„Pewnej sierpniowej nocy” Victoria Hislop

PEWNEJ SIERPNIOWEJ NOCY

  • Autorka: Victoria Hislop
  • Seria: Wyspa (tom 2)
  • Wydawnictwo: Albatros
  • Liczba stron:288
  • Data premiery: 28.07.2021

Długo mnie tu nie było, ponad tydzień😉. To wszystko przez cudowną Polskę, którą można zwiedzać wzdłuż i wszerz. A jak się pewnie domyślacie, nie można jednocześnie zwiedzać i pisać oraz publikować recenzje, nawet jeśli coś tam się poczyta. No dobrze urlop urlopem ale recenzje same się nie napiszą. Z wielką więc przyjemnością prezentuję recenzję drugiej części serii Wyspa od @WydawnictwoAlbatros. Książka „Pewnej sierpniowej nocy”  Victorii Hislop premierę miała 28 lipca br.

Od razu zastrzegam, to nie kontynuacja pierwszej części. Autorka w tym tomie cofa się do momentu ewakuacji Spinalongi, wyspy trędowatych. Od nowa śledzimy więc losy Marii, Anny i innych mieszkańców pobliskiej Plaki, która była jednym z głównych traktów komunikacyjnych na wyspę trędowatych. Obserwujemy te same wydarzenia, które zostały opisane w „Wyspie” z innej perspektywy. Czytamy o tragediach rodzinnych, utraconych bliskich, tajemnicach, próbie ponownego życia wśród zdrowych. Obserwujemy rozterki i uczucia ocalonych, ozdrowieńców. Borykamy się z ich wątpliwościami i wszechogarniającym strachem. Zastanawiamy się co z Anną, Marią, Manolisem i Andreasem. Jak ułożą się ich wspólne losy? Jak ułoży się ich życie?

„Pewnej sierpniowej nocy” okazało się ciekawym zabiegiem. Spodziewałam się kontynuacji, a otrzymałam ponownie opisane te same wydarzenia, co w „Wyspie”, tylko z innej strony. Sam styl książki odbiega od pierwszego tomu, jest bardziej przystępny, bardziej lekki, bardziej dopracowany. Od przeczytania pierwszej części cyklu nie minęło zbyt dużo czasu, więc katowałam się trakcie czytania ciągłymi porównaniami. Autorka sama opisała rzeczywistość trochę inaczej, momentami mniej agresywnie. Gdzieniegdzie dała sobie przestrzeń do złagodzenia obrazu, do dopowiedzenia, do zwrócenia uwagi czytelnikowi na inne uczucia, inne okoliczności.

Opowieść przyciąga fabułą, podjętymi w niej wątkami. Mimo, że temat powieści jest trudny może stanowić całkiem niezłą podwalinę pod rozważania na temat sensu życia. Na temat tego, że w życiu najważniejsi jesteśmy my sami. Najważniejsi są ci, których kochamy, szczerze kochamy. Najważniejsze jest to, by odnaleźć spokój i zawalczyć nawet resztkami sił o szczęście, o lepsze jutro, o miły kolejny dzień. To opowieść o nie poddawaniu się, nie uleganiu przeciwnościom losu, mimo wszystko. Lubicie powieści, które skłaniają Was do myślenia? Jeśli odpowiedzieliście twierdząco, to łapcie za książkę i miłego czytania.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję  Wydawnictwu Albatros.

„Wyspa” Victoria Hislop

WYSPA

  • Autorka: Victoria Hislop
  • Seria: Wyspa (tom 1)
  • Wydawnictwo: Albatros
  • Liczba stron:432
  • Data premiery w tym wydaniu: 28.07.2021
  • Data 1 wydania polskiego: 09.11.2007
  • Data światowej premiery: 10.04.2006

Z okazji wydania drugiego tomu cyklu, który premierę miał 28 lipca br. otrzymałam niespodziankę od @WydawnictwoAlbatros w postaci pierwszej książki serii pt. „Wyspa”. Książka polską premierę miała w 2007 roku, więc jest już znana szerszemu gronu czytelników. Ja do niej sięgnęłam dopiero teraz, przed rozpoczęciem czytania kolejnej lipcowej premiery od @WydawnictwoAlbatros, tj. książki „Pewnej sierpniowej nocy”. Victoria Hislop w „Wyspie” – współczesna brytyjska pisarka  – nakreśliła niebanalną historię z tragedią rodzinną w tle. Tragedią, która działa się w najpiękniejszych zakątkach Krety, z najbardziej wspaniałymi zapachami i smakami kreteńskimi odzwierciadlającymi codzienne, zwykłe życie. Czy zachwyciła mnie ta pozycja, jak obiecywał Wydawca, tak jak sagi rodzinne i twórczość Lucindy Riley?

Kalispera, Kalimera!

Mimo, że historia rozpoczyna się we współczesności, gdy Alexis – córka Kretenki i Anglika – postanawia odwiedzić rodzinną wyspę matki, Kretę, jest to historia w większości osadzona od 1939 roku do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Historia rodziny zamieszkującej małą wioskę Plakę, która była jednym z najważniejszych traktów komunikacyjnych ze Spinalongą, wyspą trędowatych, która funkcjonowała do schyłku lat pięćdziesiątych. Główny nurt powieści toczy się wokół historii prababki – Eleni dotkniętej przez trąd, siostry jej babci –  Marii oraz wszystkich tych, którzy zachorowali i przez obowiązujące wtenczas prawo znaleźli się na wyspie. Na wyspie, która aktualnie jest jednym z najczęściej odwiedzanych atrakcji turystycznych Krety. Na wyspie, na której niejednokrotne życie się skończyło i niejednokrotne tak naprawdę rozpoczęło na nowo.

Cóż. Przyznaję, faktycznie książkę mogę porównać do pióra Lucindy Riley, której jestem wielką fanką, lecz wyłącznie do jej początkowych dzieł, które oceniłam jak dotychczas najniżej. Trochę stylem przypomina mi „Dziewczynę z Neapolu”. Brakuje w treści rysów psychologicznych postaci, skonstruowanych w oparciu o trudne losy, wydarzenia bohaterów. Nie mogłam znieść chwilami lakonicznych sformułowań, zbędnego doprecyzowywania i dopowiadania w treści, słabego odniesienia do emocji. W niektórych miejscach powieść dla mnie była zbyt infantylna. Mimo, że niosła ze sobą przekonanie o dużej wartości, forma i styl nie sprostały moim oczekiwaniom. Bohaterowie wydają mi się zbyt płascy. Kompletnie nie zrozumiałam motywu z pięcioletnim związkiem Alexis z Edem, którego sama na początku tej trudnej dla niej odkrywczej drogi odrzuciła. Niezrozumiałe dla mnie były motywy, samej Sofii, matka Alexis zachowała całkowicie obojętny stosunek do pomysłu córki, by poszukiwać jej historii u kreteńskiego źródła. Autorka jakby w niewystarczający sposób pochyliła się nad tymi wątkami.

