Premiera – „Wierny czytelnik” Max Seeck

WIERNY CZYTELNIK

  • Autor:MAX SEECK
  • Wydawnictwo:SONIA DRAGA
  • Liczba stron: 433
  • Data premiery:24.03.2021r.
  • Moja ocena:8/10

Nietypowy wstęp

Dzięki wydawnictwu https://soniadraga.pl/ mam niezwykłą przyjemność zaprezentować Wam moją recenzję dzisiejszej premiery, najnowszej książki Maxa Seecka „Wierny czytelnik”. Ci co obserwują mój blog zauważą, że to nietypowy wstęp do mojej recenzji. Zwykle wspominam o wydawnictwie na samym końcu. Tym razem musiałam zrobić inaczej. Po pierwsze dlatego, że premiery tego katowickiego wydawnictwa śledzę z wielką uwagą. Parę książek zdobi moje półki. Po drugie jest to wydawnictwo, dzięki któremu trafiłam do Księgarnio-Kawiarni Dopełniacz na chorzowskim rynku https://www.facebook.com/KsiegarniaDopelniacz/ , księgarnio-kawiarni wydawniczej. Czyż nie cudowna inicjatywa? Wypiłam tam przepyszną kawę, zjadłam ulubione ciastko, a co ważniejsze, zostałam profesjonalnie obsłużona przez pracujące tam Dziewczyny (jeszcze w roku 2019). Po wysłuchaniu moich preferencji zaproponowały pozycje, które trafiły w mój gust. Poświęciły mi duuuuużo czasu, nie sprawiając w ogóle wrażenia znudzonych. Taki profesjonalnych i oddanych książkom ludzi szukać jak „wiatru w polu”. Tęsknię do kawy i ciastka w chorzowskim Dopełniaczu☹. Wiele śląskich autorek, które uwielbiam jak @Marta Matyszczak i @Monika Kassner również zagląda pod ten adres. Uwielbiam to miejsce, a katowicki Miejscownik Tygiel Kulturalny śledzę na facebooku (https://www.facebook.com/Miejscownik-Tygiel-Kulturalny-2087477541505048/). Śledzę wszystkie wydarzenia, ciekawe spotkania, interesujące i rozwijające rozmowy. Przyznaję, do warszawskiej Księgarni Korekty jeszcze się nie wybrałam:☹. Wiadomo, aura nie sprzyja. Nic straconego zobaczcie jakie to jest magiczne miejsce https://www.facebook.comKsiegarniaKorekty/ . Pojawię się tam wcześniej czy później. Sami rozumiecie, że recenzji nie mogłam zacząć standardowo.

A gdzie cytat?

Będzie i tym razem. Niekoniecznie na początku recenzji, ale jednak. Trudno mi było wybrać, bo w książce roi się od ciekawych przemyśleń, twierdzeń i objaśnień. Co Wy na taki cytat?

(…) muzycy i pisarze wykonują bardzo podobną pracę – to samo gówno w innym opakowaniu – ale tylko pierwsi sprawiają, że kobiety w średnim wieku rzucają majtki na scenę”.

Przyznaję, cytat z 10 strony idealnie komponujący się w fabułę książki do jej ostatniej strony. Postać pisarza okazuje się być w fabule istotnym wątkiem.

O fabule w taki sposób, by nie zdradzić szczegółów

To jest zawsze najtrudniejsze zadanie recenzenta. Wprowadzić potencjalnego czytelnika w fabułę, zaciekawić, jednocześnie nie zdradzając istotnych detali. Książka rozpoczyna się od morderstwa Marii, żony popularnego pisarza Rogera Koponena. Autora serii Polowanie na czarownice. Na miejscu zdarzenia „Widok urodziwej twarzy nasuwa skojarzenie z Jokerem w wykonaniu Jacka Nicholsona”. Fińscy śledczy rozpoczynają poszukiwanie mordercy. W trakcie czynności na miejscu zbrodni w domu Koponena aspirant Jessica Niemi uświadamia sobie, „(…) że morderca ucieka właśnie piechotą z miejsca zbrodni”. Kto był tak bezczelnie blisko śledczych szukających wskazówek na miejscu zbrodni? Czy to jeden z nich? Niestety, tego długo śledczy nie potrafią się dowiedzieć. Śledztwo zaczyna się bardziej komplikować, gdy Roger Koponen informuje, że policja ma szukać kolejnego ciała. Ciała kobiety, ukrytego w lodzie. Tak jak w książce samego Koponena, którego słuchacz na wieczorze autorskim zapytał: „Boisz się tego, o czym piszesz?”. Policjanci zaczynają czytać powieści autora szukając kolejnych wskazówek dla morderstw opisanych w trzech tomach serii, kobiet utopionych, otrutych, ukamien owanych, zabitych sztyletem, spalonych oraz zmiażdżonych. Niestety, ofiary zostają kolejno odkryte. Tylko jedna przeżyła, Laura Helminen – kobieta zmiażdżona (stopniowo ciężarem kamieni). Laura, która boi się Jessici. Laura, która boi się piwnicy. Śledztwo prowadzi kryminalnych do ośrodka psychiatrycznego Lepsze jutro, gdzie dr Daniel Luoma wraz z żoną informuje policjantów o skradzionych lekach anestezjologicznych. Dr Daniel Luoma i jego żona, którzy….już dawno nie żyją…

Fiński nordic noir

Gdy przeczytałam na obwolucie „To mrożący krew w żyłach thriller, który zadowoli fanów Lisbeth Salander i trylogii Millenium Stiega Larssona” pomyślałam: Akurat! Jako fanka serii Millenium nie mogłam uwierzyć, że inna powieść zadowoli mnie w równym stopniu. I….lekko się zdziwiłam. „Wierny czytelnik” to kryminał w duchu prawdziwego nordic noir. Rozbudowany, niejednoznaczny wątek kryminalny, mroczne sekrety, złożone postaci skrywające tajemnice. To cechy tej powieści. Ogromny ukłon w stronę autora za rozbudowany wątek aspirantki Jessici Niemi. Jej osobista historia przeplata się z całym wątkiem kryminalnym. Poznajemy Jessicę tu i teraz w trakcie toczącego się śledztwa, ale również odkrywamy ją dużo wcześniej. Odkrywamy, co ją tak naprawdę ukształtowało. Czy to samotność po śmierci rodziców i młodszego brata? Czy to krzywdy otrzymane z rąk oprawcy – uroczego Colombana w trakcie romantycznej wycieczki do Wenecji? Colombana, poetyckiego skrzypka, muzyka, który na pożegnanie mówi: „(…) Pamiętaj, co powiedziałem. Twoja historia nikogo nie poruszy, więc najlepiej jej nie opowiadać”. Czy relacja ze swoim szefem Erne? Wybawicielem, przyjacielem, zwierzchnikiem, jedynym, który tak naprawdę zna jej historię. Poznajemy Jessicę jako córkę swojej matki, nieprzypadkowo znajdującą się w środku całej historii. Nieprzypadkowo związaną z wydarzeniami. Jednym słowem, jak w prawdziwym nordic noir okazuje się, że cała historia zaczęła się dużo, dużo wcześniej. Wszystkie wątki są dobrze rozbudowane, przepracowane przez autora. Nie ma żadnej luki, niedopowiedzeń, niewykorzystanych szans. Max Seeck bawi się nami wprawiając nas ciągle w konsternację dodając nowe motywy. Niezwykłym zaskoczeniem była dla mnie rola pierwszej ofiary Marii Koponen. Po co Maria zamówiła pięć, tych samych czarnych sukien wieczorowych w różnym rozmiarze, w które ubierane są kolejno ofiary? Nie mogłam doczekać się wyjaśnienia. Okazało się, że nie było wcale takie proste i oczywiste.

Spodziewając się kolejnego skandynawskiego kryminału otrzymałam powieść trzymającą w napięciu do samego końca, z ciekawymi wątkami pobocznymi. Przemocy w relacjach damsko – męskich i syndromu sztokholmskiego. Okultyzmu. Wykorzystywania słabszych, poranionych, chorych psychicznie osób dla własnych celów. Śmierci tych, którzy się nie potrafią przyporządkować, dostosować do oczekiwań. Schizofreników z rozdwojoną jaźnią, którzy potrafią sprawnie i efektywnie funkcjonować w społeczeństwie. Rodzinnych tajemnic, które długo nie zostają odkryte. Zakończeń, które są zaskakujące.

Jeśli lubicie w kryminałach odkrywać, jednocześnie nie zbliżając się nawet do rozwiązania zagadki – jak się okazuje na końcu –  to nie możecie pominąć tej książki. Zaproście ją na swoją półkę, koniecznie!

 Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU SONIA DRAGA.

Premiera – „Karuzela” Agnieszka Litorowicz-Siegert

KARUZELA

  • Autor:AGNIESZKA LITOROWICZ-SIEGERT
  • Wydawnictwo:W.A.B
  • Liczba stron: 416
  • Data premiery: 24.03.2021r.
  • Moja ocena: 8/10

Z twórczością Agnieszki Litorowicz-Siegert zetknęłam się około rok temu, czytając dwa tomy cyklu obyczajowego „Olszany”. Oba bardzo mi się podobały, dlatego, gdy usłyszałam, że ukazuje się najnowsza powieść autorki wiedziałam, że muszę po nią sięgnąć.

