„Morderstwo na polu golfowym” Agatha Christie

MORDERSTWO NA POLU GOLFOWYM

  • Autorka: AGATHA CHRISTIE
  • Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE
  • Cykl: HERKULES POIROT (tom 2)
  • Seria: JUBILEUSZOWA KOLEKCJA AGATHY CHRISTIE
  • Liczba stron: 223
  • Data premiery w tym wydaniu: 27.04.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 1.01.1999r.
  • Data premiery: 3.08.2008r.

Ależ uwielbiam tę kolekcję jubileuszową od @Wydawnictwo Dolnośląskie!!! Kolekcja powstała z okazji stulecia debiutu Agathy Christie, który obchodzony jest od 2020 roku. To właśnie w 1920 roku wydawca Christie ukazał światu dziennemu twórczość tej królowej kryminału wydając „Tajemniczą historię w Styles”, do którego zresztą nawiązuje fabuła „Morderstwa na polu golfowym” (data premiery: 27 kwietnia br.). Nie mogę doczekać się kolejnych części cyklu wydanych w tak wyszukanej formie. Wydawca obiecuje ich łącznie dziesięć😊. Gruba oprawa, papier kredowy mile szeleszczący przy przewracaniu kartek. I sam Poirot twierdzący nierzadko „Nie mogę się mylić! Fakty, rozpatrzone metodycznie i we właściwym porządku, dają tylko jedno rozwiązanie. Z pewnością mam rację. Na pewno mam rację!”.

Południowoamerykański milioner P. T. Renauld mieszkający we francuskim Merlinville-Sur-Mer zaprasza Herkulesa Poirota do wilii Geneviève. W rozpaczliwym liście prosi go o pomoc w bardzo delikatnej sprawie. Niestety nie dane było spotkać się tym dwóm mężczyznom. W chwili przyjazdu słynnego detektywa i jego współpracownika Kapitana Hastingsa pan domu już nie żyje. Poirot zastaje na miejscu pogrążoną w żalu wdowę, zdziwionych pracowników wilii, sędziego śledczego Hauteta, miejscowego detektywa Girauda w swej zuchwałości nie przypominającego w niczym inspektora Jappa i komisarza Luciena Bexa znajomego sprzed lat. Okazuje się, że grono osób mających znaczenie w śledztwie jest znacznie szersze. Nawet nieznajoma Hastingsa z pociągu do Calais każąca nazywać się Kopciuszkiem jest związana z willą Geneviève. Tak samo jak sąsiadka Pani Daubreuil i jej prześliczna córka Marthe zakochana w synu zmarłego Jacku Renauldzie. Podejrzenia szerzą się na wszystkie strony, chociaż największy motyw miał sam syn Renaulda. A szare komórki Poirota do momentu rozwiązania zagadki nie mogą zaznać spokoju.

Przyznaję jestem człowiekiem staromodnym. Według mnie kobieta powinna być kobieca. Nie mam cierpliwości do tych wszystkich nowoczesnych neurotycznych dziewcząt słuchających od rana do wieczora jazzu, palących i dymiących jak komin i mówiących językiem, który mógłby wywołać rumieniec na twarzy przekupki…”-„Morderstwo na polu golfowym” Agatha Christie.

Hm…a cóż by powiedział prawdziwy Kapitan Hastings gdyby spotkał współczesne panie i panny? Tego nigdy się nie dowiemy, bo ten którego znamy, powstał na kartach książki z 1923 roku, gdy nie tylko mężczyźni, ale również kobiety miały pewne oczekiwania w stosunku do płci pięknej. Sama Christie jest tego najlepszym przykładem. Utrzymująca dom, odnosząca sukcesy pisarka kryminałów, w całej serii o słynnym, belgijskim detektywie nie zająknęła się ani słowem na temat szarych komórek żyjących w mózgach kobiet. Wszystkie jej bohaterki są albo mściwe, albo trzpiotowate, albo nieszczęśliwie zakochane, albo dziecinne. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Na zbrodnie reagują odrętwieniem, utratą przytomności, poczuciem strachu. I co ważne, prawie nigdy nie mają swojej wizji tępo wpatrując się w Poirota i innych mężczyzn uczestniczących w śledztwo. Nawet ich pytania dotyczące teorii śledczych są nadzwyczaj naiwne i nieżyciowe. Gdyby nie seria z Panną Marple pewnie Christie nie należałaby do jednych z moich ulubionych pisarek kryminałów. A tak, postacią Marple autorka zmyła hańbę stereotypowego i szowinistycznego podejścia do kobiet stwarzając postać inteligentnej, niepozornej kobiety o której czytam z przyjemnością.

Trochę odbiegłam od tematu😉. A to wszystko przez oklepaną wypowiedź  Hastingsa z pierwszych stron książki, która składa się z zatytułowanych krótkich rozdziałów, których jest dwadzieścia osiem. Każdy tytuł rozdziału wprowadza czytelnika w jego fabułę. O tajemniczym Kopciuszku, którego poznał Hastings dowiadujemy się z rozdziału zatytułowanego „Towarzyszka podróży”, a o podobieństwie sąsiadki Pana Renauld do Madame Beroldy z rozdziału o tytule „Fotografia”. Kryminał pisany jest z perspektywy Kapitana Hastingsa, który jest jego narratorem. Relacjonuje przygody swoje i słynnego Poirota, tak jak dr Watson czynił to w przypadku Sherlocka Holmesa. Przy czym Hastings jest przerażająco ciapowaty, utrudniający śledztwo, zachowujący się jak słoń w składzie porcelany, dla którego podstawy prowadzenia spraw kryminalnych wydają się bardzo odległe. Wystarczy tylko go poprosić, by na przykład zwiedzić miejsce w którym przechowywane jest narzędzie zbrodni i sam zamordowany. Ta bezmyślność nadal mnie irytuje. W sposób bardziej dosadny w literaturze, niż w serialu o którym wspomniałam przy okazji recenzji „Zagadki Błękitnego Expresu” (recenzja na klik).

Książka napisana jest w stylu właściwym dla Poirota. Mamy mądrego detektywa, dla którego ślady i technika jest mniej ważna w śledztwie niż oczy, myśli, gesty, słowa i własne szare komórki, które Poirot zmusza ciągle dla ciężkiej pracy. Mamy człowieka żyjącego w kosmopolitycznym świecie, przemierzającego Francję i Anglię praktycznie dzień po dniu, byle tylko zdobyć odpowiedzi na nowe pojawiające się w śledztwie pytania. I mamy jego fajtłapowatego kolegę jako przeciwwagę, jako tło dla jego geniuszu. Sam Poirot w stosunku do Hastingsa przyjął rolę „papcia”, rolę opiekuna niesfornego dziecka, któremu wiele się wybacza. Do tego cała gama podejrzanych i pewne ciekawe spostrzeżenia z początku śledztwa na które zwraca uwagę słynny detektyw, a które mają znaczenie na końcu, jak na przykład długość płaszcza. Intryga jest zagmatwana. Sięga wielu lat wstecz i błędów, które zostały popełnione, za które często płaci się w teraźniejszości. Postaci kobiece, jak wspomniałam uprzednio, bardzo słabe. Nie ma żadnej silnej postaci, co zmniejsza atrakcyjność tej części. Mimo, że Poirot mówi o inteligencji i sile niektórych bohaterek z samej fabuły nie sposób tego wyczytać. Jakby autorka zapomniała nakreślić pewne interesujące cechy odpowiadające opinii sławetnego detektywa.

