenzji poprzedniego tomu „Po dwóch stronach” od piętnastej części Smitha zaczął wspierać  Churchill. Ja z pisarstwem ani jednego, ani drugiego nie mam doświadczenia. Nie oceniłam więc do tej pory, czy ten mix autorski wyszedł książkom serii na dobre, czy też nie. „Raj w ogniu” dzięki nakładowi @WydawnictwoAlbatros miał premierę 23 lutego br. Ja przeczytałam go dopiero teraz. Bez zbędnej zwłoki zapraszam Was do zapoznania się z moją opinię na temat tej powieści. Mam nadzieję, że okaże się pomocna w Waszych planach czytelniczych😉.

Może ludzkość jest skazana na to, żeby nigdy nie uczyć się na przeszłości. Może zawsze będziemy powtarzać te same błędy, to samo zło po wieczność.” -„Raj w ogniu” Wilbur Smith, David Churchill.

Ostatni z 19 -tomowej „Sagi rodu Courteneyów” nawiązuje do tomu 17. To kontynuacja fabuły zapoczątkowanej w „Po drugiej stronie”. Po szczęśliwym odnalezieniu ukochanego Gerharda von Meerbach, Saffron wiedzie szczęśliwe życie u jego boku wychowując wspólnie dwójkę dzieci, syna i córkę. Błogość wspólnego życia zaburzają dwa wydarzenia. Po pierwsze odnalezienie i bratobójcza walka z Konradem von Meerbach, który powrócił by upomnieć się o swoje po przegranej walce w tracie II Wojny Światowej. Po drugie bojówkarze działający po nazwą Mau Mau złożeni ze rdzennych Kenijczyków, którzy postanowili walczyć o swoje ziemie i bogactwa z niej płynące i raz na zawsze rozprawić się z brytyjską kolonizacją. Wilbur Smith i David Churchill osadzili akcję w powojennej rzeczywistości zapoczątkowanej w roku 1951. Gdzie zaprowadzą bohaterów wybory Meerbachów? I kto tak naprawdę zapłaci koszty odzyskania przez Kenię suwerenności?

Zmarły w 2021 Wilbur Smith był pisarzem charakterystycznym. Jako pochodzący z Afryki (z Rodezji Północnej stanowiącą teren dzisiejszej Zambii) angielskojęzyczny pisarz w swoich utworach opisywał piękno, charakter i skomplikowaną historię afrykańskiej ziemi. Ziemi zagrabionej przez kolonistów. Jego pasja szerzenia prawdy nie dotyczyła tylko „Sagi rodu Courteneyów”. Wiernie odzwierciedlał historię współczesną Afryki również w „Sadze rodu Ballantyne’ów”, czy takich książkach jak „Kopalnia złota” i „Łowcy diamentów” oraz „Pieśń słonia”. Powtarzając za znawcami jego literatury warto napisać, że większość z powieści Smitha rozgrywa się w Afryce XIX wieku. Jest to jednak motyw, który trzeba lubić. Fascynacja przygodą i historią wzmacnia pozytywny odbiór „Raju na ziemi”. Zniechęcenie motywami afrykańskimi, bestialstwem kolonistów i bezradnością rdzennych mieszkańców utrudnia jej odbiór.

