„Arsène Lupin kontra Herlock Sholmès” Maurice Leblanc

ARSÈNE LUPIN KONTRA HERLOCK SHOLMÈS

  • Autor: MAURICE LEBLANC
  • Wydawnictwo: ZYSKI I S-KA
  • Seria: ARSENE LUPIN. TOM 2
  • Liczba stron: 296
  • Data premiery: 11.01.2022r.
  • Data pierwszego polskiego wydania: 01.01.1927r.

Uwielbiam Sherlocka Holmesa w wykonaniu Benedicta Cumberbatcha, a Watsona w roli Martina Freemana. Serial oglądałam już kilkakrotnie. Słysząc o pojedynku z Arsènem Lupinem nie potrafiłam odmówić sobie lektury, mimo, że autor opowiadań o najsłynniejszym detektywie sir Arthur Conan Doyle zgody na użyczenie bohatera do powieści Maurice’a Leblanca nie wyraził. Mamy więc oryginalnego złodzieja gentelmana Arsène’a Lupin i nieco zmienionego Herlocka Sholmèsa posiadającego niewiarygodne umiejętności dedukcyjno-poznawcze jak postać grana przez Cumberbatcha. Książka „Arsène Lupin kontra Herlock Sholmès” Wydawnictwa @Zysk i S-ka premierę miała 11.01.2022r. Wydana została przepięknie. A środek….cóż piękna literacka klasyka😊.

(…) A jaki rozgłos wywołało wkroczenie słynnego angielskiego detektywa, Herlocka Sholmèsa! Cóż za poruszenie po każdym zwrocie akcji punktujących pojedynek tych dwu wielkich artystów!…” – „Arsène Lupin kontra Herlock Sholmès” Maurice Leblanc.

„Arsène Lupin kontra Herlock Sholmès” to drugi zbiór opowiadań Maurice’a Leblanca z Lupinem w roli głównej” – z opisu Wydawcy. W pierwszym tomie zatytułowanym „Arsene Lupin. Dżentelmen włamywacz” (recenzja na klik) Herlock Sholmes pojawia się na chwilę, jak wisienka na torcie. W epizodach opisanych w drugim diariuszu słynny, angielski detektyw odgrywa kluczową rolę. W zetknięciu z fantazyjnymi metodami Lupina tropi go, śledzi, dedukuje motywy i sposoby złodziejskich intryg. Do tego próbuje złamać siatkę pomocników Lupina przy wsparciu miejscowej, francuskiej policji z inspektorem Ganimardem na czele. A wszystko zaczyna się od kradzieży z pozoru niewiele wartego sekretarzyka zakupionego przez Pana Gerbois’a w prezencie dla swej córki, który zniknął wraz z cenną zawartością, z losem o numerze 514 serii 23.

Nie zdradzę, który z wybitnych umysłów klasycznej literatury wygrał w tym starciu gigantów. Napiszę tylko, że jeden drugiego starał się w każdym calu przechytrzyć. I chwilami i jeden, i drugi wygrywał tę walkę. By nie zniechęcić Was do recenzowanej książki skupię się na jej licznych walorach. Po pierwsze narracja. Narratorem jest kronikarz, przyjaciel i powiernik Lupina. Zwraca się do czytelnika bezpośrednio wkręcając go w swoistą grę.  

Za każdym razem, gdy zamierzam opowiedzieć którąś z niezliczonych przygód jakie składają się na życie Arsène’a Lupina, odczuwam prawdziwą rozterkę, bo wciąż mi się zdaje, że nawet najbanalniejsza z nich jest już doskonale znana wszystkim…” – „Arsène Lupin kontra Herlock Sholmès” Maurice Leblanc.

A o Herlocku narrator wspomina: „(…) można się zastanawiać czy on sam nie jest jakąś mityczną postacią, bohaterem żywcem wyjętym z mózgu jakiegoś wielkiego powieściopisarza, takiego jak na przykład Conan Doyle” – „Arsène Lupin kontra Herlock Sholmès” Maurice Leblanc.

Herlock oczywiście też ma swojego „przyjaciela i konfidenta”, który nazywa się Wilson. Wilson jest zawsze przy jego boku wspierając go i asystując w trakcie śledztw. Po drugie znikanie. Jest to cecha Lupina przy każdym występku. Znika bez śladu sprawca kradzieży mahoniowego biurka, znika morderca starego barona i znika również cenny diament, którego odnalezienia podejmuje się Sholmès. Te znikanie jest esencją pojedynku pomiędzy dwoma bohaterami. Po trzecie wegetarianizm. I tu niespodzianka. Lupin jest wegetarianinem „z powodów higienicznych”. To było dla mnie odkrycie, że już ponad sto lat temu doceniano cenny wpływ na organizm człowieka w dawkowaniu tłuszczów zwierzęcych. Przy czym ten wegetarianizm jest czasem łamany, gdy jak sam mówi Lupin „nie chce się wyróżniać w towarzystwie”. Po czwarte osobowość sprawcy. Mówiąc jego słowami „(…) wszystko polega na niebezpieczeństwie! Na nieustannym poczuciu zagrożenia! Trzeba nim oddychać jak powietrzem, zauważać go wokół siebie, jak węszy, ryczy, śledzi bezustannie, zbliża się… A pośród tej burzy pozostać spokojnym, nie drgnąć! Bo inaczej jesteś zgubiony”. To poczucie niebezpieczeństwa dla Lupina jest jak narkotyk, on go potrzebuje, by żyć, by przeżyć.

Metody zbrodni nie są tak fantazyjne jak w serialu z Benedictem Cumberbatchem. Fantazja autora nie sięgała na wiek po czasach, w których żył. Bez wątpienia jednak pozycja jest warta uwagi. Jest to klasyka  w pełnym tego słowa znaczeniu. Użyte zwroty, metody postępowania, opisana logika to wszystko zwarło się w jedną komplementarną całość. Każdy wątek został pociągnięty z właściwą sobie uwagą. Który z gentelmanów okazał się przegrany? Nie napiszę. Przeczytajcie proszę sami.

