Cykl „Off-Campus” od Elle Kennedy dzięki Zysk i S-ka Wydawnictwo został wydany po raz drugi w nowej szacie graficznej. Sama i pierwszy, i drugi tom, tj. „The Deal. Układ” oraz „The Mistake. Błąd” czytałam wiele lat temu. Od nich chyba zaczęła się moja słabość do książek z gatunku young adult i historii o hokeistach . Zresztą późniejsza twórczość Elle Kennedy jest mi też bardzo dobrze znana. Wystarczy tylko sięgnąć do ostatnio recenzowanych przeze mnie: „Wyzwanie”, „Rozgrywka” czy „Kompleks grzecznej dziewczynki”. Jak widać słabość do hokeistów, która u mnie występuje jest zaraźliwa. Sama autorka kreśli fabuły osadzone w na studiach w środowisku seksownych graczy hokeja. Idealne pozycje dla zapewnienia sobie dobrej zabawy i oderwania do rzeczywistości, szczególnie w okresie wakacji. „The Deal. Układ” taka właśnie jest. Z hokeistami, a jakże seksownymi. Lekka i przyjemna. Reflektujecie?
Garrett Graham – hokeista, gwiazda w swej dziedzinie, zatwardziały sportowiec oddający się swojej pasji. „Decyduje się pomóc pewnej brunetce z ciętym językiem wzbudzić zazdrość w innym chłopaku, bo w zamian za to może zabezpieczyć swoją pozycję w drużynie.” Hannah, wystraszona, niepewna siebie, ledwo co funkcjonująca w otoczeniu młodych sukcesorów z Briar; „On nawet nie wie, że..” Hannah istnieje…. Tylko do pewnego momentu.
Co mówi Ona? „Szkoda, że nie jestem wystarczająco odważna, by za nim pomknąć. Mogłabym zaproponować kawę. Albo kolację. Albo drugie śniadanie — ej, zaraz, czy ludzie w naszym wieku w ogóle jedzą drugie śniadania? Ale moje stopy przykleiły się do błyszczącej, laminowanej podłogi. Jestem tchórzem. Tak, tak, totalnym, gównianym cykorem. Przeraża mnie, że mógłby powiedzieć „nie”, ale wprost umieram ze strachu na myśl o tym, że powie „tak”.” – „The Deal. Układ” Elle Kennedy.
Co mówi On? „Wybiega przez drzwi, a ja zostaję sam ze wzrokiem utkwionym w pustkę i przepełniony frustracją. Nie do wiary. Każda jedna dziewczyna na tym uniwersytecie dałaby sobie odciąć pieprzoną rękę, byleby tylko mi pomóc. A ta? Uciekła stąd, jakbym co najmniej poprosił ją o zamordowanie kota i złożenie go w ofierze szatanowi.” – „The Deal. Układ” Elle Kennedy.
Autorka zastosowała sprawdzający się pomysł. Przedstawiła historię z perspektywy dwóch młodych, atrakcyjnych studentów naprzemiennie. Książka podzielona jest na krótkie rozdziały pisane raz z perspektywy Hannah, raz z perspektywy Garrett. On oczywiście pełen seksu, chwilami obcesowy. Ona mało asertywna, momentami bojąca się swojego przysłowiowego cienia. Koncepcja idealna na romantyczną historię z intensywnym, emocjonującym seksem w tle. Tylko dla relaksu. Przy czym czytałam ją naprawdę z zaangażowaniem. Historia łatwa i przyjemna też może pochłonąć. Ciężko mi się było od niej oderwać. Widocznie potrzebowałam takiej historii w danym momencie.
Język prosty, zwięzły. Dialogi dostosowane do bohaterów, o których książka opowiada. Chwilami toporne. Nie ma w nich literackiej estetyki, która występuje w powieściach naszych rodzimych autorów. Anglojęzyczni autorzy piszą jednak inaczej (ps. autorka będąc Kanadyjką ukończyła anglistykę na Uniwersytecie Nowojorskim). Nie zmienia to faktu, że po książkę warto sięgnąć, by odetchnąć, by się zrelaksować, by pożyć trochę w fikcyjnym świecie kampusu.
Moja ocena: 8/10
Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję WYDAWNICTWU Zysk i S-ka.
W zapowiedzi przyznałam się, że książki Agnieszki Pietrzyk bardzo lubię. Fanką Autorki zostałam po przeczytaniu „Zostań w domu” (wrrr…jeszcze teraz czuję dreszcze na same wspomnienie). Każda z publikacji, które przeczytałam, a czytałam wszystkie które ukazały się od 2019 roku, zrobiła na mnie duże wrażenie, a jednocześnie każda z nich jest inna. Najwyżej, bo na 9/10 oceniłam „Las zaginionych” ale pozostałe dostały mocne 8. Ostatnie „Terytorium” również było niezwykłą pozycją i pozostało w mej pamięci. 13 marca br. premierę miała najnowsza powieść autorki pt. „Ostatnie słowo” od Czwarta Strona Kryminału.
Jak tu nie czytać? Jak tu nie smakować fabuły, jak zaczyna się tak dobrze, już od samego opisu.
„Rasowy thriller psychologiczny z motywem książki w książce. Gdy desperacja osiąga szczyt, stajemy się zdolni do wszystkiego – William Kriger przekonuje się o tym, gdy jego życie zostaje wywrócone do góry nogami przez niezwykłą klientkę. Weronika chce, by Kriger napisał książkę o koszmarze, którego ludzie boją się najbardziej. William zgadza się na jej warunki, by utrzymać w ukryciu swój sekret. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, co się wydarzy, gdy napisze ostatnie słowo…” – z opisu Wydawcy.
Spodobała mi się sama dedykacja; „Marzenie. Jesteś najlepszą siostrą na świecie”. W dobie powierzchownych relacji. W czasach, gdy często gonimy od jednego zadania do drugiego. W sytuacji, gdy nierzadko mieszkamy daleko od siebie taka deklaracja ze strony siostry to jest naprawdę coś wielkiego, choć jak wiadomo relacje z bliskimi nie zawsze są łatwe.
Wracając jednak do fabuły, celowo nie wprowadziłam Was w meandry zdarzeń opisane w książce „Ostatnie słowo” Agnieszki Pietrzyk swoimi słowami. Uważam, że opis Wydawcy jest tak ciekawy, że nic nie przekona Was bardziej do jej przeczytania jak właśnie on. Te parę zdań zwróciło moją i mam nadzieję, też Waszą uwagę na ciekawy wątek tajemnicy. Na coś, co wydarzyło się dawno temu i sekret miał być ukryty do końca. Uwielbiam takie wątki, takie motywy w thrillerach. Te emocje często pozostają na długo po odłożeniu publikacji na półkę. Czasem na zawsze, a czasem do ponownego razu.
Spodobała mi się postać Williama – „wykładowcy hobbistycznie uprawiającego pomidory”, którym od nowego roku akademickiego zainteresowana jest Społeczna Akademia Nauk w Warszawie. Gość, „który porzucił stolicę dla wiejskiego życia i nie zamierza tego zmieniać”. Persona wysokich lotów. Inteligentna. Dająca światu i żyjącym na nich ludziom o wiele więcej, niż zwykły człowiek. Swoją inteligencję. Swoją wiedzę. Swój punkt widzenia. Nawet początek nowej książki, przy czym „dbał o jakość narracji i oryginalność pomysłu”. Postać z pierwszej strony gazet, czy jak teraz powinnam napisać z częstych publikacji na mediach społecznościowych. Ale wyłącznie z tej dobrej strony. I od razu mnie zafrapował. Istnieją takie zawody? Pisarze początków książek? Pomysłodawcy fabuły? Hm….. Taki ghostwriter, ale tylko do pewnego momentu. Ciekawy temat. I nagle w tej idylli Wiliama pojawia się ona; Weronika Kwiatkowska, która przyjechała, by kupić u Krigera początek książki.
