„To jeszcze nie koniec” Egan Hughes

TO JESZCZE NIE KONIEC

  • Autorka: EGAN HUGHES
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 416
  • Data premiery: 29.06.2022r.

To jeszcze nie koniec” Egan Hughes jest trzecią książką od @WydawnictwoAlbatros, której recenzja już za mną i która debiutowała na polskim rynku w dniu 29 czerwca br. Mimo, że jest to debiut autorki to do jej sięgnięcia zaciekawiła mnie tematyka związana z gaslightingiem. Dla tych, co sformułowanie jest nowe pozwolę sobie zacytować, że jest to „(…) forma psychologicznej manipulacji, w której osoba lub grupa osób umyślnie tworzy w osądzie ofiary wątpliwości wobec własnej pamięci czy percepcji, często wywołując u niej dysonans poznawczy i inne stany, takie jak niskie poczucie własnej wartości. Za pomocą zaprzeczania, kłamania, wprowadzania w błąd, sprzeczności i dezinformacji gaslighter próbuje zdestabilizować psychicznie ofiarę i podważyć jej przekonania. Służy temu szeroki wachlarz zachowań: od zaprzeczenia przez sprawcę, że doszło do poprzednich nadużyć, aż po inscenizację dziwnych wydarzeń przez sprawcę z zamiarem dezorientacji ofiary. Termin powstał po premierze amerykańskiego dramatu psychologicznego z 1944 roku „Gaslight” (w Polsce znany jako „Gasnący płomień”), w którym główny bohater próbuje roztoczyć nad niedawno poślubioną żoną kontrolę poprzez wmawianie jej czynów i stanów, które są sprzeczne z rzeczywistością.” (cyt. za https://pl.wikipedia.org/wiki/Gaslighting z 18.07.2022r.). Mechanizm stary jak świat, choć mało znany termin. Idealnie zobrazowany w firmie pt. „Dziewczyna z pociągu”, który ciągle pobrzmiewa w mojej głowie. Czytaliście „To jeszcze nie koniec” ? Oglądaliście „Dziewczynę z pociągu”?

Osoba, którą kochasz, staje się twoim światem, a wszystko, co powinno pójść dobrze, idzie źle. Podkrada się do ciebie niepostrzeżenie, aż zabrniesz za daleko, że nie jesteś w stanie odnaleźć drogi powrotnej. Nazywają to ograniczeniem wolności partnera…” – „To jeszcze nie koniec” Egan Hughes.

A wszystko zaczęło się jak w bajce. Tak jak zwykle się zaczyna.

Rob Creavy. Przystojny, szarmancki, inteligentny. Rozkochujący w sobie kobiety na zawołanie. Stał się w pewnym momencie oprawcą, kłamcą, manipulatorem, zdrajcą. I gdy Mii wydaje się, że nic dobrego jej już nie spotka, podejmuje walkę, z której wychodzi zwycięsko. Odchodzi od niego. Stara się o zakaz zbliżania i przeprowadza rozwód. Bajka nie kończy się happy endem. Kończy się jednak spokojem. Upragnionym spokojem dla maltretowanej psychicznie żony. I gdy odnajduje się spokój u boku nowego mężczyzny, jej życie pęka jak bańka mydlana. Rob Creavy ponownie zamiesza jej w życiu. Tym razem swoją śmiercią, którą poniósł z broni palnej na swojej łodzi. Czy Mia potrafi udźwignąć brzemię podejrzanej za śmierć byłego męża? Czy uda jej się oczyścić swe imię?

Książka składa się z dwóch części. W części pierwszej poznajemy historię Mii i Jess. Relacja w tej części jest pierwszoosobowa. To dzięki tej intymnej, osobistej relacji czytelnik zaczyna rozumieć siłę Roba i zaczyna dostrzegać jego manipulacje. Autorka zobrazowała go jak Doktora Jekyll i pana Hyde’a. psidła. Jak pająk. Druga część zawiera wydarzenia „Przed” i „Po”. Okres „przed” to czas żeglowania w roku 2015, gdy już minął okres miodowy. Czas „po” to wszystko, co wydarzyło się, gdy Rob przestał już mieć władzę nad swoją byłą żoną. Chociaż;

Żywy czy martwy. Rob nadal wpływał na moje emocje i nienawidziłam go za to.” – „To jeszcze nie koniec” Egan Hughes.

Zaletą jest wprowadzenie kolejnych kobiet, na życiu których Rob odcisnął piętno. Ciekawą bohaterką okazała się Sky, a jeszcze ciekawszą Rachel. Każda z nich z Robem miała inne doświadczenia, każdą inaczej zauroczył. Części poświęcone Sky były wyjątkowo dobrze napisane, gdyż obrazowały w sposób oczywisty mechanizm wykorzystywania i podporządkowywania sobie ofiar przez głównego bohatera. Doceniam również ukazanie przez autorkę mechanizmów z okresu dorastania, które znacząco wpłynęły na dorosłe życie Mii, na jej decyzje.

Dawno temu uznałam, że częścią małżeństwa są dramaty rozgrywające się za zamkniętymi drzwiami. W dzieciństwie, leżąc w łóżku, słuchałam podniesionych głosów, ojca szydzącego z mamy, która z rzadka tylko odpowiadała wybuchem.” – „To jeszcze nie koniec” Egan Hughes.

Dorastanie w takim środowisku, traktowanie pewnych sytuacji jako norma powodują, że kobieta nie sposób zachowania partnera gloryfikuje, tłumaczy na wszystkie możliwe sposoby. Nie zauważa pewnych sygnałów, lub je, bardziej lub mniej świadomie, bagatelizuje. Wyzbycie się tej nabytej w okresie dorastania umiejętności jest bardzo trudne i często czasochłonne. Dopiero z perspektywy czasu można docenić jak bardzo się mylimy, jak długo tkwiłyśmy w błędzie.

Sama książka jednak mnie nie zachwyciła, mimo ciekawych i dobrych momentów, o których wspomniałam powyżej. Jest to jednak lekki thrillerek, który zawiódł mnie powierzchownością opisania problemu związanego z  gaslightingiem. Mechanizm ten znacznie lepiej został przedstawiony w filmie pt. „Dziewczyna z pociągu”, o którym wspomniałam na początku mego wpisu. Autorka nie wykorzystała potencjału, który stanowił Rob Creavy. Jego postać dawała tyle możliwości. Hughes skupiła się bardziej na odkryciu, kto stoi za jego śmiercią, niż kim tak naprawdę był i co tak naprawdę złego zrobił. Parę momentów kompletnie mnie nie przekonało. Katharsis i nawrócenie wydały mi się bardzo naciągane. Nagła słabość tym bardziej. Szczególnie, że manipulatorzy czerpią siłę z gnębienia, ciągłego gnębienia. I nie potrafią przestać, póki nie zniszczą kolejnej ofiary.

Ciekawa fabuła. Ciekawa historia. Jak na debiutancką książkę to dość przystępny efekt. Nie zachwyca, ale też nie mierzi, nie zawodzi za bardzo. Kolejna historia, w której jednak trochę zabrakło emocji.

Moja ocena 6/10.

Za książkę bardzo dziękuję Wydawnictwu Albatros.

„Osuwisko” Kinga Wójcik

OSUWISKO

  • Autorka: KINGA WÓJCIK
  • Seria: LENA RUDNICKA. TOM 5
  • Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I S-KA
  • Liczba stron: 472
  • Data premiery: 07.07.2022r.

O serii o komisarz Lenie Rudnickiej autorstwa Kingi Wójcik słyszałam już jakiś czas temu, miałam w planie po nią sięgnąć, ale jakoś tak ciągle się nie składało. Kiedy więc dowiedziałam się, że w lipcu będzie miał premierę 5 tom serii pt. „Osuwisko” wydany nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka stwierdziłam, że to świetna okazja, by wreszcie zapoznać się z twórczością autorki. Obawiałam się trochę, czy zaczynanie od piątego tomu to dobry pomysł, ale muszę powiedzieć, że powieść spokojnie można czytać bez znajomości wcześniejszych tomów. Aczkolwiek po lekturze wiem, że po te wcześniejsze tomy sięgnę, bo zdecydowania mam niedosyt przygód Pani Komisarz i jestem ciekawa jej wcześniejszych losów.