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Uzdrawiające emocje. Rozmowy z Dalajlamą o uważności, emocjach i zdrowiu” Daniel Goleman

UZDRAWIAJĄCE EMOCJE. ROZMOWY Z DALAJLAMĄ O UWAŻNOŚCI, EMOCJACH I ZDROWIU

  • Autor: DANIEL GOLEMAN (pod redakcją)
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 344
  • Data premiery:  11.01.2022r.

„Uzdrawiające emocje. Rozmowy z Dalajlamą o uważności, emocjach i zdrowiu” pod redakcją Daniela Golemana, autora bestsellera pt. „Inteligencja emocjonalna” otrzymałam w prezencie od Wydawnictwa @Zysk i S-ka, za co bardzo dziękuję😊. Jest to książka mająca niezwykłą moc. Moc skupiania uwagi na tym, o czym zwykle nie rozmyślamy, nad czym się na co dzień nie zastanawiamy. Niecodzienna to publikacja, jak niecodzienny jest jej główny rozmówca.

Jak wynika z opisu Wydawcy; „Uzdrawiające emocje” to zapis niezwykłej dyskusji między Dalajlamą i wybitnymi psychologami, lekarzami i nauczycielami medytacji o wzajemnych relacjach i zależności między ludzkim umysłem i ciałem”. To zapis prezentacji specjalistów z różnych dziedzin, psychologii, neurologii, etyki, filozofii i dyskusji na nich oparty. I tu niespodzianka Dalajlama częściej pyta, niż odpowiada😉. Częściej podważa zaprezentowane tezy, niż im przyklaskuje i się z nimi zgadza. Jego Świętobliwość jest nad wyraz przenikliwy, wyłapuje z prezentacji najdrobniejsze szczegóły, by poddać je w wątpliwość. Nie orzeka, nie podsumowuje, lecz bada.

I postawa Dalajlamy mnie najbardziej zauroczyła w tej książce. Dalajlamy, którego nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Postać nietuzinkowa, ponadczasowy laureat Pokojowej Nagrody Nobla, człowiek – myśliciel i przywódca religijny. Rozpoczynając czytanie spodziewałam się, że Jego Świętobliwość będzie przewodził w każdym rozdziale, w którym podjęta określoną tematykę. Spodziewałam się, że jego zdanie będzie ostateczne i jedynie prawdziwe. Okazuje się, że Dalajlama ma wiele pytań, na które odpowiedzi oczekuje od współrozmówców, od specjalistów ze swoich dziedzin. Jak w Przedmowie napisał sam Daniel Goleman „Dalajlama uważnie słuchał naszych prezentacji i angażował się w aktywny i otwierający umysły dialog z nami wszystkimi”. Z zapisów konferencji wybrzmiewa ta jego postawa, pełna pokory, zaciekawienia i uważności w stosunku do osób, które są wybitnymi specjalistami ze swoich dziedzin. Chyba tylko On, tylko Dalajlama mógł w taki sposób uczestniczyć w tej konferencji.

Bardzo podobało mi się rozwinięcie tematu związanego z gniewem. Dalajlama rozwinął myśl; „W większości wypadków gniew który odczuwamy w codziennym życiu, jest wywołany przez przywiązanie”. Podobno to co znamy, ma znaczenie na odczuwanie przez nas złości. Gdy wali nam się znany, bezpieczny świat, to do czego jesteśmy przyzwyczajeni, wśród nadrzędnych emocji przejawia się właśnie gniew. Bardzo dużo publikacja podejmuje tematów związanych z gniewem. W wielu miejscach Rozmówcy zwracają uwagę na różnice pomiędzy zachodem a wschodem w tym zakresie. Z zaciekawieniem czytałam o niskim poczuciu własnej wartości, które głównie jest problemem zachodniej cywilizacji. O wpływie emocji na układ immunologiczny, o wpływie gniewu, permanentnej złości na zdrowie. Sam Dalajlama podniósł temat związany z zaburzeniami psychicznymi, które uniemożliwiają odczuwanie emocji lub ten proces kompletnie zakłamują. Wspomniał o zaburzeniu narcystycznym, rozwinął temat emocji odczuwany przez osoby niepełnosprawne umysłowo. Podniósł emocje z perspektywy zwierząt, a nawet zahaczył o rośliny w kontekście samoświadomości. Wiele tez, podsumowań dla mnie było odkrywczych. Trudno było mi się skupić na jednym aspekcie przedstawionych myśli przewodnich, gdyż każde z nich były dla mnie nowością.

Co do innych Rozmówców okazali się na równi wybitnymi naukowcami jak sam Dalajlama. Wspaniale czytałam dialogi z Danielem Golemanem, redaktorem tej publikacji, gdzieniegdzie odzywał się Mnich – towarzysz Dalajlamy. Daniel Brown zabierał zdanie wielokrotnie szukając odpowiedzi u Jego Świętobliwości. Ceniłam sobie spostrzeżenia Francisko Vareli, który nie raz zwracał uwagę na różnice w postrzeganiu wpływu uczuć, emocji, uważności na ciało z samym Dalajlamą. Potrafił nawet nie zgodzić się i to właściwie uargumentować. Jon Kabat – Zinn sprawiał natomiast wrażenie, jakby na boku notował wypowiedzi Dalajlamy, by potem od nich w innych momentach wrócić, jakby chciał zweryfikować, czy myśl jest spójna z postrzeganiem świata i człowieka przez Dalajlamę, czy  była tylko chwilowa, ulotna, nie mająca podwalin. Mimo różnych preferencji religijnych lub ich braku, każdy z naukowców zwracał się do Dalajlamy z należytym szacunkiem tytułując go Jego Świętobliwością. To było dla mnie odkrywcze, że nie ma znaczenia, kto ma jakie przekonania, liczy się Jego osoba, osoba Dalajlamy.   

