„Jedno słowo za dużo” Abbie Greaves

JEDNO SŁOWO ZA DUŻO

  • Autor:ABBIE GREAVES
  • Wydawnictwo:MUZA
  • Liczba stron:381
  • Data premiery:30.06.2021r.

Ale ten czas pędzi jak oszalały. Wydawało mi się, że dopiero co publikowałam recenzję Ciche dni autorki, a okazało się, że to było praktycznie w zeszłym roku. Fabułę książki do tej pory pamiętam, ze względu na nowatorskie spojrzenie na życie małżeństwa z czterdziestoletnim stażem.   Czy premiera od @wydawnictwo.muza.sa z 30 czerwca tak samo głęboko zapadła mi w pamięć? Sama byłam ciekawa jakie emocje, spostrzeżenia, uwagi spowoduje czytane przeze mnie „Jedno słowo za dużo”.

Mary, codziennie od siedmiu lat – tuż po skończeniu pracy i aż do późnego wieczora – stoi przed jedną z londyńskich stacji kolejowych, trzymając w ręku napis: Wróć do mnie, Jim” – z opisu Wydawcy.

Czy historia mogłaby się zacząć w sposób bardziej intrygujący? Raczej nie. Czytając fragmenty o stojącej dzień w dzień przy londyńskim metrze Mary, wyobraźnia pracowała mi na najwyższych obrotach. Co czuje kobieta, która mimo mrozu, wiatru, wilgoci, czasem skwaru słońca konsekwentnie czeka na swojego Jima licząc, że w pewnym momencie się pojawi, że wreszcie się pojawi. Nie wiem. Kompletnie nie wiem. Nie wiedzą tego też wszyscy wokół. Jej znajomi z linii zaufania „Nocna Linia” Kit, Olive czy Ted. Nie wie też Alice, która widząc filmik w Internecie, na którym widać Mary postanawia opisać jej historię w gazecie, w której pracuje. Tak bardzo zajmuje ją historia Jima, że postanawia z Kitem go odszukać uruchamiając lawinę zdarzeń, na które Mary nie była przygotowana.

Książka stylem podobna jest do „Cichych dni”.  Fabuła toczy się powoli i spokojnie. Nie jest to jednak wada tej publikacji, bynajmniej. Jest to jej zaleta. Autorka pozwala nam bowiem rozkoszować się każdym słowem, zdarzeniem, każdą odzwierciedloną atmosferą i nastrojem chwili.

Narracja jest trzecioosobowa przedstawiona w dwóch perspektywach czasowych, które zostały określone w tytułach kolejnych rozdziałów. Pierwsza perspektywa przedstawia związek Mary i Jima w latach 2005-2011. Związek Irlandki i Anglika. Związek przeciętnej kobiety, jak o sobie myśli Mary i mężczyzny, który był „(…) od niej dobre osiem centymetrów wyższy: idealny wzrost, by zapinać mu guzik pod szyją (…) oczy – głębokie, ciepłe, piwne…”. Przeciętnej kobiety i mężczyzny prawie doskonałego. Związek mieszkanki Belfastu i mieszkańca Londynu. Związek pracownicy hotelu i lekarza medycyny. W tej perspektywie dowiadujemy się w jakim kierunku ewaluował związek Mary i Jima, jak się poznali, jak spędzali czas, o co i czy w ogóle się kłócili, jakie mieli relacje z rodziną. Druga perspektywa czasowa to rok 2018, siedem lat od zaginięcia Jima. Siedem lat po rozpoczęciu procesu czekania, czekania na niego. Teraźniejszość pokazuje nam Mary w jej aktualnym życiu. Życiu pełnego smutku, niewykorzystanych szans, odseparowania. Życiu, które może się zmienić i co ważne, powinno się wreszcie zmienić. Bardzo podoba mi się wątek odkryć Alice i Kita. Odkryć związanych z Jimem. By wzbudzić Waszą ciekawość wspomnę, że nie są takie jakie pamięta je Mary. Jim okazuje się jednak człowiekiem z krwi i kości, ze swoimi pokrętnymi problemami, kłopotami w pracy, słabością do alkoholu i własnym, osobistym spojrzeniem na związek z Mary.

Książka intryguje i fascynuje jednocześnie, gdyż poruszane przez nią wątki są bardzo interesujące. Samo pytanie na początku, co się zadziało z Jimem powoduje, że nie mogłam odłożyć powieści na bok. Nie mogłam przestać czytać. Bardzo podoba mi się dojrzewanie Mary, szkoda że dopiero na samym końcu, ale jednak. Budzi we mnie nadzieję, że każdy z nas może wyzwolić się ze stuporu, w którym niepotrzebnie tkwimy. Dotknęło mnie dogłębnie przedstawienie relacji międzyludzkiej przez autorkę. Relacji nie takiej samej dla każdej ze strony, relacji z wieloma znakami zapytania i wieloma dziurami w pamięci. Momentami wręcz relacji wyimaginowanej, nieczystej. Ten motyw jest motywem siostrzanym do przedstawionego w „Cichych dniach”.  To nie „Jedno słowo za dużo” spowodowało zapaść, a raczej jedno słowo za mało. W swej najnowszej powieści autorka znowu udowadnia jak wiele złego mogą spowodować niedomówienia, obawa przed reakcją drugiej strony i brak szczerej komunikacji oraz poczucie, że nie powinniśmy obarczać drugiej strony swoimi problemami, fałszywe poczucie.

Powieść skłania do refleksji, jest na wskroś poważna, jak poważne są omówione w niej kwestie i podjęte problemy społeczne, problemy międzyludzkie.  Jest to wartościowa pozycja, która skłania do wielu ważnych rozważań i nasuwa interesujące wnioski. Szczerze zachęcam do jej przeczytania.

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Muza.

„Najkrótsza noc” Mirosława Kareta

NAJKRÓTSZA NOC

  • Autor:MIROSŁAWA KARETA
  • Wydawnictwo:MANDO
  • Liczba stron:208
  • Data premiery: 16.06.2021r.

Byliście kiedyś na spływie kajakowym? A znacie takich gości jak; Jenk, Jigrzan, Maniewid, Pòrenut, Smătk czy Gerowit? Jeśli na co najmniej jedno z dwóch powyższych pytań odpowiedzieliście „nie”, to najnowsza książka od #mirosławakareta wydana przez @wydawnictwomando jest dla Was idealna.

Przyznaję, ja na spływie kajakowym nie byłam, ale byli moi znajomi. Z ich relacji wynika, że o rozwód nietrudno, o rozstanie razem pływającej zakochanej – do pewnego momentu – pary również. Dodatkowo na kajakarzy czyha nieregularne koryto rzeki lub niekonsekwentna głębokość jeziora. Ponadto komarów w bród i nie ma czystej, odosobnionej toalety. Dodatkowo narażamy się na wielogodzinne ulewy, a tym samym zamoczenie prowiantu i najpotrzebniejszych rzeczy lub oparzenia słoneczne. Co kto chce, co kto woli. Ale zabawy i radości jest bez liku !!!

Takich gości jak; Jenk, Jigrzan, Maniewid też przed przeczytaniem „Najkrótszej nocy” nie znałam. Samą autorkę kojarzę tylko z opowiadania opublikowanego w antologii Taniec pszczół i inne opowiadania o czasach wojny. Tym bardziej ucieszyłam się z możliwości przeczytania jej książki z najkrótszą, sobótkową nocą w tle.

Dla niektórych to swojak, złośliwy może, choć w gruncie rzeczy poczciwy psotnik, uosobienie wszystkich wad i zalet Kaszubów. Ale dla innych to wcielenie zła, przewrotności, potężnej szatańskiej mocy. Co kto woli.”

„Najkrótsza noc” Mirosława Kareta

Mam nadzieję, że sam cytat nasunął już Wam, co głównie mnie urzekło w tej historii. Ten kaszubski klimat, te kaszubskie wierzenia, ta kaszubska gwara, te kaszubskie zapachy i klimaty. Ten prawdziwie odwzorowany majestat krainy tysiąca jezior . Te wszystkie biesy, duchy kaszubskich lasów i ciekawe regionalne postacie. A do tego fabuła. Ciekawa, bogata w barwne postacie, prawdziwa mieszanka wybuchowa.

Zaczyna się całkiem niewinnie

Paru śmiałków, no dobrze, więcej niż paru, zdecydowało się spędzić wakacje w sposób bardziej aktywny. Na kajakarskiej trasie spotykają się więc:

·        Rodziny z dziećmi, a więc Śmiałkowie, Jędrusowie, Jagiełowie, Mędrusowie ze szwagrem Borysem,

·        Młodzież z duszpasterstwa akademickiego pod przewodnictwem Ojca Jana Kality,

·        Seniorzy z wnukami lub bez, na zorganizowanej przez firmę wspierającą staruszków wycieczce,

·        Dwie zakochane pary: Żabcia i Żuczek, Jola i Artur,

·        Dwie młode dziewczyny: Ada i Irmina.