W piątym tomie Lena Rudnicka nadal pracuje na posterunku w Białych Brzegach, gdzie została oddelegowana z Łodzi.  Musi zmierzyć się z trudną sprawą. Na brzegu miejscowego stawu zostaje odnalezione ciało mężczyzny, który zginął od ciosów nożem. Okazuje się, że to miejscowy dziwak, czterdziestokilkuletni Bogusław Konopka. Mieszkał on z matką w domu pod lasem i raczej stronił od ludzi. Brak motywu zbrodni i trudno znaleźć odpowiedź na pytanie kto i w jakim celu zabił tego spokojnego, nieszkodzącego nikomu mężczyznę. Po zagłębieniu się w sprawę komisarz Rudnicka znajduje trop, że być może ta śmierć jest związana z tragedią sprzed trzydziestu lat. Boguś wraz z czwórką przyjaciół ze szkoły udał się do miejscowej kopalni, wyszła stamtąd tylko trójka… Dwoje młodych ludzi zginęło przysypanych ziemią, na skutek osuwiska do którego doszło. Nie wiadomo do końca jak to się stało. Boguś jako jedyny z tej trójki chciał złożyć zeznania, jednak z jakichś względów szybko się z nich wycofał. Czy to możliwe, żeby ktoś obwiniał Konopkę za to co się wydarzyło? I czy to znaczy, że pozostałej dwójce również grozi niebezpieczeństwo? Komisarz Lena Rudnicka stara się znaleźć odpowiedź na to pytanie, a pomagają jej w tym: miejscowy policjant Dawid Sadowski; aspirant Daria Sobczak, która właśnie wróciła z urlopu macierzyńskiego, przez co nie pała sympatią do Leny, traktując ją jak rywalkę, która pragnie zająć jej miejsce oraz partner Leny z Łodzi Marcel Wolski. Policjantka wraz z ich pomocą musi rozwikłać tą zagadkę, tym bardziej, że niedługo dochodzi do kolejnego morderstwa. Sprawa nie jest łatwa, a dodatkowo bohaterka  mierzy się ona również ze swoimi osobistymi problemami i staje przed decyzjami, które mogą mocno odmienić jej życie.

Powieść napisana jest w narracji trzecioosobowej, składa się z prologu oraz czterech głównych rozdziałów opatrzonych datą (każdy rozdział to jeden dzień śledztwa), podzielonych na krótkie podrozdziały. Konkretny, rzeczowy styl, sprawia, że książkę szybko się czyta, przedstawiona intryga ciekawi i wciąga, gdyż autorka powoli odsłania przed nami prawdę, podsuwając pod drodze różne, często mylne tropy. Byłam bardzo ciekawa rozwiązania całej intrygi i choć od pewnego momentu można  było już się go domyślić, nie rozczarowało mnie i uważam, że całość jest spójna. Ogromnym plusem tej powieści są bohaterowie. Wielowymiarowi, z wadami i zaletami, z lękami, problemami i bagażem z przeszłości. Oczywiście najbardziej podobała mi się główna bohaterka, jest to silna, konkretna postać kobieca, która ma za sobą trudną przeszłość, w wielu kwestiach jeszcze niezamkniętą, która wpływa na jej decyzje i postępowanie. Jest to postać złożona, z jednej strony silna, konkretna policjantka, która wie czego chce i nie daje sobie w kaszę dmuchać, z drugiej strony kobieta z traumą z dzieciństwa i trudną historię, pełna obaw. Czasami działa irracjonalnie, postępuje nie do końca rozsądnie, od pewnych kwestii osobistych wręcz ucieka, zamiast się z nimi skonfrontować, ale myślę, że przez to jest ciekawsza, prawdziwsza. Interesujące są też relacje, w które wchodzi. Przede wszystkim ta z Marcelem, w której Lena nie jest do końca szczera i nie kieruje się racjonalnymi przesłankami, czasem miałam wrażenie, że bawią się ze sobą w kotka i myszkę, a uniki ze strony Leny wręcz mnie irytowały, zresztą pewne zachowania Marcela również. Ciekawa również jest relacja komisarz z drugą kobietą na posterunku, aspirant Darią Sobczak. Początkowo bardzo ostrożna, żeby nie powiedzieć wroga, z czasem ewoluuje i pozwala im ze sobą współpracować, a nawet w pewnym stopniu się wspierać, nikt bowiem tak nie zrozumie kobiety jak druga kobieta. Daria również ma za sobą niełatwe doświadczenia, jest samotną matką, mierzy się z wieloma problemami, ale ma odwagę podejmować własne decyzje, mimo, że innym mogą się one nie podobać. Bardzo ją polubiłam. Zresztą muszę powiedzieć, że każda z postaci występujących w powieści jest interesująca i ciekawie przedstawiona. Autorka oprócz świetnego przedstawienia intrygi kryminalnej, bowiem również świetnie sobie radzi z psychologią postaci.

Powieść przeczytałam błyskawicznie, bardzo mnie wciągnęła. Na pewno jak tylko będę mogła nadrobię lekturę poprzednich tomów i z ogromną niecierpliwością będę wypatrywać kolejnego, bowiem ostatni rozdział powieści dotyczył głównie życia osobistego bohaterki i pozostawił wiele spraw nierozwiązanymi… Gorąco Wam polecam tą lekturę, nie pożałujecie!

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

„Kieł i pazur” Ian Rankin

KIEŁ I PAZUR

  • Autor: IAN RANKIN
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Cykl: INSPEKTOR REBUS (tom 3)
  • Liczba stron: 350
  • Data premiery w tym wydaniu: 29.06.2022r.
  • Data premiery: 14.05.2009r.

Przy okazji recenzji dwudziestego pierwszego tomu z Inspektorem Rebusem pt. „Wszyscy diabli” (recenzja na  klik) przyznałam, że nie znam tej serii autorstwa Iana Rankina. Z wielkim zadowoleniem przyjęłam więc informację, że @WydawnictwoAlbatros wznowiło serię, by przybliżyć i Rebusa, i Rankina większemu gronu czytelników. Ja do tego grona się zaliczam😉. Z zaciekawieniem sięgnęłam więc po trzeci tom cyklu pt. „Kieł i pazur”, który premierę miał 29 czerwca br. licząc na typowy, detektywistyczny kryminał ze wszystkimi prawidłami tego gatunku😊.

Kostnice to miejsca, gdzie zmarli przestają być ludźmi, a zamieniają się  w worki z mięsem, podrobami, krwią i kośćmi.” – „Kieł i pazur” Ian Rankin.

Rebus na zaproszenie londyńskiego nadinspektora Howarda Laine’a przybywa do angielskiej stolicy, by wspomóc tamtejszą policję w poszukiwaniu sprawcy makabrycznych zbrodni. Mordercy nazwanego Wolfmanem. I to nie z powodu ran, które zbrodniarz zostawia na ciele zamordowanych kobiet przypominających ugryzienia wilka, lecz z powodu miejsca, gdzie została odnaleziona pierwsza ofiara, tj. na rzadko uczęszczanej Wolf Street na East Endzie. John Rebus współpracuje z detektywem inspektorem Georgem Flightem, który edynburskiego śledczego obdarzył ogromnym zaufaniem. Delegacja jest Rebusowi nawet na rękę. Ma okazję odwiedzić swoją byłą żonę i nastoletnią córkę Samanthę. Czy dwóm śledczym uda się złapać Wolfmana? I czy pomoże im w tym Lisa Frazer psycholog pasjonująca się profilerstwem?

Dokonało się. Spotkanie. Dotknięcie. Ciało jest gorące, rozwarte, rozgrzane od krwi. Kipiące wnętrze przestaje już być wnętrzem. Wrzenie. Ta chwila zbyt szybko dobiegła końca.” – „Kieł i pazur” Ian Rankin.

To wyjątkowa część. W mojej subiektywnej opinii zdecydowanie lepsza, niż „Wszyscy diabli”, która premierę miała 27.04.2022r. Pisarstwo Rankin z 1992 roku, w którym to opublikowany po raz pierwszy został „Kieł i pazur” jest czymś innym, niż proza wydana wiele lat później, przy okazji dwudziestej pierwszej części. Rankin jest bardziej dosadny. Obrazuje mordercę jako pasjonata napawającego się spełnieniem przy okazji popełnienia i tuż po kolejnej zbrodni. Bardzo dobrze przedstawia mechanizm rządzący seryjnymi mordercami. Najpierw spełnienie wystarcza na miesiąc. Potem tylko na tydzień, aż wreszcie po godzinie od morderstwa łowca już szuka kolejnej ofiary.

Narracja jest poprowadzona bardzo ciekawie. Trzecioosobowa w przypadku, gdy śledzimy losy policyjnego dochodzenia i to, co dzieje się w życiu Rebusa nawet w jego życiu prywatnym. Tu narrator ma rolę kronikarza, relacjonuje poczynania, myśli głównych bohaterów. W przypadku, gdy czytelnik podąża za decyzjami i czynami prowadzącymi do kolejnych zbrodni, narrator przybiera bardziej osobistą postać. Ukazuje mordercę bardziej jako projekt, jako ciekawostkę, z jego wszystkimi przeżyciami, doświadczeniami i emocjami. Do głosu dochodzi w tym miejscu rys psychologiczny sprawcy, czym całkowicie zaciekawił mnie autor.

Psychologia bywa przydatna, ale nic nie przebije starego, dobrego przeczucia.” – „Kieł i pazur” Ian Rankin.

W efekcie Rebus znajduje sprawcę. Zanim się to stanie, przeżyje wiele. Na uwagę zasługuje opis pościgu  w zarekwirowanym jaguarze i to w towarzystwie sędziego, całkiem nieplanowanym towarzystwie😉. Ubawiłam się po pachy. Dramatyzm sytuacji połączony z komizmem. Całkowicie nowatorski dystans do poważnych spraw w wykonaniu Rainkina.