„Była młoda, na pewno przed trzydziestką. Widział w niej ucieleśnienie wszystkich swoich studentek, nieśmiałych, zakompleksionych, ale w głębi ducha wierzących, że cały świat do nich należy. (…) Było w niej coś ambiwalentnego. Banalne piegi i zbyt szeroki nos kontrastowały ze szlachetnie zarysowanym czołem i hipnotycznymi tęczówkami.”. – „Ostatnie słowo” Agnieszka Pietrzyk.
Książka składa się z dziewiętnastu części, które podzielone są na krótkie rozdziały. Łącznie rozdziałów jest dwadzieścia osiem. Tylko niektóre części (łącznie jest ich osiem) są zatytułowane i to nie byle jak, bo „Czarna wołga wraca”. Kojarzycie legendę z czasów PRL o czarnej wołdze, która porywała dzieci? Legendę tak głęboko zakorzenioną w ludzkiej świadomości, że nawet ja po latach łapię się na tym, że wierzę, iż faktycznie jeździła po polskich drogach i porywała dzieci. Wielu ją widziało. Wiele dzieci zaginęło, gdy była w pobliżu. Wielu milicjantów za nią goniło. Te części mają swoje znaczenia, a jakie…. Tego musicie się sami dowiedzieć 🙂.
Idylliczna relacja między Werą a Wiliamem psuje się już na początku IV rozdziału, gdy Wera „(…) Wyciągnęła starego samsunga i napisała esemesa: „Udało się. Kriger złapał się na haczyk”. Potem już było tylko lepiej. Frapujący mnie sekret. Odkrywanie. Odsłanianie wszystkich warstw. Pomysł książki w książce bardzo doceniam. Na mnie zrobił wrażenie. Do tego szokujące zakończenie, dla którego warto wziąć „Ostatnie słowo” Agnieszki Pietrzyk do ręki i przeczytać. Od początku do tego właśnie interesującego końca.
Udanej lektury!
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA
Podobno to czwarty i ostatni tom serii o prokuratorze Konradzie Kroonie. Nie mogę sobie tego wyobrazić, gdyż autor premiery z 15 maja br. pt. „Wszystko co widziałeś” ukrywający się pod pseudonimem Cyryl Sone – aktywny prokurator szturmem podpił rodzimy, mocno już nasycony rynek polskich autorów kryminałów, thrillerów. Dzięki Wydawnictwo Znak mam na swej półce bibliotecznej wszystkie części. począwszy od rewelacyjnej „Krzycz jeśli żyjesz” z 2022, przez „Świat ci nie wybaczy”, kończąc na trzecim tomie wydanym w październiku 2023 pt. „Nigdy już nie uciekniesz”. Rozpoczynając przygodę z czwartą częścią ciekawość, czy znowu Autor zachwyci mnie stylem, szybkim tempem, bezkompromisowością mieszała się już z tęsknotą za prokuratorem, za postacią Konrad Kroona….. I pozostaje mi nic innego, jak tylko zastanawiać się, jaką prozą Cyryl Sone zaskoczy mnie następnym razem. Moja ciekawość jest w pełni uzasadniona, gdyż w sam Autor w posłowiu napisał: „Za zakrętem już czeka napisana kolejna powieść, pierwszy tom zupełnie nowego cyklu: bardziej kryminalnego, bardziej bezczelnego; z lepszymi dialogami i z szybszym tempem…”Naprawdę? Da się pisać jeszcze lepsze dialogi i zachować szybsze tempo?
„(…) chcieć to móc jedynie wtedy, kiedy mamy za co, po co i z kim.” – Cyryl Sone „Wszystko co widziałeś”.
Nauczycielka geografii w lokalnym liceum odkrywa wczesnym rankiem w bramie oddzielającej oba skrzydła gmachu szkolnego ciała trzech uczniów pierwszej klasy; Norberta Brylczyka, Sary Kostrzewskiej oraz Tomasza Jonki, którzy „(..) byli tylko dziećmi. Zagubionymi, wrażliwymi, przeżywającymi najbardziej newralgiczny rozdział swoich nienapisanych biografii. U progu dorosłości, na skraju dzieciństwa.” Prokurator Konrad Kroon próbuje rozwikłać zagadkę, co lub tak naprawdę kto stoi za śmiercią trójki młodych ludzi, którzy dopiero co rozpoczęli swoją przygodę w klasie licealnej. Szybko okazuje się, że młodzi nie są jedynymi ofiarami. Kolejno życie traci pasażer linii tramwajowej, alkoholik borykający się z problemem bezdomności, później młody imigrant turecki, a następnie młody homoseksualista cieszący się życiem. Są ofiary i jest polowanie. Cały sztab łącznie z Flarą i Kieltrowskim próbują rozwikłać zagadkę Wilka z Wybrzeża. „(…) Bo jest takie zło, które nigdy nie gaśnie. I raz zaprószone tli się aż po kres czasu.”
„Książka jest klamrą łączącą poszczególne tomy serii, stanowi też hołd dla mojego miasta, pokolenia i moich literackich mistrzów…” – „Posłowie” Cyryl Sone „Wszystko co widziałeś”
I tak właśnie jest. Tak właśnie odczytuję ostatni tom serii o przystojnym prokuraturze, z ciekawym nazwiskiem, jeżdżącym czarnym audi TT, chrakteryzującym się ciętą ripostą i wisielczym chwilami humorem. Do tego potrafiącym sobie zjednywać sprzymierzeńców mimo trudnego i bezkominowego charakteru. Uwielbiam te wstawki, w których Sone przedstawia nam Kroona takiego, jakiego chciałby byśmy go widzieli. Obcesowego. Humorzastego. Potrafiącego się odgryźć każdemu.
„- Próbuję być uprzejmy. – Jakoś nigdy to panu dobrze nie wychodziło – stwierdził biegły. – Nie można być mistrzem w każdej dziedzinie…”
„- Mieliśmy przyjemność. Z akt sprawy. I z sekcji zwłok. Zajrzałem do jego wnętrza.”
„W prokuraturze najważniejsza jest hierarchia. Nawet jeśli twój przełożony to… – Debil. Jesteś skończonym debilem, Krzysiek. -Tylko sobie nie pozwalaj! -Kieltrowski poderwał się na równe nogi. – Nie zapominaj, kto tu jest szefem! – Choćbym chciał zapomnieć, cały czas mi przypominasz. Jakbyś od tego miał większego.”
Cyryl Sone to mistrz mocnego początku, maestro ciekawego pędzącego jak Pendolino rozwinięcia oraz lider ciekawych zakończeń. To czwarta książka tego Autora, w której podobały mi się wszystkie fazy fabuły, aż do samego końca. Fabuła była interesująca, pochłaniająca. Cyryl Sone jest dla mnie idealnym autorem do czytania. Jak na razie żadna jego publikacja mnie nie zawiodła. Każdą czytałam z zapartym tchem, bez okładania.
Podobają mi się – tu się powtórzę z poprzednich opinii – wstawki z codzienności życia prokuratora, w którym Sone ma ośmioletnie doświadczenie. Doceniam, że w fikcji fabularnej Autor wplata zdarzenia, elementy życia zawodowego, które mogłyby lub się wręcz zdarzyły, jak na przykład dywagacje na temat tzw. „obiegu”, który jest doświadczeniem aplikantów prokuratorskich lub też nie, jeśli aplikanci są po szkole krakowskiej. Widać, że Sone czerpie z tego, jak wygląda praca w firmie, jaka jest jej kultura, jakie zwyczaje.
