„Świąteczne tajemnice. Najlepsze świąteczne opowieści kryminalne. Tom II” Otto Penzler, praca zbiorowa

ŚWIĄTECZNE TAJEMNICE. NAJLEPSZE ŚWIĄTECZNE OPOWIEŚCI KRYMINALNE. TOM II

  • Wybór i opracowanie: OTTO PENZLER
  • Autorzy: PRACA ZBIOROWA
  • Cykl: Świąteczne tajemnice (tom 2)
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 738
  • Data premiery: 23.11.2021r.

Boże Narodzenie to czas trudny dla wielu ludzi. Na powierzchni pokój i radość, prezenty, rodzina, miłość, a pod tym wszystkim…w mojej pracy wiele się widzi. Ludzie docierają do kresu wytrzymałości i pękają”. – „Blue Christmas” Peter Robinson.

Opowiadania czytam z przerwami, jak już o tym wspomniałam na mym blogu kilkukrotnie. Dlatego też, wiele recenzji opowiadań pojawia się z opóźnieniem. Nie dlatego, że nie czytam, czy zapomniałam o tej pozycji. Tylko właśnie dlatego, by kolejne opowieści nie zlewały mi się w jedną całość, gdzie każde z nich przypomina przeczytane wcześniej. Tego udało mi się uniknąć przy okazji czytania antologii pt. „Świąteczne tajemnice. Najlepsze świąteczne opowieści kryminalne. Tom II”, praca zbiorowa, wybór i opracowanie Otto Penzler. Wydawnictwo @Zysk i S-ka przygotowało to ciekawe zestawienie na okres przypadający przed Bożym Narodzeniem. Premiera tej książki datowana była na 23 listopada br. Za mną każda z prezentowanych w niej historii. Każda z 738 stron😊.

Wybór jest naprawdę wyśmienity. Zbiór podzielony jest na pięć części. Znajdziemy więc w nim „Przerażające opowiadania świąteczne”, „Zaskakujące opowiadania świąteczne”, „Współczesne opowiadania świąteczne”, „Zagadkowe opowiadania świąteczne” oraz „Klasyczne opowiadania świąteczne”, z moją ukochaną Panną Marple Agathy Christie w roli głównej😉. Każda część zawiera kilka opowiadań. W jednej jest ich więcej, w drugiej trochę mniej, nawet tylko trzy. Zarówno główna tematyka, jak i wybór opowieści jest tak urozmaicony, że każdy czytelnik znajdzie w tym tomiszczu coś dla siebie. Sam wybór autorów zachwyca. Od tych bardziej, do mniej współczesnych. I o to chodzi w tym gatunku, by lektura nie znudziła nawet najbardziej wybrednego czytelnika.

Północ jako godzina czarownic to kolejna utracona iluzja – rozmyślała. – Zabita przypuszczalnie przez kluby nocne”. – „Figury woskowe” Ethel Lina White.

Forma wydania zasługuje na najwyższe uznanie. Książka wydana jest w twardej oprawie z obwolutą, na której ujęto wszystkich autorów tego wydania. Przed każdym opowiadaniem znajduje się krótka notka zawierająca najciekawsze informacje związane z pracą literacką twórcy opowieści. Można dowiedzieć się dzięki temu wielu ciekawostek. Na samym końcu Wydawca zachwycił mnie pełną notą wydawniczą, z której w wielkim skrócie można dowiedzieć się o szerokim zakresie tego kompendium. Najstarsza historia opublikowana została po raz pierwszy w roku 1928, a najmłodsza, która dostąpiła zaszczytu uwzględnienia w tej publikacji w roku 2009. Ten rozstrzał okresów, z których pochodzą publikowane historie okazał się być dla mnie prawdziwym rarytasem. Przemieszczałam się mimowolnie z jednego ciekawego okresu do drugiego, z jednego typu bohatera do drugiego, gdzie stosunek do kobiet, zależności, wydarzeń, metod śledczych był tak odmienny, że aż wydawał się chwilami nierealny.

Jak w każdym zbiorze opowiadań, jedne bardziej, drugie mniej mi przypadły do gustu. Zachwyciła mnie pierwsza  opowieść pióra Josephine Bell pt. „Kolędnicy”, w której Panią Fairlands odwiedzili śpiewający kolędy, młodzi ludzie. Mimo, że cała intryga kryminalna nie była nowatorska historia została opisana w pięknym stylu. Dosłownie czułam, że kręcę wokół tych angielskich bohaterów, rozumiem ich mowę i wyobrażenie o panujących zasadach. Totalnym zaskoczeniem była dla mnie historia opisana w „Figurach woskowych” Ethel Liny White, czy w „Odniewinnionych” Bradforda Morrow. To prawdziwe zaskakujące historie z Bożym Narodzeniem w tle, które tym razem odgrywało znacznie mniejszą rolę. Mile czytało się również „Blue Christmas” Petera Robinsona, z nadkomisarzem Banksem, którego własne doświadczenia pomogły mu w rozwiązaniu trudnego wyzwania pojawiającego się w wigilijną noc. Polubiłam policyjny posterunek z „Wszystko w domu” Eda McBaina, w którym wiele się działo. Do tego Autor, miałam wrażenie, na scenie posadził tyle dziwnych, interesujących postaci, że nie sposób było się nudzić. Wtrącenia, gapy sytuacyjne, nieporozumienia i wartkie dialogi przeplatały się ze sobą non stop. Natomiast w „Śmierci przy radiu” Ngaio Marsh zawiodło mnie zakończenie. Intryga tak sprytnie została skonstruowana, że wywiodła komisarza Rodericka Alleyn’a na manowce. Szkoda, że autor podsunął od razu rozwiązanie. Mogła się ciągnąć i ciągnąć. Ojciec tyran, mąż tyran, pracodawca tyran, a wokół sami  podejrzani, wszyscy życzący mu śmierci. Jak u Poirota, jak u Panny Marple. Mogła z tego wyjść niezła historyjka. O wielu opowiadaniach mogłabym pisać i pisać długo. Nie chcę jednak Was zanudzać. Mam nadzieję, że ta recenzja jest dowodem, że warto czytać antologie, które swoim zróżnicowaniem zadowalają prawie każdego. I pamiętajcie. Po tą wyjątkowo jest sens sięgnąć. Wisienką na torcie jest Panna Marple w opowieści zatytułowanej „Świąteczna tragedia” Agathy Christie. W kryminalnej zagadce, o której do pory nie słyszałam.