Czy dostrzegam jakieś plusy? Oczywiście, że tak! Książka przecudnie obrazuje rzeczywistość Krety. Kto był, ten bez problemu odnajdzie się w drodze na Spinalongę, na ulicach Heraklionu (lub Iraklionu jak jest w „Wyspie”), w drodze na płaskowyż Lasithi, w Agios Nikolaos czy najdroższej wyspie Santorini.  Kto był, ten bez problemu odnajdzie  w książce kreteńskie, tradycyjne smaki, przepyszną musakę lub odwieczne souvlaki. Autorka skupiła się w fabule na niszczycielskim wpływie choroby na rodziny, które zostają rozdzielone, na raz zerwane i nigdy nie odbudowane więzi, między rodzicami i dziećmi, między małżonkami, między rodzeństwem. Na tym jak tragedia rozstania odciska piętno na ludziach, którzy jej doświadczają. Szczególnie zobrazowała to na przykładzie dwóch sióstr Anny i Marii, które w całkowicie różny sposób radziły sobie z tą traumą. Hislop brawurowo odzwierciedliła nastroje, które panowały wśród mieszkańców Krety w związku z funkcjonowaniem Spinalongi. Jak w Place nie tolerowano chorych, bano się ich, jak stygmatyzowano wszystkich, którzy pracowali przewożąc na wyspę potrzebne jedzenie, lekarzy, leki itd. Jak stygmatyzowano rodziny chorych. Przejmująco opisała tragedię dzieci, które ze względu na chorobę były odrywane od swych rodzin i przewożone na Spinalongę, gdzie dożywały dorosłości, często kończąc na niej swe życie. Podobał mi się pomysł pokazania dwóch równoległych światów, świata zdrowych w Place i świata chorych na Spinalondze. Dwóch światów tak odrębnych, tak różnych, a jednak funkcjonujących obok siebie i wzajemnie się przenikających. To jest największa wartość tej książki.

Książka mnie nie zachwyciła, mimo interesującego tematu. Liczne tematy zostały podjęte i rozwinięte, by w chwili gdy zaczynały mnie interesować zostać porzucone. Jest to jednak pozycja dla fanów książek obyczajowych z przepiękną scenerią, w której odnajdzie się prawie każdy czytelnik.

Moja ocena: 6/10

Recenzja powstała dzięki  Wydawnictwu Albatros.

„Milczący zamek” Kate Morton

MILCZĄCY ZAMEK

  • Autor: KATE MORTON
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron:560
  • Data premiery:14.07.2021r.
  • Data 1 polskiego wydania: 10.08.2011r.
  • Data światowej premiery: 01.01.2010r.

Czytaliście „Trzynastą opowieść” Diane Setterfield lutową premierę również od @WydawnictwoAlbatros ? Ja czytałam i muszę powtórzyć, że książka jest warta naszego czasu (moja recenzja na klik). Nie bez powodu dzisiejszy wpis zaczynam od wspomnień. Właśnie skończyłam książkę Kate Morton pt. „Milczący zamek”, która premierę w wydaniu butikowym nakładem @WydawnictwoAlbatros miała 14 lipca br. Jest to bez wątpienia pozycja dla zachwyconych „Trzynastą opowieścią” czytelników. Mamy tu wiele elementów wspólnych. Jest i stare domostwo, w tym przypadku tytułowy zamek. Są i trzy siostry, które łączy szczególna, bliska więź. Jest i oczywiście rodzinna tajemnica, która niszczy życie praktycznie wszystkich domowników, która ciągle wyzwala demony. Jest także motyw związany z książkami, są pisarze, redaktorzy, dziennikarze. Zaciekawieni? To poczekajcie, jak przeczytacie całą recenzję.

 Nie mogę się zgodzić z opisem Wydawcy. Nie jest to w mojej opinii „wspaniały romans”, choć owszem elementy miłosne zostały wplecione w fabułę. Są one jednak wątkiem pobocznym. Trudno znaleźć bohatera, który nikogo nie kochał lub przynajmniej nie był zauroczony, prawda? To bardziej opowieść gotycka, saga pewnej nietuzinkowej rodziny, historia pewnych nietypowych rodzinnych relacji. A wszystko zaczyna się, gdy po pięćdziesięciu latach zostaje dostarczony dawno zaginiony list. List, który otrzymuje Meredith i który wywołał wspomnienia wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat, gdy Meredith jako mała ewakuantka z Londynu w czasach wojny została rezydentką w zamku Mildehurst i była goszczona przez siostry Blythe. Córki słynnego, angielskiego pisarza Raymonda Blythe’a, twórcę opowieści o Człowieku z Błota. Córka Meredith, Edith „Edie” Burchill, redaktorka w małym rodzinnym wydawnictwie zafascynowana nowymi szczegółami życia jej matki postanawia odwiedzić zamek oraz dotrzeć do spadkobierczyń słynnego Raymonda Blythe’a. Dowiedzieć się, jaka była prawdziwa geneza Człowieka z Błota i czy którakolwiek z sióstr –  bliźniaczki Percy i Saffy oraz Juniper – odziedziczyła po ojcu literacki talent.  W ten sposób Edie rozpoczyna swoją podróż. Podróż w przeszłość, tą całkiem odległą, gdy na zamku następowały różne wydarzenia. Wydarzenia, które związały życie sióstr na zawsze.

Książka składa się z pięciu części, które ułożone zostały z zatytułowanych rozdziałów. Autorka prowadzi fabułę w dwóch perspektywach czasowych. Teraźniejszość toczy się w latach dziewięćdziesiątych. Nie dziw więc, że w trakcie pracy badawczej Edie nie korzysta ze smartfona, laptopa itd. Robi po staroświecku po prostu notatki. Przeszłość to rok 1941, od czerwca do końca października. Historia relacji Juniper z Thomasem Cavillem, mężczyzną na którego Juniper czeka nawet pięćdziesiąt lat później. Narracja jest pierwszoosobowa, to Edie jest narratorką i muszę stwierdzić, że ten sposób narracji idealnie sprawdza się w powieści. Wspaniale czyta się książkę opowiedzianą ustami, myślami, dedukcją inteligentnej, młodej kobiety kochającej książki. Dla książkofila to prawdziwa uczta. Uwielbiam czytać w książkach o książkach!

Kobiety w środku nie miały szans” – „Milczący zamek” Kate Morton.

Naprawdę nie miały żadnych szans. Nie miały szans na miłość, mimo, że każda z sióstr kogoś kochała i za kimś do końca życia tęskniła. Nie miały szans na samodzielność, chociaż dwie podjęły próby porzucenia zamku i jego mrocznych tajemnic. Nie miały szans na radosne życie, gdyż obarczone chorobą najmłodszej siostry musiały trzymać się razem i chronić tą, która miewała wizyty nieproszonych „gości” i cierpiała na chwilowe zaniki pamięci. Nie miały szans na porzucenie zamku i wyzwolenie się z jego murów, murów, które z roku na rok coraz bardziej zapadały w ruinę tracąc swoją dawną świetność. Nie miały szans zmazać grzechów własnych przodków i zapomnieć o demonach, które chowają się w „naczyniach krwionośnych” zamku. I o tych straconych szansach jest ta książka. O wszystkich niespełnionych marzeniach, oczekiwaniach i pragnieniach. O wzajemnym uzależnieniu i jednocześnie ogromnej siostrzanej więzi. Więzi, aż po grób. Chwilami ciężko było mi przebrnąć przez długie opisy scenografii, przyrody, opisów ówczesnego Londynu, czy samego zamku Mildehurst, a także odwołań do poprzednich wydarzeń, dni, spotkań, dialogów. Miałam wrażenie jakby Autorka przy okazji każdego nowego rozdziału kreśliła historię na nowo, wprowadzała czytelnika w wątek. Nie czytałam innych książek Kate Morton – Australijskiej pisarki, która zdobyła międzynarodową sławę książkami „Dom w Riverton” oraz „Zapomniany ogród”.  Możliwe, że to co uznałam za mankament książki jest po prostu cechą charakterystyczną pisarza. Możliwe, ze to co uznałam za wadę okaże się ogromną zaletą dla innego czytelnika. Możliwe!