Mimo tej całej buty autorskiej i sposobu przedstawienia osoby prokuratora Kroona jako atrakcyjnego, dyletanta, pędzącego stale na do przodu jak torpeda, nie zastanawiającego się głębiej nad sobą i osobami, którym na nim zależy temat podjęty książce okazał się dla mnie trudny, bardzo głęboki. Zaczął się bowiem od śmierci przez powieszenie trzech piętnastolatków. Do pewnego momentu była to główna myśl toczącego się śledztwa i warstwy obyczajowej pojawiającej się obok niego. To nastoletnie życie. Życie nastolatków, niezrozumiałych przez swoich kolegów czy koleżanki, odepchniętych przez rówieśników, nietraktowanych poważnie przez dorosłych, uznawanych przez otoczenie za nerdów szukających wspólnego świata z innymi. Nastolatków jak motyle, którym jak dotkniesz skrzydła to umierają. Uderzyło mnie to bardzo trafne sformułowanie, które Autor zawarł w książce, a ja je tu wykorzystałam. Idealna percepcja tego, jak w dzisiejszym świecie funkcjonuje młodzież.
Fabuła zaczyna się od czerwca by po jakimś czasie cofnąć aż do września do dnia, w którym trójka świeżo upieczonych absolwentów szkoły podstawowej rozpoczęła swoją edukację licealną. Książka podzielona jest na sześć części. Każda część została zatytułowana i składa się z kolejno ponumerowanych rozdziałów (jest ich łącznie dwadzieścia dziewięć). Rozdziały Sone podzielił na krótsze części pisane z perspektywy różnych bohaterów. Jest to cecha charakterystyka tego cyklu, że czytelnik podąża śladami śledztwa, tropów, kolejnych mistyfikacji z perspektywy ofiary, samego Kroona, Flary, czy innych bohaterów, czasem pojawiających się praktycznie tylko w jednej scenie. W części szóstej Autor cofa akcję do nawet do okresu dwa lata wcześniej, półtora roku wcześniej, rok wcześniej itd. Jakby chciał przybliżyć czytelnikowi ewolucję zła. Ale czy naprawdę się da? Na ostatnich stronach znajduje się również Epilog, w którym Autor stara się obnażyć inną stronę Kroona. I jak tu ma być nie żal, że nie spotkam się już z nim w moim czytelniczym świecie nigdy więcej, kiedy tyle kwestii pozostaje wciąż nierozwiązanych, niedopowiedzianych?
W liście dołączonym do publikacji adresowanym do „Droga Partnerko w Zbrodni!” i podpisanym przez Prokuratora Konrada Kroona autor pisze „Sam nie dam rady tego udźwignąć. Być może to Ty będziesz musiała zakończyć te sprawcę. Morderca musi w końcu popełnić jakiś błąd. Wiem, że Ty go dostrzeżesz…”
Niestety. Musiałabym odpisać.
„Drogi Kondziu! Niestety zawiodłam Cię. Bardzo się starałam odkryć, kto stoi za tym powtarzanym zaklęciem merseburskim. Musiałeś sobie jednak poradzić sam. Nie dałam rady wysupłać z opowieści tych wszystkich tropów.”
UDANEJ LEKTURY!!!! CZYTAJCIE KROONA!!!!
ps. „Zaklęcia Merseburskie (niem. Merseburger Zaubersprüche) – dwa średniowieczne zaklęcia, czary lub inkantacje, zapisane w języku staro-wysoko-niemieckim w dialekcie frankońskim. Stanowią one jedyne zachowane w tym języku świadectwa niemieckiej kultury pogańskiej. Zostały one odkryte w roku 1841 przez Georga Waitza, który znalazł je w teologicznym manuskrypcie z Fuldy, spisanym w IX lub X wieku. Manuskrypt ten (Cod. 136 f. 85a) znajdował się w bibliotece kapituły katedralnej w Merseburgu. Od nazwy tej miejscowości pochodzi nazwa. Pierwsze dotyczy wyzwolenia z więzów i zachowania przed wrogiem. Jest w nim mowa o idisach. Drugie zostało użyte do wyleczenia skręconej nogi konia Baldra („kość do kości, krew do krwi, członek do członka, jakby były sklejone”).” (źródło: wikipedia).
Moja ocena: 8/10
Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak Koncept.
„Ci wszyscy ludzie kochający się nawzajem i zarazem niezdolni do całkowitego zrozumienia, do miłości doskonałej. Odchodzili, umierali, kłócili się albo tracili się nawzajem. Gdzieś coś poszło nie tak i nosili w sobie samotność…” – Daphne du Maurier „Niespokojny duch” .
Tak wielokrotnie myślała Jennifer Coombe na początku XX wieku. Prawnuczka Janet Coombe z Plyn, urodzonej w kwietniu 1811r., zmarłej we wrześniu 1863r i Thomasa Coombe, urodzonego w grudniu 1805r., a zmarłego 1882r. Córka „Christophera Coomba (syna Josepha i Susan Collins Coombe’ów”, który z „odwagą oddał życie nocą 5 kwietnia 1912 roku, w wieku 46 lat i swej matki, Berthy, która kilkanaście lat po śmierci męża poślubiła wytwornego dżentelmana Pana Hortona. Jennifer z domu Coombe po mężu Stevens, której losy opisała Daphne du Maurier na przestrzeni jej całego życia, aż do roku 1930 roku. A wcześniej opisała losy Janet Thomasa Coombe’ów od początku, aż do końca. Aż po dzieci i wnuki. Losy właścicieli Domu z Bluszczem w przepięknej Kornwalii i okolicznej stoczni, która dawała pracę wielu mieszkańcom. Losy kilku rodzin, kochających się i skłóconych, wspierających się i na zmianę niszczących się wzajemnie. Losy kilkudziesięciu członków rodziny, którzy się odzyskiwali i na zmianę tracili.
A wszystko zaczęło się od literackiego, fikcyjnego portretu Janet.
„Jakby miała dwa oblicza: jedno należące do zadowolonej żony i matki, która z zaciekawieniem wysłuchiwała planów męża i jego bezustannych deklaracji dotyczących rozwoju firmy; śmiała się z paplaniny synka; z autentyczną przyjemnością odwiedzała rodziców i sąsiadki, okazując nieudawaną radość z uroczych chwil codziennego życia. I drugie – nieskrępowane, triumfujące – które spowite mgłą i ukryte przed światem, stawało na palcach na szczycie wzgórza i wyciągało się ku słońcu, by skąpać się w jego zniewalającym blasku.” – Daphne du Maurier „Niespokojny duch”.
Janet, która żałowała, że nie urodziła się mężczyzną. Dla której „(…) płeć wydawała się niczym żelazne pęta, krępujące jak opięta wokół kostek ciasna halka.” To na przestrzeni tego jak Janet dojrzewała, jak wypełniała różne role, funkcje w rodzinie i w społeczeństwie mogłam poznać tło sagi rodzinnej, którą opowiedziała du Maurier, od roku 1830, gdy młoda Janet zmienia swój stan cywilny i zostaje żoną Thomasa.
Powieść składa się z czterech części. Każda z części zawiera kilkanaście rozdziałów (12, 13). Napisana jest bardzo poetyckim językiem. I fabuła, i przedstawione w niej treści i styl, a także tempo jest właściwe dla okresu, w którym du Maurier ją pisała. Choć muszę przyznać, że zaskoczyła mnie tempem. Na końcu książki przeczytałam, że autorka tworzyła ją od października 1929 do stycznia 1930. To naprawdę krótko dla ówczesnych czasów, gdy pisarzowi nie pomagali liczni redaktorzy, a i sama technika pisania była znacznie mniej efektywna niż aktualnie. Najwidoczniej historia układała się w umyśle i sercu autorki na długo przed tym, zanim została przelana na papier, że wystarczyło raptem cztery miesiące by kilkusetstronicowa saga powstała.
