„Dolina Cieni” Bartosz Szczygielski

DOLINA CIENI

Autor: BARTOSZ SZCZYGIELSKI
Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
Liczba stron: 383
Data premiery: 9.02.2022r.

Coś w tym pisarstwie @Bartosz Szczygielski – pisarz zdecydowanie jest😊. Coś co mnie przyciąga i nie pozwala odłożyć książki na bok, póki nie dotrwam do ostatniej strony.

Chwaląc się mojej Przyjaciółce, że na półce czeka nowy Szczygielski z książką pt. „Dolina Cieni”  usłyszałam w odpowiedzi: „To szybko przeczytasz”. Do szybkiego przeczytania nie byłam w ogóle przekonana. Uwaga mojej Psiapsi wręcz mnie rozdrażniła. Tyle spraw na głowie, tyle tematów, tyle niepokojów, a do tego Dzieci i praca, a tu taka bezczelna pewność w głosie😉. Okazuje się jednak, że inni znają nas o wiele lepiej niż my siebie sami. Wczoraj zaczęłam czytać premierę z 9 lutego br. od Wydawnictwa @Czwarta Strona, a dziś publikuję recenzję. No przyznaję się publicznie, faktycznie miała rację. Szybko przeczytałam. Podobnie jak dwie poprzednie książki Autora: „Nie chcesz wiedzieć” oraz „Winni jesteśmy wszyscy”.

Zdecydowanie coś w tym pisarstwie Szczygielskiego jest….

Moja matka umarła, próbując zapewnić mi lepsze życie(…) W jakimś ścieku, gdzie nikt się nią nie zainteresował, dopóki nie zaczęłam jej szukać. Miałam dwanaście lat! Dzieci nie robią takich rzeczy, nie znajdują swoich matek martwych z przemęczenia i ogryzionych przez szczury…” – „Dolina Cieni” Bartosz Szczygielski.

„Kiedy umierasz, życie staje się prostsze” – z opisu Wydawcy.

Dwie perspektywy czasowe. Rok 1994, w którym lokalną społecznością wstrząsa wypadek Michała i Agnieszki Wawrzyńców. On młody, ona młoda. On ginie, ona przeżywa będąc w wielkim szoku. Rok 2009 Tomasz Rach przyjmuje od swej współpracowniczki Marty zlecenie przewozu czterech kobiet oraz jednej dodatkowej przez niemiecką granicę. Spotyka się z przedstawicielem zleceniodawcy w umówionym miejscu pod osłoną nocy. Zamiast transportu na miejscu spotyka dwóch strażników straży granicznej oraz tajemniczą Helenę, jedyną żyjącą kobietę, która miała być uczestniczką transportu. Sytuacja staje się tym bardziej skomplikowana, gdy Helena przyznaje, że tak naprawdę Tomasza szukała i o jego pomoc prosiła Martę. Martę, która nie jest w stanie wytłumaczyć Rachowi swojego udziału w przedsięwzięciu. Przedsięwzięciu, którego początki tak naprawdę sięgają piętnastu lat wstecz.

Jako czytelnik lubię dokonywać projekcji moich oczekiwań na przeróżne fabuły. Zauważyłam jednak, że tym bardziej mi się książka podoba, im bardzie fabuła mnie zaskakuje. Jeśli jest przewidująca oceniam ją zwykle słabo. „Dolina Cieni” słaba nie jest i to z wielu powodów. Bardzo podoba mi się konstrukcja książki. Retrospekcje przedstawione w rozdziałach zatytułowanych rokiem 1994, czy chociażby „W cieniu”. Warto wspomnieć, że ten cień bardzo długo nie został nasłoneczniony, praktycznie do samego końca. Akcja jest więc uporządkowana. Grudzień 2009 przenosił mnie co rusz w czasy bieżące, w których Tomasz Rach próbował  pomóc Helenie i poskromić duchy przeszłości. Polubiłam i Martę, i Helenę i Agnieszkę. Jako postaci kobiece każda okazała inna, każda naznaczona inną przeszłością. Zabrały mnie w swój świat, bardzo trudny, skomplikowany i niezwykle samotny. Świat, w którym nie ma miejsca na radość, szczęście i długie życie u boku kochanej osoby. Chociaż ostateczne rozstrzygnięcie między Michałem a Agnieszką totalnie mnie zaskoczyło, zmiażdżyło więc. Ale cóż, moja rola ogranicza się do czytania, a Bartosza Szczygielskiego do pisania. Autor miał więc pełne prawo skonstruować wątek w sposób, który wydawał mu się najbardziej właściwy. Sam główny bohater Tomasz Rach przypomina mi jednego z moich ulubionych bohaterów historii kryminalnych. Taki niby amator, ale potrafiący odnaleźć się w każdej sytuacji. Silny w swojej słabości. Jak się okazuje nie do końca totalnie spostrzegawczy. Próbujący odnaleźć się wśród tych wszystkich kobiecych imion z przeszłości i teraźniejszości. Nie do końca mu się to jednak udaje. Postać księdza Jana została wyjątkowo dobrze skonstruowana. Nie do końca zły, nie do końca dobry. Idealny z pewną rysą na charakterze. Uwikłany w lokalne zależności… cóż, który lokalny klecha może tego uniknąć? Jego wątek jest w mojej opinii zaletą tej powieści.

Jako nałogowa czytelniczka thrillerów jestem usatysfakcjonowana. Jeśli poszukujecie mocnych wrażeń, skomplikowanej fabuły, szybkiej akcji, ogromu emocji i ciekawej zagadki z przeszłości „Dolina cieni” jest dla Was książką idealną. Bartosz Szczygielski po raz kolejny udowodnił, że pisarzem thrillerów nie został z przypadku. I mimo, że ilość wątków i splotów akcji jest bardzo duża, polecam lekturę z pełną świadomością. Czytajcie!!!

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA.

„Kot w Tokio” Nick Bradley

KOT W TOKIO

  • Autor: NICK BRADLEY
  • Wydawnictwo: ZNAK
  • Liczba stron: 416
  • Data premiery: 09.02.2022r.

Co sobie myślałam czytając, że „Kota w Tokio” napisał „kulturoznawca, który poświęcił swój doktorat postaci kota w kulturze japońskiej”? (cyt. za notka biograficzna na obwolucie „Kot w Tokio” Nick Bradley). Nic kompletnie, nic. Co sobie myślałam przeglądając tytuły rozdziałów i próbując odszyfrować „Street Fighter II (Turbo)”, Sakura”, Kotoskopia” 😉, „Bekaneko”, „Omatsuri”, czy „Trofalaksja”, kiedy znam tylko  nigiri, hosomaki, futomaki lub ewentualnie uramaki? Niby brzmi znajomo, a jednak😊. Tak naprawdę to zaintrygował mnie opis Wydawcy. @wydawnictwoznakpl zaczęło w następujący sposób: „Kim jest tajemniczy kot błądzący ulicami tętniącej życiem metropolii? Demiurgiem, szaleńcem, przewodnikiem, a może duchem miasta, który w niepowtarzalny sposób łączy ze sobą ludzi i zdarzenia?”. Od razu wyobraziłam sobie tego kota!!! Giętkiego, ciekawskiego, sprytnego, nieuchwytnego. Wyśmienitego łowcę i obserwatora, dobrze widzącego w ciemnościach. I od razu, co ważniejsze wyobraziłam sobie, co on może zobaczyć…. A tak pracująca wyobraźnia nie mogła pozostać bez odpowiedzi. „Kot w Tokio” Nicka Bradleya za mną. A co sobie myślicie po wstępie do recenzji? Mam nadzieję, że myślicie; warto ją przeczytać.

