„Współautorzy” Aleksandra Marinina

WSPÓŁAUTORZY

  • Autorka: ALEKSANDRA MARININA
  • Seria: ANASTAZJA KAMIEŃSKA (tom 25)
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Liczba stron: 560
  • Data premiery: 23.02.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 01.01.2004r.

Do cyklu o Anastazji Kamieńskiej powróciłam po latach tomem 24 pt. „Zasada trzech sprzeciwów” (recenzja na klik). Wówczas Major Kamieńska rozwikłała zagadki kryminalne – mimo rekonwalescencji po złamanej nodze – związane ze zbrodniami dziejącymi się wokół jednej, szacownej rosyjskiej rodziny. Wydawnictwo @Czwarta Strona wydało 23 lutego br. kolejny tom serii pt. „Współautorzy”. I choć kwestie rosyjskie w tym momencie nie są moimi ulubionymi, lekko się ociągając sięgnęłam do najnowszej propozycji wydanej autorki, Aleksandry Marininy.

Ale rany bardzo bolą… Rany pozostawione przez upokorzenie, oszustwo i niesprawiedliwość. Co z nimi począć? Zlekceważyć i zapomnieć? Niech sobie bolą? A kto powiedział, że przestaną boleć, jeżeli człowiek zrobi to, co uważa za przywrócenie sprawiedliwości? Rany pozostaną, podobnie jak pamięć o oszustwie i upokorzeniu, dojdzie tylko zrozumienie tego, że w odpowiedzi na zadany ból ty też zadałeś komuś ból. I to wszystko. Żadnej ulgi. Pojawi się jedynie niepotrzebny ciężar.” -„Współautorzy” Aleksandra Marinina.

Dwa pozornie niezwiązane ze sobą kryminalne wątki. Jeden toczy się wokół projektu pisarskiego o nazwie Wasilij Bogusławski. To pod tym imieniem i nazwiskiem trójka osób wydaje poczytne kryminały. Trzon zespołu stanowi znany pisarz Gleb Bogdanow, wspiera go w roli kreatywnej autorki fabuł Jakaterina Sławczikow, a za eksploatatora robi Wasilij Sławczikow, jej pasierb. Każdy z nich ma inną historię, inne predyspozycje, które finalnie łączą się w jeden pisarski talent. To niby zaczyna interesować się para naukowców, którzy starają się odzyskać bardzo ważne materiały dziennikarskie. Drugi związany jest ze śmiercią ciężarnej Jeleny, młodej żony biznesmena Jegora Safronowa, która do niedawna była recepcjonistką w jego salonie urody. Safronow od razu staje się podejrzany, tym bardziej, że do ślubu doszło w wyniku jednej wspólnej nocy. W pewnym momencie podpułkownik Kamieńska zaczyna łączyć te dwie sprawy. W pewnym momencie śledczy zaczynają odkrywać drugie dno. Z przeszłości odkrywają związki, które doprowadziły do późniejszych śmierci. Czy to przypadek, czy w pełni zaplanowane morderstwa?

Po przeczytaniu „Współautorów” mam podobne odczucia jak po lekturze tomu 24. Marinina to bez wątpienia mistrzyni kreowania zawiłych, skomplikowanych i wielowarstwowych wątków. Kompozycje jej seryjnych książek są zawsze takie same. Dużo się dzieje, jest wiele ofiar. Śledczy markotnie i mozolnie rozgrzebują przeszłość zamordowanych szukając jakiejkolwiek rysy, jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Snują rozmaite hipotezy, które Marinina obala w trakcie rozwijania fabuły, by finalnie czytelnika totalnie zaskoczyć w zakończeniu. Okazuje się, że mąż nie ma znaczenia, wielokrotne rozwody również, niechęć do byłego męża własnej żony nie ma związku, a trudne relacje z pasierbem w ogóle nie miały miejsca. Do tego dochodzi zawsze wiele wątków obyczajowych; rozwody, niespełniona miłość, zakazany romans, rys psychologiczny skonstruowany na dziecięctwie bohaterów i ich relacjach z rodzicami, powątpiewanie w ojcostwo, niespełnione ambicje literackie, uzależnienie od szybkiego seksu bez zobowiązań, liczni partnerzy seksualni i wiele, wiele innych. W tym wszystkim podpułkownik Kamieńska stara się zdać egzamin na doktorat by uniknąć emerytury w wieku kolejnych dwóch lat i żyje w symbiozie ze swoim mężem również naukowcem Loszką. Wierzcie, że nie pospojlerowałam za bardzo, gdyż wątków wokół głównej fabuły Marinina namnożyła znacznie więcej. Nadal bardzo mi się podoba Kamieńska, mimo, że jest totalnie oddana swemu mężowi. To oddanie nie jest jednak jej słabością. Jest jej wyłącznie ludzką twarzą. Jak sam o niej mówi jej przełożony: „Och, Kamieńska (…) Z tobą są wieczne problemy…Niby jesteś mądrą babą i znasz się na robocie, ale przy tobie człowiek się czuje tak, jakby siedział na beczce z prochem. Nie mogę się doczekać aż przejdziesz na emeryturę.” Aśka vel Nastka Kamieńska taka właśnie jest. Potrafi i skłamać, i postąpić niezgodnie ze sztuką milicyjną, byle tylko osiągnąć cel i zbliżyć się do prawdy.

Bardzo cenię w książkach z serii to zachłyśnięcie się Marininy światem naukowców. I w tej, i w poprzedniej książce jej autorstwa od ciekawych, inteligentnych, szanowanych naukowo postaci aż się roi. Profesorowie prawa, wybitni inżynierowie, pisarze z tradycjami, artyści i inni. To świat, który autorka odwzorowuje z wielkim zaangażowaniem w każdym szczególe, w zachowaniu, w opisie postaci i jej doświadczeniu, nawet w scenografii mieszkania i sposobie zachowania, a także tradycjach i obyczajach. Zgłębiając w roli czytelnika ten naukowo – profesorski świat miałam wrażenie jakbym obcowała sama z bardzo inteligentnymi i arcy-wybitnymi osobistościami. Jakbym sama z nimi dyskutowała i biła się na argumenty. Jakbym była częścią ich świata.

Sama koncepcja projektu Bogusławskiego zasługuje na wielkie uznanie. Nie jest to oszustwo. Prawda jest objawiana od początku do końca, co nie ma negatywnego wpływu na poczytność kryminałów. Pomysł Marinina dopracowała w każdym szczególe. Niezwykle inspirujące okazało się zanurzenie w dysputach i dyskusjach członków zespołu, w trakcie których każdy przedstawiał swoje racje i bronił swego stanowiska. A tylko siła argumentacji mogła doprowadzić do korzystnego dla którejś ze stron rozstrzygnięcia. Koncepcja Wasii odnośnie duszy dziecka mnie rozczuliła. Podobnie jak z uśmiechem na ustach czytałam o podarku dla Nastki od jej własnego męża. Nie wiem czy chciałabym dostać małą figurkę drewnianego starca, która miałaby mnie oswoić z przemijaniem. Zdecydowanie doceniam jednak pomysł i jego rozpisanie na kartach powieści.

(…) nie ma żadnego znaczenia, jak przeżywamy życie, bo życie to zaledwie jeden epizod w długim łańcuchu rozmaitych epizodów. Nic nie szkodzi, jeżeli jeden epizod się nie uda, następny będzie inny, o wiele lepszy.” -„Współautorzy” Aleksandra Marinina.

I to życie przedstawione z różnych perspektyw, w różnych osobach, bardzo urozmaiconych, jest zaletą tej powieści. To proza z całą kawalkadą osobliwości i zagadkami, które się tylko mnożą. Ot, chociażby śmierć dziennikarza. Nawet ona ma znaczenie. Bo przecież:

Z jakiegoś powodu nikt nie chce wierzyć w nieszczęśliwe wypadki przydarzające się dziennikarzom(…). Nieszczęśliwy wypadek może się przydarzyć każdemu: dozorcy wujkowi Wani, mistrzowi olimpijskiemu, a nawet agentowi. Tylko nie dziennikarzowi. Jeżeli dziennikarz nie umiera śmiercią naturalną na skutek długotrwałej choroby, to jasne, że walczył o prawdę…”-„Współautorzy” Aleksandra Marinina.

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu @Czwarta Strona.

„Czerwone jezioro” Julia Łapińska

CZERWONE JEZIORO

  • Autor:JULIA ŁAPIŃSKA
  • Wydawnictwo:AGORA
  • Liczba stron:592
  • Data premiery:23.02.2022r.

