„Tango” Michał Witkowski

TANGO

  • Autor: MICHAŁ WITKOWSKI
  • Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
  • Liczba stron: 528
  • Data premiery: 27.07.2022r.

Profil @Michał Witkowski wskazuje, że jest to osoba zdystansowana uwielbiająca happeningi i skora do prowokacji. W idealnie skrojonych wąsach Witkowski zapowiada wojnę z hejterami w  sztucznych baczkach, sztucznych brwiach i sztucznej reszty 😊. Nie dziwcie się, że po przeczytaniu kryminału retro pt. „Tango” prześledziłam oficjalną stronę na FB Autora. Wszak to musi być osoba nietuzinkowa, która w tak wręcz chirurgiczny sposób zagrała kryminalne tango osadzone w mieście N*** w latach trzydziestych ubiegłego wieku.

Wydawnictwo @Znak Literanova książkę osadziło na księgarskich półkach 27 lipca br. Powieść wydana została w ramach serii Proza PL i jest czwartą publikacją z tego cyklu Autora. Z noty biograficznej dowiedziałam się o dotychczasowych osiągnięciach Witkowskiego i aż wstyd, że nie czytałam „Fyn fund sfancyś” (choć wiem, co to znaczy😉), „Margot” i „Wymazane”. Wstyd, gdyż Autor był czterokrotnie nominowany do Nagrody Literackiej „Nike”. Po raz pierwszy w 2006 roku  („Lubiewo” – finał nagrody), następnie w 2007 („Fototapeta”). Kolejną nominację otrzymał po pięciu latach, a więc 2012 roku za kryminał „Drwal” i 2018 roku za „Wymazane”.

„(…) każdy morderca jest samotny z morderstwem swoim. I każdy chce o nim w końcu komuś opowiedzieć. Każdego podnieca, gdy czyta o sobie w gazetach, gdy słucha w radio…” – „Tango” Michał Witkowski.

Starszego aspiranta Adolfa Piątek zajmuje nagła śmierć czterdziestoletniego podrzędnego śpiewaka miejskiej operetki, pana Mieczysława Cieślaka. Od razu śledczy łączą morderstwo z nierozwiązanymi śmierciami kilkudziesięciu prostytutek sprzed dziesięciu lat. Morderstwami okrutnymi, w których sprawca nazwany Kucharzem pozbawiał ofiar poszczególnych części ciała, celem sporządzenia potraw a la móżdżek, baleron, polędwiczka, wątróbka itd. Szybko okazuje się, że Cieślak nie jest jedyną ofiarą. Giną fordanser kabaretu To i Owo sławny Babiński, kabaretowa girlsa, mecenas Karwowski i inni z pozoru ze sobą niepowiązani, jednak mający jedną wspólną wstydliwą cechę…

Bardzo cieszę się, że jeden z moich ulubionych pisarzy kryminałów retro (chociaż spodobała mi się jego „Demonomachia😊”) Pan Marek Krajewski namówił Witkowskiego do napisania książki w tym gatunku, której „(…) akcja działaby się przed wojną w środowisku homoseksualistów…” , jak przeczytacie sami na obwolucie powieści. Gdyby może nie jego sugestia, nie miałabym przed sobą przeczytanego „Tanga” i nie zastanawiałabym się, jak to możliwe, że jeden człowiek potrafił stworzyć książkę tak różną od innych, tak wielowymiarową i w swej fabule, i w swym stylu. Groteska łączy się z powagą. Utajone pragnienia i wręcz nieludzkie ciągoty z życiem na świeczniku, życiem wręcz idealnym. Odwaga tańczy z tchórzostwem. A wszelkie motywy nikną jeden po drugim, po głębszym zastanowieniu się.

Nie nazwałabym „Tango” arcydziełem. Bez wątpienia jednak ta książka ma to coś. Chociażby za sprawą samego przodownika Adolfa Piątka. To nie typowy elegancki policjant sprzed stu lat. To mężczyzna z krwi i kości. Pełen sprzeczności, pełen uprzedzeń. Który „(…) Bardziej od Żydów nienawidził tylko komuchów, a najczęściej utożsamiał jednych z drugimi.” Który wraz ze swym współpracownikiem „(…) najedzeni, i napici, rozmarzeni i rozochoceni winem, bekający i popierdujący…” prowadzili śledztwo. A do tego, jak na nietypowego stróża prawa przystało lubił „(…) wyglądający jak trup w stanie rozkładu Zakład Medycyny Sądowej na ulicy Kaczej. (…) lubił nade wszystko zimnych, dumnych i sztywnych pacjentów, którzy w przeciwieństwie do ciepłych nie histeryzowali, nie bali się śmierci ani nie zamęczali personelu pytaniami, kiedy wreszcie zostaną wypisani do domu. Można było im robić zastrzyki prosto w oczy – nawet nie mrugnęli.” Czy za sprawą doktora Ziemkiewicza patomorfologa, w innych kryminałach będącego tylko postacią drugoplanową, która przechodzi bez większego echa. W przypadku Wiktowskiego patomorfolog ma nie dość, że szeroką wiedzę medyczną, to jeszcze wyjątkowy humor i odwagę prawienia Piątkowi morałów i uwag, a także niewybrednych żartów. Takiej relacji śledczy – patomorfolog było mi trzeba. Do takich relacji, nawet nieświadomie, tęskniłam. Opis Doktora Ziemkiewicza ze strony 425 spoglądającego na gości kabaretu To i Owo, gdy widzi tylko „dwa mózgi stojące naprzeciw siebie”, lub „dwa wory z gorącymi, pełnymi kału jelitami…” zamiast eleganckich kobiet i mężczyzn przejdzie – mam nadzieję – do historii. Tak jak mało wysublimowany opis z 59 strony, gdy Autor prezentuje pociągającego cechy najprzystojniejszego żigolo, którego „(…) długie rzęsty zakrywały zielone oczy, a w tych oczach było wszystko! Dwie ciepławe sadzawki z zielonym kisielem, w których chciałoby się kąpać nago, w żadnym wypadku nie samotnie!”. Tak samo jak charakterystyka burdelu, który „(…) gwarantował „najwyższą dyskrecję”, był więc naszpikowany podsłuchami i weneckimi lustrami, ale teczkę u madame miał każdy: czy to nic nieznaczący robotnik, czy „panowie z Warszawy”. Takich smaczków jest zdecydowanie więcej. Opisy ablucji, które były powszechne w tamtejszych czasach. Prawdziwej wody kolońskiej z Kolonii😉, „Kloromint o smaku kredy i cementu.”, czy puder Tokalon, a także talk pod pachy. No i oczywiście pomada, by podkręcić wąsiki. Pewnie takie jak Witkowskiego ze zdjęcia na FB.  

Witkowski z jednej strony potrafi sprawnie drwić, z drugiej przerażać. Na stronie 97 zaprezentował czytelnikowi cudowny paszkwil związany z nazwiskiem asesora Piątka. Niektórzy w myślach nazywali go Poniedziałkiem, inni Wtorkiem, a jeszcze inni Czwartkiem. Prosta gra słów, która mnie, jako czytelnika, wprawiła w niezwykle dobry nastrój. A do tego postać przodownik Stanisławy Woźniak, kobiety w szeregach policji, tym razem jednak z obyczajówki. Jej metody przesłuchań….. Sami przeczytajcie, nie zawiedziecie się.

Witkowski bawi się z czytelnikiem wprawiając go chwilami w osłupienie. Bawi się językiem i słowem. Jest do szpiku kości szczegółowy, wnikliwy. Każdy opis mało znaczącej postaci mógłby posłużyć za preludium do innego, całkiem nowego opowiadania. Skłonność do szczegółów, to coś co wyróżnia Autora i nie jest to – moim skromnym zdaniem – jego wada, raczej zaleta. Wnikliwość w pisaniu to coś, co wyjątkowo cenię.

