„Żebrząc o śmierć” Graham Masterton

ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ

  • Autor:GRAHAM MASTERTON
  • Wydawnictwo:ALBATROS
  • Seria: KATIE MAGUIRE. TOM 10
  • Liczba stron:480
  • Data premiery:15.07.2020r.

24 marca 2021 miała premierę najnowsza, jedenasta część serii o nadkomisarz Katie Maguire zatytułowana „Do ostatniej kropli krwi”. Nie ukrywam już ją czytam i spodziewajcie się wkrótce relacji z mojej strony. Nie mogę jednak opublikować recenzji najnowszej książki serii od Wydawnictwa Albatros bez recenzji poprzedniego tomu. Niniejszym spóźniona, jednak niezapomniana recenzja dziesiątej książki cyklu zatytułowanej „Żebrząc o śmierć”.

Katie Maguire jak Chyłka

Wiecie, że jestem ogromną fanką Chyłki Remigiusza Mroza. Jest to postać literacka z tych, które do tej pory mi się nie znudziły. Sięgając po kolejny tom serii z Katie Maguire zastanawiam się, czy to już będzie ten moment. Moment przesycenia postacią literacką. Moment, w którym bohaterka zacznie mnie drażnić, doprowadzać do szału, a jej wybory powodować pobłażliwy, czasem głupkowaty uśmiech. Nie tym razem, nie tym razem. To jeszcze nie ta książka z serii.

W „Żebrząc o śmierć” Katie Maguire nadal daje radę. Tym razem Katie musi zmierzyć się z morderstwami bezdomnych. Ktoś w bardzo wyrafinowany sposób pozbywa się konkurencji na rynku bardzo dochodowych miejsc do żebrania. Zgony bezdomnych śledczy kojarzą od razu z pojawieniem się w Cork Lupula, mężczyzny z Rumunii, który przywiózł dwudziestu jeden swoich rodaków, by czerpać dochody z ich żebrania. O tym Katie dowiaduje się od małej dziewczynki. Dziewczynki szukającej matki. Śledztwu nie sprzyjają „prywatne wycieczki” aktualnego szefa nadkomisarz Maguire, Brendana O’Kane’a, z którym w akademii policyjnej Katie łączył romans. Dodatkowo działania Conora, narzeczonego Katie przysparzają jej trosk. Czy prywatne życie wpłynie negatywne na działanie śledztwa? Czy Lupul jest tym, którego szukają śledczy z Garda Sίochána?

Udana część udanego cyklu

O tym, że książka jest dobra nie świadczą tylko szczegóły prowadzonego śledztwa. Chociaż bez dwóch zdań jest to książka dla fanów Mastertona i fanów nadkomisarz Maguire. Oprócz głównego wątku kryminalnego autor wplótł wątki poboczne, których rozwiązanie wciągnęło mnie nawet bardziej niż główna fabuła. Nie mogło być inaczej, gdy czytałam o pierścionku znalezionym w mięsie mielonym (brrr) czy obserwowałam wydarzenia z perspektywy Brianny, która doprowadza do eutanazji pełniąc funkcję ratownika medycznego. Brianny, która staje przed dylematem czy ratować bezwolne życie, czy popełniać, jak twierdzi „chrześcijańskie akty miłosierdzia”. 

Dużo czasu autor poświęcił na kwestie ochrony zwierząt z nielegalnych hodowli. Hodowli, z których sprzedaje się rasowe, chore i cierpiące psy. To właśnie ten wątek był dla mnie zaskoczeniem. Zawiódł mnie całkowicie wątek Conora. Ogromna miłość i przygotowania do ślubu zostały nagle przerwane. Bez walki, bez prób, bez wzajemnych starań. Jakby ta miłość była tylko delikatnym rysunkiem na szkle. Bardzo dopracowanym, ale jakże kruchym. Nie do końca ten wątek został dopracowany.

Katie Maguire jak zwykle waleczna i bezkompromisowa. Nie ulega  żadnym naciskom. Nie pozwala sobie na bylejakość. Zaangażowana w pracę od początku do końca. A zakończenie? No cóż, stanowi preludium do kolejnej książki z serii.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą dziękuję Wydawnictwu Albatros.

„Kto czyni zło” Agnieszka Pietrzyk

KTO CZYNI ZŁO

  • Autor:AGNIESZKA PIETRZYK
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Liczba stron:424
  • Data premiery: 23.03.2020r.

Twórczość Agnieszki Pietrzyk jest mi znana. Jej wielką fanką zostałam po przeczytaniu Zostań w domu (wrrr…jeszcze teraz czuję dreszcze na same wspomnienie). Kolejna książka Nikt się nie dowie potwierdziła tylko, że stało się to nie bez powodu.

Policja XXI

Fabuła powieści koncentruje się wokół działań współczesnej policji. Akcja rozpoczyna się od brutalnego potraktowania przez policjantów młodego mężczyzny oskarżonego o kradzież. Kojarzy Wam się z czymś? Mnie tak. Mimo, że dla Uli Baranowskiej praca w policji była ucieleśnieniem wszelkich marzeń, Ula porzuca dotychczasowe stanowisko i zostaje prywatnym detektywem. Zaczyna działać na rzecz klientki, która twierdzi, że jest ofiarą prześladowcy. Jednocześnie pracując dodatkowo w jednym ze sklepów jubilerskim swego ojczyma. W jaki sposób Ula pogodzi śledztwo z pracą u ojczyma? Czy potrącenie przez samochód jej matki ma związek z prywatnym śledztwem?

Mocny początek i nie tylko

Po pierwsze to zwróciło moją uwagę. Początek kładzie się cieniem na całą późniejszą fabułę. Ciągle o tym początku pamiętałam. Podświadomie do niego wracałam. Jakby umysł chciał mi wskazać, gdzie to wszystko się zaczęło. Gdzie jest początek tego zła.

Spodobała mi się główna bohaterka, Urszula Baranowska, której wymarzone miejsce pracy przyniosło ogromny zawód. Kto mógłby pogodzić się z metodami śledczymi inspektora Juszczyk?  Tylko kolejny taki sam potwór, kolejny degenerat. Z jednej strony było mi jej żal, z drugiej cieszyłam się, że zaprotestowała, zareagowała. Zachowała się jak niemy świadek niechlubnych wydarzeń. Autorka przedstawiła Baranowską w bardzo ciekawy, niejednoznaczny sposób. Ula – lubię to zdrobnienie – nieidealna, bardzo kobieca. Mająca wydatne wady. Wikła się w intrygę, która Pietrzyk uknuła i skomplikowała, by czytelnika coraz to bardziej zaskakiwać, strona po stronie.

W trakcie czytania myślałam o tytule; kto czyni to zło? Kolejni bohaterowie, którzy odsłaniają mroczne tajemnicy i uzewnętrzniają własne dramaty. Skomplikowane i trudne relacje rodzinne. Trudne wybory, w których nie ma idealnej i oczywistej ostatecznej decyzji. Bardzo poruszył mnie wątek chciwości, na który zwróciła uwagę Pietrzyk. Ile jeszcze chcemy mieć? Ile jeszcze możemy mieć? Nie ma tu miejsca na pytania: ile możemy dać?, ile możemy poświęcić?

Zdecydowanie jestem stała w uczuciach. Dwie poprzednie powieści oceniłam 8/10, tym razem również należy się ósemka. Powieść spodobała mi się ze względu na przemyślaną, spinającą się od samego początku do samego końca fabułę, wielowątkowe łamigłówki oraz świetnie scharakteryzowane postaci. Kolejne wątki z pozoru nieistotne wzmagały tylko napięcie i motywowały mnie do jeszcze bardziej wytężonej lektury. Nie zawsze chcę w trakcie czytania odpocząć. W takim samym stopniu chcę przeżywać,  rozwiązywać i śledzić koleje losu. To wszystko dała mi ta książka.

Chcecie znaleźć odpowiedź na pytanie, kto czyni zło? Chcecie dowiedzieć się, gdzie jest jego początek i czy kiedykolwiek, ktokolwiek odnalazł jego koniec? Jeśli tak. Książka jest zdecydowania dla Was.

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.

„Niewinny” Harlan Coben

NIEWINNY

  • Autor:HARLAN COBEN
  • Wydawnictwo:ALBATROS
  • Liczba stron:416
  • Data premiery: 14.04.2021r.
  • Data pierwszego polskiego wydania: 01.01.2006.

Pamiętacie o moim wyzwaniu? Cztery premiery od wydawnictwa Albatros z 14 kwietnia w cztery dni. Dwie premiery już za mną (Terapeutka oraz Strażnik). Teraz kolej na trzecią i to w trzecim dniu. Jest nieźle. Mam szansę. Przed Wami recenzja wznowionego „Niewinnego” od Wydawnictwa Albatros. Książka doczekała się wznowienia z powodu platformy Netflix. Ach ten Netflix. Zwykle jak pojawia się nowy serial na podstawie książki, wydawca przypomina czytelnikom pierwowzór. Serial będzie dostępny od 30 kwietnia. Staram się postępować zgodnie z zasadą: najpierw książka a potem film. Tak będzie i tym razem. Książka przeczytana, teraz spokojnie mogę czekać na premierę serialu, który powstał na jej podstawie. 

Harlana Coben nikomu nie trzeba przedstawiać. Mam nadzieję, że wznowień jego książek będzie więcej. Z notki biograficznej dowiedziałam się, że w 2018 roku Coben podpisał z Netflixem umowę, „(…) dzięki której w ciągu kilku najbliższych lat powstanie aż 14 ekranizacji jego powieści!”. Wszystko przede mną. Coben to autor wielu świetnych książek. Dwie z nich zostały już przeze mnie zrecenzowane: Chłopiec z lasu czy Już mnie nie oszukasz. Czy i ta wznowiona książka sprosta moim oczekiwaniom? Zaraz się dowiecie.

