„Agnes Sharp i morderstwo w Sunset Hall” Leonie Swann

AGNES SHARP I MORDERSTWO W SUNSET HALL

  • Autorka: LEONIE SWANN
  • Wydawnictwo: GRUPA WYDAWNICZA RELACJA
  • Cykl: ŚLEDZTWA AGNES SHARP (tom 1)
  • Liczba stron: 432 
  • Data premiery:13.11.2024
  • Data premiery światowej: 25.05.2020

13 listopada br. premierę miała książka „Agnes Sharp i morderstwo w Sunset Hall” autorstwa Leonie Swann wydana nakładem Wydawnictwo Relacja. To pierwszy tom serii o emerytowanej śledczej, która założyła w swym rodzimym domu wspólnotę mieszkaniową, do której zaprasza innych pensjonariuszy; żółwicę Hettie, psa Brexita, Marszałka, Edwinę, Winston najświeższy narybek Charlie czy Bernadette. 

(…) szczupła, przywiędła dama w czerni, trochę przypominająca suszoną rybę, ale też prawie elegancka, w ładnej bluzce, z dziwaczną fryzurą i zaskakująco czerwonymi, trochę nieregularnymi ustami. Jej oczy spoglądały czujnie, a nawet całkiem energicznie spod opadających powiek…” –Agnes Sharp i morderstwo w Sunset Hall” Leonie Swann. 

A wszystko zaczęło się od śmierci strzałem z broni palnej jednej z mieszkanek Sunset Hall, Lillith. Miejscowi policjanci zaczynają zastanawiać się czy brawurowi domownicy nie mają z jej śmiercią czegoś wspólnego. Choć to dochodzenie rozpoczynają z opóźnieniem. Okazuje się, że przed Lillith zmarła sąsiadka Sunset Hall, jedna z bliźniaczek, Mildred Puck, którą ktoś zabił na własnej werandzie. Zarówno Agnes mająca doświadczenie śledcze, jak i Edwina pracująca kiedyś w służbach specjalnych ochoczo uczestniczą w dochodzeniu. Z ukrycia. Po kryjomu. Próbując przy swych problemach z pamięcią dojść do jakichkolwiek wniosków. 

Siedemdziesiąt osiem lat tyle ma tytułowa Agnes Sharp, choć chwilami wydawać by się mogło, że zdecydowanie więcej😏. Autorka w jej postać, podobnie jak w postaci innych bohaterów wplotła wiele zabawnych historii. Powracający wątek dotyczył trzecich zębów, które często pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach. Moim ulubionym była skorupa Hettie. Bardzo podobał mi się aspekt utraty koncentracji, pamięci wśród domowników, które idealnie się sprawdziły w opowieści o prowadzonym śledztwie.  Na uwagę zasługuje opis zdarzeń ze strony 394, który związany jest z Edwiną tropiącą z psem Brexitem porywacza z Hettie pod pachą, która „wędrowała po lesie w kierunku Sunset Hall, dziwnie niezadowolona z siebie i ze świata. Czegoś chciała. Czegoś ważnego. (…) Ale co jej pozostało, jeśli po prostu nie potrafiła sobie przypomnieć tej cholernej misji?…” Bardzo umiejętnie autorka wykorzystała temat zaburzeń z pamięcią wśród pensjonariuszy w trakcie prowadzonego śledztwa. Dzięki temu okoliczności pewnych zdarzeń nie podążały w naturalnym kierunku. 

Książka podzielona jest na zatytułowane rozdziały. Jest ich łącznie dwadzieścia pięć. Na samym końcu znajduje się Epilog, w którym Swann opisała sposób na zimowanie żółwi, o którym dotychczas nie słyszałam. W „Uwagach od autorki” obnażyła kwestię posiadania żółwia, który jako zwierzę domowe nie powinno być wyłącznie zachcianką, zresztą jak inne zwierzęta. Doceniam ją dodatkowo za ten apel. Narracja jest trzecioosobowa, w wielu miejscach pisana z perspektywy różnych bohaterów. Rozdziały są krótkie i trochę przeszkadzało mi, że fragmenty, w których akcja dzieje się wokół jednej postaci nie są oddzielone od siebie. Łapałam się, że przeskakując z wydarzeń, w których główną rolę odgrywa Agnes do czynności śledczych wykonywanych przez Edwinę czy Marszałka trochę się gubiłam w wątku głównym. Tym bardziej, że autorka stosowała narrację naprzemienną. Jedną dłuższą historię z udziałem konkretnej persony przeplatała kilkukrotnie innymi wydarzeniami. Trudno było mi utrzymać pamięć bohatera, nastrój danego fragmentu czy opis scenografii. Uproszczenie prowadzonej narracji może wyszłoby tej publikacji na dobre. 

3 września br. miała światową premierę druga część cyklu. Tytuł w języku oryginalnym brzmi „Agnes Sharp and the Trip of a Lifetime”. Ciekawa jestem, kiedy Grupa Wydawnicza Relacja da radę wydać ją u nas lokalnie. Co do wydania to „Agnes Sharp i morderstwo w Sunset Hall” ma bardzo ciekawą okładkę. Długo się jej przypatrywałam. Odzwierciedla wiele aspektów opowieści. I wartkich seniorów, i żółwicę, i nawet psa Brexita, o którym sporo było w powieści. Musicie pamiętać, że w momencie, gdy pisana była ta historia Brexit był już postanowiony, ale jeszcze nie ziścił się (Wielka Brytania formalnie przestała być członkiem Unii Europejskiej w 2021 roku). Kryminał ma okładkę ze skrzydełkami i niepokojąco cienką gramaturę stron. Jak jedwab. Do kartkowania podchodziłam z ogromną ostrożnością. Niszczenia książek nie cierpię chyba najbardziej na świecie🙄. 

Historie. Zawsze chodzi o historie. Całe życie składa się z historii…” –Agnes Sharp i morderstwo w Sunset Hall” Leonie Swann.

Fabuła trochę się skomplikowała, mimo, że to przyjemny kryminał (gatunek: „cosy crome” lub jak gdzieś przeczytałam „cosy mistery”). Finalnie okazało się, że zmarłych w całej powieści było znacznie więcej. Pojawił się wątek Olive, wujka Normana, Theresa z domu spokojnej starości Lipowego Zakątka, Titusa Coldwella i Alice, bliźniaczki Agnes. Coś tych sióstr bliźniaczych sporo jak na tak małą społeczność…. Choć najbardziej niepokojącym i zaskakującym okazał się kryminalny wątek związany ze zmarłą w swym ukochanym ogrodzie Lillith, jednej ze współlokatorek tego tętniącego życiem domu. 

Mam nadzieję, że zaciekawiłam Was wystarczająco, byście chcieli dowiedzieć się w jakich okolicznościach i dlaczego zmarła Lillith, która uwielbiała swój ogród. 

Moja ocena: 7/10

We współpracy z Grupą Wydawniczą Relacja. 

„Biała elegia” Han Kang

BIAŁA ELEGIA

  • Autorka: HAN KANG
  • Wydawnictwo: W.A.B.
  • Liczba stron: 144
  • Data premiery w tym wydaniu : 26.01.2022
  • Data premiery światowej.: 25.05.2016

Mam taką tradycję, że jeśli laureatem literackiej nagrody Nobla zostaje autor/utwór, którego nie znam, muszę to szybko nadrobić😏. Tak było i z Han Kang, która triumfowała w tym roku. Nie czytałam żadnej z publikacji wydanych w Polsce tej południowokoreańskiej Noblistki. Nie zostało mi nic innego jak poznać jej książki wznowione po nagrodzie przez  Wydawnictwo W.A.B. Na pierwszy ogień poszła „Biała elegia”, która światową premierę miała w 2016 roku. Nie mogłam zacząć inaczej😉. Książka w większości pisana była w Warszawie (dwie pierwsze części), w trakcie półrocznego pobytu autorki z synem na zaproszenie Wydawcy. Warszawa w niej jest. Jest i biały kaftanik, który stał się inspiracją do napisania tej poetyckiej publikacji. 

