Niedługo tęskniłam za serią „Siedem sióstr” Lucindy Riley, którą wręcz ubóstwiałam. „Córka z Włoch” autorstwa Soraya Lane od Wydawnictwo Albatros to pierwszy tom zaplanowanego na osiem części cyklu „Utracone córki„. I od razu informuję, że zamysł prowadzenia narracji, fabuły jest bardzo podobny do pierwowzoru. Możliwe, że autorka zasugerowała się sukcesem cyklu od Riley lub sama była jej wielką fanką. O samej autorce przeczytałam jednak tylko, że „Mieszka z mężem i dwoma synami na małej farmie w Nowej Zelandii, otoczona zwierzętami i z biurem z widokiem na pole, na którym pasą się ich konie.” (cyt. za : lc) i pisze również książki historyczne.
Z opisu Wydawcy: „W londyńskiej kancelarii prawnej spotyka się kilka osób. Nie łączy ich nic, dopóki każda nie otrzyma pudełka z pamiątkami znalezionego w domu zmarłej kobiety, która przed laty prowadziła placówkę dla samotnych matek. Czy będą miały odwagę wyruszyć w podróż, aby odkryć tajemnice swojej rodziny i swojego dziedzictwa? Czy historia ich przodków pomoże im odnaleźć własną drogę i szczęście?”
Bardzo podobał mi się zamysł na fabułę. To naprawdę nowatorski pomysł, by zaczął historię i całą serię od tego, że spadkobiercy samotnych matek odkrywają swoje prawdziwe korzenie. Wow! Wracając jednak do „Córki z Włoch” to jej historia oparta jest na Lily, której – jak się dowiaduje od prawnika – urodziła się w Hope House, przytułku dla niezamężnych matek. Dla Lily prowadząca przytułek Hope Berenson zachowała włoski przepis kulinarny i fragment programu teatralnego mediolańskiej La Scali. Lily wyrusza więc do Włoch. A w odkryciu historii jej pochodzenia pomaga jej Antonio. Równolegle toczy się narracja z perspektywy włoskich wydarzeń z roku 1946. Autorka zaczyna nam ją przybliżać od prologu, w którym poznajemy losy Estee i Felixa. Przed każdym rozdziałem autorka zamieszcza informację o miejscu, w którym dzieje się akcja oraz o czasie (np. Włochy 1946 rok lub LondynWspółcześnie). Łącznie rozdziałów jest trzydzieści cztery. Historia doczekała się jednak doprecyzowania w epilogu. Swoją motywację odnośnie rozpoczęcia serii i pomysłu na historię autorka zawarła w Liscie od Sorayi.
To powieść obyczajowa z bardzo ciekawym wątkiem fabularnym. Idealna do zaczytywania się, analogicznie jak w serii Lucindy Riley. Byłam bardzo ciekawa jaką historię opisze Soraya Lane w drugim tomie cyklu. Kto będzie głównym bohaterem i jaką wskazówkę otrzyma z Domu Hope, której nie obojętny był los młodych, samotnych matek.
Moja ocena 8/10.
Książka trafiła do mnie dzięki Wydawnictwu Albatros.
Powieść Sylwia Markiewicz – autorka „Poza sezonem. Nowego początki” od Wydawnictwa @PASCAL to trzecia powieść Autorki, z którą się zapoznałam. O poprzednich dwóch również napisałam na moim blogu: „Jeszcze jeden rok” oraz „Tylko jedna chwila”. „Poza sezonem. Nowego początki” jest jednak wyjątkowa. Jak sama Autorka pisze, na jej kształt składają się „Fragmenty historii inspirowane twórczością Augusta Necla – pisarza z Chłapowa zwanego kaszubskim Sienkiewiczem.”.
„Emerytura to nie wyrok, a emeryt to nie więzień swojego wieku.” – „Poza sezonem. Nowego początki” Sylwia Markiewicz.
Stenia Waleńczuk wraz ze swym wnukiem Adamem (studentem) mieszka w Chłapowie. Prowadzi pensjonat czynny poza sezonem od września do maja. Jej codzienność zajmują teraz posezonowi goście, którzy nie w pełnym lecie szukają wytchnienia nad polskim morzem. Kilkunastoletnia córka pierwszych pensjonariuszy zaprzyjaźnia się z Maksem i razem podążają śladami jednej z książek miejscowego pisarza.
Książka składa się z trzydziestu dwóch, zatytułowanych rozdziałów. Niektóre z nich zostały nazwane naprawdę w bardzo brawurowy sposób, np.; „Od matczynej miłości nie odgrodzi żadna krata”, „Żale dorosłych dzieci” czy „Refleksja znad morskiego klifu”. Niektóre są tak chwytliwe, że moim skromnym, nieprofesjonalnym zdaniem idealnie nadawałyby się na tytuły całych książek. W zakończeniu czytelnik znajdzie również „Od autorki”. Pisana jest w narracji trzecioosobowej. Bardzo spodobała mi się postać przebojowej emerytki, Pani Steni i jej przyjaciółki z liceum Wiesi. Myślę, że tak refleksyjna bohaterka byłaby idealną kandydatką na narratora pierwszoosobowego. Bo tej refleksji w narracji jest naprawdę sporo. Autorka w fikcyjną historię wplata wątek trudnych relacji rodziców z dorosłymi i nastoletnimi dziećmi, problemy rodzinne, zaburzenia odżywiania, a także poczucie osamotnienia. Czytelnik zagłębia się w życie, od którego świadomie, gdyby mógł chciałby uciec, którego chciałby uniknąć. Spodobało mi się nawiązanie w fabule do autentycznej postaci ‒ lokalnego pisarza Augustyna Necla, którego historię Pani Sylwia zgrabnie wplotła w fabułę, czyniąc ją jeszcze ciekawszą.