Książka wyróżnia się na tle ostatnio przeczytanych. Zasługuje na szczególne uznanie, gdyż długo zostanie ze mną. Wszyscy fani kryminałów retro łączcie się!!! Sięgnijcie po „Tango” Michała Witkowskiego i zanurzcie się w śledztwo prowadzone w roku 1930 w mieście N***.  

Moja ocena: 9/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.

„Szkoła luster” Ewa Stachniak

SZKOŁA LUSTER

  • Autorka: EWA STACHNIAK
  • Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
  • Liczba stron: 488
  • Data premiery: 1.06.2022r.

@Ewa Stachniak-pisarka na swoim oficjalnym, polskim profilu na FB w dniu 1 czerwca br. napisała: „Szkoła luster różni się od moich poprzednich książek, tych zainspirowanych życiem Zofii Potockiej, Katarzyny Wielkiej, czy Bronisławy Niżyńskiej. Nie podążam śladami postaci historycznych, choć wiele z nich pojawia się na kartach powieści. Bohaterki Szkoły luster, Véronique i Marie-Louise, powstały w mojej wyobraźni. A jednak tak jak w moich poprzednich powieściach, i w tej główną rolę grają kobiety silne i odważne. Piszę o nich bo takie kobiety mnie wychowały. Urodziłam się we Wrocławiu, w mieście niemieckich ruin, w trudnych, powojennych czasach. Babcia która przeżyła dwie wojny, Mama która dorastała w czasie drugiej wymagały ode mnie odwagi i wytrwałości. Nie chciały słuchać wymówek, nie pozwoliły rozczulać się nad sobą. Uczyły mnie jak gotować z niczego, przerabiać stare ubrania na nowe, szukać rozwiązań sytuacji z pozoru beznadziejnych. Nie zawsze wygrywały, ale zawsze robiły to “co w ludzkiej mocy” by żadnej szansy nie zmarnować, by żyć uczciwie i w godności.”

Wspaniałe słowa z ust kobiety – autorki, której dzieł jeszcze nie czytałam. „Szkoła luster” wydana przez Wydawnictwo @Znak Literanova to moja pierwsza przygoda z jej twórczością i choć premierę miała ponad miesiąc temu, ja do niej sięgnęłam dopiero niedawno.  Broniłam się i broniłam, mimo przepięknego wydania w twardej oprawie. Opierałam się długo i to z prostego powodu😉, powieść historyczna nie jest moim konikiem. Okazuje się, że całkiem niepotrzebnie. O ile może nie jest to mój najbardziej ulubiony gatunek, o tyle rzecz o silnych, ciekawych i niebanalnych kobietach zawsze się sprawdza. Sprawdziła się i teraz😊.

Fabuła zaczyna się w Wersalu w 1755 roku, gdy do rezydencji przybywa trzynastoletnia Véronique. Jej niewinność kończy się tam, gdy zaczyna się pobyt nie na służbie polskiego hrabiego, kuzyna królowej, a na zabawianiu samego  Ludwika XV, zwanego Ukochanym, męża starszej o 7 lat córki polskiego króla Stanisława Leszczyńskiego, Marii, którą poślubił mając lat piętnaście i ojca dziesięciorga dzieci z prawego łoża. A o nieprawym lepiej nie wspomnę. Emocjonalnie i erotycznie przez pewien czas związany z Madame de Pompadour. Jak stanowią źródła: „Największy wpływ na politykę Francji w tym okresie wywierała metresa królewska, madame de Pompadour, sympatyzująca z „filozofami”. Jej związek z królem rozpoczął się w 1745 r. Ich romans wygasł wprawdzie już pięć lat później, ale markiza zachowała swoje wpływy aż do śmierci w 1764 r. Posiadała rozległe wpływy w Radzie Królewskiej, gdzie jej głos niejednokrotnie znaczył więcej od głosu ministra. Licznie wstawiennictwa markizy u króla zmierzały do łagodzenia konfliktów, co spowodowało brak jednoznacznej linii politycznej króla. Często jednak kierowała się osobistymi sympatiami i antypatiami.” (cyt. za: https://pl.wikipedia.org/wiki/Ludwik_XV z dnia 10.07.2022r.). I to z życiem w dworskimi intrygami i fantazjami w tle musi radzić sobie niepełnoletnia Véronique. Po latach z podobnymi dylematami przyjdzie się zmierzyć jej nieślubnej córce, Marie-Louise, która wraz ze swą matką i mimo słabej pozycji społecznej musi odnaleźć miejsce w życiu.

Zacznę od Autorki. Niech Was nie zmyli polskie nazwisko. Tak naprawdę autorka wydaje jako Eva Stachniak, gdyż od 1981 roku mieszka w Kanadzie. „Szkoła luster” jest więc z oryginału przetłumaczona przez Ewę Rajewską, ale w przekładzie autoryzowanym. Oznacza to, że Ewa Stachniak osobiście zatwierdziła wersję, która finalnie trafiła do polskich czytelników. Zerkając na oficjalną kanadyjską stronę Autorki (@Eva Stachniak) od razu zwróciłam uwagę, że mimo długoletniego pobytu na obczyźnie Pani Stachniak nie wstydzi się swoich polskich korzeni, nie odżegnuje od polskości. Wiele postów publikuje w wersji dwujęzycznej. Miłe….

Szkoła luster to wielogłosowa, finezyjnie utkana powieść historyczna, w której splatają się losy Véronique i jej nieślubnej córki Marie-Louise. Kobiety robią wszystko, żeby odnaleźć swoje miejsce mimo sztywnej hierarchii społecznej i burzliwej epoki schyłku monarchii, w jakiej przyszło im żyć. Fabułę zdobią liczne nadworne perypetie. Czytelnika mami odzwierciedlona historycznie ówczesna rzeczywistość z perspektywy dworu Ludwika XV, zwanego Ukochanym, który mimo licznego legalnego potomstwa posiadał jeszcze z piętnaścioro potomstwa z nieprawego łoża. Wśród potomków wydanych na świat przez metresy znalazł się i późniejszy ksiądz, liczni hrabia i książęta oraz markizy.

Powieść została podzielona na VII części. Każda z nich dotyczy różnego etapu w życiu Véronique Roux i jej córki. Historia zaczyna się w latach 1755-1757, gdzie poznajemy Véronique od chwili, gdy jej matka dobiła targu dla niej brzemiennego w skutkach.

Nasz umiłowany władca potrzebuje kochanek? Od kandydatek aż się roi. Damy dworu przekradają się do jego prywatnych apartamentów, upojone samą myślą o królewskim oddechu cierpkim od wina. Rodzice z własnej inicjatywy podsuwają królowi swoje dojrzewające córki.” –„Szkoła luster” Ewa Stachniak.

Losy Véronique poznajemy z jej bezpośredniej relacji dzięki narracji pierwszoosobowej. Ona jest bardzo osobista, intymna. Doświadczamy jej uczuć, trosk, obaw związanych z rolą, do której przeznaczyła ją jej własna matka na dworze Ludwika XV.

„- Ojcem mojego dziecka jest król – oznajmiłam.
 Maman zmarszczyła brwi.
 – Takie gadanie donikąd nas nie zaprowadzi.
 – Ale to prawda.
 – Prawda nie doprowadzi nas donikąd.” – „Szkoła luster” Ewa Stachniak.

Dzieje jej córki Marie-Louise przedstawione zostały w trzeciej osobie liczby pojedynczej i zaczynają się od wydarzeń opisanych w części II zatytułowanej Wersal. Autorka zadbała o chronologię zdarzeń oznaczając lata, o których opisuje. Historia Marie-Louise zaczyna się w latach 1762-1768. To na jej kanwie czytamy o przeobrażeniu dworu, o śmierci kolejnych ważnych person, począwszy od Madame de Pompadour, przez Królowę Marię, czy Dominique – Guillaume Lebel premiera, przybocznego Jego Wysokości, który mu właśnie nadobne młode, dzierlatki nabywał do łoża.

Śmierć zjawia się bez uprzedzenia i nie oszczędza nikogo, (…) Zrównuje wszystkich i wszystko.” – „Szkoła luster” Ewa Stachniak.

