Freida McFadden jest autorką rewelacyjnej serii o Millie Calloway, której takie pozycje jak: „Pomoc domowa”, Pomoc domowa. Sekret.” bardzo mi się podobały. Podobnie zresztą jak debiut Autorki będącej – co ciekawe – lekarką, specjalistką od urazów mózgu, pt. „Zamknięte drzwi”. Uwzględniając książkę zatytułowaną „Skazany”, premiera z 23 października ubiegłego roku😉 pt. „Dobra koleżanka” to piąta pozycja McFadden, z którą się zapoznałam. A jak to u Was jest z tymi dobrymi koleżankami?
Główna bohaterka tego thrillera, Dawn Schiff to kobieta z pozoru zupełnie zwyczajna, mająca swoje problemy, outsiderka pracująca jako księgowa, punktualnie rozpoczynająca każdy dzień pracy. Kiedy pewnego dnia się nie pojawia przy swym biurku, jej współpracowniczka Natalie Farrel jest zaskoczona jej nieobecnością. Jej życie, do tej pory wydające się pełne rutyny, zaczyna nabierać nieoczekiwanych kolorów, gdy okazuje się, że Farrel odbiera niepokojący telefon zmieniający dotychczasowe życie obu koleżanek z pracy w niebezpieczną grę. Kiedy Natalie zaczyna odkrywać, że jej koleżanka z pracy nie jest tym, za kogo się do tej pory podawała, wszystko, co wydawało się znajome i bezpieczne, zaczyna się rozpadać.
McFadden pisząc „Dobrą koleżankę” wykiorzystała sprawdzony do tej pory schemat budowania postaci na wielkiej tajemnicy, na zasadzie „who is who?”, podobnie jak w serii o Millie Calloway. Dzięki temu zbudowała atmosferę napięcia i niepewności, wprowadzając czytelnika w świat, w którym nic nie jest takim, jakim się do tej pory wydawało. Autorka skutecznie wykorzystuje motyw koleżeństwa, pokazując, jak łatwo może ona stać się narzędziem niebezpiecznej gry. Choć fabuła ma kilka momentów zaskoczenia, w końcu całość zmierza ku rozwiązaniu, które, choć spełnia oczekiwania, nie jest całkowicie nieprzewidywalne.
McFadden pisze w przystępny, sposób a jej styl jest płynny, co sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko. Akcja rozwija się dynamicznie, choć momentami wydaje się, że pewne wątki są ciągnięte nieco na siłę. Główna intryga, mimo że ciekawa, jest czasem przesycona zbyt dużą ilością zwrotów akcji, co może wprowadzać wrażenie chaosu. Autorka należycie manipuluje oczekiwaniami czytelnika, wplatając w fabułę liczne twisty, które mają na celu zadziwienie odbiorcy. Mimo że wiele z tych zwrotów akcji jest skutecznie skonstruowanych, to niektóre rozwiązania mogą wydawać się nieco wymuszone, co może sprawiać, że całość wydaje się nieco sztuczna.
„Dobra koleżanka” Freidy McFadden to thriller psychologiczny, który z pewnością dostarczy Wam kilku emocjonujących chwil. Książka ma dobrze wykreowaną atmosferę napięcia i ciekawe zwroty akcji, które skutecznie wciągają w fabułę. Czego chcieć więcej w tym gatunku?
Moja ocena: 7/10
Recenzja powstała we współpracy z WYDAWNICTWEM CZWARTA STRONA.
Od książki Layne Fargo pt. „Profesorka”, kompletnie nie wiedziałam czego się spodziewać, gdyż nie poznałam jeszcze twórczości tej autorki. Publikacja od Czwarta Strona Kryminału to intrygujący thriller rozgrywający się w środowisku akademickim Uniwersytetu Goram. Niby lata akademickie mam już dawno za sobą😏, ale dobry thriller zawsze warto przeczytać👍.
To opowieść o dwóch kobietach, z dwóch różnych warstw społecznych, z dwóch różnych domów i o różnych doświadczeniach. Każda z nich ma w sobie mrok, który w niejednym momencie zaczyna wychodzić na światło dzienne. Szczególnie Scarlett Clark utalentowana profesorka języka angielskiego, której hobby to zabijanie. Jednak nie przypadkowe. Jej ofiary podlegają szczegółowej selekcji, w której skupia się na typach „bad boyów”. Zemsta nie jest również obca Carly Schiller, która wyswobadzając się od toksycznego ojca szuka sposobów na ukaranie napastnika jej przyjaciółki Allison Hadley.
Trochę zdziwiły mnie motywy podjęte w książce. Z jednej strony ogromny plus dla autorki za osadzenie w rolach mścicielek, morderczyń kobiet i to niebanalnych kobiet. Nie pochodzących z nizin społecznych, z widocznymi deficytami społecznymi czy zaburzeniami, lecz kobiet sukcesu, z potencjałem, atrakcyjnych dla innych. Od kobiecych bohaterek aż się roi w tej pozycji. Wystarczy też wspomnieć o doktor Minie Pierce do której zbliża się Scarlett, by mieć wpływ na toczące się śledztwo, w którym chce odegrać kluczową rolę. Z drugiej mnogość podjętych wątków z perspektywy kobiet trochę zaburza mroczność, wspieranie praw kobiet, które dla autorki są pewnie ważne, a także krzywdy na kobietach. Jest takie powiedzenie, które tu idealnie się sprawdzi; „co za dużo, to niezdrowo”.
Narracja jest prowadzona naprzemiennie z perspektywy Scarlett i Carly, które osobiście przedstawiają swoją perspektywę na podejmowane przez siebie czyny i wydarzenia, w których uczestniczą. Książka może nie jest jakaś wybitna, ale ciekawa. Tym bardziej, że pisana jest z punktu widzenia morderczyni. Ostatecznie jednak autorka zastosowała różne narracje i wiele planów czasowych, które motywują do rozważań na temat istoty ludzkiej, jej motywów, jej pragnień i sadystycznych ciągotek. Trochę jakby Layne Fargo chciała rozliczyć różne czyny kładące się często gęstym cieniem na dalsze życie ofiar, których dotykały. Zdecydowanie lekki, przyjemnie napisany, prostym i zwięzłym językiem thriller amerykański.
Moja ocena: 7/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA.
Alice Feeney napisała powieść, którą czytałam w 2021 roku pt. „Zabójcza przyjaźń”. Książka bardzo mi się wtedy podobała. Otrzymując egzemplarz jej najnowszej powieści pt. „Papier, kamień, nożyce” od Czwarta Strona Kryminałuliczyłam na kolejną udaną przygodę z prozą tej autorki. I nie zawiodłam się 😁. Książka, która będzie debiutować dopiero w najbliższą środę premierową jest warta Waszej uwagi.
„(…) Czas potrafi zmieniać związki, podobnie jak morze zmienia kształt linii brzegowej.” – „Papier, kamień, nożyce” Alice Feeney.
On – Adam: pisarz, autor wielu scenariuszy pisanych na podstawie poczytnych horrorów i kryminałów autorstwa Henrego Wintera odludka wśród pisarzy.
Ona – Amelia: pracująca w schronisku dla psów na Battersa, uwielbiająca bardziej towarzystwo zwierząt od książek.
Oni – państwo Wright: przeżywający kryzys w małżeństwie. Zdaniem Amelii będący „(…) niezłymi w grę pozorów” i twierdzącej, że „ludzie zwykle widzą to, co chcą widzieć. Ale za zamkniętymi drzewami pan i pani Wright od dawna się nie dogadują.”