Każdy z uczestników, czegoś innego na spływie szuka. Jedni spokoju, inni liczą na miłość i odświeżony żar namiętności pomiędzy wieloletnimi partnerami. Dziadkowie chcą pokazać alternatywną formę spędzania wolnego czasu wnukom, a zakochani liczą na chwilę prywatności. Czego szukają Ada i Irmina? Tego nie zdradzę. Tak samo nie zdradzę, kogo i czego szuka tajemniczy Wiktor pojawiający się od czasu do czasu poza zasięgiem ogniska.

Wszystkie kolory ziemi

Niczego nie brakuje. Momentami nawet fabuła jest przesycona tajemniczymi postaciami, duchami, biesami. Trudno odróżnić jednego od drugiego, a postaci się mnożą. Wszystko jednak zobrazowane w bardzo skrupulatny sposób. Ilość bohaterów głównych i pobocznych może chwilami przytłaczać. Nie zrażajcie się jednak. Czytajcie spokojnie, metodycznie. Każdy ma bowiem swoją rolę do odegrania, żaden z opisanych bohaterów nie jest przypadkowy.

Ukochałam Panią Stenię. Niezwykle pozytywnie przedstawiona postać starszej żony, babci. Wyważona, oczywiście nie bez wad i nie bez stereotypów. Bez tego byłaby kompletnie bezbarwna. Takich ciekawych, pozytywnych, czułych postaci jest wiele. Warto wspomnieć chociażby Tadeusza, ogniskowego bajarza, który snuje historie i opowiada o lokalnych wierzeniach.

Mirosława Kareta w bardzo dobry sposób przedstawiła skomplikowane relacje pomiędzy uczestnikami spływu. Jest i zazdrość, i zawód, i smutek i żal za tym co minęło. Dużo stron poświęciła zemście, temu, czy warto się mścić. Bardzo ostrożnie pisała o trudnych relacjach między młodzieżą a ich rodzicami, o zawiedzionych oczekiwaniach. Nawet z pozoru pozytywna postać Magda Mędrus, lekarka nie jest do końca jednokolorowa. Popełnia błędy, czuje złość i zdenerwowanie, traci kolejne szansy na to, by odmienić swój los, swoją relację z mężem. Wątek z Ojcem Janek Kalitą nie do końca jednak się udał. Dla mnie emocje, które wzbudził wśród młodzieży nie wybrzmiały do końca. Zabrakło mi rozgrzeszenia, o którym tak dużo w powieści.

Głębokie ukłony należą się Autorce za wplecenie, w momentami humorystyczną opowieść o trudach spływu kajakowego, kaszubskich wierzeń. To ogromna wartość tej powieści. Tych wartości często szukam w czytanych książkach. Tego regionalizmu, który można od pierwszej chwili ukochać, jeśli się jest ciekawym świata. Nie zabrakło też przesłania. Warto przebaczyć, by ruszyć do przodu. Warto upaść, by się podnieść. Nie zawsze jesteśmy tacy idealni, jak się postrzegamy czy postrzegają nas inni. Czasem w obliczu różnych okoliczności, emocji i mrocznych uczuć stajemy się po prostu….mordercami.

Kto nie lubi niepozornych książek, które okazują się przysłowiowym „strzałem w dziesiątkę” czy premierą miesiąca?

„Najkrótsza noc” jest wartością samą w sobie, napisaną ze swadą, humorem, dystansem, z barwnie zakreślonymi bohaterami. Nie wszystko zostało powiedziane wprost, nie przez niedopatrzenie, oj nie. Jest to świadomy zabieg autorski. Już kiedyś o tym pisałam przy okazji innej recenzji, że „Pewne rzeczy lepiej pozostawić między wierszami, dając pole do popisu wyobraźni i inteligencji czytelnika”. Mimo wielu wątków styl Autorki oraz błyskotliwe dialogi, a także niepowtarzalny klimat sprawiają, że z przyjemnością zanurzyłam się w świat bohaterów. Jeśli szukacie powieści, w której niebo spotyka się z ziemią, a niemożliwe staje się realne, polecam Wam tą książkę. Nie pożałujecie.

Moja ocena: 8/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Mando.

„Biblioteka o północy” Matt Haig

BIBLIOTEKA O PÓŁNOCY

  • Autor: MATT HAIG
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 398
  • Data premiery: 15.06.2021r.

O ciekawych premierach czerwcowych już pisałam. Wśród nich, aż trzy książki o książkach. Wszystkie trzy już za mną i muszę stwierdzić, że każda okazała się dobrą książką. A Wy co myślicie o „Bibliotekarce z Paryża” (recenzja na klik), „Porachunkach bezimiennej pisarki” czy recenzowanej właśnie „Bibliotece o północy”? Czytaliście którąś z nich? Podobały się? Macie którąkolwiek w planach?

To nie ty idziesz w stronę śmierci. To ona przyjdzie do ciebie”.

„Biblioteka o północy” Matt Haig

Tak, tak w „Bibliotece o północy” wydanej przez @zyskiska chodzi o śmierć, o umieranie. Chodzi o miejsce pomiędzy „życiem a śmiercią”, gdzie znajduje się biblioteka. Magiczna biblioteka. Biblioteka, w której chyba każdy z nas chciałby się znaleźć.

Nora Seed jest trzydziestopięciolatką zawiedzioną swoim własnym życiem. Cierpiąca na depresję sytuacyjną absolwentka filozofii, postanawia popełnić samobójstwo. Z początku poznajemy Norę sprzed realizacji jej decyzji o samobójstwie. Poznajemy ostatnie jej chwile. Dowiadujemy się o śmierci jej kota, trudnej relacji z bratem, wygasłej praktycznie przyjaźni z wieloletnią przyjaciółką, porzuconej karierze obiecującej pływaczki, rezygnacji z zespołu muzycznego, odrzuceniu chłopaka o imieniu Dan, zwolnieniu z pracy ze sklepu muzycznego, w którym Nora spędziła ostatnie dwanaście lat życia. Te wszystkie okoliczności powodują nagłe pragnienie śmierci. Okazuje się, że „(…) Nora nie potrafiła nawet porządnie umrzeć. To było znajome doznanie. To poczucie niekompletności niemal pod każdym względem. Niedokończonej ludzkiej układanki. Niekompletnego życia i niekompletnego umierania”.

Nora trafia do przedsionka, w którym biblioteczne półki uginają się pod książkami. Pod książkami, w których opisane zostały inne, alternatywne ścieżki życia Nory, jej spełnionych pragnień, ziszczonych marzeń o karierze, szczęśliwej rodziny, satysfakcjonującej i dobrze płatnej pracy, niezerwanych więzi, odbudowanych relacji. Zaczyna się poszukiwanie. Zaczyna się wybieranie.

Pamiętacie grę wirtualną Second Life?

Była kiedyś taka wirtualna gra, lata temu. Nie mam pojęcia czy jeszcze ktoś w nią gra. Czytając „Bibliotekę o północy” od razu o niej pomyślałam. W grze mogliśmy być kim chcemy, alternatywnie żyć, robić coś czego nie zrobiliśmy do tej pory. Trochę taka jest fabuła tej książki.

Pani Elm, bibliotekarka ze szkoły podstawowej Nory, podsuwa jej opcjonalne koleje jej losu. Proponuje inny przebieg wydarzeń, inne decyzje, inne „nowe JA”. Podoba mi się Nora w trakcie tego wybierania, mimo, że mnie nie zaskakuje. Po drugim alternatywnym życiu, które jednak nie okazało się tak cudowne dla Nory jak to wyglądało w teorii, już podejrzewałam jaki będzie koniec. Podejrzewacie już? Wiecie o co chodzi? To tak jak z tym przeświadczeniem, że coś zrobilibyśmy z przeszłości inaczej, inną podjęlibyśmy decyzję. Często o tym myślimy. Każda jednak zmiana niesie za sobą inne implikacje. Wybór innego partnera = inne dzieci lub ich brak. Wybór innego miejsca zamieszkania = utrata bliskich. Itepe, itede.

Niezwykle spodobała mi się koncepcja „Księgi żalów”. Gdyby taką księgę mieć, gdyby można do niej było zajrzeć. Na nowo przetrawić, przeczytać ten żal, przeczytać o nim, próbować go jeszcze raz przeżyć po nabraniu odpowiedniego dystansu ze względu na upłynięty czas. Żale okazałyby się często nieuzasadnione, a niektóre wręcz kompletnie nieprawdziwe, zakłamane. Sama wiem, że z perspektywy czasu żal przestaje mieć znaczenie. Tak, „Księgę żalów” chciałabym mieć.