Ja w trakcie czytania odczuwałam raz fascynację, raz znużenie. Fascynował mnie opisany kenijski świat.  Motyw z buntownikami pod wodzą Kabai, który „I jako żołnierz, i jako gangster czy terrorysta miał dryg do przewodzenia”. Bardzo ciekawiły tradycje i wierzenia plemienia Kikuju oraz Masajów, którzy na terenie majątku Courteneyów żyją w swoistego rodzaju symbiozie i mimo trudnej przeszłości, potrafią zaakceptować nadchodzący nowy ład, gdzie odseparowanie członków obu plemieni pomału przestaje mieć znaczenie. Wielokulturowość w obliczu miłości również autorom się udała. I w osobach Saffron i Gerharda, i w osobach Beniamina i Wangari. Bo jak sami bohaterowie mówią o sobie: „Jeśli już kochamy, to szczerze i do szaleństwa”. Smith wykorzystał wiedzę związaną z życiem w Afryce w każdej płaszczyźnie. Wiernie odwzorował wierzenia, stosunek mężczyzn do kobiet, białych do czarnych i odwrotnie.  Powieść wzbogacił raz miłością, raz nienawiścią, raz współpracą i raz walką. Sam motyw walki z kolonializmem i stworzenia nowej, wolnej Afryki bardzo mnie zaciekawił. Został przedstawiony z perspektywy jednostki, jak i całego kraju. Z perspektywy białych kolonialistów, którzy wiedzą, że zbliża się nieuchronne i starają się temu zapobiec, jak i tych, którzy ten fakt wypierają. Gdzieniegdzie stykamy się z opiniami: „(…) jedynym usprawiedliwieniem istnienia imperium jest dobro, jakie może ono przynieść ludziom cieszącym się mniejszymi łaskami losu niż te, które sami otrzymujemy”. By zaraz wpaść w kolonialną politykę śledząc słowa: „Daj sobie powiedzieć, dlaczego tu jesteśmy. Zapomnij te wszystkie głupoty o obowiązku białego człowieka, który niby ma nauczać gorsze rasy korzyści, jakie daje nasza cywilizacja. Liczy się tylko utrzymanie Kenii w granicach imperium”. Te dwa przeciwstawne białe światy walczą ze sobą. I tylko ciekawość każe czytać do końca, by dowiedzieć się, który okaże się bardziej dominujący. Znużył mnie natomiast wątek z Konradem. Z jednej strony rozumiałam, że motyw nazisty i oddanego wyznawcy Hitlera musiał zamknąć się klamrą, z drugiej jednak, tak rozbudowana fabuła obniżyła napięcie związane z pogłębianiem pociągającego i efektywnego kenijskiego świata. Tak samo jako miłość Saffron i Gerharda, która rozwinięta została w poprzednich częściach sagi (przypominam tom 15 i 17). Ta fascynacja obojgiem utrzymywana była na tym samym poziomie obok tak innych, interesujących, przyrodniczo – historycznych wątków, które zasługiwały na jeszcze większe rozwinięcie. Co do Saffron to kobieta idealna, podobnie jak jej mąż. Z takimi bohaterkami nigdy się nie utożsamiam, a wręcz przeciwnie trochę mnie denerwują. Tak było i tym razem. Wybitnie uzdolniona agentka SOE i jednocześnie posiadająca „(…) idealne, długie kończyny”. Do tego ta jej „szczupła talia, cudowny biust…i oczy barwy afrykańskiego nieba”, które kłuły mnie w oczy. Plus niezwykła inteligencja, wiedza i mądrość emocjonalna. Kobieta idealna, jak Afrodyta wyłaniająca się z morza. Dla mnie totalnie w tej części nierealna, nieprawdziwa.

Nie trzeba czytać wszystkich części sagi, by zorientować się w fabule. Autorzy bardzo sprawnie nawiązali  do wydarzeń z poprzednich części umiejscawiając je we wspomnieniach bohaterów, bieżących dialogach, a także relacjach innych. Sam Gerhard wielokrotnie nawiązuje do swojej przeszłości w Luftwaffe. I to jest zaleta tej powieści, że stanowi odrębne dzieło literackie, które nie jest obarczone ciężarem konieczności poznania wszystkich poprzednich części. Ogromny plus za wartość historyczną, rozpisaną na drobne. Za wielowątkowość w postawach białych kolonistów, za brutalny świat bojówkarzy oraz pokazanie walki o lepszy, przyjaźniejszy dla rdzennych mieszkańców świat. Bardzo dobrze udało się również autorom rozliczanie przeszłości i z perspektywy nazistów, i z perspektywy białych nadużywających władzy i siły w stosunku do Afrykańczyków. To książka dla fanów mocnych wrażeń, gdyż – wykorzystując cytat z powieści – „(…) kiedy raz się zasmakowało niebezpieczeństwa, życie bez niego wydawało się trochę nudne”.

Moja ocena 7/10.

Książką obdarowało mnie Wydawnictwo Albatros.

„Makowa spódnica. Kamień w wodę” Zofia Mąkosa

MAKOWA SPÓDNICA. KAMIEŃ W WODĘ

  • Autorka: ZOFIA MĄKOSA
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Liczba stron: 416
  • Data premiery: 26.01.2022r.

