„Odporność umysłu. Zakaźne idee, pasożyty umysłu i poszukiwanie lepszych sposobów myślenia” Andy Norman

ODPORNOŚĆ UMYSŁU. ZAKAŹNE IDEE, PASOŻYTY UMYSŁU I POSZUKIWANIE LEPSZYCH SPOSOBÓW MYŚLENIA

  • Autor: ANDY NORMAN
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 388
  • Data premiery : 11.04.2023r.

Już jakiś czas temu pojawiła się na polskim rynku wydawniczym ciekawa książka pt. „Odporność umysłu” Andy’ego Norman’a od Zysk i S-ka Wydawnictwo . Opis wydawcy bardzo mnie zafrapował. Tak bardzo, że zapragnęłam mieć ją w swojej kolekcji bibliotecznej w dziale: psychologia, terapia, medycyna, zdrowie. Co ciekawe książka premierę światową miała w roku 2021 i musiało upłynąć sporo czasu, by trafiła do polskiego czytelnika.

Każda myśląca osoba, która żyje w tym stuleciu, z pewnością głowi się nad tym, jak to możliwe, że w epoce, która dysponuje bezprecedensowymi zasobami ułatwiającymi rozumowanie, w sferze publicznej panoszą się fake newsy, teorie spiskowe i retoryka „postprawdy”. – „Odporność umysłu. Zakaźne idee, pasożyty umysłu i poszukiwanie lepszych sposobów myślenia” Andy Norman.

Andy Norman to badacz ludzkiego umysłu. Prowadzi projekt, w którym stara się znaleźć odpowiedzi na pytania związane z odpowiedzialnym myśleniem, jego źródłem, mechanizmami, a także całym ludzkim rozumowaniem. Założył instytut Cognitive Immunology Research Collaborative, który prowadzi.

Ufff……

Książka składa się z przedmowy, wstępu autora, czterech części z dwunastoma rozdziałami oraz podsumowania. Mimo chwytliwych tytułów została napisana w bardzo naukowy sposób. Pod hasłem „Jak walczyć z potworami” nie znajdziecie praktycznych rad i recept. Raczej dywagacje autora na temat tego, co robił, jak uczył, co przekazywał słuchaczom. „Starałem się uczyć od wybitnych filozofów i korzystałem z wiedzy moich mentorów.. Generalnie próbowałem na zajęciach różnych rzeczy i zwracałem uwagę na te metody, które się sprawdzały…” lub „Można powiedzieć, że poszukiwałem odpowiedzi metodą crowdsourcingu. Zszedłem z piedestału „eksperta” i wcieliłem się w moderatora. W tej roli po prostu zachęcałem studentów do poszukiwania wspólnej płaszczyzny porozumienia. Poprosiłem ich o…..” I tak ciągle, strona po stronie. Podobnie w innych częściach, innych rozdziałach. Dużo powtórzeń. Autor skupia uwagę na sobie, nie na nowatorskich metodach odkryć, na tym, na czym my powinniśmy się skupić, na naszych umysłach i naszej odporności na wszelkie idee, które nas męczą i które nie pozwalają nam odczuwać szczęście.

W podsumowanie autor napisał; „Zasługujemy na odwagę swoich przekonań tylko wtedy, gdy mamy odwagę się z nimi rozstać”. Kompletnie nie załapałam o co autorowi chodziło, a jego zdaniem, przynajmniej tak jak napisał, miało być zwrócenie uwagi powszechnemu czytelnikowi na najważniejsze informacje i kwestie związane z siłą odporności na negatywne wpływy determinujące funkcjonowanie nasze mózgu. Wybaczcie skojarzenie, ale czytając tę publikację miałam nieodparte wrażenie, że czytam pracę magisterską opisującą w części praktycznej wyniki własnych badań i doświadczeń. Trudno było mi przejść przez język i sposób prezentacji, a także na arogancki styl autora skupiającego uwagę bardziej na sobie, niż na problemie.

Zdecydowanie książka okazała się nie dla mnie. Ale o opinię o niech zachęcam Wam wyrobić sobie samemu.

Moja ocena: 6/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Rewolucja w uczeniu” Gordon Dryden, Jeanette Vos

REWOLUCJA W UCZENIU

  • Autorzy: GORDON DRYDEN, JEANETTE VOS
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 630
  • Data premiery w tym wydaniu: 30.08.2022r.
  • Rok pierwszego wydania polskiego: 2000r.
  • Data premiery światowej: sierpień 1993r.

Wydawnictwo Zysk i S-ka Wydawnictwo  przybliżyło czytelnikom poradnik, który premierę polską miał w 2003 roku. To wznowiona „Rewolucja w uczeniu” Gordona Dryden oraz Jeanette Vos. W słowie wstępnym wydawcy zagranicznego do nowego wydania przeczytałam między innymi, że „(…) Od czasu ukazania się wcześniejszych wydań w 1993 i 1994 roku świat niebywale się zmienił. Znalazło to odbicie w jego uaktualnionej edycji, w której autorzy udowadniają, jak przełomowe odkrycia w elektronice i technologii multimedialnej mogą dokonać cudów w dziedzinie edukacji, szczególnie kiedy zostaną powiązane z najnowszymi wynikami badań mózgu.” Interesujące?

To, że nie spotkałam się wcześniej z tą pozycją nie oznacza, że jest to nowość na rynku wydawniczym. Ze zdziwieniem przeczytałam w notce wydawcy zagranicznego, że pierwsza publikacja odbyła się w sierpniu 1993 roku, a wydanie z 1999 roku zostało uzupełnione, skompletowane, przeglądnięte. Wydanie z roku ubiegłego przeszło kolejny lifting. Mam tylko przeczucie, że te pierwotne ze względu na upływ czasu znacznie odbiega od najnowszego.

