„TOPR. Tatrzańska przygoda Zosi i Franka” Beata Sabała-Zielińska

TOPR. TATRZAŃSKA PRZYGODA ZOSI I FRANKA

  • Autorka: BEATA SABAŁA-ZIELIŃSKA
  • Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I S-KA
  • Liczba stron: 280
  • Data premiery: 14.06.2022r.

Nie mogłam się doczekać, kiedy ta książka do mnie trafi i kiedy będę mogła ją przeczytać. Szczególnie po moich wojażach w Bieszczadach i w Górach Stołowych w trakcie tegorocznych wakacji z mymi Dzieciakami. Mowa o „TOPR. Tatrzańska przygoda Zosi i Franka” autorstwa @Beata Sabała-Zielińska od Wydawnictwo @Proszynski. Książka premierę miała 14 czerwca i jest przeznaczona dla młodszego odbiorcy.

Co robią warszawskie mieszczuchy z Mają i Kubą, pfuuu, z Zosią i Frankiem w Zakopanem? Zwykle zwiedzają Krupówki😊. Nie, nie tym razem. Tym razem w trakcie zimowym ferii Warszawiacy poznają Tatry od innej strony. Nie tylko od strony głównego traktu ulicznego z licznymi straganami i pysznymi daniami serwowanymi w pseudo góralskich karczmach. Poznają od strony pracy ratowników TOPR-u, u których wynajmują miejscówkę. Od strony trzech pokoleń tych, którzy dbają o życie i zdrowie turystów oraz pseudoturystów, bez względu na straty, które sami ponoszą. Od strony Stanisława Gąsienicy (jakżeby inaczej😊), jego syna Jędrzeja i wnuka Jaśka, który jest nadzieją młodego pokolenia TOPR-owców. Pokolenia, który musi nadejść, by taki Kuba, Majka, Zośka i Franek, a także wszyscy inni mogli czuć się bezpieczni.

O TOPR-owcach czytałam nie raz. Zwykle pojawiali się w thrillerach i kryminałach osadzonych na górskich stokach, przełęczach i podejściach. Często jako starsi, doświadczeni. Zawsze jako silni i niezmordowani, by nieść pomoc innym. Tak ich widzę. Tak ich dostrzegam. I przez to ich niezwykle szanuję. Ja jednak mam już swoje lata😉. Inaczej jest w przypadku młodszego pokolenia. To dzieci, nastolatkowie nieznający zimy w górach. Nie lękający się niczego i nikogo. Myślący tylko o sobie i o swoich doznaniach. Dla których ratownik TOPR to kolejny zawód jakich wiele. I właśnie dlatego każdy z nich powinien przeczytać tą króciutką książkę, w której Beata Sabała-Zielińska obrazuje prawdziwe znoje i trudy życia w sposób przystępny dla młodszego pokolenia. Takich TOPR-owców i ja w literaturze wcześniej nie znałam. Odnoszących się z szacunkiem do warszawskich mieszczuchów. Umiejących przekazać wiedzę w sposób prosty i zrozumiały.

Beata Sabała-Zielińska wykorzystała swoje doświadczenie z życia w górach oraz swoje umiejętności dziennikarskie. Stworzyła postaci przemawiające do wyobraźni nie tylko dziecka, ale i dorosłego. Umiejętnie połączyła fakty, które zdarzyły się naprawdę z fikcją literacką. Przemyciła wiedzę, o której ja nawet nie miałam pojęcia, a która jest wartościowa dla tych, co uwielbiają góry. Wytłumaczyła czytelnikowi czym jest detektor, po co komu sonda i do czego służy łopatka. Wplotła prawdziwe opowieści o dzikich zwierzach, o których zapominamy buszując po tatrzańskich, czy bieszczadzkich szlakach. Dodatkowo przywołała historyczną postać Jana Krzeptowskego, co jest dodatkową wartością książki, najbardziej znanego jako „Sabała” rysowanego przez samego Stanisława Witkiewicza i przez niego nazywanego „Homerem Tatr”. Byłego zbójnika i kłusownika, tatrzańskiego zakapiora, który początkowo nazywał się Jan Gąsienica. Gawędy góralskie jego autorstwa lub tylko powtarzane przez niego zostały spopularyzowane przez Stanisława Witkiewicza, Henryka Sienkiewicza, Wojciecha Brzegę oraz opublikowane w licznych zbiorach (źródło: portaltatrzanski). Ciekawe, czy to on zainspirował postać emerytowanego ratownika Stanisława Gąsienicy w powieści. Ciekawe…

Oprócz nieszablonych treści publikację wzbogacają zdjęcia, także te z rzeczywistych akcji ratowniczych i krótkie filmy o TOPR-ze, do których odsyłają specjalne kody, jako przestroga, jako edukacja, jako lekcja dla czytelników. I obok wartości historycznych i ciekawych postaci, o czym wspomniałam powyżej, jest to wartość sama w sobie tej książki. Ta wartość edukacyjna, przez małe „e”, przez zabawę, przez treści i ważne informacje rzucane mimochodem od czasu do czasu, które przemawiają i które trafiają nie tylko do młodego czytelnika.

Dziękuję Pani Beacie za tę książkę.  Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka, że postanowiło ją wydać, w dobie wszechobecnego Internetu i niechęci do uczenia się. Dziękuję. Bo gdyby nie ta książka wiele treści nie odkryłabym do dziś i o wielu sytuacjach nie miałabym pojęcia.

To książka dla każdego pasjonata gór. I tego małego, i tego młodego, i tego w średnim wieku. Sięgnijcie po nią w ten letni czas, gdy zatęsknicie do tych zielonych wzgórz i osłonecznionych tatrzańskich połaci. Nie zawiedziecie się. Gwarantuję😊.

Moja ocena: 9/10

Egzemplarzem recenzenckim obdarowało mnie Wydawnictwo Prószyński i S-ka, za co bardzo dziękuję.

„Bez strachu. Jaka jest siła marzeń i ile człowiek jest w stanie zaryzykować, aby dopiąć swego” Inez Janiak-Molęcka

BEZ STRACHU. JAKA JEST SIŁA MARZEŃ I ILE CZŁOWIEK JEST W STANIE ZARYZYKOWAĆ, ABY DOPIĄĆ SWEGO

  • Autorka: INEZ JANIAK-MOLĘCKA
  • Wydawnictwo: PASCAL
  • Liczba stron: 240
  • Data premiery: 01.06.2022r.

W książce wydanej nakładem Wydawnictwa PASCAL poznajemy Inez. Zanurzamy się w jej wybory, jej decyzje. Poznajemy jej motywacje i obraz, w którym chce nam się zaprezentować sama jako Autorka – @Inez Janiak-Molęcka. „Bez strachu. Jaka jest siła marzeń i ile człowiek jest w stanie zaryzykować, aby dopiąć swego” to propozycja z 1 czerwca br. Propozycja nietuzinkowa, bo opowiadająca o wyjątkowej kobiecie. Kobiecie, która jest na Insta; https://www.instagram.com/ineepine/?hl=pl . Kobiecie, która na oficjalnym profilu FB pokazuje swoje różne oblicza; https://www.facebook.com/inez.janiak . Kobiecie, którą też można posłuchać razem z Feno w produkcji Worka; e-muzyka . Mimo bardzo soczysto – ognistej okładki to nie „porno dla ubogich” jak mawia moja przyjaciółka😊, to opowieść o sile ducha, zrozumieniu, czego chcemy w życiu i dążeniu do tego.