Lektur polskich debiutów kryminalnych mam na swoim koncie już sporo i choć większość z nich wywarła na mnie pozytywne wrażenie, sięganie po debiut zawsze niesie za sobą pewne ryzyko. Ale jak to mówią „kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana”, także jeśli tylko opis powieści mnie zaintryguje i mam pozytywne przeczucia sięgam po lekturę. Tym razem oprócz tych dwóch czynników zadecydował również trzeci. A mianowicie fakt, że „Czerwone jezioro” Julii Łapińskiej wygrało konkurs Wydawnictwa Agora na najlepszą powieść sensacyjną. Jak podaje sam wydawca „wyłoniona z blisko 500 zgłoszeń”. Sami powiedzcie, czyż to nie jest zachęcające?;)

Kuba Krall był na szczycie, najlepszy polski współczesny fotoreporter, autor szokujących zdjęć z wszystkich wojen ostatnich lat. Wojennie przeżycia jednak nie dają mu spokoju, musi mierzyć się ze swoimi demonami, a i finansowo nie wiedzie mu się najlepiej. Przyjmuje więc zlecenie przyjaciela z dzieciństwa, obecnego biznesmena i wraca do Bornego Sulejowa, gdzie spędził dzieciństwo na terenie wojskowego garnizonu. Jest fotografem na ślubie Borysa Morozowa, który kończy się odkryciem zwłok ochroniarza biznesmena. Od tej pory policja poszukuje sprawcy, a Kuba może mieć swój udział w sprawie. Czy to możliwe, że obecna zbrodnia łączy się ze zbrodniami popełnionymi lata temu w rosyjskim garnizonie?

Pierwsze wrażenie jakie nasuwało mi się podczas czytania książki, to, że jest ona bardzo dojrzała, dobrze zaplanowana i konsekwentna. Gdybym o tym nie wiedziała, nie podejrzewałabym, że to debiut. Powieść jest wielowątkowa, ale każdy z tych wątków jest dobrze przeprowadzony, pozamykany. Czytelnik nie gubi się wśród nich, a kompozycja jest dobrze przemyślana i logiczna. Całość składa się z 104 stosunkowo krótkich rozdziałów, w narracji trzecioosobowej, ukazanej z różnych punktów widzenia. Najczęściej śledzimy przebieg akcji oczyma Kuby i policjantki Ingi Rojczyk. We współczesne wydarzenia zostały wplecione fragmenty pamiętnika z dawnych lat i chociaż początkowo nie bardzo wiadomo jak one się mają do współczesnej akcji, z biegiem czasu zaczynają rzucać światło na aktualne wydarzenia i okazują się mocno z nimi powiązane. Styl autorki jest mocny, konkretny dosadny, co pokazuje chociażby fragment rozpoczynający powieść: „Panna młoda przypominała ekskurwę, ratującą się w ostatniej chwili intratnym małżeństwem. Przesadnie opalona. Z tlenionymi włosami do ramion i ustami napompowanymi silikonem”. Wykreowani bohaterowie to postaci z krwi i kości, bardzo ludzkie, złożone, z całą gamą wad i zalet. Moją ulubioną postacią jest podkomisarz Inga Rojczyk, charakterna, silna postać kobieca, z charakterystyczną burzą miedzianych włosów. Przyzwyczajona do miejskiego życia, z powodu męża zdecydowała się na przeprowadzkę do Bornego Sulimowa i stara się sobie jakoś radzić w tym mocno konserwatywnymi i zdominowanym przez mężczyzn środowisku. Bardzo ciekawą postacią jest Kuba Krall, znany wojenny fotoreporter, który mimo że nie brał bezpośredniego udziału w wojnach musi mierzyć się z tym co widział i przeżył. Wydaje się, że jest on trochę zagubiony, bezradny, mierzący się z swoimi demonami. Również szereg postaci drugoplanowych jest ukazanych w sposób bardzo interesujący, wiarygodnie pod kątem psychologicznym.

Powieść czyta się bardzo dobrze, wciąga, intryguje. Autorka świetnie oddała klimat terenów byłego rosyjskiego garnizonu, wplatając w niego miejscowe legendy i małomiasteczkową atmosferę. Jest duszno, niepokojąco, momentami mrocznie, momentami pozornie prawie sielankowo, ale nawet wtedy wyczuwamy czające się pod powierzchnią demony, cienie przeszłości. Jak na debiut ta powieść jest fenomenalna i nie dziwię się, że zwyciężyła w konkursie Wydawnictwa Agora. Musicie ją przeczytać. Polecam!

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu Agora.

„Więcej niż jedno życie” Irena Małysa

WIĘCEJ NIŻ JEDNO ŻYCIE

  • Autorka: IRENA MAŁYSA
  • Wydawnictwo: MOVA
  • Liczba stron: 424
  • Data premiery: 23.02.2022r.

Po lekturze debiutu Ireny Małysy „W cieniu Babiej Góry” wiedziałam, że każdą kolejną książkę autorki biorę w ciemno, a już zwłaszcza tą z serii o Baśce Zajdzie. Kiedy dowiedziałam się o tym, że 23 lutego premierę będzie miało „Więcej niż jedno życie”, kolejny tom z Baśką, czekałam na niego z niecierpliwością. Przeczytałam go niedługo po premierze, praktycznie jednym tchem, jak zwykle przy recenzji złapałam pewien poślizg, ale już śpieszę z nadrobieniem tego zaniedbania;)

Tym razem akcja rozgrywa się w większości w Krakowie, a w zasadzie w Szpitalu Pediatrycznym. Baśka zaangażowała się zbiórkę pieniędzy na operację Mateuszka, syna Joanny, jej sąsiadki z podstawówki. Policjantka pomogła w organizacji inicjatyw, dzięki którym zbiórka na leczenie chorego na serce chłopczyka w prywatnej klinice w Niemczech będzie możliwa. Gdy Zajda wybiera się do szpitala okazuje się, że jest on w remoncie, powstaje nowe skrzydło, którego budowa jest nadzorowana przez doktor Martę Kuć, młodą lekarkę, znaną z twardego charakteru i nieustępliwości. Gdy kobieta wypada przez okno i ginie na miejscu policja podejrzewa udział osób trzecich. Kto mógł chcieć śmierci lekarki? Okazuje się, że wiele osób było z nią w konflikcie, ale podejrzenie pada na matkę chorej dziewczynki, która niedawno bardzo mocno pokłóciła się z lekarką. Basia miała okazję poznać kobietę podczas wizyty w szpitalu i teraz czuje się w obowiązku udowodnić jej niewinność. Czy jej się to uda?

Powieść wciągnęła mnie od pierwszych stron, jest napisana lekko, akcja jest ciekawa, a postacie świetnie zarysowane. Autorka porusza tutaj trudny temat i jako główne miejsce akcji wybiera sobie mało przyjemne miejsce, a mianowicie szpital dziecięcy. Jego klimat udaje się jej świetne ukazać, z jednej strony mroczne miejsce, zwłaszcza ten budujący się oddział, z labiryntem korytarzy, piwnicami, schowkami, kipiące tajemnicą i niebezpieczeństwem. Z drugiej strony rozpacz, żal i smutek, ale też nadzieja i niespotykana determinacja, którą przejawiają matki chorych, często śmiertelnie, dzieci. Jest to temat ogromnie trudny i budzący emocje, a autorce udało się go przedstawić bardzo wiernie i przekonywująco, bez niepotrzebnego chaosu, bez dołowania i wpędzania w przygnębienie. Za to dla niej wielkie brawa! Oczywiście bardzo podobał mi się sposób przedstawienia postaci, począwszy od głównej bohaterki Baśki, do postaci drugoplanowych. Wszystkie z nich są wiernie ukazane, w całej swojej złożoności i wielowymiarowości. Baśki nie da się nie lubić, to silna, zdecydowana kobieta, która jak każda z nas ma swoje słabe strony, widma przeszłości, a która mimo wszystko stara się sobie jakoś radzić i pomagać ludziom.

Jest to powieść, która mówi o miłości rodzicielskiej, zwłaszcza macierzyńskiej, o sile nadziei, determinacji, mocy kobiet, pragnieniu miłości, sile przyjaźni, ale także żądzy władzy i mani wielkości. Autorka w sposób przerażający przedstawiła sylwetkę „Potwora”. Najbardziej przerażające jest to, że takie „potwory” spotykamy również w życiu, żyją sobie spokojnie stwarzając pozory bycia dobry ojcem, mężem i członkiem społeczeństwa. Wszystkie te zagadnienia jak również złożone emocje udało się autorce oddać w sposób nienachalny, a nawet można by powiedzieć lekki i skłaniający do refleksji. Gorąco polecam. Jest to książka, której nie możecie przegapić!

