„Diabeł stróż” Marek Krajewski

DIABEŁ STRÓŻ

  • Autor: MAREK KRAJEWSKI
  • Wydawnictwo:ZNAK
  • Seria: EBERHARD MOCK (tom 11)
  • Liczba stron:440
  • Data premiery: 18.10.2021r.

Autora @krajewskimarek trzeba lubić czytać. Ja przygodę z nim zaczęłam od „Miasta szpiegów”, który mnie zachwycił na tyle, że oceniłam go 9/10😊. Należało się!!! Wolne Miasto Gdańsk opisane w 10 tomie serii o  Edwardzie  „Łyssym” Popielskim to prawdziwe mistrzostwo. Autor ma swój specyficzny styl przenoszący czytelnika w oddalone, zamierzchłe lata. Wszystko się zgadza. Sylwetki bohaterów, język, scenografia, szczegóły ubioru i tajniki ówczesnych metod śledczych. Do tego wspaniały literacki język, jak na filologa klasycznego przystało😉. Tym chętniej sięgnęłam po najnowszy tom serii o Eberhardzie Mocku pt. „Diabeł stróż”, wydany nakładem @wydawnictwoznakpl. Książka trafiła do mnie z lekkim opóźnieniem. I mimo, że premierę miała 18 października br., ja przeczytałam ją dopiero teraz.

Duszny, niemiecki Wrocław. Świat nielegalnych kasyn, prostytutek, morderców i śledczych, którzy stosują niestandardowe metody. Wrocławiem żądzą wszystkie te światy. Do tego magistrat, w którego skład wchodzą ludzie przekupni, trzymający władzę w wielu szeregach. W tej atmosferze lat trzydziestych ubiegłego wieku  radca kryminalny Eberhar Mock próbuje rozwikłać zagadkę śmierci urzędnika pocztowego Seppa Frömela i jego kochanki. Kochanki, którą Mock gościł w prezydium kilka dni wcześniej, a której nieznany sprawca poderżnął gardło w chwili, gdy jej niepełnosprawny syn Rolf uciekał przez okno. Śledztwo prowadzi Mocka w znane mu zaułki, gdzie panuje chaos, chciwość, dążenie do realizacji własnych, często niewybrednych potrzeb. W tym świecie nie każdy czuje się jak u siebie. Nie każdy. Ale Mock każdym nie jest.

Uwielbiam kryminały noir. Ciemne strony miasta zawsze mnie pociągały. Dodatkowo jestem fanką powieści w stylu retro. Mimo, że funkcjonowanie Abwehry, niemieckiego wywiadu dla mnie zawsze było zagadką, Krajewski dzięki stworzonej przez siebie postaci Mocka i wiernemu odwzorowaniu ówczesnego klimatu, przyciąga mnie do tej tematyki. Czytając perypetie Mocka widzę oczami wyobraźni jego rzeczywistość. Podążam wraz z nim ciemnymi zaułkami. Sam bohater trudno się nudzi. Mock jest wyjątkowy. Z jednej strony szarmancki, kulturalny, potrafiący właściwie traktować kobiety, swego czasu wyjątkowo aktywny donżuan. Z drugiej mściciel, stosujący niestandardowe metody śledcze, niepotrafiący się powstrzymać przed karami cielesnymi, czy nawet morderstwem dla słuszności sprawy. Taki bohater i antybohater w jednym. Uwielbiam skomplikowane postaci, gdzie nie wiadomo, czy tkwi w nich dobro, czy zło. Jak sam upominał go jego szef: „I niech się pan uspokoi po tych brawurowych akcjach. Dość huzarskich sztuczek. Ma pan swoje lata, już nie jest pan niesfornym młodzieńcem, któremu wszystko uchodzi na sucho, bo ma dobre wyniki. Szczęście nie będzie panu wiecznie sprzyjać, a w prezydium policji pracują nie tylko pańscy przyjaciele”.

Klimat opisany przez Krajewskiego jest unikatowy. Czytając moja wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach. Wątki poboczne splotły się w intersującą i barwną całość. Kobiety, jak zwykle u Krajewskiego pełne sprzeczności. Mężczyźni brutalni. Bardzo podobał mi się wątek z metodą Rolfa. Fantazja Autora nie zna granic. Nawet postać z pozoru nieciekawa może okazać się znacząca na tyle, by stać się przyczyną wielu zbrodni. Nie tylko zbrodni, również sentymentu Mocka. Aż dziw, że potrafi być sentymentalny. Styl Krajewskiego nie do podrobienia. Bardzo inteligentne fabuły, kwiecisty język, nieoczywiści bohaterowie. To jakby podróż w inny świat, nieznany świat, który odkrywa przed czytelnikiem swoje podwoje. Uwielbiam książki, które smakują jak wytrawny posiłek. Podoba mi się Mock w jego kolejnej odsłonie i czekam na kolejną. Polecam!!!

Moja ocena: 9/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak.

„Żołnierskie serce” Tomasz Betcher

ŻOŁNIERSKIE SERCE

  • Autor: TOMASZ BETCHER
  • Wydawnictwo: W.A.B.
  • Liczba stron: 415
  • Data premiery: 10.11.2021r.

Tomasz Betcher @tomaszbetcherfanpage zapadł mi w pamięć po przeczytaniu „Szeptuna”, którego przeczytałam i zrecenzowałam przedpremierowo😊. I to zapadł na dobre. Gdy usłyszałam o kolejnej premierze z 10 listopada br. od @wydawnictwo.wab, nie wahałam się ani chwili. Od razu wiedziałam, że najnowsza książka tego Autora pt. „Żołnierskie serce” musi znaleźć się  w moich planach czytelniczych. Czytając opis Wydawcy o weteranie misji w Afganistanie, który „(…) W domu po dziadku odkrywa rodzinne tajemnice i sąsiadów…” skojarzyłam całkowicie inną pozycję😉, tj. „Powrót” Nicholasa Sparksa. „Powrót” czytany na początku tego roku bardzo mi się podobał, a przecież skojarzenia wymagają konfrontacji. Tym chętniej sięgnęłam po publikację rodzimego Autora, by sprawdzić, jaka była jego perspektywa. Generalnie czytanie o tym, co znamy, sprawdza się wyśmienicie. Liczyłam więc, że polski punkt widzenia od razu skradnie moje serce.

(…) Nawyki były jak blizny – mogły stać się mniej widoczne, ale miało się je do końca życia.” – „Żołnierskie serce” Tomasz Betcher

Opis Wydawcy.

