„Ona i jej kot” Naruki Nagakawa, Makoto Shinkai

ONA I JEJ KOT

  • Autorzy:NARUKI NAGAKAWA, MAKOTO SHINKAI
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO, BO.WIEM

  • Liczba stron: 160
  • Data premiery : 17.02.2022r. 

  • Data premiery światowej: 21.07.2013r. 

Okazuje się, że Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego nie wydaje wyłącznie książki naukowe i popularnonaukowe. Ma w swoich utworach również książki wydawane w „Serii z Żurawiem”.  Według informacji z oficjalnej strony Wydawcy „to seria dla wielbicieli literatury współczesnej z różnych, odległych od siebie krajów świata. Znajdują się w niej tytuły, które odniosły ogromny sukces w kraju pochodzenia bądź zostały wyróżnione najważniejszymi nagrodami literackimi. Każdy tytuł jest więc zaproszeniem do kolejnej literackiej podróży w najciekawsze rejony literatury współczesnej”. (cyt. za:  https://wuj.pl/serie-wydawnicze/seria-z-zurawiem). W ramach tej serii w lutym 2022 Wydawnictwo wydało literacką wersję japońskiego filmu pięciominutowego „Ona i jej kot” autorstwa Makoto Shinkai, która została przełożona na prozę przez Naruki Nagakawę, japońskiego scenarzystę i autora mang. 

Cztery główne bohaterki. Cztery różne koty. Cztery odrębne historie pisane z perspektywy człowieka i zwierzęcia. 

Tamtego dnia mnie przygarnęła. Zostałem jej kotem.” – „Ona i jej kot” Naruki Nagakawa, Makoto Shinkai.

W opowieści „Morze słów” poznałam Chobiego i jego panią Miyu, która czuła się bardziej samotna, niż kiedy nie miała chłopaka. Chobiego, którego Miyu przygarnęła w deszczowy dzień i zabrała do domu ze zmokniętego tekturowego pudełka. Miyu, która dzięki Chobiemu przestała być samotna. 

„Nie mogłem nic poradzić na problemy mojej pani. Pozostało mi jedynie być przy niej i przeżyć dany mi czas.” – „Ona i jej kot” Naruki Nagakawa, Makoto Shinkai.

W rozdziale drugim zatytułowanym „Kwiaty początku” przeczytałam o Reinie, utalentowanej uczennicy policealnego studium plastycznego, dla której malarstwo okazało się ważniejsze od życia. Reinę, która nie chciała przygarnąć Mimi, piękną białą koteczkę. Niedosłyszącą. Najsłabszą z miotu. 

Niebo i sen” okazała się smutną historią o utraconej przyjaźni między Aoi i Mari, które znały się od szkoły podstawowej. To opowieść o bólu przedwczesnego rozstania i nieporozumieniu, które ten ból tylko potęguje. Do także narracja o przebaczeniu sobie, do którego przyczyniła się mała Kukki. 

W ostatniej opowiastce „Ciepło świata” autorzy zaprosili mnie do życia samotnej Shino, której wieloletni psi przyjaciel John odszedł. Tylko dzięki Johnowi, Kuro największy kot w okolicy obiecał opiekować się Shino, by nie czuła się jeszcze bardziej samotna niż zwykle. Tylko, że los dla Shino miał całkiem inny plan. 

„Ona i jej kot” Naruki Nagakawa i Makoto Shinkai wszystko dzieje się z typową japońską flegmą. Język i styl jest nieśmieszny. Opisywane wydarzenia również następują po sobie płynnie, z ogromną dostojnością.  A jednak realizm, egzystencjalizm jest gęsty. To proza całkowicie podporządkowana bohaterom, a raczej bohaterkom. Autorzy przedstawiają cztery postaci kobiece. Każdej doskwiera coś innego. Każda jednak jest w pewien sposób tak samo łagodna i otwarta na zmieniające się okoliczności wokół nich. Każdą nadal liczy na zmianę, na szczęście.  To właśnie one tworzą coraz bardziej skomplikowaną sieć rozrastających się powiązań, historii, również uczuciowych. One, jak i ich koty. To mnie najbardziej zaskoczyło w tej publikacji, że te cztery odrębne opowieści tak naprawdę się przeplatają i spajają w jedną poprzez powielane w różnych odsłonach bohaterki. Bardzo dobrze autorzy ukazali koci świat. Zresztą perspektywa kota w narracji jest naprawdę udana. Aby przetrwać, muszą nauczyć się ostrożnego poruszania. Życie dla nich jest niczym partia szachów albo ją wygrywają, albo przegrywają. W przyjętej konwencji kot jako mistrz zakulisowych rozgrywek sprawdza się doskonale. Z łatwością można sobie wyobrazić, że jest kreatorem opisywanych wydarzeń, że ma na nie realny wpływ. Nawet Kuro z ostatniej opowieści, którego podstawowym atutem jest wiek, a tym samym doświadczenie, więcej warte niż młodość.

Książka nie tylko dla fanów kotów. To książka dla fanów dobrej literatury pięknej. Niespiesznej, refleksyjnej, powabnej i czarownej w swej prostocie. Idealnie napisana i harmonijnie poprowadzona narracja, do której naprawdę warto sięgnąć. Udanej lektury! 

Moja ocena: 8/10

Książkę wydało Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Bo.wiem.

„Mikrotyki” Paweł Sołtys

MIKROTYKI

  • Autor: PAWEŁ SOŁTYS

  • Wydawnictwo:  CZARNE
  • Liczba stron: 144 
  • Data premiery: 11.10.2017r.

Jak się jedzie na wakacje własnym sumptem z bagażem kabinowym, a jest się książkoholiczką to warto mieć ze sobą elektroniczny czytnik. Wtedy nie trzeba ograniczać się do ilości książek, które chce się przeczytać. Ja dzięki temu mogłam zapoznać się z wieloma zaległymi publikacjami, na które miałam ochotę w ramach prywatnego research’u. Osobiście jestem wierna polskiej marce InkBook Polska, na którym przez lata czytałam elektroniczne wydania z księgarni Legimi. 

Paweł Sołtys to Autor, o którym nie miałam pojęcia zanim nie trafiłam na zbiór opowiadań „Mikrotyki” wydane już wiele lat temu przez @Wydawnictwo Czarne.  Dowiedziałam się, że Autor zajmuje się tworzeniem muzyki jako Pablopavo i Ludziki. Czytelnikom znany jest właśnie jako Paweł Sołtys. Sama publikacja zdobyła w 2018 nagrodę Literacką GDYNIA i była również finalistą wielu innych nagród (tj. Nagrody Literackiej Nike, Paszportu Polityki, Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza i Nagrody Conrada). Aż dziw, że z tak entuzjastycznie przyjętą i wysoko ocenianą książką do tej pory nie miałam do czynienia🙄.

Ubierać te przygody w słowa. A czasem rozbierać, zrywać, podpalać ściegi i patrzeć, jak skąpują lepkim ogniem… – „Ballada grubego poety w marynarce” [w] Mikrotyki” Paweł Sołtys. 