„Praca tworzy to miasto. Jeśli jesteś w Tokio i na chwilę przestaniesz pracować, miasto cię połknie i nikt nie będzie o tobie pamiętał. (…) To miasto nigdy nie odpoczywa. Szczególnie nocą. Sen w Tokio wpisany jest w pracę. (…) To miasto jest jednym z największych więzień świata – ma trzydzieści milionów mieszkańców.” „Kot w Tokio” Nick Bradley.

To powieściowy reportaż człowieka zakochanego w Kraju Kwitnących Wiśni. Historie z pozoru niezwiązane ze sobą, które przeplatają się wspólnymi bohaterami oraz szylkretowym kotem w tle. Tokio poznajemy oczami tatuatora, który wykonuje swój fach w sposób tradycyjny i kreśli na plecach młodej dziewczyny mapę Tokio opowiadając przy tym historie. Tokio konsumujemy z perspektywy bezdomnego Ōhashi, niezwykle kulturalnego człowieka, którego dobroć zostaje wystawiona na próbę. Mężczyznę postrzegającego siebie jako; „niechcianego, niepotrzebnego, nieestetycznego, nieciekawego, nieprzygotowanego, nieznanego, nieistotnego…”. Na Tokio patrzymy oczami Makoto  zafascynowanego grą Street Fighter II, która jest w stanie przyćmić nawet obraz atrakcyjnej dziewczyny Kyōko. Tokio chłoniemy i czujemy osobą samotnego taksówkarza, który nie pogodził się od tej pory z przedwczesną śmiercią żony. Tokio nie da się nasycić. Nawet jeśli obcujemy z nim w osobach różnych bohaterów. Bohaterów nietypowych, nieszablonowych, arcyciekawych, których przenikliwość świata pomaga nam zrozumieć to dziwne miasto, ten dziwny, całkowicie różny od naszego świat.

Wspaniale się czytało tą powieść. Aż dziw, że jej kanwą była praca doktorska jej Autora. Mimo, że poszczególne rozdziały dotyczą innego głównego wątku, Nick Bradley splótł historię w całość nie tylko osobą kota, lecz przede wszystkim postaciami, które łączy wspólne doświadczenie. I tak z pierwszego rozdziału na Kentarō wpadł przypadkowy przechodzień, bezdomny, który z wrodzonym taktem i niezwykłą kulturą przeprosił za nieporozumienie. Tym bezdomnym okazał się Ōhashi, którego historia została opisana w rozdziale „Upadłe słowa”. Ōhashi’emu pomagał Makoto  przekazując mu pod sklepem reklamówkę z zebranym jedzeniem, o którym dowiadujemy się wiele w trzecim rozdziale powieści. I tak dalej, i tak dalej…. Splatają się losy wielu bohaterów dzięki tej konstrukcji. To uczy uważności i łączenia. Niezwykle spodobała mi się ta koncepcja powieści. Narracja, w której ogromne znaczenie mają związki pomiędzy poszczególnymi bohaterami.

Niezwykłą zaletą książki jest obrazowanie miasta w sposób subiektywny, z perspektywy konkretnych jednostkowych osób, ich doświadczeń, wad i zalet, trudnych losów, cech charakteru. Z perspektywy decyzji, które podjęli w przeszłości i które zaważyły na ich dalszym losie. To nie smutny obraz miasta, o nie. To historie o ludziach z krwi i kości, które pokazują współczesne bolączki, z którymi boryka się każde społeczeństwo, a szczególnie japońskie, które zakotwiczone jest w innej kulturze i w innym świecie. Gdzie nie ma czasu na związki rodzinne, długoletnie relacje i odpoczynek. Gdzie hołduje się wielogodzinnej pracy i krótkiemu snu. Gdzie śpi się z lalkami częściej, niż z prawdziwym, drugim człowiekiem. Gdzie gry stają się sensem życie, a dialog wydaje się trudnym doświadczeniem. Autor zachwycił mnie nie tylko historiami, ale także językiem i stylem. Książkę czyta się bardzo przyjemnie, a obcobrzmiące nazwiska, nazwy i słowa nie są utrudnieniem, lecz raczej wzbogacają powieść dodając jej wyjątkowości.

Zachwycający obraz społeczeństwa. Autor w sposób badawczy i pociągający opisał ekscytujące miasto, w którym można zakochać się od pierwszego wejrzenia. Intrygująco przedstawił bohaterów, którzy przykuwają wzrok czytelnika swoją wyjątkowością. To nie typowy Kowalski, ani typowa Kowalska jest postacią pierwszoplanową opisaną w każdym rozdziale. I to dla tego nietypowego Kowalskiego i nietypowej Kowalskiej warto sięgnąć po tę pozycję.

Tylko nie wiem co z tym szylkretowym kotem. Dowiedziałam się kiedyś od weterynarza, że kolor szylkretowy mogą mieć tylko kotki😊, tak jak tricolor jest maścią należącą do płci kociej piękniejszej. Więc może nie o kota w Tokio chodziło, a o kotkę? 

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak.

„Demonomachia” Marek Krajewski

DEMONOMACHIA

  • Autor: MAREK KRAJEWSKI
  • Wydawnictwo: ZNAK
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 23.02.2022r.

@krajewskimarek to Autor wielowymiarowy. Twórca serii o Eberhardzie Mocku i Edwardzie Popielskim (recenzje jego powieści znajdziecie tu: „Miasto szpiegów” i „Diabeł stróż”). Kryminały autorstwa Krajewskiego oceniłam 9/10. Wpadłam w zachwyt po ich przeczytaniu. Głównie  za styl, za piękny literacki język, za wierne odwzorowanie przeszłości i ciekawą fabułę. Okazuje się, że Marek Krajewski potrafi ciągle zaskakiwać😉. W „Demonomachii”, która premierę w @wydawnictwoznakpl miała 23 lutego br. wciąga nas w świat demonów na przestrzeni XIX i XX wieku, w ciekawe śledztwo kryminalne, w którym zwykłe umiejętności okazują się niewystarczające😊.

(…) ludzie opętani przez dybuka mają „dwa serca”, „dwie dusze” i „odtwarzają” zaplanowane przez Boga losy „drugiej duszy”, czyli dybuka…” -„Demonomachia” Marek Krajewski.

Uzdolniony przyszły maturzysta Stefan Zborski mieszka na Podgórskiej stancji ze swym współlokatorem Kazikiem Solawą. Półsierota tęskniący za ojcem jest jednocześnie panicznie rozkochany w sąsiadce Reginie Feintuch. Zborski szuka pocieszenia i odpowiedzi na pytania, których nigdy nie zadał swemu przedwcześnie zmarłemu ojcu. Wraz z dwoma kolegami organizuje seans spirytystyczny. Mimo, że kieruje się w życiu logiką pragnie stanąć oko w oko z duchem ojca w wielkopiątkową noc. Seans jego zdaniem i współtowarzyszy nie udaje się. Pchany jednak jakąś niespotykaną dotychczas potrzebą, zaczyna rzucać klątwy na prawo i lewo powołując demoniczne imię. Jedną z takich klątw kieruje w stosunku do dziwne zachowującego się dwunastoletniego sąsiada – Szlomka Kranza, który w efekcie porzucony przez matkę rozpoczyna życie u boku ubogiego dziadka, introligatora obwoźnego Dawida Bochnera. Po odejściu z seminarium duchownego, do którego Zborski trafił, by egzorcyzmować demony, dzięki znajomości z profesorem Auerbachem, zostaje Stefan poproszony o udział w śledztwie w sprawie domniemanego opętania Racheli Ostersetzer. Tak zaczyna się niezwykła podróż, która wiedzie Zbroskiego w świat żydowskich i gojskich zabobonów. Wierzeń i nauki, która ma się im przeciwstawić. W świat obłudy, tajemniczości i niecodziennych zdarzeń, w których Zborskiemu przyjdzie brać udział.

W zabobony, demony i diabły nie trzeba wierzyć, by zachwycić się kunsztem literackim Autora i ogromną pracą, którą włożył w utkanie tej arcyciekawej historii. Bo historia jest naprawdę warta przeczytania. Mimo, że jak sam Marek Krajewski napisał w Posłowiu, książka nie jest związana ani z Eberhardem Mockiem, ani z Edwardem Popielskim, to jest to bez wątpienia dzieło tegoż samego Autora. Autora, którego niezwykle cenię za pieczołowitość i oddanie odwzorowywaniu rzeczywistości, w której osadzona jest akcja, jak i za wyjątkową wiedzę klasyczną przeplataną w tekście oraz przepiękny, literacki język. Książki Krajewskiego warto czytać ze względu na ich wysoką jakość literacką, której jest niezwykle mało wśród współczesnych pisarzy. Ten styl, forma, zwroty, brak powtórzeń są na tę chwilę nie do podrobienia. A jeśli śledzicie mój blog to wiecie, że czytam nagminnie i bez opamiętania😊.

Zanim skupię się na wielu aspektach, z którymi chcę się z Wami podzielić, wspomnę o okładce. Jej autorem jest Michał Pawłowski. I Panu Michałowi właśnie należą się ogromne brawa. Koncepcja okładki powaliła mnie na kolana. Stylizowana na archaiczną zachwyciła mnie i użytą czcionką, zastosowaną kolorystyką, jak i tekstem, który kierowany jest do czytelnika. Zwróćcie proszę na nią uwagę, bo sama w sobie jest małym dziełem sztuki i wyjątkowo dobrym pomysłem uwzględniając treści, które sobą okala. Nie mogłam od niej oderwać wzroku i wielokrotnie do niej wracałam w trakcie czytania😊.

Dlaczego jeszcze, oprócz powyższego, warto przeczytać „Demonomachię”? Czytając podziwiałam użyty w książce język, archaiczne zwroty. Z uśmiechem czytałam „(…) dwudziesty miesiąca nissan, roku pięć tysięcy sześćset pięćdziesiątego dziewiątego od stworzenia świata…” – ciekawe, czy ktoś wie, który to? 😉 O „fizjognomij”, „wakacyj” „komplikacyj” i wielu innych. Oddanie kultury żydowskiej, nawiązanie do łaciny, ówcześnie obowiązujących obrzędów żydowskich i chrześcijańskich, folklorze i tradycji, a także wtrąceń z języka hebrajskiego, niemieckiego i francuskiego. Dzięki wytężonej i profesjonalnej pracy eksploratorskiej świat przedstawiony w powieści stanowi silną podwalinę pod rozwijanie zainteresowania kulturą żydowską oraz zabobonami szerzącymi się w galicyjskiej Polsce. Czytając miałam wrażenie, że Krajewski zabrał mnie w nieznaną do tej pory podróż, podróż unikatową. Trochę nawet fantazyjną, jednak niemniej ciekawą. Podróż, w której dowiedziałam się wielu nowych rzeczy i zdobyłam mnóstwo informacji. I o dziwo, podróż, w której będąc agnostykiem odnalazłam się brawurowo. Takie nieoczywiste książki cenię najbardziej. Książki, w których zaskoczenie miesza się z podnieceniem, gdy przekładam kolejne strony.

Z zapartym tchem czytałam o niezwykłym uczuciu jakim darzył Szlomka jego dziadek. Stary Żyd, zarabiający na życie uczciwie, który podjął się trudnego wyzwania ratowania swego wnuka. Podejmując najcięższy trud podróżowania w zimnie, w głodzie. Podejmując trud życia w skrajnej biedzie i własnego rozwoju, by tylko podjąć jakąkolwiek walkę o życie wnuka. Odrzucony przez rodziców, pokochany przez dziadka Szlomek okazał się w tej historii nie mniej kluczowy od samego Stefka Zborskiego. O tak ten jest postacią niezwykle złożoną. Z pokornego gimnazjalisty, zafascynowanego przedwojenną profesurą podejmuje studia duchowne, by wreszcie odnaleźć się w laickim świecie nie jako pogromca demonów-egzorcysta, lecz jako ich adwersarz. Z zapartym tchem śledziłam jego poczynania. Krajewski oddał sumiennie złożoność jego postaci, jego dychotomiczność. Finalnie te zboczenie z raz obranego kursu przynosi Zborskiemu benefity. Skrajne uniesienia, rozwój osobisty i duchowy, doświadczenia, o których nie sposób zapomnieć do końca życia. Przy czym nadal, mimo wielu doświadczeń jest on skrajnie uroczy, ciągle niewinny, nie wierzący w własne doznania i przeżycia, ciągle młody duchem. Miło czytało się o jego rozterkach, o jego myślach i oczekiwaniach. Przyjemnie śledziło się jego poczynania.