Mimo, że koncepcja nie była zaskoczeniem, sam pomysł na fabułę bardzo mi się podoba. To takie podglądanie innej alternatywnej Nory. Niektóre jej wersje podobały mi się bardziej, inne mniej. Praktycznie w każdej była w efekcie samotna, bo tą samotność każdy z nas osobiście i samemu musi pokonać, żadna książka, nawet z najlepszej biblioteki świata tego za nas nie zrobi. W każdej ze swych wersji Nora uwielbiała czytać, tu autorka była konsekwentna do samego końca. Dobrze czytało się również o światopoglądzie Nory w odniesieniu do jej ulubionych filozofów, bo przecież „trudno przewidzieć co nas uszczęśliwi”. Matt Haig udowodniła tym samym, że potrafi przygotować się do postaci, przemyślała ją do samego końca, aż do przygotowania z filozofii. Lubię czytać książki, które są konsekwentne i widać dobre przygotowanie pisarza, mimo, że zabrakło w niej niespodzianek.

Nawet najsmutniejsza historia może być napisania w sposób ciekawy, nieszablonowy i urzekać czytelnika celnością sformułowań. To taka książka właśnie, z tak napisaną historią. Czytajcie!!!

Moja ocena: 6/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Dom głosów” Donato Carrisi

DOM GŁOSÓW

  • Autor: DONATO CARRISI
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 16.06.2021r.

Twórczość autora znam tylko z serii o Mili Vasquez. Po ostatniej części cyklu Gra zaklinacza Donato Carrisiego zapamiętałam jako autora wnikającego w nasze czytelnicze umysły i zakotwiczającego w nich wszystkie trudne emocje, o których zwykle chcemy jak najszybciej zapomnieć. Zadamawiającego w nas permanentny strach, odrętwienie, poczucie krzywdy, bezradność, przybicie, załamanie, bezbronność, przerażenie, szok i napięcie. To twórca niepokojących książek. Z entuzjazmem zabrałam się więc do czytania kolejnej czerwcowej premiery od @WydawnictwoAlbatros. Musiałam jak najszybciej sprawdzić, czy najnowsza publikacja również „wyrwie mnie z butów”.

Dla dziecka rodzina jest najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Albo najgroźniejszym.”

„Dom Głosów”  Donato Carrisi

Psycholog dziecięcy, wykorzystujący w terapii hipnozę Pietro Gerber w swojej zawodowej karierze mierzy się z wieloma wyzwaniami. Aktualnie uczestniczy w trudnej diagnozie Emiliana, który oskarżył swoich rodziców adopcyjnych o niemoralne praktyki seksualne. Emiliana recytującego wierszyk: „Ciekawski chłopczyk – sypie z piasku kopczyk – w milczącej ciszy – głos jakiś słyszy – zjawa wesoła – jego imię woła – wzywa chłopaka – chce mu dać buziaka”. Dodatkowo, na prośbę swojej australijskiej koleżanki po fachu, zaczyna diagnozować dorosłą Hannę. Hannę – dziewczynkę zamkniętą w ciele kobiety. Hannę, która wiele lat żyła z rodzicami „(…) wiejskim odosobnieniu, od najbliższego miasta dzieliły ich dwa dni marszu”. Hannę mieszkającą z rodzicami w opuszczonych domostwach, przemieszczających się pieszo, spotykającą od czasu do czasu „czarownicę w fioletowym”. Hannę, która nie chodziła do szkoły. Hannę, której rodzice wpoili pięć zasad, które miały ją chronić.

Ufaj tylko mamie i tacie” – 1 zasada

Fabuła krąży wokół rodziny, jej funkcji, jej wpływu na późniejsze dorosłe życie. Od razu muszę pochwalić Donato Carrisiego, że nie przedstawił rodziny w sposób idylliczny. Rodzina, rodzice w tej powieści nie są ideałami, wręcz przeciwnie, są przedstawieni z mrocznej strony. To rodzice, przed którymi dzieci powinny być chronione, jak na przykład matka cierpiąca na zespół Münchhausena wywołująca u swego dziecka objawy chorobowe, by móc „(…) ściągnąć na siebie uwagę przyjaciół i krewnych, w których oczach była znakomitą i troskliwą mamą”. Sama relacja Gerbera z własnym ojcem została przedstawiona jako zaburzona. Gerber o swym ojcu nie wyraża się inaczej, niż „Pan B”. Gerber nawet tak o nim myśli. Motywacja rodziców Hanny również nie jest do końca oczywista. Z jednej strony starają się ją chronić do samego końca ponosząc przy tym dotkliwe konsekwencje. Z drugiej narażają własną córkę na życie w samotności, bez rówieśników, bez rodziny, nawet bez stałego miejsca pobytu.

Obcy są zagrożeniem” – 2 zasada

Najważniejszą bohaterką powieści jest Hanna. Hanna, zdaniem Gerbera cierpiąca na amnezję selektywną. Hanna nie potrafiąca sobie przypomnieć licznych wydarzeń z przeszłości. Hanna gloryfikująca rodziców, nie potrafiąca odpowiedzieć na najprostsze pytania. Hanna tęskniąca za swym jedynym bratem, Ado. Postać dorosłej Hanny, którą diagnozuje Gerber to zlepek emocji, uczuć, przeżyć małej dziewczynki wychowywanej w odosobnieniu, nie mającej przyjaciół wśród rówieśników, ciągle zmieniającej miejsce zamieszkania oraz dorosłej kobiety, której dojrzałość przypadła na życie w Australii. Bardzo ważnym wątkiem fabuły są obcy. Hanna była przed nimi chroniona, ostrzegana. Kim są Ci obcy? Co robili w życiu Hanny? Dlaczego Hanna nie potrafiła się podporządkować zasadzie do końca i jednak szukała relacji z obcymi? Autor umiejętnie kluczy w wątku obcych. Pokazuje, że naprawdę obcymi często okazują się najbliższe nam osoby, że definicja obcego jest jednak wielowymiarowa. Nie każdy oby chce nas skrzywdzić i nie każdy znajomy jest nam przychylny.

Nigdy nie zdradzaj swojego imienia obcym” – 3 zasada 

Zasada wprowadzona przez Carrisiego nieprzypadkowo. W wielu miejscach autor do niej wraca. Podejmuje ważny wątek tożsamości określony i zdefiniowany w imieniu, które nadajemy dzieciom. Podobał mi się ten aspekt terapii Gerbera, gdzie notorycznie zadawał pytanie; kim są ludzie bez imienia i jaki wpływ na psychikę ma brak tej tożsamości, brak tego dookreślenia właściwego każdemu człowiekowi.  Pomysł nietuzinkowy, niestandardowy. Wątek kompletnie nowatorki. Bez wątpienia jest to cecha charakterystyczna tego pisarza, całkowicie nas zaskakiwać.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                              

Nigdy nie zbliżaj się do obcych i nie pozwalaj, by oni zbliżyli się do ciebie” – 4 zasada

Lubicie skomplikowane fabuły? Jeśli tak to sięgnijcie po tą książkę. W trakcie hipnozy Hanny otwierane są kolejne szuflady jej pamięci i czasem nawet jej niepamięci. Nagle okazuje się, że każdy obcy jest zły. Czasem okazuje się, że perspektywa kilkuletniej dziewczynki jest najwłaściwsza, nawet jeśli nieświadomie buntuje się przeciwko wprowadzonym zasadom podejmuje walkę o życie, o normalność. Momentami nie wiadomo było, co jest fikcją a co prawdą. Z sesji terapeutycznych Gerber wychodził coraz bardziej wyczerpany. Prawie od początku wiadomo było, że Gerber z Hanną ma jakiś jeden wspólny mianownik. W głowie zaczęły kołatać mi się myśli krążące wokół kolejno wprowadzanych postaci, jak znacząca rola sędzi rodzinnej, wspomnienie o ojcu Gerbera i jego nieżyjącej od lat matce, jak kobieta, którą kiedyś ojciec przedstawił Gerberowi, wreszcie wątek ze starym szpitalem psychiatrycznym. Terapia staje się podróżą w przeszłość nie tylko w przeszłość Hanny, lecz również w przeszłość samego „usypiacza dzieci” – Gerbera. Prawda przenika się z iluzją, a rzeczywistość miesza się z siłami nadprzyrodzonymi.