Weronika, przebojowa, robiąca karierę prawniczka przyjeżdża z Warszawy na Pomorze, żeby przygotować dom ojca na jego powrót do kraju. Jej plan zostaje pokrzyżowany już na samym początku, gdy okazuje się, że właścicielka wynajęła piękny domek na wrzosowisku przez pomyłkę dwóm osobom w tym samym czasie. Weronika nie jest osobą potulną, ustępliwą i lubiąca kompromisy, jednak może wyjazd z Warszawy pozwoli jej doświadczyć innej strony jej osobowości. Oprócz remontu domu ojca kobieta ma jeszcze jedną misję. W ramach naprawienia swoje relacji z ojcem i zadośćuczynienia mu za to jak one wyglądały one z jej strony, postanawia odnaleźć i zainstalować w ogrodzie starą karuzelę – najmocniejszym element wspomnień ojca z dzieciństwa. Jednak po karuzeli ślad zaginął. Czy ona w ogóle jeszcze istnieje? Czy Weronice uda się ją odnaleźć? A może wyznaczyła sobie misję niemożliwą do zrealizowania? W poszukiwaniach pomaga jej Albert, miejscowy lekarz, miłośnik lokalnej historii. Mężczyzna ma za sobą trudną przeszłość, a Weronika nie ufa mężczyznom, a jedyne relacje jakie do tej pory z nim tworzyła to te oparte na rywalizacji. Mimo to między tą dwójką nawiązuje się więź, stają się sobie bliscy. Czy mimo zranień będą potrafili i chcieli się otworzyć na siebie i stworzyć wspólną przyszłość?

Książka ma niesamowity klimat. Wrzosówka, gdzie zatrzymała się główna bohaterka to miejsce wyjątkowe, nie tylko ze względu na piękno, które ją otacza, ale także ze względu na ludzi, których Weronika tam spotyka. Każdy z bohaterów ma swoją historię, jest wielowymiarowy, popełnia błędy, ma wady. Ale z książki wynika przesłanie, że ludzie w gruncie rzeczy są dobrzy, że można stworzyć z innymi cudowne relacje oparte na szczerości i bliskości. Powieść tak naprawdę mówi o poszukiwaniu siebie, swojego miejsca w życiu, swojej drogi, a wątek ze starą karuzelą to w moim odczuciu pretekst, by pokazać czytelnikowi, że warto walczyć o swoje marzenia, nie poddawać się i wyznaczać sobie ambitne cele.

To właśnie niezwykły klimat, ciekawa historia oraz optymizm i radość życia wprost kipiąca na kartach książki czynią tę powieść niezwykłą. Jeżeli potrzebujecie podniesienie na duchu, wzmocnienia lub po prostu chcecie poznać historię, która Was oczaruje i pochłonie, gorąco polecam Wam „Karuzelę”.

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU W.A.B.

„Nieznajomi” C.L. Taylor

NIEZNAJOMI

  • Autor:C.L. TAYLOR
  • Wydawnictwo:ALBATROS
  • Liczba stron:384
  • Data premiery:10.02.2021r.
  • Moja ocena:7/10

„(…) o każdym wiemy tylko tyle, ile ten ktoś zechce nam pozwolić, nie więcej”.

C.L. Taylor „Nieznajomi”

„Nieznajomi” to moje trzecie spotkanie z C.L. Taylor – brytyjską autorką thrillerów psychologicznych. Recenzję poprzedniej świetnej „Zanim powróci strach” znajdziecie tu https://slonecznastronazycia.blog/tag/premieralipca/.  Natomiast „Teraz zaśniesz” oceniłam dość przeciętnie. Jacy okażą się „Nieznajomi”, lutowa premiera, nie mogłam się doczekać by się tego dowiedzieć.

Trzy historie

Konstrukcja książki jest bardzo ciekawa. Trójka różnych bohaterów, trzy losy, trzy historie, trzy traumy i…. jeden wspólny koniec. Alice – kobieta przed 50tką, rozwódka. Kierowniczka sklepu odzieżowego Mirage Fashions w małej galerii handlowej Meads. Ofiara swego niewiernego męża, mająca trudności ze zbudowaniem nowego związku. Matka Emily, która również popełnia błędy matki, tkwiąc w niesatysfakcjonującym związku z Adamem. Adamem, który jej nie docenia i nie jest jej całkowicie oddany. Gdy Alice poznaje Simona wydaje się, że trafiła wreszcie na mężczyznę, z którym może spróbować stworzyć nowy związek. Niestety Simom nie okazuje się tym za kogo się podaje. Raz wydaje się być ofiarą, raz sprawcą. Alice przy pomocy swej córki i najlepszej przyjaciółki Lynne próbuje dowiedzieć się kto kryje się pod użytkownikiem Facebooka o nazwie Ann Friend. Czy to była dziewczyna Simona – Flora, czy może Michael z którym Alice przeżyła nieudaną randkę? Ursula – wysoka kobieta (190 cm!) kobieta o lekko męskiej aparycji. Nie ma w niej za wiele kobiecości, co niestety przysparza jej wiele problemów. Pracująca jako kurier nauczycielka wczesnoszkolna. Kobieta „o wielkim sercu”, jak mówią o niej inni. Ciągle przeżywająca stratę Nathana, który wskutek obrażeń odniesionych w ataku na Ursulę stracił życie. Ataku, w trakcie którego Ursula uciekła. Nie stanęła z nim ramię w ramię do walki z napastnikami. Ataku tak naprawdę skierowanego na Ursulę, na jej inność, wzrost, figurę. Ataku, w którym Nathan chciał być jej bohaterem. Pokazać, że mu zależy, by ją inni nie obrażali. Ataku, który zniszczył jej życie i spowodował ogromną traumę, z którą Ursula nie może sobie poradzić. By coś czuć w swoim życiu zaczyna kraść. Nieświadomie, bezwiednie, dla samego dreszczyku. Kradnie w domu przyjaciółki Charlotte jej rzeczy, jej chłopaka i gości. Nigdy nie oddaje. Przez co traci dach nad głową. Szukając pokoju na wynajem trafia do domu Edwarda. Zamkniętego w sobie, antypatycznego gbura. Trudno jej utrzymać reguły właściciela domu. Zostawiony okruszek, zbita szyba w piwnicy, nadmierne zainteresowanie specyficznym zapachem i dźwiękami płynącymi z piwnicy domu oraz kradzież. Mając świadomość, że Edward jest obcesowy, zamknięty, specyficzny nie może się oprzeć pokusie by go nie okraść. Ursula samotna, tkwiąca w traumie. Pukająca od drzwi do drzwi rozwożąc paczki. Pukająca do domu pod numerem sześć, gdzie dostarcza paczki na nazwisko Paul Wilson. Do domu, gdzie paczki przekazuje kobiecie z dzieckiem na ręku przez okno, drzwi zawsze pozostają zamknięte. Ursula, która nagle okazuje się bohaterką Nicki i jej córki z Bess z domu spod numeru sześć. Ach, co za historia!!! Przyznaję, no trudno, Ursula to moja ulubiona bohaterka tej powieści.   Gareth – mężczyzna pod 50tkę, ochroniarz w galerii Meads, kawaler. Mieszka z matką z objawami demencji. Matką do której przychodzi kartka pocztowa wypisana pismem ojca, który zaginął wiele lat temu i dotychczas nie został odnaleziony. Gareth próbuje odnaleźć sprawcę tych pocztówek i tego, kto zakłóca spokój jego matki. Czy to Mackesy, przywódca lokalnego kościoła wyłudzający datki od starszych osób, również od tych z demencją? Przywódca kościoła udający medium, kontaktujący się ze zmarłymi i przekazujący wiadomości. Gareth zaczyna wątpić w śmierć ojca. Jednego dnia wydaje mu się nawet, że widzi go na monitoringu centrum handlowego, który obserwuje. Zaczyna podróż do swej przeszłości, rodziny, wydarzeń, pamiątek przeszłego życia. Do momentu, gdy po powrocie do domu nie znajduje w nim matki. Wówczas wszystkie siły przenosi na odszukanie zagubionej Joan.

Trzy opinie (wszystkie moje)

Zakończenie jest cool !!!

Nie mogłam się pokusić by tego nie napisać, przepraszam. Jak można inaczej nazwać zakończenie, które dzięki fabule pozwala się spotkać trzem nieznanym dotąd osobom i to w sytuacji mrożącej krew w żyłach? Tylko, że jest cool. Ostatni rozdział również „wyrwał mnie z butów”. Uwielbiam takie zwroty akcji, w których najmniej podejrzany okazuje się rzeczywistym sprawcą.