Krajewski generalnie zaciekawia wykreowanymi przez siebie bohaterami. Odnosi się do nich z należytym szacunkiem. Kreśli postaci bardzo starannie, wielokrotnie nie okazują się takimi, jakimi chcemy je widzieć lub jakimi poznaliśmy je na początku. Zaskakująco dobrze Autor czuje się w roli „mąciciela”, „kapitana zmieniającego kurs”. A to wszystko po to, by czytelnik nie czuł się znudzony, by  ciągle czytelnika zaskakiwać. I Regina, i Rachela, i Piotruś, i sam malarz Stróżyk, czy profesorstwo Auerbach to postaci wielowarstwowe, w stosunku do których postawiona teza sama się obala. To samo dotyczy postaci rabinów, czy Fränkel-Teomima, czy Perlergera. Ach, zresztą cały proces rabiniczny to prawdziwe arcydzieło. Długo tak mogłabym długo. Zauważyłam u siebie pewną zależność, im bardziej książką jestem zachwycona, tym dłużej piszę o niej opinię😉. Dość już. Muszę zostawić Wam pewne pole do popisu, byście nie byli znudzeni moją opowiastką i koniecznie sięgnęli po tę pozycję.

Książkę nietuzinkową, ciekawą i wręcz wybitną w swym urozmaiceniu, w której bynajmniej nie chodzi o to, czy wierzymy w zabobony, dybuki, duchy i diabły. A tym bardziej nie chodzi, czy świat w niej przedstawiony wydaje nam się bardziej lub mnie prawdziwy. Czego w tej książce nie ma!!! Czegóż tam nie ma!!! Gorąco polecam Wam prozę Marka Krajewskiego. Gorąco polecam Wam książkę wyjątkowo sprawnie napisaną.

Moja ocena: 10/10

Egzemplarzem recenzenckim obdarowało mnie Wydawnictwo Znak, za co bardzo dziękuję.

„Demeter” Malwina Chojnacka

DEMETER

  • Autorka: MALWINA CHOJNACKA
  • Wydawnictwo: LIRA
  • Liczba stron: 528
  • Data premiery: 23.02.2022r.

Autorkę @Malwina Chojnacka strona autorska poznałam przy okazji cyklu „Karma”. Oba tomy „Karma. Odważne i romantyczne” oraz „Karma. Sekrety i uprzedzenia” były objęte moim patronatem. Z zaciekawieniem więc zabrałam się do czytania thrillera „Demeter”, który premierę miał w ubiegłą środę premierową, tj. 23 lutego br. Książkę, jak przyznałam się w zapowiedzi, zaczęłam czytać tylko na chwilkę. Nie skończyłam szybko😊. Skończyłam dopiero, gdy zamknęłam ostatnią stronę. Książka jest warta każdej spędzonej z nią minuty. Dzięki @Wydawnictwo LIRA przedstawiam Wam recenzję naprawdę dobrej książki.

Poznajcie Olgę, Igę i Huberta, którzy wplątują się – każdy z innych przyczyn – w zagadkową śmierć Galiny ukraińskiej obywatelki, pracownicy luksusowego hotelu Odonata na Mazurach. Gdy ginie bez śladu kolejna pracownica hotelu Iryna, a Elena zostaje ranna pracownica Fundacji dla Kobiet Ofiar Przemocy „Demeter” postanawia zbadać okoliczności tych dziwnych zdarzeń. Wplątuje się w precedens, w którym główne role grają możni okolicznych miejscowości. Co właściciel hotelu, komisarze policji, prokurator, prawnik, biznesmen i inni mają wspólnego z tak potraktowanymi kobietami? I dlaczego Iga jest tak ważna dla Olgi i Huberta, że postanawiają znaleźć się w tym samym miejscu co ona?

Bardzo dobra książka!

Tak muszę ją określić. Poznaję to po tempie czytania😊. To taki mój wewnętrzny barometr. Jeśli nie potrafię się oderwać od przedstawianej w książce historii, nie nuży mnie język, tempo, a ciekawią bohaterowie, to jest to bardzo dobra książka. Ma wszystkie cechy pozycji, które bardzo cenię. Zachwyciła mnie narracja. Pisana pierwszoosobowo z perspektywy różnych bohaterów. Rozdziały zatytułowane są imionami postaci, który relacjonuje wydarzenia oraz datą i miejscem akcji. Dzięki temu zabiegowi czytelnik przenosi się w inną czasoprzestrzeń, inną perspektywę. Bardzo udał się ten zabieg Malwinie Chojnackiej. Sprzyjał porządkowi, systematyczności i uhierarchizowaniu. Bieg wydarzeń również okazał się arcyciekawy. Zarówno Iga, jak i Olga oraz Hubert są tak samo ważni. Hubert przeżywa swój zawód miłosny, rozpamiętuje swoją zdradę. Przebywa jednak długą drogę od pierwszego spotkania z Olgą. Staje się mniej umęczony, bardziej pogodzony z własnym losem. Jest ważną postacią w książce, gdyż pokazuje jaki wpływ na mężczyznę ma kobieta, u której zdiagnozowano chorobę dwubiegunową. Jak potrafi go omotać, jak od siebie uzależnić i jak sprytnie go wykorzystuje. Olga to autorka bajek dla dzieci. Mająca za sobą traumatyczne doświadczenie równoczesnego sieroctwa przez obojga rodziców. Nie potrafiąca ułożyć sobie do tej pory relacji z siostrą. Odpychająca ją latami. Umawiająca się z mężczyznami na seks, ale tylko raz w tygodniu. Pogodzona z losem odrzuconej matki i rozwódki. Kobieta sukcesu, ale z przeszłością, ciągle na zakręcie. Za to Iga to niezwykle ciekawa postać. Nimfomanka, bystra, inteligentna, umiejąca „rozdawać karty” według własnych zasad. Do tego niezwykle atrakcyjna. Wykorzystuje swoją słabość i zamienia ją w ogromny potencjał, gdy daje jej siłę motorową do osiągania niemożliwego. Taka postać literacka jak Iga potrafi wszędzie namieszać, odnaleźć się w każdej fabule i uczynić publikację arcyciekawą. Chojnacka ma zdolność do kreowania nieoczywistych postaci, ciekawych bohaterów, który są zaletą jej dzieł. Fabuła mimo, że nie okazała się dla mnie zaskoczeniem – wątek mężczyzn trzymających władzę – rozwijała się chwilami nieszablonowo. Relacja Reja i Bielendy, z jednej strony wspólników, z drugiej ciągłych konkurentów. To trochę taki pokaz dwóch samców alfa. Każdy gra w swoją grę i dopóki obu to pasuje, nie ma ofiar. Bardzo zaciekawiła mnie postać Teresy wprowadzonej do fabuły w trzeciej części książki. Chojnacka sięgnęła do mistycyzmu, tajemniczości, znachorstwa. Przy czym Teresa nie okazała się postacią negatywną, wręcz przeciwnie. Wątek z watahą wilków dla mnie okazał się wyjątkowo interesujący. Jedynie nie przekonał do końca cukierkowy motyw matki-córki z końcówki książki. Nie żebym żądała samych dreszczy i niepokoju w thrillerze, co to to nie😊. Bardziej chodzi mi o zawiłość relacji, która nasuwa się od samego początku, gdy tylko wątek został naznaczony. Autorka konsekwentnie udowadnia, że nic nie dzieje się bez przyczyny, na wszystko jest pora i wszystko musi być przepracowane, by ostatecznie zostać pokonane. A tu nagle rozwiązanie następuje samo, bez żadnych pytań, zawahań, obaw. Dosłownie jak „manna z nieba”. Może o to właśnie chodziło Chojnackiej. By jednak dać nam nadzieję, że czasem złe drzewo daje dobry owoc i wystarczy tylko powiedzieć „tak”, być otwartym na to co, daje los.

 Ależ się rozpisałam! Długo bym mogła naprawdę. Jest jeszcze parę punktów, o których planowałam wspomnieć. Nie mogę Was jednak zanudzać😉, bo sama nie lubię czytać przydługich recenzji. Moją rolą jest bardziej zaciekawienie Was. I mam nadzieję, że mi się udało.

Thriller to naprawdę zagadkowy gatunek literacki. Jego cechą nadrzędną jest zwykle skomplikowana, ale przejrzysta konstrukcja. Liczy się w nim heroiczna, wręcz archetypiczna narracja o walce dobra ze złem. Szczególnie lubię thrillery, które są pełne rozmaitych skrajności (rodzina, miłość, seks, zdrada, organizacje przestępcze, przemoc, dzieci itd.). No i emocje. Dobry thriller musi je wzbudzać. Dobrze jest czuć dreszcz podniecenia w oczekiwaniu na kolejne opisane w fabule wydarzenia. Czytając „Demeter” czułam zniecierpliwienie,  domagałam się całą sobą ujawnienia narracyjnej tajemnicy, bardzo często przeżyłam coś szokująco niespodziewane, by finalnie wierzyć, że historia może dobrze się skończyć. Tak. Zdecydowanie „Demeter” ma wszystkie cechy dobrego thrillera. Dlatego warto się w historię w niej opisaną zanurzyć.

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu LIRA.

„Czarne skrzydła czasu” Diane Setterfield

CZARNE SKRZYDŁA CZASU

  • Autorka: DIANE SETTERFIELD
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Seria: SERIA BUTIKOWA
  • Liczba stron: 384
  • Data premiery: 9.02.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 4.03.2014r.
  • Data premiery światowej: 1.01.2014r.

Seria butikowa jest jedną z moich ulubionych😊. @WydawnictwoAlbatros stara się bardzo, by kolejne publikacje utrzymywały dotychczasowy poziom. Dotyczy to zarówno wybieranych do serii książek, jak i samej dekoracji. Przepiękna gruba oprawa z obwolutą, zawsze z ciekawą okładką, a do tego gruby papier z przepięknymi literami. Czyta się tę serię wyśmienicie. Jeśli jesteście fanami ozdobionych pięknymi pozycjami półek z książkami, to ta seria jest zdecydowanie dla Was. Warta jest po prostu każdej wydanej złotówki😉.

A wracając do recenzji, o której mam zamiar napisać to przyznaję, że tym razem nie skusiła mnie oprawa książki, lecz jej autorka. O Diane Setterfield miałam dobre zdanie po przeczytaniu jej fenomenalnej „Trzynastej opowieści” (recenzja na klik). Ta książka zachwyciła mnie stylem i literackim językiem. Do tego pochłonęła mnie całkowicie historia o siostrach, o których na końcu wiedziałam znacznie więcej, niż z pierwszych jej stron. Po pozycji „Czarne skrzydła czasu” spodziewałam się więc samych ochów i achów. Miałam wysokie oczekiwania, po ocenie 9/10 poprzedniej książki tej samej autorki. A wiecie jak to jest, czasem trudno utrzymać tak wysoki poziom przy każdym kolejnym utworze literackim.

To historia Williama Bellmana. Willa, który w okresie młodzieńczym z procy ustrzelił czarnego kruka. Czy ta śmierć naznaczyła jego życie? Czy gdyby nie ona Will nie zaznałby okrucieństwa sieroctwa, wdowieństwa, śmierci dwójki dzieci i samotności?  Czy te wszystkie tragedie by się zdarzyły mimo sukcesów na gruncie zawodowym, dobrze prosperującego zakładu włókienniczego i sklepu przeznaczonego dla świeżo pogrążonych w żałobie? Do tego dziwna znajomość z Panem Blackiem, tajemniczym nieznajomym w czerni. Skąd się wziął i jaki jest jego zamysł, by pojawić się w życiu Bellmana.

Są różne określenia na stada kruków, w niektórych miejscach mówi się na nie „piramidy”. – „Czarne skrzydła czasu” Diane Setterfield.

I ta wiedza o tych złowieszczych czarnych ptakach jest tak naprawdę jedynym walorem książki. Autorka bardzo skupiła się, by przekazać czytelnikowi najważniejsze informacje związane z krukami, których mylimy często z gawronami. Dzięki temu dowiedziałam się też o innych nazwach na ich stada jak hordy, gromada itd oraz o hierarchii, która w tych stadach istnieje. Do kruków jako symboliki śmierci Setterfield wracała wielokrotnie. Kruk się pojawiał znikąd, przelatywał stadnie, kracząc siedział na gałęzi lub chciwie się przyglądał. Sam główny bohater William Bellman z ciekawego młodzieńca zamienił się z latami w bardziej przyjazną wersję Ebenezera Scrooge’a ciągle liczącego pieniądze z utargi, samotnego, zdziwaczałego. Niespójna dla mnie była jego relacja z córką Dorą. Na jednych stronach Autorka przedstawiała ją jako bardzo głęboką i uczuciową. Z innych dowiadywałam się, że nie widział się z nią bardzo długo i wyglądało jakby z Dorą w ogóle się nie widywał. Nawet spał w swoim zakładzie pogrzebowym, w specjalnie do tego przygotowanym pokoju. Kompletnie nie przekonała mnie postać samego Blacka. Wolałam, gdy był tylko nazwiskiem dobrze pasującym do Bellmana w nazwie firmy: Bellman & Black.

Nie wiem, czy to sytuacja polityczna zza wschodniej granicy przyczyniła się do negatywnego odbioru tej książki. Faktycznie od czwartku odczuwam niepokój. Moje myśli uciekają tylko w jedną stronę. Martwię się o przyszłość. Fakt faktem nie jest to „Trzynasta opowieść”. Autorka nie zachwyciła mnie ani językiem, ani tempem powieści. Miałam wrażenie, że kolejne zdania są wymęczone, a sama autorka gubi główny wątek zapominając co chce czytelnikowi przekazać, na co zwrócić uwagę. Historia mnie nie urzekła. Nie czułam krajobrazu, atmosfery, klimatu opowiedzianej historii. Nie polubiłam nikogo z bohaterów. Nikt nie ujął mnie swoją osobowością, charakterem i temperamentem. A to nie zdarza mi się chyba wcale☹. Książka bardziej przypomina odtwórczą sagę z jednym głównym bohaterem, niż powieść fabularną. A ja do bezkrytycznych fanów sag nie należę.