Tylko ani Rebus, ani Flight, ani nadinspektor Howard Laine, ani tym bardziej wspomniany sędzia nie poznali i nie poznają nigdy motywu. Pozna go czytelnik. Poznałam go ja. I dla tego motywu warto przeczytać ten dobrze skrojony kryminał detektywistyczny. Miłej lektury!!!

Moja ocena 8/10.

Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję Wydawnictwu Albatros.

„Sopot w trzech aktach” Marta Matyszczak

SOPOT W TRZECH AKTACH

  • Autorka: MARTA MATYSZCZAK
  • Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE
  • Seria: KRYMINAŁ POD PSEM. TOM 10
  • Liczba stron: 300
  • Data premiery: 13.07.2022r.

Od premiery „Nocy na blokowisku”, dziewiątej części Kryminałów pod psem (recenzja na klik) od @Marta Matyszczak minęło już sporo czasu.  Wspomniana książka pojawiła się na polskim rynku wydawniczym w dniu  24.02.2021r. Po dwóch tomach Kryminałów z pazurem (moje opinie znajdziecie tu: „Mamy morderstwo w Mikołajkach” oraz „Taka tragedia w Tałtach”) zaczęłam obawiać się, że Rózia, Gucio i Solański, a nawet Buchtowa już do mnie nie wrócą☹. Z radością przyjęłam więc zapowiedź @Wydawnictwo Dolnośląskie o powrocie do kontynuacji serii z Guciem. I tak dzięki cudownej przesyłce od Wydawcy 😊 wpadł w moje ręce „Sopot w trzech aktach”. Książka, która debiutowała 13 lipca br., a swą premierę miała w cudownej, klimatycznej @KsiegarniaDopelniacz w rodzimym mieście Autorki, w Chorzowie. Ja na spotkaniu z Martą Matyszczak z okazji premiery kolejnego tomu serii być nie mogłam, czego szczerze żałuję. Śledziłam jednak z zaciekawieniem przebieg spotkania na @Marta czyta (link do zarejestrowanego spotkania znajdziecie tu: klik). Dzięki temu dowiedziałam się o roli Męża Pani Marty w pisaniu książek z serii, o przygodzie Autorki z paddle boardem i przepięknym Aleksandro, która znalazła odzwierciedlenie w premierowej części 😊, a także tego, że podobno Pani Marta coraz bardziej, po pięciu latach pisania o Róży zaczyna ją przypominać 😊. Najbardziej podobał mi się pomysł jednej wiernej fanki, która uparcie twierdziła, że czytelnicy powinni przeczytać historię, przede wszystkim, Gucia i Róży w Warszawie. Podobno zetknięcie tych dwóch osobliwości i warszawskiego świata mogłoby być wyjątkowo, ciekawe😉. Cóż nie mam zdania. Jestem Ślązaczką mieszkającą aktualnie w Stolicy😊. Ale najważniejsze co zapamiętałam to informacja o tym, iż Marta Matyszczak pisze już jedenastą część, która będzie działa się w …… Nie, nie. Sami się tego dowiedźcie. Informacje o tym znajdziecie na końcu „Sopotu w trzech aktach”, który mam nadzieję szybko przeczytacie.

Remont w familoku „(…) pod stotrzynastką na ulicy 11 Listopada w Chorzowie” przyspieszył wyjazd Róży z Solańskim i Guciem w podróż poślubną. Zawitali do Sopotu, a dokładniej do pensjonatu Józefina. Jakież było zdziwienie, gdy okazało się, że romantyczny pobyt spędzają tam również aspirant Adolf Barański ze swą wybranką Mecenas Potomek – Chojarską (czy ktoś wie, jak ona ma na imię?!). Róża jednak się nie poddaje. Postanawia spędzić cudowny czas z Mężusiem pokazując wszem i wobec, a szczególnie Potomek – Chojarskiej😊, że nie jest w ciemię bita. Korzysta z uroków Bałtyku, tylko „(…) Już sama nie wiedziała, co ją bardziej rozprasza: wizja siebie dryfującej gdzieś na bezkresach Bałtyku ku Szwecji czy ten mięśniak, który najwyraźniej uznał, że Róża bez problemu da sobie radę…”. Do tego „Wyłupiła gały na to dzieło sztuki w ludzkiej skórze i doprawdy nie potrafiła wydobyć z siebie ani jednego sensownego zdania. Przezornie więc milczała. Facet wyglądał jak z żurnala.”
I pewnie romantyczny wyjazd udałby się bardziej lub mniej, ale „Ktoś zamordował Artura Przebendowskiego, właściciela pensjonatu Józefina. I zrobił to niejako trzykrotnie…” (cyt. za: opis Wydawcy).
Solański rozpoczyna kolejne śledztwo, w którym z ogromnym zaangażowaniem pomaga mu świeżo poślubiona żona i ukochany piesek adoptowany swego czasu ze @Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt w Chorzowie. Kolejno odkrywane elementy kryminalnej układanki przenoszą śledczych daleko wstecz w przeszłość. Gdzieś,  gdzie wszystko się zaczęło…..

A to wszystko z tekstami Osieckiej na początku każdego z siedmiu rozdziałów. Okazuje się, że twórczość Agnieszki Osieckiej znam całkiem nieźle. „Ja z podróży”, „Piosenkę o Zielińskiej”, czy „Nie żałuję”, ta ostatnia w wykonaniu Edyty Geppert, nuciłam jak tylko przeczytałam cytat. A cytat z „Pijmy wino za kolegów” od razu przywołał w mej pamięci wykonanie Zbigniewa Zborowskiego z 34 opolskiego koncertu ku czci zmarłej Osieckiej pt. „Zielono mi” z 1997 roku, który tak jak Marta Matyszczak 😊 nagrałam na kasecie VHS i oglądałam wielokrotnie. Wspominając koncert podzielę się z Wami, że najbardziej wzrusza, do tej pory zresztą, mnie wykonanie Krystyny Jandy piosenki zatytułowanej „Na zakręcie”. Często jej słucham w tym wykonaniu w trakcie jazdy samochodem.

Wracając jednak do recenzji „Sopotu w trzech aktach” Matyszczak jak zwykle wykreowała historię na najwyższym poziomie. Ta dziesiąta komedia kryminalna z serii jest kompatybilna z poprzednimi. Autorka sprawnie wróciła do stylu, do swych bohaterów, do guciowej narracji. Zrobiła to z ogromnym wdziękiem. Nie będę wyjątkowa i przyznam, że jak zwykle najwięcej zabawy przysporzyła mi Rózia Kwiatkowska..oooops, Solańska, bo przecież „((…) na głos lepiej było jej tak nie nazywać, bo stawała się nerwowa; odkąd wyszła za mąż za Solańskiego, sodówka już zupełnie uderzyła jej do tego poczochranego łba).” I to od pierwszej strony i drugiego akapitu😊, gdy Autorka wspomniała tylko o właścicielce kończyny dolnej, która „(…) musiała mieć za nic diety odchudzające. Łydka była bowiem potężna, a stopa długa i szeroka jak u yeti. Widać, że kobieta korzystała z przyziemnych uroków życia.”

Konstrukcja jest tożsama z poprzednimi częściami, do czego Pani Marta przyzwyczaiła swoich czytelników. Narracja trzecioosobowa relacjonująca poczynania głównych bohaterów przeplata się z osobistą, pierwszoosobową relacją samego Gucia – amatora detektywa. Jego spostrzeżenia i sposób postrzegania świata nadal odbieram z wielkim humorem. Myślę, że i Róża, i Gucio nie znudzą mi się nigdy😊. Bardzo lubię ten styl i humor Autorki. Śląska gwara wtrącona to tu to tam nadaje książce dodatkowego uroku. Tym razem jednak z wielkim zaskoczeniem odebrałam kilka perspektyw czasowych, w których dzieje się opisana przez Matyszczak fabuła. Akcja dzieje się w Sopocie teraz, nieco wcześniej i w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. By było jeszcze ciekawej, w zagadce kryminalnej zaczynają odgrywać wydarzenia, który zdarzyły się w Sopocie na początku ubiegłego wieku. Czasoprzestrzeń określona została na lata 1823-1901, 1901-1920, 1920-1939, a także na lata przypadające na II Wojnę Światową i wydarzenia następujące po roku 1989. Ta wielość perspektyw czasowych, to „teraz”, „nieco wcześniej” i tak dalej nie jest wcale męczące. Dzięki zwięzłej fabule, wydarzeń następujących po sobie kaskadowo i stylu z wielkim humorem książkę czyta się bardzo szybko. Nie sposób się w niej pogubić.

