„Duch” Arnold Bennett

DUCH

  • Autor: ARNOLD BENNETT
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 261
  • Data premiery w tym wydaniu: 28.09.2021r.
  • Data 1 polskiego wydania: 01.01.1923r.
  • Data premiery światowej: 01.01.1907r.

Uwielbiam te wydania butikowe Wydawnictwa @Zysk i S-ka. Twarda oprawa, gruby papier, zszyte strony i niebanalna okładka. Ostatnio zachwycałam się wznowioną książką pt. „Portret Doriana Graya” Oscara Wilde’a. Mimo, że nie czytałam żadnej książki Arnolda Bennetta, angielskiego pisarza, musiałam sięgnąć po najnowsze wydanie „Ducha”. Zrobiłam to głównie z powodu…..tłumacza. Dotychczasowe tłumaczenia Pana Jerzego Łozińskiego uważam za arcydzieła. Tak bardzo, że zastanawiam się, ile w tym zasługi autora, a ile tłumacza😉. Mimo, że „Duch” w tym wydaniu miał premierę dosłownie trzy dni temu, tj. 28 września br., ja już jestem po lekturze. Musiałam jak najszybciej, dowiedzieć się, czy tłumaczenie Pana Jerzego Łozińskiego również uznam za wybitne. Tym bardziej, że to przekład nie byle jakiej pozycji, bo powieści wydanej po raz pierwszy ponad sto lat temu, w 1907 roku😊.

Arnold Bennett stworzył historię wielowymiarową. Wątek główny oparł na dwóch bohaterach, to przepiękna sopranistka Rosetta Rosa, która złamała do tej pory wiele serc oraz świeżo upieczony lekarz Carl Foster. Losy tych dwojga stykają się dzięki znajomości z kuzynem Fostera, Sullivanem Smithem. Dzięki niemu Carl dosięga zaszczytu poznania rozkosznej Rosy. Dzięki niemu Carl wkroczył w świat operowy, świat międzynarodowych sław. Dzięki niemu poznał wybitnego śpiewaka – Arlescę. A także dzięki niemu poznał świat pełen pogardy dla innych, poczucia wiecznej wyjątkowości, przepychu, bogactwa i wyższości. Poznał życie w świecie, gdzie nie ma miejsca na zdrową konkurencję, wyrozumiałość, wspieranie się. Jest ciągła walka i walka o wszystko, o widza, o pozycję, o pieniądze, o atencję, o miłość i o uwielbienie. Jak w tym świecie całkowicie dla niego nowym poradzi sobie dobroduszny i sympatyczny Carl. Czy wytrzyma niespodziewane spotkania z tajemniczym jegomościem i zdoła zdobyć serce Rosy?

Nie było zaskoczenia. Jerzy Łoziński jak zawsze w formie. Jego przekład wręcz doskonały. Oddał cały styl, język, grację i specyfikę angielskiego oryginału wprowadzając czytelnika w świat dawno zapomniany, świat krynolin, kosztowności, naiwności w relacji z innymi. To wielka umiejętność wprowadzić współczesnego czytelnika w rzeczywistość sprzed stu lat, w sposób, który go nie męczy, a wręcz zachwyca.

Nie będę ściemniać. Bardzo podobała mi się ta książka, mimo, że wątek tytułowego ducha kompletnie nie przypadł mi do gustu. Spodobała mi się jednak rzeczywistość opisana w bardzo skrupulatny sposób. Jakby Bennett chciał, by książka dawała pełne światło czytelnikowi, który kiedyś, właśnie może za sto lat lub dłużej będzie ją czytał. Idealne odzwierciedlił relacje, zawiść, stosunek kobiet do mężczyzn i odwrotnie. Te wszystkie victorie, fiakry, czy broughamy uniosły moje myśli daleko wstecz, w Londyn z początków XX wieku i ten Londyn idealnie wpasował się w moje oczekiwania. Z jednej strony mroczny, tajemniczy, osnuty mgłą, z drugiej pełen wigoru, atrakcji, okoliczności, rautów, wieczerzy wystawnych i spirytualistycznych seansów oraz występów artystów o światowej sławie. Sam Carl jako bohater został „skrojony” z jednej strony bardzo wnikliwie i adekwatnie do czasów, w których przyszło mu żyć na kartach tej książki, z drugiej jakby z cynicznie, drwiąco. Z jednej strony szarmancki, dobrze wychowany, wykształcony, potrafiący trzymać prawdziwe emocje na wodzy, z drugiej ciągle afirmujący się własną osobą, według niego niewystarczająco obeznaną w świecie, niezbyt męską, niezbyt odważną. Jakby ciągle myślał o sobie, że nie jest wystarczająco dobry. Autor kilka razy „pstryknął mu w nos” wkładając w jego myśli wręcz przezabawne, szczególnie w odniesieniu do opisanej sceny, dywagacje, spostrzeżenia i samooceny. Ta perspektywa Carla dodała książce uroku i czyni ją momentami zabawną. Sama narracja też mi się podobała. Jest to narracja pierwszoosobowa z perspektywy Carla. A jak już wspomniałam powyżej, jest to bohater o zróżnicowanej osobowości, dlatego jako narrator spisał się moim zdaniem przewybornie.

O motywie z tytułowym duchem już wspomniałam. Dodam, że nie urzekł mnie również sposób rozegrania relacji Rosetty z Panią Deschamps. Sama Rosetta też mnie nie przekonała. Chwilami zachowywała się jak trzpiotka, momentami jak prawdziwa światowa i wyniosła diva, a innym razem jak bardzo dojrzała, mimo swoich dwudziestu dwóch lat, kobieta potrafiąca postawić na swoim, używająca bardzo trafnych i inteligentnych argumentów. Trudno jednak pastwić się nad autorem, kiedy to on miał pomysł na głównych bohaterów i to on ten pomysł spożytkował. Nie ja. Nie czytelnik. Moja rola sprowadza się tylko, by skromnie odczytać i spróbować odpowiedzieć na pytanie; co tak naprawdę autor miał na myśli?

