„Sto kwiatów” Genki Kawamura

STO KWIATÓW

  • Autor: GENKI KAWAMURA
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 256
  • Data premiery :19.03.2024
  • Data premiery światowej: 1.05. 2019

Sto kwiatów” to druga książka napisana przez Genki Kawamurę autora rewelacyjnej powieści „A gdyby tak ze świata zniknęły koty”, o której również przeczytacie na moim blogu czytelniczym😏. Pozycja wydana została w roku 2024 w ramach „Serii z żurawiem” marki  Bo.wiem należącej do  Wydawnictwa Uniwersytetu JagiellońskiegoI tak jak w poprzednich książkach podobała mi się okładka zaprojektowana przez Małgorzatę Flis, z którą jako jedyną twórczynią okładek chciałabym się spotkać osobiście🤪 i uścisnąć jej dłoń za tak rewelacyjną kreskę. Uwaga, którą Wydawca poświęca okładkom dobrze o nim świadczy. W tej serii nie znajdziecie na okładce wykupionych zdjęć ogólnodostępnych, które może również użyć inne wydawnictwo. Do tego Wydawnictwo w serii dodaje skrzydełka, na których znajdziecie krótką notkę o autorze, o samej serii (tylne skrzydło), i opinie o książce (na przednim skrzydle). Kartki mają sporą gramaturę, przez co książka wydaje się bardziej pojemna niż wskazuje na to ilość stron. Czcionka jest idealnej wielkości i wyrazistości. Nawet mając istotną wadę wzroku można ją czytać bez zbytniego wysiłku. 

Isumi Kasai mieszka w Tokio ze swoją ciężarną żoną Kaori. W trakcie coraz rzadszych pobytów u swej matki uzmysławia sobie postępującą u niej demencję. Yuriko coraz gorzej zaczyna sobie radzić z codziennością. Staje się i dla siebie, i dla innych zagrożeniem. 

Na początku myślałam, że to powieść o demencji, o utracie pamięci. O tym, jak trudno pogodzić się bliskim z tego typu odchodzeniem najbliższych. Gdzieś w środku uzmysłowiłam sobie jednak, że to powieść o matce w jej różnych odsłonach. W jej czasach młodości, gdy przeciwstawiła się rodzicom i urodziła samotnie syna. W czasach jej samotnego młodego macierzyństwa. W czasach, gdy musiała odrzucać każdą możliwość osobistego szczęścia i w czasie, gdy silnie pragnąc miłości zostawiła syna będącego w wieku gimnazjalnym. Aż wreszcie w czasie, gdy już z tej matki niewiele zostało ze względu na trudności z pamięcią. 

Książka podzielona jest na piętnaście rozdziałów składających się z krótkich części. Pisana jest z perspektywy Isumiego. Czytelnik patrzy na jego matkę jego oczami, ocenia ją jego emocjami, słyszy jego uszami. Jako przeciwwagę dla punktu widzenia syna Genki Kawamura niektórych miejscach opisał zdarzenia, w których uczestniczy tylko Yuriko tym samym przybliżając czytelnikom problem z utratą pamięci, a także osobistą relację Yuroko zapisaną w jej pamiętniku, który wpadł w ręce jej syna. I mimo, że książka nie jest obszerna to porusza bardzo wiele wątków. Autor kompleksowo zaopiekował temat związany z funkcjonowaniem osoby borykającej się z utratą pamięci, a także funkcjonowaniem, trudnym funkcjonowaniem jej bliskich. 

Dla mnie to bardzo przejmująca historia napisana w pięknym stylu. Jak zwykle w trakcie czytania na pierwszy plan wysunęła mi się prostolinijność narracji, azjatyckie odwzorowanie relacji międzyludzkich opartych na szacunku i w komunikacji, i w codziennym traktowaniu czy nawet postawie ciała. Mimo, że dotyka prawd egzystencjalnych została napisana w sposób bardzo liryczny, delikatny. Tym samym Kawamura udowadnia, że mówić o trudnych, ważnych sprawach można w bardzo delikatny sposób. 

Zdecydowanie książka dla fanów literatury japońskiej, azjatyckiej. Dla czytelników uwielbiających nieoczywistą literaturę piękną, która mimo, że prezentowana w skondensowanej formie potrafi poruszyć nawet najgłębiej ukryte uczuciowe struny. Miłej lektury! 

Moja ocena: 8/10

Książka wydana została nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem.

„Kornik” Layla Martínez

KORNIK

  • Autorka: LAYLA MARTÍNEZ
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 128
  • Data premiery : 15.02.2024
  • Data premiery światowej: 2.11. 2021

Debiutancka książka „Kornik” autorstwa hiszpańskiej redaktorki i aktualnie pisarki wydana została przez Wydawnictwo Bo.wiem należące do  Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego  w ramach rewelacyjne „Serii z żurawiem”. I jak to przy okazji tej serii nie mogę nie pochylić się nad okładką projektu Małgorzaty Flis. Idealnie oddaje demoniczny charakter powieści, w której centralne miejsce zajmuje babka i wnuczka. A echem odbija się postać córki babki i matki wnuczki😏. 

(…) Cała ta gadka, że dziecko samo wyszło na ulicę i nikt go już potem nie widział. Nie wierzcie w nic, co powiedziała. Udaje taką, co to nie skrzywdziłaby nawet muchy, a idioci wierzą w każde jej słowo. Posłuchajcie mnie, bo wiem, co ma w środku, mówiłam już. Wiem, co ludzie mają w środku. (…) Wiem, kiedy ludzie kłamią, kiedy pragną czegoś, czego nie powinni, kiedy zazdroszczą i zawiszczą nawet własnym dzieciom i rodzeństwu. Widzę cienie, które w sobie noszą.” – Kornik” Layla Martínez. 

Co byście zrobili, gdybyście się dowiedzieli z rodzinnej historii, że Wasz dziadek czy pradziadek żył w kobiecej niedoli? Co byście pomyśleli? 

Z takim dylematem musiała się zmierzyć sama Layla Martínez, która dzięki opowieściom jej babci dotknęła historii nietuzinkowej swych przodków. Historii, która została opowiedziana w „Korniku”. Bo to nie tylko historia dwóch kobiet, choć narracja jest naprzemienna, raz pisana z perspektywy babki, raz wnuczki. To historia złożona. Historia domu, w którym zadziały się złe, niesprzyjające wydarzenia. Domu trawiącego przez nieszczęścia, przez wspomnienia, przez jestestwa, które kiedyś w nim zamieszkały, a którymi on teraz oddycha, we wspomnieniach. To opis rodziny, z jej przywarami, trudnymi relacjami. To nie historia zaginionego dziecka pilnowanego przez wnuczkę. To historia starych niewyleczonych ran. Wzajemnego niezrozumienia. 

(…) Wszyscy wiedzą, że nieszczęście się przykleja, a nikt go u siebie nie chce. Jeszcze się przylepi do ciebie i będziesz musiał kombinować, jak się go pozbyć.” – Kornik” Layla Martínez. 

Najmniej ważna w powieści jest fabuła, chociaż Martínez opowieść o jej rodzinie wplotła w bieżące wydarzenia, które dzieją się w rodzinnej wsi, gdy opiekująca się dzieckiem Jarabo, miejscowych bogaczy wnuczka zostaje oskarżona o jego uprowadzenie czy nawet morderstwo. Najważniejsza jest narracja, która jest swoistego rodzaju głównym bohaterem powieści. Bo to właśnie z tej narracji (raz babki, raz wnuczki) czytelnik dowiaduje się o losach, które wystąpiły w rodzinie. O biedzie. Ogromnej, nie do wyobrażenia. O ojcu babki, który czerpał zyski z nierządu. O tych nieszczęsnych kobietach. O wojnie domowej, które odebrała babce dzieciństwo, bezpowrotnie. O służących wyzyskiwanych przez swych pracodawców. Też o nieszczęśliwej miłości (mąż babki, mąż Emilii, czy niedoszli mężowie matki wnuczki). To narracja nadaje sens powieści. Choć podjęte w niej tematy są niezwykle trudne. Opisują różne skomplikowane wątki. Jak sieroctwo. Jak skomplikowana relacja matki z córką, babki z wnuczką. Zresztą babka mówi o niej „wnuczka”, a ona mówi o swej babci „babka” lub „stara”. W wielu miejscach z tej narracji wyziera nienawiść i to w wielu płaszczyznach. Możliwe, że dlatego mi dość trudno się czytało tę lekturę. 