Niesamowita konstrukcji książki. Do jej przeczytania zniechęciła mnie ilość stron, ponad 630. I faktycznie dzięki wysokiej jakości stronom, z czego słynie Wydawca Zysk i S-ka Wydawnictwo, poradnik wydaje się naprawdę grubachną książką. Nic bardziej mylnego. Nie zrażajcie się tak jak ja. Treści zostały bardzo dobrze zebrane. Na wstępie przeczytacie o tym, „Jak pobieżnie przeczytać tę książkę w ciągu piętnastu do trzydziestu minut”. Można? Można. Z bardzo prostego powodu:

Na początku każdego rozdziału są streszczenia jego zawartości.
Otwórz zatem książkę na stronie 34 i rozpocznij bardzo szybkie czytanie „stron streszczeniowych”….
(…)
Najpierw przeczytaj te rozdziały, które uznałeś za ważne, zaznaczając najistotniejsze informacje kolorowym pisakiem lub ołówkiem.
Pozostałe rozdziały przeczytaj pobieżnie dla odświeżenia swojej znajomości tematu i w nich również zaznacz to,, co najważniejsze….”
Niedowierzanie mi towarzyszyło w czytaniu tej kreatywnej instrukcji obsługi. Ale o dziwo, to się sprawdza.

Poradnik podzielony został na rozdziały. Jest ich łącznie 15. Każdy rozdział zawiera kilkanaście części. Tematyka jest bardzo różna. Autorzy zaczynają od „Przyszłości”. Potem wiodą nas przez „Tylko to, co najlepsze”, „Poznaj swój zadziwiający mózg” (ten rozdział znudził mnie najbardziej), „Przewodnik samouka” i tak dalej, aż do „Zrób to” kreatywnego rozdziału, w którym autorzy dowodzą, że efektywniej, sprawniej uczyć może się każdy z nas. Wszystkie osoby bez względu na predyspozycje, dotychczasowe doświadczenie, zdobytą wiedzę. W rozdziale tym zaciekawił mnie temat wzorców szwedzkich, nowozelandzkich. Żyjąc w rzeczywistości polskiej to naprawdę nowum, poczytać o innym podejściu, który przynosi zamierzone rezultaty. Kartkując temat zasygnalizowany jako „Model uczącej się organizacji” jako były pracownik ogromnej, wielotysięcznej korporacji nie mogłam nie uśmiechnąć się pod nosem. Wiecie takie korpo-gadki, którymi serwują managerowie od rana do późnego popołudnia.

Bardzo podoba mi się przedstawienie tematu. Dla mnie, jako dla amatora pomocne bardzo okazały się tabelki, z wytłuszczonymi informacjami znajdujące się na końcu każdego rozdziału lub nawet w jego treści. Na przykład na stronie 100 informacje o naszym wspaniałym mózgu. Wiedzieliście, że składa się z biliona komórek mózgowych? Czy ze strony 262 „Sześć podstawowych składników poczucia własnej wartości”. Autorzy dowodzą, że to bezpieczeństwo fizyczne, bezpieczeństwo emocjonalne, świadomość własnej tożsamości, poczucie przynależności, kompetencja i misja. Miałam ochotę przepisać tą sprytną tabelkę na kartę i powiesić na lodówce… a może tak jeszcze zrobię.

Bardzo dobrze napisana, kompleksowo (co nie dziwi po tylu wznowieniach i aktualizacjach) przedstawiona i prześwietnie skonstruowana książka popularnonaukowa. Taki podręcznik, trochę w paru miejscach akademicki, ale napisany bardzo sprytnie i zaprezentowany graficznie jeszcze lepiej. Zerknijcie jak tylko będziecie mieć okazję na „Rewolucję w uczeniu” Gordona Dryden i Jeanette Vos. Nauczycie i dowiecie się naprawdę sporo.

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Odmęty śmierci” Wojciech Wójcik

ODMĘTY ŚMIERCI

  • Autor: WOJCIECH WÓJCIK
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 560
  • Data premiery: 4.05.2023r. 

Pióro Wojciecha Wójcika bardzo spodobało się mojej siostrze. Dlatego z chęcią przystąpiłam do przeczytania powieści pt. „Kurs na śmierć” (recenzja na klik) osadzonej w Akademii Szkolenia Policji w Legionowie. Kolejna powieść Autora „Krwawe łzy” (recenzja na klik) były już mniejszym zaskoczeniem, za to spodobała mi się narracja z perspektywy Pawła i Agnieszki. W „Trzeciej szansie” (recenzja na klik) Wójcik wprowadził nową kobiecą bohaterkę. Agnieszkę Jamróz zastąpiła Karolina Nowak – dwudziestosześcioletnia rozwódka, matka kilkuletniej córki. Jej perypetie z Krzysztofem Rozmusem  kontynuowane były w powieści „Martwa woda” (recenzja na klik). „Odmęty śmierci” również od Zysk i S-ka Wydawnictwo proponują czytelnikom kolejnych bohaterów. 

Krystyna Kalinowska, zostaje zamordowana we własnym domu. Tu znajduje ją wnuczka Laura Woźniak – pracownica Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, która próbuje dowiedzieć się, komu zależało na śmierci starszej pani. Tropy śledztwa prowadzą między innymi do zakładu psychiatrycznego, w którym stykają się losy trzech osób zaplątanych w jedną intrygę. Kogo odwiedzała w tym warszawskim szpitalu zmarła Krystyna Kalinowska? I czy ten ktoś miał coś wspólnego z jej śmiercią? 

To jest właśnie specyfika twórczości Pana Wojciecha Wójcika, z którą radzę sobie coraz gorzej. Ta skłonność do łączenia kilku wątków kryminalnych, które finalnie okazują się mieć wspólny mianownik. 

Skomplikowane intrygi, wbudowane w obszerne fabuły mącą mi w głowie i uniemożliwiają jasny odbiór książki. W wielu miejscach się gubiłam. Mnogość bohaterów mnie drażniła. Do tego stopnia, że czytając na czytniku elektronicznym (trudno dźwigać w drodze do pracy taką obszerną publikację)  wielokrotnie musiałam skorzystać z bardzo przydatnej funkcji „wyszukaj”, by odbudowywać sobie w głowie główne wątki, czy role poszczególnych wprowadzanych postaci. 