„Jesień nad morzem ma swój urok: kto raz przyjedzie, na pewno powróci. (…) To idealny czas, żeby się oderwać od nurtujących nas problemów, zmierzyć się z nowymi wyzwaniami, przemyśleć życie, i to właśnie na takich gości Stenia będzie czekać: na tych, którzy docenią urok jesieni, klifów skąpanych w zachodzącym słońcu. Zachwycą się złotem i czerwienią liści w nadmorskich lasach, a zapach sosnowych igieł, zmieszany z morskim powietrzem, pozostanie dla nich pięknym wspomnieniem. ” – „Poza sezonem. Nowego początki” Sylwia Markiewicz.
To bardzo kontemplacyjna powieść z licznymi życiowymi wątkami. Przepiękna podróż w nadbałtycką jesień. Nostalgiczna. Emocjonująca. I cieszy mnie bardzo, że to zapowiedź nowej serii. Przynajmniej na to wygląda. Już tęsknię za babcią Stesią i jej przyjaciółką Wiesią, a także jej wnukiem Adamem. Ciekawa jestem, kto jeszcze do nich zawita. Jakie ciekawe figury.
Moja ocena: 7/10
Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję WYDAWNICTWU PASCAL.
Monika Michalik – pisarka to bardzo płodna polska autorka, która wydaje – jak się okazuje, nakładem różnych wydawnictw. Przy niedawnej recenzji książki „Kiedy kwitną oliwki” (recenzja na klik) przypomniałam sobie o jeszcze jednej zalegającej na mojej czytelniczej półce pozycji, która wyszła spod pióra Pani Moniki. Książka „Jesteś głosem mojego serca”, która debiutowała w połowie września br. ujrzała światło dzienne dzięki LUCKY Wydawnictwo. I jest to piąta książka Moniki Michalak, o której przeczytacie na moim blogu czytelniczym. Zapraszam.
To historia miłosna wykreowana w środowisku księgarskim. Jej trzon stanowi postać Weroniki prowadzącej rodzinną księgarnię odziedziczoną po dziadku. Sprzedaż drastycznie dryfuje w dół, ogromne centra handlowe wyrastające jak przysłowiowe grzyby po deszczu niszczą lokalną sprzedaż, a dodatkowo nastoletnia córka głównej bohaterki – Antonina – zaczyna sprawiać jej problemy. Weronika zaczyna dostrzegać, że samotne rodzicielstwo ma więcej ciemnych, niż jasnych stron. By ratować księgarski biznes, Weronika organizuje spotkanie autorskie z poetą, który szybko kradnie jej serce.
Z pozoru, ale tylko z pozoru banalna historia napisana z ogromnym wdziękiem. Tak mogłabym pokrótce zachęcić Was do przeczytania powieści zatytułowanej „Jesteś głosem mojego serca”.
Nie ukrywam, że do przeczytania tej pozycji zachęciła mnie okładka. Ja czasem jestem taką okładkową sroczką. Niby wiem, że nie należy oceniać książki po okładce, ale… Jak widzę promienistą zieleń na jej wierzchu i jeszcze książki tak pięknie wyeksponowane, to sami rozumiecie, nie mogłam powiedzieć tej powieści „NIE”. I nie żałuję, że sięgnęłam do historii Weroniki i Krzysztofa, a może bardziej do historii Weroniki i jej córki Antosi. Z jednej strony bowiem Autorka zafundowała mi podróż w meandry rodzącego się uczucia, z drugiej skupiła moją uwagę na nastoletnim buncie Tosi, z którym i ja w moim codziennym życiu aktualnie mam sporo do czynienia. I za to bardzo dziękuję Pani Monice, że poprzez swoją literacką twórczość i wykreowaną fikcję tak czytelnie sportretowała bolączki, które drzemią w młodej nastoletniej duszy, a które często są wywoływane przez innych, często dorosłych z jej otoczenia. Zarówno punkt widzenia Antosi, jak i rodzica dziecka, które sprawa problemy, czy może raczej nie poddaje się pewnym schematom w szkole są bardzo wartościowe. Ukazują taką drugą stronę, nad którą warto się pochylać każdego dnia. Bardzo spodobało mi się także jak Autorka sportretowała Krzysztofa, dla którego Weronika traci głowę. Dość sprytnie ujawniła jego dysfunkcje i niedociągnięcia. Cieszę się że jego wątek został nakreślony w taki sposób.
Książka jest napisana w świetny i wciągający sposób. To taka lekka powieść obyczajowa, na którą przeczytanie jest zawsze czas, lecz mająca wiele do zaoferowania. Poruszane w niej tematy skłaniają do refleksji. Podoba mi się finał, który daje czytelnikowi sposobność dopowiedzenia, wykreowania sobie samemu dalszych losów bohaterów. Pobawienia się trochę w pisarkę. Jeśli znudziły Was wczesne wieczory sięgnijcie po „Jesteś głosem mojego serca”Moniki Michalik, która jest idealną pozycją do poczytania, by trochę odsapnąć od tej naszej codziennej rzeczywistości.
Moja ocena: 7/10
Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Lucky.
11 października br. ukazała się najnowsza książka Hanna Greń – strona autorska od Czwarta Strona Kryminału pt. „Pięć i pół śmierci”. Lubię bardzo publikacje tej Autorki. Wielokrotnie na spotkaniach autorskich, targach szepczę jej do ucha, że bardzo ciekawi mnie jej twórczość i chętnie do niej sięgam. Przeczytałam już sporo książek jej autorstwa. Na mym blogu przeczytacie o takich pozycjach jak: „Zły wybór”, „Zabójcza terapia”, „Jak kamień w wodę”, „Sam w dolinie”, „Śmiertelna dawka”, „Miasto głupców”, „Północna zmiana”, „Więzy krwi”, „Wioska kłamców”. Sporo już tego, a z tego co obserwuję Hanna Greń nie zwalnia tempa. Najwidoczniej jeszcze niemało wspólnych wieczorów z twórczością Pani Greń przede mną.
