„Mosty na Wiśle” Irena Małysa

MOSTY NA WIŚLE

  • Autor: IRENA MAŁYSA
  • Wydawnictwo: MOVA
  • Liczba stron: 392
  • Data wznowienia: 13.11.2024

Powieść „Mosty na Wiśle” autorstwa Irena Małysa strona autorska debiutowała 13 listopada br. To kolejna udana pozycja Autorki, którą wydaje Wydawnictwo Mova. Opinie o jej serii z Baśką Zajdą znajdziecie na moim blogu: „W cieniu Babiej Góry”, „Więcej niż jedno życie”, „Daleko od Babiej Góry” oraz „Demony Babiej Góry”. 

Akcja tej książki toczy się w Krakowie w dwóch przestrzeniach czasowych. Pierwsza dotyczy roku 1929, gdy przyjaciółki Hania i Estera w obliczu wojny zaczynają zastanawiać się czy kiedykolwiek się jeszcze zobaczą. Rodzina Estery wyjeżdża do Palestyny, zaś Hania walczy o przetrwanie w okupowanym Krakowie. Druga dzieje w roku 1993, gdy nad odkrywane są zwłoki niemieckiego turysty z szalikiem Cracovii na szyi. Prowadzący śledztwo Walenty Cichocki zakłada, że śmierć ma związek z rozgrywkami sportowymi do momentu, gdy przy moście Powstańców Śląskich odnalezione zostaje ciało kolejnego Niemca. Wówczas potyczki między kibicami poszczególnych krakowskich drużyn sportowych nie są już takie oczywiste. 

Książka składa się z trzydziestu jeden ponumerowanych rozdziałów. Na początku każdego z nich Autorka oznacza miejsce i czas akcji z podaniem konkretnej daty i przykładowo nazwy ulicy. Kto lubi Kraków albo w nim bywał zachwyci się opowieścią. W wielu miejscach Małysa nawiązuje do jego urody, do jego unikalności. 

„– Jaki piękny jest teraz Kraków – odezwał się do niego Karol z charakterystyczną dla siebie egzaltacją. – Widziałeś, ile kwiatów na Plantach?” – „Mosty na Wiśle” Irena Małysa.

Antysemityzm, pogrom krakowskich Żydów Autorka wykorzystała w dwójnasób. Po pierwsze jako świetną kanwę dla późniejszych krakowskich morderstw. Po drugie jako warstwę historyczną o dość dużej wartości edukacyjnej. To kolejna polska autorka, która wykorzystuje historię w mądry sposób osadzając fikcyjną fabułę w niej, tym samym ucząc młodsze i nie tylko pokolenia. Dodatkowo akcja osadzona w końcówce lat czterdziestych ubiegłego wieku może być traktowana jako wycieczka do historycznego Krakowa, z jego kocimi łbami, ówczesnymi strojami, pantofelkami i spódnicami, a także całym tym blichtrem krakowskiego Kazimierza. Czytając miałam wrażenie jakbym się po tamtejszym Krakowie wręcz przechadzała. Choć nie ukrywam, że nie jestem tu obiektywna, gdyż Kraków tamtych czasów miał swój specyficzny urok. 

Choć bardzo podobała mi się kreacja bohaterów z lat wojennych, tak kompletnie nie zachwycił mnie temat osadzony w latach 90-tych. Sam śledczy zżerany przez traumę lat wcześniejszych nie przekonał mnie do siebie. Widząc jego braki, deficyty miałam odczucie, że jest bardziej swoją karykaturą niż bystrym policjantem. I choć pojawił się w książce gangsterski, krakowski świat to czegoś mi w tym wątku kryminalnym zabrakło. Może charyzmy Cichockiego? 

Bez wątpienia książkę warto przeczytać by samemu wyrobić sobie o niej opinię. Jak każda opinia odbiór książki jest kwestią gustu, a czasem po prostu czasu, w którym ją czytamy. Ja zdecydowanie zachęcam do prozy autorstwa Ireny Małysy bez względu na tytuł, który macie w ręce😊 😉. 

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję  WYDAWNICTWU MOVA.

„Nóż w sercu. Sprawa chirurga” Ałbena Grabowska

NÓŻ W SERCU. SPRAWA CHIRURGA

  • Autorka: AŁBENA GRABOWSKA
  • Wydawnictwo: ZWIERCIADŁO
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 27.11.2024

Jak wspomniałam w zapowiedzi, książki Ałbena Grabowska – pisarka rzuciły mi się w oko niejednokrotnie. Czytałam również o nich pozytywne opinie i również pod ich wpływem chciałam zapoznać się z twórczością autorkiA sięgała ona po różne gatunki. Najczęściej tworzy literaturę piękną, powieści historyczne, ale miała również przygody z fantastyką, powieścią dla młodzieży i kryminałem. Najbardziej znana chyba jest z serii „Stulecie Winnych”, która została zekranizowana. Z piórem Autorki ja osobiście dopiero zapoznałam się dzięki listopadowej premierze kryminału „Nóż w sercu. Sprawa chirurga„, którą otrzymałam od Wydawnictwo Zwierciadło

To chyba początek nowej kryminalnej serii. Wdzięczna para śledczych; policjant po przejściach Franciszek Stawicki i młoda, z potencjałem aspirant Maja Kwiatkowska chyba zasłużą na kontynuację😏. Tym bardziej, że o prowadzonych przez nich śledztwie w sprawie morderstwa pchniętego nożem dilera narkotyków czyta się przyjemnie. Sprawa nabiera szczególnego znaczenia ze względu na osobę podejrzanego. Jest nim znany chirurg. Sprawa łączy się także z jego córką, która jak się okazuje ma wiele głęboko skrywanych sekretów.

Sprawa kryminalna jednak nie od razu zdominowała fabułę powieści. Po opisie Wydawcy spodziewałam się innego początku, a tu mile zostałam zaskoczona przez Autorkę rewelacyjnie opisanymi wydarzeniami, które działy się w agro­tu­ry­styce Mi­moza w pierwszym rozdziale powieści zatytułowanym „Wiktor”, którego spotkanie z lekarzem przedstawiającym się „Krzychu” i policjantem lekko mnie zafrapowało. Potem mogło być już tylko lepiej, gdyż do akcji wkroczyła dwójka atrakcyjnych singli – Maja i Franciszek, od której spodziewałam się jeszcze więcej. I mimo, że jest to już sprawdzony schemat w polskich kryminałach (on przystojny, po przejściach, ona atrakcyjna i bystra lub na odwrót) to czas spędzony z powieścią uważam za udany.

To dobry kryminał, a bohaterowie na pewno mają potencjał na kolejne serie. Akcja toczy się bez pośpiechu. Grabowskabuduje napięcie i przybliża odbiorcom sytuacje powiązane ze sprawą z różnych stron, w szerszym kontekście, przez co wątek kryminalny wydaje się jeszcze ciekawszy. W powieści pojawiają się interesujące wątki, które doprowadzają do niespodziewanego finału. Rozdziały dotyczące śledztwa przetykają się z opowieścią zobrazowaną z punktu widzenia podejrzanego przez co narracja wydaje się jeszcze ciekawsza. Książka mi się podobała, a polecam zwłaszcza odbiorcom lubiącym tematy medyczne. Miłej lektury! 

Moja ocena: 7/10

We współpracy z Wydawnictwem Zwierciadło.

„Glennkill. Sprawiedliwość owiec” Leonie Swann

GLENNKILL. SPRAWIEDLIWOŚĆ OWIEC

  • Autorka: LEONIE SWANN
  • Wydawnictwo: GRUPA WYDAWNICZA RELACJA
  • Cykl: SPRAWIEDLIWOŚĆ OWIEC (tom 1)
  • Liczba stron: 384 
  • Data premiery:13.11.2024
  • Data 1. wyd. pol.:  1.07. 2006
  • Data premiery światowej: 1.08.2005

Glennkill. Sprawiedliwość owiec” Leonie Swann dostałam lata temu od mojej przyjaciółki na urodziny. Tak spodobała mi się ta publikacja, że wypożyczałam ją różnym czytającym nagminnie, do momentu, gdy któryś z nich mi ni jej nie oddał🙄. Wiedząc o wznowieniu poprosiłam Wydawnictwo Relacja o sprezentowanie mi jednej sztuki😁. Dość dobrze pamiętam, że książka ogromnie mi się podobała i w sposobie ujęcia tematu, i w sposobie narracji. Grupa Wydawnicza Relacja sprawiła mi ogromną radość obdarowując mnie niespodzianie wznowionym nakładem tej pozycji, która po raz pierwszy na polskim rynku znalazła się 1 lipca 2006 roku. Czytaliście już tę premierę z 13 listopada br.? Jeśli nie, to szczerze do tego zachęcam. 