Mikrotyki” to mozaika krótkich historii opowiedzianych z perspektywy pierwszoosobowego narratora. Przez cały tekst zastanawiałam się jak ma na imię. Kim jest i skąd pochodzi? Trudno się tego domyślić, gdyż historie dotyczą różnych spraw. Od ciekawostek jakie papierosy kiedyś palili młodzi w opowiadaniu „Szlugi”, przez historię o spacerze z dziewięciomiesięcznym dzieckiem w „Hrabalu”, po nostalgiczną opowieść o odejściu kota, którym się opiekowało przez siedem lat w opowiastce zatytułowanej „Jurek”. Mi podobała się narracja pt. „Spacer” o babci Zosi i tym, co przeżyła. O dawnej polskiej wsi, o oborach, stodołach i chudych krowach.

Niektóre historie się pamięta, a niektóre pamiętają ciebie i wyciągają rękę, żeby cię poddusić w najmniej spodziewanych chwilach… – „Jurek” [w] Mikrotyki” Paweł Sołtys. 

Paweł Sołtys lubi krótkie formy i w tych formach sprawdził się znakomicie. Ten zbiór ma niecałe sto pięćdziesiąt stron, a zawiera aż dwadzieścia cztery opowiadania. Najdłuższa historia była chyba o Lenie, we fragmencie o tym samym tytule. O Lenie z perspektywy jej sąsiada Andrzeja. O Lenie, która – zanim ją zabrali – miała te swoje epizody pogorszenia. Może tyle wystarczy, bo 

(…) lepiej dwa słowa mniej niż jedno nadto…” – – „Lena” [w] Mikrotyki” Paweł Sołtys. 

Autor zabrał mnie w podróż po okolicach Stolicy. Ze wzruszeniem czytałam o wysokich braciach „B” ze szkoły na warszawskich Stegnach mających swoje skazy (opowiadanie „Skazka”). Śledziłam historie z perspektywy Siwego, Jurka, Patryka i Olgierda, małolatach buszujących na Maltańskiej czy Sardyńskiej w opowiadaniu „Lato”. Zaśmiałam się pod nosem czytając o krzepkim Profesorze Kruku w historii o tym samym tytule, który potraktował napastnika w tramwaju jednym z tomów zbiorów opowiadań Jarosława Iwaszkiewicza dywagującego wśród kompanów w barze „(…) kto by pomyślał, że prozą można tak sprawy rozwiązać? Przecież gdybym ja miał trzy tomy, bo to trzytomowe to czytelnikowskie wydanie było, to może i ubiłbym chłopa.” Zastanawiającego się również kogo i jaką publikacją w jakim wydaniu można by jeszcze potraktować. Przezabawnie to autor rozpisał. Za to „Pukanie w ramię” mną wstrząsnęło. Wysoki, przygarbiony starszy mężczyzna odpowiadający na pytanie „(…) Dlaczego nosi pan te kartki? Te lakoniczne nieszczęścia w kieszeniach?” I odpowiadający w następujący sposób „– Bo tak trzeba. Bo ciemność, wie pan, puka w ramię…” Czasem śmiech, czasem łza. Historie o różnym natężeniu emocjonalnym i wywołujące różne uczucie. Sołtys potrafi też opowiadać o niełatwych sprawach w sposób wyważony nie skupiając się na samych trudnych przeżyciach, jak chociażby narracja o Ance i jej relacji z Maćkiem w aspekcie jej twarzy w opowiadaniu „Ćwierć”. 

Słowa, z których ułożone są te miniopowiadania płyną, czarują, wzbudzają emocje i silnie poruszają. Czasem jest mrocznie, Sołtys zastosował mnóstwo metafor i symboli. Autor praktycznie o niczym nie mówi wprost, wszystko osnuwa jakąś dziwną tajnością chcąc by czytelnik sam wysnuł wnioski, sam sobie dopowiedział, sam odkrył motywacje i emocje głównych bohaterów. Ich rys psychologiczny nie pojawia się w książce. Paweł Sołtys jako narrator występuje tylko w roli sprawnego obserwatora, a celność jego spostrzeżeń jest bardzo dobra. Takie trochę reportażowe ujęcie, które potrafi skłonić do myślenia. Moim zdaniem opowiedziane historie mają większą wartość niż niejedne obszerne opracowanie opublikowane na polskim rynku czytelniczym, które powiela sprawdzające się techniki i motywy powieści w określonym gatunku. To całkowicie coś innego. Coś głębszego. 

Zwróćcie uwagę na ten tytuł w księgarniach! Koniecznie! 

Moja ocena: 8/10

Mikrotyki” opublikowało WYDAWNICTWO CZARNE.

„Wystarczy być” Jerzy Kosiński

WYSTARCZY BYĆ

  • Autor: JERZY KOSIŃSKI

  • Wydawnictwo:  ALBATROS
  • Liczba stron: 144 
  • Data premiery w tym wydaniu:12.10.2018r.

  • Rok 1 wydania polskiego: 1990r
  • Rok premiery światowej: 1970r

Jerzy Kosiński, tak naprawdę Józef Lewinkopf wyjechał w latach pięćdziesiątych na stypendium do Stanów Zjednoczonych, gdzie pozostał. Dzięki fałszywemu świadectwu chrztu przeżył wojnę w okupowanej Polsce oraz ukończył historię i nauki polityczne na Uniwersytecie Łódzkim. Wykładał na kilku amerykańskich uczelniach: Wesleyan University, Yale i Princeton. 

Wystarczy być” wydana ostatnio przez Wydawnictwo Albatros  to książka, o której przeczytałam dawno temu i postanowiłam ją przeczytać. To subiektywna opinia Polaka, który trafił w dwudziestym wieku do Ameryki, w której życie wtedy wyglądało całkowicie odmiennie od polskiej rzeczywistości. Kosiński nie poradził sobie osobiście z amerykańskim snem. Zmarł śmiercią tragiczną w dniu 3 maja 1991 popełniając samobójstwo, zażywając śmiertelną dawkę barbituranów i nakładając na głowę plastikowy worek. W pożegnalnej notce napisał: Kładę się teraz do snu, na trochę dłużej niż zwykle. Nazwijmy to wiecznością” (Newsweek, 13 maja, 1991) (źródło: lubimyczytac.pl/autor). Ciekawiło mnie czy ja poradzę sobie z jego książką czytaną w upalnym sycylijskim słońcu na czytniku InkBook Polska.  