Dla mnie książka okazała się fascynującą lekturą. Ciekawą podróżą w myśli, głębokie zakamarki mózgu i duszy wybitnych filozofów, psychologów, biologów, neurologów, publicystów i jedynego w swoim rodzaju Dalajlamy. Człowieka – historii. Przywódcy religijnego buddyzmu będącego jednocześnie – jak go słucham i czytam – Przywódcą całego świata. To pozycja, w której do odkrycia jest wiele, a wnioski nasuwają się jedne po drugich. Jesteście ciekawi świata oczami Dalajlamy i jego wybitnych Rozmówców? Sięgnijcie po tę książkę, która nie tylko zmusza do myślenia, ale również stanowi pokarm dla duszy, jak słodka ambrozja.

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Zaklinacz koni” Nicholas Evans

ZAKLINACZ KONI

  • Autor: NICHOLAS EVANS
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 350
  • Data premiery w tym wydaniu:  07.12.2021r.
  • Data 1 wydania polskiego: 01.01.1996r.

Dwa lata po premierze książkowej Robert Redford nakręcił w 1998r. z sobą w roli głównej film pod tym samym tytułem „Zaklinacz koni”. W filmie oprócz Redforda zagrała w roli Grace Scarlett Johansson, jej matkę wybitna Kristin Scott Thomas. Film zdobył serca wielu widzów. Ja pierwowzór czytałam wiele lat temu będąc nastolatką. Pamiętałam, że książka bardzo mi się podobała. Słysząc o reedycji od Wydawnictwa @Zysk i S-ka nie wahałam się ani chwili, by po nią sięgnąć po latach. Mimo, że premiera w tym wydaniu odbyła się 7 grudnia 2021, ja swój egzemplarz otrzymałam na początku bieżącego roku. Chcecie wiedzieć, czy film wiernie odzwierciedlił oryginał pióra Nicholasa Evansa? Jeśli tak, to łapcie za tą wspaniałą publikację i czytajcie.

Oto czym, moim zdaniem jest wieczność (…) Po prostu jeden długi ciąg kolejnych teraz. I wydaje mi się, że wszystko, co możesz zrobić, to przeżywać każde teraz, nie przejmując się specjalnie tymi, które już upłynęły, ani tymi, które dopiero nadejdą.” – „Zaklinacz koni” Nicholas Evans.

To historia nie tylko o koniu Pielgrzymie, który w wyniku nieszczęśliwego wypadku doznaje obrażeń fizycznych i psychicznych. To nie tylko opowieść o czternastoletniej Grace, która wskutek tragedii traci nogę. Nawet nie jest to historia Toma Bookera, nazywanego Zaklinaczem koni, ani Annie MacLean i jej małżeństwa z Robertem. To opowieść o traumie i próbie jej przezwyciężenia. To podróż, którą trzeba przebyć, by odnaleźć to, co utraciliśmy i to, co daje nam szczęście. O tym decyduje Annie. Jej decyzja, by zawalczyć o córkę alokuje ją na urokliwym ranczu, gdzie wśród zwierząt i przyjaznych ludzi Tom zaklina Pielgrzyma. Leczy go i obejmuje terapią. Terapią, której efekty odczuwają wszyscy wokół.

Nie jest to typowa historia miłosna

Evans podzielił książkę na pięć części. Historię zawarł w trzydziestu sześciu rozdziałach. Autor zastosował narrację trzecioosobową, wielokrotnie wplatając w usta bohaterów ważne słowa, ważne spostrzeżenia. Tom Booker zagrany przez Roberta Redforda w firmie, jest identyczny z tym zobrazowanym w książce. Ta sama aparycja, ten sam czar, wewnętrzny spokój i ruchy, gesty jakby wystudiowane, jakby zawsze zaplanowane i nieprzypadkowe. Postać Toma jest najciekawszą w powieści. Tom zna ból i cierpienie. Zna z perspektywy własnego życia z żoną i utraconym synem. Zna z punktu widzenia koni, którymi się opiekuje. Zna z kontekstu Grace i samej Annie. Jak sam mówi „(…) tam, gdzie jest ból, tak jest także czucie, a jak długo jest czucie, tak długo jest też nadzieja.”.

Książkę czytało się bardzo dobrze. Styl mimo, że zawiera wiele opisów scenerii, kontekstu i okoliczności jest przyjemny. Tempo i język nie nużą, nie męczą. Do tego akcja osadzona jest w latach dziewięćdziesiątych. W latach, gdzie korzystaliśmy z dyskietek komputerowych (kto wie, jak one wyglądały?), walkmana, kaset magnetofonowych czy telefonów stacjonarnych. Oprócz wspaniałych opisów przyrody Autor zabrał mnie dodatkowo w świat, który prawie już zapomniałam, w świat gdzie nie byliśmy pokoleniem „head downów”. Bardzo dobrze Autor opisał przemianę Grace. Przez swoje doświadczenie i pomoc od innych Grace wydoroślała. Co dobre, Evans skupił się również na relacji Grace z jej matką, kobietą pracującą z sukcesem w grupie wydawniczej wydającej gazetę. Dla której zwykle liczyły się tylko słupki poczytności. Ta relacja dojrzewa, staje się rzeczywista. Evans opisał najdrobniejszy gest i szczegół, który wzmocnił więź matki z córką. Do tego tłumaczenie. Nie mogę nie wspomnieć o Jerzym Łozińskim, mistrzu nad mistrzami w translacji. Jak zwykle tłumaczenie okazało się genialne. Żadne słowo nie jest użyte przypadkowo. To w 100% dopasowany tekst pod odbiorców w języku obcym. Pan Jerzy Łoziński po raz kolejny zachował intencję autora oraz zaprezentował lekkie pióro. Jest wyśmienitym interpretatorem anglojęzycznych powieści.

 I „Gdyby tylko ludzie potrafili być tak mądrzy jak konie”. – „Zaklinacz koni” Nicholas Evans.

Bądźcie jak one, jak konie – niezwykle mądre zwierzęta potrafiące wyczuć każdy nastrój, każdą trwogę, każdy ruch mięśnia jeźdźca. Czytajcie książkę, z którą warto się zapoznać w przepięknym tłumaczeniu. Czytajcie „Zaklinacza koni”!!!

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Świąteczne morderstwo” Ada Moncrieff

ŚWIĄTECZNE MORDERSTWO

  • Autorka: ADA MONCRIEFF
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 315
  • Data premiery: 23.11.2021r.