Stado tytułowych owiec znajduje swego pasterza, Georga Glenna „przy ścieżce ze szpadlem w brzuchu”, do tego ze śladem kopyta owczego na piersi. Ustaliwszy, że Georgowi należy się sprawiedliwość zaczynają poszukiwać sprawcy zbrodni poczynionej na swym dobrodzieju, który obiecał im podróż do Europy. A one „(…) też chciałyby zwiedzić Europę, bo wyobrażały sobie, że jest to olbrzymia łąka pełna jabłonek.”  Tym samym odkrywają liczne animozje, stare blizny czy przestępstwa, które trawią mieszkańców Glennkill. „(…) Ta wieś jest jak przegniłe jabłko. (…) Psuje się od środka. Tak jak jabłko”. Czy uda im się wytypować mordercę? 

Choć do wznowienia książki przyczynił się zapewne pomysł jej ekranizacji (według Lubimy Czytać: „film w gwiazdorskiej obsadzie, w którym wystąpią między innymi Hugh Jackman, Emma Thompson i Nicholas Brown. Reżyserii podejmie się twórca „Minionków” Kyle Balda, a za scenariusz odpowiada Craig Mazin („The Last of Us”) to miło było sięgnąć po tę pozycję po latach. Okazało się, że mimo, iż powieść nie czytałam z takim ogromnym entuzjazmem jak lata temu czas poświęcony książce uważam, za dobrze wykorzystany. 

Tym bardziej, że owce mają sporo do zaoferowania w zakresie swych zwyczajów, preferencji kulinarnych, lęków, postrzegania świata i sposobu myślenia. Owcza narracja nie do podrobienia😁.

(…) W końcu uzgodnili, że dobry pasterz to taki, który nigdy nie przycina jagnięciu ogonka, nie ma pasterskiego psa, daje owcom dużego dobrego jedzenia (…) i nosi wyłącznie ubrania z produktów własnego stada, jak choćby jednoczęściowe kabotki z przędzy, w których wyglądałby naprawdę ładnie, bo prawie jak owca. Naturalnie wiedziały, że istoty tak doskonałej nie ma na całym świecie….” – Glennkill. Sprawiedliwość owiec” Leonie Swann. 

Czy chociażby: 

(…) Ludzie nie mają duszy. Nie ma duszy, nie ma i ducha. To proste. (…) 
– Każde jagnię wie, że dusza mieszka w zmyśle węchu. A ludzie nie mają dobrych nosów…” –Glennkill. Sprawiedliwość owiec” Leonie Swann.

Mam swoje ulubione fragmenty. Niezwykle rozśmieszyła mnie scena z konfesjonałem (strona 259). Otello w konfesjonale bezcenny😁. Generalnie pomysł widzianych w różnym niespotykanym miejscu owiec, a w szczególności czarnego barana okazał się bardzo dobry. Faktycznie w ciemności mógł on uchodzić za całkiem kogoś innego, kogo mogłyby się bać mające coś na sumieniu dusze😉. Wśród postaci ludzkich nie ma swego ulubieńca. Leonie Swann zadbała, by nikt nie wysunął się na pierwszy plan. Stwierdzam więc, że głównego bohatera na dwóch nogach nie ma. Czy rzeźnik Ham, czy pasterz Gabriel, czy młoda Rebeka, czy inspektor Holmes, czy świętoszka Beth, czy sam „Bóg” i inni pojawiają się w książce wyłącznie jako dodatki, jako ciekawostki, które stają się dla owiec przedmiotem badań, podsłuchów, obserwacji itd. Zresztą wśród owiec też nie ma jednego głównego bohatera. Na początku myślałam, że będzie nią Panna Maple, osobowościowo wzorowana na mej ulubienicy z serii Agathy Christie – Pannie Marple. Obie posiadające wnikliwe spojrzenie, obie zasłuchane w swe myśli, intuicję, obie kontemplujące własne obserwacje. Później miałam wrażenie, że czarny baran Otello odegra ważną rolę. Trzecim z kolei typem był Melmoth Wędrowiec, który również nie okazał się dominującym charakterem. I tak mogłabym moje omyłki jeszcze więcej mnożyć. Leonie Swann poszła całkowicie w innym kierunku. Skupiła się na zbiorowym głównym bohaterze, którym jest stado owiec. Zresztą bardzo miło zaprezentowała jego członków na samym początku w części „Dramatis oves w kolejności pojawiania się”. Ja już przy czytaniu tego fragmentu zaczęłam przypominać sobie co nieco😏.

Książka składa się z dwudziestu czterech zatytułowanych rozdziałów. Narracja jest trzecioosobowa. Język prosty, zwięzły. Fabuła oparta na poszukiwaniu sprawcy śmierci Georga i na perypetiach owczo – ludzkich, owczo-owczy i ludzko-ludzkich. Bardzo brakowało mi rozwiniętego motywu Zimowego jagnięcia, który idealnie wpasowałby się w trend powieści. Ze zdziwieniem czytałam o tragicznej historii Otella, której autorka poświęciła trochę miejsca. Kompletnie zapomniałam o tym wątku zapamiętując tylko emocje, które towarzyszyły mi przy czytaniu po raz pierwszy tj.; rozbawienie, niedowierzenie, zachwyt, uczucie skrajnej nowości i niepodrobienia. Warto więc sięgać do pozycji czytanych lata temu. Okazuje się, że przyjemność z czytania nadal jest, a wiele wątków widzianych jest z całkiem innej strony. 

Dziękuję Wydawnictwo Relacja za relaks spędzony z książką. Apetyt rośnie. Nie mogę się doczekać, by przypomnieć sobie, co działo się potem w drugiej części zatytułowanej „Triumf owiec”. 

Moja ocena: 8/10

We współpracy z Grupą Wydawniczą Relacja. 

„Agnes Sharp i morderstwo w Sunset Hall” Leonie Swann

AGNES SHARP I MORDERSTWO W SUNSET HALL

  • Autorka: LEONIE SWANN
  • Wydawnictwo: GRUPA WYDAWNICZA RELACJA
  • Cykl: ŚLEDZTWA AGNES SHARP (tom 1)
  • Liczba stron: 432 
  • Data premiery:13.11.2024
  • Data premiery światowej: 25.05.2020

13 listopada br. premierę miała książka „Agnes Sharp i morderstwo w Sunset Hall” autorstwa Leonie Swann wydana nakładem Wydawnictwo Relacja. To pierwszy tom serii o emerytowanej śledczej, która założyła w swym rodzimym domu wspólnotę mieszkaniową, do której zaprasza innych pensjonariuszy; żółwicę Hettie, psa Brexita, Marszałka, Edwinę, Winston najświeższy narybek Charlie czy Bernadette. 

(…) szczupła, przywiędła dama w czerni, trochę przypominająca suszoną rybę, ale też prawie elegancka, w ładnej bluzce, z dziwaczną fryzurą i zaskakująco czerwonymi, trochę nieregularnymi ustami. Jej oczy spoglądały czujnie, a nawet całkiem energicznie spod opadających powiek…” –Agnes Sharp i morderstwo w Sunset Hall” Leonie Swann. 

A wszystko zaczęło się od śmierci strzałem z broni palnej jednej z mieszkanek Sunset Hall, Lillith. Miejscowi policjanci zaczynają zastanawiać się czy brawurowi domownicy nie mają z jej śmiercią czegoś wspólnego. Choć to dochodzenie rozpoczynają z opóźnieniem. Okazuje się, że przed Lillith zmarła sąsiadka Sunset Hall, jedna z bliźniaczek, Mildred Puck, którą ktoś zabił na własnej werandzie. Zarówno Agnes mająca doświadczenie śledcze, jak i Edwina pracująca kiedyś w służbach specjalnych ochoczo uczestniczą w dochodzeniu. Z ukrycia. Po kryjomu. Próbując przy swych problemach z pamięcią dojść do jakichkolwiek wniosków. 