To krótki paszkwil o amerykańskim śnie sprzed ponad pół wieku napisany z perspektywy młodego mężczyzny zwanego Losem, który został jako niemowlę przygarnięty przez Starszego Człowieka. Jego dotychczasowe życie załamuje się. Po śmierci swego dobroczyńcy Los zostaje przez prawników zmarłego wyrzucony dosłownie na bruk. I na tym bruku potrąca go szofer wiozący żonę Benjamina Randa prezesa zarządu Pierwszej Amerykańskiej Korporacji Finansowej, zwaną E.E. Od tej chwili życie Losa nabiera rozpędu. Wskutek dziwnych zbiegów okoliczności zostaje wzięty za światłego biznesmena, który potrafi zdiagnozować przyczyny i kierunku amerykańskiego krachu finansowego. Dzięki przypadkowej znajomości z prezydentem kraju staje się gwiazdą śmietanki towarzyskiej i zapraszanym gościem do audycji telewizyjnych oraz radiowych. Los. Ogrodnik. Niepiśmienny i nieczytający. 

Od premiery światowej „Wystarczy być” minęło ponad pół wieku. Dla mnie jest to książka ponadczasowa. Czytając nie miałam świadomości czasu, który upłynął do momentu, gdy została wydana po raz pierwszy. Motywy, zachowania, reakcje bohaterów wydały mi się na miejscu i możliwe do wystąpienia. Mimo, że świat się całkowicie zmienił opowieści w stylu Nikosia Dyzmy mogą się zdarzyć.  Nawet teraz ktoś się pojawia w świadomości publicznej, którym się wszyscy zachłystują, zachwycają, a tak naprawdę nie ma nic do zaoferowania. 

To krótka książka o człowieku, o jego namiętnościach, czasem destrukcyjnych. Już od pewnego czasu mam opinię, którą wzmacniają takie kolejne udane przygody z publikacjami, że dobra książka nie musi liczyć co najmniej 300 stron, do czego chyba dążą współcześni wydawcy. Rzadko kiedy publikacje po raz pierwszy wydane w dzisiejszych czasach mają poniżej tej liczby stron. Nie wiem z czego to wynika. „Wystarczy być” to książka, która po spokojnym początku, nostalgicznym opisie pracy ogrodniczej pędzi w kierunku amerykańskiej finansjery i świata polityki. Spotkania z czołowymi politykami, w tym ambasadorem Socjalistycznego Związku Republik Radzieckich czy samym wspomnianym prezydentem, a także próby uwiedzenia przez młodego mężczyznę, czy samą panią domu dzieją się w objętości niewiele ponad stu stron. I wcale nie mam poczucia, że autor coś zaniedbał, o coś nie zadbał. Wręcz przeciwnie. Jerzy Kosiński skonstruował historyjkę o tym jak przypadkowe spotkania, zdarzenia, wypowiedziane, czy źle zrozumiane przez odbiorców lub wręcz dopowiedziane przez nich słowa kreują nieprawdziwe postaci i nieprawdziwe relacje, gdyż oparte na fałszywych przesłankach. Styl jest mocny, męski.  Czasem dosadny i pieprzny. W relacji Losa bardzo prosty, wręcz prostacki. Bardzo dobrze Kosiński ukazał dialogi z Losem. Coś na zasadzie jak gęś z prosięciem. Los o ogrodzie, przyrodzie, opiece nad kwiatami, krzewami, a rozmówcy o wszystkim innym, tylko nie o tym samym. Nie czytałam innych książek autora więc trudno mi ocenić czy ten styl jest jego cechą charakterystyczną. Przy okazji dla porównania sięgnę do innych jego publikacji. Bez wątpienia jednak „Wystarczy być” jest książką refleksyjną pobudzającą do myślenia i by najmniej nie na czasie😉. 

Moja ocena: 8/10

Książka zawitała na polskich półkach księgarskich dzięki WYDAWNICTWU ALBATROS.

„Śmierć pięknych saren” Ota Pavel

ŚMIERĆ PIĘKNYCH SAREN

  • Autor: OTA PAVEL

  • Wydawnictwo:  STARA SZKOŁA

  • Liczba stron: 256 
  • Data premiery w tym wydaniu: 10.10.2021r.

  • Rok 1 wydania polskiego: 1976r
  • Rok premiery światowej: 1971r

@Wydawnictwo Stara Szkoła wydało moją ulubioną czeską serię z czeską dziedziczką amerykańskiego pochodzenia Marią III z Kostki (recenzje dwóch ostatnich tomów znajdziecie tu: „Arystokratka pod ostrzałem miłości Vol. 1” oraz „Arystokratka pod ostrzałem miłości. Vol 2”) autorstwa prawdziwego kasztelana na czeskim zamku Pana Evžena Bočka. Patrząc na publikacje tego wydawnictwa zwróciłam uwagę na książkę Ota Pavla pt. „Śmierć pięknych saren”, która szczęśliwie dla mnie dostępna jest na Legimi, przez co ja mogłam ją przeczytać na moim urlopie na czytniku marki InkBook Polska. To kolejna opinia o książce z gatunku literatury pięknej, do której przeczytania Was szczerze zachęcam. 

Autor swe autobiograficzne fabularyzowane opowieści podzielił na cztery części. W pierwszej zawarł opowiadania, w których główną rolę odegrały historie z życia jego ojca, efektywnego przedwojennego komiwojażera firmy Elektrolux  Leona Poppera mającego na wychowaniu trzech synów, Ota, Hugona i Jerzego. Czeskiego Żyda ożenionego ze złotowłosą chrześcijanką który z zachwytu nad Irmą, żoną prezesa Elektroluxu, Franciszka Karolika zaprzyjaźnił się nawet na krótko ze znanym praskim malarzem Vratislavem Nechlebą. To fragmenty, w których poznajemy rodzinę Popperów. Zachwycamy się smakami i zapachami przedwojennej Pragi. Śledzimy wydarzenia wojenne, również z perspektywy dwóch młodych Popperów, Hugona i Jerzego, którzy zostają wezwani do obozów koncentracyjnych Terezina i Oświęcimia, i którym w ostatni wieczór Popper zaserwował ostatnią porządną ucztę z upolowanej przy pomocy Karola Proszka sarny, co autor pięknie odwzorował w tytułowym opowiadaniu pt. „Śmierć pięknych saren.” Samo życie głównego narratora poznajemy z trzech części nazwanych; „Dzieciństwo’, „Odważny młody mężczyzna” i „Powroty”. Czytelnik śledzi jego losy, jego miłości, jego przygody. Aż do momentu, w którym z bezpośredniej relacji narratora przeczytał:

Potem długo nie jeździłem tak z braćmi na ryby. Horoskop się sprawdził. Zmysły postradałem ja i spędziłem pięć lat w zakładzie dla chorych psychicznie.” – „Śmierć pięknych saren” Ota Pavel. 

O czym autor bardzo osobiście opowiedział w Epilogu. Dzięki temu dowiedziałam się, że Ota Pavel trafił do zakładu w wieku 34 lat. I to właśnie choroba przyczyniła się do powstania tego tomu opowiadań opartych na jego osobistych wspomnieniach.

(…) Ludzie często gadają na łonie natury o bzdurach i durnotach, natomiast przyroda mówiła prostym i jasnym językiem tylko o pięknie, miłości, nienawiści, pożywieniu i śmierci. Tak jakby ktoś wykreślił z niej wszystko co nieistotne.”  – „Śmierć pięknych saren” Ota Pavel.