Jeden mały błąd może zmienić wszystko” – z opisu Wydawcy.

Wie o tym bardzo dobrze Matt Hunter, który dziesięć lat wcześniej w trakcie pijackiej bójki zabił Stephena McGratha. Aktualnie wiedzie szczęśliwe życie u boku kobiety, którą kocha – Olivii. Pracuje w kancelarii prawnej jako człowiek od wszystkiego, ma u boku cudowną bratową Marshę oraz kochających go bratanków. Na domiar wszystkiego dowiaduje się, że jego żona niedługo urodzi ich wspólne dziecko. Bańka mydlana pryska, gdy poprzez wideotelefon otrzymuje filmik swej żony w platynowej peruce w pokoju hotelowym z ciemnowłosym mężczyzną. Mężczyzną, który sam wysyła mu swoje zdjęcia uśmiechając się triumfalnie. Czego chce od Matta? Co robi jego żona w podrzędnych motelach i dlaczego trzyma to w tajemnicy? Do tego wszystkiego zostaje zamordowana zakonnica ze szkoły katolickiej – siostra Mary Rose, która dzwoniła do jego bratowej. Czy jej śmierć jest związana z rodziną Matta? Tego wszystkiego musi się dowiedzieć Matt, jak pisze wydawca: „Przeciętny człowiek wplątany w śmiertelnie niebezpieczną intrygę, której nie rozumie”.

Mistrzowski miszmasz

Wytrwałam do końca. Uff. Cały czas zastanawiałam się po co tyle wątków. Mamy i striptizerki, zwykle dziewczyny uciekające z domów zastępczych do Las Vegas, i skorumpowanych policjantów, czy agentów FBI z mocnymi możliwymi zarzutami. Oprócz tego jeden z wątków dotyka rozgrywek mafijnych i dużych pieniędzy z żerowania na nieszczęściu innych osób. Fabuła jest tak momentami zagmatwana, że faktycznie wszyscy wydają się źli, podejrzani.  Dużo morderstw, dużo tajemnic, dużo sekretów. Najbardziej spodobał mi się wątek samego Matta. Jego postać przewija się od początku do końca powieści. Pojawia się w wielu jej momentach mimo, że nie okazał się on jedynym głównym bohaterem. Clue jego postaci okazała się skomplikowana relacja z Sonyą, matką zabitego przez niego w bójce chłopaka. Młodego studenta, którego wspomnienie towarzyszy mu przez ostatnie dziesięć lat. Ciche spotkania, zawsze w tym samym miejscu. W trakcie których nigdy nie pada słowo „przepraszam” i słowo „wybaczam”. Tak jakby i Matt, i Sonya chcieli dotknąć Stephena, chcieli z nim poobcować. Czasem tak jest, że w relacjach z żyjącymi szukamy kontaktu z tymi, którzy już odeszli. Chyba o tym chciał przypomnieć czytelnikom autor.

Początek powieści jest bardzo dobry. Od razu skłania czytelnika do zadania sobie pytania, co się zadzieje z Mattem? Jaki będzie jego koniec? Czy znowu będzie musiał trafić do więzienia? W pewnym momencie nie wiadomo jednak, kto prowadzi śledztwo i dlaczego. Matt korzysta z pomocy prywatnej detektyw, policja zaczyna współpracować na niejasnych zasadach z FBI. Dwa kolejne morderstwa nie przybliżają do rozwikłania zagadki. W pewnym momencie wielowątkowość zaczęła mnie męczyć. Nigdy nie lubiłam za bardzo rozbudowanej fabuły. Urywki zdarzeń wydawały mi się momentami jakby dopisane, tylko by zmylić czytelnika i jeszcze bardziej skomplikować historię. Polubiona przeze mnie postać Matta przestała mieć znaczenie a to nie spodobało mi się wcale☹.

Dla mnie to najsłabsza do tej pory przeczytana książka tego autora. To wcale jednak nie oznacza, by nie sięgnąć po następne. Coben posiada takie umiejętności literackie, że na pewno nie raz mnie jeszcze zachwyci.

Moja ocena: 6/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Maski pośmiertne” Anna Rozenberg

MASKI POŚMIERTNE

  • Autor:ANNA ROZENBERG
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Liczba stron:384
  • Data premiery:10.03.2021r.

Moi dwaj lubiani autorzy kryminałów polecają tą pozycję, która miała premierę 10 marca br.@Marta Matyszczak pisze, że „Lepszego kryminalnego debiutu w 2021 roku nie przeczytacie.” @Robert Małecki (przypominam recenzję rewelacyjnej Zmory), że jest to „Świetna, ekspresyjna narracja, fachowy research i niepowtarzalny klimat brytyjskiego miasteczka …”. Sprawdzicie, czy opinie nie są przesadzone? Jeśli tak, to zapraszam.

Każdy z nas nosi maskę

Chyba zakładamy maski każdego dnia. Zakładamy z różnych powodów, gdy chcemy się komuś przypodobać, gdy nie chcemy nikogo urazić, gdy boimy się konsekwencji. Odgrywamy w życiu pewne role. Jesteśmy pracownikami, rodzicami, kolegami/koleżankami, dziećmi. A prawda jest gdzieś zawsze pośrodku. O jakich maskach myślała @Anna Rozenberg pisząc swą debiutancką powieść? Fabuła toczy się w typowo brytyjskim miasteczku Woking. Rzeczywistość brytyjska została tak świetnie oddana przez autorkę, że oczami wyobraźni widziałam niskie domki z cegły z murowanymi ogrodzeniami i typowo angielskie apartamentowce. Nietypowy jest główny bohater. To inspektor policji David Redfern pół Polak, pół Anglik, a raczej angielski Jamajczyk. O tym, że jego skóra ma inny kolor, niż typowo brytyjski zorientowałam się na 80 stronie. A to już o książce naprawdę dobrze świadczy. Nie dość, że pochodzenie nietypowe, to jeszcze potrafi mówić w języku polskim. Co momentami przysparza mu przyjaciół, a momentami wrogów. Najczęściej umiejętność ta powoduje duże zaskoczenie. To nie jedyny polski motyw. David rozpoczyna śledztwo w sprawie morderstwa, uwaga … dwójki Polaków, Bożeny i Mariusza Sokolińskich. On przyjechał na rozmowę o pracę do McLaren Technology Centre, ona mu towarzysza. Ale czy tylko? Jaki prawdziwy cel wizyty miała Bożena? Dlaczego interesowały ją losy polskich żołnierzy, którzy spoczęli na Brookwood Military Cemetery? Czy znalazła to czego szukała? Śledztwu nie pomaga osobista sytuacja Redferna, od niedawna w Woking. W aktualnym miejscu pracy pojawił się po śmiertelnym postrzeleniu swego byłego partnera Adriana Bones, brata byłej dziewczyny Patricii. Wybitnego i zdolnego śledczego u którego w pewnym momencie zdiagnozowano chorobę psychiczną, która powiodła go do zamachu w katedrze w Guildford. Śmierć Adriana staje pod znakiem zapytania, gdy w Dover wyłowiono ciało nieznanego mężczyzny, u którego znaleziono tabliczkę z nagrody policyjnej na nazwisko Redferna. David nie ma wątpliwości, wyłowione ciało to Adrian. Równolegle do morderstwa Sokolińskich, David próbuje się dowiedzieć, co tak naprawdę stało się z Adrianem i kim jest osoba, która pozostawia mu takie wiadomości jak: „Odpuść”, „Masz ostatnią szansę” i „Nie zginęło Ci coś?”. David skrupulatnie bada, analizuje, czyta między wierszami, kluczy i sprawdza, czy coś mu nie umknęło. Rozszerza poszukiwania wiedząc, że „(..) śledztwo to nie film sensacyjny. (…) Zwykle to żmudna, mrówcza praca, a najczęściej irytujące czekanie”.

Czy to udany debiut?