To śledzenie wydarzeń związanych z Véronique okazało się tak naprawdę clou powieści. Czytamy o tym jak dorasta, jak dojrzewa, jak staje się dorosłą w części III zatytułowanej Paryż 1768-1789, by wreszcie od części IV od roku 1792 śledzić z zapartym tchem wydarzenia październikowej rewolucji, która przywiodła na szafot Ludwika Ostatniego i jego żonę Marię Antoninę, aż do części VII zatytułowanej „III Rok Republiki”. Nadzorować wydarzenia związane z tworzeniem republiki francuskiej, formowaniem nowego państwa.

Ostatecznie nie ma żadnego końca, jest tylko nowy początek, myśli Marie-Louise. Jeszcze niewyraźny i błogo nieświadomy wszystkiego, co się wydarzyło zanim zaistniał.” – „Szkoła luster” Ewa Stachniak.

Nie chciałam zaspojlerować, naprawdę😊. Sporo czasu poświęciłam na chronologię zdarzeń, na główne wątki w poszczególnych częściach nie zdradzając tajemnic powieści, gdyż w tym gatunku umiejętność przedstawienia  w sposób chronologiczny wydarzeń występujących w fabularnej fikcji i odniesieniach historycznych jest niezwykłą umiejętnością. Zdolnością, z którą Ewa Stachniak poradziła sobie pierwszorzędnie. Fabuła jest rozpisana co do lat, lub nawet co do miesięcy w przypadku dziejów rewolucji francuskiej. Dzięki temu tak opasłą książkę czyta się bardzo przyjemnie. Język został okraszony sformułowaniami właściwymi dla wieku, do którego został odniesiony. Przy czym został spopularyzowany we właściwej dozie, co oznacza, że nie męczyły mnie nieznane opisy, zbyt liczne obce sformułowania. Wiele historycznych smaczków poznałam czytając tę książkę i to, oprócz mile spędzonego czasu, jest jej dodatkowa wartość.

Dla fanatyków historii, lubiących seriale i filmy kostiumowe, uwielbiających powieści o ciekawych postaciach z przeszłości „Szkoła luster” będzie idealnym prezentem. To sfabularyzowane streszczenie życia na Wersalu za czasów Ludwika XV, za czasów wszechwładnej Madame de Pompadour, a później w okresie Wielkiej Rewolucji kończącej i zaczynającej dla Francji wszystko.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.

„Kamperem do Kabulu. Hippisowskim szlakiem przez Turcję, Gruzję, Armenię, Iran i Afganistan” Andrzej Meller, Eleonora Meller

KAMPEREM DO KABULU. HIPPISOWSKIM SZLAKIEM PRZEZ TURCJĘ, GRUZJĘ, ARMENIĘ, IRAN I AFGANISTAN

  • Autorzy: ANDRZEJ MELLER, ELEONORA MELLER
  • Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
  • Liczba stron: 519
  • Data premiery: 18.05.2022r.

Przyznaję, że nie mogłam zabrać się do czytania kolejnej premiery od Wydawnictwa @Znak Literanova z dnia 18 maja br. dość długo. Przerażała mnie objętość tej publikacji. Mimo tylko pięćset dwunastu stron, ze względu na grubość papieru, wygląda jakby do przeczytania było co najmniej dwa razy więcej😉. Zerknęłam więc na youtube, obejrzałam podcasty i zajrzałam w oczy Andrzejowi i Eleonorze Mellerom (źródło: https://www.youtube.com, #wywiadowcypodcast  ). Oczy, w których ujrzałam samą pasję. Sam zachwyt. Samą ciekawość. Ich obraz i te kilka zdjęć zainspirowały mnie do zdecydowanego sięgnięcia po „Kamperem do Kabulu. Hippisowskim szlakiem przez Turcję, Gruzję, Armenię, Iran i Afganistan”. Chciałam sprawdzić, co Autorów tak zachwyciło, co ich tak oczarowało. Co sprawiło, że i @Andrzej Meller i jego żona @Eleonora Meller z pokorą założyli nakrycia głowy i wyruszyli we wspólną podróż życia. Pasjonującego życia…

Tak, tak dobrze myślicie. Andrzej Meller to mniej sławny brat Marcina Mellera, który ostatnio również promuje swoją książkę pt. „Czerwona ziemia” od @WydawnictwoZnak. Zresztą po bratersku całkiem odważnie zareklamował „Kamperem do Kabulu. Hippisowskim szlakiem przez Turcję, Gruzję, Armenię, Iran i Afganistan” na swej oficjalnej stronie FB (na klik). Oboje bracia to pasjonaci przygód. Oboje sprawni twórcy słowa mimo różnych doświadczeń zawodowych. Oboje ciekawi świata. Widocznie taka rodzina. Widocznie takie geny i tak sprzyjające środowisko. Aż żal, że nie urodziłam się Mellerką😉.

Nie żałuję natomiast, że przeczytałam książkę Państwa Meller „Kamperem do Kabulu. Hippisowskim szlakiem przez Turcję, Gruzję, Armenię, Iran i Afganistan”. Nie żałuję. Przeciwnie, bardzo dziękuję wydawnictwu @Znak Literanova (imprint @WydawnictwoZnak) za obdarowanie mnie egzemplarzem. Pozycją, która niezwykle inspiruje do przewartościowania własnego życia, własnych ambicji i własnych planów. Bo o tym jest ta książka podróżnicza.

Kiedy byłem tam, w Kabulu, mój umysł zupełnie przestał działać, nawet zacząłem zapominać różne rzeczy, pamięć mi nawalała, ale teraz czuję się zresetowany, tak jak kiedyś, wszystko wraca do normy. Straciłem napięcie, zszedł ze mnie stres i przestały mnie nękać czarne myśli. Widzę już przyszłość moją, mojej rodziny, zwłaszcza moich córeczek w jasnych barwach. Polacy wydają mi się tak bardzo uprzejmi, przyjacielscy i wspierający.” – „Kamperem do Kabulu. Hippisowskim szlakiem przez Turcję, Gruzję, Armenię, Iran i Afganistan” Andrzej Meller, Eleonora Meller.

To relacja dwójki ludzi, którzy wyruszyli w dawno planowaną podróż do obcych krajów, do obcej cywilizacji, do obcej kultury. Dzięki zaangażowaniu Andrzeja jego żona mogła zwiedzić nie tylko Afganistan, lecz także Turcję, Gruzję, Armenię i Iran. Jedwabnym szlakiem i starym mercedesem MB 100 doświadczyć tego, czego w przeszłości doświadczył jej mąż i zasmakować tego, co przez tyle lat wspomina.

Książka pisana jest w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Andrzej relacjonuje dzieląc się jednocześnie doświadczeniami, spostrzeżeniami swojej żony – Eleonory. Jest to reportaż przyrodniczy najwyższej klasy. Z zaciekawieniem zerkam więc na inne publikacje tego autora; „Miraż. Trzy lata w Azji”, czy „Czołem, nie ma hien. Wietnam, jakiego nie znacie’, które wrzucam od razu do moich planów czytelniczych. Musze przestudiować je w wolnej chwili i sprawdzić, czy spodobały mi się tak samo😊.

„Kamperem do Kabulu. Hippisowskim szlakiem przez Turcję, Gruzję, Armenię, Iran i Afganistan” to chwytliwy tytuł, jak i chwytliwy pomysł. Jeśli odwiedzone przez rodzinę Mellerów miejsca zafascynują Was, możecie doświadczyć ich na własnej skórze wybierając się w podróż szlakiem Mellerów. To Ci dopiero przygoda. Dużo o tym myślałam, w trakcie czytania. Ja do tej pory wybierałam kierunki bardziej oczywiste, mniej ekstrawaganckie i mniej niebezpieczne. Okazało się, że zasmakowanie innego świata może być niezwykle pasjonujące. Tak bardzo, że czytając samą relację czuje się ten klimat, tą inną jakość, doświadcza się tego, co autorzy, co rzeczywiści podróżnicy. Nie mam doświadczenia z tym gatunkiem literackim. Zastanawiam się, czy o to w literaturze podróżniczej, w reportażu podróżniczym chodzi, by czytelnik zachłysnął się tym opowiadanym światem, tak samo mocno jak sami autorzy. Może tak, może nie…. Trudno powiedzieć jeśli głównie czyta się kryminały i thrillery😊.

Czytelnik płynie z każdym słowem, z każdym zdaniem. Reportaż okraszony jest ciekawymi dialogami, istotnymi geograficzno – historycznymi informacjami, które nie mają nic wspólnego z moralizatorstwem, czy belferskim stylem narracji. Andrzej Meller jest naprawdę bardzo dobrym gawędziarzem. Do tego stopnia mnie zaciekawił, ze chętnie pojawiłabym się na spotkaniu autorskim z nim. Myślę, że dałabym się zagadać na śmierć. Ciekawie autorzy osadzili historię w ramy zatytułowanych rozdziałów, czy podrozdziałów które lekko wprowadzały mnie w wątek, o którym będę czytać. Niektóre tytuły były dość oczywiste; „Zrobię ci jointa!”, „W miarę spokojnie, ale więzienie”, „W saunie nie pogadasz” czy „Rikszarz wytrzeszcza oczy”. Zanim rozpoczęłam czytanie potrafiłam odwzorować malowniczo w mojej głowie i rikszarza, i wspomnianego jointa. I ta malowniczość prawdziwie zachwyca. W opisie, w przywołanym obrazie, w języku, w narracji, czy nawet w podtytułach poszczególnych rozdziałów. Malowniczość swawolna, lekka i żywa. Z drugiej strony uporządkowana. Każdy zatytułowany rozdział wzbogacony jest informacją o geograficznym położeniu, np. „Przejście graniczne Islam Quala – Herat, 121 kilometrów”. Gdzieniegdzie czytelnik znajdzie mapkę, a prawdziwego uroku dodają oryginale zdjęcia z wiele mówiącymi tytułami jak: „Na placu Palestyny w Teheranie znajduje się zegar, który odmierza czas do upadku Izraela”, o czym kompletnie nie miałam pojęcia!!!

Podróże kształcą. Podróże uczą. Podróże pokazują jak wiele można przeżyć za nie wiele. Jak prosty może być świat, o ile pozwolimy mu się uprościć w naszym życiu. Podróże pokazują, że nie powinniśmy martwić się jutrem, bo jutro zamartwi się o siebie jutro – parafrazując niedawno przeczytany cytat. Taka refleksja zaświtała w mojej głowie po przeczytaniu „Kamperem do Kabulu. Hippisowskim szlakiem przez Turcję, Gruzję, Armenię, Iran i Afganistan” autorstwa ludzi bardzo pozytywnie zakręconych, dla których ani więzienie, ani jointy, ani lęk wysokości, ani rozlatujący się kamper nie jest przeszkodą, by zrealizować swoją przygodę życia. Przygodę, którą wraz z nimi możemy przeżyć. Bo książka napisana jest z zaangażowaniem. Jest spójna od początku do końca, jest porywająca w swoich barwnych opisach i podjętych wątkach. Jest pełna przygód. A o przygodę w reportażach podróżnicznych chodzi chyba najbardziej.

Wybierzcie się w tą podróż. W podróż w nieznane, której nie sposób zapomnieć. Miłej lektury!!!

Ps. i został żal. Żal, że już koniec tej podróży….

Moja ocena: 8/10

Za możliwość odbycia podróży wraz z Autorami bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.

„Keto detoks. 4-tygodniowy plan na zrzucenie zbędnych kilogramów i odzyskanie równowagi hormonalnej” Sara Gottfried

KETO DETOKS. 4-TYGODNIOWY PLAN NA ZRZUCENIE ZBĘDNYCH KILOGRAMÓW I ODZYSKANIE RÓWNOWAGI HORMONALNEJ

  • Autorka: SARA GOTTFRIED
  • Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 18.05.2022r

Najpierw zastanawiałam się, co z w tej dacie 18 maja br. było tak interesującego, że jest datą premier tak wielu ciekawych pozycji. Nagle mnie olśniło!!!!!! W dniach od 26 do 29 maja przy Pałacu Kultury i Nauki odbyły się Targi Książki w Warszawie😊. I wszystko jasne. I Wydawcy, i autorzy mieli okazję zaprezentować – w wielu przypadkach osobiście – szerszemu gronu odbiorców swoje najnowsze dzieła. Stąd pewnie ta mnogość premier, mnogość nowości. Nie wspominam o tej dacie bez kozery. Recenzja „Keto detoks. 4-tygodniowy plan na zrzucenie zbędnych kilogramów i odzyskanie równowagi hormonalnej” Sary Gottfried jest dziesiątą premierą z tego dnia, która już za mną. I nie jest ostatnią😉. A dni uciekają i koniec maja staje się faktem.

Szukasz skutecznego sposobu na szczupłą sylwetkę?” – z opisu Wydawcy.

Co za pytanie!!!!!!!!! Oczywiście, że tak. Tak, tak, tak po tysiąckroć. Jak pewnie miliardy kobiet na całym świecie. Pokażcie mi takie, które są zadowolone ze swej figury😉. Zadając takie pytanie retoryczne Wydawca zachęca do sięgnięcia po „Keto detoks. 4-tygodniowy plan na zrzucenie zbędnych kilogramów i odzyskanie równowagi hormonalnej”. Poradnika, w którym znajdziemy receptę na skuteczne odchudzenie się bez żadnego efektu jojo i skutków ubocznych. Poradnika, który uwzględnia specyfikę gospodarki hormonalnej kobiet i dlatego przedstawione w nim przepisy oraz rozwiązania są tak skuteczne. Poradnika dla wytrwałych. Nie będę oszukiwać. Poradnika wymagającego samozaparcia i czasu, by sprostać jego wymaganiom i oczekiwaniom autorki.

Kompendium podzielone jest na kilka części. W części pierwszej, teoretycznej dowiadujemy się jak ważna jest prawidłowa dieta w gospodarce hormonalnej kobiet. W czterech rozdziałach Gottfried przedstawiła medyczne uwarunkowania dla stosowanych rozwiązań, które mogą wyłącznie wesprzeć prawidłowe funkcjonowanie organizmu, gdyż są jakby „szyte na miarę” kobiet. Co ważne, autorka zwraca uwagę na jakość produktów. Nie skupia się wyłącznie na znaczeniu węglowodanów, które w większości w naszych organizmach sieją spustoszenie. Część druga strategie, nawyki, postawy i przepisy żywieniowe, a także suplementacja i aplikacje wspierające proces odchudzania. O ile część pierwszą czytałam z zaciekawieniem jako nie – medyk, o tyle część drugą z przerażeniem. Nie dla mnie ta efektywna dieta keto dostosowana od mojej gospodarki hormonalnej! Oj nie dla mnie. Jak sobie poradzić z zakupem w naszych warunkach świeżej wody kokosowej? Co to pojedyncza miarka Reset360 Super Greens lub inna organiczna mieszanka zieleniny w proszku? Gdzie kupić olej z trójglicerydów średniołańcuchowych (MCT)? Co do diaska jest spirulina i chlorella???? I to tylko jeden przepis, na sam początek☹. Umęczyłam się próbując się wgryźć w przepisy złożone z suplementów, shake’ów, niedostępnych w polskiej rzeczywistości świeżych produktów, proszków ketogenicznych, prebiotyków itd. Już po samych nazwach przepisów wiedziałam, że propozycja kompletnie nie dla mnie. Shake ze złotym mlekiem …. Chlebek z tahini… Szakszuka….Zupa z tofu i garam masala…. Jedynie Zwykła zielona sałatka była do przebrnięcia.

Trudna pozycja. Zdecydowanie dla fanów i pasjonatów zdrowego żywienia. Zdecydowanie dla osób mających czas, lubiących poświęcać dzień na szukanie produktów, półproduktów. Osób z pokaźnym portfelem, które stać na wyszukane składowe prezentowanych przepisów i drogie suplementy, jak również rozmaite ketogeniczne i błonnikowe  proszki. Dla mnie całkowicie nieżyciowa i nietrafiona pozycja, mimo, że napisana z ogromnym zaangażowaniem i pasją. Możliwe, że dla innych okaże się wartościowa i inspirująca. Okaże się na tyle przystępna, że zmienią postrzeganie świata w kuchni i świata węglowodanów. Dla mnie trochę z tych typu „obiecanki cacanki”. Gwarantuję Ci wszystko, ale musisz mieć osobistego kucharza, osobistego zaopatrzeniowca i jeszcze mnóstwo forsy, by to wszystko, co przedstawiam w książce ogarnąć😉.

Moja ocena: 5/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.

„Niedaleko pada jabłko” Liane Moriarty

NIEDALEKO PADA JABŁKO

  • Autorka: LIANE MORIARTY
  • Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
  • Liczba stron: 590
  • Data premiery w tym wydaniu: 18.05.2022r.
  • Data premiery światowej: 14.09.2021r.

Niczego nie przyjmuj za dobrą monetę. Nikomu nie wierz. Nigdy nie bierz za fakty niesprawdzonych informacji.” – „Niedaleko pada jabłko” Liane Moriarty.

Cały czas o tej zasadzie trzech musiała pamiętać Christina, która starała się rozwikłać zagadkę zniknięcia 69-letniej emerytki Joe Delaney. To wokół zniknięcia Joe toczy się fabuła kolejnej powieści Liane Moriarty pt. „Niedaleko pada jabłko”. Powieści, która premierę miała w ubiegłą środę, a ja mogłam się z nią zapoznać dzięki współpracy z Wydawnictwem @Znak Literanova. Książka mnie zaciekawiła. Tym bardziej, że to pierwsza publikacja Autorki, którą przeczytałam. A jest ona powieściopisarką, której twórczość posłużyła do ekranizacji „Wielkich kłamstewek”, które oglądałam z ogromną pasją😉.

Znika Ona. Kobieta, była tenisistka, aktualnie emerytka, bizneswoman współprowadząca szkółkę nauki gry w tenisa wraz z mężem. Żona Stana, matka Amy, Logana, Troya i Brooke. Do dzieci wysłała nic nie mówiący sms z licznymi błędami. Nie ma z nią kontaktu. Bliscy umierają z niepokoju, a śledczy zaczynają podejrzewać najgorsze. Podejrzewać morderstwo.

Po początkowych skrywanych faktach następuje eksplozja zdarzeń, które zaczynają znajdować się w raportach śledczych. A pierwszy druzgocący fakt związany jest z Savannah, dziewczyną, która pewnej nocy kompletnie bosa zawitała w progu domu Delaneyów szukając pomocy.

Wiecie co to hipermnezja? Ja pojęcia nie miałam😊. Dzięki książce poznałam to określenie.  To „(…) wybitna pamięć autobiograficzna, czyli zdolność pamięci do nieograniczonego odtwarzania utrwalonych śladów przeżyć psychicznych[1], pojawiająca się u niektórych ludzi w trakcie hipnozy lub przeżyć z pogranicza śmierci, a także niezwykle rzadko u osób świadomych…” (cyt. za: Wikipedia). Tą niezwykłą przypadłość ma Savannah, która odcisnęła znaczne piętno na rodzinie Delaneyów. Moriarty stworzyła ciekawą postać. Z jednej strony słodką, niewinną, skrzywdzoną. Z drugiej zawziętą, zdeterminowaną i mściwą. Ten mix cech uformował niezwykłą bohaterkę, którą nie potrafiłam rozgryźć do końca.

Mi najbardziej podobała się sama Joe. Niezwykle inteligentna starsza pani, która potrafiła zachować się taktycznie w każdej sytuacji. Potrafiła wyczuć jak barometr nastrój każdego z dzieci, nastrój męża, znajomych, a nawet fryzjerki. Jej trafne spostrzeżenia zasługują na uwagę i szacunek czytelnika.

Na okładce przeczytałam: „Liane Moriarty –(…) – jak zwykle po mistrzowsku buduje napięcie, które tworzą drobne nieporozumienia…”. Zgadzam się z tą opinią. Tych nieporozumień, raz większych, raz mniejszych jest sporo. Napięcia jednak znacznie mniej. Jednakże ten lekki thrillerek z rozbudowanym wątkiem obyczajowym czytało mi się bardzo miło. Te rodzinne perypetie stanowiły clue całej historii, w której stado trzyma się razem, mimo wszystko, mimo wszystko…

Zdecydowanie dobra pozycja dla fanów lekkich thrillerów z bardzo rozbudowanymi wątkami obyczajowymi. Lub raczej powinnam napisać, ciekawej książki obyczajowej z drobnym wątkiem kryminalnym. Książka broni się sama ciekawymi bohaterami. Ale nic poza tym. Nic poza tym…

Moja ocena: 6/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.

„Dzika droga. Jak odnalazłam siebie” Cheryl Strayed

DZIKA DROGA. JAK ODNALAZŁAM SIEBIE

  • Autorka: CHERYL STRAYED
  • Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
  • Liczba stron: 480
  • Data premiery w tym wydaniu: 04.04.2022r.
  • Data pierwszego wydania polskiego: 17.06.2013r.
  • Data premiery światowej: 26.03.2012r.

Miałam wrażenie, że ludzie, którzy się tną, są w podobnym emocjonalnym stanie. Niepiękni, ale oczyszczeni. Niedobrzy, ale pozbawieni żalu. Próbowałam uśmierzyć ból. Próbowałam pozbyć się tego, co było we mnie złe, żeby znowu mogła być dobra. Wyleczyć się z siebie.” – „Dzika droga. Jak odnalazłam siebie” Cheryl Strayed.

Tak osobistą książkę w trzecim wydaniu opublikowało @Znak Literanova. Data premiery miała miejsce 4 kwietnia br.  Na okładce przeczytałam „Miliony sprzedanych egzemplarzy na całym świecie”. Do tego typu sformułowań mam ambiwalentny stosunek. Nigdy im nie wierzę. Nie raz zachwyt większości nie szedł z moim zapałem i odwrotnie. Na skrzydełkach obwoluty przeczytałam kilka opinii. Nicole Kidman oceniła książkę jako „Niesamowitą i inspirującą”. Oprah Winfrey wyraziła opinię: „Prawie spadłam z krzesła…To była szalona literacka jazda… Stymulująca, zmuszająca do myślenia, wzmacniająca duszę.”. Z wielką nadzieją zabrałam się do czytania „Dzikiej drogi. Jak odnalazłam siebie” Cheryl Strayed licząc, że podzielę zauroczenie tą pozycją z wieloma.

Ludzie w moim życiu byli jak plastry z opatrunkiem, które rozwiał pustynny wiatr pierwszego dnia na szlaku. Rozpraszali się we wszystkie strony i znikali. Nikt nie czekał nawet na to, że zadzwonię, kiedy dotrę do pierwszego przystanku. Ani drugiego, ani trzeciego.” – „Dzika droga. Jak odnalazłam siebie” Cheryl Strayed.

Narratorką powieści jest Cheryl Strayed, która nieprzypadkowo przyjęła to nazwisko. W języku angielskim, jak wyjaśnia nam tłumacz, to forma imiesłowowa czasownika błąkać się, zboczyć z drogi. Bez wątpienia Cheryl zboczyła z drogi nie raz. Robiąc bilans własnego życia, własnych błędów postanowiła w pewnej chwili wyruszyć szlakiem The Pacific Crest Trail. Bez żadnego przygotowania, bez treningów przeszła ponad tysiąc siedemset kilometrów wśród gór, zboczy, pośród niedźwiedzi, węży, a nawet napotykając śnieg. W trakcie podróży zrzuciła kilka kilogramów, spotkała wielu innych wędrowników, eksploratorów przyrody, zdarła prawie wszystkie paznokcie i nabawiła się wielu odcisków. Zyskała jednak zdecydowanie więcej. Jak sama o sobie mówi: „Przychodziłam. Odchodziłam. Kalifornia ciągnęła się za mną jak długi jedwabny szal. Nie czułam się jak straszna idiotka ani jak twardzielka, cholerna jej wysokość królowa Amazonek. Czułam się zawzięta, pokorna i wewnętrznie pozbierana, jakbym również była tu bezpieczna.” Zyskała samą siebie.