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Najsłynniejsze opowiadania wigilijne” Charles Dickens, Anthony Trollope

NAJSŁYNNIEJSZE OPOWIADANIA WIGILIJNE

  • Autorzy: CHARLES DICKENS, ANTHONY TROLLOPE
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 275
  • Data premiery: 30.11.2021r.

Koniec końców, całe to Boże Narodzenie to jedno wielkie nudziarstwo!” – „Boże Narodzenie na plebanii w Kirkby Cliffe” Anthony Trollope.

Nudziarstwo, nie nudziarstwo jest tylko jedno Boże Narodzenie. Boże Narodzenie gdzie pieczemy karpia, lepimy uszka i pierogi, a w odległej wiktoriańskiej Anglii przygotowywane są puddingi świąteczne oraz pieczeń z wołowiny. Do takiego Bożego Narodzenia zabrało mnie Wydawnictwo @Zysk i S-ka antologią trzech opowieści na grudniowe wieczory wydaną pod jednym tytułem „Najsłynniejsze opowiadania wigilijne”. Książka miała premierę 30 listopada br. i wydana została naprawdę w niezwyczajny sposób. Zdobi ją prześliczna, nastrojowa okładka. Wewnątrz Wydawca zafundował nam staroangielskie ilustracje, a tłumaczenie jest naprawdę wyśmienite. Same superlatywy. Nie macie pomysłu na prezent? Kupcie koniecznie tą pozycję.

Autor „Kolędy prozą, czyli Bożonarodzeniowej opowieści o duchach” to prawdziwy literacki mistrz. Mowa oczywiście o Charlesie Dickensie. I to jego historia ujęta została w antologii jako pierwsza. Zdziwieni? Słusznie, wszak każdy z nas zna tylko „Opowieść wigilijną”, której oryginalny tytuł brzmi właśnie „Kolęda prozą, czyli Bożonarodzeniowa opowieść o duchach”.  Wszystko się jednak zgadza, w wybitnym przekładzie Jerzego Łozińskiego śledzimy koleje losu Scrooga, którego nawiedzają trzy kolejne duchy. Pierwsza część odnosi się jednak do jego zmarłego wspólnika Marleya, z którym Scrooga łączyły wieloletnie interesy. Do tego oczywiście jego siostrzeniec, niezwykle chorowity, mały Tim i przesłanie, o tym, że nigdy nie jest za późno by się zmienić, by radować się z Bożonarodzeniowych świąt.  Następnie zanurzamy się w dwie świąteczne opowieści Anthonego Trollope’a, tj. „Boże Narodzenie w rezydencji Thompsonów”, gdzie istotne znaczenie dla pogodnych świat miał pewien słoik musztardy oraz „Boże Narodzenie na plebanii w Kirkby Cliffe”, gdzie fabuła skoncentrowała się wokół strojenia przedświątecznego miejscowego kościoła. Ale za to jaka fabuła!!!

O Charlesie Dickensie i jego „Kolędzie prozą, czyli Bożonarodzeniowej opowieści o duchach” znanej przez nas wszystkich pod nazwą „Opowieści wigilijnej” nie muszę zbyt wiele pisać. Fabuła pojawia się cyklicznie w coraz to nowszych ekranizacjach i to od prawie 200 lat. Wydanie opowiadania przypadało na lata czterdzieste XIX wieku, a zawarte w nich prawdy są nadal aktualne po tylu latach. Cierpienie, lęk, obawy, nieszczęście pokazane z perspektywy jednego człowieka, którego odwiedziły duchy przeszłości. Duchy będące metaforą, tego co minione, tego co za Scroogem i tego, co przed nim. Te metaforyczne przedstawienie człowieka na wskroś nieszczęśliwego to prawdziwa sztuka. To jest prawdziwa sztuka. Nie mogę nie wspomnieć o tłumaczeniu Pana Łozińskiego. To translacja, na najwyższym poziomie. Jest sztuką samą w sobie.

Pozytywnie zaskoczył mnie Anthony Trollope w swej historii zatytułowanej „Boże Narodzenie w rezydencji Thompsonów”. To proza na najwyższym poziomie. Autor zaprasza czytelnika do zabawy, romansuje z nim. Gdzieniegdzie w narracji wtrącając sformułowanie skierowane wprost do czytającego, typu: „(…) którą odnotowaliśmy powyżej” lub „jak czytelnik wie”. To taki dialog Autora zmniejszający dystans, który w tej wiktoriańskiej narracji sprawdził się znakomicie. Sam narrator jest trafny w swoich osądach i uwagach. Niezwykle mnie ujął. Relacjonuje wydarzenia w życiu Państwa Brown w liczbie pierwszoosobowej, jakby był ich bezpośrednim świadkiem. Dlatego czyta się to opowiadanie jak pewną rozbudowaną anegdotę z niezwykle ciekawym wątkiem humorystycznym. Do tego sama Pani Brown, przedstawiona jak typowo angielska matrona, „(…) straszna kobieta rodem z sennego koszmaru…”. Kobieta praktycznie bez wieku, mimo, że stan mężatki piastuje od ośmiu lat. Zaplątana w angielskie konwenanse, ograniczenia, które nie umożliwiły jej realizację najprostszego zadania zleconego jej przez męża. Za to w opowiadaniu „Boże Narodzenie na plebanii w Kirkby Cliffe” tegoż samego autora na szacunek zasługuje Maurice Archer. Młodzieniec mający odwagę w małomiasteczkowej, angielskiej społeczności wypowiedzieć niepopularną opinię o Bożym Narodzeniu. Zabrakło mi w historii bardziej wyrazistych postaci kobiecych. I Isabel, i Mabel zostały przedstawione jako słabo myślące kmiotki, którym daleko do inteligentnych dysput, czy odważnych posunięć. No, ale przecież piszę o literaturze z końca XIX wieku. Wieku, w którym kobiety nie nabyły jeszcze praw do głosowania.