Książka została napisana pięknym, literackim językiem. Brak powtórzeń, brak nieścisłości. Opisaną historię czyta się w napięciu, ciągle czekałam na zakończenie, na ostateczne odkrycie tajemnic krążących po zamkowych, ciemnych, dusznych korytarzach. Na odkrycie, kto kryje się za zamazanymi twarzami demonów, które nie pozwalają siostrom zasnąć. W zakończeniu Autorka zamknęła nawias. Nawias pewnej historii, która rozpoczęła się i zakończyła w murach zamku Mildehurst, jakby chciała zwrócić nam uwagę na konieczność wracania do korzeni, do tego co nas ukształtowało i przed czym tak naprawdę nigdy się nie uchronimy.

Niech nie wystraszy Was ilość stron. Książkę czyta się naprawdę szybko, gdyż historia w niej opisana wciąga jak ruchome piaski, a wyjątkowo sprawnie rozrysowani bohaterowie, aż wołają by ich dotknąć. Każde kolejne otwarcie książki było dla mnie jak niesamowite spotkanie z niebanalnymi osobami, brytyjskimi znajomymi, którzy tylko czekali, by mi opowiedzieć trochę o sobie, o ich życiu. A na takie spotkania warto się wybierać. Czytajcie!!!

Moja ocena: 8/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Albatros.

„Audrey Hepburn. Uosobienie elegancji” Sean Hepburn Ferrer

AUDREY HEPBURN. UOSOBIENIE ELEGANCJI

Autor: Sean Hepburn Ferrer

Wydawnictwo: Albatros

Data premiery: 2020-08-28

Data 1. wyd. pol.: 2005-01-01

Liczba stron: 253

Pamiętacie moją niedawną recenzję „Audrey Hepburn. Tancerka ruchu oporu” od @WydawnictwoAlbatros, recenzję fantazji Robert Matzena na temat wojennych losów Audrey Hepburn? Fakt, nie była zbyt przychylna, ale mam nadzieję, że nie zraziłam Was do czytania o ciekawych osobistościach😉. Ja Audrey Hepburn po prostu uwielbiam. To klasa sama w sobie. Z chęcią sięgnęłam więc do publikacji tego samego Wydawnictwa sprzed prawie roku, by osobiście sprawdzić, czy „Audrey Hepburn. Uosobienie elegancji” Seana Hepburn Ferrera zaspokoi mój głód ciekawości i ukoi moją fascynację nietuzinkową kobietą. Kobietą na miarę wszechczasów.

„Słynna aktorka, ikona kina, jako matka, żona i córka” – z opisu Wydawcy.

Czy matka chciałaby, by jej osobisty portret stworzył jej własny syn? O tym myślałam zaczynając czytać. Przecież w relacjach rodzinnych wiele jest nieporozumień, wiele wypowiedzianych słów, nie przeżytych właściwie wspólnych chwil i dużo zmarnowanego czasu. Czasem dochodzi do tego zwykła, ludzka niechęć i niedopasowanie charakterów. Nie wiem, czy Audrey Hepburn chciałaby by jej syn opisał ją w subiektywnej biografii. Nie wiem. Wiem tylko, że to ćwiczenie się udało😊.

Sean Hepburn Ferrer stworzył w swej książce obraz kobiety niezwykłej. Kobiety tak nietuzinkowej, jak nietuzinkowy był jej wizerunek sceniczny stworzony kilkadziesiąt lat temu. To nie historia o kinie, o jego cieniach i blaskach. W książce nie znajdziecie interesujących smaczków, o których swego czasu huczało w prasie lub wręcz przeciwnie, o których nikt wtenczas nie wiedział, nikt nie mówił. Znajdziecie za to emocje, znajdziecie miłość i mocno nacechowany emocjonalnie prywatny pamiętny, który jakiś mądry wydawca zdecydował się opublikować. Jako czytelnik uwielbiam książki pisane bardziej sercem niż piórem. Książki, które nie powstają na potrzeby wydawnictw, a na potrzeby własnego człowieczeństwa. Tak jakby autor miał zaraz umrzeć, jeśli nie przeleje na wydawniczy papier to, o czym śni, o czym pamięta, co nie daje mu spokoju. Wspomnienia syna aktorki zostały wzbogacone zdjęciami, urywkami wywiadów i cytatami. To wszystko spaja się w całość, a tak wydana książka jest kompletna. Nie napiszę, o czym możecie przeczytać. Treść w książkach jest przecież najbardziej interesująca. Napiszę tylko, że warto po nią sięgnąć, jeśli uwielbiacie tego Anioła kina XX wieku (ależ brzmi poważnie!) i  kochacie czytać osobiste relacje. Jeśli dodatkowo lubicie odczuwać emocje, emocje autora, to ta książka jest na pewno dla Was. 

Moja ocena: 8/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Albatros.

„Audrey Hepburn. Tancerka ruchu oporu” Robert Matzen

AUDREY HEPBURN. TANCERKA RUCHU OPORU

Autor: Robert Matzen

Wydawnictwo: Albatros

Data premiery : 2020-10-28

Liczba stron: 408

„Audrey Hepburn. Tancerka ruchu oporu” autorstwa Roberta Matzena to – jak napisał Wydawca – solidna publikacja o „(…) młodości w ogarniętej wojną Holandii” z perspektywy losów Audrey Hepburn. Książka zawiera „nieznane fakty na temat jej rodziny”, gdzie część była „(…) zatajana nawet przez FBI”. Z opisu Wydawcy wynika, że „Hepburn pomagała działaczom ruchu oporu, pracowała jako wolontariuszka w szpitalu, przeżyła bitwę o Arnhem i prawie umarła z głodu w czasie ostatniej wojennej zimy”. Żyła „(…) ze świadomością, że jej ojciec był nazistowskim szpiegiem, a matka wspierała Hitlera przez pierwsze dwa lata okupacji”.

Obiecałam sobie kiedyś, że jak tylko znajdę chwilkę czasu wracam do książek, których recenzje jeszcze nie znalazły się tutaj, gdzie ich miejsce. Niektóre z nich przeczytałam, lecz notatki, cytaty nie przekułam na czas w treść mojej opinii. Niektóre z nich czytam dopiero teraz. Tak jest z premierą z 28 października 2020 od @WydawnictwoAlbatros, która już samą okładką zachęciła mnie do przeczytania. Czy można przejść obojętnie obok tej kobiety? Tej nieziemskiej istoty o wyjątkowej, ponadczasowej urodzie? Nie sądzę.

„Ciekawość to pierwszy stopień do piekła”

Tak mówi przysłowie, ale dzięki tej ciekawości sięgam do książek, które zwykle omijam szerokim łukiem. Do takich zaliczają się sfabularyzowane biografie, nawet jeśli dotyczą bardzo ciekawych postaci. Opis Wydawcy był tak interesujący, że nie mogłam się oprzeć i skusiłam się na tą książkę. Muszę przyznać, że trochę się zawiodłam. Audrey Hepburn w tej publikacji było jak najmniej. Okładkę nie powinna zdobić jej postać lecz raczej zdjęcie wojennej Holandii i bitwy o Arnhem. Przeszkadzał mi chaotyczny styl autora, który nie uniemożliwiał mi stworzenie sobie w głowie obrazu głównej postaci, nie pozwalał ulokować Hepburn w fabule i opisywanych wydarzeniach. To raczej historia o wojennej zawierusze z jej ciemnymi stronami, niż o trudnych początkach dorosłego życia jednej z najciekawszych aktorek w historii. Nie w takim celu sięgałam po tą książkę. Nie po to kartkowałam ją strona po stronie czekając na szukając interesujących kąsków z życia Audrey Hepburn. Mimo, że poruszone wojenne zagadnienia bardzo mnie poruszyły, jak zwykle bywa w przypadku książek o tej tematyce, nie zaliczam lektury do udanej. Nie mogę jej z czystym sercem polecić fanom historii wojennej, ani do końca sympatykom Audrey Hepburn. Chyba to książka dla czytelnika, który nie jest ukierunkowany w danym momencie na żadną kategorią, który lubi improwizować i zdobywać nowe czytelnicze szczyty. Jeśli szukacie książki trochę z wojną i aktorstwem w tle, to sięgajcie po „Audrey Hepburn. Tancerka ruchu oporu”. 