Gdzie Inez Janiak-Molęcka nie była i czego nie robiła, a mogła być przecież tylko, lub aż…lekarzem. Rzuciła medycynę, by zająć się tatuowaniem. Jej dzieła można zobaczyć na stronie FB, Instagramie, czy na portalu tattoo-witryna. Jej kreska jest wolna niezamykająca się w żadnym szablonie, odważna. Jej prace dziełem sztuki, niespokojne, jak jej duch. O tym opowiada jej książka. Bardzo osobista publikacja, pisana w formie swawolnego pamiętnika. I o jej sile ducha, dzięki któremu rzuciła prestiżowe studia i zaczęła tatuować. Dzięki, któremu wyjechała w podróż do Chile, do USA, by na najbardziej niebezpiecznej plaży Miami Beach pić wino ze słuchawkami w uszach, na Antarktydę i w wiele innych miejsc, by coś przeżyć, by przebiec maraton, by wreszcie żyć.  I dzięki któremu nagrała muzę, która w jej duszy gra. Nie obawiając się krytyki, nie martwiąc się o recenzje. O tym przeczytacie w „Bez strachu. Jaka jest siła marzeń i ile człowiek jest w stanie zaryzykować, aby dopiąć swego”.

Kompletnie nie podoba mi się podtytuł😊. Wiem, że może zaczynam ni z gruszki, ni z pietruszki, jak to mówią, ale kompletnie nie wiem, po co ten przydługi podtytuł. Po przeczytaniu relacji o sobie samej napisanej przez Inez Janiak-Molęcką, zdecydowanie wystarczyłby tytuł książki „Bez strachu”, bo o jego braku dużo w niej jest i o tym, by go pokonywać skupiając się na realizacji własnych marzeń.

Nie do końca lubię ten gatunek książek. Nie lubię biografii, ani autobiografii. I nie do końca lubię poradniki, chociaż czytam je od czasu do czasu poszukując sensu lub odpowiedzi na wiele pytań kołaczących mi się w głowie. Ale książka Inez Janiak-Molęckiej mi się podobała. Po pierwsze urzekł mnie jej styl. Zwięzły, krótki, dosadny. Gdzieniegdzie wrzucone przekleństwa nie wydawały mi się zbytnią ekspresją, a opowiadane historie ani razu nie wydały mi się egzaltowane, mimo, że czasem były trudne. Po drugie osobowość. Tak bardzo wsiąknęłam w jej sukcesy, że momentami zapragnęłam nią być. Przeżywać to co ona, doświadczać tego, co ona. No cóż nie ukrywam, spodobała mi się też postać jej męża Daniela. Takiego towarzysza z boku, który nie odciągał mnie od głównego nurtu książki, a stanowił ciekawe urozmaicenie. Po czwarte zaciekawiła mnie okładka. I to bardzo!!! To chyba Inez i jej mąż, co sądzicie? Do tego przepiękne zdjęcia drogi stanowiące idealne uzupełnienie przedstawionej w publikacji treści😊.

Podziwiam odwagę Autorki. Podziwiam jej umiejętność ubrania w słowa tego, co przeżyła, to co czuje i to, o czym myśli. Doceniam ten gest, by mimo tego, że można być posądzonym o przechwalanie się sukcesami i przeżyciami, pokazać drogę, którą się przeszło i to na zasadzie „ty też tak możesz!!!”.  Książka pełna jest motywacyjnych wtrąceń, dobitnie dobranych słów kierowanych wprost do czytelników. Jest też próbą własnej samooceny. Tego, co zadziało się w przeszłości, tego, czego Janiak-Molęcka mogła uniknąć. Taka publiczna autodiagnoza.

Trudno czytać o kimś, kogo się nie poznało wcześniej, zanim się sięgnęło do książki. Łatwiej jest prześledzić losy kogoś lubianego, z kim się utożsamiam, lub do kogo pretenduję. Czas spędzony z książką nie był jednak czasem straconym. Skłonił mnie do zastanowienia się nad swoim życiem. Udowodnił mi, po raz kolejny, że warto gonić za marzeniami, warto stawiać wszystko na jedną kartę.

ps. tylko jak to zrobić, jak się nie jest atrakcyjną i utalentowaną młodą blondynką z przystojnym i charakternym mężem u boku? 😉

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą i podzielenia się z Wami moją opinią bardzo dziękuję Wydawnictwu Pascal.

„Długa noc” Wojciech Chmielarz

DŁUGA NOC

  • Autor: WOJCIECH CHMIELARZ
  • Seria: JAKUB MORTKA. TOM 6
  • Wydawnictwo: MARGINESY
  • Liczba stron: 376
  • Data premiery: 15.06.2022r.

Kolejną książką, której recenzję publikuję niestety z pewnym opóźnieniem jest najnowsza powieść Wojciecha Chmielarza. Dzieje się tak nie dlatego, że książka nie jest warta podzielenia się opinią o niej, wręcz przeciwnie, zrobiła na mnie takie wrażenie, że chciałam chwilę ochłonąć po lekturze, ale dzień za dniem mijają zbyt szybko i… taki jest efekt. Ale jak to mówią, lepiej późno, niż wcale, także zapraszam Was do przeczytania recenzji „Długiej nocy” od Wydawnictwa Marginesy. Jest to 6 tom serii z Jakubem Mortką, wydany po kilkuletniej przerwie (piąty tom ukazał się w 2018 roku).

W powieści tej spotykamy się z Jakubem Mortką po kilku latach przerwy. Lata te zmieniły bohatera, sprawiły, że w pewnej mierze dojrzał i jest już na innym etapie życia. Przede wszystkim pracuje w Brukseli w Europolu. Niespodziewanie jednak na skutek komplikacji pewnych spraw trafia do Polski. Tytułowa noc przedstawiona nam jest z różnych punktów widzenia, dotyka spraw, które na początku wydają się zupełnie ze sobą nie związane. Jest mężczyzna, który jest świadkiem w sprawie zabójstwa, przesłuchiwany w Komendzie Stołecznej Policji. Jest młoda dziewczyna, zdesperowana, w trudnym położeniu życiowym, która wychodzi na ulicę, żeby zarobić na utrzymanie. Ciągle się waha, ale potrzebuje pieniędzy na utrzymanie swojego małego synka. Jest też mężczyzna, która jeździ po stolicy białym terenowym samochodem, który wie, że to jego ostatnia noc na wolności i który ma tylko jeden cel – zabić… Jest też komisarz Mortka, który w pewnym stopniu uczestniczy w każdej z tych spraw, są inni policjanci, jest dawna podwładna Mortki, a teraz jego zwierzchniczka Sucha… W narracji trzecioosobowej, z punktu widzenia kilku osób zdarzenia pamiętnej noc są przed czytelnikiem stopniowo odkrywane. Zaczynamy widzieć coraz więcej powiązań, poznajemy też trochę wcześniejszych wydarzeń. By być świadkiem spektakularnego zakończenia, gdzie wszystko łączy się w jedną całość.

Fabuła jest przemyślana, każdy wątek ma sens i jest wprowadzony po to, by na koniec wpisać się w cały obraz sytuacji. Akcja toczy się wartko, zaskakuje, wciąga. Muszę powiedzieć, że świetnie się bawiłam przy lekturze tej powieści, zaintrygowała mnie i pochłonęła i mam nadzieję, że jeszcze nie jeden raz przyjdzie mi się spotkać z komisarzem Mortką… Gorąco Wam polecam lekturę, gdyż książkę można oczywiście czytać bez znajomości poprzednich tomów. Jednak tym, którzy jeszcze nie mieli przyjemności zapoznać się z Jakubem Mortką serdecznie polecam całą serię!