Ile się może zdarzyć w trakcie podróży do Paryża, czy to w pociągu, czy na statku? Ile nieszczęść może spowodować chora rywalizacja pomiędzy primadonnami? Ile smutku może przysporzyć wszystkim wokół śmierć ukochanego Rosy, Lorda Clarenceuxa? Ile pozostanie z racjonalnego, oświeconego młodego lekarza, gdy do gry wchodzi nieproszony tajemniczy mężczyzna, który nieproszony zasada w fotelu gospodarza? Ile pytań można zadać do powieści która ma niewiele ponad 260 stron? Oj wiele, gdyż wiele na tych niespełna trzystu stronach się dzieje. Dlatego warto sięgnąć po tę książkę i przeżyć przygodę w iście angielskim stylu, w iście na wskroś londyńskiej rzeczywistości. Miłej lektury!!!

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

Recenzja premierowa: „Sielanki” George Saunders

SIELANKI

  • Autor: GEORGE SAUNDERS
  • Wydawnictwo: ZNAK
  • Liczba stron: 236
  • Data premiery: 29.09.2021r.
  • Data premiery światowej: 08.09.2001r.

Czego spodziewać się po George’u Saundersie, amerykańskim, utytułowanym pisarzu? Wie ktoś, coś? Ja nie miałam zielonego pojęcia, ani różowego, ani niebieskiego. Na przykład, uwielbiam Johna Irvinga. Saunders porównywany jest natomiast do Marka Twaina. Czytając jednak opis Wydawcy „Sielanek” od razu załapałam bakcyla. Zapewnienie @wydawnictwoznakpl, że Autor „brawurowo łączy drobiazgowy realizm z groteską i niepodrabialnym poczuciem humoru Saunders buduje w mistrzowski sposób obraz człowieka zagubionego w meandrach XXI wieku” okazało się dla mnie wystarczającą zachętą, by sięgnąć do dzisiejszej premiery. Do książki, która po raz pierwszy opublikowana została dwadzieścia lat temu. Sięgnąć i dowiedzieć się, czy absurdy, wspomniana groteska i obraz zagubionego społeczeństwa XXI wieku się zdezaktualizował, czy jest ponadczasowy. Chcecie wiedzieć, czy w publikacji znalazłam odpowiedzi na te pytania? Jeśli jesteście ciekawi, zerknijcie, choćby jednym okiem😉, na dzisiejszą recenzję.

Ojejej, życie doprawdy bywa męczarnią. Potrafi zapędzać człowieka w dziwne i mroczne zakamarki, skłaniając go do takich haniebnych, niewybaczalnych postępków (…)” – „Sielanki” George Saunders.

Cytując opis Wydawcy „W „Sielankach” George Saunders pokazuje nam, że świat, w którym żyjemy, jest karykaturą – mogącą śmieszyć, ale budzącą podskórny lęk”. Całkowicie się z tym opisem zgadzam😊. W sześciu opowieściach autor opisuje życie w sposób niejednoznaczny, opisuje współczesnych ludzi wytykając im w przezabawny sposób wszelkie przywary, które uniemożliwiają być im szczęśliwym, uniemożliwiają uszczęśliwić innych. Moi faworyci to tytułowe „Sielanki” i „Nieszczęście fryzjera”. Ciekawe, które Wam by się spodobały?

Trzeba mieć duży dystans i zgodę na inne niż własne poczucie humoru. Oj trzeba! Okazało się, że ja dystansu i „zbzikowanego” poczucia humoru mam wystarczająco. Przyznaję, że Saunders nie trafił z wszystkimi opowiastkami w mój gust. W niektórych, groteski i absurdu, nawet dla mnie było za wiele. Ale nawet i w tych, znalazłam wiele cennych wskazów, wiele znaków w kierunku których warto podążać każdego dnia. Nawet dywagacje podstarzałego, samotnego fryzjera Saunders potrafił przedstawić w sposób z jednej strony prześmiewczy, z drugiej w sposób bardzo dogłębny, z silną analizą psychologiczną postaci oraz umiejętnością pokazania jak funkcjonują mechanizmy rządzące myślami, decyzjami, spostrzeżeniami i decyzjami człowieka. Nie uwierzyłabym, że można zaśmiewać się strona po stronie z powodu jednej kozy, kozy i jej człowieka. Człowieka uważającego: „(…) niby co mam robić przez ten czas, kiedy powinienem obdzierać kozę ze skóry krzemieniem? Postanawiam udać ciężko chorego. Kiwam się w kącie i jęczę. Zaczyna mnie to nudzić. Obdzieranie kozy ze skóry krzemieniem trwa prawie godzinę. Nie ma mowy, żebym tak długo się kiwał i jęczał”. I to nie jest to, o czym myślicie. O nie. Dochodzenie do prawdy, co, z czym i dlaczego było właśnie najciekawsze w tej książce. Do ostatniej kropki w opowieści nie wiedziałam na co autora stać, czym mnie jeszcze zaskoczyć. A ja zaskoczona czytając wręcz uwielbiam być. A totalny majstersztyk to pomysł z formularzem „Codziennej Oceny Zachowań Partnera/ki”. Chcielibyście taki mieć? Chcielibyście taki wypełniać?

Saunders jest mistrzem groteski i absurdu. Potrafi umiejętnie korzystać z tej zdolności w sposób bardzo wysublimowany nie raniąc przy tym uczuć czytelnika. Mimo chwilowej świadomości silnego nieprawdopodobieństwa ani razu nie poczułam się urażona, ani razu nie wychwyciłam, że autor posunął się za daleko. Do tego ten cudowny, klasyczny język. Użyte zwroty, narracje, dialogi nie są nigdzie przypadkowe, myśl przewodnią widać w każdym użytym zwrocie i wykorzystanych słowach. Pozostaję z myślą, że można pisać o poważnych sprawach w ten sposób. Pod płaszczykiem abstrakcyjnego humoru można poruszyć temat biedy, problemów z dziećmi, niesprawiedliwego traktowania rówieśników, przemocy wśród uczniów szkoły, czy chociażby bezwarunkowe uwielbienie własnego dziecka, które jest całkowicie inne, niż chcemy je widzieć. I ci wtykacze głów!!! Ciekawi Was, kim tak naprawdę są?  Jeśli tak, to wyruszcie w nietuzinkową, wyjątkową podróż, gdzie współczesne problemy, lęki, niemoce można podglądać przez „różowe okulary”. Nie bez powodu taka literatura nazywana jest piękną!