Siedemdziesiąt osiem lat tyle ma tytułowa Agnes Sharp, choć chwilami wydawać by się mogło, że zdecydowanie więcej😏. Autorka w jej postać, podobnie jak w postaci innych bohaterów wplotła wiele zabawnych historii. Powracający wątek dotyczył trzecich zębów, które często pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach. Moim ulubionym była skorupa Hettie. Bardzo podobał mi się aspekt utraty koncentracji, pamięci wśród domowników, które idealnie się sprawdziły w opowieści o prowadzonym śledztwie.  Na uwagę zasługuje opis zdarzeń ze strony 394, który związany jest z Edwiną tropiącą z psem Brexitem porywacza z Hettie pod pachą, która „wędrowała po lesie w kierunku Sunset Hall, dziwnie niezadowolona z siebie i ze świata. Czegoś chciała. Czegoś ważnego. (…) Ale co jej pozostało, jeśli po prostu nie potrafiła sobie przypomnieć tej cholernej misji?…” Bardzo umiejętnie autorka wykorzystała temat zaburzeń z pamięcią wśród pensjonariuszy w trakcie prowadzonego śledztwa. Dzięki temu okoliczności pewnych zdarzeń nie podążały w naturalnym kierunku. 

Książka podzielona jest na zatytułowane rozdziały. Jest ich łącznie dwadzieścia pięć. Na samym końcu znajduje się Epilog, w którym Swann opisała sposób na zimowanie żółwi, o którym dotychczas nie słyszałam. W „Uwagach od autorki” obnażyła kwestię posiadania żółwia, który jako zwierzę domowe nie powinno być wyłącznie zachcianką, zresztą jak inne zwierzęta. Doceniam ją dodatkowo za ten apel. Narracja jest trzecioosobowa, w wielu miejscach pisana z perspektywy różnych bohaterów. Rozdziały są krótkie i trochę przeszkadzało mi, że fragmenty, w których akcja dzieje się wokół jednej postaci nie są oddzielone od siebie. Łapałam się, że przeskakując z wydarzeń, w których główną rolę odgrywa Agnes do czynności śledczych wykonywanych przez Edwinę czy Marszałka trochę się gubiłam w wątku głównym. Tym bardziej, że autorka stosowała narrację naprzemienną. Jedną dłuższą historię z udziałem konkretnej persony przeplatała kilkukrotnie innymi wydarzeniami. Trudno było mi utrzymać pamięć bohatera, nastrój danego fragmentu czy opis scenografii. Uproszczenie prowadzonej narracji może wyszłoby tej publikacji na dobre. 

3 września br. miała światową premierę druga część cyklu. Tytuł w języku oryginalnym brzmi „Agnes Sharp and the Trip of a Lifetime”. Ciekawa jestem, kiedy Grupa Wydawnicza Relacja da radę wydać ją u nas lokalnie. Co do wydania to „Agnes Sharp i morderstwo w Sunset Hall” ma bardzo ciekawą okładkę. Długo się jej przypatrywałam. Odzwierciedla wiele aspektów opowieści. I wartkich seniorów, i żółwicę, i nawet psa Brexita, o którym sporo było w powieści. Musicie pamiętać, że w momencie, gdy pisana była ta historia Brexit był już postanowiony, ale jeszcze nie ziścił się (Wielka Brytania formalnie przestała być członkiem Unii Europejskiej w 2021 roku). Kryminał ma okładkę ze skrzydełkami i niepokojąco cienką gramaturę stron. Jak jedwab. Do kartkowania podchodziłam z ogromną ostrożnością. Niszczenia książek nie cierpię chyba najbardziej na świecie🙄. 

Historie. Zawsze chodzi o historie. Całe życie składa się z historii…” –Agnes Sharp i morderstwo w Sunset Hall” Leonie Swann.

Fabuła trochę się skomplikowała, mimo, że to przyjemny kryminał (gatunek: „cosy crome” lub jak gdzieś przeczytałam „cosy mistery”). Finalnie okazało się, że zmarłych w całej powieści było znacznie więcej. Pojawił się wątek Olive, wujka Normana, Theresa z domu spokojnej starości Lipowego Zakątka, Titusa Coldwella i Alice, bliźniaczki Agnes. Coś tych sióstr bliźniaczych sporo jak na tak małą społeczność…. Choć najbardziej niepokojącym i zaskakującym okazał się kryminalny wątek związany ze zmarłą w swym ukochanym ogrodzie Lillith, jednej ze współlokatorek tego tętniącego życiem domu. 

Mam nadzieję, że zaciekawiłam Was wystarczająco, byście chcieli dowiedzieć się w jakich okolicznościach i dlaczego zmarła Lillith, która uwielbiała swój ogród. 

Moja ocena: 7/10

We współpracy z Grupą Wydawniczą Relacja. 

Recenzja przedpremierowa: „Mrok jest miejscem” Ariadna Castellarnau

MROK JEST MIEJSCEM

  • Autorka: ARIADNA CASTELLARNAU
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 155
  • Data premiery :12.11.2024
  • Data premiery światowej: 12.05. 2020

O „Serii z żurawiem” wydawanej przez markę  Bo.wiem należącej do  Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego pisałam na moim blogu wielokrotnie. Parę razy już wspomniałam, że moja przygoda z tymi książkami zaczęła się od rewelacyjnych okładek autorstwa Małgorzaty Flis. Nie ukrywam, że wspomnę pewnie o tym jeszcze nie raz. Gdyż…. Sprawiłam sobie kolejne pięć sztuk tej serii. A jak już zauważyliście lubię dzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami na temat zakupionych przeze mnie książek w równym stopniu jak na temat publikacji otrzymanych w ramach prezentów😏. Mój blog nie powstał, by czerpać jakiekolwiek korzyści z jego prowadzenia. Mój blog powstał kiedyś, by propagować czytanie, by zaciekawiać Was dobrymi książkami, by dzielić się opiniami o tych, z którymi się zapoznałam. 

Jutrzejsza premiera zbioru opowiadań pt. „Mrok jest miejscem” autorstwa Ariadny Castellarnau też zasługuje na Waszą uwagę i to bynajmniej nie z powodu mrocznej okładki, a podjętych w publikacji tematów. 

Ojciec zmierzał do jeszcze gorszego miejsca, a ona wraz z nim. Wszyscy zmierzali tam wraz nim.” – „Mrok jest miejscem” [w:] Mrok jest miejscem” Ariadna Castellarnau.

I właśnie o ojcach, matkach, rodzeństwie i dzieciach jest w tych ośmiu opowiadaniach Ariadny Castellarnau. O relacjach, które są trudne, zakrzywione, patologiczne wręcz krzywdzące i pełne przemocy. Z treści wyziera egoizm dorosłych, brak troski, czasem i szaleństwo. Mnie obezwładniała niemoc dzieci, które są bohaterami każdego z opowiadań. Ich samotność. Brak możliwości zmiany lub nieudane próby. A wszystko zaczyna się od jedenastoletniej Lucii mieszkającej z rodziną na odludziu, uciekających od Szalonego Vilette, dla którego pracował jej ojciec. Lucii spotykającej zdeformowanego chłopaka z lasu. Tak samo samotnego jak ona. Wszystko zaczyna się od mądrych słów Długiego; „(…) światłość jest miejsce, a mrok jest innym miejscem. Gdzie chcesz pójść, Lucio?” 

Nie ukrywam, że po przeczytaniu niektórych historii musiałam odsapnąć. I mimo, że zbiór opowiadań trafił do mnie w ubiegłym tygodniu, jest dość krótki (ma niewiele ponad 150 stron) to dopiero teraz mogę o nim napisać. Musiałam nabrać dystansu, by świadomość opisywanych krzywd na dzieciach nie przysłoniły mi wartości literackiej tej publikacji. 

Ariadna Castellarnau zadziwiła mnie pomysłami. Jest i wspomniany deformowany chłopak z lasu ze wspomnianego tytułowego opowiadania. Jest i syn, Nil na którym rodzice zarabiają pieniądze, sprzedając go jako osobliwość, i jest jego zazdrosny o jego popularność brat w „Marina fun”. Jest i transportowana przez Igora do tytułowego „Calipso” kilkuletnia dziewczynka, której Castellarnau świadomie nie nadała imienia. Bo nie o transportowaną (sprzedaną bądź porwaną) dziewczynkę w opowiadaniu chodziło, a o postać Igora. Jest i Maur, który głoduje wychowywany przez ojca popadającego w szaleństwo, który w szkielecie każe swemu synowi dostrzegać zaginioną córkę a jego siostrę, Mirandę w „Nagłej powodzi”. Niezwykle smutna postać Maura. Najmniej wstrząsającą historię znalazłam w opowiadaniu „Najlepszym ze wszystkich naszych córek i synów” choć i tak opowieść dotyka trudnych tematów związanych z rodzicielstwem; nierównego traktowania, poczucia krzywdy, braku wsparcia ze strony członków rodziny, samotności w domu pierwotnym, z którą dorosły wyrusza w świat. Zaskoczył mnie koncept w „Dzieci bawią się w ogrodzie”. Co za rewelacyjny pomysł zbudowany na wątku o wydarzeniach bezpośrednio po pogrzebie Isoldy, córki głównej bohaterki. Kompletnie nie zrozumiałam postaci dziecka opisanej w „Wyspie w chmurach” choć opowiadanie czytałam dwukrotnie🙄. Na pograniczu fantasy są również treści opisane w ostatniej historii pt. „Człowiek wody”, gdzie postać ojca jako przewodnika również jest demoniczna, ale na swój własny sposób. 