„Morderstwo na polu golfowym” to tak naprawdę drugi tom cyklu o słynnym detektywie zaraz po „Tajemniczej historii w Styles” wydanej w 1920 roku. Christie Poirota osadziła jeszcze w 33 publikacjach (w okresie od 1920 do 1975 roku). Postać i bohaterowie poboczni dojrzewali wraz ze swoją autorką. Trudno porównywać początki postaci z jej kontynuacjami, które tak naprawdę następowały po upłynięciu półwiecza, kiedy świat wyglądał inaczej i jego postrzeganie zmieniło się również drastycznie. Mi dodatkowo zabrakło odzwierciedlenia charakteru i scenografii miejsc, w których Christie osadziła akcję. Piękna, bogata willa, milionerzy, przepiękne panie. To wszystko wspomniane zostało mimochodem, bez pięknego i szczegółowego opisu. Przez co chwilami nie potrafiłam wczuć się w świat opisywany praktycznie sprzed stu lat, nie czułam tej przeszłej aury, tego minionego klimatu. Napisana trochę w żołnierskim stylu. Składająca się praktycznie z samych dialogów.

Książka dla fanów Christie i dla fanów Poirota w przepięknym, stylowym wydaniu. Musicie ją mieć na swojej półce. Udanej lektury!

Moja ocena: 6/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Dolnośląskiemu!

„Wszyscy diabli” Ian Rankin

WSZYSCY DIABLI

  • Autor: IAN RANKIN
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Cykl: INSPEKTOR REBUS (tom 21)
  • Liczba stron: 384
  • Data premiery w tym wydaniu: 27.04.2022r.
  • Data premiery: 03.11.2016r.

Aż dziw, że dzieją się takie rzeczy!!! Ian Rankin – poczytny szkocki pisarz kryminałów – wydał już 21 części serii z inspektorem Rebusem. Żeby jeszcze bardziej się pogrążyć napiszę, że pierwszy tom wydany został w 1987😊. Ja przygodę z tym ciekawym szkockim śledczym zaczynam od tej właśnie, ostatniej części, która premierę miała prawie miesiąc temu, tj. 27 kwietnia br. @WydawnictwoAlbatros nieprzerwanie wydaje książki z Rebusem od roku 2016. Nakładem innego Wydawnictwa są obecne na polskim rynku od 2003 roku. A ja ? No cóż, Johna Rebusa odkryłam dopiero teraz😉.

Trochę koncepcja jak z Holmesa i Moriarty’ego. Tym razem to Rebus i Cafferty. Tym razem to  ekspolicjant i eksprzestępca, a nie detektyw i złoczyńca. Oboje grają w pewną grę, tak jak Moriarty z Holmesem. Czasem nie wiadomo, który jest tym złym, a który dobrym. Wydaje się nawet, że jeden bez drugiego nie potrafi istnieć, nie potrafi funkcjonować. Że jeden bez drugiego jest całkowicie niekompletny. Ta zabawa w duet „dobrego” i „złego”  toczy się z morderstwem żony miejscowego bankiera, Marii Turquand w tle. Morderstwem, które wydarzyło się wiele lat wcześniej, gdy w tym samym hotelu przebywał słynny muzyk rockowy. To morderstwo nie daje Rebusowi spokoju. Mimo, że inspektor przebywa już na emeryturze ciągle pragnie dowiedzieć się, kto stał za morderstwem niewiernej żony.  Równocześnie Rebus wplątuje się w walkę między edynburskimi gangsterami, w świecie którym Rebus jako policjant odnajdywał się jak „ryba w wodzie”. Mimo sympatii i antypatii zaczyna angażować się w działania, które ujawniają policyjną korupcję, wojnę gangów i odkrywają tajemnice skandalu sprzed lat.

Nie wiem do czego porównać ten kryminał. Nie wiem, czy ta część jest lepsza, czy gorsza od wszystkich dwudziestu poprzednich. Z prostego powodu tego nie wiem. Jest to bowiem pierwsze moje spotkanie z autorem, o czym wspomniałam powyżej. Nie mam więc doświadczenia, czy Ian Rankin był w szczytowej, czy też raczej nie, formie w trakcie pisania. To co wyróżnia pisarstwo Rankina to ilość dialogów. Dzięki ich dużej ilości książkę czyta się naprawdę ekspresowo. Jest bardziej dynamiczna, bardziej intensywna, z mnóstwem akcji. Doprawdy aż trudno uwierzyć, że Ian Rankin jest tak mało popularny w naszym kraju. Tym bardziej, że jego książka jest pisana w typowo męskim stylu, w szybkim tempie i z męskiego punktu widzenia. Rebus może i nie jest w kulminacyjnej formie. Ma wiele za sobą, wiele lat pracy, wiele chwil zwątpień na emeryturze i wiele błędnych decyzji. Z tym bagażem doświadczeń jest jednak ciekawym bohaterem, dla którego ważniejsza jest moc jednego mięśnia, niż siła wszystkich mięśni w ciele. Trochę właśnie jak Holmes, gdzie siła przesłuchania i obserwacji jest ważniejsza od szybkich pościgów, mocnych i trafnych uderzeń. Ot, taki podstarzały śledczy, o którym czyta się naprawdę dobrze.

To ciekawy kryminał z intersującą fabułą z wieloma wątkami pobocznymi. Narracja prowadzona jest na wysokim poziomie. Bohaterowie, a przede wszystkim Rebus dający się lubić. Książka pisana w stylu brytyjskim. Styl nie do podrobienia przez autorów kryminałów innych narodowości. Podoba mi się styl pisania Iana Rankina. Po przeczytaniu  „Wszyscy diabli” wiem, że w wolnej chwili muszę nadrobić poprzednie części tej serii, by móc porównać, by zdobyć doświadczenie. Fakt, że nie czytałam poprzednich tomów nie ma znaczenia w odbiorze książki. Kryminał czyta się jak odrębną całość i nie wymaga znajomości poprzednich wątków fabuły. To nie saga. To prawdziwy szkocki kryminał. Udanej lektury!

Moja ocena: 7/10

Książkę podarowało mi   Wydawnictwo Albatros, za co bardzo dziękuję.

„Ostatni dzień” Luanne Rice

OSTATNI DZIEŃ

  • Autorka: LUANNE RICE
  • Wydawnictwo: MUZA
  • Liczba stron: 480
  • Data premiery: 18.05.2022r.

Wróciłam do żywych z recenzjami😉. Tyle przeczytanych książek za mną, ile przelanych na mój blog recenzji. Przecież po to ten blog założyłam, by dzielić się z Wami moją pasją, moim hobby i moimi spostrzeżeniami po zapoznaniu się, co tak naprawdę kryje się pod okładką. Wystarczy tylko trochę zanurzyć się w codzienności, by potem chwile na swoją pasję musieć wyrywać pazurami😊. Ale próbuję ciągle i nie ustaję. To nie mój ostatni dzień z publikacją recenzji, ale bez wątpienia „Ostatni dzień”, który przeczytałam, a który premierę miał 18 maja br. nakładem @wydawnictwo.muza.sa.

Zawsze uważał, że pierwszy kontakt z ofiarą morderstwa jest niczym spotkanie dwóch osób, które wcześniej się nie znały. To wyjątkowy moment, tak samo ważny po śmierci jak za życia, i równie, a może nawet bardziej, przełomowy.” – „Ostatni dzień” Luanne Rice.

Tak myśli Conor Reid, detektyw, który po raz drugi zaczyna prowadzić śledztwo o morderstwo w rodzinie sióstr Woodward. Wiele lat wcześniej Kate i Beth przeżyły napad rabunkowy, w którym wskutek uduszenia zmarła ich matka. Po latach Beth miała mniej szczęścia, zmarła we własnym domu w szóstym miesiącu ciąży, a jej ciało wraz z policjantami odkryła siostra Kate.

Morderstwo nie oznacza, że ginie jedna osoba: taki czyn wysysa energię i wolę życia we wszystkich, których dotyka. Stary świat legł w gruzach, trzeba go odbudować w nowych, niepewnych warunkach.” – „Ostatni dzień” Luanne Rice.

Mam mieszane uczucia, co do tej książki. Lee Child na okładce obiecał; „Liryczna opowieść i mrożący krew w żyłach thriller w jednym.”. Dla mnie to raczej słaby thrillerek, w którym miłość siostrzana pokrywa wszystkie jego niedobory. Ani za dużo krwi, ani tym bardziej mrożonej.

Książka składa się z trzech części. Autorka zamknęła fabułę w sześćdziesięciu krótkich rozdziałach. Akcja toczy się od 11 lipca, gdy zostaje odkryte ciało ciężarnej Beth, aż do 5 maja. Narracja jest w większości trzecioosobowa. Gdzieniegdzie autorka wplotła narrację pierwszoosobową z perspektywy Keth i Beth. I tylko te momenty dla mnie okazały się liryczne, osobiste. Z trudem czytałam o tęsknocie, rozpaczy i samotności.

Sam Reid jako detektyw mnie nie zachwycił. Był mieszanką wielu cech noszonych przez śledczych w czytanych przeze mnie kryminałach. Jakby autorka wzięła trochę z tego, trochę z tego… Jako śledczy wręcz mnie zawiódł. Od lipca do listopada podejrzewał męża Beth, bo przecież był on mężem niewiernym całkowicie pomijając inne możliwe scenariusze śledcze. Przeświadczenie o winie podejrzanej osoby nigdy nie posuwa śledztwo do przodu. Wystarczy tylko czytać kryminały by to wiedzieć, niekoniecznie je pisać😉. Generalnie wątek kryminalny został rozpisany płasko, bez werwy. Cały czas narracja w sprawie zbrodni była prowadzona jednokierunkowo, mimo pewnych wprowadzonych pewnie na odczepnego pobocznych wątków, wątpliwości. Aż do wielkiego bum…. Oczywiście w samej końcówce. Jakby autorka chciała nam dać do zrozumienia, że nie jest jednak przewidywalna, że jednak jest w stanie czytelnika zaskoczyć. I tylko mniejsze znaczenie ma, że kompletnie to bum z niczego nie wynika, z niczego się nie wywodzi, jest jak jedna samotna śliwka wrzucona w kompot.

Zdecydowanie słaba książka. Ni to thriller, ni to kryminał. Bardziej dramat rodzinny, gdzie po obu stronach tyle samo kłamstw, tyle samo niedopowiedzeń. Ta propozycja kompletnie mnie nie zachwyciła, nie zaciekawiła. Czytałam ją lekko znudzona. Taka niewprawna opowieść z wątkiem kryminalnymi o bardzo mglistym, niejasnym motywie.

Moja ocena: 5/10

Egzemplarzem recenzenckim obdarowało mnie Wydawnictwu Muza, za co bardzo dziękuję.

„Niedaleko pada jabłko” Liane Moriarty

NIEDALEKO PADA JABŁKO

  • Autorka: LIANE MORIARTY
  • Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
  • Liczba stron: 590
  • Data premiery w tym wydaniu: 18.05.2022r.
  • Data premiery światowej: 14.09.2021r.

Niczego nie przyjmuj za dobrą monetę. Nikomu nie wierz. Nigdy nie bierz za fakty niesprawdzonych informacji.” – „Niedaleko pada jabłko” Liane Moriarty.

Cały czas o tej zasadzie trzech musiała pamiętać Christina, która starała się rozwikłać zagadkę zniknięcia 69-letniej emerytki Joe Delaney. To wokół zniknięcia Joe toczy się fabuła kolejnej powieści Liane Moriarty pt. „Niedaleko pada jabłko”. Powieści, która premierę miała w ubiegłą środę, a ja mogłam się z nią zapoznać dzięki współpracy z Wydawnictwem @Znak Literanova. Książka mnie zaciekawiła. Tym bardziej, że to pierwsza publikacja Autorki, którą przeczytałam. A jest ona powieściopisarką, której twórczość posłużyła do ekranizacji „Wielkich kłamstewek”, które oglądałam z ogromną pasją😉.

Znika Ona. Kobieta, była tenisistka, aktualnie emerytka, bizneswoman współprowadząca szkółkę nauki gry w tenisa wraz z mężem. Żona Stana, matka Amy, Logana, Troya i Brooke. Do dzieci wysłała nic nie mówiący sms z licznymi błędami. Nie ma z nią kontaktu. Bliscy umierają z niepokoju, a śledczy zaczynają podejrzewać najgorsze. Podejrzewać morderstwo.

Po początkowych skrywanych faktach następuje eksplozja zdarzeń, które zaczynają znajdować się w raportach śledczych. A pierwszy druzgocący fakt związany jest z Savannah, dziewczyną, która pewnej nocy kompletnie bosa zawitała w progu domu Delaneyów szukając pomocy.

Wiecie co to hipermnezja? Ja pojęcia nie miałam😊. Dzięki książce poznałam to określenie.  To „(…) wybitna pamięć autobiograficzna, czyli zdolność pamięci do nieograniczonego odtwarzania utrwalonych śladów przeżyć psychicznych[1], pojawiająca się u niektórych ludzi w trakcie hipnozy lub przeżyć z pogranicza śmierci, a także niezwykle rzadko u osób świadomych…” (cyt. za: Wikipedia). Tą niezwykłą przypadłość ma Savannah, która odcisnęła znaczne piętno na rodzinie Delaneyów. Moriarty stworzyła ciekawą postać. Z jednej strony słodką, niewinną, skrzywdzoną. Z drugiej zawziętą, zdeterminowaną i mściwą. Ten mix cech uformował niezwykłą bohaterkę, którą nie potrafiłam rozgryźć do końca.

Mi najbardziej podobała się sama Joe. Niezwykle inteligentna starsza pani, która potrafiła zachować się taktycznie w każdej sytuacji. Potrafiła wyczuć jak barometr nastrój każdego z dzieci, nastrój męża, znajomych, a nawet fryzjerki. Jej trafne spostrzeżenia zasługują na uwagę i szacunek czytelnika.

Na okładce przeczytałam: „Liane Moriarty –(…) – jak zwykle po mistrzowsku buduje napięcie, które tworzą drobne nieporozumienia…”. Zgadzam się z tą opinią. Tych nieporozumień, raz większych, raz mniejszych jest sporo. Napięcia jednak znacznie mniej. Jednakże ten lekki thrillerek z rozbudowanym wątkiem obyczajowym czytało mi się bardzo miło. Te rodzinne perypetie stanowiły clue całej historii, w której stado trzyma się razem, mimo wszystko, mimo wszystko…

Zdecydowanie dobra pozycja dla fanów lekkich thrillerów z bardzo rozbudowanymi wątkami obyczajowymi. Lub raczej powinnam napisać, ciekawej książki obyczajowej z drobnym wątkiem kryminalnym. Książka broni się sama ciekawymi bohaterami. Ale nic poza tym. Nic poza tym…

Moja ocena: 6/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.

„Zimna sprawa” Katarzyna Bonda

ZIMNA SPRAWA

  • Autorka: KATARZYNA BONDA
  • Wydawnictwo: MUZA
  • Seria: HUBERT MEYER. TOM 7
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 18.05.2022r.

Są rzeki, których przekraczać nie należy”. – „Zimna sprawa” Katarzyna Bonda.

Hubert Meyer posiada umiejętność przekroczenia każdej. W najnowszej części serii o tym wybitnym profilerze @Katarzyna Bonda pogmatwała śledztwo w stopniu najwyższym. O czym mam nadzieję przekonacie się sami😉. Pamiętacie szóstą część „Balwierz”? Jeśli nie, to zechciejcie zerknąć na recenzję: klik. „Zimna sprawa” jest jeszcze bardziej skomplikowana, jeszcze bardziej zaskakująca. Ja z książką zapoznałam się dzięki @wydawnictwo.muza.sa, które wydało ją 18 maja br.

Meyer pracuje nad stworzeniem efektywnej, nowej jednostki o nazwie WERA; Weryfikacja Eliminacja Rozkład Analiza. Zmotywowany przez swego nowego podwładnego zaczyna interesować się odkryciem w oddziedziczonym domu Pani Klary Haselhof. Na jej posesji znaleziono ciało kobiety i trójki dzieci owiniętych w kokon, jak poczwarki. A także truchła dwóch syjamskich kotów. Misterium śmierci zataczające coraz szersze koło zaczyna mieć związek ze Strażnikiem Czasu, który swego czasu stał na czele małej sekty gwarantującej łagodną reinkarnację po wyjątkowym przejściu, wyjątkowej śmierci.

Nazwa nowo konstruowanej jednostki nie jest przypadkowa. Cieniem na całą fabułę kładła się historia z poprzedniej części. Historia śmierci prokurator Weroniki Rudy. Historia wybijająca Meyera z rytmu, utrudniająca mu szybkie i trafne profilowanie. Tęskniłam za Rudy, tęskniłam za Domanem. Wydawało mi się, że Meyer jest bardziej wartościowy w tym zestawie. Mimo wprowadzenia do peletonu bohaterów fikcyjnych Kaczmarka. Nowej postaci, fana Meyera pretendującego na profilera tak dobrego jak sam jego mistrz. Z wielkim przytupem jednak Bonda zwróciła uwagę czytelnika na to Trio w samym zakończeniu. Jakby sama nie mogła się od niego oderwać. Jakby samo do niej ciągle wracało. Cóż, przyjdzie mi czekać na kolejną część z niecierpliwością😉.

Zawiódł mnie totalnie wątek Matyszczaka i jego żony Lilki. Rozwiązany został w najbardziej oczywisty wśród tych wszystkich nieoczywistości, które znajdziecie w kryminale, sposób. Sam wątek kryminalny, jak już wspomniałam, totalnie zakręcony, zagmatwany. Wielość bohaterów, wiele wątków pobocznych, wiele teorii śledczych mnożących się jak koronawirus w jego najbardziej szczytowym okresie. Ta wielość momentami męczy. Meyer za to wydaje się bardzo zmęczony, zirytowany czekającymi go wyzwaniami. Nie ma objawów wypalenia, czego mogłam się raczej spodziewać. Wydaje się nie na miejscu, jak to często z nim bywa. Jego praca przestaje go cieszyć, nie traktuje jej ambicjonalnie. Po kolei skleja elementy układanki, ale bez wcześniejszej pasji. Wydaje się być bardziej cieślą produkującym wytwór swego talentu, swego następcę. Totalnie nie załapałam skąd u niego ta zdolność znajomości prawie wszystkich, ojca Świerka, księdza Jacka. Odniosłam wrażenie, że wszędzie już był, wszystko widział, a jednak zagadka rozwiązana została na końcu, po wielu ślepych zaułkach.

Intryga spowita mgłą, magią, dewocjonaliami, ogromną symboliką, niespotykanymi gestami. Dwie kobiety, na dwóch różnych biegunach, jednak nie tak odległych jakby się mogło pozornie wydawać. Od początku czułam niechęć do Klary, tak czasem się zdarza. Jej postać była jednak od początku do końca konsekwentna. Czuć było fałsz, czuć było kłamstwo.

Zdecydowanie dla mnie część słabsza niż dwie poprzednie, choć ma wiele zalet, o których wspomniałam powyżej. Największą słabość upatruję w wielości wątków, wielości bohaterów mających znaczenie w śledztwie i mnogości śledczych. Gubiłam się w tych powiązaniach, relacjach praktycznie od początku, a Bondę od chwili poznania Meyera i Saszy Załuskiej czytam z dużą uważnością, bo do zawiłych historii już mnie przyzwyczaiła. I w tej książce, czego wielokrotnie doświadczyłam już na swej skórze, najdrobniejsze detale mają znaczenie.

Książka dla fanów Katarzyny Bondy, Huberta Meyera i całej reszty. Książka dla fanów dobrych kryminałów. Miłej lektury!

Moja ocena: 7/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza.

„Jestem otchłanią” Donato Carrisi

JESTEM OTCHŁANIĄ

  • Autor: DONATO CARRISI
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 27.04.2022r.

Wydaje się nam, że ich dobrze znamy, tylko dlatego, że wydałyśmy ich na świat, ale czasem pozwalamy, by rozproszyła nas miłość, którą do nich czujemy, i nie chcemy widzieć. Lecz głęboko w duchu doskonale wiemy… Jeśli matka nie robi nic, by uniemożliwić swojemu dziecku czynienie zła, to jest winna.” – „Jestem otchłanią” Donato Carrisi.

Donato Carrisi autor wielu thrillerów, które już za mną (patrz recenzje: „Dom głosów”, „Gra zaklinacza”) po raz kolejny mnie zaskoczył. W „Jestem otchłanią”, która premierę miała 27 kwietnia br., stworzył zgrabną opowieść, która zamyka się w pewną całość na samym końcu. Ale nie koniec w tej książce ma znaczenie.

Poważne uzależnienie psychiczne, stały stan podporządkowania… jest wiele określeń na tę formę niewoli. Ujarzmiona bestia liże rękę poskromiciela, pochyla się na sam dźwięk trzaskanego bicza.”- „Jestem otchłanią” Donato Carrisi.

Znaczenie ma historia. Tym bardziej, że w przypisie autora przeczytamy: „Opowiedziane tu historie zainspirowane są rzeczywistymi wydarzeniami”.

Historia syna Very, łowczyni much, sprzątającego mężczyzny i dziewczynki z fioletowym kosmykiem. Historia jakich mało. Gdzie pewnego dnia w jednym jeziorze uratowana została trzynastolatka i znaleziono ramię zamordowanej, nieznanej kobiety w wieku około sześćdziesiątego roku życia. I z jednym i z drugim wydarzeniem związek ma tajemniczy Mickey. Tylko kim on jest? Kim on jest?

Donato Carissi już w poprzednich publikacjach udowodnił, że wątek przemocy w rodzinie nie jest mu obcy. Autor z odwagą porusza kwestie związane z cienką linią, która istnieje między dobrem a złem, opieką a krzywdzeniem, miłością a nienawiścią. Gdzie dla jednych ten sam człowiek może być aniołem, a dla innych potworem. Narracja pisana z perspektywy dziewczyny z fioletowym kosmykiem, sprzątającego mężczyzny i łowczyni much. Każda z nich jest tak samo ważna. Jedna płaszczyzna dotyka wykorzystania seksualnego, druga matki, której syn popełnił straszną zbrodnię, a trzecia ofiary przemocy domowej.

Fabuła została podzielona na pięćdziesiąt pięć rozdziałów, które dziej się w teraźniejszości, gdy śledczy wraz z łowczynią much starają się rozwikłać zagadkę śmierci niemłodej już kobiety. Druga płaszczyzna czasowa dzieje się od 7 czerwca do 23 lutego, gdy czytelnik zagłębia się w smutną historię małego chłopca, któremu na czas nie pomogła miła pani z opieki społecznej. Dla której kult matki w katolickim kraju był wyraźniejszy, niż przerażenie w oczach dziecka. Obie perspektywy zostały rozpisane bardzo dokładnie, z dużym zaangażowaniem i uczuciem. Obie przedstawiają przerażający obraz świata, w którym nikt nie chciałby się znaleźć. Ja wytrwałam do końca. Mimo niepokoju, mimo wielu pytań, mimo złości do tych kobiet, które krzywdzą lub które są obojętne, unikające konfrontacji i działań. I do tych kobiet, które pozwalają sobą pomiatać, manipulować jakby nie były nic warte, jakby były podludziami. I tylko łowczyni much jest inna. I dla niej warto przeczytać tę książkę. Ku inspiracji i ku przestrodze.

Mocna, ciekawie opowiedziana historia. Mroczna jak jej tytuł i okładka. Kto ma odwagę przeczytać?

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Albatros.

„Sanctuary” V.V. James

SANCTUARY

  • Autorka: V.V. JAMES
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 476
  • Data premiery: 19.04.2022r.
  • Data premiery światowej: 09.03.2020r.

Znacie V.V. James? Wiecie coś o tej autorce? Ja z mojego researchu dowiedziałam się, że V. V. James to pseudonim używany przez Vic James. Z jej profili @drvictoriajames wynika, że uwielbia podróże, kocha czytać i jest bardzo wykształcona. Studiowała historię i angielski w Merton College w Oksfordzie, gdzie Tolkien był kiedyś profesorem. Przeprowadziła się do Rzymu, ukończyła doktorat w Tajnych Archiwach Watykańskich (w niczym nie przypominają Kodu Da Vinci), a następnie spędziła pięć lat mieszkając w Tokio, gdzie uczyła się japońskiego i pracowała jako dziennikarka. Teraz pisze w pełnym wymiarze godzin ( źródło: https://www.fantasticfiction.com/j/vic-james/ ).

Sanctuary to odpowiednie miejsce dla tej historii. (…) Kiedy skręcam w kolejną cichą podmiejską uliczkę, zrzucam śmieci z siedzenia pasażera na zmienię, żeby nikt ich nie zobaczył. Sanctuary to miejsce, które wie, jak sprawić, byś czuła się bezwartościowa.” -„Sanctuary” V.V. James.

„Sanctuary”, które premierę miało 19 kwietnia br. Wydawnictwo @Zysk i S-ka reklamuje jako „(…) trzymający w napięciu thriller o czarach, tajemnicach i niszczycielskiej sile matczynej miłości, w którym „Wielkie kłamstewka” łączą się z „Totalną magią”.  A wszystko zaczyna się od śmierci młodego licealisty Daniela Whitmana w pozornie spokojnym i sennym miasteczku, którego mieszkańcy o jego śmierć zaczynają obwiniać Harper Fenn jego byłą dziewczynę. Nietypową nastolatkę, córkę lokalnej wiedźmy. I jak to w takim gnuśnym, hermetycznym środowisku bywa: „Plotki i domysły szybko przekształcają się w oskarżenia, a miasteczko ogarnia paranoja, doprowadzająca do polowania na czarownice”– z opisu Wydawcy.

Gdzieś w okolicy pięćdziesiątej strony przemknęła mi myśl typu: O ludzieeeeeeeeeeeeeeeeeee. Ale o dziwo historia mnie pochłonęła😉. Im dalej zagłębiałam się w fabułę, tym szybciej czytałam chcąc dowiedzieć się, czy Harper lub jej mama Sarah miały coś wspólnego ze śmiercią idealnego syna, idealnej pary, w idealnym wręcz miasteczku.

Autorce należą się wyrazy uznania za wiele aspektów tej publikacji. Doceniam konstrukcję książki. Sam pomysł, by głównych bohaterów opisać na początku powieści już mi się spodobał. Autorka wyraźnie zaznaczyła, kto uczestniczył w sabatach oprócz Sarah Fenn. Umiejscowiła w relacjach pomiędzy bohaterami inne poboczne postaci oznaczając ich funkcję, typu dzieci, partnerzy, gliniarze itd. Wymieniła je z imienia i nazwiska. Bohaterów jest sporo, to fakt. Dzięki jednak jasnemu podziałowi i wyraźnemu opisowi na samym początku nie sposób wśród nich się pogubić. A jeśli nawet, wystarczyło sięgnąć do pierwszych stron i wyjaśnić wszelkie wątpliwości. Fabuła została podzielona zatytułowanymi, zwykle imionami bohaterów, rozdziałami. Narracja w rozdziałach pisanych z perspektywy kolejnych bohaterek jest pierwszoosobowa. I tak czytamy jak rzeczywistość kształtowała się z punktu widzenia Harper, jak samej czarownicy – Sarah. O czym myślała detektyw prowadząca śledztwo – Maggie i jakie cierpienie znosiła matka nieżyjącego chłopca – Abigail. Nad sensem sabatu głowimy się w narracji Bridget, a o sekretach magicznych na jej mężu czytamy w rozdziale zatytułowanym Julia. Są też wyjątki, które smakowały w tej książce bardzo dobrze. To rozdziały obrazujące co się dzieje wokół, jakie żniwo zbiera panika, jaka narracja istnieje w mediach oraz jakie informacje znajdują się w raportach policyjnych. Opisany „E-mail wysłany do detektyw Maggie Knight”, czy „Raport z incydentu, 28 maja”, lub „Fragment z „Sanctuary Sentinel”, a nawet „Transkrypt wiadomości i wywiadu „Na żywo”, w Con-TV. Connecticut Tonight” to „smaczki” urozmaicające i fabułę i narrację. Pisane nawet suchym, profesjonalnym językiem stanowiły przedsmak tego co mogłoby się dziać, gdyby historia oparta była na faktach. A „Tweety @Potus – oficjalnego konta Prezydenta Stanów Zjednoczonych” wręcz zwaliły mnie z nóg😊. Do tego wątek obyczajowy, który tak naprawdę jest dominujący w książce. Cztery przyjaciółki; Sarah, Abigail, Bridget i Julia. Cztery uczestniczki sabatu, ale tylko jedna wiedźma. Wspólne dzieciństwo dzieci, wspólne problemy, tragedie i traumy przeżywane razem. I jedna tragedia za dużo zmienia wszystko. Nagle nie ma już sabatu, nie ma zaufania, nie ma miłości, nie ma wsparcia. Jest tylko rozpacz, niezrozumienie i nienawiść, która podsyca wszystkich wokół do agresji.

Czas leczy wszystkie rany. Ale kiedy nie ma czasu, muszą wystarczyć czary” -„Sanctuary” V.V. James.

Bardzo dobrze Autorka zobrazowała psychologię tłumu, która opiera zachowania na domniemaniach, podejrzeniach i nienawiści. Psychologię wzmaganą przez rozpacz matki jedynaka. Matki, która tkwi w nieszczęśliwym małżeństwie. Wręcz nieprawdopodobnie V.V. James opisała jak to działa. Co się dzieje z człowiekiem, który szaleje z rozpaczy. Do jakich czynów, w tym niecnych i niezgodnych z prawem jest się w stanie posunąć. Co tak naprawdę jest w stanie zrobić, by tłum za nim poszedł, by tłum go poparł.

Nie kupiłam w ogóle tych magicznych, czarodziejskich sztuczek. Chowańce, rytuał rozpoznania, czary, magia, eliksiry i życie obok zwykłej amerykańskiej społeczności to jednak było dla mnie za dużo. Kompletnie nie moja tematyka i nie mój zakres zainteresowania. Przyznaję jednak, że Autorka wspaniale i konsekwentnie scharakteryzowała życie wiedźm wśród zwykłych obywateli, wszelkie ograniczenia, przepisy, zwierzchnictwo i organizacje nadzorujące ich funkcjonowanie.  Tylko, co tak naprawdę jest prawdziwe, a co wyczarowane? Tego trudno się dowiedzieć, gdy życiem może rządzić magia.

Lekki thriller z ciekawą, magiczną fabułą. To idealna książka dla rozluźnienia, dla relaksu. Trochę inna, ale dobrze napisana. Przeczytajcie o Sanctuary. Przeczytajcie o mieście, „(…) które wie, jak sprawić, byś czuła się bezwartościowa”.

Moja ocena: 7/10

Książkę przeczytałam dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka, za co niezmiernie dziękuję.

„Zachowaj spokój” Harlan Coben

ZACHOWAJ SPOKÓJ

  • Autor: HARLAN COBEN
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 432
  • Data premiery w tym wydaniu: 13.04.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 01.01.2009r.
  • Data premiery światowej: 17.04.2008r.

Harlan Coben to światowej sławy autor thrillerów, który szczęśliwie dla niego podpisał w 2018 roku umowę z platformą Netflix na ekranizacje jego powieści. Finalnie co rusz pojawiają się nowe dzieła telewizyjne oparte na historiach wymyślonych przez niego. Tym razem polska ekipa wzięła na warsztat powieść „Zachowaj spokój”. Wynik prac załogi już możemy oglądać na Netflix, a w rolach głównych występuje Magdalena Boczarska i Leszek Lichota. Przy okazji tej ekranizacji @WydawnictwoAlbatros wznowiło wydaną w 2008 roku książkę. W tej edycji książka miała premierę 13 kwietnia br.

Całe jej życie było gwałtowną ucieczką od wszystkiego, co dobre i porządne, poszukiwaniem następnego nieosiągalnego lekarstwa, stanem nieustannego znudzenia przerywanym żałosnymi wzlotami.” -„Zachowaj spokój” Harlan Coben.

To nie opis prostytutki, kobiety samotnej, narkomanki, czy pacjentki szpitala psychiatrycznego. To opis matki, jednej z wielu. To opis Marianne, której życie nagle zostaje zakończone. I nikt nie wie na początku dlaczego…..
W tym samym czasie nastoletni syn Tii i Mike’a Baye’ów zaczyna zachowywać się inaczej. Rzuca ukochany hokej, staje się małomówny, odosobniony, niedostępny. Wszyscy jego zachowanie tłumaczą samobójczą śmiercią przyjaciela; Spencera Hilla, którego ciało zostało znalezione jakiś czas temu na dachu szkoły. A może z Adamem dzieje się coś innego…….
Sąsiadka Baye’ów, Susan Loriman stara się znaleźć idealnego dawcę nerki dla jedenastoletniego syna, który leczony jest w klinice Mike’a Baye, znanego transplantologa. Nagle okazuje się, że Susan ma coś wspólnego z nauczycielem córki Baye’ów; Joe Lewistonem. Tylko co?

Książki Cobena zawsze czytam w ciemno wiedząc, że zapewnią mi na stałym, dobrym poziomie rozrywkę. Tak się stało i tym razem, mimo, że książka okazała się mniej wyjątkowa niż na przykład „Chłopiec z lasu” lub „Mów mi Win”. Stanowi jednak kwintesencję talentu jej autora. Akcja dzieje się bardzo szybko, pełna jest zwrotów akcji, kolejnych zagadek, niedopowiedzeń, ciekawostek i wzajemnych powiązań, które jako czytelnik pragnęłam jak najszybciej poznać. Narracja jest trzecioosobowa, a fabuła została ujęta w krótkie ponumerowane rozdziały. Jest ich łącznie czterdzieści. Do tego wątek programu szpiegowskiego w komputerze nastoletniego syna, z którym jako matka nastolatków utożsamiłam się praktycznie od razu. W uszach brzmią mi ciągle słowa Mo:

Macie je wychowywać, nie rozpieszczać. Każdy rodzić decyduje, na ile samodzielności pozwala swojemu dziecku. Wy sprawujecie kontrolę. Powinniście wiedzieć o wszystkim. To nie republika. To rodzina. Nie musicie stosować mikrozarządzania, ale powinniście mieć możliwość interweniowania. Wiedza to władza.” -„Zachowaj spokój” Harlan Coben.

Sam początek również przypadł mi do gustu, ze względu na teorię o Kainie i Naczelnej😊. Niezwykle intersująca, przezabawna dyskusja, która zapada w pamięć. Kompletnie nie przekonała mnie jednak opowieść w zakresie starszej inspektor Muse i jej problemów z podwładnymi. Jak na realia amerykańskiej, czy nawet polskiej policji, silnie ustrukturyzowanej i wręcz dyktatorskiej, przedstawione niektóre fakty literackie odebrałam jako silnie fantazyjne. Samo śledztwo FBI prowadzone w miejscu zamieszkania Baye’ów było również grubymi nićmi szyte. Takie jakby „na odwal”, takie jakby od niechcenia. Stanowiło słaby wątek poboczny. A postaci dwóch agentów FBI moim zdaniem zostały zobrazowane w sposób kuriozalnie karykaturalny. To samo dotyczy wątku córki Baye’ów, Jill i jej przyjaciółki Yasmin Novak. Ciekawy pomysł, nie powiem, potraktowany jednak trochę po macoszemu, jakby na dokładkę.