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję  Wydawnictwu Znak.

„Portret Doriana Graya” Oscar Wilde

PORTRET DORIANA GRAYA

  • Autor: OSCAR WILDE
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 240
  • Data premiery w tym wydaniu: 14.09.2021r.
  • Data 1 polskiego wydania: 01.01.1922r.
  • Data premiery światowej: 01.01.1890r.

Książka nie może być moralna albo niemoralna. Jest tylko dobrze albo źle napisana” – Oscar Wilde.

Nie mogłam, nie zapożyczyć sobie z tylnej obwoluty cytatu, który tam zamieścił Wydawca @Zysk i S-ka. Idealnie wkomponowuje się w dzieło, które miałam przyjemność i to prawdziwą 😊 przeczytać w najnowszym wydaniu. Mowa tu o „Portrecie Doriana Graya” Oscara Wilde’a, pierwszej nieocenzurowanej publikacji. Chociaż od trafnych cytatów, przemyśleń w książce  się roli. Mój kolejny ulubiony to:

(…) przecież w Kościele ani trochę nie myślą. Osiemdziesięcioletni biskup powtarza to, co mu powiedziano, kiedy był osiemnastolatkiem…”- „Portret Doriana Graya” Oscar Wilde.

Lub:

(…) Tylko płytcy ludzie potrzebują całych lat na to, aby się uwolnić od emocji. Ten, kto jest panem samego siebie, może ukrócić smutek z taką łatwością, z jaką może wynaleźć przyjemność” – „Portret Doriana Graya” Oscar Wilde.

I tak mogłabym w nieskończoność😉. Chociaż nie o trafne wypowiedzi tu chodzi, a o ponadczasową historię młodego, niezwykle urodziwego młodzieńca, który szturmem zdobył wiktoriańską societę. Dzięki znajomość z Lordem Henrym Wottonem oraz inspirowaniu londyńskiego malarza Basila Hallwarda, Dorian Gray stał się istotnym członkiem angielskiej sfery wyższej. Jego próżność, czar i umiejętność zdobywania sobie przyjaciół szybko rozniosły jego sławę aż do najdalszych zakątków Londynu. Nieszczęśliwa chwila  słabości do podrzędnej aktorki Sibyl oraz złudna miłość zaprowadziły go do najczarniejszych zakątków jego duszy. Dorian zaczął dojrzewać, korzystać z uroków życia, aż okrył się złą sławą. Tylko przez to, że wyraził życzenie. Życzenie, by jego twarz była zawsze tak piękna i urocza, jak na namalowanym przez jego przyjaciela Basila Hallwarda portrecie, portrecie mającym swoją siłę, siłę nieokiełznaną, siłę, z którą Dorian będzie musiał wreszcie stoczyć walkę.

Prawdziwe dzieło!!!

W każdym wymiarze. Po pierwsze Wilde mimo, że to książka wydana ponad sto trzydzieści lat temu, podjął kwestie całkowicie ponadczasowe. W fabule umieścił przywary ówczesnego społeczeństwa, które tak naprawdę nie różnią się wiele od nam współczesnych. Zwrócił uwagę na siłę próżności, świadomości własnych zalet, które mają niszczycielską moc. Po drugie sam Gray nie jest do końca prostą postacią literacką. Jest on bardzo skomplikowanym młodym człowiekiem, człowiekiem, który przeszedł przyspieszony kurs, w którym wygrała jego narcystyczna natura. Tak, to prawdziwy narcyz potrafiący samobójczą śmierć niedoszłej żony nazwać „wyśmienitym doświadczeniem”. Narcyz skupiający się na sobie i wszystkich wokół skupiający na sobie. Nawet w sytuacji silnego zagrożenia potrafiący zaangażować w poradzenie sobie w problemie nieprzychylnego znajomego, posiadający zdolność użycia najprostszego w swej formie szantażu w bardzo wymyślny sposób. Jego przemiana w ciągu miesiąca z czarującego i oddanego przyjaźni chłopca w sceptycznego i na wskroś zepsutego mężczyznę tak naprawdę była długą drogą. Drogą, w której się pogubił i na jej rozstaju wybrał nie tą ścieżkę, którą powinien. Po trzecie muszę o tym wspomnieć, mimo, że nie jest to grube dzieło, znalazłam w nim bardzo piękny opisany obraz środowiska arystokrackiej Anglii. Te wszystkie spotkania, suknie, wizyty, przejażdżki, z góry ustalone spacery z odpowiednią świtą przeniosły mnie w bajeczny świat, świat Oskara Wilde’a.

Zachwyciłam się tą książką, co tu będę dłużej pisać. To swoistego rodzaju exodus, pozycja obowiązkowa dla osób uwielbiających czytać. Nie byłam w stanie znudzić się ani fabułą, ani stylem, ani formą, jak czasem mi się zdarzyło w trakcie czytania literatury pięknej. To wspaniale skonstruowana powieść. Powieść uderzająca w najpiękniejsze oblicza, które w dziennym świetle są tak naprawdę mniej ładne. Powieść podejmująca wieczne pytania o nieśmiertelność, o to, co jesteśmy w stanie poświęcić dla prawdziwej miłości i czy owa prawdziwa miłość naprawdę istnieje. Powieść obrazująca namiętność w różnej formie i w stosunku do różnych osób, rzeczy, zasobów, czy po prostu pięknych dzieł sztuki. Powieść dotykająca istoty ludzkiej, istoty naszego społeczeństwa, w której nie zawsze zwycięża dobro, czasem do głosu dochodzi tylko zło i to na bardzo dłuuuuuugo. Ponadczasowa pozycja godna każdego czytelnika!!! I to jak pięknie wydana!!!! W twardej oprawie, z obwolutą, na grubym papierze kredowym, zszyta. A co ważniejsze, z wyśmienitym tłumaczeniem Jerzego Łozińskiego. Za to tłumaczowi należą się owacje na stojąco.  

Nie mogło być inaczej.