Bardzo dobre opowiadania! Trudne to fakt, ale niezwykle cenne pod kątem narracji, wzbudzanych emocji, bardzo różnych historii. Wspólny motyw zaprezentowany został bardzo różnorodnie. To naprawdę opowieści, które mogłyby stanowić odrębne powieści. Tyle jest w nich potencjału, tyle niedopowiedzeń, tyle różnych zakończeń, które rodziły mi się w głowie. I w tym widzę największą wartość opowiadań, w tym, że zbiór jest jakby książkami w jednej książce. Warto je więc czytać odrębnie, by wybrzmiały w naszej głowie i w sercu. Choć od przeczytania niektórych minęło czasem kilka dni, narracje, z którymi zapoznałam się w tym zbiorze zostały ze mną do tej pory. Im dłużej, tym bardziej warte były przeczytania. Tak jakoś instynktownie czuję. 

Moja ocena: 8/10

Zbiór opowiadań dotarł do mnie dzięki współpracy z Wydawnictwem Uniwersytetu Jagiellońskiego właściciela marki Bo.wiem.

„Sprawa Abrahamczika. W paszczy brunatnej hydry” Monika Kassner

SPRAWA ABRAHAMCZIKA. W PASZCZY BRUNATNEJ HYDRY

  • Autorka: MONIKA KASSNER
  • Wydawnictwo: SILESIA PROGRESS
  • Liczba stron: 184
  • Data premiery: 8.11.2024

Sprawa Abrahamczika. W paszczy brunatnej hydry” to czwarty tom cyklu z radcą  Adolfem Jendryskiem autorstwa @Monika.Kassner.strona.autorska. Opinie o poprzednich częściach znajdziecie również na moim blogu czytelniczym; Sprawa Salzmanna. Trup, którego nie było”, Sprawa Rolnika. Zbrodnia prawie doskonała”, „Sprawa rodziny Tebbe. Kolacja z mumią”. Autorka edukuje (jako historyczka i polonistka😁) o śląskości i jej trudnej historii. Na tegorocznych katowickich Targach Książki miała udaną dyskusję z @Sabina Waszut-strona autorska, która również porusza trudne śląskie tematy, takie jak Tragedia Górnośląska choćby w swej rewelacyjnej powieści „Ogrody na popiołach”. Tematem wspomnianej rozmowy była „Skomplikowana historia Śląska w literaturze”. Ja niezmiernie się cieszę, że dzięki premierze z 8 listopada br. od @Silesia Progress – śląskie wydawnictwo sama mogłam zanurzyć się w tej skomplikowanej historii śląskiej osadzonej w literackiej fikcji, gdzie historia miasta i przeszłość historyczna ma ogromne znaczenie. 

(…) Dlatego rzadko nosił się po cywilu, wolał mundur, który dodawał mu powagi i budził szacunek, a nawet strach. Niczego bardziej nie pragnął jak szacunku, nie gardził również strachem mieszkańców miasta, którzy, widząc nadchodzącego nadburmistrza, schodzili z drogi z wbitymi w chodnik spojrzeniami….” – Sprawa Abrahamczika. W paszczy brunatnej hydry” Monika Kassner. 

Tak nadburmistrza i kreisleitera Maxa Filluscha widzą mieszkańcy niemieckiego miasta Hindenburg w 1934 roku, gdy w swym własnym mieszkaniu życie traci w wyniku postrzału trzydziestodwuletni Leo Abrahamczik; radny i kierownik miejskiej policji. Komisarz kryminalny Josef Juretzki i lekarz sądowy Felix Kominek nie wierzą w samobójstwo. Zastraszeni przez Filluscha, który za śmierć radnego oskarża radcę Adolfa Jendryska rzekomego agenta polskiego wywiadu wspieranego przez brytyjską agenturę w osobie Lotti Dehner, rozpoczynają działania śledcze w sprawie Jendryska, który „(…) dwukrotnie posłużył się hindenburskiej policji: pierwszy raz, kiedy zatrzymał zabójców syna naczelnika Zaborza Antona Rollnika, a drugi tydzień temu, kiedy rozwiązał zagadkę morderstwa w domu inżyniera Wilmara Tebbego…” Wygląda na to, że tym razem problemy, w których znajduje się nazywany przez Lotti Adi są innej wagi. Sam radca występuje nie w roli tropiącego, lecz w roli zwierzyny. Czy uda mu się oczyścić z zarzutów? 

Zaskoczyła mnie Autorka tym, że akcję i czasoprzestrzeń trzeciego tomu osadzonego w dzisiejszym Zabrzu (wyłącznie pierwsza książka „Sprawa Salzmanna. Trup, którego nie było” dzieje się w innym mieście, w rodzinnych Świętochłowicach) umiejscowiła tylko tydzień po wydarzeniach opisanych w poprzednim tomie o tytule: „Sprawa rodziny Tebbe. Kolacja z mumią”.  To chyba jedyna dotychczas część, która tak wprost jest kontynuacją poprzedniej książki z serii. Dotychczas, z tego co pamiętam, poprzednie książki luźno nawiązywały do wydarzeń opisywanych we wcześniejszych częściach. Tym razem jednak stanowią ich pewną kontynuację. Kontynuowanie to jest odczuwalne na wielu płaszczyznach. Po pierwsze w osobie ofiary, z którą Jendrysek miał małą scysję opisaną przy śledztwie w domu dwóch dyrektorów zamieszkiwanym przez rodzinę inżyniera Wilmara Tebbego. Po drugie w osobach innych bohaterów, samych śledczych; Komisarza Juretzkiego i lekarza sądowego Kominka, czy hindenburskich doktorów Santariusa i Schwarzera. W akcję wplątany jest i oczywiście sam Wilmar Tebbe, jego wytrawna gospodyni Martha Dives. Autorka wspomina samego emerytowanego naczelnika Rollnika i księdza Benka, z którymi Jendrysek od swej drugiej kryminalnej sprawy grywa w skata. Oczywiście i w tym tomie nie brakuje Lotti, której przeciwwagą jest sama Adelheid Jendrysek – nazywana wcześniej po prostu Hajdelką😁I tu duża niespodzianka. Hajdelka nie jest tylko spychaną na margines żoną nad wyraz aktywnego radcy. W tej części Monika Kassner oddaje jej więcej pola, nadaje jej ważniejszą rolę, o butności i odwadze nie wspominając. Taka Hajdelka bardziej mi się podoba niż dotychczasowa👍.

Faktycznie Jendryska jest zdecydowanie mniej niż w poprzednich częściach. O dziwo, nie przyszło mi za nim tęsknić. W roli, w którą umiejscowiła go jego Twórczyni również się spisał. Sam kryminalny wątek poprowadzony został w inny sposób, mniej poirotowski, bardziej śledczo-policyjny. W tej części mniej było rozpytywania, podchodów, obserwacji. Więcej typowo policyjnej roboty, myślenia, opierania się na dowodach, szukania. I bynajmniej ta część nie była z tego powodu gorsza od pozostałych. 

Bardzo doceniam wątek podjęty w powieści związany z rozbuchanym już na Śląsku nazizmem. Flagi w familokach są gęściej widoczne. Pozdrowienia Heil Hitler słyszane częściej. Sam Hitler częściej jest wspominany, czy to w prologu przy okazji otrzymania honorowego obywatelstwa Hindenburga czy w akcji umiejscawianej przy Adolf-Hitler-Strasse. 

„- To zbiorowe szaleństwo – westchnął proboszcz – Wszędzie niemieckie flagi i to okropne pozdrowienie. Ostatnio ministranci przywitali mnie w zakrystii, krzycząc „Heil Hitler” (…) 
– Albo jest się przyjacielem narodu, albo jego wrogiem, nic pośrodku – wtrącił naczelnik. – Wrogów i niezaangażowanych należy ścigać i izolować…” – Sprawa Abrahamczika. W paszczy brunatnej hydry” Monika Kassner. 

Wyrazy uznania należą się też za historię opisywanych miejsc. Kassner korzysta z niemieckich nazw po niemieckiej granicy Śląska. W wielu miejscach nawiązuje do nowo wybudowanego gmachu policji, która zresztą jest na okładce książki, mieszczącej się przy Hatzfeldstrasse 10.  Wspomina Bürgerkino und Casino, sklep spożywczy Bruno Hobeisela przy Glückaufstrasse 25 czy salę bankietową Haus Metropol, w której umiejscowiła kilka zdarzeń. Uwielbiam to odwzorowanie miejsc prawdziwie historycznych w powieściach Moniki Kassner😁. Uwielbiam jak Autorka uczy mnie historii, w inny, bardziej przystępny sposób. Musicie wiedzieć, że o SS i SA w tej części jest sporo. A ja nawet nie wiedziałam, że w ówczesnym Zabrzu istniała tak rozbudowana komórka oddziałów szturmowych Sturmabteilungu (SA) wespół z grupami Schutzstaffel (SS). Według  Wiki SA to „tworzone w Republice Weimarskiej w 1920 bojówki do ochrony zgromadzeń partyjnych, a następnie oddziały masowej organizacji wojskowej Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP). Sturmabteilung było głównym narzędziem terroru niemieckiej partii nazistowskiej w walce z bojówkami i sympatykami innych ugrupowań politycznych (głównie komunistami). Zaś SS to „oddział ochronny[a] NSDAP”) – paramilitarna i początkowo elitarna niemiecka formacja nazistowska, podległa Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP), (…) powstały w 1923 roku z pierwotnego Stosstrupp Adolf Hitler – oddziału mającego chronić Adolfa Hitlera przed ewentualnymi atakami ze strony mało zdyscyplinowanych oddziałów SA.” Ze zdziwieniem dowiedziałam się więc, że SA było pierwsze i to ono stało się zalążkiem idei formacji SS. Mundury były inne, czego doświadczyłam sięgając do zasobów internetowych, jak i obowiązuje emblematy obu formacji. Aż mi przyszło na myśl, że rozwinięcie wątku współistnienia tych dwóch organizacji na jednym „rynku nazistowskim” mogłoby się okazać niezłym literackim doświadczeniem. 

Akcja powieści dzieje się w kilku dniach. Rozpoczyna się prologiem, w którym z nocy z czwartku na piątek 2 listopada 1934 roku umiera tytułowy Leo Abrahamczik, a kończy wydarzeniami opisanymi w jedenastym rozdziale osadzonych w piątek, 9 listopada tegoż samego roku. Narracja jest typowo Kassnerowska. Szybka, nie monotonna. Akcja dzieje się w tempie. Język jest prosty, jasny. Zawarte w przypisach tłumaczenia ze ślónskij godki pięknie pomagają mniej wprawionemu czytelnikowi. Niektóre sformułowania przywoływany uśmiech na mej twarzy. I choć Jendrysek ze swymi przygodami stracił trochę na swej unikatowości (jest to jednak już czwarta część cyklu) to czas spędzony z niedawną premierą uważam za całkowicie udany i cieszę się, że ktoś takie książki pisze, o nich mówi, i ktoś je wydaje.   

Hanysy, Gorole, Krojcoki, Basztardy czy Pnioki, Krzoki i Ptoki, Ślōnzoki i inne Niy braty, niy swaty czytajcie Monikę Kassner. Jej książki są okazją do poznania historii miejsca, w którym żyjecie, w którym się tylko urodziliście lub które chcecie poznać w całkiem innej przystępnej formie. W formie szybko czytających się kryminałów retro ! 

Udanej lektury !

Ach i mój ulubiony cytat z książki: 

(…) Zwłoki są jak porzucona odzież..(…) Umarli już ich nie potrzebują.” – Sprawa Abrahamczika. W paszczy brunatnej hydry” Monika Kassner. 

Moja ocena: 8/10

Książka wydana została przez Wydawnictwo Silesia Progress.

Recenzja przedpremierowa: „Papier, kamień, nożyce” Alice Feeney

PAPIER, KAMIEŃ, NOŻYCE

  • Autorka: ALICE FEENEY
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Liczba stron: 343
  • Data premiery w tym wydaniu: 13.11.2024
  • Data premiery światowej: 19.08.2021

Alice Feeney napisała powieść, którą czytałam w 2021 roku pt. „Zabójcza przyjaźń”. Książka bardzo mi się wtedy podobała. Otrzymując egzemplarz jej najnowszej powieści pt. „Papier, kamień, nożyce” od Czwarta Strona Kryminałuliczyłam na kolejną udaną przygodę z prozą tej autorki. I nie zawiodłam się 😁. Książka, która będzie debiutować dopiero w najbliższą środę premierową jest warta Waszej uwagi. 

(…) Czas potrafi zmieniać związki, podobnie jak morze zmienia kształt linii brzegowej.” – Papier, kamień, nożyce” Alice Feeney.

On – Adam: pisarz, autor wielu scenariuszy pisanych na podstawie poczytnych horrorów i kryminałów autorstwa Henrego Wintera odludka wśród pisarzy. 

Ona – Amelia: pracująca w schronisku dla psów na Battersa, uwielbiająca bardziej towarzystwo zwierząt od książek.  

Oni – państwo Wright: przeżywający kryzys w małżeństwie. Zdaniem Amelii będący „(…) niezłymi w grę pozorów” i twierdzącej, że „ludzie zwykle widzą to, co chcą widzieć. Ale za zamkniętymi drzewami pan i pani Wright od dawna się nie dogadują.” 

Gdy Amelia wygrywa w firmowej loterii weekend w Szkockiej posiadłości w Blackwater małżonkowie wybierają się na romantyczny weekend, zgodnie z zaleceniem ich terapeutki. Niestety sprawy przybierają dziwny obrót. Na terenie ośrodka gubi się ich pies, labrador Bob, a niektóre pomieszczenia zdają się odwzorowywać ich miejsce zamieszkania. Sytuacja wydaje się dziwna, choć Wright’owie wzbraniają się przed powrotem, bo przecież;

Gdyby wszystkie historie kończyły się happy endem, nikt nie miałby powodów, żeby zaczynać od nowa. A w życiu chodzi o wybory, o składanie się na powrót w całość, gdy się rozsypiemy. Bo przecież każdemu zdarza się rozsypać. Nawet tym, którzy udają, że nie….” – Papier, kamień, nożyce” Alice Feeney.

Prozopagnozja (z gr. πρόσωπον prósōpon = „twarz” + ἀγνωσία agnōsía = „niewiedza”) – to zaburzenie percepcji wzrokowej, polegające na upośledzeniu zdolności rozpoznawania twarzy znajomych lub widzianych już osób, a w niektórych przypadkach także ich wyrazu emocjonalnego, przy niezaburzonej percepcji wzrokowej innych obiektów.” (źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Prozopagnozja ). Nie bez powodu przytaczam w recenzji ten trudny termin. Okazuje się, że jeden z głównych bohaterów powieści – Adam właśnie cierpi na to zaburzenie, które w niektórych sytuacjach okazuje się zbawieniem, a w innych przekleństwem. Alice Feeney wykorzystała jednak w sposób przemyślany i bardzo umiejętny tę niedyspozycję Pana Wrighta. Sytuacje, w których wspomina o jego deficycie zostały napisane lekko, bez naukowych dywagacji i idealnie do kontekstu. To pierwsza z głównych zalet tej powieści. 

Tych zalet jest jednak znacznie więcej. Bardzo podoba mi się konstrukcja powieści. Książka składa się z zatytułowanych rozdziałów. Narracja pisana jest naprzemiennie w pierwszej osobie z perspektywy Adama i Amelii. Tę relacyjność autorka ujęła we fragmenty zatytułowane ich imionami. Do tego gdzieniegdzie pojawiają się listy pisane przez małżonkę Adama w kolejne rocznice ich ślubu.  Listy niewysłane. Listy ukazujące wzloty i upadki pary. Uwielbiałam te fragmenty wyjątkowo. Każdy z nich w tytule i w prezencie rocznicowym nawiązywał do nazwy kolejnej rocznicy (np. papierowej) i każdy rozpoczynał się słowem roku, trudnym, rzadkim z powołaną definicją, jak dla miłośników słów przystało. Ciekawym wątkiem okazała się wprowadzona postać do powieści; Robin, która również została sportretowana – tym razem jednak w narracji trzecioosobowej – w rozdziałach zatytułowanych jej imieniem. Podobnie jak Samuel Smith, o którym Feeney wspomina w ostatnim rozdziale zatytułowanych „Sam”. Te postaci okazują się kluczowe. 

Sama intryga zachwyciła mnie formą, treścią, językiem i rozwiązaniem. Wszystko od początku do końca było przemyślane, napisane z atencją i rozmysłem. Miałam wrażenie przy czytaniu, że żadne zdanie nie jest przypadkowe, co rzadko odczuwam w stosunku do brytyjskich czy amerykańskich autorów thrillerów. Doceniam pomysł i wykonanie. Podobał mi się wątek z ojcem Robin, z rodzicami Amelii, matką Adama i z jego wiecznie niezekranizowanym scenariuszem. Wgłębiając się w relacje małżonków dominowało we mnie przeświadczenie, że zobrazowano ją w bardzo ujmujący i realistyczny sposób. Trudno było negować patrzenie na związek przez Adama i z punktu widzenia Amelii. Rozumiałam ich w 100%. Postać żony odzwierciedlona w niewysłanych listach rocznicowych do męża również miała dla mnie ogromne pokłady prawdziwości. Jak to w wieloletnich związkach z reala, wszystko co działo się pomiędzy parą będącą głównymi bohaterami wydawało się być prawdziwe i zobaczone w szerszym kontekście całkowicie uzasadnione. 

Zdecydowanie pozycja zasługująca na Waszą uwagę!!! Nie przegapcie tej interesującej szaro-czerwonej okładki. Nie przegapcie tego tytułu!!! Specjalnie dla Was powtórzę go jeszcze raz: „Papier, kamień, nożyce” autorstwa Alice Feeney. 

Moja ocena: 9/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA.

„Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami

BEZBARWNY TSUKURU TAZAKI I LATA JEGO PIELGRZYMSTWA

  • Autor: HARUKI MURAKAMI

  • Wydawnictwo: MUZA
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 6.11.2013r. 
  • Data premiery światowej: 12.04.2013 

Książkę   autorstwa Murakami Haruki pt. „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” , całkiem chyba nieświadomie jak napisałam w recenzji jego ostatniej publikacji (recenzja na KLIK) polecił mi Remigiusz Mróz wplatając w fabułę motyw zaczytywania się przez główną bohaterkę w tę pozycję genialnego japońskiego autora😁.  Trudno stwierdzić czy dywagacje na temat jakości książki były własne Autora, czy tylko jego bohaterki. Oczywiste jest natomiast, że tak mnie zafrapowały okoliczności przywołania tego tytułu, że zainwestowałam prywatne środki zakupując stare wydanie od Wydawnictwo MUZA SA.  Od razu stwierdzam, że Murakami Haruki jest wydawany przez tego Wydawcę do tej pory. Na ich stronie internetowej (https://muza.com.pl/) znalazłam liczne jego nowsze wydania takich pozycji jak: cała seria „1Q84” z datą premiery 11 września br., „Kronika ptaka nakręcacza”, „Tańcz, tańcz, tańcz” i „Po zmierzchu” z lipca br., premierę z maja br. pt. „Kafka nad morzem” czy frapujący mnie tytuł „Mężczyźni bez kobiet”. Jest co czytać. Bez dwóch zdań. I wspaniale, że Wydawnictwo MUZA SA udostępnia swoje publikacje w księgarni  Legimi. Dzięki temu będę mogła zaczytywać się w prozie Murakamiego bez dodatkowych kosztów chociażby na moim smartfonie👍. 

A z notki o książce „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu” dowiedziałam się, że „W roku 1982 Haruki Murakami sprzedał jazzowy bar i poświęcił się pisaniu, a chcąc utrzymać się w formie, zaczął biegać. Po roku treningów przebiegł samodzielnie z Aten do Maratonu. Od tamtej pory zaliczył dziesiątki maratonów i kilka triatlonów, piszą między wyczynami kilkanaście cieszących się ogromnym uznaniem książek.” (źródło: https://muza.com.pl). Taki to ci wybitny japoński prozaik. Nie powiem interesująca postać. Do tego stroniąca od wystąpień publicznych i kolekcjonująca t-shirty, o których nawet co nieco napisała w książce „Moje ukochane T-shirty”😉. 

(…) Urlop i przyjaciele to dwie najwspanialsze rzeczy w życiu.” – Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami. 

Zgadzacie się z tymi słowami, które wypowiedział kierowca taksówki po przylocie głównego bohatera książki do Helsinek? Ja zdecydowanie tak. I chyba sam tytułowy Tsukuru Tazaki, bo to właśnie od straty czwórki przyjaciół zaczęły się lata jego pielgrzymstwa. Straty, której Tsukuru nie rozumiał przez szesnaście kolejnych lat, aż zainspirowany słowami nowo poznanej dziewczyny Sary postanowił ich odszukać i zapytać, dlaczego tak nagle został pozbawiony prawa bycia członkiem stworzonego w pierwszej klasie liceum kolektywu. 

Od lipca do stycznia drugiego roku studiów Tsukuru Tazaki myślał wyłącznie o śmierci…” – Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami. 

Tymi słowami zaczyna się genialna powieść wybitnego japońskiego pisarza. Powieść, która zafascynowała mnie tytułem. A tytuł jest nieprzypadkowy. 

(…) Lecz sam Tsukuru nie miał w sobie nic, czym mógłby się poszczycić, co mógłby wskazać jako swoją typową cechę. A przynajmniej on sam miał poczucie, że jest pod każdym względem przeciętny. Albo prawie bezbarwny.” – Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami. 

A tak naprawdę bez żadnej barwy było tylko jego nazwisko, które pochodziło od słowa „Wielobrzeski” „Wieloprzylądkowski”. W przeciwieństwie do nazwisk jego czwórki przyjaciół. Eri miała na nazwisko Kurono, co znaczyło Czarnopolska. Dla przyjaciół Czarna. Nazwisko Yuzu inaczej Białej, znaczyło Białokrzeniowska (jap. Shirane). Dwaj przyjaciele Tazaki otrzymali przydomek Niebieski Czerwony od nazwisk: Akmatsu w tłumaczeniu Czerwonosnowski i Õmi – Niebieskomorski. I może to barwne samowyobcowanie Tsukuru przyczyniło się do tego, że gdy usłyszał podczas letnich wakacji od Yoshio Õmi zwanego Niebieskim „– Nie gniewaj się, ale nie chcemy, żebyś więcej do nas dzwonił…” nie drążył jaki jest powód odepchnięcia go, wyrzucenia go, z dotąd od lat istniejącej paczki. Równego pięcioboku. Prawdziwy powód okazał się dla mnie wyjątkowo szokujący. I tylko Azjata mógł stworzyć bohatera, który ze stoickim spokojem przyjął taki stan rzeczy. I dla historii tej fikcyjnej postaci warto przeczytać tę wyjątkową powieść. 

Haruki Murakami przeniósł mnie w wyjątkowy świat. Świat japoński kompletnie mi nie znany i nieoczywisty. Powieść wydana w 2013 roku opisuje rzeczywistość, która już dawno za nami. Bohaterowie kontaktują się ze sobą poprzez telefony stacjonarne, mimo, że mają już na swym wyposażeniu komórki. Sam Tsukuru jeszcze nie wpadł w sidła social mediów. Przyjaciele na początku studiów kontaktowali się ze sobą listownie, co jest naprawdę oldskulowe. Do tego cechuje ich ogromna wstrzemięźliwość w kontaktach międzyludzkich. Typowy japoński szacunek do drugiego człowieka, umiłowanie jego przestrzeni i niespotykany nigdzie indziej szacunek do jego granic. Przejawem tego wszystkiego są reakcje głównego bohatera na niesprawiedliwość, której doświadczył, na odrzucenie przez najbliższych i spokój, z jakim przyjął ich wyjaśnienia po latach. Coś dla mnie nieprawdopodobnego, choć niezwykle wartościowego. 

– Pierwszy raz w życiu zostałem w taki sposób odrzucony. I to przez ludzi, którym ufałem jak nikomu innemu. To byli moi najlepsi przyjaciele, znałem ich, jakby byli częścią mnie samego. Nie myślałem o szukaniu przyczyny czy wyjaśnianiu nieporozumień, bo przede wszystkim doznałem szoku…” – Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami. 