Kiedy Piotr Walczak powraca ranny z misji w Afganistanie, cierpi nie tylko jego ciało, ale także dusza. Borykając się z zespołem stresu pourazowego, oskarżeniem o spowodowanie śmierci kolegów i zainteresowaniem mediów, ucieka na prowincję. W domu po dziadku odkrywa rodzinne tajemnice i sąsiadów, których kłopoty kochają tak samo jak Piotra. Czy senne miasteczko i jego mieszkańcy potrafią uleczyć żołnierskie serce i sprawić, by znów zaczęło kochać? Czy Emilia, Natalia i Janek będą w stanie żyć z wybuchowym i nieobliczalnym człowiekiem za ścianą?”.

Cóż będę parafrazować we wprowadzeniu do fabuły opis Wydawcy, który jest tak celny, że nic go nie upiększy. W paru zdaniach Wydawca wprowadza czytelnika w główny bieg historii opisanej na kartach tej powieści. Ten kto czytał wspomnianego we wstępie recenzji Sparksa, pewnie sam wyłapie podobieństwa. Nie jest to jednak wada tej książki, bynajmniej. Wszak przeżycia wojenne, bez względu kiedy nabyte i w jakiej wojnie, to temat – jak Wisła – długi i szeroki. Tej głębi przeżyć nie sposób zawrzeć w jednej prozie. Nieskończenie wiele wątków pobocznych pojawiających się wokół podobnych do siebie, ale tylko z pozoru, historii, pozwala tworzyć całkiem nową powieść, nawet jeśli wiodący temat jest porównywalny.

Zaletą książki jest silny rys psychologiczny Walczaka. Ten aspekt mocno uwypuklony został w jej pierwszej części. Nie znam żadnego weterana misji w Iraku, czy w Afganistanie. Z faktami, wydarzeniami i skutkami pewnych zdarzeń stykam się z tylko czytając relacje z „drugiej ręki”. Czuję wtedy zwykle smutek, niezgodę. Zagłębiając się w losy Walczaka starałam się być maksymalnie uważna, by nie uronić żadnego słowa z jego charakterystyki. Nie pominąć żadnego aspektu tego, z czym taki człowiek się zmaga. Bardzo dobrze odzwierciedlony został mechanizm, gdy Walczak „(…) Chcąc nie chcąc, stał się narodowym antybohaterem, co w czasach, w których opluwano nawet bohaterów, oznaczało przekleństwo gorsze niż śmierć.” To taka Polska rzeczywistość. Może dlatego fabuła opisana w tej pozycji jest mi się bliższa od tej opisanej w „Powrocie” Sparksa. Czuję jednak lekki zawód. Walczaka jako bohatera powieści, weterana, kalekę chciałabym widzieć na każdej stronie. Chłonąć go na nowo z każdym słowem. Autor rozwinął historię w trochę innym kierunku. Ułagodził ją, rozwinął wątki poboczne, które zdominowały drugą część książki. Ma więc ona bardzo pozytywne przeslanie i to mimo trudnych tematów (niepełnosprawność fizyczna i intelektualna, lęk adaptacyjny, przemoc szkolna, patologia), z którymi i Autor, a dzięki temu i Czytelnik musi się zmierzyć. Wyjątkowo spodobała mi się postać proboszcza Zaręby. Mała miejscowość, hermetyczna społeczność, a tu taki ksiądz nie ksiądz, niezwykle ludzki, bardzo postępowy. W czasie tak ogromnej niechęci do kleru okazał się dla mnie niezłym odkryciem i postacią całkowicie pozytywną.

Powieść dająca nadzieję, tak określiłabym w paru słowach „Żołnierskie serce” Tomasza Betchera. Książka balansująca między dobrem a złem, między tym co ważne, a co nieistotne, pomiędzy demonami przeszłości a iskierkami nadziei z przyszłości. To idealna pozycja na jesienną chandrę.

Moja ocena: 7/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU WAB.

„Cuda codzienności” Maria Paszyńska

CUDA CODZIENNOŚCI

  • Autorka: MARIA PASZYŃSKA
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Liczba stron: 335
  • Data premiery: 27.10.2021r.

Autorkę @Maria Paszyńska niezwykle cenię za cykl „Wiatr ze wschodu”. Recenzję pierwszego tomu przypominam pod tym linkiem, a ostatniego znajdziecie tutaj. W szkole historia była jednym z moich ulubionych przedmiotów. Cóż, nie każdy ma ścisły umysł😉. Tym chętniej sięgnęłam do premiery z 27 października br. od Wydawnictwa @Książnica pt. „Cuda codzienności”. Już sama okładka mnie zachwyciła. Ta zimowo – granatowa sceneria i opis Wydawcy zapewniający, że jest to „Poruszająca opowieść o miłości, nadziei, walce o marzenia, a nade wszystko o sile rodziny.”. Uwzględniając, że fabuła osadzona została w drugiej połowie XIX wieku, książka nie mogła zapowiadać się lepiej😊.

Grudzień. Magiczny miesiąc w roku. Zwykle śnieg, zimno, okres przygotowania i wreszcie wypełniona tradycjami wigilijna noc. W jedną z takich nocy w 1863 roku, w lubelskiej wsi rodzi się chłopiec w rodzinie Ciszaków. Chłopiec wyjątkowy. Posiadający niesamowicie niebieskie oczy. Wraz z nowym życiem, odchodzi jego Matka, Bogna, a ojca Władysława porywa powstańcza zawierucha. Tych wigilijnych nocy w życiu Macieja będzie sporo, aż do 1918 roku, gdy po raz pierwszy na mapie pojawi się Rzeczpospolita.  Wtedy Maciej będzie już w innym miejscu, w innym życiu. A jego wyjątkowo niebieskie oczy będą obserwować odmienny świat.

Nie wiem od czego zacząć, tak bardzo podobała mi się ta książka. Maria Paszyńska ma niezwykły dar obrazowania codzienności w perspektywy zawirowań historycznych. Urzekły mnie opisy wiejskich tradycji. Czas adwentu, przygotowania do Świąt, obrzędy wigilijne. Z uśmiechem czytałam o wiejskich zabobonach związanych z okresem ciąży, połogu, niemożliwych zachowań po śmierci, czy zwykłej codzienności. Mimo, że akcja toczy się w czasie zimy, Autorka sprytnie we wspomnieniach bohaterów przenosiła mnie w inne czasy, czasy przygotowań do tej pory roku, czasy żniw, sianokosów. Nostalgicznie czytam o dawnej, polskiej wsi i dawnych polskich domach pańskich.

Sama fabuła skoncentrowana jest wokół niebieskookiego Macieja, który przeniósł się do upragnionej Warszawy i tak zbudował swój nowy świat. Świat ciężkiej pracy, szacunku do małżonki, umiłowania rodziny i dzieci. Świat skupiony na dziękczynieniu za to, co ma, co udało mu się osiągnąć, a nie świat tęsknoty za tym co dalekie i tego, czego nie ma. W dzisiejszym konsumenckim świecie taki bohater podziałał na mnie inspirująco. Siła rodziny i przyjaciół jest wielka. A tak często o niej w naszej codzienności zapominamy. Książka podobała mi się bardziej, niż cykl „Wiatr ze wschodu”, a myślałam, że to nie możliwe. Tym bardziej zachęcam do jej przeczytania i przeniesienia się w magiczną przeszłość, w której obyczaje, obrzędy i dobro mają szczególne znaczenie.