Książka, podobnie jak w poprzednich publikacjach, obfituje w wiele wątków. Jest w niej co niemiara tajemnic i niemało zaskoczeń. Autor stara się jednak pomagać czytelnikowi w rozeznaniu się w akcji. Opowieść dzieli na rozdziały, w opisie których oznacza datę akcji (np. Piątek, 9 lipca 2021r.), co przy tak rozbudowanej fabule okazuje się naprawdę pomocne. Przeszkadzała mi jednak ta wielowątkowość, to multiplikowanie wątków pobocznych, ta mnogość bohaterów. Uważam Pana Wójcika za bardzo dobrego kreatora kryminalnych opowieści i wciąż marzę, by przeczytać jego książkę w ilości stron maksymalnie do 350. To byłby prawdziwy sztos!!! 

Reasumując trochę za dużo trupów w szafie, jak na jedną rodzinę. Ale przecież nigdy nie wiemy, co tak naprawdę ukrywają nasi bliscy. To motyw stary jak świat i z kinematografii, i z literatury. Robi się niezwykle interesująco, gdy na światło dzienne zaczynają wychodzić schowane głęboko dawno temu sekrety. 

Moja ocena: 7/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Sydonia. Słowo się rzekło” Elżbieta Cherezińska

SYDONIA. SŁOWO SIĘ RZEKŁO

  • Autorka: ELŻBIETA CHEREZIŃSKA
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 584
  • Data premiery: 21.02.2023r.

Najnowsza powieść Elżbieta Cherezińska pt. „Sydonia. Słowo się rzekło” od Zysk i S-ka Wydawnictwo na portalu LC ma dość wysokie opinie, tym bardziej, że jest to powieść historyczna, która trafia w wąskie grono odbiorców. Sama, jak wielokrotnie Wam się do tego przyznałam mam z tym problem. Najbardziej lubię opowieści fabularyzowane oparte na prawdziwych wydarzeniach, które są napisane lekkim językiem. Lubię wtedy zanurzyć się w to, co wydarzyło się naprawdę lata lub wieki temu. 

„Pamięci wszystkich spalonych, ściętych, powieszonych, utopionych i wygnanych. Skalanych mianem służebnicy diabła. Czarownic. Osądzonych i skazanych. Kobiet myślących samodzielnie.” – Dedykacja. „Sydonia. Słowo się rzekło” Elżbieta Cherezińska

Ależ piękną dedykację Pani Elżbieta Cherezińska zamieścila na początku!!! Taką prosto z serca.

Książka opowiada historię Sydoni von Bork, pochodzącej ze starego rodu pomorskiej szlachty, znanej też jako najsłynniejsza pomorska czarownica na przełomie VI i XVII stulecia, kiedy to Księstwo Pomorskie przeżywało ogromny rozkwit. To czas, gdy przez Europę przetaczała się fala polowań na czarownice. Fala ta dotarła również do Szczecina i dotknęła osobiście Sydonię von Bork, która przed zarzutami broniła się niemal rok. Nie wytrzymując jednak tortur w końcu się przyznała i została stracona. Po jej śmierci książęta z panującego rodu Gryfitów zaczęli umierać. Zaczęto mówić o klątwie, która dosięgała kolejnego potomka rodu. 

Książka została opublikowana w pięknej twardej oprawie. Wydanie zachwyca, jak również zachwyca jej treść, którą odebrałam jako pisaną z wielką pasją i ogromną wnikliwością. Bohaterowie zostali szczegółowo wykreowani. Zostali zaprezentowani czytelnikowi wielowymiarowo, dzięki czemu mogłam poznać ich z różnych stron, z różnego punktu widzenia. 

Pozycja okazała się dla mnie niezwykle emocjonująca. Historia w niej opisana jest bardzo smutna. Nie ma we mnie na nią zgody, może dlatego chwilami chciałam odłożyć książkę i już do niej nie wracać. Cieszę się jednak, że tego nie zrobiłam, bo nosi ona znamiona ogromnej wartości historycznej.  Sama główna bohaterka jest bardzo ciekawa i to nie dlatego, jak skończyła, ale przede wszystkim jak próbowała dochodzić swoich praw, mimo, że była kobietą. Kimś gorszym. Kimś, kto nie ma praw do roszczeń spadkowych. Kimś, kto musiał prowadzić sprawy sądowe przez dziesięciolecia, by dochodzić tego, co jej się należało. Dano jej wykształcenie i odebrano jej prawa. Jak to w tych wiekach. Niespodzianką dla mnie było drzewo genealogiczne Gryfitów z Pomorza. Dzięki temu w trakcie czytania mogłam powracać do niego i odnajdywać kolejne pokolenia i kolejnych bohaterów na jego gałęziach. Również mapa Księstwa Pomorskiego okazała się wartościowym dodatkiem. Kompletnie z historii nie pamiętałam, jak to kiedyś było… 

Powieść zaczyna się od prologu w roku 1090, gdy „(…) stos nie chciał się palić, ogień trzeba było zachęcać. Zgromadzeni niepewnie spoglądali po sobie, w spojrzeniach spod kapturów i chust czaiły się pytania, a odpowiadał im lęk.”, a potem jest tylko ciekawiej. Co ważne, mimo, że jest to powieść historyczna napisana jest w sposób bardzo przystępny. Narrację i tło historyczne wzbogacają liczne dialogi, które nadają powieści tempa i uniemożliwiają znudzenie się fabułą. To naprawdę wartościowa powieść zarówno pod względem literackim, jak i wartości historycznej.  

Sydonia von Bork to kobieta wzór; piękna, inteligentna, wyedukowana. To kobieta – przykład na to, jak można zniszczyć życie tylko dlatego, że komuś przeszkadza, jest niewygodne. To kobieta – ofiara bzdurnych wierzeń i negatywnego wpływu kościoła (celowo tutaj przez małe „k”) na społeczeństwo. 

Sydonia von Bork! Musicie ją poznać!!!