Bardzo udany debiut. To oczywiście kwestia gustu. Ja jestem pewna, że jeśli pojawią się dalsze losy Davida Redferna będę je chciała prześledzić. Przede wszystkim głębokie ukłony dla autorki za: Osadzenie w powieści postaci autentycznej. Świadka tamtejszych wydarzeń. Mieszkającego w Woking Pana Pawła Jarząbka, którego historia została wpleciona w fikcję literacką.Prawdziwie poważny research. Zwrócenie uwagi czytelnika na obóz polski w Tweedsmuir i polskie groby w Brookwood. Te dowody trudnych, powojennych losów niezwykle wzbogaciły fabułę kryminalną. To cudownie, że autorka nie pokusiła się i nie stworzyła kolejnego kryminału, gdzie istotą było poszukiwanie mordercy. Cel powieści w tym przypadku tkwi gdzieś indziej, gdzieś głębiej, gdzie nikt o powierzchownym spojrzeniu nigdy nie zajrzy. Polsko – brytyjski misz masz. Niekoniecznie tak oczywisty, nawet jeśli się mieszka tak długo w Woking, jak sama autorka. Postaci dziadka Davida, samego Davida, czy innych Polaków nie są jednoznaczne. Trochę polscy, trochę brytyjscy. Tacy pośrodku. Nawet jeśli, jak Millerowie, czują się w pełni Brytyjczykami pewne okoliczności zmuszają ich na spojrzenie w kierunku Polski. Nagle ta polskość okazuje się ważna. Niezwykle trafne okazały się również spostrzeżenia Marty Sokolińskiej na temat brytyjskiej rzeczywistości. Jest tu trochę o „ekologicznym borderline”, nieocieplanych domach (potwierdzam sama byłam w Londynie i tej wilgoci w hotelu nie zapomnę), braku kultury gotowania itd. Zapewne to własne spostrzeżenia autorki i to mi się podoba. Ogromny szacunek dla starszych osób. Starsze osoby zobrazowane w książce zostały z należytą atencją. To nie staruszkowie, z których się śmiejemy, lub im współczujemy. To inteligentne osoby, z bogatymi przeżyciami, którym wiele mamy do zawdzięczenia i którzy wiele nam mają jeszcze do powiedzenia. To niezwykle bogate wewnętrznie postaci. To głownie Polacy, którzy znaleźli się w Wielkiej Brytanii po wojnie. Niekoniecznie otwartej i witającej ich z otwartymi ramionami. To Polacy często przez Anglików zapomniani. Anglików, za których wielu oddało swe życie. Sami bracia Biernat – Stanisław, Feliks i Lucjan – zostali opowiedziani z dużym zaangażowaniem i oddaniem. O takich ludziach i ich pogmatwanych losach warto zawsze czytać. Niedoskonałych bohaterów. Wielu z nich ma skazy. Sam Redfern cierpi na zmęczenie, stany depresyjne, które są wynikiem choroby immunologicznej. Linda, ambitna policjantka walcząca z własnymi demonami. Wspomniany Adrian Bones. Córka ofiar, przeżywająca żałobę w specyficzny sposób. Takich postaci w powieści jest sporo. Historyczną wartość. Nie zawsze udaje się z sukcesem wpleść historyczny wątek w kryminał. Tym razem Annie Rozenberg się to udało. Nie znudziłam się ani razu wątkami historycznymi, mimo, że momentami opowieści te toczyły się równolegle ze śledztwem. Mam świadomość, że nie każdemu się to podoba. Jako wnuczka walczącego z gen. Andresem we Włoszech polskiego żołnierza ze wzruszeniem czytałam o tym, co zdarzyło się siedemdziesiąt lat temu.  O tym, co ukształtowało powojenną polsko – brytyjską rzeczywistość. Wzruszyłam się czytając o niemym proteście Polaków przeciwko wizycie Chruszczowa i Bulganina w kwietniu 1956r. Ponad 20 tys. Polaków i innych emigrantów w niemym pochodzie podążało za Generałem Władysławem Andersem i Tadeuszem Borem-Komorowskim. „Niemy marsz tysięcy pozbawionych ojczyzny emigrantów politycznych miał przypomnieć politykom Zachodu, że zaakceptowana przez nich „żelazna kurtyna” nie drgnęła.” (źródło: Polityka). Mnie historycy tego nie nauczyli. Ech, nie ten rocznik. Ja o tym dowiedziałam się z „Masek pośmiertnych” i za tą wiedzę chapeau bas.

To jedna z tych książek, które powinniście przeczytać. 

Śledztwo może nie toczy się szybko, ale nie o to tu chodzi. Tu chodzi o człowieka. Człowieka z czasów teraźniejszych, dostosowanego do okoliczności, czasem odbiegającego od schematu. Człowieka z przeszłości, walczącego, honorowego, który nie zapomina. Tu nie chodzi o mordercę. Choć, on też człowiek… Reasumując ani Marta Matyszczak, ani Robert Małecki nie „zrobili mnie w konia”. Tą książkę naprawdę warto przeczytać.

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.

„Afekt” Remigiusz Mróz

AFEKT

  • Autor: REMIGIUSZ MRÓZ
  • Seria: JOANNA CHYŁKA (TOM 13)
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Liczba stron: 544
  • Data premiery:23.03.2021r.
  • Moja ocena: 8/10

(…) kiedy wybrałam sobie partnera na resztę życia. Było trochę jak z otwieraniem lodówki co godzinę. Wiesz, o czym mówię? Nikt nie sprawdza, czy aby nie pojawiło się w niej nic nowego, tylko czy nasze wymagania spadły już na tyle, żeby wybrać coś, co już w niej jest”.

„Afekt” Remigiusz Mróz

Niech nie zmyli Was Chyłka z zaproponowanego przeze mnie cytatu. Nie dajcie się nabrać. To nie ona. Nawet jeżeli wypowiedziała taką kwestię to tak naprawdę, nigdy wielokrotnie nie próbowała licząc, że wreszcie obniży swoje wymagania. Chyłkę znam już od 13 książek. Można powiedzieć, prawie rodzina. Wierzcie mi, to ktoś, kto nie godzi się na bylejakość. To ktoś, kto musi mieć wszystko co najlepsze. To ktoś, kto musi być najlepszy. I za to ją uwielbiam. Serię o Chyłce recenzowałam już niejeden raz. Gdybyście chcieli porównać moje poprzednie recenzje wystarczy kliknąć: PrecedensEkstradycjaWyrokUmorzenie, czy Testament. Muszę przyznać, że jestem stała w swoich uczuciach. Zwykle 8/10. Nie ukrywam, że za każdym razem gdy sięgam po nowy ton serii zastanawia mnie, czy ten tom będzie ostatni oraz skąd ten @RemigiuszMróz bierze pomysły na fabułę dla niej. Dla Chyłki. Przecież to postać nietuzinkowa, ciekawa, wyjątkowa. Kobieta stal, o wysokiej inteligencji, wygórowanym poczuciu własnej wartości oraz mistrzostwie w ripoście. Jak autor ciągle za nią nadąża?  Jak radzi sobie z jej przesadzonymi ambicjami? Jeśli bohaterka jest tak wyjątkowa, to jaki musi być jej stwórca? Ciągle mnie to zastanawia.

Co tym razem?

Tym razem Remigiusz Mróz dotknął w serii o Chyłce tematu pedofilii. Po rozpoczęciu pracy u dotychczasowego konkurenta, kancelarii KMK Joanna Chyłka wraz z Kordianem Orlińskim, zwanym Zordonem, zostaje poproszona o bronienie Mirosława Halskiego, brata kandydata na prezydenta. Halski oskarżony jest o obcowanie z nieletnią. Dziewczyną poniżej piętnastego roku życia. Klient przedstawia jednak dowody na to, że oskarżenie jest próbą wyłudzenia 300 tysięcy złotych. Potencjalna ofiara próbowała podobnego manewru wiele lat wcześniej, oskarżając znanego polityka, późniejszego premiera o ten sam czyn. Okazało się, że oskarżenie było wyssane z palca. Do oskarżenia, a tym bardziej skazania nie doszło. Chyłce temat wydaje się wygrany. Liczy na szybkie zakończenie sprawy i łatwo zarobione pieniądze. Dlatego się godzi na reprezentację oskarżonego o pedofilię. Niestety temat komplikuje się, gdy okazuje się, że domniemana ofiara nie żyje od ponad dziesięciu lat. Na domiar wszystkiego była najlepszą przyjaciółką byłej dziewczyny Zordona, z którą los styka go przy okazji tej sprawy. W sposób nieprzewidywalny. Sprawa dodatkowo się wikła, gdy okazuje się, że przeciwnikiem Chyłki będzie jej były Szef – Żelazny. Żelazny, który po wielu latach wspólnej współpracy zna jej wszystkie chwyty i taktyki wykorzystywane w obronie klientów. Sprawa nie wydaje się już taka prosta, a taktyka bez wad. Tym bardziej, że para prawników niespodziewanie dostaje zaproszenie do Belwederu, na herbatkę w towarzystwie prezydent kraju Mileny Hauer. Jaka jest motywacja oskarżycielki Mirosława Halskiego? Co tak naprawdę się działo w wilii w Józefowie? Czy dzieje się to nadal, czy to tylko kolejna polityczna prowokacja? Chyłka nie poddaje się. Podejmuje rękawicę. Mimo, że jak sama mówi, doskwiera jej „(…) subtelne, ale uporczywe i ustawiczne poczucie, że jestem nie na swoim miejscu”. Uczucie, że coś jest nie tak. Że tak naprawdę wszystko się toczy gdzieś indziej w sieci „(…) pewnych… zależności między ludźmi, którzy w tym kraju mają coś do powiedzenia”. I jeszcze coś. Komu zależy na Chyłce i Kordianie? Kto ma tyle odwagi zwracając się w anonimach do Chyłki „Asiu”!!! Anonimach sugerujących, że Chyłka i Kordian mają do czynienia w kancelarii Krat, Messer i Kosmowski z szefem organizacji „ludzi trzymających władzę”. Co ważne, to wszystko dzieje się na pierwszych sześćdziesięciu stronach książki. Później jest jeszcze bardziej ciekawie. Pamiętajcie, książka ma 544 stron. Wszystko przed Wami.

Należy się ósemka  

Dlaczego? Z wielu powodów. Po pierwsze w książce Mróz wplótł wątki ze swej innej serii, tj. serii książek z gatunku political fiction „W kręgach władzy”. Czytaliście ten cykl? Jeśli tak, to gratuluję dobrego wyboru. Jeśli nie, koniecznie musicie nadrobić. Dla nieczytających tego cyklu powiązanie jest niemożliwe do wyłapania. To są właśnie nowe wątki. Wątki o mechanizmach władzy istniejących w polskiej polityce nie tylko fikcyjnej, lecz także – czego jestem prawie pewna – rzeczywistej. Autor już wcześniej łączył bohaterów różnych serii w swoich publikacjach. Wystarczy wspomnieć chociażby jedną z moich ostatnich recenzji jak „Osiedle RZNiW” (Osiedle RZNiW), gdzie to właśnie Chyłka pojawia się w zakończeniu. Jest to inteligentny zabieg dla fanów Remigiusza Mroza. Cóż to za wielka przyjemność czytać o powiązanych w fabule jednej książki swoich ulubionych bohaterach.