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu Marginesy.

„Gdy gwiazdy ciemnieją” Paula McLain

GDY GWIAZDY CIEMNIEJĄ

  • Autorka: PAULA MCLAIN
  • Wydawnictwo: MANDO
  • Liczba stron: 416
  • Data premiery: 29.06.2022r.

Gdy gwiazdy ciemnieją” autorstwa Pauli McLain to czternasta premiera czerwca, która już za mną. Ta książka debiutowała nakładem @wydawnictwomando w dniu 29 czerwca 2022 roku i jest pierwszą książką autorki do której sięgnęłam. Na marginesie zaznaczę, że mam z Wydawcą bardzo dobre doświadczenia😊. W ubiegłym roku Wydawnictwo Mando wydało książkę Mirosławy Karety „Najkrótsza noc” (recenzja na klik), która mnie niezwykle zaciekawiła i w wielu momentach rozbawiła, mimo poważnych tematów podjętych na jej stronicach.  Sięgając do „Gdy gwiazdy ciemnieją” podskórnie wspomniałam moje wcześniejsze odczucia i zaczęłam oczekiwać co najmniej takiego samego efektu WOW jak w przypadku książki Karety😉. 

Myślałam dziś o przebaczeniu (…) tylu ludziom trudno zrozumieć, czym ono jest, łączą je z winą. Wstydzą się rzeczy, na które nigdy nie mieli żadnego wpływu. Moim zdaniem wcale nie musimy harować jak wół, żeby zasłużyć na przebaczenie. Ono już jest wokół nas, jak deszcz. Musimy je tylko do siebie dopuścić.” -„Gdy gwiazdy ciemnieją” Paula McLain.

Anna Louise Hart detektyw specjalizująca się w odnajdywaniu dzieci. Pasjonująca się swoją pracą. Wraca do rodzinnego Mendocino, w którym spędziła kilka lat w rodzinie zastępczej. Wraca z przymusu, wraca odrzucona przez męża potrzebującego czasu. Oboje go potrzebują po traumatycznych przeżyciach. Anna nie zaznaje jednak spokoju. Trafia w gorący okres poszukiwania kilkunastoletniej Cameron Curtis, córki znanej gwiazdy filmowej, która dodatkowo boryka się ze zdradą męża. Anna postanawia pomóc miejscowemu stróżowi prawa, Willy’emu – jej koledze z dzieciństwa. Śledztwo przywołuje smutne wspomnienia, traumy z dzieciństwa, śmierć matki, odebranie rodzeństwa, śmierć koleżanki Jenny, relacje z rodzicami zastępczymi. Jej głowa jest pełna trudnych wspomnień, a jednocześnie ciężko pracuje. Tym ciężej im młodych zaginionych dziewcząt jest więcej. Jest i Polly, jest i Shannan….

Obłędna lektura !

Tym bardziej, im dociera do mnie świadomość, że wiele treści znajdujących się w powieści ma osobiste podłoże w przeżyciach autorki. Ogromny szacunek dla Pauli McLain za siłę do podzielenia się z doświadczeniami życia w domu dziecka, za odwagę do przyznania się bycia ofiarą molestowania seksualnego, za przedstawienie wielu rzeczywistych wątków, które naprawdę się wydarzyły. Fikcja pomieszana została z gatunkiem true crime, kiedy McLain opisała rzeczywiste wydarzenia związane z uprowadzeniem Polly Kallas z jej pokoju, z nożem przy szyi, w obecności dwóch koleżanek. To forma uprowadzenia, z którą po raz pierwszy się spotkałam. Tak intymna, we własnym domu. Wręcz druzgocąca.

Sposób na bohaterkę bardzo interesujący, nietuzinkowy. Anna o pięknych imionach i nazwisku. Żona Brandona, matka dwójki dzieci. Policjantka. Jest dla mnie bardzo dobrze rozpisaną postacią. Rozumiem jej ból po stracie. Rozumiem jej rozpacz po odrzuceniu przez męża. Rozumiem jej końcową nadzieję i chęć, by wszystko uporządkować, by przestać się ukrywać w Mendocino, by wrócić do swego prawdziwego życia.

Nigdy nie byłam w stanie zdystansować się od tych ofiar. Dzieci, którym próbuję pomóc. Sprawy, które prowadzę, przesłaniają mi wszystko inne.” -„Gdy gwiazdy ciemnieją” Paula McLain.

To fakt, jak przeczytałam w innej opinii, że autorka dotknęła bardzo czułych strun w sercach czytelników i czytelniczek. Dotknęła tematu niezawinionych śmierci, okaleczeń, molestowań seksualnych względem dzieci. To pomysł na fabułę powodujący liczne negatywne i silne emocje, przyczyniający się do czytania książki w napięciu. I mimo, że z tą tematyką spotykam się po raz któryś, lektura „Gdy gwiazdy ciemnieją” zapadła mi w pamięć ze względu na rzetelny sposób zobrazowania i śledczych, i ofiar, i rodzin ofiar. Autorka nie pokusiła się o wytłumaczenie sprawcy, o pokazanie jego ludzkiego oblicza, jakby oddawała hołd tym fikcyjnym i prawdziwym – w przypadku Polly – ofiarom. Zwracając uwagę czytelnika, że nie sprawca i jego traumy są tu ważne, że ważne są te niewinne dzieci, oddarte z życia, oddarte z niewinności. I to bardzo cenię w tej powieści. Ten rys psychologiczny ofiary. Ten rys psychologiczny Anny.

Dobrze czytało się mi się powieść również ze względu na postaci poboczne. Postać Tally, postać Willa, czy rodziny ofiar począwszy od Emily i Troya, po Lidię, Drew i pozostałych. To cała kawalkada postaci, która z jednej strony trochę zagmatwała w fabule i uczyniła ją bardzo przewlekłą, z drugiej jednak miała służyć zapewne ukazaniu ogromu czynności, którzy wykonują śledczy, by dochodzenie zakończyło się sukcesem. Nie przekonała mnie najbardziej postać Emily. Wydała mi się w tej swej minimalnej uważności na dziecko wręcz nieludzka. Pewne sprawy doszły do niej o dużo za późno, zbyt późno. Wydaje mi się, że rola w odkryciu tych kart z przeszłości Cameron powierzona Anny była lekko przesadzona. Coś na zasadzie wszyscy coś zauważali, ale nikt niczym się nie zainteresował. Widocznie ten mechanizm miał tu był przedstawiony. Nawet jeśli nie do końca mnie przekonał.

Powieść należy przeczytać ze względu na bohaterkę Annę i jej trudne doświadczenia, ze względu na ofiary, o których autorka opowiada wręcz z namaszczeniem i ze względu na osobiste przeżycia  Pauli McLain, o których czytałam z szacunkiem. To wszystko zostało ujęte w zwięzłych opisach, ciekawych dialogach, mimo pewnej rozciągłości fabuły i interesującym otoczeniu. Dzięki temu „Gdy gwiazdy ciemnieją” jest dla mnie lekturą bardzo wartościową. A wartościowe książki powinny być czytane. Efekt WOW w trakcie czytania był. Polecam więc !!!