Moja ocena 5/10.

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Ta książka naprawi Twoje życie” Helen Thomson

TA KSIĄŻKA NAPRAWI TWOJE ŻYCIE

  • Autorka: HELEN THOMSON
  • Wydawnictwo: MUZA
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 16.02.2022r.

Coś mam ostatnio szczęście do poradników, na które rzucam okiem😉. Tak było i tym razem. Po lekturze pozycji „Ta książka naprawi Twoje życie” Helen Thomson od @wydawnictwo.muza.sa pozostały mi same pozytywne myśli, odczucia i sformułowania kołatające się w głowie. Lubię inspirujące książki i to takie, które na dłużej zostają w głowie.

Ta książka to całościowe spojrzenie na to, jak można polepszyć jakość swojego życia, zapewnić sobie spokój ducha, zdrowie i powodzenie wśród ludzi . Autorce udaje się podać wiedzę w pigułce: co jeść, gdzie bywać i jak żyć, by zapewnić sobie maksymalne zadowolenie” – opis Wydawcy. To krótkie kompendium wiedzy podzielone na dwanaście rozdziałów, których tytuły wprowadzają nas w osobny temat poddany analizie. W jednym przeczytamy o tym Jak się nie martwić, w innym Jak być szczęśliwym. Autorka pomoże nam Jak nabrać pewności siebie oraz Jak zdobywać przyjaciół. A jeśli pomyślimy, że nauczyliśmy się prawie wszystkiego, to Helen Thomson zaprosi nas do rozdziału zatytułowanego Jak uniknąć przesadnej doskonałości. I wtedy zabawę możemy zacząć na nowo. Od pierwszego rozdziału.

Nie trzeba się bać tego tytułu😊. Jakby go trochę przeredagować to można napisać, że ta książka nie naprawi naszego życia. Ona raczej wskaże nam kierunek. Pomoże nam odsiewać ziarna od plew oraz skupi naszą uwagę naprawdę na fundamentalnych kwestiach oduczając zamartwiania się wszystkim i za wszystkich wokół.  Drogowskazy w poradnikach są zawsze mile widziane. Nie lubię, gdy autor poradników nakazuje, udowadnia, że tylko jego punkt widzenia jest najwłaściwszym w życiu i całym wszechświecie. Ten poradnik taki właśnie jest. Autorka prezentuje różne wyniki badań  i przedstawia przykłady dotyczące codziennego życia, w których potrafimy się odnaleźć. Do tego napisany jest bardzo prostym i przyjemnym językiem. Nie ma w nim moralizatorstwa, filozoficznych dywagacji, czy uduchowionych, wzniosłych sformułowań. Książka wydaje się na wskroś skromna, a uwagi kierowane do czytelnika możliwe do wdrożenia. I to jest jedyny problem tego poradnika. Trzeba go czytać ciągle od nowa, by nie zatracić jego przesłania i nie zapomnieć tego, czego uczy.

Bardzo dobra książka dla tych, co chcą się choć na chwilę zatrzymać w gonitwie własnego życia. Co potrzebują przemyśleć i przemilczeć. Co pragną dowiedzieć się więcej o sobie i o swoim życiu. Ktoś kiedyś mi powiedział, że by poprawić komfort własnego życia należy zacząć od materaca. Śpiąc na wygodnym materacu dzień zaczyna się lepiej, a codzienne troski, które stają u jego progu wydają się być bardziej banalne. W tej historii z materacem jest wiele prawdy. Oj wiele. Ale nawet jeśli nadal śpimy na niewygodnych tapczanach możemy postarać się pomóc sobie w inny sposób. Czasem potrzebna jest do tego inspirująca książka. A do tej kategorii zaliczam z całą pewnością tom pt. „Ta książka naprawi Twoje życie” Helen Thomson.

Moja ocena: 8/10

Książką obdarowało mnie Wydawnictwo Muza, za co bardzo dziękuję.

„Gwiezdny port” Raya Golden, George R.R. Martin

GWIEZDNY PORT

  • Autorzy: RAYA GOLDEN, GEORGE R.R. MARTIN
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 272
  • Data premiery: 15.02.2022r.
  • Data premiery światowej: 12.03.2019r.

Kolejna premiera z 15 lutego br. od Wydawnictwa @Zysk i S-ka to na pewno egzemplarz dla dorosłych😊. Piszę o „Gwiezdnym porcie” autorstwa: Raya Golden, George R.R. Martin. Publikacja ta to tak naprawdę komiks, mimo, że na okładce reklamowany jest jako powieść graficzna. Dzieciaki pochłaniają tę książkę bardzo szybko, ze względu jednak na sformułowania, których odbiorcami powinny być jednak „dorosłe uszy”, po ten tom powinni sięgnąć dorośli fani komiksowych historii. Chyba nie chcemy, by dzieciaki oglądały roznegliżowane (lekko powiedziane😉) rysunki z tekstem typu: „Co mnie obchodzi przyszłość. Moja przyszłość to kolejna con w twoich ramionach…” .

„Prawo i porządek w scenerii Facetów w czerni!” – z opisu Wydawcy.

„Facetów w czerni” oglądałam, a jakże. Futurystyczna przyszłość, w której obok siebie żyją ludzie oraz kosmici nie wydawała się w realizacji taka zła. Tym ciekawsza byłam komiksu opartego na tych samych założeniach, którego autorem jest twórca „Gry o tron”. Tym razem główną postać nie tworzy Will Smith, tylko Charlie Baker, który przeniesiony został do komisariatu w dzielnicy gdzie mieści się  Gwiezdny Port w Chicago. Do zadań Portu należy przyjmowanie, transfer i kontrola gości zza innej galaktyki. Przybywają do niego obcy dyplomaci, kupcy oraz najzwyklejsi turyści. Nie jest łatwo współpracować z obcymi, jest raczej ciekawie. Pracownicy Portu mają więc pełne ręce roboty. Międzygalaktyczny traktat nie obejmuje wszystkich wytycznych i zasad współpracy. Oczekuje się więc od nich kreatywności, zrozumienia i inwencji, która przyczyni się do ciągłej poprawy stosunków pomiędzy gatunkami. Przeniesienie Charliego nie kończy się dla niego dobrze. Już od samego początku popada w tarapaty. Jednocześnie Porucznik Bobbi Kelleher  infiltruje grupę podejrzanych kosmitów. Śledczy starają się uniemożliwić zamach na kontrowersyjnego emisariusza handlowego. Wszyscy wydają się być podejrzani. Wszyscy wydają się być spiskowcami.