Moja ocena: 6/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Albatros.

„Z dala od świateł” Tana French

Z DALA OD ŚWIATEŁ

Autorka: Tana French

Wydawnictwo: Albatros

Data premiery: 2021-06-30

Liczba stron: 480

Zacznę nietypowo, zacznę od zachwytów 😊. Jak ja uwielbiam te premiery, do których sięgam z pewną dozą niepewności i już po paru pierwszych stronach wiem, że nie będę się nudzić! Naprawdę uwielbiam. Tym bardziej, że nadążyć za kolejnymi premierami książkowymi, to nie lada wyzwanie. A propos, wie ktoś, czy wydawnictwa mają sezon ogórkowy? Może w okresie letnim uda mi się nadgonić wszystkie książki, które jeszcze czekają na mojej półce😉. Uwielbiam również @WydawnictwoAlbatros, które nie pozwala mi odetchnąć wydając co rusz to nowe książki, których nie przeczytać to po prostu byłby grzech. I to ciężki. Z wielkim zapałem zaczęłam więc czytać najnowszą powieść Tany French, amerykańskiej pisarki irlandzkiego pochodzenia, której „Z dala od świateł” premierę miało 30 czerwca br. Pisarki niezwykłej, bo jak pisze Wydawca, jej książki chwali sam Stephen King. Czytaliście którąś z jej dotychczas wydanych tytułów? Na polskim rynku ukazało się już osiem jej książek. Jest z czego wybierać.

Zdecydowanie mamy tu do czynienia z niespieszną historią. Napiszę więcej, z nietypowym wątkiem kryminalnym, który został rozpisany na dwie główne role. Jedną z nich odgrywa emerytowany, amerykański detektyw Cal Hooper, który spełniając swoje marzenie przeniósł się by błogo żyć na  sielskiej, rolniczej irlandzkiej wsi. Drugą rolę przypisano miejscowemu dzieciakowi, który wymógł na Calu obietnicę odnalezienia jego dziewiętnastoletniego brata, który zaginął bez wieści. Wyszedł z domu i już nie wrócił. Czy odnalazł szczęście poza dotychczasowym miejscem zamieszkania? Czy chciał się wyrwać z biednego domu, w którym samotna matka nie radzi sobie z utrzymaniem i wychowaniem dzieci? Tego musi dowiedzieć się Cal.

Nie wiem skąd tyle entuzjastycznych recenzji, które skwapliwie zacytował Wydawca. Możliwe, że poprzednie powieści Tany French bardziej trzymają w napięciu, jak na gatunki – kryminał, sensacja, thriller – przystało. Przyznaję, książkę czyta się bardzo przyjemnie. Niezwykle spodobał mi się opis irlandzkiej przyrody i irlandzkiego życia. Owce, zieleń traw, wysokie pastwiska, samotne wzgórza, ptaki czy inne okazy przyrody wzbogaciły główną fabułę książki. Chłonęłam wszystkimi zmysłami irlandzką atmosferę praktycznie z każdej strony, a irlandzkie bary widziałam jakby na własne oczy. Ciekawość Irlandią, którą rozbudziła na kartach tej książki autorka nie jest jednak wystarczająca, by ocenić ją bardzo wysoko. Sam Cal według mnie został rozrysowany w sposób niekonsekwentny. Przecież jest on amerykańskim policjantem z dwudziestopięcioletnim stażem. Policjantem, który miał do czynienia i z poważnymi gangami narkotykowymi i zaginięciami, jak również innymi kryminalnymi zagadkami, z którymi – jak sam siebie postrzega – radził sobie znakomicie. Do śledztwa w sprawie nastolatka zabiera się powoli, bez entuzjazmu. Rozumiem, nie miał motywacji, wręcz chciał, by zostawiono go w spokoju. Jednak, jeśli zdecydował się nieść pomoc powinien to zrobić raczej bez zbędnej zwłoki, z zaangażowaniem. Zastanowiło mnie również, jak były policjant mógłby nie zareagować na niewłaściwe zachowanie matki względem dziecka. Przecież tak doświadczony glina nie przeszedłby obojętnie wobec krzywdy dziecka, nawet jeśli wyrządzona została z wyższych pobudek.

Ogromnym plusem książki jest zobrazowanie zamkniętej, irlandzkiej społeczności.  Społeczności małej, w której prym wiedzie starszyzna. Młodzi pouciekali, a ci co zostali nie mają dużych perspektyw. W opisanej wspólnocie odzwierciedlono miejscowego gangstera, starych tetryków „trzymających władzę”, samotne kobiety – porzucone, rozwiedzione, wdowy, miejscowego księdza, fajtłapowatego policjanta, stereotypowego właściciela sklepu i wielu innych miejscowych, którzy nie chcą lub nie mogą mówić. Z wielu, nawet dowcipnych dialogów wyziera ksenofobia, strach przed obcymi, przed tym co odkryją. Po przeczytaniu pierwszej powieści autorki wydaje mi się, że relacje są jej „konikiem”. Niektóre z opisanych w książce są prawdziwym majstersztykiem. Na uwagę zasługuje relacja Cala z najbliższym sąsiadem Martem, który okazuje się miejscową encyklopedią oraz relacja Cala z Leną, wdową, z którą wszyscy chcą go zeswatać. Obie relacje okazały się skomplikowane, zgodnie z zasadą „krok naprzód, dwa kroki w tył” lub odwrotnie. Dużo w nich podejrzliwości, ukrytego sarkazmu, niedopowiedzeń. Chwilami wydają się nieoficjalną walką klas, walką Ameryki z Irlandią, walką tego co nowego, z tym co tradycyjne.

Trudno outsiderowi zrozumieć i zaakceptować normy obowiązujące w małej społeczności. Trudno być emerytem, gdy pewne pytania pozostają bez odpowiedzi, a wszyscy wydają się jakby trwali w zmowie milczenia, nawet matka zaginionego nastolatka zdaje się nie przejmować jego zniknięciem. Przekonuje się o tym Amerykanin na irlandzkiej wsi. Przekonałam się o tym i ja. Jeśli chcecie się sami o tym przekonać, koniecznie przeczytajcie tą pozycję i podzielcie się swoimi spostrzeżeniami. Im więcej opinii, tym lepiej.

Moja ocena: 6/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Dom głosów” Donato Carrisi

DOM GŁOSÓW

  • Autor: DONATO CARRISI
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 16.06.2021r.

Twórczość autora znam tylko z serii o Mili Vasquez. Po ostatniej części cyklu Gra zaklinacza Donato Carrisiego zapamiętałam jako autora wnikającego w nasze czytelnicze umysły i zakotwiczającego w nich wszystkie trudne emocje, o których zwykle chcemy jak najszybciej zapomnieć. Zadamawiającego w nas permanentny strach, odrętwienie, poczucie krzywdy, bezradność, przybicie, załamanie, bezbronność, przerażenie, szok i napięcie. To twórca niepokojących książek. Z entuzjazmem zabrałam się więc do czytania kolejnej czerwcowej premiery od @WydawnictwoAlbatros. Musiałam jak najszybciej sprawdzić, czy najnowsza publikacja również „wyrwie mnie z butów”.