Trochę mam kłopot z oceną tej książki. Mimo, że powieść czytałam bardzo szybko i przyjemnie, to w niektórych momentach  nie mogłam wkręcić się w fabułę, przez co mnie męczyła. W wielu miejscach nie była tak ekscytująca, jak w innych powieściach Cobena. O dziwo, dostrzegam również, że historia została bardzo dobrze poprowadzona. Jest kompletna od początku do końca. Cobenowi żaden wątek nie uciekł, nie znalazłam żadnej luki fabularnej. Taki trochę miszmasz. Taka dychotomia. W wielu miejscach tak samo dobra, jak i słaba.

Jednego możecie być pewni, Coben pisze zawsze ciekawie. Nie wszystkie historie powodują zachwyt czytelnika, wszystkie jednak czyta się z uważnością i zaciekawieniem. A dla wątku Nasha i Pietry na pewno warto zapoznać się z „Zachowaj spokój”. Miłej lektury!

Moja ocena: 6/10

Książkę podarowało mi  Wydawnictwo Albatros, za co bardzo dziękuję.

„Oskarżona” Magda Stachula

OSKARŻONA

  • Autorka: MAGDA STACHULA
  • Cykl: LENA (tom 3)
  • Wydawnictwo: ŚWIAT KSIĄŻKI
  • Liczba stron: 368
  • Data premiery: 13.04.2022r.

Nie czytałam poprzednich dwóch tomów cyklu pt. „Oszukana” i „Odnaleziona”. Wiedziona jednak ich recenzjami, słusznie założyłam, że książki o Lenie można czytać odrębnie. Jeśli chodzi o literacką znajomość z Autorką @Magda Stachula to przeczytałam jej dwie publikacje, które oceniłam bardzo wysoko, tj. „W pułapce” (recenzja na klik) oraz „Idealna”, która była debiutem Pani Magdy. „Oskarżoną”, która premierę miała 13 kwietnia br. otrzymałam od Wydawnictwa @swiatksiazkipl, za co niezmiernie dziękuję.

W jej przeświadczeniu niczego mi nie brakuje. Mam piękny widok z okna, dobre jedzenie i cykliczne odwiedziny mamusi. Codziennie. Czego chcieć więcej i kto inny mógłby liczyć na tak dobrą matkę? A ja czuję się jak ptak w klatce, niby bezpieczny, niby dopieszczany, ale tak naprawdę już dawno martwy.” -„Oskarżona” Magda Stachula.

Tak swoje życie kwituje jeden z głównych bohaterów „Oskarżonej”. By być bardziej precyzyjną, jeden z czterech. Fabuła kręci się wokół Leny, Emila, Nikodema i Anny. Wszyscy związani są z historiami, które miały miejsce w poprzednich dwóch tomach cyklu. Wszyscy, w jakiś sposób są ze sobą powiązani. Każdy coś ukrywa, przed czymś się chroni. Lena po zdemaskowaniu ucieka z Kopenhagi do Madrytu, gdzie zatrzymuje się u swojej przyjaciółki Izy. Emil aktywnie uczestniczy w poszukiwaniu winnego śmierci jego byłej dziewczyny, pielęgniarki Sylwii. Anna próbuje wyplątać się z relacji z byłym partnerem Andresem, który wysyła jej niepokojące smsy. A Nikodem orbitując między zaborczą matką załatwiającą za niego wszystkie sprawy, stara się odzyskać na nową Lenę. Dziewczynę, która swego czasu go opuściła, a o której on nigdy nie zapomniał.

Bardzo podobała mi się konstrukcja książki. Jest to bez wątpienia jej zaleta. Autorka podzieliła fabułę na krótkie rozdziały. Każdy zatytułowany datą i imieniem bohaterów, z których perspektywy opowiadana jest historia, a także miejscem akcji. Wiele zdarzeń się przeplata, wiele sytuacji czytelnik obserwuje z różnych perspektyw. Jest np. rozdział zatytułowany „Anna. 22 października 2019. Kopenhaga” i zaraz pojawia się podobny „Emil. 22 października 2019. Kopenhaga”. Ta przeplatająca się narracja, to wieloaktorstwo jednej sceny zasługuje na respekt. Akcja dzieje się w wielu miejscach; w duńskiej Kopenhadze, hiszpańskiej Maladze, polskim Poznaniu, Krakowie, czy nad Jeziorem Powidzkim. Narracja jest pierwszoosobowa. Opisywane zdarzenia czytelnik poznaje więc z „pierwszej ręki”, z najbardziej intymnej strony. Dzięki temu dowiaduje się nie tylko, co dzieje się wokół, ale także co dzieje się w myślach i duszy bohaterów. Akcja toczy się dość szybko, jest pełna dialogów, mimo, że fabuła nie jest porywająca. Opiera się na przeszłych zdarzeniach, które mają skutek w teraźniejszości. W wielu miejscach Autorka zawarła powtórzenia z uprzednich części, by czytelnik niezaznajomiony z serią mógł rozeznać się w sytuacji. Myślę, że dla czytelnika z odpowiednią wiedzą, te wielokrotne odnoszenie się do zdarzeń z przeszłości, może być niezmiernie nudne. A Epilog daje obietnicę na kontynuację. Ciekawe, czy otwarte pytania wreszcie uzyskają odpowiedzi.

Mi w odbiorze bardzo przeszkadzały błędy fabularne oraz językowe. Gdzieś zabrakło słowa „się” w zdaniu. W innym miejscu zamiast naciskając przycisk windy napisane zostało „(…) naciskając przycisk widny”. Konstrukcja wypowiedzi „A tobie mówiła ci coś o tym wieczorze? – pytam.” zawiera nadprogramowe „ci”. Najpierw czytałam o interesującej zawartości szamba dwa metry pod ziemią (w rozdziale „Nikodem. 19 października 2019. Jezioro Powidzkie”, by już w akcji umiejscowionej w tym samym miejscu, lecz 1 listopada 2019 dowiedzieć się, że bohater zastanawia się; „Gdyby tylko wiedziała, co znajduje się niecały metr poniżej.”. W gwoli ścisłości, obie sytuacje dotyczą ciekawego szamba. A w zdaniu „Robi krok do przodku…” skupiłam się na słowie „przodku” zachodząc w głowę, czy czasem nie miało być „przodu”. Sięgnęłam nawet do Słownika Języka Polskiego i dowiedziałam się, że „przodek” oznacza: „1. w zoologii: osobnik, od którego wywodzą się organizmy pochodne; 2. w kopalni: czoło chodnika, ściany albo komory, miejsce, gdzie wydobywa się kopalinę; 3. w rolnictwie: przednia część wozu lub pługa koleśnego; 4. w wojsku: przodek działowy – pojazd dwukołowy, do którego mocowano działo w celu przetransportowania go; 5. dawniej: płaszczyzna lub linia stanowiąca przednią część czegoś; przód, front, czoło”. (cyt. za: https://sjp.pl/przodek). Nie wiem, czy użycie dawnego określenia „przodu” we współczesnej wypowiedzi literackiej było celowym zamierzeniem Autorki. Możliwe też, że tylko mnie zaciekawiło i stanowiło podstawę do głębszej analizy. Cóż, nie raz już wspominałam, że ta moja uważność przy czytaniu jest chwilami prawdziwym utrapieniem😉.