„Błagam, nie umieraj”. Minęła kolejna godzina i dziecko umarło. Matka leżała na boku, tuląc do piersi zwłoki, które stawały się coraz zimniejsze. Już nie płakała.” – Biała elegia” Han Kang.

To historia kobiety, która przez pewien czas zamieszkuje w obcym, polskim mieście. Bohaterka wspomina rodzinną historię związaną z przyjściem na świat w niecodziennych okolicznościach jej starszej siostry, która żyła tylko dwie godziny. Próbuje rozliczyć swych rodziców z tej traumy. Próbuje się sama w niej odnaleźć i swego młodszego brata. 

W reedycji utworu Han Kang zamieściła słowo „Od autorki” . Bardzo się cieszę, że jednak Kang zmieniła zdanie i przybliżyła czytelnikom okoliczności tej wyjątkowej, praktycznie autobiograficznej książki. 

W ten sposób upłynął mi pierwszy miesiąc przeznaczony na adaptację, a wówczas odnalazłam w sobie wewnętrzny spokój, którego bardzo mi brakowało., gdy mieszkałam w Seulu. Spacery, ciągłe spacery – kiedy patrzę wstecz, wydaje mi się, że właśnie na spacerowaniu spędziłam w Warszawie większość czasu.” – Biała elegia” Han Kang.

Powieść nie jest obszerna. Narracja pisana w pierwszej osobie jest bardzo poetycka, płynna, subtelna i kobieca. Momentami bardzo głęboka. Utwór jest jakby poezją pisaną prozą, ale w bardzo przystępny sposób. Bynajmniej nie tylko dla fanów wierszy😁. Podoba mi się również sama publikacja. Czcionka jest sporej wielkości, strony o grubszej gramaturze, a niektóre fragmenty wzbogacają zdjęcia z inscenizacji artystycznych nawiązujących do podjętego tematu. Konstrukcja jest również bardzo przystępna. Książka składa się z krótkich, zatytułowanych rozdziałów. Jakby myśli, rozważań zestawionych w trzy części. Każda część ma myśl przewodnią i swój tytuł nawiązujący do niej.

Wydaje mi się, że kolejne wznowione publikacje tej autorki mogą być tylko lepsze. Mnie zachwyciła w tej; niespieszność i bezpośredność narracji, poetycki język i osobisty charakter. To ciekawa literatura piękna. Inna od ostatnio czytanych. Dlatego ją doceniłam! 

Moja ocena: 8/10

Książkę w II wydaniu wznowiło WYDAWNICTWO WAB.

„Kornik” Layla Martínez

KORNIK

  • Autorka: LAYLA MARTÍNEZ
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 128
  • Data premiery : 15.02.2024
  • Data premiery światowej: 2.11. 2021

Debiutancka książka „Kornik” autorstwa hiszpańskiej redaktorki i aktualnie pisarki wydana została przez Wydawnictwo Bo.wiem należące do  Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego  w ramach rewelacyjne „Serii z żurawiem”. I jak to przy okazji tej serii nie mogę nie pochylić się nad okładką projektu Małgorzaty Flis. Idealnie oddaje demoniczny charakter powieści, w której centralne miejsce zajmuje babka i wnuczka. A echem odbija się postać córki babki i matki wnuczki😏. 

(…) Cała ta gadka, że dziecko samo wyszło na ulicę i nikt go już potem nie widział. Nie wierzcie w nic, co powiedziała. Udaje taką, co to nie skrzywdziłaby nawet muchy, a idioci wierzą w każde jej słowo. Posłuchajcie mnie, bo wiem, co ma w środku, mówiłam już. Wiem, co ludzie mają w środku. (…) Wiem, kiedy ludzie kłamią, kiedy pragną czegoś, czego nie powinni, kiedy zazdroszczą i zawiszczą nawet własnym dzieciom i rodzeństwu. Widzę cienie, które w sobie noszą.” – Kornik” Layla Martínez. 

Co byście zrobili, gdybyście się dowiedzieli z rodzinnej historii, że Wasz dziadek czy pradziadek żył w kobiecej niedoli? Co byście pomyśleli? 

Z takim dylematem musiała się zmierzyć sama Layla Martínez, która dzięki opowieściom jej babci dotknęła historii nietuzinkowej swych przodków. Historii, która została opowiedziana w „Korniku”. Bo to nie tylko historia dwóch kobiet, choć narracja jest naprzemienna, raz pisana z perspektywy babki, raz wnuczki. To historia złożona. Historia domu, w którym zadziały się złe, niesprzyjające wydarzenia. Domu trawiącego przez nieszczęścia, przez wspomnienia, przez jestestwa, które kiedyś w nim zamieszkały, a którymi on teraz oddycha, we wspomnieniach. To opis rodziny, z jej przywarami, trudnymi relacjami. To nie historia zaginionego dziecka pilnowanego przez wnuczkę. To historia starych niewyleczonych ran. Wzajemnego niezrozumienia. 

(…) Wszyscy wiedzą, że nieszczęście się przykleja, a nikt go u siebie nie chce. Jeszcze się przylepi do ciebie i będziesz musiał kombinować, jak się go pozbyć.” – Kornik” Layla Martínez. 

Najmniej ważna w powieści jest fabuła, chociaż Martínez opowieść o jej rodzinie wplotła w bieżące wydarzenia, które dzieją się w rodzinnej wsi, gdy opiekująca się dzieckiem Jarabo, miejscowych bogaczy wnuczka zostaje oskarżona o jego uprowadzenie czy nawet morderstwo. Najważniejsza jest narracja, która jest swoistego rodzaju głównym bohaterem powieści. Bo to właśnie z tej narracji (raz babki, raz wnuczki) czytelnik dowiaduje się o losach, które wystąpiły w rodzinie. O biedzie. Ogromnej, nie do wyobrażenia. O ojcu babki, który czerpał zyski z nierządu. O tych nieszczęsnych kobietach. O wojnie domowej, które odebrała babce dzieciństwo, bezpowrotnie. O służących wyzyskiwanych przez swych pracodawców. Też o nieszczęśliwej miłości (mąż babki, mąż Emilii, czy niedoszli mężowie matki wnuczki). To narracja nadaje sens powieści. Choć podjęte w niej tematy są niezwykle trudne. Opisują różne skomplikowane wątki. Jak sieroctwo. Jak skomplikowana relacja matki z córką, babki z wnuczką. Zresztą babka mówi o niej „wnuczka”, a ona mówi o swej babci „babka” lub „stara”. W wielu miejscach z tej narracji wyziera nienawiść i to w wielu płaszczyznach. Możliwe, że dlatego mi dość trudno się czytało tę lekturę. 

Wątek duchowości, zabobonów był mi całkiem zbędny. Uważam, że niejednokrotnie skomplikował i tak trudną opowieść. Zarówno babka, jak i wnuczka wierzyły w obecność tych „trzecich” w domu, które go trawią i trawiły jak tytułowy kornik, aż cały trząsł się w fasadach. Trudno było mi się ustosunkować, czy to oznaki obłędu obu narratorek, czy oniryzm, który jakoś do mnie nie przemówił. 

Narracja sama w sobie nie jest skomplikowana, mimo trudnej i wielowątkowej treści. Łącznie powieść mieści sobie dziesięć rozdziałów. Jak już wspomniałam w kolejnych rozdziałach raz opowiada historię babka, raz ze swej perspektywy relacjonuje wnuczka. Robi to jednak w tak niecodzienny i starodawny sposób, że w momentach, gdy wspomina o telefonie komórkowym nie mogę uwierzyć, że nie żyła pięćdziesiąt lat temu. Za mała jak dla mnie różnica jest między narracją babki a wnuczki. Nie widać kompletnie różnicy wieku, która powinna być spora. Tym bardziej, że babka obrazowana jest jako staruszka mająca problemy z chodzeniem. 

Dla mnie to bardziej stadium samotności. Ogromnej samotności. Stadium niespełnionych miłości i niedokończonych żyć. Bo obie niby żyją obok siebie, a jakby były już duchami… 

Moja ocena: 6/10

Książkę wydało Wydawnictwo Bo.wiem.

