„Złap mnie” Lisa Gardner

ZŁAP MNIE

  • Autorka: LISA GARDNER
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Seria: Detektyw D.D. Warren. TOM 6
  • Liczba stron: 480
  • Data premiery w tym wydaniu: 27.07.2022r.
  • Data 1 polskiego wydania: 24.09.2014r.

Lisa Gardner pasjonuje się w seriach o silnych kobietach, co udowodniła wprowadzając do czytelniczego obiegu nową serię książek z Frankie Elkin („Zanim zniknęła”). Cykl z Detektyw D.D. Warren ma kilkanaście tomów. Części 11 („Czyste zło”) i 10 („Powiem tylko raz”)  recenzowałam na moim blogu, a dzięki współpracy z @WydawnictwoAlbatros mogłam powrócić do pierwszych publikacji tej serii (recenzje kolejno ukazujących się znajdziecie tu: „Samotna”, „W ukryciu”, „Sąsiad”, „Dziecięce koszmary”).  Z dotychczas przeczytanych dzieł twórczyni jawi mi się jako pasjonatka thrillerów z dziećmi w roli głównej, ze słabszymi w roli głównej, którzy ulegają wykorzystaniu. Czy w „Złap mnie”, która premierę miała 27 lipca br. schemat zostanie powtórzony?

Być może najbardziej nie boimy się umierania, lecz umierania w samotności. Bez dotyku bliskiej osoby. Bez poczucia przynależności. Opuszczając ziemię, na której nic po sobie nie zostawimy.” – „Złap mnie” Lisa Gardner.

Wracająca po 14-tygodniowym urlopie macierzyńskim detektyw sierżant D.D. Warren zostaje zaangażowana w śledztwo w sprawie morderstwa pedofila typu chodź pobawić się moim małym pieskiem. Śledczy wykonują standardowe procedury szczędząc jednak ofierze współczucia. Gdy okazuje się, że podobnych morderstw jest więcej, a ofiarami również są mężczyźni, którzy przechowują pornografię dziecięcą na nośnikach komputerowych, w dochodzeniu zaczyna detektyw Warren pomagać detektyw O. Równolegle D.D. zostaje wplątana w sprawę dwudziestoośmioletniej Charlene Rosalind Carter Grant, która według najlepszej swojej wiedzy za cztery dni najprawdopodobniej umrze, jak jej dwie przyjaciółki rok po roku dwudziestego pierwszego stycznia. Zabita we własnym domu. Samotna. Wpuszczająca mordercę, co nie zostawi śladów włamania. Sprawę komplikują wiadomości pozostawiane sierżant Warren w okolicy miejsc zbrodni „Wszyscy kiedyś umrzemy. Trzeba być odważnym” i „Złap mnie!”.

Ta książka zdecydowanie mi się podobała, mimo powielonego wątku związanego z wykorzystaniem i krzywdzeniem niewinnych dzieci. Ogromnie zaskoczył mnie wątek Charlie Grant, która przez ostatni rok przygotowywała się na starcie z mordercą. Po niespodziewanej śmierci dwóch przyjaciółek; Randi Menke w Providence i Jaqueline Knowles w Atlancie dwudziestego pierwszego stycznia kolejnego roku, Charlie mogła spodziewać się tylko próby uduszenia. Oprócz uczenia się różnych form ochrony chciała przygotować policję na śledztwo w jej sprawie. Naiwnie liczyła, że przekazane przez nią informacje i podejrzenia przybliżą śledczych do znalezienia mordercę lub morderców dwóch najbliższych jej osób, z którymi przyjaźniła się odkąd skończyła osiem lat. Jej narracja przerwszoosobowa i przygotowywanie się na śmierć uruchamia wyobraźnię czytelnika. Czytając „Mam dwadzieścia osiem lat. I jeszcze nie mam ochoty umierać.” nie mogłam pozostawać obojętną.

Z zaskoczeniem przywitałam kolejną kobiecą postać powieści, która bardzo długo stanowiła jedną, wielką zagadkę. Mimo, że język, styl i tempo powieści nie jest dla mnie niespodzianką, to wplątanie w czterdzieści pięć rozdziałów paru, które liczą kilka wersów jest sensacyjne.

CZEŚĆ. MAM NA IMIĘ ABIGAIL.
 Czy my się znamy?
 Spokojnie poznamy się.
 Cześć. Mam na imię Abigail.” – – „Złap mnie” Lisa Gardner.

Ot i cały rozdział. Co Wy na to? Zdecydowanie Lisa Gardner potrafi mnie jeszcze zaskoczyć. A takich rozdziałów jest więc. Podobnie jak pojawiające się notorycznie pytanie samej Charlie gotującej się na śmierć: „Zostało mi siedemdziesiąt pięć godzin życia. Co ty byś zrobił w takiej sytuacji?”. Nie pozostało bez odpowiedzi. Co rusz zastanawiałam się, co bym zrobiła, gdzie skierowała moje kroki, jakie działania podjęła. Poddawałam w wątpliwość decyzje Charlie i mocowałam się z jej czynami, myślami, słowami.

Do tego iście psychologiczna robota autorki skupiająca uwagę czytelnika na osobowości ofiary i osobowości ochronnej w jednej postaci. To dowód, że to tematu Gardner podeszła z wielką pokorą przygotowując się do opisania wielu wątków śledztwa.

Książka zmuszająca do myślenia i wzbudzające emocje. Oczywiście w sposób bardzo łatwy i prosty, gdyż one wywołane zostają obrazem skrzywdzonych dzieci. Mimo tego i tak uważam, że Lisa Gardner skonstruowała dobrą jakościowo powieść, na którą warto zwrócić uwagę przez Charlie, przez Abigail i przez Toma. A przede wszystkim przez rzetelne pokazanie pracy dyspozytora alarmowego. Zajrzenie do wnętrza tego fachu wręcz traktowałam jako swoistą apostazję. Ile się dowiedziałam! Ile się dowiedziałam!

Post scriptum

Lubicie wisienki na torcie? Ja bardzo. W przypadku „Złap mnie” okazało się nią wprowadzenie do fabuły powieści bohaterów znanych z innych książek. Pojawia się i Pierce Quincy i jego córka Kimberly 😊, a także David Riggs z „Drugiej żony”. Ciekawe, czy zwrócicie przy czytaniu na nich uwagę😉.

Moja ocena: 8/10

Recenzja powstała dzięki  Wydawnictwu Albatros, za co bardzo dziękuję.

„Okruchy pamięci” Tim Weaver

OKRUCHY PAMIĘCI

  • Autor: TIM WEAVER
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Seria: DAVID RAKER. TOM 8
  • Liczba stron: 512
  • Data premiery: 13.07.2022r.
  • Data premiery światowej: 27.07.2017r.

Po „Nie wiesz kim jesteś” siódmej części z Davidem Rakerem, specjalistą od osób zaginionych, którą oceniłam 8/10 wiedziałam, że chcę sięgnąć ponownie do historii z jego udziałem. Dzięki @WydawnictwoAlbatros i jego kolejnej dobrej premiery z 13 lipca br. udało mi się to😉. Tim Weaver zatytułował ósmy tom serii „Okruchy pamięci”.

Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, jak ważne jest dla człowieka nazwisko, teraz jednak dotarło to do mnie z całą mocą: nazwisko jest niezbędne, aby znaleźć swoje miejsce w systemie. Ludzie wciąż walczą z systemem, nie chcąc być trybikiem w maszynie i pozycją w bazie danych. Ale łatwiej walczyć, gdy jest się częścią systemu.”  – „Okruchy pamięci” Tim Weaver.