Trudno powiedzieć jak reagowało społeczeństwo na te opowiadania w czasach, gdy żyli ich autorzy. Czy doceniano ten kunszt literacki? Tą prawdziwą sztukę, która wyziera z kart książek? Czy może tylko, trochę jak my współczesnych nam autorów, oceniano te opowiadania wyłącznie z perspektywy spójności, inteligencji i świeżości opowiedzianej historii. Dla mnie to literatura piękna najwyższego formatu. Styl niepodrobiony w żadnej współczesnej książce. Narracja roniąca słowo nad każdym najdrobniejszym szczególe, czy to w opisie scenografii, charakteryzacji, czy w opisie bohaterów. To obowiązkowa pozycja w świąteczny czas. Poczytajmy o Świętach, całkowicie innych.

Moja ocena: 9/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Krwawe łzy” Wojciech Wójcik

KRWAWE ŁZY

  • Autor: WOJCIECH WÓJCIK
  • Cykl: AGNIESZKA JAMRÓZ I PAWEŁ ŁUKASIK, tom 2
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 720
  • Data premiery: 23.11.2021r.

Ależ ostatnio rozpieszcza mnie Wydawnictwo @Zysk i S-ka 😊. Ileż listopadowych nowości jego nakładem czeka na mnie. Tak z grubsza patrząc na moją biblioteczkę jeszcze na pewno trzy i to wszystkie w wigilijnym, świątecznym duchu. A takie książki w grudniu czytam najchętniej.

Wracając jednak do pozycji, o której dzisiaj chciałam napisać przyznaję, że czekała na mnie dość długo. „Krwawe łzy” Wojciecha Wójcika premierę miały 23 listopada br. Aż dziw, że tyle wytrzymałam po odebraniu przesyłki, tym bardziej, że poprzednia książka Autora, „Kurs na śmierć” mi się spodobała. Było w niej wszystko. Wyraziści bohaterowie, ciekawa postać kobieca, intrygujący wątek świata policyjnego oraz zbrodnia, prawie doskonała. Czy „Krwawe łzy” powtórzą sukces poprzednika?

Sztuka jest dobra dla ludzi, którzy nie mają w życiu większych problemów” – „Krwawe łzy” Wojciech Wójcik.

Tym razem Autor zabiera nas w podróż do przygranicznych Długosielc, gdzie odnalezione zostało ciało mężczyzny z poderżniętym gardłem. Komisarz Paweł Łukasik rozpoznaje w nim ojca Wiktorii. Wiktorii, z którą łączył go romantyczny związek przerwany z nieznanych mu do tej pory przyczyn. Czy odejście Wiktorii łączy się z późniejszą śmiercią jej ojca? Jednocześnie Agnieszka Jamróz po zakończeniu kursu podstawowego w Akademii Szkolenia Policji powołana została do przewiezienia ciała zamordowanego komendanta placówki straży granicznej. Czy jego śmierć wiąże się ze śmiercią ukraińskiego pogranicznika, który zginął w ten sam sposób sześć miesięcy wcześniej? Dwoje śledczych, dwoje policjantów, dwie ofiary i wiele teorii do sprawdzenia. Jamróz i Łukasik w akcji, w której historii ma znaczenie, a duchy przeszłości powracają w najmniej oczekiwanym momencie.

Fabuła została ujęta w nieponumerowanych rozdziałach. Każdy z nich oznaczony jest datą i miejscem akcji.  Autor prowadzi akcję dwuwymiarowo, naprzemiennie. Dwóch różnych śledczych, prowadzi na pozór dwa odrębne śledztwa. Agnieszka z nonszalanckim, trochę gburowatym Wnukiem. Paweł z asesorem Górskim. I w jednym, i w drugim miesza prokurator Lichocka. Trzydziestoczteroletnia kobieta z dziewczęcym głosem, przed którą drżą i policjanci, i pracownicy prokuratury. I to postać Lichockiej była dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Lubię takie kobiety petardy, które umiejętnie dążą do celu nie zważając na opinie innych, na niechęć której są poddawane. Wójcik jest mistrzem wielowątkowości. Pociąga za sznurki różnymi pobocznymi postaciami, co wprawiało mnie chwilami w osłupienie. Trudno się skupić na domniemanym śledczym, jeśli moje myśli biegną w stronę innych wydarzeń, które zostały rozpisane dość szczegółowo. Nie traktuję jednak stylu Wójcika jako wadę. Wręcz przeciwnie urozmaica on gatunek kryminału, w którym nie tylko chodzi o ofiarę i sprawcę, lecz również o inne okoliczności, które bardziej lub mniej miały dla sprawy znaczenie.

Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego. Na wydarzenia patrzymy oczami głównych bohaterów, tj. Pawła i Agnieszki. Narrator o wszystkim wie, dopowiada, dodatkowo opisując scenografię, nastrój i pogodę w sposób bardzo szczegółowy. Autentyczności dodają scenopisy przesłuchań śledczych, które wprowadziły do powieści świeżość. Wyniki i teorie śledcze formułujemy w tych momentach nie z perspektywy wydarzeń, lecz z poziomu zapisanych zeznań świadków, podejrzanych, czy rodziny ofiar.  Chapeau bas dla Autora za klamrę w zakończeniu, która spięła wszystkie pozornie nieistotne wątki.  Do tego niebezpieczny obraz Bieszczad, jakże mrocznych i chłodnych w tą zimową aurę, chwilami przyprawiał mnie o dreszcze. Na uwagę zasługuje również temat związany z pisaniem ikon oraz szeroki aspekt najbardziej cennych i pożądanych ikonopisarzy. Ogrom bohaterów chwilami mnie przytłaczał. Myliłam się w tych wszystkich Jagiełłach, Gwóździach, Zającach, Wilkach i Kotach.