Wszystko dzieje się równocześnie

Jest w tej książce to, co cenię najbardziej. Mianowicie wartka akcja. Trzy postaci, trzy zagmatwane historie toczą się równocześnie. Miejscami fabuła przerwana jest komentarzami z Twittera. Mieszkańcy boją się „mordercy z przystani”, który zrzuca mężczyzn do rzeki. Chapeau bas dla autorki, która nie pokusiła się, by z tego wątku zrobić wątek główny. Okazuje się, że trzy zaginięcia nie są tak istotne, jak ważne są wydarzenia z życia Alice, Ursuli i Garetha. Jakby C.L. Taylor chciała nam pokazać, że w thrillerach czy kryminałach, nie zawsze wątek mordercy jest ważny i ciekawy. Równie ciekawe, a może nawet bardziej, może być barwne życie trójki nieznajomych, których los styka w najmniej spodziewanym momencie. Wydarzenia, dzięki którym jak się okazuje wiele się dowiadujemy o innych, wielu poznajemy, wiele odkrywamy, by potem w najbardziej odpowiedniej chwili zareagować tak, jak powinniśmy. Z siłą, z wiarą, że dobro musi zwyciężyć zło oraz troską o drugiego człowieka, nawet nam nieznanego.

Baby, ach te baby

Bardzo pozytywnie odebrałam relacje damsko – damskie opisane przez C.L. Taylor. Alice ze swoją przyjaciółką Lynne – mówią sobie wszystko. Wszystko o sobie wiedzą. Najmniejsze kłamstwo Alice, chroniące Simona, strasznie ją boli. Mogą na siebie liczyć, jednocześnie potrafią wysłuchiwać krytycznych uwag na swój temat i swego zachowania. Lynne nie boi się negatywnej reakcji Alice, gdy wytyka jej sztubackie zachowanie i zbytnią naiwność. Lynne czuje się zobowiązana do przekazania Alice swojej opinii. Macie takie przyjaciółki wokół siebie? Alice w relacji ze swoją córką Emily – trudna relacja matki z córką. Bardzo mi bliska. Alice jako matka, chce dla Emily najlepiej, nie potrafi jej jednak tego „dobrze sprzedać”. Ot, taka rzeczywistość matek córek. Obserwując relacje jej córki z jej chłopakiem, Alice obawia się, że Emily powieli jej błędy. Że to jej relacja z mężem Peterem – zawsze uległa, zawsze dwa kroki z tyłu, zawsze z pochylonym karkiem i zawsze na pozycji straconej – dała zły wzorzec Emily, która momentami zachowuje się jak Alice. Próbuje ją przestrzec przed związkiem, w którym nie jest wystarczająco kochana, a jej partner nie jest oddany. Związkiem z góry, jak to się mówi, spalonym na panewce. Nie udaje jej się, ale próbuje. Ursula – babochłop, ktoś by powiedział. Dla mnie kobieta, która mimo swoich traum i własnych problemów próbuje ratować tych, którym należy się pomoc. Ryzykuje, by innym nie stała się krzywda. Kobieta, która nie odwraca wzroku i która swoim kosztem potrafi stawić czoło złu. Kobieta, która wie, że musi się otworzyć i pokonać własne potwory. Kobieta, która wychodzi wreszcie na prostą.  

Mimo, że książka porusza bardzo ważne tematy, jak przemoc domową, demencja starcza, zawiść, trauma pourazowa, poczucie krzywdy, napisana jest w bardzo lekkim stylu. Opis akcji i dialogi są krótkie. Autorka dotyka najważniejszych kwestii, dotyka samego sedna, nie zamęczając nas przydługimi opisami. Mimo to, udało się C.L. Taylor stworzyć portrety poszczególnych postaci bardzo wnikliwie. Dzięki temu, miałam wrażenie, że Alice, Ursula i Gareth są mi bardzo bliscy. Nie mogłam się doczekać, by się dowiedzieć, jak się kończy ich historia. A to zawsze dobrze wróży, jak się nie potrafimy oderwać od książki.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję WYDAWNICTWU ALBATROS.

Premiera – „Przeklęty kontrakt” Melanie Moreland

PRZEKLĘTY KONTRAKT

  • Autor:MELANIE MORELAND
  • Wydawnictwo:EDITIO RED
  • Liczba stron:423
  • Data premiery: 23.03.2021r.
  • Moja ocena: 8/10

Melanie Moreland to mieszkająca w Kanadzie pisarka bestsellerowych romansów. Kiedy więc nakładem wydawnictw Editio Red ukazała się jej nowa powieść „Przeklęty kontrakt” postanowiłam po nią sięgnąć. Czy to była dobra decyzja?

Richard VanRyan był typem, który idzie do celu prawie po trupach, zimny, wyrachowany, zawsze sięgał po to, czego chciał, nie przejmując się drugim człowiekiem. Jego sekretarką Katharine Elliot to uosobienie niewinności, niebieskooka, drobna, niezdarna. Mężczyzna ma ją za popychadło, bez własnego zdania, od zawsze jest dla niej niemiły. Kobieta spełnia bez szemrania każde jego polecenie, jednak nie tak jak Richard myśli, dlatego, że nie potrafi się przeciwstawić, ale dlatego, że rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy. W głębi ducha nienawidzi jednak swojego szefa. Nieoczekiwanie jednak Richard potrzebuje pomocy Katherine w drodze do osiągnięcia zawodowej pozycji potrzebna mu narzeczona, a ktoś taki jak ona idealnie nadaje się do odegrania tej roli. Czy jednak dwoje ludzi, którzy nie mają ze sobą nic wspólnego, nie lubią się i nie szanują będą potrafili przekonywująca odegrać parę zakochanych. A może nie będą wcale musieli tak bardzo udawać?

Motyw na którym oparta jest powieść nie jest niczym nowym, dwie nielubiące się osoby, które z jakichś powodów zostały zmuszone do odgrywania roli narzeczonych. Jednak muszę powiedzieć, że autorka rozwinęła go w sposób nieoczekiwany i odświeżający. Wraz z rozwojem akcji poznajmy motywację naszych bohaterów i ich charaktery. Dużym zaskoczeniem był dla mnie Richard, mimo że na początku wydaje się typem, którego trudno polubić potrafiłam go zrozumieć i jego przemiana była dla mnie przekonywująca. Również Katy zdobyła moją sympatię i mogłam tylko podziwiać jej charakter. Także drugoplanowe postacie zbudowane są w sposób ciekawy, przekonywający i w większości budzą sympatię czytelnika. Styl jest lekki, książkę czyta się bardzo przyjemnie, wciąga. Błyskotliwe dialogi, cięte riposty, humor, nagłe zwroty akcji, to wszystko sprawa się książkę czyta się z prawdziwą przyjemnością. Jeśli więc macie ochotę spędzić miły, relaksujący wieczór to polecam Wam tę powieść.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję WYDAWNICTWU EDITIO RED.

„Północna zmiana” Hanna Greń

PÓŁNOCNA ZMIANA

  • Autor: HANNA GREŃ
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Liczba stron:406
  • Data premiery:10.02.2021r.
  • Moja ocena:6/10

„(…) wolna sobota, mimo że zaledwie jedna w miesiącu, jest demoralizującym pracowników wymysłem zgniłego imperializmu. Wszak ludziom powinno wystarczyć, że w soboty pracują tylko sześć godzin. Po co im więcej wolnego czasu? To niepotrzebne, a nawet niebezpieczne. Zaczną częściej uczestniczyć w różnych imprezach, spotykać się w większym gronie…”.

Hanna Greń „Północna zmiana”

Od premiery najnowszej powieści Hanny Greń minął już ponad miesiąc, więc ja szybciutko publikuję moją recenzję. Zaczęłam ją od przewrotnego cytatu. Dochodząc do tego momentu i pamiętając pracujące soboty moich rodziców pomyślałam, że książka będzie mi się podobać. Zauważyłam następującą zależność: im więcej opisów znanych mi z własnego życia, tym bardziej pozytywny odbiór. Twórczość Hanny Greń, emerytowanej księgowej znam z cyklu z Dionizą Remańską (moje recenzje znajdziecie na przykład tu: https://slonecznastronazycia.blog/2020/03/14/wioska-klamcow-hanna-gren/https://slonecznastronazycia.blog/2020/06/11/wiezy-krwi-hanna-gren/ ). Czytając opis wydawcy spodziewałam się mocnego, trzymającego w napięciu kryminału w stylu retro (akcja osadzona jest w latach osiemdziesiątych). Muszę przyznać, że wątek kryminalny w książce się znalazł. Nie jest on jednak, co jest zaskoczeniem, wątkiem dominującym. Czy można polubić twórczość Hanny Greń w tej odsłonie? Mam nadzieję, że ta recenzja udzieli Wam odpowiedzi na to pytanie.

Gdzie i co się dzieje?