Tym razem David Raker nie szuka zaginionych. Tym razem David Raker szuka tożsamości osoby, która straciła w wyniku traumatycznych wydarzeń pamięć. Poznajcie Richarda. Chyba Richarda. Nazwanego przez media „Zaginionym”. Mężczyznę, którego odnaleziono pokiereszowanego u wybrzeży Anglii. Richarda, który do tej pory nie pamięta, kim jest, ani skąd pochodzi. Kwestionuje nawet imię, którym się przedstawia. Pamięta krótkie urywki zdarzeń. Widok z okna na  morze i plażę. Potrafi pływać i prowadzić samochód, chociaż nie ma prawa jazdy. Jako osoba bez imienia i nazwiska wypadł z systemu. Nie ma praw. Nie ma zawodu. Choć wiele potrafi. Raker postanawia mu pomóc. Poszukać skąd się wziął i dlaczego do tej pory nikt się po niego nie zgłosił, mimo nagłośnienia sprawy w mediach. Człowiek jakby jest, a jakby go nie było.

Ależ mi się spodobał pomysł na fabułę „Okruchów pamięci”😊. Choć z natury jestem niecierpliwa, więc bezbronność Richarda działała mi chwilami na nerwy😉. Sama konstrukcja książki została przez autora bardzo przemyślana. Osiemdziesiąt jeden rozdziałów podzielono na cztery części. Niektóre z części otrzymały tytuł, jak „Potwór”, „Tchnienie”. Przypadek? Zdecydowanie nie. Te zatytułowane fragmenty książki sieją zamęt, odwracają uwagę od wątku związanego z poszukiwaniem tożsamości Richarda. Niepokoją i wybijają z rytmu. Tym bardziej, że to historia Beth i Penny, dwóch sióstr przyrodnich, niczego nieświadomych młodych dziewczynek eksplorujących otoczenie, w którym żyją. Odważnych, a jednak z góry przegranych. Jak przegrane wydaje się życie Richarda.

Narracja jest bardzo dojrzała. Mimo, że pisana chwilami w trzeciej osobie w odniesieniu do Penny i Beth, wydaje się bardzo osobista. Same poczynania Rakera śledzimy z jego pierwszoosobowej perspektywy. Śledztwo w ten sposób wydaje się bardziej emocjonujące, bardziej przekonujące. Czytając miałam poczucie, że autor przemyślał każdy wątek, by stworzyć spójną historię. Mimo pobocznych tematów nie utracił tej jednorodności to samego końca doprowadzając historię do jej finału. Wciągnęła mnie historia i Richarda, i Penny, i Beth. Chciałam koniecznie dowiedzieć się, gdzie jest jej początek i gdzie autor umiejscowił koniec. Nie czekałam na happy end. Czekałam po prostu na wyjaśnienie. A gdy je odnalazłam na kolejnych kartach powieści to…… poczułam lekki wstrząs. Kilkakrotnie kiwałam głową myśląc „Coś takiego, coś takiego”. I chyba o to chodzi w książkach tego gatunku. By doprowadzały mnie do poczucia niedowierzenia, by wzbudzały we mnie niezgodę na opowiedzianą historię, bym czuła realne współczucie. Te emocje towarzyszyły mi podczas czytania.

W książce znalazł się nawet wątek związany z Polską, lub prawie Polską. Autor nie rozstrzygnął do końca, czy Aleksander Marek był Polakiem. Chociaż może wolałabym, by nie 😉. Kwestia utraconych dzieci, których zawiedli ojcowie, kwestia straconej miłości na wielu płaszczyznach, a przede wszystkim wątek straconej tożsamości to zalety powieści.

„Okruchy pamięci” to kolejna bardzo dobra książka Tima Weavera, w której – analogicznie jak w poprzedniej- autor poszukuje panaceum na rzeczywistość w dawnej przeszłości. Tym razem Raker zaczyna grzebać w zaginięciu Caleba Becka, ojca Penny, pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Weaver jest w tym specjalistą. Potrafi tak wpleść w fabułę przeszłość, że wydaje się ona jej nieodłączną częścią. Nie mniej ważną, nie mniej znaczącą dla wydarzeń z teraźniejszości. I w przeciwieństwie do wielu innych autorów, to wszystko się spina w jedną całość.

Szczerze polecam książki Tima Weavera i postać Davida Rakera, specjalisty nie tylko od osób zaginionych, lecz także od utraconych tożsamości. Miłej lektury!

Moja ocena: 8/10

Książką obdarowało mnie  Wydawnictwo Albatros, za co bardzo dziękuję.

„Noc, w której zniknęła” Lisa Jewell

NOC, W KTÓREJ ZNIKNĘŁA

  • Autorka: LISA JEWELL
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Liczba stron: 456
  • Data premiery: 15.06.2022r.
  • Data premiery światowej: 7.09.2021r.

Dość szybko Lisa Jewell wydała kolejną książkę, po „Niewidzialnej dziewczynie” (recenzja na klik), która debiutowała na zagranicznych rynkach w dniu 1 czerwca 2021r. „Noc, w której zniknęła” pojawiła się praktycznie po trzech miesiącach. Z zainteresowaniem sięgnęłam więc do wspominanej powieści, która premierę w Polsce miała 15 czerwca br. nakładem Wydawnictwa @Czwarta Strona, a światową 7 września ubiegłego roku. Trochę na ryzyk fizyk, gdyż zastanawiałam się, czy bardziej będzie poziomem przystawała do „Idealnej rodziny” (recenzja na klik), którą oceniłam 10/10😊, czy do „Niewidzialnej dziewczyny”, której przydzieliłam z bólem serca notę 6/10.

Pisarka kryminałów, Sophie przeprowadza się do Upfield Common do swego Partnera, nowego dyrektora miejscowej szkoły. W idyllicznej miejscowości poza Londynem zaczyna odczuwać znużenie, tęsknotę za dawnym, bardziej gwarnym życiem. Zaczyna interesować się miejscowością i historią jej mieszkańców. Wnikliwość pozwala jej dotrzeć do historii zaginionej przed rokiem 19-letniej Tallulah, która wyszła na randkę ze swoim partnerem Zachiem Allisterem również 19-latkiem zostawiając synka Noaha pod opieką swojej matki. Wtedy Kim Knox widziała córkę po raz ostatni. Sophie zaczyna drążyć sprawę, tym bardziej, że znalazła dziwną wiadomość. Ktoś w pobliskim lesie zostawił informację „Kop tutaj”.

Mówią, że do trzech razy sztuka😊. Tym razem Lisie Jewell udało się bardziej mnie zaciekawić, niż w powieści „Niewidzialna dziewczyna”. Zacznę od pozytywów. Zdecydowanie postać Kim Knox, prawie czterdziestoletniej kobiety, babci Noaha, która na własną rękę stara się odnaleźć zaginioną córkę i dowiedzieć się, co tak naprawdę stało się w należącym do bogatej rodziny Mrocznym Domu, w którym nastolatkowie zakończyli piątkowy wieczór. Podoba mi się i relacja Kim z niespodziewanym wnukiem, i relacja Kim z córką. Często trudna, skomplikowana, a jednak pełna miłości. Kim to 100% matka i babcia. Oddana, mimo zmęczenia, mimo niespodziewanej wyłącznej opieki nad wnukiem. Autorka nie gloryfikuje roli matki i babci, oddaje rzeczywistość taką jaka jest. Dość dobrze Lisa Jewell rozpisała wątek Tallulah w relacji z rówieśnikami, dotyczy to równocześnie jej starych i nowych przyjaciół. Świetnie został opisany kontekst nastoletniego macierzyństwa w aspekcie okolicznej młodzieży. Dojrzewanie z tym związane, nowe priorytety pojawiające się na horyzoncie. Związki koleżeńskie z dziewczynami, na co autorka zwróciła uwagę czytelnikowi, idealnie wkomponowały się finalnie w fabułę. Czytelnik coś czuje, mniej wie, traktuje historię bardziej instynktownie, aż do jej wielkiego, zaskakującego finału. Narracja również została poprowadzona bardzo płynnie mimo, że zdarzenia następują przed zniknięciem, w trakcie zniknięcia i rok po zniknięciu. Z zaskoczeniem wdrażałam się w historię krok po kroku, mimo trzech czasoprzestrzeni. Z tą kwestią Jewell poradziła sobie wyśmienicie.