Z jednym mogę się zgodzić, jest to naprawdę inspirująca książka zmuszająca do myślenia i zastanowienia się nad własnymi wyborami oraz wartościami. Cheryl jest jednocześnie narratorką i główną bohaterką tej powieści drogi. Przeszła bardzo długi trakt. Drogę od sieroty – córki, sieroty – siostry, sieroty – rozwiedzionej żony, sieroty – własnego ja, które zatraciła w ogromie błędnych decyzji, które miały uśmierzyć jej ból. Szlak The Pacific Crest Trail był zewnętrznym odzwierciedleniem jej ścieżki życiowej. Jej wspinaczki w stronę lepszej siebie, w stronę siebie bardzie ogarniętej, nie boksującej się wewnętrznie ze swoimi demonami każdego dnia. Narracja jest bardzo osobista, bardzo intymna. O Cheryl dowiadujemy się naprawdę sporo. Poznajemy jej rozpacz po nagłej stracie matki, która zajmowała ważną rolę w jej życiu. Strayed ujęła mnie relacją córka – matka zobrazowaną w książce. Mimo, że życie Autorki nie było usłane różami potrafiła docenić starania własnej mamy, by wraz z rodzeństwem miała – jak tylko to możliwe – godziwe życie. Nawet na farmie bez toalety w domu mogła zachować swoją godność, swoje człowieczeństwo. Obraz umierania chwycił mnie za serce. Mimo, że nie trwał długo, kładł się cieniem na całą książkę, która ma niebagatelną  ilość 480 stron. Już sam początek, gdy obie dowiedziały się o nieprzychylnej diagnozie i nie zamieniły ze sobą słowa.

„Nie dlatego, że czułyśmy się osamotnione w naszej rozpaczy, tylko dlatego, że tkwiłyśmy w niej tak mocno, jakbyśmy były jedną osobę.” – „Dzika droga. Jak odnalazłam siebie” Cheryl Strayed.

Część związana z utraconą matką okazała się dla mnie bardzo poruszająca. Podobnie jak tęsknota za ojcem, który nigdy nie był obecny w życiu Cheryl. A przecież;

Zadaniem ojca jest nauczyć dzieci, jak być wojownikami, dać im pewność siebie, by mogły wsiąść na konia i ruszyć do boju, jeśli jest to konieczne. Jeśli ojciec cię tego nie nauczył, to musisz to zrobić sama.” – „Dzika droga. Jak odnalazłam siebie” Cheryl Strayed.

To naprawdę poważna literatura z poważnymi treściami. Nie tylko aspekt rodzicielstwa został dobrze rozpisany. Także relacje pomiędzy Cheryl a jej rodzeństwem, siostrą Karen i bratem Leifem oraz relacje damsko – męskie zasługują na uwzględnienie. Delikatny Paul, jej ostoja i opoka. Szansa, która została zmarnowana. Drapieżny Joe i wielu, wielu innych.

Książka składa się z pięciu części podzielonych na zatytułowane rozdziały. Łącznie powieść składa się z dziewiętnastu rozdziałów, które skupiają się na różnych etapach drogi i życia Cheryl. Do tego pomysł palenia książek zabranych na szlak, by zmniejszyć ciężar plecaka. Z jednej strony nie pochwalam i nie zalecam. Z drugiej chwalę za determinację, by obciążyć plecak tylko po to, by przez znaczną część dźwigać lekturę do przeczytania. Oprócz Cheryl w książce spotykamy wielu ciekawych bohaterów. Ci na szlaku pojawiają się w różnych miejscach. Są chwile, że towarzyszą Cheryl, by zaraz zniknąć. Taki jest zamysł wędrowania tym traktem, współtowarzyszenie pojawia się tylko na moment. Mile wspominam Douga, z którym Cheryl mogła stworzyć coś wspólnego i jego kompana Toma. Mogła…ale nie zdążyła. Z uśmiechem czytałam o Trzech Młodych Byczkach. Ciekawy przerywnik w podróży stanowił Jonathan. Z uwagą śledziłam równoległą podróż Stacy i Rexa, a także wielu innych. Z niektórymi Cheryl spotkała się tylko na moment. Pojawili się jak motyl i zniknęli. Byli jednak ważnym doświadczeniem w trakcie samotnej podróży młodej kobiety w stronę samej siebie.

Historia Cheryl zachwyciła filmowców. W 2014 roku pojawiła się ekranizacja o tym samym tytule z  Reese Witherspoon w roli Cheryl i  Laura Dern w roli jej matki. Po przeczytaniu książki sięgnęłam po ten tytuł. Szczerze polecam. Tak samo jak polecam książkę. Mimo, że jest trudna, wymaga myślenia i głębokiego zastanawiania się. Chwilami męczyły mnie opisy otaczającej przyrody, a dni w drodze nużyły mnie, tak samo jak pojawiające się po raz któryś te same wątki. Stwierdzam jednak, że powieść ma ogromną wartość dydaktyczną i terapeutyczną. Jest zwieńczeniem tego, z czym sami borykamy się w naszym życiu, a co może skończyć się całkiem pozytywnie, o ile podejmiemy wysiłek, by coś zmienić.

Bo tak naprawdę to:

 „Nie wiadomo, dlaczego niektóre rzeczy się dzieją, a inne nie. Co do czego prowadzi. Co będzie niszczyć. Co sprawia, że jedna rzecz rozkwita, a druga umiera lub zmierza w inną stronę.” – „Dzika droga. Jak odnalazłam siebie” Cheryl Strayed.

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.

„Zachwyć się! Naucz się medytować od wielkich filozofów” Marcin Fabjański

ZACHWYĆ SIĘ! NAUCZ SIĘ MEDYTOWAĆ OD WIELKICH FILOZOFÓW

  • Autor: MARCIN FABJAŃSKI
  • Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
  • Liczba stron: 240
  • Data premiery: 26.01.2022r.

Zapoznając się z oficjalnym profilem @Marcin Fabjanski na FB odkryłam, że Fabjański studiował filozofię na UAM Poznan, Universtity of York, uczęszczał również do Swiss Cottage Secondary School. Czytając borykałam się z myślą, czy propagator medytacji zainspiruje mnie do zmiany postrzegania tej formy radzenia sobie w codzienności. Medytacja jawiła mi się zawsze jako sposób na zmianę w życiu dla wybranych, dla bardziej cierpliwych i niezwykle wyciszonych. Techniki medytacyjne wydawały mi się trudne. Jak tu bowiem poradzić sobie z gonitwą myśli! Dzięki otrzymanemu od Znak Literanova (@wydawnictwoznakpl) poradniku „Zachwyć się! Naucz się medytować od wielkich filozofów” Marcina Fabjańskiego, który premierę miał wczoraj, spojrzałam na medytację trochę z innej strony. Z tej bardziej filozoficznej…

W poradniku Autor uczy nas uważności na radosne i medytacyjne życie. Co więcej, zapewnia, że jest możliwe. Kursy mindfulness stają się coraz bardziej popularne. Tradycyjne formy radzenia sobie ze stresem, wypaleniem, strachem i lękiem już się nie sprawdzają. Polski sposób na poprawę codziennego życia, jak alkohol, telewizja godzinami jest tylko ułudą. Prowadzi do coraz częstszych toksycznych myśli i poddawania się przykrym zdarzeniom, których każdemu z nas nie brakuje. Bardziej uważni i świadomi ludzie szukają więc innych technik. Technik pozwalających im cieszyć się z dnia codziennego, realizacji drobnych wyzwań, czy chociażby kolejnego udanego dnia. Marcin Fabjański stara się przebudzić nas do „(…) życia w zachwycie i zdziwieniu”, jak obiecuje Wydawca w swym opisie. Czy udało mu się mnie przebudzić?