Gdy Amelia wygrywa w firmowej loterii weekend w Szkockiej posiadłości w Blackwater małżonkowie wybierają się na romantyczny weekend, zgodnie z zaleceniem ich terapeutki. Niestety sprawy przybierają dziwny obrót. Na terenie ośrodka gubi się ich pies, labrador Bob, a niektóre pomieszczenia zdają się odwzorowywać ich miejsce zamieszkania. Sytuacja wydaje się dziwna, choć Wright’owie wzbraniają się przed powrotem, bo przecież;
„Gdyby wszystkie historie kończyły się happy endem, nikt nie miałby powodów, żeby zaczynać od nowa. A w życiu chodzi o wybory, o składanie się na powrót w całość, gdy się rozsypiemy. Bo przecież każdemu zdarza się rozsypać. Nawet tym, którzy udają, że nie….” – „Papier, kamień, nożyce” Alice Feeney.
„Prozopagnozja (z gr. πρόσωπον prósōpon = „twarz” + ἀγνωσία agnōsía = „niewiedza”) – to zaburzenie percepcji wzrokowej, polegające na upośledzeniu zdolności rozpoznawania twarzy znajomych lub widzianych już osób, a w niektórych przypadkach także ich wyrazu emocjonalnego, przy niezaburzonej percepcji wzrokowej innych obiektów.” (źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Prozopagnozja ). Nie bez powodu przytaczam w recenzji ten trudny termin. Okazuje się, że jeden z głównych bohaterów powieści – Adam właśnie cierpi na to zaburzenie, które w niektórych sytuacjach okazuje się zbawieniem, a w innych przekleństwem. Alice Feeney wykorzystała jednak w sposób przemyślany i bardzo umiejętny tę niedyspozycję Pana Wrighta. Sytuacje, w których wspomina o jego deficycie zostały napisane lekko, bez naukowych dywagacji i idealnie do kontekstu. To pierwsza z głównych zalet tej powieści.
Tych zalet jest jednak znacznie więcej. Bardzo podoba mi się konstrukcja powieści. Książka składa się z zatytułowanych rozdziałów. Narracja pisana jest naprzemiennie w pierwszej osobie z perspektywy Adama i Amelii. Tę relacyjność autorka ujęła we fragmenty zatytułowane ich imionami. Do tego gdzieniegdzie pojawiają się listy pisane przez małżonkę Adama w kolejne rocznice ich ślubu. Listy niewysłane. Listy ukazujące wzloty i upadki pary. Uwielbiałam te fragmenty wyjątkowo. Każdy z nich w tytule i w prezencie rocznicowym nawiązywał do nazwy kolejnej rocznicy (np. papierowej) i każdy rozpoczynał się słowem roku, trudnym, rzadkim z powołaną definicją, jak dla miłośników słów przystało. Ciekawym wątkiem okazała się wprowadzona postać do powieści; Robin, która również została sportretowana – tym razem jednak w narracji trzecioosobowej – w rozdziałach zatytułowanych jej imieniem. Podobnie jak Samuel Smith, o którym Feeney wspomina w ostatnim rozdziale zatytułowanych „Sam”. Te postaci okazują się kluczowe.
Sama intryga zachwyciła mnie formą, treścią, językiem i rozwiązaniem. Wszystko od początku do końca było przemyślane, napisane z atencją i rozmysłem. Miałam wrażenie przy czytaniu, że żadne zdanie nie jest przypadkowe, co rzadko odczuwam w stosunku do brytyjskich czy amerykańskich autorów thrillerów. Doceniam pomysł i wykonanie. Podobał mi się wątek z ojcem Robin, z rodzicami Amelii, matką Adama i z jego wiecznie niezekranizowanym scenariuszem. Wgłębiając się w relacje małżonków dominowało we mnie przeświadczenie, że zobrazowano ją w bardzo ujmujący i realistyczny sposób. Trudno było negować patrzenie na związek przez Adama i z punktu widzenia Amelii. Rozumiałam ich w 100%. Postać żony odzwierciedlona w niewysłanych listach rocznicowych do męża również miała dla mnie ogromne pokłady prawdziwości. Jak to w wieloletnich związkach z reala, wszystko co działo się pomiędzy parą będącą głównymi bohaterami wydawało się być prawdziwe i zobaczone w szerszym kontekście całkowicie uzasadnione.
Zdecydowanie pozycja zasługująca na Waszą uwagę!!! Nie przegapcie tej interesującej szaro-czerwonej okładki. Nie przegapcie tego tytułu!!! Specjalnie dla Was powtórzę go jeszcze raz: „Papier, kamień, nożyce” autorstwa Alice Feeney.
Moja ocena: 9/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA.
Jak wspomniałam w zapowiedzi powieści pt. „Dziewczyna bez dłoni” przy okazji premiery udało mi się spotkać z samą Malwina Chojnacka strona autorska. Przyznałam również, że na mojej półce znajduje się wiele powieści tej Autorki. Przeczytałam i podzieliłam się z Wami moimi opiniami na temat następujących książek autorstwa Malwiny; z gatunku powieści obyczajowych: „Karma. Odważne i romantyczne”, „Karma. Sekrety i uprzedzenia” oraz thrillerów: „Demeter” i „Casandra”. Premiera z czternastego sierpnia br. jest więc piątą powieścią Autorki, z którą się zaznajomiłam.
Natomiast przy prowadzeniu mego blogu czytelniczego nie spotkałam się z żadnymi wcześniejszymi publikacjami Wydawnictwa HarperCollins Polska. Z zakładki „O nas” z oficjalnej strony harpercollins.pl dowiedziałam się, że „Długa i bogata historia wydawnictwa HarperCollins Publishers sięga początków XIX wieku i skromnej drukarni Jamesa i Johna Harperów, od której wszystko się zaczęło. Dzisiaj HarperCollins działa globalnie, mogąc poszczycić się zarówno doskonałą ofertą wydawniczą, jak też doświadczeniem, z którym niewielu może rywalizować.” Jako globalna marka „HarperCollins jest właścicielem ponad 120 imprintów, publikuje rocznie w sumie około 10 tysięcy książek w 16 językach oraz posiada katalog liczący ponad 200 tysięcy tytułów w wydaniu papierowym i cyfrowym. Szeroka oferta wydawnicza obejmuje między innymi beletrystykę, literaturę faktu, książki kulinarne, poradniki, albumy, książki dla dzieci, leksykony oraz publikacje o tematyce specjalistycznej.” Natomiast w Polsce firma rozpoczęła „(…) działalność w październiku 1991 roku pod nazwą Arlekin Wydawnictwo Harlequin Enterprises.” „(…) W dzisiejszym katalogu wydawnictwa znajdują się powieści wielu bestsellerowych autorów…(…) Wydawnictwo może się pochwalić bogatą ofertą obejmującą thrillery, kryminały i powieści sensacyjne, powieści obyczajowe i romanse, a także powieści dla młodszej i starszej młodzieży…” Mam nadzieję, że z Wydawnictwem spotkam się jeszcze na mym blogu czytelniczym nie raz.
Historia opisana w książce rozpoczyna się, gdy Piotr Nejman i jego nowa, o wiele młodsza partnerka Lena spędzają swój pierwszy wspólny wyjazd w trakcie długiego wiosennego weekendu w podupadłym pensjonacie, którego właścicielką jest Nina Jonasz.
„(…) Koszmarne miejsce na zadupiu, sto kilometrów od Warszawy w stronę Mazur. Ale to nie jest Kraina Wielkich Jezior. To cholerne, wielkie i bagniste nic.” – „Dziewczyna bez dłoni” Malwina Chojnacka.