Mimo, że premiera książki pt. „Świąteczne morderstwo” Ady Moncrieff odbyła się 23 listopada 2021, ja swój egzemplarz odebrałam od Wydawnictwa @Zysk i S-ka dopiero 3 stycznia br. Zaciekawił mnie opis Wydawcy, który porównał debiutancką książkę aktorki to stylu Agathy Christie. Oczywiście Królowej światowych kryminałów nie da się podrobić, jej styl jest bowiem niepowtarzalny. Warto jednak czasem zanurzyć się w kryminały oparte na metodyce i dedukcji jak u Herculesa Poirota, czy Panny Marple.

Klasyka nie jest moją mocną stroną, ot i zastarzała zgnilizna, jeśli chcecie znać moje zdanie. Wszystko to jakieś lubieżne i ponure. Taka z niej kolebka cywilizacji, jak z mojego łokcia”. – „Świąteczne morderstwo” Ada Moncrieff.

Co się może zdarzyć w Święta Bożego Narodzenia w angielskim, klasycznym domostwie z tradycjami Westbury Manor ? Wśród świętujących domownicy Państwo Westbury z dziećmi Lydią, Edwardem i Stephenem. Do tego przyjaciel Pana Domu David Cambell-Scott oraz małżeństwo Ashwellów. Urokliwemu spotkaniu towarzyszy polityk z samego Westmisteru Pan Anthony de Havilland. Zawadiacki Fredie Rampling sączy swoje wysokoprocentowe napoje wyskokowe, a temu wszystkiemu przygląda się domorosły detektyw – amator Hugh Gaveston aspirujący do samego Sherlocka Holmesa. I to właśnie obecność Holmesa byłaby wskazana. W świąteczny poranek  1938 roku od strzału kuli ginie Campbell-Scott. Przedsiębiorca o szerokich horyzontach, człowiek wykształcony, dumny powracający na święta do przyjaciół z odległych Malai, gdzie zbił majątek. Wszyscy są zszokowani jego śmiercią. Konstabl Jones orzeka, przy wtórze większości obecnych śmierć samobójczą. I tylko Hugh Gaveston ze swoją przyjaciółką Lydią zaczynają węszyć szukając prawdziwego motywu śmierci przyjaciela Lorda Westbury.

Faktycznie parafrazując cytat z początku mego wpisu klasyka nie jest mocną stroną Ady Moncrieff. Styl tej powieści nawiązuje i owszem do klasycznych kryminałów, wielokrotnie formą przywodzi na myśl dzieła Christie oraz powieści i opowiadań kryminalne sir Arthura Conana Doyle’a. Gdzieniegdzie miesza się jednak z formą współczesnej prozy. To rodziło we mnie poczucie niespójności. Autorka prowadzi narrację jakby opisywała obrazy, pejzaże, sztukę teatralną zwracając uwagę na sytuacje, osobistości, dialogi dziejące się na drugim planie.

Zatrzymajmy się jednak na drugi rzut oka. Spojrzenie, które pozwoliłoby uważnemu widzowi przypomnieć sobie, że ci, którzy chwiejnym krokiem przemierzają pustynię, niemal zawsze nie natkną się na oazę, lecz na miraż” lub „Salon pustoszeje, gdy podążamy za naszymi bohaterami do ich pokoi, choć zbyt długie towarzyszenie im byłoby wysoce niestosowne”. -„Świąteczne morderstwo” Ada Moncrieff.

Tym bystrookim i niezwykle inteligentnym widzem przedstawienia, które  Ada Moncrieff rozpisała w swej powieści, autorka męczyła mnie kilkukrotnie; „Widz o bystrym oku (…) z pewnością dostrzegłby kontrast, jaki stanowili obaj mężczyźni.” Może jednak ten kawałek: „Podczas gdy nas bystrooki widz kręciłby głową, zaniepokojony ewidentnie złym stanem zdrowiem mężczyzny, żona lorda z zadowoleniem obserwowała, jak wita przyjaciela.” Czasem widz pretendował do miana gorliwego obserwatora: „Kiedy Hugh zdejmował buty (….), nasz gorliwy obserwator mógłby skorzystać z okazji, by porzucić go przy rozwiązywaniu sznurowadeł (…) i udać się na wędrówkę po domu.” Nie powiem pomysł wydaje się być dobry. Od czasu do czasu „osobiste wycieczki” w kierunku widza zwykle się sprawdzają w tego typu powieściach. Przestają jednak delikatnie łaskotać jego ego, gdy występują często.

Najwięcej zabawy miałam przy czytaniu krótkiego opisu postaci konstabla Jonesa. Autorka przedstawiła go jako komicznie nieudolnego stróża prawa wkładając mu w usta nad wyraz bogate słownictwo. Przeczytajcie sami: „Jak już wcześniej i uprzednio stwierdziłem oraz dowiodłem, jest to moja niepodważalna konkluzja, niepozostawiająca miejsca na wątpliwości ani kwestionowanie…” i tak dalej, i tak dalej. Każda wypowiedź konstabla zaczynała się i kończyła nie wiadomo gdzie. Krasomówczy śledczy to jedna z niewielu zabawnych, komediowych postaci choć gagów sytuacyjnych, czy prześmiewania angielskiej socjety sprzed prawie stu lat nie brakowało.

Sama intryga kryminalna stanowiła bardzo dobrą podwalinę pod świetny kryminał w duchu minionych czasów, czy raczej powinnam napisać w duchu minionych świąt. Metodyka badania okoliczności śmierci Davida Cambell-Scott nie dawała jednak żadnych szans na zabawę w stylu kto jest mordercą? Podsumowania, poszlaki, podejrzani wskazywały praktycznie na każdego z obecnych na bożonarodzeniowym świętowaniu. Podejrzani z motywem byli praktycznie od razu eliminowani, a szkoda. Mimo, że książka liczyła tylko 315 stron to nieposuwające się do przodu śledztwo, bez żadnych kontroskarżeń i  uzasadnionych zarzutów zaczęło mnie po prostu nużyć.

Moja ocena: 6/10

Dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka za podarowanie mi egzemplarza recenzenckiego.

„Szczęśliwy książę i inne opowiastki” Oscar Wilde

SZCZĘŚLIWY KSIĄŻĘ I INNE OPOWIASTKI

  • Autor: OSCAR WILDE
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 120
  • Data premiery w tym wydaniu: 21.12.2021r.

A z tą książką rozpoczynam Nowy Rok. Oby 2022 zakończył się szczęśliwiej niż ten, który już odszedł.

Po przeczytaniu „Portretu Doriana Graya” (recenzja na klik) jestem niekwestionowaną fanką Oscara Wilde’a. angielskiego poety, jak się okazało bajkopisarza, prozaika i eseisty żyjącego w XIX wieku. Klasyczna literatura ma wiele zalet. Przenosi czytelnika w czasy bardzo odległe pozwalając mu poznać ówczesne tradycje, wzorce postępowania, stereotypy, obyczaje i wartości. Do tego ten język, nam współczesnym wydający się przestarzały. Dzięki wspaniałej translacji Jerzego Łozińskiego zbiór bajek zatytułowanych „Szczęśliwy książę i inne opowiastki” wydanych nakładem Wydawnictwa @Zysk i S-ka czyta się w wersji uwspółcześnionej. Książeczka, bo ma tylko 120 stron, premierę w tym wydaniu miała 21 grudnia 2021r. Czytając ją w pierwszym dniu Nowego Roku zatopiłam się w historie nie tylko dla najmłodszych.

Ależ głupotą jest cała ta Miłość (…) I nawet w połowie nie jest tak pożyteczna jak logika. Nie tylko nie potrafi niczego wykazać, ale na dodatek łudzi, bo zawsze karmi człowieka złudami, które nigdy się nie ziszczą, i każe wierzyć w rzeczy nieprawdziwe. W istocie jest zupełnie niepraktyczna…” – „Słowik i róża” Oscar Wilde [w:] „Szczęśliwy książę i inne opowiastki”.

Książka jest zbiorem takich bajek jak: „Szczęśliwy książę”, „Słowik i róża”, „Samolubny olbrzym”, „Prawdziwy przyjaciel” oraz „Prześwietna petarda”. Każda z bajek ma swój morał. Niektóre są opowiadaniem w opowiadaniu, gdzie czytelnik śledzi reakcję innego słuchacza na przedstawione treści. Przesłanie w nich zawarte jest bardzo uniwersalne. Wilde poetyckim językiem przekazuje swoje spostrzeżenia na temat poświęcenia, przyjaźni, czy raczej pozornej przyjaźni. Dotyka kwestii związanych z przemianą w jeszcze lepszą wersję siebie, ku uciesze wszystkich i wszystkiego wokół. Dywaguje wokół pychy, przeświadczenia o wyjątkowej własnej wartości jak w „Prześwietnej petardzie”. Podrzuca swoje obserwacje, z którymi możemy zrobić wszystko, co nam się żywnie podoba. Zgodzić się z nimi, lub kompletnie nim zaprzeczać. Polubić albo wręcz odrzucić.

Uniwersalna tematyka sprawdza się chyba w przypadku każdego czytelnika. Bez względu na wiek, wykształcenie, zainteresowania, preferencje czytelnicze. Oscar Wilde w bardzo obrazowy sposób opisał pięć różnych historii. Tak obrazowo, że miałam wrażenie, że oglądam raczej prace plastyczne, niż wczytuję się w kolejne słowa układające się w jedną opowieść. Wyobraźnia autora nie zna granic. Łączy w sobie różne zainteresowania, różne światy, te rzeczywiste i te urojone. Wszystko ładnie się ze sobą komponuje. Niektóre z opowiastek wprawiają w dobry nastrój, inne wręcz przeciwnie, ukazują świat pełen niegodziwości, niesprawiedliwości i ludzkich trosk. Bez względu na finalne przesłanie bajki, porównania zawsze są trafne. A dzięki wspaniałemu tłumaczeniu czyta się je bez zmęczenia. Do tego wydanie wzbogacone jest ilustracjami Charles’a Robinsona, więc sprawdzi się również jako książka czytana dzieciom.

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Opowiastki do przemyślenia” Jorge Bucay

OPOWIASTKI DO PRZEMYŚLENIA

  • Autor: JORGE BUCAY
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 152
  • Data premiery: 17.12.2021r.

Z tą książką kończę rok 2021. Książka idealna do tego, by  pomyśleć, o tym co się zdarzyło, co się zdarza, co mnie dotknęło. „Opowiastki do przemyślenia” Jorge’a Bucay od Wydawnictwa @Zysk i S-ka dały mi wiele do myślenia. Podobnie jak recenzowana przeze mnie „Pozwól, że ci opowiem…bajki, które nauczyły mnie jak żyć”.

Idziemy przez życie, nienawidząc i odrzucając cudze, a nawet własne rzeczy, bo wydają się nam godne pogardy, niebezpieczne lub bezużyteczne…a jednak, jeśli damy sobie czas, w końcu rozumiemy, jak trudno byłoby nam żyć bez tego, co w swoim czasie odrzuciliśmy.” – „Opowiastki do przemyślenia” Jorge Bucay.

To zbiór krótkich historyjek. Niektóre napisane w bardzo krótkiej formie. Z jednej strony do bajki z morałem, innym krótkie opowiadania, wiersze, czy spis medytacji kontrolowanej. Tematyka bardzo różnorodna. Jedno, co łączy wszystkie te utwory to człowiek. Człowiek, który postawiony jest na pierwszym miejscu. Jego życie, jego obawy, jego troski, przemyślenia i lęki. Znajdziemy w zbiorze narrację o ciągłym poszukiwaniu czegoś, nawet nie wiadomo czego. O zrozumieniu, o chciwości, o postrzeganiu miłości. I wiele, wiele innych…

Najbardziej urzekła mnie opowieść zatytułowana „Smutek i gniew”. Kończy się tymi słowami: „Wieść niesie, że od tamtej pory często spotykamy gniew, ślepy, okrutny, straszliwy i urażony, ale jeśli spróbujemy dłużej się mu przyjrzeć, zrozumiemy, że ten gniew, który widzimy, to jedynie przebranie, za którym w istocie…kryje się smutek.”. W historii o niedźwiedziu poznajemy sprytnego krawca, który przechytrzył autorytarnego cara. W „Odwadze latania” jest mowa o przekraczaniu własnych ograniczeń i o tym, jak ważny jest czas, w którym się to dzieje. Totalnym zaskoczeniem była dla mnie historia opisana w „Liście od mordercy”. Narracja skonstruowana została bardzo sprytnie, bez żadnego moralizatorstwa, bez nauczycielskiego drygu i stylu. Czytałam ją zaciekawiona.