Wątek duchowości, zabobonów był mi całkiem zbędny. Uważam, że niejednokrotnie skomplikował i tak trudną opowieść. Zarówno babka, jak i wnuczka wierzyły w obecność tych „trzecich” w domu, które go trawią i trawiły jak tytułowy kornik, aż cały trząsł się w fasadach. Trudno było mi się ustosunkować, czy to oznaki obłędu obu narratorek, czy oniryzm, który jakoś do mnie nie przemówił. 

Narracja sama w sobie nie jest skomplikowana, mimo trudnej i wielowątkowej treści. Łącznie powieść mieści sobie dziesięć rozdziałów. Jak już wspomniałam w kolejnych rozdziałach raz opowiada historię babka, raz ze swej perspektywy relacjonuje wnuczka. Robi to jednak w tak niecodzienny i starodawny sposób, że w momentach, gdy wspomina o telefonie komórkowym nie mogę uwierzyć, że nie żyła pięćdziesiąt lat temu. Za mała jak dla mnie różnica jest między narracją babki a wnuczki. Nie widać kompletnie różnicy wieku, która powinna być spora. Tym bardziej, że babka obrazowana jest jako staruszka mająca problemy z chodzeniem. 

Dla mnie to bardziej stadium samotności. Ogromnej samotności. Stadium niespełnionych miłości i niedokończonych żyć. Bo obie niby żyją obok siebie, a jakby były już duchami… 

Moja ocena: 6/10

Książkę wydało Wydawnictwo Bo.wiem.

„Zeznanie” John Grisham

ZEZNANIE

  • Autor: JOHN GRISHAM
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 512 
  • Data premiery w tym wydaniu: 25.09.2024
  • Data 1. wyd. pol.: 7.06.2011
  • Data premiery światowej: 26.10.2010

25 września br. wydana została nakładem Wydawnictwo Albatros szósta powieść Johna Grishama, o której przeczytacie na moim blogu czytelniczym. Poprzednie to: „Wyspa Camino”, „Wichry Camino”, „Czas łaski”, „Bractwo” oraz „Lista sędziego”. „Zeznanie” światową premierę miało czternaście lat temu. Okazuje się jednak, że thrillery prawnicze Grishama są ponadczasowe. Historie w nim opisane są wieczne. I sprawcy, i ofiary, i prawnicy, i sędziowie nie za bardzo się zmieniają wraz z upływem lat. 

(…) Nigdy nie było przypadku, żeby detektyw albo prokurator zostali postawieni w stani oskarżenia za pomyłkę sądową. (…) Można wnieść przeciwko nam pozew cywilny, ale to bardzo mało prawdopodobne. Poza tym jesteśmy ubezpieczeni przez miasto. Przestań się martwić. Jesteśmy teflonowi.” –Zeznanie” John Grisham. 

I trochę o tym jest ta niedawna premiera książkowa. O tym jak bezkarni czują się sędziowie, prokuratorowie, gubernatorzy, czy sędziowie przysięgli skazując kogoś na śmierć. O tym jak miło można spędzić czas na polu golfowym lub na spotkaniu biznesowym z głównym sponsorem kampanii gubernatorskiej przeszłej i przyszłej, gdy do podania środka wywołującego śmierć w celi śmierci pozostało niewiele czasu, a prawnicy skazanego bombardują wszystkie organy nowymi dowodami. To wszystko Grisham opisał z punktu widzenia Donté Drumma, chłopaka osadzonego na dziewięć lat z perspektywy czterech ostatni dni jego życia oraz jego rodziny i zespołu prawników występujących po dwóch stronach barykady. Skazanego za Travisa Dale’a Boyette’a, który po diagnozie śmiertelnego glejaka dzieli się z pastorem Keithem Schroederem informacją, że tak naprawdę tylko on wie, gdzie znajduje się ciało białej dziewczyny, cheerleaderki Nicole Yarber, zaginionej w 1998 roku. 

Życie Robbiego, tak jak jego osobowość, było chaotyczne, bulwersujące – tkwił w stałym konflikcie ze sobą i z innymi – ale nigdy nie było nudne. Za plecami często nazywano go Robbiem Furiatem. A kiedy pił coraz więcej, doszło do tego Robbie Flaszka. Jednak pomimo rozgardiaszu, kaców, szalonych kobiet, afer z nieuczciwymi współpracownikami i chwiejnej sytuacji finansowej, na przekór lekceważącemu stosunkowi do niego władz miasta, Robbie Flak co rano docierał do budynku dawnej stacji kolejowej z mocnym postanowieniem, że poświęci ten dzień walce dla dobra prostych ludzi. I nie zawsze czekał, aż oni go znajdą. Jeśli dobiegły go słuchy o jakiejś niesprawiedliwości, często z własnej inicjatywy wskakiwał do samochodu i jechał, by się tym zająć. Ten niezmordowany zapał do wojowania ze złem doprowadził go do najsłynniejszej sprawy w jego karierze zawodowej.” – „Zeznanie” John Grisham. 

Choć Robbie Flak, który broni Drumma do samego końca nie jest może prawnikiem urzekającym jak Matthew McConaughey grający Jake’a Tylera Brigance w „Czasie zabijania”, filmie z 1996 roku. I w jednym, i w drugim utworze zobrazowano sprawdzające się motywy; rasizm, białą ławę przysięgłą występującą w sprawie czarnego oskarżonego, zadufanego w sobie prokuratora i niesprawnie działający amerykański system sprawiedliwości. Lecz w przypadku „Zeznania” dochodzi jeszcze dyskusja i wewnętrzne rozdarcie w sprawie kary śmierci i tego, ile w ten sposób niewinnych osób straciło życie. 

John Grisham ciekawie skonstruował ten thriller. Książka składa się z 43 rozdziałów i trzech części. Rozdziały są ponumerowane zaś części zatytułowane. Kolejne tytuły to: „Zbrodnia”, „Kara” i „Oczyszczenie”. W wielu miejscach pisarz przedstawił obrazowo nastroje panujące w Teksasie, który „lubi zabijać ludzi”. Zobrazował obłudę tych, co powinni domniemywać niewinności do samego końca. Zakończenie jest bardzo ciekawe. Nie tak oczywiste jakby się mogło wydawać. Grisham z werwą przedstawił walkę Flaka do końca o odroczenie kary śmierci, by można byłoby zbadać prawdomówność umierającego na glejaka Boyette’a. Dużo się więc dzieje, a napięcie wzrasta ciągłym przypominaniem czytelnikowi, ile jeszcze zostało czasu skazanemu na karę śmierci przed jej wykonaniem. 

(…) Zegar na ścianie, jedyny który się liczył, wskazywał siedemnastą czterdzieści trzy…” – „Zeznanie” John Grisham. 

Pastor Keith Schroeder powiedział; „(…) Taka już jest natura ludzka. Kiedy konfrontujemy się z własną śmiertelnością, myślimy o życiu wiecznym…” I o ile obecność pastora w fabule ze względu na pomysł na nią wydaje się w pełni uzasadniona. To kompletnie nie rozumiem skąd myśl Grishama, by tak bardzo ją rozbudować. Dla mnie Schroedera było zdecydowanie za dużo. Tak samo jak fabuły i wątków, które toczyły się po dniu, w którym wykonano karę śmierci. Ostatnie 150 stron praktycznie przemęczyłam. 