I dużo o tej przyrodzie w opowiadaniach Pavla jest. O przyrodzie z perspektywy wędkarzy. O nocnym czuwaniu, o cierpliwym czekaniu, o wezbranych wodach. Autor oddaje hołd przyrodzie i temu, że stanowi dla nas źródło pokarmu. Zresztą ryby pojawiają się w opowieściach od początku do końca. Wędkarzem zapalonym był ojciec narratora, który ciągle czekał na złowienie tej największej, tej najważniejsze. I który, jak autor opowiedział w „Złotych węgorzach” złowił jedenaście takich i przyrządził dla swego syna po jednym na każdej kolacji, tylko po to, by odwdzięczyć się synowi za taki sam przysmak z przeszłości. Marzył też o hodowaniu karpi, co mu się nie udało, o czym czytałam w „Najdroższe w Europie Środkowej”. Marzenia te przeniósł na synów, którym udało się co nieco. I złapanie pstrągów. I wyprawa na ryby w wody Bałtyku łodzią podwodną („Na ryby łodzią podwodną”) z polską załogą, w tym z osławionym w wojnie admirałem Romanowskim. I nawet złowienie morskich ryb drapieżnych w Morzu Czarnym w trakcie urlopu z żoną Wierą w Bułgarii („Pelamidy”). Samemu narratorowi udało się zaszczepić łowienie kiełbi, okoni, jesiotrów, czy nawet płotek własnym trzem synom; Jankowi, Piotrkowi i Jurkowi. 

(…) łowienie ryb to tajemnica. Imaginacja. Misterium. Przynęta wpada pod wodę i nic więcej nie widać. Nie widać, co się tam dzieje, jaka jest tam ryba. Całkowicie nieznany świat.” – „Śmierć pięknych saren” Ota Pavel. 

Dużo w opowiadaniach jest realizmu (jest ich łącznie trzydzieści jeden). Narracja pierwszoosobowa wymaga pisania z pespektywy „ja”. Narrator jest więc rów­nież bohaterem opi­sy­wa­nych wy­da­rzeń i z wła­snych do­świad­czeń relacjonuje prze­ży­te historie. Przez cały czas byłam więc bliżej uczuć i myśli narratora. Pozwalało to na większe moje zaangażowanie emocjonalne w opowiadane historie. Choć nie ukrywam, że powtarzający się praktycznie w każdym fragmencie wątek łowienia ryb, zachowań wędkarzy, rodzajów połowów i metod w nim wykorzystywanych mnie nużyły. Wędkarzem nigdy nie byłam i nie będę. W moim otoczeniu też ich nie ma, więc trudno mi odczuwać to samo, co bohaterowie opowieści. 

Proza Ota Pavla jest filozoficzna i opowiada o wielu głębokich przeżyciach. Choć w niejednym miejscu autor pokusił się o przedstawienie opowieści w sposób bardziej stereotypowy. 

(…) Czech obcy gospodarz pozwoli ci spać w łóżku, a rodzina pod Pragą każe spać na sianie. Tak jakby w stolicy i jej okolicach diabeł zmienił serca większości ludzi w kamień.” – „Śmierć pięknych saren” Ota Pavel. 

Przykładem na to jest również opowiadanie „Długi Janek” i historia białego namiotu oraz czterech dorosłych w nim i mały pies. 

Śmierć pięknych saren” Ota Pavla to epitafium na praskie, dobre czasy. To wspomnienie wojny i czasów powojennych. To nagrobek komunistycznej Czechosłowacji z rybami w tle, z walczeniem o siebie, o rodzinę, a także z walką z chorobą psychiatryczną w tle. 

To prawdziwa literatura piękna!

Moja ocena: 8/10

Książkę wydało wydawnictwo Stara Szkoła.

„Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” Jerome K. Jerome

TRZECH PANÓW W ŁÓDCE (NIE LICZĄC PSA)

  • Autor: JEROME K. JEROME

  • Wydawnictwo:  ZYSK I S-KA

  • Cykl: TRZECH PANÓW (tom 1)
  • Liczba stron: 254 
  • Data premiery w tym wydaniu: 22.09.2020r.

  • Rok 1 wydania polskiego: 1956r. 
  • Rok premiery światowej: 1889r. 

Jerome K. Jerome to angielski pisarz, który żył w latach 02.05.1859 – 14.06.1927. Jerome zdobył popularność wydaną w 1889 humorystyczną książką podróżniczą pt. „Trzech panów w łódce (nie licząc psa)„, której kontynuacja znajduje się w drugim tomie cyklu zatytułowanym „Trzech panów na włóczędze”. W 2020 roku  Zysk i S-ka Wydawnictwo wznowiło publikację, o której chciałabym Wam w tym poście opowiedzieć. 

Było nas czterech — Jerzy, William Samuel Harris, ja i Montmorency. Siedzieliśmy w moim pokoju, paliło się i rozmawiało o tym, jak źle jest z nami — źle, rzecz jasna, z punktu widzenia medycyny. Wszyscy czuliśmy się kiepsko i to coraz bardziej nas niepokoiło. Harris miewa takie szalone zawroty głowy, że odchodzi od zmysłów. Jerzy powiada na to, że jemu też czasem kręci się w głowie i nie wie wtedy, co się z nim dzieje. A mnie popsuła się wątroba. Nie może być co do tego żadnej wątpliwości, bo właśnie przeczytałem prospekt patentowanych pigułek na wątrobę…” – „Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” Jerome K. Jerome. 

W trakcie wspólnego spotkania jeden z trzech angielskich gentelmanów, Jerzy stwierdził, że „Nadwerężenie mózgów wywołało ogólną depresję całego systemu nerwowego. Jeśli zmienimy otoczenie i nie będziemy musieli myśleć, szybko odzyskamy równowagę.”  Pozostali miejscy hipochondrycy zgodzili się z jego stwierdzeniem. Wspólnie zdecydowali więc o wybraniu się na rzeczną eskapadę. Musicie wiedzieć, że Montmorency był przeciw. W głosowaniu było jednak trzech do jednego. Montmorency to foksterier.

Sam narrator zresztą diagnozował u siebie choroby czytając encyklopedię zdrowia. Jak sam przyznał „(…) na żółtaczkę cierpiałem niezawodnie od dziecka. Po żółtaczce nie było już w tej encyklopedii żadnej choroby, nic zatem więcej dolegać mi nie mogło”😁. Świetnie autor odwzorował myślenie i zachowania hipochondryków. Ułożył tekst w piękną komiczną opowieść, która podczas czytania przywodziła mi na usta szczery uśmiech. I to wszystko w starym, dobrym stylu. W języku, którego nie znajdziemy we współczesnej literaturze, nawet jeśli wzorowana jest na literaturze sprzed ponad stu lat. Przeczytajcie sami jak można zgrabnie i literacko napisać o jedzeniu kolacji; „Pani Poppets wniosła tacę, przesiedliśmy się do stołu i poigraliśmy ze zrazikami w sosie cebulkowym, a potem z szarlotką.” Prawda? 