Murakami nakarmił mnie pięknym literackim językiem kreśląc historię tytułowego bohatera. Naprzemiennie opowiadał jego losy z perspektywy tego, co stało się wcześniej. Tego co działo się, gdy przyjaciele byli nastolatkami oraz tego, co stało się z nimi w dorosłym życiu. Spójnie nakreślił jest postać. Wszystko mi w głównej postaci pasowało. Tsukuru wydawał mi się kompletny i też komplementarny, jako istotny element w relacji z innymi opisywanymi w powieści osobami. Bez wątpienia autor przemyślał jego postać bardzo dogłębnie. Niedokończona wydawała mi się tylko Biała, ale widocznie miała być swym cieniem. Kimś, kto nie miał powiedzieć ostatniego zdania i postawić kropki nad „i”. Kimś, kto, mimo że odegrał istotną rolę w życiu Tsukuru, miał być dla niego wielką niewiadomą do samego końca. 

Czytając zanurzałam się w płynnie nakreśloną fabułę. Zdania układały się jakby w pieśń, którą bardziej słuchałam, niż czytałam. Lektura nie sprawiła mi żadnego wysiłku. Tonąc w tym świecie prawdziwej literatury pięknej nie mogłam się oderwać od książki, aż do ostatniej strony. Mniej zależało mi, by dowiedzieć się, jak się skończy odkrywanie prawdy dla Tsukuru po tylu latach, a bardziej chciałam nadal nasycać się sposobem w jaki Haruki Murakami do mnie mówi poprzez swoje dzieło. Po prostu chciałam nadal spędzać czas z jego książką. I to jest chyba moje zadanie na najbliższy czas. Poznać twórczość autora bardziej. Autora mi dotąd nieznanego, choć wysoko cenionego w świecie. Jak zresztą sam napisał w lekturze wkładając zdanie w usta Sary, dziewczyny Tsukuru; 

:– Wyraźnie określony cel upraszcza życie…” –  Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” Haruki Murakami. 

A cele w planach czytelniczych mieć trzeba😏. Wtedy zawsze znajdzie cię czas na czytanie kolejnych książek.

Jeśli nie znacie twórczości Haruki Murakami to „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa” jest wart, by być pierwszą książką, do której sięgniecie. Dla mnie to lektura wysokiej jakości. Wartościowa i w stylu, i w treści. Dodatkowo wzbogacona ciekawymi, nieszablonowymi historyjkami; jak opowieść o krótkiej znajomości Midorikawy, muzyka jazzowego i ojca Haidego czy chociażby powracający do Tazaki sen z Haidim, Czarnej i Białej w roli głównej. Murakami udowodnił nimi, że nie wszystkie opowieści muszą być do końca wyjaśnione, że nie na wszystkie pytania czytelnik powinien dostać gotową odpowiedź. 

Szczerze polecam! 

Moja ocena: 9/10

Książki Murakamiego wydaje WydawnictwoMuza.

„Quality Time” Jurek Sawka

QUALITY TIME

  • Autor: JUREK SAWKA

  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO FILTRY
  • Liczba stron: 192
  • Data premiery: 10.11.2021r. 

Niech Was nie zmyli polskie nazwisko autora😏. Przeczytałam, czym się z Wami dzielę, że Jurek Sawka to tak naprawdę Szwed polskiego pochodzenia, który musiał w trakcie studiów wyjechać za granicę w ramach komunistycznego wypleniania żydowskich obywateli z Polski, co miało miejsce w latach sześćdziesiątych. Słysząc, że jest półŻydem. Wiedząc, że nie ma dla niego przyszłości w Polsce, będąc studentem warszawskiej Szkoły Teatralnej nie zastanawiał się długo. Opuścił nasz kraj by zacząć nowe życie w Sztokholmie bardziej przyjaznym otoczeniu. Tak oto stał się znanym szwedzkim aktorem, reżyserem, autorem sztuk i scenariuszy scenicznych, a także tłumaczem i wykładowcą technik teatralnych.  Wydawnictwo Filtry przybliża polskim czytelnikom jego postać w mocno autobiograficznej książce pt. „Quality Time”. 

(…) Milicjant naprzeciwko mnie mówi, że mam dwa wyjścia. Mogę zrzec się polskiego obywatelstwa i dostać pozwolenie na wyjazd. (…) Kładzie przede mną papier i wręcza mi długopis. Jeśli tego nie podpiszę, będą musiał odbyć karę więzienia za propagandę syjonistyczną lub czekają mnie trzy lata służby wojskowej (eufenizm kolonii karnej) we wschodniej Polsce.” –Quality Time” Jurek Sawka.

Książka złożona jest z kilku rozdziałów zatytułowanych kolejnymi dniami tygodnia, od „Piątku” do „Poniedziałku”. To czas z dziećmi – co Autor wyjaśnia na początku, który jest mu dany po rozwodzie z trzecią żoną – Penelopą, w ramach dzielonej opieki tzw. guality time’u. I to z perspektywy tego co się aktualnie dzieje, jak Sawka radzi sobie z opieką nad trójką swoich dzieci czytelnik poznaje jego losy. Od historii poczęcia jego ojca, aż do współczesności. Przez wojenne losy i pogrom Żydów. Przez wysiedlenie z Polski. Przez emigrację, jej początki i jej ustabilizowaną teraźniejszość.  

Życie wspomnieniami to umieranie po trochu.” –Quality Time” Jurek Sawka.

To nie tylko książka o Sawce. O jego rodzinie. O ojcu alkoholiku. O matce Żydówce, która umierając w szwedzkim domu opieki chorowała na Alzheimera. To też książka o Polakach. To książka o Holokauście. To opowieść o komunizmie i wszechobecnym uzależnieniu od alkoholu. To też historie o niemieckich żołnierzach żydowskiego pochodzenia, których potem Hitler kazał zagazować. I obok tych faktów, rozważań na temat historii jest to też opowieść o Szwecji. O różnicach między mentalnością polską a szwedzką. O tej skandynawskiej poprawności i specyficznym sposobie wychowywania dzieci nazwanych przez Autora dla celów tej książki Małą, Synem i Chłopcem. 

Jurek Sawka wprost opowiada o sobie. O swoich ułomnościach, o tendencjach do zdrad. O nieudanych trzech małżeństwach. O chorobie aspergerowej, o nałogach, o ułomnościach, w tym o impotencji. A także o swoich podróżach, poznawaniu świata. W wielu miejscach był i tym się podzielił z czytelnikami. Też szczerze opowiada o związku z dużą młodszą Itoshi. W niektórych miejscach Itoshi dostała nawet głos w formie listu kierowanego do Sawki. Opowiada o historii ich związku ze swej perspektywy, a także o wspólnych doświadczeniach. W podrozdziale „Koniec” Autor poświęcił sporo czasu matce, której historia jest niezwykle ciekawa począwszy od momentu, gdy z niemowlakiem na ręku uciekała przez mur w getcie. 

Bardzo podobała mi się uwaga, którą Autor poświęcił na różnice kulturowe między Polakami a Szwedami. Idealnie odzwierciedlił to w relacji międzysąsiedzkiej. Nawet kuriozalna sytuacja z powieszonym psem w windzie została przedstawiona w sposób odzwierciedlający mentalność szwedzką. Doceniam również odniesienie do współczesności. Sawka przywołuje film „Bękarty wojny” Quentina Tarantino i porównuje tą artystyczną wizję reżysera z realnością pogromu Żydów. Opowieść prowadzi w sposób, jakby rozmawiał z czytelnikiem, zapraszał go do rozmowy. Przypomina powódź, która zniszczyła południową Polskę w 1997 roku, a którą ja również pamiętam. To dowodzi, że Sawka od lat daleko od Polski śledzi wydarzenia, które u nas występują i je zapamiętuje. 

Można dezaprobować Autora za podejście. Za kwestionowanie depresji, samotności. Za karykaturalne ukazanie szwedzkich norm społecznych. Za odważne podejście do seksu, do Holokaustu. Za negowanie współczesnego sposobu spędzania wolnego czasu. Za krytykowanie idealizowania technologii, która zdaniem wielu jest nam niezbędna. 

Ja za to wszystko Autora doceniam. Uwielbiam w literaturze pięknej odważne stwierdzenia, opinie. Przepadam za prawdą, za realnością, nawet jeśli komuś jest ona nie w smak. 

Polecam książkę! Idealna do przemyśleń, do doświadczeń. 

Moja ocena: 8/10

We współpracy recenzenckiej z Wydawnictwem FILTRY.

„Mordercza dieta” Daniel Kalla

MORDERCZA DIETA

  • Autor: DANIEL KALLA
  • Wydawnictwo: HARDE Wydawnictwo
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 22.11.2023r. 
  • Data premiery światowej: 9.05.2023r.