Autorka wiernie oddała specyfikę czasów, w których fabuła została umiejscowiona. We współczesnych Jennifer czasach pobrzmiewa echo feminizmu. Sama Jenny nie potrafi się pogodzić, jak traktuje ją matka i babka. Jak jej nic nie wolno.
„Nic mi nie wiadomo o żadnej swobodzie – odparła. – Jedyna różnica polega na tym, że mogę jeździć sama metrem i autobusami, a matka nie mogła. Pod pozostałymi względami wiodę bardzo podobne życie.” – Daphne du Maurier „Niespokojny duch”.
Przyznam, że feministyczny rys osobowościowy Jennifer nie do końca mnie przekonywał. Miałam poczucie czytając, że kompletnie nie pasuje do światopoglądów, historii, opowieści, zwad, przeszłości opisywanych przez Daphne du Maurier. Został – w mojej opinii – jakby wkomponowany na siłę, jakby oczekiwania współczesnych sobie czytelniczek właśnie takie były. Sama warstwa społeczno – obyczajowa była dla mnie dość ciężka. Za dużo konfliktów, za dużo bohaterów, za dużo zdrad i komplikowanych – jakby na siłę – historii. Trudno było mi się skupić momentami na myśli przewodniej. Czytając miałam wrażenie, że autorka bardzo pragnie pokazać szerszy kontekst rodzinny, który był tak różny od siebie w poszczególnych fragmentach, że śmiało posłużyłby za kanwę do innych, ciekawszych, krótszych historii.
Dla mnie najsłabsza chyba dotychczas przeczytana proza Daphne du Maurier. Na usprawiedliwienie z recenzenckiej odpowiedzialności muszę napisać, że to debiut literacki autorki. I zapewne w jej mniemaniu historia czterech pokoleń utkała w niewiele ponad czterysta stron powieści wydawała jej się całkiem dobrym pomysłem.
Książka zdecydowanie dla fanów przydługich sag rodzinnych.
Moja ocena: 6/10
Egzemplarz recenzencki otrzymałam od Wydawnictwo Albatros, za co bardzo dziękuję.
Są takie publikacje, które zaskakują. Są takie thrillery psychologiczne, które rozwinięcie wbija w fotel i powoduje niedowierzenie. To prawdziwe książki z tego gatunku. Bo thrillery psychologiczne cechują nieprzewidywalne twisty akcji, suspens i etapami ujawniane tajniki bohaterów. Główne wątki oscylują wokół zemsty, zdrad, manipulacji czy chorób psychicznych. Mam wrażenie, że „Pomarlisko” będący debiutem literackim scenarzysty i reżysera Patryka Jurka od HARDE Wydawnictwo łączy w sobie wiele z tych cech. Chcecie przekonać się jakie?
„(…) zerknąłem w lustro. Powinienem się ostrzyc i ogolić. Nienawidzę mojego życia, bo jest gówniane. Nie śpię, jem śmieci, nie mam przyjaciół i jestem nieszczęśliwy.” – „Pomarlisko” Patryk Jurek.
Tak swoje życie widzi Paweł Kędzierski, czterdziestoparoletni pracownik szpitalnego prosektorium na Mokotowie. Tak widzi…. Prawda wygląda jednak trochę inaczej. Paweł kumpluje się ze swoim współpracownikiem Błażejem Darewskim, z którym łączy go dodatkowa aktywność zawodowa. Zaczyna również poznawać młodego – Wojciecha Szymańskiego. Dodatkowo ukrywa swoją relację z Weroniką, którą nie chce się z nikim dzielić. Spokojnie wykonuje swoją pracę obcując ze śmiercią na co dzień. Wszystko się zmienia, gdy z komunalnego cmentarza ginie ciało Sylwii Kaczmarczyk, córki prominentnego polityka, która po prowadzeniu samochodu pod wpływem narkotyków umiera wskutek zatrzymania akcji serca na stole operacyjnym mokotowskiego szpitala. Dlaczego ordynatorowi Małeckiemu zależy na dowiedzeniu się, co się stało z ciałem Sylwii, które miało być ekshumowane? Dlaczego to Wskrzesiciele stają się głównymi podejrzanymi?
Wiele zalet ma ten thriller, oj wiele 😊. Po pierwsze urzekła mnie prezentacja tematu śmierci. Bez stygmatyzowania. Bez głębszego sensu. Bez idealizowania. Już w pierwszych zdaniach rozdziału pierwszego Autor określił stosunek, z jakim czytelnik będzie miał do czynienia w tej powieści.
„Śmierć. Nasz gatunek jako jedyny się nią pasjonuje. Tylko my wiemy, że jest nieunikniona”. – „Pomarlisko” Patryk Jurek.
Potem było tylko lepiej i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
„Po dwóch godzinach pojawiam się ja i zabieram zwłoki do chłodni. Czasami zgarniam kilkanaście osób dziennie. Gdy trzeba wykonać sekcję zwłok, rozcinamy ciało, wyjmujemy wszystkie wnętrzności i czekamy. Patolog przychodzi raz dziennie, waży, spisuje i znika. My wrzucamy wszystko z powrotem…” – „Pomarlisko” Patryk Jurek.
Po drugie Paweł Kędzierski da się lubić. Naprawdę. Zdobył moją sympatię praktycznie od samego początku mimo swego praktycznego i logicznego podejścia do wykonywanej przez siebie pracy. Przecież ktoś to musi wykonywać i ktoś to w realnym świecie też wykonuje. Wydaje się bardzo rzeczowy mimo prowadzenia życia samotnika, niedzielenia się ze znajomymi swoim życiem. Jest ignorantem w wielu aspektach (relacji z przełożonymi, wykonywanej pracy, życia kolegów itd.), choć z drugiej strony potrafi mile zaskoczyć wspólnym wieczorem z Błażejem, od knajpy do knajpy, przez dyskotekę po dom uciech w nadwiślańskiej metropolii. Zresztą niektóre sceny, szczególnie związane z urwanym filmem chwilami mnie rozbawiały. Będąc narratorem ripostuje trafnie to, co go otacza. Opiera się na swoich doświadczeniach, zaprasza czytelnika do swoich przeżyć i swej przeszłości. Celowo diagnozując relacje i to co nas otacza.
„Nieudane związki nauczyły mnie jednego. Nie wymuszaj niczego. Nie wymuszaj rozmów, nie wymuszaj przyjaźni, uwagi czy miłości. Bo wszystko, co wymuszone, nie jest warte, by o to walczyć. Pozwól, by płynęło…” – „Pomarlisko” Patryk Jurek.
„(…) Są na świecie ludzie, których twarz rozjaśnia się, kiedy cię widzą. Nie dlatego, że możesz im coś zapewnić albo mają z tego spotkania jakieś korzyści. Bezwarunkowo. Przez to, że jesteś.” – „Pomarlisko” Patryk Jurek.
Po trzecie wiele się nauczyłam w zakresie działania poszczególnych opioidów czy narkotyków😉. Nigdy nie wiadomo, kiedy nowa wiedza mi się przyda. O kokainie, trawce czy amfetaminie co nieco słyszałam. Natomiast o mefedronie, ketaminie czy modafinilu musiałam się trochę podszkolić. Z tej nowo zdobytej wiedzy dowiedziałam się o skutkach ubocznych, a także o tym, jak łatwo jest się uzależnić. Nie zachęcam. Wręcz odradzam.