Akcja osadzona jest w latach osiemdziesiątych. Główną bohaterką jest młoda Inga Piątkowska, absolwentka liceum, pracująca od trzech miesięcy w dziale księgowym w bielskim Instal-Budzie.  Mimo młodego wieku Inga ma już za sobą smutne doświadczenia. Nieudany związek z Krzyśkiem, który uprzykrza jej życie pracując w tym samym przedsiębiorstwie. Samobójstwo swego przyjaciela Macieja Swift (nie mylić z Taylor Swift) i niesłuszne oskarżenia o jego śmierć. Trudna relacja z bratem Macieja – Norbertem, który z jednej strony ją fascynuje, z drugiej jego zachowanie jest dla niej odpychające. Dzięki swojej rzetelnej pracy Inga zostaje wysłana przez swojego przełożonego do Jastrzębiej Góry, nadmorskiej miejscowości, w której Instal-Bud prowadzi dom wczasowy dla pracowników (Pamiętacie? Jeździliście z rodzicami? – ja tak). Inga zastępuje w nim kierowniczkę przebywającą na zwolnieniu lekarskim. Rozkoszując się pobytem w delegacji Inga poznaje dwóch studentów – Marka i Pawła – oraz Brinka Speedmana, Kanadyjczyka odwiedzającego Polskę i nieznaną dotychczas rodzinę. Dla Brinka Inga wygląda znajomo. Po powrocie do rodzinnego Bielska-Białej o Brinku już prawie zdążyła zapomnieć, gdy dowiaduje się, że Brink szukał jej ojca. Niestety, wkrótce po dwóch wizytach w rodzinnym domu Ingi, Brink znika. O tym co ją tak naprawdę łączy z Brinkiem Speedmanem, Inga dowiedziała się podczas wizyty u swojej babci w rodzinnej miejscowości ojca Legardzie, Martiny Speedman. Tak naprawdę odkrycie tajemnicy po co Brink pojawił się w Polsce, zajęło Indze kilka lat. Kilka lat, w których dzięki różnym pobocznym wątkom poznajemy zagmatwane losy Ingi i jej rodziny. Jak poradzi sobie młoda dziewczyna w wielkim mieście, w miejskiej dżungli, w trudnym, dorosłym życiu? Mnie już nie pytajcie, po prostu dowiedzcie się sami.

Czytając relacje w pracy z perspektywy lat osiemdziesiątych, wykorzystywane narzędzia, styl pracy księgowych (dobrze znany autorce, bo bądź co bądź sama korzystała z takich narzędzi jako księgowa) przeniosłam się w świat jak z serialu „Czterdziestolatek”. Wiele postaci w mojej wyobraźni wyglądały jak koleżanki – laborantki Madzi Karwowskiej. Pijące kawę, palące papierosy (Klubowe lub Popularne, innych nie było) plotkujące o mężach, rozmawiające o brakach w sklepach i wybierające się na połów „rzuconych” do sklepów towarów. Wiele PRL-owskich sformułowań sama poznawałam. Dowiedziałam się między innymi, co autorka określiła mianem „powielacza”, po co księgowym hale maszyn i dlaczego obsługa ascoty wydawała się taka trudna. Odkryłam PRL-owskie określenie żyletki. To mojka. Prawie zasmakowałam się w zimnym euro specialu.  Relacje w domu Ingi również są iście PRL-owskie. Władcza matka, faworyzująca starszą siostrę Ingi, Kingę (zdaniem samej bohaterki jej imię jest również spadkiem po starszej siostrze, odjęto przecież tylko literę „k”). Cichy, nie wnoszący sprzeciwu matce ojciec. Nie ofiara, jak pierwotnie myśli Inga, lecz również współwinny atmosfery w domu i wykorzystywania Ingi dla realizacji celów jej starszej siostry. Winny wręcz słabej pozycji Ingi we własnym domu. Winny niechęci własnej matki do niej. Winny tego, że zawsze czuła się inna, gorsza, niepasująca do reszty.

Nie dziwię się, że Hanna Greń wzięła na warsztat lata, w których żyła sama i sama pracowała. Jest to zapewne rzeczywistość jej bardzo dobrze znana. Kto inny umiałby przekonująco opisać maszyny księgujące i szubienice kont, jak nie wieloletnia księgowa?

Dla kogo rzeczywistość składająca się z trzech pracujących sobót w miesiącu była oczywistością, jak nie dla tego kto sam tak pracował. Greń nie ocenia minionych lat, nie stygmatyzuje. Opisuje je w sposób, w jaki wyglądały. Rzeczywistość nie jest ani przejaskrawiona, ani mroczna. Jest obiektywna. To jest wielka zaleta tej książki. Czasy PRLu i ważnych wydarzeń, jak na przykład skutki działalności politycznej Ingi w opozycji, są również opisane z dystansem. To dobrze. Tym samym zagadnienia te nie zagłuszyły głównego wątku. Wątku Ingi.  Jej życia codziennego i rodzinnych tajemnic, które po kolei odkrywała sama. Niestety, nawet tak doświadczona autorka nie jest wolna od błędów. Niektórzy z czytelników są w stanie je wyłapać. Mi niestety przypadła ta rola☹. Najpierw czytamy, że szwagier Ingi – Bogdan Olszar ma brata Mariana, którego z Ingą chce zeswatać jej matka. Brata, którego nigdy nie ma na spotkaniach rodzinnych. Brata, który również nie uczestniczył w weselu Bogdana i Kingi. Kilka stron dalej czytamy, że Bogdan był jedynakiem. Przeczytałam ten fragment wielokrotnie. Niestety, tkwił nadal na stronach książki i wzierał się w moją świadomość w treści „(…) Inga nie rozumiała, dlaczego młodzi musieli zamieszkać u Piątkowskich, skoro Bogdan był jedynakiem, a jego rodzice mieli dużą willę na obrzeżach miasta (…)”. W takich momentach zastanawiam się kto zawinił. Kto powinien wyłapać taką nieścisłość? Autor, redaktor, czy pierwszy recenzent? Ps. Okazuje się, że nieobecność Mariana w życiu rodziny Piątkowskich nie była przypadkowa. Inga poznała go już wcześniej, w innych okolicznościach. Spotkanie z nim po latach w towarzystwie teściów siostry przyczyniło się do poznania tajemnicy zaginięcia Brinka Speedmana.

Miłym zaskoczeniem w powieści był wątek prababki Ingi, której główna bohaterka zawdzięcza urodę. Polubiłam historię kanadyjskiej Indianki, która po śmierci męża – poszukiwacza złota musiała wychowywać sama kilkoro dzieci. Autorka wielokrotnie nawiązywała do pochodzenia Ingi, reakcji władz komunistycznych i otoczenia na to odkrycie. Każde oczywiście inne. Nie dziwi również portret milicji ukazany w książce, również członków SB. Inaczej niż znamy z kart historii. Zwykle znamy oprawców, mało inteligentnych wykonawców rozkazów, ówczesnej misji. Tu poznajemy inteligentnych ludzi, potrafiących ustosunkować się do otaczającego świata. Nie ma porterach zbędnej agresji. Zwykle czyny milicjantów są wyważone, uzasadnione w pełni, wręcz momentami delikatne. Milicja, a nawet bezpieka jest tam gdzie powinna, ratuje niewinnych i ochrania zagrożonych. Nie mogę się pokusić, by nie wyjaśnić: mąż autorki był policjantem. Wielu policjantów rozpoczynało swoją karierę jeszcze w czasach milicji. Hanna Greń może znać to środowisko od środka. Czytając notkę biograficzną w Indze odszukuję Hannę Greń, w jej ukochanym Norbercie Swifcie – męża. Chociaż z drugiej strony mogłabym napisać. Czytając notkę biograficzną w Lucynie przyjaciółce Ingi odnajduję Hannę Greń, a w jej ukochanym milicjancie Jerzym Jagielskim – jej męża. I tu, i tu mamy do czynienia z parą: księgowa i miły milicjant/policjant. Czy jest coś z biografii autorki w książce „Północna zmiana” tego nie jestem Wam w stanie powiedzieć. Oby nie. Losy rodziny Piątkowskich i Swiftów są tak zawiłe, wręcz momentami patologiczne, że dobrze by było gdyby okazały się tylko efektem wyobraźni autorki.

Kryminał czy obyczaj?

„Północna zmiana” potwierdza, że Hanna Greń potrafi napisać powieść obyczajową, wręcz sagę rodzinną. To nowe odkrycie. To nowa Hanna Greń, którą warto poznać. W mojej opinii w powieści zabrakło sprawnego połączenia wątków obyczajowych z wątkami kryminalnymi. Jednym zdaniem: jak dla mnie za mało kryminału w kryminale. Historia zniknięcia Brinka rozwiązana została przez przypadkowe spotkanie po 3 latach. Milicjanci, mimo, że ukazani w pozytywnym świetle, okazali się mało sprawnymi śledczymi. Nie wiem czy zakwalifikowanie książki do kryminałów to dobra decyzja. Przyznajcie sami, po kryminałach spodziewamy się zwykle czegoś innego. Całkowicie nierozwiązane zostały niezdrowe relacje w rodzinie Piątkowskich, Swiftów, Olszarów czy Graczyków. Autorka opisała je, jakie są. Zrobiła jakby portret chcąc nam pokazać: zobaczcie jak źle może być w niektórych rodzinach, jakimi słabymi i pazernymi ludźmi mogą okazać się rodzice, jak niektóre babcie mogą traktować wnuczki zrodzone nie ze swej winy „z grzechu”, jak pobłażliwość rodziców wychowuje potworów itd. Liczyłam, że ukazując tak złożone, a przede wszystkim różne rodzinne sytuacje Greń pokusi się o przynajmniej delikatny rys psychologiczny. Spróbuje odpowiedzieć na pytanie, co się dzieje w głowach, duszach dorosłych ludzi, którzy tworzą tak chorobliwe relacje.  Niestety, tego nie doczekałam się do ostatniej strony książki, a chętnie bym o tym przeczytała.