Nina nie przypada do gustu Lenie. Od początku dziewczyna Nejmana dystansuje się od około pięćdziesięcioletniej, gburowatej i niezadbanej właścicielki pensjonatu. Pełna sprzecznych uczuć, co do formy i miejsca, w którym miała się zaszyć z ukochanym, by mógł pracować nad swoją kolejną książką, układa się do snu licząc, że nowy dzień przyniesie ukojenie negatywnym emocjom. Niestety, gdy budzi się o pierwszej w nocy Piotra nie ma obok niej. Uczucie głodu zmusza ją do wędrówki w stronę kuchni. I wtedy zaczyna się jej największy koszmar;
„Gdy stawiam stopy na ostatnim stopniu, potykam się o jakiś kształt i krzyczę ze strachu. Serce wali mi jak oszalałe. Oświetlam telefonem kształt tuż przy moich stopach. To drobna dziewczyna. Leży skulona na podłodze, koło małego, ubłoconego dywanika. Zupełnie naga, małe piersi, rozrzucone ramiona, dwa pieprzyki koło pępka. (…) Wstaję z kolan. Próbuję otworzyć drzwi do jadalni, lecz są zamknięte. Walę pięściami w kolejne i kolejne. Cały korytarz pełen drzwi. Identycznych drzwi. Pozamykanych. Szarpię za klamki i znowu krzyczę. Nagle zamieram. Czuję, że ktoś mnie obserwuje. Dostrzegam Ninę w szlafroku u szczytu schodów…” – „Dziewczyna bez dłoni” Malwina Chojnacka.
Ależ mi się podobała lektura „Dziewczyny bez dłoni”👍. Nie wchodząc w szczegóły, by przy czytaniu nie popsuć Wam zabawy, książka ma wiele do zaoferowania. Słowa uznania należą się Autorce za dobrze wykreowane postaci. Lena jako młoda dziewczyna, która poznała przystojnego i utalentowanego pisarza na jednym z jego spotkań autorskich, nie jest tylko „kretynką” za którą bierze ją właścicielka pensjonatu. Silnie zafascynowana swoim partnerem, nawet nie ma świadomości, jak bardzo może się mylić.
„Jestem z nim od dwóch miesięcy. Dopiero się poznajemy. Jest ode mnie starszy o dziewiętnaście lat. Wysportowany, niesamowicie przystojny. Nie łysieje, a jego siwe, krótko przystrzyżone włosy dodają mu uroku. Pisze kryminały. Za miesiąc zabiera mnie na premierę filmu na podstawie swojej książki. I wtedy na ściance wszyscy mnie zobaczą. Gdy o tym myślę, trzęsę się w środku…” – „Dziewczyna bez dłoni” Malwina Chojnacka.
Do tego przystojny, wysoki trzydziestotrzyletni asystent pisarza, Tobiasz, który również dzięki talentowi Malwiny Chojnackiej zaznaczył swoją obecność w powieści z przytupem. Tobiasz wzbudził we mnie początkowo sympatię. Jego zagmatwana historia ujęła mnie od początku. Faktycznie stanowił dla Piotra soczysty kąsek. Tobiasz na życzenie swego pracodawcy, Piotra Nejmana przyjeżdża również w nocy do pensjonatu położonego na uboczu niedaleko Czarciego Oka. Asystent Nejmana przygotowany został przez niego do tego, by spełniać wszystkie jego zachcianki, by nadążać za jego chorymi pomysłami kreowanymi pod płaszczykiem kolejnej literackiej zagadki do rozwiązania.
„W twojej sytuacji bierze się, kurwa, wszystko… każde zlecenie… każdy job…” – „Dziewczyna bez dłoni” Malwina Chojnacka.
I Ona – garbata kaleka. Właścicielka pensjonatu, Nina Jonasz, która swą antypatią zraża do siebie Lenę od chwili poznania. Ta postać została skonstruowana bardzo wyraziście. To osoba, której się współczuje, której się nie lubi, której się człowiek boi, nawet jeśli tylko o niej czyta. Malwina Chojnacka zadbała, by jednocześnie wzbudzała cały kalejdoskop sprzecznych uczuć, by czytelnik do końca nie wiedział, jaki wpływ na całą historię ma właśnie ta postać. Czy jest ofiarą, czy sprawcą? Uwielbiam takie pogmatwane, niejednoznaczne bohaterki😉. Doceniłam już na początku wstrząsający opis incydentu – cóż za eufemizm! – pomiędzy Niną a jej rehabilitantem, wesołym mężczyźnie przed czterdziestką, niskim, krępym i brzydkim. Zresztą sama Nina została przedstawiona jako tragiczna postać. Wychowywana przez babcię, porzucona rodziców, którzy rozwijali swą firmę sprzątającą w Chicago. Okazuje się, że rehabilitant nie był jedynym mężczyzną, z którym Nina miała bliższy kontakt.
„(…) Siedziałam na jego kolanach, czując ciepło bijące od jego ciała. Odurzona. Zachwycona i szczęśliwa. Wiedział, że mam na sobie gorset, bo przecież w jednym z maili opisałam mu moją chorobę. Nigdy tego nie skomentował. Nie nawiązał do tego ani jednym słowem. Teraz pomógł mi zdjąć spódnicę i stringi. Całował moją szyję, ssał wargi. Po chwili byliśmy jednym ciałem kołyszącym się w ciemnościach.” – „Dziewczyna bez dłoni” Malwina Chojnacka.
Powieść ma trzech narratorów i to nieprzypadkowych. Rozdziały pisane są naprzemiennie z perspektywy Leny, Tobiasza i Niny. Każdy z nich otrzymał prawo swego własnego głosu. Każdy z nich opisuje następujące po sobie wydarzenia całkowicie w inny sposób. Tylko połączenie wszystkich tych relacji daje obraz czytelnikowi z czym ma do czynienia. Narracja jest pierwszoosobowa. Narratorzy zapraszają czytającego do ich świata, nie tylko do ich przeszłości, lecz co ważniejsze do ich świata wewnętrznego. Przez co poznajemy ich myśli, motywacje, emocje. Dowiadujemy się z czym sobie nie radzą i czego tak naprawdę chcą od życia. Dodatkowo Chojnacka na początku każdego rozdziału po oznaczeniu imienia bohatera, który będzie kreślił swymi słowami opisaną w tych konkretnych częściach historię, oznacza czas i godzinę akcji np. „LENA. 17 marca, 2.30 w nocy.” czy „NINA. 17 marca, 7.00 rano”. Lubię takie konstrukcje thrillerów. Pozwalają mi one na bliższe przyjrzenie się i postaci, i wydarzeniom, w których uczestniczy.
Miejsce, w którym kochankowie mieli spędzić miło czas staje się pułapką.
„Jakie tajemnice skrywa znajdujący się w sąsiedztwie ośrodek poprawczy dla dziewcząt? Kim jest przerażona nastolatka, którą Lena spotyka w nocy i która twierdzi, że na swoich rękach nosi stygmaty? Odnalezione w lesie zwłoki z odrąbanymi dłońmi uruchamiają ciąg przerażających wydarzeń. Atmosfera gęstnieje. Policja prowadzi szeroko zakrojone śledztwo.” – z opisu Wydawcy.
A ucieczka z pułapek świetnie sprawdza się w książkach z tego gatunku. Malwina Chojnacka zadbała o wszystko. O skomplikowaną fabułę i zaskakujący wątek związany z tytułową Dziewczyną bez dłoni. Dodatkowo zagmatwała opowieść tematem ośrodka poprawczego dla dziewcząt, a także postaciami wielowymiarowymi Piotra i Niny. Z tego literackiego tygla musiał wyjść dobry thriller, w którym czytelnik co rusz szuka nowych wątków i spocony przerzuca kartka po kartce, by wreszcie odkryć przyczynę i motyw. By dotrzeć do końca i dowiedzieć się, kto za tym wszystkim stoi?