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Książnica.

„Szelest” Małgorzata Oliwia Sobczak

SZELEST

  • Autorka: MAŁGORZATA OLIWIA SOBCZAK
  • Wydawnictwo: W.A.B.
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 10.11.2021r.

@Małgorzata Oliwia Sobczak – autorka bardzo cenię za cykl „Kolory zła”. Do tej pory pamiętam jak „Kolory zła. Czerwień” czytałam wylegując się na leżaku przy basenie w trakcie letniego urlopu, co chwilę dzieląc się spostrzeżeniami z leżącą obok mnie przyjaciółką. Basen, słońce, przyjaciółka obok i bardzo dobra książka. Nie dziw, że do Autorki mam więc wielki sentyment. Jeśli nie czytaliście żadnej książki z serii, o której wspominam, zapraszam do przeczytania recenzji na blogu („Kolory zła. Czerwień”, „Czerń”, „Biel”). Od razu jednak zastrzegam, nawet najbardziej skrupulatnie i z oddaniem napisana recenzja, nie oddaje nawet w połowie przyjemności i satysfakcji z czytania😉.  A wiecie co to znaczy? Tak, tak. Po prostu, nie warto pominąć serii „Kolory zła” w swoich planach czytelniczych.

Wracając do premiery z 10 listopada br. od @wydawnictwo.wab  pt.  Szelest” przyznaję, że od razu zaciekawił mnie opis. Zaciekawił już w pierwszym zdaniu😊. Zobaczcie sami jak brzmi: „Podejrzana aplikacja mobilna, wciągające śledztwo i tajemnicza namiętność”. Ha!!! Same znaki zapytania. Same niejasności. Sama niewiadoma. A to tylko pobudza moją ciekawość i wzmacnia motywację do sięgnięcia po książkę. Tak więc udało wreszcie mi się spotkać z Małgorzatą Oliwią Sobczak w nowej literackiej odsłonie. Odsłonie listopadowej premiery.

Dziwne, jak działa pamięć. Widzimy tylko jakieś drobne szczegóły, które przysłaniają nam całość, albo całość obrazu, który zaciera szczegóły.” – „Szelest” Małgorzata Oliwia Sobczak.

Była dziennikarka śledcza Alicja Grabska aktualnie pisze nic nie znaczące artykuły w „Dzienniku Trójmiejskim”. W trakcie kolejnego zlecenia zaczyna poznawać aplikację mobilną Place to Rest, która zabiera ją w inspirujące miejsca. W trakcie jednej z takich wycieczek odkrywa zwłoki kilkunastoletniej dziewczyny z poderżniętym gardłem. Modus operandi jest analogiczny jak w przypadku innej ofiary, którą zajmuje się komisarz śledczy Oskar Korde. Tym samym Grabska zostaje wciągnięta w niebezpieczną grę, w której – jak jej podpowiada intuicja – odgrywa kluczową rolę. Zaczyna się pościg z czasem, w którym każda minuta ma znaczenie, by złapać mordercę niewinnych kobiet.

Tak, z krótkiego opisu fabuły nic nie wyczytacie. To dobrze. Dobry kryminał tym się wyróżnia, by czytelnik przed jego czytaniem wiedział jak najmniej. Wystarczy tylko, by wiedział, że warto go przeczytać. Tak jest w przypadku najnowszej książki Sobczak, która wyrobiła już sobie markę na rodzinnym rynku kryminałów. Książkę czyta się ekspresowo. Uwielbiam ten styl Autorki. Dużo dialogów, wartka akcja przybliża do ostatecznego rozstrzygnięcia, które – jak to zwykle u Sobczak bywa – nie jest oczywiste. Muszę jednak głęboko się ukłonić Pisarce, że dała mi możliwość zlepiania z pozoru nieistotnych wydarzeń komplementarną całość, która w zakończeniu ułożyła się jak idealnie dobre puzzle. I to jest prawdziwa sztuka w pisaniu kryminałów!

Bardzo podobały mi się retrospekcje. W oznaczanych latami rozdziałach Autorka przenosiła mnie w rok 1999 i w rok 2018. I w jednym, i w drugim roku wiele się działo. Małolaty rozrabiały, „pały” się sypały w licealnych dziennikach, a na imprezach alkohol lał się strumieniami. W tych wszystkich niuansach śledztwa musiał połapać się komisarz Korde, by odnaleźć sprawcę przestępstwa. Jest to mój ulubiony bohater tej pozycji. Co innego Tajfun, wiecznie na „wkurwie”, czy sama Grabska, która odsuwa od siebie demony przeszłości, z którymi nie stara się zmierzyć. Unikanie i dystans nie jest nigdy dobrą formą radzenia sobie z własnymi emocjami. Z jednej strony doświadczona, z drugiej jakby niedojrzała emocjonalnie. Muszę przyznać, że jednak bardzo wyrazista. Ma w sobie to coś. I nie ukrywam chętnie przeczytałabym jeszcze w jakim kierunku jej życie, jej decyzje podążą w przyszłości. Czy ułoży sobie przyszłość, w której zdoła odkryć szczęście? Nie takie chwilowe pojawiające się w sytuacji przypadkowego spełnienia własnych żądz i pragnień, ale takie stałe, na dłużej, na przyszłość.

Jest to kryminał warty przeczytania!!! Nic w nim nie jest przypadkowe, każda postać ma do odegrania swoją rolę, każdy szczegół w śledztwie ma znaczenie. Duet damsko – męski w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych często się sprawdza. Grabska z Korde sprawdzili się znakomicie!!!

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU WAB.

Recenzja premierowa: „Mistrzyni” Manuela Gretkowska

MISTRZYNI

  • Autorka: MANUELA GRETKOWSKA
  • Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
  • Liczba stron: 256
  • Data premiery: 22.11.2021r.

Nieczęsto mi się zdarza wziąć do ręki książkę, w trakcie czytania innej😊, i przepaść. Dosłownie. Tak się zdarzyło z dzisiejszą premierą. Najnowszą książką @Manuela Gretkowska pt. „Mistrzyni”. Przeczytałam parę pierwszych stron i nie mogłam się od niej oderwać do samego końca. Uważam, że to najlepsza książka tej Autorki, którą przeczytałam, a już parę mam na swoim koncie. Dzięki @wydawnictwoznakpl poznałam Gretkowską trochę z innej strony. Frywolną, energiczną, idealnie komponującą multidialog i to z postaciami różnego pokroju, różnego pochodzenia. Styl nad style, nie do podrobienia.