To twórczość dla każdego i na każdy czas, bez względu na nastrój. Napisana jest bardzo płynnie, lekkim stylem. Nie ma w niej umoralniania, pouczania, kaznodziejstwa, krytykanctwa. Jorge Bucay bardzo ostrożnie podszedł do tematu unikając zbytniego moralizowania. To dobrze. Czasem potrzebne nam są tylko takie rzucanie słów, które trafiają same z siebie całkowicie w sedno.

Moja ocena: 7/10

Dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka za obdarzenie mnie zaufaniem i podarowanie mi egzemplarza recenzenckiego.

„Gwiazdka z duchami. Antologia opowiadań grozy” Margaret Oliphant, J.H. Riddell, Ellen Wood, Roman Zmorski i inni

GWIAZDKA Z DUCHAMI. ANTOLOGIA OPOWIADAŃ GROZY

  • Autorzy: MARGARET OLIPHANT, J.H. RIDDELL, ELLEN WOOD, ROMAN ZMORSKI I INNI
  • Wydawnictwo: Zysk i S-ka
  • Liczba stron: 621
  • Data premiery: 23.11.2021r.

Podobną antologię czytałam w ostatnie, letnie wakacje. Wydana również przez Wydawnictwo @Zysk i S-ka była to „Wakacje wśród duchów. Antologia opowiadań o duchach”. Wśród twórców wielu znanych, wybitnych autorów m.in. Charles Dickens, Oscar Wilde , William Butler Yeats i inni. Dowiadując się o kolejnym wydaniu w tej samej myśli pt. „Gwiazdka z duchami. Antologia opowiadań grozy”, która premierę miała 23 listopada br. wiedziałam, że muszę po raz drugi zanurzyć się w te historie z nie tego świata😊. I tak w me ręce wpadła wspaniała publikacja, w twardej oprawie, z obwolutą oraz wyśmienitymi przekładami. Wśród translatorów mój ulubiony Jerzy Łoziński. Wybór opowiadań i opracowanie redakcyjne nie kto inny jak Tadeusz Zysk. Zapowiadała się więc dobra zabawa na wysokim poziomie.

Ze wszystkich rzeczy, których wymaga się od książki, najważniejszą jest, żeby nadawała się do czytania.” – Anthony Trollope.

Twórcy tej maksymy zdobiącej pierwszą stronę antologii niestety nie ma wśród autorów tego zbioru. Szkoda, bo Trollope w „Najsłynniejszych opowiadaniach wigilijnych” (recenzja na: klik) tegoż samego Wydawnictwa był wręcz niesamowity. Za to Tadeusz Zysk zaprosił mnie do przeczytania historii wymyślonych przez Mrs Henry Wood, Margaret Oliphant i J.H. Riddell – najpopularniejszych reprezentantek literatury angielskiej. Do tego dołożył ciekawą opowieść napisaną przez Zygmunta Krasińskiego oraz trzy utwory autorstwa Romana Zmorskiego. Jak przeczytałam w opisie Wydawcy: „(…) poety, tłumacza i folklorysty”.

Zacznę od Pań. Zafrapowała mnie „Opowieść wigilijna” Margaret Oliphant. To klasyczna, napisana w staroangielskim stylu historia, w której napięcie rośnie, a wyobrażenia przerastają rzeczywistość. O rodzie Witcherleyów i samym Witcherley Arms czytałam z rozbawieniem na twarzy. Nie mylcie rozbawienia z poczuciem groteski. Historia ma w sobie to coś, tą nadprzyrodzoną moc i charakter nawiedzonego domostwa, ale jest napisana w tak brawurowym stylu, że chwilami rozterki bohaterów wprawiały mnie w dobry nastrój. Do tego narracja pierwszoosobowa. Człowieka, który ze wszystkich sił starał się uratować pana na włościach. Na pewno to też zasługa translacji Pana Łozińskiego. Mimo, że tłumaczenie unowocześniło oryginał to styl został zachowany. I to jest dowód na translację na najwyższym poziomie. Bardzo spodobała mi się także historia opisana przez J.H. Riddell w „Świątecznej partyjce”. To perypetie spadkobiercy Martingale, który z siostrą zaczyna zamieszkiwać kolejną angielską rezydencję. Narracja pierwszoosobowa również i w tym przypadku się sprawdziła. Dzięki niej poznajemy rozterki, myśli i frustracje młodego Johna Lestera. Autorka w wielu miejscach zaprasza czytelnika do zabawy zwracając się bezpośrednio do niego. Jak w poniższym przykładzie:

Wy, drodzy czytelnicy, z pewnością jesteście wolni od zabobonnych wyobrażeń. Kpicie sobie z istnienia duchów i powtarzacie, że z chęcią znaleźlibyście jakiś nawiedzony dom, aby spędzić w nim noc, co oczywiście godne jest pochwały i docenienia. Poczekajcie jednak, aż znajdziecie się w odpychającej, opuszczonej, starej, pełnej nieprzyjemnych dźwięków wiejskiej rezydencji…” – „Świąteczna partyjka” J.H. Riddell.