„Kobieta w Fioletowej Spódnicy” Natsuko Imamura

KOBIETA W FIOLETOWEJ SPÓDNICY

  • Autorka: NATSUKO IMAMURA
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 144
  • Data premiery :15.10.2021
  • Data premiery światowej: 1.06. 2019

Z notki biograficznej na stronie Wydawcy https://wuj.pl/autor/imamura-natsuko  dowiedziałam się, że Natsuko Imamura „(ur.1980 w Hiroszimie) jest japońską pisarką, laureatką wielu nagród literackich, takich jak Nagroda im. Osamu Dazaia (2010, za opowiadanie Pikunikku) i Nagroda Literacka Noma (2017, za książkę Hoshi no ko) przyznawana autorom wkraczającym na rynek literacki. W roku 2019 książka Kobieta w fioletowej spódnicy przyniosła jej najbardziej prestiżowy japoński laur literacki – Nagrodę im. Akutagawy. Obecnie mieszka w Osace. Tak jak bohaterka Kobiety w fioletowej spódnicy pracowała jako hotelowa pokojówka”.

Kobieta w Fioletowej Spódnicy” to krótka publikacja, która dotyka tematu samotności i obsesji na punkcie drugiego człowieka. Ale robi to w bardzo subtelny sposób. Powieść wydało Bo.wiem należące do  Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ja oczywiście wybrałam tę książkę z półki z powodu…. Tak, tak. Ci co czytają moje recenzje to wiedzą🤪. Z powodu przepięknej okładki Małgorzaty Flis z tą jej charakterystyczną kreską. Nie mogłam obok tej okładki przejść obojętnie i książkę musiałam zakupić😉👍. 

(…) Twarze wszystkich wokół są pełne życia, ale wśród nich tylko Kobieta w Fioletowej Spódnicy roztacza wokół siebie ledwie uchwytną aurę smutku. Tylko udaje radosną, żeby nie zakłócać innym miłego czasu.” –Kobieta w Fioletowej Spódnicy” Natsuko Imamura. 

To historia o tytułowej Kobiecie w Fioletowej Spódnicyktóra stała się trwałym elementem wyposażenia miejscowego parku. Zresztą ławka, na której zwykle siada ma kartę ze stałą rezerwacją dla niej. Kobieta w Fioletowej Spódnicy zajmuje ją i je ciastko z kremem. Siedzi z pochyloną głową. Jakby nie dostrzegała tego, co się wokół niej dzieje. To Mayuko Hino, która nie wie, że jest obserwowana przez Kobietę w Żółtym Kardiganie.

 Bardzo dobrze wydana książka. Pomijam okładkę, o której już wspomniałam. Publikacja ma skrzydełka na której znajdziecie informacje o Serii z żurawiem i autorce, a także parę opinii o niej i bardzo grubą gramaturę stron, które idealnie pasują do moich dłoni. Do tego czcionka dość sporej wielkości, co pomaga w odbiorze osobom z krótkowzrocznością👍. 

Historia w niej opisana jest nietuzinkowa. To obraz głębokiej samotności i Kobiety w Fioletowej Spódnicy, i Kobiety w Żółtym Kardiganie. Tak naprawdę to mamy tu dwie bohaterki. Ta w fioletowej spódnicy daje kontekst opowieść, została przez narratorkę jakby sportretowana w różnych sytuacjach. Ta w żółtym kardiganie pierwszoosobowo opowiada o Tej w fioletowej spódnicy. Obserwuje ją. Zastanawia się nad jej życiem. Widzi ją w różnych sytuacjach. I na swój sposób jej pomaga. 

Język jest prostolinijny. Narracja szczera, jasna. Opowieść snuta jest w skupieniu, powoli. To prawdziwy relaks z książką, idealny na wieczór jesienny. Ja czytając tę historię się nie zmęczyłam. Nawet jeśli powieść nie jest arcydziełem literackim jest bardzo dobrze napisana. Polecam ją przeczytać. Szczególnie fanom azjatyckiej literatury ! 

Moja ocena: 7/10

Książkę wydało Wydawnictwo Bo.wiem.

„Rodzinny interes” Wojciech Chmielarz

RODZINNY INTERES

  • Autor: WOJCIECH CHMIELARZ
  • Cykl: BEZIMIENNY (tom 4)
  • Wydawnictwo: MARGINESY
  • Liczba stron: 456
  • Data premiery: 23.10.2024 

Cykl „Bezimienny” jest mi do tej pory nieznany. Czytaliście którąś z poprzednich części o tytułach „Prosta sprawa”, „Dług honorowy” czy Zwykła przyzwoitość” ? Ja do tej pory z bohaterem serii nie miałam do czynienia. Choć o jego autorze Wojciech Chmielarz – pisarz wspominałam przy okazji sierpniowej recenzji książki „Zbędni”, a poprzednio przy opiniach do książki „Za granicą” oraz szóstym tomie z Jakubem Mortką pt. „Długa noc”. Styl Autora mi odpowiada. To bardzo dojrzała, męska narracja. Dlatego ucieszyłam się z prezentu od Wydawnictwo Marginesy, jak tylko otrzymałam czwarty tom „Bezimiennego” zatytułowany „Rodzinny interes”, który debiutował 23 października. Br. To kolejna premiera z tego dnia. Mam nadzieję, że Was ciekawi czy tak samo udana😏. 

-Będę mówił szczerze. Usłyszysz z moich ust samą prawdę. Dojdziemy do porozumienia. 
-Nie ma takiej potrzeby. Zresztą nie sprowadziłem cię tutaj po to, żeby z tobą gadać.” –Rodzinny interes” Wojciech Chmielarz.

Akcja powieści dzieje się na opustoszałej po sezonie Wyspie Wolin i w Międzyzdrojach, gdzie Bezimienny w mroźny styczeń poszukuje zaginionego pięć lat wcześniej młodego chłopaka, syna warszawskiego komornika Tomasza Guźca, Jacka. Spotkanie z Wiktem zmienia kierunki prowadzonego śledztwa. Nagle Bezimiennemu zależy by dowiedzieć się, gdzie nowo poznany aktualnie przebywa, co się z nim stało, gdy jego samochód przejęło dwóch nieznanych mężczyzn. Co stało się z Wiktem i jego dwóch towarzyszami? Chwilę później jego ścieżki stykają się z losem młodej dziewczyny więzionej przez ojca Barabasza i jego podwładnych. Do tego wszyscy w Wolinie szukają pendrive’a wartego pięćset milionów dolarów, a Bezimienny spotyka na swej drodze Ptasznika, tajemniczego mężczyznę zafascynowanego nadwiślańską przyrodą.  Czy któraś z tych spraw się ze sobą wiąże? 

Do tego sprowadzała się większość polowań. On co prawda od dawna tego nie robił. Polowanie może i było przyjemne, wymagało cierpliwości, spokoju, kontaktu z lasem i przyrodą, ale samo pociągnięcie za spust po to, żeby zabić bezbronne zwierzę, w pewnym momencie zaczęło go po prostu boleć. A już zabijanie ptaków doprowadzało go do szału. Nie rozumiał, jak można strzelać do najpiękniejszych istot na świecie.” –Rodzinny interes” Wojciech Chmielarz.