Dla dziecka rodzina jest najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Albo najgroźniejszym.”

„Dom Głosów”  Donato Carrisi

Psycholog dziecięcy, wykorzystujący w terapii hipnozę Pietro Gerber w swojej zawodowej karierze mierzy się z wieloma wyzwaniami. Aktualnie uczestniczy w trudnej diagnozie Emiliana, który oskarżył swoich rodziców adopcyjnych o niemoralne praktyki seksualne. Emiliana recytującego wierszyk: „Ciekawski chłopczyk – sypie z piasku kopczyk – w milczącej ciszy – głos jakiś słyszy – zjawa wesoła – jego imię woła – wzywa chłopaka – chce mu dać buziaka”. Dodatkowo, na prośbę swojej australijskiej koleżanki po fachu, zaczyna diagnozować dorosłą Hannę. Hannę – dziewczynkę zamkniętą w ciele kobiety. Hannę, która wiele lat żyła z rodzicami „(…) wiejskim odosobnieniu, od najbliższego miasta dzieliły ich dwa dni marszu”. Hannę mieszkającą z rodzicami w opuszczonych domostwach, przemieszczających się pieszo, spotykającą od czasu do czasu „czarownicę w fioletowym”. Hannę, która nie chodziła do szkoły. Hannę, której rodzice wpoili pięć zasad, które miały ją chronić.

Ufaj tylko mamie i tacie” – 1 zasada

Fabuła krąży wokół rodziny, jej funkcji, jej wpływu na późniejsze dorosłe życie. Od razu muszę pochwalić Donato Carrisiego, że nie przedstawił rodziny w sposób idylliczny. Rodzina, rodzice w tej powieści nie są ideałami, wręcz przeciwnie, są przedstawieni z mrocznej strony. To rodzice, przed którymi dzieci powinny być chronione, jak na przykład matka cierpiąca na zespół Münchhausena wywołująca u swego dziecka objawy chorobowe, by móc „(…) ściągnąć na siebie uwagę przyjaciół i krewnych, w których oczach była znakomitą i troskliwą mamą”. Sama relacja Gerbera z własnym ojcem została przedstawiona jako zaburzona. Gerber o swym ojcu nie wyraża się inaczej, niż „Pan B”. Gerber nawet tak o nim myśli. Motywacja rodziców Hanny również nie jest do końca oczywista. Z jednej strony starają się ją chronić do samego końca ponosząc przy tym dotkliwe konsekwencje. Z drugiej narażają własną córkę na życie w samotności, bez rówieśników, bez rodziny, nawet bez stałego miejsca pobytu.

Obcy są zagrożeniem” – 2 zasada

Najważniejszą bohaterką powieści jest Hanna. Hanna, zdaniem Gerbera cierpiąca na amnezję selektywną. Hanna nie potrafiąca sobie przypomnieć licznych wydarzeń z przeszłości. Hanna gloryfikująca rodziców, nie potrafiąca odpowiedzieć na najprostsze pytania. Hanna tęskniąca za swym jedynym bratem, Ado. Postać dorosłej Hanny, którą diagnozuje Gerber to zlepek emocji, uczuć, przeżyć małej dziewczynki wychowywanej w odosobnieniu, nie mającej przyjaciół wśród rówieśników, ciągle zmieniającej miejsce zamieszkania oraz dorosłej kobiety, której dojrzałość przypadła na życie w Australii. Bardzo ważnym wątkiem fabuły są obcy. Hanna była przed nimi chroniona, ostrzegana. Kim są Ci obcy? Co robili w życiu Hanny? Dlaczego Hanna nie potrafiła się podporządkować zasadzie do końca i jednak szukała relacji z obcymi? Autor umiejętnie kluczy w wątku obcych. Pokazuje, że naprawdę obcymi często okazują się najbliższe nam osoby, że definicja obcego jest jednak wielowymiarowa. Nie każdy oby chce nas skrzywdzić i nie każdy znajomy jest nam przychylny.

Nigdy nie zdradzaj swojego imienia obcym” – 3 zasada 

Zasada wprowadzona przez Carrisiego nieprzypadkowo. W wielu miejscach autor do niej wraca. Podejmuje ważny wątek tożsamości określony i zdefiniowany w imieniu, które nadajemy dzieciom. Podobał mi się ten aspekt terapii Gerbera, gdzie notorycznie zadawał pytanie; kim są ludzie bez imienia i jaki wpływ na psychikę ma brak tej tożsamości, brak tego dookreślenia właściwego każdemu człowiekowi.  Pomysł nietuzinkowy, niestandardowy. Wątek kompletnie nowatorki. Bez wątpienia jest to cecha charakterystyczna tego pisarza, całkowicie nas zaskakiwać.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                              

Nigdy nie zbliżaj się do obcych i nie pozwalaj, by oni zbliżyli się do ciebie” – 4 zasada

Lubicie skomplikowane fabuły? Jeśli tak to sięgnijcie po tą książkę. W trakcie hipnozy Hanny otwierane są kolejne szuflady jej pamięci i czasem nawet jej niepamięci. Nagle okazuje się, że każdy obcy jest zły. Czasem okazuje się, że perspektywa kilkuletniej dziewczynki jest najwłaściwsza, nawet jeśli nieświadomie buntuje się przeciwko wprowadzonym zasadom podejmuje walkę o życie, o normalność. Momentami nie wiadomo było, co jest fikcją a co prawdą. Z sesji terapeutycznych Gerber wychodził coraz bardziej wyczerpany. Prawie od początku wiadomo było, że Gerber z Hanną ma jakiś jeden wspólny mianownik. W głowie zaczęły kołatać mi się myśli krążące wokół kolejno wprowadzanych postaci, jak znacząca rola sędzi rodzinnej, wspomnienie o ojcu Gerbera i jego nieżyjącej od lat matce, jak kobieta, którą kiedyś ojciec przedstawił Gerberowi, wreszcie wątek ze starym szpitalem psychiatrycznym. Terapia staje się podróżą w przeszłość nie tylko w przeszłość Hanny, lecz również w przeszłość samego „usypiacza dzieci” – Gerbera. Prawda przenika się z iluzją, a rzeczywistość miesza się z siłami nadprzyrodzonymi.

Jeśli nieznajomy woła cię po imieniu, uciekaj” – 5 zasada

Fabuła oparta na skomplikowanym obrazie dzieci, ich dorastaniu, przeszłości jest zawsze trudna. To temat nadwyrężający naszą zdolność zrozumienia i akceptacji innego spojrzenia na świat, na wychowywanie dzieci, generalnie na inność. Okazało się, że treść nie była całkowicie jednowymiarowa. W wielu miejscach autor wprowadził obcych, z którymi Hanna i jej rodzice spotykali się w przeszłości. Niedopracowana postać Neriego nie ukrywam jest mankamentem tej powieści. Kompletnie nie zrozumiałam jaka była jego rola, jaką miał być alegorią i kogo ten obcy mężczyzna pojawiający się znikąd i mieszający w głowie Hannie, miał obrazować. Przecież „ten obcy” został wpuszczony do domu przez jej rodziców!!! Nie mogę zgodzić się również ze stosunkiem Gerbera do samej Hanny. Znany i odnoszący sukcesu w trudnej dziedzinie psychologii dziecięcej, Gerber zdaje się nie zauważać przez wiele, wiele stron, że Hanna – praktycznie jako dla niego obca osoba – wie o nim wyjątkowo dużo, już na samym początku. Wiadomo, że jeśli istnieje jakikolwiek związek czy emocjonalna relacja między pacjentem a psychoterapeutą, terapia nie może być kontynuowana. Tej niezgody na tak zacieśniającą się więź, zabrakło.