Zdecydowanym minusem powieści jest dla mnie koncepcja książki oparta na detektywistycznej robocie wykonanej przez amatorów. Po tylu przeczytanych powieściach kryminalnych i detektywistycznych reaguję wręcz alergicznie czytając, że podrzędna autorka kryminałów działa sprawniej w świecie zbrodni, niż wyszkoleni funkcjonariusze policji. Tym bardziej, że autorka nie rozwinęła wątku, w który mógłby uwiarygodnić postać Sophie. Nie zwróciła uwagi czytelnika na jej inne, charakterystyczne dla pracy detektywa cechy i ewentualne doświadczenie. Kompletnie w tej funkcji postać Sophie mnie nie przekonała, choć w dziennikarskim drążeniu była wiarygodna. I finał☹. Niestety, mimo świetnego pomysłu, realizacja nie do końca udała się autorce. Wyszedł bardzo, ale to bardzo naciągany James Bond. Nie dziwię się. Rozwinięcie fabuły było trudne, spektakularne. Zapewne problemem z pozycji twórcy było zakończenie historii porwania w sposób jak najbardziej przekonujący, a jednak w pewien sposób wyjątkowy.

Dobry, lekki thrillerek z idealnie wykreowaną postacią matki, zarówno tej pełnoletniej, jak i młodocianej. Jeśli lubicie brytyjskie książki w tym gatunku, to z tej powinniście być zadowoleni.

Moja ocena: 7/10

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od WYDAWNICTWA CZWARTA STRONA, za co bardzo dziękuję.

„Brakujący element” Harlan Coben

BRAKUJĄCY ELEMENT

  • Autor: HARLAN COBEN
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Cykl: WILDE (tom 2)
  • Liczba stron: 416
  • Data premiery: 13.07.2022r.

Historia opisana w książce „Chłopiec z lasu” (recenzja na klik), która debiutowała 12 listopada 2020r. zaczyna się krystalizować. W kolejnej części zatytułowanej „Brakujący element” Harlan Coben powraca do Wilde’a, który jako kilkulatek został znaleziony sam w lesie. Do Wilde’a, który nie wie skąd pochodzi i jak to się stało, że rodzice zostawili go samego na pastwę losu w niebezpiecznych leśnych gąszczach. Premiera książki od @WydawnictwoAlbatros odbyła się 13 lipca br. I jest to dziewiąta pozycja Cobena, której opinię znajdziecie na moim blogu.

Miał jakieś wspomnienia, ale powracały do niego jedynie w formie przebłysków i sennych wizji: czerwona poręcz, ciemny dom, portret wąsatego mężczyzny, a czasami, kiedy obrazy zyskiwały dźwięk, krzycząca kobieta.” „Brakujący element” Harlan Coben.

Wilde próbuje dowiedzieć się, co się stało z jego rodzicami. Przekazuje swój materiał genetyczny firmie, która paruje członków rodzin. Uzyskuje informację o tajemniczym DC mającym żonę Sofię i trzy córki; Cheri, Alenę i Rosę, z którym jest spokrewniony. Wizyta u DC nie przynosi odpowiedzi na dręczące Wilde’a pytania. Jego potencjalny ojciec nie podaje mu żadnych danych matki, a sam prosi, by Wilde nie niszczył mu rodzinnego szczęścia swoim pojawieniem się. Jednocześnie do Wilde’a zwraca się znany z reality show celebryta Peter Bennett również twierdzący, że łączą obu mężczyzn więzy krwi. Do tego śmierć agentki FBI Katherine Frole mającej związek z nielegalną organizacją Bumerang dodatkowo komplikuje sprawę, w której grzebie Wilde wraz ze swoją przyrodnią siostrą Role.

Lubię czytać Cobena, nie powiem. Choć ostatnimi czasy rozwinięcie fabuły mnie nie zachwyca. „Brakujący element” niestety powielił ten schemat. Pierwsza połowa bardzo dobra. Pomysł ze współpracą Lwa, Niedźwiedzia Polarnego, Pantery, Alpaki i innych wzbudził moją ogromną ciekawość. Wrzucenie do fabuły tego wątku w dzisiejszym świecie zasługuje na uwagę. To samo dotyczy Wilde’a i jego próby odzyskania tożsamości. Wilde’a, który kieruje się tak samo jak mecenas Hester zasadą; „(…) martw się o to, na co masz wpływ. Jeśli nie masz wpływu, odpuść sobie.” W trakcie poszukiwań Wilde zachował się we właściwy dla siebie sposób, emanował rozwagą, spokojem, zastanowieniem się, przewidywaniem konsekwencji swoich czynów. Jest postać jest sama w sobie ciekawa. Chłopiec żyjący przez wiele lat sam w lesie, oddany społeczeństwu. W specyficzny sposób dojrzały, w specyficzny sposób ukształtowany i żyjący współcześnie, w wielu ponad czterdziestu lat. Nie dziwię się, że Coben do tej postaci tak chętnie powrócił. Rozstrzygnięcie związane z jego dziedzictwem mnie całkowicie zawiodło. Mało prawdziwe w efekcie emocjonalnej reakcji opisanej na końcu. Mało życiowe, mało wiarygodne. Kwestie powiązań genetycznych zostały rozpisane w sposób bardzo niezrozumiały. Wątki powinowactwa ze strony ojca, matki zbyt trudno przedstawione. Kompletnie nie rozumiałam kwestii pseudo celebryty Petera Bennetta, w tym rozstrzygnięciu. Autor rozwinął tę kwestię, w moim odczuciu tylko po to, by zagmatwać fabułę, by zagonić czytelnika w ślepy zaułek. Cóż, taka jego rola. Stwórca nie musi wszystkiego dawać czytelnikowi na tacy😊. Generalnie bardzo słabo wypadła cała warstwa obyczajowa, czy to związana z Peterem Bennettem, czy z Wildem, czy nawet z Hester i jej partnerem Orenem.

Czyta się jednak książkę bardzo przyjemnie. Wilde przenika w życie Mathew, Laili, Hester, Role po raz kolejny. Jego przenikanie jest rzetelne. Chce żyć trochę tu i trochę tam. Ciekawa jestem jak ten wątek Coben pociągnie w kolejnej części😉. Książka nie dłuży się, mimo, że nie jest najwyższych lotów. Wydarzenia dzieją się jedno po drugim bardzo szybko. Czterdzieści trzy krótkie rozdziały prowadzą fabułę płynnie. Język jest pełen kolokwializmów, powszechny, typowy dla amerykańskich współczesnych twórców literatury rozrywkowej. Nie liczcie na zbyt dużo emocji, którymi zwykle cechuje się dobry thriller. „Brakujący element” jest bardziej książką sensacyjną z ciekawym Chłopcem z lasu i mecenas Hester, której powiązania i znajomości dają nieograniczone możliwości. Tak! ci bohaterowie powinni mieć osobną książkę.

Moja ocena: 6/10

Książkę podarowało mi  Wydawnictwo Albatros, za co bardzo dziękuję.

„Tango” Michał Witkowski

TANGO

  • Autor: MICHAŁ WITKOWSKI
  • Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
  • Liczba stron: 528
  • Data premiery: 27.07.2022r.

Profil @Michał Witkowski wskazuje, że jest to osoba zdystansowana uwielbiająca happeningi i skora do prowokacji. W idealnie skrojonych wąsach Witkowski zapowiada wojnę z hejterami w  sztucznych baczkach, sztucznych brwiach i sztucznej reszty 😊. Nie dziwcie się, że po przeczytaniu kryminału retro pt. „Tango” prześledziłam oficjalną stronę na FB Autora. Wszak to musi być osoba nietuzinkowa, która w tak wręcz chirurgiczny sposób zagrała kryminalne tango osadzone w mieście N*** w latach trzydziestych ubiegłego wieku.