Filozofia kojarzy mi się ze studiami na Uniwersytecie Śląskim. Nie będę ukrywać, że dywagacje na temat różności postrzegania świata, mechanizmów nim rządzącymi nie były moją mocną stroną. Do tego język, z którym musiałam się borykać. Niektórych filozofów ukochałam bardziej, innych mniej. Podejście niektórych i nauka od nich płynąca były dla mnie nie raz odświerzające. Czasem jednak nie potrafiłam zgodzić się z niektórymi twierdzeniami.

Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić powiązania medytacji z filozofią. To chyba oczywiste, bo nie jestem specjalistą ani w jednej, ani w drugiej dziedzinie. Okazuje się, że medytację praktykował na przykład i Epikur, i Laozi. Marek Aureliusz długo zanim stała się popularna również był jej wielkim fanem. Nie dziwił mnie fakt, że Budda był jej mistrzem nad mistrzami. Poradnik udowodnił, że wielkie myśli, wnioski wspierają techniki medytacyjne. Można się wyciszyć, zagłębić w siebie, stać się bardziej uważnym. To trudne. To dla mnie wręcz niemożliwe.

Sięgając po poradnik faktycznie spodziewałam się odkryć „radość i spokój na co dzień”. Niestety nie odkryłam. Nic nie jest proste. Zmiana nawyków, przyzwyczajeń, jakości życia wymaga dużego wysiłku. Nic w życiu łatwo nie przychodzi, tym bardziej zmiana samego siebie. Nie uważam jednak, by czas spędzony z książką był stracony. Wręcz przeciwnie. Fabiański w możliwy do zrozumienia sposób przedstawił zależności między filozofią a medytacją. Udowodnił, że te dwa aspekty naszego życia są ze sobą kompatybilne, że jeden bez drugiego nie istnieje w pełni. Wartość praktyczną poradnika stanowi dziesięć praktycznych ćwiczeń medytacyjnych. Nie wierzcie mi na słowo. Sami sprawdźcie sięgając po tę pozycję, że ćwiczenia te nie są za trudne.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.

„Praca marzeń. Stwórz karierę, którą pokochasz” Helen Tupper, Sarah Ellis

PRACA MARZEŃ. STWÓRZ KARIERĘ, KTÓRĄ POKOCHASZ

  • Autorki: HELEN TUPPER, SARAH ELLIS
  • Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
  • Liczba stron: 240
  • Data premiery: 10.01.2022r

Niedawno dotarła do mnie kolejna przesyłka od @wydawnictwoznakpl. Jedną z wielu pozycji, której byłam ciekawa jest premiera z 10 stycznia br. „Praca marzeń. Stwórz karierę, którą pokochasz” autorstwa Helen Tupper i Sarah Ellis. Krótka książeczka o tym, jak możemy sobie poprawić komfort pracy, do czego dążyć, by każdy pracowity dzień rozpoczynać z otwartą głową i nadzieją, że wszystko nam się uda, a zadania zostaną wykonane na czas😉.

Jak napisał Wydawca w krótkim opisie: „Praca na całe życie, pięcie się po szczeblach kariery, toksyczny wyścig szczurów – to wszystko należy już do przeszłości. Żyjemy w świecie, w którym częste i płynne zmienianie ról, branż czy lokalizacji staje się normą. Ta nowa rzeczywistość może być stresująca i przytłaczająca, ale jeśli wiesz, jak się w niej poruszać, okazuje się pełna możliwości, wolności i sensu”. Nie mamy więc się czego bać i tego uczy nas ten poradnik.

Bardzo ciekawa pozycja, napisana lekkim, humorystycznym stylem. Ja oczywiście należę do pokolenia, gdzie silnie wiążę się z moim pracodawcą, gdzie lojalność wygrywa z chęcią zysku, czy potrzebą poprawy własnych warunków. Mimo to czytałam z zaciekawieniem. To poradnik, który mnie nie zmęczył. To poradnik, w trakcie czytania którego nie mówiłam do siebie w myślach „tak akurat” czy chociażby „fajnie się pisze, ale jak to zrobić?”. Autorki korzystając z własnego doświadczenia pokazały, że zmiany to naturalne środowisko na współczesnym rynku pracy. Zwróciły uwagę, że zmiana pracy nie zawsze oznacza, że w poprzedniej nie sprawdziliśmy się, czy zawiedliśmy oczekiwania lub że mamy problemy z adaptacją. Szukanie własnego miejsca wśród nieograniczonych możliwości na rynku pracy staje się normą i może być bardzo wyzwalające. I uwaga! Współczesna psychologia pracy nie wymaga od nas poddawania się „wyścigowi szczurów”. Praca w korporacji nie zawsze jest tym, co jest dla nas dobre, mimo stabilności, którą nam daje. Że warto czasami odrzucić nasze wyobrażenia i skłonność do konformizmu, by spotkać się z samym sobą w innym miejscu, lepszym miejscu.

Na rynku pracy jestem od ponad dwudziestu lat. Raz pracowało mi się lepiej, raz gorzej. Raz byłam bardziej kontaktowa i efektywna, raz mniej. Zaangażowania mi jednak nie można było nigdy odmówić. Jedyny problem to ta satysfakcja. Co zrobić, by cieszyć się z każdego dnia w pracy, by nie poddawać się niepowodzeniom i skutecznie walczyć o swoje. Co zrobić, by nie dopadało nas wypalenie zawodowe oraz jak wykorzystywać swoje mocne strony i radzić sobie z chwilowymi niepowodzeniami. Jeśli sami macie wątpliwości w tym temacie, sięgnijcie po najnowszą pozycję Helen Tupper oraz Sarah Ellis. Sięgnijcie po „Praca marzeń. Stwórz karierę, którą pokochasz”.

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą przed premierą bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.

Recenzja premierowa: „Mistrzyni” Manuela Gretkowska

MISTRZYNI

  • Autorka: MANUELA GRETKOWSKA
  • Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
  • Liczba stron: 256
  • Data premiery: 22.11.2021r.

Nieczęsto mi się zdarza wziąć do ręki książkę, w trakcie czytania innej😊, i przepaść. Dosłownie. Tak się zdarzyło z dzisiejszą premierą. Najnowszą książką @Manuela Gretkowska pt. „Mistrzyni”. Przeczytałam parę pierwszych stron i nie mogłam się od niej oderwać do samego końca. Uważam, że to najlepsza książka tej Autorki, którą przeczytałam, a już parę mam na swoim koncie. Dzięki @wydawnictwoznakpl poznałam Gretkowską trochę z innej strony. Frywolną, energiczną, idealnie komponującą multidialog i to z postaciami różnego pokroju, różnego pochodzenia. Styl nad style, nie do podrobienia.

A zapowiadało się tak niewinnie. Przecież to miała być tylko książka „(…)inspirowana życiem Lucyny Ćwierczakiewiczowej” (cyt. za: opis Wydawcy). Książka ujawniająca tajniki XIX Polski, XIX -wiecznej Warszawy. Świat bohemy, artystycznego świata, sufrażystek, brudu, nieczystości i licznych zabobonów. Polska sowietów. Jeśli jednak w tę Polskę, tę Warszawę wkracza postać nietuzinkowa, osoba Lucyny Ćwierczakiewiczowej, wszystko co mdłe, smutne, brudne zamienione zostaje w tęczowe kolory. Kolory życia.

(…) mądre ludzie są głupie. Głupie za to mądre, żeby sprawiedliwie na tym świecie było.” – „Mistrzyni” Manuela Gretkowska.

Lucyna Ćwierczakiewiczowa, najpierw rozwódka, potem samotna wdowa pochodząca z zacnej pruskiej rodziny von Bachmanów. Jak sama o niej pisze Autorka: „Pod koniec XIX wieku była bajecznie bogata, sławna. Nadal temperamentna, chociaż zaczynała siwieć, dość tęga i krzykliwa. Ludzie widzieli tylko jej wdowią czerń  i pieniądze”, których miała aż nadto i umiała się nimi dzielić. Dokładała do kwesty na Powązkach, wspierała samotne matki wychowujące często niechciane dzieci, żywiła studentów i biedaków, którym tylko głód wypełniał kuchnię. Pyszniąca się swoimi kucharskimi talentami organizowała sowite kolacje, obiady goszcząc po kilkanaście osób. Do tego zagorzała patriotka potrafiąca ostentacyjne opuścić nabożeństwo w katedrze lub przyjąć radzieckich oprawców, byle tylko pod pretekstem rodziny uwolnić Polaków z więzienia. Powtarzająca, że „Polska jest kobietą”, a trzy najważniejsze przykazania to „Oszczędność, czystość i praca…”. Wzór dla wielu gospodyń domowych, panien z towarzystwa i kobiet szlachetnie urodzonych. Znana przez wszystkich w Stolicy. Podróżująca drugą, lub jak była trzecią klasą. Wspierająca artystów, jednego nawet za bardzo😉, potrafiąca poradzić sobie nawet z trudną adoptowaną córką oraz gospodynią Felą, której bezpośredniość niejedną panią domu doprowadziła do rozpaczy. Kobieta ponadczasowa. Kobieta uważająca, że „Jak się ma smak, to we wszystkim.”. Kobieta nie przyjmująca do wiadomości porażki. Prawdziwa MISTRZYNI!!!

Gretkowska mistrzowsko zobrazowała temperament i osobowość Lucyny, nazywanej gdzieniegdzie Lucy. Pod wdowim welonem kryła się kobieta nieszablonowa, nie tylko na tamte, ale również na współczesne czasy. Kobieta edukująca i propagująca czystość oraz higienę. Dziennikarka mająca swoją cotygodniową rubrykę w gazecie, bijąca fortunę na swej popularności, której nie obca była ciężka praca oraz dobroczynność. Cały język, tempo, dialogi zostały napisane pod główną bohaterkę. W książce panuje lekki rozgardiasz, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. W rozmowach występują liczne wtrącenia, czasem wydające się przypadkowe, czasem jakby nieznaczące, co pobudzało moje „szare komórki” do ciągłego myślenia, by nadążyć nad wydarzeniami. Huragan w życiu Ćwierczakiewiczowej, musiał wywołać huragan na stronach książki. By powieść była prawdziwa, by była adekwatna.

Niezwykle pociągnął mnie ten styl, nie powiem. Dodatkowo szczegóły z życia Bacha, Sienkiewicza, Modrzejewskiej, czy choćby Olesia Głowackiego vel Prusa. Postaci widziane tylko oczami ich dzieł, nabrały nowych kolorów, nabrały jakby żywego ciała, czasem również ułomnego, jak innych. Postać Adama Konckiego dodała książce splendoru, tak samo jak wydarzenia, z którymi główna bohaterka musiała borykać się w przypadku swoich panien do towarzystwa. Niezwykle spodobał mi się wątek sufrażystek. I ten koniec, gdy jedna z bohaterek zwraca się do grona mężczyzn cytując samą Ćwierczakiewiczową „(…) kiedyś otworzymy te parasolki w waszych dupach”. Temat przewijający się przez całą prozę, a w sposób nienachalny, jakby na dokładkę, jakby dodatkowo. Taaaaak, uwielbiam mocne kobiece charaktery, choć w życiu obcowanie z taką osobą mogłoby być męczące. Za czym jeszcze i za kim goniła przez całe życie Ćwierczakiewiczowa musicie dowiedzieć się sami. Nie zwlekajcie. Książkę czyta się naprawdę szybko. Ekspansywny styl i energiczna główna bohaterka nie pozwolą Wam się nudzić.

Moja ocena: 9/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą przed premierą bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak.

„Gdyby Nina wiedziała” Dawid Grosman

GDYBY NINA WIEDZIAŁA

  • Autor: DAWID GROSMAN
  • Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
  • Liczba stron: 320
  • Data premiery : 13.10.2021r.

Nie mogłam się doczekać, kiedy sięgnę do kolejnej premiery z 13 października br.😉. To oparta na faktach nowa książka Dawida Grosmana, pt. „Gdyby Nina wiedziała” wydana nakładem Wydawnictwa @Znak Literanova (imprint @wydawnictwoznakpl). Całkiem niedawno skończyłam czytać „Wchodzi koń do baru” (recenzja na klik). Ciekawą, intrygującą i pełną wzruszeń pozycję, do której na pewno kiedyś jeszcze wrócę. Z zaciekawieniem zaczęłam więc czytać „Gdyby  Nina wiedziała” czekając z niecierpliwością, czy i tym razem ten wybitny izraelski autor zahipnotyzuje mnie swoją twórczością jednocześnie umacniając swoją pozycję wybitnego pisarza w moim gwiazdozbiorze ulubieńców.

To nie tylko historia tytułowej Niny. To historia trzech kobiet, każdej z innego pokolenia. To historia Wery, która za swą miłość do męża została skazana na pobyt w obozie reedukacyjnym dyktatora Tito. To historia jej córki Niny, która opuszczona  w jednej chwili przez ojca i matkę, rozpoczęła swój żywot sześcioletniej dziewczynki na ulicy. I jest to historia Gili, wnuczki pierwszej, a córki drugiej, która porzucona jako trzy i półletnie dziecko stara się odnaleźć swoją tożsamość, swoją przynależność. Jest to też wzruszająca historia Rafiego, pasierba Wery, zachowanego przez całe życie w Ninie i ojca Gili. To ojcostwo i ta miłość go ukształtowały.

…………..

Tak. Kompletnie nie wiem od czego zacząć. Od czego zacząć moje przemyślenia na temat tej książki. Chciałabym wykrzyczeć: PRAWDZIWE ARCYDZIEŁO!!! I chciałabym, by w tym słowie zawarte zostało wszystko.

Nie wiem, czy da się otrząsnąć z tej historii, notabene opartej na prawdziwych wydarzeniach. Od tego dylematu, czy wybrać prawdę, czy walkę o własne dziecko. Od tych krzywd wyrządzonych przez system i od tych konsekwencji własnych decyzji. Los jest przewrotny. Wielu nie oszczędza. Każde cierpienie jest skutkiem czegoś, jednocześnie będąc sprawstwem czegoś. Historia opisana przez Grosmana jest unikatowa. To jakby balansowanie między trzema żywotami, żaden z nich nie jest ważniejszy, ciekawszy. Każdy wnosi coś do życia drugiego. To opowieść nostalgiczna, owiana tęsknotą za czymś co minęło, bo „przeszłości nie da się naprawić” – jak mawiała Wera. Z tą przeszłością trzeba umieć żyć i stawiać kolejne kroki naprzód. Dużo w treści jest o przebaczeniu, o pogodzeniu się z losem, o odkrywaniu siebie na nowo szczątkowo w osobie matki, w osobie babci. Z niecierpliwością zaczytywałam się w tych losach, nieubarwionych przez Autora, nie bo po co. Grosman przechodzi z jednej prawdy do drugiej, weryfikuje jedną półprawdę i każde kłamstwo, nic nie jest przez niego zapomniane, o niczym nie milczy, nic nie pomija. „Gdyby Nina wiedziała” potwierdza, że Grosman do wybitnych powieściopisarzy współczesnych należy. Możliwe, że to przyszły Noblista, o którym usłyszymy jeszcze nie raz.

To studium kobiet i ich losów w trudnych zawieruchach dziejów, gdy jeden człowiek potrafił zniewolić prawie cały kraj. To studium Wery, Niny i Gili, których łączy wiele, a dzieli prawie wszystko. Sięgnijcie po ten egzemplarz, który otwiera oczy na świat, całkiem inny świat.

Moja ocena: 10/10

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.