Odpowiadając na postawione pytanie we wstępie: Czy można polubić twórczość Hanny Greń w tej odsłonie? Odpowiadam można. Pytanie tylko, czego tak naprawdę w tym momencie poszukujesz w powieści. Jeśli sagi rodzinnej ukazującej jest trudną historię, to ta pozycja jest dla Ciebie. Jeśli szukasz Drogi Czytelniku, mrożącej w krew w żyłach zbrodni i pasjonującego śledztwa, to ta książka nie zaspokoi Twoich pragnień. Musisz szukać dalej…

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA.

Recenzja przedpremierowa – „Ukochany wróg” Kristen Callihan

UKOCHANY WRÓG

  • Autor:KRISTEN CALLIHAN
  • Wydawnictwo:MUZA
  • Liczba stron:448
  • Data premiery: 24.03.2021r.
  • Moja ocena: 8/10

Książki Kristen Callihan bardzo lubię. Jej cykl „VIP” to jeden z moich ulubionych. Są błyskotliwe, z poczuciem humoru, optymistyczne, zawierają świetne historię i zapewniają niesamowitą rozrywkę. Kiedy więc dowiedziałam się o jej najnowszej powieści „Ukochany wróg” wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Czy mnie nie zawiodła?

Macon Saint to gwiazda filmowa, jest bogaty, seksowny i potwornie irytujący. Przynajmniej zdaniem Delilah Baker, szefowej kuchni dobrze prosperującej firmy cateringowej. Tych dwoje zna się z czasów, gdy on był najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, a ona niepozorną dziewczyną o bystrym umyśle i ciętym języku. Od zawsze wyzwalali w sobie to co najgorsze, dokuczali sobie i się nie lubili. Łączyła ich osoba Samanthy, siostry Delilah, która w przeciwieństwie do niej samej była typem seksownej, lekkomyślnej i niegrzecznej dziewczyny. Przez całe liceum była też dziewczyną Macona. Po zakończeniu szkoły Macon znika z życia sióstr Baker na 10 lat. Delilah jest pewna, że nigdy więcej nie będą mieli już ze sobą nic wspólnego. Nieoczekiwania jednak pojawia się on w jej życiu, na skutek działań Sam, która podstępem została jego asystentką, narobiła kłopotów, a potem zniknęła wraz z zegarkiem jego matki, cennym kilkaset tysięcy dolarów. Delilah nie widząc innego wyjścia proponuje, że będzie spłacać dług siostry do jej powrotu, byle tylko mężczyzna nie zawiadamiał policji, co bez wątpienia byłoby ogromnym ciosem matki sióstr. Kiedy nieoczekiwania Macon proponuje by kobieta w ramach spłacania ługu została jego asystentką i szefową kuchni, wprowadzając się do jego posiadłości, Delilah nie wie czy będzie potrafił to zrobić? Czy dawno wrogowie mogą mieszkać pod jednym dachem i się nie pozabijać?

„Ukochany wróg” to powieść typu „love – hate” i chociaż często tego typu lektury mnie irytują, tą czytało się świetnie. Może i opowieść jest trochę naciągana i można by się przyczepić do prawdopodobieństwa niektórych faktów i decyzji bohaterów, to przecież nie o prawdopodobieństwo najbardziej chodzi w tego typu powieściach, prawa? A cała reszta jest bez zarzutu. Świetny błyskotliwy styl, cięte, zgrabne dialogi, świetni bohaterowie i porywająca akcja. Choć autorka sięga po dość już wyeksploatowany w literaturze motyw „od wrogów do kochanków” przestawia go z porywającą świeżością, poruszając taki istotne kwestia jak więzi rodzinne, poczucie odpowiedzialności, poczucie własnej wartości, przemoc i to jak przeszłość może wpływać na nasze życie. Główni bohaterowie to silnie postacie, osiągające sukcesy, realizujące swoje plany, jednak gdzieś tam pod powierzchnią wciąż tkwią w nich traumy z przeszłości. Czy będą potrafili je przepracować i pójść dalej bez tego bagażu. Czy dawni wrogowie mogą sobie pomóc w poradzeniu sobie z przeszłością?

Czytając nie potrafiłam się od lektury oderwać i ta powieść utwierdziła mnie tylko w tym, że Kristen Callihan należy do grona moich ulubionych autorek, której każdą kolejną powieść biorę w ciemno.

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU MUZA.

„W cieniu zła” Alex North

W CIENIU ZŁA

  • Autor:ALEX NORTH
  • Wydawnictwo:MUZA
  • Liczba stron:416
  • Data premiery:28.10.2020r.
  • Moja ocena:8/10

„(…) kiedy zobaczysz coś okropnego, wsadź to do specjalnej przegródki w swojej głowie i nie otwieraj, chyba że znowu będziesz musiała w niej coś schować.”.

Alex North „W cieniu zła”

Muszę powiedzieć, że „W cieniu zła” mnie zaintrygowało, choć nie jestem raczej miłośniczką podobnych książek. Nie jestem zbytnią fanką Stephena Kinga, a horrory zwykle omijam z daleka. Moce nadprzyrodzone, demony, niewyjaśnione sytuacje, inkubacja, złe moce, zakapturzone postaci i pełno krwi to niekoniecznie mój klimat. Okazuje się, że dobrze skrojony thriller jest w stanie wciągnąć i mnie. Tak wciągnąć, że te niewiele ponad 400 stron kończyłam czytać w nocy. Brrrrr….

Coś z przeszłości

Wszystko tak naprawdę zaczyna się ponad dwadzieścia lat wcześniej. Czwórka nastolatków: Paul, James, Billy i Charlie fascynuje się świadomym śnieniem. Zakładają tajny klub, w którym spotykają się i zapisują swoje sny. Zafascynowany świadomym śnieniem Charlie uczy pozostałych poszczególnych technik. Wyobraźcie sobie, że istnieją!!! Każdy z nas może nauczyć się świadomie śnić. Czym jest świadome śnienie? To „sen, w którym śniący zdaje sobie sprawę, że śni. Dlatego klarowność myślenia, dostęp do wspomnień z jawy oraz świadomy wpływ na treść snu mogą być kontrolowane (aczkolwiek na różne sposoby – zależy to od poziomu zaawansowania osoby śniącej). (…) Świadome sny mogą być wykorzystane w zwalczaniu koszmarów, jako narzędzie poznania swojej jaźni albo też dla rozrywki. W snach, gdzie śniący posiada odpowiednio wysoki poziom kontroli nad treścią marzenia sennego, można zrealizować każde swoje pragnienie” (źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Awiadomy_sen). Dzięki technikom chłopcy próbują śnić jeden sen, szukają punktów wspólnych. Charlie pragnie spotkać się z Pan Czerwona Ręka funkcjonującym pomiędzy jawą a snem, pomiędzy prawdziwym życiem a zmyślonym, kreowanym przez inkubację. Kontrolując treść marzenia sennego pragną spotkać się w rzeczywistości, wpływać na nią. Niestety zabawa kończy się tragicznie. Mimo, że Paul odseparowuje się od grupy ponosi najcięższą karę. Jedna z bliskich mu osób zostaje zamordowana. Morderstwo okrutne, morderstwo rytualne, o które zostaje oskarżony Billy. Charlie znika. Ta zbrodnia naznacza niepozorne miasteczko Gritten na lata. Kim był Pan Czerwona Ręka, tego Paul się nie dowiedział.

Teraźniejszość

Paul powraca do Gritten by zaopiekować się swoją matką umierającą w hospicjum. Wizyta wydaje się jak każda do momentu gdy matka wypowiada interesująca słowa: „(…) to jest w naszym domu Paul” oraz „Wszędzie są czerwone ręce”. Faktycznie na strychu domu matki, Paul znajduje odbite na ścianach czerwone ślady dłoni. Gdy w wyniku nocnego pukania znajduje na drzwiach ślady czerwonych pięści i dostarczona mu zostaje laleczka wudu z przeszłości stworzona przez Charliego, Paul już wie, że nie są to zdarzenia przypadkowe. Tym bardziej, że toczy się kolejne śledztwo w sprawie rytualnego zabójstwa. Dwóch nastolatków Hick i Foster w kamieniołomie zamordowało kolegę – Michaela. W taki sam sposób. Naśladowcy, czy kolejni opętani. Na to pytanie stara się odpowiedzieć oficer śledcza Amanda Beck, która już na początku śledztwa odkrywa fascynację nastolatków świadomym śnieniem.