Moja ocena: 10/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję  Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Rebeka” Daphne du Maurier

REBEKA

  • Autorka: DAPHNE DU MAURIER
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 448
  • Data premiery: 14.10.2020r.
  • Data 1 wydania polskiego: 01.01.1960r.

 „(…) Coś z początku, coś z końca”- jak to śpiewał Michał Bajor w piosence pt. „Taka miłość w sam raz”. Ostatnio udaje mi się zastosować tę zasadę w pisaniu i publikowaniu recenzji. Premiery z bieżącego roku przeplatam co rusz książkami, które udało mi się nadrobić z poprzedniego roku lub nawet wcześniej😉.  Każdą wolną chwilę przeznaczam na czytanie, nadrabianie i publikowanie. Te zaległości, o czym pisałam przy okazji niedawnej recenzji do „Czy już zasnęłaś” (recenzja na klik), okazują się miłym zaskoczeniem, co potwierdza, że do zaplanowanych do przeczytania książek warto wracać. Czy „Rebeka” Daphne du Maurier wznowiona przez @WydawnictwoAlbatros w roku 2020r. również okazała się strzałem w dziesiątkę? Przy okazji muszę zapytać, oglądaliście film z Lily James, Armiem Hammerem i Kristin Scott Thomas dostępny na platformie Netflix od  21 października 2020r.? Ja do tej pory go omijałam. Po prostu nie lubię zaczynać ekranizacją nie znając literackiego pierwowzoru. Jestem już po lekturze książki, więc….Netflix nadchodzę😊!!!

Fabuła kręci się wokół tytułowej Rebeki de Winter, pierwszej żony Maxima de Winter właściciela przepięknej posiadłości Manderley. Zmarłej tragicznie w wyniku wypadku podczas żeglowania przed rokiem. O Rebece zaczynamy dowiadywać się, gdy Maxim de Winter podczas pobytu w Monte Carlo poznaje uroczą, młodziutką towarzyszkę Pani van Hopper. Na tyle uroczą, że po rocznym wdowieństwie postanawia się jej bezzwłocznie oświadczyć. Po ślubie nowa Pani de Winter wraz z mężem wraca do rodzinnego Manderley, gdzie duch zmarłej niedawno żony Maxima zaczyna krążyć wokół życia nowożeńców, w każdym ich dniu Rebeka, mimo, że pozostająca już w strefie wspomnień, staje się coraz istotniejsza, coraz ważniejsza. Czy miłość młodej Pani de Winter zwalczy obecność jej poprzedniczki? Czy to tylko kwestia czasu, gdy Rebeka zawładnie Maximem na nowo, po raz drugi?

Klasyka w najlepszym wydaniu!!!

No czegóż innego można się było spodziewać po powieści wydanej po raz pierwszy w roku 1938 przez angielską pisarkę pochodzącą z rodziny artystycznej Daphne du Maurier!!! Autorkę wielu udanych publikacji, które zainspirowały m.in. Alfreda Hitchcoca do nakręcenia oskarowych „Ptaków”, które Maurier wydała pod tym samym tytułem (źródło: Daphne du Maurier). Styl iście staroangielski, przepiękne zapierające dech w piersiach opisy. Strona po stronie zanurzałam się w opowieść, w której odkrywałam „zdziczałe leśne rośliny”, które „wpełzały w całej swej brzydocie na soczystą trawę”. W której „rosły pokrzywy, przednia straż armii dżungli”. W której czytałam o „jaskrawym słońcu i czystym niebie”. Ach, cóż za piękny literacki język! Cóż za piękne opisy godne książki sprzed osiemdziesięciu lat! Do tego wspaniały styl godny ówczesnych czasów, wywarzone dialogi, typowo angielska wstrzemięźliwość i formy komunikacji właściwe dla klasy, w której osadzona została akcja.

Konstrukcja książki składa się z dwudziestu siedmiu rozdziałów. Pisana jest z perspektywy młodej Pani de Winter, praktycznie bezimiennej narratorki. Jakby autorka chciała zaznaczyć, że jej imię jest mniej ważne od imienia jej poprzedniczki, Rebeki, że to Rebeka była słońcem wokół którego orbitował Maxim, że to ona była sensem jego życia. Mimo tego z rozterkami i dojrzewaniem narratorki bardzo się utożsamiałam. Trudne początki zawiodły młodą żonę w miejsce, w którym nagle stała się bardziej odważna, bardziej świadoma swoje roli w domu, w którym przestała już rządzić wszechwładna, demoniczna gospodyni Pani Danvers (à propos szkoda, że ta bohaterka w trakcie książki trochę straciła na wyrazistości). Z postaci kobiecych najbardziej spodobała mi się postać byłej pracodawczyni Pani van Hopper. Kojarzy mi się z postacią Hiacynty Bucket (w oryginale Hyacinth) z brytyjskiego serialu telewizyjnego „Co ludzie powiedzą”, dla której przede wszystkim ma znaczenie z kim jest, będzie i była widziana, w jaki sposób nakryła do stołu i przyjęła gości, ilu brytyjskich książąt, lordów i milordów spotkała na swojej drodze, nawet w trakcie zwiedzania angielskich zamków i pałaców. Van Hopper jest do niej bardzo podobna. Mimo, że jest postacią poboczną i nieistotną przywołała na mej twarzy niejednokrotnie uśmiech swymi absurdalnym zachowaniem, niestosownymi uwagami, czy ciągłym udawaniem kogoś, kim nie jest i do kogo nawet nie może się zbliżyć. To najbardziej wyrazista postać tej książki. Zawiódł mnie całkowicie Maxim. Jako główna postać męska za mało miał w sobie werwy i charakteru. Momentami wzburzony potrafiący zachować się nieadekwatnie do sytuacji w większości takie „ciepłe kluchy”. Snujący się po swoim życiu, w którym jego żona o połowę młodsza zaczyna mieć większe znaczenie.  Jej uwagi stają się bardziej celniejsze, decyzje trafniejsze a zachowanie bardziej odpowiednie. Powieść miała jednak na celu uwypuklenie postaci kobiecych. Zdaje się, że to był celowy zabieg du Maurier, by pokazał mężczyzn w sposób trochę bardziej karykaturalnie, trochę bardziej osłabionych. Wszak tytułowa bohaterka i młoda narratorka są kobietami, dlatego czytając poznajemy kobiecy punkt widzenia sprzed kilkudziesięciu lat.