Wydawnictwo @Znak Literanova książkę osadziło na księgarskich półkach 27 lipca br. Powieść wydana została w ramach serii Proza PL i jest czwartą publikacją z tego cyklu Autora. Z noty biograficznej dowiedziałam się o dotychczasowych osiągnięciach Witkowskiego i aż wstyd, że nie czytałam „Fyn fund sfancyś” (choć wiem, co to znaczy😉), „Margot” i „Wymazane”. Wstyd, gdyż Autor był czterokrotnie nominowany do Nagrody Literackiej „Nike”. Po raz pierwszy w 2006 roku  („Lubiewo” – finał nagrody), następnie w 2007 („Fototapeta”). Kolejną nominację otrzymał po pięciu latach, a więc 2012 roku za kryminał „Drwal” i 2018 roku za „Wymazane”.

„(…) każdy morderca jest samotny z morderstwem swoim. I każdy chce o nim w końcu komuś opowiedzieć. Każdego podnieca, gdy czyta o sobie w gazetach, gdy słucha w radio…” – „Tango” Michał Witkowski.

Starszego aspiranta Adolfa Piątek zajmuje nagła śmierć czterdziestoletniego podrzędnego śpiewaka miejskiej operetki, pana Mieczysława Cieślaka. Od razu śledczy łączą morderstwo z nierozwiązanymi śmierciami kilkudziesięciu prostytutek sprzed dziesięciu lat. Morderstwami okrutnymi, w których sprawca nazwany Kucharzem pozbawiał ofiar poszczególnych części ciała, celem sporządzenia potraw a la móżdżek, baleron, polędwiczka, wątróbka itd. Szybko okazuje się, że Cieślak nie jest jedyną ofiarą. Giną fordanser kabaretu To i Owo sławny Babiński, kabaretowa girlsa, mecenas Karwowski i inni z pozoru ze sobą niepowiązani, jednak mający jedną wspólną wstydliwą cechę…

Bardzo cieszę się, że jeden z moich ulubionych pisarzy kryminałów retro (chociaż spodobała mi się jego „Demonomachia😊”) Pan Marek Krajewski namówił Witkowskiego do napisania książki w tym gatunku, której „(…) akcja działaby się przed wojną w środowisku homoseksualistów…” , jak przeczytacie sami na obwolucie powieści. Gdyby może nie jego sugestia, nie miałabym przed sobą przeczytanego „Tanga” i nie zastanawiałabym się, jak to możliwe, że jeden człowiek potrafił stworzyć książkę tak różną od innych, tak wielowymiarową i w swej fabule, i w swym stylu. Groteska łączy się z powagą. Utajone pragnienia i wręcz nieludzkie ciągoty z życiem na świeczniku, życiem wręcz idealnym. Odwaga tańczy z tchórzostwem. A wszelkie motywy nikną jeden po drugim, po głębszym zastanowieniu się.

Nie nazwałabym „Tango” arcydziełem. Bez wątpienia jednak ta książka ma to coś. Chociażby za sprawą samego przodownika Adolfa Piątka. To nie typowy elegancki policjant sprzed stu lat. To mężczyzna z krwi i kości. Pełen sprzeczności, pełen uprzedzeń. Który „(…) Bardziej od Żydów nienawidził tylko komuchów, a najczęściej utożsamiał jednych z drugimi.” Który wraz ze swym współpracownikiem „(…) najedzeni, i napici, rozmarzeni i rozochoceni winem, bekający i popierdujący…” prowadzili śledztwo. A do tego, jak na nietypowego stróża prawa przystało lubił „(…) wyglądający jak trup w stanie rozkładu Zakład Medycyny Sądowej na ulicy Kaczej. (…) lubił nade wszystko zimnych, dumnych i sztywnych pacjentów, którzy w przeciwieństwie do ciepłych nie histeryzowali, nie bali się śmierci ani nie zamęczali personelu pytaniami, kiedy wreszcie zostaną wypisani do domu. Można było im robić zastrzyki prosto w oczy – nawet nie mrugnęli.” Czy za sprawą doktora Ziemkiewicza patomorfologa, w innych kryminałach będącego tylko postacią drugoplanową, która przechodzi bez większego echa. W przypadku Wiktowskiego patomorfolog ma nie dość, że szeroką wiedzę medyczną, to jeszcze wyjątkowy humor i odwagę prawienia Piątkowi morałów i uwag, a także niewybrednych żartów. Takiej relacji śledczy – patomorfolog było mi trzeba. Do takich relacji, nawet nieświadomie, tęskniłam. Opis Doktora Ziemkiewicza ze strony 425 spoglądającego na gości kabaretu To i Owo, gdy widzi tylko „dwa mózgi stojące naprzeciw siebie”, lub „dwa wory z gorącymi, pełnymi kału jelitami…” zamiast eleganckich kobiet i mężczyzn przejdzie – mam nadzieję – do historii. Tak jak mało wysublimowany opis z 59 strony, gdy Autor prezentuje pociągającego cechy najprzystojniejszego żigolo, którego „(…) długie rzęsty zakrywały zielone oczy, a w tych oczach było wszystko! Dwie ciepławe sadzawki z zielonym kisielem, w których chciałoby się kąpać nago, w żadnym wypadku nie samotnie!”. Tak samo jak charakterystyka burdelu, który „(…) gwarantował „najwyższą dyskrecję”, był więc naszpikowany podsłuchami i weneckimi lustrami, ale teczkę u madame miał każdy: czy to nic nieznaczący robotnik, czy „panowie z Warszawy”. Takich smaczków jest zdecydowanie więcej. Opisy ablucji, które były powszechne w tamtejszych czasach. Prawdziwej wody kolońskiej z Kolonii😉, „Kloromint o smaku kredy i cementu.”, czy puder Tokalon, a także talk pod pachy. No i oczywiście pomada, by podkręcić wąsiki. Pewnie takie jak Witkowskiego ze zdjęcia na FB.  

Witkowski z jednej strony potrafi sprawnie drwić, z drugiej przerażać. Na stronie 97 zaprezentował czytelnikowi cudowny paszkwil związany z nazwiskiem asesora Piątka. Niektórzy w myślach nazywali go Poniedziałkiem, inni Wtorkiem, a jeszcze inni Czwartkiem. Prosta gra słów, która mnie, jako czytelnika, wprawiła w niezwykle dobry nastrój. A do tego postać przodownik Stanisławy Woźniak, kobiety w szeregach policji, tym razem jednak z obyczajówki. Jej metody przesłuchań….. Sami przeczytajcie, nie zawiedziecie się.

Witkowski bawi się z czytelnikiem wprawiając go chwilami w osłupienie. Bawi się językiem i słowem. Jest do szpiku kości szczegółowy, wnikliwy. Każdy opis mało znaczącej postaci mógłby posłużyć za preludium do innego, całkiem nowego opowiadania. Skłonność do szczegółów, to coś co wyróżnia Autora i nie jest to – moim skromnym zdaniem – jego wada, raczej zaleta. Wnikliwość w pisaniu to coś, co wyjątkowo cenię.

Książka wyróżnia się na tle ostatnio przeczytanych. Zasługuje na szczególne uznanie, gdyż długo zostanie ze mną. Wszyscy fani kryminałów retro łączcie się!!! Sięgnijcie po „Tango” Michała Witkowskiego i zanurzcie się w śledztwo prowadzone w roku 1930 w mieście N***.  

Moja ocena: 9/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.

„Mora” Piotr Bojarski

MORA

  • Autor: PIOTR BOJARSKI
  • Wydawnictwo: ZNAK HORYZONT
  • Liczba stron: 353
  • Data premiery: 10.08.2022r.

Cykl z komisarzem Zbigniewem Kaczmarkiem w wydaniu innego Wydawnictwa doczekał się już kilku tomów („Kryptonim POSEN”, „Mecz”, „Rache znaczy zemsta”, „Pętla”, „Arcymistrz”, „Cwaniaki”, „Szmery” i „Na całego”). „Mora” Wydawnictwa @znakhoryzont, która premierę miała 10 sierpnia br. to kolejna część tomu serii retro autorstwa @Piotr Bojarski – Autor. Lubię kryminały retro i aż dziw, że twórczości tego Autora nie znam ☹. Nic straconego. Książki mają to do siebie, że w każdej chwili można po nie sięgnąć i nadrobić zaległości. A Wy, lubicie kryminały retro?