Ta komiczna historia składa się z dziewięciu rozdziałów. Na początku każdego z nich Autor zawiera krótki opis wątków, których rozdział będzie dotyczył, typu ; „Ustalenia organizacyjne – Metody pracy Harrisa – Jak starszy wiekiem domator zawiesza obraz-…..”  Książka pisana jest z perspektywy Jerome, jednego z trzech śmiałków, którzy spędzili dziesięć dni wiosłując na Tamizie. Od czasu do czasu zwiedzając przybrzeżne miasteczka. Co ciekawe po zacumowaniu autor uracza czytelników faktami historycznymi, które związane są z danym miejscem. Są to naprawdę świetne smaczki, typu okoliczności randek Henryka VIII z Anne Boleyn, czy zamiłowanie do oberży Elżbiety I. Sama opisana podróż okazała się przygodą dość spokojną, okraszaną licznymi zabawnymi historiami towarzyszy. Opowieści te często były naprawdę farsowe. Mi najbardziej podobała się historia, w której narrator opowiadał jak to jego wujek Podger wiesza obraz angażując przy tym całą rodzinę. I tu okazało się ogromne podobieństwo wujka do samego Harrisa. 

– Nie, ty przyniesiesz papier, ołówek i katalog. George będzie zapisywał, a ja zajmę się resztą.” – „Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” Jerome K. Jerome. 

Bardzo umiejętnie była również przedstawiona scena, w której Harris w trakcie spokojnego wieczoru towarzyskiego śpiewał piosenkę kabaretową. Te gagi sytuacyjne powodowały zaśmiewanie się wręcz do łez. 

Narracja osobista, pierwszoosobowa Jerome’a pozwoliła mi poznać tego młodego człowieka relacjonującego sam pomysł, przygotowanie i wreszcie dziesięciodniową wycieczkę dla zdrowia na tafli Tamizy. Nie tylko z punktu widzenia tego co robił, jak się zachowywał, czy jak reagował w konkretnych sytuacjach, ale także w sposobie tego, jak siebie sam przedstawiał. 

(…) Nic mnie bardziej nie irytuje niż widok ludzi, którzy się obijają, gdy ja pracuję.” – Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” Jerome K. Jerome.

„Nie mam pojęcia, skąd się to we mnie bierze, ale na widok człowieka, który śpi, gdy ja już wstałem, ogarnia mnie zgroza. Czuję się wstrząśnięty, widząc, jak ktoś marnotrawi bezcenne chwile swego życia…” – Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” Jerome K. Jerome. 

A Montmorency no cóż, okazał się jednak mało absorbującym kompanem wycieczki. Choć gdzieniegdzie autor opisywał historie z nim związane lub zwracam uwagę na jego zachowanie. Bardzo zresztą głośne. Co dziwne, ten psiak zawsze znajdywał jakiś fanów. Dla mnie najjaśniejszą sytuacją z pozycji Montmorency’ego była jego niema rozmowa z kotem.

Można na tę powieść patrzeć z perspektywy celu nadrzędnego pisarza, który miał za zadanie napisać prześmiewczą książeczkę. W „Przedmowie do wydania pierwszego” przeczytałam jednak, że „Urok tej książki zasadza się nie tyle na jej stylu literackim czy też użyteczności informacji, jakie zawiera, ile na jej niewolniczej wierności prawdzie. Każda stronica jest sprawozdaniem z autentycznych zdarzeń. Ja owe zdarzenia tylko odpowiednio ubarwiłem…” Można zatem domniemywać, że to planowanie i sama podróż się odbyła w tym konkretnym towarzystwie. Że panowie zwiedzili te określone przybrzeżne miejscowości i nie raz, i nie dwa byli utrapieniem dla parostatków. Można domniemywać, że tylko autor podkoloryzował pewne sytuacje, by dla czytelników czytającym o nich w kolejnych dwóch stuleciach okazywały się zabawne. I nie powiem. Udało się to temu angielskiemu pisarzowi nie najgorzej osiągnąć cel. 

Dla mnie to arcydzieło komizmu relacjonujące pewną rzeczną eskapadę, która zakończyła się przed czasem. Do obowiązkowej lektury!!!

Moja ocena: 8/10

Książkę wydało Wydawnictwo Zysk i S-ka, a w formie elektronicznej możecie ją przeczytać również na czytniku marki InkBook Polska

„Rita” Ewa Popławska

RITA

  • Autorka: EWA POPŁAWSKA
  • Wydawnictwo: PASCAL
  • Liczba stron: 400
  • Data premiery: 3.07.2024r. 

Półtora roku temu przeczytałam „Bezdroża” (recenzja na klik). Historyczną książkę obyczajową Ewa Popławska – strona autorska, którą dobrze odebrałam. Słysząc o premierze z 3 lipca br. pt. „Rita” od Wydawnictwa PASCAL z gorliwością poprosiłam o egzemplarz recenzencki. Na szczęście Wydawca zrobił mi tę przyjemność i obdarował mnie jedną sztuką, za co ogromnie dziękuję. 

Szesnastoletnia Rita Włodarska będąc powojenną sierotą musi stawić czoło wyzwaniom czyhającym na nią w życiu po wojnie. Najpierw dowiaduje się, że jej dom rodzinny w Popielewnem został zajęty przez władczych Potockich z nastoletnim synem – Karolem. Rzeczywistość w Gdańsku pod opieką Jerzego, do którego odesłała ją matka przed śmiercią nie jest kolorowa. Czy Ricie uda się odzyskać swój prawdziwy dom i kim tak naprawdę dla matki Rity był Jerzy? 

To bardzo nostalgiczna obyczajowa opowieść zabierająca czytelnika w powojenne rejony. Autorka wybornie zachowała powojenny klimat i specyfikę tamtych czasów. Praktycznie na każdej stronie czuć w narracji rozczarowanie nową rzeczywistością i trud wojennych przeżyć. Chwilami publikacja wydawała mi się trochę za bardzo ckliwa, tym bardziej, że między Ritą a Karolem powstał mur. Mur z zaskarbionego sobie rodzinnego majątku Rity. Mur, który należało za wszelką cenę zburzyć. Autorka wykorzystała wielowymiarowy, drobiazgowy styl zachowujący wierność socjologiczną i obyczajową przedstawianych w książce realiów. Dzięki temu sprawiła, że publikacja ta jest niezwykle interesująca, nawet jeśli czytelnik nie jest zainteresowany historią. Fabuła, mimo, że dotyczy trudnych spraw została przedstawiona w gatunku książki obyczajowej z elementami romansu. Może więc stanowić przyjemną lekturę na samotny wieczór lub relaks na leżaku. 