Moja ocena: 8/10

Recenzja powstała we współpracy z WYDAWNICTWEM Zysk i S-ka.

„Tamarynd. Marząc o lepszym jutrze” Żaneta Pawlik

TAMARYND. MARZĄC O LEPSZYM JUTRZE

  • Autorka: ŻANETA PAWLIK
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 376
  • Data premiery: 21.03.2023r. 

W zapowiedzi premiery od Zysk i S-ka Wydawnictwo pt. „Tamarynd. Marząc o lepszym jutrze” ” od Żaneta Pawlik – strona autorska napisałam, że „różowa okładka to nie zapowiedź cukierkowej zawartości bowiem autorka dotyka trudnych kwestii związanych z pogodzeniem się z przeszłością, relacjami międzyludzkimi i życiu w zgodzie z samym sobą.” I kompletnie się nie pomyliłam. 

„(…) Kwadratowa szczęka i dwudniowy zarost idealnie komponowały się z orzechowymi oczami. Zawsze wyglądał jak niegrzeczny chłopiec. Dziewczyny szalały za nim w przeciwieństwie do ich ojców.” –„Tamarynd. Marząc o lepszym jutrze” Żaneta Pawlik.

Liliana Piechurska po pracy w niemieckim domu seniora wraca do kraju. Zatrudnia się jako pielęgniarka w zakładzie psychiatrycznym. Nieoczekiwanie poznaje policjanta Tomka, o kwadratowej szczęce i orzechowych oczach – jak w powyższym cytacie, który został ojcem na ostatnim roku studiów. Czy Lila rozwinie skrzydła i pogodzi się z trudną przeszłością? Jakie relacje połączą ją z Jadwigą, a jakie z Tomkiem? 

„Chwila obecna to tylko stop-klatka, pauza w szaleńczym biegu przez życie. Potrzeba było dobrej kondycji, żeby dobiec na metę bez zapaści.” – –„Tamarynd. Marząc o lepszym jutrze” Żaneta Pawlik. 

W powieści jest bardzo dużo takich nostalgicznych, skłaniających do zastanowienia się sformułowań. Autorka zadbała o detale, zadbała o nastrój. Utkała niby prostą historię, a pięknymi słowami, skrupulatnie zakreślając rys psychologiczny bohaterów. To taka książka obyczajowa na styku z literaturą piękną. Naprawdę warta Waszego zainteresowania. 

Od razu zwróciłam uwagę na dedykację, która brzmi „Mojemu Mężowi. Jesteś słońcem, deszczem, niebem.  Jesteś wszystkim.” Piękna. Uczuciowa. Dosłownie w kilku słowach oddaje wszystko. To cudownie, że Autorka ma kogoś, komu może tak zadedykować swą powieść. To miłe. 

Wracając jednak do publikacji to została skonstruowana bardzo czytelnie. Kolejno ponumerowane rozdziały zawierają opis współczesnych wydarzeń oraz retrospekcje z przeszłości. Gdzieniegdzie pojawia się dopisek typu „Pięć miesięcy wcześniej”, który zwiastuje historię dotyczącą wcześniejszego czasu. Główna bohaterka to Liliana, zwana Anką. Dzięki tej konstrukcji czytelnik ma okazję poznać Ankę w pełni. Nie czułam żadnego niedosytu po przeczytaniu lektury w odniesieniu do głównej bohaterki, choć zabrakło mi Tomka, który okazał się bardzo interesującą postacią. 

„(…) Na dźwięk imienia przewróciła oczami, na szczęście jej rozmówczyni nie mogła tego zobaczyć. Nienawidziła jego brzmienia, znajomi zwracali się do niej Anka i tego oczekiwała również po nieznajomych.” – „Tamarynd. Marząc o lepszym jutrze” Żaneta Pawlik

Zdziwiła mnie trochę Autorka tą niechęcią do imienia swej bohaterki. Przecież Liliana to nie Czesława, nie Stanisława i nie Krystyna. Ale to kwestia gustu, a o gustach trudno dyskutować. 

Książkę czyta się bardzo szybko. Z zaciekawieniem przemierzałam ulice znanego miasta, rondo Generała Ziętka czy okolice Spodka. Nawet Katowice – Szopienice z tanimi, obskurnymi mieszkaniami na wynajem wydały mi się ciekawe. Prawdą jest, że wyłącznie z powodu miejsca akcji znanego mi osobiście. Zdarza mi się to nie raz i nie dwa, praktycznie zawsze czytając o miejscach, które znam odbieram książkę bardzo osobiście, w pozytywny sposób. 

Tamarynd. Marząc o lepszym jutrze” Żanety Pawlik to głęboka opowieść. Układa się w piękną historię idealną na świąteczny prezent. 

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z książką bardzo dziękuję WYDAWNICTWU Zysk i S-ka.

„Icebreaker” Hannah Grace

ICEBREAKER

  • Autorka: HANNAH GRACE
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 450
  • Data premiery: 25.07.2023r. 
  • Data premiery światowej: 19.01.2021r. 

Wydawnictwo Zysk i S-ka Wydawnictwo zapewne wie o mojej fascynacji hokejem, czy może bardziej powinnam napisać, hokeistami. Z tej chyba przyczyny od czasu do czasu proponuje mi publikacje obyczajowe, które toczą się w środowisku hokeistów. Ja tęskniąc za historiami opisywanymi z tej perspektywy chętnie po nie sięgam, jako przeciwwaga do thrillerów, kryminałów, czy ciężkich dramatów. Podobnie było z książką „Icebreaker” autorstwa Hannah Grace, do której – przyznaję – nie miałam wysokich wymagań. 

Fabuła kręci się wokół Anastasii Allen, łyżwiarki figurowej od dzieciństwa kręcącej piruety na lodzie oraz Nathana Hawkinsa, kapitana drużyny hokejowej. Oboje lubią lód. Oboje nie boją się twardych upadków. Oboje przyzwyczajeni są do morderczej pracy, by osiągać coraz więcej, czy to indywidualnie, czy to z drużyną. Dziwnym trafem Nathan dostaje propozycję zastąpienia partnera Anastasii, który uległ kontuzji. Losy głównych bohaterów się splatają i to w najmniej oczekiwany sposób. 