A zapowiadało się tak niewinnie. Przecież to miała być tylko książka „(…)inspirowana życiem Lucyny Ćwierczakiewiczowej” (cyt. za: opis Wydawcy). Książka ujawniająca tajniki XIX Polski, XIX -wiecznej Warszawy. Świat bohemy, artystycznego świata, sufrażystek, brudu, nieczystości i licznych zabobonów. Polska sowietów. Jeśli jednak w tę Polskę, tę Warszawę wkracza postać nietuzinkowa, osoba Lucyny Ćwierczakiewiczowej, wszystko co mdłe, smutne, brudne zamienione zostaje w tęczowe kolory. Kolory życia.

(…) mądre ludzie są głupie. Głupie za to mądre, żeby sprawiedliwie na tym świecie było.” – „Mistrzyni” Manuela Gretkowska.

Lucyna Ćwierczakiewiczowa, najpierw rozwódka, potem samotna wdowa pochodząca z zacnej pruskiej rodziny von Bachmanów. Jak sama o niej pisze Autorka: „Pod koniec XIX wieku była bajecznie bogata, sławna. Nadal temperamentna, chociaż zaczynała siwieć, dość tęga i krzykliwa. Ludzie widzieli tylko jej wdowią czerń  i pieniądze”, których miała aż nadto i umiała się nimi dzielić. Dokładała do kwesty na Powązkach, wspierała samotne matki wychowujące często niechciane dzieci, żywiła studentów i biedaków, którym tylko głód wypełniał kuchnię. Pyszniąca się swoimi kucharskimi talentami organizowała sowite kolacje, obiady goszcząc po kilkanaście osób. Do tego zagorzała patriotka potrafiąca ostentacyjne opuścić nabożeństwo w katedrze lub przyjąć radzieckich oprawców, byle tylko pod pretekstem rodziny uwolnić Polaków z więzienia. Powtarzająca, że „Polska jest kobietą”, a trzy najważniejsze przykazania to „Oszczędność, czystość i praca…”. Wzór dla wielu gospodyń domowych, panien z towarzystwa i kobiet szlachetnie urodzonych. Znana przez wszystkich w Stolicy. Podróżująca drugą, lub jak była trzecią klasą. Wspierająca artystów, jednego nawet za bardzo😉, potrafiąca poradzić sobie nawet z trudną adoptowaną córką oraz gospodynią Felą, której bezpośredniość niejedną panią domu doprowadziła do rozpaczy. Kobieta ponadczasowa. Kobieta uważająca, że „Jak się ma smak, to we wszystkim.”. Kobieta nie przyjmująca do wiadomości porażki. Prawdziwa MISTRZYNI!!!

Gretkowska mistrzowsko zobrazowała temperament i osobowość Lucyny, nazywanej gdzieniegdzie Lucy. Pod wdowim welonem kryła się kobieta nieszablonowa, nie tylko na tamte, ale również na współczesne czasy. Kobieta edukująca i propagująca czystość oraz higienę. Dziennikarka mająca swoją cotygodniową rubrykę w gazecie, bijąca fortunę na swej popularności, której nie obca była ciężka praca oraz dobroczynność. Cały język, tempo, dialogi zostały napisane pod główną bohaterkę. W książce panuje lekki rozgardiasz, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. W rozmowach występują liczne wtrącenia, czasem wydające się przypadkowe, czasem jakby nieznaczące, co pobudzało moje „szare komórki” do ciągłego myślenia, by nadążyć nad wydarzeniami. Huragan w życiu Ćwierczakiewiczowej, musiał wywołać huragan na stronach książki. By powieść była prawdziwa, by była adekwatna.

Niezwykle pociągnął mnie ten styl, nie powiem. Dodatkowo szczegóły z życia Bacha, Sienkiewicza, Modrzejewskiej, czy choćby Olesia Głowackiego vel Prusa. Postaci widziane tylko oczami ich dzieł, nabrały nowych kolorów, nabrały jakby żywego ciała, czasem również ułomnego, jak innych. Postać Adama Konckiego dodała książce splendoru, tak samo jak wydarzenia, z którymi główna bohaterka musiała borykać się w przypadku swoich panien do towarzystwa. Niezwykle spodobał mi się wątek sufrażystek. I ten koniec, gdy jedna z bohaterek zwraca się do grona mężczyzn cytując samą Ćwierczakiewiczową „(…) kiedyś otworzymy te parasolki w waszych dupach”. Temat przewijający się przez całą prozę, a w sposób nienachalny, jakby na dokładkę, jakby dodatkowo. Taaaaak, uwielbiam mocne kobiece charaktery, choć w życiu obcowanie z taką osobą mogłoby być męczące. Za czym jeszcze i za kim goniła przez całe życie Ćwierczakiewiczowa musicie dowiedzieć się sami. Nie zwlekajcie. Książkę czyta się naprawdę szybko. Ekspansywny styl i energiczna główna bohaterka nie pozwolą Wam się nudzić.

Moja ocena: 9/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą przed premierą bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak.

„Ta, która zawiniła” Jane Corry

TA, KTÓRA ZAWINIŁA

  • Autorka: JANE CORRY
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron:480
  • Data premiery: 27.10.2021r.

Już połowa listopada, a ja jeszcze nie uporałam się z wszystkimi premierami października. Cóż zrobić, jesień nigdy nie była moją ulubioną porą roku😉. Przed pracą ciemno, po pracy ciemno, praktycznie środek nocy. No i jak tu czytać i dzielić się swoimi spostrzeżeniami jak księżyc świeci? Jedną z październikowych premier, którą nadrobiłam jest premiera z 27 października br. od @WydawnictwoAlbatros. To „Ta, która zawiniła” Jane Corry. Z autorką, mimo, że na swoim koncie ma już kilka poczytnych powieści spotkałam się po raz pierwszy i muszę napisać, że na pewno nie ostatni😊.

W jednej książce dwie historie. Pierwszą z nich jest historia Ellie. Żony wykładowcy uniwersyteckiego Rogera. Matki dwójki dzieci i szczęśliwej babci kilkuletniego Josha. Życie Ellie jest tylko z pozoru poukładane. Ellie boryka się z notorycznymi zdradami męża i trudną przeszłością. Wychowywana bez matki, dorastała w domu z macochą, której nie była potrzebna. Wycofany ojciec nie potrafił wynagrodzić jej nieszczęśliwego domu rodzinnego. Ellie z beztroskiej, radosnej dziewczynki zamieniła się w kobietę, której lęki o bliskich uniemożliwiają pomyślne życie. Wszystko nabiera nowego znaczenia, gdy traci z oczu Josha i dostrzega jego koszulkę w stawie sąsiadów. Druga historia to opowieść o Jo. Bezdomnej, żyjącej na ulicy. Jo maltretowanej przez ojca, wychowywanej w domach dziecka, fizycznie i psychicznie nękanej przez męża. Jo, która straciła dwóch synów i której historia kiedyś poruszyła serce Ellie. Jak losy tych dwóch kobiet mogły się spleść? Jak ich historie mogły stać się tak podobne?