Moja ocena: 6/10

Książka powstała we współpracy z   Wydawnictwo Albatros.

„Wyspa bijących serc” Laura Imai Messina

WYSPA BIJĄCYCH SERC

  • Autorka: LAURA IMAI MESSINA
  • Wydawnictwo: GRUPA WYDAWNICZA RELACJA
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery : 15.02.2024 

  • Data premiery światowej: 1.11. 2022

Wydawnictwo Relacja wydało ostatnio bardzo interesujące pozycje, do których sięgnęłam sama w ramach moich prywatnych planów czytelniczych. Wspomnę o twórczości Toshikazu Kawaguchi („Zanim wystygnie kawa”, „Zanim wystygnie kawa. Opowieści z kawiarni”, „Zanim wyblakną wspomnienia”) oraz o powieści autorstwa Sanaki Hiiragi pt. „Fotograf utraconych wspomnień”. Wszystkie te cztery publikacje bardzo mi się podobały👍. Gdy przeczytałam na portalu LC recenzję do książki „Wyspa bijących serc” Laury Imai Messiny postanowiłam również z nią się zapoznać w księgarni  Legimi. Interesowało mnie czy absolwentka wydziału literatury na Uniwersytecie Rzymskim „La Sapienza”, Włoszka z pochodzenia, która w wieku dwudziestu trzech lat przeprowadziła się do Tokio, będzie w stanie oddać tę specyfikę w relacjach międzyludzkich, która kształtuje świat azjatycki. I z tej ciekawości właśnie pojawił się pomysł zapoznania się z lutową premierą wydawnictwa pt. „Wyspa bijących serc”. 

– Koniec ma gdzieś to, jak wszystko się zaczęło (…) Jedyne, co może coś zmienić, to wiara: jeśli wierzysz w szczęście na tyle, by wyobrazić sobie, że jest prawdziwe, to ono prędzej czy później cię odnajdzie.” – Wyspa bijących serc” Laura Imai Messina. 

Czterdziestoletni Shūichi odkrywa, że jego matka przez lata dbała o to, by żadne złe i trudne wspomnienie z dzieciństwa nie zakorzeniło się na stałe w pamięci jej syna. Mimo licznych blizn wywoływanych przez dziecięce tragedie, jego matka stale im zaprzeczała. Skończony wypadkiem zjazd na rowerze, czy zgubiony ulubiony miś, a nawet śmierć domowego kota, którego ciało widział Shūichi, było kładzione na karb jego wybujałej wyobraźni. Sytuacja się komplikuje, gdy Shūichi dostrzega w domu tajemniczego chłopca, który pojawia się znikąd i przemieszcza się po domu jego zmarłej matki. Zaczyna się zastanawiać nad tym, co jest prawdziwe, a co nie. Skąd się biorą wspomnienia i dlaczego jego matce zależało, by wyeliminować z jego pamięci te bolesne. 

Znacie taką jednostkę chorobową jak zespół złamanego serca? Ten stan u siebie diagnozuje główny bohater, Shūichi, który stracił syna w wyniku wypadku na basenie, wskutek czego rozstał się z żoną. Shūichi próbuje nadal żyć. I o tej jego podróży z otępienia, ze stanu, w którym zapominał i chciał zapomnieć jest ta wspaniała książka👍. 

Bardzo obawiałam się publikacji autorstwa Laury Imai Messina. Nie ukrywam, że zadziałało u mnie stereotypowe myślenie. Założyłam, że Włoszka z urodzenia i pochodzenia, nawet jeśli zamieszkała w Tokio, nie będzie w stanie oddać tej specyfiki świata azjatyckiego, z jego uległością, niespiesznością, szacunkiem do tego, co go otacza. Nic bardziej mylnego. Messina z myślą przewodnią powieści poradziła sobie wyśmienicie. Jej obcojęzyczność przyczyniła się nawet do tego, że publikacja wzbogacona została o treści, których nie spotkałam do tej pory w przeczytanych azjatyckich prozach. Urzekł mnie wątek ideogramów, które pod płaszczykiem uczenia Kenty autorka przemyca w treści. Dowiedziałam się między innymi, że niektóre japońskie znaki składają się jakby z innych. To przyczynia się do szukania ukrytych treści. 

– Jeśli zapiszesz słowo „tombiki”, zobaczysz, że składa się z kanji oznaczających „przyjaciela” i „ciągnąć”(…) Czyli to trochę tak, jakby zmarły w tym dniu mógł pociągnąć za sobą do grobu swoich przyjaciół.” – Wyspa bijących serc” Laura Imai Messina. 

Ze względu na tytuł książki przewodnim wątkiem jest kwestia bijących serc. Dowiedziałam się między innymi jak często średnio bije serce osób starszych i dzieci. 

Serce pięciolatka bije z prędkością od siedemdziesięciu pięciu do stu piętnastu uderzeń na minutę. U osób starszych spowalnia do sześćdziesięciu. Jeśli żyjemy wystarczająco długo, nasze serce przemierza trasę ciągnącą się na trzy miliardy uderzeń.” – Wyspa bijących serc” Laura Imai Messina. 

Sama tytułowa Wyspa bijących serc jako miejsce pojawia się dopiero po dwusetnej stronie. W poprzedniej części powieści wybrzmiewa tylko echo jej istnienia. 

Laura Imai Messina zadbała również o to, by czytelnik zdobył wiedzę jak w innych językach brzmi serce. To ciekawy element książki wzbogacający moją wiedzę i rozumienie różnic językowych dla polskiego „puk, puk” lub jak twierdzi autorka „bum, bum”. Którą polską formę bardziej lubicie? 

(…) po niderlandzku boenk boenk, boem boem, klop klop, a po duńsku dunk dunk, bank bank. W Estonii jego dźwięk to tuks tusk, we Włoszech tu tump. Francuzi mówią boum boum, Niemcy ba – dumm, bumm bumm, poch poch. Dla Greków serce robi duk-duk, w Korei dugeun dugeun i kung kung. Po hebrajsku bum – búm, w Tajlandii toop toop. (…) za to po polsku bum bum, bu -bum, a po portugalsku tun-tun. Niektóre są do siebie bardzo podobne, ale wymowa w każdym przypadku jest nieco inna.” – Wyspa bijących serc” Laura Imai Messina. 

Książka składa się z trzech części. Poszczególne fragmenty osadzone są kolejno w porach roku; lato, jesień, zima. W ostatniej części autorka wreszcie zabiera czytelnika na Wyspę bijących serc, w których jest Pokój serca, Pokój odsłuchu i Pokój nagrań. I w tym Pokoju odsłuchu właśnie odnalazł przeogromny skarb Shūichi, jedno szczególne bijące serce, a raczej jego dźwięk. Zresztą sam pomysł na bibliotekę serc zachwycił mnie niewiarygodnie. Tak głęboko chciałam w to miejsce uwierzyć, że przeczesałam Internet w poszukiwaniu potwierdzenia, że to specjalne miejsce istnieje. Ze zdziwieniem odkryłam, że Archiwum bijących serc to nie wytwór fantazji autorki. To miejsce jest i jest godne odwiedzenia. Mieści się na wyspie na japońskim Morzu Wewnętrznym zwanej Neoshima. Z oficjalnej strony dowiedziałam się (źródło: https://benesse-artsite.jp), że Les Archives du Cœur”, autorstwa Christiana Boltańskiego, na stałe mieści nagrania bicia serc ludzi na całym świecie. Christian Boltanski rejestruje te uderzenia serca od 2008 roku. Nagrania mogą być słuchane przez odwiedzających. Tutaj można również nagrać własne bicie serca. Wyobrażacie sobie być tam choć raz w życiu! Cudownie byłoby usłyszeć bicie serca bliskiej osoby w chwili, gdy już jej nie ma wśród nas. Cudownie…. 

Wracając do publikacji to konstrukcja bardzo przypadła mi do gustu. Zatytułowane części również podane w ideogramach z cytatami na samym początku odnoszącymi się do przedstawionych w danych fragmentach treści. Dodatkowo przed każdym rozdziałem znajduje się krótki opis stanowiący przedsmak tego o czym będzie w poszczególnym fragmencie, np. „O zaufaniu, które według Kenty było tylko słowem.” Przeplatające się równolegle trzy historie wzmagały moją ciekawość. Perypetie Shūichi i jego nieoczekiwaną znajomość z Kentą, a także z Sayaką obserwujemy na przemian z historią przyjaźni dwóch chłopców; ośmioletniego i sześcioletniego obchodzących urodziny w tym samym dniu, tj. siedemnastego czerwca oraz podróży starszej kobiety do Teshimy, w której znajduje się biblioteka bijących serc. Długo czekałam, by odkryć, jaki związek mają ze sobą tak przedstawione historie. Rozstrzygnięcie mnie nie zawiodło. Czułam się wyjątkowo czytając finał opowieści razem z Epilogiem.

To wartościowa powieść opisana w bardzo delikatny sposób z wielką atencją. Autorka zadbała, by wszystko wątki spięły się ze sobą. Zadbała o to, by czytelnik poznając życie głównego bohatera rozumiał jego uczucia, jego tęsknotę, żal, gorycz, brak gotowości do pchania życia do przodu. Jego transformacja została pokazana bez pośpiechu. Wszystko działo się w odpowiednim tempie. Zlepki wydarzeń, które wpłynęły na wychodzenie z kokonu przez Shūichiego bardzo mnie przekonały. Gorycz została zamieniona w nadzieję. I to jest ogromna wartość tej powieści. 

Szczerze polecam!!! 

Moja ocena: 9/10

Książkę wydała Grupa Wydawnicza Relacja, a ja z tą książką zapoznałam się dzięki Legimi

„A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura

A GDYBY TAK ZE ŚWIATA ZNIKNĘŁY KOTY

  • Autor: GENKI KAWAMURA
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 155
  • Data premiery : 17.02.2021

  • Data premiery światowej: 30.08.2012

A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” autorstwa Genki Kawamury, japońskiego pisarza, scenarzysty i producenta filmowego, to czwarta książka wydana w ramach „Serii z żurawiem” przez  Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, którą przeczytałam i o której piszę na moim blogu czytelniczym. Przygodę z tą serią uważam za bardzo udaną. Wszystko to w ramach odkrywania na nowo prozy azjatyckiej, w tym japońskiej oraz poznawania nowego wydawnictwa😏. Wszystkie wcześniejsze przeczytane książki bardzo mi się podobały (poprzednie recenzje to: „Kwiat wiśni i czerwona fasola”, „Ona i jej kot” oraz „Kot, który spadł z nieba”). Podobały mi się również okładki zaprojektowane przez Małgorzatę Flis idealnie pasujące do treści, które się znajdują wewnątrz. Książki z tej serii są naprawdę pięknie wydane. Ze skrzydełkami, na których znajdziecie krótką notkę o autorze, o samej serii (tylne skrzydło), jak i opinie po wydaniach międzynarodowych (na przednim skrzydle). Kartki mają sporą gramaturę, przez co książka wydaje się pozornie bardziej pojemna niż wskazuje na to realna ilość stron. A czcionka jest idealnej wielkości i wyrazistości. Nawet mając sporą wadę wzroku, jak ja, czytelnik nie męczy się podczas czytania. 

Koty to jednak nie byle co. Zwykle mają nas w nosie, ale gdy naprawdę cierpimy, trwają u naszego boku.” – A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura.

A gdyby zabrakło kotów na świecie? Gdyby ze świata nagle zniknęły telefony? Co by się stało, gdyby zniknęły filmy, kino? Jak ludzie żyliby, gdyby zniknęły zegary? 

Na te i inne pytania musi odpowiedzieć sobie trzydziestoletni, samotny listonosz, który nagle dowiaduje się, że ma raka mózgu w czwartym stadium. Osierocony przez matkę cztery lata wcześniej. Opiekujący się jej ukochanym kotem od tego czasu, zwanym Kapustkiem. Skłócony z ojcem, który według niego w niewłaściwy sposób przeżył chorobę i śmierć swej żony. Odwiedzany przez swego doppelgängera, który proponuje mu dodatkowe dni, jeśli tylko z życia zostaną usunięte pewne rzeczy. 

(…) Jak się nad tym głębiej zastanowić każda rzecz na naszym świecie mogła równie dobrze nie istnieć i nie zrobiłoby to wielkiej różnicy. Może nawet i sami ludzie zaliczali się do tej kategorii…” – A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura.

Narracja głównego bohatera zmierza właśnie w tym kierunku. Myśli płyną wolno jak rzeka. Główny bohater po śmiertelnej diagnozie zastanawia się nad swoim życiem. Stara się je podsumować. Stara się nadać mu sens. Rozważa, co z w życiu miało jakąś wartość lub mogłoby mieć w przyszłości. Bez czego człowiek mógłby się obyć. 

Komórki w zaledwie dwadzieścia lat od powstania przejęły kontrolę nad ludzkością. Gadżet, którego równie dobrze mogłoby nie być, stał się niezbędny i niezastąpiony. Wynajdując telefon komórkowy, człowiek wynalazł także niepokój powodowany przez brak telefony.” – A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura.

Ja należę jeszcze do pokolenia pamiętającego świat bez telefonu komórkowego, co nie uchroniło mnie przed stresem, gdy smartfona zapomnę ze sobą wychodząc z domu. Znacie te uczucie? 

Genki Kawamura zaprasza czytelnika do dyskusji. Co jest ważne, co zbędne w naszym współczesnym życiu. Za czym się uganiać i czego żałować. Podważa istnienie wielu oczywistych przedmiotów, które kiedyś człowiek wynalazł i bez których życie wydaje się niemożliwe, jak na przykład zegarki. Zaprasza nas do medytacji nad sensem produktów, którymi się otaczamy kwestionując ich zasadność. Jednocześnie autor zwraca uwagę na ważne sprawy. Na rodzinę. Na zwierzęta, które są dla człowieka nierzadko pocieszeniem i wytchnieniem. Na relacje, też te przeszłe, w stronę których warto się jeszcze raz zwrócić. 

Rodzina nie jest stałym tworem, który istnieje sam z siebie. Potrzeba działania, by trwała i funkcjonowała, należy o nią dbać. (…) Myśleliśmy, że relacja podtrzyma się sama, że nie musimy nic robić – i przez to, zanim nawet zdaliśmy sobie z tego sprawę, doszliśmy do punktu, z którego nie dało się wrócić.” – A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura.

To powieść o żałobie. W piękny sposób Kawamura ukazał tęsknotę dorosłego syna za matką, za tym, co dla niego znaczyła i z czym mu się kojarzyła. Ze wzruszeniem czytałam przykładowo scenę, w której z Kapustkiem przegląda stare zdjęcia z różnych scen wspólnego życia. To opowieść także o niezrozumieniu i utraconej relacji z ojcem, który zwykle wyobcowany, mniej jawnie okazywał uczucia, a tym samym postawił przed bohaterem most, którego on nie był w stanie pokonać. A także to nostalgiczna książka o sensie życia i pojednaniu, na które nigdy nie jest za późno. 

Historia toczy się powoli, mimo, że ubrana jest w tydzień życia głównego bohatera. Nie wiem, nawet jak ma na imię. Jest znane tylko imię tytułowego kota. Bohater jest również narratorem. Opowiada czytelnikowi swoją historie w relacji pierwszoosobowej. Kreśli swój punkt widzenia, ale też obdarza nas spostrzeżeniami, które zmieniają jego tok myślenia. W pewien sposób szybko dojrzewa w przeciągu tych siedmiu dni. Każdy dzień ujęty jest w osobnym rozdziale powieści, od poniedziałku do niedzieli. Każdy rozdział zawiera również podtytuł. Ostatni „Żegnaj, świecie” kończy się słowami; 

Naparłem na pedały i ruszyłem w dół zbocza. Szybko nabierałem prędkości. Cel był coraz bliżej.” – A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura.

Genki Kawamura pozostawił mnie w osłupieniu po przeczytaniu ostatniego zdania. Zaszczepił w mej głowie pytania: Czy dojechał do celu? Czy zdążył? Czy spotkał się z ojcem? Co mu powiedział? Co z Kapustkiem? Itd. Jakby chciał mi pokazać, że to nie zakończenie jest ważne, a wydarzenia, która do niego doprowadziły. Ciekawe zakończenie przyznać muszę. 

Ze zdziwieniem czytałam wspomnienia różnych filmów, które jako producentowi filmowemu autorowi są pewnie bardzo dobrze znane. Zaciekawił mnie również powołany w książce tytuł książki sprzed wielu lat, który na swoje czasy był nowatorskim sposobem narracji pt. „Jestem kotem” autorstwa Sōseki Natsume (1867 – 1916). Inna publikacja tego autora „Miniatury na wiosenne dni” została wydana przez Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, natomiast książkę „Jestem kotem” pisaną z perspektywy tego zwierzęcia wydaną po raz pierwszy w Japonii w roku 1906 nie znalazłam w zasobach tego wydawnictwa. Mam nadzieję, że Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego  wyda tę pozycję w nowej, pięknej oprawie. Ogromnie proza tego japońskiego pisarza, zmarłego w roku 1916 mnie zafrapowała. Został uznany przez jednego z najwybitniejszych japońskich prozaików, a jego wizerunek zdobił w latach od 1984 do 2004 roku tysiąc jenowy banknot.

A propos jenów, w trakcie czytania dowiedziałam się, że planowany pogrzeb, nagrobek, urna itd. głównego bohatera wyniósłby, bo półtora miliona jenów. Według kursu z dnia 4 września 2020 roku byłaby to kwota 53 tyś zł. Ciekawe czy pogrzeb został przez autora opisany w bardzo wysokim standardzie, czy niekoniecznie. Patrząc na odzwierciedloną w walucie polskiej kwocie naszła mnie myśl, że nie stać mnie na planowanie i opłacanie swego pogrzebu i pochówku. Warto żyć wiecznie😉. Tylko że mnie żaden mój własny doppelgänger jeszcze nie odwiedził. 

Zerknijcie na tę kolejną pozycję z zasobów „Serii z żurawiem”. Jest to powieść niebanalna, choć nostalgiczna. Z odpowiednią dozą magii i oniryzmu. Zwracająca naszą uwagę na życie i to, co się na nie składa. Idealna, spokojna rozrywka. Udanej lektury! 

Moja ocena: 8/10

Książka wydana została nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem.

„Stoner” John Williams

STONER

  • Autor: JOHN WILLIAMS
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO FILTRY

  • Liczba stron: 352
  • Data premiery : 22.02.2023r.

  • Data 1. wyd. pol. Zatytułowane „Profesor Stoner”:  8.10.2014r. 
  • Rok premiery światowej: 1965r

@wydawnictwo.filtry na początku ubiegłego roku opublikowało nowe wydanie bardzo dobrej książki amerykańskiego pisarza, poety, redaktora i wykładowcy akademickiego Johna Williamsa pt. „Stoner”. Książka premierę światową miała w 1965 roku i przeszła bez większego echa. Sławę autorowi przyniosła opublikowana w 1972 roku książka „Augustus”, za którą zdobył amerykańską nagrodę literacką, The National Book Award. „Stoner” międzynarodowe uznanie zyskał dopiero dwadzieścia lat po śmierci pisarza, która nastąpiła 03.03.1994r. Sam autor w wywiadzie zapytany, czy literatura powinna bawić, odparł: „Absolutnie. Mój Boże, głupotą jest czytanie, które nie sprawia radości” (źródło: lubimyczytac.pl/autor). Zgadzacie się? 

Jeśli tak to między innymi tę książkę kupicie na stronie Wydawcy https://wydawnictwofiltry.pl/promocje/ w rewelacyjnej promocji do końca sierpnia br. Wydawca oferuje aż 40% rabatu, który łączy się z rabatem u Wydawcy 5% na całą ofertę. 

We wczesnej młodości Stoner wyobrażał sobie miłość jako rodzaj absolutu, którego można dosięgnąć, jeśli ma się trochę szczęścia; gdy stał się dorosły, stwierdził, że miłość jest złudą, rajem pomylonej wiary (…)Teraz w wieku męskim, powoli zaczął pojmować, że miłość to nie jest ani łaska, ani wymysł; zobaczył w miłości stopniową przemianę życia, coś, co stale się wydarza i co dzień rozwija, zasilane wolą, umysłem i serce.” – Stoner” John Williams. 

Młody rolnik William Stoner rozpoczął czteroletnie studia rolnicze na Uniwersytecie Missouryjskim. Po dwóch latach przeniósł się na anglistykę. Mieszkając u dalszej rodziny Jima i Sereny Foote’ów poświęcał ranek, trzy godziny po południu oraz weekendy na pomoc w gospodarstwie. „Do nauki przykładał się jak do pracy w gospodarstwie: gruntownie, sumiennie i ani z przykrością, ani z przyjemnością.” Mimo ogromnej ilości pracy w gospodarstwie dzięki swemu zacięciu w pierwszych dniach czerwca 1914 roku otrzymał dyplom ukończenia studiów licencjackich. Kontynuował naukę na studiach doktoranckich jednocześnie wykładając. Książka przeprowadza czytelnika przez wszystkie etapy życia Williama Stonera. Przez jego nieudane małżeństwo z Edith Bostwick Stoner pochodzącej z surowego i chronionego wychowania. Przez jego rodzicielstwo z córką Grace, która ulega wpływom swojej matki. Przez jego romans z młodą wykładowczynią uniwersytecką Katherine Driscoll. Przez jego przyjaźń z późniejszym dziekanem Gordonem Finchem i przerwaną przyjaźń z poległym w czasie pierwszej wojny światowej Davidem Mastersem, aż do momentu, gdy życie Stonera dobiega końca. 

Książka pisana jest z perspektywy głównego bohatera. Dzięki temu w wielu miejscach główny bohater rozmyśla o swoim życiu. Rozważa, gdzie mu się nie udało i zastanawia się, czy mógł być lepszym mężem i bardziej walczącym o córkę ojcem. 

(…) Gdybym był silniejszy, myślał; gdybym był mądrzejszy; gdybym umiał ją zrozumieć.” – Stoner” John Williams. 

Kontempluje, czy mógł być silniejszy i czy jego życie jest porażką. Rozważa przejawy namiętności kwestionując sposób wychowywania ówczesnych młodych panien z tak zwanych dobrych domów, dla których obcowanie płciowe było tylko przykrym obowiązkiem małżeńskim. Narracja Stonera podkreśla błogość i cierpienie nawiązując do możliwych cech miłości. Opowieść o Stonerze cechują również elementy egzystencjalne. Począwszy od najbardziej prozaicznych, jak mieszkanie, kredyt na dom, wolna, po miłość do nauki, nauczania, literatury. 

Mit o Stonerze przypieczętował jego styl prowadzenia ćwiczeń i wykładów. Niby błądził gdzieś myślami, ale wręcz biły od niego skupienie i ścisły namysł.” – Stoner” John Williams. 

Życie autora przypominało życie jego głównego bohatera w „Stonerze”. Był profesorem języka angielskiego na Uniwersytecie w Denver aż do emerytury, która nastąpiła w 1985 roku. Dał temu ewidentny przejaw w dyskusji i sporze ze swym seminarzystą Charlesem Walkerem, który zapoczątkował konflikt z późniejszym dyrektorem katedry Hollisem Lomaksem.  Podobnie jak Stoner, doświadczył rozczarowań ze strony współpracowników w świecie akademickim. Również i John Williams poświęcił się tej pracy bez reszty i mimo, że przedmowie do powieści Williams konstatuje powieść jest całkowicie fikcyjne, w mojej opinii została na pewno w części zaczerpnięta w własnych przeżyć autora. 

Książka składa się z ponumerowanych rozdziałów. W pierwszym autor wprowadza czytelnika w historię Stonera, który „(…) urodził się w 1891 roku w małym gospodarstwie rolnym pośrodku stanu Missouri”. Aspekty narracyjne i stylistyczne są na bardzo wysokim poziomie. Widać kunszt prozatorski autora.  Powieść zdecydowanie jest bardzo dobrą książką dla początkujących w świecie poważnej literatury pięknej. Mimo, że bez wątpienia należy do tego wymagającego gatunku czyta się ją bardzo dobrze. Język i styl autora płyną. Akademickie treści nie dominują narracji, są tylko jej jakby intrygującym i atrakcyjnym uzupełnieniem. Wręcz przeciwnie są bardzo umiejętnie wplecione w opowieść o życiu, w precyzyjny sposób z ogromną dozą realizmu. Sam opis polityki akademickiej opisanej w powieści czyta się jak dzieło kogoś, kto robi potajemne notatki na ponurych spotkaniach wydziału. „Stoner” dla mnie jest niezauważenie piękną i poruszającą powieścią, do tego precyzyjnie skonstruowaną. 

Jej zwieńczeniem jest bardzo precyzyjna opinia o niej na końcu publikacji w części „Skromna książka” autorstwa Macieja Stroińskiego, który przełożył „Stonera” dla  @wydawnictwo.filtry.  Z części tej dowiedziałam się jaka była historia „Stonera” od zapomnianej książki do fenomenu w roku 2000. Stroiński postawił też uzasadnioną dość tezę, że główny bohater i jego żona byli wzorowani na Cunninghanie, angliście, filologu klasycznym nieszczęśliwie ożenionym z Barbarą Gibbs. Autor odwzorował podobno esej Driscolli o tradycji donatyjskiej z eseju Cunninghama „The Donatan Tradition”. Nawet Lomax ma zapożyczony garb i utykanie od prawdziwej postaci. Bardzo rzetelnie Stroiński przedstawił również życiorys samego Johna Edwarda Williamsa, jak również perfekcyjnie zrecenzował samą treść. 

Zdecydowanie i szczerze polecam! 

Moja ocena: 9/10

Książkę wydało WYDAWNICTWO FILTRY.

„Ona i jej kot” Naruki Nagakawa, Makoto Shinkai

ONA I JEJ KOT

  • Autorzy:NARUKI NAGAKAWA, MAKOTO SHINKAI
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO, BO.WIEM

  • Liczba stron: 160
  • Data premiery : 17.02.2022r. 

  • Data premiery światowej: 21.07.2013r. 

Okazuje się, że Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego nie wydaje wyłącznie książki naukowe i popularnonaukowe. Ma w swoich utworach również książki wydawane w „Serii z Żurawiem”.  Według informacji z oficjalnej strony Wydawcy „to seria dla wielbicieli literatury współczesnej z różnych, odległych od siebie krajów świata. Znajdują się w niej tytuły, które odniosły ogromny sukces w kraju pochodzenia bądź zostały wyróżnione najważniejszymi nagrodami literackimi. Każdy tytuł jest więc zaproszeniem do kolejnej literackiej podróży w najciekawsze rejony literatury współczesnej”. (cyt. za:  https://wuj.pl/serie-wydawnicze/seria-z-zurawiem). W ramach tej serii w lutym 2022 Wydawnictwo wydało literacką wersję japońskiego filmu pięciominutowego „Ona i jej kot” autorstwa Makoto Shinkai, która została przełożona na prozę przez Naruki Nagakawę, japońskiego scenarzystę i autora mang. 

Cztery główne bohaterki. Cztery różne koty. Cztery odrębne historie pisane z perspektywy człowieka i zwierzęcia. 

Tamtego dnia mnie przygarnęła. Zostałem jej kotem.” – „Ona i jej kot” Naruki Nagakawa, Makoto Shinkai.

W opowieści „Morze słów” poznałam Chobiego i jego panią Miyu, która czuła się bardziej samotna, niż kiedy nie miała chłopaka. Chobiego, którego Miyu przygarnęła w deszczowy dzień i zabrała do domu ze zmokniętego tekturowego pudełka. Miyu, która dzięki Chobiemu przestała być samotna. 

„Nie mogłem nic poradzić na problemy mojej pani. Pozostało mi jedynie być przy niej i przeżyć dany mi czas.” – „Ona i jej kot” Naruki Nagakawa, Makoto Shinkai.

W rozdziale drugim zatytułowanym „Kwiaty początku” przeczytałam o Reinie, utalentowanej uczennicy policealnego studium plastycznego, dla której malarstwo okazało się ważniejsze od życia. Reinę, która nie chciała przygarnąć Mimi, piękną białą koteczkę. Niedosłyszącą. Najsłabszą z miotu. 

Niebo i sen” okazała się smutną historią o utraconej przyjaźni między Aoi i Mari, które znały się od szkoły podstawowej. To opowieść o bólu przedwczesnego rozstania i nieporozumieniu, które ten ból tylko potęguje. Do także narracja o przebaczeniu sobie, do którego przyczyniła się mała Kukki. 

W ostatniej opowiastce „Ciepło świata” autorzy zaprosili mnie do życia samotnej Shino, której wieloletni psi przyjaciel John odszedł. Tylko dzięki Johnowi, Kuro największy kot w okolicy obiecał opiekować się Shino, by nie czuła się jeszcze bardziej samotna niż zwykle. Tylko, że los dla Shino miał całkiem inny plan. 

„Ona i jej kot” Naruki Nagakawa i Makoto Shinkai wszystko dzieje się z typową japońską flegmą. Język i styl jest nieśmieszny. Opisywane wydarzenia również następują po sobie płynnie, z ogromną dostojnością.  A jednak realizm, egzystencjalizm jest gęsty. To proza całkowicie podporządkowana bohaterom, a raczej bohaterkom. Autorzy przedstawiają cztery postaci kobiece. Każdej doskwiera coś innego. Każda jednak jest w pewien sposób tak samo łagodna i otwarta na zmieniające się okoliczności wokół nich. Każdą nadal liczy na zmianę, na szczęście.  To właśnie one tworzą coraz bardziej skomplikowaną sieć rozrastających się powiązań, historii, również uczuciowych. One, jak i ich koty. To mnie najbardziej zaskoczyło w tej publikacji, że te cztery odrębne opowieści tak naprawdę się przeplatają i spajają w jedną poprzez powielane w różnych odsłonach bohaterki. Bardzo dobrze autorzy ukazali koci świat. Zresztą perspektywa kota w narracji jest naprawdę udana. Aby przetrwać, muszą nauczyć się ostrożnego poruszania. Życie dla nich jest niczym partia szachów albo ją wygrywają, albo przegrywają. W przyjętej konwencji kot jako mistrz zakulisowych rozgrywek sprawdza się doskonale. Z łatwością można sobie wyobrazić, że jest kreatorem opisywanych wydarzeń, że ma na nie realny wpływ. Nawet Kuro z ostatniej opowieści, którego podstawowym atutem jest wiek, a tym samym doświadczenie, więcej warte niż młodość.

Książka nie tylko dla fanów kotów. To książka dla fanów dobrej literatury pięknej. Niespiesznej, refleksyjnej, powabnej i czarownej w swej prostocie. Idealnie napisana i harmonijnie poprowadzona narracja, do której naprawdę warto sięgnąć. Udanej lektury! 

Moja ocena: 8/10

Książkę wydało Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem.

„Kości niezgody” Lisa Regan

KOŚCI NIEZGODY

  • Autorka: LISA REGAN
  • Seria: JOSIE QUINN. TOM 5
  • Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE
  • Liczba stron: 304
  • Data premiery: 15.02.2024r. 
  • Data premiery światowej: 5.04.2019r. 

Przy okazji wrzucania na półkę Legimi książki „Cichy Płacz” autorstwa Lisa Regan, Author będącej szóstym tomem cyklu o detektywce Josie Quinn, która premierę miała 17 lipca br. zwróciłam uwagę, że nie opublikowałam recenzji poprzedniego tomu debiutującego w lutym br. Serię wydaje z sukcesem Wydawnictwo Dolnośląskie. Już w zapowiedzi tomu zatytułowanego „Kości niezgody” przyznałam, że to jedna z moich ulubionych serii. Opinie o poprzednich tomach przeczytacie pod następującymi linkami: „Znikające dziewczyny”, „Grób matki” oraz „Ostatnie wyznanie”. 

Detektywka Josie Quinn miała nadzieję na spędzenie miłego południa ze swym partnerem Noahem Fraley i jego matką Collete, która „słynęła jako doskonała gospodyni. Wszystko, co przygotowywała, wyglądało przepysznie, a smakowało jeszcze lepiej. Przy domu miała bujny, kolorowy, idealnie wypielęgnowany ogród, a do tego wszystkiego znajdowała czas na szycie pięknych kołder.” Choć ostatnio zdrowie Collete szwankowało. Zarówno Noah jak i jego dwójka starszego rodzeństwa, siostra Laura oraz brat Theo obserwowali u matki początki otępienia zaburzającego funkcje poznawcze. Po przyjeździe na miejsce znajdują Collete nieżywą w jej wypielęgnowanym ogrodzie. Z pozoru wypadek przy ogrodowych pracach okazuje się morderstwem. Morderstwem dokonanym w dużym emocjach. Kto bowiem dba o to, by ofiara udławiła się grudkami ziemi? 

Josie wraz ze swoimi współpracownikami rozpoczyna śledztwo odkrywające prawdę bynajmniej nie sprzed kilku, a sprzed kilkudziesięciu lat. 

Książkę, podobnie jak poprzednie tomy cechują; zwięzły styl, lotne dialogi, szczególnie w wykonaniu Josie prowadzącej śledztwo i rozpytującej, ciekawa akcja, sensacyjne zdarzenia z przeszłości, a także szybkie tempo prowadzonego dochodzenia.  Dzięki temu w śledztwie pojawiają się wątki sprzed wielu lat. Dodatkowo odkrywane są powiązania innych osób, jak Beth i Masona Prattów, Drew Pratta, Wolickiego czy Earla Butlera. Przez co początkowa niezwykle obiecująca teoria o powiązaniu śmierci matki Noaha z aferą sędziego Sandersa za łapówki osadzającego nastolatków na długie okresy w domu poprawczym prowadzonym przez instytucję Wood Creek Associates okazała się tylko zasłoną dymną. Lektura tej powieści nie jest nużąca. Nie jest też spektakularna, bo zasadniczo Regan utrzymuje dotychczasowy poziom, do którego mnie przyzwyczaiła. Nawet konstrukcja nie zaskakuje. Powieść składa się bowiem z prologu i 62 krótkich rozdziałów, pisanych w narracji trzecioosobowej.

To kryminał detektywistyczny pisany w typowo amerykańskim stylu. Autorka dba więc o wielość wątków i tropów. Myli czytelnika podrzucając co rusz jakieś artefakty: chociażby z początku pendrive, grot strzały z jaspisu czy klamra od paska ozdobiona wytłoczoną datą „1973”. Nie ma w tej powieści miejsca na psychologiczną, dogłębną analizę zachowania sprawcy, na jego rys osobowościowy. To zawsze wada powieści amerykańskich pisanych w stylu lekkich kryminałów stanowiących wyłącznie rozrywkę, a książkę zapamiętywaną na lata. Mimo, że się podobają trudno mi przypomnieć sobie szczegóły fabuły. Choć ta seria ma coś w sobie. Wyjątkowo podoba mi się powielany przez tłumacza feminatyw. Josie Quinn przedstawia się jako detektywka i też tak prowadzona jest cała narracja. Do tego przywiązanie Lisy Regan, która bardzo dba, by czytelnik nieznający poprzednich części rozeznał się ogólnie w życiu Josie i spojrzał na nią w szerszym kontekście. I w tej części powiela się w fabule przypomnienie o tym, że główna bohaterka w „nagłych i brutalnych okolicznościach cztery lata wcześniej straciła męża i ukochanego szefa.” Choć nie do końca, moim zdaniem, wspomnienie tego trudnego przeżycia miało znaczenie w prowadzeniu postaci Josie. 

Z ogromną niecierpliwością czekam więc na moment rozpoczęcia czytania szóstego tomu cyklu wspomnianego na wstępie pt. „Cichy Płacz”, która w opisie Wydawcy obiecuje niezwykle emocjonującą i uczuciową fabułę. Kryminalny wątek dotyczyć będzie bowiem kilkuletniego dziecka.  Liczę, że również Wy niecierpliwie będziecie czekać na moją recenzję o kolejnej części😉. Pisanie recenzji dla siebie na blogu nie ma bowiem najmniejszego celu. 

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu. 

„REPUTACJA NIEGRZECZNEJ DZIEWCZYNY” ELLE KENNEDY

REPUTACJA NIEGRZECZNEJ DZIEWCZYNY

  • Autorka: ELLE KENNEDY
  • Seria: AVALON BAY (tom 2)
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 336
  • Data premiery: 20.02.2024r. 

  • Data premiery światowej: 4.10.2022r. 

Reputacja niegrzecznej dziewczyny” to drugi tom cyklu od Elle Kennedy zatytułowanego „Avalon Bay”, od miejca, w którym dzieje się akcja. Pierwszy tom pt. „Kompleks grzecznej dziewczynki” opowiadał o Mackenzie „Mac” Cabot „mistrzyni spełniania oczekiwań” oraz o Cooperze Hartleyu, „miejscowym chłopaku z kiepską reputacją”. Tom poprzedni podobał mi się, mimo że od razu zwróciłam uwagę, iż autorka zastosowała sprawdzony zabieg w literaturze rozrywkowej, tj. stworzyła dwóch bohaterów, którzy pochodzą z całkowicie różnych światów, a cała fabuła opiera się na znacznych różnicach, które może pokonać tylko silne uczucie. Niby nie lubię takich oczywistych konstrukcji, które są jakby z natury gwarancją sukcesu, a jednak książka mi się podobała. Hm…. 

Świetny sobie wybrałam moment na bycie trzeźwą. Wszyscy, na których wpadam, wtykają mi w dłoń drinka, bo nie mają pojęcia, co by tu powiedzieć biednej, osieroconej przez matkę dziewczynie.” -„Reputacja niegrzecznej dziewczyny” Elle Kennedy.

Nadmorskie miasteczko Avalon Bay to miejsce pełne możliwości. Zlane słońcem Florydy jest miejscem, w którym młodzi dorośli odkrywają siebie i swoje możliwości. Jedną z takich osób jest Genevieve, która dostrzega na imprezie Evana stojącego obok Coo­pera, swojego brata bliźniaka. Znacie Coopera? Ja znam z poprzedniej części cyklu. I co z tego spotkania może wyjść? Jak myślicie? Tym bardziej, że oboje się znają, znali w przeszłości też. „Ciągły rollercoaster miłości i walki. Czasami jestem ćmą, a innym razem płomieniem.”. 

Dłoń Evana wsuwa się między moje uda; ze świstem wciągam powietrze. Moja własna drżąca dłoń zakrada się w jego bokserki i…” – „Reputacja niegrzecznej dziewczyny” Elle Kennedy.

No właśnie. On ociekający seksem, ludzie gdzie takich facetów znaleźć w normalnym życiu !!! Ona piękna i niegrzeczna, jak sam tytuł mówi. Nie spodziewałam się fajerwerków. Już po pierwszych stronach wiedziałam w jakim kierunku pójdzie opowieść. Nie było więc zdziwienia.

Do tego konstrukcja książki. Analogiczna jak poprzednie. Trochę zaczyna mnie to męczyć. Krótkie rozdziały pisane naprzemiennie z perspektywy Genevieve i Evana. Dzięki temu czytelnik poznaje ich uczucia, motywacje, co im siedzi głęboko w głowie. Płytkie zachowanie głównej bohaterki momentami przeplata się głębszymi przemyśleniami, o matce dopiero co utraconej, o rodzeństwie. Zdecydowanie jednak lektura słabsza od poprzedniej, choć w ostatecznym rozrachunku muszę ocenią ją 7/10. Przyłożyła mi chwili rozrywki, chwili relaksu. Zapewniła mi oderwanie od rzeczywistości i zatopienie się w kolorowym świecie, tak różnym od mojej szarej codzienności z licznymi wyzwaniami. A po to ta książka powstała. Nie ma się co oszukiwać. Nie dla głębszych rozważań, przemyśleń. Nie dla cienia, które czasem niektóre książki ciągną za sobą, nawet latami (oj tak! Znam takie!). Tylko dla rozrywki. Dla chwili wytchnienia. Dla pozytywnych myśli i dla zanurzenia się w fantazji. 

Książka by się oderwać. Potrzebujecie teraz oderwania? Jeśli tak to „Reputacja niegrzecznej dziewczyny” Elle Kennedy jest dla Was idealna. 

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję WYDAWNICTWU Zysk i S-ka.

„Za zasłoną milczenia” Żaneta Pawlik

ZA ZASŁONĄ MILCZENIA

  • Autorka: ŻANETA PAWLIK
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 376
  • Data premiery: 27.02.2024r.

Po powieściach zatytułowanych „Tamarynd. Marząc o lepszym jutrze”  (recenzja na klik) i „Światło po zmierzchu” (recenzja na klik) przyszedł czas na kolejną powieść autorstwa Żaneta Pawlik – strona autorska. Książka „Za zasłoną milczenia” znalazła się na księgarskich półkach dzięki Zysk i S-ka Wydawnictwo. Debiutowała z końcem lutego br. I choć przeczytałam ją jakiś czas temu z recenzją musiałam się wstrzymać. Targały mną sprzeczne emocje. Czasem warto odłożyć coś na później i wrócić totalnie zdystansowanym. Też tak macie? 

Dorota po wyjściu z więzienia znajduje swe miejsce w małej, nadmorskiej miejscowości, w której zatrudniona zostaje w rodzinnym pensjonacie. W tym samym miejscu powolutku zadomawia się Klara. Dwudziestodziewięcioletnia kobieta, nieznająca życia, która również wyszła z zamknięcia. Czy kobiety znajdą wspólny język? Czy odnajdą się na wolności? 

Mam nadzieję, że zaciekawiła Was fabuła, w której niczego nie napisałam. Celowo. Wszystko po to byście sami postanowili zapoznać się z lekturą. 

To powieść obyczajowa zawierająca w sobie wiele wątków. Autorka toczy rozmyślania na temat niespełnionego macierzyństwa, utraconego macierzyństwa, trudnych relacji pomiędzy siostrami, matki – alkoholiczki, wczesnego sieroctwa, powołania do życia konsekrowanego, porzucenia i problemów małżeńskich, przemocy domowej, żałoby po zmarłym bracie, samotnego macierzyństwa, trudnych relacji z ojcem czy synem i wiele innych. Aż szkoda, że te wszystkie wątki Autorka postanowiła zawrzeć w jednej powieści. Prawdziwa szkoda. Przez tę wielość motywów i myśli podczas czytania miałam poczucie, że tematy są tylko muśnięte, nierozwinięte, nieprzekonywujące i niedopowiedziane. Kompletnie nie poznałam powodów dla takiego czy innego traktowania Lucynki przez Szymona czy Klary przez Szymona. Przecież Szymon powinien się cieszyć, że ktoś interesuje się jego dzieckiem…. Przecież w małym miasteczku, gdzie się wszyscy znają nikt nie pozwoliłby 5-latce pozostawać często samej bez opieki w wielkim domu…. Zabrakło mi również rysu psychologicznego. Pewne zachowania postaci odebrałam jako nierówne. Raz Klara delikatna (szczególnie względem Lucynki) i oddana drugiemu człowiekowi, melancholijna, głęboko wierząca. Z drugiej strony wręcz opryskliwa, agresywna mimo głębokiej wiary. To samo Dorota. Niezwykle czuła i kochająca względem syna, utyskująca wręcz względem Klary, mimo że trochę była od niej zależna. O Joannie nie wspomnę. Z rozumiejącej kobiety stała się wręcz na koniec prawie emocjonalnym monstrum. Nie wyłapałam jak to się stało, niestety. Sam ojciec Doroty kompletnie mnie od siebie nie przekonał. Miałam poczucie, że postać przeobraziła się jakimś dziwnym trafem ze strony na stronę z obojętnego rodzica w troskliwego opiekuna, który proponuje własnemu dziecku wspólne mieszkanie w jednopokojowym lokum. Zastanowiło mnie to. To samo Sylwia. Porzucająca, zdradzająca, by wreszcie pojawić się na końcu powieści bez dogłębnej analizy, co spowodowało jej zachowanie i jaka była przyczyna jego zmiany. 

Plusem bez wątpienia są pomysły, które Pani Żaneta wplotła w fabułę. Fantazja Autorki nie zna granic. Poruszyła w tekście, jak wspomniałam we wcześniejszej części recenzji, mnóstwo kwestii, które składają się na nasze życie. Nie są niczym nowym i mogą zdarzyć się każdemu z nas. Ciekawi mnie czy będzie kontynuacja, bo wiele zagadnień aż prosi się o uzupełnienie. Ciekawi mnie co z Ryszardem i Dorotą. Jak poradzi sobie Karol, który zaczyna w swym nastoletnim życiu popełniać błędy. Sama Weronika i jej mąż oraz relacje między nimi zasługują chyba na odrębny wątek. Tak samo jak Szymon i jego małżonka. Nietrudno mi tu fantazjować na temat przyszłych fabuł, gdyż podwalinę Pani Żaneta zaprezentowała sporą. Warto też wspomnieć o narracji. W większości jest trzecioosobowa, z wyjątkiem narracji pisanej z perspektywy Klary. Jej relacje, postrzeganie świata i zmaganie się z nim zasługiwało – zdaniem Autorki – na narrację pierwszoosobową. Sporo w niej odniesień do wiary, do służby, do uczuć i myśli. Bardzo skrupulatnie Pani Żaneta zaprezentowała przeszłość Doroty. Jej życie widzimy z perspektywy kilkuletniego dziecka, nastolatki, młodej żony i kobiety po przejściach. Dzięki temu czytelnik może się zastanowić nad tym, ile może się zdarzyć w jednym życiorysie. Czasem dzięki zewnętrznym okolicznościom, w większości jednak przez własne wybory i decyzje. 

(…) Dorota Jasek jest osobą bezkonfliktową, bez nałogów, lubianą przez sąsiadów. A przynajmniej kiedyś była.” – Za zasłoną milczenia” Żaneta Pawlik.

Książka dla fanów powieści obyczajowych z wielowymiarowymi wątkami. Mi zabrało w niej jedynie głębszego podejścia do zaprezentowanych tematów. Możliwe, że pojawią się w kolejnych częściach i pozwolą mi bliżej przyjrzeć się bohaterom, by zrozumieć, z czym tak naprawdę się mierzą, z czym walczą. 

Jeśli lubicie powieści obyczajowe przeczytajcie „Za zasłoną milczenia” Żanety Pawlik i podzielcie się ze mną swoimi przemyśleniami. Wysoce prawdopodobne jest, że będą odmienne od moich. 

Moja ocena: 6/10

Za możliwość zapoznania się z książką bardzo dziękuję WYDAWNICTWU Zysk i S-ka.