Bezmiar niewiadomych, ogromna ilość różnych uczuć, wiernie odzwierciedlona i rozpisana atmosfera potworności i grozy! Powieść dobra od początku do końca. Autorka dojrzewa. Rozwija się podążając w bardziej mroczną stronę swojej fantazji pisarskiej. Bardzo mi się podoba ten kierunek.
Nic więcej nie zdradzę, lecz szczerze i z pełną świadomością polecam tę publikację. Udanej lektury!
Moja ocena: 9/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu HarperCollins Polska i AUTORCE.
„Wyznania” Kanae Minato to japoński thriller psychologiczny, który debiutował w czerwcu br. Ja do książki sięgnęłam w ramach mojej prywatnej podróży po japońskiej literaturze. W notce biograficznej publikacji przeczytałam, że Kanae Minato to „japońska pisarka urodzona w 1973 roku. Od dzieciństwa zaczytywała się powieściami Ranpo Edogawy oraz Agathy Christie. Jest autorką licznych kryminałów, których akcja toczy się w bliskiej czytelnikom scenerii – w domach, w szkołach…(…) Za „Wyznania” otrzymała w 2009 roku nagrodę Hon’ya Taisho (Bookseller’s Award). (…) Większość utworów Minato doczekala się ekranizacji – Wyznania w 2010 roku brawurowo przeniósł na ekrany Tetsuya Nakashima.” Okazuje się, że nieznana mi autorka ma już ogromne osiągnięcia i duży potencjał. „Wyznania” na polskich księgarskich półkach znalazły się przez Wydawnictwo Tajfuny, a ja prezentuję Wam moją opinię o nich dzięki abonamentowi Legimi.
„Smakowało wam dzisiaj mleko? Yūko Moriguchi po raz ostatni staje przed swoimi uczniami. To jej wyznanie: wśród was jest morderca mojej czteroletniej córeczki. Wiem, kim jest. Moja zemsta właśnie się dokonuje.” – z opisu Wydawcy.
Yūko Moriguchi uczy chemii w miejscowym gimnazjum. Podczas choroby opiekunki jej czteroletnia córka Manami towarzyszy jej w miejscu pracy podczas popołudniowych zajęć. Ulega wypadkowi na pobliskim basenie. Jej ciało znalezione zostało przez uczniów Moriguchi. (…) policja, nie znalazłszy śladów obrażeń na ciele ani nawet ubraniu, stwierdziła, że Manami musiała przypadkiem wpaść do basem i zmarła w wyniku nieszczęśliwego wypadku.” Już w pierwszym rozdziale „Święta” w wyniku spowiedzi nauczycielki w ostatnim dniu roku szkolnego czytelnik dowiaduje się, że śmierć Manami nie miała nic wspólnego z wypadkiem. Jest wynikiem chorych ambicji dwójki młodych uczniów Moriguchi, którzy postanowili zabawić się w zabijanie. O reakcji na tę rewelację i motywach samych morderców czytający dowiaduje się z kolejnych rozdziałów. W każdym z nich zawarta jest relacja innej osoby z otoczenia nauczycielki i jej córki.
„Wiem, że zabijanie jest przestępstwem, ale nie rozumiem, dlaczego jest złe. Ludzie to tylko jeden z gatunków żyjących na ziemi. Jeżeli wyeliminowanie jednej istoty może przynieść korzyści innym, to czemu się temu przeciwstawiać?” – „Wyznania” Kanae Minato.
To rewelacyjnie napisane studium patologicznych przypadków, obraz chęci poczucia się przez chwilę panem życia i śmierci. Rewelacyjnie Minato pokazała postać Shüji Watanabe w rozdziale zatytułowanym „Wierzący”, który przez trudną, przemocową relację z matką postanowił zapisać się niechlubnie w świadomości wielu licząc na co najmniej ogólnokrajową sławę. To z jednej strony opowieść o skrzywdzonym chłopcu, synu odrzuconym przez matkę, którą kochał bardzo mocno, a z drugiej o przeświadczonym o swej wyjątkowości i nieograniczonym talencie potworze widzącym siebie jako nadczłowieka z powieści Dostojewskiego.
„-Gdyby nie ty..- powiedziała któregoś razu, po czym zaczęła mnie regularnie bić.” .” – „Wyznania” Kanae Minato.
Mimo, że nie można sympatyzować z Shüji jego pierwszoosobowa relacja o domu, w którym się wychowywał i przerwane życie z uwielbianą przez niego matką silnie mną wstrząsnęło. Ten fragment stanowił bardzo dobrą analizę nad powstawaniem mechanizmów kompensujących u skrzywdzonych dzieci, które w przyszłości potrafią robić krzywdę innym. Przy czym Minato nie tłumaczy młodego Watanabe. Nie uzasadnia jego zachowania. Przedstawia tylko relację z jego punktu widzenia, którą każdy z nas może odczytać na swój własny sposób.
Postać nauczycielki również zamyka całą powieść. Rozdział „Święta” otwiera dyskusję na temat bezsensownej i nieuzasadnionej śmierci Manami. Rozdział szósty, ostatni „Kaznodzieja” obnaża słabość i motywacji, i rozwiązania, do którego dążył Shüji Watanabe. Wychowawczyni Moriguchi w wielu miejscach wspomina o stylu i sposobie nauczania. Sama autorka w obrazie nauczyciela Wertera obnaża słabość japońskiego szkolnictwa. Podobały mi się nawet dywagacje na temat szkolnictwa samego Shüji;
„Według mnie szkoła kreuje postawę moralną społeczeństwa. Trudno oczekiwać, aby awersja do morderstwa była w człowieku wrodzona. Podejrzewam, że u większości to efekt edukacji od najmłodszych lat, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Japończycy nie należą do zbyt religijnych narodów. Dlatego bez problemu akceptują karę śmierci za ciężkie zbrodnie i nie widzą w tym sprzeczności.” – „Wyznania” Kanae Minato.
To nie tylko wyznania skrzywdzonej przez swych uczniów matki i samego pomysłodawcy nikczemnego czynu: Shüji. Powieść jest zdecydowanie bardziej wielowymiarowa. W rozdziale „Męczennik” czytelnik zaczytuje się w relację koleżanki z klasy Shüji, która swych kolegów widziała w inny sposób zarzucając wychowawczyni Moriguchi nieetyczne zachowanie. To ciekawa perspektywa. Postać Nao Shimomura jest najbardziej tragiczna. Chcąc być lubianym przez wybitnego ucznia w klasie przekroczył granice, o których nigdy nie myślał. Shimomura jak w tytule rozdziału „Zbłąkana owieczka” wkroczył na drogę życia, która skończyła się dla niego tragicznie. A tragizm tej sytuacji idealnie zrelacjonowana autorka w trzecim rozdziale zatytułowanym „Umiłowany” napisanym z perspektywy starszej siostry Nao. Relacja z jego matką to obraz silnego oddania, idealizowania własnych dzieci i negatywnych skutków, które powoduje brak wymagań i brak wpływu na własne dziecko. Zresztą Kanae Minato w każdym rozdziale zobrazowała inny wątek, rozpisany bardzo skrupulatnie. Na siłę powieści składa się relacja pisana w pierwszej formie. Nawet jeśli czytelnik nie utożsamia się przekazanymi treścią, bliska relacja z wykreowaną postacią ze względu na osobiste wynurzenia powstaje wręcz sama. Książka jest zbiorem totalnie różnych perspektyw, motywów, mechanizmów, które zebrane w całość stanowią wyjątkowo trudne do zapomnienia wyznania ofiary, winnego, współwinnego, widza, rodzeństwa, a nawet matki czy syna. To cały kalejdoskop postaci niewidziany przeze mnie w innych książkach. Niezwykle wartościowa publikacja, która zostanie ze mną na dłużej.