Po przeczytaniu tej powieści nasunęło mi się znane stwierdzenie” Dużo hałasu o nic”. Dużo oniryzmu, tajemniczości przy jednoczesnym słabym napięciu. Rozwiązanie kolejnych zagadek, czy tajemnicy związku Gerbera z Hanną nasuwało się samo. Od początku wiadomo, że związek istnieje. Mimo, że książka nie do końca spełniła moje oczekiwania to zachęcam do jej przeczytania. Jest to bardzo dobrze napisane studium rodziny, dodatkowo nad wyraz skomplikowany. Kto nie lubi oczywistości w książkach, niech czyta.

Moja ocena: 6/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Albatros.

 

„Pieśń o Achillesie” Madeline Miller

PIEŚŃ O ACHILLESIE

  • Autor:MADELINE MILLER
  • Wydawnictwo:ALBATROS
  • Liczba stron:384
  • Data wznowieia:16.06.2021r.
  • Data pierwszego polskiego wydania: 19.03.2014r.

Zobaczcie jakie piękne wznowione wydanie „Pieśni o Achillesie” przygotowało @WydawnictwoAlbatros. Nie czytałam „Kirke”, bestsellerowej powieści Madeline Miller, która zdobyła wiele nagród i słów uznania. Z jednej strony wychwalana, z drugiej krytykowana. Sama autorka, twórczyni dwóch powieści opartych na mitologii, ma także wiele do powiedzenia. Z przyjemnością czytałam wywiad z nią, w którym opowiadała o okolicznościach powstania tej debiutanckiej powieści, „Pieśni o Achillesie”. Teoretycznie powieści, w której „wszystko już było”, każda historia została już opowiedziana” (źródło: link). A jednak. Powieść została napisana, wydana i przeczytana – od daty pierwszego wydania w 2011 roku – przez miliony czytelników na całym świecie. W czym tkwi fenomen historycznych, zbeletryzowanych greckich mitów? Za czym tęsknimy czytając o mitycznych bohaterach, boginiach, herosach, bogach, półbogach, centaurach i hydrach ? Czy trzydzieści trzy rozdziały powieści zdołały ugasić pragnienie przeczytania epickiej powieści? Możliwe. W literaturze wszystko jest możliwe.

To opowieść o bogach, królach, nieśmiertelnej sławie i ludzkich uczuciach” – z opisu Wydawcy.

To kogel-mogel. Literacki tygiel. Zupełne dla mnie zaskoczenie. Czyż może się nie udać powieść, w której ułomność człowieka zestawiana jest z boskością mieszkańców Olimpu, tępiona i pokonywana przez niezwyciężonych herosów? Nie może. Moim zdaniem nie może.

Achilles nie jest tu jednak najważniejszy. Najważniejsze jest to, co dzieje się wokół niego. Najważniejsi są jednak ci, którzy żyją obok niego. To historia pisana i widziana oczami najbliższego przyjaciela Achillesa, Patroklosa. Patroklosa, który „W młodości został wygnany z domu za nieumyślne zabicie innego chłopca i znalazł schronienie na dworze Peleusa, gdzie wychowywał się z Achillesem”. Patroklosa, kiedyś księcia teraz gościa, dworzanina, umilającego czas synowi władcy u którego przebywa i jego gościom. Patroklosa człowieka, który zaskarbił sobie niezwyciężonego, zawładnął jego sercem i umysłem, stał się jego powiernikiem. Czym sobie zasłużył na taki zaszczyt najzwyklejszy z najzwyklejszych ludzi? Czym ujął tego, któremu przepowiedziano nieśmiertelną sławę? Swym człowieczeństwem? Swym zagubieniem? Swą samotnością? Swym wygnaniem?

Nietypowa historia miłosna

Gdybym miała powieść opisać trzema słowami, na pewno użyłabym słów: nietypowa historia miłosna. Tak odebrałam „Pieśń o Achillesie”. Nietypowa z wielu powodów.

Po pierwsze to taka współczesna epopeja. Miałam wrażenie jakbym czytała najsławniejsze greckie eposy w pigułce. Trochę „Iliady”, trochę „Odysei”. W powieści odnalazłam ślady „Eneidy” oraz „Pieśni o Ifigenii”. Osobowość i bohaterstwo Achillesa oparte zaś zostało na „Achilleidzie”. Ile więc kreatywności, a ile żmudnej, odtwórczej, dziennikarskiej pracy? Tego nigdy się nie dowiem. Ważne jest, że z tylu greckich utworów, mitów, historii, znanych też nam chociażby z „Mitologii” Jana Paradowskiego, autorka utkała historię złożoną utkaną z wydarzeń trwających przez dziesięciolecia.

Po drugie nietypowość historii wynika z przedstawionych faktów. Wiele z nich zostało przedstawionych w sposób całkowicie inny, niż znany mi dotychczas. Przykład Ifigenii, córki Agamemnona, z mitach czytamy, że jej życie uratowała Artemida, w „Pieśni o Achillesie” Ifigenia kończy żywot jako ofiara przebłagalna własnego ojca. Sam Achilles mimo przepowiedni o swym niezwyciężeniu został przedstawiony jako delikatny, ulotny chłopiec. Nawet przeistaczając się w mężczyznę w trakcie trwającej ponad dziesięć lat wojny trojańskiej, momentami gubi go pycha, przeświadczenie o własnej wyjątkowości i dziecięca buta. Bohater, chwilami anty. Poddanie się Dejdamei, córce Likomedesa, króla Dolopów u którego Achilles przebywał przed wyruszeniem na wojnę trojańską i spłodzenie z nią syna – Neoptolemosa przeczy przyjętej koncepcji o nieograniczonej, wzajemnej miłości i oddaniu.  Miłości wtenczas jeszcze nie całkiem zakazanej. Miłości akceptowanej.

Po trzecie kwieciste opisy. Czytając poszczególne sceny nie musiałam sobie ich wyobrażać. Autorka z niezwykłą starannością odwzorowała stroje, architekturę, tradycje, zwyczaje i obowiązujące normy oraz zachowania. Sama scena walki konkurentów o rękę pięknej Heleny z pierwszych stron powieści powodowała mój zachwyt. Opisy codzienności bogów, królów, książąt, dworzan, niewolników, służących, czy nawet centaurów, jak w przypadku Chirona, to prawdziwe małe arcydzieło. W sposób przystępny Madeline Miller zabrała mnie do rzeczywistości dawno zapomnianej, rzeczywistości na granicy dwóch światów, świata ludzi i świata bogów oraz innych nieziemskich istot. Rzeczywistości, w której można się zatracić.

Po czwarte bohaterowie. Na nowo odkryłam Odyseusza, króla Itaki. Sprytnego, inteligentnego, potrafiącego rozwikłać każdy problem i zapobiec każdemu konfliktowi. Króla „skał i owiec” i jednocześnie niezastąpionego doradcę możnych ówczesnego świata. Często również Tetyda, nimfa wodna matka Achillesa zaprzątała moje myśli. Zazdrosna o syna. Zazdrosna o  Patroklosa. Zazdrosna nawet po jego śmierci. Drwiąca z ludzi, gardząca z nimi. Z drugiej strony jako bogini sama przejawiająca cechy typowo ludzkie. Cechy przystające najmarniejszemu z marnych, nie bogini, nie nimfie wodnej. Bryzeida branka Achillesa z wojny trojańskiej, przez którą Agamemnon utracił szacunek i oddanie Achillesa. Zwykła kobieta, która stała się ością niezgody przez którą wielu z przywódców walczących u boku Menelaosa straciło swoich poddanych. Nie mogła jednak nic na to poradzić. Nie mogła nic zrobić. Nie miała wpływu na to, jaki ciężar na niej spoczął i jak ważną odegrała rolę.