Nie ukrywam, że lektura wymaga od czytelnika „otwartej głowy”. Możliwe, że niektórych dręczyć będą zachowania nowej Pani de Winter, takiej trzpiotki przez ponad połowę książki, irytować będzie Maxim, czy doprowadzać do szału sposób prowadzenia śledztwa. Drogi przyszły Czytelniku, warto byś pamiętał, że powieść pisana była w epoce, gdzie kobietom trudno było dopchać się do świata mężczyzn, gdzie sama ich rola w różnych śledztwach czy kryminalnych wydarzeniach była spychana na margines, a zdobycie jakichkolwiek rzetelnych informacji jak wygląda praktyka graniczyła z cudem. Pamiętaj, że to czasy, gdy kobiety nawet nie miały w niektórych krajach prawa głosu!!! Wymagania, co do rzetelności, prawdziwości, czy skrupulatności pewnych opisanych zdarzeń powinny być adekwatne do sytuacji. Ja w taki sposób do tej powieści podeszłam. Dlatego oceniam ją bardzo wysoko, stosownie do czasów, w których powstała, bo jak na te czasy jej styl, forma, język i ogromna jakość opisów przyrody czy architektury zasługuje na moje wysokie  uznanie. Do tego odważna fabuła i ciekawy punkt widzenia, w którym tajemnice, niedopowiedzenia i widmo Rebeki okazują się pierwszoplanowe. Jeśli potrzebujecie odpoczynku od thrillerów, kryminałów i książek sensacyjnych to koniecznie sięgnijcie po tę pozycję. Przeżyjcie życie de Winterów, życie nie całkiem kolorowe, nie całkiem jak z bajki.  

Moja ocena 9/10.

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwo Albatros.

„Uratować Missy” Beth Morrey

URATOWAĆ MISSY

  • Autor:BETH MORREY
  • Wydawnictwo:ZYSK I S-KA
  • Liczba stron:414
  • Data premiery:20.07.2021r.

Z wielką przyjemnością zaczęłam czytać „Jeden z najgłośniejszych brytyjskich debiutów literackich 2020 roku…” – jak wskazał Wydawca w swym opisie. Zaintrygował mnie ten opis nie powiem. „Uratować Missy”  Beth Morrey, która miała premierę 20 lipca br. i została wydana przez Wydawnictwo @zyskiska to historia o prawie osiemdziesięcioletniej kobiecie. Kobiecie, której wbrew naszemu wyobrażeniu życie nie chyli się ku końcowi. Kobiecie, którą ktoś i z jakiegoś powodu zapragnął uratować. Czy to nietypowa książka o staruszce? Na to pytanie mogłam odpowiedzieć tylko zaczynając czytać. 

(…) moja samotność, moja pustka, była balonem, który wydymał się i porywał mnie daleko. Leczy kiedy dom wypełniał mąż i dzieci, nie zauważałam tego, nie doceniałam…”– „Uratować Missy” Beth Morrey.

Missy, a właściwie Millicent Carmichael to samotna 79-letnia staruszka. Mieszka w wielkim, smutnym domu. Ukochanego męża – Leo nie ma już przy niej, z córką się pokłóciła, a faworyzowany przez nią syn zamieszkał na innym kontynencie ze swoją żoną i ukochanym wnukiem. Dzień po dniu Missy zmusza się by nie spędzić całego dnia w łóżku. „Niedospana i drażliwa” siada codziennie przy stole by napić się herbaty, przeczytać wiadomości i zacząć robić…. No co ? Cokolwiek! Byleby nie być sama. Stara się znikać wszystkim sprzed oczu, nikogo nie kłopotać, o nic nie zabiegać, aż do pewnego momentu, gdy spotyka w parku dwie energiczne kobiety, Angelę i Sylvie. Kobiety, które miały odwagę w jej imieniu powiedzieć: dość!!!  

Książka jest napisana w bardzo dobrym stylu. Narratorką jest Missy. To z jej punktu widzenia obserwujemy bieżące wydarzenia, jak i zdarzenia z przeszłości dzięki inteligentnej retrospekcji. Retrospekcji, która pozwala nam zrozumieć, co ukształtowało współczesną Missy. Patrzymy więc na Missy z perspektywy dziecka, z perspektywy ambitnej studentki,  z perspektywy młodej żony i matki, aż wreszcie patrzymy na Missy z perspektywy samotnej gospodyni domowej. Jest więc dużo historycznych wydarzeń przywołanych we wspomnieniach. Jest osnuta wojną Anglia z jej dzieciństwa, jest walka jej matki o równouprawnienie kobiet, jest konflikt grecki z lat siedemdziesiątych, jest i problem społeczny związany z samotnym rodzicielstwem i aborcją. Jest także dużo istotnych współczesnych wydarzeń i problemów. Jakby Autorka chciała nam zwrócić uwagę, że problemy społeczne nie omijają nas i w dorosłym życiu. Z przymrużeniem oka czytałam o stosunku Missy do Brexitu, starałam się zrozumieć jej stosunek do związków homoseksualnych oraz współczesnych metod wychowywania dzieci. Czytając wyobraziłam sobie Missy jako drobną, kruchą staruszkę, ubraną i zachowującą się w typowo brytyjskim stylu. Taką, jaką chciała ją przedstawić Autorka. Missy jest więc powściągliwa, stara się wszystkich i wszystko trzymać na dystans, nikomu nie chce robić kłopotu, od nikogo nie chce być zależna, wiecznie katująca się konwenansami i mówiąc wprost uważająca, że praktycznie nic nie wypada. Oczywiście momentami Missy mnie denerwowała. Zachowywała się jak dziecko, które stojąc przed półką ze słodyczami, mimo ogromnej chęci nie sięga po nie, jakby celowo chciało się ukarać, jakby celowo chciało za tymi słodyczami tęsknić. Trochę jej postać była niekonsekwentna. I to mi przeszkadzało. Chwilami miała jasne, bystre spojrzenie na otaczającą ją rzeczywistość, jakby miała czterdzieści lat. Momentami zaś zachowywała się i myślała, jakby leżała już na łożu śmierci i nie opłaca się już podejmować żadnej aktywności, bo przecież nadchodzi koniec. Taka postawa męczeńska, katująca się własnymi błędami z przeszłości, nawet bardzo dalekiej, nie potrafiąca sobie poradzić z niepowodzeniami i niewypowiedzianymi słowami.