To chyba cecha Autorki, że jej przelane na kartki książki słowa dają do myślenia. Podobne wrażenia miałam przy czytaniu poprzedniej lektury zatytułowanej „Bezdroża”. Zwróciłam uwagę i wtedy, i teraz na to tego czym jest miłość, jaki wpływ na nasze życie mają nasze traumy z przeszłości i poczucie patriotyzmu. Powieści Popławskiej nie dają jednak gotowych, jednoznacznych odpowiedzi. Stają się raczej pretekstem do rozważań na te tematy. Do zastanowienia się nad nimi. 

Jeśli lubicie czytać książki obyczajowe to zaplanujcie proszę poznanie „Rity” Ewy Popławskiej. Jej historia zabierze Was w nowe, nieznane dotąd strefy. 

Moja ocena: 7/10

We współpracy recenzenckiej z WYDAWNICTWEM PASCAL.

„Koń. Poradnik opiekuna” Bernadette Faurie, Penny Swift

KOŃ. PORADNIK OPIEKUNA

  • Autorki: BERNADETTE FAURIE, PENNY SWIFT

  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO RM

  • Liczba stron: 192
  • Data premiery: 12.06.2024r. 

Koń. Poradnik opiekuna” autorstwa Bernadette Faurie, Penny Swift otrzymałam od Wydawnictwo RM. Otrzymałam nie przypadkowo😉. Z ochotą przyjęłam podarunek, gdyż moja nastoletnia córka od lat trenuje jeździectwo i uwielbia konie. Temat koni pojawia się więc w naszym domu nie raz i nie dwa. Samo Wydawnictwo istnieje od 1996 roku. Oferuje książki o tematyce poradnikowej. Znajdziecie w jego ofercie poradniki na temat dekoracji wnętrz i rękodzieła, turystyki, a także książki kucharskie i wiele innych, na które warto zawiesić oko. To tego typu publikacje, które pomagają rozwijać różne pasje i kompetencje. Wiele z nich zyskało wśród czytelników popularność i uznanie. Aktualnie Wydawnictwo rozwija się w kierunku książek historycznych. Coś dla fanów czasów dawno minionych. 

W poradniku zawarto podstawowe informacje dotyczące opieki nad koniem. Dowiesz się, jak najlepiej opiekować się wierzchowcem, jak dbać o jego zdrowie i kondycję, dlaczego warto przeprowadzać regularne treningi i jak postępować w nagłych wypadkach.”  – Z opisu Wydawcy. 

To bardzo ładne wydanie w oprawie broszurowej klejowej. We wnętrzu fani koni lub ich rodzice😏 poczytają o historii i ewolucji koni. Zapoznają się z ich opisem i specyfiką w zależności od odmian. Poznają listę ras i jej cechy charakterystyczne. W książce znajdują się piękne edukacyjne zdjęcia. Przykładowo można zobaczyć jakie umieszczenie kryje się pod nazwą „kary”, „skarogniady”, „gniady”  czy „srokuta”. Wstyd się przyznać, ale ja trafiałam tylko w kolor zawsze na „kasztana” i „siwego”.  Do tego będą mogli prześledzić jaki jest lub byłby idealny dom dla tego zwierzęcia, by było w nim komfortowo i by koń mógł się rozwijać zgodnie z życzeniem jego opiekuna. W książce znajdują się również rady związane z prawidłowym żywieniem i pielęgnacją koni. Można nauczyć się na przykład jak zapleść koniowi ogon. 

Poradnik zdobią przepiękne zdjęcia, obrazki które pomagają zrozumieć treść, dzięki temu staje się bardziej przyjemna w odbiorze. Jest bardzo rzetelnie podzielona na tematyczne rozdziały, które obfitują w treść edukacyjną. Długość książki też jest odpowiednia. Temat wyczerpany w treści, nie wydłużony na siłę tylko po to by poradnik przekroczył 300 stron😁. To zarówno mi, jak i mojej Córce – fance koni, bardzo się podobało.  Treść jest adekwatnie rozłożona na stronie, zresztą publikację charakteryzuje oprócz dobrej jakości zdjęć również ładna i wyraźna czcionka. 

Lubicie konie? Nawet jeśli niekoniecznie spodoba Wam się ta publikacja. Zerknijcie na nią. 

Moja ocena: 8/10

We współpracy z Wydawnictwem RM. 

„Polowanie na fortunę Rosewoodów” Mackenzie Reed

POLOWANIE NA FORTUNĘ ROSEWOODÓW

  • Autorka: MACKENZIE REED
  • Wydawnictwo: We need YA
  • Liczba stron: 384
  • Data premiery światowej: 31.10.2023r
  • Data premiery: 10.04.2024r. 

Wydawnictwo We need YA zachwyciło mnie okładką do książki zatytułowanej „Polowanie na fortunę Rosewoodów” autorstwa Mackenzie Reed. Taka soczysta czerwień na ciemnym tle zasługuje na uwagę. Mimo, że treść publikacji nie do końca pasuje do kobiety, która już tych osiemnastek miała kilka za sobą😏. Jak napisałam jednak w zapowiedzi, lubię sięgać po literaturę dla młodszych też po to, by rozmawiać o tych książkach z moją nastoletnią córką. Dla mnie rozmowy o książkach z moimi dziećmi są po prostu bezcenne. 

Z rze­czy, które można usły­szeć o mo­jej rodzinie, ta jedna jest prawdą – do­sko­nale wiemy, jak urzą­dzić do­brą im­prezę.”- „Polowanie na fortunę Rosewoodów” Mackenzie Reed.

A sezon rozpoczyna się w dniu urodzin babci głównej bohaterki, tj. 15 czerwca, „(…) znany też jako ofi­cjalne roz­po­czę­cie lata, czyli se­zonu im­prez Ro­se­wo­odów.” Tylko niestety sezon ten zostanie w pamięci następczyni rodu do końca życia. Babcia bowiem umiera, a świat jej wnuczki Lily wywraca się do góry nogami. Ponadto okazuje się, że rodowa fortuna zaginęła w nieznanych okolicznościach i nic z niej nie zostało. Lily zaczyna poszukiwać sensu życia po śmierci najbliższej osoby przy okazji próbując dowiedzieć się, co się stało z rodzinnym majątkiem. 