Po piąte, nie sposób o tym nie wspomnieć, jako widz filmu „Troja” chwilami nie było zaskoczenia. Wręcz przeciwnie dwie historie, ta literacka i ta filmowa powielają się obrazami. Oddanie momentami jest tak wierne, że sprawa wrażenie odbicia przez kalkę. To utrudniło mi odbiór. Czytając widziałam obrazy z filmu. Nie były jednak one dopełnieniem, były raczej zamiast, a tego zamiast po prostu nie znoszę w czytanych powieściach.

Lubicie mitologię, lubicie czytać o bogach, herosach, mędrcach i sprawiedliwych – bądź nie- królach starożytnej Grecji, a przy tym lubicie historie miłosne? Ta książka jest dla Was. Niech nie przeraża Was tematyka, kwieciste opisy. Pozwólcie zabrać się w podróż do starożytnej Grecji, szczególnie w te wakacje. Cóż może być piękniejszego od czytania o starożytnych Grekach pod greckimi palmami, na kreteńskich leżakach, z tym samym niebem nad głową.

Moja ocena: 8/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Za każdą cenę” Robert Dugoni

ZA KAŻDĄ CENĘ

  • Autor:ROBERT DUGONI
  • Wydawnictwo:ALBATROS
  • Seria: TRACY CROSSWHITE. TOM 6
  • Liczba stron:448
  • Data premiery:02.06.2021r.

Pewnie przyznacie mi rację, jak to mówią Anglicy „in advance”, a Polacy „z góry”, że goni @WydawnictwoAlbatros w publikacjach książek z serii o Tracy Crosswhite autora @AuthorRobertDugoni. Goni, goni. To dobrze, bo światową premierę będzie miał w dniu 20 czerwca 2021 ósmy tom cyklu, tytuł oryginalny „In Her Tracks”. Ciekawe pod jakim tytułem wyda go Wydawnictwo Albatros. Interesuje  mnie bardzo, co dzieje się w kolejnych, siódmej i ósmej części serii. A teraz przed Wami praktycznie na bieżąco – uff jak dobrze, że nie z zaległości – recenzja książki „Za każdą cenę”. Poprzednią książkę oceniłam bardzo wysoko 8/10 (recenzja: Brudna sprawa). Bardzo spodobała mi się wielowątkowa fabuła i styl pisania. Zapraszam więc do zapoznania się z moją opinią na temat szóstej książki z Tracy Crosswhite w roli głównej.

(…) bycie rodzicem nie jest dla słabych duchem. (…) bycie rodzicem oznacza niewysłowioną radość i szczęście, ale także ryzyko przeżywania niewyobrażalnej rozpaczy i bólu”.

„Za każdą cenę” Robert Dugoni

Kto z Was, będąc rodzicami, zgodzi się z opinią autora? Dajcie znać. Ja podpisuję się pod nią obiema rękoma. Naprawdę trudno jest przeżyć stratę własnego dziecka. Niektórzy przeżywają tę stratę wielokrotnie lub jedna po drugiej. Wiele wielkich, przeogromnych strat. Nigdy tak naprawdę nieprzepracowanych strat. I o takich stratach jest ta książka. O ludziach, którzy odeszli.

Jak to w przypadku tej serii, są dwie ofiary. Choć to nie jedyne wątki poruszone przez autora. Lubię, takiego Dugoniego. Takiego swojego, takiego konsekwentnego. Prezentującego taki sam poziom, wysoki poziom. Pierwsza z ofiar to matka, zamordowana na oczach własnych dzieci. Matka nie godząca się na handel narkotykami w dzielnicy, w której mieszka wielu małych mieszkańców. Matka walcząca. Matka przegrywająca tę walkę. Matka nazwana, to Monique Rogers. Tym śledztwem zajmują się uroczy, mimo swojej ponad stukilowej wagi, Faz i Del. Uwielbiam ten duet. Taki czasami Flip i Flap, nie raczej Flap i Flap. Obaj są bowiem słusznej postury, takiej włoskiej. Druga ofiara to córka, indyjskiego pochodzenia. Córka walcząca ze stereotypami o swej narodowości. Córka ubierająca się jak zwykła młoda kobieta. Córka nie poddająca się tradycjom. Córka nie akceptująca aranżowanych małżeństw. Córka stanowiąca o sobie. Córka nazwana, to Kavita Mukherjee. Tym śledztwem przewodzi Tracy Crosswhite mająca swoje osobiste problemy. Znajdująca się w kilkunastotygodniowej ciąży, obawiająca się o swoją pozycję. Czy uda się śledczym odnaleźć sprawców?

Ps. nie wiem po co zadałam to pytanie, przecież i tak Wam nie napiszę. Wybaczcie, nie chcę spojlerować.

Robert Dugoni trochę namieszał w życiu prywatnym Tracy. Podważył jej pozycję wprowadzając konkurencję. I to znaczną, i to kluczową. Czy chociażby powodując zwady i niedomówienia z kapitanem Nolasco. Ten wątek jest istotny dla prowadzonego śledztwa. Momentami Tracy wydaje się swoją osobistą sytuacją całkowicie pochłonięta. Na szczęście, tylko momentami. Postać kobiety w ciąży została bardzo dobrze rozpisana. Tracy jest bardziej ludzka. Nie wycieka z niej tylko profesjonalizm, lecz prawdziwa kobieta w ciąży, z wszystkimi jej objawami. Taka ludzka Tracy też się sprawdza w prowadzonych sprawach. Podobnie jak w poprzedniej części, jest bardziej czuła, bardziej delikatna i bardziej emocjonalna.

Sam Faz, znacząca osobowość w Sekcji Ciężkich Przestępstw Kryminalnych ma swoje problemy. Problemy, z którymi trudno mu sobie poradzić, mimo swego profesjonalizmu, ogromnego profesjonalizmu. Ten duży profesjonalizm odzwierciedlony w pracy śledczych jest ogromną wartością tej części. Można nużyć się w zawiłościach pracy policji, kompletnie się nie nudząc. A to jest duży plus kryminału policyjnego. Czasem osadzenie w pracy policji mnie nuży. Naprawdę nuży. Bardzo spodobała mi się postać Faza w tej odsłonie. Wzmógł jeszcze moją sympatię do swojej osoby.

W pięćdziesięciu dziewięciu rozdziałach Dugoni odwzorował ponownie bardzo dobrze całą plejadę głównych bohaterów. W mojej opinii, Tracy tak naprawdę nie jest najważniejsza. Mimo, że cykl jest nazwany jej imieniem i nazwiskiem. Równie ważni są inni członkowie zespołu, którzy spajają całą historię, scalają wszystkie wątki doprowadzając do odnalezienia sprawcy. Czy ta książka mi się spodobała? Tak, zdecydowanie mi się spodobała.

Podobały mi się wzajemne animozje, próby sił. Jak w życiu. Jak w naszych pracach, w naszych domach, czasem w naszych przyjacielsko – znajomskich relacjach. Nie lubię w kryminałach idyllicznego obrazu współpracy śledczych. Nie ma idealnych ludzi, więc nie może być idealnych śledczych. Nie ma idealnego życia, więc nie może być idealnej zawodowej współpracy. Takie prawdziwe relacje dobrze się sprawdziły w fabule. Trochę namieszały, ale jednocześnie uczyniły ją ciekawszą. Pamiętacie tasiemiec „Dynastię”? Wybaczcie porównanie, ale rodzice od czasu do czasu kilkadziesiąt lat temu pozwolili mi oglądać. Gdy nie było w odcinku Alexis, która najlepiej potrafiła namieszać w relacjach głównych postaci, nie był to odcinek ciekawy. Z tego samego założenia – może też swego czasu fan „Dynastii” – wyszedł Dugoni zakorzeniając w fabule wiele problemów osobistych, tarć i niedopowiedzeń, które mogą zniszczyć każdą relację.