I co ja na to?

A ja na to, że to świetna książka. Naprawdę. Polecam z pełną mocą. Mimo, że nie należę do osób z mocnymi nerwami od książki nie mogłam się oderwać. Pomaga w tym pióro Alexa Northa i ciekawie opisana historia. W powieści przeplatają się wątki relacji społecznych, małomiasteczkowych fanaberii, ludzkich pragnień i celów, do których dążymy, z nadprzyrodzoną siłą, siłą, która budzi paniczny strach, siłą, której nie każdy potrafi się oprzeć. To historia, która wciąga, trzyma w napięciu i hipnotyzuje. Dodatkowym walorem książki jest główny bohater – Paul. Świadek wydarzeń sprzed ćwierk wieku i uczestnik bieżących zdarzeń. Z jednej strony niespełniony pisarz, nieśmiały, niezdecydowany, próbujący się odseparować od tego, co się wydarzyło, zdystansować do wydarzeń sprzed dwudziestu pięciu lat. Z drugiej strony szukający odpowiedzi, angażujący się, nie uciekający przed tym co się stało, próbujący do pewnego momentu stawić czoło okolicznościom. Paul angażuje w wyjaśnienie okoliczności Jenny, koleżankę z przeszłości, z którą nie widział się od dekad. Relacje pomiędzy nimi są złożone, ale dzięki temu czyta się o nich z zainteresowaniem. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że za mało w książce roli oficer śledczej Amandy Beck. Olśniło mnie później! To celowy zabieg Northa. Wyjaśnienie tej sytuacji wcale nie znajduje się w rękach policji. Działania śledczej, zbliżającej się do rozwiązania zagadki nie są wystarczające by dowiedzieć się, co się wydarzyło wcześniej i co się zdarzyło teraz. Tu nie rzeczywistość jest kluczem.

 Jak głęboko sięga fascynacja inkubacją? Ile morderstw popełnionych w takich samych okolicznościach odkryją jeszcze śledczy? Czy Paul ma z nimi coś wspólnego? Gdzie tak naprawdę możemy spotkać Pana Czerwoną Rękę? Chcecie znać odpowiedzi na te pytania. Sięgnijcie do książki „W cieniu zła”.

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU MUZA.

„Dziewczyna z Neapolu” Lucinda Riley

DZIEWCZYNA Z NEAPOLU

  • Autor:LUCINDA RILEY
  • Wydawnictwo:ALBATROS
  • Liczba stron:512
  • Data premiery:14.10.2020r.
  • Moja ocena:5/10

Nigdy nie odchodź ode mnie, nie mówiąc mi, dokąd idziesz. Chcę wiedzieć o wszystkim, co robisz, o wszystkim, co myślisz.”

                                                                       Lucinda Riley „Dziewczyna  z Neapolu

Trudno było mi znaleźć cytat, którym chciałabym rozpocząć recenzję. Cytat wpadający w oko, dający do myślenia, zaciekawiający czytającego. Z czym Wam się kojarzy wybrany w ostateczności przeze mnie? Z jakim mężczyzną i jaką kobietą? Zadufanym w sobie narcyzem uważającym, że jego kobieta/żona/partnerka jest jego własnością? Ma się tłumaczyć mu każdego z kroku? Jest jej kompletnym kontrolerem? On może wszystko, ona bez jego zgody i akceptacji nic? Czy z mężczyzną na zabój zakochanym, który „całuje ziemię, po której ona stąpa”? Co powinna odpowiedzieć kobieta, która to słyszy? Co Wy byście odpowiedziały? Tak kochanie, zrobię jak zechcesz czy raczej nie jestem Twoją własnością, mam prawo sama decydować o sobie, o swoim losie, jeśli uznam za stosowne, to o tym co robię cię powiadomię.

Fabuła książki opiera się na historii Rosanny, która opowiada w liście swojemu synowi – Nickowi historię jej miłości z Roberto Rossini, znanym włoskim śpiewakiem operowym. A wszystko zaczęło się, kiedy Rosanna miała jedenaście lat i podczas skromnego przyjęcia organizowanego w jej rodzinnej restauracji została odkryta przez znajomego śpiewaka operowego. Polecił on rodzinie zapisać Rosannę (jego rodzice byli przyjaciółmi jej rodziców) na lekcje śpiewu, aby szlifować jej niezwykły talent. Dziewczynka zauroczona młodym mężczyzną jeszcze tego samego dnia postanowiła, że kiedyś zostanie on jej mężem. Dowodem o sile tego postanowienia jest fakt, że gdy Roberto się z nią witał całując w rękę „Rosanna o mało nie zemdlała z rozkoszy”. Kolejne strony powieści są opisem losu Rosanny. Jej relacji z siostrą Carlottą wykorzystaną przez Roberta, czego tylko Rosanna zdaje się nie dostrzegać. Jej relacji z bratem Lucą, który wiedząc jaki ma talent opłaca jej prywatne lekcje u znanego nauczyciela śpiewu Luigiego Vincenzi. Jej relacji z przyjaciółką Abi poznaną w szkole La Scali, gdzie trafia po otrzymaniu stypendium. Jej relacji z Roberto Rossini, doświadczonym bawidamkiem, hulaką, rozkochującym w sobie kobiety, które napotyka na swojej drodze. Trwającym ze względu na osobiste korzyści w związku z zamężną Donatellą Bianchi, żoną bogatego, włoskiego marszanda, dzięki której wiele w świecie muzycznym udaje mu się osiągnąć, mimo, że nie brak mu talentu. Czytając momentami czułam atmosferę, gęste włoskie powietrze. Mimo, że będąc we Włoszech nie odwiedziłam La Skali pióro Lucindy Riley przywiodło miłe wspomnienia. Czytając o kieliszkach wina chanti przypomniałam sobie jego smak. Piliście? Jeśli nie, będąc we Włoszech nie zapomnijcie spróbować.

 

„Dziewczyna z Neapolu” to kolejna moja przygoda z autorką poczytnego cyklu Siedem sióstr. Po ostatnim „Pokoju motyli” spodziewałam się opowieści przemyślanej, opartej na silnych, jednoznacznych charakterach bohaterów oraz mocnym wpływie przeszłości na teraźniejszość. Sama autorka nawiązała do swej poprzedniej powieści formułując wypowiedź „złapał w swoją sieć następnego egzotycznego motyla…” I na tym porównanie do „Pokoju motyli” w mojej opinii się kończy. Brak w „Dziewczynie z Neapolu” ciekawej, silnej głównej bohaterki. Zamiast Posy, kobiety, która stanowiła o sobie, mamy Rosannę, która mimo przeistoczenia się w dojrzałą kobietę pozostała mentalnie bezwolnym dzieckiem. Zadowolonym z tego, że inni o niej stanowią. Kształtują jej życie, podejmują za nią decyzję dając jej ograniczone pole wyboru. Powieść jest jedną spójną historią, w przeciwieństwie do poprzednich czytanych przeze mnie i nie jest przeplatana opowieściami o życiu rodziny, przodków głównej bohaterki. Spodziewałam się powieści obyczajowej, zmuszającej do myślenia sagi rodzinnej. Otrzymałam….hm.. romans. Romantyczną historię, która tak naprawdę zaczyna się dopiero na 208 stronie, kiedy Rosanna zaczyna tworzyć związek z Roberto. Przyznać muszę, że do strony 207 nie za wiele się działo. A to co się działo, nie było ciekawe.

W odbiorze książki przeszkadzał mi styl książki. Według mnie jest infantylny, miałki, pompatyczny. Pewne formułowania, szczególnie nie wyrwane z kontekstu momentami burzyły mi krew. Przykłady? Proszę bardzo:

·         „jesteś dobrą siostrą. Mam nadzieję, że zawsze będziemy przyjaciółkami.” – uproszczenie, tak jakby dobroć tylko gwarantowała zbudowanie silnej relacji przyjacielskiej.

·         „klasnęła w dłonie z radości” – okazuje się, że nie czytamy o zachowaniu dziecka, lecz o zachowaniu dorosłej kobiety, odnoszącej sukcesy na międzynarodowych scenach operowych.

·         „nigdy o tobie nie zapomnę” –  ok, przyznaję w romansach to sformułowanie się sprawdza.

·         „przez chwilę stali obok siebie, jakby nieświadomi otoczenia” – zbyt wyrafinowane, szczególnie, że mowa o parze śpiewaków operowych ćwiczących po prostu kolejną, długą arię.

·         „szybko się uczysz, maleńka” – Pozostawię bez komentarza. Napiszę tylko, że sformułowanie maleńka w relacjach damsko-męskich nie jest zbyt trafione.

·         „jestem głupia, bezdennie głupia” – niestety, główna bohaterka Rosanna taką samokrytyką katuje się w książce wielokrotnie. Całkowicie niesłusznie. Mamy przecież do czynienia z osobą osiągającą sukcesy, dobrze wychowaną, atrakcyjną.