Z tłumaczeniem tego opowiadania również wyśmienicie poradził sobie Pan Jerzy Łoziński. Mimo literatury w iście angielskim stylu, autorowi udało się uniknąć zbyt górnolotnych i pompatycznych sformułowań. Tekst sam sobie płynął pozwalając zanurzyć mi się w opowieść, w której pewien dom i pewna partyjka karciana odegrała główną rolę. Za to kompletnie nie mogłam znieść opowieści Mrs Henry Wood, a właściwie Hellen Wood. Przez żadną z trzech nie potrafiłam przebrnąć. W „Ginie Montani” poraził mnie infantylny styl. Te sformułowania nie potrafiły mi się ułożyć w głowie, wszędzie te ochy, achy. Prośby o brak potępienia, o wybaczenie, o zrozumienie itede, itepe. Szkoda, bo historia mogła być faktycznie mrożącą krew w żyłach. Pozostałe dwie opowieści tej autorki również trąciły naiwnością, prostodusznością i łatwowiernością do kwadratu, a może nawet do sześcianu. Czytałam kiedyś jedną powieść Hellen Wood „Błędnik” (recenzja na klik), która mimo wielu zalet, miała właśnie tę jedną wadę.

Za to Roman Zmorski w trzech utworach, w tym jednym pisanym wierszem oraz Zygmunt Krasiński to same ambrozje, smaczne, soczyste i unikatowe. Oczywiście możemy polemizować o realności przedstawionych historii, zastosowanego stylu, czy chociażby objętości. Ja zwróciłam uwagę na naszych krajanów pod kątem swojskości, urzekającego folkloru, odniesień do wielu wierzeń i obyczajów, które dominowały w dawnej Polsce. Mimo, że opowieści nie były zbyt zawiłe i skomplikowane czytając je poczułam pewną świeżość, jakby powiew wiatru dmący z polskich, zielonych łąk.

Moja ocena: 8/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Dzieje Polski opowiedziane dla młodzieży” Feliks Koneczny

DZIEJE POLSKI OPOWIEDZIANE DLA MŁODZIEŻY

  • Autor: FELIKS KONECZNY
  • Wydawnictwo: : ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 448
  • Data premiery w tym wydaniu: 09.11.2021r.
  • Data 1 wydania polskiego: 01.01.1999r.

Wydawca @Zysk i S-ka zachęcając do lektury napisał: „Historia Polski Konecznego, opowiedziana przystępnym dla młodych ludzi językiem, zabiera nas w niezwykle interesującą podróż po meandrach polskich dziejów. Ta opowieść jest wciąż żywa i stanowi źródło różnorodnej wiedzy”. Musiałam odbyć tą podróż. Podróż, w którą wyruszyłam po raz drugi wiele, wiele lat po zakończeniu edukacji w liceum, gdzie ostatnio miałam do czynienia  z przedmiotem historia. Musiałam przeczytać premierę z 9 listopada br., by zachęcić moje własne dzieci do zapoznanie się z historycznymi losami Polski trochę w inny, mniej edukacyjny, a bardziej powszechny sposób.

To historia na nowo przeze mnie odkryta. Gdzieś w połowie zaczęłam się jednak gubić. Odłożyłam ją na chwilę realizując inne plany czytelnicze, by wrócić do niej po przerwie. Bohaterowie i antybohaterowie zaczęli mi się mieszać. Same wątki historyczne związane z księstwem Polsko – Litewskim, Poniatowskim, Kościuszko, Chmielnickim, czy Batorym okazały się jednak dla mnie nie do przebrnięcia ciągiem. Sam język jest raczej bardziej naukowy, niż powszechny. Nie wiem, czy młody czytelnik poradzi sobie z tyloma odnośnikami, uwagami, ripostami ujętymi w rozbudowanych zdaniach. To o czym pisze bardzo dobrze obrazuje poniższy cytat, zapraszam.

„Gdybyśmy przynajmniej przez jedno pokolenie utrzymali w swych rękach szkoły ludowe i administrację wiejską, byłoby się przerobiło lud wiejski na nowych obywateli polskich, naród byłby się wzmocnił ogromnie…” -„Dzieje Polski opowiedziane dla młodzieży” Feliks Koneczny.

Nie odnalazłam w książce świeżości, nietuzinkowego podejścia do historii naszego kraju. Wieki przedstawiane kolejno, bez chociażby rozbudowanej myśli polskiej, która była przyczynkiem działalności powstańczej okazały się jednak dla mnie mało atrakcyjne. Styl całkowicie nieodpowiadający młodemu czytelnikowi. Niektóre wątki potraktowane pobieżnie i pokrętnie, bez dogłębniejszej analizy, bez szerszego kontekstu w aspekcie wielu innych, naukowych źródeł. Koneczny pisał ze znawstwem, jakby wykładał historię co najmniej doktorantom. Użył wiele trudnych słów, sformułował w wielu miejscach myśli w sposób skomplikowany, nie dając czytelnikowi żadnego pola do popisu, jakby bez fantazji. I tej „ułańskiej” fantazji i zabrakło w tej książce – jak w tytule – „dla młodzieży”.

Moja ocena: 5/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Zatoka Żarłocznego Szczupaka” Eugeniusz Paukszta

ZATOKA ŻARŁOCZNEGO SZCZUPAKA

  • Autor: EUGENIUSZ PAUKSZTA
  • Seria: SERIA Z KOGUTEM
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 330
  • Data premiery w tym wydaniu: 28.09.2021r.
  • Data 1 wydania polskiego: 1957r.

To ci dopiero rarytas😉. Książka wydana u schyłku komuny, obarczona cenzurą i napisana przez Autora, który zmarł w 1979 roku. Nie kojarzę żadnej z książek  Eugeniusza Paukszta☹. Mimo, że był on Autorem niezwykle płodnym. Napisał kilkadziesiąt książek w tym książek historycznych, przygodowych, dla młodzieży oraz był również eseistą. Zaintrygowała mnie fabuła „Zatoki Żarłocznego Szczupaka”, dzięki @Wydawnictwo Iskry w tym wydaniu premierę miała 28 września br.  Przesyłka dotarła do mnie spóźniona, więc również recenzję publikuję po czasie.