Moja ocena: 8/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Mando.

„Ratunku! Wymyśliłam męża” Katarzyna Kowalewska

RATUNKU! WYMYŚLIŁAM MĘŻA

  • Autorka: KATARZYNA KOWALEWSKA
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 296
  • Data premiery: 7.06.2022r.

Ratunku! Wymyśliłam męża” to kolejna książka @Katarzyna Kowalewska autorka z gatunku literatury obyczajowej. Jej poprzednia powieść „Podmiejski na koniec świata” (recenzja na klik) opowiadała o Alicji mającej problem z asertywnością, która w pewnym momencie postanowiła zawalczyć o siebie. Z opisu Wydawcy dowiedziałam się, że na kolejną obyczajową powieść drogi nie mam co liczyć, Florka do Alicji nie jest ni w ząb podobna😊. Książka premierę miała 7 czerwca br., a miałam okazję ją przeczytać dzięki @Zysk i S-ka Wydawnictwo, za co bardzo dziękuję.

To historia o Florencji i Bartku. To też historia o Felicji i Barnabie. Jedni są na wskroś praktyczni. Taka para z wieloletnim stażem, gdzie mąż śpi w starych rozwleczonych T-shirtach, a żona ma ogromne poczucie humoru i dystans do swego związku. Oboje usatysfakcjonowani z pracy, oboje lubiący swoje towarzystwo. Mimo pewnych pragnień, które pozostają niewypowiedziane. Drudzy to rozumiejący się bez słów nadziani młodzi dorośli z ukochanym dzieckiem u boku. Posiadający przepiękny dom, miłą i utalentowaną panią do wszystkiego, tylko zgrabnych i bogatych znajomych, a także umiejętności, które pozwalają utrzymać między nimi żarzący się ogień przez cały czas i symbiozę w swoim otoczeniu, czasem tylko gestem, czasem tylko słowem. Obie pary mogłyby istnieć naprawdę. Tylko, którzy byliby bardziej ciekawi?

Bardzo dobra pierwsza część powieści!

Zadziorna, z humorem, z dystansem. Postać Florki zawładnęła moim sercem od początku, gdy Autorka opowiedziała historię jej imienia i postępowanie rodziców, gdy tylko Flora osiągnęła względną dorosłość. Bartek nie jawił mi się jako gbur, despota, czy nieczuły tyran. Jawił mi się jako idealny partner dla Flo, która zna swoją wartość, która oddaje się pasji i która ma ciekawych znajomych wokół siebie. I właśnie ci znajomi są osobnym, interesującym wątkiem. Grupa składająca się z Dżastiny, Toma i Justynki idealnie wpasowuje się w grupę wsparcia dla pasjonatki pisania jaką jest Flora. Każdy z przyjaciół poznanych na kursie kreatywnego pisania ma czytelnikowi coś innego do zaoferowania. A różnorodność w prozie jest zawsze w cenie. Mi najbardziej spasowała Dżastina. Uwielbiam takie ostre, zdecydowane i nieegzaltowane laski. Lekko zawiodłam się na Justynie. Z tego mogłaby być naprawdę odjechana historia, gdyby Autorka podążyła moim tokiem myślenia. Moment, w którym przyjaciele ją śledzą stanowił obietnicę na naprawdę dobrą zabawę😉. Jestem zaciekawiona wątkiem głównej bohaterki. Ciekawe czy Autorka wykorzystała swoje doświadczenie w pisaniu, w dążeniu do niego w kreowaniu tej postaci…

Miejsce akcji również jest nieprzypadkowe. To ukochany Grodzisk Mazowiecki samej Katarzyny Kowalewskiej. Kiedyś usłyszałam, że dobrze pisze i czyta się o tym, co się zna. Ja w Grodzisku nie byłam nigdy. To jakby inny świat, niby bliski od Stolicy, a jakby całkowicie na końcu świata. Tą różnorodność Kowalewska również zobrazowała bardzo dobrze. Trochę przekornie zawierając to w dialogach pomiędzy głównymi bohaterami. Chętnie zaczytywałabym się dłużej w opisach miejsca akcji. Opisywanie sercem przez Autorkę przestrzeni, w której osadziła fabułę, po prostu musiałoby być ciekawe.

Styl Autorki jest bardzo podobny do poprzedniej jej książki, tj. „Podmiejski na koniec świata”. Powieść czyta się bardzo szybko, wręcz ekspresowo. Styl i tempo jest lekkie i przyjemne, zgodnie z prawidłami gatunku literatury obyczajowej. Wiele trafnych sformułowań, ripost i śmiesznych sytuacji nadaje książce jeszcze większego polotu. Jest przez to jeszcze bardziej odświeżająca, jeszcze bardziej lekka. Nie ukrywam, że drugą częścią trochę się zawiodłam😊. Gdy już wszystko zaczynało się układać i wyjaśniać, Autorka zaczęła przybliżać nam motywacje głównych bohaterów, a tajemnica Justyny się już rozwiązała, powieść przestała być dla mnie ciekawa. To tak jakby Kowalewska zabrała mnie na wspinaczkę górską. Najpierw wchodziłam ociężale, mozolnie, by dowiedzieć się co znajdę na samym wierchu, a potem, gdy już trafiłam to zaczęłam schodzić znudzona, bo wszystko co było najciekawszego pozostawiłam na samej górze.

Idealna książka na letni czas. Idealna lektura na słońce. Nadająca czytaniu innego znaczenia. Powodująca relaks i miłe chwile, w którym liczy się drugi człowiek, nawet jeśli jest daleki od ideału. Miłego czytania.

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Znikające dziewczyny” Lisa Regan

ZNIKAJĄCE DZIEWCZYNY

  • Autor: LISA REGAN
  • Seria: JOSIE QUINN. TOM 1
  • Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE
  • Liczba stron: 304
  • Data premiery: 29.06.2022r.

Ostatnio wraz z upalnym latem, gdy większość ludzi wpada w romantyczne, lekkie klimaty, u mnie jeszcze bardziej niż zwykle przyszła faza na kryminały i thrillery. W ramach tej fazy niedawno sięgnęłam po „Znikające dziewczyny” Lisy Regan od Wydawnictwa Dolnośląskiego. Jest to pierwsza powieść autorki wydana w Polsce. W Stanach Zjednoczonych seria o Josie Quinn jest bardzo popularna, powieści te niejednokrotnie trafiały na listy bestsellerów „US Today” oraz „Wall Street Journal”. Postanowiłam i ja zapoznać się z tą tak dobrze zapowiadającą się serią sięgając po jej pierwszy tom i muszę powiedzieć, że była to bardzo dobra decyzja.