Komisarz Izabela Reglińska i podkomisarz Wiktor Duranowicz badają sprawy dwóch śmierci pozornie ze sobą nie powiązanych; upozorowanego samobójstwa młodego mężczyzny i morderstwa nastolatka. Dochodzenie zmierza w różnych kierunkach, a rozwiązania tych spraw wydają się być coraz bardziej odległe.
Historia rozpoczyna się od opowieści o dwóch siostrach, które odnajdują się po latach w Czechowicach – Dziedzicach, w tym samym dniu, co Klementyna Darska w Bielsku – Białej natyka się w trakcie spaceru z psem na powieszonego na drzewie Aleksandra Mirowca. Zyta Zakrzycka i Julitta Żurawińska– de domo Anna Żuraw – nie mają ze sobą nic wspólnego. Życie w odosobnieniu spowodowało, że zbyt się różnią, by odnaleźć dawno utraconą więź. To jest clue warstwy obyczajowej, z której słyną kryminały Hanny Greń. Mimo, że wątek ten został rozpoczęty dość spektakularnie – przypadkowe spotkanie i cyk – to rozwinął się w bardzo dobrym kierunku, komplementarnym do prowadzonego śledztwa. Ksiązka pisana jest w trzeciej osobie. Rozdziały zostały ponumerowane, zawierają również tytuł. Dodatkowo w podtytule Autorka oznacza miejsce i czas akcji, np. „Obce siostry.22 sierpnia 2022, Bielsko-Biała”. Łącznie jest dwadzieścia cztery rozdziały, które doprowadzają czytelnika do rozwiązania nie tak oczywistego, jak się mi pierwotnie wydawało.
Podobała mi się postać komisarz Reglińskiej. Lubię w polskich kryminałach postaci takich twardych babek z krwi i kości, nie pozwalające sobą pomiatać. Bardzo dobrze Pani Greń odzwierciedliła stereotypy funkcjonujące w polskiej policji, w czym pewnie dopomógł jej mąż – emerytowany policjant. Przy czym Reglińska w nich uzurpowała sobie jednak dość mocną pozycję. Nie poddała się im. Wręcz jawnie się im przeciwstawiała. Doceniłam również podjęte przez Autorkę kwestie związane z Żurawińską i jej postępowania w szkole. Ten zakres tematyczny również jest spotykany w literaturze rozrywkowej.
Całkowicie subiektywnie i reasumując stwierdzam, że powieść warto przeczytać. Po pierwsze, by się dowiedzieć się, co to jest „półśmierci” i czy jest ona wykluczona. Po drugie, by spojrzeć na takie uniwersalne prawdy jak lojalność, uczciwość i zaufanie przez pryzmat fikcyjnej fabuły zawartej w obwolucie książki z gatunku obyczajowo – kryminalnego. Po trzecie, by podążać za śledztwem, w którym jego uczestnicy nie są skorzy do ujawniania swych i innych sekretów, a ich prawdy nie zawsze są obiektywnie prawdziwe. Są tylko ich prawdami.
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA.
Czytaliście coś autorstwa Izabela Janiszewska? Jeśli nie to koniecznie musicie zaprosić jej książki na swoją czytelniczą półkę. Ja książki od Pani Izy czytam od jej spektakularnego debiutu „Wrzaskiem”. Jedne podobają mi się bardziej, drugie trochę mniej. Nie zmienia to faktu, że żadnej książki nie pożałowałam. Żadnego czasu spędzonego z twórczością Pani Izy nie uznałam za zmarnowany. Tak samo jak w przypadku ostatniej książki Autorki „W szponach” od Czwarta Strona Kryminału, która dla mnie okazała się prawdziwym majstersztykiem. Zaskakującym, mocnym, wartym przeczytania.
Sam cytat umieszczony przez Autorkę na początku powieści już przypadł mi do gustu. Brzmi następująco: „Owce całe życie boją się wilków, ale to pasterz je zjada.” – Autor nieznany. Po takim rozpoczęciu pomyślałam, że może być tylko lepiej.
Historia zaczyna się w czerwcu 2019 od Julii, która wraz z mężem – Adamem zostaje napadnięta przez nieznanego sprawcę. Starcie nie kończy się w sposób oczekiwany dla żadnej ze strony. W jego efekcie jej syn Benianim zostaje półsierotą. Wiele lat wcześniej, w maju 1996 powracający do domu Jakub, samotny ojciec zastaje swą czternastoletnią córkę Helę w wannie. „Na skórze dziewczynki widniały głębokie czerwone bruzdy. Jakby jakiś drapieżnik rozdarł jej tkanki pazurami.”, a ona sama myła się zapamiętale jak w transie. Czy cokolwiek łączy te dwie sprawy?
„– Dawno, dawno temu żyła sobie dziewczynka, która uciekła wilkom… – wyszeptała, a potem z jej ust wypłynęły słowa, które zdruzgotały mężczyznę na zawsze.” – „W szponach” Izabela Janiszewska.
Narracja jest prowadzona w bardzo szybkim tempie. Autorka korzysta ze swej umiejętności kreowania napięcia w pełnej krasie. Akcja się nie rozwleka, nie wlecze. Fabuła jest przemyślana, prezentowana naprzemiennie. Historia Julii toczy się, jak wspomniałam we wprowadzeniu od czerwca 2019 do września tego samego roku. I imieniem Julia, i miesiącami i tym rokiem nazwane są rozdziały, w których Janiszewska prowadzi narrację z jej perspektywy. Zdarzenia, które przydarzyły się Heli opisywane są w rozdziałach zatytułowanych Maj 1996. Następuje również pewne doprecyzowanie, dociągnięcie w rozdziale zatytułowanym Maj 1999. Tak Autorka zamknęła motyw, który związany jest z wydarzeniami sprzed trzech lat. Ta narracja prowadzona dwutorowo łącząca sprawy oddzielone od siebie ponad dwudziestoma latami sprawdziła się brawurowo w tej powieści. Idealnie Janiszewska je powiązała, perfekcyjnie uzasadniła, bez żadnego naciągania, bez żadnej przymuszonej spiny. Znajdziecie w tej publikacji wszystko, co powinien mieć dobry thriller: złość, pokutę, dbałość o dziecko, niespotykane zbiegi okoliczności, mnogość wątków i bohaterów, w których nie wyłania się na światło dzienne żaden sensowny motyw, żadne uzasadnienie następujących wydarzeń. To wszystko zjednoczone razem daje sposobność wnikliwego analizowania i podążania za treścią, która niesie w sobie ogromny potencjał.