Jeśli nieznajomy woła cię po imieniu, uciekaj” – 5 zasada

Fabuła oparta na skomplikowanym obrazie dzieci, ich dorastaniu, przeszłości jest zawsze trudna. To temat nadwyrężający naszą zdolność zrozumienia i akceptacji innego spojrzenia na świat, na wychowywanie dzieci, generalnie na inność. Okazało się, że treść nie była całkowicie jednowymiarowa. W wielu miejscach autor wprowadził obcych, z którymi Hanna i jej rodzice spotykali się w przeszłości. Niedopracowana postać Neriego nie ukrywam jest mankamentem tej powieści. Kompletnie nie zrozumiałam jaka była jego rola, jaką miał być alegorią i kogo ten obcy mężczyzna pojawiający się znikąd i mieszający w głowie Hannie, miał obrazować. Przecież „ten obcy” został wpuszczony do domu przez jej rodziców!!! Nie mogę zgodzić się również ze stosunkiem Gerbera do samej Hanny. Znany i odnoszący sukcesu w trudnej dziedzinie psychologii dziecięcej, Gerber zdaje się nie zauważać przez wiele, wiele stron, że Hanna – praktycznie jako dla niego obca osoba – wie o nim wyjątkowo dużo, już na samym początku. Wiadomo, że jeśli istnieje jakikolwiek związek czy emocjonalna relacja między pacjentem a psychoterapeutą, terapia nie może być kontynuowana. Tej niezgody na tak zacieśniającą się więź, zabrakło.

Po przeczytaniu tej powieści nasunęło mi się znane stwierdzenie” Dużo hałasu o nic”. Dużo oniryzmu, tajemniczości przy jednoczesnym słabym napięciu. Rozwiązanie kolejnych zagadek, czy tajemnicy związku Gerbera z Hanną nasuwało się samo. Od początku wiadomo, że związek istnieje. Mimo, że książka nie do końca spełniła moje oczekiwania to zachęcam do jej przeczytania. Jest to bardzo dobrze napisane studium rodziny, dodatkowo nad wyraz skomplikowany. Kto nie lubi oczywistości w książkach, niech czyta.

Moja ocena: 6/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Albatros.

 

„Bibliotekarka z Paryża” Janet Skeslien Charles

BIBLIOTEKARKA Z PARYŻA

  • Autor:JANET SKESLIEN CHARLES
  • Wydawnictwo:MANDO, Wydawnictwo WAM
  • Liczba stron:432
  • Data premiery:16.06.2021r.

Czerwiec obfitował w premiery. Wiele dobrych książek, wielu znanych pisarzy, wiele nowych stron do przeczytania. Ja ciągle nadrabiam i czytanie, i recenzowanie. @wydawnictwomando też nie próżnowało. 16 czerwca premierę miała „Bibliotekarka z Paryża” Janet Skeslien Charles. Powieść oparta na prawdziwych wydarzeniach. Historia zainspirowana rzeczywistymi bohaterami, którzy mimo przeciwności losu, resztkami sił „nieśli kaganek oświaty” dostarczając i wypożyczając książki z Amerykańskiej Biblioteki w Paryżu.

Coś dla mnie. Coś dla każdego książkofila, dla każdego bibliofila. Coś dla fanatyków książek. Są tu tacy?

Dorastałam kochając biblioteki i księgarnie. Potrzebujemy tych miejsc bardziej niż kiedykolwiek i dziękuję oddanym, niestrudzonym księgarzom i bibliotekarzom, którzy tworzą te literackie raje.”

„Bibliotekarka z Paryża” z podziękowania autorki: Janet Skeslien Charles

Czy można lepiej zareklamować powieść pisarki, niż ten cytat? Nie wydaje mi się. Ze stosunku do książek, bibliotek i księgarń wynika ogromny szacunek  Janet Skeslien Charles dla tego trudnego zadania, jakim jest propagowanie czytania. Ten szacunek widoczny jest praktycznie na każdej stronie książki. To oddanie książkom. Oddanie misji propagowania czytania. Oddanie bibliotekom i księgarniom.

O czym?

Fabuła ma dwie perspektywy czasowe.

Jest perspektywa Odile, która została bibliotekarką w Amerykańskiej Bibliotece w Paryżu. To Odile jest narratorką tej części. To od niej i z jej perspektywy dowiadujemy się jak trudno było jej znaleźć wymarzoną pracę, jakie książki najbardziej uwielbia, w jaki sposób radziła sobie w trudami wojny. To Odile relacjonuje trudne relacje z ojcem, paryskim komisarzem policji. To od Odille dowiadujemy się o jej zawodzie miłosnym i tęsknotą za bratem, którego pochłonęła zawierucha wojenna. To nosem Odilem i jej oczami chłoniemy Paryż z czasów II wojny światowej. Czujemy jedwabne pończochy na nogach, obserwujemy paryski szyk na ulicach i smakujemy kasztany na Placu Pigalle. To serce Odile i jej pamięć pozwala nam poznać bohaterów powieści, jej sprzymierzeńców w walce z zakazami czytania i wypożyczania książek. Poznajemy dzięki niej Borisa, Pannę Reeder, Margaret, dr Fuchsa.

Jest perspektywa Lily. Lily też jest narratorką. Lily, która jest sąsiadką Odile pięćdziesiąt lat później. Pięćdziesiąt lat po wydarzeniach wojennych wokół Amerykańskiej Biblioteki w Paryżu. Lily też, mimo młodego kilkunastoletniego wieku wprowadza nas w zakamarki swej duszy, swego życia, pragnień i trosk. Czytamy o Lily mającej problemy z rówieśniczkami, Lily nie przystającej do współczesnych sobie. Czytamy o jej żałobie po przedwcześnie zmarłej matce oraz relacjach z macochą. Czytamy o jej ważnej roli w rodzinnym życiu, roli, której podołała. Wreszcie czytamy o relacji Lily z Odile, relacji dla nich dwóch oczyszczającej, wyzwalającej i ratującej od „czarnych myśli”. Czytamy o dojrzewaniu Lily w cieniu Odile i o Odile otwierającej na świat dzięki Lily. Nie byłoby jednej historii bez drugiej. Nie byłoby Odile bez Lily, a Lily bez Odile.

Fabuła okraszona została również częściami przeznaczonymi dla innych bohaterów. Osobne części dotyczą na przykład Margaret, Panny Reeder i Borisa. W tych fragmentach narracja jest jednak trzecioosobowa, jakby Janet Skeslien Charles chciała dodatkowo odznaczyć te momenty, w których to Odile i Lily są najważniejsze, ich oczy, myśli, uszy, usta, dłonie.

To nie tylko książka o książkach. To nie tylko książka o czytaniu. To nie tylko książka o niemożności czytania, gdy tego bardzo się branie, czy o kradzionych bibliotecznych, cennych zbiorach przez Nazistów. To książka o trudnych czasach, historycznych czasach. To książka o czasach wojny. To książka o utraconych marzeniach i odarciu z dziewczęcej naiwności. To książka o prawdziwych bohaterach, których można znaleźć nie w tych osobach, w których powinni drzemać. Pozytywnym bohaterem okazał się dr Fuchs, postać rzeczywista. W mgle nazistowskie ideologii zrobił dla Amerykańskiej Biblioteki w Paryżu ile mógł. Z szacunku do ówczesnej dyrektorki Panny Reeder zakłamywał rzeczywistość, by biblioteka została. To książka o samotności, nawet pośród własnej rodziny. To książka o nieodżałowanym żalu, za tymi, którzy odeszli. To książka o relacjach, nawet nieidealnych, nawet trudnych, jak relacja Odile z Lily. O relacjach, które wzbogacają nasze życie, a pielęgnowane pozwalają przetrwać najtrudniejsze momenty.

Jak?

Powieść napisana jest w bardzo dobrym stylu. Język kwiecisty, bez powtórzeń, zdania pięknie sformułowane. Tą paryską jakość i jakość wymaganą przez Pannę Reeder od swoich pracowników czuć na kartach tej książki. Wysublimowany, delikatny styl umożliwia czytanie o trudnych sprawach z lekkim uśmiechem w kąciku ust, takim francuskim léger sourire. Historia żydowskich czytelników, naukowców, profesorów, znakomitych urzędników i literatów z gwiazdami na ramieniu została przedstawiona w bardzo elegancki sposób. W sposób przystający do bohaterów, o których wspomina autorka. Gdzieniegdzie autorka obrazuje fabułę z właściwym sobie humorem. Janet Skeslien Charles doskonale przedstawiła parę dwóch przyjaciół, którzy będąc fanatykami czytania spotykają się praktycznie codziennie w bibliotece. Przyjaciół dwóch ras, których na moment poróżniła ideologia faszystowska. Te kłótnie dwóch starszych panów dodawały literackiemu językowi rumieńców.

Dla kogo?

Książka jest idealna dla każdego, nie tylko dla książkoholika. Dla czytelnika, który docenia dobrą prozę. Dla czytelnika potrafiącego docenić fakty łączone z fikcją literacką. Dla czytelnika szukającego dobrej obyczajowej książki z idealnie przedstawionymi relacjami pomiędzy bohaterami, również pobocznymi. Dla czytelnika, który lubi styl momentami pamiętnikowy przyozdobiony historycznymi faktami. Dla czytelnika, który w tych dwóch perspektywach czasowych i dwóch głównych bohaterkach Odile i Lily, chce odnaleźć echo trudnych wyborów, wyborów przystających na trudne czasy, które wcale się nie skończyły. Każda data ma bowiem swój trudny czas. Każdy z nas ma swoją małą wojnę.