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU MOVA.

„Niewidzialna dziewczyna” Lisa Jewell

NIEWIDZIALNA DZIEWCZYNA

  • Autorka: LISA JEWELL
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Liczba stron: 382
  • Data premiery: 9.02.2022r.
  • Data premiery światowej: 1.06.2021r.

„(…) To zupełnie co innego. Jedyne złe książki to takie, które napisano tak fatalnie, że nikt nie chce ich wydać. Każda książka, która została wydana, jest dla kogoś „dobrą książką”.

Lisa Jewell jest autorką „Idealnej rodziny”, z której powyższy cytat pochodzi (recenzja na klik). Książki, która wbiła mnie w fotel tak głęboko, że oceniłam ją 10/10😊. „Idealna rodzina” okazała się ciekawym studium i słabości, i bestialstwa człowieka. Czytając ją targały mną silne emocje. Tak silne, że wątki z „Idealnej rodziny” pamiętam do dziś. Jeśli nie czytaliście jeszcze tej książki to koniecznie musicie to nadrobić. Jestem ciekawa, czy Wasza opinia będzie również pochlebna jak i moja.

Słysząc, że Wydawnictwo @Czwarta Strona wydaje kolejną powieść tej autorki nie wahałam się ani chwili. W „Niewidzialnej dziewczynie”, która premierę miała 9 lutego br., szukałam złożonych postaci, wielowarstwowych, nie dających się jednoznacznie zakwalifikować. Oczekiwałam napięcia, tajemnicy i wielowątkowości. Czy „Niewidzialna dziewczyna” sprostała „Idealnej rodzinie”?

Jewell zaprosiła czytelnika do życia Cate, Saffyre oraz Owena. Losy całej trójki spotykają się na jednej ulicy, na którą spoglądać można z wykuszowego okna. Na ulicy w Hamstead, gdzie za rogiem mieszkał Zygmunt Freud. Ulicy, na której zaczynają się dziać niemiłe wydarzenia. Wydarzenia związane z napaściami seksualnymi na kobiety. Pozornie szczęśliwe życie Cate zaczyna mieć rysy. Jej córka Georgia boi się o siebie, Josh zaczyna chodzić po okolicy szukając tego „zboczeńca”, a mąż Cate psycholog dziecięcy Roan coraz mniej spędza czas w domu angażując się w jego życie. Cała rodzina Foursów spogląda na sąsiada z naprzeciwka, trzydziestotrzyletniego Owena Picka, który traci pracę w college’u oskarżony o niewłaściwe zachowanie względem studentem. Samotnika, nie obeznanego z kobietami, zafascynowanego Brynem i jego aktywnością w siedzi. Nie tylko Foursowie są obserwatorami. Obserwuje też Saffyre Maddox, siedemnastolatka będąca w przeszłości pacjentką Roana Foursa. Dlaczego zakrada się nocą na ulice Hamstead i kogo próbuje nakryć na gorącym uczynku?

No nie jest to proza na miarę „Idealnej rodziny”. W moim odczuciu „Niewidzialna dziewczyna” to kolejny thrillerek, który i owszem miło się czytało, bez żadnego zaangażowania emocjonalnego, ale który niestety zapomnę szybciej niż zdąży na egzemplarz opaść kurz. Spodziewałam się naprawdę fascynującej historii. Spodziewałam się krzywdy, bólu, głębokiego dochodzenia do prawdy, tajemnic i fasady życia, która w pewnym momencie runie pozostawiając tylko gruzy. Dostałam raczej mdłą historię znudzonego sobą małżeństwa, w którym więcej kłamstw niż szczerych uczuć. Zafascynowaną tajemnicami nastolatkę, która boryka się z trudnymi doświadczeniami z przeszłości, a której nie udzielono fachowej pomocy (oj, szkoda, że ten wątek został potraktowany po macoszemu!!!). Słabe śledztwo w sprawie oskarżeń w kierunku Owena, bardzo słabe. Sama fascynacja Owena Brynem całkowicie mnie nie przekonała. Autorka niewystarczająco w mojej opinii przedstawiła motywy, determinanty jego zachowania w aspekcie kontaktu z tym człowiekiem. Ten wątek wydawał mi się jakby wrzucony na siłę, by jeszcze bardziej zagmatwać historię i sprawić ją bardziej ciekawą. Fabuła ma jednak duży potencjał. Jest w niej wszystko, co w thrillerach lubimy najbardziej; skrzywdzone dziecko, nieprzepracowana trauma, nieudolni dorośli i masa pomyłek, które wiodą śledczych nie pod ten adres co należy. Co do sprawcy domyśliłam się od razu. Trudno nie było odczytać związku pomiędzy zdarzeniami z przeszłości, a tymi, które dzieją się teraz.

Nie jest to jednak książka z samymi wadami. Bardzo dobrze Lisa Jewell skonstruowała powieść. Krótkie rozdziały zatytułowane są imionami bohaterów, z perspektywy których przyglądamy się wydarzeniom. Akcja jest więc uporządkowana i nie pozwala się pogubić. Brakowało mi jednak narracji pierwszoosobowej, która wspaniale się sprawdziła w przypadku Saffyre. Jej postać wydaje się chyba dzięki niej bardziej realna, bardziej rzeczywista i prawdziwa. Sam język taki typowy brytyjski. Wyważony, uładzony. Zdania skonstruowane ze słów układają się uporządkowanie w relacje, opinie, spostrzeżenia, czy dialog. Praktycznie bez żadnych niespodzianek, niepokoi.

Nie jest to książka na miarę „Idealnej rodziny”. Jest to powieść, której daleko to prawdziwego psychologicznego thrillera. Według mnie to powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym, a ja rzadko jestem zadowolona z takiego połączenia.

Moja ocena: 6/10

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od WYDAWNICTWA CZWARTA STRONA, za co bardzo dziękuję.

„Zagadka Błękitnego Ekspresu” Agatha Christie

ZAGADKA BŁĘKITNEGO EKSPRESU

  • Autorka: AGATHA CHRISTIE
  • Wydawnictwo: DOLNOŚLĄSKIE
  • Cykl: HERKULES POIROT (tom 6)
  • Seria: JUBILEUSZOWA KOLEKCJA AGATHY CHRISTIE
  • Liczba stron: 272
  • Data premiery w tym wydaniu: 23.02.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 1.01.1966r.
  • Data premiery: 3.03.2008r.

Myśląc o cyklu z Herkulesem Poirot mam przed oczami najwybitniejszego moim zdaniem odtwórcę tej roli, Davida Sucheta, brytyjskiego aktora i producenta filmowego, który ponad 70 razy wcielał się w rolę tego najsławniejszego francuskojęzycznego detektywa w serii kryminałów Poirot. Bardzo lubię filmy z tej serii. Mają w sobie niezwykły urok i klasę tamtych czasów. Czasów, w których zostały osadzone. Czytając szósty tom cyklu, wydany w lutym br. w Jubileuszowej Kolekcji Agathy Christie przez @Wydawnictwo Dolnośląskie szukałam w Poirocie – Davida Sucheta. Gdzieniegdzie go znalazłam, gdzieniegdzie nie. Moim zdaniem filmowa wersja Poirota ma więcej uroku, niż literacki pierwowzór😉.

Żeby zapewnić postęp ludzkości, musimy się uczyć od tych, którzy stoją niżej od nas w królestwie zwierząt. Ja zawsze tak robiłem. Byłem kotem, który czai się u mysiej dziury. Byłem psem, tropiącym świeży ślad, nie odrywającym od niego nosa. I również(…) byłem wiewiórką. Zbierałem okruchy informacji tu i tam. A teraz wracam do mojego schowka, żeby odnaleźć pewien szczególny orzech, który złożyłem w nim, policzmy, siedemnaście lat temu.” – „Zagadka Błękitnego Ekspresu” Agatha Christie.