Bardzo podobała mi się ta książka. Gorąco Wam polecam i „W szponach”, i jak wspomniałam uprzednio, poprzednie książki Izabeli Janiszewskiej. Te niebanalne thrillery czekają na Was. Czekają, aż pozwolicie się sobie w nie zanurzyć i się im zaskoczyć, nawet bardzo, ale to bardzo zaskoczyć. Udanej lektury!!!
Moja ocena: 9/10
Za możliwość przeczytania książki dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA.
„Włoska balerina” to kolejna powieść Kristy Cambron od Wydawnictwo Znak, mistrzyni powieści historycznej, którą przeczytałam. Pierwsza lektura przeczytana przeze mnie od tej autorki zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. „Wróbel w getcie” (recenzja na klik) oceniłam 8/10 w przeciwieństwie do powieści „Dziewczyna z Paryża” (recenzja na klik), którą subiektywnie sklasyfikowałam na poziomie 6/10.
Bardzo lubię wydania tej autorki od Wydawnictwa Znak. W każdej przeczytanej przeze mnie książek od Kristy Cambron podobała mi się okładka w wydaniu polskim. Moim zdaniem ta z „Włoskiej baleriny” jest zdecydowanie lepsza od tej z zagranicznego wydawcy. Ksiązka rozpoczyna się prologiem z podtytułem „18 maja 1944. Wyspa Tyberyjska. Rzym, Włochy” i bardzo dobrym, mocnym wprowadzeniem.
„Nigdy nie otwieraj drzwi zamkniętych na klucz, póki się nie upewnisz się, że nie czyha za nimi śmierć.” – „Włoska balerina” Kristy Cambron.
To historia trójki bohaterów; baleriny Julii Bradbury, która po wybuchu wojny wstępuje do wojska, szeregowego Courtneya Colemana wcielonego do armii jako sanitariusz i małej żydowskiej dziewczynki, którą Court uratował, małej Calli. Ich losy splatają się niespodziewanie w rzymskim szpitalu otoczonym przez nazistów. Czy los da im szansę na ocalenie?
Kolejno ponumerowane rozdziały zostały wzbogacone o osadzenie w konkretnym czasie i miejscu, np.: 9 września 1943. Przyczółek Paestum. Salerno, Włochy. To cecha charakterystyczna powieści historycznych, która sprawdza się w tego typu narracji. Od razu miałam mniejszy problem z osadzeniem fabuły. By wzmocnić przekaz autorka wplotła w narrację język włoski i niemiecki również. Gdzieniegdzie znajdziecie takie słowa jak: È aparto!, Corri!, cattivo soldato i wiele innych obco brzmiąco dla większości polskich czytelników. Akcja nie jest rozpisana chronologicznie. Czytelnik poznaje losy bohaterów z perspektywy działań wojennych, ich przeżyć, polowania na żydowskie dzieci, jak i z perspektywy tego, co działo się przed wojną. Historia tytułowej baleriny jest przybliżana czytelnikowi już od rozdziału drugiego i to nie we Włoszech a w Anglii (tytuł rozdziału to: 3 sierpnia 1939. 80A Kensington High Street. Londyn, Anglia). To dzięki takiej retrospekcyjnej narracji poznajemy tajemnice tytułowej bohaterki, którą los rzucił w całkowicie inne miejsce, niż na deski międzynarodowych teatrów i oper. Trzecia perspektywa narracji to ta obecna. W rozdziałach zatytułowanych przykładowo Obecnie. St. John Road. Starlight, Indiana autorka miesza jeszcze bardziej czytelnikowi osadzając kontynuację zdarzeń sprzed kilkudziesięciu lat w XXI wieku. Łącznie rozdziałów jest trzydzieści jeden plus Epilog. Ciekawa jest Nota od autorki, w której Kristy Cambron opisuje okoliczności powstania powieści i jej motywacje.
Jest to powieść oparta na historycznych faktach. Powieść, która inspiruje. Powieść, która opisuje losy ludzi walczących o wolność we Włoszech podczas drugiej wojny światowej. Powieść wojenna. Jeśli lubicie tę tematykę to bez wątpienia jest to lektura dla Was, którą koniecznie musicie przeczytać. Historia jest bardzo dociągnięta i pełna emocji. U mnie o emocje w tego typu książkach nietrudno. Tematyka wojenna jakoś jest bliska memu sercu. Możliwe, że ze względu na tą polską martyrologię, to nasze narodowe męczeństwo, to rozbieranie w Zaborach i po drugiej wojnie, gdy trzej Możni tego świata przekazali Polskę we władanie Stalinowi. Kristy Cambron uwielbia tę tematykę. Nic dziwnego jest z wykształcenia historykiem sztuki. Widocznie obrała kierunek zgodny z jej zainteresowaniami. Podobnie został ujęty w tej publikacji – w stosunku do poprzednich dwóch – temat miłości, odwagi, ofiarowania swego życia w myśl wyższych idei oraz oddania i wyrzeczeń. Wyjątkowo urzekła mnie historia małej Calli. Nie wiem, czy ktoś z Was czytelników również dał się uwieść tej małej bohaterce w równym stopniu co ja.