Uwielbiam Martę Matyszczak za jej styl, pomysł, za jej psiego bohatera – Gucia. Uwielbiam za jej odniesienia do rzeczywistości. I tak w tej części wspomina między innymi o śląskim wesołym miasteczku nieszczęśliwie😊 nazwanym Legendią, o piosenkach Kuby Sienkiewicza, czy o tym by uważać czego pragniemy, jak twierdzą Jankesi😉. Matyszczak rozkochała mnie w sobie przez jej niezwykle wnikliwy research, nie tylko geograficzny, lecz także historyczny. Ten aspekt w tej części został wyjątkowo wybornie wykorzystany w fabule. Uwielbiam za odniesienia do bieżącej polityki szczególnie w wykonaniu Gucia; „(…) Złotówkami nie operuję, bo to ostatnio niegodna zaufania waluta.” 😊czy „(…) A już na pewno matka natura obdarzyła mnie wyższą inteligencją niż większość posłów i senatorów zasiadających w ławach na ulicy – nomen omen – Wiejskiej w naszej stolicy.” Matyszczak stworzyła idealną dla mnie bohaterkę komedii kryminalnych – Różę, która dodaje kryminalnym historiom niezwykłego polotu. To bardzo dobrze napisana książka w swym gatunku, z wszystkimi jej wymaganymi elementami. Możliwe, że to dlatego tak dobrze się ją czytało. Mimo, że w tej części Matyszczak podjęła wiele ważnych i to na poważnie kwestii. Jest w niej motyw przyjaźni między czterema dziewczynkami z różnych środowisk, między Igą Przebendowską, Adą Kuhr, Rutą Nisselbaum i Elke Lippke.

Niby każda z nich pochodziła z innego świata: jedna była Żydówką, druga Niemką, trzecia wywodziła się z rodziny kaszubskiej o rybackich tradycjach, czwarta zaś z polskiej, inteligenckiej. Łączyły je dwie sprawy: przyjaźń i Sopot, który był ich wspólnym domem.” – „Sopot w trzech aktach” Marta Matyszczak.

Jest wątek kobiecej solidarności i zaniedbywania siebie, by sprostać oczekiwaniom rodziny. Została też poruszona kwestia trudów macierzyństwa, tak bardzo gloryfikowanego w naszym społeczeństwie. To sztuka, by ważne kwestie wpleść w fabułę komedii kryminalnej, bez straty dla całej książki. To trudna sztuka, którą wspaniale opanowała Marta Matyszczak.  

Szczerze polecam. Dajcie ponieść się fantazji Róży i miłości do Gucia. Dajcie sobie szansę na poznanie nowych, całkiem innych bohaterów, których nie spotkacie w innych komediach kryminalnych. Poznajcie osobiście to TRIO, na których przygody już czekam z utęsknieniem w kolejnej, jedenastej części.

ps. pensjonat nazwany w książce Józefiną istnieje naprawdę. Polubiłam go na portalu booking.com i mam nadzieję, że niedługo go odwiedzę, by sprawdzić, czy faktycznie przy drzwiach wejściowych znajdę książki moich ulubionych polskich autorów kryminałów, tj. Anny Rozenberg, Roberta Małeckiego i Julii Łapińskiej, których Solański poznał dzięki parafrazując ładnej blondynce z Chorzowa, vlogerce @czytamarta😊.

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu.

„Zaginięcie Stephanie Mailer” Joël Dicker

ZAGINIĘCIE STEPHANIE MAILER

  • Autor: JOËL DICKER
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 704
  • Data premiery: 18.05.2022r.
  • Data premiery światowej: 7.03.2018r.

W recenzji „Czterech muz” wydanych przez tego samego Wydawcę @WydawnictwoAlbatros pochwaliłam się, że to 22 opinia opublikowana na moim blogu, która premierę miała 18 maja br. 😊 Nadal nie była tą ostatnią😉. „Zaginięcie Stephanie Mailer” Joëla Dickera to kolejna pozycja, która debiutowała na polskim rynku wydawniczym w tym właśnie dniu. Książek tego pisarza szwajcarskiego pochodzenia tworzącego w języku francuskim nie znam. „Zaginięcie Stephanie Mailer” to moja pierwsza przygoda z jego twórczością.

(…) porządek rzeczy jest taki, że jeśli chodzi o gatunek literackie, to na samym szczycie hierarchii jest niezrozumiała dla nikogo powieść, dalej mamy powieść intelektualną, potem jest powieść historyczna, jeszcze dalej po prostu powieść, a dopiero potem, a przedostatnim miejscu, tuż przed ckliwymi romansidłami, sytuuje się kryminał.” –„Zaginięcie Stephanie Mailer” Joël Dicker.

I z tego przedostatniego miejsca jeśli chodzi o gatunki literackie zaatakował czytelnika Joël Dicker historią wcale nie tylko o zaginionej Stephanie Mailer, która po dwudziestu latach detektywowi prowadzącemu kiedyś śledztwo w sprawie poczwórnego zabóstwa, na kilka dni przed odejściem na zasłużoną emeryturę policyjną powiedziała; „I na tym polega pana problem. Ujrzał pan to, co chciał pan zobaczyć, a nie to, co panu pokazano. I tego właśnie nie dostrzegł pan dwadzieścia lat temu.” I nagle odejście na emeryturę Jesse Rosenberga schodzi na dalszy plany. Jego i jego ówczesnego partnera – Dereka Scotta honor okazał się ważniejszy, bardziej priorytetowy niż realizacja emerytalnych pragnień. Detektywistyczne ścieżki prowadzą śledczych na nowe tropy, na tropy, które nie były badane w 1994, a które dość dobrze pamiętają uczestnicy tamtejszych wydarzeń nawet w roku 2014. W śledztwie pomaga im Anna Kanner zastępczyni komendanta w Orphea nadmorskiej miejscowości w Hamptons w stanie Nowy Jork, w której tak jak i dwadzieścia lat wcześniej, i teraz w letnie dni odbywa się festiwal teatralny w Grand Theater.

Kiedy człowiek zabije raz, może zabić dwa razy. A kiedy zabije dwa razy, może zabić choćby całą ludzkość. Nie ma już wtedy żadnych hamulców”. – „Zaginięcie Stephanie Mailer” Joël Dicker.

Specjalnie odnotowałam ten cytat😊. Bądź co bądź w powieści mającej ponad siedemset stron trup ścieli się gęsto. Nie chodzi o samo zabójstwo z 30 lipca 1994 roku, w którym ginie przebiegająca obok domu burmistrza w trakcie joggingu Meghan Padalin, urocza pracownica miejscowej księgarni i sam burmistrz z małżonką i kilkuletnim synem, lecz o wszystkie inne morderstwa, które zdarzają się w związku z wznowionym śledztwem. Jakby autor, by przedłużyć fabułę do siedmiuset stron chciał uśmiercić każdego, kto mógłby śledczych przywieźć na właściwe tory. A w tej zagadce detektywistycznej, mimo licznych machinacji, zmyłek, ślepych uliczek jak w wytrawnym labiryncie, chodziło finalnie o przypadek. O jedno spojrzenie, w jednym przypadkowym miejscu, jednej niespodziewającej się niczego osoby.

Pod kątem detektywistycznej akcji, powieść oceniam jako rozwlekłą. Niemniej doceniam jej strukturę. Ogromnym zaskoczeniem dla mnie była konstrukcja książki. Dicker podzielił opowieść na trzy części. Pierwsze dwie mają ponumerowane rozdziały malejąco, od siódmego do zerowego. Są zatytułowane. W części trzeciej numeracja rozdziałów pozostała w klasycznej formie. Chronologia zdarzeń przedstawiona została również w sposób rzadko wykorzystywany przez literackich twórców. W zależności od postaci będącej narratorem opowiada o dniach poprzedzających inaugurację XXI Narodowego Festiwalu Teatralnego w Orphea, jak w przypadku Jesseego, lub bieżącego śledztwa, jak w przypadku Anny, albo wydarzeń związanych z detektywistyczną robotą w 1994 roku opowiedzianych oczami Dereka. Zastosowanie narracji pierwszoosobowej na przemian z trzecioosobową jest prawdziwym majstersztykiem autora. I jedna, i druga narracja jest bardzo rzetelna, ciekawa i napisana miarodajnie. Czytelnik oprócz tych różnych perspektyw czasowych zanurza się w opowieściach z pierwszej ręki w relacjonowanych zdarzeniach w trakcie policyjnych przesłuchań. Z początku autor odpowiada na pytania śledczych słowami bohaterów, a po chwili czytelnik czyta relację tego, co interesuje detektywów jakby z pierwszej ręki.