(…) po poznańsku. Mora to zjawa. Albo zmora.” – „Mora” Piotr Bojarski.

„Komisarz Kaczmarek powraca, by stanąć oko w oko z przeszłością” – z opisu Wydawcy.

Sam Autor o Kaczmarku mówi tak: „(…) ten nieco choleryczny bohater serii moich kryminałów retro to oczywiście postać literacka. Z uwagi na popularność jego nazwiska w Poznaniu możemy jednak śmiało przyjąć, że niejeden Kaczmarek służył również w szeregach przedwojennej polskiej policji. Choć planowałem powołać go do życia tylko raz (w powieści „Kryptonim POSEN”), jest już ze mną od jedenastu lat. Przewinął się w sumie przez dziewięć powieści i – kto wie? – może ta również nie będzie ostatnia z jego udziałem…” – „Od Autora” [w:] „Mora” Piotr Bojarski.

Do tego Kaczmarek jest „zmagającym się z nadwagą jegomością pod czterdziestkę, o imponujących, choć staromodnych bakach….”. I dobrze, że Autor daje nadzieję na kontynuację jego śledztw, które osadzone w międzywojniu są ciekawą rozrywką.

Tym razem w Poznaniu ginie były kompan z Powstania Wielkopolskiego, sierżant Jędrzej Dymecki, z którym zaciągnęli się do Polskiej Organizacji Wojskowej Zaboru Pruskiego – tajnej organizacji niepodległościowej. Samotnik, niespełna czterdziestoletni, który był „(…) zajadłym krytykiem rządu i marszałka!”. W jego szufladzie śledczy odnajdują srebrną broszkę w kształcie węża. Śledztwo nabiera rozpędu, gdy sprawa zaczyna mieć znaczenie głęboko osobiste, jak czytamy w powieści. Zbrodnia powiela się. Tym razem jednak życie traci Wojciech Kopa, również znany osobiście Kaczmarkowi. Również samotnik, również żołnierz powstańczy i również właściciel srebrnej broszki z wężem. Z technikiem kryminalnym o nazwisku Anioła, z inspektorem Kayserem i przysłaną z Warszawy aspirantką Barbarą Przysługą, a także innymi śledczymi, Kaczmarek stara się odkryć i motyw, i sprawcę. W zagmatwanej rzeczywistości rodzącego się antysemityzmu, walk bokserskich i interesującej przyczynie śmierci  poszukuje odpowiedzi na rodzące się pytania, które są coraz to nowsze w zmieniających się czasach.

Wiele wątków podjętych w książce bardzo mi się spodobało. Ciekawy wątek policji kobiecej z lat trzydziestych ubiegłego wieku Bojarski wyłuskał z jednej z postaci historycznej, Pani Stanisławy Filipiny Demetraki-Paleolog (źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Stanis%C5%82awa_Paleolog ), która wpadła na pomysł, by przy Komendzie Głównej stworzyć kobiecy oddział składający się wpierw z około dwudziestu kobiet. W „Morze” Autor sprytnie wplótł w fabułę postać aspirantki Barbary Przysługi, która śledztwo prowadzone przez komisarza Kaczmarka urozmaica i uzupełnia. Bojarski świetnie oddał kindersztubę ówczesnych czasów w relacjach damsko – męskich. Odzwierciedlił szacunek do kobiet i w zachowaniu, i w języku. Sam Kaczmarek przesłuchujący z początków stron sąsiadkę Dymeckiego, tęgą kobietę w skąpej spódnicy odsłaniającej pulchne uda, traktuje ją z wielką estymą. Miło czytało się fragmenty, w których widać upływ czasów, a które zaliczam do udanie minionych. To samo dotyczy relacji Kaczmarka ze swoją żoną. Idealnie opisane oddanie i wzajemne zrozumienie, mimo wielu trudnych chwil wspólnego pożycia, które Kaczmarek musi kraść dla swej policyjnej roboty. Do tego wyrazista okładka publikacji i aksamitne strony książki zachęcają do zanurzenia się w lekturze😊. Sama konstrukcja też została przez Autora przemyślana. Powieść składa się z czternastu zatytułowanych rozdziałów, do tego prolog i epilog, no i wspomniane na wstępie słowo Od autora. Każdy rozdział zaczyna się historycznym cytatem z prasy codziennej z lat, w których toczy się akcja. Możemy więc przeczytać przedruki z „Kuriera Poznańskiego”, czy z „Dziennika Poznańskiego”. W czas i miejsce akcji Autor wprowadza czytelnika odpowiednią notą przed każdą częścią, nierzadko podając nawet godzinę. Nie sposób więc pogubić się w fikcyjnej czasoprzestrzeni.

Przed napisaniem recenzji uczestniczyłam w spotkaniu online z Autorem zorganizowanym przez Martę Matyszczak w jej Kawiarence Kryminalnej. Oprócz wielu literackich ciekawostek związanych z serią dowiedziałam się, że Piotr Bojarski jest fanem Marka Krajewskiego, który powołał do życia Mocka i nadal ….. czynnie pracuje. Aktualnie w Centrum Szyfrów Enigma w Poznaniu. Tym bardziej cieszę się, że doceniłam jego najnowszą książkę „Mora”, którą pisał obok swojej działalności zawodowej. Spotkanie urozmaiciły zdjęcia historyczne i postaci, o których czytamy w „Morze” (widzieć autentycznego Sama Sandiego z córką Gabrysią bezcenne😊. Asy niemieckiego pięściarstwa, którzy byli wówczas potęgą i sam Szapsel Rotholc żydowski bokser walczący z białym orłem wyszytym na stroju bokserskim i wygrywający dla Polski.  Natomiast zdjęcie historyczne z Hali Targów Poznańskich przed meczem bokserskim pomiędzy Niemcami a zawodnikami Polskimi z 1934r. zaraz po podpisaniu Paktu o nieagresji wręcz przyprawiło mnie o dreszcze. Zdjęcie złowieszcze. Zawodnicy niemieccy wraz z trenerem w trakcie hymnu niemieckiego podnoszą rękę na znak Heil Hitler! – pozdrowienia hitlerowskiego. Jak sam Bojarski stwierdził w trakcie spotkania; gotowy materiał dla Autora, który moim zdaniem sprawnie został wykorzystane w fabule jego najnowszej książki.

„Wspaniały obraz opisywanych czasów” – jak stwierdziła Pani Marta Matyszczak we wspomnianym przeze mnie zorganizowanym spotkaniu z Autorem – w mojej opinii we wszystkich jej aspektach. Opisany Poznań sprzed prawie stu lat, sytuacja polityczna, rodzący się antysemityzm, którego wyjątkowo literacką kreaturą jest adwokat Michał Howorka, a także ciekawostki ze świata sportowego pięściarstwa i diagnoza socjologiczna z czarnym człowiekiem walczącym w Wojsku Polskim w tle. Do tego napisany idealnym językiem ze wtrąceniami niemieckimi i z gwary poznańskiej. Językiem niekiedy archaicznym. Moje ulubione sformułowania to: policaje, stary pierdziel, pierduśnica, obijmordy😊 . Czasem ze swadą opisującym bohaterów; „Posterunkowy uśmiechnął się pobłażliwie. Lubił te nieliczne chwile w swoim zawodzie, kiedy ktoś okazywał się znacznie mniej rozgarnięty niż on. Mógł wtedy pokazać, że nie wypadł sroce spod ogona.” 😉.

Szczerze polecam Wam „Morę” autorstwa Piotra Bojarskiego. Ja z książką spędziłam mile chwile zaczytując się w historię nietuzinkową, która nie ma nic wspólnego z bylejakością, z naciąganiem. To świetnie napisany klasyczny kryminał retro. Zasługujecie na niego. UDANEJ LEKTURY!!!

Moja ocena: 8/10

Dziękuję Wydawnictwu Znak Horyzont  za obdarzenie mnie zaufaniem i podarowanie mi recenzenckiego egzemplarza.