Bardzo pozytywnie odebrałam książkę z Bezimiennym, który imię jednak posiada🤪. I to nie byle jakie, bo Zygmunt😁. Możliwe, że zadziałał tu mechanizm nowości, nowej jakości, z którą wcześniej nie miałam do czynienia, ale książkę „Rodzinny interes” mimo objętości przeczytałam z przyjemnością. Sensacyjne wątki okazały się dla mnie ciekawe, tak jak niektóre postaci, nawet te drugoplanowe.  Bo o Bezimiennym pisać za dużo nie chcę, by nie odebrać Wam przyjemności osobistego poznania. Mi jego postać trochę przypomina Jacka Reachera z serii Lee Child’a, ale w naszej rodzimej wersji. Nie ukrywam, że wersję Chmielarza bardziej lubię. Bezimienny nie jest jednak bezrefleksyjnym mścicielem. On wplątał się w opisywane w książce sensacyjne zdarzenia ze względu na zlecenie, które otrzymał jako prywatny detektyw od warszawskiego komornika. Choć niestety jego syna, Jacka nie udało mu się odnaleźć. Pojawił się jednak w samym centrum kryminalnego apogeum, w którym znalazło się miejsce na sektę, na byłego, dzieciatego katolickiego księdza, na fałszywego proroka, na dzieci zamknięte we wspólnocie (Stokrotkę i Sokolika), które złapały mnie za serce, na byłego żołnierza Wilka tresującego psy obronne oprócz jednego nazywane kolejnymi numerami, na rodzimego rapera uzależnionego od pewnego białego proszku i na jego świtę, z którą nie chciałabym mieć do czynienia. Do tego oczywiście lokalni biznesmeni – gangsterzy i wielka miłość z tragedią rodzinną w tle. Zresztą tych tragedii jest znacznie więcej. Nie myślcie sobie, że to wszystkie aspekty powieści. Bynajmniej😊. Sami widzicie, że Chmielarz w konstruowaniu fabuły był niezwykle pomysłowy i płodny. 

Sposób prowadzenia narracji nie myli jednak czytelnika. Narracja jest usystematyzowana, postaci tak wyraźne, że tylko z ksywkami miałam lekki problem, bo nie ukrywam, że prawdziwych imion to jest w tej publikacji jak na lekarstwo. Oprócz Bezimiennego, który od razu przypadł mi do gustu spodobała mi się postać Ptasznika, którego historia jest na swój sposób tragiczna oraz motyw pomiędzy Sis i Kradziejem, chociaż tu Wikt okazał się istotny w samej końcówce😉. Ciekawi? Mam nadzieję. 

Książka składa się z kolejno ponumerowanych rozdziałów. Narracja jest chwilami pierwszoosobowa, jeżeli fragment dotyczy poczynań Bezimiennego. Bardzo spodobał mi się ten zabieg. Głównego bohatera mogłam poznać głębiej, bardziej osobiście. Poznać jego motywy, myśli, dylematy. Intryguje mnie zresztą co będzie z nim i z Bluzą, o której jest wzmianka w ostatnim, sześćdziesiątym ósmym rozdziale. Ciekawi mnie… Zaskoczył mnie Chmielarz bardzo prologiem i epilogiem. Zapoznając się wcześniej z opisem fabuły zachodziłam w głowę jakie dla interesów Bezimiennego ma znaczenie działanie służb śledczych w odległej Ugandzie prowadzona przez Diane West i Chucka Lowry’ego. Chucka wybierającego się do Polski. Ciekawe w jakiej odsłonie pojawi się w kolejnym tomie serii….  Narracja jest bezpośrednia, bez zbędnych ozdobników, długich opisów, licznych wprowadzeń do poszczególnych fragmentów fabuły. Poboczne informacje, jak na przykład doświadczenia Ptasznika z pobytu w domu dziecka i bardzo pozytywna postać Pana Henryka, okazały się dla mnie ciekawym wtrąceniem, a nie zapychaczem kolejnych stron. A propos stron to muszę wspomnieć, że lubię wydania Wydawnictwo Marginesy . Bardzo je się dobrze trzyma w ręku. Okładka ma interesującą fakturę z wypukłymi literami z nazwiska Autora, a kartki w jedynym właściwym kolorze i grubości, tj. creamy 70 g. Czcionka też jest przyjemna. Z informacji redaktorskiej dowiedziałam się, że to pismo Scala. 

Zachęcam Was do przeczytania tej książki. To bardzo dobre, męskie, sensacyjne pióro. Nawołuję Was do czytania wydawnictw Wojciecha Chmielarza. Ja przygodę z jego utworami zaczęłam od trylogii gliwickiej, w której Autor opisał miejsca mi znane; „Wampir”, „Zombie” i „Wilkołak”. Bardzo dobrze czyta się również cykl o Jakubie Mortce. Macie więc możliwość przekonania się o talencie Autora w wielu odsłonach. Nie zwlekajcie! 

Moja ocena: 8/10

We współpracy recenzenckiej z WYDAWNICTWEM MARGINESY.

„Ona i dom, który tańczy” Małgorzata Oliwia Sobczak

ONA I DOM, KTÓRY TAŃCZY

  • Autorka: MAŁGORZATA OLIWIA SOBCZAK
  • Wydawnictwo: W.A.B.
  • Liczba stron: 400
  • Data premiery: 23.10.2024 
  • Data 1. wyd. pol.: 30.11.2017

Ona i dom, który tańczy” to debiut z 2017 roku od @Małgorzata Oliwia Sobczak – autorka.  Autorkę czytam w ciemno po cyklu „Kolory zła” („Kolory zła. Czerwień”, „Czerń”, „Biel”). Kryminał „Szelest”, o którym napisałam na mym blogu również jest wart Waszej uwagi. Wydawnictwo W.A.B. 23 października br. wypuściło na polski rynek czytelniczy ponownie tę debiutancką powieść, którą kompletnie po opisie nie skojarzyłabym z Autorką.  W książce wybrzmiewają autobiograficzne doświadczenia samej Sobczak i jej rodziny, choć – jak dowiedziałam się z Posłowia – tylko postać dziadka Kazimierza jest dosłownie odzwierciedlona.  W wielu miejscach istnieje nawiązanie do historii miejsca i do życia na Żuławach, w Drewnicy, we Wrzeszczu czy w samym domu gburskim z 1825 roku. 

W każdej rodzinie są jakieś tajemnice. To pewne. Ludzie nie mówią o wielu rzeczach. Bo za bardzo ich boli. Bo się wstydzą. Bo chcą kogoś chronić. Lub po prostu uważają, że to niczyja sprawa….” – Ona i dom, który tańczy” Małgorzata Oliwia Sobczak.

To historia trzech kobiet. Iwy (od nazwy wierzby, pod którą się urodziła😊), która po dwudziestu latach powraca do swych rodzinnych stron. Gdzie w starym gburskim domu odkrywa na nowo historię swej rodziny. Swej babci Antoniny, którą uwielbiała i która wraz z dziadkiem Kazimierzem dawała jej sporo ciepła. Oraz matki Józefiny, która kazała do siebie mówić Najbliższa. Tęsknoty za nią, mimo chłodu od niej bijącego. To historia kobiet. Żyjących w innych czasach, które w jakiś sposób potrafiły powielić swą historię, podobną do siebie. Historię nieszczęścia i braku miłości w domowym ognisku. 

Każda rodzina ma jakieś tajemnice. Moja miała ich wiele. Przez całe życie miałam uczucie, że pokutuję. Nie wiedziałam tylko za co. Ale świadomość, że muszę zapłacić za coś, co zabrałam, była we mnie od zawsze….” – Ona i dom, który tańczy” Małgorzata Oliwia Sobczak.

Autorka w Posłowiu napisała – parafrazując – że „dziękuje wydawnictwu W.A.B za ziszczenie marzenia, by jej powieściowy debiut ponownie trafił do rąk czytelników, choć nie jest to gatunek, który kojarzony jest z jej nazwiskiem. Gdy się nad tym zastanawia, pewnie inaczej poprowadziłaby dziś fabułę, upraszczając pewne rozwiązania formalne i strukturalna. Z drugiej strony to najbardziej osobista i emocjonalna książka w jej dorobku i myśli, że już nie potrafiłaby napisać czegoś tak dotykającego ludzkiej duszy…” To bardzo głębokie i osobiste wynurzenia, które odzwierciedlają z czym czytelnik się mierzy sięgając po premierę z października zatytułowaną „Ona i dom, który tańczy”. Nie ukrywam, że mam bardzo podobne odczucia do samej Autorki. W wielu miejscach sposób poprowadzenia fabuły czy narracji był ciężki, w wielu znowu lekki, jak zwyczajowo w prozie Sobczak (szczególnie w aspekcie poszukiwań i rozpytywań Iwy). Niektóre wątki wydawały mi się zbyt skomplikowane lub mało prawdopodobne, jak podobieństwo między Antoniną a Józefiną z jej doświadczeniami przedślubnymi. 