Sam pomysł zwrócenia się nauczycielki do swym uczniów słowami; „- Manami nie zginęła w nieszczęśliwym wypadku. Została zamordowana przez któreś z was.” zbił mnie z przysłowiowego pantałyku. Kanae Minato wykazała się dużą kreatywnością kreśląc fabułę w taki sposób. Używając takich, a nie innych słów. Korzystając z mocnych sformułowań. Bez ozdobników. Bez eufemizmów. To wszystko spowodowało, że historia wydała mi się bardzo prawdziwa.
Zdecydowanie polecam!
Moja ocena: 8/10
Wydawcą książki jest Wydawnictwo Tajfuny, a opinię o niej przeczytaliście dzięki abonamentowi Legimi.
„Skazany” Freidy McFadden od Wydawnictwa Czwarta Strona, która debiutowała 5 czerwca br. to czwarta pozycja napisana przez autorkę, którą przeczytałam i o której opinię przeczytacie na moim blogu czytelniczym. Wszystkie poprzednie trzy pozycje oceniłam 8/10. Przygodę z autorką zaczęłam od książki zatytułowanej „Zamknięte drzwi” (recenzja na klik). Potem przeczytała rewelacyjny pierwszy tom cyklu z Wilhelminą „Milli” Calloway pt. „Pomoc domowa” (recenzja na klik). Drugi tom zatytułowany „Pomoc domowa. Sekret” (recenzja na klik) mimo, że stracił trochę ze swej świeżości wcale nie był gorszy. Znacie pióro Freidy McFadden?
Brooke Sullivan dwudziestoośmioletnia pielęgniarka dyplomowana przeprowadza się po śmierci swych rodziców do swego domu rodzinnego wraz z 10-letnim synem Joshem. Rozpoczyna pracę w więzieniu o zaostrzonym rygorze w Raker. Jej obecność nie jest tam przypadkowa. Jednym ze współosadzonych jest były chłopak Brooke, który znalazł się tam z jej powodu.
Uwielbiam książki Wydawnictwa Czwarta Strona. Rzadko kiedy narzekam na wydanie, czcionkę, papier, okładkę czy błędy językowe. Zdarzają się jednak poślizgnięcia najlepszym. Pozycja „Skazany” Freidy McFadden nie jest wolna od uchybień. W zdaniu cytowanym jak niżej błędnie zastosowano odmianę czasownika „szykować”. Sprawdźcie sami jak to brzmi:
„(…) Zamykam oczy i przez chwilę pozwalam sobie na fantazjowanie o jakiejś alternatywnej rzeczywistości, w której wracam do domu do swojej rodziny, a w kuchni mój partner szykować kolację.” – „Skazany” Freida McFadden.
Książka pisana jest w narracji pierwszoosobowej z perspektywy głównej bohaterki. Rozdziały są numerowane. W dwóch planach czasowych „Obecnie” i „Jedenaście lat wcześniej” to Brooke Sullivan prowadzi nas przez występujące wydarzenia. Poznajemy dzięki temu jej punkt widzenia na relację z Shanem Nelsonem oraz Timem Reesem, których spotkała ponownie po latach. To dzięki temu, co Brooke zapamiętała czytelnik dowiaduje się co stało się z domu rodzinnym Nelsonów z Brandonem Jensenem, Chelsea Cho i Kaylą Oliver. Tak autorka prowadziła narrację we wszystkich pięćdziesięciu czterech rozdziałach. Zaskoczeniem był dla mnie Epilog, w którym McFadden opisała czego dokonał Josh i zrobiła to jego słowami.
Mam mieszane uczucia do tej publikacji. Plusem bez wątpienia jest sposób w jaki autorka nawiązała do przeszłości głównej bohaterki, do jej trudnej przeszłości. Podobało mi się również jak obnażyła głównych sprawców przestępstwa, których przedstawiła jak przysłowiowego wilka w owczej skórze. Nie przekonała mnie jednak relacja Brooke z Timem z samego początku, gdy Brooke zaczęła dostrzegać cechy, których wcześniej nie widziała. Relacja z Shanem po latach również dla mnie okazała się prawie z gatunku romansu. Trochę ufność wydała mi się za szybka, za naiwna. Tym bardziej, że Brooke mimo swej delikatności dużo w życiu przeszła. Żałuję również bardzo, ze autorka bardziej nie pociągnęła wątku pierwszej ofiary mordercy oraz relacji Brooke z jej rodzinami. Że bardziej jej nie rozpisała. To naprawdę był ogromny potencjał.
Moje powyżej wspomniane uwagi nie umniejszają książce pt. „Skazany”. Jest to lekki psychologiczny thriller z wieloma wątkami, gdzie końcowy motyw Josha okazał się dla mnie najbardziej interesujący. W powieści tej chodzi o myleniu się, o zaklinaniu rzeczywistości, o zawodnej pamięci, która może doprowadzić do całkowicie błędnych wniosków i fałszywych wspomnień. To też książka o traumie, która nieprzepracowana zaczyna dominować w życiu człowieka, który w pewnym momencie rozpoczyna podejmować decyzje przez jej pryzmat. Osadzona w przeszłości z ogromnym wpływem na teraźniejszość. Pisana prostym, nieskomplikowanym stylem, który nie męczy.
Miłej lektury!
Dajcie znać czy też Wam się podobała.
Moja ocena: 7/10
Recenzja powstała we współpracy z WYDAWNICTWEM CZWARTA STRONA.
Nie wiem jak to się stało, że Wydawnictwo Albatros zapomniało o mnie proponując booktagramerom egzemplarze najnowszej powieści Guillaume Musso pt. „Ktoś inny”, która premierę miała w ostatni dzień lipca br. Możliwe i, że Wydawca nie zapomniał, tylko ja w meandrach mojej trudnej ostatnio rzeczywistości nie zapoznałam się z jego propozycją. Cenię sobie jednak bardzo współpracę z Wydawnictwo Albatros i cenię również jego szacunek do czytelników. Wydawnictwo to nie zwleka z udostępnianiem nowości na portalu Legimi, dzięki czemu nie mając wersji papierowej mogłam bardzo szybko przeczytać powieść Musso na czytniku InkBook Polska. To model inkBOOK Calipso Plus, który należy do mojej przyjaciółki, z którą spędzałam lipcowe wakacje, gdyż mój wysłużony inkBOOK Prime (czytałam na nim ponad 6 lat) odmówił już współpracy. I jako książkoholiczka zachwycająca się wielokrotnie i obwolutą, i wydaniem, i kolorami, i grubością stron czy wyglądem użytych przez Wydawcę czcionek, stwierdzam z pełną stanowczością, że książki czytane na e-booku zachwycają mnie tak samo🙂. Korzystanie z księgarni Legimi w formie elektronicznej jest wygodne i bezpieczne. Choć to nie post reklamujący dostępny na polskim rynku polski czytnik warto o tym wspomnieć. Wyobrażacie sobie wakacje spędzone na południu w blasku słońca, gdzie nie musieliście ograniczać się z pakowaniem książek, by zmieścić się w limicie bagażowym? Ja swego czasu tak sobie wyobrażałam. Dlatego decyzję o zakupie mojego pierwszego czytnika inkBOOK Prime zawsze uważałam za udaną 😁.
„(…) prawda to nie jest lekarstwo na dobre samopoczucie, wręcz przeciwnie.” – „Ktoś inny” Guillaume Musso.
„Ktoś inny” Guillaume Musso to piąta powieść autora, o której opinię publikuję na moim blogu czytelniczym. Poprzednie to: „Sekretne życie pisarzy”, „Zabawa w chowanego”, „Nieznajoma z Sekwany” oraz wydana rok temu „Gdzie jest Angelique?” To thriller psychologiczny osadzony we Francji, na Lazurowym Wybrzeżu wiosną 2023 roku. Miejsce akcji okazało się bliskie memu sercu, gdyż już tej jesieni dzięki złapaniu z koleżanką tanich lotów do Nicei będę zwiedzać ten rejon Francji. Nie mogąc się jednak doczekać chętnie sięgnęłam do opowieści o Orianie Di Pietro, włoskiej wydawczyni, dziedziczce bogatej i wpływowej mediolańskiej rodziny, która została odnaleziona ciężko ranna u wybrzeży Cannes, między Wyspami Leryńskimi. Jej późniejsza śmierć prowadzi do śledztwa, które odkrywa, że jeden mężczyzna – Adrien Delaunay, mąż ofiary i trzy kobiety: Adèle Keller kochanka Adriena, Justine Taillandier lokalna policjantka oraz sama Oriana wskutek relacji pisanych z jej perspektywy z ostatnich tygodni jej życia opisują różną historię wydarzeń. Co ważniejsze, nikt z nich nie kłamie!
Zaintrygowani? A i słusznie. Słusznie.
Ależ mi się ta premiera sprzed czterech dni podobała😁. Nawet bardzo podobała. Książka ma wiele jasnych punktów.
Po pierwsze narracja. Jest naprzemienna ukazująca perspektywę kapitanki nicejskiej policji Justine Taillandier pisanej w trzeciej osobie, jak i punkt widzenia Adèle Keller pisanej w pierwszej osobie. I Justine, i Adèle są postaciami bardzo interesującymi. Justine porzucona przez męża po ponad dwudziestu latach małżeństwa topi smutki na przemian w lekach i w alkoholu. Adèle po licznych nieudanych związkach rozkochuje w sobie Adriena i jego dzieci (5 i 7 lat). Historia Orieny, 38-letniej ofiary napaści została rozpisana w rozdziałach jej powierzonych bardzo szczegółowo. Historia sięgnęła do wielu lat wstecz, do momentu, gdy Oriena miała 6 lat i uczestniczyła w wypadku samochodowym ze swą matką. Z początku nieważny szczegół z przeszłości okazał się mieć kluczowe znaczenie. Po drugie konstrukcja. Guillaume Musso opowiedział historię zawartą w czterech częściach, które łącznie mają dwadzieścia cztery zatytułowane rozdziały. Niektóre tytuły są bardzo znamienne, np.; „Kobieta uwięziona” czy „Ostatnie słowa Oriany Di Pietro”. W podtytułach rozdziałów autor wskazał postać, której dotyczy dany fragment. W tekście wygląda to tak: „Adèle Keller – Wilk w owczarni”. Na początku każdego rozdziału znajduje się cytat pochodzący z różnych źródeł; literatury, filmu, a także miejsce akcji. Dwie plany czasowe; wcześniej i teraz oznaczone są dodatkowo wskazaniem czasu. Fabuła dzieje się od maja 2023, aż do jesieni 2024. Śledztwo pokazane jest z perspektywy Justine od 24 maja 2024, rok po napaści na Orianę, gdy już wydaje się, że utknęło w martwym punkcie. Po trzecie portrety głównych bohaterów Orieny i jej męża z pierwszych dwóch rozdziałów książki pisane w formie reportaży, raportów z przesłuchań czy publikacji medialnych. To pozwoliło poznać kontekst małżeństwa całkowicie w inny sposób, niż zwykle się to dzieje. Bardzo udany zabieg autora wprowadził mnie w wątek obyczajowy powieści. Po czwarte rysunki. Tu było największe zaskoczenie. W treści powieści znajdziecie, o ile mam nadzieję sięgniecie, rysunki pokazujące np. górski dom ojca Oriany, samochód mamy z którą sześcioletnia Oriana podróżowała czy okładkę płyty wydanej przez Adriena będącego słynnym muzykiem jazzowym. Po piąte styl, tempo, język. Guillaume Musso napisał krótką ciekawą powieść, w której tempo i akcji, i wykorzystany język jest kompatybilny z pomysłem. Historia układa się gładko w ciekawy wątek kryminalny z jeszcze ciekawszym rozstrzygnięciem. Choć nie ukrywam Epilog mnie zawiódł trochę. Książkę czyta się przyjemnie. Język nie nuży. Przedstawione kolejno fakty i wydarzenia składają się w opowieść, do której naprawdę warto sięgnąć, jeśli lubicie lekkie thrillery psychologiczne. To powieść, w której krew nie leje się gęsto, a jednak jest ciekawa. Od początku interesowało mnie kim jest sprawca napaści na Orianę i nie ukrywam, że nie wpadłam na rozwiązanie mimo ogromnych starań.
Nikt nie kłamie. A jednak prawda wygląda całkiem inaczej.
Przeczytajcie powieść „Ktoś inny” Guillaume Musso. To bardzo dobra książka, która zaspokoi Wasze pragnienie lektury. Wydana w pięknym soczystym kolorze okładki. Moim zdaniem warto ją mieć na swojej bibliotecznej półce. UDANEJ LEKTURY!
Książki Lisy Jewell traktuję z ogromną estymą. To wszystko przez książkę, którą przeczytałam w 2021 pt. „Idealna rodzina”, którą naprawdę z olbrzymim namaszczeniem oceniłam 10/10. Ten thriller psychologiczny był dla mnie tak wstrząsający, że główne wątki fabuły pamiętam do dziś, a to przy tylu czytanych książkach naprawdę rzadkość 😉. Kolejne książki Autorki nie przyjęłam już z takim entuzjazmem. Powieść pt. „Niewidzialna dziewczyna” oceniona przeze mnie została 6/10. Natomiast „Noc, w której zniknęła” i „Pozostała rodzina” będąca kontynuacją „Idealnej rodziny” 7/10. Na początku lipca polską premierę miała kolejna pozycja autorki pt. „Nic tu nie jest prawdą” również od Wydawnictwo Czwarta Strona Kryminału. Do czytania tej książki zabrałam się dość żwawo, ciekawiło mnie bardzo czy kunszt literacki autorki jest nadal na wysokim poziomie.
Świętując ze swym mężem Walterem swoje czterdzieste piąte urodziny w pubie Josie Fair poznaje podcastarkę Alix Summers podejmującą w swej twórczości temat kobiet uwikłanych w przemocowe związki, która jest jej urodzinową bliźniaczką. Okazuje się, że obie panie urodziły się nie dość, że tego samego dnia i roku to jeszcze w tym samym szpitalu. Będąc ciekawą, co jeszcze łączy obie kobiety Josie doprowadza do kolejnego spotkania, w trakcie którego składa Alix nietypową propozycję współpracy. Pragnie, by Alix opowiedziała jej historię. Historię uwikłania w nieszczęśliwy związek z mężczyzną, który w chwili rozpoczęcia relacji miał czterdzieści dwa lata, podczas gdy Josie tylko piętnaście. Alix chętnie się godzi licząc, że nowy rodzaj podcastu zwróci uwagę jej słuchaczy nie na wątek uwolnienia się od trudnej, toksycznej relacji, a na kwestię tkwienia w niej i bieżącego dojrzewania do jej zerwania. Sprawy wymykają się jednak spod kontroli. Josie staje się coraz bardziej zaciekawiona życiem Alix, coraz bardziej zaborcza. Alix zaczyna coraz bardziej przyglądać się nowej znajomej, gdy zaczynają ginąć jej rzeczy z najbliższego otoczenia. Czego tak naprawdę chce jej urodzinowa bliźniaczka?
Po przeczytaniu pięciu książek Lisy Jewell z całą mocą stwierdzam, że autorka lubuje się w historiach z trudnymi relacjami rodzinnymi, w których kobiety odgrywają główną rolę będąc często jednocześnie sprawcami. I tym razem główną bohaterką jest skomplikowana kobieca postać. Postać wielowarstwowa. To postać, w której wyłania się obraz toksycznej matki, zaborczej żony, zazdrosnej koleżanki, ale jednocześnie kobiety, która jest dla otoczenia przyjazna, uwielbiającej swego psa Freda i troszczącego się o niego, a także oddanej pracownicy. Jewell specjalizuje się w kreowaniu tak niejednorodnych postaci, których poznanie następuje w wyniku dalszego zaznajamiania się z fabułą znacznie później. Na początku wszystko wygląda często inaczej.
Powieść rozpoczyna się od ciekawego Prologu, w którym autorka przedstawia dziwną historię mężczyzny podwożonego przez kobietę z psem w samochodzie. Długo zajęło mi poznanie, kto był podwożony przez kogo. Bo o to właśnie chodzi w thrillerach psychologicznych, by opowieść nie ułożyła się od początku w żadną całość. Bardzo podobały mi się wstawki z podcastów Alix produkcji Netflixa. Autorka kreśliła wypowiedzi, wywiady w sposób bardzo umiejętny. Podcasty te stanowiły ciekawe wtrącenia w kreśloną fabułę, które dopowiadały i usprawiedliwiały zachowanie głównej bohaterki i teraz, i w przeszłości. Mistrzowsko Jewell rozrysowała wątek sióstr Roxy i Erin Fair. Jak to często potrafi pod warstwą całkowicie innych kobiet kryły się postaci o odmiennych cechach i historii, niż mogłoby się wydawać. To takie niepokojące aspekty powieści. Niepokojące było dla mnie od samego początku, o czym tak naprawdę będzie opowiadać w podcaście Josie. O czym mogłaby opowiedzieć żyjąca praktycznie tylko w swym pokoju, anorektyczna starsza córka – Erin jedząca tylko papki dla niemowląt oraz o czym mogłabym opowiedzieć dużo młodsza Roxy, która wyprowadziła się z domu w wielu szesnastu lat. Niepokojący dla mnie okazał się Walter, mąż Josie, który był bierny i pasywny od samego początku. Jakby dużo ukrywał, jakby miał dużo sobie do zarzucenia. Jakby opinie Josie o nim były jak najbardziej prawdziwe.
To thriller o półprawdach, prawdach, których nikt nie dostrzega i prawdach z różnych punktów widzenia. To thriller o tym, że nic nie jest czarno białe, a umiejętny kreator nawet z dobrej matki czy córki zrobi potwora. To thriller, w którym do końca nie wiadomo, kto mówi prawdę, a kto kłamie i dlaczego. Motywy nie wysuwają się na światło dzienne, nie pozwalają rozpoznać głębsze dno opowieści. Do tego to thriller, w którym dwie główne bohaterki przeplatają swoje losy z bardzo tragicznym skutkiem. Skutkiem dwóch śmierci. By dowiedzieć się jednak kto i w jakich okoliczność zmarł musicie sami zanurzyć się w opowieść toczącą się od 8 czerwca 2019 roku, aż do marca 2022.
Udanej lektury więc !
Moja ocena: 7/10
Za możliwość recenzji książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.
Są takie publikacje, które zaskakują. Są takie thrillery psychologiczne, które rozwinięcie wbija w fotel i powoduje niedowierzenie. To prawdziwe książki z tego gatunku. Bo thrillery psychologiczne cechują nieprzewidywalne twisty akcji, suspens i etapami ujawniane tajniki bohaterów. Główne wątki oscylują wokół zemsty, zdrad, manipulacji czy chorób psychicznych. Mam wrażenie, że „Pomarlisko” będący debiutem literackim scenarzysty i reżysera Patryka Jurka od HARDE Wydawnictwo łączy w sobie wiele z tych cech. Chcecie przekonać się jakie?
„(…) zerknąłem w lustro. Powinienem się ostrzyc i ogolić. Nienawidzę mojego życia, bo jest gówniane. Nie śpię, jem śmieci, nie mam przyjaciół i jestem nieszczęśliwy.” – „Pomarlisko” Patryk Jurek.
Tak swoje życie widzi Paweł Kędzierski, czterdziestoparoletni pracownik szpitalnego prosektorium na Mokotowie. Tak widzi…. Prawda wygląda jednak trochę inaczej. Paweł kumpluje się ze swoim współpracownikiem Błażejem Darewskim, z którym łączy go dodatkowa aktywność zawodowa. Zaczyna również poznawać młodego – Wojciecha Szymańskiego. Dodatkowo ukrywa swoją relację z Weroniką, którą nie chce się z nikim dzielić. Spokojnie wykonuje swoją pracę obcując ze śmiercią na co dzień. Wszystko się zmienia, gdy z komunalnego cmentarza ginie ciało Sylwii Kaczmarczyk, córki prominentnego polityka, która po prowadzeniu samochodu pod wpływem narkotyków umiera wskutek zatrzymania akcji serca na stole operacyjnym mokotowskiego szpitala. Dlaczego ordynatorowi Małeckiemu zależy na dowiedzeniu się, co się stało z ciałem Sylwii, które miało być ekshumowane? Dlaczego to Wskrzesiciele stają się głównymi podejrzanymi?
Wiele zalet ma ten thriller, oj wiele 😊. Po pierwsze urzekła mnie prezentacja tematu śmierci. Bez stygmatyzowania. Bez głębszego sensu. Bez idealizowania. Już w pierwszych zdaniach rozdziału pierwszego Autor określił stosunek, z jakim czytelnik będzie miał do czynienia w tej powieści.
„Śmierć. Nasz gatunek jako jedyny się nią pasjonuje. Tylko my wiemy, że jest nieunikniona”. – „Pomarlisko” Patryk Jurek.
Potem było tylko lepiej i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
„Po dwóch godzinach pojawiam się ja i zabieram zwłoki do chłodni. Czasami zgarniam kilkanaście osób dziennie. Gdy trzeba wykonać sekcję zwłok, rozcinamy ciało, wyjmujemy wszystkie wnętrzności i czekamy. Patolog przychodzi raz dziennie, waży, spisuje i znika. My wrzucamy wszystko z powrotem…” – „Pomarlisko” Patryk Jurek.
Po drugie Paweł Kędzierski da się lubić. Naprawdę. Zdobył moją sympatię praktycznie od samego początku mimo swego praktycznego i logicznego podejścia do wykonywanej przez siebie pracy. Przecież ktoś to musi wykonywać i ktoś to w realnym świecie też wykonuje. Wydaje się bardzo rzeczowy mimo prowadzenia życia samotnika, niedzielenia się ze znajomymi swoim życiem. Jest ignorantem w wielu aspektach (relacji z przełożonymi, wykonywanej pracy, życia kolegów itd.), choć z drugiej strony potrafi mile zaskoczyć wspólnym wieczorem z Błażejem, od knajpy do knajpy, przez dyskotekę po dom uciech w nadwiślańskiej metropolii. Zresztą niektóre sceny, szczególnie związane z urwanym filmem chwilami mnie rozbawiały. Będąc narratorem ripostuje trafnie to, co go otacza. Opiera się na swoich doświadczeniach, zaprasza czytelnika do swoich przeżyć i swej przeszłości. Celowo diagnozując relacje i to co nas otacza.
„Nieudane związki nauczyły mnie jednego. Nie wymuszaj niczego. Nie wymuszaj rozmów, nie wymuszaj przyjaźni, uwagi czy miłości. Bo wszystko, co wymuszone, nie jest warte, by o to walczyć. Pozwól, by płynęło…” – „Pomarlisko” Patryk Jurek.