I trochę o tej relacji jest ta książka. O relacji między ofiarą a jej przyjaciółką, która żyła myśląc, że na równi sobie były oddane, że Kavita zrozumie jej wybory, nawet jeśli się z nimi nie zgodzi, że jej nie odtrąci w chwili próby. Tak zwykle myślą przyjaciółki o sobie nawzajem. Rzeczywistość jednak może być całkiem inna. Te relacje mnie najbardziej zaskoczyły, bo cóż sam styl pisania autora już znam z części piątej, bohaterów również, wielu z nich polubiłam, więc mam do nich emocjonalny stosunek. Przyznaję jednak, tak skonstruowanych relacji nie spodziewałam się w kryminale policyjnym. Oczywiście wszystko napisane w sposób przystępny, przyjemny, z dobrymi, skomasowanymi dialogami, bez zbędnych ozdobników. Takie męskie pisanie, konkretne pisanie.

Przeczytajcie koniecznie, bo to dobry kryminał i dobra seria. Przeczytajcie, by oprócz zweryfikowania  opisanych powyżej przeze mnie walorów książki, dowiedzieć się, co autor miał na myśli mówiąc o koncepcji rodziny typu instant. Tą koncepcję zapamiętam na długo. Możliwe, że do końca życia. Możliwe, że wrócę do niej w innej, przyszłej recenzji.

Od razu zastrzegam, nie znajdziecie w tej pozycji wielkiego efektu WOW. To nie ten pisarz, nie ten styl pisania. Jeśli jednak lubicie czytać ciągle zastanawiając się co będzie na końcu i nie potrafiąc się tego końca doczekać, to jest to książka dla Was. Zdecydowanie dla Was.

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję  Wydawnictwu Albatros.

„Czyste zło” Lisa Gardner

CZYSTE ZŁO

  • Autorka: LISA GARDNER
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Seria: Detektyw D.D. Warren. TOM 11
  • Liczba stron: 444
  • Data premiery: 19.05.2021r.

„Czyste zło”  Lisy Gardner, następny tom serii z Detektyw D.D. Warren, to kolejna majowa premiera od Wydawnictwa Albatros, z którą miałam przyjemność się zapoznać. O poprzedniej książce serii rozpisywałam się w recenzji z dnia 1 marca 2021 Powiem tylko raz. Byłam ciekawa czy w kolejnym tomie spotkam Florę, bohaterkę, która mną najbardziej wstrząsnęła w poprzedniej części. Z opisu wydawcy zarówno Wy, jak i ja dowiedzieliśmy się, że tak. Pytanie tylko w czym ta Flora okaże się najlepsza. Dla kogo będzie bezcenna oraz czy nadal będzie mnie intrygować. Dziewczyna jak poczwarka przeistaczająca się z ofiary w wojowniczkę. Przed rozpoczęciem czytania to Flora dla mnie była zagadką, potencjalną inspiracją. Czy słusznie?

Miłość to coś skomplikowanego i potężnego. Może pokonać najsilniejszych, dopaść Bogu ducha winnych, zamieszać w życiu kobiety skoncentrowanej do tej pory wyłącznie na karierze”.

„Czyste zło”  Lisa Gardner

Już wiadomo co się zadziało z Detektyw D.D. Warren, że z żądnej sukcesów policjantki stała się kobietą – matką, kobietą – żoną, kobietą – gospodynią domową. Miłość i umiłowanie życia rodzinnego. W tej części również widać ewidentną zmianę w zachowaniu i postrzeganiu wszystkiego wokół przez D. D. Nie tylko ona dojrzała i stała się inna, niż znana nam wcześniej wersja jej samej. To samo zadziało się z Florą. Florą, którą znamy z poprzedniej części „Powiem tylko raz”. Florą, która przetrwała i ocalała zabijając swego oprawcę. Florą, która nie chce być tylko Florą – odzyskaną, chce być Florą – przeżywającą swoje życie z „Keithem Edgarem u boku”. Cała gama znanych nam bohaterów znalazła się w tej części. Nie sposób nie wspomnieć o agentce specjalnej Kimberly Quincy, która powróciła w kolejnym federalnym śledztwie.

Śledztwie rozpoczynającym się od znalezienia w górach Georgii części kobiecego szkieletu. Kimberly, Flora, D. D. oraz Keith zostali zaproszeni do zespołu śledczych. Wybór uczestników nie był przypadkowy. Odnaleziona kobieta uznana została piętnaście lat wcześniej za pierwszą ofiarę Jacoba Nessa, seryjnego gwałciciela i porywacza młodych kobiet. Nessa, który przez ponad czterysta dni więził Florę. Dość szybko śledczy dowiadują się, że zbocza Appalachów kryją więcej ciał. Ciał, które nie znalazły się tam przypadkowo. Z pozoru chaotyczna praca detektywistyczna pozwala powiązać śmierć żony burmistrza z odnajdywanymi kolejno ciałami. Co wspólnego z ofiarami morderstw ukrytych w górach mają miejscowi notable? Co kryje dom, w którym miesza niema Bonita? Don, który mówi, który oddycha, który się wstydzi, który wstrząsa.

Flora, Bonita, Kimberly i D. D.

To one są silną stroną tej pozycji. To ich osobowości, działania są najbardziej interesujące. Ich zaangażowanie i żmudna praca przy kolejnym śledztwie. Sama autorka narrację prowadzi w sposób uwypuklający znaczenie tych czterech kobiet dla fabuły powieści. Rozdziały zostały nazwane imionami bohaterek z perspektywy których obserwujemy kolejne zdarzenia. O ile w przypadku Kimberly i D. D. narracja prowadzona jest w trzeciej osobie, o tyle w przypadku Flory narracja jest pierwszoosobowa. Obserwujemy rzeczywistość z perspektywy Flory. Wsłuchujemy się w bicie jej serca, poznajemy jej myśli i uczucia. Bonita, no cóż totalne zaskoczenie. Jest narratorką swoistego rodzaju. Jedynego rodzaju. Jest „(…) córką swojej matki. Zawsze”.

Gardner po raz kolejny udowodniła, że nie boi się trudnych tematów. Tematów, z którymi boryka się współczesne społeczeństwo. Tematów ukrytych, wstydliwych. To kolejna książka o współczesnym niewolnictwie, seksualnym, gospodarczym, medycznym. Książka o oferowaniu „(…) wyłącznie najwyższej jakość produkt najlepszym klientom”. Klientom żyjącym obok nas. Bogatym, wpływowym, inteligentnym, odnoszącym sukcesy i bezkarnym. Za długo bezkarnym.

Nie spodziewałam się w tej części tak ważnej roli Jacoba Nessa, oprawcy Flory. Nie spodziewałam się włączenia w fabułę jego ojca. Jakby autorka chciała nam pokazać skąd biorą się potwory na świecie. Gdzie jest ich początek? Skąd się bierze Zły Człowiek? Do mnie ten przekaz przemówił. Zapamiętałam bardzo dobrze, że każdy potwór ma swoją mamę i swojego tatę. Każdy potwór rodzi się maleńkim, bezbronnym dzieckiem tylko potem… No właśnie. To potem jest często całkowicie różne. O tym potem warto przeczytać w tej powieści.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z książką bardzo dziękuję Wydawnictwu Albatros.