Ważna dla mnie bardzo była opinia mojej Córki, z którą mogę wymieniać się lekturami dedykowanymi dla jej grupy rówieśniczej. Cytując ją wprost muszę napisać, że „Jest to ciekawa i wciągająca książka, pełna zagadek. O przyjaźni, miłości oraz rodzinie. A także o sekretach, które ona skrywa. Moim zdaniem jest to bardzo dobra książka warta przeczytania, szczególnie jeśli ktoś lubi plot twisty, bo na końcu książki jest jeden mocny. Książkę bardzo polecam. Nie jest to taka typowa młodzieżówka. Książka jest o sekretach i zagadkach w rodzinie, ale inne wątki (np. przyjaźń, miłość) są tam bardzo dobrze wplecione…” 

Przyznam, że popieram opinię Mai. Dla mnie publikacja jest idealna dla młodego czytelnika, chociaż i ja się przy niej nie nudziłam. Dobrze się ją czyta. Rozdziały są uzupełnione podtytułami z czasem akcji, np. „SOBOTA, 15 CZERWCA, 19.52”. Pisana jest w pierwszej osobie. Narratorką jest Lily Ro­se­wood, która w tym roku miała być przy­go­to­wy­wana przez seniorkę rodu do roli pre­ze­ski za­rządu Ro­se­wood Inc. Lily jest dobrą narratorką, rozważną, systematycznie odkrywającą rodzinne tajemnice, o których istnieniu nie miała pojęcia. Mimo młodego wieku nadaje komunikaty w sposób bardzo dojrzały. Nie jest młodą rozdygotaną trzpiotką, rozchwianą emocjonalnie nastolatką. Możliwe, że dlatego książkę czytało mi się całkiem przyjemnie. Sam język i tempo akcji są adekwatne do gatunku książki. Książka nie nudzi, nie nuży, nie dłuży się. A jak wiadomo młodemu czytelnikowi zależy na czasie. 

Naprawdę do bardzo dobra lektura dla młodego czytelnika i nie tylko. Także dla tych, co chcą przypomnieć sobie młode lata, gdy często nam się wydawało coś tylko czarno – białe. Bynajmniej nie w odcieniach szarości. 

Moja ocena: 7/10

We współpracy recenzenckiej z Wydawnictwem We need YA. 

„Noc poślubna” Przemysław Borkowski

NOC POŚLUBNA

Przemysław Borkowski kryminalnie udowadnia swym fanom, że jest człowiekiem renesansu (Autora jak nie z książek to kojarzycie na pewno z Kabaretu Moralnego Niepokoju😏). Mi podoba się w obu znanych mi rolach. Po serii książek z Zygmuntem Rozłuckim („Zakładnik”, „Niedobry pasterz” i „Widowisko”) zaczęłam zaczytywać się w serii z prokurator Gabrielą Seredyńską („Rytuał łowcy”, „Śmierć nie ucieknie”, „Wieża strachu” i „Diabelski krąg”). 17 lipca br. premierę miała najnowsza publikacja Autora wydana przez Czwarta Strona Kryminału zatytułowana „Noc poślubiona” i to nie ze znaną mi prokurator w roli głównej. 

Pierwszy właściciel i budowniczy zginął przypadkową i dość makabryczną śmiercią na terenie pałacu, jego żona po nieudanej próbie samobójczej trafiła do szpitala psychiatrycznego w Otwocku, gdzie wiele lat potem została zamordowana w czasie wojny przez Niemców, syn powiesił się w lesie okalającym posesję. Wkrótce tereny wokół popadającego w coraz większą ruinę pałacu zyskały sławę lasu samobójców. Ludzie przyjeżdżali tu specjalnie nawet z dalszych okolic, aby odebrać sobie życie. W czasie wojny Niemcy dokonywali tutaj egzekucji partyzantów i pomagającej im ludności cywilnej. Po upadku komunizmu okolice te upatrzyła sobie warszawska zorganizowana przestępczość. Zamordowano tu i pochowano wielu ludzi. Większości grobów do dziś nie odnaleziono.” – „Noc poślubna” Przemysław Borkowski.

Właśnie to miejsce Justyna i Kamil wybrali na miejsce swego wesela. Zdecydowali, a raczej Kamil zdecydował o hotelu w okolicy lasu wisielców niedaleko Zakroczymia. „Wśród okolicznej ludności tereny te cieszyły się złą sławą” donosi miejscowy portal. W tym najważniejszym dla nich dniu nic nie idzie zgodnie z planem. Po przyjeździe do hotelu błękitnym, zabytkowym mercedesem przyozdobionym szarfami i kwiatami przyklejonymi do maski, nie zostali przywitani przez obsługę. Jak zrelacjonował im menedżer „(…) korki wysiadły, a kiedy je z powrotem włączyliśmy, okazało się, że klimatyzacja nie działa”. Dodatkowo „(…) Powietrze stało. Czuć było zbliżającą się burzę.” Kamil od swego dopiero co poznanego teścia, Stefana Kaweckiego usłyszał „-Z wyglądu pizda, ale wszyscy teraz tak wyglądają…”. Część gości nie potrafiła zaakceptować ślubu jednostronnego, a jego nowo poznany teść wydaje się znać jego ojca Andrzeja Rychniewicza.  A później… Później było coraz gorzej. 

Fabuła zawarta została w kolejno ponumerowanych rozdziałach. Narracja jest trzecioosobowa, więc możemy poczuć się jak milczący świadek rozgrywających się wydarzeń, które odebrałam jako bardzo mroczne. Chyba najmroczniejsze z dotychczasowych publikacji Autora. 

Gdybym miała jednym zdaniem skwitować przeczytaną książkę to napisałabym; Tajemnica z przeszłości, zaskakujące zwroty akcji i niespodziewane zakończenie. To bardzo dobry thriller, ciekawy, skonstruowany z cieni przeszłości. Książkę bardzo dobrze mi się czytało. Styl Borowskiego jest zwięzły, treściwy. Tempo akcji jest całkiem znośne, choć chwilami niektóre wątki mi się dłużyły. Ciekawa pozycja dla tych, co uwielbiają odkrywać to, co chowamy przed innymi bardzo skrzętnie, co ukrywamy zapamiętale, co udajemy, że nigdy w przeszłości się nie wydarzyło.

Miłej lektury! Zacznijcie czytać🙂! 

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA.

Recenzja premierowa: „Zakończeniem jest Zakopane” Marta Matyszczak

ZAKOŃCZENIEM JEST ZAKOPANE

  • Autorka: MARTA MATYSZCZAK
  • Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE
  • Seria: KRYMINAŁ POD PSEM. TOM 12
  • Liczba stron: 304
  • Data premiery: 14.08.2024r. 

I serię „Zbrodnie na podsłuchu” i cykl „Kryminał z pazurem”(„Mamy morderstwo w Mikołajkach” „Taka tragedia w Tałtach” oraz „Krwawa kąpiel nad Krutynią”) autorstwa Marta Matyszczak czytam z zaangażowaniem. Wszystko jednak zaczęło się od serii „Kryminał pod psem”, której dwunasty (podobno ostatni !!!) tom zatytułowany „Zakończeniem jest Zakopane” ma dziś premierę (o poprzednich tomach przeczytacie tutaj: „Noc na blokowisku” , „Sopot w trzech aktach”, Cieszyn prowadzi śledztwo”). Urzekł mnie Gucio, którego pierwowzór mieszkał z Matyszczakami jakiś czas i który w realu również został adoptowany z chorzowskiego schroniska dla bezdomnych zwierząt. Wielka szkoda, że Wydawnictwo Dolnośląskie żegna dwunastym tomem wiernych fanów Gucia z tą serią.  Mam nadzieję, że Wydawca szybko zmieni zdanie i Pani Marta będzie mogła kontynuować ten udany cykl. Tym bardziej, że Różyczka Solańska de domo Kwiatkowska otrzymała od Autorki całkiem nowy, nieograniczony potencjał😏. 