„Krwawe łzy” to interesujący, wieloaspektowy kryminał z rozbudowanymi kreacjami bohaterów. Jest ich cała gama. Od możnych radzieckich dygnitarzy, po pograniczników po polskiej i ukraińskiej stronie, przez policjantów i prokuratorów, a także wiejskich pijaczków, zabobonnych bab, czy znachorek opiekujących się własnym, małym cmentarzykiem. To książka, w której duch Podlasia i Bieszczad został zachowany, bardzo prawdziwie odzwierciedlony. Fantastycznie czytało mi się o miejscach, w których nigdy nie byłam, o współpracy i niepokojach po jednej oraz po drugiej stronie granicy, i o sile pieniądza. Podobno jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Reasumując, warto zanurzyć się w świetnie skonstruowane śledztwo, z wieloma bocznicami, które prowadzą czytelnika na manowce, a także poobserwować oczami wyobraźni Bieszczady zimą. Jeśli jesteście tego samego zdania to „Krwawe łzy” są dla Was. Miłej lektury.

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Dlaczego właśnie ja? Kiedy złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom” Harold S. Kushner

DLACZEGO WŁAŚNIE JA? KIEDY ZŁE RZECZY ZDARZAJĄ SIĘ DOBRYM LUDZIOM

  • Autor: HAROLD S. KUSHNER
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 196
  • Data premiery: 30.09.2021r.
  • Data pierwszego wydania polskiego: 01.01.1981r.

Zaciekawił mnie tytuł tej książki, który wiele obiecywał. Sam Autor to amerykański teolog i rabin, który musiał zmierzyć się z trudnymi pytaniami, gdy okazało się, że jego syn Aaron jest nieuleczalnie chory i nie dożyje starości. Dlatego sięgnęłam po „Dlaczego właśnie ja? Kiedy złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom” Harolda S. Kushnera wydanej nakładem Wydawnictwa @Zysk i S-ka.

Opis Wydawcy:

„Jedna z najważniejszych książek o rozwoju duchowym, która stała się źródłem inspiracji dla milionów czytelników na całym świecie. Dlaczego uczciwi i przyzwoici ludzie cierpią? Dlaczego nieszczęścia i nagła śmierć spotyka niewinnych? Gdzie jest Bóg, kiedy cierpią i giną dobrzy ludzie?”

Spodziewałam się bardziej książki motywacyjnej, a dostałam typowo religijną interpretację cierpienia w stylu „cierpienie uszlachetnia”. Z tą koncepcją nie jest mi po drodze i pewnie dlatego moja ocena jest taka sroga. Książka nadaje się dla osoby głęboko wierzącej. Mi trudno było przebrnąć przez niektóre slogany, tłumaczenia, odniesienia. Nie znalazłam odpowiedzi w tej pozycji na pytanie; dlaczego złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom?, które Autor obiecywał w tytule. Nadal nie wiem, po co ogrom krzywd, które zdarzają się dobrym ludziom. Gdzie szukać ich sensu i odpowiedzi? Kushner obrał jeden moralizatorski ton. Skupił się wyłącznie na obszarze duchowości w rozumieniu głębokiej relacji z Bogiem. I owszem, w wielu miejscach prześwita światełko nadziei, które niestety będzie wyłącznie wartościowe dla tych, co oczekują poznania i spotkania z Najwyższym. W wielu miejscach, mimo małej ilości stron, Autor karmił mnie filozoficznymi rozważaniami. Chwilami nie mogłam przebrnąć przez teologiczne dysputy z samym sobą, które zafundował mi Kushner. To dziwne, bo filozofia wcale nie była dla mnie najgorszym przedmiotem na studiach. Wręcz przeciwnie żywo czytałam i dyskutowałam rozmaite teorie konfrontując je z moimi teraźniejszymi opiniami. Zabrakło mi bez wątpienia w tej pozycji takie prostego przesłania. Przesłania dla wszystkich, z którego będzie wyzierać energia i nadzieja. Nadzieja, że przecież jutro też jest dzień. Dzień, w którym wszystko się może zdarzyć.

Moja ocena: 5/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Wyzwanie” Elle Kennedy

WYZWANIE

  • Autorka: ELLE KENNEDY
  • Seria: BRIAR U. TOM 4
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 400
  • Data premiery: 03.11.2021r.
  • Data premiery światowej: 16.06.2020r.

Poprzednią książkę cyklu „Rozgrywkę” (recenzja na klik) oceniłam 8/10. Cykl nie jest kolejną serią erotyków. To raczej młodzieżowa, rozrywkowa seria, w której znaczenie ma sport. Oczywiście wszystko w duchu New Adult. I mimo, że moje młodzieńcze lata już dawno za mną 😉, listopadowa propozycja Wydawnictwa @Zysk i S-ka przypadła mi do gustu.

Opis fabuły College. Taylor Marsh to szara myszka, która przez swe siostry z Kappa Chi musi podjąć wyzwanie. Conor Edwards oprócz ogromnego talentu sportowego, ma talent do … uwodzenia. Oboje rozpoczynają swoją grę, której stawką jest szacunek innych dziewczyn oraz poczucie własnej wartości. Zabawa zamienia się w grę dla dwojga, której finał może być tylko jeden.

Tym razem Elle Kennedy zabrała czytelnika w podróż do świata hokeja. Jest to kompletnie obcy dla mnie świat. Zwykle widzę tylko je z perspektywy szklanego ekranu. Oczywiście Conor jest stereotypowo przystojny i niezwykle sprawny. Takie chodzące cudo, które cieszy się podziwem i szacunkiem wszystkich wokół. Nawet odsunięte przez niego dziewczyny, nie darzą go zbytnio antypatią. No cóż, na ideał faktycznie trudno się gniewać. Nie będę ukrywać, trochę to bajka o brzydkim kaczątku i Kopciuszku w jednym. Momentami infantylna, przerysowana, przesłodzona. Bez wątpienia jest to pozycja dla fanów tego typu historii. Ogromny plus dla Autorki za poruszone przez nią w powieści problemy, których w literaturze nigdy nie za dużo. Nawet powszechne problemy, dość wyświechtane sprawdzają się w funkcji edukacyjno – wychowawczej. Do tej pory nie znudziło mi się czytanie o odrzuceniu, dyskryminacji ze względu na wygląd, kolor skóry czy ilość kilogramów. We właściwy dla siebie sposób Kennedy poddaje pod rozwagę i uwagę czytelników etyczność tych zachowań, piętnuje je w bardzo delikatny sposób umiejętnie unikając stylu moralizatora. To dodaje świeżości i autentyczności tej pozycji. Muszę wspomnieć jeszcze o stylu. Naprawdę czyta się ją bardzo szybko, bo styl jest lekki, tu i ówdzie zakrapiany sporą dawką humoru. Dzięki czemu książkę pochłonęłam praktycznie ekspresowo.