·         „osunęła się na podłogę i wybuchnęła płaczem”- i tak kilka razy, iście jak z XVIII wiecznego romansu, a pamiętajcie, że akcja osadzona jest w XXw.

·         „Obiecywałam sobie, że nie będę taka jak inne i nie dam mu się uwieść, a jednak się dałam” – chciałabym, chciała? Czy nie chciałabym, nie chciała?.

·         „Ech, głuptasku, znajdź coś, co jest równie ładne jak ty(…) W końcu znalazła pięć zestawów które zatwierdził.”- żona czy utrzymanka? Przedstawię Wam kontekst: kobieta odnosząca sukcesy na scenie operowej, wynagradzana sowicie, wybrała się na zakupy wspólnie z ukochanym. Niestety cała scenka opisana przez autorkę powoduje, że o Rosannie myślę jak o głupim dziewczątku, tak nie mającym swego zdania, że nie potrafi wybrać ubrań, musi czekać na zatwierdzenie Roberta, na jego pełną akceptację.

·         „(…) Ja też znalazłam swoje powołanie.(…) co ważniejsze w małżeństwie z Robertem” –pogubiłam się. Przez pierwszych 200 storn wydawało się, że książka jest o pasji, o życiu z muzyką w tle, życiu na deskach opery, scen, teatrów, życiu w światłach jupiterów, życiu oddanym sztuce. Niestety, powieść okazała się być historią jakich wiele o życiu kobiety stłamszonej prze mężczyznę i całkowicie mu podporządkowanej, o życiu kobiety – żony. Kobiety, której największym sukcesem mimo spektakularnego debiutu na scenie okazało się małżeństwo z Robertem. Sama postać Roberta nie jest ciekawa. Z jednej z strony chorobliwy podrywacz. Nie potrafiący utrzymać swego popędu w ryzach. Z drugiej człowiek przekonany o braku swojej winy. Za swoje zachowania i wiele złamanych serc oskarża kobiety, cytuję: „Jestem łatwym łupem dla kobiet. Chcą być ze mną widziane, bo to ich łechce, ich ego przysparza im rozgłosu. Często wykorzystują mnie bardziej, niż ja wykorzystuję je”. Nie spodziewałam się takiego uproszczenia w książce Lucindy Riley. Roberto wielokrotnie mówi i myśli o sobie w trzeciej osobie pytając „dasz szansę nowemu Robertowi?” jakby całkowicie odgradzał się od swego człowieczeństwa skupiając się na swoim obrazie jako kochanka, potencjalnego przyszłego męża, nowego ja, innego człowieka.

 Uroku miało powieści dodać miejsce osadzenia akcji, a więc hermetyczne środowisko śpiewaków i innych pracowników międzynarodowych oper włoskiej La Scali, londyńskiej Covent Garden, czy nowojorskiej Metropolitan Opery. Niestety w mojej opinii autorka nie wykorzystała możliwości, które daje opisywane środowisko. Środowisko ekscentrycznych postaci, często przeświadczonych o własnej nadzwyczajności, osobliwych artystów i ciekawych osobowości często zmagających się z własnymi demonami. Riley nie wykorzystała tej szansy. W historię wplotła tylko kilka nic niewnoszących sformułowań, wskazujących raczej na brak kultury w relacjach ze współpracownikami, niż niezwykłość bohaterów z tego środowisko. Za mało, zdecydowanie za mało.

„Dziewczyna z Neapolu” jest najsłabszą książką Lucinda Riley z którą dotychczas miałam do czynienia. Autorka trochę jak doktor Jeckyll i Mr Hyde stworzyła powieść całkowicie różną, odmienną od pozostałych. Powieść, w mojej opinii poniżej swoich możliwości. Możliwości kogoś, kto potrafi kreślić ciekawe historie, z licznymi tajemnicami w tle dodatkowo osadzając je w ciekawej scenerii. Muszę jednak przyznać, że jeśli szukacie złożonej historii miłosnej trwającej kilkadziesiąt lat dodatkowo osadzonej w świecie muzyki operowej, może się okazać, że to książka dla Was. Czekam na Waszą opinię

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU ALBATROS

.

„Do ostatnich dni” Julie Yip-Williams

DO OSTATNICH DNI

  • Autor:JULIE YIP-WILLIAMS
  • Wydawnictwo:MUZA
  • Liczba stron:384
  • Data premiery:02.10.2019r.
  • Moja ocena:7/10

„(…) Zaczynam moją historię wraz z jej końcem. Oznacza to, że gdy czytasz tę książkę, mnie już nie ma”.

                                                                       Julie Yip – Williams „Do ostatnich dni”

Dziś przedstawię Wam książkę, która mocno zapadła mi w pamięć i utkwiła w sercu.

Książkę, na okładce której zapisano „Zapis życia, choroby i wszystkiego, co przychodzi później”.

Książkę, która faktycznie zaczyna się równocześnie z końcem. Z końcem pewnej ery, z końcem pewnej rodziny, z końcem pewnego macierzyństwa, z końcem życia pewnej autorki, pewnej Julie….

Nie ukrywam. Zanim zaczęłam czytać, sięgnęłam do notki biograficznej Julie Yip – Williams. Dowiedziałam się z niej, że Julie to Wietnamka, która przyszła na świat niewidoma. Dzięki emigracji do Stanów Zjednoczonych i zastosowanemu leczeniu Julie częściowo odzyskała wzrok. Pozwoliło jej to ukończyć studia prawnicze na Harvardzie i zrobić karierę w jednej z najlepiej prosperujących kancelarii prawnych. W wieku 37 lat zachorowała na nowotwór jelita grubego IV stopnia – nowotwór nieoperacyjny. Chorobę ukrytą, długo niepowodującą żadnych dolegliwości. Po diagnozie Julie zaczęła pisać bloga, który miał być równocześnie pamiętnikiem pisanym w czasie walki z chorobą oraz sposobem na przygotowanie rodziny do jej odejścia. Zaczęła pisać bloga dla swego męża oraz dwójki córeczek. Bloga, który zamienił się w małe, literackie dzieło sztuki.

Julie opisując swoją historię osadziła ją w swoistego rodzaju klamrę. Zaczęła od dramatycznego początku. Po swoich narodzinach w Wietnamie jej własna babcia (matka ojca) chciała ją uśpić. Jak bowiem miałaby żyć w tej rodzinie będąc niewidoma!!! Osoba, która miała dokonać eutanazji okazała się jednak o wiele bardziej ludzka od rodzonej babki. Tym samym Julie przeżyła… Przeżyła finalnie wiele lat wspaniałego życia. Życia osadzonego w innych realiach niż Wietnam. Życia pełnego miłości, spełnionych pragnień życiowych i zawodowych, spełnionych pragnień o macierzyństwie. Klamra historii Julie zamyka się wraz z jej śmiercią w wyniku ciężkiej choroby. Choroby, na którą umiera wielu z nas, wielu z naszych bliskich. Julie już nie ma wśród nas. Zostało po niej wspomnienie, życie w jej córkach, wspomnieniach rodziny oraz w naszych sercach.

Historia jakich wiele. Historia spotykana codziennie. Co ją wyróżnia? Na pewno inne spojrzenie na to czego doświadczyła Julie. Oprócz początkowej złości, rozpaczy, niezrozumienia, finalnie Julie niczego nie żałuje. Na kartach swojej powieści wspomina swoje dzieciństwo i młodość. Wprowadza nas w tajniki tradycji chińskiej. Dzięki łączeniu nowoczesności z tradycją poznajemy charakterystykę regionu. Momentami miałam poczucie, że przeniosłam się do innego świata, chwilami dla mnie niezrozumiałego.

Recenzja spóźniona. To fakt, nie zaprzeczam. Jednak spóźniona nie dlatego, że mi się nie chciało, że nie wiedziałam o czym i jak pisać. Spóźniona dlatego, że przy recenzowaniu obawiałam się na nowo tych emocji. Tego żalu, tego bólu, tej troski o nawet nieznanych mi ludzi, tej rozpaczy. Tych wszystkich uczuć, które podzielałam z autorką czytając kolejne strony „Do ostatnich dni”. Już tak mam, przyznaję. Jak książka łapie mnie za serce, to z jednej strony nie potrafię się oderwać, z drugiej długo nie potrafię się otrząsnąć. Dodatkowo, długo o niej pamiętam i za każdym razem, gdy o niej myślę, przeżywam ją na nowo. Tak było i tym razem.

Jeśli pragniecie spojrzeć na swoje życie, na swoje codzienne problemy trochę z innej perspektywy, z perspektywy tej, której już nie ma, a na miejscu której mógłby być każdy z nas, jest to książka dla Was. Bez wątpienia, jest to książka, która uczy pokory. Zanurzcie się w historię Julie. Historię intymną, ale do której otrzymaliśmy zaproszenie.

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU MUZA.