„Duchy Nocy Kupały” Jan Barszczewski, Theo Gift, Zygmunt Krasiński, Anton Straszimirow, Oscar Wilde, Mrs Henry Wood, Jin Yong, Roman Zmorski, Jan Łada

DUCHY NOCY KUPAŁY

  • Autorzy: JAN BARSZCZEWSKI, THEO GIFT, ZYGMUNT KRASIŃSKI, ANTON STRASZIMIROW, OSCAR WILDE, MRS HENRY WOOD, JIN YONG, ROMAN ZMORSKI, JAN ŁADA
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 600
  • Data premiery: 05.07.2022r.

Przy poprzednich dwóch anologiach od  Wydawnictwo @Zysk i S-ka; „Wakacje wśród duchów. Antologia opowiadań o duchach” oraz „Gwiazdka z duchami. Antologia opowiadań grozy”  bawiłam się naprawdę bardzo dobrze. Oczywiście, jedne odbiegały tematem od drugich. Niektóre oceniałam wyżej, inne trochę gorzej. Styl pisania jednych autorów mi odpowiadał, innych wręcz męczył i denerwował. Każde jednak zanurzenie się w zbiorze opowiadań, które łączy pewien temat przewodni, a wybrane zostały bardzo wnikliwie przez samego Pana Tadeusza Zysk😊, wspominam dobrze. Z tym samym zamierzeniem zabrałam się do analizowania treści w antologii, która debiutowała 5 lipca br. pt. „Duchy Nocy Kupały”. Niektórzy z autorów pojawili się ponownie. Wśród tłumaczy między innymi mój nieodzowny Zysk-owy translacyjny autorytet, mistrz tłumaczonego słowa Pan Jerzy Łoziński. Tym razem nie duchy, a wilkołaki, wiedźmaki, syrenki,  wiodą prym.

Różnie o niej mówią. Dla jednych jest Nocą Kupały. Dla innych to kupalnocka, czy  sobótka.  Dla większości z nas Noc Świętojańska. To w tą noc Krakowiacy puszczają wianki na wodzie na znak pogańskiego święta związanego z letnim przesileniem Słońca w najkrótszą noc w roku, czyli zwykle z 21 na 22 czerwca. Młode panny puszczały wianki, a młodzi kawalerowie je łapali i wyciągali z wody. Tej, który wyciągnęli należała do nich przynajmniej na tę jedną noc😊. Jakkolwiek ją jednak nie nazwiemy, ma w naszej i literackiej, i historycznej przeszłości silne znaczenie. To w tę noc wiele się działo. Wiele morderstw było popełnianych i wiele dzieci poczętych. Podobno co dzieje się w kupalnocce, zostaje w kupalnocce.

Przeszłość uczy nas, jak mamy korzystać z teraźniejszości.” – Jan Barszczewski „Włosy krzyczące na głowie” [w:] „Duchy Nocy Kupały”.

Cytat wyborny, lecz opowiadanie niekoniecznie, mimo znacznego przesłania, które ze sobą niesie związanego ze ślepym wierzeniem panicza Henryka w słowa starca, które przywiodło go tylko do zguby. Sam Jan Barszczewski nie zachwycił. Jego pozostałe dwa opowiadania „Znamię na ustach” i „Wilkołak” pełne są niedopowiedzeń, niedokończonych kwestii, niewyjaśnionych okoliczności. Oparte na wierzeniach, przesądach i ciemnocie wśród ludu. Idea kupalnocki wspaniale została rozpisana przez Jana Ładę w opowiadaniu „W nawiedzonym zamczysku”. Pewnie dlatego Tadeusz Zysk zawarł ją w tej antologii. Czytelnik zostaje literackim językiem wprowadzony w obyczaje związane z Nocą Świętojańską, w wianki, w wodę, i w starania młodych mężczyzn, którzy upodobali sobie tą czy inną dziewczynę. O klasycznych, wybitnych autorach nie wspomnę, którzy nakreślili swego czasu historie nie z tego świata, a które wybrane zostały do tego zbioru opowiadań. Oskar Wilde zachwyca swą narracją i znajomością świata i to nie tylko w jednej historii😊. Theo Gift zaskakuje, a Jin Yong i Anton Straszimirow okazali się dla mnie totalnym zaskoczeniem.

Zacznę od samego mistrza słowa, angielskiego prozaika i poety Oskara Wilde’a. W którejś recenzji na LC przeczytałam, że „Najbardziej spodobała mi się historia Wilde’a! Nigdy dotąd nie opublikowana w języku polskim!”. Zastanawiałam się, o którą chodzi autorce recenzji, gdyż ja odnalazłam w antologii więcej niż jedną historię jego autorstwa. Najmniej przekonała mnie opowieść „Rybak i dusza”. Zaskoczyła jednak dedykacja autora dla Alice, księżnej Monako. Z przypisu dowiedziałam się, że była to arystokratka francuska, która wyszła za mąż za księcia Alberta I i „było to jej drugie małżeństwo”. Zamiłowanie do dedykacji Wilde powtórzył przy okazji „Królewicza”, którego ofiarował „Margaret  Brooke, rani Sarawaku, żonie radży”. I Księżna Monako, i rani Sarawaku vel domo  Margaret Alice Lili de Windt zaciekawiła mnie ogromnie. Przeczytałam mnóstwo informacji z nimi związanych w Internecie i…. jak zwykle, wartościowe lektury uczą. Na stornie malajskiej Wikipedii (źródło: https://ms.wikipedia.org/wiki/Margaret_Brooke  ) przeczytałam, że była drugą Białą Rani Sarawak, żoną króla Karola Anthony’ego Johnsona Brooke. Swoje wspomnienia opisała w „Hidup Saya di Sarawak” („Moje życie w Sarawak”) wydane w 1913 roku, które dały obraz życia w Astanie w Kuching i kolonii Borneo. Rani stała się legendą za życia jako kobieta wytrwała i mądra. Była niezwykle kochana przez swego męża, który wybudował dla niej Fort Margherita w prezencie ślubnym, nazwany jej imieniem. Ze zdjęć spogląda na nas typowa angielska matrona, która dożyła wielu lat. Widocznie musiała być niezwykle interesującą osobą, jeśli doczekała się dedykacji od samego Oskara Wilde’a. Co do opowiada „Królewicz” niezwykle ciekawie zostały przedstawione walki toczone przez Chciwość, Głód, Śmierć, Chwałę, czy Zgryzotę w barwnych i kolorowych Indiach. Możliwe, że i z tą opinią zgadzała się sama Margaret  Brooke, że ludzkie pragnienia nie omijają nawet, a może przede wszystkim dworów królewskich.

A czyż może Chwała stroić w to, co utkała Zgryzota?” – Oskar Wilde „Królewicz” [w:] „Duchy Nocy Kupały”.

Mój faworyt to „Merlose Square, numer dwa” Theo Gifta, również w przecudnym tłumaczeniu Jerzego Łozińskiego,  który przetłumaczył wspomniane powyżej opowiadania Oskara Wilde’a. Krótka historia o pewnym domu, pisana w narracji pierwszoosobowej z perspektywy pewnej statecznej i pragmatycznej damy doświadczającej dziwnych przeżyć. Przy tej historii faktycznie czułam ciarki na plecach. Pani Mrs Henry Wood „W karierze żołnierza” znanym sobie zwyczajem pobawiła się znowu relacją z czytelnikiem zapewniając, że „Wydarzenia, o których piszę, są autentyczne, chociaż zdają się trącić romansem.” i twierdząc, że bohater o którym pisze „Na chrzcie otrzymał on imiona Henry Lynn, nie musimy tego ukrywać.”. O dziwo, wyjątkowo opowiadanie to przypadło mi do gustu, a osobiste wtrącenia i spostrzeżenia rzucone z perspektywy autorki nie denerwowały mnie, jak to czasem się zdarzało przy okazji innych publikacji. „Pałac Ramadan – beja” autorstwa Antona Straszimirowa, bułgarskiego pisarza to całkowita egzotyka. Polecam za to Jin Yonga „Narodziny bohatera” w antologii. Warto przeczytać nawet we fragmentach. Mimo, że mongolskie nazwiska, nazwy utrudniały mi podążanie sprawnie za fabułą.