@Zofia Mąkosa to Autorka cyklu „Wendyjska Winnica” również Wydawnictwa @Książnica. Cała seria bardzo mi się podobała. Recenzję tomu „Wendyjska Winnica. Winne miasto” znajdziecie tu: klik. Trochę zatęskniłam za stylem Autorki będącej emerytowaną nauczycielką historii i wiedzy o społeczeństwie. Zatęskniłam.

Śledząc zapowiedzi książkowe Wydawnictwa @Książnica dowiedziałam się o nowej książce tej Pisarki, którą postanowiłam niezwłocznie przeczytać. To „Makowa spódnica. Kamień w wodę” mająca premierę 26 stycznia br. I by zachęcić Was do przeczytania tej recenzji napiszę na wstępie, że powieść osadzona w czasach historycznych jest bardzo udaną zapowiedzią kolejnej dobrej serii autorstwa Zofii Mąkosy.

(….) gorszy od wszystkich upiorów jest żywy człowiek.” „Makowa spódnica. Kamień w wodę” Zofia Mąkosa.

Akcja toczy się od 1647 do 1658 roku. W Karge, wsi na pograniczu z Brandenburgią i Śląskiem rządzi Baltazar von Lest będący kuzynek właściciela ziemskiego Unruga marzącego o wybudowaniu w tym miejscu nowoczesnego miasta Unruhstadt. To na obrzeżach tej wsi mieszka Wiga. Miejscowa garbata znachorka i zielarka doświadczona przez los. Wigę poznajemy w chwili, gdy szuka swojej jedynaczki Dorotki, która zaginęła parę dni temu. Nikt nie wie, gdzie jest. Nikt inny jej nie szuka, a miejscowi plotkują, że odeszła z własnej woli, by pojawić się z kolejnym dzieckiem. Tak jak kiedyś pojawiła się z Rozalką, która mając trzy latka pozostała nagle sama z babką. Dziewczynką, która „(…) stała się dla niej nieoczekiwanym ciężarem, a przeczucie, że ma jakiś związek ze zniknięciem swej matki, sprawia, że stała się niewrażliwa na jej łzy”.