Moja ocena: 8/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Mando.

 

„Pieśń o Achillesie” Madeline Miller

PIEŚŃ O ACHILLESIE

  • Autor:MADELINE MILLER
  • Wydawnictwo:ALBATROS
  • Liczba stron:384
  • Data wznowieia:16.06.2021r.
  • Data pierwszego polskiego wydania: 19.03.2014r.

Zobaczcie jakie piękne wznowione wydanie „Pieśni o Achillesie” przygotowało @WydawnictwoAlbatros. Nie czytałam „Kirke”, bestsellerowej powieści Madeline Miller, która zdobyła wiele nagród i słów uznania. Z jednej strony wychwalana, z drugiej krytykowana. Sama autorka, twórczyni dwóch powieści opartych na mitologii, ma także wiele do powiedzenia. Z przyjemnością czytałam wywiad z nią, w którym opowiadała o okolicznościach powstania tej debiutanckiej powieści, „Pieśni o Achillesie”. Teoretycznie powieści, w której „wszystko już było”, każda historia została już opowiedziana” (źródło: link). A jednak. Powieść została napisana, wydana i przeczytana – od daty pierwszego wydania w 2011 roku – przez miliony czytelników na całym świecie. W czym tkwi fenomen historycznych, zbeletryzowanych greckich mitów? Za czym tęsknimy czytając o mitycznych bohaterach, boginiach, herosach, bogach, półbogach, centaurach i hydrach ? Czy trzydzieści trzy rozdziały powieści zdołały ugasić pragnienie przeczytania epickiej powieści? Możliwe. W literaturze wszystko jest możliwe.

To opowieść o bogach, królach, nieśmiertelnej sławie i ludzkich uczuciach” – z opisu Wydawcy.

To kogel-mogel. Literacki tygiel. Zupełne dla mnie zaskoczenie. Czyż może się nie udać powieść, w której ułomność człowieka zestawiana jest z boskością mieszkańców Olimpu, tępiona i pokonywana przez niezwyciężonych herosów? Nie może. Moim zdaniem nie może.

Achilles nie jest tu jednak najważniejszy. Najważniejsze jest to, co dzieje się wokół niego. Najważniejsi są jednak ci, którzy żyją obok niego. To historia pisana i widziana oczami najbliższego przyjaciela Achillesa, Patroklosa. Patroklosa, który „W młodości został wygnany z domu za nieumyślne zabicie innego chłopca i znalazł schronienie na dworze Peleusa, gdzie wychowywał się z Achillesem”. Patroklosa, kiedyś księcia teraz gościa, dworzanina, umilającego czas synowi władcy u którego przebywa i jego gościom. Patroklosa człowieka, który zaskarbił sobie niezwyciężonego, zawładnął jego sercem i umysłem, stał się jego powiernikiem. Czym sobie zasłużył na taki zaszczyt najzwyklejszy z najzwyklejszych ludzi? Czym ujął tego, któremu przepowiedziano nieśmiertelną sławę? Swym człowieczeństwem? Swym zagubieniem? Swą samotnością? Swym wygnaniem?

Nietypowa historia miłosna

Gdybym miała powieść opisać trzema słowami, na pewno użyłabym słów: nietypowa historia miłosna. Tak odebrałam „Pieśń o Achillesie”. Nietypowa z wielu powodów.

Po pierwsze to taka współczesna epopeja. Miałam wrażenie jakbym czytała najsławniejsze greckie eposy w pigułce. Trochę „Iliady”, trochę „Odysei”. W powieści odnalazłam ślady „Eneidy” oraz „Pieśni o Ifigenii”. Osobowość i bohaterstwo Achillesa oparte zaś zostało na „Achilleidzie”. Ile więc kreatywności, a ile żmudnej, odtwórczej, dziennikarskiej pracy? Tego nigdy się nie dowiem. Ważne jest, że z tylu greckich utworów, mitów, historii, znanych też nam chociażby z „Mitologii” Jana Paradowskiego, autorka utkała historię złożoną utkaną z wydarzeń trwających przez dziesięciolecia.

Po drugie nietypowość historii wynika z przedstawionych faktów. Wiele z nich zostało przedstawionych w sposób całkowicie inny, niż znany mi dotychczas. Przykład Ifigenii, córki Agamemnona, z mitach czytamy, że jej życie uratowała Artemida, w „Pieśni o Achillesie” Ifigenia kończy żywot jako ofiara przebłagalna własnego ojca. Sam Achilles mimo przepowiedni o swym niezwyciężeniu został przedstawiony jako delikatny, ulotny chłopiec. Nawet przeistaczając się w mężczyznę w trakcie trwającej ponad dziesięć lat wojny trojańskiej, momentami gubi go pycha, przeświadczenie o własnej wyjątkowości i dziecięca buta. Bohater, chwilami anty. Poddanie się Dejdamei, córce Likomedesa, króla Dolopów u którego Achilles przebywał przed wyruszeniem na wojnę trojańską i spłodzenie z nią syna – Neoptolemosa przeczy przyjętej koncepcji o nieograniczonej, wzajemnej miłości i oddaniu.  Miłości wtenczas jeszcze nie całkiem zakazanej. Miłości akceptowanej.

Po trzecie kwieciste opisy. Czytając poszczególne sceny nie musiałam sobie ich wyobrażać. Autorka z niezwykłą starannością odwzorowała stroje, architekturę, tradycje, zwyczaje i obowiązujące normy oraz zachowania. Sama scena walki konkurentów o rękę pięknej Heleny z pierwszych stron powieści powodowała mój zachwyt. Opisy codzienności bogów, królów, książąt, dworzan, niewolników, służących, czy nawet centaurów, jak w przypadku Chirona, to prawdziwe małe arcydzieło. W sposób przystępny Madeline Miller zabrała mnie do rzeczywistości dawno zapomnianej, rzeczywistości na granicy dwóch światów, świata ludzi i świata bogów oraz innych nieziemskich istot. Rzeczywistości, w której można się zatracić.

Po czwarte bohaterowie. Na nowo odkryłam Odyseusza, króla Itaki. Sprytnego, inteligentnego, potrafiącego rozwikłać każdy problem i zapobiec każdemu konfliktowi. Króla „skał i owiec” i jednocześnie niezastąpionego doradcę możnych ówczesnego świata. Często również Tetyda, nimfa wodna matka Achillesa zaprzątała moje myśli. Zazdrosna o syna. Zazdrosna o  Patroklosa. Zazdrosna nawet po jego śmierci. Drwiąca z ludzi, gardząca z nimi. Z drugiej strony jako bogini sama przejawiająca cechy typowo ludzkie. Cechy przystające najmarniejszemu z marnych, nie bogini, nie nimfie wodnej. Bryzeida branka Achillesa z wojny trojańskiej, przez którą Agamemnon utracił szacunek i oddanie Achillesa. Zwykła kobieta, która stała się ością niezgody przez którą wielu z przywódców walczących u boku Menelaosa straciło swoich poddanych. Nie mogła jednak nic na to poradzić. Nie mogła nic zrobić. Nie miała wpływu na to, jaki ciężar na niej spoczął i jak ważną odegrała rolę.

Po piąte, nie sposób o tym nie wspomnieć, jako widz filmu „Troja” chwilami nie było zaskoczenia. Wręcz przeciwnie dwie historie, ta literacka i ta filmowa powielają się obrazami. Oddanie momentami jest tak wierne, że sprawa wrażenie odbicia przez kalkę. To utrudniło mi odbiór. Czytając widziałam obrazy z filmu. Nie były jednak one dopełnieniem, były raczej zamiast, a tego zamiast po prostu nie znoszę w czytanych powieściach.

Lubicie mitologię, lubicie czytać o bogach, herosach, mędrcach i sprawiedliwych – bądź nie- królach starożytnej Grecji, a przy tym lubicie historie miłosne? Ta książka jest dla Was. Niech nie przeraża Was tematyka, kwieciste opisy. Pozwólcie zabrać się w podróż do starożytnej Grecji, szczególnie w te wakacje. Cóż może być piękniejszego od czytania o starożytnych Grekach pod greckimi palmami, na kreteńskich leżakach, z tym samym niebem nad głową.

Moja ocena: 8/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Światło, które nigdy nie gaśnie” Magdalena Majcher

ŚWIATŁO, KTÓRE NIGDY NIE GAŚNIE

  • Autor:MAGDALENA MAJCHER
  • Wydawnictwo:PASCAL
  • Liczba stron:356
  • Data premiery:16.06.2021r.