Doceniam Autorkę za konstrukcję powieści. Narracja dotyka różnych czasów istnienia rodziny. Podzielona jest na części „Teraz. Iwa”, „Kiedyś. Antonina”, „Pomiędzy. Józefina”, które pojawiają się w powieści naprzemiennie. Niektóre fragmenty pisane są w pierwszej osobie, niektóre w trzeciej, lecz z perspektywy konkretnej pierwszoplanowej dla tej części bohaterki. Nawet dom w części „Opowieść domu” dostał swój własny głos. Małgorzata Oliwia Sobczak bardzo dobrze odzwierciedliła realność miejsca, w którym umiejscowiła akcję powieści. Wiernie sportretowała wierzby, stare cmentarze z nagrobkami menonickimi czy chociażby domy podcieniowe, o których warto przeczytać w zasobach internetowych. A także jego mistycyzm, wierzenia, zabobony, klimat i kulturową warstwę. Sama zresztą nawiązuje we wspomnianym już Posłowiu do publikacji, które stały się inspiracją, w tym wierzenia czy legendy odzwierciedlone wprost. Pokusiła się też, o czym warto wspomnieć, o stworzenie własnych przypowieści, a nawet nigdy wcześniej nie istniejących utworów muzycznych😏. Bardzo podobał mi się trudny wątek relacji matki i córki na podstawie dwóch bohaterek; Iwy i Józefiny. Sam pomysł, by o matce pisać i mówić Najważniejsza mroził mi krew w żyłach. Bardzo dobrze Sobczak ukazała tę dwoistość relacji, te dwie matczyne twarze i tą na co dzień ukrywaną bestię, która czasem daje o sobie znać, bo przegrywa z jaśniejszą stroną osobowości.  

Iwa rozmyślała też w domu o Najbliższej, której nie było z nimi, co wydawało się z jednej strony dziwne, z drugiej – jakby naturalne. Ta nieobecność przynosiła tęsknotę, ale też wytchnienie, że nie trzeba w końcu udawać.” – Ona i dom, który tańczy” Małgorzata Oliwia Sobczak.

Postaci drugoplanowe też dały się polubić, chociażby Pan Walenty czy rodzice Jakuba Funcika, choć on sam wykreowany został dla mnie dość nierówno. Jakby sam skrywał w sobie dwie twarzy. Możliwe, że tak widziało go społeczeństwo. Każdy na swój sposób. Zaciekawiła mnie postać Cezara i motywy samej Józefiny ze zdarzenia przy studni. Brakowało mi trochę uzasadnienia, dopowiedzenia, podobnie jak nie zrozumiałam finalnie milczenia Antosi, o tym co zadziało się po powrocie na ziemie odzyskane po wysiedleniu niemieckich mieszkańców w okresie powojennym. Uwielbiam takie dopowiadane historie, które nawiązują do prawdziwych wydarzeń nawet jeśli są tylko fikcją literacką. Chociaż okoliczności w jakich poznała się Antosia ze swym przyszłym mężem Kazimierzem w domu gburskim zostały rozpisane w sposób melancholijny, stonowany idealnie pasujący do tamtych dziwnych czasów, w których obcym nakazywano mieszkać ze sobą w jednym domu. Najbardziej w takich obyczajowych publikacjach doceniam wątek edukacyjny, próbę pokazania i zmotywowania postaw, decyzji. Faktycznie w niektórych miejscach zagmatwana historia. 

To całkiem inna pozycja w dorobku Małgorzata Oliwia Sobczak. Zawierająca w sobie elementy sagi rodzinnej, edukacji historycznej z wątkiem tragedii wysiedleńczej, historii osadników niderlandzkich i fantastyki właściwej dla Żuław Wiślanych z jej rozległą duchowością. W książce znajdziecie wątki obyczajowe, trudne relacje rodzinne, sekrety i zagadki kryminale, do tej pory nierozwiązane, a także szeptunki, zabobony, magiczne specyfiki i odczarowania. Jeśli macie ochotę na ten typ publikacji to „Ona i dom, który tańczy” Małgorzaty Oliwii Sobczak idealnie nadaje się na ciemne jesienne wieczory. Zanurzcie się w historię kobiet z Ciechanów i ich tajemnic. Udanej lektury! 

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU WAB.

„Piersi i jajeczka” Mieko Kawakami

PIERSI I JAJECZKA

  • Autorka: MIEKO KAWAKAMI
  • Wydawnictwo: MOVA
  • Liczba stron: 429
  • Data premiery : 6.09.2023
  • Data premiery światowej: 25.02. 2008

Po dobrej „Wszyscy zakochani nocą” i rewelacyjnej „Heaven” przyszedł czas na trzecią powieść autorstwa Mieko Kawakami, tj. „Piersi i jajeczka”. Książkę dostarczyło na nasz polski rynek czytelniczy Wydawnictwo Mova, a ja zapoznałam się z nią dzięki opłacanemu przeze mnie abonamentowi bibliotecznemu w  Legimi. „Piersi i jajeczka” wydano po raz pierwszy w 2008 roku. Po praktycznie piętnastu latach w wydaniu polskim z 6 września 2023 roku treści wydają mi się nadal aktualne, uniwersalne, a co ważniejsze niezwykle ważne. To wspaniała kobieca literatura piękna! 

To historia o Natsuko Natsume. Samotnej prawie czterdziestoletniej kobiecie mieszkającej w Tokio, pochodzącej z Osaki, zakochanej w książkach, piszącej do czasopism, pracującej wcześniej w księgarni i marzącej o wydawaniu swych powieści. 

Wiedziałam, że czasami nie można odróżnić szczęścia od talentu i włożonej pracy. A poza tym cóż znaczyło moje życie? Urodziłam się i umrę – to wszystko. I czy napiszę jakąś książkę, czy nie, czy zostanę uznaną pisarką, czy nie, to tak naprawdę nie miało większego. Na świecie istnieje nieskończona liczba książek, więc nawet jeśli nie będę mogła dać komuś dzieła ze swoim imieniem i nazwiskiem, świat się przez to nie zawali…” – Piersi i jajeczka” Mieko Kawakami. 

Życie Natsuko, jej rodzinę, jej doświadczenia życiowe, poszczególne fazy życia czytelnik poznaje w kolejnych częściach. Cała opowieść o niej zaczyna się w lecie 2008 roku. Druga część dotyczy faz życia w latach 2016 – 2019. Zatytułowane rozdziały składają się na poszczególne części. Niektóre już w samym tytule odzwierciedlają o czym fragment będzie stanowić, jak np. „Po czym poznać biedę?”, „Klienci taniej chińskiej restauracji” czy „urodzić się czy się nie urodzić?” .

To bardzo głęboka powieść dotykająca wiele problemów. Od sieroctwa, biedy, radzenia sobie w życiu przez trzynastoletnią dziewczynkę wychowywaną przez nastoletnią siostrę. Od relacji ze starszą siostrą Makiko i jej córką Midoriko, którą wychowuje sama. Od niespełnionym pragnieniu o byciu pisarzem i niesatysfakcjonującej pracy. Co mnie zachwyciło to bohaterka czyta książki, z którymi i ja się zapoznałam🤪, np. Haruki Murakamiego czy Jun’ichirō Tanizakiego (opinie o ich publikacjach znajdziecie na mym blogu). Mieko Kawakami rozważa kwestię odpowiedzialnego rodzicielstwa. Snuje dywagacje, że jak się urodzisz to już się odrodzisz. Pokazuje wiele odmian bycia rodzicem, od niespodziewanej śmierci, po odrzucenie i opuszczenie, przez zapłodnienie pozaustrojowe czy wykorzystywanie seksualne. Czytając miałam poczucie, że wiele postaci jest tragicznych w tej opowieści. I sama Natsuko i jej siostra powielająca życie ich matki, i Aizawa, który w wieku dorosłym dowiedział się, że nie był biologicznym synem jego ojca, a przede wszystkim Yuriko, która mnie chwyciła za serce. 