W takich typowych młodzieżówkach wiele się dzieje z perspektywy młodych dorosłych. Niektóre problemy wydają mi się nieważne, nieistotne. Nie dziw, że tak jest, jeśli ja do młodzieży nie należę od kilkudziesięciu lat i mam o wiele bogatszy bagaż doświadczeń. To wcale nie znaczy, że książki tego gatunku mogą mi się nie podobać. Wręcz przeciwnie. „Wyzwanie” wprowadziło mnie w dobry nastrój, dało mi chwilę wytchnienia i oderwania od codziennych problemów. Stanowiło dla mnie bardzo dobrą rozrywkę. Tylko nie wiem skąd ta okładka!!! Kompletnie nie wiem. Moim skromnym zdaniem nie oddaje ona w ogóle fabuły książki, a wręcz wprowadza zamęt co do samego gatunku i przedstawionej historii.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Il professore. Włoska miłość” Weronika Tomala

IL PROFESSORE. WŁOSKA MIŁOŚĆ

  • Autorka: WERONIKA TOMALA
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 312
  • Data premiery: 14.09.2021r.

Nie wiem jak to się stało, że opublikowałam już większość recenzji listopadowych premier od Wydawnictwa @Zysk i S-ka, jestem w trakcie czytania kolejnej pozycji z końca listopada br., a tu zalegam z recenzją premiery z września☹. Zaćmienie, całkowite zaćmienie. Notatki z książki już pokrył kurz, a ja tu dopiero je ubieram w opinię godną opublikowania na moim blogu. Ech…

Z Autorką @WeronikaTomalaAutor spotkałam się już trzykrotnie😊. Ostatnio przy okazji książki pt. „Cztery liście koniczyny”, o której w recenzji napisałam między innymi „(…) porusza wiele emocji, jest pełna bólu, ale i miłości do życia i nadziei. Zakończenie spowodowało, że miałam ciarki. Ciekawa koncepcja”. Tym chętniej sięgnęłam po „Il professore. Włoska miłość”, którą przeczytałam jednym tchem. Bo czyż można nie kochać Florencji?

Zakazana włoska miłość po polsku

On – profesor sztuki włoskiej Matteo Bartollini. Ona – Magda studentka piątego roku. On – inteligentny, szanowany, żonaty, przystojny. Ona – lecząca ciągle otwarte rany, szukająca spokoju, odosobnienia. A do tego przepiękna włoska sceneria, artystyczny świat, w którym wszystko jest możliwe, a przyszłość czeka na nas z otwartymi ramionami.

Zaciekawieni? To dobrze. Starałam się jak mogłam, by wstęp zaciekawił Was na tyle, byście od razu pobiegli do księgarń. Mimo, że historia nie jest nowa i nie zbliża się do szekspirowskiego „Romea i Julii” to czyta się o niej bardzo przyjemnie. Zmienne umiejscowienie fabuły w czasie dodaje powieści interesującego polotu. Momentami chwytałam się na tym, że zmieniająca się czasoprzestrzeń zagmatwała mi odbiór, poplątała mi myśli. W tych momentach musiałam się zatrzymywać, co wcale nie czyni książkę trudną w odbiorze. Główne wątki są bardzo rozległe. Z jednej strony trudna miłość, która nie powinna się zdarzyć. Z drugiej błędne wybory, brak szczęścia  w małżeństwie, skutki zdrady. O tych kwestiach czyta mi się trudno. Zdrada nawet jeśli występuje w chwili totalnego, kompletnego zauroczenia, czy wielkiej miłości od pierwszego wejrzenia, jest jednak zdradą. Jest totalnym zaprzeczeniem złożonym obietnic i zamyka pewien rozdział w dotychczasowym życiu małżonków. Tomala odważnie podeszła do tematu. Przedstawiła różną perspektywę. Każdy czytelnik odniesie wydarzenia opisane w książce do siebie w sposób całkowicie unikatowy. Coś co mnie zachwyca, komuś innemu wyda się błahe, infantylne. Coś co mnie zasmuci, dla kogoś innego okaże się tylko kolejną konsekwencją ludzkich losów. Wszystko zależy od tego czego szukamy w literaturze i od tego, jakie są nasze doświadczenia.

Ogromnym plusem tej powieści jest włoski krajobraz. Włochy ukochałam podczas mojego letniego urlopu. Ten włoski temperament, język, specyfika wyzierają praktycznie z każdej strony. Do tego sztuka, która jest wdzięcznym tłem dla przedstawionej historii. Nie będę ukrywać, że druga połowa jest zdecydowanie lepsza od pierwszej. Autorka wprowadzała mnie w historię pełną wewnętrznych przeżyć powoli, sennie. Jakby chciała, bym nasyciła się tym, co oferuje ukochana przeze mnie Florencja. Tą senność zgubiłam jednak szybko, gdy akcja nabrała tempa, a wydarzenia następowały jedno po drugim.

To powieść, która dostarcza wielu emocji. Momentami smutna, chwilami opisująca prawdziwie silną miłość. Finalnie napawająca optymizmem i motywująca do poszukiwania własnego „Ja”.

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Cyngiel Temidy” Marcin Wolski

CYNGIEL TEMIDY

  • Autor: MARCIN WOLSKI
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 384
  • Data premiery: 26.10.2021r.

„Cyngiel Temidy” @Marcin Wolski to pierwsza publikacja tego Autora, z którą miałam do czynienia.  Wymagania miałam przeogromne czytając opis Wydawcy @Zysk i S-ka. Oczekiwałam więc ogromnego „napięcia i zwrotów akcji”. Wszak Autor ma na swoim koncie wiele dobrych książek. Do tego jest uzdolnionym satyrykiem, dziennikarzem i autorem wielu zgrabnych audycji radiowych. Pytanie tylko, czy powieść spełniła moje oczekiwania?

To historia o współczesnym mścicielu. O kimś, kto w przeszłości stracił wiele, praktycznie wszystko. Żądza zemsty doprowadziła do śmierci osób o ksywkach: sędzia, minister, generał, kasjer i czyściciel. Osób tworzących tajną grupę Omega, o której nawet system socjalistyczny milczał. Wszyscy z komanda zagnieździli się w nowej rzeczywistości, rzeczywistości Nowej Polski. Jedni z lepszym skutkiem, inni z gorszym. Tylko to co przeszłe nie mogło zostać zapomniane, nie mogło zostać ominięte. Na intrygę sięgającą bardzo daleko jak macki ośmiornicy, trafia młoda prokurator z Warszawskiej  Pragi Karolina Karpicka, której momentami „(…) wydawało się, że rozwiązanie znajduje się na wyciągnięcie ręki, ale zaraz potem cała hipoteza rozsypywała się jako domek z kart”.

Niewymagająca lektura. Tak krótko określiłabym przeczytaną powieść. Spodziewałam się thrillera sensacyjnego, a otrzymałam ciekawie napisaną powieść, w której Autor rozbudował sporo wątków obyczajowych. Ogromnym plusem jest sama intryga, która zaczęła się tak naprawdę wiele lat temu. Do tego styl, tempo. Język jest przyjemny, dużo w nim dialogów. Zgrabnie Autor odnosi się również do wątków autentycznych jak na przykład śmierć polskiego miliardera jako skutek błędu lekarskiego w trakcie zagranicznego zabiegu medycznego. Znajomo brzmi? Mi również. Mimo zagmatwanej fabuły, dzięki stylowi Autora, książkę czyta się bardzo szybko. Sama akcja również dzieje się prędko i to na różnych kontynentach. Denerwowała mnie niezwykle maniera prokuratora nadzorującego Karolinę, który notorycznie zwracał się do niej per „Karolinka”, pewnie nie mniej niż ją samą. Samej Karpickiej jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić. Z jednej strony wieczna ofiara męskiego szowinizmu, wyjątkowo atrakcyjna, z drugiej niezwykle temperamentna, wścibska, błyskotliwa, choć momentami zachowywała się jak słaba kobietka, która nie potrafiła się zmierzyć z konsekwencjami i okolicznościami własnych wyborów podjętych u progu drogi zawodowej. Do tego odważna jak James Bond, aż trochę w tym śmieszna. Widać rozkochanie Autora w satyrze, nie tylko w wątku samej Karoliny.  Kompletnie zaskoczyłam się czytając kolejno odkrywane przez Wolskiego tajemnice. Liczyłam, że Autor będzie wodził mnie za nos każąc mi się co rusz domyślać, kto co i dlaczego. Nic z tych rzeczy. Istotna postać została mi podana na tacy. Zaskoczeniem natomiast był jej pomocnik. Tu muszę zdecydowanie pochwalić Autora, skonstruował postać na miarę bondowskiej „M”. Cichy, ale jakże cenny wspólnik okazał się strzałem w dziesiątkę.

Nie oceniam nigdy książki po okładce. Dzięki fascynacji czytaniem oduczyłam się tego dawno temu. Często jednak postrzegam konkretną publikację z perspektywy odczuć, które odczuwam po przeczytaniu. Zdecydowanie pierwsza część podobała mi się bardziej. Lubię jednak zagadki i dużo znaków zapytania. Drugą połowę przeczytałam tylko z powodu Leny. Musiałam dowiedzieć się, kim ona faktycznie jest.

I totalne zaskoczenie! Happy end. Okazuje się, że i w tym gatunku może się zdarzyć.

Moja ocena: 6/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Zysk i S-ka.

Recenzja przedpremierowa: „Sceny z życia małżeńskiego” Ingmar Bergman

SCENY Z ŻYCIA MAŁŻEŃSKIEGO

  • Autor: INGMAR BERGMAN
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 180
  • Data premiery: 03.11.2021r.
  • Data pierwszego wydania polskiego: 01.01.1973r.

Oglądaliście film Ingmara Bergmana pod tym samym tytułem? Film powstał na podstawie mini serialu. Ja oglądałam😊. Mimo, że to było jakiś czas temu, do tej pory pamiętam jakie na mnie zrobił wrażenie. Rozłożył mnie na łopatki. Jak to Bergman zresztą. Mistrz psychologicznych portretów. Socjologicznych opinii, nic nie robiący sobie z obowiązujących na tamten czas w kinie konwenansów. Nie bojący się podejmować ryzyka i nie dbający, czy film będzie miał ogromną publikę. Tworzący wymagające kino, dociekliwe, niekomercyjne.  Słysząc o premierze z 3 listopada br. od Wydawnictwa @Zysk i S-ka nie mogłam przejść obok tej książki obojętnie. „Sceny z życia małżeńskiego” to głęboki obraz rozpadu małżeństwa, gdzie znaczenie ma każdy gest, każde słowo, każda emocje. To próba odpowiedzi na pytanie, co się stało z tą miłością i co zwykle się dzieje, w tych wszystkich przypadkach, gdzie trzeba wreszcie powiedzieć sobie KONIEC.

Oboje, i ty, i ja uciekaliśmy w hermetycznie zamknięte życie. Wszystko było wygładzone, pęknięcia uszczelnione, nie było rzeczy, która nie chodziłaby jak w zegarku. Dusiliśmy się z braku tlenu” –„Sceny z życia małżeńskiego”  Ingmar Bergman.