Historia przeniosła mnie w całkowicie inną rzeczywistość, w której kluczowe znaczenie ma morderstwo międzygalaktycznego emisariusza. Postaci rozrysowane w komiksie też nie są szablonowe, są oczywiście nie z tego świata, ale potrafią być  inteligentne, z różnymi tradycjami i wielokulturowe. Taki kreskówkowy, galaktyczny miszmasz. Nie do końca jednak trafiły we mnie dialogi. Momentami wydawały mi się gburowate, powierzchowne, zbyt mocno erotyczne. Kobiety przedstawione zostały stereotypowo. Niektóre strony przypominały mi obrazkową, intymną lekturkę dla fanów pornografii.  Samo wydanie mnie jednak zachwyciło. W twardej oprawie, na grubym papierze, jakby z albumu fotograficznego, i te obłędne ilustracje. Ich autorka oddała kosmiczną atmosferę i klimat opowiedziany w fabule. Można zatopić się w kolorach, obrysach postaci, czy nawet urządzeń, środków transportu i peronów metra. Książka idealnie nadaje się prezent dla fanów komiksów, miłośników powieści graficznych. Ja do tej grupy docelowej nie należę, ale czas spędzony z komiksem nie uznaję za zmarnowany.

Moja ocena: 6/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Zysk i S-ka.

„Jak działa umysł” Steven Pinker

JAK DZIAŁA UMYSŁ

  • Autor: STEVEN PINKER
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 720
  • Data premiery: 8.02.2022r.
  • Data 1 wydania polskiego: 01.01.2002r.
  • Data premiery światowej: 01.01.1999r.

Steven Pinker to autor bestsellerowego tytułu; „Zmierzch przemocy. Lepsza strona naszej natury„. Książki, która mną kiedyś mocno wstrząsnęła. Nie znałam autora od strony pozycji, która miała premierę 8 lutego br. pt. „Jak działa umysł”. Dzięki egzemplarzowi recenzenckiemu od Wydawnictwa @Zysk i S-ka mogłam prześledzić od początku do końca jak ten umysł działa. I wiecie co? Nadal niewiele z tego rozumiem😉.

Umysłu nie da się chyba ogarnąć. Na pewno nie da się go ogarnąć po przeczytaniu jednej lub dwóch lektur, które zajmują się nim w sposób przenikliwy, arcyciekawy i badawczy. Można go jednak próbować okiełznać, jak zrobił to Steven Pinker. Przedstawił umysł z różnych perspektyw. Odpowiedział na wiele pytań związanych z jego funkcjonowaniem. Zintegrował go z naszymi zmysłami, uczuciami, poczuciem szczęścia, a nawet satysfakcji z obcowania ze sztuką, teatrem, czy tajemnicami, których w naszym świecie i poza nim jest całe mnóstwo. Autor przeniósł dywagacje na temat umysłu w sferę racjonalności i jej braku. Zdeterminował jego funkcjonowanie od odczuwania przyjemnych lub nieprzyjemnych uczuć. Na warsztat wziął również jaźń, samoświadomość, ego i wolną wolę. I mimo, że lektura zakończyła się na ponad 600 stronach (pozostałe strony to indeksy, przypisy) wydaje się, że tematu wyczerpać nie sposób.

Prawdziwy zawrót głowy

To było moje pierwsze odczucie po skończeniu lektury. Z jednej strony dużo ciekawostek, bardzo sprytne odniesienie do mojej codzienności, do dylematów i pytań, które stawiałam sobie wielokrotnie. Nawet rodzicielstwo zostało przedstawione z bardzo dobrej perspektywy, nie jako bajka, lecz bardziej jako ciężka praca. Z drugiej strony jednak książka napisana została nierówno. Były momenty, w których się nudziłam, w których nie mogłam znieść stylu i w których się wręcz męczyłam. Koncepcja autorska ewaluowała wraz z podejmowanymi tematami. Możliwe, że temat wymagał trochę innego podejścia, bardziej naukowego, bardziej metodycznego niżbym ja oczekiwała.

Książka uczy uważności. Po jej przeczytaniu inaczej spoglądam na różne kwestie, przestaję się zadręczać. Moją uwagę skupiam na różnicach, dostrzegam je. Wcześniej wszyscy wydawali się tacy sami. Nie raz, nie dwa łapałam się na tym, że oczekiwałam takiego samego zachowania od innych, co od siebie. Nie tędy jednak droga. W naszych głowach, umysłach żyją różne światy, które wzajemnie się przenikają i które uzależnione są od naszego samopoczucia, często nawet fizycznego. Umysł bowiem to nie tylko psychika. To jak się czujemy, również na niego wpływa.

Oj, znowu poszłam w ten ton. Ton, w którym chcę Wam przekazać, wszystko czego się dowiedziałam, na co zwróciłam uwagę i co na dłużej zapadło w mojej pamięci😊. Nie mogę tego jednak robić, bo nie sięgniecie po tę pozycję. A naprawdę warto, mimo, że do arcydzieła pt. „Zmierzch przemocy. Lepsza strona naszej natury” tego samego autora, książce jest daleko.

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Wrocławskie tęsknoty” Monika Kowalska

WROCŁAWSKIE TĘSKNOTY

  • Autorka: MONIKA KOWALSKA
  • Wydawnictwo: KSIĄŻNICA
  • Seria: DWA MIASTA. TOM 2
  • Liczba stron: 304
  • Data premiery: 9.02.2022r.

Cykl „Dwa miasta” zaczął się od babci Autorki @monika_kowalska3 ; jak wspomniałam w recenzji pierwszego tomu cyklu „Lwowska kołysanka”. W pierwszej części urzekła mnie postać Julii Szuby z domu Podhoreckiej. Pochodzącej  z rodzinnego majątku z Jazłowca, która zubożała przez działalność hazardową ojca. Tamta Julia była wojownicza, zdecydowana i potrafiąca stawić czoło wszystkim przeciwnościom losu. Nie ukrywam, że takiej Julii też szukałam w drugim tomie serii pt. „Wrocławskie tęsknoty”, który wydany nakładem Wydawnictwa @Książnica premierę miał 9 lutego br.

(…) coraz słabiej odczuwała strach. Raczej…pustkę. Trochę niemoc. I rozczarowanie tą nową ziemią, pokaleczoną i jakby zdziwioną ich przybyciem. Nieprzygotowaną na zmiany. Na obcych.” -„Wrocławskie tęsknoty” Monika Kowalska.

Opowieść dotyczy dalszych losów rodziny Szubów, która przeżyła wojnę. Julia wraz z Pawłem oraz trzema córkami; Adelą, Nelą i Józią podróżują z Kresów na Ziemie Odzyskane.  Ani we Wrocławiu, ani w Opolu nic na nich nie czeka. Nie czeka ani praca, ani dom, ani nawet opał na zimę. Wrocław jest zburzony, jak zburzona jest Warszawa, ale tylko Stolicę odbudowują z cegieł pochodzących z ciągle stojących kamienic. W nowym miejscu pobytu Szubówny najpierw uczą się zdobywać pieniądze wyprzedzając cały majątek po wysiedleńcach. Później gotować pyszne potrawy z resztek, reglamentowanych produktów. Wreszcie uciekać i chronić się przed niebezpieczeństwem. Pomaga im w tym Amigo. Wierny, odważny przyjaciel.