W odbiorze przeszkadzała mi mnogość bohaterów. Zresztą ogrom wątków pobocznych również przytłaczał mnie w trakcie czytania, jakby autor chciał wpleść wszystkie możliwe, współczesne tematy pasujące do tego gatunku jak: gangsterka, narkotyki, nieodrodne córki bogatych tatusiów, przemoc wśród nastolatków, zdrady małżeńskie, poczucie i pragnienie władzy, chęć zaistnienia w świadomości odbiorców na dłużej, ambicje aktorskie, czy korupcja na samorządowych szczeblach władzy. Jakbym się jeszcze zastanowiła, to pewnie mogłabym wymienić ich więcej😉. Dicker wspomógł jednak czytelników dołączając na końcu spis postaci, z którego można dowiedzieć się, kim była konkretna osoba, jak już całkowicie czytający straci rozeznanie😊. Obłędnym wątkiem dla mnie okazał się temat związany ze sztuką wystawianą przez Kirka Harveya, byłego komendanta policji w Orphea, który po śledztwie z 1994 zniknął bez śladu. Człowieka o wygórowanych ambicjach związanych z teatrem, reżyserowaniem i tworzeniem popkultury. Kirka twierdzącego „Nie dla was sława i chwała, wasz los zakończy się w rynsztoku życia! Odejdźcie stąd, bo oczy mnie boją, jak na was patrzę!”. Kirka układającego się z aktualnym burmistrzem Brownem i zatrudniającego jego żonę w roli aktorki. A także Kirka upodlającego znanego krytyka literackiego i teatralnego Meta Ostrovskiego i Rona Gullivera aktualnego komendanta policji w Orphea w zemście. Chaotyczny, zadufany, mały człowieczek żądny władzy, z niesamowicie ogromną manią wielkości i przeświadczony o własnym talencie. Jego postać została tak dobrze skrojona, że jego nagła przemiana w końcówce nie do końca mnie przekonała. Fragmenty z jego sztuki zatytułowanej „Ciemna noc” przyprawiały mnie o zawrót głowy. Z jednej strony powodowały niesmak, z drugiej szczery chichot. Zresztą i świat teatru, i świat mediów; telewizji i prasy zostały bardzo skrupulatnie przedstawione.

I mimo paru błędów ortograficznych (np. „Dakota – zwrócił się do dziewczyny – muszę dokładnie wiedzieć, co powiedziałaś policji. A przede wszystkim muszę wiedzieć, czy powiedział im o Tarze.”), a także logicznych (z tym nie do końca potrafię się zgodzić☹ „(…) zabrał komputer do jednego z informatyków pracujących w Channel 14, ale i on przyznał, że jest w tej sytuacji bezsilny. „Kiedy kosz, zostaje opróżniony, nic nie da się już zrobić…”) ten kryminał oceniam jako dobry. Jeśli lubicie klasyczne detektywistyczne zagadki rozwiązywane w zgodzie z prawidłami gatunku to „Zaginięcie Stephanie Mailer” Joëla Dickera jest na pewno dla Was.

Moja ocena 7/10.

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Motel Sun Down” Simone St. James

MOTEL SUN DOWN

  • Autorka: SIMONE ST. JAMES
  • Wydawnictwo: MUZA
  • Liczba stron: 448
  • Data premiery: 15.06.2022r.
  • Data premiery światowej: 18.02.2020r.

Simone St. James jest autorką przychylnie przyjętej książki pt. „Złamane dusze”, która sklasyfikowana została w gatunku „horror”. Kiedyś już Wam wspominałam, że nie jest to gatunek mi bliski. Sięgając po premierę od @wydawnictwo.muza.sa tej samej Autorki z dnia 15 czerwca br., zastanawiałam się, czy „Motel Sun Down” jest jednak dla mnie, czy też nie. Tym bardziej, że Wydawca w opisie obiecuje: „Upiorny thriller z elementami nadprzyrodzonymi, który przyprawia o dreszcze”. Horror, thriller mrożący krew w żyłach. Jeden pies, jak to mówią. I tu, i tu trzeba się chyba bać, tym bardziej, że do akcji wkraczają siły nadprzyrodzone ☹.

Być może. Głupotą było sądzić, że w życiu jest nam cokolwiek przeznaczone. Jeszcze większą głupotą – wierzyć, że Fell jest właśnie tym miejscem, w którym pragniemy żyć.” – „Motel Sun Down” Simone St. James.

W dwóch przestrzeniach czasowych Vivian Delaney, a później jej siostrzenica Carly Kirk w motelu Sun Down próbują dowiedzieć się, co tak naprawdę stało się z Betty, Cathy, Victorią, a później Tracy. Czterema kobietami, które straciły życie niesprawiedliwie, bez powodu, bez przyczyny. Carly poszukując zaginionej trzydzieści pięć lat wcześniej ciotki, której jej mama nigdy nie odżałowała, wplątuje się w kryminalną zagadkę. Zagadkę nierozwiązanych śmierci młodych kobiet. Zagadkę niespodziewanych i niewytłumaczalnych zdarzeń na terenie hotelu. Tak, tak. Mimo upłynięcia ponad trzydziestu lat motel Sun Down w stanie Nowy York nadal funkcjonuje. Janice w roli właściciela zastąpił jej syn. Tak samo mało zaangażowany, tak samo niezadowolony z biznesu jak matka. Tylko nocne recepcjonistki mimo różnic w imionach, nazwiskach i wieku pozostają podobne do siebie. Tak samo zdeterminowane, tak samo zmotywowane, by dowiedzieć się prawdy, by ją odkryć i przedstawić w świetle dziennym. Viv tylko do pewnego czasu, bo w 1982 roku;

Do trzeciej nad ranem po Viv Delaney nie został żaden ślad. To był początek.” – „Motel Sun Down” Simone St. James.

Książka premierę światową miała dwa lata wcześniej. Widocznie spodobała się amerykańskim czytelnikom na tyle, by stać się bestsellerem „New York Timesa”. W Polsce takiej furory nie zrobiła. Po jej przeczytaniu stwierdzam, że była jednak ciekawym doświadczeniem. Autorka bardzo dobrze poprowadziła fabułę w tych wspomnianych dwóch perspektywach czasowych. Rozdziały zatytułowała imionami głównych bohaterek oraz miejscem i czasem akcji. Wydarzenia, w których uczestniczyła Viv od sierpnia do listopada 1982 roku analizujemy z punktu widzenia narratora w osobie trzeciej. Natomiast to, co dzieje się z Carly w listopadzie 2017 i w lutym 2018 roku,  śledzimy z jej osobistej, intymnej perspektywy w relacji przerwszoosobowej. I narracja pierwszo – i trzecioosobowa nie wypada słabo. Bohaterki, akcja, wydarzenia się płynnie przeplatają, analogicznie jak narracja.

Książka trzymała mnie w napięciu, mimo zjawisk nadprzyrodzonych, które odgrywają istotną w niej rolę. Opisane zdarzenia „nie z tego świata” nie są śmieszne, nie są męczące. Czytając o nich czułam dreszczyk emocji i czasem ucisk „w dołku”. To dobrze. Najbardziej przed rozpoczęciem czytania obawiałam się budzących litość prób opisania drugiego „Lśnienia”, czy zbliżenia się do Alfreda Hitchcocka. Niektóre sceny oceniam jako zbędne. Ze względu na krótką przestrzeń czasową pewne sformułowania nie są komplementarne z czasem akcji. I Viv, i Carly czekały na gości. Zastanawiały się, kiedy ponownie trafią do motelu. Czytając miałam wrażenie, że pomiędzy poszczególnymi odwiedzinami mijają miesiące, a ze względu na oznaczenie czasu w tytule rozdziału okazuje się, że działo się to praktycznie w tym samym czasie. To zburzyło w mojej głowie chronologię zdarzeń, z którą nie poradziłam sobie do końca.

Bardzo dobrze czytało się o bohaterach, także pobocznych. Postaci Viv i Carli są skrojone na współczesną miarę, zgodnie z prawidłami gatunku. Odważne, ciekawskie, zadziorne. Ich strach i lęk przekuwają w siłę zanurzając się w obce wydarzenia. Z zaciekawieniem śledziłam co z losami Nicka i Carli, co z tajemniczym komiwojażerem i z Callumem MacRea’em. Nawet przyjaciółki Viv i Carli są postaciami ciekawymi, interesującymi. Szczególnie Heather. Pomysł na Nicka zasługuje na szczególną uwagę. Jego historia dodatkowo potrafi wstrząsnąć czytelnikiem.

Odważna pozycja wydana przez poważne Wydawnictwo. Jeśli ciekawi Was, co łączy „(…) Trzy kobiety zamordowane w Fell w ciągu ostatnich kilku lat. Trzy ciała, które ktoś wyrzucił jak śmieci…, co łączy z nimi Tracy i zaginioną na ponad trzydzieści lat Viv, to sięgnijcie po „Motel Sun Down” zlokalizowany przy krajowej drodze numer sześć.

Moja ocena: 7/10

Egzemplarzem recenzenckim obdarowało mnie Wydawnictwu Muza, za co bardzo dziękuję.

„Rendez-vous ze śmiercią” Agatha Christie

RENDEZ-VOUS ZE ŚMIERCIĄ

  • Autorka: AGATHA CHRISTIE
  • Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE
  • Seria: JUBILEUSZOWA KOLEKCJA AGATHY CHRISTIE
  • Liczba stron: 224
  • Data premiery w tym wydaniu: 15.06.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 1.11.1972r.
  • Data premiery: 2.02.2012r.