Nie do końca wgryzłam się w historię. Oczekiwałam trzymającego w napięciu thrillera pełnego zwrotów akcji i pasjonujących pościgów. Otrzymałam jakby rekonstrukcję „po”. Po ciekawych zdarzeniach z przeszłości, kolejne skutki wcześniej podjętych decyzji i nieplanowane przypadkowe śmierci. Nawet jakoś tej prawdziwej gangsterki mi zabrakło. Nie określiłabym „Oskarżonej” jako thriller. Raczej odebrałam ją jako lekki, dynamicznie i przejrzyście napisany kryminał z rozbudowanymi wątkami obyczajowymi, chociaż zestaw bohaterów okazał się bardzo interesujący.

Moja ocena: 6/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Świat Książki.

„Życzę mu śmierci” Matt Witten

ŻYCZĘ MU ŚMIERCI

  • Autor: MATT WITTEN
  • Wydawnictwo: WYDAWNICTWO KOBIECE
  • Liczba stron: 368
  • Data premiery: 13.04.2022r.

Matt Witten to scenarzysta „(…) takich produkcji telewizyjnych jak: „CSI: Kryminalne zagadki Miami”, „Dr House”, „Słodkie kłamstewka” oraz „Prawo i porządek.”, jak przeczytałam na tylnym skrzydełku obwoluty. Wszystkie  znam, wszystkie oglądałam. W przypadku „Dr House’a” nie ominęłam żadnego odcinka😊. Patrząc na dorobek scenariuszowy założyłam, że premiera z 13 kwietnia br. pt. „Życzę mu śmierci” od @Wydawnictwo Kobiece musi być powieścią udaną. Chociaż nie do końca rozumiem polski tytuł. W oryginale brzmi „The Necklace”, czyli naszyjnik i taki wydaje mi się bardziej właściwy😉.

(…) to częste zjawisko: ludzie czują się winni po niezrozumiałej tragedii, jaka ich dotknęła, i za wszelką cenę starają się nadać wydarzeniom sens, byle nie były przypadkowe. Bo dla niektórych najgorszy ze wszystkiego jest brak kontroli – wola już sami ponosić winę za to, co ich spotkało.” – „Życzę mu śmierci” Matt Witten.

To się naprawdę zdarza i to całkiem często. Zdarza się, że w amerykańskich celach śmierci na egzekucję oczekują Ci, który tak naprawdę są niewinni. Taka historia stała się inspiracją do napisania tej powieści. Historia matki zamordowanej dziewczynki, która walczyła o uniewinnienie według niej, niesłusznie skazanego za tę zbrodnię. W fabule tą matką jest Susan Lentigo, której niespełna siedmioletnia córeczka Amy została dwadzieścia lat wcześniej brutalnie zgwałcona i zamordowana. Wraz ze swoją rodziną i przyjaciółmi oczekuje na egzekucję „Potwora”, który został skazany za ten czyn i dla którego kary śmierci się domagała w trakcie procesu. Przemierza całe Stany do Dakoty Północnej, by wziąć udział w wykonaniu wyroku śmierci. W trakcie podróży ponownie analizuje całe śledztwo, wszystkie działania śledczych i zachowanie skazanego. Zaczyna w głowie kreować alternatywne rozwiązania. I nie wie, czy to tylko poczucie winy za śmierć innego człowieka, czy prawda, która mogła się zdarzyć.

Bardzo udany pomysł na thriller. Zaczyna się naprawdę mocno. Zaczyna się od przeogromnej straty. Straty, której żadna matka nie potrafi udźwignąć. Okrutnej śmierci niewinnego dziecka. I pewnie ze względu na tak mocny początek książki nie odłożyłam, aż do jej całkowitego przeczytania. Przeczytałam ją jednym tchem. Autor umiejętnie wprowadził nas w nastrój konstruując krótkie rozdziały, których jest czterdzieści trzy. Każdy rozdział ma oznaczoną datę i określa czasoprzestrzeń. Podzielona jest ona na „Obecnie” i „Dwadzieścia lat wcześniej”. Dodatkowo czytelnik otrzymał Epilog, który stanowi pewną klamrę dla życia Susan. Życia pełnego nienawiści do człowieka, który pozbawił jej córeczkę życia. Życia pełnego żalu do matki, która w dniu, gdy Amy zaginęła, nie mogła się nią zająć, by iść na kolejną randkę. Życia pełnego oczekiwania, by wreszcie sprawiedliwości stało się zadość.

Narracja jest trzecioosobowa i kręci się wokół głównej bohaterki – Susan, która oprócz córki straciła również swojego męża Danny’ego. Męża, który po roku od niesprawiedliwej śmierci Amy porzucił ją, by zacząć nowe życie. I sposób rozpisania postaci Danny’ego jest jedynym maleńkim niedociągnięciem autora. Pojawia się niespodzianie, jakby na dokładkę, jakby ważniejsze od zbudowania kompleksowej postaci, było jej mocne uderzenie, silne wejście praktycznie na końcu książki. Gdy zaczęły pojawiać się pewne wątki, już czułam wewnętrznie, że rozwiązanie jest blisko. Nie powinno tak być w bardzo dobrym thrillerze, który powinien wskazywać alternatywne rozwiązania do samego końca.

Bardzo zbliżyłam się do Susan. To jest postać, która była mi od początku bardzo bliska. Rozumiałam jej uczucia. Jej miotanie się od jednych negatywnych emocji do drugich. Taką traumę trudno jest udźwignąć, trudno się z nią mierzyć. Susan stanowi dla mnie odzwierciedlenie pewnego bohaterstwa. W swej rozpaczy zachowała dotychczasowe życie starając się normalnie żyć, mimo trudności, mimo samotności. Postać Lenory zatrważa, a z drugiej strony stanowi pewne przeciwieństwo do podobnych bohaterek z innych książek. Może dlatego jest idealna do zapamiętania. Cieszę się, że pojawił się w powieści Agent Pappas, który nie ustał pracować nad sprawą, mimo, że już dawno przeszedł na emeryturę. To taka przeciwwaga do tych wszystkich śledczych, którzy po wyroku przestają logicznie myśleć ciesząc się z dobrze wykonanego obowiązku.

Mimo zbyt oczywistego zakończenia uważam, że książka zasługuje na Waszą uwagę. Dotyka najczulszych strun w ludzkich duszach, dotyka żałoby po okrutnej i niesprawiedliwej śmierci niewinnego dziecka. Dotyka potworów, którzy żyją wokół nas, czasem nawet bardzo blisko, a my albo nie dostrzegamy ich potworności, albo umiejętnie udajemy i tłumaczymy ich zachowania. Byle tylko nie musieć się konfrontować. Byle tylko nie musieć nic robić. A do tego czyta się jednym tchem. Dialogi płynną przez całą książkę. Autor zaoszczędził nam zbędnych powtórzeń i przydługich opisów. A takie książki czyta się najlepiej. Miłej lektury!  

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Kobiece.