Wyobraźcie sobie najpierw Marianne i Johana. Małżeństwo, całkiem szczęśliwe z dziesięcioletnim stażem.  Z pozoru żyją w pełnej symbiozie. Spokojnie witają i żegnają każdy wspólny dzień wychowując dwójkę dzieci. A teraz wyobraźcie sobie Marianne i Johana niby takich samych, a jednak całkowicie innych. Ich spokój pękł jak bańka mydlana. Relacja stała się napięta. Marianne nie rozumie Johana. Johan nie stara się zbliżyć do Marianne. Mówią do siebie, ale się nie słyszą. Czują, ale już nie miłość. Cała kawalkada nowych uczuć zastąpiła te dotychczasowe. Pojawiły się stosy pytań o początek, o genezę, o ten moment, w którym wszystko zaczęło się psuć. Pytań, na które nie zawsze otrzymujemy jednoznaczne i proste odpowiedzi.

To literatura intrygująca, obrazująca głęboką przemianę dwojga kochających się ludzi, którzy w pewnym momencie zaczęli być dla siebie obcy. To mocna pozycja, tak samo jak mocne jest kino Bergmana. Literacki obraz niewiele różni się od kinowego. Głębokość problemów w relacji pomiędzy dwojgiem ludzi została zobrazowana w doskonały sposób i w wersji literackiej, i kinowej. To studium konkretnego przypadku, który może brzmieć bardzo znajomo dla wielu z nas. W książce wybrzmiewa typowo skandynawska mentalność. Małomówność, punktualność, posłuszeństwo, wyrachowanie, unikanie rozmów o uczuciach, o problemach, taki typowo uczuciowy analfabetyzm, zgodnie z zasadą wpajaną od pokoleń, że „Każdy sam zajmuje się swoimi zmartwieniami”.

Książka złożona jest z sześciu scen, które odzwierciedlają najważniejsze momenty w życiu Marianne i Johana. Jest to scenariusz wydany w formie książki. O historii tych dwojga ludzi dowiadujemy się z ich dialogów, dialogów rozszerzonych, w których uczestniczą najbliżsi, przyjaciele. Z tych szczątkowych obrazów rozpoznajemy diagnozę rozpadu małżeństwa. Jak sama Marianne stwierdza, „(…) byliśmy tak beznadziejnie tolerancyjni, że woleliśmy z siebie zrezygnować, niż choćby spróbować coś z tym zrobić”.

Ta pozycja pozostawiła mnie w pytaniu jak to się dzieje, że dwojga ludzi uważający się za bardzo szczęśliwych, skomunikowanych, żyjących w symbiozie stwierdza, że tak naprawdę nic ich nie łączyło, że byli bardziej obok siebie.  Czy to pozory? Czy przyzwyczajenie? Przemiana Johana była bardziej spektakularna. Nagle nic nie miało dla niego znaczenia, ani dom, ani dzieci, ani to szczęście, którego doświadczał na co dzień. Marianne zajęło dużo więcej czasu, by zrozumieć nową rzeczywistość i odkryć na nowo siebie z Johanem, lub bez.

Przeczytajcie tą krótką książeczkę. Zanurzcie się w te sceny, gdzie mimo dużych różnic pomiędzy skandynawskim a polskim podejściem odnajdziecie w wielu miejscach siebie i przyznacie, że pewne mechanizmy są Wam bardzo dobrze znane. Zapewniam.

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą przed premierą bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

Recenzja przedpremierowa – „Jeżeli jesteś” Hanna Dikta

J

JEŻELI JESTEŚ

  • Autor:HANNA DIKTA
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron:304
  • Data premiery:28.09.2021r.

@Hanna Dikta – strona autorska to jak już pisałam bliska mi pisarka, chociażby z tego względu, że pochodzi i mieszka w mojej rodzinnej miejscowości, do tego moja mama uwielbia jej twórczość, więc sami rozumiecie, że nie mogę przejść obok jej powieści obojętnie. Nie tak dawno temu, bo w kwietniu br. recenzowałam „Trogirskie wakacje”, które bardzo zrobiły na mnie spore wrażenie. Już 28 września premierę będzie miała ich kontynuacja „Jeżeli jesteś”. Ja jestem już po lekturze przedpremierowej, choć papierowa wersja książki jeszcze do mnie nie dotarła. Dlatego też recenzja na razie bez zdjęć, co oczywiście jak tylko będę miała możliwość szybko uzupełnię. Jeżeli chcecie wiedzieć czy drugi tom również mi się podobał zapraszam do lektury recenzji.

Olga mieszka w Arbaniji, miejscowości przy Trogirze. Pracuje przy redakcji książek oraz zaczęła pisać własną – wspomnienia o córce Natalii. Raz w tygodniu spotyka się z Sanją, skrzywdzoną dziewczyna, którą zawozi do terapeutki. Generalnie żyje powoli i stara się odkryć siebie na nowo, nie Olgę matkę, partnerkę, ale Olgę kobietę, człowieka. Jednocześnie jej relacja ze Stanisławem cały czas pozostaje skomplikowana, mimo że go kocha, to po jego pobycie w Chorwacji podejmuje decyzję o zerwaniu, bowiem nie akceptuje jego postawy życiowej. Jednocześnie odnawia kontakt z byłym partnerem Igorem i pewnego dnia dowiaduje się od niego, że do jej polskiego mieszkania dotarła tajemnicza przesyłka. To i wiadomość od przyjaciółki Natalii powoduje, że Olga z powrotem pozwala sobie na nadzieję. Jak zakończy się ta historia? Czy okaże się, że jej córka jednak żyje? A może to tylko złudzenie, którego zrozpaczona kobieta chce się trzymać?

