Poradniki nie są moją ulubioną formę literatury, jeżeli już po jakieś sięgam to najczęściej dotyczą one relacji z ludźmi, w tym z dziećmi. Właśnie z powodu dzieci zwróciłam uwagę na „Dlaczego szkoła Cię wkurza i jak ją przetrwać” Mikołaja Marcela od wydawnictwo YOU&YA. Książka adresowana jest do tych, którzy do szkoły chodzą, ale myślę, że rodzice i nauczyciele też mogą z niej sporo wynieść.
Mikołaj Marcela to wykładowca akademicki, doktor nauk humanistycznych i pisarz. Na swoim koncie ma kilka powieści oraz bestsellerowych poradników dla rodziców na temat edukacji. „Dlaczego szkoła Cię wkurza…” zwróciła moją uwagę niecodziennym wydaniem. Okładka stylizowana jest na brulion, a środek zwraca uwagę swoją różnorodnością, większe i mniejsze czcionki, punktowania, ilustracje i dopiski sprawiają wrażenie, jakby były to odręcznie prowadzone notatki. Taka konstrukcja zdecydowanie przykuwa uwagę i pozwala zdecydowanie lepiej przyswoić prezentowaną treść. Książkę można czytać jako całość, ale można też sięgać do konkretnych, interesujących nas fragmentów. Autor zaczyna od tego dlaczego szkoła jest taka jaka jest, pojawia się tutaj rys historyczny, potem przechodzi do tego jak się skutecznie uczyć, pojawiają się informacje o tym jak działa mózg i co można zrobić, bo polepszyć jego działania. Bardzo spodobał mi się rozdział zatytułowany „Jak jeść i spać, żeby nie zwariować w szkole?”, zawiera cenne uwagi wskazówki, które często są pomijane, jeśli chodzi o uczniów. Książka zawiera tez informacje o tym, co zrobić by pokonać niechęć do nauki i w jaki sposób dobre samopoczucie wpływa na proces nauki.
Ta pozycja to prawdziwa skarbnica wiedzy i zbiór wskazówek dotyczących procesu nauki, a co najważniejsze nie pomija pozostałych aspektów życia, ale pokazuje jak sprawić by pomagały one w koncentracji i uczeniu się. Myślę, że każdy może wynieść z tej pozycji coś dla siebie. Polecam!
Moja ocena: 7/10
Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu YOU&YA.
Do cyklu o Anastazji Kamieńskiej powróciłam po latach tomem 24 pt. „Zasada trzech sprzeciwów” (recenzja na klik). Wówczas Major Kamieńska rozwikłała zagadki kryminalne – mimo rekonwalescencji po złamanej nodze – związane ze zbrodniami dziejącymi się wokół jednej, szacownej rosyjskiej rodziny. Wydawnictwo @Czwarta Strona wydało 23 lutego br. kolejny tom serii pt. „Współautorzy”. I choć kwestie rosyjskie w tym momencie nie są moimi ulubionymi, lekko się ociągając sięgnęłam do najnowszej propozycji wydanej autorki, Aleksandry Marininy.
„Ale rany bardzo bolą… Rany pozostawione przez upokorzenie, oszustwo i niesprawiedliwość. Co z nimi począć? Zlekceważyć i zapomnieć? Niech sobie bolą? A kto powiedział, że przestaną boleć, jeżeli człowiek zrobi to, co uważa za przywrócenie sprawiedliwości? Rany pozostaną, podobnie jak pamięć o oszustwie i upokorzeniu, dojdzie tylko zrozumienie tego, że w odpowiedzi na zadany ból ty też zadałeś komuś ból. I to wszystko. Żadnej ulgi. Pojawi się jedynie niepotrzebny ciężar.” -„Współautorzy” Aleksandra Marinina.
Dwa pozornie niezwiązane ze sobą kryminalne wątki. Jeden toczy się wokół projektu pisarskiego o nazwie Wasilij Bogusławski. To pod tym imieniem i nazwiskiem trójka osób wydaje poczytne kryminały. Trzon zespołu stanowi znany pisarz Gleb Bogdanow, wspiera go w roli kreatywnej autorki fabuł Jakaterina Sławczikow, a za eksploatatora robi Wasilij Sławczikow, jej pasierb. Każdy z nich ma inną historię, inne predyspozycje, które finalnie łączą się w jeden pisarski talent. To niby zaczyna interesować się para naukowców, którzy starają się odzyskać bardzo ważne materiały dziennikarskie. Drugi związany jest ze śmiercią ciężarnej Jeleny, młodej żony biznesmena Jegora Safronowa, która do niedawna była recepcjonistką w jego salonie urody. Safronow od razu staje się podejrzany, tym bardziej, że do ślubu doszło w wyniku jednej wspólnej nocy. W pewnym momencie podpułkownik Kamieńska zaczyna łączyć te dwie sprawy. W pewnym momencie śledczy zaczynają odkrywać drugie dno. Z przeszłości odkrywają związki, które doprowadziły do późniejszych śmierci. Czy to przypadek, czy w pełni zaplanowane morderstwa?