W części Od Autora Daniel Kalla napisał: „Jako lekarz i ojciec dwóch młodych kobiet jestem bardzo świadomy zagrożeń, jakie niosą ze sobą zaburzenia postrzegania własnego ciała oraz odżywiania. To zdradzieckie, a czasem i śmiertelne choroby. Jednak do niedawna nie zdawałem sobie sprawy, jak powszechnie występują oraz że dotyczą ludzi z właściwie wszystkich grup wiekowych i społecznych.” I właśnie ten temat tak zaabsorbował autora, że powstała książka „Mordercza dieta”, która debiutowała dzięki HARDE Wydawnictwo na polskim rynku wydawniczym w końcówce listopada br. Nie wiem naprawdę skąd oni biorą na to czas. Ci lekarze, ci prokuratorzy, ci prawnicy, że obok swych obowiązków zawodowych piszą jeszcze książki, które ktoś z sukcesem wydaje. Nie wiem. Wiem na pewno, że warto z nich brać przykład. Doba dla każdego jest taka sama, więc jeśli komuś się udaje, aż tyle, powinno też i mi. Ups, to takie mini postanowienie na Nowy Rok. 

Doktor Julie Rees toksykolożka i pracowniczka szpitalnego oddziału ratunkowego w Vancouver w ciągu miesiąca trafia na drugi przypadek zatrucia DNP – 2.4 dinitrofenom. Fitotoksycznym bojowym środkiem trującym, który był stosowany przez Amerykanów podczas wojny w Wietnamie do niszczenia pastwisk, lasów i kultur roślinnych. Środkiem silnie trującym dla ludzi i zwierząt. Środkiem wykorzystanym przez ludzi nielegalnie jako składnik suplementów odchudzających. Najpierw życie straciła Marcia Wildman, czterdziestoletnia matka, która podkradła tabletki na odchudzanie nastoletniej córce. Później Julie została wezwana do swego znajomego lekarza Gorana, który walczył o życie młodego kulturysty. W tym samym czasie detektyw Cari Garcia z Los Angeles zostaje wezwana do syna Pani senator Galloway Owena, który stracił życie z podobnymi objawami. Sprawy Garcii i doktor Rees nigdy nie zostałyby powiązane, gdyby nie śmierć młodej piosenkarki Lorraine – dla wielu po prostu Rain – Flynn, którą na Insta śledziło ponad czterdzieści pięć milionów followersów i wielu z nich widziało, że boryka się z zaburzeniami odżywiania. W trakcie swej podróży zawodowej z LA do Vancouver również Rain zaczyna tracić orientację, dostaje wysokiej gorączki, odczuwa kołatanie serca, aż w końcu umiera w swej sypialni w trakcie wytrawnego przyjęcia. W domu z ogromną ilości gości. 

I wbrew temu, co opisał Wydawca fabuła wcale nie rozpoczęła się od śmierci znanej instagramerki. Rozpoczęła się całkowicie gdzie indziej. Zaczęła się od śmierci w trakcie procedur medycznych ratujących życie pacjentów szpitala. Śmierci nieuniknionych, jeśli zaczyna spożywać się suplementy diety zawierające w swym składzie składniki środków wybuchowych czy innych przemysłowych towarów. I wiecie co? Wygooglowałam to. I to wcale nie fantazja autora. To fakt. Na świecie już masa ludzi zginęła stosując tego typu suplementy, które jak się dowiedziałam dają jakieś efekty, ale także powodują śmierć. Trochę jak kokaina i inne narkotyki. Po których też się chudnie, ale nie zawsze wychodzi się z życiem. Autor posunął się w swej powieści jeszcze dalej. Nie tylko naznaczył chęć wzbogacenia się przez stosowanie nielegalnych środków, lecz także zakwestionował praktyki stosowania różnych innych środków, celem zrzucenia wagi. Potępił wykorzystywanie leku dla cukrzyków Ozempic przez ludzi chcących schudnąć. Leku, z którym również i w Polsce diabetycy mają problem. Jest praktycznie niedostępny podobnie jak Trulicity. Nie może być inaczej, jeśli biorą go na potęgę ludzie nie mający cukrzycy, a chcący tylko z zrzucić parę kilo. Potępił wykorzystywanie leków na adhd na bazie soli amfetaminy, jak adderall i tym podobne. Podjął próbę rozliczenia się z sympatią, a raczej jego brakiem do własnego ciała, które w efekcie powodują zaburzenia odżywiania, z którymi, tak jak z uzależnieniem ludzie muszą borykać się do końca życia. 

Coś jednak zawiodło. Temat chwytliwy. Zapowiadał się na bardzo dobry miks thrillera akcji (detektyw Garcia), thrillera medycznego (doktor Rees) i kryminału (detektyw Anson Chen). Niestety już około setnej strony zaczęłam się nudzić. Krótkie rozdziały (jest ich łącznie pięćdziesiąt siedem), naprzemienne punkty widzenia, szybka akcja i mnogość postaci nie pomogło, wręcz przeciwnie przeszkodziło w bardziej pozytywnym odbiorze lektury. Autor nie do końca rozgraniczył to co dzieje się w Los Angeles i to co dzieje się w Vancouver. Mimo, że książkę czytałam jednym ciągiem, z tylko krótkimi technicznymi przerwami, myliły mi się wątki, ofiary, przesłuchiwani, świadkowie, podejrzani. To samo z głównymi bohaterkami. Ani doktor Rees, ani detektyw Garcia nie wydały mi się realne. Doktor Rees niby po przejściach, niby empatyczna, a jednak zawodziła jako rozmówczyni, w wielu miejscach. Te dialogi okazywały się takie toporne, wymuszone, bez polotu, nierówne i jakby pomysłu. Chociażby luźna rozmowa z pacjentką doktor Leanne – Tracy, która cierpi na zaburzenia odżywiania. Rees wysłuchuje cierpiącą kobietę w fazie remisji dzielącą się z nią swoimi doświadczeniami, by później – gdy rozmowa nie trwa wcale długo – nagle wybuchnąć „To brzmi fantastycznie, Tracy, ale… Do sedna, kobieto!”. Ni z gruszki ni z pietruszki.  Kompletnie nie rozumiałam w wielu miejscach skąd taka reakcja rozmówcy, skąd taki pomysł na zakończenie wątku. To samo z partnerem doktor Rees, Ansonem Chenem. Zresztą ta warstwa obyczajowa, relacji pomiędzy nimi była bardzo słaba. Generalnie zachowywali się jak nieprofesjonaliści dzieląc się wzajemnie w kuluarach własnych mieszkań informacjami objętymi tajemnicą zawodową. Strasznie to było słabe. Podobnie jak wątek z Umysłem Ponad Ciałem. Rewelacyjny pomysł z ogromnym potencjałem, niestety zaprzepaszczony. Temat potraktowany po macoszemu, wśród innych tematów równie mało lotnych. A szkoda, bo na postaciach związanych z tym miejscem i samym miejscu autor mógł zbić potencjał tej książki. Muszę jednak przyznać, że procedury medyczne odzwierciedlone w powieści przez autora – lekarza bardzo mnie przekonało. To dowód jak osobiste doświadczenie pisarza pozytywnie wpływa na rzeczywiste przedstawienie opowieści. 

Mordercza dieta” Daniela Kalli to książka z licznymi kreacjami idealnymi na część pewnej serii, w której moglibyśmy znaleźć szerszy kontekst tych wszystkich, wielu postaci. Podejmująca bardzo ważny temat z którymi borykają się nie tylko nastolatkowie we współczesnym świecie. Stanowiąca o życiu. Mi pióro autora i sposób prowadzenia historii nie do końca odpowiadał. Uważam, że wyciągnięcie niektórych wątków i niektórych postaci oraz osadzenie ich w opowieści przyniosłyby większe korzyści. No cóż, ale ja książek nie piszę, ja je tylko czytam. I zawsze musicie pamiętać, że coś co mnie nie przekonało, Wam może się bardzo podobać. Bo z gustami czytelniczymi jest jak z wszystkimi innymi. O nich, po prostu się nie dyskutuje. 

I jest nawet wątek polski. Ze zdziwieniem przeczytałam: „(…) Khanów na Bliskim Wschodzie i w Afryce jest jak Kowalskich w Polsce”.. Niezłe co? Zaimponował mi Kalla tym sformułowaniem. Po pierwsze dlatego, że wie, iż istnieje Polska, po drugie dlatego, że wie, iż istnieje nazwisko Kowalski. I czasem dla takich nawet smaczków warto przeczytać jakąś konkretną książkę. 

Moja ocena: 6/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Harde.