„Kształt serca” Dolores Redondo

KSZTAŁT SERCA

  • Autor:DOLORES REDONDO
  • Wydawnictwo:MOVA
  • Seria: DOLINA BAZTAN, TOM 0,5
  • Liczba stron:608
  • Data premiery:25.11.2020r.
  • Moja ocena:9/10

Ten typ mordercy (…) nie ma najmniejszego zamiaru dać się schwytać, potrafi przez całe życie odgrywać rolę przykładnego obywatela, nie dąży do spławy i dobrze się odnajduje w społeczeństwie”.

                                                                                               Dolores Redondo „Kształt serca”

Muszę się Wam co czegoś przyznać. Czasem, jak widzę ilość stron, która przede mną, odsuwam moment sięgnięcia do książki. Wynika to z tego, że jestem z natury niecierpliwa. A wiadomo, im więcej stron, tym dłużej czekam na rozstrzygnięcie, tym dłużej oczekuję finału. Momentami zamęczam się niepewnością, miotając się jak motyl w słoiku (pamiętacie recenzję „Pokój motyli” i „Szklane skrzydła motyla”? Nadal jestem w motylim nastroju). Tak było i tym razem. Mimo interesującego opisu wydawcy, po „Kształt serca” sięgnęłam z opóźnieniem. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że świat basków w który się zanurzyłam, wciągnął mnie tak mocno, że nim się obejrzałam już byłam na 400 stronie, a potem… potem to już z górki.

Trochę o fabule

Amaia Salazar młoda podinspektorka Policji Statutowej z Nawarry przechodzi szkolenie dla funkcjonariuszy policji Europolu w Akademii FBI w Stanach Zjednoczonych. Szkolenie prowadzi agent specjalny, słynny Aloisius Dupree, wybitny wiktymolog. W trakcie ćwiczenia zorganizowanego w ramach warsztatów zostaje zauważona przez prowadzącego. Przedstawia interesujące hipotezy w sprawie ściganego mordercy, lub raczej likwidatora rodzin. Mordercy nazwanego Kompozytorem. Mordercy, który na zgliszczach domostw unicestwionych przez klęski żywiołowe (tornada, huragany) dokonuje eliminacji całych rodzin. Z jakiś nieznanych dotąd przyczyn upodobał sobie pełne rodziny, składające się z co najmniej 5 osób, rodziców i trójki dzieci, a czasem nawet starszej kobiety (babci, cioci). Amaia zostaje zaproszona do współpracy. W trakcie śledztwa odkryte zostają kolejne ofiary Kompozytora dotychczas uznane za ofiary klęsk żywiołowych lub ofiary samobójstw rozszerzonych.

Amaia wraz innymi agentami FBI (Tucker, Emerson, Johnson) i samym Dupree wyrusza w miejsce kolejnej klęski żywiołowej, Nowego Orleanu gdzie wszystko pustoszy huragan Katrina. Na miejscu szukają śladów i kolejnych ruchów Kompozytora. Niestety nie udaje im się uratować kolejnej rodziny.

W typową fabułę kryminalną opartą na mocnym rysie psychologicznym sprawcy oraz dogłębnych analiz wiktymologicznych, Dolores Redondo wplotła wątek niewyjaśnionych porwań młodych dziewczyn i dziewczynek. Do takiego uprowadzenia dochodzi również w trakcie szalejącego huraganu Katriny. Nieznani, uzbrojeni zakapturzeni sprawcy po huraganie porywają dwie dziewczynki będące pod opieką dziadków. Jeden z nich zostaje postrzelony. Okazuje się nim Médoro Lirette, porwana kilkanaście lat wcześniej siostra miejscowego handlarza narkotyków. Siostra, której nigdy nie odnaleziono. Siostra, która jak się okazuje nie jest podobna do samej siebie, ani do nikogo z żyjących. Siostra, która uważa się za zmarłą. Siostra, wierząca, że jest podporządkowana Baronowi Semediemu- przywódcy i ojca wszystkich duchów śmierci. Kto kryje się pod maską Barona Semediego, kto go udaje? Na co komu porywane dziewczęta? Czym je karmią, czym poją, że uważają się za zmarłe i tak wyglądają? Czy historia gangu Semediego, którą próbuje od wielu lat rozwiązać Dupree ma związek z morderstwami Kompozytora?

Moja opinia

Jak pisze sama autorka „(…) książka stanowi część cyklu powieści inspirowanych północą Hiszpanii. Główną bohaterką kilku z nich jest Amaia Salazar…”. Znacie trylogię Baztan? Rozpoczyna się „Niewidzialnym strażnikiem”. Kolejne części to „Świadectwo kości” oraz „Ofiara dla burzy”. Jest to trylogia do której warto sięgnąć. Wracając do „Kształtu serca” bardzo podoba mi postać Salazar, która jako 12 latka wyjechała z rodzinnego Elizondo do szkoły w Stanach Zjednoczonych. Po szkole policyjnej wróciła jednak w rodzinne strony.  Tak zaciekawiła mnie nazwa rodzinnego miasta Amaii, że musiałam rzucić okiem na Wikipedię. Dowiedziałam, się,  że rodzinne Elizondo to „miasto położone w prowincji i autonomicznej społeczności Nawarry w północnej Hiszpanii. Położone jest na obu brzegach rzeki Baztan. Miasto jest stolicą doliny Baztan i skupia większość zakładów usługowych. Elizondo jest jedną z piętnastu osad w dolinie” (źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/Elizondo,_Navarre) .  Miasto w którym krajobraz wygląda jak wycięty z pocztówki z maleńkimi hiszpańskimi wybrukowanymi uliczkami, z kamiennymi fasadami. Miasto w którym wszystko dla Amaii się i zaczęło, i skończyło.

Amaię Salazar poznajemy w historii z przeszłości. Przeszłości, którą znamy tylko wyrywkowo z trylogii Baztan. Zaczyna się od przypomnienia, że Amaia mając dwanaście „(…) na szesnaście godzin zgubiła się w lesie. Znaleziono ją nad ranem trzydzieści kilometrów na północ od miejsca, w którym zeszła ze ścieżki, leżącą bez ducha w ulewnym deszczu. Ubranie miała osmalone niczym czarownica uratowana ze stosu (…)”. Okazuje się, że to nie najstraszniejszy wątek z przeszłości dziewczyny. Dziewczynki dręczonej przez własną matkę, wyrodną matkę, która posiadała zdolności do „wciągania najbliższych w swoje neurozy i psychozy”. Dziewczynki, której nie ochronił własny ojciec. Ojciec, który wykorzystując jej miłość i lojalność szeptał do niej „Amaio, nie mój o tym nikomuJeśli mnie kochasz, zachowaj to dla siebie.” Dziewczynki, którą z miłością i troską wychowywała ciotka, kochana Engrasi. Amaia dzięki doświadczeniom dzieciństwa, jakże trudnym osiągnęła ogromną dojrzałość emocjonalną, intelektualną. Nad wyraz wyczulona na wszystkie niuanse stała się ważnym członkiem zespołu tropiącego mordercę. Sam rys mordercy jest również interesujący. To nie całkiem łowca, nie myśliwy. To raczej wędrowiec, który przemierza kraj w ślad za tornadami, huraganami, trzęsieniami ziemi. Nie przynosi ukojenia, radości, pomocy ofiarom klęsk żywiołowych. Przynosi udręczenie, tym, którzy szczęśliwie ocaleli i myślą, że nic złego im się już stać nie może. Dręczy ich w niespotykany sposób, z którym spotkałam się po raz pierwszy. Miłośnik muzyki, miłośnik rodziny, a zarazem miłośnik okrutnej śmierci. Czy tym mordercą jest Martin Lenx, niezadowolony ojciec 5-osobowej rodziny, która zginęła wskutek rozszerzonego morderstwa? Czy kompozytorem jest Nelson, policjant o praktycznie nieposzlakowanej opinii zgłaszający się by nieść pomoc ofiarom klęsk żywiołowych?

Dolores Redondo przyciągnęła moją uwagę niesamowitym folklorem baskijskim. Wierzenia w Barona Semediego i wątek niewyjaśnionych porwań dodał powieści sporego dreszczyku. Tropienie zjaw, zombie, ludzi uważających się za zmarłych ze śledztwem FBI jest podejściem nowatorskim. Nie wiem co miała Redondo na myśli tak konstruując powieść. Wiem tylko, że wszystkie te wątki składają się w jedną, spójną całość. Całość, która układa się w 608 stron książki, od której trudno się oderwać.  Strona po stronie powieść wydawała mi się ciągle nieodkryta, unikatowa i mocno działająca na moją wyobraźnię.

Gdybym miała określić powieść jednym przymiotnikiem użyłabym słowa: olśniewająca. Dlaczego? To proste, książka pozostawiła po sobie wielkie wrażenie i wzbudziła mój zachwyt zabierając mnie do świata krwi, tajemnic oraz niesamowitości.

ps. przygodę z autorką możecie zacząć od „Kształtu serca”. Potem możecie sięgnąć po trylogię Baztan. Myślę, że przepadniecie.

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU MOVA.