Bardzo podobał mi się motyw przyjaźni opisany w książce. Przyjaźni wielopokoleniowej, przyjaźni niespodziewanej i zaskakującej. Okazuje się, że wiele wspólnego mają trzydziesto i czterdziestolatkowie z prawie osiemdziesięcioletnią staruszką. Bez względu na kolor skóry, bez względu na pochodzenie, bez względu na status społeczny i na orientację seksualną. Każdy potrzebuje kogoś wokół siebie, bez względu na to, co osobiście uważa. Z perspektywy czytelnika, prawie dwukrotnie młodszego od głównej bohaterki, „Uratować Missy” to książka wielopokoleniowa. Bohaterowie są bowiem w różnym wieku, a tym samym rzeczywistość postrzegają w różny sposób. To lektura pokazująca meandry dorosłości z perspektywy kogoś, na kogo zwykle nie zwracamy uwagi na ulicy. A może właśnie mijamy taką Missy?

To niezwykle urzekająca powieść na pięćdziesiąt tysięcy słów. Bardzo udana i odświeżająca lektura. Wielość wątków nie nudzi, wręcz przeciwnie pozwoliły one poszerzyć mój, czytelniczy punkt widzenia.  Bardzo lubię lektury, które pokazują kierunki, w których powinniśmy zmierzać i które pokazują drugą stronę lustra. Stronę różną od samotności i bólu po rozstaniu. „Uratować Missy” do takich należy. Warto się w tą lekturę zgłębić i wyjść razem z Missy w dżdżysty brytyjski poranek, w tą angielską mgłę. Wyjść i zobaczyć, kogo los da nam spotkać na swojej drodze.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Kwartet aleksandryjski. Balthazar” Lawrence Durrell

KWARTET ALEKSANDRYJSKI. BALTHAZAR

  • Autor: LAWRENCE DURRELL
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Seria: KWARTET ALEKSANDRYJSKI. TOM 2
  • Liczba stron:302
  • Data premiery:04.02.2019r.
  • Data pierwszego polskiego wydania: 01.10.1972r.

Niedawno zamieściłam na moim blogu recenzję pierwszego tomu cyklu Kwartet Aleksandryjski. Justyna Lawrence’a Durrella od @Zysk i S-ka Wydawnictwo, a już jestem po lekturze drugiej części „Kwartet aleksandryjski: Balthazar”. Książki niebanalnej, nieoczywistej, zaskakującej. Wszak sam autor stwierdził w uzupełnieniu powieści, że „(…) czytelnika trzeba rzucić na głęboką wodę: albo utonie, albo nauczy się pływać”. Na głęboką wodę zostałam rzucona i ja. Czy utonęłam? Czy wypłynęłam? Czy nauczyłam się pływać?

(…) trzeba uwzględnić, że w tym upale seks nabiera wielkiej siły, to tak samo jak z rumem, jeden łyk działa jak cała butelka…”

„Kwartet aleksandryjski: Balthazar”  Lawrence Durrell

Już z przedmowy autora dowiedziałam się, że tom o Balthazarze nie jest kontynuacją poprzedniej części, książki o Justynie, lecz jest w stosunku do niej „powieścią siostrzaną”. Po przeczytaniu już wiem, że nawet nie jest to tomiszcze o Balthazarze.

Znowu spotykamy się z tym samym narratorem. Jak sam o sobie mówi, typowym Anglosasem. Tym razem narrator przebywa na wyspie. Jest tam już trzy lata. Pozostawił ukochaną Aleksandrię by zająć się pisaniem powieści o Justynie, o jej skomplikowanym charakterze, jej przeżyciach, jej zawiłych uczuciach i braku zdolności kochania innego człowieka, oddania się mu bez reszty. Towarzyszy mu dziecko. Jest to dziecko Melissy, jego poprzedniej kochanki i powierniczki. Kochanki, której nie potrafił docenić. Oprócz własnych wspomnień oraz wspomnień pierwszego męża Justyny pisanie wzbogacają zapiski Balthazara. Balthazara, którego oczami poznajemy historię i odkrywamy minione wydarzenia. Balthazara, wokół którego orbituje narracja, mimo, że nie jest on postacią pierwszoplanową. Balthazara – myśliciela, inteligenta, urzędnika, mecenasa wszelkich sztuk, uzdolnionego literata. Balthazara, którego perspektywa jest uzupełnieniem okoliczności opisanych przez Durrella w pierwszym tomie, w Justynie.

Jest to powieść na najwyższym poziomie. Powieść nietuzinkowa, podobnie jak jej „siostrzana część” „Kwartet Aleksandryjski. Justyna”. Przed rozpoczęciem czytania zastanawiałam się czy podjęte w niej tematy, kwestie, dylematy są nadal aktualne, po prawie siedemdziesięciu latach. To częsta obawa czytelnika. Mimo, że w książce odnalazłam dawno minioną scenerię, dawno wygasłą atmosferę i przeszłą rzeczywistość wiem, że na kartach tego „studium współczesnej miłości” są myśli nadal aktualne, nadal ściągające nam, współczesnym sen z powiek. Homoseksualizm, fetysz oparty na pragnieniu noszenia kobiecych ubrań, niezwykła czułość względem kobiet bez seksualnego podtekstu, myśliciele z głową w chmurach i jednocześnie z najbardziej zwierzęcymi pragnieniami u ziemi.

Wiele można się dowiedzieć analizując zapiski Balthazara. Zachwyciły mnie opisy jego relacji z bratem, opisy motywacji ślubu Nessima z Justyną, skomplikowana relacja z własną matką. Niezwykle barwnie autor opisał wizytę u egipskiego szejka, jego specyficzną gościnność. Na uwagę zasługują opisy karnawału, które są literackim majstersztykiem.