Nie chcę wyjść na zachłanną, bo przecież dopiero co w kwietniu premierę miała książka „Morderstwo na polu golfowym, ale po przeczytaniu kolejnego tomu Agathy Christie wydanego 15 czerwca br. przez @Wydawnictwo Dolnośląskie ze słynnym detektywem Herkulesem Poirot, już nie mogę się doczekać, gdy  w me ręce wpadnie kolejna część. Dość, że pięknie wydana to jeszcze z klasyczną treścią wewnątrz.

Rendez-vous ze śmiercią” wydana została w 1938 roku, czyli praktycznie osiemnaście lat po wydaniu „Tajemniczej historii w Styles”, gdzie po raz pierwszy Christie przedstawiła gronu odbiorców belgijskiego detektywa – emeryta. Detektywa, który rozbudził wyobraźnię masowego czytelnika.

Ogólnie rzecz biorąc, proszę panów, ludzie mówią prawdę. Prawda jest łatwiejsza niż kłamstwo, nie wymaga pomysłowości. Można skłamać raz, dwa, trzy, cztery razy, ale nie od początku do końca. No, i w ostatecznym rezultacie prawda na wierzch wypływa.” –„Rendez-vous ze śmiercią” Agatha Christie.

Tym razem Agatha Christie zabrała nas do Jerozolimy, gdzie w trakcie wycieczki traci życie Pani Boynton. Matka jedynej rodzonej córki, kilkunastoletniej Ginewry. Macocha Lennoxa i teściowa jego żony Nadine. Macocha Raymonda i Carol. Zwracająca uwagę otoczenia, współuczestników wycieczki i innych gości hotelowych swoją niechęcią do dzieci, swoją zaborczością, swoim natrętnym lustrowaniem otoczenia i nieprzyjaznymi spojrzeniami. Matrona, świekra, „(…) wcielenie mocy, istotę o spojrzeniu posiadającym coś z urzekającym właściwości oczu kobry.(…) To kobieta, która rozumie sens władzy, przez całe życie ją sprawowała i nigdy nie wątpiła o własnej potędze.” Najbardziej zainteresowana rodziną Boyntonów jest Sara King, absolwentka studiów medycznych, która swoimi obserwacjami zainteresowała francuskiego, znanego psychiatrę dr Teodora Gerarda. Oboje obserwują amerykańskich turystów, coraz bardziej zniechęceni, coraz bardziej zadziwieni. Nawet po śmierci Pani Boynton jej osoba zaprząta wszystkim myśli. Dzieci zaczynają głęboko oddychać. Pozostali uczestnicy wycieczki nie żałują zmarłej. Tylko  Herkules Poirot na prośbę pułkownika Carbury’ego przebywający w pobliskim Ammanie nie pozwala sobie na pozostawienie zagadki nierozwiązanej. Wszak jak sam o sobie mówi; „Nazywam się Herkules Poirot i jestem prawdopodobnie największym żyjącym detektywem.”

Czytając poprzednie tomy kolekcji, a szczególnie „Zagadkę błękitnego ekspresu” z 1928 roku obserwuję znaczny progres Agathy Christie w rzetelności fabularnej i językowej kolejnych publikacji. Wydane dziesięć lat później „Rendez-vous ze śmiercią” zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu, niż poprzednie części. Historia toczy się bardzo płynnie. Krajobraz jerozolimski stanowi dodatkowe urozmaicenie. Poirot nie jest tak męczący, jak w poprzednich częściach. Ma więcej pokory, jest mniej zadufany w sobie. Tym samym jest tak sympatyczny, jak wykreowany bohater przez Davida Sucheta z serialowej ekranizacji😊. Słynny detektyw pojawia się dopiero w drugiej części, na 97 stronie. Pierwsza część złożona z dwunastu rozdziałów opowiada perypetie rodziny oraz osób z ich najbliższego otoczenia, które śledzą z zadziwieniem relacje pomiędzy poszczególnymi członkami. Okazuje się, że pomysł, by Poirota w Poirocie było mniej wcale nie jest chybiony. Wręcz przeciwnie, mnogość bohaterów urozmaiciła mi czytanie i sprawiła, że powieść okazała się bardziej interesująca, niż przypuszczałam.

Christie nadal bombarduje stereotypami. Jest to cecha, na którą zwróciłam uwagę wcześniej. I tak czytamy o tym, że „(…) Zbyt wielka władza jest niedobra, zwłaszcza dla kobiet (…) Są bardziej skłonne jej nadużywać.”. Uwaga godna okresu przedwojennego, czyż nie? Kobieca krnąbrność autorki daje jednak o sobie znać, gdy czytamy, że „Mężczyznom wydaje się zawsze, że mają prawdo narzucać kobiecie swoją wolę..” Parafrazując akapit o Amerykanach czytamy, że są poczciwi, prostolinijni, sentymentalni. Bo to przecież umysły typowe dla Amerykanów. Jednej z amerykańskich bohaterów został scharakteryzowany przez lekarza psychiatrę, iż „(…) Zdaje sobie sprawę, że w rodzinie Boyntonów panuje niewłaściwa atmosfera, lecz przypisuje ją przesadnej troskliwości starszej pani, nie zaś jej świadomie złemu postępowaniu.”

A rozwiązanie zagadki? Jak zwykle zaskakujące. Tylko Poirot, dzięki swoim szarym komórkom z rzuconych jakby od niechcenia i w innym kontekście słów wyciągnie poszlakę na kanwie której, sformułuje trafny zarzut w stosunku do mordercy. Zarzut, z którego nie sposób się wykpić.

Klasyka kryminału, nie męcząca, nie nużąca. Napisana z wdziękiem i wzbogacona ciekawymi postaciami. Szczególnie Sara King zasługuje na uwagę. Taka kobieca postać w literaturze sprzed prawie stu lat to prawdziwa rzadkość. Udanej lektury!!!

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Dolnośląskiemu!

„Czas zdrajców” Marek Krajewski

CZAS ZDRAJCÓW

  • Autor: MAREK KRAJEWSKI
  • Wydawnictwo: ZNAK
  • Seria: EDWARD POPIELSKI. TOM 11
  • Liczba stron: 379
  • Data premiery: 18.05.2022r.

Edwarda „Łyssego” Popielskiego poznałam przy okazji dziesiątego tomu cyklu pt. „Miasto szpiegów”. @krajewskimarek po rewelacyjnej „Demonomachii” nakładem @wydawnictwoznakpl wydał „Czas zdrajców”, który premierę miał 18 maja br. o dalszych losach Popielskiego w świecie szpiegowskim II Rzeczypospolitej.

Cóż to za ród, te niewiasty – mruknął do siebie. – Omal ducha nie wyzionęła, była katowana, ale pamiętała, by  ukochanemu list miłosny napisać. Twarda sztuka i w dodatku poliglotka. Przydałaby się nam taka w Dwójce.” – „Czas zdrajców” Marek Krajewski.

Do takiej wyjątkowej niewiasty Aurelii Teichert de domo Oskiada Inglisjan vel Inglisowicz wysłał Popielskiego Kapitan Jan Henryk Żychoń, „szef Referatu Zachód Dwójki, odpowiedzialny za działania wywiadowcze przeciwko Niemcom…”. Mimo, że do kolejnej akcji wywiadowczej Popielski podszedł z obawą argumentując; „Czy ja wyglądam na żigolaka? Jestem stary, łysy i zmęczony. Przejechałem prawie tysiąc kilometrów, aby się dowiedzieć od pana, że mam być ogierem?” zaangażował się  w nią w pełni, nawet za bardzo. Na jego nieszczęście stracił do niej głowę, co spowodowało liczne implikacje w efektach jego pracy. Oskarżony o podwójne szpiegostwo musi udowodnić swoją niewinność angażując to samego Piłsudskiego, któremu kiedyś uratował życie i który to ma do niego słabość.

„Misterna gra wywiadów nie jest tutaj pojedynkiem dżentelmenów, lecz wyniszczającą walką prowadzoną przez renegatów, podwójnych agentów i manipulatorów depczących ludzie uczucia.” – z opisu Wydawcy.

Postać Łyssego całkowicie mnie przekonuje. Patrząc na zdjęcie jego twórcy po wewnętrznych stronach okładki Marka Krajewskiego i widząc ten inteligentny wzrok, brodę, eleganckie nakrycie głowy i elegancki ubiór trochę tak sobie go wyobrażam. Do tego obaj noszą tą samą fryzuję😊, co bynajmniej nie odejmuje im uroku. W postać Popielskiego Krajewski bez wątpienia wplótł własne doświadczenia. Obaj są z wykształcenia filologami. Przez co śledząc postać Popielskiego zachodzę w głowę, czy Krajewskiego odebrałabym w ten sposób. Nic, muszę się wreszcie przekonać i trafić na spotkanie autorskie z Autorem kryminałów i książek szpiegowskich retro, które wyjątkowo wpasowują się w moją duszę.