Po czwarte wiarygodność. W przypadku Pawła – narratora wszystko u niego wydawało się wiarygodne. I jego teraźniejszość, i jego przeszłość, i jego doświadczenie, i jego relacje. Wkręcił mnie Autor niemiłosiernie, aż praktycznie do samego zakończenia, w którym wszystko zaczęło się układać. W którym oniemiałam. Ale nie dlatego, że finał to totalny odlot, strzał, by zaskoczyć czytelnika. NIE! Dlatego, że finał wynikał z początku. Wszystko w jedno się składało. Wszystko ułożyło się w sensowne wytłumaczenie. DLA TAKICH ZAKOŃCZEŃ WARTO CZYTAĆ KSIĄŻKI!
Po piąte tempo, język i styl książki. Dla mnie idealny. Przypominające męskie pióro Żaka, chwilami nawet Mroza. Dużo dialogów, ciętych ripost. Akcja dzieje się szybko. Kolejne zdarzenia wymagają wyjaśnienia, dopowiedzenia. Bohaterowie są wyraziści. Dają się lubić, nawet taki Amadeusz zwany Kulką mimo ciętego języka i niewybranych odzywek. Lubię bardzo w książkach tego gatunku taką męską narrację bez zbędnych ozdobników, długich dywagacji, bez zmiennych nastrojów, niekonsekwencji. Tu postaci jedna po drugiej scalają się w jedno, bez żadnych odchyleń. Warto też z tego z powodu zerknąć na tę publikację.
Powodów, dla których warto przeczytać „Pomarlisko” Patryka Jurka mogłabym jeszcze namnożyć. Mam nadzieję, że to, co napisałam i ogólna ocena skłoni Was do zwrócenia uwagi na tę publikację. Gwarantuję dobrą zabawę i chwilę refleksji. Dwa w jednym. Trochę nad człowiekiem i jego współczesną samotnią, a trochę nad samą śmiercią, taką niegloryfikowaną, nie uduchowioną, taką ludzką, prostą, taką kończącą wszystko.
UDANEJ LEKTURY!!!
Moja ocena: 9/10
Za możliwość zapoznania się z publikacją bardzo dziękuję Wydawnictwu Harde.
Ależ mnie HARDE Wydawnictwo pozytywnie zaskoczyło😊. Po raz pierwszy, gdy otrzymałam swój egzemplarz ostatniego tomu z Davidem Redfernem autorstwa Anna Rozenberg – autorka. Po raz drugi, gdy się okazało, że korzystając z publicznego transportu mogę przeczytać ten tom przedpremierowo również na Legimi. Niespodzianka prawda? Szkoda tylko, że na fali szczęścia dotyka mnie rozstanie i z Redfernem, i Siwiaszczykiem, i to – jak się okazuje – przed ostatecznym rozstrzygnięciem. Zafrapowani? Zainteresowani? Mam nadzieję, jeśli pominęliście którąś z części tego cyklu z ciekawym wątkiem polskim to zapraszam do zapoznania się z moimi opiniami. Wszystkie dotychczasowe recenzje znajdziecie tu: „Maski pośmiertne”, „Punkty zapalne”, „Wszyscy umarli”, „Znaki szczególne”, Dusze spopielone”)
„To świat zwariował (…) Zwariował w momencie skrzywdzenia jedenaściorga niewinnych dzieci.” – „Zabić Redferna” Anna Rozenberg.
W ośrodku leczenia uzależnień The Priory samobójczą śmiercią umiera Linda Wall osieracając dwie córki i zostawiając męża. Inspektor David Redfern nie może pogodzić się ze śmierci swej koleżanki po fachu, który próbowała wyswobodzić się ze szponów swego narkotycznego nałogu. O jego przekonaniu, że jej śmierć nie była przypadkowa dowodzą wskazówki, która zostawiła Linda tylko dla niego. Wskazówki kierujące jego uwagę w stronę Palacza, Adriana Bonesa, braci Woodów i wielu innych. A nawet w stronę dawno przepracowanych śledztw, w sprawie zaginięć i śmierci niewinnych dzieci.
Historia utkana w fabułę powieści nie zaczęła się tak naprawdę w niedzielę rano 12 stycznia 2014r., co w podtytule Rozdziału pierwszego zawarła Autorka. Historia zaczęła się wiele lat wcześniej. Od kłamstw. Od manipulacji. Od wykorzystywania pozycji. Od zmowy. Od odwracania wzroku. I do tego wszystkiego wprowadził mnie mrożący krew w żyłach Prolog relacjonujący to, co wydarzyło się 30 października 1991 roku.
Długo jednak nie potrafiłam się połapać co za znaczenie miały postaci opisane w Prologu. Długo, aż do Epilogu, który nastąpił łącznie po 11 rozdziałach😊. I tu muszę niestety wpleść trochę prywatny; naprawdę Pani Aniu takie zakończenie!!!??? Naprawdę???!!!
Autorka pozostała wierna strukturze całej serii. Rozdziały następujące po sobie zostały kolejno ponumerowane. Na początku każdego z nich Anna Rozenberg oznacza czas akcji. Kolejne fragmenty rozdziału rozdziela porą dnia. Mamy więc rano, południe, wieczór czy noc. Akcja dzieje się od 12 stycznia 2014r. do 23 stycznia 2014r. Wszystkie wydarzenia są relacjonowane z perspektywy narratora trzecioosobowego. Wydarzenie następuje jedno po drugim. Kolejne dni śledztwa są wręcz napchane podejrzeniami, nowymi faktami, tropami i wyjaśnieniami. Trudno się chwilami połapać. Tym bardziej, że jest to część naprawdę wielowątkowa. Autorka zawarła w niej wszystkie odpowiedzi, które powstały w poprzednich częściach. Nawiązała i do zwłok jedenaściorga dzieci, które przed śmiercią cierpiały katusze. Odniosła się i do śledztwa w sprawie Katie Rudd, i do tragedii Bonesów, i do porwania Marty Sokolińskiej, a także śmierci Bożeny i Mariusza Sokolińskich, którą rozpoczęła się cała seria oraz o stracie samego Redferna, stracie jego siostry, która zaginęła w wielu 13 lat. Oczywiście nad wszystkimi działaniami Redferna jak sęp krąży Palacz, który postanowił go skrzywdzić i prawie mu się to udaje. Bohdan Siwiaszczyk zostaje bowiem uprowadzany…. Oprócz odwołań do osób w powieści jest wiele nawiązań do zdarzeń z przeszłości Redferna, jakby Anna Rozenberg koniecznie chciała, by czytelnik nie zaznajomiony z serią nadrobił. Przeczytacie nie tylko kilkukrotnie o postrzeleniu Bonesa w katedrze, ale również przykładowo o oddaniu ukochanego pojazdu – Triumpha Muzeum Motoryzacji Broolands łącznie z zachowaniem kustosza. Wspominki mieszają się z teraźniejszą fabułą, co wymagało ode mnie sporego skupienia, by nie umknęły mi refleksyjnie wspominając ważne spostrzeżenia dotyczące toczącego się dochodzenia.
Wiele jak zwykle polskich wątków. Począwszy od sparafrazowanych powiedzonek typu: „Polak głodny to zły, a nam potrzeba dobrego policjanta,….” po smak i zapach sera królewskiego w plastrach z Sierpca czy pasztetu z kogutkiem. Polskości dodaje osoba Wandy, przyjaciółki dziadka Redferna, byłego milicjanta, starego Siwiaszczyka. Nie mogło w tej serii zabraknąć szczeniaka Bandita i oddziedziczonego kota – sfinksa Armoura czy jak ich tam zwie Siwiaszczyk; Amorka, Bambiego. Mniej za to w tej części sierżant Summer Winter i jej współpracownika Puszki, a więcej uwielbiającego grać w golfa szkockiego patologa – Teodora Meiklejohna i komendanta Malcolma Knight. Ciężar poprowadzenia akcji, wskazania ważnych uczestników śledztwa został przesunięty w stronę bardziej doświadczonych pracowników organu śledczego niż młodszych, zapalonych i o świeżym spojrzeniu dochodzeniowców, do których się przyzwyczaiłam w porzednich tomach.