Po drugie Mróz podjął temat bardzo ważny. Temat pedofilii. Temat nakłaniania młodych niepełnoletnich dziewcząt do uczestnictwa w tak zwanych imprezach, gdzie za kilkaset złotych mają być towarzyszkami bogatych, znanych, wpływowych. Znacie ten temat zapewne z relacji dziennikarskich. Głośno było wiele lat temu o imprezach organizowanych w podwarszawskich rezydencjach, na które były zapraszane polskie licealistki czy gimnazjalistki. Może te wydarzenia stały się inspiracją dla Mroza do wykreowania tej fabuły? Nigdy się nie dowiem. Ważne, że temat został tak inteligentnie opisany we współczesnej prozie. Temat, który zwykle ukrywamy. Staramy się uciszyć. Kto chce czytać lub słuchać o naiwnych dziewczętach, które „rzekomo” nie były świadome po co jadą do podwarszawskich willi? „Rzekomo” to słowo klucz. Zawsze się pojawia przy okazji takich wątków. Zawsze znajdzie się ktoś, kto to słowo wypowie. Zwykle jest to ktoś nieświadomy wpływu tych wydarzeń na przyszłe życie młodych dziewczyn.

 Po trzecie konsekwentny styl. Takiej bohaterki jak Chyłka nie znam w żadnej serii polskiej literatury. Mróz ciągle musi nadganiać i dostosowywać się do zresztą własnych z poprzednich serii wyobrażeń o głównej bohaterce. Styl Chyłki, która uparcie wypowiada cięte riposty jest nie do podrobienia. Dowody, przykłady? Proszę bardzo:

·         „Zabawmy się w grę pod tytułem „wypierdalanie”. Ty zaczynasz”.

·         „(…) gdzieś rośnie drzewo produkujące tlen, dzięki któremu tych trzech kretynów może oddychać. Powinni je przeprosić”.

·         „Ponieważ gdyby znalazł pan lepszą prawniczkę, dostałby pan Nobla z chemii za odkrycie dotychczas nieznanego pierwiastka…”

·         „Nie przerywa się Chyłce, kiedy milczy”.

Itede, itepe. W książce jak zwykle roi się od specyficznych mądrości Chyłki i jej wysublimowanego poczucia humoru. Jest to styl, który do tej pory nie został podrobiony w żadnej książce, którą czytałam, a czytałam ich sporo.

 Po czwarte tak jak Mróz wspominał w poprzednich książkach serii, kancelaria, w której ostatecznie wylądowali Chyłka i Zordon jest typową korporacją. Autor jak mówił, tak też uczynił. W książce roi się od korpogadki. Mamy tu liczne zapożyczenia jak „czekamy na ciebie w conference roomie”, „idzieś or what?”, „sfokusuj się na chwilę”, zbriefuj mi, co się dzieje”, „kolnęłaś już do niego?, „większego fakapu tutaj nigdy nie było”, czy znany korposzczurom w całej Polsce „asap” oraz taką korpopaplaninę jak: „wiadomka”. Ta konsekwencja sprawia, że książka jest faktyczną częścią jednej całości. Całości rzeczywistości Chyłki. Rzeczywistości tak zakorzenionej w świecie czytelniczym postaci, że można się pomylić i uznać, że… ta Chyłka istnieje naprawdę. A może o to tu chodzi? Może chodzi o pokazanie istniejącej w rzeczywistości Chyłki? Znacie jakąś? Znacie kobietę podobną do niej? Wiele bym dała, by uścisnąć jej dłoń …

 Po piąte zakończenie. Jak zwykle nieoczywiste. Wszystko się zmienia w ułamku sekundy, w kolejnych pięciuset słowach. To duża umiejętność konstruować tak nietypowe zakończenia, które są zaskoczeniem dla czytelnika.

Mróz tworzy różne książki, różne fabuły, różne postaci. To nie tak, że autor jest przewidywalny. Autor jest wszechstronny. Nie wymagam w serii o Chyłce takich wrażeń, czy hipsterskich opisów, dialogów jak np. w „Osiedlu RZNiW”, czy sekretów i tajemnic jak w serii z Burzą i Sewerynem, która zaczyna się od „Listów zza grobu”. W serii o Chyłce wymagam 100% Chyłki. Nawet jeśli Chyłka i Zordon dojrzewają. Dojrzewa ich relacja. To nadal są 100% oni. Jedyni w swoim rodzaju. A dodatkowe zabiegi literackie jak wprowadzenie nowej postaci, aplikantki Zawady, czy bohaterów serii „W kręgach władzy” tylko czyni kolejną książkę serii jeszcze ciekawszą.

Powieść czytało się lekko i szybko. Pochłaniałam stronę za stronę. Trudno uwierzyć, przeczytałam ją w jeden dzień.  To dzięki szybkiej akcji i ciekawym dialogom. Najgorsze jest to ☹, że dopiero co skończyłam „Afekt”, a już jestem ciekawa kolejnego tomu i tego co się zadzieje z Chyłką i Zordonem.

Za możliwość recenzji książki dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.

Recenzja przedpremierowa – „Amok” Izabela Janiszewska

AMOK

  • Autor: IZABELA JANISZEWSKA
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Seria: WRZASK. TOM 3
  • Liczba stron: 402
  • Data premiery: 14.04.2021r.
  • Moja ocena: 7/10



Przed Wami przedpremierowa recenzja trzeciej, ostatniej części trylogii o Larysie Luboń i Bruno Wilczyńskim. Już tęsknię za nimi. Jak pisałam w zapowiedzi, po świetnym „Wrzasku” (https://slonecznastronazycia.blog/2020/06/06/wrzask-izabela-janiszewska/ ) i rewelacyjnej „Histerii” (https://slonecznastronazycia.blog/2021/02/23/histeria-izabela-janiszewska/ ) nie mogłam się doczekać tej pozycji. Przyznaję, tak mnie korciła, że przeczytałam ją 17 dni przed datą premiery, mimo sterty innych książek czekających na przeczytanie i zrecenzowanie. To się nazywa niecierpliwość. To się nazywa motywacja.

„(…) czym jest rodzina? (…) każdy z nas jest w pewien sposób jej więźniem. Nikt nie pyta o to, czy chcemy należeć do tej konkretnej rodziny, w której przychodzimy na świat. Losujemy określony zestaw i nie możemy wymienić go na inny. Nieważne, czy pragniemy być obciążeni jej historią i traumami albo czy akceptujemy panujące w niej zasady. Kiedy się pojawiamy, porządek jest już ustalony, a my mamy obowiązek dostosować się do reguł”.
„Amok” Izabela Janiszewska

Nieprzypadkowo wybrałam ten cytat, by otwierał moją recenzję. Cytat o rodzinie. O tym, że nie mamy na nią żadnego wpływu. Na to jaka jest, a jaka mogłaby być „Amok” dla mnie okazał się dogłębnym studium rodziny. Rodziny, która nie potrafi zaopiekować się własnym synem, przechowując go za meblościanką jak zwierzę (pamiętacie analogiczną historię z mediów? Widocznie autorce, też utkwiła w pamięci, że na niej zbudowała postać Jacka Lewickiego). Zwierzę, które w pewnym momencie dorasta, ale nadal nie zaznaje miłości oraz ciepła rodzinnego. W efekcie nie jest w stanie sam go stworzyć. Rodziny, która ma teoretycznie wszystko. I władzę, i pieniądze, i zainteresowanie. Teoretycznie. W praktyce ta rodzina to wydmuszka. Na zewnątrz ozdobiona przepięknymi i drogimi palisadami, wewnątrz pusta. Chora psychicznie matka, alkoholiczka siostra, uciekający od odpowiedzialności brat, wycofany ojciec i on, konstruktor. Syn, brat. Ten, od którego wszystko się zaczęło. Który dawno temu podjął decyzję, od której do chwili obecnej nikt się nie potrafił uwolnić. Rodziny niepełnej. Kobiety porzuconej przez męża wyjeżdżającego z kochanką. Kobiety, która oprócz męża, w jednym momencie straciła córkę Dianę i sześcioletniego syna Wojtusia. Kobiety, której niechęć do córki sięga głębiej niż po jej grób. Kobiety, która nie pozwoliła jej spocząć w pokoju. Rodziny, w której można na siebie liczyć. Rodziny związanej mentalnym i emocjonalnymi więzami, mimo braku więzów krwi. Rodziny, złożonej z grupy przyjaciół którym zależy na sobie wzajemnie. Rodziny, w której członkowie troszczą się o siebie ryzykując własne życie. Szukając, gdy inni już stracili nadzieję.



Nie tego się spodziewałam. Przyznaję. Nie takiej fabuły się spodziewałam. Mając ciągle w pamięci wątek kryminalny opisany przez Izabelę Janiszewską w „Histerii” liczyłam na to samo. Zastanawiało mnie, jakim problemem zajmie się autorka dogłębnie go analizując, pokazując z różnych perspektyw. Założyłam, że losy Larysy i Bruno będą wątkami pobocznymi. Janiszewska „wpuściła mnie w maliny” serwując fabułę całkowicie oddaną losom Luboń i Wilczyńskiemu. Nie znajdziecie w „Amoku” głównego wątku kryminalnego nad którym głowi się zdolny komisarz policji z kolegami. Znajdziecie za to porwanie, morderstwo, śmierć w wyniku choroby oraz odkryte tajemnice sprzed lat. Wszystko to w tle dwóch śledztw, policyjnego i dziennikarskiego. Jakby Janiszewska chciała zamknąć trylogię pewną klamrą, pokazując prawdziwe losy głównych bohaterów.