Lekka, przyjemna lektura. Obyczaj z romansem w tle. Lub jeszcze mogłabym napisać Fajna historia, fajni bohaterowie, fajny klimat. 3 x to „fajne”. I bynajmniej to nie jest sarkazm. Będąc książkoholiczką przeczytałam mnóstwo książek w różnym gatunku. Każdy ma jakieś cechy charakterystyczne. Do każdego z nich czytelnik ma zwykle odrębne, całkiem różne wymagania. Jak od obyczajowych powieści oczekuję zwykle dobrej zabawy. Lubię jak historia płynie jak nieskomplikowana, prosta rzeka, bez zbędnych zakrętów. Lubię szczęśliwe zakończenia i lubię brak większych dramatów. To takie trochę podglądanie ludzkich losów z perspektywy kart książek, z punktu widzenia narratora. I to właśnie od narratora zależy, czy spodobają nam się bohaterowie i czy spodoba nam się sama historia. 

„Icebreaker” to namiastka życia pełnego trosk, poświęceń, na które narażeni są sportowcy różnej dyscypliny. To lekko opisane studium przypadku pewnej łyżwiarki figurowej, dla której świat się zatrzymał. Bardzo dobrze autorka odzwierciedliła życie pod dyktando treningów, zawodów, figur do wykonania. Hannah Grace zaprezentowała trudny obraz kobiety poświęcającej wszystko na rzecz czegoś, czego ostateczny sukces tylko od niej nie zależy. Bo jaki wpływ Stas miała na wypadek swego dotychczasowego partnera? Żaden. Znalazłam w tym wątku analogię do życia. Do tego, na czym nam zależy i o co bardzo się staramy, i na co finalnie, wbrew temu co sobie długo wyobrażamy, nie mamy żadnego wpływu. Macie tak czasami? Ja ostatnio dość często. 

Żaden bestseller. Żadna książka, którą zapamiętam na długo. Bez wątpienia jednak czas spędzony z pozycją o znamiennym tytule „Icebreaker” nie uważam za stracony. Dobra lektura na ciemne i długie wieczory. 

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z książką bardzo dziękuję WYDAWNICTWU Zysk i S-ka.

„Kompleks grzecznej dziewczynki” Elle Kennedy

KOMPLEKS GRZECZNEJ DZIEWCZYNKI

  • Autorka: ELLE KENNEDY
  • Seria: AVALON BAY (tom 1)
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 392
  • Data premiery: 31.08.2023r. 
  • Data premiery światowej: 1.02.2022r. 

O mojej sekretnej słabości do książek o hokeistach już się przyznałam w zapowiedzi (ps. musielibyście słyszeć jak z mego wyznania zaśmiewała się w głos moja przyjaciółka przez duże „P”). Mam więc też słabość do Elle Kennedy, ponieważ to ona jest autorką serii „Off-Campus” (recenzje na klik: „Wyzwanie”,  „Rozgrywka”). Lubię więc też (oprócz hokeistów) i autorkę, która proponuje lekkie książki obyczajowe, idealną rozrywkę. 29 sierpnia 2023 premierę miała nowa powieść pt. „Kompleks grzecznej dziewczynki” od Zysk i S-ka Wydawnictwo. Jest to pierwszy tom serii „Avalon Bay” i zarazem moje pożegnanie z hokejowymi bohaterami w wydaniu Elle Kennedy ;). 

Fabuła toczy się wokół tytułowej grzecznej dziewczynki. Jest nią Mackenzie „Mac” Cabot „mistrzyni spełniania oczekiwań” nie tylko swojej rodziny, ale wszystkich wokół. Idealna nad wymiar. Budująca tylko takie relacje, których wokół ludzie oczekują. Jej przeprowadzka do nadmorskiego miasteczka Avalon Bay wiąże się z planami zdobycia dyplomu wyższej uczelni, które zdają się oddalać, gdy Mac poznaje Coopera Hartleya, „miejscowego chłopaka z kiepską reputacją”. Jak poradzi sobie Mac z oczekiwaniami społeczeństwa, gdy w jej życie wkradnie się ktoś, dla kogo życie elit się nie liczy. Tak samo, jak nie liczą się konwenanse i zdanie innych. 

Odbiór książki miałam bardzo podobny do poprzednich tej autorki. Lekka, zabawna, fabuła, idealna na zimne wieczory. Lubię czasem odreagować wtapiając się w życie, najlepiej fikcyjne, młodych bohaterów, którzy mają jeszcze ogromne oczekiwania od swego życia i dużo siły, by je spełniać. Tak było i tym razem. 

Elle Kennedy zastosowała sprawdzający się zabieg. Stworzyła dwóch bohaterów, którzy pochodzą z dwóch różnych światów. Cała fabuła opiera się na rozbieżnościach, które w relacjach potrafią namieszać całkiem sporo. Każdy z nas pochodzi ze swojego świata, które czasem trudno jest zestawić ze światem innego człowieka. Gdy dochodzą do tego uczucia sprawa może z jednej strony trochę uprościć, a z drugiej jeszcze bardziej skomplikować. Sama fabuła okazała się dla mnie angażująca. Z zaciekawieniem przerzucałam stronę po stronie czekając jak rozwinie się wątek Mac i czy w jej życiu będzie miejsce dla Coopera w przyszłości. Co do minusów to oczywiście są. Szczególnie zawiodło mnie zakończenie, w którym autorka zawarła tyle dram, że już chyba więcej się nie dało.  Sama kobieca bohaterka też do końca mnie nie przekonała. Mimo silnych cech ulega znacznie konformizmowi, dostosowując się do otoczenia. I dodatkowo, jeszcze te tytułowe kompleksy. Któż ich nie ma? 