Niektóre wybrane historie, które finalnie znalazły się w antologii totalnie mnie zaskoczyły. Nie odnalazłam w nich tej specyfiki i klimatu pogańskich, słowiańskich bóstw i obrzędów. Jak historia Antona Straszimirowa, czy Jin Younga, a także Oskara Wilde’a.  Najbliżej tematu przewodniego były historie Zygmunta Krasińskiego, Jana Barszczewskiego, Roman Zmorskiego i Jana Łady. Pewnie wynika to z ograniczonego horyzontu czytelniczego w którym tkwię, opartego na założeniu, jak ja sama sobie wyobrażam pisanie o sobótce😉. Możliwe. Bez dwóch zdań antologia jest warta zapoznania. Każdy z czytelników znajdzie wśród tak szerokiego spectrum historię dla siebie, którą przeczyta z zachwytem, zainteresowaniem i jednym tchem. Wszak dlatego warto czytać antologie. Każda opowieść czymś innym mnie zaskakuje. Każda ma inne tempo i inny język. Każda z nich jest z początku wielką niewiadomą, a znaki zapytania w literaturze zawsze się sprawdzają.  Miłej lektury!!!

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Pasożyt” Alicja Horn

PASOŻYT

  • Autorka: ALICJA HORN
  • Wydawnictwo: FAROS BOOKS
  • Liczba stron: 327
  • Data premiery: 30.06.2022r.

Najpierw zastanowiło mnie co to za @Faros Wydawnictwo? Strona http://farosproza.pl/ niedostępna😉. Z informacji na oficjalnym profilu FB @Faros Wydawnictwo dowiedziałam się tylko „Wydajemy dobre książki”😊 i ani słowa więcej. Mam nadzieję, że „Pasożyt” Alicji Horn będący kontynuacją książki „Wyleczeni” (recenzja na klik) zapoczątkuje nową erę. Erę nowej jakości książek.

Wydawca wydający dobre książki obiecuje w swym opisie, że Horn „powraca z nową powieścią, by znów szokować czytelników osobliwymi metodami morderstw”. I zapewne coś w tym jest, gdyż dalsze losy lekarki Marty Wolskiej i  komisarza policji Michała Łazowskiego są równie ciekawe jak w „Wyleczonych”. Tym razem partnerzy, nie tylko zawodowi😉, natrafiają na ślad afery farmaceutycznej. Historia rozpoczyna się jednak szybką śmiercią pacjenta oddziału zakaźnego, Daniela Schulza, który był odpowiedzialny za czternaście brutalnych gwałtów i dwie śmierci swych ofiar. Przyczyna śmierci to neglerioza, wywołana przez amebę choroba pasożytnicza, która prowadzi do pierwotnego zapalenia mózgu i opon mózgowych, a w efekcie do śmierci. Potocznie mówi się o amebie „zżerającej” mózg. Do tego nagła się śmierć profesora Franczaka zasłużonego w medycynie, szczególnie w dziedzinie chorób zakaźnych i zniknięcie Leszka Skalskiego, lekarza pracującego z Martą po którym został tylko rozbity samochód na poboczu drogi. Te wszystkie wydarzenia dzieją się w tle z sexworkerkami, chemsexem i darkroomami, których fani domagają się refundacji leku przeciwdziałającemu HIV.

Spokojnie😊, lek Volanda nie istnieje. Sprawdziłam. Nie oznacza to, że podobnego leku, który stale przyjmowany przeciwdziała zarażeniu HIV nie ma i całkiem możliwe, że pewna grupa mężczyzn nie korzystających z prezerwatyw lobbuje za jego refundacją. Tym bardziej, że jest to idealny lek, jak twierdzi autorka, dla narkomanów przyjmujących narkotyki (…) dożylnie, świadczących usługi seksualne i odbywający kontakty seksualne pod wpływem substancji psychotropowych, a także fanów darkroomów, o których istnieniu nie miałam pojęcia. I za tą wiedzę, którą zdobywam lubię prozę Alicji Horn, kryjącej się pod pseudonimem lekarki. Nie tylko informacje z tematyki współczesnych zachowań seksualnych, lecz także wiadomości z meandrów życia lekarzy, zależności i nepotyzmu rządzących w środowiskach, a także trudności, z którymi stykają się młodzi i gniewni chcący być w opozycji, próbujący przynajmniej być w opozycji. Zarażenia negleriozą w Polsce też nie odnotowano. Chociaż w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku wykryto amebę Naegleria fowleri w ciepłych wodach Jezior Konińskich w Wielkopolsce, które były podgrzewane przez pobliskie elektrownie. Zapewne ten fakt pobudził Autorkę do skonstruowania tak nietuzinkowej mistyfikacji, która przyczyniła się do śmierci jednego z pacjentów oddziału zakaźnego.

Odważnie pisarka nazywająca się Alicją Horn wdarła się na polski rynek czytelniczy z pomysłem na Wyleczonych. Z pomysłem układu „(…) który miał na celu eliminację niebezpiecznych przestępców. Takich, z którymi nie potrafił poradzić sobie wymiar sprawiedliwości – morderców, pedofilów, gwałcicieli.”. Zaskarbiła sobie część odbiorców, którzy cenią umiejętność łączenia życia osobistego z zawodowym, pogmatwane historie z nutką nostalgii oraz specyficzny humor. Nie wiem, czy z takimi przypadkami Autorka miała przyjemność spotkać się na oddziale szpitalnym, ale niektórzy pacjenci…..

„Pasożyt” to thriller medyczny sprytnie połączony z wątkami obyczajowymi opartymi na przeszłości, teraźniejszości i relacjach damsko – męskich, wszystko w adekwatnych dozach. Do tego umiejętnie przedstawione prawidła medyczne i ciekawostki ze świata lekarzy wciągają czytelnika od pierwszych stron. Ja nie oderwałam się od książki, gdy jej nie przeczytałam😉. A to zawsze świadczy o dobrej pozycji.

ps. co najmniej osobny rozdział należał się  Pani Strong specjalizującej się w waginizmie, która oferowała „Warsztaty wietrzenia cipek”😊.

Moja ocena: 8/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Faros Books.

„Idealna” H.C. Warner

IDEALNA

  • Autorka: H.C. WARNER
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 384
  • Data premiery: 13.07.2022r.

Nie wiem co z tymi anglojęzycznymi autorkami. Czy nie można podpisać się Hellen Warner zamiast H.C. Warner lub Cally Taylor zamiast C.L. Taylor (recenzja na klik)? Nie dziwcie się więc, że czasem można się pomylić, co do płci autora😉.

Wracając jednak do książki zatytułowanej „Idealna”, która wyszła spod pióra Hellen Warner (a co😊), a została wydana przez @WydawnictwoAlbatros wspomnę, że nie jest to typowy thriller brytyjski. O dziwo fabuła została oparta na całkiem innym założeniu, niż dotychczas mi znane i najbardziej popularne. Mimo, że jest to pierwsza książka autorki jako pełnoetatowej pisarki i jednocześnie pierwsza, która nie jest powieścią obyczajową stwierdzam, że pomysł Warner miała wyborny. Napisać opowieść o idealnej kobiecie, która jak tornado niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze.

Ben cierpi po odejściu Charlotte zwaną Charlie po dwunastu latach wspólnego związku. Po pół roku wiąże się z nieziemsko piękną Bellą. Krótka i namiętna relacja przeradza się w małżeństwo z rozsądku. Z początku idealne życie zamienia się w toksyczny związek pełen przemocy, wzajemnej niechęci, pogardy i braku wzajemnego szacunku. Jak w tym wszystkim odnajdzie się mała dziewczynka o pięknym imieniu Elodie? Jak w tym wszystkim poradzą sobie bliscy i rodzina?

To, czego nie wiedzą, nie wyrządzi im krzywdy”. – „Idealna” H.C. Warner.