Pozornie błahy problem amerykańskiego milionera Rufusa Van Aldina zamienia się w wielką tragedię. Nieszczęśliwa w małżeństwie jego córka Ruth Kettering miała być wreszcie szczęśliwsza dzięki rozwodowi z Dereekiem, który miał zakończyć ich dziesięcioletni związek. Obdarowana przez ojca przepięknym rubinem należącym w przeszłości do Carycy Katarzyny, nazywanym Sercem Płomienia, wyrusza do Paryża, by odsunąć od siebie nieprzyjemności rozwodowe i spotkać się z przyjacielem z przeszłości. Niestety nie osiąga celu. Zostaje zamordowana w przedziale Błękitnego Ekspresu, a klejnot skradziony. Wszystkie poszlaki wskazują na męża bogatej dziedziczki, który w chwili jej śmierci staje się spadkobiercą ponad dwóch milionów dolarów. Nie jest o winie wdowca przekonany Herkules Poirot, który również podróżuje, by odpocząć od angielskiego deszczu. Współpracując z policją oraz wszystkimi, który mieli jakikolwiek kontakt z ofiarą oraz osobami z jej otoczenia, rozpoczyna śledztwo.

W kryminałach Agathy Christie w młodości zaczytywałam się nałogowo. Nie liczyło się wydanie, liczyła się autorka i bohater Hercules Poirot. Pamiętam, że bardzo mi się podobał sposób przedstawienia pracy śledczej detektywa, jako wynik błyskotliwego umysłu i ciężkiej pracy szarych komórek. Do tego niezwykła umiejętność łączenia i kojarzenia faktów. Autorka musiała stworzyć nad-detektywa przy tak zawiłych i skomplikowanych intrygach, do których rzadko kiedy prowadzą poszlaki i znalezione na miejscu zbrodni dowody.

„Zagadka Błękitnego Ekspresu” została napisana przez Christie w 1928 roku. Jeszcze sześć lat i będzie obchodziła okrągłą rocznicę. Sto lat!!!, chciałoby się krzyknąć. W książce pobrzmiewają echa tamtych czasów. Stereotypy po obu stronach. Kettering mówi: „Pewnie przyniesie mi pecha. Jak to kobiety” 😊. Ojciec do córki woła: „I ty dałaś się na to złapać! (…) Że też kobiety mogą być tak głupie!”😊😊. Tancerka dzieli się spostrzeżeniami: „Wy, Anglicy jesteście zdumiewający. (…) Amerykanie są tacy zimni.”.  „(…) Znam mężczyzn, monsieur, opowiadają różne bzdury. Bóg wie, co by się działo, gdyby traktować poważnie wszystko, co wygadują.” Brytyjczyk „przyglądał się temu z chłodną dezaprobatą…Czuł się nieswojo, nie na miejscu, zmieszany. Poirot,, przeciwnie, napawał się sceną z błyszczącymi oczyma”. Czy chociażby; „Kobieta powinna być spokojna, miła i dobrze gotować…”. Nie poczytuję jednak myślenia stereotypowego jako wadę książki. Chapeau bas w stronę Christie, która żyjąc sprzed stu lat potrafiła niejednokrotnie stworzyć silne, ciekawe postaci obu płci. Rzadko który z jej bohaterów był oczywiście dobry lub oczywiście zły. Rzadko kiedy był czarno – biały. Autorka potrafiła skleić postać nadając jej charakter z wielu stron, nadając jej wiele odcieni szarości. W tych złożonościach idealnie rozeznaje się nie kto inny jak Poirot uważający, że „(…) nie ma sensu zostawać detektywem, jeśli się nie potrafi zgadywać”. I tu wielkie moje zdziwienie. Okazuje się, że nie tylko mozolna dedukcja przynosi oczekiwany rezultat. Czasem jest to po prostu zdolność trafnego zgadywania.

Historia opisana w fabule jest bardzo rozbudowana. Wątek kryminalny pojawia się dopiero po pierwszych stu stronnych. Przez pierwszą część czytelnik zatapia się w historię Ketteringów, okoliczności zakupu drogocennego rubina, powierzchowne przywiązanie do Dereeka Mirelle, czy niespodziewany spadek Katarzyny Grey i knowania jej dalekiej kuzynki. W wyniku zbrodni wszystkie postaci w pewnym momencie się ze sobą stykają, a co ważne łączy je postać sławnego detektywa, który wśród nich krąży jak sęp nad padliną szukając jakichkolwiek powiązań. Ten sposób przedstawienia fabuły jest totalnie różny od tego znanego z serii filmowej, gdzie zwykle wszystko zaczyna się od występku. Przydługi wstęp trochę mnie znużył. Nie ustałam tylko dlatego, że to przecież Agatha Christie. Jej po prostu nie wypada odłożyć!!!

Będąc nastolatką byłam bardzo zachwycona serią z Poirotem. Z wiekiem dostrzegam jednak wiele mankamentów historii. Christie nie jest pozbawiona luk fabularnych, mnogość postaci utrudnia rozeznanie się w wątku kryminalnym. Samo rozwiązanie „wyskakuje jak Filip z konopi”. Nie prowadzi do wyjaśnień żaden trop, żaden ślad, żadna „nić Ariadny”. Poirot chodzi, rozpytuje, spotyka się i jada posiłki w doborowym gronie. Podsyca to ciekawość czytelnika, który oczekuje jakiejkolwiek poszlaki. Nadaremno jednak. Sam Poirot chwilami jest bardzo arogancki i to nie w taki uroczy, staroświecki sposób. Kompletnie nie rozumiałam jego osobistych uwag, spostrzeżeń kierowanych w towarzystwie do przecież bardzo zamożnych, eleganckich, elokwentnych osób. Jego zachowanie odbierałam więc jako trochę gburowate. Na uwagę zasługuje klasyczny język. Bohaterowie bez względu na reprezentowaną grupę społeczną odnoszą się do siebie z szacunkiem formułując wypowiedzi na najwyższym poziomie. I kompletny zawód w osobie Katarzyny Grey, bohaterki niewiele wnoszącej do powieści, a także samego tajemniczego Markiza z pierwszych stron. Nie dane mi było go poznać.  

Książka dla fanów Agatha Christie, której powieści już od lat rozbudzają wyobraźnię czytelnika. Do tego przepiękne wydanie jubileuszowe od Wydawnictwa Dolnośląskiego. Przyznajcie sami😉, mieć taką kolekcję w swej biblioteczce to prawdziwy rarytas. A ja…. Ja muszę nauczyć się czytać historie o Herkulesie Poirocie na nowo.

Moja ocena: 6/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Dolnośląskiemu!

„Dolina Cieni” Bartosz Szczygielski

DOLINA CIENI

Autor: BARTOSZ SZCZYGIELSKI
Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
Liczba stron: 383
Data premiery: 9.02.2022r.

Coś w tym pisarstwie @Bartosz Szczygielski – pisarz zdecydowanie jest😊. Coś co mnie przyciąga i nie pozwala odłożyć książki na bok, póki nie dotrwam do ostatniej strony.

Chwaląc się mojej Przyjaciółce, że na półce czeka nowy Szczygielski z książką pt. „Dolina Cieni”  usłyszałam w odpowiedzi: „To szybko przeczytasz”. Do szybkiego przeczytania nie byłam w ogóle przekonana. Uwaga mojej Psiapsi wręcz mnie rozdrażniła. Tyle spraw na głowie, tyle tematów, tyle niepokojów, a do tego Dzieci i praca, a tu taka bezczelna pewność w głosie😉. Okazuje się jednak, że inni znają nas o wiele lepiej niż my siebie sami. Wczoraj zaczęłam czytać premierę z 9 lutego br. od Wydawnictwa @Czwarta Strona, a dziś publikuję recenzję. No przyznaję się publicznie, faktycznie miała rację. Szybko przeczytałam. Podobnie jak dwie poprzednie książki Autora: „Nie chcesz wiedzieć” oraz „Winni jesteśmy wszyscy”.

Zdecydowanie coś w tym pisarstwie Szczygielskiego jest….

Moja matka umarła, próbując zapewnić mi lepsze życie(…) W jakimś ścieku, gdzie nikt się nią nie zainteresował, dopóki nie zaczęłam jej szukać. Miałam dwanaście lat! Dzieci nie robią takich rzeczy, nie znajdują swoich matek martwych z przemęczenia i ogryzionych przez szczury…” – „Dolina Cieni” Bartosz Szczygielski.

„Kiedy umierasz, życie staje się prostsze” – z opisu Wydawcy.