„Grzeczne dziewczynki idą do piekła” – czy jakoś tak. Wolę bardziej „grzeczne dziewczynki nie istnieją”, ale zakompleksione jak najbardziej.  

Zachęcam Was do lektury tej lekkiej, przyjemnej opowieści o młodych ludziach u początków swego życia. Cudownie jest czytać o entuzjazmie. Obserwować takie typowo młode myślenie, że wszystko jest albo czarne, albo białe i zachwycać się otoczeniem, przygodami…  

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję WYDAWNICTWU Zysk i S-ka.

„Doskonała para” Greer Hendricks, Sarah Pekkanen

DOSKONAŁA PARA

  • Autorki: GREER HENDRICKS, SARAH PEKKANEN
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 472
  • Data premiery:  13.06.2023r. 
  • Data premiery światowej: 3.03.2022r. 

Greer Hendricks i Sarah Pekkanen to para autorek, która już ma za sobą wspólne publikacje. Obie poprzednie książki zostały również wydane przez Wydawnictwo @Zysk i S-ka. „Żona między nami” wydana została w 2018 roku, zaś „Anonimowa dziewczyna” rok później. Żadnego z przytoczonych tytułów nie znam. Skąd zatem moje zainteresowanie premierą z 13 czerwca br. autorstwa obu pań? Nie ukrywam, że zainteresował mnie tytuł i okładka. „Doskonała para” – użyty przymiotnik „doskonały/a” jest intrygujący, nie uważacie? Z bardzo prostego powodu, nic nie jest doskonałe i nikt nie jest dokonały. Do tego dwa fotele podzielone stolikiem z okładki. Pierwsze skojarzenie z terapią par. A że na różnych etapach mojego życia miałam z nią styczność i moi bliscy mieli z nią styczność, książka musiała znaleźć się na mojej półce. 

(…) zjawili się w moim gabinecie eleganccy, lśniący, bogaci, dostojni, para, której można zazdrościć. Doskonała para. A jednak szybko wypłynęło na wierzch podskórne zmatowienie, którego przenigdy nie chcieliby ujawnić publicznie.” -„Doskonała para” Greer Hendricks, Sarah Pekkanen.

Takie miała pierwsze obserwacje na temat małżeństwa Bishopów Avery Chambers, kobieta która zaledwie pięć miesięcy wcześniej straciła licencję psychoterapeutki. Ona atrakcyjna kobieta sukcesu. Właścicielka ekskluzywnego butiku. On w idealnie skrojonym garniturze, za którym oglądnie się prawie każda kobieta. Co tak naprawdę zobaczyła w Bishopach Avery, że od razu zdecydowała się na ich prowadzenie, na ich terapię? Co tak naprawdę odkryła w jej trakcie? 

Coś mam ostatnio szczęście do książek autorów, których praktycznie nie znam. Każda miała coś w sobie, jakiś punkt, jakiś element fabuły, czy narracji, dzięki czemu czas z nią spędzony nie oceniłam jako stracony. Tak samo oceniam thriller „Doskonała para” Greer Hendricks i Sarah Pekkanen. Nie jest to może thriller w typowym tego słowa znaczeniu. Jest to raczej lekki thrillerek z rozbudowanym wątkiem obyczajowym. Nie zmienia to faktu, że przedstawiona przez autorki historia całkowicie mnie przekonuje. Zdawała mi się kompletna i spójna. Mimo pewnych wątpliwości co do wyrazistości bohaterów, ale o tym trochę później. 

Książka składa się z rozdziałów zatytułowanych imionami głównych bohaterek. Podzielona jest również na trzy części. Rozdział dotyczący Avery prowadzony jest w narracji pierwszoosobowej. Dzięki temu z „pierwszej ręki” poznajemy, co myśli była psychoterapeutka, na czym chce się skupić w kolejnych krokach terapii oraz jakie ma aktualne spostrzeżenia odnośnie do swoich klientów. Warstwa fabularna z jej życia prywatnego dodatkowo dodaje powieści azymutu, ukierunkowuje ją w pewnym kierunku, kierunku relacji w życiu Avery, skomplikowanych relacji. Rozdziały zatytułowane „Marissa” pisane są z perspektywy narratora trzecioosobowego. I szkoda. Mnie ukrywam, że relacja osobista z punktu widzenia żony Matthew bardziej by mnie przekonała, w wątku, na którym opiera się opowiedziana w powieści historia. 

Wracając do wyrazistości bohaterek niestety Marissa kompletnie mnie nie przekonała. Miotała się w relacji ze swoim mężem. Jej idealność była tylko lekko poprószona błędami, przy których jest skłonność do samobiczowania się, obwinia, zamartwiania, analizowania zachowania męża i interpretacji wydała mi się na wyrost. Dodatkowo irytowała mnie relacja Marissy z synem, Bennetem. Całkiem możliwe, że to z powodu jej „doskonałości”, którą chciały autorki przekonać czytelnika w zasadzie w każdej płaszczyźnie jej życia. Doskonałości tylko z jedną rysą. Wiedząc, że doskonałość nie istnieje, w żadnym aspekcie, nie mogłam polubić Marissy. 

Zdecydowanie doceniam pomysł. Podobało mi się wplecenie w wątku obyczajowym przeszłości bohaterów oraz relacji przyjacielskiej ze Skipem. Doceniam zobrazowanie relacji z ojcem i dziadkiem, która w końcówce książki całkowicie mnie zaskoczyła. Nie takiego rozwinięcia się spodziewałam. A zaskoczenie zawsze działa na korzyść czytanej opowieści. Dużym plusem jest sama Avery i jej pomysł prowadzenia terapii w dziesięciu krokach. Jej wchodzenie w butach do życia pacjentów, jej zdolność do robienia trafnych spostrzeżeń i nieszablonowe działania. Przyznaję, że ta postać została przez autorki bardzo dobrze przemyślana. I chociażby dla samej Avery warto sięgnąć po tę lekturę i zatopić się w życiu doskonałej pary. 

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję WYDAWNICTWU Zysk i S-ka.

„Tajemne rysunki” Jason Rekulak

TAJEMNE RYSUNKI

  • Autor: JASON REKULAK
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 432
  • Data premiery : 23.05.2023r.
  • Premiera światowa: 10.05.2022r.

Z oficjalnej strony autora (http://www.jasonrekulak.com ) dowiedziałam się, że „Tajemne rysunki” są laureatem 2022 Goodreads Choice Award i jest to druga, jak na razie ostatnia jego książka. Sam Jason Rekulak – przez wiele lat pracował jako wydawca Quirk Books, niezależnej prasy z siedzibą w Filadelfii, w której mieszka. Jego stan cywilny to: żona i dzieci, w nieznanej ilości. Notka o autorze wspomina również o licznych domowych zwierzętach. Jego debiutancka powieść „Niemożliwa forteca” premierę miała 5 lutego 2018 roku. Książka została dobrze przyjęta. Ktoś z Was czytał?

Tajemne rysunki” otrzymałam od Wydawnictwa @Zysk i S-ka, za co bardzo dziękuję. Pozycja miała premierę światową w maju ubiegłego roku. My na polskich, księgarskich półkach poznaliśmy się z tą lekturą w dniu 23 maja br. Mnie od razu zaciekawiła okładka. Jest piękna. Niezwykle artystyczna i przykuwająca wzrok. To chyba przez tą zieleń butelkową. Jeden z moich ulubionych kolorów J.

Świeżo po odwyku  21-letnia Mallory Quinn zaczyna pracować jako niania pięcioletniego Teddy’ego. Wszystko wydaje się układać wyśmienicie. Dziecko zdaje się nie sprawiać problemów. Mieszka na urokliwym przedmieściu w New Jersey. Czuje się bezpieczna. Czuje, że osiągnęła upragnioną stabilność. Gdy odkrywa, że jej podopieczny w ulubionym szkicowniku zaczyna rysować niepokojące wizje zaczyna przyglądać się temu bezpiecznemu światu, który ją otacza. Zaczyna dostrzegać jego rysy. I zaczyna szukać. Gdzie jest początek niepokojących wizji chłopca, czy na tym, czy na innym, równoległym świecie, którego istnienie zawsze kwestionowała.

Podczas czytania książki „Tajemne rysunki” Jasona Rekulaka borykałam się z całą gamą emocji. Od znużenia, po zdenerwowanie sposobem narracji, po niedowierzenie w związku z rozwijającą się fabułą, aż do ulgi, że już dowiedziałam się, jaki jest koniec tej opowieści. Trudno więc mi jednoznacznie zrecenzować tę pozycję, by nie skrzywdzić ani jej, ani autora. Bez wątpienia jednak nie był to thriller, którego oczekiwałam. Zabrakło mi strachu, zabrakło napięcia. Pomysł jednak okazał się ciekawy. Dodatkowo spodobały mi się rysunki zamieszczone w książce, od niewinnych, skrajnie dziecinnych, po niepokojące obrazy, których normalnie nie chcielibyśmy na żywo oglądać. Tak jakby autor chciał zaznaczyć dzięki nim, że Teddy dojrzewa. Teddy zaczyna inaczej, bardziej konkretnie komunikować się z otoczeniem. Teddy chce, by ich tajemnica została odkryta.

Sama postać Mallory kompletnie mnie nie przekonała. W wielu miejscach jej zachowanie było nad wyraz naiwne. Nie wiem skąd u niej brak zastanowienia, refleksja po czasie, jeśli książka miała nosić znamiona thrillera. Za to autor idealnie skonstruował postać rodziców Teddy’ego – Teda i Caroline Maxwell. Idealna para. On specjalista IT. Ona praktykująca psychiatra. Ich stosunek do dziecka, miłość, oddanie i sposób tłumaczenia jego zachowań zasługują na uznanie.

I chyba tylko tyle…. Fabułę ratuje tajemnica Annie Barret, która straciła życie kilkadziesiąt lat temu. Sekret, w który praktycznie uwierzyłam. W przeciwieństwie do ostatnich chyba 80 stron powieści, które mimo ciekawego skupienia uwagi na dziecku, kompletnie mi się nie podobały. Jakby autor zatracił pomysł. Jakby nie wiedział jak wybrnąć z sytuacji. Jakby „Tajemne rysunki” okazały się ponad jego siły.

Gdybym miała określić powieść jednym zdaniem, napisałabym; ciekawy wątek dziecka i bezgranicznej miłości jego rodziców z interesującymi rysunkami przeplatającymi fabułę.

Ktoś chętny, by sprawdzić co tak naprawdę się pod tym zdaniem kryje? Jeśli tak, to szukajcie pięknej, w moim ulubionym zielono -butelkowym kolorze okładki w księgarniach😊.

Moja ocena: 6/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję WYDAWNICTWU Zysk i S-ka.

„Poszukiwacze światła” Femi Kayode

POSZUKIWACZE ŚWIATŁA

  • Autor: FEMI KAYODE
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Seria: PHILIP TAIWO (tom 1)
  • Liczba stron: 392
  • Data premiery : 17.01.2023r.
  • Premiera światowa: 2.03.2021r.

Na stronie amerykańskiego Wydawczy przeczytałam, że „Femi Kayode kształcił się jako psycholog kliniczny w Nigerii, zanim rozpoczął karierę w reklamie. Stworzył i napisał kilka programów telewizyjnych emitowanych w czasie największej oglądalności, a niedawno ukończył z wyróżnieniem program UEA Creative Writing. Mieszka w Windhoek w Namibii z żoną i dwoma synami.” (źródło: https://www.hachettebookgroup.com). Doczytałam również, że książka  „Poszukiwacze światła” jest jego debiutem, bardzo entuzjastycznie ocenionym w wielu kręgach.