W uczuciach, co do preferencji względem bohaterów po przeczytaniu tej części, nadal jestem stała. Najbardziej urokliwie w mojej opinii została opisana Clea. Clea, która będąc najbliższą przyjaciółką Balthazara wspiera go w jego życiowych wyborach, pomaga mu przezwyciężać przeciwności losu i ogromną samotność. Z drugiej strony wnosi na karty powieści niezwykłą świeżość. Świeżość jako malarka, artystyczna dusza. Świeżość nawet jako jedyna córka swego ojca – wdowca. Świeżość jako literacka postać będąca odniesieniem wielu opisanych w powieści wrażeń, sytuacji i dialogów. Znowu, Durrell jakby tylko ją musnął. Zrobił to jednak w taki sposób, że jej postać jest godna zapamiętania.

To książka o czytaniu trochę „między wierszami”. Nawet dialogi momentami nie są oczywiste, a co tym bardziej opisane zdarzenia. Tak potrafi pisać Durrell. Pisać w sposób, który ocieka uczuciami, emocjami, w sposób całkowicie i nadal sensualnie. Ogromną niespodzianką była dla mnie konstrukcja powieści, sama przedmowa i uzupełnienie w końcówce, które wiele tłumaczy, wiele uzasadnia.

To pozycja dla prawdziwych miłośników literatury. Miłośników pięknych opisów i nietuzinkowych, skomplikowanych bohaterów o zawiłym rysie psychologicznym. Wiele miałam miłości literackich w moim życiu, oj wiele.  Nie kochać Kwartetu Aleksandryjskiego, to jakby być obojętnym na piękno. Na piękno, które nie przemija.

Moja ocena: 9/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję  Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Kwartet aleksandryjski. Justyna” Lawrence Durrell

KWARTET ALEKSANDRYJSKI. JUSTYNA

  • Autor:LAWRENCE DURRELL
  • Wydawnictwo:ZYSK I S-KA
  • Seria: KWARTET ALEKSANDRYJSKI. TOM 1
  • Liczba stron:304
  • Data premiery:20.11.2017r.

Jak tu pisać recenzje, jak przeżywamy iście tropikalne lato? Skwar leje się z nieba, powietrze duszne i parne, palce rozgrzane przylepiają się do klawiatury. Temperatura ponad 300C. Właśnie taką podgrzaną atmosferę odnalazłam w pierwszej części Kwartetu aleksandryjskiego Lawrence’a Durrella. Kolejne to Balthazar, Mountolive i Clea. Dzięki wznowieniu @Zysk i S-ka Wydawnictwo nowe grono czytelników może zanurzyć się w opowieści pisane piórem prawdziwego skryby wprost z Aleksandrii. Jak podpowiada Wikipedia drugiego co do wielkości miasta w Egipcie, z liczbą znacznie ponad 4 mln mieszkańców. Co Jakub, typowy inteligencki belfer robił w szóstym największym mieście Afryki? Przeżywał, przeżywał, przeżywał…

Z kobietą można zrobić tylko trzy rzeczy (…). Możesz ją kochać, cierpieć przez nią albo też wykorzystać ją jako motyw literacki”.

„Kwartet aleksandryjski. Justyna”  Lawrence Durrell

Z pewną taką kobietą właśnie, Justyną, autor zrobił to, o czym mówił ustami jednej z bohaterek powieści. Była kochana i to niezwykle, i to z ogromną siłą, i to wręcz tragicznie. Była przyczyną wielu cierpień. Również stała się inspiracją do napisania jednej z książek. I tu niespodzianka. Skąd u Brytyjczyka takie wyczucie, takie sensualne opisy, takie głębokie myśli i trafne spostrzeżenia. Spostrzeżenia przesuwane z ust do ust. Z ust kobiety – upadłej, z ust kobiety – zdradzonej, z ust kobiety – przyjaciółki. Z ust mężczyzny – zdradzonego, z ust mężczyzny – homoseksualisty. Z ust mężczyzny – myśliciela, co jest w powieści akurat największą oczywistością. Jak się dowiedziałam, autor to „Brytyjski pisarz, poeta i dramaturg; brat pisarza Gerarda Durrella” (cyt. za Lawrence Durrell). Możliwe, że wzajemne dysputy z bratem, też pisarzem, przyczyniły się do wytrenowania tej umiejętności prowadzenia inteligentnych dialogów. Dialogów przesyconych emocjami, uczuciami, troskami i obawami. Możliwe.

Powieść pisana jest z perspektywy Jakuba, który jest jej narratorem. Jakub ukochał Aleksandrię, mimo, że jest w niej tylko gościem. Jest intelektualnym uchodźcą, Irlandczykiem. Boryka się ze swoimi słabościami, biedą, skomplikowanymi uczuciami. Tkwi w czworokącie razem z Melissą, swoją przyjaciółką, Nessim i jego żoną Justyną, która została jego kochanką. Relacje z jednej strony skomplikowane, z drugiej przyjacielskie. Zdrady, zadufanie, egoizm, momentami masochizm przeplatają się z niezwykłą ekstazą wzajemnych odczuć. Momentami można się pogubić, kto z kim i dlaczego. Momentami nie wiedziałam, czy któryś ze zdradzających żałuje, czy któryś ze zdradzanych faktycznie cierpi.

Najbardziej utkwiła mi w pamięci postać Nessima, zdradzanego męża. Mężczyzny odkładającego własną dumę i własne ego na bok, by tylko żyć u boku ukochanej żony. Żony nazywanej przez wszystkich i siebie samą wręcz nimfomanką. Mężczyzny, który „(…) nosił stygmaty z radością, której można by się spodziewać raczej u świętych…”. A przecież Nessim świętym nie był. Nessim tylko bezgraniczne kochał swoją żonę. Żonę, która niszczyła przede wszystkim siebie. Wielokrotnie czytając zastanawiałam się w czym tkwiła siła Justyny. Oczywiście była niezwykle piękna. Gdyby nie to, nie stałaby się personą tragiczną. Tragiczną dla mężczyzn. W powieści wybrzmiewają pozytywne uczucia autora względem tej postaci. Chociaż Justyna spodobała mi się najmniej. Wielokrotnie tłumaczył jej występki, uzasadniał wybory. Wiele działań kładł na karb trudnej przeszłości. Według Durrella „(…) u podłoża uczynków Justyny kryło się też coś innego, wypływającego z późniejszej tragicznej filozofii, wedle której, ważąc moralność, trzeba na drugiej szali kłaść wyjątkową osobowość.” Dla mnie Justyna okazała się – parafrazując jej własne słowa – „irytującą, pretensjonalną, histeryczną Żydówką!”.