Dwie perspektywy czasowe. Rok 1994, w którym lokalną społecznością wstrząsa wypadek Michała i Agnieszki Wawrzyńców. On młody, ona młoda. On ginie, ona przeżywa będąc w wielkim szoku. Rok 2009 Tomasz Rach przyjmuje od swej współpracowniczki Marty zlecenie przewozu czterech kobiet oraz jednej dodatkowej przez niemiecką granicę. Spotyka się z przedstawicielem zleceniodawcy w umówionym miejscu pod osłoną nocy. Zamiast transportu na miejscu spotyka dwóch strażników straży granicznej oraz tajemniczą Helenę, jedyną żyjącą kobietę, która miała być uczestniczką transportu. Sytuacja staje się tym bardziej skomplikowana, gdy Helena przyznaje, że tak naprawdę Tomasza szukała i o jego pomoc prosiła Martę. Martę, która nie jest w stanie wytłumaczyć Rachowi swojego udziału w przedsięwzięciu. Przedsięwzięciu, którego początki tak naprawdę sięgają piętnastu lat wstecz.

Jako czytelnik lubię dokonywać projekcji moich oczekiwań na przeróżne fabuły. Zauważyłam jednak, że tym bardziej mi się książka podoba, im bardzie fabuła mnie zaskakuje. Jeśli jest przewidująca oceniam ją zwykle słabo. „Dolina Cieni” słaba nie jest i to z wielu powodów. Bardzo podoba mi się konstrukcja książki. Retrospekcje przedstawione w rozdziałach zatytułowanych rokiem 1994, czy chociażby „W cieniu”. Warto wspomnieć, że ten cień bardzo długo nie został nasłoneczniony, praktycznie do samego końca. Akcja jest więc uporządkowana. Grudzień 2009 przenosił mnie co rusz w czasy bieżące, w których Tomasz Rach próbował  pomóc Helenie i poskromić duchy przeszłości. Polubiłam i Martę, i Helenę i Agnieszkę. Jako postaci kobiece każda okazała inna, każda naznaczona inną przeszłością. Zabrały mnie w swój świat, bardzo trudny, skomplikowany i niezwykle samotny. Świat, w którym nie ma miejsca na radość, szczęście i długie życie u boku kochanej osoby. Chociaż ostateczne rozstrzygnięcie między Michałem a Agnieszką totalnie mnie zaskoczyło, zmiażdżyło więc. Ale cóż, moja rola ogranicza się do czytania, a Bartosza Szczygielskiego do pisania. Autor miał więc pełne prawo skonstruować wątek w sposób, który wydawał mu się najbardziej właściwy. Sam główny bohater Tomasz Rach przypomina mi jednego z moich ulubionych bohaterów historii kryminalnych. Taki niby amator, ale potrafiący odnaleźć się w każdej sytuacji. Silny w swojej słabości. Jak się okazuje nie do końca totalnie spostrzegawczy. Próbujący odnaleźć się wśród tych wszystkich kobiecych imion z przeszłości i teraźniejszości. Nie do końca mu się to jednak udaje. Postać księdza Jana została wyjątkowo dobrze skonstruowana. Nie do końca zły, nie do końca dobry. Idealny z pewną rysą na charakterze. Uwikłany w lokalne zależności… cóż, który lokalny klecha może tego uniknąć? Jego wątek jest w mojej opinii zaletą tej powieści.

Jako nałogowa czytelniczka thrillerów jestem usatysfakcjonowana. Jeśli poszukujecie mocnych wrażeń, skomplikowanej fabuły, szybkiej akcji, ogromu emocji i ciekawej zagadki z przeszłości „Dolina cieni” jest dla Was książką idealną. Bartosz Szczygielski po raz kolejny udowodnił, że pisarzem thrillerów nie został z przypadku. I mimo, że ilość wątków i splotów akcji jest bardzo duża, polecam lekturę z pełną świadomością. Czytajcie!!!

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA.

„Fenomen z Warszawy” Tomasz Duszyński

FENOMEN Z WARSZAWY

  • Autor: TOMASZ DUSZYŃSKI
  • Wydawnictwo: SINE QUA NON
  • Liczba stron: 368
  • Data premiery: 09.02.2022r.

Z @WydawnictwoSQN dotychczas nie współpracowałam. Tym bardziej cieszę się, że właśnie to Wydawnictwo obdarzyło mnie ogromnym zaufaniem obdarowując moją osobę egzemplarzem powieści autorstwa @duszynskitomasz pt. „Fenomen z Warszawy”. Za to zaufanie serdecznie dziękuję, gdyż historia opisana w tej publikacji jest jakby szyta na moją miarę. Z postaciami komisarza Wróbla, inżyniera Ossowieckiego, aspirantów Ćwieka i Małeckiego mogliśmy spotkać się w listopadzie 2018 roku. Autor przy współpracy z Storytel Oryginal opublikował serial audio pod tym samym tytułem. Dziesięć odcinków  czytanych przez samego Adama Ferency. Wracając jednak do premiery w tej edycji z 9 lutego br. jak podaje źródło (cyt. za:  onet) Fenomenem z Warszawy nazywany był inżynier Stefan Ossowiecki. Znane warszawskie medium, które przepowiedziało nawet własną śmierć. Na seansach z jego udziałem pojawiał się Ignacy Paderewski, Kazimierz Sosnkowski i marszałek Józef Piłsudski😉. To szacowne grono rozsławiło jego imię jak Polska długa i szeroka. Jego zdolności, mimo ścisłego umysłu,  pojawiły się już w młodych wieku głównie pod postacią telepatii i telekinezy. Najsłynniejsza sprawa Ossowieckiego to zaginięcie samolotu Polskich Linii Lotniczych. By się dowiedzieć, czy samolot został przez niego odnaleziony z zapartym tchem sięgnęłam po tę pozycję.

Był nieuchwytny i bezkarny, nic nie pozostawiał przypadkowi. Bawił się świadomością swojej przewagi, jednocześnie jednak odczuwał żal, że nie znalazł godnego przeciwnika. Warszawska policja, a nawet Ossowiecki byli bezradni.(…) Podniecała go myśl o balansowaniu na krawędzi, chciał zaryzykować, wprowadzić kolejne zmienne do rozgrywki.” -„Fenomen z Warszawy” Tomasz Duszyński.

Warszawę da się lubić, a w tej z lat trzydziestych ubiegłego wieku można się prawdziwie zakochać😊.

Piłsudski, Ordonówna, Broniewski, Ćwiklińska, Tuwim, wspomniany Lechoń, Iwaszkiewicz i sama Dąbrowska oraz sam Łukasz Siemiątkowski alias Tata Tasiemka „polski gangster, działający na warszawskiej Woli, działacz Polskiej Partii Socjalistycznej od 1903 r., radny Rady Miejskiej m. st. Warszawy z listy PPS (1927−1932)” (cyt. za Wikipedia). Cały panteon gwiazd z pierwszych stron gazet w fabule śledztwa, w które wplątany został inżynier Stefan Ossowiecki trochę wbrew woli komisarza Antoniego Wróbla, „(…) nieprzejednany przeciwnik wszystkiego, co nierracjonalne..”. Cel uświęca jednak środki. Gdy po raz kolejny odnaleziono ciało młodej dziewczyny stołeczna policja nie miała nic do stracenia, tym bardziej, że nową ofiarą okazała się Anna Biernacka, córka zamożnego przedsiębiorcy warszawskiego, osoby wielce wpływowej. Wróbel porusza za wszystkie dostępne sznurki. Wplątuje się w relację ze znanym gangsterem Tatą Tasiemką, śledzi podwójnego agenta, przeciwstawia się wywiadowi polskiemu, a do tego pomaga pozbyć się rosyjskiej konkurencji w półświatku.

Jak obiecuje Wydawca: „Fenomen z Warszawy” Tomasza Duszyńskiego to niezwykle realistyczny i barwny fresk z epoki, w którym przedwojenne życie elit miesza się z historiami prosto z gangsterskiego półświatka”.  I z tej obietnicy Wydawca wywiązał się w stu procentach😉.