Mam mieszane uczucia, co do tej książki. Autorka w dwudziestu jeden rozdziałach rozpisała historię głównych bohaterów od roku 1945 do 1963, gdzie w Polsce zaczęli panoszyć się wszem i wobec Sowieci. W fikcji literackiej przemyciła wiele historycznych momentów, jak chociażby czarna ospa panująca we Wrocławiu, czy praktykę przesiedleńczą na Ziemiach Odzyskanych. Niestety Julia straciła swój urok i wigor. Bardziej zaprezentowana została jako mimowolna matrona. Razem z Paweł ciągle wspominali utracony Lwów. I to na tej tęsknocie za Lwowem jest oparta głównie fabuła. Nawet córki Szubów są jakby bardziej machinalne. Robią to, co inny od nich wymagają. Działają bardziej odtwórczo, rutyniarsko. Sama Adela uwikłana w nieszczęśliwe małżeństwo z Jędrkiem nie potrafi tego przerwać, mimo, że wydawała się bardzo obrotna, zaradna i pomysłowa. Kompletnie nie przekonała mnie historia Neli i Włodka. Rozumiem intencję Autorki, że ważny jest tu początek, gdy we Lwowie nie było jedzenia, a w 1944 roku Nela spotkała Igora. Wątek wydawał mi się po zamknięciu ostatniej strony kompletnie nie zakończony. W szczególności, że Nela wydawała się jedyną, która finalnie jest w stanie postawić na swoim. Ostatecznie borykała się z Włodkiem przez całą powieść nie robiąc z nim nic, kompletnie nic. Z sagami rodzinnymi, w której jest wiele historii tak czasem jest. Mimo wielu historycznych smaczków potrafią zanudzić czytelnika. Szczególnie jeśli są odtwarzane z historyczną pieczołowitością.  

Zakończenie obiecuje kontynuację. Obiecuje kolejny tom sagi. Jestem szczerze zaciekawiona, co będzie z Adelą i jej dziećmi, co z Nelą i sprawą Włodka, i wreszcie co z utalentowaną Józią. Czy dziewczyny ułożą sobie życie? Czy przyjazd Kacpra będzie tylko jedynym pozytywnym przerywnikiem ich trudnego jestestwa?

Książka dla fanów powieści obyczajowych z historią w tle. Jeśli lubicie sagi rodzinne z postaciami kobiecymi sięgnijcie po „Wrocławskie tęsknoty”. Sprawdźcie, czy za przeszłym Lwowem tęsknicie tak jak ja.  

Moja ocena: 6/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Książnica.

„Usłysz mnie” Anna Olszewska

USŁYSZ MNIE

  • Autorka: ANNA OLSZEWSKA
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 336
  • Data premiery: 15.02.2022r.

Pisarstwo @Anna Olszewska – strona autorska poznałam dzięki książce pt. „Dziewczyna z fotografii” (recenzja na klik), która premierę miała w kwietniu ubiegłego roku. Książka bardzo mi się podobała. Oceniłam ją 9/10, co się rzadko zdarza. Przed sięgnięciem do premiery z 15 lutego zatytułowanej „Usłysz mnie” wiedziałam już, że Anna Olszewska pisze bardzo dobrze. Z pozornie prostej historii potrafi utkać bardzo delikatny obraz, z wieloma nićmi i mało widocznymi pociągnięciami pędzla, które układają się w cudowne arcydzieło. Dzięki Wydawnictwu @Zysk i S-ka mogłam ponownie zanurzyć się w efekty pracy Autorki, która do historii Lidki i Filipa podeszła z należytym skupieniem.

To tylko ludzie (…) Można ich oswoić, jeżeli człowiek się trochę postara.” – „Usłysz mnie” Anna Olszewska.

Lidka dziesięć lat temu straciła wszystko. Straciła siostrę Maję, która zginęła w tragicznych okolicznościach. Straciła słuch. Od dziesięciu lat komunikuje się migając i czytając z ruchu ust. Komunikuje się inaczej, niż to robiła przez pierwsze osiem lat swego życia. Do szkoły Lidki w klasie maturalnej dołącza Filip. Chłopak z przeszłością. Odrzucony, odepchnięty przez najbliższych. Uzdolniony muzycznie outsider, który oprócz talentu muzycznego posiada wysoko rozwinięty talent do pakowania się w kłopoty. Śladem Filipa podążają Kalina, która sprawuje nad nim opiekę oraz Piotr, emerytowany policjant pełniący rolę kuratora. Po piętach depczą mu przyjaciele z przeszłości oraz stereotypowi władcy szkół, którzy nie lubią nowych. A za Lidką podążają wszystkie duchy przeszłości. Cała złość, tęsknota, rozpacz i wszechogarniająca samotność.

Książka zakwalifikowana została do gatunku literatury młodzieżowej. Nie dajcie się temu zwieść. To naprawdę bardzo dobra proza, która idealnie wkomponowuje się w gusta dorosłego człowieka. Przecież o frapującym świecie nastolatków i fascynujących odkryciach, a także trudnych doświadczeniach z nastoletniego życia czyta się tak samo dobrze dorosłemu, jak i nastoletniemu czytelnikowi. I to jest bez wątpienia zaleta tej książki. Autorka bardzo dobrze rozbudowała główny wątek, wplatając aspekty psychologiczne związane z odrzuceniem, samotnością i niezrozumieniem. W tym zawiłym świecie nastolatków, w którym buzują hormony i silne emocje odnalazłam świat dorosłych. Gdzie często oceniamy innych po wyglądzie. Oceniamy raczej to czego nie mają, niż to co mają nam do zaoferowania. Narracja jest prowadzona w dwójnasób. Z perspektywy Filipa trzecioosobowo, z perspektywy Lidki narracja jest pierwszoosobowa. Do tego Autorka rozliczyła główną bohaterkę z przeszłością kreśląc bardzo osobisty wątek, komunikowania się z Mają za pośrednictwem listów. Te listy stanowią żywy dowód, że faktycznie dziesięć lat temu dla Lidki dotychczasowe życie zalało się morzem czerwonej krwi.

Mimo istotnych kwestii podjętych w tej powieści, książka jest pełna nadziei. W wielu postaciach dorosłych przebijały się promyki uważności, ufności i wiary w młodego człowieka. Sam ojciec Lidki to postać bardzo pozytywna. W pełni wyrozumiały, choć pogodzony z własnym losem. Piotr i Kalina pozwalają wierzyć, że w obliczu jednego wielkiego cierpienia młodego człowieka, znajdzie się ktoś, kto poda mu dłoń, bez względu na koszty i zaprzepaszczoną młodość. Ktoś, kto stanie się dla niego rodziną, na którą zasługuje. To powieść klasyczna w swym przesłaniu, bardzo dobrze rozpisana oraz wzbudzająca wiele emocji. Nie całkiem tylko powieść dla młodzieży😉. Zachęcam do jej lektury!

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.