Jedyny minus to przeskakiwanie pomiędzy różnymi perspektywami czasowymi, których było dość sporo. Nie wiem, czy historia pisana tylko z punktu widzenia przeżyć wojennych nie byłaby bardziej dla mnie przystępna i bardziej komplementarna. Fokusując się na tym, co wiele lat po wojnie chyba traciłam trochę nastrój i gubiłam rozbudzone emocje. Bez wątpienia jest to jednak dobre czytadło. Szczerze Wam polecam.
Moja ocena: 7/10
Moja opinia powstała przy współpracy z Wydawnictwem Znak.
Thriller od Znak Crime pt. „W snach to ja trzymam nóż” Ashley Winstead to intryga osnuta wokół spotkania przyjaciół po latach i kary ze zbrodnię z przeszłości. Niesamowicie interesujący pomysł na fabułę.
Z opisu Wydawcy: „(…) kto jest kim? Mint, Caro, Frankie, Coop, Heather, Jack i Jessica. Przeżyli razem najlepsze i najgorsze chwile w życiu. Jedno z nich jest potworem skrytym pod piękną maską. A drugie zaplanowało zemstę.” Niezły ten opis Wydawcy, prawda? A wszystko zaczyna się w trakcie zjazdu absolwenckiego Uniwersytetu Duquette rocznik 2009odbywającego się w dniach 5–7 października, w czasie którego śmierć Heather odżywa na nowo.
Powieść podzielona jest na ponumerowane rozdziały. Autorka prowadzi narrację z perspektywy kiedyś i teraz. To kiedyś jest oznaczone miesiącem i rokiem studiów. To kiedyś zaczyna się w rozdziale trzecim zatytułowanym jako: Sierpień, pierwszy rok. Niektóre rozdziały mają podtytuły stanowiące imiona bohaterek, jak Courtney, Caro, Mint. Łącznie rozdziałów jest czterdzieści pięć. Gdzieniegdzie autorka przełamuje strukturę wprowadzając dalszą retrospekcję, przykładowo rozdział czterdziesty czwarty opisuje Lato przed szkołą średnią, a ostatni rok studiów przeplata się z narracją pisaną z perspektywy wcześniejszych lat.
Zresztą sam rozdział pierwszy rozpoczyna się naprawdę wzniośle słowami: „Twoje ciało ma świadomość. Zupełnie jakby miało antenę, która odbiera drżenia powietrza, albo różdżkę zdolną wyśledzić rzeczy pochowane tak głęboko, że nie umiesz ich jeszcze wyrazić słowami.” – „W snach to ja trzymam nóż” Ashley Winstead.
Narracja jest prowadzona pierwszoosobowo z perspektywy trzydziestodwuletniej Jessici Miller z rozdziałów teraz, która skończyła studia dziesięć lat wcześniej oraz dziesięć lat młodszej Jessici Miller, która rozpoczęła studia na Uniwersytecie Duquette poznając praktycznie na samym początku innych mieszkańców Domu Wschodniego; Caroline Rodriguez zwaną „Caro”, Heather Shelby, Brandona Coopera zwanego „Coopem” oraz Jacka Carrolla i Marka Mintera prawie dla wszystkich „Minta”. Ich losy dość szybko się splotły we wspólnych imprezach, wspólnym spędzaniu wolnego czasu, aż do ogromnej tragedii, w której Heather straciła życie w sposób niewyjaśniony przez kolejne dziesięć lat.
„W snach to ja trzymam nóż” Ashley Winstead to dobry thriller kryminalny, napisany w bardzo przystępny sposób z punktu widzenia kobiecej bohaterki w dwóch wersjach, po trzydziestce i po dwudziestce. Zdecydowanie jednak dla początkujących czytelników w gatunku thrillera kryminalnego. Myślę, że gdybym czytała tę książkę kilkaset thrillerów/kryminałów wcześniej jeszcze bardziej by mi się podobała. Zakończenie historii jest dość zaskakujące. Przy czym autorka konsekwentnie stara się doprowadzić wszystko do końca tak, by czytelnik czuł się usatysfakcjonowany, że wszystko, co należało zostało dopowiedziane. Bardzo dobrze został rozpisany wątek romantyczny. W książce pisanej w tym gatunku nie był wymuszony, był wręcz dobrze skonstruowanym wypełnieniem kryminalnej fabuły.
Lekka, przyjemna, dobrze napisana książka z wątkiem kryminalnym i tajemnicą sprzed dziesięciu lat, która wychodzi na światło dzienne całkiem niespodziewanie. Idealna książka dla fanów klimatu amerykańskich uczelni i życia studenckiego.
Moja ocena: 8/10
Egzemplarz recenzencki podarowało mi Wydawnictwo Znak, za co bardzo dziękuję.
W części Od Autora Daniel Kalla napisał: „Jako lekarz i ojciec dwóch młodych kobiet jestem bardzo świadomy zagrożeń, jakie niosą ze sobą zaburzenia postrzegania własnego ciała oraz odżywiania. To zdradzieckie, a czasem i śmiertelne choroby. Jednak do niedawna nie zdawałem sobie sprawy, jak powszechnie występują oraz że dotyczą ludzi z właściwie wszystkich grup wiekowych i społecznych.” I właśnie ten temat tak zaabsorbował autora, że powstała książka „Mordercza dieta”, która debiutowała dzięki HARDE Wydawnictwo na polskim rynku wydawniczym w końcówce listopada br. Nie wiem naprawdę skąd oni biorą na to czas. Ci lekarze, ci prokuratorzy, ci prawnicy, że obok swych obowiązków zawodowych piszą jeszcze książki, które ktoś z sukcesem wydaje. Nie wiem. Wiem na pewno, że warto z nich brać przykład. Doba dla każdego jest taka sama, więc jeśli komuś się udaje, aż tyle, powinno też i mi. Ups, to takie mini postanowienie na Nowy Rok.