Ostatnią częścią – zresztą jak przeczytałam w Podziękowaniach Pani Ania kończy opowieść o Redfernie. Kończy nostalgicznie pozostawiając dużo niedopowiedzeń. Możliwe, że otwarte wątki zostaną jednak pociągnięte, mimo, że Autorka napisała wspomniała o finale historii i w dedykacji i w Podziękowaniach. Dla mnie przygoda z Dawidkiem Redfernem w tych sześciu tomach była przyjemnością. Zaciekawiła mnie tak bardzo, że nie wyobrażałam sobie, by nie przeczytać kolejnej części. Mimo, że bez drobnych niedociągnięć się nie obyło, jak na stronie 166 (czytając na Legimi) błędnie użyte słowo w zdaniu; „Chodzi o to, że w toku pewniej (zamiast „pewnej”) sprawy znaleźliśmy coś, co należało do kliniki pani męża – David snuł półprawdę, starając się zabrzmieć autentycznie.”.
Czytaliście serię o Inspektorze Davidzie Redfernie? Jeśli nie, szczerze polecam ją Waszej uwadze. Miłej lektury.
Moja ocena: 7/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Harde.
Autorkę Agata Czykierda-Grabowska – Strona autorska poznałam kiedyś na warszawskich targach książki, które odbywały się w roku 2019. O spotkaniu w niedzielę 25 maja 2019r. z Panią Agatą napisałam na moim blogu (klik). Ach te wspomnienia😊. Wydaje się, że to było wczoraj, a jednak…. Czytelniczo – recenzencką relację z twórczością Autorki rozpoczęłam później. O antologii „Niegrzeczna miłość”, w której znalazło się opowiadanie Czykierdy-Grabowskiej przeczytacie tutaj. Zapoznałam się także z powieściami, niektóre sama sobie kupiłam jak: „Kiedyś po ciebie wrócę” oraz„Pod skórą”. Za to książkę zatytułowaną „Felicja znaczy szczęście” podarowało mi Wydawnictwo. „Zapach świeżych trocin” to gatunkowo inna powieść niż dotychczas przeze mnie przeczytane od Agaty Czykierdy-Grabowskiej. Byłam jej więc bardzo ciekawa. Książkę otrzymałam od Wydawnictwo Zwierciadło, za co bardzo dziękuję.
„Ludzie mają bardzo proste i stereotypowe wyobrażenie o pracy pisarza. Wydaje im się, że ten siada przy klawiaturze z pyszną kawusią, długo buja w obłokach… (…) i już. Pomysł na książkę wydobył się z czeluści jego umysłu i teraz trzeba go tylko zgrabnie opisać, co jest jedynie formalnością. (…) To przymus, który nie pozwala odpuścić do ostatniej literki. Jeśli nie zamkniesz historii, będzie cię dręczyć po nocach i nawiedzać w snach. Wszystko po to, żeby z tym ostatnim słowem poczuć ulgę. Katharsis. Ale to wytchnienie zostaje z twórcą tylko do następnego pierwszego słowa. I tak w nieskończoność.” – „Zapach świeżych trocin” Agata Czykierda-Grabowska.
Ciekawe, ile z tej treści pochodzi z osobistych doświadczeń samej Autorki a nie jej bohaterki, która właśnie para się tą samą profesją co Pani Agata. Ciekawe. Może będę miała okazję, by zadać jej to pytanie na jakimś spotkaniu autorskim.
Wracając do Izy, która jest bohaterką powieści to poznajemy ją w chwili, gdy zaczyna wszystko od nowa. Po utracie stabilnej pracy na uczelni przez romans ze studentem powraca do Warszawy, by zamieszkać w apartamentowcu wybudowanym przez swego kolegę z młodzieńczych lat – Janka. Apartamentowcu nieoddanym jeszcze do użytku. W tak zwanym mieszkaniu pokazowym. Zaczyna pracować nad książką. Samotność wzmaga w niej poczucie poznania okolicy. Zagłębia się w las, w którym stoi nieużytek. Niedokończona przez innego dewelopera inwestycja. Tam poznaje Filipa, który coraz częściej pojawia się w jej życiu. Tak samo jak nagle pojawia się jej były mąż – Mikołaj, z którym już dawno nic ją nie łączy.
Ależ zakończenie mnie zaskoczyło!!! Petarda!!! Kompletnie się nie spodziewałam. W meandrach moich myśli szukałam rozwiązania dla zagadki, którą podrzuciła mi Autorka. Ale takiego zakończenia się nie spodziewałam. Sprytny literacki zabieg, który spowodował, że książkę przeczytałam bez odkładania.
Bardzo podobała mi się narracja pisana z perspektywy Izy, narracja w pierwszej osobie. Momentami postać wydawała mi się silnie niezrównoważona, co było oczywiste wobec jej doświadczeń i utraty dziecka, które miało się za chwilę narodzić. W stupor wprawiały mnie podejrzenia Izy, jej zachowanie i doświadczenia w miejscu jej nowego zamieszkania versus jej zdolność do logicznych przemyśleń i analizy ciągu zdarzeń. Co do konstrukcji to jest bardzo prosta. Książka składa się z Prologu, po którym już wiedziałam, że Iza skrywa jakąś tajemnicę. Pozostało tylko przeczytać dwadzieścia siedem rozdziałów, by dowiedzieć się jaką. W Epilogu Agata Czykierda-Grabowska po raz kolejny wprawiła mnie w osłupienie. Tajemnicza przesyłka, którą odebrał Antek sugeruje kontynuację. Czyżby?
Nie mogę pominąć tego, że w fabule Autorka wraca do tego co wydarzyło się pięć lat temu, dwa tygodnie wcześniej. Retrospekcje urozmaicają czytanie. Pozwalają płynąć myślom w innych kierunkach. Dopowiadają i uzupełniają to co dzieje się tu i teraz. A tego jest naprawdę sporo. Mikołaj, Grzesiek, Iza, Maja, Janek i inni. Splątane losy, których rozwiązać nie sposób. Bardzo podobał mi się zabieg książki w książce. Czytelnik dość, że śledzi co dzieje się z główną bohaterką to jeszcze zanurza się w historię opowiadaną przez nią samą na kartkach jej nowego utworu. Aż wstyd się przyznać, że nie połapałam się, iż historia opowiadana przez Filipa również nie jest bez znaczenia.
Ciekawa konstrukcja, intrygująca fabuła i interesujące zakończenie. Oby tak dalej.
Choć i zdarzyły się niedociągnięcia. Chociażby brak „w” w zdaniu z początku pierwszego rozdziału: „(…) Gadał i gadał, aż od tego rozbolała mnie głowa, ale w tej chwili nie znajdowałam się „?” sytuacji, by móc stawiać jakieś wymagania. Musiałam siedzieć i słuchać….”. Jakiekolwiek by jednak nie były czas spędzony z książką uważam za udany. I dlatego zachęcam Was, byście zapoznali się z historią Izy, która spotkania tajemniczego Filipa. I nie! Nie jest to romans. To thriller w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Udanej lektury!!!
Moja ocena: 7/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU ZWIERCIADŁO.
Wydawnictwo Albatros ostatnimi nowościami wyjątkowo wkomponowuje się w mój gust. Co rusz trafia w moje ręce ciekawa publikacja, nad którą warto pochylić głowę i w kierunku której warto skierować oczy. Tak było i tym razem😊. „Rozwód” Moy Herngren to szwedzka powieść o „urokach” małżeństwa, która bardzo mi się podobała. Premiera z 10 kwietnia br. naprawdę zasługuje na Waszą uwagę. A więcej o książce przeczytacie poniżej.
„Bo każda strona ma do opowiedzenia własną historię.” – z opisu Wydawcy.