Na polski rynek księgarski publikację Femi Kayode’a wprowadziło Wydawnictwo @Zysk i S-ka. Książka premierę miała w styczniu br. i jest pierwszym tomem cyklu o nigeryjskim psychologu, dr Philipie Taiwo. Pozycja trafiła do mnie z opóźnieniem dlatego też recenzję publikuję po kilku miesiącach od jej debiutu. Co ciekawe, tom drugi wydany przez Mulholland Books pod oryginalnym tytułem „Gaslight” premierę światową będzie miał 23 listopada br. Myślę, że i tym razem Wydawnictwo Zysk i S-ka pokusi się o wydanie kolejnego tomu serii😉.

Trzej studenci w nigeryjskim miasteczku Okriki w wyniku publicznego linczu tracą życie. Dwóch z nich zginęło w wyniku rozległych oparzeń, jeden – syn znanego polityka – stracił życie wskutek uderzenia tępym narzędziem. Psycholog śledczy powracający z emigracji do ojczyzny dr Philip Taiwo zostaje poproszony o zajęcie się sprawą. Sprawą, która według ojca zmarłego Kevina nie jest prawidłowo traktowana przez policję.

Mocna historia! Nabiera jeszcze dodatkowej mocy, gdy sobie czytelnik uświadomi, że do jej napisania skłoniła autora prawdziwa historia publicznego mordu na Ugonnie Obuzorze, Toku Lioydzie, Chiadiki Biringi i Tekeny Elkanaha, na ofiarach samozwańczych stróżów prawa. Bo to jest clue i główna zagadka tej historii. Co tak naprawdę, z psychologicznego punktu widzenia skłoniło tłum do zamordowania trzech młodych chłopców, rzekomych złodziei.

„- I to nie jest rozwiązywanie sprawy? Przecież nie zdołasz zrozumieć dlaczego coś się zdarzyło, nie wiedząc co się zdarzyło.” – „Poszukiwacze światła” Femi Kayode.

Książka pisana jest z perspektywy głównego bohatera. To dr Philip Taiwo jest jej narratorem. To z jego bezpośredniej relacji dowiadujemy się, co się dzieje. Na jakie ślady natrafił wraz ze swoim asystentem, Chiką. Jakie ma podejrzenia. Podobał mi się ten sposób narracji. Możliwe, że dlatego, iż dopiero co poznałam głównego bohatera. Miło było więc czytać o jego perypetiach z żoną – atrakcyjną profesor uniwersytecką – , dopiero co poznaną w samolocie Salome, czy ojcowskich problemach z bliźniakami Taiem i Kayem oraz trzynastoletnią córką Larą z jego własnego punktu widzenia. Powieść podzielona jest na akty, jest ich łącznie cztery. Każdy akt składa się z zatytułowanych rozdziałów. Do tego Femi Kayode wprowadził pierwszoosobową narrację John Paula, który stanowi jakby dziennik, jego pamiętnik. Doświadczamy jego trosk, problemów, emocji w chorobie i po stracie matki, trudnego dzieciństwa. Ten tajemniczy John Paul wkrada się w fabułę siejąc zamęt i pozostawiając po każdym fragmencie pytania typu; kim on jest, co zrobił, co robi, jakie znaczenie ma dla opowiadanej historii?

– Wszystko ma sens, jeśli się wie dlaczego ludzie robią to, co robią.
 – Psychobełkot – warknęła…” – „Poszukiwacze światła” Femi Kayode.

I ta książka o tym jest. Sam bohater dr Philip Taiwo – psycholog „mający doświadczenie w badaniu motywów zbrodni i sposobu ich popełnienia” nie jest może postacią fascynującą, chwytającą za serce, czy nawet interesującą. Został przedstawiony trochę naiwnie, trochę ponuro, jak typowo amerykański naukowiec, który jeszcze nie odnalazł się po ośmiu miesiącach od powrotu w swoim rodzinnym kraju. Kraju, w którym homoseksualizm wciąż uznawany jest za przestępstwo. Tak to prawdzie naukowiec, który raczej się nigdy w tym kraju nie odnajdzie. Jego badanie, czy raczej śledztwo jest jednak urozmaicone licznymi domysłami. To takie szukanie trochę igły w stogu siana. Z ogromnej ilości materiałów Taiwo musi ze swym asystentem dojść do prawdy, co tak naprawdę stało się z trzema z Okriki. Jaka tak naprawdę za tym publicznym linczem kryje się historia? I dlaczego tłum zareagował w taki, a nie inny sposób?

Nigeria. Kraj, w którym chyba nie chciałabym żyć, nawet nie będąc osobą z kręgu LGBTQ. Choć Femi Kayode przemycił jej specyficzność, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Uchwycił jego czar. Jego nieskalanie zachodnim życiem. Jego etniczność.

Widzę ludzi siedzących przed domami. Przed parterowymi budynkami gromadzą się mężczyźni, którzy piją i grają w gry planszowe, ich twarze oświetlają lampy naftowe. W ciemności bawią się i biegają roześmiane dzieci. Z oddali słychać śpiew. Także klaskanie. Kościół. Właściwie kilka kościołów.” – „Poszukiwacze światła” Femi Kayode.

Dodatkowo hausański akcent Abubakara, mimo trudnego tematu i społecznie głębokiej fabuły,  wprowadził mnie w dobry nastrój. Bo jak tu nie czytać z uśmiechem na ustach takich słów jak: „fsycholog”, „fotrzebują”, „fotlafi” , czy moje ulubione „sflawa” i „lafolty”. Zgadliście co to „lafolty”?

Chociażby dla samego czytania całych akapitów w odzwierciedlonym hausańskim akcencie warto sięgnąć po książkę „Poszukiwacze światła” Femi Kayode. Żartowałam😊. Warto sięgnąć z innego powodu.

To naprawdę ciekawa powieść pisana w słusznym celu. Celu, zwrócenia uwagi na psychologię tłumu. Nie bez wad. A jakże. Książki tak jak ludzie, jednym podobają się bardziej drugim mniej. W trakcie czytania „Poszukiwaczy światła” nie było ani nudno, ani płochliwie. A to już wystarczająca zachęta, by zapoznać się z debiutem Femi Kayode’a. Miłej lektury !!!

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU Zysk i S-ka.