Wracając do powieści, to jak zwykle Autor stanął na wysokości zadania. Skutki akcji stanowiącej główną fabułę poznajemy najpierw w roku 1939, o czym Krajewski wspomina w prologu. W epilogu zaś zamyka ten wątek osadzając wydarzenia w roku 1940. Powieść składa się z dwóch części i łącznie czternastu zatytułowanych rozdziałów, których akcja osadzona zostaje w roku 1935, w którym Popielski rozpoczyna swoją kolejną tajną misję. Narracja jest trzecioosobowa, a język wręcz doskonały, przewyższający ponad wszelką wątpliwość jakością współczesną literaturę rozrywkową. To klasyka w pełnym tego słowa znaczeniu. Opowieść płynie swoim tempem. Autor wtrąca ówczesne sformułowania we właściwym sobie stylu. Słowa, które już dawno wyszły z użytku jak „passusy”, „cwikiery”, „bridż” wzbogacają słownictwo, które i tak jest zachwycające, pieszczące moje ucho i napawające mnie euforią, że jest mi dane czytać tak wyśmienite pisarstwo. To jest bez wątpienia cecha, która wyróżnia Marka Krajewskiego w gronie polskich współczesnych pisarzy.

Fabuła jest skomplikowana w stopniu, w jakim skomplikowany jest świat wywiadowczy i kontrwywiadowczy. Mnogość jednostek wywiadowczych polskich i obcych może nużyć, może przeszkadzać w odbiorze. Trzeba skupienia by nie pogubić się we włodarzach Dwójki, czyli II Oddziału Sztabu Głównego Wojska Polskiego, szefów Sicherheitsdienst czyli SD, czy Urzędu Abwehry, a także Gestapo i różnych, złożonych w nazwie wydziałów wspomnianych jednostek. Tak samo panteon postaci, w których polskie, niemieckobrzmiące i generalnie obcobrzmiące nazwiska przyczyniają się do plątaniny charakterów. Nazwiska brzmiące tak samo; Laskier, Lambert, Lewcio, Lepecki. Paulescu, Paterakowa, Ormonde, von Matthes-Pőllnitz, czy Heydrich, von Hardenburg mogą przyprawić o zawrót głowy. Mogą, ale nie muszą dzięki zamieszczonej na końcu Dramatis Personae do której sama wracałam kilkakrotnie, gdy tylko na moment odłożyłam czytanie.

Bez wątpienia trzeba być fanem książek retro, które przenoszą nas w rzeczywistość dawno minioną, prawie sprzed stu lat. Trzeba być fanem książek osadzonych w złożonym świecie wywiadów i kontrwywiadów, gdzie mnóstwo zdrajców, gdzie nie ma prawdziwych braci i sióstr, a także gdzie szpiegowanie na rzecz różnych ustrojów jest na porządku dziennym. I wreszcie trzeba być fanem klasycznego języka, którego w swym pięknie nie jestem w stanie porównać do języka żadnego innego, współczesnego pisarza w polskiej literaturze. A o pomysłowości Autora to mogłabym napisać odrębną opinię. Ona praktycznie nie zna granic i w głównym wątku, i w wątkach pobocznych, które tworzą odrębne, ciekawe historie skupiające na chwilę uwagę czytelnika na czymś innym. A scena erotyczna ze stron 48-49 wprost wymiata. Jest ponadczasowa. Ale nie tylko dla takich opisów warto sięgać po książki Krajewskiego😉.

Moja ocena: 8/10

Egzemplarzem recenzenckim obdarowało mnie Wydawnictwo Znak, za co bardzo dziękuję.

„Trup w wannie” Dorothy L. Sayers

TRUP W WANNIE

  • Autorka: DOROTHY L. SAYERS
  • Wydawnictwo: ZNAK JEDNYM SŁOWEM
  • Cykl: LORD PETER WIMSEY (tom 1)
  • Liczba stron: 288
  • Data premiery w tym wydaniu: 01.06.2022r.
  • Data premiery: 01.01.2003r.

Wydawnictwo Jednym Słowem Znak (Imprint @WydawnictwoZnak ) „Trupem w wannie”, który premierę miał 1 czerwca br. otwiera nową serię publikowaną w całości autorstwa Dorothy L. Sayers. Zamykając ostatnią stronę już kątem oka zauważyłam na obwolucie okładki dwie kolejne części cyklu z Lordem Peterem Wimseyem pt. „Zastępy świadków” i „Podejrzana śmierć”. I nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie to, że sama autorka jest mi całkowicie nieznana☹. Tym większe moje zdziwienie, gdy przeczytałam, że Sayersto „(…) (ur. 13 czerwca 1893 w Oksfordzie, zm. 17 grudnia 1957 w Witham) – angielska pisarka i tłumaczka, autorka powieści kryminalnych oraz esejów i sztuk teatralnych o tematyce chrześcijańskiej. Najbardziej znanym bohaterem powieści Dorothy L. Sayers jest lord Peter Wimsey” (cyt. za https://pl.wikipedia.org/wiki/Dorothy_L._Sayers ) . „Trup w wannie” został wydany w 1923 roku, co oznacza, że Sayers publikowała opowieści z detektywem Wimseyem – angielskim dżentelmenem na równi z królową kryminałów Agathą Christie. Kolejnych trzynaście publikacji z tym bohaterem pojawiało się cykliczne w formie powieści, a także opowiadań do roku 1939. I to nie jedyne kryminalne publikacje Dorothy L. Sayers. Nie jedyne…

(…) to dlatego, że myślisz o sobie. Chcesz być spójny. Chcesz ładnie wyglądać i beztrosko się bawić, gdy życie jest komedią, a gdy zmienia się w tragedię, kroczyć z wysoko podniesioną głową. Ale to dziecinada. Jeśli uznasz swój obowiązek względem społeczeństwa w kwestii odkrycia prawdy o morderstwach, musisz przyjąć taką postawę, jaka będzie w danym momencie najbardziej użyteczna. (…) Życie to nie piłka nożna.” – „Trup w wannie”  Dorothy L. Sayers.

Tak o lordzie Peterze Wimseyu myśli jego przyjaciel ze szkolnych lat w Eton aktualnie inspektor policji Charles Parker, którego imię autorka wspomniała bodaj z raz, czy dwa razy😊. Lordzie Peterze, nie Lordzie Wimseyu, gdyż główny bohater w przeciwieństwie do jego brata nie jest priasem Denver. Wimsey będąc detektywem amatorem stara się znaleźć rozwiązanie dla dwóch zagadek kryminalnych. Jedna dotyczy odkrytych zwłok mężczyzny w wieku około pięćdziesięciu lat w wannie szanowanego architekta Pana Thippsa, a druga zniknięcia szanowanego finansisty sir Reubena Levy’ego. Mając do dyspozycji własną inteligencję, przebiegłość, oddanego przyjaciela i kamerdynera Mervyna Buntera Wimsey wykorzystuje koneksje matki Wdowy Denver, wiedzę z zakresu współczesnych metod śledczych i znajomości w świecie brytyjskiej arystokracji do drastycznego odkrycia, który rzuca nowe światło na świat nauki. 

Sama jestem zaskoczona tym, że książka o detektywie amatorze Lordzie Peterze Wimseyu podobała mi się bardziej, niż czytane ostatnio dwa dzieła Agathy Christie (recenzje znajdziecie tu: „Morderstwo na polu golfowym” i  „Zagadka Błękitnego Expresu”). To klasyczna powieść detektywistyczna retro osadzona w arystokratycznym świecie angielskich dam i dżentelmenów. Osadzona w Londynie sprzed stu lat i okolicznych włościach, których podobne zamki i pałace można zwiedzać do dziś. Klasycyzm powieści mieści się w jej ramach. Wątek kryminalny toczy się wyłącznie wokół jednej zagadki, chociaż powiązany jest z dwoma postaciami. Autorka jak na ówczesne czasy przystało nie wodzi czytelnika zbytnio na manowce, nie rozwija kolejnych wątków, mimo, że wprowadza do powieści wielu bohaterów i rekwizytów pobocznych, nad którymi istotnością każe nam się zastanawiać.

Bez wątpienia kryminały retro trzeba lubić. Ja jestem ich wielką fanką. Dla czytelnika, który nie cierpi klasycznego pióra książki tego rodzaju są męczarnią. Dla mnie ciekawą rozrywkową lekturą. Dorothy L. Sayers stworzyła bardzo wyrazistą postać, dla mnie bardziej wyrazistą od samego Poirota. Co do aparycji to cytując samą twórczynię „Jego pociągła, sympatyczna twarz sprawiała wrażenie, jakby wyrosła samoistnie z cylindra niczym biała larwa ze słynnego sera casu marzu.” Jego gesty dostojne. „To mówiąc, z niewymuszoną uprzejmością usiadł przy telefonie, jakby siadał do pogawędki ze znajomym, który akurat wpadł z wizytą.” A arystokratyczny rys zaznaczony został w fabule; „Musiał się pan bardzo zdenerwować – powiedział lord Peter ze współczuciem. – I to jeszcze przed śniadaniem. Osobiście nie znoszę, gdy takie kłopoty spadają na mnie przed śniadaniem. Odbierają człowiekowi apetyt, prawda?” By czytelnik poznał głównego bohatera jeszcze dogłębniej, najważniejsze informacje z jego życia zostały opisane na końcu powieści.