 Książkę czyta się świetnie. Zachwyciła mnie swoim tematem, niespiesznym tempem, głębią psychologiczną i życiowymi przemyśleniami, Mimo, że mogło by się wydawać, że dotyczy głównie rozpaczy i żalu po utracie dziecka, powieść niesie ze sobą dużo więcej. Przede wszystkim Olga, główna bohaterka to postać wielowymiarowa, Od początku „Togirskich wakacji” zaszła w niej ogromna zmiana i chociaż wciąż zmaga się z trudnymi tematami, dojrzała, uspokoiła się, jest bardziej pewna siebie, potrafi wsłuchiwać się w siebie i swoje potrzeby i wyciągnąć wnioski z życiowych lekcji. Bardzo podobały mi się refleksje, które przy tej okazji autorka snuła, dotyczące macierzyństwa, miłości, związków, kobiecości i generalnie podejścia do życia. Ze względu na społeczne role i wciąż obecne kulturowe naleciałości kobiety bardzo często mają tendencje do zapominania o sobie, do życia dla rodziny, dzieci, męża… Olga porzucona przez męża poświęciła się całkowicie córce, kiedy więc tamta popełnia samobójstwo kobieta nie znajduje w sobie powodów by dalej życie. Życie jednak po raz kolejny ja zaskakuje stawiając na jej drodze Stanisława Wokulskiego i powodując, że zmienia swoje podejście, Pojmuje, że żadna z ról życiowych nie definiuje nas w całości i mimo , że utrata dziecka jest ogromną tragedią, to jednak żyje dalej i próbuje czerpać z życia jak najwięcej. Mimo, że na początku akcja toczy się nieśpiesznie, nie jest tak, że nic się nie dzieje, momentami akcja dosyć przyspiesza i kilka zdarzeń mocno mnie zaskoczyło. Najbardziej chyba to jak autorka zakończyła wątek Natalii. Zachwyca również niesamowicie klimatyczna Chorwacja w tle.

„Jeżeli jesteś” to niezwykle mądra, pełna empatii i życiowych doświadczeń powieść. Nie jest to lektura, która czyta się szybko i szybko zapomina, ale pozycja, które zostanie ze mną na długo. Gorąco ją polecam!

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zrecenzowania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i Spółka i autorce. 

„Wakacje wśród duchów. Antologia opowiadań o duchach” Charles Dickens, Oscar Wilde , William Butler Yeats i inni

WAKACJE WŚRÓD DUCHÓW. ANTOLOGIA OPOWIADAŃ O DUCHACH

  • Autorzy: Charles Dickens, Oscar Wilde , William Butler Yeats i inni
  • Wydawnictwo: Zysk i S-ka
  • Liczba stron: 568
  • Data premiery: 06.07.2021

Dość, że @Zysk i S-ka Wydawnictwo obdarowało mnie całkiem niedawno przepięknymi nowymi wydaniami Kwartetu Aleksandryjskiego Lawrence’a Durrell (przypominam recenzje: „Justyna”, „Balthazar”, „Mountolive”, „Clea”) to na dodatek otrzymałam nowo wydaną antologię opowiadań o duchach, która miała premierę 6 lipca br. Antologię nie byle jaką. Odpowiednio wydaną w twardej obwolucie. Prawda, że okładka jest niezwykle nastrojowa? Z najbardziej topowymi autorami gatunku literatury pięknej w środku, których wybrał, jak i same opowiadania, Tadeusz Zysk. Na uwagę też zasługuje przepiękne tłumaczenie, szczególnie Jerzego Łozińskiego.  Czy w antologii znalazłam same niezwykle historie mrożące krew w żyłach?

Okazuje się, że jestem ogromną fanką literatury pięknej!!! Czego się nie chwycę ostatnio z tej dziedziny, zachwycam się pod niebiosa. Przemęczenie kryminałami, thrillerami, książkami obyczajowymi? Czy szczere docenienie dzieł z tego gatunku? Chyba trochę jedno i drugie. Bez względu jaka jest moja motywacja „Wakacje wśród duchów. Antologia opowiadań o duchach” podobały mi się bardzo!

Nie odnalazłam w nich jednak samej grozy, horrorów, strasznych historii. Odnalazłam dużo więcej. Okazuje się, że topowi autorzy anglojęzyczni jak Oscar Wilde, Charles Dickens, czy Margaret Oliphant mieli ogromne poczucie humoru i umiejętność obrazowania groteski. Do tego oczywiście cięty język i zdolność opisywania przywar, humorów, słabostek i wszelkich ułomności, które trapiły angielskie, walijskie, szkockie, amerykańskie społeczeństwo.

(…) Liczne amerykańskie damy, opuszczając swoją ojczyznę, natychmiast zaczynają nieustannie chorować, gdyż odnoszą wrażenie, że na tym polega europejskie wyrafinowanie…- „Duch Canterville” Oscar Wilde

Oczywiście mam swoich faworytów. Cytowane powyżej przeze mnie opowiadanie „Duch Canterville” okazało się opowieścią niezwykle przezabawną z przerysowanym wątkiem straszącego posiadłość milorda duchem, która została zakupiona przez amerykańskiego pastora Otisa. Nie było w nim ani grozy, ani horroru. Była za to duża dawka humoru oraz prześmiewcza narracja opisująca chociażby relację domownikami z duchem opartą na „wojnie domowej”, na zasadzie kto kogo przetrzyma. Podobało mi się również opowiadanie „Pallinghurst Barrow” Granta Allena, który znowu zobrazował perturbacje młodego Rudolpha w trakcie gościny u Lady Bouviere-Barton. Gdzie niespotykaną wkładką okazały się doświadczenia na Długim Kurhanisku, o których się słyszy, ale w które się nie wierzy.

Mogłabym tak długo relacjonować mój zachwyt nad poszczególnymi dziełami tej krótkiej formy, które znalazły się w antologii. Nie o to jednak w recenzji chodzi. Chodzi, by wskazać potencjalnemu czytelnikowi czy warto. Ja zdecydowanie piszę, że warto. Nawet jeśli nie jesteście fanami dawnej literatury pięknej, użyty w tłumaczeniu język nie nuży,  nie denerwuje, nie drażni współczesnego czytelnika. Pozwala mu poczuć ten zapach, ten strach, tę duszność wydarzeń, o których czytamy.

Ps. oczywiście zachęcam czytać opowiadania odrębnie. Ja tak zrobiłam. Poszczególne historie nie miały więc prawa zlać mi się w całość.

Moja ocena: 9/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję  Wydawnictwu Zysk i S-ka.