W niewielkiej miejscowości Denton, na Wschodnim Wybrzeżu USA trwają poszukiwania siedemnastoletniej Isabelle Coleman. Dodatkowo dochodzi do pościgu i dziwnej strzelaniny, której świadkiem i w pewnym sensie ofiarą jest policjantka z wydziały kryminalnego Josie Quinn. Wkrótce znaleziony zostaje telefon zaginionej nastolatki i inna dziewczyna, która zniknęła rok temu, a której oficjalnie nie została uznana za zaginioną. Nieoczekiwanie okazuje się, że tym to siostrzenica nauczyciela, który uczestniczył w wypadku i został ciężko ranny. I mężczyzna, i dziewczynka wypowiadają jedno słowo „Ramona”. Przypadkowo, i w jednym, i w drugim przypadku świadkiem tego jest Josie. Policjantka jest bardzo zaintrygowana tymi wydarzeniami i próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, co się wydarzyło, Niestety jest zawieszona w pełnieniu służbowych obowiązków, a mimo intensywnych policyjnych poszukiwań, które powodują, że każdy jest potrzebny, szef nie chce przywrócić jej do służby. Kobieta jest jednak zdeterminowana, dociekliwa, uparta i nie zrezygnuje z prowadzonego śledztwa, nawet kiedy ona sama może znaleźć się w niebezpieczeństwie…

Książkę czyta się rewelacyjnie. Napisana w narracji trzecioosobowej składa się z prologu, epilogu i 78 krótkich rozdziałów, które tylko wzmacniają napięcie. Podczas czytania pojawiał się u mnie syndrom „tylko jeszcze jeden rozdział” i muszę się przyznać, że na tym się nie kończyło😉 Powieść pisana jest świetnym, lekkim stylem, ma ciekawą intrygę, której trudno się domyślić, autorka bowiem umiejętnie myli tropy, podsuwając czytelnikowi różne możliwe ścieżki. Zawiera istotne wątki obyczajowe, które świetnie się czyta, ale jej największą zaletą są zdecydowanie ciekawie wykreowane postaci, zwłaszcza główna bohaterka. Josie jest świetnym przykładem silnej, złożonej postaci kobiecej.  Z jednej strony niezłomna, zdecydowana, wytrwała w swoich dążeniach. Ma jednak również słabe strony, trudne sprawy ze przeszłości, które się za nią ciągną. Bardzo ciekawa jest jej relacja z byłym mężem, a także z obecnym partnerem, obie one wiele o niej mówią. Bardzo polubiłam tą bohaterkę i jestem bardzo ciekawa jakie będą jej dalsze losy.

„Znikające dziewczyny” to świetny kryminał, który zapewni Wam sporo emocji i pozwoli miło spędzić czas. Polecam gorąco.

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu.

„Rytm Harlemu” Colson Whitehead

RYTM HARLEMU

  • Autor: COLSON WHITEHEAD
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 480
  • Data premiery: 1.06.2022r.
  • Data premiery światowej: 14.09.2021r.

Rytm Harlemu” Colsona Whiteheada to dwunasta książka wydana w miesiącu czerwcu br., którą przeczytałam i zrecenzowałam. Będąc bardziej precyzyjną napiszę dodatkowo, że jest jednocześnie piątym debiutem z tego miesiąca od @WydawnictwoAlbatros. Oznacza to, że czerwiec był kolejnym bardzo dobrym miesiącem tego Wydawnictwa, które wydało sporo pozycji finalnie zalokowanych przeze mnie się w moich planach czytelniczych😊.

Rytm Harlemu” Colsona Whiteheada jest też pierwszą powieścią tego autora, z którą się zapoznałam. Nie czytałam ani powieści „Kolej podziemna”, ani książki zatytułowanej „Miedziaki”, za które autor otrzymał Nagrodę Pulitzera (kolejno w 2017 i w 2020 roku).  W roku 2022 nagrody zostały już przyznane, o czym świat został powiadomiony 9 maja br. I niestety „Rytm Harlemu”  nie znalazł się wśród laureatów. Tym razem kapituła doceniła pisarstwo Joshuy Cohena.  Z tego co przeczytałam na oficjalnej stronie, książka finalnie nie znalazła się nawet wśród nominowanych. Colson Whitehead jest już jednak wygrany. Znalazł się obok dwóch wybitnych pisarzy; Wiliama Faulknera i Johna Updike’a, w gronie literatów, którzy w kategorii Literatura piękna zdobyli Pulitzera dwukrotnie.

Harlem, czarna dzielnica Nowego Jorku z lat 60-tych ubiegłego wieku. To właśnie tam urodził się i wychował Ray Carney, za czarny by przejść test papierowej torby i przystąpić do Klubu Dumasa, w którym zasiada jego teść Leland Jones.  Za czarny by osiągnąć zawodowy sukces jako sprzedawca sprzętu wyposażenia domowego gdzieś poza Sto Dwudziestą Piątą ulicą. Za dobry, za bardzo wykształcony by nie rozkochać w sobie pięknej i inteligentnej Elisabeth z dobrego domu. Za uroczy dla swego kuzyna Fredericka Dupree, który urok każdego potrafi wykorzystać dla swoich celów. Chłonący miasto, chłonący ulicę. Starający trzymać się z boku od jej wyznawców i jej królów. Do czasu….

 „Ameryka była duża i naznaczona plamami nietolerancji rasowej i przemocy. Odwiedzacie krewnych w Georgii? Oto bezpieczne trasy pozwalające ominąć miejscowości, w których nie wolno przebywać po zmierzchu, terytoria białasów, skąd możecie nie wyjść żywi, miasta i hrabstwa, których musicie unikać, jeśli wam życie miłe. -„Rytm Harlemu” Colson Whitehead.

I przez mniej więcej takie sformułowania książka przypominała mi klimat przepiękne zobrazowany w Oskarowym filmie pt. „Green book” oraz w firmie „Piętno” z 2004 roku z Nicole Kidman i Anthonym Hopkinsem. Oglądaliście „Piętno”, „Green book”? Jeśli nie to dorzućcie te tytuły do Waszych planów filmowych. Naprawdę mocne, inteligentne kino opowiadające o Ameryce sprzed prawie wieku, gdy dyskryminacja rasowa osiągała po zniesieniu niewolnictwa swoje apogeum. Taaaak. Ten klimat Whitehead zdołał wyciągnąć na światło dzienne w kartach swojej powieści. Czytając przez skórę czułam duszność Harlemu, czułam strach. Mentalnie oglądałam się za siebie, zerkałam przez ramię, skradałam się do rogu ulicy sprawdzając, czy ktoś na mnie nie czyha. Degustowałam różne smaki. Wciągałam nosem zapachy papierosów, palonej na ulicach trawki i tańczyłam do przepięknej czarnej muzyki, którą słychać zewsząd. To wielka umiejętność posiadana przez pisarza, wciągnąć czytelnika w atmosferę powieści. Colsonowi Whitehead to się udało zrobić ze mną.

Książka składa się z trzech zatytułowanych części. Każda zawiera po osiem- dziewięć rozdziałów. Wszystkie z części opisują  inny etap życia głównego bohatera Raymonda Carneya. W części „Pick – up” umiejscowionej w 1959 roku dużo dowiadujemy się o życiu Raya,  o jego przeszłości, o jego doświadczeniach i trudnym dzieciństwie. Autor wprowadza nas w nastrój panoszący się w Harlemie. W części zatytułowanej „Dorwej” Ray jest już innym człowiekiem. Od części pierwszej minęło już parę lat. Został po raz drugi ojcem, przeprowadził się do bardziej przestronnego mieszkania i wiedzie mu się coraz lepiej. Nie z powodu sukcesu ze sklepem z wyposażeniem wnętrz, ale… nie o tym, nie o tym chciałam tu pisać😊. Część trzecia stanowi jakby zwieńczenie historii Raya, jego rodziny i trochę jakby osób, które go otaczały. Stąd też pewnie wiele mówiący tytuł części, a mianowicie „Wrzuć na luz” umiejscowionej w roku 1964. Bo „Jeśli chodzi o lewe interesy, Carney był tylko trochę szemrany…”. Na ostatnich stronach dużo się wyjaśnia. Do głosu dochodzi polityka, wiele czasu autor poświęca zamieszkom Afroamerykanów, a także tematom, które Ray doprowadza do końca, a nawet staje się członkiem Klubu Dumasa (ciekawe czy autor nazwę klubu zaczerpnął z hiszpańskiej powieści autorstwa Artura Péreza-Revertego z 1993 roku o tym samym tytule.)  