Wspaniałe historyczne publikacje nie muszą liczyć 700 stron!!! I taki był mój pierwszy wniosek po przeczytaniu książki. W powieści takiej jak ta, mającej 416 stron jest wystarczająco miejsca, by przedstawić czytelnikom przenikliwy, ciekawy, fascynujący świat minionych wieków. I do tego zrobić to w sposób pociągający dla czytelnika😊. O zaletach „Makowej spódnicy. Kamień w wodę” mogłabym pisać sporo. Po pierwsze walory historyczne. Autorka z szacunkiem podeszła do podjętego tematu. Potraktowała pisanie na serio. Przedstawiła w sposób bardzo realny ówczesny czas. Czas kurnych chat i czas radości z komina. Czas bosych stóp i głodu. Czas zarazy oraz pańszczyźnianych chłopów. Czas udręk, zatarć oraz bojaźni przed tym, co nieznane, nawet jeśli nie jest niebezpieczne. Ta realność wyziera z każdej strony. To bardzo dobry miszmasz współczesnego języka oraz dawnych pojęć, nazw miejscowości, nazwisk. Same zachowania, myślenie bohaterów, troski i problemy zostały odwzorowane z nauczycielską starannością. Nie ma w tym fałszu, ani obłudy. Nie ma kłamstwa. Po drugie główne bohaterki. Mimo, że czasy w których przyszło im żyć nie są dla nich łaskawe radzą sobie jak umieją. Sama Wiga, wiejska myślicielka z trudnymi doświadczeniami – och ile bym dała, by się dowiedzieć o co chodzi z jej ojcem – pomaga wszystkim, nawet tym, którzy jej pomocy nie potrafią docenić. Sama idzie przez świat dźwigając na swym garbie małą wnuczkę, którą nagle musi się zaopiekować. Do tego Marta, kucharka dworska, nieczytelna, niepiśmienna mądra kobieta, która wiele przeszła. I wreszcie Dorotka, której jakby nie ma, bo zaginęła. Jednak książka jest przesiąknięta jej nieobecnością, jej młodością, jej uśmiechem, radością i nadzieją na lepsze życie, gdy nagle pojawił się szlachcic, który do niej przyszedł. Sama Rozalka jest przesiąknięta mądrością babciną. Najpierw młode dziecię radzące sobie w każdej sytuacji, potem młoda ułożona dziewczyna starająca się ze wszystkich sił nie zmarnować szansy i marząca o makowej spódnicy. Po trzecie relacje pomiędzy kobietami i mężczyznami. Mąkosa umiejętnie zobrazowała więzi panujące w tym małym, hermetycznym społeczeństwie. Kobiety bez prawa nie tylko do głosu, kobiety bez prawa do życia, do szczęścia, do tego, by nie być wykorzystywane, by nie być bite. Mężczyźni bez honoru, lękający się tego, co nowe, co nieznane, niepotrafiący poradzić sobie ze swoimi słabościami oraz katujący dzieci i żony. Sąsiedzi bliscy lub dalsi nie mieszający się, uznający, że prawda jest zawsze po stronie jego, czy to pisanego z małej, czy dużej litery. Do tego mieszczański pastor luterański, którego na szczęście😉 zabrała zaraza. Ile tacy ludzie potrafią w małej wsi namieszać, ile szkody uczynić i krzywd, to najlepiej wie Autorka. Po czwarte polityka. Tak, chociaż jej osobiście nie lubię w bieżącym wydaniu, jest ona tutaj czwartym atutem tej publikacji. Wojna, król i królowa, ród Wazów, czy chociażby królowa Ludwika Maria Gonzagi i cesarz niemiecki. Polityka nie jest tu głównym wątkiem, jest jakby tłem toczących się losów i następujących po sobie wydarzeń. Autorka sprytnie wplotła bieżące nastroje polityczne, sytuację polityczną kraju, relacje z sąsiadami w wypowiedzi, we wspomnienia, czy rozmowy pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Tym samym polityczny aspekt książki nie nuży, jest jej tylko bardzo dobrym uzupełnieniem. Po piątek Baltazar von Lest. Tak jemu poświęcam osobny punkt. Umiłowałam tego bohatera od chwili, gdy postanowił się zaopiekować sierotą znalezioną na środku drogi grzęznącego w błocie. Sierotą, która nie potrafiła się poruszać i iść dalej. Sierotą klękającą na piętach, z pochyloną głową. Sierotą, która się poddała. To dzięki niemu Jakub znalazł swoje miejsce. Dzięki niemu nauczył się pisać i czytać. Von Lest aktualnie zarządzający wsią miał iście nowatorskie podejście. W wielu miejscach utyskuje na bezmyślność mężczyzn sugerując, że kobiety powinny mieć prawo decydowania o ważnych sprawach. Na każdej płaszczyźnie okazuje szacunek innym, kobietom, chłopom, dzieciom, bez wyjątku. Do tego jego smutna historia, która złapała mnie za serce. Historia nie zakończona happy endem. Mam nadzieję, że spotkam się z nimi wszystkimi w kolejnym tomie. Szczerze mówiąc nie mogę się doczekać. Tak jak przebieram już nogami czekając na rozstrzygnięcie, czy ten „(…) ponury człowiek, który nie wiadomo po co pojawił się jesienią w Karge…” ma coś wspólnego ze zniknięciem Wigowej Dorotki.

Nie mogę nie wspomnieć o stylu. W historycznych powieściach często napotykam pompatyczny, trudny, rozwlekły styl. Styl, który mnie męczy. Nawet jeśli fabuła jest ciekawa nie potrafię przebrnąć przez język. W przypadku tej Autorki styl jest bardzo lekkostrawny, użyte, nowe, trudne zwroty nie nużą, nie maltretują. Wręcz przeciwnie stanowią miłe urozmaicenie, wzbogacenie słownikowe. Nie wiem jak to się Zofii Mąkosie udało, że połączyła w tak przyjemny sposób trudne losy, wartość historyczną oraz ówczesną mowę.  To prawdziwy majstersztyk.