I o tym właśnie jest ta książka. O parze, która po trzydziestu latach małżeństwa zaczyna tracić siebie nawzajem. Ale czy na pewno? Czy czasem Bea nie zaczęła tracić Niklasa wcześniej, a Niklas Beę?
To historia nieporozumień, niedopowiedzeń, niespełnionych pragnień i błędnych założeń. To opowieść o braniu odpowiedzialności za siebie i za rodzinę kosztem siebie. To opowieść o kobiecie i mężczyźnie, którzy po nieistotnej sprzeczce rozstają się. Tylko nie tak nagle. Jakby się mogło pierwotnie wydawać.
„Zastanawia się, ile jest takich małżeństw jak ona i Niklas. Par, które latami skrywają swoje tajemnice i nikomu o nich nie mówią, zwłaszcza rodzinie i przyjaciołom. Chcą się wzajemnie chronić i podtrzymywać fałszywy wizerunek dwojga ludzi, którzy nadal są ze sobą w dobrych relacjach. Uważają, że powinni się tak zachowywać wobec bliskiego otoczenia, a przy okazji trzymać fason. Ludzie wolą skrywać prywatne tajemnic i nie rozpowiadają o najgorszych cechach współmałżonków….” – „Rozwód” Moa Herngren.
Ale świetny pomysł na fabułę książki. Naprawdę!!! Intencją autorki było pokazanie z dwóch perspektyw, z punktu widzenia dwóch osób co tak naprawdę przyczyniło się do zakończenia małżeństwa. Nie zdrada. Nie znudzenie sobą nawzajem. A ciężar odpowiedzialności i brak możliwości realizowania siebie oraz spełniania własnych pragnień. Ze strony Niklasa wyziera samotność, zmęczenie, wypalenie zawodowe, niespełnienie. Ze strony Bei niezrozumienie, skoncentrowanie na własnych celach zawodowych, troska o dzieci i o codzienność, poczucie odrzucenia, zaprzeczenie aktualnego stanu rzeczy i oczekiwanie na powrót do tego, co jest jej znane. Bardzo dobrze Autorka oddała te uczucia, te stany emocjonalne, które występowały u bohaterów. I to jest zdecydowana zaleta tej książki.
Autorka nie pozbawiła się możliwości przedstawienia bohaterów trochę w stereotypowy sposób. Bea zobrazowana została jako kobieta, matka, żona, która wiecznie czegoś od wszystkich chce. Ma o coś pretensje. Za to Niklas jak typowy Piotruś Pan nigdy nie wie o co jej chodzi, w czym zawinił, czego żona nie akceptuje. Te podejście przewija się przez całą powieść, jakby autorka chciała dać nam do zrozumienia, że zwykle tak to jest, tak to wygląda. O dziwo także w skandynawskim kraju. Zarówno Bea jak i Niklas nie dają się do końca lubić. Nie są całkowicie pozytywnymi postaciami. Nie są też do końca negatywnymi. To rzetelny obraz człowieka tkwiącego w długim związku, który nie jest czarno – biały. Każdy z nas jest utkany z różnych odcieni szarości.
To słodko – gorzki obraz rozpadającego się małżeństwa. Zresztą ciekawi mnie cały zamierzony przez Moę Herngren cyk. Przecież „Rozwód” to pierwszy tom szerszego cyklu o tytule „Sceny z życia rodzinnego”. Ciekawe czy kolejne części będą również lub bardziej udane.
Wspomnę jeszcze o konstrukcji. Moa Herngren podzieliła powieść na trzy części. W pierwszej czytelnik śledzi historię pary z perspektywy Bei. Wciela się w jej rolę. Troszczy się o nią widząc w niej ofiarę. Współczuje jej. W części drugiej odbiorca zaczytuje się w losy Niklasa. Patrzy na małżeństwo w jego perspektywy. Chwilami jako kobieta, trudno było mi się w jego rolę wczuć. Widziałam właśnie w nim takiego wiecznego chłopca, który nie wie o co partnerce może chodzić. Miałam wrażenie, że autorka chce go przedstawić jako ofiarę i Bei, i jej brata Jacoba, który kładł się cieniem na całej historii, a który był jego przyjacielem. Przy okazji; motyw homoseksualny w tej części kompletnie mnie nie przekonał. Część trzecia pisana jest z perspektywy obojga bohaterów. Części podzielone są na rozdziały, które w tytułach mają wskazany czas i miejsce akcji, która dzieje się od maja 2015 roku, aż do lipca 2017. To w tym okresie Herngren umiejscowiła wydarzenia z życia pary. Na tej osi czasu pokazała również jak Niklas dojrzewał do decyzji o odejściu i jak Bea dojrzała, by wreszcie się z decyzją męża pogodzić.
W efekcie dobrego pomysłu na fabułę i jasnej konstrukcji wyszła całkiem zgrabna powieść, którą polecam Waszej uwadze. Miłej lektury!
Moja ocena: 7/10
Egzemplarz recenzencki otrzymałam od Wydawnictwo Albatros, za co bardzo dziękuję.
Debiut Weronika Mathia_autorka od Czwarta Strona Kryminału z ubiegłego roku pt. „Żar” (recenzja na klik) bardzo mi się podobał 😊. Tak bardzo, że oceniłam go 8/10. Urzekła mnie i fabuła, i sposób jej zaprezentowania. Z ochotą więc rozpoczęłam zapoznawanie się z drugą powieścią Autorki, która debiutowała 10 kwietnia br. Już sam tytuł „Szept” spowodował ciarki na plecach. Czytaliście już?
Na brzegu jeziora znaleziono martwą nastolatkę. Kaja zostawiła po sobie w żałobie rodziców i siostrę Sandrę, która stara się na własną rękę dowiedzieć, kto zrobił jej siostrze krzywdę i dlaczego. Sandra straciła siostrę. Wiele lat wcześniej, 1 listopada 1973 roku „(…) wyszła z domu i dotychczas nie powróciła Anna Janik, c. Stanisława i nieżyjącej już Grażyny….”. Ania również pozostawiła po sobie zdruzgotanego ojca i siostrę, Celinę. Celina również straciła siostrę. Czy te dwa dramaty, które się zdarzyły w okolicy Wyspy Wielka Żuława się ze sobą łączą? Kto za nimi stoi?
Od razu przyznaję, że Weronika Mathia nie spuszcza z tonu. Po udanym debiucie wydała kolejny thriller, który przeczytałam z przyjemnością. Bardzo sprawnie Autorka połączyła życie Kai i Sandry, z tym co wydarzyło się znacznie wcześniej i było związane z zaginięciem Anny. Kolorowego miejscowego ptaka. Dziewczyny zachwycającej się prawie wszystkim, której matkowała własna siostra – Celina. To opowieść o gnuśnej społeczności, w której przysłowiowa ręka myje drugą, w której tajemnice zatrzymuje się do grobowej deski. Do tego napisana jest w przepięknej scenerii Iławy w okolicy najdłuższego jeziora w Polsce – Jezioraka, której największą atrakcją jest przyroda Pojezierza Iławskiego oraz Mazur Zachodnich. Motyw jeziora zresztą nie pojawił się przypadkowo. Ono koiło bohaterów. Napawało ich strachem. Dla niektórych było nawet miejscem ostatniego tchnienia.