Niezwykle spodobał mi się rys historyczny książki. Fikcja przeplatająca się z rzeczywistością, jakby Whitehead chciał oddać hołd tej czarnej dzielnicy Nowego Jorku. Z zachwytem czytałam o Hotelu Theresa, który działał, a który do dzisiaj pełni rolę punktu orientacyjnego Nowego Jorku i został dodany do Krajowego Rejestru Miejsc Historycznych. Budynek nadal istnieje, chociaż pełni już inną funkcję. To właśnie w tym hotelu będącym przepięknym budynkiem (zerknijcie proszę do https://en.wikipedia.org/wiki/Hotel_Theresa ) zatrzymywali się znani i wpływowi czarni sportowcy, politycy, aktorzy, czy piosenkarze. Jak przeczytałam w „Rytmie Harlemu” „W hotelu nocowali wszyscy słynni murzyńscy sportowcy i gwiazdy filmowe, najlepsi śpiewacy i biznesmeni…” Zresztą autor nie wykorzystał hotelu tylko w tej powieści. Dużo wcześniej napisał do „The Now Yorkera” artykuł zatytułowany „The Theresa Job” („The New Yorker” z dnia 26 lipca 2021r.), który  opowiadał o napadzie na hotel w 1959 roku. Można przeczytać o budowie World Trade Center, o wojnie antynarkotykowej, czy o holdingu Van Wyck’ów tworzącym markę VWR, zasiewającym dzielnicę drapaczami chmur. Tak bardzo wkręciłam się atmosferą lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, że wyszukiwałam w Internecie zdjęcia mebli, które mogłabym znaleźć w sklepie u Carneya, a o których opowiadał z takim zacięciem i znajomością😊.

Bardzo spodobała mi się opisana relacja Raya z Freddiem. Taka męska, szorstka miłość. „Stworzyli własny żartobliwy język i sposób patrzenia na świat. Kiedy dzielili pokój, to było tak, jakby ich prywatna mitologia została wyryta na kamiennych tablicach przez tańczący ogień, zupełnie jak w Dziesięciorgu pryzkazań.”  Ray troszczył się o Freddiego, a Freddy też nie dałby skrzywdzić Ray’a.

Praktycznie książka nie ma wad. Ma same zalety. Gangsterka, muzyka, szemrane interesy, rodzina, trudne dzieciństwo, walka o równość tworzą niecodzienny obraz Ameryki ubiegłych lat. To wszystko napisane z namaszczeniem i ogromnym szacunkiem, a także dużym wyczuciem. Język, zwroty, tempo i sposób wysławiania się został odzwierciedlony brawurowo. „Rytm Harlemu” to nie książka o czarnych tylko dla czarnych. To książka dla każdego, kto lubi inteligentne i skłaniające do myślenia i zastanowienia się historie. To książka dla wymagającego czytelnika, któremu nie w smak pobieżne i płytkie fabuły. To powieść dla fanów literatury pięknej o moralności, o ograniczeniach i o marzeniach, które trudno jest spełnić. Szczerze polecam. Ta książka powinna znaleźć się jak najszybciej w Waszych planach czytelniczych!!!

Moja ocena 10/10.

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Zaś słońce wschodzi” Ernest Hemingway

ZAŚ SŁOŃCE WSCHODZI

  • Autor: ERNEST HEMINGWAY
  • Wydawnictwo: MARGINESY
  • Liczba stron: 256
  • Data premiery w tym wydaniu: 15.06.2022r.
  • Data pierwszego wydania polskiego: 1977r.
  • Data premiery światowej: 1926r.

Ernest Hemingway: pisarz, reporter i żołnierz I Wojny Światowej. O jego wojennych losach opowiada film biograficzny „Miłość i wojna” z 1997 roku z Sandrą Bullock oraz Chrisem O’Donnellem na podstawie książki o tym samym tytule autorstwa Jamesa Nagela i Henry’ego S. Villarda. Książki, w której znalazły się liczne przedruki pamiętników i listów Agnes von Kurovsky do Ernesta, a także jego listów do rodziców z roku 1918 z Włoch. Z czasów wojny, w której Hemingway został ranny. Książkę czytałam. Film też oglądałam. I pierwszy, i drugi utwór był ciekawym doświadczeniem. Mimo, że do fanów biografii i autobiografii nie należę😊. Tego jednak, że Hemingway był barwną literacką postacią odmówić mu nie można. Słysząc więc, że @wydawnictwomarginesy pragnie przybliżyć polskiemu czytelnikowi prozę tego wielkiego amerykańskiego pisarza w nowym wydaniu i w całkiem nowym tłumaczeniu nie wahałam się, by sięgnąć do „Zaś słońce wschodzi”, która debiutowała w tej wersji 15 czerwca br. Już sam tytuł różni powieść od przekładu Pana Bronisława Zielińskiego, który brzmiał „Słońce też wschodzi”. Zaś😉 samo wnętrze zachwyca nowym tłumaczeniem Macieja Potulnego, który wykonał kawał dobrej roboty tłumacząc w sposób bezpośredni, prosty, naturalny zachowując jednocześnie dynamiczność i męskość prozy autora. Tak!!! Zdecydowanie ta wersja bardziej przypadła mi do gustu.

Nikt nie czuje, że żyje na sto procent. Oprócz matadorów.” -„Zaś słońce wschodzi” Ernest Hemingway.

Czytając powieść ma się jednak wrażenie, że na sto procent żyją wszyscy jej bohaterowie. I Jacob Barnes, narrator powieści będący amerykańskim reporterem aktualnie przebywającym w Paryżu. I Robert Cohn, rozwodnik, ojciec trójki dzieci, który „(…) odkrył w sobie talent literacki. Napisał powieść, która naprawdę nie była aż tak zła, jak o niej pisali krytycy”. Tym bardziej Brett, lub Lady Ashley jak kto woli. Aktualnie się rozwodząca z Lordem Ashleyem, planująca poślubić Mike’a Cambella, a flirtująca z….  
Te i inne postaci stykają się w bohemii paryskiego życia w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Jeszcze nie odżałowali pierwszej wojny, a już analizują sytuację społeczno – polityczną, jakby przewidywali kontynuację konfliktu w kolejnej. Lubujący się w dobrej muzyce, dyskusjach do rana, uroczych kafejkach i paryskich barach. Uwielbiający podróże. Jakby kolejna wycieczka i zmiana miejsca pobytu miała zmienić ich charaktery, ich tożsamość, ich wygląd i zniwelować ich wady. Nadużywający alkoholu od rana, do samego wieczora.

Trudno obiektywnie ocenić mi tą klasyczną powieść. Dla mnie jest ona na wskroś Hemingwayowska. Dzięki wybitnej translacji Pana Potulnego wszystkie upodobania do krótkiej, zwięzłej retoryki autora zostały zachowane. Ostry i cięty język, nie tylko w męskim wydaniu to cecha charakterystyczna tej powieści.