Już w zapowiedzi przyznałam, że „Książki autorki uwielbiam, więc i tej jestem bardzo ciekawa”. Sama autorka na swoim profilu FB @magdalenamajcherautorka zaprasza do przeczytania jej najnowszej powieści wydanej nakładem @WydawnictwoPascal, która premierę miała 16 czerwca br. O książce słowami samej autorki posłuchacie w podcaście tutaj: link.  Ja nieśmiało zapraszam do przeczytania recenzji książki pt. „Światło, które nigdy nie gaśnie”. Czy podzielę entuzjazm wielu? Czy spodobała mi się tak samo jak poprzednie pozycje autorki? Wszak w recenzowaniu Magdaleny Majcher jestem prawie rekordzistką. Sami zobaczcie: cykl Osiedle Pogodne: Małe wielkie sekretyŻycie oparte na kłamstwachPrawda przychodzi nieproszona, rewelacyjna Mocna więź, Saga Nadmorska: Znany szum morzaZimny kolor nieba,  Obcy powiew wiatru, czy Jeszcze jeden uśmiechW cieniu tamtych dni i Wszystkie pory uczuć. Lato. Mam więc materiał porównawczy.

Ach poczuć tą morską bryzę, poczuć ją jeszcze raz

Pomyślałam, gdy przeczytałam opis Wydawcy. Brzmiał wspaniale. Alicja zmuszona przez nieprzychylne koleje losu, wraca do rodzinnego miasta. W mieście znajduje stęsknionych rodziców, siostrę, z którą już dawno straciła wspólny język i szwagra – Wojtka, z którym kiedyś coś ją łączyło. Nie znajduje jednak ukojenia. Nie znajduje spokoju. Jej twarz nie orzeźwia morska, bałtycka bryza. Męczy ją uczucie pustki po rozstaniu z mężem, Józefem. Boi się o noszone w swym łonie dziecko. To pierwsze dziecko. To wyjątkowe dziecko, o które starała się ze swoim mężem przez lata. Starała do tej pory nieskutecznie. Los zadrwił jednak z małżonków nie pozwalając im się cieszyć z przyszłego rodzicielstwa. Nie stop!!! Nie los. To Józef zadrwił z ich małżeństwa wplątując się w VAT-owską i podatkową aferę. Tak naprawdę od tego się zaczęło.

Początek i koniec

Końca nie ma, od razu zdradzę. Zakończenie jest tak absorbujące, że każe czekać na następną część. Jak czytelnicy zachwycają się „Światłem, które nigdy nie gaśnie” pewnie już gdzieś, daleko stąd, koryguje się, redaguje bądź nawet drukuje kontynuacja. To dobrze. Na pewno po kolejną część sięgnę, nie lubię niedokończonych wątków.

Początek, przyznaję chyba najsłabszy z wszystkich książek autorki, które miałam przyjemność czytać. Temat fabuły bardzo wdzięczny. To o życiu układanym na nowo, układanym jak domek z kart, który nagle runął. Problem z tym domem dla mnie jest jednak taki, że był on budowany na piasku, nie na skale. Mamy tu bowiem ponad trzydziestoletnią kobietę, która tkwi w małżeństwie z biznesmenem starszym o ponad trzynaście lat. Z relacji Alicji, która również jest narratorką powieści, dowiadujemy się, że nie musiała się martwić o pieniądze, a o poważnych problemach męża dowiedziała się dopiero w chwili jego aresztowania. Wcześniej była zbywana przez męża opowiastkami o drobnych problemach, które między innymi przyczyniły się do zablokowania ich wspólnego konta. Alicja, która wcześniej tylko „leżała i pachniała” nagle podejmuje walkę o własne samodzielne życie. Tak naprawdę o życie, którym już dawno powinna żyć.

Kompletnie nie przemówił do mnie wątek z zablokowanym rachunkiem wspólnym Agaty i Józefa. Jako były bankowiec, faktycznie mam w tym temacie troszkę do powiedzenia. W ogóle nie wiem dlaczego ten problem rozrósł się prawie do wymiaru greckiej tragedii. Całkowicie przerysowany, całkowicie skarykaturowany. Taka mała tragedia lub bardziej tragikomedia kontowa. Jakby nie istniała kwota wolna od zajęcia, nie istniała odrębność przy wpływach osobistych w sytuacji rozdzielności majątkowej małżonków. Wątek z zablokowanym kontem osobistym – wspólnym wlókł się niemiłosiernie. Możliwe, że mnie tylko się wlókł. Ile czytelników, tyle opinii, wiadomo.

W pełni doceniłam natomiast wątek związany z dojrzewaniem Alicji. Jej starania o odbudowanie relacji z przyjaciółką, rodzicami, siostrą, które zostały praktycznie zerwane przez ścisły związek z Józefem. Doceniłam również zobrazowanie samego małżeństwa Alicji. Nie ma w nim przemocy,  o nie, to byłoby za proste. Jest w nim niemoc, bezczynność, chwilami jakby aspołeczna. Ciągle zastanawiałam się jak można za sobą tyle zostawić, nawet nie odwracając się po rozpoczęciu życia z jednym mężczyzną. Mężczyzną, który nie był nikim wyjątkowym, nikim specjalnym. Ot, typowy polski biznesmen, typowy polski przedsiębiorca. Sam sobie sterem i okrętem. Jak można zadowolić się Dominikaną latem, częstą zmianą samochodu, zamiast życia pełnego śmiechu, spotkań, imprez i wspólnej radości, wspólnego dzielenia się z najbliższymi najdrobniejszym skrawkiem życia.

To trochę teatr jednego aktora, a raczej jednej bohaterki, Alicji. Z oddanej, bezgranicznie i bezpodstawnie całkowicie ufającej żony, przeistacza się w zranioną duszę. Te rany wyzierają z kart powieści, strona po stronie. Czuje zawód, rozgoryczenie. Sama nie może uwierzyć, że była taka naiwna. To rozczarowanie w zestawieniu z dostatnim wcześniejszym życiem spowodowało, że przestałam wierzyć w jej bezinteresowną miłość. Tak bardzo skupiłam się na tęsknocie za życiem, którego Alicja została pozbawiona, że zaczęłam popierać tezę, że zależało jej na bezproblemowym życiu, dostatnim życiu, że nie rozumie tragedii, która rozegrała się w życiu Józefa. Józefa odseparowanego, wzgardzonego, aresztowanego. Czy żona nie powinna zabiegać o widzenie z mężem ponad wszystko? Czy prawdziwa miłość nie wymaga poświęceń? Czy ci co kochają nie wybaczają, nie potrafią zrozumieć?

Cdn…

Na pewno. Ciekawe co stanie się z Alicją. Ciekawe, czy jej miłość do Józefa była prawdziwa i taka „na zawsze”, taka „na dobre i na złe”. Dużo tych pytań. Dużo tych ciekawostek, które czekają na rozstrzygnięcie. A niecierpliwość w oczekiwaniu jest uzasadniona. Powoduje, że od razu otwieram obwolutę książki, przy pierwszej sposobności.

Mam nadzieję, do zobaczenia. Do przeczytania wkrótce.

Moja ocena: 6/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU PASCAL i samej autorce.

„Porzuć swój strach” Robert Małecki

PORZUĆ SWÓJ STRACH

  • Autor:ROBERT MAŁECKI
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Seria: MAREK BENER. TOM 2
  • Liczba stron:443
  • Data wznowienia:30.06.2021r.
  • Data pierwszego polskiego wydania: 30.08.2017r.

Mam nadzieję, że nie zapomnieliście już o mojej recenzji pierwszej części cyklu pt. „Najgorsze dopiero nadejdzie”, którą niedawno opublikowałam. To dobrze, bo bez zbędnej zwłoki spieszę z informacjami na temat drugiego tomu, którego premiera po wznowieniu odbyła się także 30 czerwca br. Jak to z cyklami bywa, książkę „Porzuć swój strach” Wydawnictwa @czwartastronakryminalu autorstwa @robertmalecki.autor można czytać odrębnie, niezależnie od pierwszej części. Autor inteligentnie nawiązuje do wydarzeń opisanych w pierwszej części. Ja jednak zachęcam zacząć przygodę z toruńskim dziennikarzem, Markiem Brenerem od pierwszej części serii. Wiele bowiem możemy stracić nie znając początku, wiele…

 Nie będzie zaskoczenia. Przykro mi. Wszystko się w tej części spina. Jest to dobra kontynuacja poprzedniej części.