„Fenomen z Warszawy” to moje pierwsze spotkanie z autorem Tomaszem Duszyńskim i wiem już, że nie ostatnie😊. Kryminały retro czytam nagminnie. Uwielbiam prozę Ireneusza Sokoła, Marka Krajewskiego, Moniki Kassner, a teraz także Tomasza Duszyńskiego. To kryminały z duszą, w których nie liczy się technologia medycyny sądowej, specjalistyczny sprzęt kryminalistyczny, podsłuchy, pościgi i aktywne lokalizatory GPS, a liczy się dedukcja, rozumowanie, łączenie faktów i mozolna praca śledczego ukryta często w skrawkach papieru. Kolejne książki Autora do których sięgnę to seria „Glatz”. Kryminał z komisarzem Wróblem i inżynierem Ossowieckim przeczytałam w jeden wieczór. Nie mogłam oderwać się od tej historii, w której mroczność ówczesnych czasów miesza się gdzieniegdzie z humorem. Do tego niezwykle inteligentne dialogi, w których również znaczną rolę odgrywają bystre kobiety bez względu na płeć. Sam komisarz Wróbel to śledczy na miarę czasów. Nałogowo palący papierosy, nielubiący ćwiczeń fizycznych, lekko otyły, nieśmiało zakochany w aktorce teatralnej, w pełni oddany w swojej pracy. Jego postać to mieszanina intelektu, humoru i złośliwości. Tacy w tej roli sprawdzają się wyśmienicie. Bardziej lub mniej świadomie przekręcający nazwiska, zamiast „Pantaleon” mówi „Pantalon”, dla niego „Tata Tasiemka” jest tożsamy z „Tatą Tasiemcem”. Potrafiący zbesztać bez pardonowo i podwładnego, i zwierzchnika. „Przestań pieprzyć głupoty; Załuski, i bierz się do roboty – warknął Wróbel i ostro spojrzał na podwładnego.- Bo ciebie jak to kukułcze jajo podrzucę do patrolowania ulic na Pradze.” – „Fenomen z Warszawy” Tomasz Duszyński.

Duet Ossowiecki – Wróbel sprawdził się w fabule całkowicie. To zwarcie dwóch tytanów, „szkiełka i oka” oraz duszy i myśli orbitujących czasem daleko od ciała. Duszyński alegorycznie poprowadził historię, w której stykają się dwa światy. Światy przenikające się na wskroś, czasem walczące, czasem współpracujące ze sobą. Wróbel bez Ossowieckiego nie świętowałby sukcesu, a Ossowiecki bez Wróbla… No to musicie doczytać sobie sami.

Z książką spędziłam mile czas. Duszyńskiego dobrze się czyta. Strony zbudowane są głównie z dialogów. Autor zaoszczędził mi zbędnych opisów wprowadzając tylko te, które kształtują klimat historii osadzony praktycznie sto lat temu. Komisarz Wróbel stał się jednym z moich ulubionych bohaterów kryminałów retro. A „Fenomen z Warszawy” zapamiętam na długo. Szczerze polecam!!!

Moja ocena: 8/10

Moją opinię o książce przeczytaliście dzięki współpracy z Wydawnictwem Sine Qua Non.

„Demonomachia” Marek Krajewski

DEMONOMACHIA

  • Autor: MAREK KRAJEWSKI
  • Wydawnictwo: ZNAK
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 23.02.2022r.

@krajewskimarek to Autor wielowymiarowy. Twórca serii o Eberhardzie Mocku i Edwardzie Popielskim (recenzje jego powieści znajdziecie tu: „Miasto szpiegów” i „Diabeł stróż”). Kryminały autorstwa Krajewskiego oceniłam 9/10. Wpadłam w zachwyt po ich przeczytaniu. Głównie  za styl, za piękny literacki język, za wierne odwzorowanie przeszłości i ciekawą fabułę. Okazuje się, że Marek Krajewski potrafi ciągle zaskakiwać😉. W „Demonomachii”, która premierę w @wydawnictwoznakpl miała 23 lutego br. wciąga nas w świat demonów na przestrzeni XIX i XX wieku, w ciekawe śledztwo kryminalne, w którym zwykłe umiejętności okazują się niewystarczające😊.

(…) ludzie opętani przez dybuka mają „dwa serca”, „dwie dusze” i „odtwarzają” zaplanowane przez Boga losy „drugiej duszy”, czyli dybuka…” -„Demonomachia” Marek Krajewski.

Uzdolniony przyszły maturzysta Stefan Zborski mieszka na Podgórskiej stancji ze swym współlokatorem Kazikiem Solawą. Półsierota tęskniący za ojcem jest jednocześnie panicznie rozkochany w sąsiadce Reginie Feintuch. Zborski szuka pocieszenia i odpowiedzi na pytania, których nigdy nie zadał swemu przedwcześnie zmarłemu ojcu. Wraz z dwoma kolegami organizuje seans spirytystyczny. Mimo, że kieruje się w życiu logiką pragnie stanąć oko w oko z duchem ojca w wielkopiątkową noc. Seans jego zdaniem i współtowarzyszy nie udaje się. Pchany jednak jakąś niespotykaną dotychczas potrzebą, zaczyna rzucać klątwy na prawo i lewo powołując demoniczne imię. Jedną z takich klątw kieruje w stosunku do dziwne zachowującego się dwunastoletniego sąsiada – Szlomka Kranza, który w efekcie porzucony przez matkę rozpoczyna życie u boku ubogiego dziadka, introligatora obwoźnego Dawida Bochnera. Po odejściu z seminarium duchownego, do którego Zborski trafił, by egzorcyzmować demony, dzięki znajomości z profesorem Auerbachem, zostaje Stefan poproszony o udział w śledztwie w sprawie domniemanego opętania Racheli Ostersetzer. Tak zaczyna się niezwykła podróż, która wiedzie Zbroskiego w świat żydowskich i gojskich zabobonów. Wierzeń i nauki, która ma się im przeciwstawić. W świat obłudy, tajemniczości i niecodziennych zdarzeń, w których Zborskiemu przyjdzie brać udział.

W zabobony, demony i diabły nie trzeba wierzyć, by zachwycić się kunsztem literackim Autora i ogromną pracą, którą włożył w utkanie tej arcyciekawej historii. Bo historia jest naprawdę warta przeczytania. Mimo, że jak sam Marek Krajewski napisał w Posłowiu, książka nie jest związana ani z Eberhardem Mockiem, ani z Edwardem Popielskim, to jest to bez wątpienia dzieło tegoż samego Autora. Autora, którego niezwykle cenię za pieczołowitość i oddanie odwzorowywaniu rzeczywistości, w której osadzona jest akcja, jak i za wyjątkową wiedzę klasyczną przeplataną w tekście oraz przepiękny, literacki język. Książki Krajewskiego warto czytać ze względu na ich wysoką jakość literacką, której jest niezwykle mało wśród współczesnych pisarzy. Ten styl, forma, zwroty, brak powtórzeń są na tę chwilę nie do podrobienia. A jeśli śledzicie mój blog to wiecie, że czytam nagminnie i bez opamiętania😊.

Zanim skupię się na wielu aspektach, z którymi chcę się z Wami podzielić, wspomnę o okładce. Jej autorem jest Michał Pawłowski. I Panu Michałowi właśnie należą się ogromne brawa. Koncepcja okładki powaliła mnie na kolana. Stylizowana na archaiczną zachwyciła mnie i użytą czcionką, zastosowaną kolorystyką, jak i tekstem, który kierowany jest do czytelnika. Zwróćcie proszę na nią uwagę, bo sama w sobie jest małym dziełem sztuki i wyjątkowo dobrym pomysłem uwzględniając treści, które sobą okala. Nie mogłam od niej oderwać wzroku i wielokrotnie do niej wracałam w trakcie czytania😊.

Dlaczego jeszcze, oprócz powyższego, warto przeczytać „Demonomachię”? Czytając podziwiałam użyty w książce język, archaiczne zwroty. Z uśmiechem czytałam „(…) dwudziesty miesiąca nissan, roku pięć tysięcy sześćset pięćdziesiątego dziewiątego od stworzenia świata…” – ciekawe, czy ktoś wie, który to? 😉 O „fizjognomij”, „wakacyj” „komplikacyj” i wielu innych. Oddanie kultury żydowskiej, nawiązanie do łaciny, ówcześnie obowiązujących obrzędów żydowskich i chrześcijańskich, folklorze i tradycji, a także wtrąceń z języka hebrajskiego, niemieckiego i francuskiego. Dzięki wytężonej i profesjonalnej pracy eksploratorskiej świat przedstawiony w powieści stanowi silną podwalinę pod rozwijanie zainteresowania kulturą żydowską oraz zabobonami szerzącymi się w galicyjskiej Polsce. Czytając miałam wrażenie, że Krajewski zabrał mnie w nieznaną do tej pory podróż, podróż unikatową. Trochę nawet fantazyjną, jednak niemniej ciekawą. Podróż, w której dowiedziałam się wielu nowych rzeczy i zdobyłam mnóstwo informacji. I o dziwo, podróż, w której będąc agnostykiem odnalazłam się brawurowo. Takie nieoczywiste książki cenię najbardziej. Książki, w których zaskoczenie miesza się z podnieceniem, gdy przekładam kolejne strony.