Narracja. Tak to jest coś, co wyróżnia ten thriller psychologiczny. Narracja jest pierwszoosobowa. Dzięki osobistej perspektywie tak naprawdę poznajemy, z czym przez lata musiała mierzyć się i Jo, i Ellie. Dzięki temu zabiegowi książkę czyta się z pełnym zaangażowaniem, jak pamiętnik, napisany wspaniałym językiem, prawie faktograficznie. Zespół stresu pourazowego (PTSD). Temu zaburzeniu autorka poświęciła osobną część książki. W trakcie czytania wielokrotnie chyliłam głowę na znak szacunku do Jane Corry, która wykonała solidną pracę, by przygotować się do opisania tej jednostki chorobowej wywołanej traumatycznymi przeżyciami. Symptomy wspaniale wplotła w losy bohaterów, co rusz je obrazując w poszczególnych fragmentach książki. Zachowania, które z pozoru mogły wydawać się niezrozumiałe, nabrały nowego znaczenia, nabrały sensu. Konstrukcja. To kolejna zaleta tej publikacji. Książka składa się z sześćdziesięciu trzech rozdziałów. Każdy pisany z perspektywy Ellie lub Jo. Wspaniałe retrospekcje zabrały mnie do czasów przeszłych, które odcisnęły piętno na przyszłości głównych bohaterów. Niezwykle spodobały mi się wątki poboczne, jak wątek Steve’a, czy młodego Tima. Dodały książce dodatkowego atutu. Rys psychologiczny. Dzięki pogłębieniu literatury przedmiotu związanego z PTSD główne, ale nie tylko, postaci cechuje głęboki rys psychologiczny. Pozwoliło mi to lepiej zrozumieć ich motywację, zajrzeć w głąb ich duszy i serca, poznać myśli i emocje, a także usprawiedliwić je w mig. Co ważne, psychologiczny aspekt postaci jest spójny z jej całym obrazem. To dowód, że autorka ma talent do konstruowania złożonych bohaterów bardzo wnikliwie, spójnie i konsekwentnie. Uwielbiam, gdy wszystko w postaci spina się od początku do końca. Roger. W przypadku męża Ellie, zabrakło mi szerszego kontekstu tej postaci.  Rogera poznałam tylko pobieżnie, a on miał ogromne znaczenie dla Ellie. Dopiero w ostatniej części książki zaznajomiłam się z jego prawdziwym obliczem. Człowiek kameleon, jakim wiele wokół nas. Z pozoru troskliwi, w rzeczywistości sprawni manipulatorzy. Tylko jak ich rozpoznać? Jak ich zdemaskować?

W książkach, nie tylko thrillerach bardzo cenię, gdy – parafrazując autorkę – za powieścią kryje się nauka. Nauka w „Tej, która zawiniła” wyziera prawie z każdej strony. To nauka o szczęściu, którego nigdy nie osiągniemy, jeśli nie uporamy się z demonami przeszłości i nie przepracujemy traum, które nas gnębią. To nauka o miłości niespełnionej, która pod przykrywką dobrych chęci i zaangażowania pozwala spełniać nam własne, indywidualne potrzeby. To nauka o odrzuceniu, gdy nie spełniamy oczekiwań innych. To nauka o tym, jak ważna jest rodzina i wsparcie, które otrzymujemy w naszych domach. Gdy go nie ma jesteśmy w stanie sięgnąć dna. I wreszcie to nauka o poczuciu winy, tak często przerzucanej na nas, gdy tak naprawdę nic od nas nie zależało, na nic nie mieliśmy realnego, bezpośredniego wpływu. O winie, która nigdy nie pozwoli nam się wyzwolić, gdy wreszcie nie powiemy sobie DOŚĆ.

Zapraszam do lektury!!! Naprawdę warto przeczytać.

Moja ocena 7/10.

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Zasada trzech sprzeciwów” Aleksandra Marinina

ZASADA TRZECH SPRZECIWÓW

  • Autor: ALEKSANDRA MARININA
  • Seria: ANASTAZJA KAMIEŃSKA (tom 24)
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Liczba stron:486
  • Data premiery: 27.10.2021r.
  • Data 1 wydania polskiego: 01.01.2003r.

Dawno, dawno temu przeczytałam jedną z książek serii o Major Anastazji Kamieńskiej. Nie mogłam przez nią przebrnąć. Chcąc jednak sprawdzić jak rozwinęła się postać głównej bohaterki oraz sama autorka sięgnęłam po premierę z 27 października br. Wydawnictwa @Czwarta Strona pod tytułem „Zasada trzech sprzeciwów”. Dwudziesty czwarty tom serii, która wyszła spod pióra Aleksandry Marininy po raz pierwszy w naszym kraju wydano w 2003 roku. Sama fabuła została umiejscowiona u schyłku roku 2002 oraz początku 2003. Kiedy jeszcze komórki były rzadkością, a każdy dom, mieszkanie miał telefon stacjonarny. Tym razem Nastia zaczyna kiepsko, od rekonwalescencji po złamanej nodze. A jak kończy? Czy trafnymi hipotezami śledczymi? Czy raczej ciągłym błądzeniem we mgle? Zapraszam na recenzję książki o pewnej milicjantce Federacji Rosyjskiej, która dość dużo czasu spędziła w domku letniskowym swego współpracownika😉.

(…) Kto twierdził, że mówienie prawdy jest łatwe i przyjemne? Bułhakow? Kłamał. Wszyscy pisarze kłamią. Ludzie kłamią, bo mówienie prawdy jest trudne i bolesne. Zwłaszcza samemu sobie” – „Zasada trzech sprzeciwów” Aleksandra Marinina.

Z spostrzeżeniem, że pisarze kłamią spotkałam się nie raz😊. Ale jak im tu nie wierzyć, kiedy budują tak realną rzeczywistość, rozbudzają prawdziwe emocje i wzbudzają zaciekawienie! Fakt, jeśli kłamią to niech robią to naprawdę dobrze. Tak jak w przypadku „Zasady trzech sprzeciwów” Aleksandry Marininy. Nigdy nie byłam w Rosji. Nigdy nie odwiedziłam Moskwy. Z prawdziwym Rosjaninem również nigdy nie zamieniłam słowa. Historia oparta na kolejnym śledztwie, w który zaangażowana jest Major Anastazja Kamieńska została tak dobrze rozpisana wątkami obyczajowymi, że po przeczytaniu książki mam wrażenie jakbym w tym śledztwie uczestniczyła, jakbym sama spotykała się z tymi wszystkimi Loszkami, Paszami, Żeniami, czy Lenoszkami. A wszystko zaczęło się od butów. „Najpierw pośpiesznie przebiegły, chlupocząc w rozmokłym październikowym błocie, eleganckie lakierki na skośnych obcasach i z długimi „błazeńskimi” czubkami, niosąc swoją posiadaczkę w domowe pielesze. Potem raźno i bezgłośnie przemaszerowały cztery kudłate łapy….(…)były też inne nogi, w butach i pantoflach, w adidasach i botkach. W spodniach, dżinsach i pończochach…”. Były buty Galiny Wasiljewnej – kinezjolożki, które w pewnym momencie już nigdzie nie poszły. Były buty na niebotycznych obcasach aktorki, Julii, która nie wróciła do domu po zakrapianej imprezie z osobami z branży. Były też kobiece buty Larysy, które spadły jej z martwych stóp w malarskiej pracowni, w której odwiedził ją jej mąż, bogaty biznesmen Walerij. W książce sporo innych butów, noszonych przez różne osoby. Przez śledczych, samą Nastkę, która dopiero co uczy się chodzić, przez jej męża, przyjaciół i tajemniczego filologa odwiedzającego ją w czasie rekonwalescencji. Tylko które buty tak naprawdę niosły śmierć? Które z tych butów okazały się najbardziej niebezpieczne?

Dzieląc się spostrzeżeniami na temat przeczytanych kryminałów i thrillerów trudno nie spojlerować. Muszę o tej zasadzie pamiętać na okrągło. Tym razem jestem pewna, że skracając fabułę nie zdradziłam za wiele. Uff i dobrze. Teraz trochę moich wrażeń. Cóż, jest to inny kryminał i to z wielu względów. Po pierwsze osadzony jest głęboko w rosyjskiej rzeczywistości i rosyjskiej mentalności. Uwielbiam mistrzów jak: Bułhakow, Dostojewski. Z kryminałami nie mam jednak do czynienia. Sam sposób traktowania Nastki przez współpracowników jest specyficzny. Mimo, że jej hipotezy okazują się najtrafniejsze w poszczególnych wątkach śledztwa, traktują ją jak siostrę, którą trzeba się opiekować, którą trzeba komplementować i otaczać ciągle atencją. Major Kamieńska potrafi sama pokazać przysłowiowe pazurki i zwrócić się do kolegi następującymi słowami: „To pański problem, panie śledczy(…). Moje zadanie to myślenie”. Nie wychodzi z roli, roli, w którą wpakowały ją problemy zdrowotne, roli konsultantki. Wykreowana przez autorkę postać jest na swój sposób ciekawa. Z jej zachowania trudno wyczytać, że ma ponad czterdzieści lat. Mentalnie, emocjonalnie, socjologicznie raczej przypomina kobietę przed trzydziestką. Trwająca w dość luźnym związku z mężem. Mimo wielu sukcesów całkowicie od niego uzależniona, nie potrafiąca postawić na swoim i w skrytości cierpiąca, gdy nie zachowuje się zgodnie z jej potrzebami, nie pomaga jej w rekonwalescencji. Pozwalająca na odebranie sobie własnego lokum i na rozłąkę z mężem, który gdy ona dochodzi do siebie na letnisku przebywa u własnych rodziców. Dochodzenie do prawdy i trafnych spostrzeżeń całej grupie zabiera dość sporo czasu. Autorka nie podrzuciła mi żadnych tropów, nie rzuciła wędki, nie skierowała moje myśli na właściwe tory w żadnym momencie. Ciągle borykałam się z myśleniem, co z tą rodziną jest nie tak, że giną trzy osoby ze sobą niezwiązane, wokół których ujawniono osoby dwóch sióstr i ich brata.

Bardzo podobały mi się wątki obyczajowe, które Marinina wspaniale zobrazowała. Rosyjska bohema, świat malarzy, aktorów, filmowców. Świat niespełnionych marzeń i niewykorzystanych możliwości. Obraz rodziny został również ukazany nieszablonowo, rozwody, nowe rodziny, więzi rodzeństwa przyrodniego, często odnawiane i kultywowane dopiero po latach. Co ważne, przy obopólnym szacunku. Do tego kobiety, wykształcone, odnoszące sukcesy i mądre jako przeciwwaga do tych, które wykorzystują swoje ciało do zdobywania silnej pozycji w społeczeństwie. Tak, te aspekty są wartością „Zasady trzech sprzeciwów” większą, niż samo śledztwo, które toczyło się chwilami jak „żółw ociężale”.

Cóż to było jednak za zakończenie!!! Cóż to były za motywacje do zbrodni!!! Tego Marininie nie odbiorę. Faktycznie, ten wątek okazał się zaskakujący. Rosjan można lubić bardziej lub mniej, to indywidualna sprawa. Ale Nastki Kamieńskiej nie polubić, nie sposób. Warto ją poznać, warto ją odkryć, a wraz z nią kulisy rosyjskiej milicji.

Moja ocena  7/10.

 Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu @Czwarta Strona.

„Moja kuzynka Rachela” Daphne du Maurier

MOJA KUZYNKA RACHELA

  • Autorka: DAPHNE DU MAURIER
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 398
  • Data premiery w tym wydaniu: 13.10.2021r.
  • Data premiery światowej: 01.01.1966r.
  • Data 1 wydania polskiego: 01.01.1992r.

Serię butikową od @WydawnictwoAlbatros wprost ubóstwiam. Przeczytałam wszystkie jej wydania. Woluminy zdobią aktualnie moją skromną biblioteczkę. Z otrzymanej „Mojej kuzynki Racheli” cieszyłam się jak dziecko. Za co bardzo Wydawnictwu dziękuję. Z wielką więc przyjemnością zabrałam się do czytania kolejnej powieści Daphne du Maurier. Nie ukrywam, że po wcześniejszym przeczytaniu książki autorki pt. „Rebeka” oczekiwałam literatury pięknej „wysokich lotów”. Już po paru stronach wiedziałam, że ta książka jest całkowicie różna od ukochanej przeze mnie „Rebeki”. Z pytaniem, jak bardzo ta pozycja różni się od poprzednio przeze mnie czytanej, zostałam do samego końca, do ostatniej strony.

Życie się nie cofa. W życiu nie ma powrotów. Nie ma drugiej szansy. Tak samo nie mogę odwołać wypowiedzianego słowa czy dokonanego czynu…” –„Moja kuzynka Rachela” Daphne du Maurier. 

Bardzo spodobał mi się cytat zaczerpnięty z powieści. Oddaje jej ducha, gdy dzień po dniu bohaterowie stają przed różnymi dylematami, decyzjami, wnioskami, które nie zawsze okazują się właściwe. Ale po kolei…..Akcja powieści dzieje się w Kornwalii, w XIX wieku. Wychowywany przez starszego kuzyna Ambrożego Ashley’a, Filip staje u progu swojej dorosłości. Niedługo osiągnie dwudziesty piąty rok swego życia, po którym samodzielnie będzie mógł rozporządzać swoim majątkiem. Jako spadkobierca bezdzietnego Ambrożego wiedzie spokojne, sielskie życie właściciela ziemskiego. Do momentu, gdy ukochany kuzyn w trakcie zdrowotnego pobytu we Włoszech żeni się z tytułową Rachelą, a następnie w wyniku nagłej choroby umiera. Filipowi ziemia umyka się spod stóp, a wizyta jego kuzynki Racheli dodatkowo przyprawia go, co rusz o nowe zmartwienia i troski. Czy znajdzie się miejsce dla Pana i nowej Pani Ashley w jednym domu?

Nie jest to „Rebeka”. Jest to powieść całkowicie różna, mimo podobieństw związanych z zamiłowaniami do opisów, do psychologicznych aspektów postaci, do próby wytłumaczenia każdego gestu i usprawiedliwienia każdej myśli oraz każdego nastroju. Narratorem jest mężczyzna. Historię Racheli i jej losy po przyjeździe do Kornwalii odkrywamy z jego perspektywy. Jako narrator, Filip sprawdził się znakomicie. W wielu miejscach zobrazował czytelnikowi rzeczywistość w każdym wymiarze, w najdrobniejszym szczególe, dodatkowo wyjątkowo głęboko zanurzając się w próby wytłumaczenia zachowania i słów poszczególnych bohaterów. Jako mężczyzna natomiast mnie zawiódł. Niby rosły, wysoki, umięśniony, przystojny. Z drugiej strony nad wyraz zniewieściały, w wiecznych rozterkach, zachowujący się chwilami jak rozkapryszone dziecko. Daphne du Maurier przedstawiła postać niespójną, niejednorodną. Postać męską o wielu cechach kobiecych. Widocznie jej zamiłowanie do intymnych relacji z innymi kobietami, mimo własnego małżeństwa bezwolnie sprawiło, że Filip okazał się dla mnie zbyt zniewieściały. Sam Ambroży zresztą podobnie.

Dużo czasu autorka poświęciła relacji Filipa z Rachelą. Najpierw widziana jako „(…) arogancka, chimeryczna, rozpieszczona lalka z anglezami; wreszcie żmija, fałszywa i milcząca.”. Następnie przeistaczająca się w kobietę ciekawą, impulsywną, wielką zagadkę. By wreszcie całkowicie nim zawładnąć jako Madonna, jedyna kobieta stąpająca po ziemi godna, by całować rąbek u jej spódnicy. Mimo tego, że postać Racheli nie została rozrysowana w sposób potwierdzający jej wyjątkowość. Ot, kolejna urocza kobietka potrafiąca spuszczać oczy kiedy należy, rumienić się na zawołanie i prowadzić bardzo sprawnie konwersacje. Już Panie de Winter z „Rebeki” miały więcej w sobie wyrazistości, zdecydowania, skomplikowanej natury. Możliwe, że to typowy zabieg du Maurier, która nie tyle chciała pokazać wyjątkowość kobiety, lecz bardziej uzmysłowić nam, czytelnikom słabość mężczyzny. Książkę ratuje zakończenie. Całkowicie zaskakujące!!! Pozostawia dużo pytań, na które już nigdy nie znajdziemy odpowiedzi. Chociaż, w pewien sposób pozwala nam kreślić nasze własne zakończenie. Czy szczęśliwe? To już zależy od wyobraźni czytelnika.

Moja ocena: 7/10

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od  Wydawnictwo Albatros.

„Blisko, bliżej” Katarzyna Kubisiowska

BLISKO, BLIŻEJ

  • Autorka: KATARZYNA KUBISIOWSKA
  • Wydawnictwo: ZNAK
  • Liczba stron:592
  • Data premiery: 21.10.2021r.

Książki niczego, ani nikogo nam nie zastąpią. Nie zastąpią samotności, pozwolą tylko zapełnić wolny czas. Nie wypełnią pustki, pozwolą nam tylko skupić myśli na czymś innym. Nie nauczą nas miłości, tego musimy doświadczyć sami. Nie zastąpią rozmowy z prawdziwym człowiekiem, wszak każdy jest nieodkrytą tajemnicą i niejeden raz nas zaskoczy przedstawiając swój, inny od naszego punkt widzenia. Książki mogą nam tylko wskazać kierunek, zmusić do zastanowienia, skłonić do rozważań o sprawach, o których nieczęsto rozmyślamy w gonitwie dnia, w ogromie naszych obowiązków. Do takich należy publikacja z 21 października br. wydana nakładem @wydawnictwoznakpl. Książka Katarzyny Kubisiowskiej „Blisko, bliżej” to zbiór spotkań, rozmów z wybitnymi osobami. Jednych znam bliżej, innych dopiero co odkryłam. Po przeczytaniu poprzedniej książki Autorki, wywiadu z Wojciechem Mannem „Głos” napisałam: „Inteligentna rozmowa z bardzo inteligentnym człowiekiem”. Z takim założeniem zabrałam się do czytania kolejnych rozmów. Tylko, czy słusznie?

(…) emocje są też źródłem zwyczajnej dobroci. Czasami chwila uwagi i słowo mogą zatrzymać człowieka na krawędzi dachu. Bez tych emocji bylibyśmy wypaloną planetą” – Krzysztof Krauze. „Talent odnaleziony” [w:] „Blisko, bliżej” Katarzyna Kubisiowska.

„Blisko, bliżej” Katarzyny Kubisiowskiej to zbiór wywiadów na różne tematy. Książka podzielona jest na dziesięć części, w których zawarto treści na ten sam wiodący temat. Od stosunku pytanych do natury, po rozumienie wolności, akceptację bądź nie przemijania. Z książki dowiemy się co Kasia Nosowska i inni myślą o nadziei, jak wybitni muzycy, pisarze, poeci traktują rodzinę. Co warto zachować od zapomnienia i jak rozumiemy miłość. Te wywiady powstawały z biegiem czasu, w roku 2012 i później, aż do 2021. Każda rozmowa opatrzona jest krótką notką biograficzną, z kim Kubisiowska akurat w tym momencie rozmawia. Książka obfituje w celne uwagi, istotne z perspektywy człowieka spostrzeżenia, skłania od refleksji w wielu miejscach. Zarówno Autorka, jak i bohaterowie trzymają bardzo wysoki poziom. Często Pytająca sprowadza uczestniczących w wywiadach na manowce, doprecyzowując pytania lub skupiając ich myśli na wątku pobocznym, o którym sami nie wspomnieli. To zebrane interesujące myśli w usystematyzowany sposób, by trafiły do nas, do jak najszerszego grona odbiorców.

Trzeba lubić rozmawiać, by czytać wywiady. Tematy są tak urozmaicone, że tylko nasza gotowość do podejmowania trudnych wątków, nawet z pozoru nas nieintersujących pozwoli nam cieszyć się z czytania. Pomogła mi też moja wrodzona zdolność do poznawania innych, do zanurzania się w ich perspektywę i ciekawość świata. Mimo, że niektórych bohaterów nie znałam, czytanie zbioru wywiadów Kubisiowskiej przyniosło mi wiele satysfakcji. Krauze wspaniale opowiadał o emocjach. Braunek o swojej długiej drodze poznawania siebie jako Wielkiej Tajemnicy. Brawurowo Mira Marcinów w „Mama mamy” przeniosła mnie w świat bezmatek, w relacje matki i córki, córki i matki. Zresztą o matkach przeczytałam jeszcze nie raz, chociażby w „Matka odchodzi” Marka Bieńczyka, czy Siostry Małgorzaty Chmielewskiej w „Siostra, matka, córka”.  Te różne perspektywy, różne doświadczenia pozwoliły mi nie raz lepiej zrozumieć, co dzieje się z nami, naszymi emocjami w konkretnych momentach naszego życia. Jak głęboko czasem trzeba sięgnąć by zrozumieć, by zacząć podążać w „stronę słońca” a nie trwać w „ciemności”.

Książkę czytałam z przerwami. Nie pochłonęłam jej w całości. Za dużo różnych tematów, za dużo myśli głównych, które nie chciałam by mi uciekły, by scaliły się w jedną całość. To wyjątkowe wydanie, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Jakiś ciekawy temat, intrygującą myśl, wyjątkowych ludzi. Książka szczególna, jak szczególny jest gatunek w którym została wydana. A Kubisiowska przechodzi samą siebie. To nie tylko wywiady z inteligentnymi ludźmi, to również wywiady z wyjątkowo inteligentną, oczytaną i wnikliwą dziennikarką, którą tak samo dobrze się czyta, jak samych wypowiedzi samych gości. Chapeau bas Pani Kasiu!!!

Moja ocena: 9/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Znak.

„Cyngiel Temidy” Marcin Wolski

CYNGIEL TEMIDY

  • Autor: MARCIN WOLSKI
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 384
  • Data premiery: 26.10.2021r.

„Cyngiel Temidy” @Marcin Wolski to pierwsza publikacja tego Autora, z którą miałam do czynienia.  Wymagania miałam przeogromne czytając opis Wydawcy @Zysk i S-ka. Oczekiwałam więc ogromnego „napięcia i zwrotów akcji”. Wszak Autor ma na swoim koncie wiele dobrych książek. Do tego jest uzdolnionym satyrykiem, dziennikarzem i autorem wielu zgrabnych audycji radiowych. Pytanie tylko, czy powieść spełniła moje oczekiwania?

To historia o współczesnym mścicielu. O kimś, kto w przeszłości stracił wiele, praktycznie wszystko. Żądza zemsty doprowadziła do śmierci osób o ksywkach: sędzia, minister, generał, kasjer i czyściciel. Osób tworzących tajną grupę Omega, o której nawet system socjalistyczny milczał. Wszyscy z komanda zagnieździli się w nowej rzeczywistości, rzeczywistości Nowej Polski. Jedni z lepszym skutkiem, inni z gorszym. Tylko to co przeszłe nie mogło zostać zapomniane, nie mogło zostać ominięte. Na intrygę sięgającą bardzo daleko jak macki ośmiornicy, trafia młoda prokurator z Warszawskiej  Pragi Karolina Karpicka, której momentami „(…) wydawało się, że rozwiązanie znajduje się na wyciągnięcie ręki, ale zaraz potem cała hipoteza rozsypywała się jako domek z kart”.

Niewymagająca lektura. Tak krótko określiłabym przeczytaną powieść. Spodziewałam się thrillera sensacyjnego, a otrzymałam ciekawie napisaną powieść, w której Autor rozbudował sporo wątków obyczajowych. Ogromnym plusem jest sama intryga, która zaczęła się tak naprawdę wiele lat temu. Do tego styl, tempo. Język jest przyjemny, dużo w nim dialogów. Zgrabnie Autor odnosi się również do wątków autentycznych jak na przykład śmierć polskiego miliardera jako skutek błędu lekarskiego w trakcie zagranicznego zabiegu medycznego. Znajomo brzmi? Mi również. Mimo zagmatwanej fabuły, dzięki stylowi Autora, książkę czyta się bardzo szybko. Sama akcja również dzieje się prędko i to na różnych kontynentach. Denerwowała mnie niezwykle maniera prokuratora nadzorującego Karolinę, który notorycznie zwracał się do niej per „Karolinka”, pewnie nie mniej niż ją samą. Samej Karpickiej jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić. Z jednej strony wieczna ofiara męskiego szowinizmu, wyjątkowo atrakcyjna, z drugiej niezwykle temperamentna, wścibska, błyskotliwa, choć momentami zachowywała się jak słaba kobietka, która nie potrafiła się zmierzyć z konsekwencjami i okolicznościami własnych wyborów podjętych u progu drogi zawodowej. Do tego odważna jak James Bond, aż trochę w tym śmieszna. Widać rozkochanie Autora w satyrze, nie tylko w wątku samej Karoliny.  Kompletnie zaskoczyłam się czytając kolejno odkrywane przez Wolskiego tajemnice. Liczyłam, że Autor będzie wodził mnie za nos każąc mi się co rusz domyślać, kto co i dlaczego. Nic z tych rzeczy. Istotna postać została mi podana na tacy. Zaskoczeniem natomiast był jej pomocnik. Tu muszę zdecydowanie pochwalić Autora, skonstruował postać na miarę bondowskiej „M”. Cichy, ale jakże cenny wspólnik okazał się strzałem w dziesiątkę.

Nie oceniam nigdy książki po okładce. Dzięki fascynacji czytaniem oduczyłam się tego dawno temu. Często jednak postrzegam konkretną publikację z perspektywy odczuć, które odczuwam po przeczytaniu. Zdecydowanie pierwsza część podobała mi się bardziej. Lubię jednak zagadki i dużo znaków zapytania. Drugą połowę przeczytałam tylko z powodu Leny. Musiałam dowiedzieć się, kim ona faktycznie jest.

I totalne zaskoczenie! Happy end. Okazuje się, że i w tym gatunku może się zdarzyć.

Moja ocena: 6/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Zysk i S-ka.