Doktor Julie Rees toksykolożka i pracowniczka szpitalnego oddziału ratunkowego w Vancouver w ciągu miesiąca trafia na drugi przypadek zatrucia DNP – 2.4 dinitrofenom. Fitotoksycznym bojowym środkiem trującym, który był stosowany przez Amerykanów podczas wojny w Wietnamie do niszczenia pastwisk, lasów i kultur roślinnych. Środkiem silnie trującym dla ludzi i zwierząt. Środkiem wykorzystanym przez ludzi nielegalnie jako składnik suplementów odchudzających. Najpierw życie straciła Marcia Wildman, czterdziestoletnia matka, która podkradła tabletki na odchudzanie nastoletniej córce. Później Julie została wezwana do swego znajomego lekarza Gorana, który walczył o życie młodego kulturysty. W tym samym czasie detektyw Cari Garcia z Los Angeles zostaje wezwana do syna Pani senator Galloway Owena, który stracił życie z podobnymi objawami. Sprawy Garcii i doktor Rees nigdy nie zostałyby powiązane, gdyby nie śmierć młodej piosenkarki Lorraine – dla wielu po prostu Rain – Flynn, którą na Insta śledziło ponad czterdzieści pięć milionów followersów i wielu z nich widziało, że boryka się z zaburzeniami odżywiania. W trakcie swej podróży zawodowej z LA do Vancouver również Rain zaczyna tracić orientację, dostaje wysokiej gorączki, odczuwa kołatanie serca, aż w końcu umiera w swej sypialni w trakcie wytrawnego przyjęcia. W domu z ogromną ilości gości.
I wbrew temu, co opisał Wydawca fabuła wcale nie rozpoczęła się od śmierci znanej instagramerki. Rozpoczęła się całkowicie gdzie indziej. Zaczęła się od śmierci w trakcie procedur medycznych ratujących życie pacjentów szpitala. Śmierci nieuniknionych, jeśli zaczyna spożywać się suplementy diety zawierające w swym składzie składniki środków wybuchowych czy innych przemysłowych towarów. I wiecie co? Wygooglowałam to. I to wcale nie fantazja autora. To fakt. Na świecie już masa ludzi zginęła stosując tego typu suplementy, które jak się dowiedziałam dają jakieś efekty, ale także powodują śmierć. Trochę jak kokaina i inne narkotyki. Po których też się chudnie, ale nie zawsze wychodzi się z życiem. Autor posunął się w swej powieści jeszcze dalej. Nie tylko naznaczył chęć wzbogacenia się przez stosowanie nielegalnych środków, lecz także zakwestionował praktyki stosowania różnych innych środków, celem zrzucenia wagi. Potępił wykorzystywanie leku dla cukrzyków Ozempic przez ludzi chcących schudnąć. Leku, z którym również i w Polsce diabetycy mają problem. Jest praktycznie niedostępny podobnie jak Trulicity. Nie może być inaczej, jeśli biorą go na potęgę ludzie nie mający cukrzycy, a chcący tylko z zrzucić parę kilo. Potępił wykorzystywanie leków na adhd na bazie soli amfetaminy, jak adderall i tym podobne. Podjął próbę rozliczenia się z sympatią, a raczej jego brakiem do własnego ciała, które w efekcie powodują zaburzenia odżywiania, z którymi, tak jak z uzależnieniem ludzie muszą borykać się do końca życia.
Coś jednak zawiodło. Temat chwytliwy. Zapowiadał się na bardzo dobry miks thrillera akcji (detektyw Garcia), thrillera medycznego (doktor Rees) i kryminału (detektyw Anson Chen). Niestety już około setnej strony zaczęłam się nudzić. Krótkie rozdziały (jest ich łącznie pięćdziesiąt siedem), naprzemienne punkty widzenia, szybka akcja i mnogość postaci nie pomogło, wręcz przeciwnie przeszkodziło w bardziej pozytywnym odbiorze lektury. Autor nie do końca rozgraniczył to co dzieje się w Los Angeles i to co dzieje się w Vancouver. Mimo, że książkę czytałam jednym ciągiem, z tylko krótkimi technicznymi przerwami, myliły mi się wątki, ofiary, przesłuchiwani, świadkowie, podejrzani. To samo z głównymi bohaterkami. Ani doktor Rees, ani detektyw Garcia nie wydały mi się realne. Doktor Rees niby po przejściach, niby empatyczna, a jednak zawodziła jako rozmówczyni, w wielu miejscach. Te dialogi okazywały się takie toporne, wymuszone, bez polotu, nierówne i jakby pomysłu. Chociażby luźna rozmowa z pacjentką doktor Leanne – Tracy, która cierpi na zaburzenia odżywiania. Rees wysłuchuje cierpiącą kobietę w fazie remisji dzielącą się z nią swoimi doświadczeniami, by później – gdy rozmowa nie trwa wcale długo – nagle wybuchnąć „To brzmi fantastycznie, Tracy, ale… Do sedna, kobieto!”. Ni z gruszki ni z pietruszki. Kompletnie nie rozumiałam w wielu miejscach skąd taka reakcja rozmówcy, skąd taki pomysł na zakończenie wątku. To samo z partnerem doktor Rees, Ansonem Chenem. Zresztą ta warstwa obyczajowa, relacji pomiędzy nimi była bardzo słaba. Generalnie zachowywali się jak nieprofesjonaliści dzieląc się wzajemnie w kuluarach własnych mieszkań informacjami objętymi tajemnicą zawodową. Strasznie to było słabe. Podobnie jak wątek z Umysłem Ponad Ciałem. Rewelacyjny pomysł z ogromnym potencjałem, niestety zaprzepaszczony. Temat potraktowany po macoszemu, wśród innych tematów równie mało lotnych. A szkoda, bo na postaciach związanych z tym miejscem i samym miejscu autor mógł zbić potencjał tej książki. Muszę jednak przyznać, że procedury medyczne odzwierciedlone w powieści przez autora – lekarza bardzo mnie przekonało. To dowód jak osobiste doświadczenie pisarza pozytywnie wpływa na rzeczywiste przedstawienie opowieści.
„Mordercza dieta” Daniela Kalli to książka z licznymi kreacjami idealnymi na część pewnej serii, w której moglibyśmy znaleźć szerszy kontekst tych wszystkich, wielu postaci. Podejmująca bardzo ważny temat z którymi borykają się nie tylko nastolatkowie we współczesnym świecie. Stanowiąca o życiu. Mi pióro autora i sposób prowadzenia historii nie do końca odpowiadał. Uważam, że wyciągnięcie niektórych wątków i niektórych postaci oraz osadzenie ich w opowieści przyniosłyby większe korzyści. No cóż, ale ja książek nie piszę, ja je tylko czytam. I zawsze musicie pamiętać, że coś co mnie nie przekonało, Wam może się bardzo podobać. Bo z gustami czytelniczymi jest jak z wszystkimi innymi. O nich, po prostu się nie dyskutuje.
I jest nawet wątek polski. Ze zdziwieniem przeczytałam: „(…) Khanów na Bliskim Wschodzie i w Afryce jest jak Kowalskich w Polsce”.. Niezłe co? Zaimponował mi Kalla tym sformułowaniem. Po pierwsze dlatego, że wie, iż istnieje Polska, po drugie dlatego, że wie, iż istnieje nazwisko Kowalski. I czasem dla takich nawet smaczków warto przeczytać jakąś konkretną książkę.
Moja ocena: 6/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Harde.
„Nigdy już nie uciekniesz” Cyryl Sone od Wydawnictwo Znak to trzeci tom serii z prokuratorem Konradem Kroonem. Poprzednie to „Krzycz, jeśli żyjesz” (recenzja na klik), z którą Autor wbił się z przytupem na literackie salony. Druga część to „Świat ci nie wybaczy” (recenzja na klik), która ze względu na bycie tą „drugą” straciła trochę ze swej świeżości. Fakt faktem, jak napisałam w recenzji, że Autor zachował poziom z tomu pierwszego i książkę czytałam jednym tchem. Podobnie było z premierą z połowy października br. „Nigdy już nie uciekniesz” to książka praktycznie nieodkładalna. Ja poświęciłam jej drugi dzień świąt.
„W tajemniczym konspekcie życia planowano jej kilkadziesiąt rozdziałów; ku wielkiej rozpaczy autora wyrwano trzy czwarte kart, nieprzeczytane strony spłonęły w ogień. Cudowna opowieść skończona, zanim na dobre zawiązała się akcja.” – „Nigdy już nie uciekniesz” Cyryl Sone.
W 2010 roku dogorywający swych dni prokurator Feliks Hejmo wystawił list gończy za Nikodemem Ruckim, który zgwałcił dwie młode kobiety. Sprawa została zawieszona, ze względu na brak możliwości ujęcia podejrzanego. Tę sprawę otrzymał do prowadzenia po prawie czternastu latach Prokurator Konrad Kroon. Sprawę, którą kojarzył z roku 2010 i w której również odegrał małą rolę. Był to bowiem rok, w którym poznał swoją Zuzę robiącą zdjęcia w Domu Steffensa pretendującego do „(…) miana świątyni sztuki, w której panowała niczym nieograniczona wolność. Kręcili się tam aktorzy, malarze i muzycy. Artystyczna bohema. Miłość podawano sobie z rąk do rąk niczym opłatek; duch rewolucji moralnej lat sześćdziesiątych unosił się w powietrzu wymieszany z zapachem ginu, szampana i drogich damskich perfum.” Rok, w którym starał się ochronić Judytę, córkę byłego nauczyciela Antoniego Słomskiego, zafascynowaną psychodelicznym liderem zespołu UTERO, Alexem. Rok, w którym straciła życie Lila, projekt Alexa i młoda kobieta, która przed sobą miała świetlaną przyszłość. Rok, w którym Monika naga uciekała przez las i trafiła na policyjny radiowóz, który…… Rok, w którym działy się straszne rzeczy, z których powstawały „(…) Makabryczne opowieści, które najlepiej było zapomnieć. Których w żadnym wypadku nie wolno było nikomu zdradzić. Zło czaiło się za rogiem. I cały czas pilnowało, by prawda nie wyszła na jaw.” I wreszcie rok, który Kroon postanowił pomścić kilkanaście lat później.
„Niektórych zbrodni nigdy nie udaje się wyjaśnić. Są też takie, w których dopiero po wielu latach prawda puka w wieko trumny, wygrzebuje się z ziemi i w końcu, zupełnie nieproszona, wychodzi chyłkiem na powierzchnię.” – „Nigdy już nie uciekniesz” Cyryl Sone.
Cyryl Sone – aktywny prokurator, to dla mnie kompletna zagadka. Nie wiem, czy Kroon ma coś z niego. Wiem tylko tyle, że Wydawnictwo Znak Koncept zdobyło naprawdę bardzo utalentowanego pisarza, przy którym nie sposób się nudzić. Uwielbiam tę prokuratorską narrację. Uwielbiam te wszystkie artykuły. Z estymą w epilogu przeczytałam o artykule 151 kodeksu karnego, który zapowiada kolejną część, czwartą znajdującą się w planach wydawniczych na wiosnę 2024 (ps. nie mogę się doczekać na „Wszystko, co widziałeś”). Sone idealnie wpasował się w mój gust wplatając do fabuły prokuratorskie smaczki. Opisując mimochodem różnice między umorzeniem, a zawieszeniem postępowania i jakie nosi to implikacje w świecie prokuratorskim, co może zrobić następca w jednym i w drugim przypadku. Jak ukręca się przysłowiowy łeb takim sprawom i o co chodzi z tym cztery osiem. Ta prawdziwa specyfika pracy prokuratorskiej przemycana w książkach Sone’a to ogromna ich wartość dodana. Oprócz oczywiście takich zalet jak; męska, zwięzła narracja, szybkie tempo, świetnie rozrysowani bohaterowie, sama postać Kroona, ciekawa wielowątkowa fabuła, idealnie zaprezentowane bestialstwo sprawców, ciekawe postaci kobiece (takie figury jak Flara, Zuza, Lucy, Judyta, Patrycja Radke, czy same ofiary, z którymi bardzo prosto się jest utożsamić).