Z zapartym tchem czytałam o niezwykłym uczuciu jakim darzył Szlomka jego dziadek. Stary Żyd, zarabiający na życie uczciwie, który podjął się trudnego wyzwania ratowania swego wnuka. Podejmując najcięższy trud podróżowania w zimnie, w głodzie. Podejmując trud życia w skrajnej biedzie i własnego rozwoju, by tylko podjąć jakąkolwiek walkę o życie wnuka. Odrzucony przez rodziców, pokochany przez dziadka Szlomek okazał się w tej historii nie mniej kluczowy od samego Stefka Zborskiego. O tak ten jest postacią niezwykle złożoną. Z pokornego gimnazjalisty, zafascynowanego przedwojenną profesurą podejmuje studia duchowne, by wreszcie odnaleźć się w laickim świecie nie jako pogromca demonów-egzorcysta, lecz jako ich adwersarz. Z zapartym tchem śledziłam jego poczynania. Krajewski oddał sumiennie złożoność jego postaci, jego dychotomiczność. Finalnie te zboczenie z raz obranego kursu przynosi Zborskiemu benefity. Skrajne uniesienia, rozwój osobisty i duchowy, doświadczenia, o których nie sposób zapomnieć do końca życia. Przy czym nadal, mimo wielu doświadczeń jest on skrajnie uroczy, ciągle niewinny, nie wierzący w własne doznania i przeżycia, ciągle młody duchem. Miło czytało się o jego rozterkach, o jego myślach i oczekiwaniach. Przyjemnie śledziło się jego poczynania.

Krajewski generalnie zaciekawia wykreowanymi przez siebie bohaterami. Odnosi się do nich z należytym szacunkiem. Kreśli postaci bardzo starannie, wielokrotnie nie okazują się takimi, jakimi chcemy je widzieć lub jakimi poznaliśmy je na początku. Zaskakująco dobrze Autor czuje się w roli „mąciciela”, „kapitana zmieniającego kurs”. A to wszystko po to, by czytelnik nie czuł się znudzony, by  ciągle czytelnika zaskakiwać. I Regina, i Rachela, i Piotruś, i sam malarz Stróżyk, czy profesorstwo Auerbach to postaci wielowarstwowe, w stosunku do których postawiona teza sama się obala. To samo dotyczy postaci rabinów, czy Fränkel-Teomima, czy Perlergera. Ach, zresztą cały proces rabiniczny to prawdziwe arcydzieło. Długo tak mogłabym długo. Zauważyłam u siebie pewną zależność, im bardziej książką jestem zachwycona, tym dłużej piszę o niej opinię😉. Dość już. Muszę zostawić Wam pewne pole do popisu, byście nie byli znudzeni moją opowiastką i koniecznie sięgnęli po tę pozycję.

Książkę nietuzinkową, ciekawą i wręcz wybitną w swym urozmaiceniu, w której bynajmniej nie chodzi o to, czy wierzymy w zabobony, dybuki, duchy i diabły. A tym bardziej nie chodzi, czy świat w niej przedstawiony wydaje nam się bardziej lub mnie prawdziwy. Czego w tej książce nie ma!!! Czegóż tam nie ma!!! Gorąco polecam Wam prozę Marka Krajewskiego. Gorąco polecam Wam książkę wyjątkowo sprawnie napisaną.

Moja ocena: 10/10

Egzemplarzem recenzenckim obdarowało mnie Wydawnictwo Znak, za co bardzo dziękuję.

„Demeter” Malwina Chojnacka

DEMETER

  • Autorka: MALWINA CHOJNACKA
  • Wydawnictwo: LIRA
  • Liczba stron: 528
  • Data premiery: 23.02.2022r.

Autorkę @Malwina Chojnacka strona autorska poznałam przy okazji cyklu „Karma”. Oba tomy „Karma. Odważne i romantyczne” oraz „Karma. Sekrety i uprzedzenia” były objęte moim patronatem. Z zaciekawieniem więc zabrałam się do czytania thrillera „Demeter”, który premierę miał w ubiegłą środę premierową, tj. 23 lutego br. Książkę, jak przyznałam się w zapowiedzi, zaczęłam czytać tylko na chwilkę. Nie skończyłam szybko😊. Skończyłam dopiero, gdy zamknęłam ostatnią stronę. Książka jest warta każdej spędzonej z nią minuty. Dzięki @Wydawnictwo LIRA przedstawiam Wam recenzję naprawdę dobrej książki.

Poznajcie Olgę, Igę i Huberta, którzy wplątują się – każdy z innych przyczyn – w zagadkową śmierć Galiny ukraińskiej obywatelki, pracownicy luksusowego hotelu Odonata na Mazurach. Gdy ginie bez śladu kolejna pracownica hotelu Iryna, a Elena zostaje ranna pracownica Fundacji dla Kobiet Ofiar Przemocy „Demeter” postanawia zbadać okoliczności tych dziwnych zdarzeń. Wplątuje się w precedens, w którym główne role grają możni okolicznych miejscowości. Co właściciel hotelu, komisarze policji, prokurator, prawnik, biznesmen i inni mają wspólnego z tak potraktowanymi kobietami? I dlaczego Iga jest tak ważna dla Olgi i Huberta, że postanawiają znaleźć się w tym samym miejscu co ona?

Bardzo dobra książka!

Tak muszę ją określić. Poznaję to po tempie czytania😊. To taki mój wewnętrzny barometr. Jeśli nie potrafię się oderwać od przedstawianej w książce historii, nie nuży mnie język, tempo, a ciekawią bohaterowie, to jest to bardzo dobra książka. Ma wszystkie cechy pozycji, które bardzo cenię. Zachwyciła mnie narracja. Pisana pierwszoosobowo z perspektywy różnych bohaterów. Rozdziały zatytułowane są imionami postaci, który relacjonuje wydarzenia oraz datą i miejscem akcji. Dzięki temu zabiegowi czytelnik przenosi się w inną czasoprzestrzeń, inną perspektywę. Bardzo udał się ten zabieg Malwinie Chojnackiej. Sprzyjał porządkowi, systematyczności i uhierarchizowaniu. Bieg wydarzeń również okazał się arcyciekawy. Zarówno Iga, jak i Olga oraz Hubert są tak samo ważni. Hubert przeżywa swój zawód miłosny, rozpamiętuje swoją zdradę. Przebywa jednak długą drogę od pierwszego spotkania z Olgą. Staje się mniej umęczony, bardziej pogodzony z własnym losem. Jest ważną postacią w książce, gdyż pokazuje jaki wpływ na mężczyznę ma kobieta, u której zdiagnozowano chorobę dwubiegunową. Jak potrafi go omotać, jak od siebie uzależnić i jak sprytnie go wykorzystuje. Olga to autorka bajek dla dzieci. Mająca za sobą traumatyczne doświadczenie równoczesnego sieroctwa przez obojga rodziców. Nie potrafiąca ułożyć sobie do tej pory relacji z siostrą. Odpychająca ją latami. Umawiająca się z mężczyznami na seks, ale tylko raz w tygodniu. Pogodzona z losem odrzuconej matki i rozwódki. Kobieta sukcesu, ale z przeszłością, ciągle na zakręcie. Za to Iga to niezwykle ciekawa postać. Nimfomanka, bystra, inteligentna, umiejąca „rozdawać karty” według własnych zasad. Do tego niezwykle atrakcyjna. Wykorzystuje swoją słabość i zamienia ją w ogromny potencjał, gdy daje jej siłę motorową do osiągania niemożliwego. Taka postać literacka jak Iga potrafi wszędzie namieszać, odnaleźć się w każdej fabule i uczynić publikację arcyciekawą. Chojnacka ma zdolność do kreowania nieoczywistych postaci, ciekawych bohaterów, który są zaletą jej dzieł. Fabuła mimo, że nie okazała się dla mnie zaskoczeniem – wątek mężczyzn trzymających władzę – rozwijała się chwilami nieszablonowo. Relacja Reja i Bielendy, z jednej strony wspólników, z drugiej ciągłych konkurentów. To trochę taki pokaz dwóch samców alfa. Każdy gra w swoją grę i dopóki obu to pasuje, nie ma ofiar. Bardzo zaciekawiła mnie postać Teresy wprowadzonej do fabuły w trzeciej części książki. Chojnacka sięgnęła do mistycyzmu, tajemniczości, znachorstwa. Przy czym Teresa nie okazała się postacią negatywną, wręcz przeciwnie. Wątek z watahą wilków dla mnie okazał się wyjątkowo interesujący. Jedynie nie przekonał do końca cukierkowy motyw matki-córki z końcówki książki. Nie żebym żądała samych dreszczy i niepokoju w thrillerze, co to to nie😊. Bardziej chodzi mi o zawiłość relacji, która nasuwa się od samego początku, gdy tylko wątek został naznaczony. Autorka konsekwentnie udowadnia, że nic nie dzieje się bez przyczyny, na wszystko jest pora i wszystko musi być przepracowane, by ostatecznie zostać pokonane. A tu nagle rozwiązanie następuje samo, bez żadnych pytań, zawahań, obaw. Dosłownie jak „manna z nieba”. Może o to właśnie chodziło Chojnackiej. By jednak dać nam nadzieję, że czasem złe drzewo daje dobry owoc i wystarczy tylko powiedzieć „tak”, być otwartym na to co, daje los.