Do tego posiada tajną broń w osobie swej matki Wdowy Denver udającej wszem i wobec, że jej syn nie bawi się w amatorską detektywistyczną pracę, a jednocześnie cicho go wspierając w jego zainteresowaniach osobiście dostarczając mu ciekawych zagadek do rozwiązania. Kobiety nieszablonowej i z szerokimi horyzontami. Twierdzącej, że „(…) prowincjonalne parafie potrafią niektórym zawęzić horyzonty.” I potrafiącą  się w odpowiednim momencie konwersacji „(…) wygodnie okopać”, by móc „(…) wręcz przystąpić do celowania.”

Jako niewprawiona w angielską socjetę z lat trzydziestych ubiegłego wieku chwilami irytowały mnie używane, choć muszę przyznać, że w pełni zasadnie, sformułowania typu: milady, lady, książęca mość, milordzie, lordowska mość. A jak pojawiały się gęsto w jednym zdaniu to już  w ogóle; „Jej książęca mość dzwoni z Denver, milordzie. Mówiłem właśnie, że wasza lordowska mość  udał się na aukcję, gdy usłyszałem zgrzyt klucza waszej lordowskiej mości w zamku.”

Sayers stworzyła historię bardzo spójną od samego początku do końca. Zadbała o jakość i specyficzne cechy bohaterów, o których miło mi się czytało. Kolejne wydanie z roku 1935 wzbogaciła o rozbudowaną notkę biograficzną wuja lorda Petera Pana Paula Austina Delagardie, napisaną w tak realny sposób, że sposób się pomylić i wziąć Wimseya za prawdziwą, historyczną postać 😊. Wydanie, które miałam w ręce wzbogacone zostało bardzo ciekawym i wnikliwym wprowadzeniem autorstwa Elisabeth George amerykańskiej pisarki powieści kryminalnych osadzonych w Wielkiej Brytanii. Wprowadzeniem, które warto przeczytać.

Mimo, że zagadka kryminalna nie należy do bardzo skomplikowanych, a rozwiązanie nasuwa się same, jest to powieść detektywistyczna, która umiliła mi czas. Zbiór takich osobliwości, jak sam lord Peter ze swoim Bunterem, skromny Pan Thipps, twardogłowy inspektor Sugg, czy Julian Freke musiało być gwarancją udanej historii. Specyficzny humor autorki przeobrażony w twierdzenia stworzonych przez nią postaci jest sam w sobie bardzo uroczy. W połączeniu z uroczym bohaterem jest receptą na dobry relaks.

Nie mogę doczekać się kolejnych części. Z ciekawością do nich sięgnę. Muszę się przekonać, w jakim kierunku podążać będzie postać lorda Petera Wimseya z jego dwoma nieodzownymi kompanami; Bunterem i Parkerem, a także wyjątkową matką Wdową Denver. Czy kolejne zagadki również okażą się na jego miarę, czy na miarę tylko Sherlocka Holmesa, o którym wspomniano w „Trupie w wannie” nie raz😊.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z twórczością  Dorothy L. Sayers bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak.

„Trzecia szansa” Wojciech Wójcik

TRZECIA SZANSA

  • Autor: WOJCIECH WÓJCIK
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 640
  • Data premiery: 04.05.2022r.

Po powieściach „Kurs na śmierć” i „Krwawe łzy” Wojciecha Wójcika z Agnieszką Jamróz i Pawłem Łukasikiem nadszedł czas na nową postać. W „Trzeciej szansie” – premierze z 4 maja br. od Wydawnictwa @Zysk i S-ka – poznajemy nową bohaterkę, nową główną osobowość kobiecą, która nie jest Agnieszką a Karoliną Nowak. Dwudziestosześcioletnią rozwódką, matką kilkuletniej córki, owocu szaleńczej licealnej miłości i śledczą, którą nie sposób rozgryźć nawet na 640 stronach😊.

Z broni snajperskiej giną dwie osoby odwiedzające warszawskie cmentarze; Marian Kądzielski i Janina Potocka. Ona bibliotekarka, on pracownik Instytutu Badań Literackich. Oboje przez wszystkich lubiani, bez konfliktów, bez wrogów. Komu przeszkadzali? Komu zawinili? Tego stara się dowiedzieć młodsza aspirant Karolina Nowak rozpoczynająca swoją karierę w komendzie stołecznej.  Pomaga jej w tym doktorant z Uniwersytetu Warszawskiego Krzysztof Rozmus, dla którego praca z policją jest szansą na poprawę swojej pozycji w naukowym świecie. Ich wspólna praca zatacza coraz szersze okręgi. Okazuje się, że samo liceum Tetmajera, w którym uczyli matka ofiary z Bródna – Helena Kądzielska  i ojciec  zastrzelonej na Powązkach – Bernard Potocki nie jest jedynym powiązaniem łączącym te dwa morderstwa. A historia sięga bardzo daleko. Sięga aż czasów wojny i stalinowskiej Polski.

Mam totalny problem z tą pozycją. Mimo, że Wójcik napisał kryminał z historią w tle nie jest to książka, którą przeczytałabym po raz drugi. W przeciwieństwie do Agnieszki Jamróz z poprzednich dwóch książek Wójcika, Karolina Nowak całkowicie mnie nie przekonała. Jej postać odebrałam jako niekonsekwentnie opisaną. Gdzieniegdzie „(…) To karierowiczka, w stu procentach skupiona na robocie. Sprzedałaby cię w pięć minut i jeszcze upomniała się o zwrot podatku..” Innym razem czuła, wyrozumiała, pomocna, wspierająca swoich kolegów, tolerująca ich wybryki. A do tego oddana i poświęcająca się matka. Zastanawiało mnie jak samotna kobieta, młoda, ambitna może godzić w realiach niesystematyczną policyjną pracę i samotne rodzicielstwo. Przecież ojciec dziecka pojawił się tylko przez chwilę, wspomniany od niechcenia. W mojej opinii Nowak nie jest tak przebojowa jak Jamróz. Szkoda, że Wójcik w nowej serii, bo czuję, że będzie kontynuacja, skonstruował fabułę wokół kolejnej postaci kobiecej. Tym sposobem nie można uniknąć porównań,  niestety. Inaczej jest z Krzysztofem Rozmusem – doktorantem uwikłanym jako ekspert w śledztwo. Nie sposób go porównać z Pawłem Łukasikiem z  „Kursu na śmierć” i „Krwawych łez”. Pomaga w tym wykonywany zawód i osobowość. Chociaż oboje są chwilami bardzo uroczy i dają się lubić mimo swoich wad. Tu nowa postać Rozmusa wypada zdecydowanie lepiej, niż w przypadku Agnieszki i Karoliny.

Sama kryminalna intryga okazała się niezwykle zagmatwana. Trudna historia sięgająca dwóch pokoleń wstecz znalazła ujście dopiero w śledztwie łączącym dwie nagłe śmierci. Dla mnie zdecydowanie za dużo. Wątek powojennych sierot okazał się najbardziej ciekawy. Osadzenie go jednak w rodzinach, biologicznych, czy przybranych za bardzo rozbudowany. Miałam wrażenie, że nawet wielkość buta ojców, matek, przybranych sióstr i braci ma znaczenie, i obawiałam się, że i ta informacja zostanie przekazana. Przodkowie właścicieli pałacyków, mieszczańskich włości, założyciele fundacji, a tym samym sierocińców, socjalistyczni działacze, partyjni kochankowie, więzienni oprawcy i ich ofiary, które dzięki nim przeżyły. To cała plejada wątków pobocznych, którymi karmił mnie Autor. Tym samym cały motyw dla mnie okazał się bardzo mglisty, za bardzo niewyraźny. Niemożliwe, że te wszystkie wydarzenia z przeszłości stały się czynnikiem determinującym morderstwa. Niemożliwe wręcz.

Książka typowo Wójcikowa. Autor specyficznie prowadzi narrację skupiając uwagę na dwóch głównych bohaterach, co czyni „Trzecią szansę” podobną do poprzednich dwóch publikacji. Zestawienie kobiecej i męskiej postaci głównej to również typowy zabieg autorski. I ta wielowymiarowość, wielowątkowość, która tym razem przysłoniła atuty prowadzonego śledztwa. Wnikliwej, detektywistycznej, policyjnej roboty, która chwilami podobna była do układanki z tysiąca puzzli.

Ja niestety, mimo maksymalnego skupienia, przy końcu pogubiłam się w ofiarach, sprawcach, złodziejach, hosztaplerach, kobietach lekkich obyczajów, kochankach, profesorach, Majkach, Kingach, Tolkach, Krzyśkach, Kubach a także w samych nazwiskach Kądzielskich, Potockich, Andrzejewskich, Wachów i wielu innych. Wątek zmarłych na ospę dzieci dodatkowo zagmatwał fabułę. Autorowi nie zabrakło fantazji i polotu do stworzenia skomplikowanej fabuły. Widocznie mi zabrakło wystarczająco dużo zaparcia, by ją docenić.

Moja ocena: 6/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.