Fabuła zaczyna się, gdy zostaje uprowadzona Sylwia Konopacka. Koleżanka Bruna. Aktualna partnerka jego odwiecznego wroga: Jacka Lewickiego. Wilczyński rozpoczyna śledztwo dając się wciągnąć w grę Lewickiego, który wydaje się być zawsze trzy kroki przed komisarzem. W tym samym czasie Larysa Luboń poszukuje swojego przyjaciela, byłego szefa i guru dziennikarskiego, Pawła Wiśniewskiego. Nie wierzy w jego śmierć pod kołami pociągu. W trakcie poszukiwań dowiaduje się o śmierci tajemniczej Lady Di, bezdomnej z Dworca Centralnego, którą Wiśniewski znał. Lady Di, która okazuje się Dianą Darską związaną z losami wpływowej rodziny Hallerów. Tak zaczyna się pogoń za Sylwią, za prawdą, za mordercą Diany. Pogoń, w której zostają odkryte kolejne tajemnice. Tajemnice Wilczyńskich, jak: przyczyna śmierci matki Bruna i krzywda, która została wyrządzona wychowankowi domu dziecka Igorowi Szymanowiczowi. Tajemnice Lewickiego, który pociąga za sznurki realizując tak naprawdę swój chory plan. Plan, który przygotowywał od wielu lat, który realizował skrupulatnie i drobiazgowo. Lewicki jak prawdziwy „człowiek trzymający władzę” na każdego potrafi mieć wpływ, każdego potrafi zaintrygować, każdemu potrafi być przydatny. Tajemnice właścicieli Haller Investments ukryte w rezydencji w Podkowie Leśnej, czy w zamkniętej stadninie koni Hallerówce. Tajemnice, które pchają pod koła ciężarówki wiernego kierowcę rodziny, Alberta. Kierowcę, który w taki sposób postanawia zakończyć swoje życie. Szczęśliwe życie. Tajemnice, które zostają odkryte.

Podsumowując
„Amok” to udane zwieńczenie debiutanckiej serii Izabeli Janiszewskiej. Sięgnijcie jednak do tej pozycji po przeczytaniu poprzednich części. Istotna jest bowiem znajomość, co się działo z bohaterami wcześniej. Czego doświadczyli. Jakie demony muszą być pokonane. Jakie postaci dla zakończenia są kluczowe. Ponownie Janiszewska zabrała mnie w głąb relacji Larysy i Bruna. Bohaterów, do których zapałałam sympatią od pierwszej części. Są to postaci nietuzinkowe, znające swoją wartość, walczące o siebie każdego dnia. Będące razem, a jakby osobno. Czytając „Amok” zastanawiałam się jak szybko zostałaby rozwiązana zagadka zniknięcia Sylwii i śmierci Lady Di, gdyby Bruno i Larysa pracowali razem. Od początku strzelali do jednej bramki. Od początku się wzajemnie informowali i wspierali. Od początku współpracowali. Niestety, już się tego nie dowiem. Autorka była konsekwentna. W tej części również, każdy działał na własnych zasadach. Każdy z nich poszukiwał czegoś innego. Każdy z pozoru nie potrzebował drugiego. Nie do końca zrozumiałam motyw ojca Lewickiego, Michała Andrzejewskiego. Najpierw kata swego syna, potem jego ofiary. Przecież tak ekscentryczny śledczy jak Bruno Wilczyński nie potrzebował niczyjej pomocy by poradzić sobie z odwiecznym wrogiem? Obecność Andrzejewskiego wydawała mi się naciągana, niepotrzebna, zbędna. Nie przyniosła żadnego istotnego zwrotu akcji.  Może chodziło autorce o symbol, by zamknąć w jednym miejscu i czasie, i ojca, i syna, i kata, i ofiarę?. Trapiła mnie jeszcze jedna myśl, po kim Igor Szymanowicz nosił nazwisko? Po biologicznej matce? Hm…jego ojciec nazywał się przecież Andrzejewski? Czy to wymyślone nazwisko niezwiązane z przeszłością? Tego wątku nie udało mi się rozgryźć…Ciągle czuję niedosyt.
I wreszcie z jakiego powodu tak naprawdę zginęła Diana Darska, Lady Di z warszawskiego dworca? Nie potrafię odpowiedzieć, mimo, że czytałam książkę w ogromnym skupieniu nie chcąc uronić żadnego słowa, żadnej istotnej informacji. Dlaczego po tylu latach, od wydarzeń, od których zaczęła się jej smutna historia, Hallerowi juniorowi zależało na jej unicestwieniu? Dlaczego teraz miała być dla niego niewygodna, niebezpieczna. Jakim cudem odnalazł ją teraz wśród warszawskich ćpunów, by ostatecznie zabić? Dlaczego tego nie zrobił wcześniej? Przez ostatnie lata. Przecież możni tego świata mogą wszystko. Wszystkich znaleźć, wszystkich kupić, wszystkich omamić, wszystkich wykorzystać, a nawet wszystkich zniszczyć. Śmierć Diany wydawała mi się spóźniona. Trudno było mi zrozumieć, że jej zapalnikiem było przypadkowe spotkanie z Zuzanną Haller. Spotkanie, z którego ona sama niczego nie rozumiała i nie pamiętała.  

Kończąc recenzję poprzedniego tomu „Histerii” napisałam: „Muszę przyznać, że Larysa i Bruno to ciekawa para. Niestandardowa. Mam nadzieję, że spotkam się z nimi jeszcze nie raz”. Dzięki Izabeli Janiszewskiej spotkałam się z nimi ponownie w „Amoku”. Poobserwowałam, podążyłam ich ścieżkami.
Tylko żal, że po raz ostatni ….

Gdybym miała użyć jednego słowa do zrecenzowania książki napisałabym: NIENASYCENIE. To czuję kończąc przygodę z Larysą i Brunem. Nienasycenie. Sięgnijcie po tą autorkę i po jej spektakularną debiutancką trylogię. „Wrzask”, „Histeria” i „Amok” czekają na Was. Nie pożałujecie!!!

Ps. muszę jednak zapytać autorkę za pierwszą czytelniczką wspomnianą w posłowiu „Dlaczego? (…) Ale dlaczego?”❗.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA.

„Trzydziestka” Tomasz Żak

TRZYDZIESTKA

  • Autor:TOMASZ ŻAK
  • Wydawnictwo:W.A.B
  • Liczba stron:352
  • Data premiery: 24.03.2021r.
  • Moja ocena: 8/10

„(…) To właśnie należy robić z demonami – wywlekać, kurwa, za gardło, prosto na słońce i niech skurwysyny zdychają w mękach”.

„Trzydziestka” Tomasz Żak

Niewiele się spóźniłam z recenzją debiutu literackiego Tomasza Żaka. Tylko jeden dzień. Wczoraj, tj. 24.03.2021r miała premierę książka, którą mam przyjemność dziś Wam zaprezentować. Każdy debiutant to jedna wielka niewiadoma. Kim jest Tomasz Żak? Nie miałam pojęcia☹Z notki biograficznej dowiedziałam się, że to człowiek orkiestra: „był dziennikarzem telewizyjnym, zarządcą nieruchomości, handlowcem, customer happiness managerem, wokalistą w kapeli hardcore punk oraz radnym miejskim. Jak sam o sobie mówi, posiada doktorat z memów i habilitację z polskiego rapu” (źródło: https://lubimyczytac.pl/autor/203775/tomasz-zak. Szerokie spektrum zainteresowań i działalności autora pozwala mu czerpać z własnego doświadczenia pełnymi garściami. Może dlatego ten debiut jest tak udany?

Krótko o fabule

Akcja umiejscowiona została w małomiasteczkowej społeczności. Mamy tu i burmistrza, Króla miasta, Andrzeja Pałeckiego, który ma świadomość, że wyborcy kochają „(…) religijne wstawki w przemowach…”. Głęboko przekonanego o swej nieomylności, wyjątkowości. Przesuwającego odpowiedzialność na wszystkich innych, swych współpracowników, oponentów politycznych, członków rodziny. Jak sam twierdzi: „(…) To ktoś inny wprawił w ruch tryby maszyny. To zawsze był ktoś inny.” Inspektor policji wojewódzkiej Iwonę Steg. Ofiarę swego byłego partnera, również policjanta Igora, który umiłował sobie przemoc domową. Stróża prawa, który kiedyś na patrolu „(…) omal nie przejechał babci z wnuczką”.  Uzależnioną od opioidów, tramalu, który – parafrazując – kochała i nie potrafiła bez niego żyć. Niespełnionego pisarza, Kubę chałturzącego w lokalnym dziennikarstwie, sfrustrowanego, nie potrafiącego napisać upragnionej powieści. Uzależnionego od alkoholu, porzuconego przez dziewczynę Kasię. Komendanta miejskiej policji Czempiona, będącego chłopcem na posyłki burmistrza miasta. Zawsze wiernego, oddanego, wspólnie ustalającego reguły gry rządzące w lokalnym światku i….półświatku, jak się okazuje. Miejscowego gangstera, Banana, syna bogatego dewelopera rozwijającego swój interes w komitywie z burmistrzem oraz właściciela popularnej restauracji. Restauracji, w której wszystko się dzieje, która wydaje się być centrum dystrybucyjnym, centrum dowodzenia. Banan dystrybuuje szczęście, a dowodzi ludzkimi losami. Kajetana, uwielbiającego sterydy trenera osobistego i rozwoziciela pizzy. Kajetana współpracującego z Bananem. Więc Kajetana, rozwożącego nie tylko pizzę. Mamy i oponentów politycznych rządzącego burmistrza. Barneja – wiceburmistrza chcącego wyrwać się z tygla zła, Piotrowicza i Zylewicza – radnego, ukrywającego swoją orientację seksualną, nieszczęśliwego w lokalnym społeczeństwie.