Minęły kolejne trzy lata…

Nadal Marek Bener nie odnalazł swojej żony, Agaty. Nadal zajmuje się dziennikarskimi śledztwami. Tym razem jednak pracuje na własną rękę. Założył „Echo Torunia”, stworzył nowy dziennikarski zespół, z którym stara się realizować przesłanie ciążące na dziennikarskim piórze. Po wieloletnich poszukiwaniach swojej żony, Bener zaczyna być znany w lokalnym środowisku jako specjalista od zaginięć. Zostaje zatrudniony przez miejscowego biznesmena Żelaznego o odnalezienie jego córki, Moniki. W takcie poszukiwań wszystko się gmatwa, komplikuje, miesza. Już od samego początku Bener wie, że Monika nie jest nikim przypadkowym. Wszak w dniu w którym jej ojciec zlecił mu poszukiwania, odwiedziła go w jego własnej redakcji. Jak to u Małeckiego, każdy kłamie, każdy kombinuje. Sami rodzice zaginionej nie są z Benerem szczerzy. Rzekomy chłopak Moniki okazuje się tak naprawdę kolegą jej starszego brata. Rzekoma podwózka na urodziny koleżanki okazuje się podwózką jej nowego chłopaka. Historia komplikuje się strona po stronie. Poszukiwania zdają się tkwić w martwym punkcie i to wszystko ze śledztwem w sprawie zaginionej przed sześciu laty żony Benera. Czy starczy mu siły by doprowadzić przynajmniej jedno śledztwo do końca? Czy którakolwiek zagadka zostanie rozwiązana?

Bener jak kameleon, całkowicie odmieniony. Małecki oparł postać głównego bohatera na innych cechach, uwypuklił inne jego przywary i zalety. Nie chciał nas oszukać. Co to to nie ! By bohater literacki był bardziej przekonujący powinien się zmieniać w każdej kolejnej części. Dlaczego? To proste. Dziś nie jesteśmy tacy jacy byliśmy wczoraj, a jutro nie będziemy tacy, jacy jesteśmy dziś. Może to infantylne, może wręcz filozoficzne. Ktoś mi kiedyś jednak powiedział, że tylko „ludzie zaburzeni psychicznie się nie zmieniają”. Kolejne trzy lata poszukiwań żony musiały mieć wpływ na Benera, musiały odcisnąć na nim piętno. To moim zdaniem chciał przedstawić Małecki kreśląc postać Benera w tej części. Człowieka załamanego. Człowieka przegrywającego własne życie. Człowieka pokonanego przez własny los. Człowieka, chwilami gburowatego i przekonanego o swojej wyjątkowości. Człowieka wręcz nas denerwującego. Dużo jednak myślałam w trakcie czytania, ile przeciętny człowiek byłby w stanie znieść będąc na miejscu Benera. Czy przynajmniej połowę tego co on?

Po przeczytaniu pierwszej części cyklu już zaczęłam tęsknić za Benerem, Aldoną, Pauliną, Rakiem i innymi. Jeśli się za kimś tęskni, trudno odkładać spotkanie na potem. Nie żałuję więc, że sięgnęłam po drugą część serii o Marku Brenerze, nawet jeśli w tej odsłonie nie do końca przypadł mi do gustu.

Bez wątpienia odnalazłam w tym tomie Aldonę Terlecką, taką jaka mi się spodobała w pierwszej części. Zdecydowaną, zorganizowaną, inteligencją i dowcipem momentami „bijąca na głowę” samego Benera. Tak, ta postać kobieca została skrojona na miarę w sposób perfekcyjny. Na pewno na moją miarę.

Udał się również autorowi motyw przeobrażania się relacji z matką zaginionej żony. Relacje lubią się komplikować, gdy czas płynie nieprzerwanie, a nic się nie zmienia, nic się nie poprawia. Wręcz majstersztykiem dla mnie było wprowadzenie do fabuły pamiętnika hazardzisty. Czytanie między sensacyjnymi wątkami i dosadnymi dialogami o człowieku przegranym, człowieku uzależnionym, człowieku niszczącym wszystko i wszystkich, by tylko dalej grać i grać było bardzo ciekawym doświadczeniem. To tak jakby podglądać kogoś zza szyby. Widzieć dokładnie co się dzieje. Patrzeć momentami z odrazą, chwilami ze współczuciem. Ale patrzeć, ciągle patrzeć…

Oczywiście, by jeszcze bardziej „zbić czytelnika z pantałyku” Małecki nie uśpił duchów przeszłości.  O każdej porze dnia i nocy pod powiekami Bener widzi Szamana, zastanawia się kim tak naprawdę jest Niemiec Steinmeier, szuka powiązania w prowadzonych śledztwach z Rudnikiem. Pamięta o Agacie, ciągle, nieprzerwanie. Agacie, która nie potrafi go wyzwolić, od której on nie potrafi się wyzwolić.

Wiele wątków, wiele historii. Ta książka to fabularna bomba. Nielegalne automaty do gry, uzależnienie jako niszczycielska siła, niespełniona miłość, szorstka przyjaźń, porwania i pościgi, nic nie znaczące tropy i wiele, wiele innych wątków pobocznych. To wszystko w jednej książce. To wszystko na kartach jednej powieści. Mówią „nie wszystko złoto co się świeci”. To fakt. Ja sparafrazuję i napiszę, „nie każda książka z cyklu jest do siebie bliźniaczo podobna”. Do wszystkich szukających rozmaitości w literackich dziełach, czytajcie! Po prostu czytajcie.

A po przeczytaniu podziękowań. No cóż. Nadal mogę napisać, że Małecki ma szczęście do kolegów po fachu. Ciągle wzajemnie się wspierają. Miło czytać w ten sposób o lubianych i znanych autorach. naprawdę miło.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.

Premiera – „Wyleczeni” Alicji Horn

WYLECZENI

  • Autor:ALICJA HORN
  • Wydawnictwo:ZYSK I S-KA
  • Liczba stron:312
  • Data premiery:29.06.2021r.

 Nie czytam często thrillerów medycznych, ale nowa pozycja od Wydawnictwa Zysk i S-ka zwróciła moją uwagę. Opis zaintrygował mnie na tyle, że zdecydowałam się po nią sięgnąć mimo tego, że to debiut, a z nimi wiadomo nigdy się nie wie, czego można się spodziewać. Alicja Horn to pisząca pod pseudonimem lekarka, doktor nauk medycznych, autorka prac z zakresu medycyny. Czy książka mi się podobała? Przekonajcie się sami.

W Warszawskim szpitalu zostaje zamordowany zastępca ordynatora. Była to postać, nielubiana, nieciesząca się popularnością w środowisku i niejedna osoba miała by powód, by się go pozbyć. Uwagę opinii publicznej zaprząta jednak coś zupełnie innego, a mianowicie brutalne morderstwa kobiet w mokotowskich parkach. Młoda lekarka Marta Wolska przeżywa w tym czasie trudny okres. Po rozwodzie próbuje skupić się na pracy, męczą ją jednak ciągle bolesne wspomnienia z dzieciństwa. Różne zbiegi okoliczności sprawiają, że zaczyna podejrzewać, że jest w jakiś sposób powiązana, zarówno z morderstwem w szpitalu, jak i z „Bestią z Mokotowa”. Podczas interwencji policyjnej poznaj przystojnego komisarza i wkrótce połączy ich coś więcej.

Powieść czyta się bardzo szybko. Styl jest lekki i przyjemny. 18 rozdziałów pisanych w narracji trzecioosobowej , głównie z punktu widzenia Marty. Zakończenia zapowiada powstanie kolejnego tomu. Klimat powieści przywodził mi na myśl „Obsesję” Katarzyny Bereniki Miszczuk. Muszę jednak powiedzieć, że to co wyróżnia „Wyleczonych” to ciekawa, złożona i niejednoznaczna główna bohaterka. Często jednoznaczne dla nas jest, że główny bohater, to bohater pozytywny, postępujący dobrze, kierujący się właściwymi wartościami. Marta była dla mnie postacią bardzo zaskakującą. Ma zarówno pozytywne, jak i negatywne cechy. Trudne przeżycia z dzieciństwa naznaczyły ją na całe życie i sprawiły, że na wiele spraw patrzy inaczej niż większość ludzi. Jest to postać bardzo ciekawa, intrygująca. Uważam ją za duży plus książki. Oprócz motywy kryminalnego występuje też wątek romansowy i ten wątek też mi się podobał, mimo że pewnie rzeczy dało się przewidzieć.

Generalnie uważam, że to jest dobra pozycja, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to debiut. Na pewno będę wypatrywała kolejnych książek autorki, a Wam polecam „Wyleczonych”. Na pewno nie będziecie się z tą pozycją nudzić.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję  Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Sprawa Rollnika. Zbrodnia prawie doskonała” Monika Kassner

SPRAWA ROLLNIKA. ZBRODNIA PRAWIE DOSKONAŁA

  • Autor:MONIKA KASSNER
  • Wydawnictwo:SILESIA PROGRESS
  • Liczba stron:224
  • Data premiery: 06.06.2021.