Po przeczytaniu „Współautorów” mam podobne odczucia jak po lekturze tomu 24. Marinina to bez wątpienia mistrzyni kreowania zawiłych, skomplikowanych i wielowarstwowych wątków. Kompozycje jej seryjnych książek są zawsze takie same. Dużo się dzieje, jest wiele ofiar. Śledczy markotnie i mozolnie rozgrzebują przeszłość zamordowanych szukając jakiejkolwiek rysy, jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Snują rozmaite hipotezy, które Marinina obala w trakcie rozwijania fabuły, by finalnie czytelnika totalnie zaskoczyć w zakończeniu. Okazuje się, że mąż nie ma znaczenia, wielokrotne rozwody również, niechęć do byłego męża własnej żony nie ma związku, a trudne relacje z pasierbem w ogóle nie miały miejsca. Do tego dochodzi zawsze wiele wątków obyczajowych; rozwody, niespełniona miłość, zakazany romans, rys psychologiczny skonstruowany na dziecięctwie bohaterów i ich relacjach z rodzicami, powątpiewanie w ojcostwo, niespełnione ambicje literackie, uzależnienie od szybkiego seksu bez zobowiązań, liczni partnerzy seksualni i wiele, wiele innych. W tym wszystkim podpułkownik Kamieńska stara się zdać egzamin na doktorat by uniknąć emerytury w wieku kolejnych dwóch lat i żyje w symbiozie ze swoim mężem również naukowcem Loszką. Wierzcie, że nie pospojlerowałam za bardzo, gdyż wątków wokół głównej fabuły Marinina namnożyła znacznie więcej. Nadal bardzo mi się podoba Kamieńska, mimo, że jest totalnie oddana swemu mężowi. To oddanie nie jest jednak jej słabością. Jest jej wyłącznie ludzką twarzą. Jak sam o niej mówi jej przełożony: „Och, Kamieńska (…) Z tobą są wieczne problemy…Niby jesteś mądrą babą i znasz się na robocie, ale przy tobie człowiek się czuje tak, jakby siedział na beczce z prochem. Nie mogę się doczekać aż przejdziesz na emeryturę.” Aśka vel Nastka Kamieńska taka właśnie jest. Potrafi i skłamać, i postąpić niezgodnie ze sztuką milicyjną, byle tylko osiągnąć cel i zbliżyć się do prawdy.
Bardzo cenię w książkach z serii to zachłyśnięcie się Marininy światem naukowców. I w tej, i w poprzedniej książce jej autorstwa od ciekawych, inteligentnych, szanowanych naukowo postaci aż się roi. Profesorowie prawa, wybitni inżynierowie, pisarze z tradycjami, artyści i inni. To świat, który autorka odwzorowuje z wielkim zaangażowaniem w każdym szczególe, w zachowaniu, w opisie postaci i jej doświadczeniu, nawet w scenografii mieszkania i sposobie zachowania, a także tradycjach i obyczajach. Zgłębiając w roli czytelnika ten naukowo – profesorski świat miałam wrażenie jakbym obcowała sama z bardzo inteligentnymi i arcy-wybitnymi osobistościami. Jakbym sama z nimi dyskutowała i biła się na argumenty. Jakbym była częścią ich świata.
Sama koncepcja projektu Bogusławskiego zasługuje na wielkie uznanie. Nie jest to oszustwo. Prawda jest objawiana od początku do końca, co nie ma negatywnego wpływu na poczytność kryminałów. Pomysł Marinina dopracowała w każdym szczególe. Niezwykle inspirujące okazało się zanurzenie w dysputach i dyskusjach członków zespołu, w trakcie których każdy przedstawiał swoje racje i bronił swego stanowiska. A tylko siła argumentacji mogła doprowadzić do korzystnego dla którejś ze stron rozstrzygnięcia. Koncepcja Wasii odnośnie duszy dziecka mnie rozczuliła. Podobnie jak z uśmiechem na ustach czytałam o podarku dla Nastki od jej własnego męża. Nie wiem czy chciałabym dostać małą figurkę drewnianego starca, która miałaby mnie oswoić z przemijaniem. Zdecydowanie doceniam jednak pomysł i jego rozpisanie na kartach powieści.
„(…) nie ma żadnego znaczenia, jak przeżywamy życie, bo życie to zaledwie jeden epizod w długim łańcuchu rozmaitych epizodów. Nic nie szkodzi, jeżeli jeden epizod się nie uda, następny będzie inny, o wiele lepszy.” -„Współautorzy” Aleksandra Marinina.
I to życie przedstawione z różnych perspektyw, w różnych osobach, bardzo urozmaiconych, jest zaletą tej powieści. To proza z całą kawalkadą osobliwości i zagadkami, które się tylko mnożą. Ot, chociażby śmierć dziennikarza. Nawet ona ma znaczenie. Bo przecież:
„Z jakiegoś powodu nikt nie chce wierzyć w nieszczęśliwe wypadki przydarzające się dziennikarzom(…). Nieszczęśliwy wypadek może się przydarzyć każdemu: dozorcy wujkowi Wani, mistrzowi olimpijskiemu, a nawet agentowi. Tylko nie dziennikarzowi. Jeżeli dziennikarz nie umiera śmiercią naturalną na skutek długotrwałej choroby, to jasne, że walczył o prawdę…”-„Współautorzy” Aleksandra Marinina.
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu @Czwarta Strona.
Lektur polskich debiutów kryminalnych mam na swoim koncie już sporo i choć większość z nich wywarła na mnie pozytywne wrażenie, sięganie po debiut zawsze niesie za sobą pewne ryzyko. Ale jak to mówią „kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana”, także jeśli tylko opis powieści mnie zaintryguje i mam pozytywne przeczucia sięgam po lekturę. Tym razem oprócz tych dwóch czynników zadecydował również trzeci. A mianowicie fakt, że „Czerwone jezioro” Julii Łapińskiej wygrało konkurs Wydawnictwa Agora na najlepszą powieść sensacyjną. Jak podaje sam wydawca „wyłoniona z blisko 500 zgłoszeń”. Sami powiedzcie, czyż to nie jest zachęcające?;)
Kuba Krall był na szczycie, najlepszy polski współczesny fotoreporter, autor szokujących zdjęć z wszystkich wojen ostatnich lat. Wojennie przeżycia jednak nie dają mu spokoju, musi mierzyć się ze swoimi demonami, a i finansowo nie wiedzie mu się najlepiej. Przyjmuje więc zlecenie przyjaciela z dzieciństwa, obecnego biznesmena i wraca do Bornego Sulejowa, gdzie spędził dzieciństwo na terenie wojskowego garnizonu. Jest fotografem na ślubie Borysa Morozowa, który kończy się odkryciem zwłok ochroniarza biznesmena. Od tej pory policja poszukuje sprawcy, a Kuba może mieć swój udział w sprawie. Czy to możliwe, że obecna zbrodnia łączy się ze zbrodniami popełnionymi lata temu w rosyjskim garnizonie?
Pierwsze wrażenie jakie nasuwało mi się podczas czytania książki, to, że jest ona bardzo dojrzała, dobrze zaplanowana i konsekwentna. Gdybym o tym nie wiedziała, nie podejrzewałabym, że to debiut. Powieść jest wielowątkowa, ale każdy z tych wątków jest dobrze przeprowadzony, pozamykany. Czytelnik nie gubi się wśród nich, a kompozycja jest dobrze przemyślana i logiczna. Całość składa się z 104 stosunkowo krótkich rozdziałów, w narracji trzecioosobowej, ukazanej z różnych punktów widzenia. Najczęściej śledzimy przebieg akcji oczyma Kuby i policjantki Ingi Rojczyk. We współczesne wydarzenia zostały wplecione fragmenty pamiętnika z dawnych lat i chociaż początkowo nie bardzo wiadomo jak one się mają do współczesnej akcji, z biegiem czasu zaczynają rzucać światło na aktualne wydarzenia i okazują się mocno z nimi powiązane. Styl autorki jest mocny, konkretny dosadny, co pokazuje chociażby fragment rozpoczynający powieść: „Panna młoda przypominała ekskurwę, ratującą się w ostatniej chwili intratnym małżeństwem. Przesadnie opalona. Z tlenionymi włosami do ramion i ustami napompowanymi silikonem”. Wykreowani bohaterowie to postaci z krwi i kości, bardzo ludzkie, złożone, z całą gamą wad i zalet. Moją ulubioną postacią jest podkomisarz Inga Rojczyk, charakterna, silna postać kobieca, z charakterystyczną burzą miedzianych włosów. Przyzwyczajona do miejskiego życia, z powodu męża zdecydowała się na przeprowadzkę do Bornego Sulimowa i stara się sobie jakoś radzić w tym mocno konserwatywnymi i zdominowanym przez mężczyzn środowisku. Bardzo ciekawą postacią jest Kuba Krall, znany wojenny fotoreporter, który mimo że nie brał bezpośredniego udziału w wojnach musi mierzyć się z tym co widział i przeżył. Wydaje się, że jest on trochę zagubiony, bezradny, mierzący się z swoimi demonami. Również szereg postaci drugoplanowych jest ukazanych w sposób bardzo interesujący, wiarygodnie pod kątem psychologicznym.
Powieść czyta się bardzo dobrze, wciąga, intryguje. Autorka świetnie oddała klimat terenów byłego rosyjskiego garnizonu, wplatając w niego miejscowe legendy i małomiasteczkową atmosferę. Jest duszno, niepokojąco, momentami mrocznie, momentami pozornie prawie sielankowo, ale nawet wtedy wyczuwamy czające się pod powierzchnią demony, cienie przeszłości. Jak na debiut ta powieść jest fenomenalna i nie dziwię się, że zwyciężyła w konkursie Wydawnictwa Agora. Musicie ją przeczytać. Polecam!
Moja ocena: 8/10
Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu Agora.
Z Agatą Śródką miałam możliwość zapoznać się podczas lektury wydanej we wrześniu zeszłego roku „Winy wina”. Była to moja pierwsza książka autorki, ale już wtedy wiedziałam, że kolejne części serii z Agatą przeczytam bez wahania. Barwne postacie, które stworzyła autorka, aż zachęcają do kontynuowania serii.
Tym razem Agata zostaje zaproszona przez szkolną przyjaciółkę Katarzynę Jakimiuk dp przyjazdu do remontowanego przez nią pałacu i pomocy w przygotowaniu uroczystego otwarcia hotelu. Kobieta wpada na pomysł połączenia dwóch zaproszeń, bowiem wcześniej otrzymała propozycję zasiadania w jury telewizyjnego talent show, którego tematem jest wykonania jadalnej repliki jaja Faberge. Śródka za zgodę przyjaciółki zaprasza więc ekipę telewizyjną do rezydencji w Roztoce. Tymczasem zaraz po przyjeździe Agaty na miejscu okazuje się, że na terenie pałacowego ogrodu odkryto zwłoki męźczyzny… Agata po raz kolejny zostaje wplątana w śledztwo i kontakty z policją, a nieszczęśliwe i zabawne zbiegi okoliczności mnożą się jak grzyby po deszczu….
Powieść czyta się rewelacyjne, jest zabawna, lekko napisana, z dużym poczuciem humoru, ciekawymi gagami słownymi i humorem sytuacyjnym. Pisana w narracji trzecioosobowej, składa się z krótkich rozdziałów, przedstawionych z punktu widzenia różnych osób, co podnosi jeszcze bardziej dynamikę powieść i sprawia, że trudno się od niej oderwać. Książkę spokojnie można czytać bez znajomości pierwszego tomu, gdyż ze znanych postaci pojawiają się tutaj w zasadzie tylko Agata Śródka i Michel Blanc. Za to pojawia się cały szereg nowych bohaterów, świetnie wykreowanych i muszę stwierdzić, że aktorka jest mistrzynią w tworzeniu nieszablonowych bohaterów. Mamy tutaj bardzo ciekawy zestaw bohaterów: trzy kobiety chwilowo siejące zamęt w pałacu, jak trafnie określił je Michel “Khólowa, mahkiza i cahyca, jak Boga kocham!”, trzech niezbyt inteligentnych bandziorów, dwóch gliniarzy i piękna pani prokurator. Bardzo ciekawym zabiegiem autorki jest fakt, że sprawców morderstwa znamy z zasadzie od początku, z ich perspektywy również śledzimy wydarzenia, które skupiają się wokół poszukiwanie przez policję winnych tego morderstwa. Wszystkie te czynniki sprawiają, że powieść jest barwna, zabawna, zwariowana i czyta się ją bardzo szybko.
Lektura „Tajemnicy carycy” tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że każdą kolejną książkę autorki biorę w ciemno, a te poprzednie muszę koniecznie nadrobić, Jeżeli szukacie sposobu na oderwanie się od rzeczywistości, potrzebujecie śmiechu i pokrzepienia to ta powieść będzie idealnym wyborem. Bawcie się dobrze!
Moja ocena: 8/10
Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu W.A.B.
Po lekturze debiutu Ireny Małysy „W cieniu Babiej Góry” wiedziałam, że każdą kolejną książkę autorki biorę w ciemno, a już zwłaszcza tą z serii o Baśce Zajdzie. Kiedy dowiedziałam się o tym, że 23 lutego premierę będzie miało „Więcej niż jedno życie”, kolejny tom z Baśką, czekałam na niego z niecierpliwością. Przeczytałam go niedługo po premierze, praktycznie jednym tchem, jak zwykle przy recenzji złapałam pewien poślizg, ale już śpieszę z nadrobieniem tego zaniedbania;)
Tym razem akcja rozgrywa się w większości w Krakowie, a w zasadzie w Szpitalu Pediatrycznym. Baśka zaangażowała się zbiórkę pieniędzy na operację Mateuszka, syna Joanny, jej sąsiadki z podstawówki. Policjantka pomogła w organizacji inicjatyw, dzięki którym zbiórka na leczenie chorego na serce chłopczyka w prywatnej klinice w Niemczech będzie możliwa. Gdy Zajda wybiera się do szpitala okazuje się, że jest on w remoncie, powstaje nowe skrzydło, którego budowa jest nadzorowana przez doktor Martę Kuć, młodą lekarkę, znaną z twardego charakteru i nieustępliwości. Gdy kobieta wypada przez okno i ginie na miejscu policja podejrzewa udział osób trzecich. Kto mógł chcieć śmierci lekarki? Okazuje się, że wiele osób było z nią w konflikcie, ale podejrzenie pada na matkę chorej dziewczynki, która niedawno bardzo mocno pokłóciła się z lekarką. Basia miała okazję poznać kobietę podczas wizyty w szpitalu i teraz czuje się w obowiązku udowodnić jej niewinność. Czy jej się to uda?
Powieść wciągnęła mnie od pierwszych stron, jest napisana lekko, akcja jest ciekawa, a postacie świetnie zarysowane. Autorka porusza tutaj trudny temat i jako główne miejsce akcji wybiera sobie mało przyjemne miejsce, a mianowicie szpital dziecięcy. Jego klimat udaje się jej świetne ukazać, z jednej strony mroczne miejsce, zwłaszcza ten budujący się oddział, z labiryntem korytarzy, piwnicami, schowkami, kipiące tajemnicą i niebezpieczeństwem. Z drugiej strony rozpacz, żal i smutek, ale też nadzieja i niespotykana determinacja, którą przejawiają matki chorych, często śmiertelnie, dzieci. Jest to temat ogromnie trudny i budzący emocje, a autorce udało się go przedstawić bardzo wiernie i przekonywująco, bez niepotrzebnego chaosu, bez dołowania i wpędzania w przygnębienie. Za to dla niej wielkie brawa! Oczywiście bardzo podobał mi się sposób przedstawienia postaci, począwszy od głównej bohaterki Baśki, do postaci drugoplanowych. Wszystkie z nich są wiernie ukazane, w całej swojej złożoności i wielowymiarowości. Baśki nie da się nie lubić, to silna, zdecydowana kobieta, która jak każda z nas ma swoje słabe strony, widma przeszłości, a która mimo wszystko stara się sobie jakoś radzić i pomagać ludziom.
Jest to powieść, która mówi o miłości rodzicielskiej, zwłaszcza macierzyńskiej, o sile nadziei, determinacji, mocy kobiet, pragnieniu miłości, sile przyjaźni, ale także żądzy władzy i mani wielkości. Autorka w sposób przerażający przedstawiła sylwetkę „Potwora”. Najbardziej przerażające jest to, że takie „potwory” spotykamy również w życiu, żyją sobie spokojnie stwarzając pozory bycia dobry ojcem, mężem i członkiem społeczeństwa. Wszystkie te zagadnienia jak również złożone emocje udało się autorce oddać w sposób nienachalny, a nawet można by powiedzieć lekki i skłaniający do refleksji. Gorąco polecam. Jest to książka, której nie możecie przegapić!
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU MOVA.
Monika Liga to autorka romansów erotycznych, z którą się wcześniej nie zetknęłam. Jej najnowsza powieść „Dama i kochanka” zwróciła moją uwagę bowiem, można ją zdefiniować jako erotyk historyczny. Akcja toczy się w okresie międzywojnia na XX w., a zawarte w niej sceny erotyczne są dosyć śmiałe, żeby nie powiedzieć perwersyjne. Takiej książki chyba jeszcze nie czytałam, dlatego zdecydowała się po nią sięgnąć. Czy była to dobra decyzja? Przekonajcie się sami…
Marlena jest piękną młodą dziewczyną, wychowanką sióstr zakonnych, jest skromna i posłuszna. Niestety jest też biedna, więc nie czeka jej piękna przyszłość. Niespodziewania trafia pod opiekę dobrze sytuowanej kobiet. Ma ona rozpustnego, lekkomyślnego syna Ignacego, który jest dziedzicem rodzinnej fortuny. Niestety miga się on od obowiązków i przejęcie rodzinnego dziedzictwa, gdyż woli korzystać z uroków życia. Jest utracjuszem, bawidamkiem, człowiekiem lekkich obyczajów. Jego matka obmyśla, więc plan, w którego realizacji ma pomóc Marlena. Kobieta bowiem ma nadzieję, że dobra żona będzie potrafiła zmienić jej syna na lepsze. Problem w tym, że on nie chce się żenić. Ludwika więc chce tak przygotować niedoświadczoną, ale piękną dziewczynę, by potrafiła on uwieść Ignacego i zachęcić go do małżeństwa, jednocześnie sama nie ulegając pokusie. Czy ten plan się powiedzie?
Powieść tą trudno sklasyfikować. W jej pierwszej połowie znajduje się sporo scen erotycznych, odważnych, perwersyjnych, tylko miałam wrażenie, że głównie o te sceny tutaj chodzi, że nie niosą one za sobą więcej sensu, a mają tylko zszokować i zaintrygować. Natomiast w dalszej części książki coś się zmienia, opowieść zaczyna się toczyć w kierunku, którego nie przewidziałam. Pojawiają się elementy obyczajowe, sensacyjne. Powieść staje się czymś więcej niż niezobowiązujący erotyk. Powiem szczerze, że miałam problem z jej oceną, gdyby całość była utrzymana w konwencji pierwszej połowy powiedziałabym, że nie warto sobie nią zawracać głowy, że należy do tych pozycji, które zapominamy zaraz po zamknięciu książki. Natomiast to jak potoczyła się ta opowieść w drugiej połowie sporo zmienia, na tyle, że po przeczytaniu na końców słów „CIĄG DALSZY NASTĄPI” jestem pewna, że będę chciała się z nim zapoznać. A to w końcu można uznać za sukces;)
Moja ocena: 7/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU AKURAT.
„(…) To zupełnie co innego. Jedyne złe książki to takie, które napisano tak fatalnie, że nikt nie chce ich wydać. Każda książka, która została wydana, jest dla kogoś „dobrą książką”.
Lisa Jewell jest autorką „Idealnej rodziny”, z której powyższy cytat pochodzi (recenzja na klik). Książki, która wbiła mnie w fotel tak głęboko, że oceniłam ją 10/10😊. „Idealna rodzina” okazała się ciekawym studium i słabości, i bestialstwa człowieka. Czytając ją targały mną silne emocje. Tak silne, że wątki z „Idealnej rodziny” pamiętam do dziś. Jeśli nie czytaliście jeszcze tej książki to koniecznie musicie to nadrobić. Jestem ciekawa, czy Wasza opinia będzie również pochlebna jak i moja.
Słysząc, że Wydawnictwo @Czwarta Strona wydaje kolejną powieść tej autorki nie wahałam się ani chwili. W „Niewidzialnej dziewczynie”, która premierę miała 9 lutego br., szukałam złożonych postaci, wielowarstwowych, nie dających się jednoznacznie zakwalifikować. Oczekiwałam napięcia, tajemnicy i wielowątkowości. Czy „Niewidzialna dziewczyna” sprostała „Idealnej rodzinie”?
Jewell zaprosiła czytelnika do życia Cate, Saffyre oraz Owena. Losy całej trójki spotykają się na jednej ulicy, na którą spoglądać można z wykuszowego okna. Na ulicy w Hamstead, gdzie za rogiem mieszkał Zygmunt Freud. Ulicy, na której zaczynają się dziać niemiłe wydarzenia. Wydarzenia związane z napaściami seksualnymi na kobiety. Pozornie szczęśliwe życie Cate zaczyna mieć rysy. Jej córka Georgia boi się o siebie, Josh zaczyna chodzić po okolicy szukając tego „zboczeńca”, a mąż Cate psycholog dziecięcy Roan coraz mniej spędza czas w domu angażując się w jego życie. Cała rodzina Foursów spogląda na sąsiada z naprzeciwka, trzydziestotrzyletniego Owena Picka, który traci pracę w college’u oskarżony o niewłaściwe zachowanie względem studentem. Samotnika, nie obeznanego z kobietami, zafascynowanego Brynem i jego aktywnością w siedzi. Nie tylko Foursowie są obserwatorami. Obserwuje też Saffyre Maddox, siedemnastolatka będąca w przeszłości pacjentką Roana Foursa. Dlaczego zakrada się nocą na ulice Hamstead i kogo próbuje nakryć na gorącym uczynku?
No nie jest to proza na miarę „Idealnej rodziny”. W moim odczuciu „Niewidzialna dziewczyna” to kolejny thrillerek, który i owszem miło się czytało, bez żadnego zaangażowania emocjonalnego, ale który niestety zapomnę szybciej niż zdąży na egzemplarz opaść kurz. Spodziewałam się naprawdę fascynującej historii. Spodziewałam się krzywdy, bólu, głębokiego dochodzenia do prawdy, tajemnic i fasady życia, która w pewnym momencie runie pozostawiając tylko gruzy. Dostałam raczej mdłą historię znudzonego sobą małżeństwa, w którym więcej kłamstw niż szczerych uczuć. Zafascynowaną tajemnicami nastolatkę, która boryka się z trudnymi doświadczeniami z przeszłości, a której nie udzielono fachowej pomocy (oj, szkoda, że ten wątek został potraktowany po macoszemu!!!). Słabe śledztwo w sprawie oskarżeń w kierunku Owena, bardzo słabe. Sama fascynacja Owena Brynem całkowicie mnie nie przekonała. Autorka niewystarczająco w mojej opinii przedstawiła motywy, determinanty jego zachowania w aspekcie kontaktu z tym człowiekiem. Ten wątek wydawał mi się jakby wrzucony na siłę, by jeszcze bardziej zagmatwać historię i sprawić ją bardziej ciekawą. Fabuła ma jednak duży potencjał. Jest w niej wszystko, co w thrillerach lubimy najbardziej; skrzywdzone dziecko, nieprzepracowana trauma, nieudolni dorośli i masa pomyłek, które wiodą śledczych nie pod ten adres co należy. Co do sprawcy domyśliłam się od razu. Trudno nie było odczytać związku pomiędzy zdarzeniami z przeszłości, a tymi, które dzieją się teraz.
Nie jest to jednak książka z samymi wadami. Bardzo dobrze Lisa Jewell skonstruowała powieść. Krótkie rozdziały zatytułowane są imionami bohaterów, z perspektywy których przyglądamy się wydarzeniom. Akcja jest więc uporządkowana i nie pozwala się pogubić. Brakowało mi jednak narracji pierwszoosobowej, która wspaniale się sprawdziła w przypadku Saffyre. Jej postać wydaje się chyba dzięki niej bardziej realna, bardziej rzeczywista i prawdziwa. Sam język taki typowy brytyjski. Wyważony, uładzony. Zdania skonstruowane ze słów układają się uporządkowanie w relacje, opinie, spostrzeżenia, czy dialog. Praktycznie bez żadnych niespodzianek, niepokoi.
Nie jest to książka na miarę „Idealnej rodziny”. Jest to powieść, której daleko to prawdziwego psychologicznego thrillera. Według mnie to powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym, a ja rzadko jestem zadowolona z takiego połączenia.
Moja ocena: 6/10
Egzemplarz recenzencki otrzymałam od WYDAWNICTWA CZWARTA STRONA, za co bardzo dziękuję.
Na pewno znacie pamiętny film pt. „Dzień Świstaka”. Wielu twórców wykorzystany w nim motyw zapętlenia w czasie inspirował i intrygował. Również w książce Annette Christie „Ósma szansa na miłość” od Wydawnictwa Muza został on wykorzystany. W wydaniu lekkim, zabawnym, ale jednak skłaniającym do myślenia i refleksji.
Megan i Tom są parą pozornie idealną, są ze sobą od kilkunastu lat i właśnie następnego dnia ma się odbyć ich bajkowy ślub na pięknej wyspie San Juan. Niestety wszystko wymyka się spod kontroli. Dwie wrogo nastawione do siebie i zupełnie inne rodziny, niespodziewane tajemnice i różnica w podejściu do życiowych kwestii powodują, że wszystko się rozsypuje. Ślubu nie będzie. Gdy następnego ranka budzą się i okazuje się, że najbardziej koszmarny dzień ich życia zaczyna się od nowa są poważnie skonsternowani. Wkrótce orientują się, że jako jedyni zostali uwięzieni w pętli czasu. A przeddzień wesela zaczyna się znów, i znów, i znów… Czy z jakiegoś powodu zostali skazani na przeżywanie tego okropnego dnia bez końca? Czy może mogą zrobić coś przy przerwać tą przeklętą pętlę? Jeżeli tak, to co?
Powieść napisana jest lekko i przyjemnie, w narracji trzecioosobowej , naprzemiennie z punktu widzenia Megan i Toma. Całość jest podzielona na osiem części, a każda z nich to nowy dzień. Pomysł na motyw z pętlą czasu, który początkowo wydawał mi się mocno abstrakcyjny i podchodziłam do niego z dystansem, sprawdził się wspaniale. Autorka wyraziła go w sposób przekonywający i interesujący. Dylematy bohaterów, co powinni zrobić, by się z tej pętli czasu wydostać może i są oderwane od rzeczywistości, ale przy okazji ich refleksje dotyczą wielu innych, ważnych kwestii takich jak miłość, przyjaźń, rodzina, szczerość, bycie sobą. Dzień poprzedzający ślub Megan i Toma przeżywamy osiem razy, ale bynajmniej nie jest to nudne, gdyż za każdym razem toczy się w inny sposób, a bohaterowie czegoś o sobie się uczą. Przy okazji i czytelnik ma szansę zastanowić się na ważnymi życiowymi kwestiami. Bowiem mimo tego, że całość podana jest w lekkiej, optymistycznej formie, dotyka ważnych kwestii życiowych i pozwala nam się nad nimi zastanowić.
„Ósma szansa na miłość” to zdecydowanie jedna z tych książek, która pozwoli Wam oderwać się od rzeczywistości, przeniesie się w inny świat, zadaje ważne pytania, skłania do refleksji, ale nie przytłacza nimi. W mojej opinii największym sukcesem tej książki jest, że porusza istotne kwestie, które dotyczą każdego z nas w sposób lekki i optymistyczny, ot tak jakby niepostrzeżenie. Ja się przy tej książce świetnie bawiłam i zamknęłam ją z uśmiechem na ustach, mimo że zakończenie nie było dokładnie takie jak się spodziewałam. Spróbujecie sami:) Polecam!
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU MUZA.
Myśląc o cyklu z Herkulesem Poirot mam przed oczami najwybitniejszego moim zdaniem odtwórcę tej roli, Davida Sucheta, brytyjskiego aktora i producenta filmowego, który ponad 70 razy wcielał się w rolę tego najsławniejszego francuskojęzycznego detektywa w serii kryminałów Poirot. Bardzo lubię filmy z tej serii. Mają w sobie niezwykły urok i klasę tamtych czasów. Czasów, w których zostały osadzone. Czytając szósty tom cyklu, wydany w lutym br. w Jubileuszowej Kolekcji Agathy Christie przez @Wydawnictwo Dolnośląskie szukałam w Poirocie – Davida Sucheta. Gdzieniegdzie go znalazłam, gdzieniegdzie nie. Moim zdaniem filmowa wersja Poirota ma więcej uroku, niż literacki pierwowzór😉.
„Żeby zapewnić postęp ludzkości, musimy się uczyć od tych, którzy stoją niżej od nas w królestwie zwierząt. Ja zawsze tak robiłem. Byłem kotem, który czai się u mysiej dziury. Byłem psem, tropiącym świeży ślad, nie odrywającym od niego nosa. I również(…) byłem wiewiórką. Zbierałem okruchy informacji tu i tam. A teraz wracam do mojego schowka, żeby odnaleźć pewien szczególny orzech, który złożyłem w nim, policzmy, siedemnaście lat temu.” – „Zagadka Błękitnego Ekspresu” Agatha Christie.
Pozornie błahy problem amerykańskiego milionera Rufusa Van Aldina zamienia się w wielką tragedię. Nieszczęśliwa w małżeństwie jego córka Ruth Kettering miała być wreszcie szczęśliwsza dzięki rozwodowi z Dereekiem, który miał zakończyć ich dziesięcioletni związek. Obdarowana przez ojca przepięknym rubinem należącym w przeszłości do Carycy Katarzyny, nazywanym Sercem Płomienia, wyrusza do Paryża, by odsunąć od siebie nieprzyjemności rozwodowe i spotkać się z przyjacielem z przeszłości. Niestety nie osiąga celu. Zostaje zamordowana w przedziale Błękitnego Ekspresu, a klejnot skradziony. Wszystkie poszlaki wskazują na męża bogatej dziedziczki, który w chwili jej śmierci staje się spadkobiercą ponad dwóch milionów dolarów. Nie jest o winie wdowca przekonany Herkules Poirot, który również podróżuje, by odpocząć od angielskiego deszczu. Współpracując z policją oraz wszystkimi, który mieli jakikolwiek kontakt z ofiarą oraz osobami z jej otoczenia, rozpoczyna śledztwo.
W kryminałach Agathy Christie w młodości zaczytywałam się nałogowo. Nie liczyło się wydanie, liczyła się autorka i bohater Hercules Poirot. Pamiętam, że bardzo mi się podobał sposób przedstawienia pracy śledczej detektywa, jako wynik błyskotliwego umysłu i ciężkiej pracy szarych komórek. Do tego niezwykła umiejętność łączenia i kojarzenia faktów. Autorka musiała stworzyć nad-detektywa przy tak zawiłych i skomplikowanych intrygach, do których rzadko kiedy prowadzą poszlaki i znalezione na miejscu zbrodni dowody.
„Zagadka Błękitnego Ekspresu” została napisana przez Christie w 1928 roku. Jeszcze sześć lat i będzie obchodziła okrągłą rocznicę. Sto lat!!!, chciałoby się krzyknąć. W książce pobrzmiewają echa tamtych czasów. Stereotypy po obu stronach. Kettering mówi: „Pewnie przyniesie mi pecha. Jak to kobiety” 😊. Ojciec do córki woła: „I ty dałaś się na to złapać! (…) Że też kobiety mogą być tak głupie!”😊😊. Tancerka dzieli się spostrzeżeniami: „Wy, Anglicy jesteście zdumiewający. (…) Amerykanie są tacy zimni.”. „(…) Znam mężczyzn, monsieur, opowiadają różne bzdury. Bóg wie, co by się działo, gdyby traktować poważnie wszystko, co wygadują.” Brytyjczyk „przyglądał się temu z chłodną dezaprobatą…Czuł się nieswojo, nie na miejscu, zmieszany. Poirot,, przeciwnie, napawał się sceną z błyszczącymi oczyma”. Czy chociażby; „Kobieta powinna być spokojna, miła i dobrze gotować…”. Nie poczytuję jednak myślenia stereotypowego jako wadę książki. Chapeau bas w stronę Christie, która żyjąc sprzed stu lat potrafiła niejednokrotnie stworzyć silne, ciekawe postaci obu płci. Rzadko który z jej bohaterów był oczywiście dobry lub oczywiście zły. Rzadko kiedy był czarno – biały. Autorka potrafiła skleić postać nadając jej charakter z wielu stron, nadając jej wiele odcieni szarości. W tych złożonościach idealnie rozeznaje się nie kto inny jak Poirot uważający, że „(…) nie ma sensu zostawać detektywem, jeśli się nie potrafi zgadywać”. I tu wielkie moje zdziwienie. Okazuje się, że nie tylko mozolna dedukcja przynosi oczekiwany rezultat. Czasem jest to po prostu zdolność trafnego zgadywania.
Historia opisana w fabule jest bardzo rozbudowana. Wątek kryminalny pojawia się dopiero po pierwszych stu stronnych. Przez pierwszą część czytelnik zatapia się w historię Ketteringów, okoliczności zakupu drogocennego rubina, powierzchowne przywiązanie do Dereeka Mirelle, czy niespodziewany spadek Katarzyny Grey i knowania jej dalekiej kuzynki. W wyniku zbrodni wszystkie postaci w pewnym momencie się ze sobą stykają, a co ważne łączy je postać sławnego detektywa, który wśród nich krąży jak sęp nad padliną szukając jakichkolwiek powiązań. Ten sposób przedstawienia fabuły jest totalnie różny od tego znanego z serii filmowej, gdzie zwykle wszystko zaczyna się od występku. Przydługi wstęp trochę mnie znużył. Nie ustałam tylko dlatego, że to przecież Agatha Christie. Jej po prostu nie wypada odłożyć!!!
Będąc nastolatką byłam bardzo zachwycona serią z Poirotem. Z wiekiem dostrzegam jednak wiele mankamentów historii. Christie nie jest pozbawiona luk fabularnych, mnogość postaci utrudnia rozeznanie się w wątku kryminalnym. Samo rozwiązanie „wyskakuje jak Filip z konopi”. Nie prowadzi do wyjaśnień żaden trop, żaden ślad, żadna „nić Ariadny”. Poirot chodzi, rozpytuje, spotyka się i jada posiłki w doborowym gronie. Podsyca to ciekawość czytelnika, który oczekuje jakiejkolwiek poszlaki. Nadaremno jednak. Sam Poirot chwilami jest bardzo arogancki i to nie w taki uroczy, staroświecki sposób. Kompletnie nie rozumiałam jego osobistych uwag, spostrzeżeń kierowanych w towarzystwie do przecież bardzo zamożnych, eleganckich, elokwentnych osób. Jego zachowanie odbierałam więc jako trochę gburowate. Na uwagę zasługuje klasyczny język. Bohaterowie bez względu na reprezentowaną grupę społeczną odnoszą się do siebie z szacunkiem formułując wypowiedzi na najwyższym poziomie. I kompletny zawód w osobie Katarzyny Grey, bohaterki niewiele wnoszącej do powieści, a także samego tajemniczego Markiza z pierwszych stron. Nie dane mi było go poznać.
Książka dla fanów Agatha Christie, której powieści już od lat rozbudzają wyobraźnię czytelnika. Do tego przepiękne wydanie jubileuszowe od Wydawnictwa Dolnośląskiego. Przyznajcie sami😉, mieć taką kolekcję w swej biblioteczce to prawdziwy rarytas. A ja…. Ja muszę nauczyć się czytać historie o Herkulesie Poirocie na nowo.
Moja ocena: 6/10
Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Dolnośląskiemu!
Jak pisałam w zapowiedzi „Sklepu z Tysiącem cudów” bardzo lubię literaturę obyczajową. Przeważnie uspokaja mnie ona i wprowadza w dobry nastrój. A Agnieszka Krawczyk kojarzy mi się literaturą obyczajową w tym najlepszym znaczeniu. Dlatego gdy dowiedziałam się, że Wydawnictwo Muza wydaje najnowszą powieść autorki wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Książka jest pierwszym tomem cyklu „Plac na Stawach”. Przeczytałam ją stosunkowo niedługo po premierze, natomiast całe to zamieszanie, i w moim życiu osobistym, i to na świecie, powoduje, że recenzją dzielę się z Wami dopiero teraz. Mam nadzieję, że przeczytacie ją z przyjemnością.
Osią wspólną historii i przedstawionych w niej wątków jest urokliwy sklepik „Sklep z Tysiącem Cudów”, jest to charytatywny sklep Kooperatywy Uczynności. A opiekuńczym duchem całej historii jest mecenas Dolęgowski wraz ze swoim jamnikiem Kaprysem. To właśnie za jego namową jego o wiele młodszy wspólnik Juliusz Kulik, odnoszący sukcesy, bezkompromisowy i zasadniczy prawnik, decyduje się oddać do sklepiku rzeczy po swoich rodzicach. To tam w oko wpada mu pewien rysunek, który jak się później okazuje oddała do sklepu pod wpływem impulsu piękna aktorka Eliza Zaniecka. Po opadnięciu emocji kobieta pragnie jednak ten rysunek odzyskać, co budzi w Juliuszu oburzenie i irytację. Ich pierwsze spotkanie, jest burzliwe i po jego zakończeniu oboje mają o sobie nawzajem jak najgorsze zdanie. Czy tak źle rozpoczęta znajomość może się przerodzić w coś dobrego? Czy dwoje tak różnych od siebie ludzi może mieć ze sobą coś wspólnego?
Powieść to jednak zdecydowanie coś więcej niż wątek romantyczny, ten rozwija się nieśpiesznie, leniwie, niejako w tle. Jest to przede wszystkim niezwykle klimatyczna, ciepła i optymistyczna opowieść rozgrywająca się w Krakowie, o ludziach po przejściach, dojrzałych, którzy pozornie dobrze sobie w życiu radzą, ale na których przeszłość jednak wpływa w bardzo silny sposób. I Eliza, i Juliusz zrobili bowiem karierę, mają za sobą liczne sukcesy, co prawda Eliza przeżywa właśnie pewne zawirowania na swojej zawodowej drodze, związane z zawirowaniami w jej życiu osobistym, jednak wiele już w życiu dokonała. Nie jest nieśmiała dzierlatką, ale dojrzałą kobietą, która podobno wie czego chce. Jest porywcza, ambitna i emocjonalna, mimo zapewnień, że doskonale radzi sobie sama, jest gdzieś w niej rozpaczliwe poszukiwanie miłości, chaotyczne, nieuświadomione, ale bardzo silne. Juliusz jest jej przeciwieństwem, zdyscyplinowany, emocjonalnie wycofany, bez grona przyjaciół i rozwiniętego życia osobistego, w całości poświęca się karierze. Wydaje się, że taki sposób życia jest tym, co mu odpowiada, jego świadomym wyborem, jednak w trakcie książki okaże się, że źródłem takiego podejścia do życia jest jego przeszłość. Prawdziwie wykreowani bohaterowie, złożeni, skomplikowani, czasem zaprzeczający samym sobie są ogromnym plusem tej powieści. Bardzo spodobało mi się też wplecenie wydarzeń z ich przeszłości do akcji, znacznie ożywiły on przedstawioną historię i sprawiły, że stała się ona bardziej przekonywująca, głębsza i prawdziwa. W powieści występuje jeszcze kilka postaci drugoplanowych, które są charakterystyczne i stanowią swoiste perełki przedstawionej historii, jak chociażby mecenas Dolęgowski i jego uroczy jamnik Kaprys, właścicielka sklepu, jej pracownicy i przyjaciółka Elizy. Podobało mi się też bardzo, iż podczas lektury mogłam zajrzeć w dwa jakże rożne środowiska, środowisko aktorskie i środowisko prawnicze.
Powieść jest takim balsamem na serce w tych trudnych czasach, owszem akcja toczy się nieśpiesznie, jednak klimat pełen ciepła i życzliwości podkreślający wagę miłości, przyjaźni i generalnie relacji międzyludzkich porywa, uspokaja i pozostawia z uśmiechem na ustach. Gorąco polecam!
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU MUZA.
Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.