Książka jest bardzo krótka, ma niecałe trzysta stron. Składa się z trzech części. Łącznie w niej zawarto dziewiętnaście rozdziałów. Opis świata czytelnik poznaje dzięki Jake’owi Barnesowi, który żyje, jak inni z dnia na dzień, nie martwiąc się o jutro, lubując się w nocnym życiu, korzystający z wszystkich ziemskich uciech. Jake jest bardzo dobrym obserwatorem. Idealnie opisuje świat, w którym się porusza. Wiernie oddaje rzeczywistość, czy to Paryża, czy Madrytu, czy hiszpańskich Fiest. Umiejętnie zwraca uwagę czytającego na konwenanse, na bardziej lub mniej właściwe jak na tamtejsze czasy zachowania. Korzysta z dobrodziejstw języka. Swego rodowego, francuskiego, a nawet hiszpańskiego, którego zwroty wtrąca to tu to tam. Dla mnie Jake to taki Ernie Hemingway. Na zabój nieszczęśliwie zakochany zawadiaka. Nadużywający alkoholu od wieków. Urzekający kobiety. Dający się lubić przez przyjaciół. Potrafiący rozstrzygać spory dzięki swej inteligencji.

Nie wiem w jakim stopniu autor był trzeźwy, gdy pisał „Zaś słońce wschodzi”. Jego umiłowanie do rumu znane było już w czasach, gdy tworzył. Wiem za to, że opisana historia jest bardzo żywa. Wydaje się nawet aktualna po prawie stu latach. To taka wersja mocno uspołeczniona i upolityczniona „Przyjaciół”, gdzie każdy z młodych bohaterów szuka sensu życia i ciągle ma przeświadczenie, że szczęście jest tuż tuż na wyciągnięcie ręki. Wyjątkowo spodobała mi się kreacja Lady Ashley. Angielki w obyciu i wyglądzie. Wyemancypowanej, znającej swoją wartość. Choć z drugiej strony ciągle czekającej na prawdziwe uczucie. Szukającej go. Trochę tragiczna postać w swej wesołości. Cały Hemingway!

Autor wykonał niezwykle reporterską robotę. Wspomniał o wielu faktach, które działy się naprawdę w okresie, w którym tworzył tą swoją pierwszą książkę. Wspomina o Tour de France, opisuje ze szczegółami hiszpańską fiestę i walki byków. Posyła swoich bohaterów na walkę bokserską Ledouxa z Kidem Francsem, która faktycznie odbyła się w 1925, czy chociażby wspomina fakt śmierci Williama Jenningsa Bryana z 1926 roku. Te prawdziwe fakty wzmacniają realność przekazu i dowodzą, że mimo literackiej ścieżki, którą wybrał Hemingway, autor był przede wszystkim reporterem.

Męskie, mocne, inteligentne pisarstwo z alkoholizmem i beznadziejnością życia młodych w tle. Piękni trzydziesto i dwudziestoletni nie potrafiący sobie znaleźć miejsca w życiu. Szukający ciągłych podniet, których niemało. Literatura piękna  w estetycznym wydaniu i w wybitnym tłumaczeniu. Szczerze polecam.

Moja ocena: 8/10

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od Wydawnictwa Marginesy, za co bardzo dziękuję.

„To jeszcze nie koniec” Egan Hughes

TO JESZCZE NIE KONIEC

  • Autorka: EGAN HUGHES
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 416
  • Data premiery: 29.06.2022r.

To jeszcze nie koniec” Egan Hughes jest trzecią książką od @WydawnictwoAlbatros, której recenzja już za mną i która debiutowała na polskim rynku w dniu 29 czerwca br. Mimo, że jest to debiut autorki to do jej sięgnięcia zaciekawiła mnie tematyka związana z gaslightingiem. Dla tych, co sformułowanie jest nowe pozwolę sobie zacytować, że jest to „(…) forma psychologicznej manipulacji, w której osoba lub grupa osób umyślnie tworzy w osądzie ofiary wątpliwości wobec własnej pamięci czy percepcji, często wywołując u niej dysonans poznawczy i inne stany, takie jak niskie poczucie własnej wartości. Za pomocą zaprzeczania, kłamania, wprowadzania w błąd, sprzeczności i dezinformacji gaslighter próbuje zdestabilizować psychicznie ofiarę i podważyć jej przekonania. Służy temu szeroki wachlarz zachowań: od zaprzeczenia przez sprawcę, że doszło do poprzednich nadużyć, aż po inscenizację dziwnych wydarzeń przez sprawcę z zamiarem dezorientacji ofiary. Termin powstał po premierze amerykańskiego dramatu psychologicznego z 1944 roku „Gaslight” (w Polsce znany jako „Gasnący płomień”), w którym główny bohater próbuje roztoczyć nad niedawno poślubioną żoną kontrolę poprzez wmawianie jej czynów i stanów, które są sprzeczne z rzeczywistością.” (cyt. za https://pl.wikipedia.org/wiki/Gaslighting z 18.07.2022r.). Mechanizm stary jak świat, choć mało znany termin. Idealnie zobrazowany w firmie pt. „Dziewczyna z pociągu”, który ciągle pobrzmiewa w mojej głowie. Czytaliście „To jeszcze nie koniec” ? Oglądaliście „Dziewczynę z pociągu”?

Osoba, którą kochasz, staje się twoim światem, a wszystko, co powinno pójść dobrze, idzie źle. Podkrada się do ciebie niepostrzeżenie, aż zabrniesz za daleko, że nie jesteś w stanie odnaleźć drogi powrotnej. Nazywają to ograniczeniem wolności partnera…” – „To jeszcze nie koniec” Egan Hughes.

A wszystko zaczęło się jak w bajce. Tak jak zwykle się zaczyna.

Rob Creavy. Przystojny, szarmancki, inteligentny. Rozkochujący w sobie kobiety na zawołanie. Stał się w pewnym momencie oprawcą, kłamcą, manipulatorem, zdrajcą. I gdy Mii wydaje się, że nic dobrego jej już nie spotka, podejmuje walkę, z której wychodzi zwycięsko. Odchodzi od niego. Stara się o zakaz zbliżania i przeprowadza rozwód. Bajka nie kończy się happy endem. Kończy się jednak spokojem. Upragnionym spokojem dla maltretowanej psychicznie żony. I gdy odnajduje się spokój u boku nowego mężczyzny, jej życie pęka jak bańka mydlana. Rob Creavy ponownie zamiesza jej w życiu. Tym razem swoją śmiercią, którą poniósł z broni palnej na swojej łodzi. Czy Mia potrafi udźwignąć brzemię podejrzanej za śmierć byłego męża? Czy uda jej się oczyścić swe imię?

Książka składa się z dwóch części. W części pierwszej poznajemy historię Mii i Jess. Relacja w tej części jest pierwszoosobowa. To dzięki tej intymnej, osobistej relacji czytelnik zaczyna rozumieć siłę Roba i zaczyna dostrzegać jego manipulacje. Autorka zobrazowała go jak Doktora Jekyll i pana Hyde’a. psidła. Jak pająk. Druga część zawiera wydarzenia „Przed” i „Po”. Okres „przed” to czas żeglowania w roku 2015, gdy już minął okres miodowy. Czas „po” to wszystko, co wydarzyło się, gdy Rob przestał już mieć władzę nad swoją byłą żoną. Chociaż;

Żywy czy martwy. Rob nadal wpływał na moje emocje i nienawidziłam go za to.” – „To jeszcze nie koniec” Egan Hughes.