Mazury, ukochana Kraina Tysiąca Jezior wielu Polaków. Mazury zawsze były i są stałym punktem dla wielu szukających wakacyjnego odpoczynku. W takie jedne letnie wakacje nad mazurskie jezioro Gardyńskie wybrała się grupa studentów, Kostek i Pietrek Godyccy, Zośka, a także Mirka Knipianka oraz Julek Kania. Młodzi cieszą się z każdego dnia, z każdego promyku słońca i ciepłej wody. Spływy kajakowe, łowienie ryb, zabawa i tajemniczy leśniczy, który zaraża ich interesującą opowieścią o zatopionych niemieckich ciężarówkach na dnie jeziora. Zaraża dość skutecznie. Studenci postanawiają dokonać odkrycia i wyłowić zagadkowy kufer z dna jeziora….Czy im się to uda?

„Zatoka Żarłocznego Szczupaka” to książka dla młodzieży, po raz pierwszy wydana w 1957 roku. Według Wikipedii „(…) została napisana w Poznaniu oraz nad Krutynią pomiędzy październikiem 1954 a lutym 1956.(…) Akcja toczy się w fikcyjnej wiosce Wyraje, której pierwowzorem mogło być Bobrówko. Miejscowość zamieszkana jest w dużym stopniu przez autochtoniczną ludność mazurską, z której część nie jest przychylna Polsce, nie używa języka polskiego, a nawet prowadzi różnego rodzaju działalność antypolską…. (cyt. za Źródło). Nie dziwi więc, że fabuła osadzona została w połowie lat 50-tych XX wieku. W czasie, gdy Polską rządzili socjaliści, a polskość sama w sobie nie była zbyt popularna. Autor idealnie odzwierciedlił ówczesne dla siebie czasy. Ponad pięćdziesiąt lat od pierwszego wydania czytając wczuwałam się w ten socjalistyczny świat. Sama retoryka Autora jest na wskroś socjalistyczna. Trudno, cóż zrobić. Przecież Autor swoje powieści wydawał w środku trwania innego, polskiego świata. Mimo to zachwyciłam się kilkoma wątkami. Po pierwsze bardzo dobrze Paukszt odzwierciedlił ksenofobię miejscowych. Młodzież doznaje od nich niepokoju, braku zrozumienia i wręcz jawnej niechęci. To potomkowie Niemców zamieszkujących tereny mazurskie z czasów rządów Pruskich. To doktrynowani przez Niemców Polacy, którzy tęsknią za tym krajem utraconym i zielonymi łąkami, bo przecież u „sąsiada trawa jest zawsze bardziej zielona”. Po drugie sama grupa studentów również stanowi niezłe pole do popisu dla zwad, nieporozumień i problemów. Julek Kania to jedyny rodowity Mazur, gdy Kostek, Pietrek i Zośka to rodowici warszawiacy. Możecie sobie sami wyobrazić co może powstać z takiej mieszanki wybuchowej. Po trzecie postaci drugoplanowe, niezwykle nacechowane mazurszczyzną. Wszystko się jednak zgadza, wszak Paukszt pisał książkę nad Krutynią, rzekę przepływającą przez mazurskie jeziora. Moją sympatię zdobył Edward Fajfer (nauczyciel z Wyrajów) oraz Pan Gwizda –  przedwojenny działacz mazurski. Pozostali…ach nie będę spojlerować. Sami zgadnijcie, czy byli wśród nich szpiedzy niemieccy lub sowieccy. Po czwarte ta niepozorna książka jest bardzo dobrym kompendium wiedzy na temat współistnienia Polaków, Niemców i Mazurów zarówno przed, jak i po II wojnie światowej. Nie wiadomo kto swój, a kto obcy. Kto odpowiedzialny za masowe wysiedlenia i przymusową emigrację Mazurów do NRF i dlaczego rząd PRL nie zadbał by to jednak polskość, a nie niemieckość była główną myślą kłębiącą się w głowach rodowitych Mazurów.  I te jeziora, i ta przyroda. Ta jedyna w swoim rodzaju mazurska atmosfera, która mimo mrocznych tajemnic i zagadek zachwyca.

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Zysk i S-ka.

„Chłopiec zwany Gwiazdką” Matt Haig

CHŁOPIEC ZWANY GWIAZDKĄ

  • Autor: MATT HAIG
  • Cykl: GWIAZDKA (tom 1)
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 268
  • Data premiery: 09.11.2021r.
  • Data 1 wydania polskiego: 07.11.2016r.

Z okazji ekranizacji książki „Chłopiec zwany Gwiazdką” Matta Haig wydawnictwo @Zysk i S-ka wznowiło publikację. Po raz pierwszy mogliśmy z nią zapoznać się w 2016 roku. Ta pozycja jest całkowicie inna od zrecenzowanej przeze mnie w lipcu br. „Biblioteki o północy”. To magiczna książka, idealna w tej magiczny, świąteczny czas.

To faktycznie historia chłopca zwanego Gwiazdką, urodzonego w Święta Bożego Narodzenia, osieroconego przez ukochaną matkę. Mimo, że żyje szczęśliwie, choć biednie, wyrusza z ojcem drwalem na poszukiwanie  Elfiego Raju licząc, że dzięki temu do życia będzie żył szczęśliwie.

Czyta się wspaniale! Naprawdę wspaniale. Mimo, że sama historia Gwiazdki i jego podróży do Elfiego Raju jest totalną utopią historia nastroiła mnie bardzo optymistycznie. Trudne przeszkody nie są straszne głównemu bohaterowi. Dzięki nim odkrywa całą prawdę o Bożym Narodzeniu. O tym skąd się wziął Święty Mikołaj i dlaczego dzieciom dawane są prezenty w dniu Bożego Narodzenia. To książka drogi. Książka, w której każde dziecko odnajdzie magię. Magię zbliżających się Świąt i ciekawe przygody zachwycające nawet starszych czytelników. A do tego prawda przedstawiona raz uroczo i radośnie, a raz z wielką powagą. Ani jednego, ani drugiego nie za dużo. Proporcje zostały dobrane idealnie.

Jeśli nie macie jeszcze prezentów pod choinkę dla syna, córki, siostrzeńców, czy bratanków wydajcie te parę złotych i zafundujcie dzieciakom podróż do Elfiego Raju. Podróż w nieznane.  

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.