 Ależ się rozpisałam! Długo bym mogła naprawdę. Jest jeszcze parę punktów, o których planowałam wspomnieć. Nie mogę Was jednak zanudzać😉, bo sama nie lubię czytać przydługich recenzji. Moją rolą jest bardziej zaciekawienie Was. I mam nadzieję, że mi się udało.

Thriller to naprawdę zagadkowy gatunek literacki. Jego cechą nadrzędną jest zwykle skomplikowana, ale przejrzysta konstrukcja. Liczy się w nim heroiczna, wręcz archetypiczna narracja o walce dobra ze złem. Szczególnie lubię thrillery, które są pełne rozmaitych skrajności (rodzina, miłość, seks, zdrada, organizacje przestępcze, przemoc, dzieci itd.). No i emocje. Dobry thriller musi je wzbudzać. Dobrze jest czuć dreszcz podniecenia w oczekiwaniu na kolejne opisane w fabule wydarzenia. Czytając „Demeter” czułam zniecierpliwienie,  domagałam się całą sobą ujawnienia narracyjnej tajemnicy, bardzo często przeżyłam coś szokująco niespodziewane, by finalnie wierzyć, że historia może dobrze się skończyć. Tak. Zdecydowanie „Demeter” ma wszystkie cechy dobrego thrillera. Dlatego warto się w historię w niej opisaną zanurzyć.

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu LIRA.

„Córka mordercy” Jenny Blackhurst

CÓRKA MORDERCY

  • Autorka: JENNY BLACKHURST
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 384
  • Data premiery: 09.02.2022r.

Długo zastanawiałam się, czy sięgnąć po „Córkę mordercy”. Po przeczytaniu na okładce: „Powiedz, Tato, gdzie ukryłeś jej ciało?” poczułam ciarki na plecach. Motyw zbrodni z dzieckiem w tle zawsze na mnie działa odpychająco, bez względu jak uroczy jest sprawca. Dla większości ludzi, a na pewno matek jest to temat, z którym trudno się zmierzyć, nawet jeśli powstał w wyobraźni autora. Jak w przypadku premiery od @WydawnictwoAlbatros z 9 lutego br. To kolejna odsłona umiejętności pisarskich Jenny Blackhurst, młodej gwiazdy brytyjskiego thrillera, którą poznałam przy okazji recenzji „Ktoś tu kłamie” (recenzja na klik).  W recenzji napisałam: „Książka ma niesamowity klimat, wciąga i osacza swoją atmosferą od pierwszych stron. (…)  wprowadzeniem do całej akcji zajmuje się przyczyna całego zamieszania, czyli zamordowana kobieta, to już na początku ustawia klimat całej powieści, zdaje się być swoistym zaproszeniem do zerknięcia przez dziurkę od klucza do świata pełnego tajemnic i intryg”. Opis Wydawcy „Córki mordercy” wydaje się też zapewniać to podglądanie przez dziurkę od klucza, to odnajdywanie sensu, w czymś co się bezsensowne wydaje. I po to właśnie sięgnęłam po „Córkę mordercy”. By się dowiedzieć, czy będzie tak samo dobra jak „Ktoś tu kłamie”😉.

Nie wiem jak Was wprowadzić do fabuły, która stanowi o kobiecie żyjącej z piętnem morderstwa popełnionego przez jej własnego ojca na jej pięcioletniej koleżance. Już samo doświadczenie z wczesnego dzieciństwa wydaje się nie do udźwignięcia. Tymczasem Kathryn dożyła już trzydziestu lat. Ostatnie dwadzieścia pięć lat spędziła w niewiarygodnej traumie nie potrafiąc poradzić sobie z doświadczeniem, które zafundował jej własny ojciec. Mimo tego odwiedza go. Odwiedza ojca, który odsiaduje wyrok chcąc dowiedzieć się, gdzie ukryte zostały zwłoki małej Elsie. Znajduje sens w działaniu, gdy odkrywa że w tym samym domu, z którego zaginęła Elsie znika pięcioletnia Abigail. Kolejna ofiara. Tylko teraz niekoniecznie tego samego sprawcy. Kathryn podróżuje na swą rodzinną walijską wyspę, by włączyć się w poszukiwania zaginionej dziewczynki. „I już pierwszej nocy przekonuje się, że jest ktoś, kto bardzo jej tam nie chce” – z opisu Wydawcy.

Potwierdzam Jenny Blackhurst jest mistrzynią thrillerów psychologicznych opartych na zbrodni i występku. Z początku prosta historia, która miała ułożyć się przeżywanie traumatycznych wydarzeń w dorosłym życiu przez Kathryn, zamieniła się w studium rozpaczy, chronienia kochanego członka rodziny oraz chwilowej żądzy zrobienia komuś krzywdy. Autorka zafundowała nam dwa rodzaje narracji. Opowieść kreśli z perspektywy Kathryn, która opisuje dwoje przeżycie związane z rokiem 2019 oraz 1994. Pozostała narracja jest trzecioosobowa. Fabuła rozpisana została na 59 rozdziałów. Rozdziały są (choć nie wszystkie😊) zatytułowane imionami kobiet, które w nich odgrywają główną rolę; Maggie, Kathryn i Beth. Bardzo dobrą postacią jest detektyw komisarz Maggie Grant. Młoda, gniewna, energiczna kobieta, która całą sobą angażuje się w wyjaśnienie sprawy zaginięcia Abigail oraz wraca do tragedii zniknięcia Elsie, za co osądzony został ojciec Kathryn. Bardzo lubię takie silne kobiece postaci. Ta została rozpisana wyjątkowo. Grant jest pełnoprawnym i kluczowym członkiem zespołu śledczego. Mimo zmęczenia, mimo kosztów, które ponosi dąży do rozwikłania zagadki.

Blackhurst skupiła się również na rysie psychologicznym Kathryn, a to zawsze jest pozytywna cecha thrillera psychologicznego. Kathryn przechodzi przemianę. Staje się silniejsza, gdy rozwiązanie zagadki sprzed dwudziestu pięciu lat zaczyna pojawiać się na horyzoncie. Autorka świetnie odzwierciedliła mechanizmy rządzące małą miejscowością – Anglesey – w której zdarzyły się tak dwie tragiczne w skutkach zbrodnie. Miejscowością, w której wszyscy się znają i w której nikt nie zapomina. Blackhurst idealnie odzwierciedliła tą obcesowość, niechęć i wręcz jawną wrogość. Z drugiej strony udowodniła, że nawet w tak małej mieścinie są osoby, które były w stanie postawić wszystko, by chronić drugiego, niewinnego człowieka, nawet jeśli oznaczało to zmowę. Zmowę wielu osób. I ta zmowa, która nie została do końca uwypuklona i wytłumaczona jest jedynym dla mnie słabym punktem powieści. Ciągle zastanawia mnie, co się musiało zdarzyć (bo przecież nie tylko jedna konkretna sprawa!), że wszyscy podążyli głosem Patricka, wszyscy na jego rozwiązanie się zgodzili bez mrugnięcia okiem.

Podsumowując, bardzo dobra książka. Akcja dzieje się bardzo szybko. Fabułę osnuwają tajemnice, które podglądane przez dziurkę od klucza układają się w całość, stanowią komplementarne jestestwo. I to w prozie Jenny Blackhurst jest warte uwagi. Zapraszam do lektury!

Moja ocena 7/10.

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.