Konstrukcja książki jest bardzo przyjemna. Autorka rozgraniczyła ściśle tu i teraz oznaczając w podtytułach poszczególnych części miejsce i rok akcji z wydarzeń z przeszłości (np. „Wyspa Wielka Żuława, 1973 rok”) lub wskazując czasoprzestrzeń jako „Obecnie”. Narracja w większości jest trzeciosoobowa. Perspektywa Ani została przedstawiona w pierwszej osobie. To wydawało mi się całkowicie zasadna. Ania miała swój własny, wyjątkowy świat. Motyw Piotrka Janika przypadł mi do gustu. Wyrzutek, odrzucony przez społeczeństwo, z dysfunkcjami w tak hermetycznej społeczności okazał się ciekawym bohaterem. Moje serce skradł jednak Wierzba, człowiek. Prawdziwy człowiek. Przedstawiony w bardzo pozytywnym świetle kapelan więzienny. Wespół z Dominiką Sajną tworzyli ciekawy współpracujący duet.
Generalnie to bardzo ciekawa powieść. Fabuła spina się. Narracja prowadzona jest bardzo płynnie, dzięki czemu czyta się bez zmęczenia. Postaci są dopracowane, spójne ze sobą. Sam pomysł na intrygę tego thrillera również przypadł mi do gustu. Jedynie Sajna mnie trochę zawiodła, choć co prawda jest postacią fikcyjną 😉. Wyobraziłam ją sobie na początku jako kobietę z pazurem, śledczą z niesamowitą intuicją, nad wyraz aktywną i usilnie dążącą do odkrycia prawdy. Wyobraźnia czasem płata figle i postać rozwija się totalnie w innym kierunku. Za to nie można winić Autora. To prawda.
Przeczytajcie ten świetnie napisany thriller. Odkryjcie co łączy Kaję i Ankę. Sprawdźcie czy z dramatami z nimi związanymi miała coś wspólnego ekipa filmowa, która swego czasu w okolicy kręciła film fabularny.
Moja ocena: 7/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA.
Po powieściach zatytułowanych „Tamarynd. Marząc o lepszym jutrze” (recenzja na klik) i „Światło po zmierzchu” (recenzja na klik) przyszedł czas na kolejną powieść autorstwa Żaneta Pawlik – strona autorska. Książka „Za zasłoną milczenia” znalazła się na księgarskich półkach dzięki Zysk i S-ka Wydawnictwo. Debiutowała z końcem lutego br. I choć przeczytałam ją jakiś czas temu z recenzją musiałam się wstrzymać. Targały mną sprzeczne emocje. Czasem warto odłożyć coś na później i wrócić totalnie zdystansowanym. Też tak macie?
Dorota po wyjściu z więzienia znajduje swe miejsce w małej, nadmorskiej miejscowości, w której zatrudniona zostaje w rodzinnym pensjonacie. W tym samym miejscu powolutku zadomawia się Klara. Dwudziestodziewięcioletnia kobieta, nieznająca życia, która również wyszła z zamknięcia. Czy kobiety znajdą wspólny język? Czy odnajdą się na wolności?
Mam nadzieję, że zaciekawiła Was fabuła, w której niczego nie napisałam. Celowo. Wszystko po to byście sami postanowili zapoznać się z lekturą.
To powieść obyczajowa zawierająca w sobie wiele wątków. Autorka toczy rozmyślania na temat niespełnionego macierzyństwa, utraconego macierzyństwa, trudnych relacji pomiędzy siostrami, matki – alkoholiczki, wczesnego sieroctwa, powołania do życia konsekrowanego, porzucenia i problemów małżeńskich, przemocy domowej, żałoby po zmarłym bracie, samotnego macierzyństwa, trudnych relacji z ojcem czy synem i wiele innych. Aż szkoda, że te wszystkie wątki Autorka postanowiła zawrzeć w jednej powieści. Prawdziwa szkoda. Przez tę wielość motywów i myśli podczas czytania miałam poczucie, że tematy są tylko muśnięte, nierozwinięte, nieprzekonywujące i niedopowiedziane. Kompletnie nie poznałam powodów dla takiego czy innego traktowania Lucynki przez Szymona czy Klary przez Szymona. Przecież Szymon powinien się cieszyć, że ktoś interesuje się jego dzieckiem…. Przecież w małym miasteczku, gdzie się wszyscy znają nikt nie pozwoliłby 5-latce pozostawać często samej bez opieki w wielkim domu…. Zabrakło mi również rysu psychologicznego. Pewne zachowania postaci odebrałam jako nierówne. Raz Klara delikatna (szczególnie względem Lucynki) i oddana drugiemu człowiekowi, melancholijna, głęboko wierząca. Z drugiej strony wręcz opryskliwa, agresywna mimo głębokiej wiary. To samo Dorota. Niezwykle czuła i kochająca względem syna, utyskująca wręcz względem Klary, mimo że trochę była od niej zależna. O Joannie nie wspomnę. Z rozumiejącej kobiety stała się wręcz na koniec prawie emocjonalnym monstrum. Nie wyłapałam jak to się stało, niestety. Sam ojciec Doroty kompletnie mnie od siebie nie przekonał. Miałam poczucie, że postać przeobraziła się jakimś dziwnym trafem ze strony na stronę z obojętnego rodzica w troskliwego opiekuna, który proponuje własnemu dziecku wspólne mieszkanie w jednopokojowym lokum. Zastanowiło mnie to. To samo Sylwia. Porzucająca, zdradzająca, by wreszcie pojawić się na końcu powieści bez dogłębnej analizy, co spowodowało jej zachowanie i jaka była przyczyna jego zmiany.
Plusem bez wątpienia są pomysły, które Pani Żaneta wplotła w fabułę. Fantazja Autorki nie zna granic. Poruszyła w tekście, jak wspomniałam we wcześniejszej części recenzji, mnóstwo kwestii, które składają się na nasze życie. Nie są niczym nowym i mogą zdarzyć się każdemu z nas. Ciekawi mnie czy będzie kontynuacja, bo wiele zagadnień aż prosi się o uzupełnienie. Ciekawi mnie co z Ryszardem i Dorotą. Jak poradzi sobie Karol, który zaczyna w swym nastoletnim życiu popełniać błędy. Sama Weronika i jej mąż oraz relacje między nimi zasługują chyba na odrębny wątek. Tak samo jak Szymon i jego małżonka. Nietrudno mi tu fantazjować na temat przyszłych fabuł, gdyż podwalinę Pani Żaneta zaprezentowała sporą. Warto też wspomnieć o narracji. W większości jest trzecioosobowa, z wyjątkiem narracji pisanej z perspektywy Klary. Jej relacje, postrzeganie świata i zmaganie się z nim zasługiwało – zdaniem Autorki – na narrację pierwszoosobową. Sporo w niej odniesień do wiary, do służby, do uczuć i myśli. Bardzo skrupulatnie Pani Żaneta zaprezentowała przeszłość Doroty. Jej życie widzimy z perspektywy kilkuletniego dziecka, nastolatki, młodej żony i kobiety po przejściach. Dzięki temu czytelnik może się zastanowić nad tym, ile może się zdarzyć w jednym życiorysie. Czasem dzięki zewnętrznym okolicznościom, w większości jednak przez własne wybory i decyzje.
„(…) Dorota Jasek jest osobą bezkonfliktową, bez nałogów, lubianą przez sąsiadów. A przynajmniej kiedyś była.” – „Za zasłoną milczenia” Żaneta Pawlik.
Książka dla fanów powieści obyczajowych z wielowymiarowymi wątkami. Mi zabrało w niej jedynie głębszego podejścia do zaprezentowanych tematów. Możliwe, że pojawią się w kolejnych częściach i pozwolą mi bliżej przyjrzeć się bohaterom, by zrozumieć, z czym tak naprawdę się mierzą, z czym walczą.
Jeśli lubicie powieści obyczajowe przeczytajcie „Za zasłoną milczenia” Żanety Pawlik i podzielcie się ze mną swoimi przemyśleniami. Wysoce prawdopodobne jest, że będą odmienne od moich.
Moja ocena: 6/10
Za możliwość zapoznania się z książką bardzo dziękuję WYDAWNICTWU Zysk i S-ka.
Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.