Podobały mi się również fragmenty, w których Natsuko stara się zostać pisarką. Jej relacje z koleżanką z byłej pracy (również ukazaną jako z problemami małżeńskimi, które stały się chyba przewodnią myślą powieści) czy redaktorką tracącą przedwcześnie życie odzwierciedlały sposób jej myślenia, postępowania, borykania się z prokrastynacją, niedotrzymywaniem terminów czy niezrozumieniem przez jej rówieśniczki. 

Sama narracja zasługuje na uznanie. Jest bardzo kobieca i dojrzała. Natsuko wie o swych deficytach, nikogo za nie obwinia, nawet swe trudne dzieciństwo. Mieko Kawakami ma tę niesamowitą umiejętność, że o niełatwych sprawach pisze bardzo prosto, lekko, bez nacechowania negatywnego. Treść dochodziła do mnie, ale przez sposób narracji nie czułam się nią bardzo przytłoczona, nie miałam ochoty odłożyć książki, by odpocząć od tych opisywanych nieprostych doświadczeń. To cecha charakterystyczna tej powieściopisarki.

Zdecydowanie polecam! Bardzo dobra literatura japońska. Sięgnijcie proszę przy okazji i sami sprawdźcie czy Wam się spodoba. Udanej lektury! 

Moja ocena: 9/10

Książkę wydało WYDAWNICTWO MOVA.

Recenzja przedpremierowa: „Mrok jest miejscem” Ariadna Castellarnau

MROK JEST MIEJSCEM

  • Autorka: ARIADNA CASTELLARNAU
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.BO.WIEM
  • Seria: SERIA Z ŻURAWIEM
  • Liczba stron: 155
  • Data premiery :12.11.2024
  • Data premiery światowej: 12.05. 2020

O „Serii z żurawiem” wydawanej przez markę  Bo.wiem należącej do  Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego pisałam na moim blogu wielokrotnie. Parę razy już wspomniałam, że moja przygoda z tymi książkami zaczęła się od rewelacyjnych okładek autorstwa Małgorzaty Flis. Nie ukrywam, że wspomnę pewnie o tym jeszcze nie raz. Gdyż…. Sprawiłam sobie kolejne pięć sztuk tej serii. A jak już zauważyliście lubię dzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami na temat zakupionych przeze mnie książek w równym stopniu jak na temat publikacji otrzymanych w ramach prezentów😏. Mój blog nie powstał, by czerpać jakiekolwiek korzyści z jego prowadzenia. Mój blog powstał kiedyś, by propagować czytanie, by zaciekawiać Was dobrymi książkami, by dzielić się opiniami o tych, z którymi się zapoznałam. 

Jutrzejsza premiera zbioru opowiadań pt. „Mrok jest miejscem” autorstwa Ariadny Castellarnau też zasługuje na Waszą uwagę i to bynajmniej nie z powodu mrocznej okładki, a podjętych w publikacji tematów. 

Ojciec zmierzał do jeszcze gorszego miejsca, a ona wraz z nim. Wszyscy zmierzali tam wraz nim.” – „Mrok jest miejscem” [w:] Mrok jest miejscem” Ariadna Castellarnau.

I właśnie o ojcach, matkach, rodzeństwie i dzieciach jest w tych ośmiu opowiadaniach Ariadny Castellarnau. O relacjach, które są trudne, zakrzywione, patologiczne wręcz krzywdzące i pełne przemocy. Z treści wyziera egoizm dorosłych, brak troski, czasem i szaleństwo. Mnie obezwładniała niemoc dzieci, które są bohaterami każdego z opowiadań. Ich samotność. Brak możliwości zmiany lub nieudane próby. A wszystko zaczyna się od jedenastoletniej Lucii mieszkającej z rodziną na odludziu, uciekających od Szalonego Vilette, dla którego pracował jej ojciec. Lucii spotykającej zdeformowanego chłopaka z lasu. Tak samo samotnego jak ona. Wszystko zaczyna się od mądrych słów Długiego; „(…) światłość jest miejsce, a mrok jest innym miejscem. Gdzie chcesz pójść, Lucio?” 

Nie ukrywam, że po przeczytaniu niektórych historii musiałam odsapnąć. I mimo, że zbiór opowiadań trafił do mnie w ubiegłym tygodniu, jest dość krótki (ma niewiele ponad 150 stron) to dopiero teraz mogę o nim napisać. Musiałam nabrać dystansu, by świadomość opisywanych krzywd na dzieciach nie przysłoniły mi wartości literackiej tej publikacji. 

Ariadna Castellarnau zadziwiła mnie pomysłami. Jest i wspomniany deformowany chłopak z lasu ze wspomnianego tytułowego opowiadania. Jest i syn, Nil na którym rodzice zarabiają pieniądze, sprzedając go jako osobliwość, i jest jego zazdrosny o jego popularność brat w „Marina fun”. Jest i transportowana przez Igora do tytułowego „Calipso” kilkuletnia dziewczynka, której Castellarnau świadomie nie nadała imienia. Bo nie o transportowaną (sprzedaną bądź porwaną) dziewczynkę w opowiadaniu chodziło, a o postać Igora. Jest i Maur, który głoduje wychowywany przez ojca popadającego w szaleństwo, który w szkielecie każe swemu synowi dostrzegać zaginioną córkę a jego siostrę, Mirandę w „Nagłej powodzi”. Niezwykle smutna postać Maura. Najmniej wstrząsającą historię znalazłam w opowiadaniu „Najlepszym ze wszystkich naszych córek i synów” choć i tak opowieść dotyka trudnych tematów związanych z rodzicielstwem; nierównego traktowania, poczucia krzywdy, braku wsparcia ze strony członków rodziny, samotności w domu pierwotnym, z którą dorosły wyrusza w świat. Zaskoczył mnie koncept w „Dzieci bawią się w ogrodzie”. Co za rewelacyjny pomysł zbudowany na wątku o wydarzeniach bezpośrednio po pogrzebie Isoldy, córki głównej bohaterki. Kompletnie nie zrozumiałam postaci dziecka opisanej w „Wyspie w chmurach” choć opowiadanie czytałam dwukrotnie🙄. Na pograniczu fantasy są również treści opisane w ostatniej historii pt. „Człowiek wody”, gdzie postać ojca jako przewodnika również jest demoniczna, ale na swój własny sposób. 

Bardzo dobre opowiadania! Trudne to fakt, ale niezwykle cenne pod kątem narracji, wzbudzanych emocji, bardzo różnych historii. Wspólny motyw zaprezentowany został bardzo różnorodnie. To naprawdę opowieści, które mogłyby stanowić odrębne powieści. Tyle jest w nich potencjału, tyle niedopowiedzeń, tyle różnych zakończeń, które rodziły mi się w głowie. I w tym widzę największą wartość opowiadań, w tym, że zbiór jest jakby książkami w jednej książce. Warto je więc czytać odrębnie, by wybrzmiały w naszej głowie i w sercu. Choć od przeczytania niektórych minęło czasem kilka dni, narracje, z którymi zapoznałam się w tym zbiorze zostały ze mną do tej pory. Im dłużej, tym bardziej warte były przeczytania. Tak jakoś instynktownie czuję. 

Moja ocena: 8/10

Zbiór opowiadań dotarł do mnie dzięki współpracy z Wydawnictwem Uniwersytetu Jagiellońskiego właściciela marki Bo.wiem.

„Tube. Opowieść o pewnym życiu” Sohn Won-Pyung

TUBE. OPOWIEŚĆ O PEWNYM ŻYCIU

  • Autorka: SOHN WON-PYUNG
  • Wydawnictwo: MOVA
  • Liczba stron: 264 
  • Data premiery : 23.10.2024
  • Data premiery światowej: 22.07.2022

Koreanka Sohn Won-Pyung jest autorką bardzo dobrzej książki „Almond”, której niestety do tej pory nie czytałam. Wiedząc jednak o tym bardzo się ucieszyłam, gdy Wydawnictwo Mova w ramach #movaazjatycka obdarowało mnie najnowszą jej publikacją pt. „Tube. Opowieść o pewnym życiu”. Książka debiutowała 23 października br. i jest książką drogi, drogi życia😁. 