Wątek kryminalny zaczyna się w chwili, gdy w dniu swoich trzydziestych urodzin zostaje zamordowany Tomek Pałecki, pseudo Pała, syn burmistrza. Tomek, kolega i Banana, i Iwony, i Kuby. Przecież każdy z kimś kiedyś chodził do szkoły. Tomka, który pod przykrywką macho ukrywa swój homoseksualizm, swoje prawdziwe ja. Tomka, którego zawód to „syn”. Syn swego ojca. Tomka mającego problem z narkotykami. Lubiącego zażyć i chcącego na nich zarobić. Tomka, który przysparza tylko same problemy, szczególnie własnemu ojcu, ambitnemu, nieskalanemu we własnym mniemaniu lokalnemu politykowi.

Uwielbiam ten styl

Styl Tomasza Żaka od razu przypadł mi do gustu. Autor puścił w moim kierunku kilkukrotnie oko. Po pierwsze twierdząc, że jeden z moich ulubionych polskich pisarzy kryminałów, tak naprawdę nie istnieje☹. Prawie wpadłam w żałobę, czytając „(…) Mróz nie istnieje. (…) Ja nie przyjmuję do wiadomości, że jeden człowiek może tyle książek nakurwiać rocznie. To jest jakieś AI, cyborg (…), tak się nie da”.  Co Pan na to Panie Remigiuszu;?;) Po drugie wplatając w książkę jeden z najlepszych tekstów w scenie przedłóżkowej, jaki kiedykolwiek przeczytałam. A brzmi to tak: „Myślałeś kiedyś, że ten świat to film? Albo książka? A my jesteśmy tylko wytworami chorej wyobraźni jakiegoś grafomana? I ten ktoś ma opisać scenę seksu? Czytałeś kiedyś opis seksu, który nie był żenujący?”. Myśleliście kiedyś o tym z tej perspektywy? Prawda, że uroczy dialog zamiast gry wstępnej. Po trzecie wspominając o słoikach z warszawskiego Mordoru. Mordoru, w którym pełno korporacji, a tym samym masę korposzczurów. Mordoru, który znam z własnego zawodowego życia. Jedyne pocieszenie jest takie, że autor potwierdził z całą pewnością, że bycie „słoikiem z warszawskiego Mordoru” to nie powód do „wyprucia bebechów”. Po czwarte tworząc lokalny political fiction. Nie dziw, że opis relacji panujących w samorządach tak się udał autorowi. Sam przecież był radnym. Widział z bliska na własne oczy te ustawianie stołków, poświęcanie wszystkiego na rzecz lokalnej władzy, przekupywanie oponentów za „(…)może którąś spółkę gminną? (…) Budownictwo społeczne? (…) Gospodarka komunalna? (…) A może miejski sport?”. Z każdym można się dogadać, to tylko kwestia ceny. Za jakie stanowisko można kogoś przekupić. Jakim stanowiskiem temu, który wspiera w kampanii lokalnych polityków trzeba się odwdzięczyć. Oj, co wynik wyborów samorządowych to widzę to na własne oczy.

 Bardzo podoba mi się opisanie przez autora dwóch jakże różnych postaci żon. Z jednej strony mamy całkowicie poporządkowaną mężowi i jego aspiracjom politycznym Ewelinę Pałecką. Uzależnioną od drogiego wina i antydepresantów, utrzymankę męża. Z drugiej pociągającą za sznurki żonę Barneja, miejscową farmaceutkę. Niestety na którą również Pałecki senior ma haka. Nikt w kręgu miejscowej władzy nie może czuć się bezpieczny. Nikt tak naprawdę nie może sam o sobie decydować. Otoczenie Andrzeja Pałeckiego wydaje się być pociągane za sznurki, za sznurki przez zaburzonego lalkarza, którym tak naprawdę okazuje się jeden z morderców syna.

Zgadzam się całkowicie z opinią Marcina Mellera na okładce książki, który podsumował książkę słowami: „Czysta radość czytelnicza!”. To dzięki niemu sięgnęłam do publikacji. Wszak Meller jest czytelnikiem wymagającym. W dwadzieścia dwa rozdziały i epilog Tomasz Żak zawarł samą esencję teraźniejszego życia. Poszukiwanie podniety, pogoń za władzą i pieniędzmi, nałogi i niespełnione marzenia. Tylko żal, że niewinni ponoszą konsekwencje, a prawdziwym sprawcom wszystko uchodzi na sucho. Jak się okazuje na końcu, nie zawsze da się wygrać ze swoimi demonami. Demonami żyjącymi wokół nas. Będącymi naszymi zwierzchnikami, współpracownikami, wrogami i przyjaciółmi. Częściej pozostajemy nadal w ich szponach.

 Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU W.A.B.

„Północna zmiana” Hanna Greń

PÓŁNOCNA ZMIANA

  • Autor: HANNA GREŃ
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Liczba stron:406
  • Data premiery:10.02.2021r.
  • Moja ocena:6/10

„(…) wolna sobota, mimo że zaledwie jedna w miesiącu, jest demoralizującym pracowników wymysłem zgniłego imperializmu. Wszak ludziom powinno wystarczyć, że w soboty pracują tylko sześć godzin. Po co im więcej wolnego czasu? To niepotrzebne, a nawet niebezpieczne. Zaczną częściej uczestniczyć w różnych imprezach, spotykać się w większym gronie…”.

Hanna Greń „Północna zmiana”

Od premiery najnowszej powieści Hanny Greń minął już ponad miesiąc, więc ja szybciutko publikuję moją recenzję. Zaczęłam ją od przewrotnego cytatu. Dochodząc do tego momentu i pamiętając pracujące soboty moich rodziców pomyślałam, że książka będzie mi się podobać. Zauważyłam następującą zależność: im więcej opisów znanych mi z własnego życia, tym bardziej pozytywny odbiór. Twórczość Hanny Greń, emerytowanej księgowej znam z cyklu z Dionizą Remańską (moje recenzje znajdziecie na przykład tu: https://slonecznastronazycia.blog/2020/03/14/wioska-klamcow-hanna-gren/https://slonecznastronazycia.blog/2020/06/11/wiezy-krwi-hanna-gren/ ). Czytając opis wydawcy spodziewałam się mocnego, trzymającego w napięciu kryminału w stylu retro (akcja osadzona jest w latach osiemdziesiątych). Muszę przyznać, że wątek kryminalny w książce się znalazł. Nie jest on jednak, co jest zaskoczeniem, wątkiem dominującym. Czy można polubić twórczość Hanny Greń w tej odsłonie? Mam nadzieję, że ta recenzja udzieli Wam odpowiedzi na to pytanie.

Gdzie i co się dzieje?

Akcja osadzona jest w latach osiemdziesiątych. Główną bohaterką jest młoda Inga Piątkowska, absolwentka liceum, pracująca od trzech miesięcy w dziale księgowym w bielskim Instal-Budzie.  Mimo młodego wieku Inga ma już za sobą smutne doświadczenia. Nieudany związek z Krzyśkiem, który uprzykrza jej życie pracując w tym samym przedsiębiorstwie. Samobójstwo swego przyjaciela Macieja Swift (nie mylić z Taylor Swift) i niesłuszne oskarżenia o jego śmierć. Trudna relacja z bratem Macieja – Norbertem, który z jednej strony ją fascynuje, z drugiej jego zachowanie jest dla niej odpychające. Dzięki swojej rzetelnej pracy Inga zostaje wysłana przez swojego przełożonego do Jastrzębiej Góry, nadmorskiej miejscowości, w której Instal-Bud prowadzi dom wczasowy dla pracowników (Pamiętacie? Jeździliście z rodzicami? – ja tak). Inga zastępuje w nim kierowniczkę przebywającą na zwolnieniu lekarskim. Rozkoszując się pobytem w delegacji Inga poznaje dwóch studentów – Marka i Pawła – oraz Brinka Speedmana, Kanadyjczyka odwiedzającego Polskę i nieznaną dotychczas rodzinę. Dla Brinka Inga wygląda znajomo. Po powrocie do rodzinnego Bielska-Białej o Brinku już prawie zdążyła zapomnieć, gdy dowiaduje się, że Brink szukał jej ojca. Niestety, wkrótce po dwóch wizytach w rodzinnym domu Ingi, Brink znika. O tym co ją tak naprawdę łączy z Brinkiem Speedmanem, Inga dowiedziała się podczas wizyty u swojej babci w rodzinnej miejscowości ojca Legardzie, Martiny Speedman. Tak naprawdę odkrycie tajemnicy po co Brink pojawił się w Polsce, zajęło Indze kilka lat. Kilka lat, w których dzięki różnym pobocznym wątkom poznajemy zagmatwane losy Ingi i jej rodziny. Jak poradzi sobie młoda dziewczyna w wielkim mieście, w miejskiej dżungli, w trudnym, dorosłym życiu? Mnie już nie pytajcie, po prostu dowiedzcie się sami.