W zabytkowej zakopiańskiej willi w wyniku pożaru ginie nieznany człowiek. Dla miejscowej policji na czele z komisarz Michaliną Falk to oczywisty nieszczęśliwy wypadek. Właściciel sąsiadującego z willą luksusowego hotelu Forget-Me-Not ma pewne obawy. Wujek komisarz Piotr Falk do ich rozwiania zatrudnia przebywającego w Tatrach Szymona Solańskiego. Czy uda się Solańskim wspieranym nietuzinkowym zmysłem detektywistycznym kundelka Gucia rozwikłać kolejną zagadkę?

Ten tom czytałam z ogromnym zaangażowaniem wiedząc, że to ostatnia część serii. Nie ukrywam, że serię „Kryminał pod psem” lubię najbardziej. Zaczęło się od polecajki od mej Przyjaciółki siedem lat temu, kiedy to nabyła w ramach bazarku w chorzowskim Schronisku przekazując dobrowolny datek na rzecz ich działalności pierwszy tom „Tajemnicza śmierć Marianny Biel” z dedykacją Autorki. Podoba mi się w tym cyklu i wykreowane wyraziście postaci głównych bohaterów; Róży i Szymona, i narracja Gucia, która mi się w ogóle nie znudziła. Tak jak w cyklu „Kryminał z pazurem” doceniam narrację Burbura, której nikt nie jest w stanie podrobić😁. Po siedmiu latach czytania serii trudno się z nią żegnać. Mam więc nadzieję, że to tylko na chwilkę. 

Wracając jednak do fabuły to Marta Matyszczak umiejętnie kontynuuje początkowy zamysł. W „Zakończeniu jest Zakopane” mamy wszystko, do czego nas przyzwyczaiła. I zabawne gagi sytuacyjne. I krnąbrną, odważną Różę, która dla mnie jest wyjątkowo udaną postacią kobiecą, całkowicie nieszablonową w swej prostocie, otwartości i bezkompromisowości. I oczywiście zakochanego, choć wstrzemięźliwego w okazywaniu uczuć, wreszcie jej małżonka Solańskiego. Jest wspomniany wcześniej Gucio, no i narracja Śpiącego Rycerza, który wszystko obserwuje z wysoka, chociaż nie można powiedzieć, że widzi więcej. Jest i oczywiście sporo tematów, które poruszane są w społeczności, w tym dyskusji internetowej. Pani Marta porusza temat patodeweloperki i relacji przedsiębiorców z lokalnymi politykami w tych działaniach. Obnaża lokalnych przedsiębiorców oferujących turystom menu przygotowane specjalnie dla nich z wyższymi cenami niż dla lokalnych mieszkańców. A także opisuje niewłaściwe zachowania w trakcie wspinaczki górskiej, jak przykładowo nieodpowiednie obuwie. Wiele poświęcono ochronie zwierząt, oczywiście z perspektywy koni ciągnących przepełnione wozy nad Morskie Oko. Zresztą Matyszczak zawarła w książce prawdziwych bohatrów z Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt; Konrada i Eryka, o których wspomniała na wczorajszym spotkaniu przedpremierowym w Księgarnia Dopełniacz w Chorzowie i dostępnym na  Marta czyta. Tak efektywnie wspominała, że faktycznie przeglądnęłam społeczności sprawdzając jaką dobrą robotę Panowie wykonują. To nie jedyne prawdziwe postaci w książce, oczywiście nie licząc Gucia. Pojawił się w niej również warszawski prywatny detektyw Pan Krzysztof Matyszczak, w Posłowiu przeczytałam, że zbieżność nazwisk przypadkowa. Jak Autorka wspomniała na dostępnym w sieci spotkaniu przedpremierowym, osobiście jej znany ze spotkania autorskiego w Stolicy. Możliwe, że na takim spotkaniu i ja się z nim minęłam. Autorka udowadnia, że poważne, ważne tematy można przedstawić we właściwy sposób nawet w książce z gatunku komedii kryminalnej. Rewelacja!!! 

Książka składa się z Prologu, Epilogu i dziewięciu zatytułowanych rozdziałów. Jak przeczytałam w przypisie na piętnastej stronie „Wszystkie cytaty zawarte w tytułach pochodzą z tekstów księdza Józefa Tischnera.”. Narracja Gucia i Śpiącego Rycerza jest pierwszoosobowa co pozwala wczuć się w opowieść w stylu narratora. Pozostałe fragmenty, prowadzone śledztwo, zwiedzanie okolic, poczynania Rózi relacjonowane są z poziomu narratora trzecioosobowego, gdzie narrator jest odizolowany od bohaterów. Opisuje przygodę z zewnątrz znając myśli i przekonania wszystkich postaci. Taka narracja pozwala na zrozumienie całej fabuły i relacji między bohaterami, a relacji w tym tomie, jak zresztą we wszystkich poprzednich jest sporo. Pojawia się i Potomek – Chojarska, której imię wreszcie poznałam na końcu😊. W dwunastym tomie!!! Wyobrażacie sobie. Pojawia się i Adolfik, jej umiłowany. Jest nawet Olek Szpon, od którego Róża nie potrafi się wyzwolić. No i oczywiście Buchtowa przygotowująca najlepsze śląskie kluski. Oprócz stałego kanonu postaci w książce pojawiają się miejscowi, którzy umierają lub są podejrzani o śmierć tych poprzednich. A wszystko to naprzemiennie okraszone gwarą śląską lub podhalańską, którą Róża traktuje jako seplenienie. 

Język Marty Matysaczak jest specyficzny. Autorka od początku używa kreatywnych sformułowań, łączeń słów, których zwykle nie stosujemy. Dzięki temu książka jest napisana w gatunku komedii kryminalnej od początku do końca.  Nie wiem tylko co Autorka miała na myśli w zdaniu ze strony 210. Pomożecie?

– Mnie się nie śpieszy – zapewnił go detektyw i śledził wzorkiem poczynania żony.” „Zakończeniem jest Zakopane” Marta Matyszczak.

Znając serię Pani Marty detektyw mógł i „śledzić wzrokiem” jak i „śledzić wzorkiem”. Na dwoje babka wróżyła😁. Może Pani Marta Matyszczak mi pomoże. 

To dobry tom czytany z nostalgią, bo podobno ostatni. Polecam Wam szczerze całą serię. Jest idealna na relaks, na odpoczynek, na chwile, w którym potrzebujcie by Wasz mózg się zresetował. Książki z cyklu „Kryminał pod psem”czytały się same. Zawsze byłam zaskoczona, że już koniec. 

Jeśli nie znacie serii, a uwielbiacie psy to koniecznie książki Marty Matyszczak są dla Was. Czytajcie!!!

Książka „Zakończeniem jest Zakopane” jest dostępna od dziś na księgarskich półkach. Ja swoją zakupiłam osobiście i uważam, że to były dobrze wydane pieniądze. 

Moja ocena: 8/10