Mŏm Wŏs rŏd!

Po przeczytaniu drugiej części przygód radcy Adolfa Jendryska spróbowałam i ja tej  ślōnskiej gŏdki, przynajmniej w przywitaniu. Takich i innych zwrotów nie brakuje w najnowszej książce @Monika.Kassner.strona.autorska „Sprawa Rollnika. Zbrodnia prawie doskonała” od @silesiaprogress. Nie obawiajcie się. Tekstu śląskiego nie jest za dużo, a na każdej stronie w przypisach macie gwarę przetłumaczoną na język polski. Okazuje się jednak, że ja z tekstem po śląsku radzę sobie całkiem nieźle, nawet bez pomocy przypisów. To dowód, że książka jest dla każdego. Zarówno dla Ślŏnzoków, jak i dla nie Ślązaków. Wspominałam już o tym przy okazji recenzji pierwszej części Sprawa Salzmanna.

Wszystko zaczęło się od uczniów

Tak przeczytałam w podziękowaniach autorki. Informacja dla mnie niezwykle budująca. To miło, że do powstania książki przyczynili się uczniowie autorki (przyp. Monika Kassner to historyczka i polonistka zarażająca swoich uczniów umiłowaniem regionu, w którym się żyje). Po pierwsze, to dowód, że uczniowie znają i akceptuję pasję autorki. Po drugie, mam nadzieję, popierają jej poszukiwania tego co do tej pory nieodnalezione, tej nieoczywistej śląskiej historii, ludzkiej, indywidualnej przeszłości, która jest kolebką ogromnych wydarzeń i mężnych zrywów. Bądź co bądź duże historyczne wydarzenia kształtuje człowiek. Gdyby nie Ci uczniowie, nie byłoby Adolfa Jendryska w tej odsłonie. Odsłonie śmierci Rollnika.

(…) mamy ciężkie czasy. Węszenie po jednej i drugiej stronie granicy nie wszystkim może się podobać. Teraz każdy każdego śledzi, inwigiluje, jeden na drugiego donosi. Wszyscy chcą się przypodobać nowej władzy.”

„Sprawa Rollnika. Zbrodnia prawie doskonała”  Monika Kassner

W takiej atmosferze przyszło radcy Adolfowi Jendryskowi prowadzić kolejne śledztwo. Po sukcesie w sprawie Salzmanna, Jednrysek został zatrudniony przez Antona Rollnika mieszkającego w niemieckim Hidenburgu (przyp. polskim Zabrzu, śląskim Zŏbrze) do zbadania śmierci jego syna Richarda, cenionego rybnickiego lekarza. Richarda vel Ryszarda, który po podziale Górnego Śląska pozostał po polskiej stronie, w Rybniku. Śledztwo o tyle trudne, że wymaga od Adolfa ciągłego przekraczania granicy i współpracy zarówno z polskimi, jak i niemieckimi śledczymi. To wszystko w tle z rodzącym się nazizmem i zagadką z pozoru nieszczęśliwego wypadku. Do tego poboczne wątki wzbogacające fabułę i czyniące powieść jeszcze ciekawszą.

Nie każdy Adolf to Hitler” – „Sprawa Rollnika. Zbrodnia prawie doskonała” Monika Kassner

Autorka puściła w stronę czytelnika oko umieszczając w książce tę wypowiedź. Już przy „Sprawie Salzmanna” zastanawiałam się nad imieniem głównego bohatera, stygmatyzowanego w późniejszych latach. Okazuje się, że sam Jendrysek we współczesnych sobie, zmieniających się czasach potrafił odnieść się do zbieżności jego imienia z Führerem. Zbieżności dla niego niekorzystnej. Hitlera Jendrysek nie przypomina wcale, to fakt. Po pierwsze jest przystojny. Po drugie inteligentny. Po trzecie ma świadomość różnorodności w kosmopolitycznym świecie. Świecie, którego nie chce zmieniać. Świecie, w którym potrafi żyć uczciwie i szczęśliwie. Nadal Jendrysek jest momentami chaotyczny, porywczy. Nadal ma słabość „(…) do eleganckich garniturów, dobrego piwa, drogich cygar i pięknych kobiet…” i zdarza mu się zapominać o regularnych posiłkach. Zaśmiewałam się do łez czytając opisy jego kłótni z żoną, Hajdelką, która „Z mlekiem matki wyssała pruski dryl, który nie dawał się jej rozluźnić ani na chwilę”. Hajdelką, która została zobrazowała jako typowo ślonsko baba. Silna, oddana, z ogromnym talentem kulinarnym, wychowująca dzieci twardą ręką.  

Samo śledztwo toczy się niespiesznie. Więcej tu dedukcji, jak zresztą w typowym kryminale retro. Więcej patrzenia w twarz, obserwowania reakcji wszystkich wokół i całego otoczenia. Jak sam Jendrysek powiedział „Brak dowodów zbrodni nie jest dowodem jej braku”. Dlatego szuka dogłębnie. Kombinuje formułując nawet absurdalne tezy i je sprawdza. Oczywiście ma wielu pomocników, bardziej lub mniej formalnych. Najbardziej ciekawym pomocnikiem okazała się Lotti. Pół Polka, pół Angielka. Uwielbiam takie kobiety! Mieszkająca w najpiękniejszym hotelu w Zabrzu, w Hotelu Admiralspalast przy Wolności 305 (przyp. zerknijcie na okładkę). Wplatająca angielskie słówka w swoich wypowiedziach, co o dziwo nie denerwuje, wręcz dodaje uroku w dialogach z Jendryskiem. Ona otwarta, towarzyska. On starający się trzymać dystans. Ona chętna, by pomóc w śledztwie. On na samą o tym myśl dostaje hercklekotów. Ciekawe połączenie, ciekawa para. Praktycznie gotowa para śledczych do następnej powieści, taka mieszanka wybuchowa.

Nie chcę więcej spojlerować, powiem tylko, że sam pomysł na zbrodnię niezwykle wyszukany. Co do sprawcy, no cóż, tak się skupiłam na poszukiwaniu podejrzanych wśród ścisłego grona ofiary, że nie dostrzegłam oczywistych sygnałów. Czuję się wytłumaczona. Wszak nie każdy może być Jendryskiem!

Monice Kassner ponownie udało się połączyć fikcję z rzeczywistością, przeszłość z teraźniejszością, fantazję z realnością życia na podzielonym Górnym Śląsku. Opisy zachowań, cech, wad są ogromną wartością tej książki. Pół – Niemcy, pół – Polacy.  Po obu stronach Ślązacy. Autorka stara się przybliżyć czytelnikowi specyfikę przedwojennego Śląska. Kto i dlaczego tracił życie? Kto i dlaczego popierał Niemców? Kto i dlaczego mimo wszystko, mimo swego pochodzenia czuł się Polakiem? Wplecenie faktów historycznych wzbogaca każdą powieść. Zachwyciłam się wspomnieniem żółtawego nalotu na parapetach lipińskich domów z fabrycznych kominów Huty Silesia, huty cynku. Dopiero wspomnienie o tym skłoniło mnie do szukania informacji o tym fakcie, a takich smaczków w książce wiele.

Książka pisana jest bardzo dobrym językiem, jak na polonistkę przystało. Moniki Kassner wspaniale się słucha, wiem, bo słuchałam. Tak samo dobrze się ją czyta. Dialogi bardzo żwawe i dynamiczne, pomiędzy Ślązakami z wiecznym larmem. Majstersztykiem jest przechodzenie z idealnej polskiej mowy w gwarę śląską i odwrotnie. Jak ten Jendrysek potrafi się wysławiać!! Jak inni potrafią się wysławiać!!!

Kassner oczarowała mnie również niezwykłą umiejętnością kreślenia postaci, ciekawych postaci. Nawet poboczni bohaterowie nie są przypadkowi. Ich sylwetki momentami przyćmiewają samego Jendryska. Są kreślone z humorem i ogromną czułością. Dopieszczone do ostatniego słowa, do kropki na końcu zdania. Nawet sprawca wydaje się być porządny, sumienny i pracowity. To wielka sztuka nakreślić postać sympatycznego sprawcy. Sprawcy, którego da się lubić.

To nie jest książka dla Ślązaków. Nie!!! To książka dla każdego czytelnika, który znużony amerykańskimi, brytyjskimi, skandynawskimi kryminałami szuka odświeżającej lektury. Nietypowej lektury. Lektury z historią w tle napisaną wspaniałym językiem. Miłego czytania!!!

ps. jak ja się cieszę, że sięgam do tak różnego repertuaru. Ile by mnie ominęło, gdybym nie przeczytała książek Moniki Kassner. Oj tak….

Chowcie sie!

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu Silesia Progress i autorce.