Czytając relacje w pracy z perspektywy lat osiemdziesiątych, wykorzystywane narzędzia, styl pracy księgowych (dobrze znany autorce, bo bądź co bądź sama korzystała z takich narzędzi jako księgowa) przeniosłam się w świat jak z serialu „Czterdziestolatek”. Wiele postaci w mojej wyobraźni wyglądały jak koleżanki – laborantki Madzi Karwowskiej. Pijące kawę, palące papierosy (Klubowe lub Popularne, innych nie było) plotkujące o mężach, rozmawiające o brakach w sklepach i wybierające się na połów „rzuconych” do sklepów towarów. Wiele PRL-owskich sformułowań sama poznawałam. Dowiedziałam się między innymi, co autorka określiła mianem „powielacza”, po co księgowym hale maszyn i dlaczego obsługa ascoty wydawała się taka trudna. Odkryłam PRL-owskie określenie żyletki. To mojka. Prawie zasmakowałam się w zimnym euro specialu.  Relacje w domu Ingi również są iście PRL-owskie. Władcza matka, faworyzująca starszą siostrę Ingi, Kingę (zdaniem samej bohaterki jej imię jest również spadkiem po starszej siostrze, odjęto przecież tylko literę „k”). Cichy, nie wnoszący sprzeciwu matce ojciec. Nie ofiara, jak pierwotnie myśli Inga, lecz również współwinny atmosfery w domu i wykorzystywania Ingi dla realizacji celów jej starszej siostry. Winny wręcz słabej pozycji Ingi we własnym domu. Winny niechęci własnej matki do niej. Winny tego, że zawsze czuła się inna, gorsza, niepasująca do reszty.

Nie dziwię się, że Hanna Greń wzięła na warsztat lata, w których żyła sama i sama pracowała. Jest to zapewne rzeczywistość jej bardzo dobrze znana. Kto inny umiałby przekonująco opisać maszyny księgujące i szubienice kont, jak nie wieloletnia księgowa?

Dla kogo rzeczywistość składająca się z trzech pracujących sobót w miesiącu była oczywistością, jak nie dla tego kto sam tak pracował. Greń nie ocenia minionych lat, nie stygmatyzuje. Opisuje je w sposób, w jaki wyglądały. Rzeczywistość nie jest ani przejaskrawiona, ani mroczna. Jest obiektywna. To jest wielka zaleta tej książki. Czasy PRLu i ważnych wydarzeń, jak na przykład skutki działalności politycznej Ingi w opozycji, są również opisane z dystansem. To dobrze. Tym samym zagadnienia te nie zagłuszyły głównego wątku. Wątku Ingi.  Jej życia codziennego i rodzinnych tajemnic, które po kolei odkrywała sama. Niestety, nawet tak doświadczona autorka nie jest wolna od błędów. Niektórzy z czytelników są w stanie je wyłapać. Mi niestety przypadła ta rola☹. Najpierw czytamy, że szwagier Ingi – Bogdan Olszar ma brata Mariana, którego z Ingą chce zeswatać jej matka. Brata, którego nigdy nie ma na spotkaniach rodzinnych. Brata, który również nie uczestniczył w weselu Bogdana i Kingi. Kilka stron dalej czytamy, że Bogdan był jedynakiem. Przeczytałam ten fragment wielokrotnie. Niestety, tkwił nadal na stronach książki i wzierał się w moją świadomość w treści „(…) Inga nie rozumiała, dlaczego młodzi musieli zamieszkać u Piątkowskich, skoro Bogdan był jedynakiem, a jego rodzice mieli dużą willę na obrzeżach miasta (…)”. W takich momentach zastanawiam się kto zawinił. Kto powinien wyłapać taką nieścisłość? Autor, redaktor, czy pierwszy recenzent? Ps. Okazuje się, że nieobecność Mariana w życiu rodziny Piątkowskich nie była przypadkowa. Inga poznała go już wcześniej, w innych okolicznościach. Spotkanie z nim po latach w towarzystwie teściów siostry przyczyniło się do poznania tajemnicy zaginięcia Brinka Speedmana.

Miłym zaskoczeniem w powieści był wątek prababki Ingi, której główna bohaterka zawdzięcza urodę. Polubiłam historię kanadyjskiej Indianki, która po śmierci męża – poszukiwacza złota musiała wychowywać sama kilkoro dzieci. Autorka wielokrotnie nawiązywała do pochodzenia Ingi, reakcji władz komunistycznych i otoczenia na to odkrycie. Każde oczywiście inne. Nie dziwi również portret milicji ukazany w książce, również członków SB. Inaczej niż znamy z kart historii. Zwykle znamy oprawców, mało inteligentnych wykonawców rozkazów, ówczesnej misji. Tu poznajemy inteligentnych ludzi, potrafiących ustosunkować się do otaczającego świata. Nie ma porterach zbędnej agresji. Zwykle czyny milicjantów są wyważone, uzasadnione w pełni, wręcz momentami delikatne. Milicja, a nawet bezpieka jest tam gdzie powinna, ratuje niewinnych i ochrania zagrożonych. Nie mogę się pokusić, by nie wyjaśnić: mąż autorki był policjantem. Wielu policjantów rozpoczynało swoją karierę jeszcze w czasach milicji. Hanna Greń może znać to środowisko od środka. Czytając notkę biograficzną w Indze odszukuję Hannę Greń, w jej ukochanym Norbercie Swifcie – męża. Chociaż z drugiej strony mogłabym napisać. Czytając notkę biograficzną w Lucynie przyjaciółce Ingi odnajduję Hannę Greń, a w jej ukochanym milicjancie Jerzym Jagielskim – jej męża. I tu, i tu mamy do czynienia z parą: księgowa i miły milicjant/policjant. Czy jest coś z biografii autorki w książce „Północna zmiana” tego nie jestem Wam w stanie powiedzieć. Oby nie. Losy rodziny Piątkowskich i Swiftów są tak zawiłe, wręcz momentami patologiczne, że dobrze by było gdyby okazały się tylko efektem wyobraźni autorki.

Kryminał czy obyczaj?

„Północna zmiana” potwierdza, że Hanna Greń potrafi napisać powieść obyczajową, wręcz sagę rodzinną. To nowe odkrycie. To nowa Hanna Greń, którą warto poznać. W mojej opinii w powieści zabrakło sprawnego połączenia wątków obyczajowych z wątkami kryminalnymi. Jednym zdaniem: jak dla mnie za mało kryminału w kryminale. Historia zniknięcia Brinka rozwiązana została przez przypadkowe spotkanie po 3 latach. Milicjanci, mimo, że ukazani w pozytywnym świetle, okazali się mało sprawnymi śledczymi. Nie wiem czy zakwalifikowanie książki do kryminałów to dobra decyzja. Przyznajcie sami, po kryminałach spodziewamy się zwykle czegoś innego. Całkowicie nierozwiązane zostały niezdrowe relacje w rodzinie Piątkowskich, Swiftów, Olszarów czy Graczyków. Autorka opisała je, jakie są. Zrobiła jakby portret chcąc nam pokazać: zobaczcie jak źle może być w niektórych rodzinach, jakimi słabymi i pazernymi ludźmi mogą okazać się rodzice, jak niektóre babcie mogą traktować wnuczki zrodzone nie ze swej winy „z grzechu”, jak pobłażliwość rodziców wychowuje potworów itd. Liczyłam, że ukazując tak złożone, a przede wszystkim różne rodzinne sytuacje Greń pokusi się o przynajmniej delikatny rys psychologiczny. Spróbuje odpowiedzieć na pytanie, co się dzieje w głowach, duszach dorosłych ludzi, którzy tworzą tak chorobliwe relacje.  Niestety, tego nie doczekałam się do ostatniej strony książki, a chętnie bym o tym przeczytała.

Odpowiadając na postawione pytanie we wstępie: Czy można polubić twórczość Hanny Greń w tej odsłonie? Odpowiadam można. Pytanie tylko, czego tak naprawdę w tym momencie poszukujesz w powieści. Jeśli sagi rodzinnej ukazującej jest trudną historię, to ta pozycja jest dla Ciebie. Jeśli szukasz Drogi Czytelniku, mrożącej w krew w żyłach zbrodni i pasjonującego śledztwa, to ta książka nie zaspokoi Twoich pragnień. Musisz szukać dalej…

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU CZWARTA STRONA.

„Rytuały wody” Eva Garcia Saens de Urturi

RYTUAŁY WODY

  • Autor:EVA GARCIA SAENS DE URTURI
  • Seria: TRYLOGIA BIAŁEGO MIASTA. TOM 2
  • Wydawnictwo:MUZA
  • Liczba stron:544
  • Data premiery: 30.10.2019r.
  • Moja ocena: 7/10

Chciałam się dowiedzieć, co uczyniło ze mnie ofiarę, żeby już nigdy nią nie zostać. Żeby żaden inny mężczyzna już nigdy nie zrobił ze mnie ofiary”.

                                                                       Eva García Sáenz de Urturi „Rytuały wody”

„Rytuały wody” to kontynuacja thrillera kryminalnego roku 2019 „Cisza białego miasta”. Czytając opis książki zastanawiałam się co mnie spotka? Z jaką historią będę mierzyć się tym razem? Czy spodoba mi się hiszpański temperament autorki? Gdzie jest tak naprawdę początek tej historii?