Miłym zaskoczeniem była poznana w połowie książki Clea. Clea, o której mam nadzieję czytać w czwartej części Kwartetu aleksandryjskiego wznowionej nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka. Clea, która premierę miała 18 maja br. Liczę na to, że Clea z czwartek, ostatniej części nie utraciła tej świeżości, tego intelektualnego wyzwolenia, tej radości. Mam nadzieję, że Clea nie będzie kolejną Justyną.

To powieść zmysłowa, momentami hipnotyczna. Opisująca Egipt, którego już nie ma. Egipt ciemny, wielokulturowy, wielowyznaniowy, w którym aż gęsto i hipnotycznie od problemów, prawd, półprawd. Gęsto i duszno od ludzi, których wręcz przesyt na ulicach, przesyt w tawernach i domach.  Ta część kwartetu jest o miłości lub o jej braku, o różnych jej formach. Autor zachwyca erudycją, umiejętnością inteligentnych i trafnych wypowiedzi. Momentami strony powieści zapisane zostały filozoficznymi dysputami podważającymi sens życia, sens takiego życia, jakie toczą wyraziści bohaterowie tej książki. Najbardziej irytowała mnie samoudręka, masochistyczna postawa wielu postaci. Czasem miałam wrażenie, że na swój sposób cierpieli prawie wszyscy. Każdy w swoim zakresie. Może tak jest. Może taki był zamiar autora, pokazać i udowodnić, że „cierpieć jest rzeczą ludzką”.  

Bez wątpienia jest to książka, o której trudno zapomnieć. Mimo, że czytałam ją już tydzień temu ciągle czuję jej klimat, ten specyficzny klimat. Widzę oczami wyobraźni scenografię wielu ciekawych scen. To wielka umiejętność napisać książkę, którą bardziej „czuje” niż pamięta się jakiś czas po przeczytaniu. Sam autor napisał przecież:

Być zapomnianym tak całkowicie to znaczy nie umierać, ale zdychać jak pies”.

„Kwartet aleksandryjski. Justyna”  Lawrence Durrell

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję  Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Sekretne życie pisarzy” Guillaume Musso

SEKRETNE ŻYCIE PISARZY

  • Autor:GUILLAUME MUSSO
  • Wydawnictwo:ALBATROS
  • Liczba stron:288
  • Data premiery:12.08.2020r.
  • Moja ocena:8/10

(…) niepowodzenia to wstęp do późniejszych triumfów.

Guillaume Musso „Sekretne życie pisarzy” 

Zgodzicie się z tym stwierdzeniem? Ja uważam, że jest bardzo prawdziwe. „Sekretne życie pisarzy” od razu zwróciło moją uwagę, bo należy do jednego z moich ulubionych rodzajów książek, tych których akcja kręci się wokół literatury i książek. Można się zastanawiać dla kogo ta lektura jest adresowana. TYLKO: dla książkomaniaka, dla pisarzy, dla wydawcy?

Do książek Musso zawsze sięgam chętnie. Tym razem było podobnie. Już same pozycje spisu treści mnie zafrapowały” „Pisarz, który przestał pisać”  – czy tacy istnieją? , „Podstawowa zaleta każdego pisarza” – kto i na jakiej podstawie miałby je nakreślić? – „Nauczyć się pisać” – czy naprawdę można ?

Historię poznajemy z różnych perspektyw. Akcję autor toczy przewrotnie. Patrzymy na nią z różnych stron. Finalnie i tak koncentrujemy się na Nathanie Fawles, pisarzu, który w wieku 35 lat zdecydował o zakończeniu swojej kariery pisarskiej, po wydaniu 3 poczytnych powieści. Pisarzu, który twierdzi, że oprócz pisania potrafi jeszcze tylko robić „świetną potrawkę cielęcą w śmietanie”. Pisarzu, który porzucił wszystko i z nieznanych nikomu przyczyn zaszył się na małej wyspie na Morzu Śródziemnym o uroczej nazwie Beaumont. Postaci poboczne, jak młody pisarz Raphael Bataille, czy wścibska dziennikarka Mathilde Monney są równie ważne. Momentami wydaje się, że nawet kluczowe. Nic bardziej mylnego. Zarówno Raphael, jak i Mathilde przybywają na wyspę by spotkać się z Nathanem. Odkryć co się stało 20 lat wcześniej, że zrezygnował z pisarstwa. Tajemnicę odkrywają odrębnie i w różnym czasie. Każdy ma swoją prawdę. Istnieje prawda Raphael’a, prawda Mathilde oraz prawda Nathana. Początek, jak w dobrej książce, zaczyna się tak naprawdę w innym miejscu i w innym czasie. Wielowątkowość historii – na niespełna 300 stronach – potwierdza wysoki kunszt autora i jego zdolność do tworzenia ciekawych opowieści.

Kto potrafi z historii obyczajowej, omaszczonej romansem i straconą miłością, osadzonej w malowniczym otoczeniu wyspy, stworzyć przejmujący thriller z wątkiem kryminalnym oraz problemem handlu organami ludzkimi w czasie wojny w tle ? Tylko Guillaume Musso.  Rozwiązanie zagadki jest zaskakujące. A ostatnie strony powodują, że zaczynam wierzyć w istnienie Beaumont, Nathana Fawles oraz Guillauma Musso, który zamieszkał na tej uroczej wyspie po to tylko, by też – jak inni – poszukać odpowiedzi na największą tajemnicę/ Tajemnicę zniknięcia poczytnego pisarza.

„Sekretne życie pisarzy” to książka nie tylko dla czytelnika, nie tylko dla pisarzy i nie tylko dla wydawcy.  To książka dla każdego, kto chce poświęć czas, by wypłynąć promem do Beaumont i zanurzyć się w świat literatury. A mogę Wam zagwarantować, że naprawdę warto.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję WYDAWNICTWU ALBATROS.