Zaletą jest wprowadzenie kolejnych kobiet, na życiu których Rob odcisnął piętno. Ciekawą bohaterką okazała się Sky, a jeszcze ciekawszą Rachel. Każda z nich z Robem miała inne doświadczenia, każdą inaczej zauroczył. Części poświęcone Sky były wyjątkowo dobrze napisane, gdyż obrazowały w sposób oczywisty mechanizm wykorzystywania i podporządkowywania sobie ofiar przez głównego bohatera. Doceniam również ukazanie przez autorkę mechanizmów z okresu dorastania, które znacząco wpłynęły na dorosłe życie Mii, na jej decyzje.

Dawno temu uznałam, że częścią małżeństwa są dramaty rozgrywające się za zamkniętymi drzwiami. W dzieciństwie, leżąc w łóżku, słuchałam podniesionych głosów, ojca szydzącego z mamy, która z rzadka tylko odpowiadała wybuchem.” – „To jeszcze nie koniec” Egan Hughes.

Dorastanie w takim środowisku, traktowanie pewnych sytuacji jako norma powodują, że kobieta nie sposób zachowania partnera gloryfikuje, tłumaczy na wszystkie możliwe sposoby. Nie zauważa pewnych sygnałów, lub je, bardziej lub mniej świadomie, bagatelizuje. Wyzbycie się tej nabytej w okresie dorastania umiejętności jest bardzo trudne i często czasochłonne. Dopiero z perspektywy czasu można docenić jak bardzo się mylimy, jak długo tkwiłyśmy w błędzie.

Sama książka jednak mnie nie zachwyciła, mimo ciekawych i dobrych momentów, o których wspomniałam powyżej. Jest to jednak lekki thrillerek, który zawiódł mnie powierzchownością opisania problemu związanego z  gaslightingiem. Mechanizm ten znacznie lepiej został przedstawiony w filmie pt. „Dziewczyna z pociągu”, o którym wspomniałam na początku mego wpisu. Autorka nie wykorzystała potencjału, który stanowił Rob Creavy. Jego postać dawała tyle możliwości. Hughes skupiła się bardziej na odkryciu, kto stoi za jego śmiercią, niż kim tak naprawdę był i co tak naprawdę złego zrobił. Parę momentów kompletnie mnie nie przekonało. Katharsis i nawrócenie wydały mi się bardzo naciągane. Nagła słabość tym bardziej. Szczególnie, że manipulatorzy czerpią siłę z gnębienia, ciągłego gnębienia. I nie potrafią przestać, póki nie zniszczą kolejnej ofiary.

Ciekawa fabuła. Ciekawa historia. Jak na debiutancką książkę to dość przystępny efekt. Nie zachwyca, ale też nie mierzi, nie zawodzi za bardzo. Kolejna historia, w której jednak trochę zabrakło emocji.

Moja ocena 6/10.

Za książkę bardzo dziękuję Wydawnictwu Albatros.

„Mała niespodzianka. Dwóch starszych panów i niemowlę, czyli jak Hendrik i Evert wpadają w kłopoty” Hendrik Groen

MAŁA NIESPODZIANKA. DWÓCH STARSZYCH PANÓW I NIEMOWLĘ, CZYLI JAK HENDRIK I EVERT WPADAJĄ W KŁOPOTY

  • Autor: HENDRIK GROEN
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 288
  • Data premiery: 29.06.2022r.

W notce biograficznej na początku książki przeczytałam, że „Hendrik Groen to pseudonim autora, który skrzętnie ukrywa swoją tożsamość. Jego pierwsza, opublikowana w 2014 roku, książka, „Małe eksperymenty ze szczęściem. Sekretny dziennik Hendrika Groena, lat 83 i ¼”, okazała się olbrzymim sukcesem; wydano ją w 35 krajach, nakręcono na jej podstawie serial telewizyjny i wystawiono sztukę teatralną…” Te informacje podsyciły tylko mój apetyt i wzmogły oczekiwania co do debiutu z 29 czerwca br. od @WydawnictwoAlbatros. „Mała niespodzianka. Dwóch starszych panów i niemowlę, czyli jak Hendrik i Evert wpadają w kłopoty” Hendrik Groen po opisie jawiła mi się jako lekka książeczka, o dwóch starszych panach, w której ogromne znaczenie odgrywa komedia pomyłek, gagi sytuacyjne i dziwne zbiegi okoliczności. Liczyłam na pomieszanie z poplątaniem, a otrzymałam….

Trzeba uważać, staruszku – rzuciła gruba blondynka w legginsach.
  – Bardzo panią przepraszam, tłuścioszku – odpowiedział uprzejmie…” -„Mała niespodzianka. Dwóch starszych panów i niemowlę, czyli jak Hendrik i Evert wpadają w kłopoty” Hendrik Groen.

Już widzę, jak ktoś kulturalnie odzywa się do mnie w te słowa😊. Gromy by padały z nieba, bo chyba zamieniłabym się w Thora z tej złości😉.

I faktycznie nonszalancji i kultury głównym bohaterom odmówić nie zgoła. Zachowują holenderski sznyt nawet w najmniej oczekiwanych i oczywistych sytuacjach. A przygód odmówić im też nie sposób. Wszystko zaczyna się pewnego dnia, gdy w drodze na cotygodniowe szachy do Hendrika Groena jego przyjaciel Evert Duiker postanawia dla żartu „pożyczyć” sobie wózek dziecięcy. I to nie byle jaki, gdyż z prawdziwym, żywym niemowlakiem. Mały żarcik staje się więc początkiem ogromnej holenderskiej afery, w którą zaangażowana zostaje Pani Burmistrz, kilka zastępów policji, szkolny woźny, a także osobista sąsiadka Hendrika Pani Gerda von Duvensbode.

Autora muszę pochwalić za konstrukcję książki. I jest to prawie jedyna zaleta tej niedługiej publikacji. Fabuła zamieszczona została w dziewięćdziesięciu trzech rozdziałach. Na początku każdego z nich autor zamieścił godzinę i miejsce akcji. Wszystko to, co dzieje się poza mieszkaniem Hendrika relacjonowane jest z perspektywy narracji trzecioosobowej. To co wydarza się w życiu obu Panów, Hendrik opisuje samodzielnie w pierwszej osobie liczby pojedynczej.  Dość dobrze czytało się fragmenty z sąsiadką Gerdą. I duży plus za odzwierciedlenie holenderskiej rzeczywistości. Ta poprawność polityczna, te parytety płciowe, ta naturalna wielokulturowość. To elementy, które doceniłam w tej publikacji.

Spodziewałam się lotnej książeczki, w której geriatryczny humor nie pozwoli mi jej odłożyć, aż do ostatniej strony. Autor zafundował mi wymuszony humor, publikację wspartą na dotychczasowym sukcesie i znajomości bohaterów, którzy zapewne, w pierwszej części wypadli znacznie lepiej, niż w czwartej odsłonie. Nawet kot Bas nie uratował sytuacji, a słabość do zwierzęcych bohaterów drugiego planu mam ogromną. Komizm sytuacji odebrałam jako nieszczery. Motywację Everta do „użyczenia” sobie wózka dziecięcego jako udawaną, a poczynania holenderskiej policji i magistratu dolały już przysłowiowej oliwy do ognia. Po przeczytaniu pozostał, zawód i niesmak. Okazuje się, że nie dla każdego humor Hendrika Groena.

Moja ocena 4/10.

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.