Wszystko rozpoczyna się…… wiele lat wcześniej, w latach dziewięćdziesiątych. Czterech nastoletnich przyjaciół Unai, J., Lutxa i Asier spędzają lato na obozie archeologicznym rekonstruując celtycką wioskę. Spotykają na nim Annabel Lee rysowniczkę komiksów. Dziewczynę, która jak się okazuje sieje wokół siebie zamęt. Dziewczynę, która uwielbia bawić się kosztem innym. Każdy z nich przeżywa z Annabel swój pierwszy raz, w sposób całkowicie przez nią wyreżyserowany, tylko na jej warunkach. Przyjaźń chłopców zostaje wystawiona na próbę. Atmosferze nie sprzyja relacja kierownika obozu, wykładowcy uniwersyteckiego Saula ze swoją trzynastoletnią córką Rebeką. Saul oskarża córkę o psychozę i silny kompleks Elektry. Rebeka natomiast po prostu szuka u innych uczestników obozu pomocy. U Annabel, u J., u Asiera, u Miriam. Miriam, która chwilę później ginie w wyniku upadku z klifu. Ostatecznie od nikogo tej pomocy nie dostaje. Po 25 latach Unai (pseudonim Kraken), specjalista od profilowania kryminalnego, rozpoczyna śledztwo w sprawie morderstwa. Morderstwa rytualnego. Ofiarą okazuje się Annabel Lee, która zginęła będąc w ciąży. Modus operandi mordercy nawiązuje do kultu Trzech Matron. Annabel ginie w rytuale trzech śmierci. Przez powieszenie, utonięcie i spalenie. Niedługo później ginie J., przyjaciel Krakena. Kolejny uczestnik obozu archeologicznego Asier zostaje natomiast napadnięty w swojej aptece. Kto zabija uczestników obozu archeologicznego? Czy życie Krakena też jest zagrożone? Czy ze sprawą ma związek śmierć adoptowanej córki Saula kilka miesięcy wcześniej? Czy Rebeka w roku 1993 zginęła taką samą śmiercią jak Annabel, mimo że jej ciała nigdy nie odnaleziono?  Na te wszystkie pytania próbują odpowiedzieć śledczy nadzorowani przez podkomisarz Albę Diaz de Salvaterrę – przełożoną Krakena, z którą łączył go romans. Dodatkowo Alba spodziewa się dziecka.

W „Rytuałach wody” Eva García Sáenz de Urturi łączy trzymający w napięciu thrillera kryminalny z wątkami rodzinnych tajemnic. To książka o: matkach, które powinny chronić swoje dzieci, a nie obojętnieć w obliczu ich krzywdy; nieobecnych ojcach, którzy powinni być podporą dla swoich dzieci, wspierać je. Nie krzywdzić, nie wykorzystywać, nie manipulować. Dziadkach, którzy zastępują nam niejednokrotnie rodziców, Rodzeństwie z którymi mamy czyste braterskie relacje lub z którymi łączy nas patologiczna relacja, Macierzyństwie. Nie każda z nas zasługuje na to by być matką, nie każda z nas cieszy się z macierzyństwa, nie każda z nas jest wystarczająco dojrzała, Przyjaźni, która mimo, że trwa kilkadziesiąt lat, cierpi na wzajemne animozje i niewypowiedziane żale, pretensje i skargi, Obojętności dorosłych wobec krzywdy dzieci. Dzieci, których nie słuchamy, którym nie wierzymy, którym w efekcie nie pomagamy.

Podróż w głąb losów opisanych bohaterów odbywa się z niezwykłymi opisami ciekawych i malowniczych miejsc oraz krajobrazów prowincji Álava w tle. W książce autorka poruszyła wiele wątków. Wątków z jednej strony ważnych, z drugiej spychanych na margines. Ogromnym plusem, oprócz ciekawej wielowątkowej historii, są postaci. Unai jak bohater romantyczny. Z jednej strony można go „zranić, ale nie dało się go złamać, silny i elastyczny, czasem budzący strach. Raczej uparty niż błyskotliwy (…), nigdy nieporzucający dochodzenia, dopóki go nie dokończył…” Z drugiej strony po wydarzeniach z poprzedniego tomu (postrzału w czaszkę oraz śpiączce) stracił mowę i cierpi na afazję Broki. Dopiero walka o związek z Albą daje mu siłę by walczyć o siebie, o to by mówić, by żyć jak dotychczas. Estibaliz – jego przyjaciółka, inspektorka policji – borykająca się ze swoją przeszłością. Po zaburzonej relacji z bratem, epizodach narkotycznych walczy o normalność, równocześnie kochając Krakena. Walczy, by ta miłość nie zniszczyła ich przyjaźni, tego, co zostało już zbudowane. Walczy, by jej życie nie wpłynęło negatywnie na prowadzone śledztwa.   Alba – podkomisarz, przełożona, kobieta w ciąży. W tej części Alba jest bardziej złożona. Zawodowa profesjonalistka w każdy calu. Zaangażowana w pracę, mimo ciąży i gorszego samopoczucia. Borykająca się z poczuciem winy. Stygmatyzowana, ale jednocześnie bardzo silna. Będąc żoną mordercy seryjnego (wątek z poprzedniej książki serii) jak mogła nie zauważyć żadnych niepokojących objawów w zachowaniu Nancha? Rebeka – ofiara czy sprawczyni? Chora na psychozę czy po porostu wykorzystywana? Bojąca się własnego cienia czy silnia? Dobra aktorka czy nieszczęśliwie zakochana? Sarah – ciotka Rebeki, siostra Saula. Nie opoka, nie zastępcza matka. Kobieta skrzywdzona w dzieciństwie, która nie wyciągnęła z tego doświadczenia żadnych konstruktywnych wniosków. Chorobliwie religijna, popełniająca najcięższe grzechy w imię dobrej relacji z bratem. Grzech zaniedbania, grzech obojętności, grzech kłamstwa, grzech cudzołóstwa. Kobieta, wykorzystująca swoją pozycję w środowisku lekarskim dla własnych celów. Golden girl – prawie siedemdziesięcioletnia hakerka żyjąca na granicy prawa i penetrująca efektywnie darkweb. Koleżanka, ukryta współpracowniczka Krakena. Wróg a zarazem informator hiszpańskiej policji. …. i wielu innych, nie mniej ciekawych postaci. Z tak złożonych bohaterów utkana jest cała powieść. Dzięki temu charaktery, historie jakże z pozoru odmienne, zazębiają się ze sobą, tworząc jedną, kompatybilną powieść.

Długo już nie czytałam powieści tak mocno osadzonej na postaciach. Na tym co je łączy, co je dzieli. Na tym kim są i kim mogliby tak naprawdę być, gdyby nie pewne okoliczności z przeszłości. To książka, której się nie zapomina. To książka, której bohaterowie zostają na długo w naszej pamięci.

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU MUZA.

Recenzja przedpremierowa – „Cień Judasza” Anna Kusiak

CIEŃ JUDASZA

  • Autor:ANNA KUSIAK
  • Wydawnictwo:ZYSK I S-KA
  • Liczba stron:366
  • Data premiery:16.03.2021r.
  • Moja ocena:8/10

„Cień Judasza” to debiut, a z tymi nigdy nic nie wiadomo;) Jednak opis zaintrygował mnie na tyle, że sięgnęłam po tę książkę jeszcze przed premierą. Czy żałuję?

Klaudia wraca do rodzinnej miejscowości, żeby uporządkować dom po niedawno zmarłej matce. Na miejscu wszystko przypomina jej o tragedii sprzed lat. Dziesięć lat temu osiemnastoletnia Klaudia wraz z kuzynką Anetą były na wiejskim festynie, w trakcie się pokłóciły i rozdzieliły. Rano dziewczyna dowiedziała się, że kuzynka nie wróciła do domu, a kilka dni później znaleziono jej ciało. Sprawca nie został znaleziony ani aresztowany, choć po wsi krążyły różne plotki. Jakby tej tragedii było mało niedługo ojciec Klaudii wiesza się w stodole. Czy te dwie sprawy miały ze sobą coś wspólnego? Czy prawdą jest, to co od razu uznali ludzie, że to wyrzuty sumienia z powodu Anety nie pozwoliły mu żyć? Czy możliwe, żeby miał coś wspólnego z jej śmiercią? W rodzinnym domu Klaudię na każdym kroku prześladują podobne pytania i wspomnienia. Na początku chce jak najszybciej uporać się z porządkami i wyjechać, jednak wkrótce uświadomi sobie, że jeśli chce iść ze swoim życiem dalej musi uporać się z przeszłością i chociażby dla samej siebie rozwiązać zagadkę tajemnic z przeszłości.

Powieść ma dwie perspektywy czasowe – obecną, w której Aneta stara się dojść do prawdy oraz tą sprzed dziesięciu lat, kiedy stopniowo odsłaniają się przed nami wydarzenia tragicznej nocy, w której zginęła Aneta. Rozdziału opatrzone są datami, dzięki czemu możemy obserwować rozwój wydarzeń. Narracja jest trzecioosobowa, prowadzona z punktu widzenia Anety. Stopniowe naprzemienne ukazywanie wydarzeń z przeszłości i tych teraźniejszych zdecydowanie potęguje napięcie. Książka jest świetnie napisana. Bardzo ciekawa, intrygująca akcja z tajemnicą rodzinną, poszukiwaniem prawdy, zbrodnią i samobójstwem udoskonalona jest jeszcze nagłymi zwrotami akcji i stopniowym dawkowaniem napięcia. Zaskakująca zakończenie to prawdziwa wisienka na torcie. Wraz z rozwojem akcji napięcie wzrasta, a Klaudii może grozić prawdziwe niebezpieczeństwo. Wiele osób zdecydowanie nie chce by węszyła w sprawie sprzed lat. Ale kto? Komu może to zaszkodzić? I tu autorka podsuwa nam trochę fałszywych tropów, powiem Wam, że mnie bardzo korciło, żeby podejrzeć zakończenie zagadki i wprost nie mogłam się od książki oderwać, a to chyba najlepsza rekomendacja.

Gorąco polecam Wam ten debiut, a ja z niecierpliwością będę oczekiwać kolejnych książek autorki. W tej jest bowiem wszystko co dobry kryminał mieć powinien – ciekawa akcja, intrygująca zagadka, wielowymiarowi bohaterowie, tajemnica z przeszłości, napięcie, nagłe zwroty akcji. Sięgnijcie po nią koniecznie.

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU ZYSK i S-KA.