Jeśli życie było szafką pełną rozmaitych smaków i aromatów, on bez przerwy otwierał tylko jedną z szuflad. Tę, w której mieściły się wściekłość, irytacja, wzburzenie, gniew, przygnębienie i frustracja. Nim się zorientował, nie był już w stanie dotrzeć do pozostałych. Do szczerej radości. Szuflada po brzegi wypełniona trudnymi do opisania emocjami pozostawała szczelnie zamknięta, a on nie miał nawet pojęcia, gdzie się znajduje.” – Tube. Opowieść o pewnym życiu” Sohn Won-Pyung. 

Niespełna pięćdziesięcioletni Kim Seong-gon Andrea po wielu zawodowych niepowodzeniach i po rozpadzie swego małżeństwa postanawia odebrać sobie życie. Niestety, nawet to mu się nie udaje. Zaczyna pracować jako dostawca jedzenia. W trakcie jednej z dostaw spotyka swego dawnego pracownika, gdy jeszcze prowadził pizzerię. Zaprasza młodego mężczyznę do swego życia. Życia, w którym postanawia się zmienić. Małymi krokami dokonywać zmian tego, co możliwe; wyprostować plecy, zlikwidować wdowi garb, uśmiechać się, mówić miłe komplementy itd. 

Jego plecy są teraz proste, a w oczach kryje się pogodny błysk. Wiele przeszedł i nieraz sięgnął dna, ale te wszystkie doświadczenia wyryły się na jego twarzy w postaci widocznej mądrości. Wygląda nieco inaczej niż na początku tej historii i bez wątpienia stał się zupełnie innym człowiekiem.”- Tube. Opowieść o pewnym życiu” Sohn Won-Pyung.

Książka nie kończy się jednak happy endem. Zresztą jak sama autorka wspomina o tym w Posłowiu nie chodzi o szczęśliwe zakończenie. Chodzi o to, by była książka o wzlotach i upadkach. O tym, że po każdym niepowodzeniu jest czas i miejsce, by ruszyć na nowo do przodu. Zachwyciło mnie to, że autorka przyznaje w części „Od autorki”, że książka powstała dlatego, że natrafiając na pewien wpis na forum książkowym zwróciła uwagę, że nikt pytającego nie zaproponował publikacji, która dotyka tematu odradzania się na nowo. Odradzania się każdego, trudnego dnia. 

Chciałabym z oddali przyklasnąć wszystkim duszom, które dają z siebie wszystko, choć nie mogą zaznać satysfakcji. Dlatego też po raz pierwszy skorzystam z posłowia, by przekazać Ci wiadomość, czytelniku. Z całych sił trzymam za Ciebie kciuki.” – „Od autorki” [w:] „Tube. Opowieść o pewnym życiu” Sohn Won-Pyung.

Książka jest bardzo nostalgiczna. Trochę w narracji przypomina mi film, który mnie zachwycił pt. „Perfect Days” z 2023 o zadowolonym z życia czyścicielu publicznych toalet w Tokio. Postawa, wzrok, gesty, traktowanie innych przez Hirayamę zasługują na naśladowanie. Ten człowiek nie-sukcesu w rozumieniu dzisiejszego społeczeństwa został przepięknie odzwierciedlony jako człowiek usatysfakcjonowany życiem, które toczy. Tego chciała nauczyć nas zapewne w swej powieści Sohn Won-Pyung. Właśnie postawy filmowego Hirayamy.

Powieść składa się z 53 rozdziałów, które składają się na cztery zatytułowane części. Każda z części dotyczy innego aspektu życia głównego bohatera. Na końcu znajduje się „Epilog. Pewne życie”, który nie tyle co wyjaśnia, ile pokazuje, że życie toczy się kołem. Coś się kończy, coś zaczyna. Taka jest jego specyfika. Narrator jest trzecioosobowy, choć wspaniale oddaje myśli, refleksje Andrei. Gdzieniegdzie autorka zwraca się bezpośrednio do czytelnika kreśląc sceny jak ze scenariusza filmowego, typu; „Przenosimy się teraz dwa lata później. Kim Seong-gon Andrea leży akurat na kanapie w ciemnym salonie i ogląda….” Postaci z bliskiego otoczenia głównego bohatera (córka: A- yeong i żona: Ran-hui) stanowią jakby tylko dopowiedzenie w jego historii. Nie są kluczowe, choć postać żony bardzo mi się spodobała, w przeciwieństwie do opisanej relacji z córką. Wiele też dzięki tej publikacji dowiedziałam się o Korei Południowej. Azjaci zjadają zupki błyskawiczne na obiad. Motyw zupek pojawił się już wcześniej w wielu przeczytanych przeze mnie książkach z literatury azjatyckiej, nie tylko koreańskiej. W Korei istnieje kościół katolicki, gdzie przy chrzcie nadawane są dzieciom imiona chrześcijańskie. Stąd u głównego bohatera imię Andrea, a u jego matki Klara😏.  To kolejny dowód na to, że książki uczą. Nawet w tak przyjaznej, przystępnej formie jak powieść „Tube. Opowieść o pewnym życiu” autorstwa Sohn Won-Pyung. 

Moja ocena: 8/10

We współpracy z WYDAWNICTWEM MOVA.

„Sprawa Abrahamczika. W paszczy brunatnej hydry” Monika Kassner

SPRAWA ABRAHAMCZIKA. W PASZCZY BRUNATNEJ HYDRY

  • Autorka: MONIKA KASSNER
  • Wydawnictwo: SILESIA PROGRESS
  • Liczba stron: 184
  • Data premiery: 8.11.2024

Sprawa Abrahamczika. W paszczy brunatnej hydry” to czwarty tom cyklu z radcą  Adolfem Jendryskiem autorstwa @Monika.Kassner.strona.autorska. Opinie o poprzednich częściach znajdziecie również na moim blogu czytelniczym; Sprawa Salzmanna. Trup, którego nie było”, Sprawa Rolnika. Zbrodnia prawie doskonała”, „Sprawa rodziny Tebbe. Kolacja z mumią”. Autorka edukuje (jako historyczka i polonistka😁) o śląskości i jej trudnej historii. Na tegorocznych katowickich Targach Książki miała udaną dyskusję z @Sabina Waszut-strona autorska, która również porusza trudne śląskie tematy, takie jak Tragedia Górnośląska choćby w swej rewelacyjnej powieści „Ogrody na popiołach”. Tematem wspomnianej rozmowy była „Skomplikowana historia Śląska w literaturze”. Ja niezmiernie się cieszę, że dzięki premierze z 8 listopada br. od @Silesia Progress – śląskie wydawnictwo sama mogłam zanurzyć się w tej skomplikowanej historii śląskiej osadzonej w literackiej fikcji, gdzie historia miasta i przeszłość historyczna ma ogromne znaczenie. 

(…) Dlatego rzadko nosił się po cywilu, wolał mundur, który dodawał mu powagi i budził szacunek, a nawet strach. Niczego bardziej nie pragnął jak szacunku, nie gardził również strachem mieszkańców miasta, którzy, widząc nadchodzącego nadburmistrza, schodzili z drogi z wbitymi w chodnik spojrzeniami….” – Sprawa Abrahamczika. W paszczy brunatnej hydry” Monika Kassner. 

Tak nadburmistrza i kreisleitera Maxa Filluscha widzą mieszkańcy niemieckiego miasta Hindenburg w 1934 roku, gdy w swym własnym mieszkaniu życie traci w wyniku postrzału trzydziestodwuletni Leo Abrahamczik; radny i kierownik miejskiej policji. Komisarz kryminalny Josef Juretzki i lekarz sądowy Felix Kominek nie wierzą w samobójstwo. Zastraszeni przez Filluscha, który za śmierć radnego oskarża radcę Adolfa Jendryska rzekomego agenta polskiego wywiadu wspieranego przez brytyjską agenturę w osobie Lotti Dehner, rozpoczynają działania śledcze w sprawie Jendryska, który „(…) dwukrotnie posłużył się hindenburskiej policji: pierwszy raz, kiedy zatrzymał zabójców syna naczelnika Zaborza Antona Rollnika, a drugi tydzień temu, kiedy rozwiązał zagadkę morderstwa w domu inżyniera Wilmara Tebbego…” Wygląda na to, że tym razem problemy, w których znajduje się nazywany przez Lotti Adi są innej wagi. Sam radca występuje nie w roli tropiącego, lecz w roli zwierzyny. Czy uda mu się oczyścić z zarzutów? 