Książka ma bardzo ciekawą konstrukcję. Podzielona jest na sześć części, które składają się z kilkunastu ponumerowanych rozdziałów. Każdy rozdział dodatkowo zawiera tytuł, w którym zawarty jest miesiąc akcji, a także rok, w którym się dzieje opisywana fabuła. Narracja prowadzona jest bowiem z perspektywy roku bieżącego oraz roku 2010, a nawet w przypadku Lilki roku 2011. Każdy rozdział posiada również podrozdziały pisane z perspektywy bohaterów, którzy stanowią trzon opowieści zawartych w tych częściach. Osobno Stone relacjonuje historię z pespektywy Kroona, osobno z perspektywy Anity, Alexa, Lili, Patryka, Judyty, Fliksa Hejmo, Nikoli, Zuzy i wielu innych. Ta struktura nie pozwoliła mi się pogubić w opisywanych przez Autora wątkach, bo musicie wiedzieć, że to prokuratorskie śledztwo pełno jest niespodzianek. Kroon do rozwiązania dochodzi pomału, klucząc pomiędzy licznymi tropami, przesłuchując mnóstwo świadków, a do tego borykając się z własnymi osobistymi problemami. I ta warstwa obyczajowa też została bardzo dobrze rozpisana w „Nigdy już nie uciekniesz„. Osadzenie ofiar, młodych kobiet szukających dużych pieniędzy w Domu Steffensa w ich środowisku rodzinnym, czasem pełnego tram, nieakceptowalnych czy wręcz karalnych czynów wzmacniało przekaz. Współczucie mieszało mi się chwilami z niedowierzaniem, a niechęć do oprawców była wzmagana poczuciem, że te osoby straciły już swoje jestestwo wiele lat wcześniej, w wyniku innych bezecnych ludzi. Sam Kroon rozliczający się z Zuzą to też wątek na którym warto zawiesić oko. Do tego jego relacja z Radke i zawodowe zaufanie do Justyny Flarkowskiej. Ciekawe, czy prokuratorzy mają swych ulubionych śledczych, z którymi wolą pracować. Chciałabym o to zapytać kiedyś na spotkaniu autorskim samego Sone’a.
Reasumując; powielam moją opinię z poprzedniej recenzji drugiego tomu „Bardzo dobre męskie pióro. Koniecznie do przeczytania!!!!”.
ps. i pamiętajcie, nie musicie czytać wszystkich tomów serii. Książki można z tak samą wielką satysfakcją czytać jako odrębne lektury.
Moja ocena: 8/10
Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak Koncept.
„Domki z kart” Anna Ziobro – autorka od Wydawnictwo Dragon to trzeci tom Serii Nadmorskiej. Ja przeczytałam drugi tom zatytułowany „Nie pozwól mi odejść” (recenzja na klik), w którym poznałam się z losami Leny i Marcina z powieści „Moje życie przed Tobą”. W recenzji napisałam zresztą, że znajomość pierwszego tomu nie jest konieczna, by zanurzyć się w opowieść wykreowaną przez Autorkę. To samo twierdzę tutaj. Nawet jeśli nie czytaliście poprzednich tomów cyklu niech nic Was nie zatrzymuje przed sięgnięciem po książkę „Domki z kart”.
Gdańsk. Lena i Marcin planują ślub. Lena nadal cierpi na amnezję, a Marcin walczy ze śmiertelną chorobą. 17-letnia Ada, młoda matka fascynuje Leszka, który ma nadzieję na pogłębienie relacji mimo swoich osobistych wyzwań, mimo konieczności utrzymywania trzech młodszych sióstr, matki i schorowanego ojca.
Trudno przewidzieć, czy to koniec, czy jeszcze spotkamy się z bohaterami tej serii, która okazała się dla mnie wielowątkową historią kilku ciekawych osób. Każdy z bohaterów, nawet tych pobocznych został wykreowany w sposób bardzo realny. Anna Ziobro nie okłamuje swoich czytelników kreśląc superbohaterów, postaci nieomylnych i interesujących samych w sobie. Ziobro opisuje ludzi, którzy czasem są słabi, którzy podejmują złe decyzje, którzy stosują mechanizmy ucieczkowe nie potrafiąc skonfrontować się z rzeczywistością. Chwilami miałam wrażenie, że to fikcyjne postaci na miarę naszych czasów, gdzie trudno jest podjąć jakąś aktywność, gdzie niedoskonałości życia codziennego zasłaniają nam szansę na rozwiązanie choćby najmniejszych problemów, by odczuć chwilową satysfakcję z tak zwanych małych sukcesów, czy wręcz sukcesików. Jakby Autorka chciała przemycić nam czytelnikom wiadomość ukrytą w fabule, że mimo, iż życie sypie nam się jak domki z kart to my tylko mamy siłę i możliwości, by je pozbierać na nowo, by te karty uporządkować i te domki wznieść na nowo.
To ciepła opowieść, którą czyta się szybko. Literatura obyczajowa na miarę tego gatunku. Historia o życiu, o życiowych problemach i realnie zaprezentowanych bohaterach fikcyjnych. Harmonijny wizerunek wykreowanych postaci uwięzionych w ramy tego, co wolno, czego nie wypada. Było przyjemnie. Było wzruszająco. Było czytane z estymą i oddaniem.
Udanej lektury!!!
Moja ocena: 7/10
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU DRAGON.
Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.