„(…) Są na świecie ludzie, których twarz rozjaśnia się, kiedy cię widzą. Nie dlatego, że możesz im coś zapewnić albo mają z tego spotkania jakieś korzyści. Bezwarunkowo. Przez to, że jesteś.” – „Pomarlisko” Patryk Jurek.
Po trzecie wiele się nauczyłam w zakresie działania poszczególnych opioidów czy narkotyków😉. Nigdy nie wiadomo, kiedy nowa wiedza mi się przyda. O kokainie, trawce czy amfetaminie co nieco słyszałam. Natomiast o mefedronie, ketaminie czy modafinilu musiałam się trochę podszkolić. Z tej nowo zdobytej wiedzy dowiedziałam się o skutkach ubocznych, a także o tym, jak łatwo jest się uzależnić. Nie zachęcam. Wręcz odradzam.
Po czwarte wiarygodność. W przypadku Pawła – narratora wszystko u niego wydawało się wiarygodne. I jego teraźniejszość, i jego przeszłość, i jego doświadczenie, i jego relacje. Wkręcił mnie Autor niemiłosiernie, aż praktycznie do samego zakończenia, w którym wszystko zaczęło się układać. W którym oniemiałam. Ale nie dlatego, że finał to totalny odlot, strzał, by zaskoczyć czytelnika. NIE! Dlatego, że finał wynikał z początku. Wszystko w jedno się składało. Wszystko ułożyło się w sensowne wytłumaczenie. DLA TAKICH ZAKOŃCZEŃ WARTO CZYTAĆ KSIĄŻKI!
Po piąte tempo, język i styl książki. Dla mnie idealny. Przypominające męskie pióro Żaka, chwilami nawet Mroza. Dużo dialogów, ciętych ripost. Akcja dzieje się szybko. Kolejne zdarzenia wymagają wyjaśnienia, dopowiedzenia. Bohaterowie są wyraziści. Dają się lubić, nawet taki Amadeusz zwany Kulką mimo ciętego języka i niewybranych odzywek. Lubię bardzo w książkach tego gatunku taką męską narrację bez zbędnych ozdobników, długich dywagacji, bez zmiennych nastrojów, niekonsekwencji. Tu postaci jedna po drugiej scalają się w jedno, bez żadnych odchyleń. Warto też z tego z powodu zerknąć na tę publikację.
Powodów, dla których warto przeczytać „Pomarlisko” Patryka Jurka mogłabym jeszcze namnożyć. Mam nadzieję, że to, co napisałam i ogólna ocena skłoni Was do zwrócenia uwagi na tę publikację. Gwarantuję dobrą zabawę i chwilę refleksji. Dwa w jednym. Trochę nad człowiekiem i jego współczesną samotnią, a trochę nad samą śmiercią, taką niegloryfikowaną, nie uduchowioną, taką ludzką, prostą, taką kończącą wszystko.
UDANEJ LEKTURY!!!
Moja ocena: 9/10
Za możliwość zapoznania się z publikacją bardzo dziękuję Wydawnictwu Harde.
Debiutancka powieść „Zamknięte drzwi” Freidy McFadden bardzo mi się podobała. Tak bardzo, że moja subiektywna opinia wyniosła 8/10 (recenzja na klik). Bardzo ucieszyłam się na premierę z 27 września br. pt. „Pomoc domowa„, którą zaproponowało mi Wydawnictwo Czwarta Strona. Sięgnięcie do książki trochę mi jednak zajęło. I uwierzcie mi….żałuję, że przeczytałam ją tak późno.
Po dziesięcioletnim pobycie w więzieniu młoda Wilhelmina „Milli” Calloway uporczywie szuka pracy. Poprzedni pracodawca przekroczył granicę jej nietykalności. Od miesiąca mieszka w samochodzie. I mimo pewnych obaw związanych ze swoim przyszłym miejscem pobytu, przyjmuje posadę pomocy domowej w bogatym domu Niny i Andrew Winchester’ów. Od początku współpraca z panią domu niesie ze sobą wiele wyzwań. Nina wydaje się niestabilna psychicznie. Do tego, ich córka Cecelia daje się również we znaki. Mała dziewczynka nie jest przychylna nowej opiekunce, do tego gardzi przygotowanymi przez nią posiłkami i nie pozwala się do siebie zbliżyć. Czy Millie utrzyma tę pracę dłużej?
„(…) Było w tamtym pokoju coś przerażającego, ale jeśli jakimś cudem uda mi się dostać tę pracę, przywyknę do tego. Z łatwością.” – „Pomoc domowa” Freida McFadden.
Już sam opis pokoju na poddaszu z początku książki mnie zafrapował. Tak mocno wciągnął mnie w swoją tajemniczość, że wszystkimi siłami postanowiłam skończyć książkę w jeden wieczór, by dowiedzieć się, jaką tak naprawdę historię skrywał. Książka Freidy McFadden okazała się dobry thrillerem psychologicznym, z ciekawym, nietuzinkowym zakończeniem. I tylko końcowy udział włoskiego ogrodnika trochę mnie zawiódł… ale tylko trochę.
Wracając do „Pomocy domowej” to niezwykle ciekawa jestem jej kolejnych tomów. Recenzowana przeze mnie powieść jest bowiem pierwszym tomem cyklu. Kolejne dwie już zostały wydane przez zagranicznego wydawcę. Liczę, że i Czwarta Strona wyda je czym prędzej u nas. Ciekawi mnie z jakimi problemami, z jakimi domownikami będzie się stykać Millie Calloway w kolejnych częściach. Ciekawi mnie z jakimi paniami domów i panami domów będą musiały się zmierzyć. Bez dwóch zdań przeczytam kolejne części serii, bo „Pomoc domowa” okazała się bardzo dobrym jej początkiem.
Powieść czyta się niezwykle szybko. Autorka bardzo dobrze wykreowała napięcie, umiejętnie prowadziła narrację zaciekawiając mnie praktycznie od początku do końca. Książka podzielona jest na trzy części, łącznie zawarto w niej sześćdziesiąt jeden rozdziałów. Zaczyna się dość mocno. W prologu czytelnik dowiaduje się o martwym ciele w pokoju na poddaszu i tylko dzięki kolejnym elementom układanki poznaje, co tak naprawdę doprowadziło do tej interesującej śmierci. Jak już wspomniałam o prologu to wspomnę też o epilogu, który mnie zaskoczył równie mocno jak początek. Epilog, w mojej opinii, jest obietnicą czegoś naprawdę dobrego w kolejnym tomie, o ile Freida McFadden podążyła faktycznie w tę stronę. Narracja prowadzona jest z perspektywy Millie i z perspektywy Niny. I ta opowieść słowami Niny była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Po głębszej analizie uznałam, że faktycznie fabuła ma sens, spina się. Nie był więc to zabieg autorki powodujący większe zaciekawienie, a przemyślany projekt literacki, który wyszedł bardzo zgrabnie.
Losy dwóch kobiet, bardzo różnych, których połączyło coś wspólnego. Połączyła wspólna historia.
To książka o fasadach, o kłamstwach. To książka o relacjach rodzinnych, które są zbudowane na strachu, które były od młodych lat bohaterów zbudowane na strachu i dzięki temu tak długo przetrwały. To książka o 100 włosach z cebulkami (majstersztyk!) i czterech zębach, a także trzech małych butelkach wody zamkniętych w małej lodóweczce. To naprawdę bardzo dobra historia. Napisana z uczuciem, w wysublimowany sposób ukazująca cierpienie kobiet, które z zewnątrz wydają się być zwyciężczyniami nie mającymi prawa na nic narzekać.
Serdecznie zachęcam Was do tej lektury. Nie pożałujecie !!!
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA.
Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.