Zaskoczyła mnie Autorka tym, że akcję i czasoprzestrzeń trzeciego tomu osadzonego w dzisiejszym Zabrzu (wyłącznie pierwsza książka „Sprawa Salzmanna. Trup, którego nie było” dzieje się w innym mieście, w rodzinnych Świętochłowicach) umiejscowiła tylko tydzień po wydarzeniach opisanych w poprzednim tomie o tytule: „Sprawa rodziny Tebbe. Kolacja z mumią”.  To chyba jedyna dotychczas część, która tak wprost jest kontynuacją poprzedniej książki z serii. Dotychczas, z tego co pamiętam, poprzednie książki luźno nawiązywały do wydarzeń opisywanych we wcześniejszych częściach. Tym razem jednak stanowią ich pewną kontynuację. Kontynuowanie to jest odczuwalne na wielu płaszczyznach. Po pierwsze w osobie ofiary, z którą Jendrysek miał małą scysję opisaną przy śledztwie w domu dwóch dyrektorów zamieszkiwanym przez rodzinę inżyniera Wilmara Tebbego. Po drugie w osobach innych bohaterów, samych śledczych; Komisarza Juretzkiego i lekarza sądowego Kominka, czy hindenburskich doktorów Santariusa i Schwarzera. W akcję wplątany jest i oczywiście sam Wilmar Tebbe, jego wytrawna gospodyni Martha Dives. Autorka wspomina samego emerytowanego naczelnika Rollnika i księdza Benka, z którymi Jendrysek od swej drugiej kryminalnej sprawy grywa w skata. Oczywiście i w tym tomie nie brakuje Lotti, której przeciwwagą jest sama Adelheid Jendrysek – nazywana wcześniej po prostu Hajdelką😁I tu duża niespodzianka. Hajdelka nie jest tylko spychaną na margines żoną nad wyraz aktywnego radcy. W tej części Monika Kassner oddaje jej więcej pola, nadaje jej ważniejszą rolę, o butności i odwadze nie wspominając. Taka Hajdelka bardziej mi się podoba niż dotychczasowa👍.

Faktycznie Jendryska jest zdecydowanie mniej niż w poprzednich częściach. O dziwo, nie przyszło mi za nim tęsknić. W roli, w którą umiejscowiła go jego Twórczyni również się spisał. Sam kryminalny wątek poprowadzony został w inny sposób, mniej poirotowski, bardziej śledczo-policyjny. W tej części mniej było rozpytywania, podchodów, obserwacji. Więcej typowo policyjnej roboty, myślenia, opierania się na dowodach, szukania. I bynajmniej ta część nie była z tego powodu gorsza od pozostałych. 

Bardzo doceniam wątek podjęty w powieści związany z rozbuchanym już na Śląsku nazizmem. Flagi w familokach są gęściej widoczne. Pozdrowienia Heil Hitler słyszane częściej. Sam Hitler częściej jest wspominany, czy to w prologu przy okazji otrzymania honorowego obywatelstwa Hindenburga czy w akcji umiejscawianej przy Adolf-Hitler-Strasse. 

„- To zbiorowe szaleństwo – westchnął proboszcz – Wszędzie niemieckie flagi i to okropne pozdrowienie. Ostatnio ministranci przywitali mnie w zakrystii, krzycząc „Heil Hitler” (…) 
– Albo jest się przyjacielem narodu, albo jego wrogiem, nic pośrodku – wtrącił naczelnik. – Wrogów i niezaangażowanych należy ścigać i izolować…” – Sprawa Abrahamczika. W paszczy brunatnej hydry” Monika Kassner. 

Wyrazy uznania należą się też za historię opisywanych miejsc. Kassner korzysta z niemieckich nazw po niemieckiej granicy Śląska. W wielu miejscach nawiązuje do nowo wybudowanego gmachu policji, która zresztą jest na okładce książki, mieszczącej się przy Hatzfeldstrasse 10.  Wspomina Bürgerkino und Casino, sklep spożywczy Bruno Hobeisela przy Glückaufstrasse 25 czy salę bankietową Haus Metropol, w której umiejscowiła kilka zdarzeń. Uwielbiam to odwzorowanie miejsc prawdziwie historycznych w powieściach Moniki Kassner😁. Uwielbiam jak Autorka uczy mnie historii, w inny, bardziej przystępny sposób. Musicie wiedzieć, że o SS i SA w tej części jest sporo. A ja nawet nie wiedziałam, że w ówczesnym Zabrzu istniała tak rozbudowana komórka oddziałów szturmowych Sturmabteilungu (SA) wespół z grupami Schutzstaffel (SS). Według  Wiki SA to „tworzone w Republice Weimarskiej w 1920 bojówki do ochrony zgromadzeń partyjnych, a następnie oddziały masowej organizacji wojskowej Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP). Sturmabteilung było głównym narzędziem terroru niemieckiej partii nazistowskiej w walce z bojówkami i sympatykami innych ugrupowań politycznych (głównie komunistami). Zaś SS to „oddział ochronny[a] NSDAP”) – paramilitarna i początkowo elitarna niemiecka formacja nazistowska, podległa Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP), (…) powstały w 1923 roku z pierwotnego Stosstrupp Adolf Hitler – oddziału mającego chronić Adolfa Hitlera przed ewentualnymi atakami ze strony mało zdyscyplinowanych oddziałów SA.” Ze zdziwieniem dowiedziałam się więc, że SA było pierwsze i to ono stało się zalążkiem idei formacji SS. Mundury były inne, czego doświadczyłam sięgając do zasobów internetowych, jak i obowiązuje emblematy obu formacji. Aż mi przyszło na myśl, że rozwinięcie wątku współistnienia tych dwóch organizacji na jednym „rynku nazistowskim” mogłoby się okazać niezłym literackim doświadczeniem. 

Akcja powieści dzieje się w kilku dniach. Rozpoczyna się prologiem, w którym z nocy z czwartku na piątek 2 listopada 1934 roku umiera tytułowy Leo Abrahamczik, a kończy wydarzeniami opisanymi w jedenastym rozdziale osadzonych w piątek, 9 listopada tegoż samego roku. Narracja jest typowo Kassnerowska. Szybka, nie monotonna. Akcja dzieje się w tempie. Język jest prosty, jasny. Zawarte w przypisach tłumaczenia ze ślónskij godki pięknie pomagają mniej wprawionemu czytelnikowi. Niektóre sformułowania przywoływany uśmiech na mej twarzy. I choć Jendrysek ze swymi przygodami stracił trochę na swej unikatowości (jest to jednak już czwarta część cyklu) to czas spędzony z niedawną premierą uważam za całkowicie udany i cieszę się, że ktoś takie książki pisze, o nich mówi, i ktoś je wydaje.   

Hanysy, Gorole, Krojcoki, Basztardy czy Pnioki, Krzoki i Ptoki, Ślōnzoki i inne Niy braty, niy swaty czytajcie Monikę Kassner. Jej książki są okazją do poznania historii miejsca, w którym żyjecie, w którym się tylko urodziliście lub które chcecie poznać w całkiem innej przystępnej formie. W formie szybko czytających się kryminałów retro ! 

Udanej lektury !

Ach i mój ulubiony cytat z książki: 

(…) Zwłoki są jak porzucona odzież..(…) Umarli już ich nie potrzebują.” – Sprawa Abrahamczika. W paszczy brunatnej hydry” Monika Kassner. 

Moja ocena: 8/10

Książka wydana została przez Wydawnictwo Silesia Progress.