Uwielbiam świat stworzony z niezwykłą pieczołowitością, świat urealniony. Taki świat znalazłam w najnowszej powieści Zofii Mąkosy „Makowa spódnica. Kamień w wodę”. Dziękuję Wydawnictwu Książnica i samej Autorce za możliwość odbycia tej podróży. Podróży do wsi Karge i jej okolic, gdzie – parafrazując – największymi upiorami są żywi ludzie. Szczerze polecam Wam tą niezwykłą historyczną powieść. Miłej lektury!!!

Ps. a jednym zdaniem; długo nie czytałam tak dobrze napisanej historycznej powieści!!!!!

Moja ocena: 9/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Książnica.

„Cuda codzienności” Maria Paszyńska

CUDA CODZIENNOŚCI

  • Autorka: MARIA PASZYŃSKA
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Liczba stron: 335
  • Data premiery: 27.10.2021r.

Autorkę @Maria Paszyńska niezwykle cenię za cykl „Wiatr ze wschodu”. Recenzję pierwszego tomu przypominam pod tym linkiem, a ostatniego znajdziecie tutaj. W szkole historia była jednym z moich ulubionych przedmiotów. Cóż, nie każdy ma ścisły umysł😉. Tym chętniej sięgnęłam do premiery z 27 października br. od Wydawnictwa @Książnica pt. „Cuda codzienności”. Już sama okładka mnie zachwyciła. Ta zimowo – granatowa sceneria i opis Wydawcy zapewniający, że jest to „Poruszająca opowieść o miłości, nadziei, walce o marzenia, a nade wszystko o sile rodziny.”. Uwzględniając, że fabuła osadzona została w drugiej połowie XIX wieku, książka nie mogła zapowiadać się lepiej😊.

Grudzień. Magiczny miesiąc w roku. Zwykle śnieg, zimno, okres przygotowania i wreszcie wypełniona tradycjami wigilijna noc. W jedną z takich nocy w 1863 roku, w lubelskiej wsi rodzi się chłopiec w rodzinie Ciszaków. Chłopiec wyjątkowy. Posiadający niesamowicie niebieskie oczy. Wraz z nowym życiem, odchodzi jego Matka, Bogna, a ojca Władysława porywa powstańcza zawierucha. Tych wigilijnych nocy w życiu Macieja będzie sporo, aż do 1918 roku, gdy po raz pierwszy na mapie pojawi się Rzeczpospolita.  Wtedy Maciej będzie już w innym miejscu, w innym życiu. A jego wyjątkowo niebieskie oczy będą obserwować odmienny świat.

Nie wiem od czego zacząć, tak bardzo podobała mi się ta książka. Maria Paszyńska ma niezwykły dar obrazowania codzienności w perspektywy zawirowań historycznych. Urzekły mnie opisy wiejskich tradycji. Czas adwentu, przygotowania do Świąt, obrzędy wigilijne. Z uśmiechem czytałam o wiejskich zabobonach związanych z okresem ciąży, połogu, niemożliwych zachowań po śmierci, czy zwykłej codzienności. Mimo, że akcja toczy się w czasie zimy, Autorka sprytnie we wspomnieniach bohaterów przenosiła mnie w inne czasy, czasy przygotowań do tej pory roku, czasy żniw, sianokosów. Nostalgicznie czytam o dawnej, polskiej wsi i dawnych polskich domach pańskich.

Sama fabuła skoncentrowana jest wokół niebieskookiego Macieja, który przeniósł się do upragnionej Warszawy i tak zbudował swój nowy świat. Świat ciężkiej pracy, szacunku do małżonki, umiłowania rodziny i dzieci. Świat skupiony na dziękczynieniu za to, co ma, co udało mu się osiągnąć, a nie świat tęsknoty za tym co dalekie i tego, czego nie ma. W dzisiejszym konsumenckim świecie taki bohater podziałał na mnie inspirująco. Siła rodziny i przyjaciół jest wielka. A tak często o niej w naszej codzienności zapominamy. Książka podobała mi się bardziej, niż cykl „Wiatr ze wschodu”, a myślałam, że to nie możliwe. Tym bardziej zachęcam do jej przeczytania i przeniesienia się w magiczną przeszłość, w której obyczaje, obrzędy i dobro mają szczególne znaczenie.

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Książnica.