To zdanie wypowiedziane raz po raz odzwierciedla traumy, które podjęła w swej powieści Hellen Warner. Kłamstwa rodziców w stosunku do dzieci. Kłamstwa ukrywane pod płaszczykiem uśmiechu przez dzieci. Udawanie przez przyjaciół, że nic się nie dzieje i nie powinniśmy się angażować. Nie jest to jednak psychologiczny thriller, do których jestem przyzwyczajona. Czytając łapałam się na myśli o narracji jak z książki obyczajowej, z których dotychczas zasłynęła autorka. Wydarzenia relacjonowane są zwykle chronologicznie, z biograficzną estymą. Rys psychologiczny i Belli, i Bena, i innych osób z ich wspólnego otoczenia praktycznie tylko delikatnie muśnięty. O przeobrażeniu Bena autorka jakby zapomniała. Od czasu do czasu wspomniane tylko stwierdzenie o nic nie wartych kłótniach i cichych dniach w ogóle mnie nie przekonały. Doceniam jednak chęć przybliżenia czytelnikom jego postaci w różnych momentach życia, które autorka odgrodziła odznaczając kolejne, z czterech części powieści.  Zastanawiałam się praktycznie, co działo się z Benem przez te wszystkie dni i noce, w których z miłego, uroczego chłopca będącego duszą towarzystwa zamienił się w odludka bojącego się własnego cienia. Nawet odkryte karty na końcu związane z Jo potraktowałam z przymrużeniem oka. Jakby Jo z końca, była całkowicie inną Jo, niż Jo z początku i ze środka książki.

Najbardziej ciekawymi momentami były fragmenty, w których Bella była narratorką. Warner konsekwentnie pokazywała jej prawdziwe oblicza. I to były chwile najbardziej ciekawe z trzydziestu dziewięciu rozdziałów. Pozostałe wydarzenia autorka relacjonowała z perspektywy narratora trzecioosobowego, który jednak pełnił w książce bardziej rolę kronikarza, niż wszystkowiedzącego gawędziarza. Co do bohaterów to najbardziej wyrazisty wydał mi się Leo i czasem Freya. A to zdecydowanie za mało, by uznać książkę na niezwykle wartą przeczytania.

Obyłabym się bez „Idealnej” H.C. Warner😉, choć thrillery to jeden z moich bardziej ulubionych gatunków literackich. Wątki w tym wydawały mi się jednak potraktowane zbyt pobieżnie. A szkoda, bo historia jest przednia😊. Odwrócone role ofiary i sprawcy. Samotność i strach przed jutrem oraz samym sobą. I ta siła, która czasem pojawia się nie wiadomo skąd.

Moja ocena 6/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Nadia” Elisabeth Noreback

NADIA

  • Autorka: ELISABETH NOREBACK
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 270
  • Data premiery: 28.06.2022r.

Współczesny skandynawski nurt powieści kryminalnych obejmuje twórczość autorów szwedzkich, norweskich, duńskich, fińskich oraz islandzkich. Bestsellerowa saga „Millennium” nieżyjącego już Stiega Larssona oraz  powieści kryminalne Camilli  Läckberg przyczyniły się do renesansu powieści kryminalnej na początku XXI wieku. Kiedyś zaczytywałam się w nich nałogowo. Przeczytałam prawie wszystkich dostępnych na polskim rynku autorów, aż jeden utarty szlak, powielające się schematy mnie znudziły. Aktualnie od czasu do czasu chętnie sprawdzę, co dzieje się w Sztokholmie, Oslo, czy Kopenhadze. A także zweryfikuję, czy kryminalni ze Skandynawii są nadal, z tak silnymi parytetami, skuteczni, jak dotychczas. Z takim podejściem podeszłam do książki Elisabeth Noreback zatytułowanej „Nadia”. Powieść premierę miała z końcem czerwca br. i wydana została nakładem @Zysk i S-ka Wydawnictwo. Ja do niej sięgnęłam niedawno i nie żałuję 😊.

(…) jak niewiele człowiek pamięta wraz z upływem czasu. Już dwadzieścia minut po zdarzeniu nie pamięta się z niego czterdziestu dwóch procent. Po godzinie ponad sześćdziesiąt procent. Po miesiącu człowiek pamięta niecałe dwadzieścia procent.” – „Nadia” Elisabeth Noreback.

Linda Andersson odsiaduje w Biskopsbergu wyrok dożywocia za zamordowanie swego męża Simona Hussa , który „(…) był czarującym chłopakiem o niesfornych, kręconych włosach, lubił się śmiać i uśmiechać”. Do tego był wziętym gitarzystą i wokalistą w popularnym zespole. Wychowywana przez ulubienicę szwedzkich obywateli piosenkarkę Kathy żyjąca odwiecznie w świetle jupiterów, nazywana Słoneczną Dziewczynką, aktualnie próbuje odnaleźć się w więziennych murach.
Nadia Hansen żyje na granicy półświatka. Kontaktuje się z ludźmi potrafiącymi załatwić wszystko. Pod osłoną nocy odwiedza swą młodszą siostrę starając się ją ocalić, gdyby była taka konieczność. Przemieszcza się z miejsca na miejsce szukając swego  docelowego punktu, w którym mogłaby zaznać spokoju.
Czy coś je łączy? Czy raczej wszystko dzieli?

Thriller zaczynający się tam, gdzie zwykle inne się kończą

To jest niezwykła zaleta tej powieści. Czytelnik od razu zostaje wprowadzony w świat Lindy, która ze Słonecznej Dziewczynki dorastającej i żyjącej w świetle jupiterów obok swej popularnej matki, zanurzyła się w mroku więzienia kobiecego w Biskopsbergu. Linda, która niczego nie pamięta. Linda, która została znaleziona przez swoją siostrę Mikaelę i swego chłopaka Alexa w sukience skąpanej krwią zamordowanego Simona i twierdząca, że ktoś był w pokoju, w którym zasnęła. Ktoś inny był sprawcą. Dopiero śledząc narrację pierwszoosobową Lindy czytelnik ma szansę dowiedzieć się, jak to się stało, że Słoneczna Dziewczynka znalazła się w tym miejscu. Jak przebiegały zdarzenia bezpośrednio po morderstwie, na czym śledczy oparli swoje oskarżenia, w jaki sposób adwokat jej bronił. Do tego świetnie poprowadzona narracja w aspekcie relacji z Simonem i Alexem. Nie za wiele się można dowiedzieć o łączącym ich związku, o relacjach, o problemach poprzedzających rozstanie. Czytelnik odczytuje tylko emocje, miłość i tęsknotę, jakby sam był ich częścią. Niezwykle niejasna była dla mnie relacja z siostrą Lindy, Mikaelą. Historia tajemnicza, która w pewnym momencie całkowicie się wyjaśniła. Za to świetnie autorka opisała więzienną specyfikę. Nie za bardzo przewlekle, nie za dogłębnie. W odpowiedniej dawce, która nie była w stanie mnie znudzić. Trochę na zasadzie ula pszczół, gdzie na górze zawsze jest jakaś Królowa nosząca różne imiona. Całkowicie przekonało mnie zagubienie Lindy, tak jak gorliwość Nadii by dojść do prawdy i zdemaskować męża siostry. Na tą Nadię trzeba było sporo czekać. Okazała się całkowitym zaskoczeniem. Odkrywanie skąd się wzięła było jednak mało pasjonujące. Odczuwałam momentami, że autorka nie miała pojęcia jak rozwinąć pomysł, który się zrodził w jej głowie, jak go rzetelnie i realnie opisać. Finalnie ten aspekt zawiódł mnie najbardziej. Liczyłam na bardziej dogłębną analizę jej postaci.

Ten kryminał szwedzki jest jednak bardzo udany. Nieprzegadany, nierozpisany w najdrobniejszym szczególe. Tym szczyci się właśnie ten nurt, same konkrety, bohaterowie jednorodni, bez zbędnych słów i zbędnych opisów. „Nadia” Elisabeth Noreback udowadnia, że by napisać kryminalną historię nie trzeba poświęcić 450 stron. Można o sprawcach i ich ofiarach zmieścić się nawet w niespełna 300. Polecam.

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka.